Oliver Bott
Nazwisko matki: Wilkes
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: Półkrwi
Status majątkowy: Ubogi
Zawód: Złodziej do wynajęcia i oszust działający na Nokturnie
Wzrost: 184 cm
Waga: 92 kg
Kolor włosów: Blond
Kolor oczu: Szaro-niebieskie
Znaki szczególne: Metamorfomag, wysoki wzrost (naturalny).
11 cali, sztywna, dereń, jad widłowęża
Gryffindor
Lis
Martwa rodzina
Słodkie, kobiece perfumy; zapach whiskey
Siebie opływającego luksusami
Wywoływanie awantur, oszukiwanie ludzi, wykorzystywanie metamorfomagii do zabawy
Harpie z Holyhead
Bójki, ucieczki przed tymi, którym podpadł
Każdej z momentami słabości do jazzu i swingu
Jacey Elthalion
Dźwięk kropli uderzającej o kałużę ponownie zastąpiła błoga cisza. Przerwał ją lekko zachrypnięty, męski głos; obcy, a jednak w pewien sposób znajomy:
- Dobrze więc, skoro mam opowiadać, zacznę od początku...
Williard oraz Kayla byli pozornie zwyczajnym, nie wartym wzmianki małżeństwem. Mieli niewielki domek na uboczach Londynu, skromną kuchenkę i starego, hałaśliwego psa, który zdechł w kilka lat po ich ślubie. Ona była alchemikiem, on zaś pracownikiem niskiego szczebla w Ministerstwie Magii. Dość niedługo po ślubie urodziło im się pierwsze dziecko - chłopiec, któremu nadali imię Oliver, po kilku latach do ich trzyosobowej rodziny dołączyła czwarta osóbka - córka, której tak bardzo pragnął Williard. Nie byli bogaci, nie byli też sławni; byli jednak Bottami, a ta rodzina nie może być zwyczajna.
Rodzina Bottów była dość ubogą rodziną. Ich kuchenka trzymała się tylko dzięki magii, lizaki były rarytasem, lecz wiecznie umorusane dzieci zdawały się tym nie przejmować. Nie przejmowała się tym również Pani Bott, która robiła swoje wychowując niesforne, wiecznie sprawiające problemy dzieci. Kayla była silną kobietą, zawsze trzymającą rękę na pulsie i kontrolującą sytuację. Wychowywała dzieci, zajmowała się domem, pomagała mężowi, lecz nigdy nie skarżyła się i nigdy nie przyjęła oferowanej jej przez rodzinę pomocy. Nikt tak naprawdę nie wiedział dlaczego tak mądra i zaradna kobieta wyszła za mężczyznę będącego jej całkowitym przeciwieństwem. Była jednak szczęśliwa z nim i ze swoimi dziećmi, nie przejmując się faktem, iż czasem Williard wracał ze zwieszoną głową, oświadczając jej, iż zdegradowali go na niższe stanowisko, lub stracił kolejną pracę. Nawet jeśli w towarzyszących temu krzykach skierowanych ku mężowi nieudacznikowi ciężko było doszukać się szczęścia i beztroski. Ale przejdźmy do tematu Olivera...
Oliver od początku był dzieckiem, którego było wszędzie pełno. Szybko nauczył się chodzić, równie szybko mówić, a co za tym idzie - bardzo prędko stał się dużo większym problemem do upilnowania niż był jako niemowlak. Jego szybki rozwój rodzina tłumaczyła ciekawością świata, rozpływając się nad małym chłopcem, który ledwo nauczył się chodzić, a już wspinał się po pułkach w poszukiwaniu ciasteczek. Jego ciekawość szybko stała się problemem, dostarczającym biednej Kayli kolejnych zmartwień; Oliver był bowiem dzieckiem, którego nie można było spuścić z oka nawet na moment. Nikogo nie zdziwiło, gdy jego moc magiczna ujawniła się w stosunkowo młodym wieku, gdy zupełnie niechcący wysadził jeden z ulubionych wazonów matki; nikogo nie dziwiło też, że potem wielokrotnie zdarzały się podobne incydenty, doprowadzające do wielu śmiesznych, ale także niebezpiecznych sytuacji. Zaskakujący był jednak fakt, że w wieku 7 lat przyszedł do mamy ze zwyczajowo umorusaną buzią i... czerwonymi włosami. Gorączka metamorfomagiczna - to właśnie to w pierwszej chwili przeszło przez głowę spanikowanego ojca i zmartwionej matki. Szybko poszli więc do magomedyka, gdzie dowiedzieli się, iż diagnoza rodziców była błędna - wszystko bowiem wskazywało na to, iż chłopiec urodził się metamorfomagiem.
Ku uldze Kayli - nowo odkryte zdolności początkowo nie przysporzyły jej jeszcze większej ilości zmartwień. Chłopiec nie umiał panować nad nowymi umiejętnościami, a wszelkie zmiany zachodziły jedynie pod wpływem emocji, nie zaś kierowane jego wolą. Szybko stracił więc zainteresowanie nowymi możliwościami, skupiając się na odkrywaniu świata i przeżywaniu nowych przygód w znany sobie już sposób. Niezliczoną ilość razy doprowadzał matkę do szewskiej pasji, przychodząc ciągnięty za uszy przez sąsiadkę (bo pobił jej syna), przychodząc ze złamaną ręką lub wywołując inne kłopoty, po których zawsze zbierał solidny ochrzan. Niejednokrotnie Kayla wznosiła oczy ku niebu, pytając siebie samą - gdzie popełniła błąd, że wychowała takiego urwisa? To, że Oli był urwisem nie podlegało żadnym wątpliwościom, jednak nawet urwis potrafił skraść serce otoczenia.
Dzieciństwo Oliviera było szczęśliwe. Spędzał je na wymyślaniu nowych form rozrywki, często niestety dość niebezpiecznych. Okryty przez niewidzialny płaszcz matczynej miłości i ochrony nie był świadom tego, co działo się na świecie, nawet tuż dookoła niego. Bardzo często spędzał czas ze swoim kuzynem - Mattem, potem również z młodszym od niego o cztery lata Bertiem, którego początkowo nie znosił (więc i trochę dręczył), głównie przez zachwyt jego matki nad najmłodszym Bottem, który nieco wyróżniał się od nich zachowaniem. Powoli jednak początkowa niechęć do Bertiego zaczęła zamieniać się w sympatię, gdy ten rósł i coraz chętniej dołączał do zabaw ze starszym kuzynostwem. Siostry Olivera i Bertiego nie miały dostępu do ich zabaw i przygód, za każdym razem słysząc o tym, że dziewczyny nie mogą bawić się z chłopcami. Mimo to, jeżeli zaszła taka potrzeba - Oliver murem stawał za swoją młodszą siostrą, gotów bronić jej niczym lew. Tymczasem świat ogarniał chaos, od którego Oliver był błogo odcięty. Bo przecież magia oraz rodzina chroniły nieświadomość dziecka, a walący się Londyn to tylko dziwna zabawa mugolaków...
Jedenaście lat minęło nie wiadomo kiedy. Oliver odkrył już swoje zdolności magiczne, wiedział także o istnieniu Hogwartu, z którego listu wypatrywał tęsknie, chcąc jak najszybciej dołączyć do Matta. Nikt nie był zaskoczony, gdy sowa z listem wreszcie się pojawiła, a Oli wraz z matką i ojcem wybrali się na Pokątną, by kupić wszystko z listy rzeczy niezbędnych dla pierwszoklasistów. Nieświadomy problemów finansowych rodziców (ojciec znów stracił pracę), oglądał miotły, słodycze, a także nowe różdżki, nie mogąc doczekać się pierwszego dnia w szkole. Ten nadszedł szybko, niczym za mrugnięciem oka, a tiara, dostrzegając, że pomimo gwałtownego charakteru chłopak tak naprawdę ma dobre serce - przydzieliła mu dom, w którym miał spędzić kolejnych kilka lat - Gryffindor.
Niewiele czasu potrzebował, by oswoić się z nową sytuacją i z nowym miejscem. Jeżeli ktoś przed Hogwartem powiedział, że Oliver był "niegrzeczny", nie miał pojęcia co miało dziać się już w samej szkole, gdy w jego otoczeniu pojawiało się masę gryfonów rządnych przygód równie mocno co on sam. Bardzo szybko oceny stały się mniej ważne od wybryków z jego paczką, za które niejednokrotnie otrzymywał kary, a także wyjce od matki, która była informowana o co poważniejszych występkach. Momentami zdawać by się mogło, że przez swą pewność siebie i arogancję Oliver bardziej przypomina ślizgonów niż gryfonów, jednak ten uparcie trwał w Gryffindorze pomimo faktu, iż niejednokrotnie wszyscy myśleli, że zostanie on wydalony ze szkoły za swoje złe oceny lub liczne wykroczenia. Nie raz i nie dwa razy musiał powtarzać testy z eliksirów, podobnie rzecz się miała z zielarstwem. Nieco lepiej radził sobie z obroną przed czarną magią i zaklęciami, lecz dużą sympatią darzył również zajęcia z transmutacji. Te nie tylko szły mu całkiem dobrze, lecz również zaczęły rozjaśniać mu działanie jego własnych zdolności - metamorfomagii. Zwłaszcza, gdy nauczycielem był Albus Dumbledore, który pomimo niechęci innych nauczycieli do Oliego potrafił dostrzec w nim dobre cechy i darzył go sympatią, stając się w ten sposób ulubionym nauczycielem Olivera (choć nigdy nie powiedziałby tego wprost). Dzięki lepszemu zrozumieniu metamorfomagii, czerwone włosy stały się oznaką nie tylko niekontrolowanej złości, a również faktu, iż Oliver coraz lepiej radził sobie ze zmianą różnych elementów własnego wyglądu. Jego motywacja była tym większa, im głupsze rzeczy mógł wyczyniać dostarczając tym samym uciechy sobie i swoim kolegom. Jego popularność w szkole zaczęła wzrastać. Stał się znany jako chłopak wokoło którego zawsze wiele się działo i który wzbudzał głośny śmiech u tłumów, zamieniając swoją twarz na twarz nielubianego profesora... za co również dostawał liczne kary. Przeżywał te lata w najlepsze, nie przejmując się złością profesorów, wyjcami matki i tym, że czasem dostał po twarzy za zadarcie z nieodpowiednimi typami.
Sielanka kiedyś musiała się skończyć. Jej koniec nie przybrał jednak postaci wydalenia ze szkoły, choroby czy wybuchu kolejnej wojny. Kobieta - to właśnie ona była przyczyną końca wszystkiego. Nie wiedział co się stało, nie wiedział jak to się stało, ale miłość spadła na niego niczym grom z nieba. Była piękna, inteligentna, miała krew szlachetniejszą od niego, a w dodatku zdawała się być nim choć odrobinę zainteresowana. Nic dziwnego, że chłopak zakochał się w niej bez opamiętania. Gotów był zrobić dla niej wszystko i to też robił, spełniając jej każdą zachciankę i jednocześnie wierząc, że działania te doprowadzą go wprost do jej serca. Ta zresztą wykorzystywała jego miłość uwodząc, obiecując, okręcając go sobie wokół palca. Robił z siebie głupca biegając dookoła niej i spełniając każdą jej zachciankę. Trwało to długo, a gdy zniecierpliwiony zaczął naciskać - wyśmiała go i ujawniła swe prawdziwe oblicze, łamiąc mu serce. Wtedy postanowił sobie, że nigdy więcej się nie zakocha, zaś jego podejście do kobiet uległo zmianie. Podobnie jak jego stosunek do transmutacji, która po śmierci Dumbledora (nad którą ubolewał po cichu) przestała go tak mocno interesować i nie szła mu już tak dobrze jak przedtem. Zmianie nie uległ jedynie jego stosunek do kobiet krwi szlachetnej, Oli stracił zaufanie do wszystkich przedstawicieli tego szczebla, podchodząc do nich z pewną dozą ostrożności. Od tej pory trzymał się raczej z czarodziejami półkrwi, a często także pochodzenia mugolskiego, którzy byli nie tylko dobrymi kompanami zabaw, lecz opowiadali mu także wiele ciekawostek ze świata, którego praktycznie nie znał, a który okazał się niezwykle intrygujący - świata mugoli.
Nim się obejrzał - czas szkolny dobiegał końca. Egzaminy zajęły wszystkich, którzy w obawie o swoją przyszłość i swoje plany siedli do książek drżąc przed testami. On jeden nie miał żadnych planów. Bo co ktoś, kogo życie polegało na spontaniczności, popisywaniu się, wygłupach i bójkach mógłby planować? Zwłaszcza z tak nędznymi wynikami jak jego...
Po ukończeniu Howartu - Oli wrócił do domu rodzinnego, gdzie niemal co dzień wysłuchiwał jęków i pretensji matki, która nie tylko chowała złość do syna o jego złe wyniki w nauce, ale również miała nadzieję, że ten mimo wszystko znajdzie sobie jakąś porządną pracę. Jej słowa przynosiły jednak odwrotny efekt, Oliver nie posiadał bowiem ani jej talentu do alchemii, ani żadnego innego (który mógłby okazać się przydatny). Wystarczyła mu jednak szczera niechęć do ojca i bycia takim jak on, by wiedzieć, że musiał coś wymyślić, coś zrobić ze swoim życiem. Nie chciał być takim samym nieudacznikiem jak Williard (do którego niechęć i wzgardę okazywał bez wahania), więc pewnego dnia, gdy marudzenie matki było intensywniejsze niż zwykle - Oli spakował się i wyszedł, oświadczając, że się wyprowadza. Przez kilka tygodni pomieszkiwał u jednego ze znajomych z Hogwartu, który zachęcił go do zamieszkania na Nocturnie nie tylko dając mu chwilowo dach nad głową, ale opowiadając mu także o tanich mieszkaniach, o łatwej do zdobycia pracy, ale także wprowadzając w podstawy czarnej magii (fascynującej, ale w pewien sposób go przerażającej). Życie jednak zweryfikowało te opowieści i wyidealizowane wyobrażenia Olivera, a samodzielne utrzymanie się okazało się znacznie trudniejsze niż sądził. To właśnie wtedy przypomniał sobie o umiejętności niegdyś nauczonej go przez Matta, która wtedy miała służyć wybrykom i żartom, a która teraz zapewniła mu możliwość przetrwania - złodziejstwie. Wolał bowiem nie jeść i chodzić w podartych ubraniach niż wrócić do domu, gdzie znów czekało go marudzenie matki na niego i jego ojca nieudacznika. Choć był świadom miłości Kayli, którą okazywała na swój specyficzny, nieco irytujący, acz pełen dobrych zamiarów i zmartwienia sposób, Nokturn wsiąkł w niego doszczętnie, gdy poznał to miejsce niemalże jak własną kieszeń, a wszyscy dookoła usłyszeli o ,,Leo" (ksywce powstałej i ewoluującej od Chameleon (kameleon)= Leon = Leo), który potrafił ukraść niemalże wszystko i był w stanie wykonać inne, często szalone i trudne do wykonania zlecenia.
Oli przywykł do życia poza domem; im dłużej żył samodzielnie, tym więcej przydatnych umiejętności nabywał. Utrzymywał się z różnorakich zleceń, najczęściej dotyczących kradzieży, jednocześnie nie martwiąc się o to, że ktoś dorwie go w jego własnym pokoju, gdy ten będzie spał. Życie pokazało mu bowiem, że nie posiadał talentu i głowy do nauki, lecz wszystko to wynagradzał mu spryt, który pomagał mu przetrwać, a także metamorfomagia. Razem pozwalały mu na wiele: trochę wybryków bez konsekwencji, trochę szaleństw, trochę dobrze wykonanych zleceń bez wykrycia go. Swoim pracodawcom nigdy nie pokazywał się w swej prawdziwej postaci, zawsze zmieniając ją i nigdy nie powtarzając. Jego zdolności metamorfomagiczne stały się znane w odpowiednich kręgach i szanowane, bo skoro mógł z powodzeniem wykonać trudne zlecenie - nikt nie czepiał się, że nie pokazuje on swojego prawdziwego wyglądu. W ten sposób był powstało jego przezwisko, pochodzące od słowa ,,kameleon", a on pozostawał jednocześnie znany i anonimowy, gdy jego fałszywe imię znane było w szemranych szeregach, lecz jego twarz owiana była tajemnicą. Zaledwie kilka osób znało jego prawdziwą tożsamość, często pomagając mu w pozyskiwaniu klientów i informując go, gdy ktoś go poszukiwał. Do interesantów fatygował się samodzielnie, a metodą kontaktu było pozostawienie kawałka pergaminu z miejscem spotkania w skrytkach cyklicznie przez niego zmienianych. Kilkukrotnie zmieniał też miejsce zamieszkania, chcąc dzięki temu jak najdłużej pozostać anonimowym, ukrytym w cieniu. Gdy ktoś wykrył jego prawdziwą tożsamość (a takie sytuacje również się zdarzały), był przez niego przekupywany lub zostawał jego współpracownikiem. Metamorfomagia okazała się jego przyjacielem nie tylko w chwilach kryzysu, stała się także jego kluczem do wygodnego i pełnego zabawy życia. Oli bowiem często pławił się w luksusach, których tak bardzo brakowało mu w domu rodzinnym, a którymi udowadniał samemu sobie, że nie jest taki sam jak ojciec. Kradł nie tylko na zlecenie, lecz także dla samego siebie, wykorzystując do tego głównie zdolności zmiany własnej postaci. Naciągał, okradał, oszukiwał, a bywało nawet, że pomieszkiwał w nieswoich mieszkaniach, pokojach, podając się za kogoś, kim nie był. Nie raz uchodziło mu to na sucho, nie raz też nie uchodziło (co czasem kończyło się pobytem w Mungu); jednak życie pełne adrenaliny i zabawy, jakiej dostarczało mu to wszystko, wynagradzało wszelkie siniaki i złamania, których czasem nabawiał się gdy zostawał złapany na gorącym uczynku.
Oliver nigdy nie zapomniał też o swojej miłosnej porażce z Hogwartu. Od tamtej pory przedstawicieli krwi czystej i szlachetnej (a zwłaszcza przedstawicielki) darzył brakiem zaufania i sympatii. Pamięć o kobiecie, która go oszukała sprawiła, że Oliver zapragnął wykorzystać swoją zdolność metamorfomagii do czegoś więcej niż kradzieże, wymyślił swoją własną grę, najpierw skrupulatnie się do niej przygotowując. Wykonał kilka zleceń od czarodziejów szlachetnego pochodzenia, w ramach wdzięczności wymagając nie pieniędzy, a pomocy w poznaniu zasad etykiety szlacheckiej, zrozumieniu świata szlachty, książek wyjaśniających podstawy sztuki, a także pomoc w nauce tańca. W ten właśnie sposób poznał mężczyznę szlacheckiego pochodzenia, który jako jedyny (wśród osób o tak wysokim statusie krwi) stał się mu bliski niczym przyjaciel. To właśnie on miał największe zasługi we wdrażaniu Olivera w świat arystokracji, w jakiś cudowny sposób zapewniając mu także pojawienie się na dwóch czy trzech balach szlacheckich, a także przykrywkę. Już wkrótce Oli poznał nie tylko podstawy etykiety szlacheckiej, ale także tańca czy sztuki, a także posiadł ogólną wiedzę o tym jak wyglądał świat arystokracji. Przyjaciel ten umożliwił mu także na poznanie podstaw języka francuskiego, co przydało mu się nie tylko podczas jego metamorfomagicznych przygód, a umożliwiło mu również dokonania kilku kradzieży z osobami francuskiego pochodzenia w tle. To wszystko pozwoliło mu na kilka eksperymentalnych, acz przy tym niesamowicie satysfakcjonujących i zabawnych prób wyławiania co naiwniejszych kobiet krwi szlachetnej i czystej, kusząc je słodkimi słówkami (podpatrzonymi z książek i z własnej obserwacji), wymyślając coraz to nowsze opowieści o swoich długich pobytach za granicą (przez które nie mieli okazji wcześniej się poznać), a także zgrabnie wymijając tematy dla niego niewygodne. Stało się to źródłem nie tylko dobrej zabawy, lecz również czerpania licznych korzyści – od darmowych posiłków zacząwszy na cielesnych uniesieniach skończywszy. Często poświęcając długie miesiące na oczarowywanie i zdobywanie sympatii kobiet, oczarowując je, wykorzystując, a potem najczęściej znikając nagle, bez słowa. Zawsze tłumaczył sobie, że to co robi nie jest złe, a jest jedynie małym odwetem za to, co spotkało niegdyś jego, lecz do tego typu rozrywki sięgając rzadko, sporadycznie, w obawie przed tym, iż złe plotki mogły roznieść się zbyt szybko i skutecznie uniemożliwić mu kontynuowanie zabawy.
Oli był typem mężczyzny, który lubił zawsze być tam, gdzie wiele się działo; nie znosił nudy i statyczności, przez co często sam stawał się prowodyrem różnych (często niebezpiecznych) sytuacji, które lubił obserwować potem z boku, śmiejąc się, popijając drogą whiskey i oczywiście za nią nie płacąc. Choć nieczęsto uczestniczył w bójkach (wolał je wywoływać i oglądać), Nokturn wiele razy nauczył go, że sprawność jest jednym z czynników, które również pomagały przetrwać; w tym celu obiecał sobie jej nie zaniedbać, utrzymując ją na dobrym poziomie dzięki wykonywanym aktywnością, a także czasem ćwicząc w zaciszu własnego, pustego mieszkania, gdy nie miał nic innego do roboty. I choć zdecydowanie można było wymienić wiele jego wad, powiedzieć o nim wiele złego, wbrew pozorom Oliver nie był złym człowiekiem. Posiadał jedynie nieco zakrzywione spojrzenie na świat, dobro, zło i moralność. A także lubił się bawić, świat dookoła siebie zamieniając w wielką, prywatną scenę, na której rozgrywała się kierowana przez niego komedia. Bo choć nie wiedział o tym absolutnie nikt z jego bliskich – Oli miał coś co kochał i bardzo mocno cenił – teatr; poznany przypadkiem i początkowo przyjęty z pogardą, potem przez niego pokochany. A wszystko to dzięki przypadkowi, złośliwemu - można by początkowo sądzić - kaprysowi losu, który sprawił, że Oliver musiał uciekać, chowając się przed swoimi oprawcami w przypadkowej, otwartej akurat piwniczce. To właśnie tam miejsce miała próba amatorskiego teatru, którego ludzie przyjęli go nie jak złodzieja, uciekiniera, a jak dobrego znajomego. Początkowa złość, brak zrozumienia i naśmiewanie się z aktorstwa (bo to przecież jakieś żarty - paradowanie w strojach i wyprawianie cudów na scenach) bardzo szybko przerodziły się w zaciekawienie, które sprawiło, że Oliver (pod zmienioną postacią) coraz częściej zaczął zaglądać na ów próby. Zainteresowanie zamieniło się w miłość, a Oli wkrótce dołączył do grupy, poświęcając temu wiele swego prywatnego czasu, gdy razem z innymi grywał w piwnicach, oraz w amatorskich teatrach Londynu pod zmienioną postacią. Lekcja aktorstwa natomiast, którą otrzymał podczas wielu prób i występów, okazała się natomiast kolejną przyjaciółką, ogromnie pomocną podczas jego licznych wybryków oraz trudnych zleceń.
Postać wstała i zaczęła się oddalać. Jej kroki odbijały się echem, przełamując ciszę, a sylwetka powoli znikała w ciemności. Mężczyzna jednak zatrzymał się, gdy prócz odgłosów jego kroków cisze zmąciło rzucone głośno ,,zaczekaj!". Powoli odwrócił się i spojrzał pytająco na swego rozmówcę.
- Kim jesteś? Dlaczego tyle o nim wiesz? - Usłyszał pytanie, które sprawiło, że jego bezkształtna twarz wygięła się w uśmiechu.
- Czy to nie oczywiste? Szczęściem. Czy gdybym nie był z nim od jego narodzin, to czy żyłby on dalej? - Powoli odwrócił się, chcąc ruszyć, lecz nagle zatrzymał się, racząc rozmówce ostatnim spojrzeniem. - A Ty kim jesteś?
Teraz to jego rozmówca uśmiechnął się lekko, jakby z pobłażaniem.
- Czy to nie oczywiste? Jestem nieszczęściem i od dawna próbuję go dorwać.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 4 | + 1 różdżka |
Zaklęcia i uroki: | 12 | + 3 różdżka |
Czarna magia: | 1 | Brak |
Magia lecznicza: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 5 | + 1 różdżka |
Eliksiry: | 0 | Brak |
Sprawność: | 17 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Język obcy: francuski | I | 1 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Historia magii | I | 2 |
Kłamstwo | II | 10 |
Retoryka | I | 2 |
Spostrzegawczość | II | 10 |
Ukrywanie się | I | 2 |
Zastraszanie | I | 2 |
Zręczne ręce | III | 25 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Mugoloznawstwo | I | 5 |
Jasny umysł | I | 2 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (wiedza) | I | 0,5 |
Malarstwo (wiedza) | I | 0,5 |
Muzyka (wiedza) | I | 0,5 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Taniec balowy | I | 1 |
Taniec współczesny | I | 1 |
Latanie na miotle | I | 1 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Metamorfomagia | - | 7 (+14) |
Reszta: 1,5 |
Brak
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Oliver Bott dnia 19.07.17 22:09, w całości zmieniany 14 razy
Witamy wśród Morsów
[01.11.17] Ingrediencje oddane Valerijowi: wydzielina korniczaka, żądło mantykory
[02.11.17] +1 PB do puli (nagroda za szybką zmianę)
[31.10.17] Transfer punktów w związku ze zmianą mechaniki metamorfomagii: z OPCM do transmutacji (2 pkt)
[08.11.17] Wsiąkiewka (kwiecień I) +30PD, +1PB
[28.02.18] Konkurs na parszywki, +3 PD