Prywatny salonik
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Prywatny salonik
Prywatny salonik Magnusa, miejsce męskich spotkań i dłuższych rozmów, nierzadko przeciągających się do późnych godzin wieczornych bądź kończących się dopiero nad ranem dnia następnego. Królują tu wygodne, obite skórą fotele i wyłożone aksamitem sofy, a w barku nigdy nie może zabraknąć świetnego alkoholu.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie bez powodu pomieszczenie to Magnus nazywał swoim prywatnym salonikiem. Wnętrze wyraźnie wskazywało na to, iż podczas wystroju zabrakło tutaj kobiecej ręki, chociaż całość prezentowała się całkiem gustownie. Ciężki aromat alkoholu oraz tytoniu osiadał na skórzanych meblach, jeszcze bardziej podkreślając męską atmosferę tego pokoju, a pokaźnych rozmiarów barek przyciągał wzrok chyba najmocniej w całym pomieszczeniu. Poblask butelek widocznych przez szybkę był niemal hipnotyzujący, choć gdy patrzyło się dłużej, zaczynały lekko boleć oczy.
Moira prawie nigdy tu nie zaglądała. Nie miała po co. Zdecydowanie bardziej wolała swoje własne pomieszczenia, urządzone przez nią samą z najwyższą uwagą: jasne, bardziej przestronne, pełne wymyślnych wazonów, kunsztownie tkanych dywanów oraz aksamitnych mebli na których często czytała poezję.
Dziś jednak wkroczyła do tego pokoju. Czy mógł to być kaprys? Zachcianka? Sama nie była pewna, co takiego zagnało ją dziś właśnie tutaj. Może to atmosfera tego miejsca? Jej mąż przeprowadzał tutaj w końcu poważne rozmowy. A ona miała właśnie taką jedną poważną sprawę do Magnusa. Może więc to to? I choć unoszący się w powietrzu zapach tytoniu i alkoholu sprawiał, że marszczyła lekko nos, musiała przyznać, że pokój ten prawdziwie reprezentował lorda Rowle. Tak, to było dobre miejsce.
Usiadła w jednym ze skórzanych foteli, idealnie na przeciwko wejścia. Umieściła dłonie na podłokietnikach i opuszkami palców wyczuwając fakturę materiału. Każdą delikatną bruzdę i wybrzuszenie. Mebel był już delikatnie wytarty, zdawało się, że to w nim najczęściej siadano. Założenie, że był to ulubiony fotel jej męża było więc chyba całkiem uzasadnione. Tym chętniej się więc w nim rozsiadła, czekając aż posłana służka w końcu dotrze do lorda Rowle i przekaże mu, że lady Rowle pragnie z nim pomówić w jego prywatnym saloniku.
Moira prawie nigdy tu nie zaglądała. Nie miała po co. Zdecydowanie bardziej wolała swoje własne pomieszczenia, urządzone przez nią samą z najwyższą uwagą: jasne, bardziej przestronne, pełne wymyślnych wazonów, kunsztownie tkanych dywanów oraz aksamitnych mebli na których często czytała poezję.
Dziś jednak wkroczyła do tego pokoju. Czy mógł to być kaprys? Zachcianka? Sama nie była pewna, co takiego zagnało ją dziś właśnie tutaj. Może to atmosfera tego miejsca? Jej mąż przeprowadzał tutaj w końcu poważne rozmowy. A ona miała właśnie taką jedną poważną sprawę do Magnusa. Może więc to to? I choć unoszący się w powietrzu zapach tytoniu i alkoholu sprawiał, że marszczyła lekko nos, musiała przyznać, że pokój ten prawdziwie reprezentował lorda Rowle. Tak, to było dobre miejsce.
Usiadła w jednym ze skórzanych foteli, idealnie na przeciwko wejścia. Umieściła dłonie na podłokietnikach i opuszkami palców wyczuwając fakturę materiału. Każdą delikatną bruzdę i wybrzuszenie. Mebel był już delikatnie wytarty, zdawało się, że to w nim najczęściej siadano. Założenie, że był to ulubiony fotel jej męża było więc chyba całkiem uzasadnione. Tym chętniej się więc w nim rozsiadła, czekając aż posłana służka w końcu dotrze do lorda Rowle i przekaże mu, że lady Rowle pragnie z nim pomówić w jego prywatnym saloniku.
I show not your face but your heart's desire
|24 kwietnia
Pracował. Żadna nowość, kiedy nie spędzał dnia przy biurku w redakcji Walczącego Maga, przenosił się z artykułami oraz politycznymi analizami do gabinetu w swoim własnym domu. Nigdy nie odpoczywał, nigdy nie odgradzał definitywnie życia prywatnego od zawodowego, nigdy nie odmawiał, kiedy redaktor naczelny zagadywał o dodatkowe zlecenie. Przygarniał je wręcz jeszcze chętniej, wietrząc dostęp do źródła kolejnych pokładów informacji, do wiedzy tajemnej, skutecznie skrytej, chronionej lepiej niż fortuny przechowywane w banku Gringotta, niedostępnej nawet i po okazaniu złotego kluczyka. Magnus ją posiadał i gromadził, z maniakalną dokładnością klasyfikując strzępy wiadomości, opisując je, zapamiętując i spisując w przepastnych materiałach pamięci. Niezawodnej. Pożółkłe stronice roczników rozsypywały się na proch, atrament się rozmazywał, pismo stawało się nieczytelne, a on pomimo tych niedogodności i tak miał prosty dostęp do wszystkiego, czego tylko potrzebował. Pióro zgrzytało po pergaminie, zapełniając materiał eleganckim pismem, jakim Magnus już instynktownie myślał. Zdania pojawiające się w jego głowie od początku miały kształt, identyczny z tym, który zyskiwały po przelaniu ich na papier. Czarne punkty, niosące wraz z sobą dobrą nowinę. Albo śmierć. Niezmiernie rzadko obwieszczał takie wyroki, lecz nie miał oporów wróżyć tego, co nieuchronne, a rzeź szlam 0 niewiniątek (?) - już pukała do drzwi, niezwykle gościnnego gospodarza tego bankietu. Nie dziwiło go to wcale, póki odgłosy nie zrobiły się na tyle wyraźne, by zirytowany podniósł wzrok znad lektury listu (a może to był cyrograf?), nie dowierzając w zbieżność wyobrażeń z rzeczywistością. Przywróconą do normy, gdy do gabinetu Rowle'a wtargnęła służka jego żony, gnąc się przed nim w ukłonach i bełkocząc coś o życzeniu Moiry. Bruździła tu swoją obecnością, w jego przytomności nie powinna nawet otwierać ust, doprawdy, doprowadzało go do szewskiej pasji, że jego połowica trzyma przy sobie tę kobietę. Może i była przydatna, lecz nie istniały przedmioty niezastąpione. Gestem uciął jej potok słów - niech się cieszy, ze to nie język - i sucho zapowiedział, że przyjdzie. Nie określając jednoznacznie cenzusu czasowego, złośliwie licząc, że Moira zruga kobietę za niedopełnienie polecenia. Wrócił do listu: chwilowo nie było niczego ważniejszego od tej korespondencji, dość problematycznej, lecz satysfakcjonującej w swoim brzmieniu. Dopiero, gdy treść była mu znana, a przysypany piaskiem atrament całkiem wysechł, kwalifikując esej do wysłania, Magnus mógł wizualizować sobie obraz czekającej na niego żony. Uroczo (czy gniewnie?) zniecierpliwionej, nie chciał tego przegapić, więc prędkim krokiem przemierzał korytarze, kierując się w stronę swych prywatnych komnat. Nie powinno jej tu być, ale musiała o tym wiedzieć, bo oznajmił to od progu, samym spojrzeniem roziskrzonych brązowych oczu, błyszczących pobłyskiem zielonych iskier. Mało delikatnie przesunął spierzchniętymi wargami po jej szyi, po czym wyprostował się, niezwykle zadowolony, chociaż skrywał przyjemność za chmurnym zmarszczeniem brwi oraz burzową aurą, otaczającą go lepkim zapachem deszczu.
-Dobrze wiesz, że nie znoszę, gdy ktoś mi przeszkadza, kiedy pracuję - rzekł na przywitanie, ot, małżeńska bliskość po wspólnej dekadzie nie mogła wyglądać inaczej - Wina? - spytał nonszalancko, przyciągając ją do siebie za drobne nadgarstki. Droczyła się, więc musiała za to zapłacić. Albo po prostu się z nim napić, aby łatwiej im było znieść siebie nawzajem i tę idiotyczną miłość, burzącą krew Rowle'a za każdym razem, kiedy czuł na sobie jej ostry wzrok.
Pracował. Żadna nowość, kiedy nie spędzał dnia przy biurku w redakcji Walczącego Maga, przenosił się z artykułami oraz politycznymi analizami do gabinetu w swoim własnym domu. Nigdy nie odpoczywał, nigdy nie odgradzał definitywnie życia prywatnego od zawodowego, nigdy nie odmawiał, kiedy redaktor naczelny zagadywał o dodatkowe zlecenie. Przygarniał je wręcz jeszcze chętniej, wietrząc dostęp do źródła kolejnych pokładów informacji, do wiedzy tajemnej, skutecznie skrytej, chronionej lepiej niż fortuny przechowywane w banku Gringotta, niedostępnej nawet i po okazaniu złotego kluczyka. Magnus ją posiadał i gromadził, z maniakalną dokładnością klasyfikując strzępy wiadomości, opisując je, zapamiętując i spisując w przepastnych materiałach pamięci. Niezawodnej. Pożółkłe stronice roczników rozsypywały się na proch, atrament się rozmazywał, pismo stawało się nieczytelne, a on pomimo tych niedogodności i tak miał prosty dostęp do wszystkiego, czego tylko potrzebował. Pióro zgrzytało po pergaminie, zapełniając materiał eleganckim pismem, jakim Magnus już instynktownie myślał. Zdania pojawiające się w jego głowie od początku miały kształt, identyczny z tym, który zyskiwały po przelaniu ich na papier. Czarne punkty, niosące wraz z sobą dobrą nowinę. Albo śmierć. Niezmiernie rzadko obwieszczał takie wyroki, lecz nie miał oporów wróżyć tego, co nieuchronne, a rzeź szlam 0 niewiniątek (?) - już pukała do drzwi, niezwykle gościnnego gospodarza tego bankietu. Nie dziwiło go to wcale, póki odgłosy nie zrobiły się na tyle wyraźne, by zirytowany podniósł wzrok znad lektury listu (a może to był cyrograf?), nie dowierzając w zbieżność wyobrażeń z rzeczywistością. Przywróconą do normy, gdy do gabinetu Rowle'a wtargnęła służka jego żony, gnąc się przed nim w ukłonach i bełkocząc coś o życzeniu Moiry. Bruździła tu swoją obecnością, w jego przytomności nie powinna nawet otwierać ust, doprawdy, doprowadzało go do szewskiej pasji, że jego połowica trzyma przy sobie tę kobietę. Może i była przydatna, lecz nie istniały przedmioty niezastąpione. Gestem uciął jej potok słów - niech się cieszy, ze to nie język - i sucho zapowiedział, że przyjdzie. Nie określając jednoznacznie cenzusu czasowego, złośliwie licząc, że Moira zruga kobietę za niedopełnienie polecenia. Wrócił do listu: chwilowo nie było niczego ważniejszego od tej korespondencji, dość problematycznej, lecz satysfakcjonującej w swoim brzmieniu. Dopiero, gdy treść była mu znana, a przysypany piaskiem atrament całkiem wysechł, kwalifikując esej do wysłania, Magnus mógł wizualizować sobie obraz czekającej na niego żony. Uroczo (czy gniewnie?) zniecierpliwionej, nie chciał tego przegapić, więc prędkim krokiem przemierzał korytarze, kierując się w stronę swych prywatnych komnat. Nie powinno jej tu być, ale musiała o tym wiedzieć, bo oznajmił to od progu, samym spojrzeniem roziskrzonych brązowych oczu, błyszczących pobłyskiem zielonych iskier. Mało delikatnie przesunął spierzchniętymi wargami po jej szyi, po czym wyprostował się, niezwykle zadowolony, chociaż skrywał przyjemność za chmurnym zmarszczeniem brwi oraz burzową aurą, otaczającą go lepkim zapachem deszczu.
-Dobrze wiesz, że nie znoszę, gdy ktoś mi przeszkadza, kiedy pracuję - rzekł na przywitanie, ot, małżeńska bliskość po wspólnej dekadzie nie mogła wyglądać inaczej - Wina? - spytał nonszalancko, przyciągając ją do siebie za drobne nadgarstki. Droczyła się, więc musiała za to zapłacić. Albo po prostu się z nim napić, aby łatwiej im było znieść siebie nawzajem i tę idiotyczną miłość, burzącą krew Rowle'a za każdym razem, kiedy czuł na sobie jej ostry wzrok.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Że jej życzenie zostało spełnione - co do tego Moira nie miała żadnych wątpliwości. Dobierała swoją służbę bardzo starannie, nie dopuszczając do swojego boku nikogo, kto nie miałby choć odrobiny ikry i nie byłby całkowicie jej oddany. Nie potrzebowała tchórzy wśród swoich służących. Nie, kiedy nie raz zdarzało się, że i ona podnosiła rękę na winnych nieposłuszeństwa lub niedopilnowania obowiązków. Moira w końcu dotrzymywała mężowi kroku na wielu polach, również w kwestii karania nieudolnych pokojówek. Zdarzało się, że któraś z dziewek chodziła przez dzień czy dwa z opuchniętym, czerwonym policzkiem - śladem po dłoni niezadowolonej lady Rowle. Były to zwykle przypadki ściśle powiązane z innym zjawiskiem, to jest, z kłótniami małżeńskimi. Nietrudno wcale było o takie połączenie, jednakże na co dzień, jeśli Moira dostrzegła niedokładnie pościelone łoże lub kurz pozostawiony na którejś z zasłon, ograniczała się do kilku ostrych słów upomnienia w połączeniu z typowym dla siebie zimnym, przeszywającym spojrzeniem. Zwykle to wystarczyło. Służba w ich domu i tak była wiecznie zahukana, przerażona możliwością wybuchnięcia kolejnej kłótni, podczas której po salonie latać będą zaklęcia.
Ta jedna kobieta, którą Moira posłała z wiadomością do swojego męża była zdecydowanie jej najcenniejszym nabytkiem. Długo szukała służki tak pracowitej i jednocześnie tak przywiązanej do swojej pani. Wykonywała każde polecenie z zabójczą dokładnością a w samej lady Rowle widziała chyba niemalże boginię, uosobienie cnót i wzór do naśladowania... co samej Moirze jak najbardziej odpowiadało. Doskonale się bawiła, dając dziewce coraz to bardziej skomplikowane zadania... By później odkryć, że zostały one niemalże perfekcyjnie wykonane. Dobrze wiedziała też, że Magnus jej nie znosi. Właśnie dlatego to ją posłała z tym zadaniem. I nie zdziwiło jej, że musiała swoje odczekać, aż jej mąż w końcu pojawi się w pomieszczeniu. Za każdy pstryczek w nos musiała czekać odpłata. Szczególnie gdy chodziło o oderwanie Magnusa od jego drogocennych papierzysk. Ale oto doczekała się. Pan domu w końcu pojawił się w swoich prywatnych pomieszczeniach - akurat mniej więcej, kiedy już zaczynała się na tyle niecierpliwić, że gotowa była opuścić salonik i czekać z przekazaniem mu swoich słów kolejny miesiąc. Z pewnością wywołałoby to kolejną burzę, ale czyż nie było to w ich małżeństwie czymś jak najbardziej normalnym?
- Wiem - odpowiedziała, pozwalając by same kąciki jej ust uniosły się w nieco kpiącym uśmieszku. Jeśli by kto nie patrzył dokładnie, lub nie znałby jej tak dobrze jak Magnus, prawdopodobnie nawet by tego nie dostrzegł. - Właśnie dlatego zdecydowałam się ci przeszkodzić.
Pokręciła przecząco głową, kiedy zaproponował jej trunek. Choć zdecydowanie prościej byłoby się napić, dziś Magnus skazany był na ten swoisty taniec docinek i przytyków, tak często obecny w ich małżeństwie. Tym razem jednak kobieta bez choćby śladu sprzeciwu dała się mu przygarnąć, opierając dłoń na jego piersi. Nawet pomimo warstw szaty, którą na sobie miał, udało jej się wyczuć pod palcami jedną z dwóch bliźniaczych blizn, których była autorką. Nigdy nie żałowała, że je tam zostawiła.
- Raduje mnie jednak, że znalazłeś dla mnie kilka chwil. - dodała, składając na jego policzku lekki, niemal ostrożny pocałunek. Nie wyskoczyła od razu ze swoimi nowinami, tak jak i jemu niespieszno było odpowiedzieć na prośbę swojej żony. Zmierzyła go uważnym, bystrym spojrzeniem - gotowa była pobawić się jeszcze przez chwilę jego czasem, który mógł przecież spędzić nad kałamarzem i pergaminami.
Ta jedna kobieta, którą Moira posłała z wiadomością do swojego męża była zdecydowanie jej najcenniejszym nabytkiem. Długo szukała służki tak pracowitej i jednocześnie tak przywiązanej do swojej pani. Wykonywała każde polecenie z zabójczą dokładnością a w samej lady Rowle widziała chyba niemalże boginię, uosobienie cnót i wzór do naśladowania... co samej Moirze jak najbardziej odpowiadało. Doskonale się bawiła, dając dziewce coraz to bardziej skomplikowane zadania... By później odkryć, że zostały one niemalże perfekcyjnie wykonane. Dobrze wiedziała też, że Magnus jej nie znosi. Właśnie dlatego to ją posłała z tym zadaniem. I nie zdziwiło jej, że musiała swoje odczekać, aż jej mąż w końcu pojawi się w pomieszczeniu. Za każdy pstryczek w nos musiała czekać odpłata. Szczególnie gdy chodziło o oderwanie Magnusa od jego drogocennych papierzysk. Ale oto doczekała się. Pan domu w końcu pojawił się w swoich prywatnych pomieszczeniach - akurat mniej więcej, kiedy już zaczynała się na tyle niecierpliwić, że gotowa była opuścić salonik i czekać z przekazaniem mu swoich słów kolejny miesiąc. Z pewnością wywołałoby to kolejną burzę, ale czyż nie było to w ich małżeństwie czymś jak najbardziej normalnym?
- Wiem - odpowiedziała, pozwalając by same kąciki jej ust uniosły się w nieco kpiącym uśmieszku. Jeśli by kto nie patrzył dokładnie, lub nie znałby jej tak dobrze jak Magnus, prawdopodobnie nawet by tego nie dostrzegł. - Właśnie dlatego zdecydowałam się ci przeszkodzić.
Pokręciła przecząco głową, kiedy zaproponował jej trunek. Choć zdecydowanie prościej byłoby się napić, dziś Magnus skazany był na ten swoisty taniec docinek i przytyków, tak często obecny w ich małżeństwie. Tym razem jednak kobieta bez choćby śladu sprzeciwu dała się mu przygarnąć, opierając dłoń na jego piersi. Nawet pomimo warstw szaty, którą na sobie miał, udało jej się wyczuć pod palcami jedną z dwóch bliźniaczych blizn, których była autorką. Nigdy nie żałowała, że je tam zostawiła.
- Raduje mnie jednak, że znalazłeś dla mnie kilka chwil. - dodała, składając na jego policzku lekki, niemal ostrożny pocałunek. Nie wyskoczyła od razu ze swoimi nowinami, tak jak i jemu niespieszno było odpowiedzieć na prośbę swojej żony. Zmierzyła go uważnym, bystrym spojrzeniem - gotowa była pobawić się jeszcze przez chwilę jego czasem, który mógł przecież spędzić nad kałamarzem i pergaminami.
I show not your face but your heart's desire
Wojny domowe - niewyobrażalnie trafne określenie - były w Cheshire na porządku dziennym, trzęsąc wiekowym dworem w posadach. Drobiazgi kończyły się na wielkich awanturach, dzielących ziemię na dwie części, między którymi ziała wielka, przepastna szczelina. Po wszystkim zrastająca się dość szybko, lecz pozostawiając wyraźny ślad po kolejnym pęknięciu, jedynie załagodzonym, a przypuszczalnie, powoli gotującym się, by konflikt mógł wybuchnąć znowu. Toczyli te walki naprawdę, na poważnie i nie dla zabawy i nie tylko dla zasady; Magnus w swym zapamiętaniu nieraz był bliski zaczepienia się zębami o skórę żony, a i ona nie pozostawała mu dłużna. Świetliste blizny, nieme znamiona ich miłości codziennie przenosiły Rowle'a do punktu w przeszłości, kiedy oboje przekroczyli granice. Przesuwając ją dalej. Miał wrażenie, że Moira zakochała się w tych rysach na jego ideale, że sądziła, że oddała mu przez nie ogromną przysługę, że ostatnim pociągnięciem pędzla (ostrzem noża?) dokończyła arcydzieło. Nigdy nie wyprowadził żony z tego błędu, podskórnie czując przeszywające dreszcze podniecenia, za każdym razem, gdy delikatnymi opuszkami palców śledziła szlak wyznaczonych przez siebie blizn. Mógł zgnieść jej drobne ręce, stalowym uchwytem zmiażdżyć blade nadgarstki za tak oczywiste igranie z ogniem, lecz naturalniej było się temu poddać, świszczącym oddech i rozgorączkowanym spojrzeniem przekazując niewerbalne ostrzeżenie. Destrukcja ocierała się o sztukę, lecz łamanie wątłych gałązek zdawało się bestialstwem. Oraz nudą. Nie czułby się spełniony po prostej, fizycznej zemście, nad oczywiście słabszą od niego kobietą, więc wolał zdominować ją inaczej. Czasami w uścisku, ścisłym kokonie, z jakiego nie mogła się wyrwać, czasami potężnym zaklęciem, pętającym Moirę ciasną smyczą, czasami słownie, zbijając pewną siebie niewiastę z pantałyku, czasami niekontrolowanym wybuchem wściekłości, której już nie potrafił utrzymać na wodzy, przeistaczając się w prawdziwy huragan. Nie patrzył już wówczas, czym rzuca i czy przypadkiem porcelanowa figurka rozbijająca się w drobny mak o zimne marmury nie jest jego żoną. Krew zalewająca twarz ognistą purpurą odbierała rozsądek, a nigdy nie odznaczał się zrównoważonym temperamentem; jego zalążki nie wystarczyły, by Rowle przeistoczył się w wyważonego męża, zmienionego latami wspólnego dzielenia trosk i radości. Niezmiennie przecież odgrywali swoje pierwsze spotkanie, także teraz, w półmroku męskiego salonu, wypełnionego aromatem cygar oraz drogich perfum. Znowu śledząc wzrokiem smukłą sylwetkę Moiry odczuwał szarpiący głód, znowu miał ochotę zamknąć ją w swych ogromnych dłoniach, znowu pragnął dawkować jej oddech, krótkim gestem zawłaszczenia tyrana. Był nie tylko jej mężem, ale i panem; zauważał to w sytuacjach wyjątkowych, gdy docierało do niego, jak ogromną władzę posiada. Poskromienie Moiry przypominałoby tresurę dzikiego zwierzęcia, które wolał obłaskawić inaczej niźli batem, stąd pozwalał jej na wiele, wspaniałomyślnie nie uwzględniając swego udziału w tej wolności.
-Co takiego jest ważniejsze od mojej pracy? Zamieniam się w słuch - odparł, równie ironicznie, nie rozczulając się nad uwielbianym przez niego drwiącym uśmiechem Moiry, absolutnie nieprzystającym damie - i lepiej, byś faktycznie miała mi coś istotnego do przekazania - dodał cicho, pieszczotliwie nawijając na palce kosmyk ciemnych włosów, nonszalancko opadający z wysoko upiętej fryzury. Miał ją tak blisko, jak tego chciał; ciepłym oddechem łaskotał odkrytą szyję, stanowczymi dłońmi przesuwając po jej plecach. Władczo, w spragnionej tęsknocie, w prymitywnym odruchu zezwierzęconego samca, nie reagującego na drobne czułości.
-Nigdy nie odmawiam twemu towarzystwu, żono - rzekł ze sztuczną powagą: rodzina znajdowała się wysoko w osobistej hierarchii ważności, zaś Moira otrzymywała szczególne względy - a skoro już mi przerwałaś, w nagrodę poświęcę ci cały wieczór - zaszydził, wybiegając myślami do kolacji, przy jakiej zapewne jedynymi towarzyszącymi mu dźwiękami okaże się muzyka Wagnera, ponieważ nie będzie chciał widzieć swej żony przy wspólnym stole. Z obawy, że zrobi jej trwałą krzywdę.
-Co takiego jest ważniejsze od mojej pracy? Zamieniam się w słuch - odparł, równie ironicznie, nie rozczulając się nad uwielbianym przez niego drwiącym uśmiechem Moiry, absolutnie nieprzystającym damie - i lepiej, byś faktycznie miała mi coś istotnego do przekazania - dodał cicho, pieszczotliwie nawijając na palce kosmyk ciemnych włosów, nonszalancko opadający z wysoko upiętej fryzury. Miał ją tak blisko, jak tego chciał; ciepłym oddechem łaskotał odkrytą szyję, stanowczymi dłońmi przesuwając po jej plecach. Władczo, w spragnionej tęsknocie, w prymitywnym odruchu zezwierzęconego samca, nie reagującego na drobne czułości.
-Nigdy nie odmawiam twemu towarzystwu, żono - rzekł ze sztuczną powagą: rodzina znajdowała się wysoko w osobistej hierarchii ważności, zaś Moira otrzymywała szczególne względy - a skoro już mi przerwałaś, w nagrodę poświęcę ci cały wieczór - zaszydził, wybiegając myślami do kolacji, przy jakiej zapewne jedynymi towarzyszącymi mu dźwiękami okaże się muzyka Wagnera, ponieważ nie będzie chciał widzieć swej żony przy wspólnym stole. Z obawy, że zrobi jej trwałą krzywdę.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czy zdawała sobie sprawę, z przewagi, którą miał nad nią Magnus? Oczywiście że tak, nie była w końcu głupią dziewką ani dziewczynką z głową pełną marzeń, przekonaną o tym, że jeśli tylko mocno się postara lub sobie czegoś zażyczy, wszystkie jej życzenia się spełnią, na świecie zapanuje pokój, a lada dzień spotka swojego księcia z bajki. Tego typu wymysły należało wytępić równie szybko jak mugolską krew. Z tego też powodu Moira kategorycznie żądała, by jej córki nigdy nie miały bliższego kontaktu z opowiadaniami, w których podobni młodzieńcy występowali w roli głównej. Z resztą, na co był jej książę? Obecne życie nie było może idealnym, jednakże o lepsze prosić nie mogła. Wojny, które wstrząsały jej światem sprawiały jedynie, że jej pazury stawały się ostrzejsze, umysł bystrzejszy, słowa bardziej kąśliwe, uwagi trafniejsze i dosadniejsze, a i kunszt władania różdżką stale się rozwijał! No i spójrzmy prawdzie w oczy - którą prawdziwą kobietę pociągałby wypucowany, zniewieściały królewicz, dosiadający białej, rozlazłej chabety? Jej wzrok zdecydowanie bardziej wolał spoczywać na postaciach dojrzalszych, namiętniejszych, pełnych konfliktów i tajemnic...
O sobie samej lubiła natomiast myśleć jak o żmii. Niezwykle cierpliwej, porażającej swoim pięknem, a do tego zimnej i nieposkromionej. Ślady swoich zębów zostawiała rzecz jasna najczęściej - czyli zdecydowanie bardzo często - na samym Magnusie, a jej jad już od dawna krążył w jego żyłach. Owe blizny uważała za doskonałe. One były zwieńczeniem arcydzieła. Jej znakiem. Były także przypomnieniem - dla niej i dla niego. Przypomnieniem, że nie tylko on tu posiadał władzę, oraz że ona nie była bezbronna. Na dobrą sprawę jednak wcale tego przypomnienia nie potrzebowała. Doskonale znała każdą ze swoich broni, poczynając od własnego ciała, uroku a skończywszy dopiero na różdżce. Każdą kolejną wojnę witała jak przyjaciółkę, która wpadła niezapowiedzianie w odwiedziny. To był piękny czas, kiedy Moira zwyczajnie czuła, każdą komórką swojego ciała, że żyje. Kiedy miała przed sobą rozsierdzonego, gotowego rzucać klątwami Magnusa, jej głowę wypełniał podziw. Zarówno dla siebie, jak i dla niego. A może i głównie dla niego. Był piękny - prawdziwy mężczyzna z krwi i kości, przepełniony pasją i gniewem. Pragnący niszczyć, krzyczeć, wyrażać swoją wściekłość poprzez destrukcję... by później zażegnać ów kryzys z każdym gestem przepełnionym namiętnością. Czuła się przy nim wtedy tak mała. Żegnała swoją przyjaciółkę-wojnę i tym razem witała się z kochankiem. Za każdym razem poznając go dokładniej na nowo.
- Nagrodę? Aż tak bardzo nie chcesz mnie widzieć u swojego boku? - wciąż będąc w jego ramionach, nieco ostentacyjnie odwróciła głowę, jakby urażona jego słowami. Zadrżała lekko, gdy po raz kolejny poczuła na swojej skórze jego oddech. Jak zwykle, jego władczość doprowadzała ją niemal do szaleństwa, musiała się jednak oprzeć. Delikatnym, acz stanowczym ruchem wyrwała się z jego objęć, by odejść kilka kroków, nie patrząc na niego. Och, zdecydowanie miała mu do powiedzenia coś, co było ważniejsze od jego pracy. I chociaż z jednej strony bardzo pragnęła przeciągnąć tę chwilę, by móc ujrzeć to jego gniewne, nachmurzone niczym burzowe niebo spojrzenie, z drugiej strony pragnęła już mu przekazać swoją nowinę. Bo przecież kochała jego, kochała swoje córki i kochała także nowe życie, które w niej rosło.
- Noszę pod sercem kolejnego dziedzica twojej krwi. - oznajmiła w końcu, odwracając się do niego i mierząc uważnym spojrzeniem. W jej oczach błyszczał blask dumy. Nawet jeśli nie dane jej było mieć wpływu na dorastanie jej latorośli, każde kolejne dziecko, które mogła dać swojemu mężowi było jej małym, osobistym zwycięstwem. - Byłam w Świętym Mungu. Uzdrowiciele już to potwierdzili.
O sobie samej lubiła natomiast myśleć jak o żmii. Niezwykle cierpliwej, porażającej swoim pięknem, a do tego zimnej i nieposkromionej. Ślady swoich zębów zostawiała rzecz jasna najczęściej - czyli zdecydowanie bardzo często - na samym Magnusie, a jej jad już od dawna krążył w jego żyłach. Owe blizny uważała za doskonałe. One były zwieńczeniem arcydzieła. Jej znakiem. Były także przypomnieniem - dla niej i dla niego. Przypomnieniem, że nie tylko on tu posiadał władzę, oraz że ona nie była bezbronna. Na dobrą sprawę jednak wcale tego przypomnienia nie potrzebowała. Doskonale znała każdą ze swoich broni, poczynając od własnego ciała, uroku a skończywszy dopiero na różdżce. Każdą kolejną wojnę witała jak przyjaciółkę, która wpadła niezapowiedzianie w odwiedziny. To był piękny czas, kiedy Moira zwyczajnie czuła, każdą komórką swojego ciała, że żyje. Kiedy miała przed sobą rozsierdzonego, gotowego rzucać klątwami Magnusa, jej głowę wypełniał podziw. Zarówno dla siebie, jak i dla niego. A może i głównie dla niego. Był piękny - prawdziwy mężczyzna z krwi i kości, przepełniony pasją i gniewem. Pragnący niszczyć, krzyczeć, wyrażać swoją wściekłość poprzez destrukcję... by później zażegnać ów kryzys z każdym gestem przepełnionym namiętnością. Czuła się przy nim wtedy tak mała. Żegnała swoją przyjaciółkę-wojnę i tym razem witała się z kochankiem. Za każdym razem poznając go dokładniej na nowo.
- Nagrodę? Aż tak bardzo nie chcesz mnie widzieć u swojego boku? - wciąż będąc w jego ramionach, nieco ostentacyjnie odwróciła głowę, jakby urażona jego słowami. Zadrżała lekko, gdy po raz kolejny poczuła na swojej skórze jego oddech. Jak zwykle, jego władczość doprowadzała ją niemal do szaleństwa, musiała się jednak oprzeć. Delikatnym, acz stanowczym ruchem wyrwała się z jego objęć, by odejść kilka kroków, nie patrząc na niego. Och, zdecydowanie miała mu do powiedzenia coś, co było ważniejsze od jego pracy. I chociaż z jednej strony bardzo pragnęła przeciągnąć tę chwilę, by móc ujrzeć to jego gniewne, nachmurzone niczym burzowe niebo spojrzenie, z drugiej strony pragnęła już mu przekazać swoją nowinę. Bo przecież kochała jego, kochała swoje córki i kochała także nowe życie, które w niej rosło.
- Noszę pod sercem kolejnego dziedzica twojej krwi. - oznajmiła w końcu, odwracając się do niego i mierząc uważnym spojrzeniem. W jej oczach błyszczał blask dumy. Nawet jeśli nie dane jej było mieć wpływu na dorastanie jej latorośli, każde kolejne dziecko, które mogła dać swojemu mężowi było jej małym, osobistym zwycięstwem. - Byłam w Świętym Mungu. Uzdrowiciele już to potwierdzili.
I show not your face but your heart's desire
Ich małżeństwo było nieustannym tańcem - pełnym namiętności oraz krwistych inspiracji, w jakich nieustannie deptali sobie po palcach (piętach?), usiłując odebrać sobie prowadzenie. Władzę wyrywali z rąk, zdzierając z nich skórę i łamiąc paznokcie, ot, pełna personifikacja surowego chowu Rowle'ów, a nade wszystko pełna demonstracja możliwości panów na dworze w Farndon. Nie dla nich było kołysanie się w rytm smętnego, chocholego zawodzenia uzurpowanych skrzypeczek: żądze Magnusa zawsze były mocne, spełniające się tylko przy doznaniu totalnym. Moira dotrzymywała mu kroku, wyprzedzała go, czasami zostawała w tyle, ale zawsze na tyle blisko, by w razie wypadku mógł pochwycić ją w swoje silne, bezpieczne ramiona. Albo strącić prosto w czarną, bezdenną otchłań, zależnie od humoru. To nie było okrutne. Sprawiedliwość królowała we dworze, wymuszając także i na nim określone podporządkowanie się zasadom, wprowadzonym dla ogólnego porządku. Notorycznie łamane, kończyły się okresami burzy, czasami siekającej bluzgami jak ostrym deszczem i grzmiącą przekleństwami, jak gdyby ostry piorun przepołowił wyschnięte, stuletnie drzewo, a czasami suchą, bogatą w piekące inwektywy oraz sztyletujące słowami jak drobne ziarenka piasku, oślepiające podczas pustynnej nawałnicy. Przepełnioną furią kochał ją chyba najbardziej, kompletnie szalejąc na punkcie kobiety - jedynej kobiety - zdolnej wyprowadzić go z równowagi do tego stopnia, by marzył jednocześnie o wzięciu jej w posiadanie właśnie w tej chwili, przy równoczesnym pragnieniu rozerwania miękkiego ciała na strzępy. Artykuły, praca, polityka: żadna miłość nie bruździła w życiu Magnusa równie intensywnie, jak Moira, którą w zamian za to wynosił na złoty piedestał. Tuż obok siebie, chociaż wielokrotnie próbował zepchnąć ją w dół, zrównać ze swymi stopami, trzymać krótko i pod sobą, nie zważając na zwierzęce warczenie, jakie nieprawdopodobnie autentycznie wydobywała ze swego gardła. Pozorna pozycja królowej nie zmieniała wszak niczego, dalej była jego żoną, dalej była jego. Kochanką, własnością, połowicą, określenie stało się obojętne, kiedy myślał o dzieleniu z Moirą absolutnie wszystkiego, każdego detalu nudnego popołudnia, znikającego natychmiast po zaklęciu wieczoru w drżących mięśniach wspólnej rozkoszy.
-Najchętniej posłałbym cię do diabła - wyszeptał do żony w odpowiedzi na cichą pretensję; trzymał ją zdecydowanie, ustami muskając płatek jej ucha i przygryzając go mocno, by mogła się zastanowić, czy w piekle nie byłoby jej lepiej - ale wiem, że potem bym tego żałował - wyznał, z czystym zachwytem zaciskając swe dłonie na drobnych, chudych nadgarstkach kobiety. Lubił czuć, że ją ma, w każdy możliwy sposób, a odbieranie Moirze autonomii i obserwowanie, jak szarpie się ze swoimi demonami należało do ulubionych rozrywek Magnusa, zakochanego w niej, zakochanego w darowanych żonie fioletowych bransoletach. Których nie chciała. Ze zdziwieniem i niezadowoleniem zarejestrował, że wyrwała się z tej pułapki, odsuwając się na znaczną (bezpieczną?) odległość, odgradzając się od niecierpliwych, szorstkich dłoni Rowle'a kawowym stolikiem. Bez niego nie wyglądała tak dobrze, nie była sobą i już miał zamiar uświadomić swojej żonie, że nie będzie tolerował marnych prób igrania z nim i z jego czasem. Miał do Moiry pełne prawo, więc korzystał z niego, zachłannie przyciągając oporne ciało do siebie, zamierając wyłącznie na chwilę, gdy w jego ramionach przekazała mu dobrą nowinę. Wypełniającą serce Rowle'a elektryczną mieszanką wszelkiego rodzaju emocji, odłączającą od umysłu napływ innych bodźców. Żebra zgniatane nieświadomie zbyt silnie uściskiem. Trzask upadającego na podłogę kieliszka. Szum wina, spływającego po drewnianych deskach.
-Chłopiec? - zdołał tylko wykrztusić ochrypłym głosem, zaciekle pragnąc potwierdzenia swojego szczęścia. Musiało upersonifikować się w osobie, w potomku, który prócz nazwiska przejmie także i zwierzchnią władzę nad rodem. Jak on sam, już niedługo.
-Najchętniej posłałbym cię do diabła - wyszeptał do żony w odpowiedzi na cichą pretensję; trzymał ją zdecydowanie, ustami muskając płatek jej ucha i przygryzając go mocno, by mogła się zastanowić, czy w piekle nie byłoby jej lepiej - ale wiem, że potem bym tego żałował - wyznał, z czystym zachwytem zaciskając swe dłonie na drobnych, chudych nadgarstkach kobiety. Lubił czuć, że ją ma, w każdy możliwy sposób, a odbieranie Moirze autonomii i obserwowanie, jak szarpie się ze swoimi demonami należało do ulubionych rozrywek Magnusa, zakochanego w niej, zakochanego w darowanych żonie fioletowych bransoletach. Których nie chciała. Ze zdziwieniem i niezadowoleniem zarejestrował, że wyrwała się z tej pułapki, odsuwając się na znaczną (bezpieczną?) odległość, odgradzając się od niecierpliwych, szorstkich dłoni Rowle'a kawowym stolikiem. Bez niego nie wyglądała tak dobrze, nie była sobą i już miał zamiar uświadomić swojej żonie, że nie będzie tolerował marnych prób igrania z nim i z jego czasem. Miał do Moiry pełne prawo, więc korzystał z niego, zachłannie przyciągając oporne ciało do siebie, zamierając wyłącznie na chwilę, gdy w jego ramionach przekazała mu dobrą nowinę. Wypełniającą serce Rowle'a elektryczną mieszanką wszelkiego rodzaju emocji, odłączającą od umysłu napływ innych bodźców. Żebra zgniatane nieświadomie zbyt silnie uściskiem. Trzask upadającego na podłogę kieliszka. Szum wina, spływającego po drewnianych deskach.
-Chłopiec? - zdołał tylko wykrztusić ochrypłym głosem, zaciekle pragnąc potwierdzenia swojego szczęścia. Musiało upersonifikować się w osobie, w potomku, który prócz nazwiska przejmie także i zwierzchnią władzę nad rodem. Jak on sam, już niedługo.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zastanawiała się, jak bardzo nienawidziłby jej, gdyby okazało się, że jest w ciąży z dziewczynką. Kolejną. Trzecią już nieudolną próbą Magnusa. Próbą spłodzenia męskiego potomka, prawowitego następcy swojego ojca. Tego, który razem z nazwiskiem przejąć miał władzę, ale także brzemię bycia Rowle'm. Bo przecież nie ważne jak bardzo jej mąż uwielbiał swoje córki, potrzebował dziedzica. To zawsze syn sprawiał, że arystokrata czuł się spełniony. Że przyszłość rodu była zapewniona. Szlachcic, niepotrafiący spłodzić syna, wyglądał na salonach blado. Moira doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jej mąż mimo swojej gwałtownej miłości do niej, w swoim gniewie chował też niewypowiedzianą urazę. Urazę dotyczącą braku męskiego potomka właśnie. Urazę sięgającą bardzo głęboko, rzutującą na jego dumę. Pragnął, pożądał dziedzica. Świadoma była, że oskarżał ją o nikłe postępy w tej kwestii. Że przeszukiwał jej rzeczy w poszukiwaniu środków, które miałyby sprawić, że każde nienarodzone dziecko, które powiła, kończyłoby martwe w wannie pełnej krwi. Nie ważne ile razy próbowała mu w gniewie wyperswadować podobne niedorzeczne pomysły - on wciąż to robił. Rok za rokiem, każda z ich kłótni na ten temat niemal rozrywała ich małżeństwo na strzępy, niebezpiecznie zbliżając się do granicy, po przekroczeniu której prawdopodobnie rzuciliby się sobie do gardeł z jeszcze bardziej bezwzględnymi zamiarami. I tym razem skutki byłyby opłakane.
A później, bo okresie burzy i huraganów, przychodziły do niej złe myśli. Najmroczniejsze z mrocznych, rzucające cień na jej duszę. Przenikały umysł i brały w posiadanie serce. Trwało to zawsze bardzo krótko, ledwie kilka dni, mgnienie oka, trzepot skrzydeł motyla. Ale jednak trwało. W tych dniach snuła się jak cień po rezydencji, najbardziej podatna na działania Magnusa - czy to był gniew, czy gorąca namiętność. Zastanawiała się, czy naprawdę jej winą było to, że nie potrafiła dać mu syna. Dlaczego nie potrafiła spełnić swojego obowiązku jako żona. Dlaczego jedyne istoty, które potrafiła wydać na świat, były córkami. Ale później zwątpienie mijało. A Moira, kiedy już zebrała siły, sama wykazywała się gwałtownością i namiętnością. Często w najmniej odpowiednich dla Magnusa momentach, ot gdy na przykład, odpisywał na kolejny niezwykle ważny list...
- Ruszyłbyś do tegoż diabła, by mnie odebrać. Jeszcze tego samego dnia - wysyczała niemal, w odpowiedzi na jego brutalne pieszczoty. Jego dłonie były jak mur, jak kajdany, trzymały mocno, choć zdołała się z nich wyrwać - tylko na chwilę, jak się okazało. Uwielbiała te momenty, gdy wypełniał sobą cały jej umysł, gdy trzymał ją władczym gestem, a ona się mu opierała. Ale dziś musiała zachować trzeźwość umysłu, chciała celebrować ten dzień. Zapamiętać każdy szczegół z reakcji Magnusa, kiedy po tylu latach (ośmiu?) w końcu będzie mogła mu powiedzieć o tym, że będzie miał tak długo wyczekiwanego syna. Chociaż to niedowierzanie i nadzieja, skryte głęboko, głęboko w jego oczach, aż kusiły, by doprowadzić do kolejnej wojny. By skłamać mu i odpowiedzieć: "Nie, będziesz miał trzecią córkę, mój mężu." Wyrwawszy jedną z rąk z jego uścisku, poczęła okładać go po piersi, domagając się zwolnienia lub choćby poluzowania uścisku. Nie lękała się o własne żebra, była przyzwyczajona przecież i do znacznie brutalniejszej namiętności. Napierał jednak sobą również na jej brzuch - a jej syn, choćby miał być w przyszłości najtwardszym z mężów, takim jak jego ojciec, obecnie był jedynie bezbronną kulką skrytą pod jej sercem. Bezbronną kulką, którą łatwo było skrzywdzić.
- Chłopiec - potwierdziła jednak w końcu, dając tym samym dobitnie Magnusowi znak, że czas, który poświęcił na spełnienie prośby swojej żony i przyjście do saloniku, zdecydowanie nie poszedł na marne.
A później, bo okresie burzy i huraganów, przychodziły do niej złe myśli. Najmroczniejsze z mrocznych, rzucające cień na jej duszę. Przenikały umysł i brały w posiadanie serce. Trwało to zawsze bardzo krótko, ledwie kilka dni, mgnienie oka, trzepot skrzydeł motyla. Ale jednak trwało. W tych dniach snuła się jak cień po rezydencji, najbardziej podatna na działania Magnusa - czy to był gniew, czy gorąca namiętność. Zastanawiała się, czy naprawdę jej winą było to, że nie potrafiła dać mu syna. Dlaczego nie potrafiła spełnić swojego obowiązku jako żona. Dlaczego jedyne istoty, które potrafiła wydać na świat, były córkami. Ale później zwątpienie mijało. A Moira, kiedy już zebrała siły, sama wykazywała się gwałtownością i namiętnością. Często w najmniej odpowiednich dla Magnusa momentach, ot gdy na przykład, odpisywał na kolejny niezwykle ważny list...
- Ruszyłbyś do tegoż diabła, by mnie odebrać. Jeszcze tego samego dnia - wysyczała niemal, w odpowiedzi na jego brutalne pieszczoty. Jego dłonie były jak mur, jak kajdany, trzymały mocno, choć zdołała się z nich wyrwać - tylko na chwilę, jak się okazało. Uwielbiała te momenty, gdy wypełniał sobą cały jej umysł, gdy trzymał ją władczym gestem, a ona się mu opierała. Ale dziś musiała zachować trzeźwość umysłu, chciała celebrować ten dzień. Zapamiętać każdy szczegół z reakcji Magnusa, kiedy po tylu latach (ośmiu?) w końcu będzie mogła mu powiedzieć o tym, że będzie miał tak długo wyczekiwanego syna. Chociaż to niedowierzanie i nadzieja, skryte głęboko, głęboko w jego oczach, aż kusiły, by doprowadzić do kolejnej wojny. By skłamać mu i odpowiedzieć: "Nie, będziesz miał trzecią córkę, mój mężu." Wyrwawszy jedną z rąk z jego uścisku, poczęła okładać go po piersi, domagając się zwolnienia lub choćby poluzowania uścisku. Nie lękała się o własne żebra, była przyzwyczajona przecież i do znacznie brutalniejszej namiętności. Napierał jednak sobą również na jej brzuch - a jej syn, choćby miał być w przyszłości najtwardszym z mężów, takim jak jego ojciec, obecnie był jedynie bezbronną kulką skrytą pod jej sercem. Bezbronną kulką, którą łatwo było skrzywdzić.
- Chłopiec - potwierdziła jednak w końcu, dając tym samym dobitnie Magnusowi znak, że czas, który poświęcił na spełnienie prośby swojej żony i przyjście do saloniku, zdecydowanie nie poszedł na marne.
I show not your face but your heart's desire
Małżeństwo było klatką. Najczęściej o złotych prętach i wygodnych poduchach rozłożonych na marmurowej posadzce, w niczym nie przypominającej biednej, słomianej wyściółki przesiąkniętej przykrymi zapachami. Najczęściej o szerokim rozłożeniu krat, wysadzanych drogimi kamieniami i nie podobnymi do pordzewiałych, pokrytych patyną i skrzypiących drzwiczek. Piękno i wygoda. Estetyzm. Przyjemność... niekoniecznie, lecz wyższe cele wymagały odrobiny poświęcenia, a skoro szlachcianki już od dziecka były przebierane w śliczne sukienki, obracając się wśród zbytku z jasno przypisaną jedną (niekoniecznie: jedyną) rolą, zakorzenianą powoli w małej, wdzięcznej główce, to nie mogły cierpieć za bardzo. Rowle wnioskował po machinalnych narzekaniach swoich drogich szlacheckich przyjaciół, po nieco przygaszonym spojrzeniu arystokratek w chwili, kiedy wręcz powinny tryskać entuzjazmem, po ciężkiej pracy dziewczynek - był skłonny stwierdzić, że córki niosły na sobie dużo cięższe brzemię od wolno urodzonych chłopców. I c h małżeństwo jednak nie mieściło się w tym nudnym spisie, wykraczając swoją istotą poza wszystkie możliwe ramy. Przycięte, ucięte, wycięte, rozcięte; krawiecki eksperyment, który finalnie mógł okryć projektanta wieczną dobrą sławą albo nałożyć na jego nazwisko tabu. Ukazanie produktu światłu dziennemu na szczęście nie nastąpiło, Magnus nie znosił wzbudzać kontrowersji, nie ponurą drogą żałosnej prywaty, więc nieco sztampowo zamykał swoje małżeństwo w... klatce. Nieco mniej stereotypowej, bo z dwóch okalających ją ścian zbliżały się do zamkniętej w środku pary zaostrzone kolce, bez kozery zdolne do przebicia ich na wylot. W końcu przysięgli sobie miłość, a to do czegoś zobowiązywało. Do krzyków tak głośnych, że zdzierał sobie gardło, wrzeszcząc inwektywy pod jej adresem, przeplatane całą kawalkadą najgorszych przekleństw. Do rękoczynów, brutalnych, prostackich, wyłamujących się z konwencjonalnego schematu czułego męża, obdarowującego żonę siarczystym policzkiem na początku miłego wieczoru. Nigdy jej nie uderzył, choć latające szkło świstało o cale nad jej głową, a Magnus zdawał się wyprany z wyrzutów sumienia; rodowy fiolet na szyi i odciski szczupłych palców także świadczyły o miłości, uparcie kontrolowanej przez szaleńca. Przeszukiwanie kobiecych komnat i groźby puszczenia dworu z dymem również wpisywały się w stan zakochania, otumaniającego zdrowy rozsądek Rowle'a, który wariował zarówno z bezsilności w staraniach, jak i bezgranicznego oddania żonie. Był jej, bardziej niż ktokolwiek i chętniej nazywał się kochankiem niż małżonkiem, znając plugawą wartość instytucji opiewającej (jednostronną) wierność. Pragnął całej namiętności Moriy dla siebie, entuzjastycznie odwzajemniając każdy przebłysk niepokojącej kobiecej żądzy, ugruntowania swojej pozycji w epicentrum jej wszechświata.
-Przehandlowałbym swoją duszę - odparł od niechcenia, jakby ten pakt stanowił błahostkę, a nie cyrograf pisany własną krwią. Każda umowa miała jednak kruczki i Magnus wierzył, że skończyłby niczym Orfeusz, niweczący swą podróż, by ten jeden raz móc zerknąć na oblicze Eurydyki. Rowle wszak nie znosił się powstrzymywać, biorąc wszystko w momencie każdego nagłego kaprysu. Postępował tak nawet względem Moriy, obchodząc się z jej ciałem mało delikatnie, w ostrych pieszczotach spragnionego mężczyzny. Niezwykle niezadowolonego z dystansowania się oraz tych lichych uderzeń, spadających z dużą częstotliwością na klatkę piersiową. Nie bolało, lecz Magnus wpadał w złość, nakręcającą się z każdym kolejnym lekkim ciosem, muskającym ciało w miejscu szczególnych blizn.
-Niegdyś za karę mógłbym zabrać ci te piękne dłonie - rzekł cicho, z nutą groźby rozlewającą się rozwlekle w ciepłym tonie, niefrasobliwym, znajdującym odzwierciedlenie także w nieco znudzonym spojrzeniu, iskrzącym się jednak z niespokojną mocą. Oderwał jej ręce - te gładkie ręce, które wyobrażał sobie martwe i oddzielone od ciała (czy wówczas należałby już tylko do niego? - i uniósł je w górę, muskając spierzchniętymi ustami skórę, wgryzając się w nią delikatnie, acz zachłannie, by nie miała wątpliwości, że starczy słowo, a on jak wilk odłączy dłoń od nadgarstka. Zgodnie z zapowiedzią.
Zrobiłby to. Wieść jak piorun przeszyła jego ciało, pozbawiając czucia w mięśniach, więc mógł nie zdawać sobie sprawy ze swej siły, jaką nieświadomie wyładowywał na matce swego syna. Jeszcze nie dotarło do niego w pełni, że znowu będzie ojcem, że tym razem na świat przyjdzie męski potomek, który odziedziczy po nim wszystko i przedłuży nazwisko, dając początek kolejnej gałęzi rodu. Wzmocnionego, rosnącego w siłę - bezpośrednio w łonie małżonki Magnusa. Dziki wzrok, nieokiełznane dłonie zaplecione wkoło jej talii, przesuwające się po chwili wahania na brzuch, już wypukły, dlaczego nie zauważył, że coś się zmienia? - zwycięski uśmiech wykwitający na brodatym obliczu Rowle'a.
-Nareszcie - rzekł krótko, wpijając się w wargi kobiety, nie pokazując wzruszenia. To był jego triumf, który pragnął zamienić we wspólne świętowanie.
-Przehandlowałbym swoją duszę - odparł od niechcenia, jakby ten pakt stanowił błahostkę, a nie cyrograf pisany własną krwią. Każda umowa miała jednak kruczki i Magnus wierzył, że skończyłby niczym Orfeusz, niweczący swą podróż, by ten jeden raz móc zerknąć na oblicze Eurydyki. Rowle wszak nie znosił się powstrzymywać, biorąc wszystko w momencie każdego nagłego kaprysu. Postępował tak nawet względem Moriy, obchodząc się z jej ciałem mało delikatnie, w ostrych pieszczotach spragnionego mężczyzny. Niezwykle niezadowolonego z dystansowania się oraz tych lichych uderzeń, spadających z dużą częstotliwością na klatkę piersiową. Nie bolało, lecz Magnus wpadał w złość, nakręcającą się z każdym kolejnym lekkim ciosem, muskającym ciało w miejscu szczególnych blizn.
-Niegdyś za karę mógłbym zabrać ci te piękne dłonie - rzekł cicho, z nutą groźby rozlewającą się rozwlekle w ciepłym tonie, niefrasobliwym, znajdującym odzwierciedlenie także w nieco znudzonym spojrzeniu, iskrzącym się jednak z niespokojną mocą. Oderwał jej ręce - te gładkie ręce, które wyobrażał sobie martwe i oddzielone od ciała (czy wówczas należałby już tylko do niego? - i uniósł je w górę, muskając spierzchniętymi ustami skórę, wgryzając się w nią delikatnie, acz zachłannie, by nie miała wątpliwości, że starczy słowo, a on jak wilk odłączy dłoń od nadgarstka. Zgodnie z zapowiedzią.
Zrobiłby to. Wieść jak piorun przeszyła jego ciało, pozbawiając czucia w mięśniach, więc mógł nie zdawać sobie sprawy ze swej siły, jaką nieświadomie wyładowywał na matce swego syna. Jeszcze nie dotarło do niego w pełni, że znowu będzie ojcem, że tym razem na świat przyjdzie męski potomek, który odziedziczy po nim wszystko i przedłuży nazwisko, dając początek kolejnej gałęzi rodu. Wzmocnionego, rosnącego w siłę - bezpośrednio w łonie małżonki Magnusa. Dziki wzrok, nieokiełznane dłonie zaplecione wkoło jej talii, przesuwające się po chwili wahania na brzuch, już wypukły, dlaczego nie zauważył, że coś się zmienia? - zwycięski uśmiech wykwitający na brodatym obliczu Rowle'a.
-Nareszcie - rzekł krótko, wpijając się w wargi kobiety, nie pokazując wzruszenia. To był jego triumf, który pragnął zamienić we wspólne świętowanie.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Magnusie, przecież ty już nie masz duszy - posłała mu nieco pobłażliwy uśmieszek.
Ściskała ją w swoich dłoniach, razem z jego sercem. Ukryła w tylko sobie znanym miejscu i nie miała zamiaru ich zwracać. Bo istotnie, tak samo jak ona należała do niego, również on był jej własnością. Czasem próbowała się zastanawiać - czy jej ślub z Magnusem był najlepszą czy najgorszą rzeczą, która mogła się jej przytrafić? Kiedy koło jej głowy rozbijał się kolejny porcelanowy bibelot, miała ochotę wysyłać go do tego samego diabła, do którego on posłałby ją. Jednakże prawda była taka, że doceniała każdy jego gest, nawet taki, który zdawał się nieść zniszczenie. Ona sama była przebiegła, gwałtowna, pomysłowa, kochająca aż do bólu. Czy w obcych rękach potrafiłaby się odnaleźć? Czy może typowe małżeństwo stłamsiłoby ją i jej pierwotne instynkty? Gdy zaczynała zastanawiać się nad tym głębiej i głębiej, po prostu nie widziała dla siebie innego życia. Nieposkromiony i brutalny mąż, pełen namiętności, za to pozbawiony obłudy wobec niej. Moira to chyba ceniła w nim najbardziej - chociaż przed innymi oboje musieli udawać zgrane, przykładne małżeństwo (swoją drogą, aktorką była wcale niezgorszą), gdy byli sami, wszystkie maski opadały. Mogła być prawdziwie sobą, prawdziwie go kochać, prawdziwie miotać klątwami i przeklinać oraz drżeć z niepokoju, kiedy cale od jej głowy w ścianie powstawała dziura po rzuconym kałamarzu.
Uniosła lekko wargę, odsłaniając zęby. Niby na wzór dzikiego zwierzęcia, które okazuje swoje niezadowolenie. W jej oczach błyszczał drapieżny, jaśniejący ognik. Jego groźba rozlała się po jej wnętrzu ciepłą falą, trącając co wrażliwsze struny i napełniając ją satysfakcją. Bo to tylko ukazywało, jak mocno mu zależało. Jak mocno jej pożądał. Wiedziała, że nie spełnił by swojej groźby. Nie tak po prostu. Wolał wymierzać jej przecież kary w inny sposób, taki który nie kończył się jej destrukcją. Nie zniszczyłby swojego klejnotu koronnego. Nie znalazłby potem zastępstwa, a uszkodzony nie wchodził przecież w rachubę. Zamiast estetycznie, prezentowałby się nadzwyczaj biednie i żałośnie. A co to za szlachcic bez swojej pięknej małżonki u boku. Moira z pewnością kochałaby go nadal, kochałaby tak mocno, że aż by bolało - albo i jeszcze mocniej. Tylko smak tej miłości zabarwiony byłby z pewnością dużą dawką goryczy. Goryczy, bólu i nienawiści.
Na chwilę zapomniała, czemu w ogóle rozpoczęła ten swój "atak". Z jej ust wyrwało się ciche westchnięcie. W momentach takich jak ten, czuła swoją prawdziwą potęgę. Była w końcu lady, szlachetnie urodzoną rodu Rowle. Mogła mieć u stóp co tylko chciała, począwszy od całego świata a skończywszy na swoim mężu. W końcu jej ciało kryło w tej chwili coś, czego on najbardziej pożądał - przyszłość. Zadrżała lekko, czując jego duże dłonie na wypukłości jej brzucha. Nawet jeśli sprawiłoby jej niesamowitą satysfakcję okłamanie go, powiedzenie mu prawdy napawało ją równie dużym zadowoleniem. Mogła mu w końcu czasem odpuścić, pozwolić na tę chwilę tryumfu.
Tym razem nie uciekała, przyciągnęła go do siebie jeszcze bliżej, odwzajemniając ten pocałunek równie namiętnie, a może i nawet nieco bardziej.
- Obawiam się więc, że wysłanie mnie do diabła nie wchodzi w rachubę, mój drogi. - dodała jeszcze z kpiącym uśmieszkiem.
Ściskała ją w swoich dłoniach, razem z jego sercem. Ukryła w tylko sobie znanym miejscu i nie miała zamiaru ich zwracać. Bo istotnie, tak samo jak ona należała do niego, również on był jej własnością. Czasem próbowała się zastanawiać - czy jej ślub z Magnusem był najlepszą czy najgorszą rzeczą, która mogła się jej przytrafić? Kiedy koło jej głowy rozbijał się kolejny porcelanowy bibelot, miała ochotę wysyłać go do tego samego diabła, do którego on posłałby ją. Jednakże prawda była taka, że doceniała każdy jego gest, nawet taki, który zdawał się nieść zniszczenie. Ona sama była przebiegła, gwałtowna, pomysłowa, kochająca aż do bólu. Czy w obcych rękach potrafiłaby się odnaleźć? Czy może typowe małżeństwo stłamsiłoby ją i jej pierwotne instynkty? Gdy zaczynała zastanawiać się nad tym głębiej i głębiej, po prostu nie widziała dla siebie innego życia. Nieposkromiony i brutalny mąż, pełen namiętności, za to pozbawiony obłudy wobec niej. Moira to chyba ceniła w nim najbardziej - chociaż przed innymi oboje musieli udawać zgrane, przykładne małżeństwo (swoją drogą, aktorką była wcale niezgorszą), gdy byli sami, wszystkie maski opadały. Mogła być prawdziwie sobą, prawdziwie go kochać, prawdziwie miotać klątwami i przeklinać oraz drżeć z niepokoju, kiedy cale od jej głowy w ścianie powstawała dziura po rzuconym kałamarzu.
Uniosła lekko wargę, odsłaniając zęby. Niby na wzór dzikiego zwierzęcia, które okazuje swoje niezadowolenie. W jej oczach błyszczał drapieżny, jaśniejący ognik. Jego groźba rozlała się po jej wnętrzu ciepłą falą, trącając co wrażliwsze struny i napełniając ją satysfakcją. Bo to tylko ukazywało, jak mocno mu zależało. Jak mocno jej pożądał. Wiedziała, że nie spełnił by swojej groźby. Nie tak po prostu. Wolał wymierzać jej przecież kary w inny sposób, taki który nie kończył się jej destrukcją. Nie zniszczyłby swojego klejnotu koronnego. Nie znalazłby potem zastępstwa, a uszkodzony nie wchodził przecież w rachubę. Zamiast estetycznie, prezentowałby się nadzwyczaj biednie i żałośnie. A co to za szlachcic bez swojej pięknej małżonki u boku. Moira z pewnością kochałaby go nadal, kochałaby tak mocno, że aż by bolało - albo i jeszcze mocniej. Tylko smak tej miłości zabarwiony byłby z pewnością dużą dawką goryczy. Goryczy, bólu i nienawiści.
Na chwilę zapomniała, czemu w ogóle rozpoczęła ten swój "atak". Z jej ust wyrwało się ciche westchnięcie. W momentach takich jak ten, czuła swoją prawdziwą potęgę. Była w końcu lady, szlachetnie urodzoną rodu Rowle. Mogła mieć u stóp co tylko chciała, począwszy od całego świata a skończywszy na swoim mężu. W końcu jej ciało kryło w tej chwili coś, czego on najbardziej pożądał - przyszłość. Zadrżała lekko, czując jego duże dłonie na wypukłości jej brzucha. Nawet jeśli sprawiłoby jej niesamowitą satysfakcję okłamanie go, powiedzenie mu prawdy napawało ją równie dużym zadowoleniem. Mogła mu w końcu czasem odpuścić, pozwolić na tę chwilę tryumfu.
Tym razem nie uciekała, przyciągnęła go do siebie jeszcze bliżej, odwzajemniając ten pocałunek równie namiętnie, a może i nawet nieco bardziej.
- Obawiam się więc, że wysłanie mnie do diabła nie wchodzi w rachubę, mój drogi. - dodała jeszcze z kpiącym uśmieszkiem.
I show not your face but your heart's desire
Nie potrafiła przestać. Mógłby wyrwać z jej klatki piersiowej serce (bijące tylko dla niego), poszatkować mózg, rozerwać żyły, uczynić z niej karykaturalną padlinę, a nadal potrafiłaby go sprowokować. Nawet, jako kawał nieużytecznego ścierwa, więc z tym większą łatwością w swej naturalnej, kokieteryjnej postaci. Gdyby nie nosiła w łonie jego syna, zareagowałby zupełnie inaczej. Udowodniłby, że się myli w rytm uderzeń, jakimi raczyłby jej ulubioną służkę. Miał duszę, przesiąkniętą złem i okrucieństwem oraz ich lustrzanym odbiciem. Kochał tak samo mocno, jak nienawidził, a Moira o tym powinna wiedzieć najlepiej. Przekonała się nieraz (na własnej skórze?) o oddaniu Magnusa, o jego przywiązaniu, o słabościach męża.
-Z tego cienia na podłodze duszy mej już żadne ręce - zacytował, zbliżając się niebezpiecznie blisko Moiry, napierając na nią nie ciężarem ciała, a wzrokiem, zdolnym przyszpilić kobietę do ściany, wbić stalowe ostrza w strategiczna miejsca, uniemożliwić poruszanie, udaremnić ucieczkę. Była jego własnością, jego kochanką i jego miłością. Wstęga jej myśli pozostawała mu miła, lecz skandaliczne opinie godziły w Rowle'a z podwójną siłą rozczarowania; złość hamował jedynie ze względu na syna, przeciągającego się pewnie w ciepłym wnętrzu brzucha i czującym instynktowny spokój, że jego ojciec jest blisko - nie podniosą nigdy więcej - zakończył szeptem, ucinającym dyskusję. Przekazała mu to, co najważniejsze, resztę mogli już pominąć, lgnąc do siebie, spragnieni namiętności. Nie usychającej po tylu latach, kiedy powinni już znać siebie na pamięć, a nie, wspinać się na kolejne etapy wtajemniczenia, dokonując próby zrozumienia. Na to stracił nadzieję, ale lubił w Moirze tę aurę tajemniczości, sekrety skrywane przed nim, ukryte za przepastną kurtyną rzęs, okalających migdałowe oczy. Nie ujawniła się przed nim cała, tak naprawdę nigdy nie widział jej zupełnie nagiej, obnażonej przed nim aż do tkanki i białych kości. Zyskała delikatną przewagę; Magnus nie bawił się w podchody, od razu ukazując swój temperament dobitnie, w pełnej, ognistej krasie. Takiej samej, z jaką sięgał po swoją małżonkę, zachłystując się głębokim pocałunkiem, przenoszącym go w czasie do chwili, kiedy pierwszy raz tak ją całował tuż po ślubie. Agresywnie, z mocą, z pragnieniem silnie zarysowanym w oczach, pałających zgniłozielonym blaskiem. Zachłannym. Tak samo zagrabiał ją teraz, przyciągając do siebie mało delikatnie, pętając w miłosnym (bolesnym?) uścisku, wyjątkowo odbiegając myślami od dziedzica, aż do nich.
-Jeszcze nie teraz - zgodził się wyjątkowo, stanowczo chwytając ją za dłoń i bez słowa szarpiąc niecierpliwie w kierunku kanapy. Właśnie miała zostać matką syna po raz kolejny.
ztx2
-Z tego cienia na podłodze duszy mej już żadne ręce - zacytował, zbliżając się niebezpiecznie blisko Moiry, napierając na nią nie ciężarem ciała, a wzrokiem, zdolnym przyszpilić kobietę do ściany, wbić stalowe ostrza w strategiczna miejsca, uniemożliwić poruszanie, udaremnić ucieczkę. Była jego własnością, jego kochanką i jego miłością. Wstęga jej myśli pozostawała mu miła, lecz skandaliczne opinie godziły w Rowle'a z podwójną siłą rozczarowania; złość hamował jedynie ze względu na syna, przeciągającego się pewnie w ciepłym wnętrzu brzucha i czującym instynktowny spokój, że jego ojciec jest blisko - nie podniosą nigdy więcej - zakończył szeptem, ucinającym dyskusję. Przekazała mu to, co najważniejsze, resztę mogli już pominąć, lgnąc do siebie, spragnieni namiętności. Nie usychającej po tylu latach, kiedy powinni już znać siebie na pamięć, a nie, wspinać się na kolejne etapy wtajemniczenia, dokonując próby zrozumienia. Na to stracił nadzieję, ale lubił w Moirze tę aurę tajemniczości, sekrety skrywane przed nim, ukryte za przepastną kurtyną rzęs, okalających migdałowe oczy. Nie ujawniła się przed nim cała, tak naprawdę nigdy nie widział jej zupełnie nagiej, obnażonej przed nim aż do tkanki i białych kości. Zyskała delikatną przewagę; Magnus nie bawił się w podchody, od razu ukazując swój temperament dobitnie, w pełnej, ognistej krasie. Takiej samej, z jaką sięgał po swoją małżonkę, zachłystując się głębokim pocałunkiem, przenoszącym go w czasie do chwili, kiedy pierwszy raz tak ją całował tuż po ślubie. Agresywnie, z mocą, z pragnieniem silnie zarysowanym w oczach, pałających zgniłozielonym blaskiem. Zachłannym. Tak samo zagrabiał ją teraz, przyciągając do siebie mało delikatnie, pętając w miłosnym (bolesnym?) uścisku, wyjątkowo odbiegając myślami od dziedzica, aż do nich.
-Jeszcze nie teraz - zgodził się wyjątkowo, stanowczo chwytając ją za dłoń i bez słowa szarpiąc niecierpliwie w kierunku kanapy. Właśnie miała zostać matką syna po raz kolejny.
ztx2
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
15 XI
Minęło osiem dni od pierwszego ataku czkawki teleportacyjnej, wywołanej prawdopodobnie anomalią, bo Alphard nie był przecież szalony na tyle, aby próbować teleportować się w tak trudnych czasach, gdy korzystanie z magii rodziło więcej zagrożeń niż kiedykolwiek. Zwłaszcza od początku burzy, która wciąż nie ustępowała, należało być jeszcze bardziej ostrożnym, kiedy pioruny potrafił uderzyć nie tylko kilka metrów dalej, ale nawet idealnie w punkt, gdzie wyczuwalny był przepływ magii. Pomimo pogody z entuzjazmem podchodził do stanu swojego zdrowia. Był wręcz przekonany o tym, że nie doświadczy już nawrotu kłopotliwej choroby. Od przedwczoraj zmniejszał przyjmowane dawki eliksiru osłabiającego i jego organizm zareagował na to naprawdę dobrze. Przede wszystkim czuł, że ma zdecydowanie więcej sił i mógł myśleć w pełni trzeźwo, ale właśnie od przedwczoraj już ani razu nie czknął.
Drobna niedyspozycja nie mogła jednak powstrzymać go na tyle, aby oderwać go od obowiązków. Nawet w trakcie choroby nie zaniedbywał pracy, jednak w ostatnim czasie o wiele ważniejsze były zadania stanowiące wypełnienie woli Czarnego Pana. Black, gdy tylko usłyszał o badaniach członka grupy badawczej, natychmiast wyraził chęć dołączenia do nich. Jeśli jego znajomość historii miała okazać się atutem, musiał wykorzystać ten fakt należycie. Zbieranie informacji było zresztą zajęciem niezwykle zajmującym i okazję do złożenia wszystkich myśli w całość.
W posiadłości rodu Rowle zjawił się w towarzystwie lady Avery, z którą również przebył całą podróż do tego miejsca, nie pozwalając na to, aby w taką niepogoda podróżowała sama. Znała jej zaradność, lecz dlaczego miałby nie ułatwić jej chociaż tej jednej rzeczy? Cieszył się, że zechciała jednak przyjąć jego propozycję współpracy, choć wyszedł z nią dość nagle. Powitani zostali przez jednego z zacnych lordów, przed którym Black skinął głową. Dostali zgodę na wejście do rodowej biblioteki od samego nestora, który nie śmiałby przecież sprzeciwić się woli samego Czarnego Pana. Odprowadzeni zostali bez jakiegoś specjalnie rozbudowanego ceremoniału do celu tej wędrówki. Po przekroczeniu progu przestronnej biblioteki lord Rowle jeszcze chwilę im towarzyszył.
– Najbardziej interesują nas zapiski Damoclesa Rowle’a – zdradził ten jeden szczegół, słowa kierując zarówno do szlachcica, jak i towarzyszącej mu damy. – Czy znajdują się one w jakimś konkretnym dziale? – spytał rzeczowo, niekoniecznie entuzjastycznie, a jednak ze szczerym zainteresowaniem. – Proszę wybaczyć mi to pytanie, lordzie, jednak biblioteka wydaje się tak obszerna, że do początkowego rozeznania potrzebuję wskazówek. Byłbym też wdzięczny za wskazanie, gdzie odnajdziemy pozycje poświęcone historii i może również geografii.
Przedstawiciel rodu udzielił odpowiedzi poprzez poprowadzenie ich między regałami. Zatrzymali się za przewodnikiem dopiero przy jednym z działów.
– Rodowe archiwa znajdują się po prawej i są ułożone chronologicznie – Alphard od razu dostrzegł, że pewne pozycje musiano niedawno zabrać, bo w regałach powstały luki. To przede wszystkim najnowsze zapiski musiały zniknąć. Na całe szczęście to nie one były obiektem jego zainteresowania. – Księgi historyczne zaś są po lewej aż do dwóch regałów dalej. Pozycje poświęcone geografii są w innym miejscu. Stąd, gdzie stoimy trzeba przejść prosto i trzy regały w lewo.
Alphard skinął w podzięce, nie mając już żadnych pytań ani zastrzeżeń. Gdy tylko gospodarz oddalił się, Black spojrzał na swą towarzyszkę.
– Tak jak powiedziałem wcześniej, interesują nas informacje dotyczące Damoclesa, zwłaszcza te dotyczące Azkabanu. Szukać więc powinniśmy w księgach z osiemnastego wieku albo i starszych.
Minęło osiem dni od pierwszego ataku czkawki teleportacyjnej, wywołanej prawdopodobnie anomalią, bo Alphard nie był przecież szalony na tyle, aby próbować teleportować się w tak trudnych czasach, gdy korzystanie z magii rodziło więcej zagrożeń niż kiedykolwiek. Zwłaszcza od początku burzy, która wciąż nie ustępowała, należało być jeszcze bardziej ostrożnym, kiedy pioruny potrafił uderzyć nie tylko kilka metrów dalej, ale nawet idealnie w punkt, gdzie wyczuwalny był przepływ magii. Pomimo pogody z entuzjazmem podchodził do stanu swojego zdrowia. Był wręcz przekonany o tym, że nie doświadczy już nawrotu kłopotliwej choroby. Od przedwczoraj zmniejszał przyjmowane dawki eliksiru osłabiającego i jego organizm zareagował na to naprawdę dobrze. Przede wszystkim czuł, że ma zdecydowanie więcej sił i mógł myśleć w pełni trzeźwo, ale właśnie od przedwczoraj już ani razu nie czknął.
Drobna niedyspozycja nie mogła jednak powstrzymać go na tyle, aby oderwać go od obowiązków. Nawet w trakcie choroby nie zaniedbywał pracy, jednak w ostatnim czasie o wiele ważniejsze były zadania stanowiące wypełnienie woli Czarnego Pana. Black, gdy tylko usłyszał o badaniach członka grupy badawczej, natychmiast wyraził chęć dołączenia do nich. Jeśli jego znajomość historii miała okazać się atutem, musiał wykorzystać ten fakt należycie. Zbieranie informacji było zresztą zajęciem niezwykle zajmującym i okazję do złożenia wszystkich myśli w całość.
W posiadłości rodu Rowle zjawił się w towarzystwie lady Avery, z którą również przebył całą podróż do tego miejsca, nie pozwalając na to, aby w taką niepogoda podróżowała sama. Znała jej zaradność, lecz dlaczego miałby nie ułatwić jej chociaż tej jednej rzeczy? Cieszył się, że zechciała jednak przyjąć jego propozycję współpracy, choć wyszedł z nią dość nagle. Powitani zostali przez jednego z zacnych lordów, przed którym Black skinął głową. Dostali zgodę na wejście do rodowej biblioteki od samego nestora, który nie śmiałby przecież sprzeciwić się woli samego Czarnego Pana. Odprowadzeni zostali bez jakiegoś specjalnie rozbudowanego ceremoniału do celu tej wędrówki. Po przekroczeniu progu przestronnej biblioteki lord Rowle jeszcze chwilę im towarzyszył.
– Najbardziej interesują nas zapiski Damoclesa Rowle’a – zdradził ten jeden szczegół, słowa kierując zarówno do szlachcica, jak i towarzyszącej mu damy. – Czy znajdują się one w jakimś konkretnym dziale? – spytał rzeczowo, niekoniecznie entuzjastycznie, a jednak ze szczerym zainteresowaniem. – Proszę wybaczyć mi to pytanie, lordzie, jednak biblioteka wydaje się tak obszerna, że do początkowego rozeznania potrzebuję wskazówek. Byłbym też wdzięczny za wskazanie, gdzie odnajdziemy pozycje poświęcone historii i może również geografii.
Przedstawiciel rodu udzielił odpowiedzi poprzez poprowadzenie ich między regałami. Zatrzymali się za przewodnikiem dopiero przy jednym z działów.
– Rodowe archiwa znajdują się po prawej i są ułożone chronologicznie – Alphard od razu dostrzegł, że pewne pozycje musiano niedawno zabrać, bo w regałach powstały luki. To przede wszystkim najnowsze zapiski musiały zniknąć. Na całe szczęście to nie one były obiektem jego zainteresowania. – Księgi historyczne zaś są po lewej aż do dwóch regałów dalej. Pozycje poświęcone geografii są w innym miejscu. Stąd, gdzie stoimy trzeba przejść prosto i trzy regały w lewo.
Alphard skinął w podzięce, nie mając już żadnych pytań ani zastrzeżeń. Gdy tylko gospodarz oddalił się, Black spojrzał na swą towarzyszkę.
– Tak jak powiedziałem wcześniej, interesują nas informacje dotyczące Damoclesa, zwłaszcza te dotyczące Azkabanu. Szukać więc powinniśmy w księgach z osiemnastego wieku albo i starszych.
Ostatnio zmieniony przez Alphard Black dnia 02.09.19 0:08, w całości zmieniany 2 razy
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Podróż nie była szczególnie nużąca. Elaine zdążyła już przyzwyczaić się, że wszechobecne anomalie sparaliżowały dotychczasowy system komunikacji i nie pozostawało nic, jak uciekać się do bardziej prymitywnych rozwiązań. Nie było to szczególnie wydajne ani komfortowe, ale przynajmniej zdawało egzamin bezpieczeństwa. Zresztą, towarzystwo Alpharda było jej całkiem miłe i spędzenie z nim tego czasu zanim musieli skupić się na zadaniu, które przed nią postawił, również dalekie było od przykrego doświadczenia.
Czy nim nie będzie właśnie dotarcie na miejsce nie była już taka pewna. Rowle i Avery byli dalecy od bycia przyjaciółmi. Z drugiej strony nie mieli też raczej większego pociągu do subtelnych gierek, skoro więc zgodzili się przyjąć ją w swoich progach, postanowiła założyć, że tuż za drzwiami nie czeka na nią któreś z niewybaczalnych. Tłumaczyła to sobie bez większego przekonania, może dlatego, że właściwie stęskniła się już za jakąkolwiek stymulacją, choćby było to i namacalne niebezpieczeństwo w postaci czyjejś różdżki wycelowanej w jej stronę. Czy potrafiłaby się obronić? Wątpliwe. Czy przełamałoby to inercję wewnątrz i zewnątrz niej? Niewątpliwie. Za to chętna była dać coraz więcej.
Póki co jednak wszystko szło według dużo bezpieczniejszego planu. Zostali, jakkolwiek pobieżnie, oprowadzeni po księgozbiorze rodu Rowle. Ku jej własnemu zaskoczeniu nawet to wystarczyło, by przeszedł ją przyjemny dreszcz. To był tylko pergamin i papier, relatywnie znane Elaine, a jednak... nawet to, to było wreszcie coś. Coś innego, niż archiwa rodowe. Niż mury zamku w Ludlow. Inny zapach, inny zbiór. Zapisy, o których nie mogła mieć pojęcia. Gdyby miała czas, spędziłaby go tu wiele. Zamiast niego miała jednak coraz jaśniej określone zadanie i na tym zdecydowała się skupić. Nie było innego wyjścia.
- Skąpiec - mruknęła pod nosem, już po oddaleniu się gospodarza, przeciągając palcem po jednej z półek w miejscu, gdzie wcześniej z pewnością leżała inna księga, niż teraz. W głębi serca jednak doskonale rozumiała opiekuna archiwów. Jakiż czystek dokonałaby sama przed wpuszczeniem kogokolwiek obcego do ksiąg i pergaminów zbieranych i tworzonych od stuleci przez Nottów! Kiedy już naprawdę musiałaby to zrobić...
- Damocles, Azkaban. - Powtórzyła kiwając powoli głową, próbując jednocześnie przypomnieć sobie co i gdzie widziała już wcześniej w tym temacie. - Dobrze. Geografię możemy sobie wstępnie odpuścić. Jeśli pozwolisz, zacznę od rodowych zapisów, Tobie pozostawiając księgi historyczne. Jeśli to do czego dotrzemy nie będzie wystarczyć, możemy poszerzyć poszukiwania wertykalnie i horyzontalnie... to znaczy, tematycznie i chronologicznie. - Mówiła niecharakterystycznie szybko, jak gdyby język z trudem nadążał nad myślami. Zwykle pracowała sama, teraz jednak miała partnera i sama nie do końca wiedziała, jak się z tym obejść. Planowała tylko zaproponować jak mogą podejść do sprawy; zamiast tego musiała ugryźć się w język, żeby nie wydać wprost polecenia jak dokładnie Alphard powinien pracować. - Co o tym myślisz? - wymusiła na sobie pytanie, chociaż uśmiech który mu towarzyszył, delikatny, ale jasno wskazujący na zadowolenie z położenia, w którym się znalazła, był już zupełnie szczery. Nie chciała sprzeczać się o to, czyje na górze. Chciała po prostu jak najszybciej zabrać się do pracy i wykonać ją jak najlepiej. Poczuć, że robi coś, co ma znaczenie. Nie tylko dla niej.
Czy nim nie będzie właśnie dotarcie na miejsce nie była już taka pewna. Rowle i Avery byli dalecy od bycia przyjaciółmi. Z drugiej strony nie mieli też raczej większego pociągu do subtelnych gierek, skoro więc zgodzili się przyjąć ją w swoich progach, postanowiła założyć, że tuż za drzwiami nie czeka na nią któreś z niewybaczalnych. Tłumaczyła to sobie bez większego przekonania, może dlatego, że właściwie stęskniła się już za jakąkolwiek stymulacją, choćby było to i namacalne niebezpieczeństwo w postaci czyjejś różdżki wycelowanej w jej stronę. Czy potrafiłaby się obronić? Wątpliwe. Czy przełamałoby to inercję wewnątrz i zewnątrz niej? Niewątpliwie. Za to chętna była dać coraz więcej.
Póki co jednak wszystko szło według dużo bezpieczniejszego planu. Zostali, jakkolwiek pobieżnie, oprowadzeni po księgozbiorze rodu Rowle. Ku jej własnemu zaskoczeniu nawet to wystarczyło, by przeszedł ją przyjemny dreszcz. To był tylko pergamin i papier, relatywnie znane Elaine, a jednak... nawet to, to było wreszcie coś. Coś innego, niż archiwa rodowe. Niż mury zamku w Ludlow. Inny zapach, inny zbiór. Zapisy, o których nie mogła mieć pojęcia. Gdyby miała czas, spędziłaby go tu wiele. Zamiast niego miała jednak coraz jaśniej określone zadanie i na tym zdecydowała się skupić. Nie było innego wyjścia.
- Skąpiec - mruknęła pod nosem, już po oddaleniu się gospodarza, przeciągając palcem po jednej z półek w miejscu, gdzie wcześniej z pewnością leżała inna księga, niż teraz. W głębi serca jednak doskonale rozumiała opiekuna archiwów. Jakiż czystek dokonałaby sama przed wpuszczeniem kogokolwiek obcego do ksiąg i pergaminów zbieranych i tworzonych od stuleci przez Nottów! Kiedy już naprawdę musiałaby to zrobić...
- Damocles, Azkaban. - Powtórzyła kiwając powoli głową, próbując jednocześnie przypomnieć sobie co i gdzie widziała już wcześniej w tym temacie. - Dobrze. Geografię możemy sobie wstępnie odpuścić. Jeśli pozwolisz, zacznę od rodowych zapisów, Tobie pozostawiając księgi historyczne. Jeśli to do czego dotrzemy nie będzie wystarczyć, możemy poszerzyć poszukiwania wertykalnie i horyzontalnie... to znaczy, tematycznie i chronologicznie. - Mówiła niecharakterystycznie szybko, jak gdyby język z trudem nadążał nad myślami. Zwykle pracowała sama, teraz jednak miała partnera i sama nie do końca wiedziała, jak się z tym obejść. Planowała tylko zaproponować jak mogą podejść do sprawy; zamiast tego musiała ugryźć się w język, żeby nie wydać wprost polecenia jak dokładnie Alphard powinien pracować. - Co o tym myślisz? - wymusiła na sobie pytanie, chociaż uśmiech który mu towarzyszył, delikatny, ale jasno wskazujący na zadowolenie z położenia, w którym się znalazła, był już zupełnie szczery. Nie chciała sprzeczać się o to, czyje na górze. Chciała po prostu jak najszybciej zabrać się do pracy i wykonać ją jak najlepiej. Poczuć, że robi coś, co ma znaczenie. Nie tylko dla niej.
It goes on, this world
Stupid and brutal
But I do not
I do not
Stupid and brutal
But I do not
I do not
W ciszy biblioteki zdołał usłyszeć wyrzucone przez nią słowo. Zostało wypowiedziane niezbyt głośno, lecz w tym pomieszczeniu było wyraźnie słyszalne. Black rozumiał zresztą potrzebę zwerbalizowania oburzenia, które było efektem wyniesienia wielu ksiąg z rodowego zbioru przy jego udostępnieniem. Sam traktował ten fakt z przymrużeniem oka, skupiony przede wszystkim na zadaniu, do jakiego sam się zgłosił. Nie dopytywał również, dlaczego to nie jego kuzyn przeszukiwał tę bibliotekę, należącą do jego rodu. Być może obowiązki sprawiły, że zabrakło mu na to czasu, choć na pewno najlepiej był obeznany z każdym kątem tej biblioteki – każdym regałem i każdym tytułem, jaki się tu znajdował. Posiadał też należytą wiedzę historyczną do tego zadania. Szkoda było jednak tracić cenne chwile w tej bibliotece na roztrząsanie tego faktu.
Zawód Elaine zapewne mieszał się ze zrozumieniem, wszak każdy ród zatrzymywał swoje największe porażki, ale czasem i największe sukcesy tylko dla siebie. Nikt przecież nie chce odsłaniać swoich najsłabszych punktów i całkowicie odsłaniać wszystkich atutów. W przeszłości pogrzebano wiele interesujących faktów, a te mogły zostać wykorzystane nawet w teraźniejszości w wymyślnych celach politycznych.
Uchylone przed nim zaledwie świątynia wiedzy mogła im pomóc odkryć wiele historycznych zawiłości, wyjaśnić strzeżone od wieków tajemnice. Liczyła się tak naprawdę tylko jedna. Azkaban. Musieli odnaleźć wszystkie zapiski, jakie dotyczyły wyspy i samego więzienia. Alphard skrycie liczył na to, że może nawet uda im się odkryć położenie tego tajemniczego miejsca, choć to były już właściwie mrzonki. Jeśli Damocles chciał stworzyć więzienie, z którego uciec się nie da, z pewnością zatarł większość śladów. Ale dla przyszłych pokoleń swojego rodu musiał zachować jakieś wskazówki, to było przecież stworzone osobiście przez niego dziedzictwo.
– Myślę, że to dobry pomysł – odrzekł z lekkim uśmiechem, na swój sposób rozbawiony ogromem jej zaangażowania w badania. Wydawała mu się podekscytowana możliwością przeprowadzenia badań, jakichkolwiek, byleby tylko oderwać się od codziennych powinności szlachetnie urodzonej damy. Nie oceniał, próbował nawet zrozumieć, ale nie zdradzał się z tym głośno, nie chcąc oferować litości czy współczucia. Szanował ją, dobrze pamiętając jak potrafiła pouczać Lysandra i wybrzmiewała wtedy skryta w niej głęboka mądrość.
Nie zdradził jej zbyt wielu szczegółów poszukiwań, jak również nie omówił szeroko ich celu. Teraz trzeba było skupić się na zadaniu. Gdyby nie ona wyszła z inicjatywą uporządkowania ich pracy, prawdopodobnie sam by to zrobił. Ruszył zgodnie z jej wytycznymi lewą stroną, wielce się ciesząc z tego, ze księgi historyczne uporządkowane były chronologicznie. Wiek XVIII, wtedy Damocles władał jako Minister Magii. Ale urodził się w XVII, to pewne. Sięgnął po pierwszą księgę, aby przewertować ją uważnie. Jakoś zacząć trzeba.
Zawód Elaine zapewne mieszał się ze zrozumieniem, wszak każdy ród zatrzymywał swoje największe porażki, ale czasem i największe sukcesy tylko dla siebie. Nikt przecież nie chce odsłaniać swoich najsłabszych punktów i całkowicie odsłaniać wszystkich atutów. W przeszłości pogrzebano wiele interesujących faktów, a te mogły zostać wykorzystane nawet w teraźniejszości w wymyślnych celach politycznych.
Uchylone przed nim zaledwie świątynia wiedzy mogła im pomóc odkryć wiele historycznych zawiłości, wyjaśnić strzeżone od wieków tajemnice. Liczyła się tak naprawdę tylko jedna. Azkaban. Musieli odnaleźć wszystkie zapiski, jakie dotyczyły wyspy i samego więzienia. Alphard skrycie liczył na to, że może nawet uda im się odkryć położenie tego tajemniczego miejsca, choć to były już właściwie mrzonki. Jeśli Damocles chciał stworzyć więzienie, z którego uciec się nie da, z pewnością zatarł większość śladów. Ale dla przyszłych pokoleń swojego rodu musiał zachować jakieś wskazówki, to było przecież stworzone osobiście przez niego dziedzictwo.
– Myślę, że to dobry pomysł – odrzekł z lekkim uśmiechem, na swój sposób rozbawiony ogromem jej zaangażowania w badania. Wydawała mu się podekscytowana możliwością przeprowadzenia badań, jakichkolwiek, byleby tylko oderwać się od codziennych powinności szlachetnie urodzonej damy. Nie oceniał, próbował nawet zrozumieć, ale nie zdradzał się z tym głośno, nie chcąc oferować litości czy współczucia. Szanował ją, dobrze pamiętając jak potrafiła pouczać Lysandra i wybrzmiewała wtedy skryta w niej głęboka mądrość.
Nie zdradził jej zbyt wielu szczegółów poszukiwań, jak również nie omówił szeroko ich celu. Teraz trzeba było skupić się na zadaniu. Gdyby nie ona wyszła z inicjatywą uporządkowania ich pracy, prawdopodobnie sam by to zrobił. Ruszył zgodnie z jej wytycznymi lewą stroną, wielce się ciesząc z tego, ze księgi historyczne uporządkowane były chronologicznie. Wiek XVIII, wtedy Damocles władał jako Minister Magii. Ale urodził się w XVII, to pewne. Sięgnął po pierwszą księgę, aby przewertować ją uważnie. Jakoś zacząć trzeba.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Chwilę po wyszeptaniu obelgi względem mężczyzny, którego wzięła za opiekuna archiwów musiała, choćby tylko wewnątrz własnej głowy, również mu podziękować. Kilka sekund rozglądania się po archiwach wystarczyło, by ocenić je jako uporządkowane. Może nie w sposób idealny, odpowiadający dokładnie jej preferencjom w tej dziedzinie, jednak wystarczająco, by mogła dość swobodnie się w nich poruszać. To często nie był stan, jaki zastawała przy pierwszej wizycie w ministerialnych... składowiskach papierów, kiedy jeszcze była tam zatrudniona. Minęło już sporo czasu, ale niesmak pozostał na zawsze.
Praca z archiwami, chociaż pozornie prosta jak budowa cepa, wymagała sporego zaangażowania. Trzeba było dokładnie wiedzieć nie tylko czego się szuka, ale jak wyłowić to z morza papierków. Wtedy dopiero posłużenie się odpowiednimi inkantacjami miało szansę przynieść spodziewany skutek. W obecnej sytuacji jednak nawet to nie wchodziło w grę. Konieczne było samodzielne, ręczne wertowanie papierów, delikatne obchodzenie się z tymi najstarszymi, świadome wyciąganie odpowiednich pozycji, odkładanie ich dokładnie tam i tak, jak znajdowały się przed naruszeniem wyjściowego ładu.
- Interesuje nas jego życie przedministerialne, przedazkabanowe? Gdzie się urodził, gdzie bywał, gdzie nie? - zapytała, chociaż ton jej głosu sugerował, że zadaje to pytanie w równej mierze sobie, co Alphardowi. Gdyby wiedziała więcej o tym, czego dotyczą badania byłoby jej nieporównywalnie łatwiej podejmować takie decyzje samej, nie chciała jednak naciskać. Wierzyła, że stopniowo sama ułoży sobie z fragmentów układanki zrozumiałą całość. Przekładając kolejne strony, użyła własnych palców jako zakładek dla tych stron, co do których miała wątpliwości, czy mogą się przydać, ani na chwilę nie zwalniając jednak szybkiego tempa, z jakim przeglądała starsze archiwa z okresu, w którym jeszcze niewiele było wiadomo o przyszłych osiągnięciach wielkiego syna rodu Rowle. - Właściwie... Alphardzie? Czy ja powinnam to wszystko spisywać, czy będziemy mieć możliwość wypożyczenia pozycji, które uznamy za najbardziej potrzebne? Nie powiedziałeś zbyt wiele o tym, co dalej po znalezieniu informacji... - zaznaczyła ostrożnie, wychylając się zza swojej części regałów, by spojrzeć Blackowi w twarz. Jeśli szukali prostej narracji, zapamiętanie jej nie było żadnym wyzwaniem. Sama podróż do posiadłości w Cheshire sugerowała jednak, że potrzebują bardziej szczegółowych informacji a skoro tak, to najpewniej i znacznie liczniejszych. W takich sytuacjach najbezpieczniej jest mieć powtórny dostęp do źródeł, a jeśli to niemożliwe, to przynajmniej możliwie dokładnej kopii, słowo po słowie, tego co już się znalazło. W końcu każdy kolejny znaleziony fragment może zmienić interpretację tego, co zostało napisane wcześniej, lub przez inną osobę. Elaine nie wiedziała co prawda, czy będzie dopuszczona do dalszych działań, jakiekolwiek miałyby nie być, z informacjami które zbierali, ale tym bardziej zależało jej na rzetelnym oddaniu tego, do czego uda jej się dotrzeć.
Praca z archiwami, chociaż pozornie prosta jak budowa cepa, wymagała sporego zaangażowania. Trzeba było dokładnie wiedzieć nie tylko czego się szuka, ale jak wyłowić to z morza papierków. Wtedy dopiero posłużenie się odpowiednimi inkantacjami miało szansę przynieść spodziewany skutek. W obecnej sytuacji jednak nawet to nie wchodziło w grę. Konieczne było samodzielne, ręczne wertowanie papierów, delikatne obchodzenie się z tymi najstarszymi, świadome wyciąganie odpowiednich pozycji, odkładanie ich dokładnie tam i tak, jak znajdowały się przed naruszeniem wyjściowego ładu.
- Interesuje nas jego życie przedministerialne, przedazkabanowe? Gdzie się urodził, gdzie bywał, gdzie nie? - zapytała, chociaż ton jej głosu sugerował, że zadaje to pytanie w równej mierze sobie, co Alphardowi. Gdyby wiedziała więcej o tym, czego dotyczą badania byłoby jej nieporównywalnie łatwiej podejmować takie decyzje samej, nie chciała jednak naciskać. Wierzyła, że stopniowo sama ułoży sobie z fragmentów układanki zrozumiałą całość. Przekładając kolejne strony, użyła własnych palców jako zakładek dla tych stron, co do których miała wątpliwości, czy mogą się przydać, ani na chwilę nie zwalniając jednak szybkiego tempa, z jakim przeglądała starsze archiwa z okresu, w którym jeszcze niewiele było wiadomo o przyszłych osiągnięciach wielkiego syna rodu Rowle. - Właściwie... Alphardzie? Czy ja powinnam to wszystko spisywać, czy będziemy mieć możliwość wypożyczenia pozycji, które uznamy za najbardziej potrzebne? Nie powiedziałeś zbyt wiele o tym, co dalej po znalezieniu informacji... - zaznaczyła ostrożnie, wychylając się zza swojej części regałów, by spojrzeć Blackowi w twarz. Jeśli szukali prostej narracji, zapamiętanie jej nie było żadnym wyzwaniem. Sama podróż do posiadłości w Cheshire sugerowała jednak, że potrzebują bardziej szczegółowych informacji a skoro tak, to najpewniej i znacznie liczniejszych. W takich sytuacjach najbezpieczniej jest mieć powtórny dostęp do źródeł, a jeśli to niemożliwe, to przynajmniej możliwie dokładnej kopii, słowo po słowie, tego co już się znalazło. W końcu każdy kolejny znaleziony fragment może zmienić interpretację tego, co zostało napisane wcześniej, lub przez inną osobę. Elaine nie wiedziała co prawda, czy będzie dopuszczona do dalszych działań, jakiekolwiek miałyby nie być, z informacjami które zbierali, ale tym bardziej zależało jej na rzetelnym oddaniu tego, do czego uda jej się dotrzeć.
It goes on, this world
Stupid and brutal
But I do not
I do not
Stupid and brutal
But I do not
I do not
Strona 1 z 2 • 1, 2
Prywatny salonik
Szybka odpowiedź