Gabinet Archibalda
AutorWiadomość
Gabinet Archibalda
Coś się wklei potem!
Zgubiła swe kropki na łące
a może w ogródku na grządce
a może w ogródku na grządce
| 25 kwietnia
Pewne rzeczy niezmiennie od początku świata były trudne do pojęcia. Zwłaszcza dla takiego małego dziecka, które, wychowywane w dostatku, gubiło się, kiedy do gry wchodziły całkiem obce mu przymioty. Dajmy na to takie pastereczki. Dlaczego smoki miałyby je porywać, przecież one w bajkach nigdy nie występowały zbyt często, być może zbyt na to nijakie, by podkoloryzować fabułę swoją sylwetką. Miriam nie mogła tego zrozumieć, chociaż pani Picks wytrwale próbowała tłumaczyć jej ich rolę w historii opowiedzianej przez wujka Brendana. Słuchała jej, majtając nogami na krześle w kuchni i zajadając kawałki brzoskwiń z sałatki owocowej, którą guwernantka dla niej przygotowała. Zdawała się nie przejmować faktem, że całe paluszki już miała klejące, chociaż jadła przecież widelcem!
- Rozumie już panienka? – zapytała kobieta, wycierając dłonie w jasny fartuszek przypięty do paska sukienki.
Miriam pokręciła głową, a dwa cieniutkie warkoczyki przyozdobione na końcach zielonymi wstążeczkami, zakręciły się razem z nią. Guwernantka westchnęła ciężko, najwyraźniej zrażona już bezcelowymi próbami przekazania młodej lady prawd o życiu.
- Ja pójdę do taty! – zaanonsowała guwernantce, chwytając za swoją miseczkę, w której wciąż tkwiło dokładnie dwadzieścia siedem kawałków różnych owoców. – Tata jest mądry i wszystko wie! Na pewno mi powie.
Pani Picks pomogła jej zejść z krzesła i zabrać się w całości do gabinetu lorda Archibalda (list wylądował w jej lewej łapce), który przecież sama Miriam doskonale znała. Towarzyszyła jej również w podróży po schodach, która, biorąc pod uwagę, że dziewczynka przytulała do siebie miskę z owocami, okazała się niezwykle trudna. Umiejscowienie na mapie domu znajomego pokoju nie sprawiło już jej trudności – przecież przychodziła tu często, żeby podkraść kilka czystych kartek do swoich rysunków!
- Należy zapukać, panienko – pouczyła ją kobieta, gdy zobaczyła, że już sięgała do klamki bez uprzedniego zaalarmowania tego, kto siedział wewnątrz, że nadchodzi gość.
Zbiła więc palce w piąstkę i zapukała.
- Tatusiu, to ja! – zawołała, patrząc na panią Picks, jakby oczekiwała od niej pochwały za dobrze wykonane polecenie. – Czy mogę wejść?
Pewne rzeczy niezmiennie od początku świata były trudne do pojęcia. Zwłaszcza dla takiego małego dziecka, które, wychowywane w dostatku, gubiło się, kiedy do gry wchodziły całkiem obce mu przymioty. Dajmy na to takie pastereczki. Dlaczego smoki miałyby je porywać, przecież one w bajkach nigdy nie występowały zbyt często, być może zbyt na to nijakie, by podkoloryzować fabułę swoją sylwetką. Miriam nie mogła tego zrozumieć, chociaż pani Picks wytrwale próbowała tłumaczyć jej ich rolę w historii opowiedzianej przez wujka Brendana. Słuchała jej, majtając nogami na krześle w kuchni i zajadając kawałki brzoskwiń z sałatki owocowej, którą guwernantka dla niej przygotowała. Zdawała się nie przejmować faktem, że całe paluszki już miała klejące, chociaż jadła przecież widelcem!
- Rozumie już panienka? – zapytała kobieta, wycierając dłonie w jasny fartuszek przypięty do paska sukienki.
Miriam pokręciła głową, a dwa cieniutkie warkoczyki przyozdobione na końcach zielonymi wstążeczkami, zakręciły się razem z nią. Guwernantka westchnęła ciężko, najwyraźniej zrażona już bezcelowymi próbami przekazania młodej lady prawd o życiu.
- Ja pójdę do taty! – zaanonsowała guwernantce, chwytając za swoją miseczkę, w której wciąż tkwiło dokładnie dwadzieścia siedem kawałków różnych owoców. – Tata jest mądry i wszystko wie! Na pewno mi powie.
Pani Picks pomogła jej zejść z krzesła i zabrać się w całości do gabinetu lorda Archibalda (list wylądował w jej lewej łapce), który przecież sama Miriam doskonale znała. Towarzyszyła jej również w podróży po schodach, która, biorąc pod uwagę, że dziewczynka przytulała do siebie miskę z owocami, okazała się niezwykle trudna. Umiejscowienie na mapie domu znajomego pokoju nie sprawiło już jej trudności – przecież przychodziła tu często, żeby podkraść kilka czystych kartek do swoich rysunków!
- Należy zapukać, panienko – pouczyła ją kobieta, gdy zobaczyła, że już sięgała do klamki bez uprzedniego zaalarmowania tego, kto siedział wewnątrz, że nadchodzi gość.
Zbiła więc palce w piąstkę i zapukała.
- Tatusiu, to ja! – zawołała, patrząc na panią Picks, jakby oczekiwała od niej pochwały za dobrze wykonane polecenie. – Czy mogę wejść?
Zgubiła swe kropki na łące
a może w ogródku na grządce
a może w ogródku na grządce
Archibald udawał, że pracował. Zamknął się z zamiarem uzupełnienia nudnych papierków, lecz już po pierwszym miał dość. Odsunął je więc na brzeg drewnianego biurka i podszedł do biblioteczki, poszukując na niej czegoś interesującego do czytania. Parę tygodni temu w jego ręce trafiła całkiem przyjemna (i lekka, co było w tym najważniejsze) książka przygodowa, której nie miał okazji skończyć, ale tutaj w gabinecie półki uginały się jedynie od wielkich anatomicznych tomiszczy czy ksiąg trucizn. Chwilowo nie miał ochoty na zajmowanie się pracą, więc za pomocą różdżki otworzył na oścież okno i wychylił się lekko, by móc rozejrzeć się po ogrodzie. Wsłuchiwał się w szumienie drzew, oddychał głęboko świeżym powietrzem i przy okazji dotleniał swój przepracowany mózg. Zawiesił swój wzrok na skrzatce, która nagle pojawiła się w zasięgu jego wzroku. Nie zachowywała się normalnie; biegała dookoła kwiecistego klombu i zaglądała między każdą większą kępkę trawy. Nieświadomie zmarszczył czoło, próbując zrozumieć jej postępowanie, ale żadne sensownie wytłumaczenie nie chciało trafić do jego głowy. Dopiero wychodzący zza kamienia gnom sprawił, że cała ta przedziwna sytuacja stała się jasna jak słońce. Skrzatka również go zauważyła i, wyjątkowo szybko, zaczęła biec w jego kierunku z determinacją wymalowaną na twarzy. - Grusia, zostaw! - Krzyknął, machając przy tym rękami, żeby na pewno go usłyszała i zrozumiała o czym mówi. Skrzaty musiały mieć dobry słuch, bo od razu się zatrzymała i uniosła wzrok. - Zostaw! - Powtórzył, bo sam nabrał ochotę na odgnomienie ogrodu, a przynajmniej tej jego niewielkiej części. Był w na tyle komfortowej sytuacji, że mógł pozbyć się paru szkodników dla rozrywki i odmóżdżenia, a nie wszystkich z obowiązku. Kto wie, może w końcu uda mu się pobić swój rekord na najdłuższy rzut gnomem? Czuł, że jest w formie.
Wtedy usłyszał jakieś szmery pod drzwiami, więc przymknął okno i usiadł przy biurku. Jeszcze raz zerknął na mały stoik papierologii, jednak przez te parę minut przerwy nie nabrał ochoty do kontynuowania pracy. Głos Miriam przyjął z ulgą; już zaczął się obawiać, że to jakiś niezapowiedziany gość. - Możesz! - Odpowiedział równie głośno, a kiedy drzwi się otworzyły, kiwnął głową do pani Pics, żeby nie obawiała się zostawić tutaj Miriam i zająć się swoimi sprawami. - Co cię do mnie sprowadza? - Zapytał, od razu zauważając kawałek pergaminu w jej dłoni, jednak wziął go za rysunek. - Narysowałaś coś, mogę zobaczyć? - Odsunął różdżką drugi fotel, żeby łatwiej jej było się na niego wdrapać, gdyby tylko nabrała takiej ochoty. - W ogrodzie znowu nam się zalęgły gnomy - Dodał, uznając, że Miriam może uznać tą informację za interesującą. Nie był pewien czy ma ochotę nimi rzucać, ale znając jej zainteresowanie całym światem, zapewne z chęcią sobie z nimi pogada.
Wtedy usłyszał jakieś szmery pod drzwiami, więc przymknął okno i usiadł przy biurku. Jeszcze raz zerknął na mały stoik papierologii, jednak przez te parę minut przerwy nie nabrał ochoty do kontynuowania pracy. Głos Miriam przyjął z ulgą; już zaczął się obawiać, że to jakiś niezapowiedziany gość. - Możesz! - Odpowiedział równie głośno, a kiedy drzwi się otworzyły, kiwnął głową do pani Pics, żeby nie obawiała się zostawić tutaj Miriam i zająć się swoimi sprawami. - Co cię do mnie sprowadza? - Zapytał, od razu zauważając kawałek pergaminu w jej dłoni, jednak wziął go za rysunek. - Narysowałaś coś, mogę zobaczyć? - Odsunął różdżką drugi fotel, żeby łatwiej jej było się na niego wdrapać, gdyby tylko nabrała takiej ochoty. - W ogrodzie znowu nam się zalęgły gnomy - Dodał, uznając, że Miriam może uznać tą informację za interesującą. Nie był pewien czy ma ochotę nimi rzucać, ale znając jej zainteresowanie całym światem, zapewne z chęcią sobie z nimi pogada.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Zdziwiła się, marszcząc przy tym cieniutkie, brązowawe brewki, kiedy usłyszała zza drzwi krzyk taty. Grusia była chyba grzecznym skrzatem i właściwie rzadko ktoś na nią krzyczał. W dodatku tata zrobił to teraz dwa razy, więc coś było na rzeczy! Może siłowali się tam? Albo Grusia chciała sprzątnąć kurz z tatusiowych książek, które miały pozostawać zawsze na swoim miejscu, bo on bardzo nie lubił, kiedy nie mógł ich znaleźć?
Gdy tylko pani Picks otworzyła jej drzwi, bo sama Miriam była jeszcze odrobinę za mała, nawet, jeśli stawała na palcach, od razu weszła do środka, rozglądając się po pomieszczeniu jak piesek buszujący wśród traw. Spoglądnęła na wysokie regały z księgami, gdzie spodziewała się zobaczyć krwistą batalię, ale nic tam się nie działo! Wzrokiem powędrowała do biurka, któremu towarzyszyły fotele, ale i tam niczego nie dostrzegła. Grusia zniknęła? W końcu zdecydowała się podejść od razu do taty. Srebrne, spokojne kroki pani Picks rozeszły się przyjemnym echem po korytarzu.
- Gnomy? – niemal podskoczyła w miejscu, co nieprzyjemnymi wibracjami odbiła się na misce, która zachybotała się delikatnie w objęciu jej jednego ramionka. – Czy są niegrzeczne? Pani Picks mówi, że przez gnomy nie mogą rosnąć konwalie w ogródku! A ja myślę, że one po prostu je lubią. Kiedyś Winniego jeden ugryzł w palec!
Ciekawskim wzrokiem powędrowała za dłonią taty, by uchwycić moment, kiedy fotel sam odsunął się od stolika. Uśmiechnęła się szeroko, bo skrobanie jego nóżek po podłodze, choć skrzekliwie, rozbrzmiało głębokim fioletem w jej uszach.
- Tato! – rzuciła, jakby miała zamiar za chwilę wyciągnąć z niewidzialnej kieszeni królewski dekret i przeczytać go głośno i wyraźnie, tak, by wszyscy poddani ją usłyszeli. – Bo ja dostałam list od wujka Brena! Wysłałam mu rysunek, jak walczymy razem z wielkim smokiem i zapytałam, czy smoki mają uszy. A tu wujek pisze, że mają, ale też napisał o pastereczkach. I o owieczkach. I ja nie rozumiem. Pani Picks też nie rozumiem!
Wręczyła tacie zwinięty w rulon pergamin, na którym wujek Brendan opisał swoje myśli i zerknęła w stronę odsuniętego fotelu. Zmarszczyła ustka. Sama ma tam siedzieć?
Bez wahania wyciągnęła do góry swoje wolne ramionko. Na kolanie taty było zdecydowanie lepiej!
Gdy tylko pani Picks otworzyła jej drzwi, bo sama Miriam była jeszcze odrobinę za mała, nawet, jeśli stawała na palcach, od razu weszła do środka, rozglądając się po pomieszczeniu jak piesek buszujący wśród traw. Spoglądnęła na wysokie regały z księgami, gdzie spodziewała się zobaczyć krwistą batalię, ale nic tam się nie działo! Wzrokiem powędrowała do biurka, któremu towarzyszyły fotele, ale i tam niczego nie dostrzegła. Grusia zniknęła? W końcu zdecydowała się podejść od razu do taty. Srebrne, spokojne kroki pani Picks rozeszły się przyjemnym echem po korytarzu.
- Gnomy? – niemal podskoczyła w miejscu, co nieprzyjemnymi wibracjami odbiła się na misce, która zachybotała się delikatnie w objęciu jej jednego ramionka. – Czy są niegrzeczne? Pani Picks mówi, że przez gnomy nie mogą rosnąć konwalie w ogródku! A ja myślę, że one po prostu je lubią. Kiedyś Winniego jeden ugryzł w palec!
Ciekawskim wzrokiem powędrowała za dłonią taty, by uchwycić moment, kiedy fotel sam odsunął się od stolika. Uśmiechnęła się szeroko, bo skrobanie jego nóżek po podłodze, choć skrzekliwie, rozbrzmiało głębokim fioletem w jej uszach.
- Tato! – rzuciła, jakby miała zamiar za chwilę wyciągnąć z niewidzialnej kieszeni królewski dekret i przeczytać go głośno i wyraźnie, tak, by wszyscy poddani ją usłyszeli. – Bo ja dostałam list od wujka Brena! Wysłałam mu rysunek, jak walczymy razem z wielkim smokiem i zapytałam, czy smoki mają uszy. A tu wujek pisze, że mają, ale też napisał o pastereczkach. I o owieczkach. I ja nie rozumiem. Pani Picks też nie rozumiem!
Wręczyła tacie zwinięty w rulon pergamin, na którym wujek Brendan opisał swoje myśli i zerknęła w stronę odsuniętego fotelu. Zmarszczyła ustka. Sama ma tam siedzieć?
Bez wahania wyciągnęła do góry swoje wolne ramionko. Na kolanie taty było zdecydowanie lepiej!
Zgubiła swe kropki na łące
a może w ogródku na grządce
a może w ogródku na grządce
Archibald niespokojnie poruszył się na fotelu, gdy miska w rękach Miriam niebezpiecznie zachybotała. Już widział oczami wyobraźni jak wysypują się z niej te wszystkie pyszności, na które sam nabrał ochoty, a przede wszystkim widział wbijające się wszędzie drobinki szkła. Czasami nie trzeba było urodzić się jasnowidzem, by móc przewidywać przyszłość. I choć cały ten bałagan można by bylo posprzątać dwoma zaklęciami, czy nie lepiej w ogóle nie musieć z nich korzystać? - Pani Picks ma rację. Gnomy są niegrzeczne, bo przez nie żadne rośliny nie chcą rosnąć, dlatego trzeba regularnie odgnamiać ogród - wyjaśnił, ale czuł w kościach, że i tak będzie próbowała bronić zachowania tych irytujących szkodników. Cenił jej dziecięcą i naiwną miłość do świata, ale jednocześnie bał się, że kiedyś przyjdzie jej się zmierzyć z szarą rzeczywistością. Cieszył się, że jest w stanie razem z Lorraine trzymać Miriam i Edwina jak najdalej od wszechoecnego zła, ale wiedział, że nie dadzą rady ich chronić bez końca. Może to nie było dobre rozwiązanie, może przez to jeszcze boleśniej dotknie ich krzywda. Ostatnio coraz częściej się nad tym zastanawiał, ale z drugiej strony nie potrafiłby ich przygotować. Pierwszy raz wychowywał dzieci, nie zawsze wiedział jak się zachować. Bycie ojcem momentami było niezwykle trudne. - W takim razie pokaż co ten wujek powypisywał - westchnął, odbierając od niej zwinięty pergamin. Jednak zanim go przeczytał, odebrał od niej miskę i pomógł jej wdrapać się na swoje kolana. Potem podał jej owoce, uprzednio biorąc kawałek jabłka. Dopiero wtedy rozwinął pergamin i przeczytał list, uśmiechając się kątem ust. Brendan zdawał się usłyszeć jego rodzicielskie wątpliwości i jasno powiedzieć co o nich sądzi. Może miał rację. Może powinien częściej rozmawiać z dziećmi o takich sprawach. - Na pewno masz jakiś pomysł o co może w tym chodzić - powiedział, wyjmując z miski jeszcze jeden kawałek jabłka. Zerknął z ciekawością na córkę, chcąc wpierw usłyszeć jej teorię.
Zaperzyła się jak dojrzały pomidor, chowając powietrze w policzki. Jak można było tak mówić o gnomach! Była pewna, że kilka z nich nawet pomogło pani Pliszce zadomowić się pod krzaczkiem rosnącym w ich ogródku, a tata tak potwierdził słowa pani Picks, że broiły! To już Winnie broił bardziej niż one, rzucając w Miriam żabami złapanymi blisko sadzawki albo kładąc jej na głowie wykopaną kępkę trawy.
- A w jaki sposób się odgmerowuje, tatusiu? – zapytała jednak, siląc się na dziecięcy spokój i głos, który brzmiał cały czas czystą bielą, chociaż oczywiście trud w to włożony słabo odbił się na rezultatach. – Nie wolno robić gnomom niczego złego! Jestem pewna, że gnomy chcą dobrze, tylko my myślimy, że są niegrzeczne. Jak myszki. Wiedziałeś, tatusiu, że myszki jedzą robaczki, żeby żaden nie dostał się do naszego domu?
To była tylko jej teoria, bo ostatnio usłyszała niepełną historię na temat tych malutkich stworzonek. Oczywiście nie był to wyrecytowany tekst popularno-naukowy, a zwykła bajka, ale wciąż traktowała ją podobnie i nadawała jej taki sam stopień powagi, jaki zdobywały opowieści snute przez ciocię Julię. Ona zawsze przemycała w nich dziwne słowa, których Miriam potem uczyła się całymi wieczorami na pamięć.
- Zajmę się gnomami, tatusiu! – powiedziała całkiem pewna siebie, rozglądając się dookoła, kiedy tata brał ją na kolana. Oparła się jedną łapką o biurko, sadowiąc się wygodniej. Nawet z tej nieco niższej perspektywy cały gabinet wydawał się być ogromną skrzynią pełną drewna, nieznanych tytułów książek i pergaminów, zapisanych po brzegi nie zawsze zgrabnym pismem.
Sięgnęła dłonią do miski i wyjęła z niej dwie maliny. Jedną z nich sama się zajęła, a drugą wsunęła do ust taty, nie przejmując się tym, że miał już w ustach jabłko. Majtała trochę nogami, z rozkoszą wyobrażając sobie, że właśnie siedzi na wysokiej huśtawce u podnóża wielkich Hipolajów.
- Jest tam pastereczka i owieczki, i księżniczka, i smok – wyliczyła, lekko memląc w ustach malinami. Pani Picks zawsze zwracała jej na to uwagę i mówiła, że to bardzo niegrzeczne, ale przy tacie nie musiała tak się chyba starać, prawda? – I wujek tam pisał – gdyby Miriam sama czytała list, zeszłoby jej do wieczora, więc wyręczyła ją w tym pani Picks. – że smoki porywają owieczki i pasterki. Księżniczka ma na głowie koronę, a pasterka ma tylko starą sukienkę. Smoki zamykają księżniczki w wieży, ale co dzieje się z pastereczkami? Tatusiu, czy smoki jedzą pastereczki?
W odruchu pełnym strachu zasłoniła usta dłońmi, patrząc na tatę z szeroko otwartymi oczami.
- Ja nie chcę, żeby smoki jadły pastereczki!
- A w jaki sposób się odgmerowuje, tatusiu? – zapytała jednak, siląc się na dziecięcy spokój i głos, który brzmiał cały czas czystą bielą, chociaż oczywiście trud w to włożony słabo odbił się na rezultatach. – Nie wolno robić gnomom niczego złego! Jestem pewna, że gnomy chcą dobrze, tylko my myślimy, że są niegrzeczne. Jak myszki. Wiedziałeś, tatusiu, że myszki jedzą robaczki, żeby żaden nie dostał się do naszego domu?
To była tylko jej teoria, bo ostatnio usłyszała niepełną historię na temat tych malutkich stworzonek. Oczywiście nie był to wyrecytowany tekst popularno-naukowy, a zwykła bajka, ale wciąż traktowała ją podobnie i nadawała jej taki sam stopień powagi, jaki zdobywały opowieści snute przez ciocię Julię. Ona zawsze przemycała w nich dziwne słowa, których Miriam potem uczyła się całymi wieczorami na pamięć.
- Zajmę się gnomami, tatusiu! – powiedziała całkiem pewna siebie, rozglądając się dookoła, kiedy tata brał ją na kolana. Oparła się jedną łapką o biurko, sadowiąc się wygodniej. Nawet z tej nieco niższej perspektywy cały gabinet wydawał się być ogromną skrzynią pełną drewna, nieznanych tytułów książek i pergaminów, zapisanych po brzegi nie zawsze zgrabnym pismem.
Sięgnęła dłonią do miski i wyjęła z niej dwie maliny. Jedną z nich sama się zajęła, a drugą wsunęła do ust taty, nie przejmując się tym, że miał już w ustach jabłko. Majtała trochę nogami, z rozkoszą wyobrażając sobie, że właśnie siedzi na wysokiej huśtawce u podnóża wielkich Hipolajów.
- Jest tam pastereczka i owieczki, i księżniczka, i smok – wyliczyła, lekko memląc w ustach malinami. Pani Picks zawsze zwracała jej na to uwagę i mówiła, że to bardzo niegrzeczne, ale przy tacie nie musiała tak się chyba starać, prawda? – I wujek tam pisał – gdyby Miriam sama czytała list, zeszłoby jej do wieczora, więc wyręczyła ją w tym pani Picks. – że smoki porywają owieczki i pasterki. Księżniczka ma na głowie koronę, a pasterka ma tylko starą sukienkę. Smoki zamykają księżniczki w wieży, ale co dzieje się z pastereczkami? Tatusiu, czy smoki jedzą pastereczki?
W odruchu pełnym strachu zasłoniła usta dłońmi, patrząc na tatę z szeroko otwartymi oczami.
- Ja nie chcę, żeby smoki jadły pastereczki!
Zgubiła swe kropki na łące
a może w ogródku na grządce
a może w ogródku na grządce
Archibald westchnął przeciągle, szykując się na ożywioną dyskusję odnośnie życia gnomów. Czyżby jego mała córeczka rosła na przyszłego obrońcę praw magicznych stworzeń? Czyżby w loterii genów otrzymała więcej po mamusi i dziadkach Abbottach, starających się za wszelką cenę utrzymać sprawiedliwość na tym świecie? Wolałby, żeby tak się nie stało. Wątpił, by udało jej się coś zmienić, szczególnie wśród ministerialnego środowiska - tym samym nie chciał ciągle oglądać zawodu na jej piegowatej twarzy. Już pomijając fakt, że magicznym stworzeniom wcale nie należy się tyle praw ile mogłaby sądzić sześcioletnia dziewczynka. - Odgnamianie ogrodu polega na łapaniu gnomów i wyrzucaniu ich jak najdalej za ogrodzenie - odpowiedział spokojnie i ponieważ wątpił, by Miriam była chętna do wzięcia w tym udziału, postanowił zaprosić do towarzystwa Edwina. - Miriam, ale rośliny rosną wszędzie. Gnomom nic się nie dzieje, kiedy się je wyrzuci. Po prostu nie jedzą naszych trawników ani kwiatów, o które tak dbamy - dodał, odgarniając pałętający się gdzieś kosmyk rudych włosów za jej ucho. - Nie, Miriam, my się nimi zajmiemy - odparł, pomagając jej wdrapać się do siebie na kolana. Z rozbawieniem przyjął jej prezent w postaci słodkiej maliny, uważnie słuchając co ma do powiedzenia. Westchnął cicho, wyraźnie poważniejąc. Nie chciał jej mieszać w sprawy dorosłych. Cieszył się, że ma możliwość chowania jej pod kloszem, nawet jeżeli nie każdy uważał tego za dobry pomysł. Inne dzieci, pastereczki, musiały mierzyć się z niesprawiedliwością i brakiem tolerancji od najmłodszych lat - po co kłaść takie ciężary na jej wątłe barki skoro nie ma takiej potrzeby? Archibald kontynuowałby ten rodzicielski plan, gdyby nie ludzie wokół, przemycający mniej lub bardziej zauważalnie te wszystkie idee i informacje, przed którymi tak chciał ją chronić. Jak na przykład Brendan, którego opowieść niosła ze sobą nieprzyjemne prawdy współczesnego społeczeństwa. Gdyby nie on, Archibald odkładałby tą rozmowę bez końca na przyszły tydzień. Jednak skoro już został niejako zmuszony do podzielenia się z Miriam odrobiną ciemności, do tej pory krążącej wokół jej idealnego dziecięcego świata, postanowił rozwinąć ten temat, w głębi duszy wiedząc, że nadszedł na to najwyższy czas. - Widzisz, Miriam - zaczął, nie do końca wiedząc z której strony ugryźć temat. - Nie wszyscy mają w rodzinie samych czarodziejów. Niektórzy mają mamę mugolkę albo tatę mugola albo dziadków - powiedział, starając się wyłożyć jej wszystko najprzejrzyściej jak tylko umiał. Miriam musiała dokładnie zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi, żeby w swój dziecięcy sposób nie przeinaczyła niektórych faktów. - Na pewno znasz niejedną taką osobę - dodał, uśmiechając się lekko, mając na myśli tych wszystkich zakonników, będących dla niej i Edwina ulubionymi ciociami i wujkami. - I takich ludzi miał na myśli wujek Brendan, kiedy pisał o pastereczkach - dodał, przyglądając jej się uważnie swoimi zielonymi oczami, tak innymi od jej niebieskich. - Na razie wszystko rozumiesz?
Ona już dobrze wiedziała, co to znaczy u tatusia dbanie o los małych żyjątek, które posiadały mniej praw (tak mama mówiła) od czarodziejów i czarownic. Weźmy na przykład taką małą pliszkę, która miała pod krzaczkiem swoje małe gniazdko, gdzie znosiła jajka. Gdyby tata się o niej dowiedział, na pewno kazałby panu ogrodnikowi szybko to gniazdko stamtąd wyrzucić albo przenieść z dala od ich domu, bo to przecież tak nie może być. Rozchmurzyła się jednak, gdy tata ani słowem nie wspomniał, że gnomom w czasie łapania staje się krzywda. Od razu wyobraziła sobie tatę umorusanego od góry do dołu zieloną trawą i błotkiem, bo przecież na takie małe gnomki trzeba się rzucać, strasznie szybkie są! I tata wtedy bierze je za gatki i wypuszcza przez płotek, żeby znalazły sobie inne miejsce do zabawy.
- I… i… - wydęła usteczka, jeszcze raz młócąc tę wizję w głowie. – Naprawdę nic im się nie stanie? A można im dać po cukierku na drogę, żeby nie było im smutno?
Wielu rzeczy nie była świadoma, chociaż czasami wędrowała ciekawością zbyt daleko i dowiadywała się rzeczy, o których nie miała bladego pojęcia. Jej dziecięcy świat wciąż ją jednak ograniczał – wzrostowo, objętościowo, informacyjnie i fizycznie. Nawet jeśli jej wyobraźnia poszerzała się z dnia na dzień, a ilość chowanych pod rudą czuprynką wiadomości i nauk była duża, wciąż jednak pewne elementy były poza jej zasięgiem. Niewiele wiedziała jeszcze o mugolach, jedynie dowiadywała się o nich w półsłówkach wypowiadanych z ust pani Picks czy pozostałych członków rodziny albo po prostu bliskich. Rzadko chodziła z guwernantką i Winnim to miejsc, gdzie można było ich spotkać, a to też działało na jej niekorzyść.
Wsunęła do ust taty jeszcze jedną malinę, sobie zaskarbiając kawałek brzoskwini. Słuchała jednak uważnie, patrząc na tatę wielkimi guzikami niebieskich oczu.
- Ale dlaczego pastereczki, tatusiu? Czy ci mugole są inni niż my? Trzymają w domach żyrafy albo noszą żółte buty jak kaczuszki? – spytała, przebierając paluszkami w kawałkach owoców, żeby wybrać ostatecznie kawałek obranego jabłka. Podsunęła go tacie pod nos. – To zielone. Zielone są zdrowe. Jedz, tatusiu.
I wsunęła mu go do ust. Trudno powiedzieć, od kogo się tego nauczyła.
- I… i… - wydęła usteczka, jeszcze raz młócąc tę wizję w głowie. – Naprawdę nic im się nie stanie? A można im dać po cukierku na drogę, żeby nie było im smutno?
Wielu rzeczy nie była świadoma, chociaż czasami wędrowała ciekawością zbyt daleko i dowiadywała się rzeczy, o których nie miała bladego pojęcia. Jej dziecięcy świat wciąż ją jednak ograniczał – wzrostowo, objętościowo, informacyjnie i fizycznie. Nawet jeśli jej wyobraźnia poszerzała się z dnia na dzień, a ilość chowanych pod rudą czuprynką wiadomości i nauk była duża, wciąż jednak pewne elementy były poza jej zasięgiem. Niewiele wiedziała jeszcze o mugolach, jedynie dowiadywała się o nich w półsłówkach wypowiadanych z ust pani Picks czy pozostałych członków rodziny albo po prostu bliskich. Rzadko chodziła z guwernantką i Winnim to miejsc, gdzie można było ich spotkać, a to też działało na jej niekorzyść.
Wsunęła do ust taty jeszcze jedną malinę, sobie zaskarbiając kawałek brzoskwini. Słuchała jednak uważnie, patrząc na tatę wielkimi guzikami niebieskich oczu.
- Ale dlaczego pastereczki, tatusiu? Czy ci mugole są inni niż my? Trzymają w domach żyrafy albo noszą żółte buty jak kaczuszki? – spytała, przebierając paluszkami w kawałkach owoców, żeby wybrać ostatecznie kawałek obranego jabłka. Podsunęła go tacie pod nos. – To zielone. Zielone są zdrowe. Jedz, tatusiu.
I wsunęła mu go do ust. Trudno powiedzieć, od kogo się tego nauczyła.
Zgubiła swe kropki na łące
a może w ogródku na grządce
a może w ogródku na grządce
- Nie, Miriam. Gnomy nie jedzą cukierków tylko roślinki i właśnie dlatego tak chętnie przychodzą do ogrodów. Ale jak już mówiłem, wcale nie muszą tego robić. Za ogrodzeniem jest równie dużo zieleni - powtórzył, choć w głębi ducha wątpił, żeby Miriam wzięła sobie jego słowa do serca. Musiał koniecznie powiedzieć pani Picks, by przez najbliższe dwa dni uważniej jej pilnowała i nie pozwalała zbliżać się do tych szkodników. Jeszcze ją ugryzą, kiedy będzie próbowała im wcisnąć słodycze, i będzie niepotrzebnie boleć. Wcale nie musiała wszystkiego doświadczać na swojej skórze, szczególnie, że takie ugryzienia bywały wyjątkowo swędzące. Chociaż może lepiej, żeby zajmowała się gnomami zamiast rozmyślała na temat problematycznego życia pastereczek. Archibald odnosił wrażenie, że to wciąż zbyt skomplikowany temat dla sześciolatki. Wpaja się jej dobroć w stosunku do bliźniego i to powinno na tym etapie wystarczyć, prawda? Po co zawracać jej jeszcze głowę czystością krwi. Jednak skoro już się powiedziało A to trzeba było również powiedzieć B. - Nie, nic z tych rzeczy. Mugole i czarodzieje z mugolskich rodzin są tacy sami jak my. Też mają ręce i nogi, też jedzą jabłka i pomarańcze - zapewnił, by rozbawiony odebrać od córki kawałek soczystego owocu. Nie miał pojęcia skąd jej się wzięła ta chęć na karmienie, ale nie miał zamiaru jej przerywać zabawy. On w jej wieku pił skrzacie wino, także miał nadzieję, że jej ciekawość świata nie jest aż tak posunięta jak wówczas jego. Przełknął i mówił dalej - Ale niektórzy uważają, że posiadanie w rodzinie mugola jest złe. I że taki czarodziej jest wtedy gorszy, ale to nieprawda - próbował opowiedzieć Miriam o problemie w najprostszy sposób w jaki potrafił, a i tak odnosił wrażenie, że zaraz coś pokręci. - Na przykład ciocia Margo pochodzi z niemagicznej rodziny, ale wszyscy bardzo ją lubimy - przypomniał, upewniając się, że Miriam go jeszcze słucha. To było zbyt ważne i jej uwaga nie mogła być rozproszona przez zabawę z owocami. - Rozumiesz? - Zapytał jeszcze zanim brnął w to dalej. - Księżniczki w bajce wujka to dziewczynki takie jak ty, które pochodzą ze szlachetnego rodu. Pastereczki to dziewczynki, które pochodzą z takich rodzin jak ciocia Margo. A smok to niemili ludzie - dodał. Teraz był zmuszony wtajemniczyć we wszystko Margo, żeby się nie zdziwiła, kiedy podczas następnego spotkania wypłynie temat pasterek.
Tata zawsze mówił mądre rzeczy – mądre i na pewno prawdziwe, bo przecież miał już brodę i był dorosły. Dorośli czarodzieje bardzo dużo wiedzieli, chociaż Miriam już zauważyła, że duża wiedza nie zawsze szła za rękę ze szczęściem. Bo, proszę na przykład taki tatko, on to nie mógł być szczęśliwy całkiem, kiedy przychodził tak późno z pracy i kładł się tylko na kilka godzin, by potem wstać z sińcami pod oczami, jakby noc przyszła do sypialni rodziców i tatkę pobiła! I jak robił się taki poważny, to chyba też nie był szczęśliwy. Ale tego akurat nie była pewna. Pani Picks mówiła, że ludzie poważni byli bardziej poważani i mieli szcunek. Nie wiedziała, co to szcunek, to słowo zresztą bardzo dziwnie brzmiało.
Tak samo jak mugole.
- Mugole brzmi jak jakiś robak, tatku – powiedziała szczerze, zajadając ze smakiem czerwone maliny. Nie mlaskała, bo pani Picks już ją tego oduczyła. Bardzo niekulturalnie było mlaskać, zwłaszcza w towarzystwie papy! Może to słowo faktycznie dziwnie brzmiało, ale skoro jedli jabłka i pomarańcze… to chyba jednak nie mogli być tacy źli.
Popatrzyła na tatę uważnie, w ciszy, przerywając ją tylko delikatnymi smarnięciami paluszków o miskę, pochłaniała jego słowa, dopasowując ją do historii, którą przeczytała jej pani Picks w liście od wujcia Brena. Ucieszyła się, że na końcu tata tak to ładnie opisał. I że podał za przykład ciocię Margie! Przecież ciocia Margie była słodka jak lukrowana bułeczka, nie mogła być zła!
- Aha! – zawołała uszczęśliwiona faktem, że to do niej w końcu dotarło. – Ale jak tak można traktować biedne pastereczki? Przecież to jest bardzo niegrzeczne! Babcia mówi, że niegrzeczne dzieci porywają straszne wampiry i je zjadają. Ja od dzisiaj będę dla tych mugoli bardzo miła. Dam im drewniany mieczyk Edwina, żeby mieli się czym bronić przed smokami. A może mają swoje magiczne patyczki jak ty i mama?
Kolejny kawałek, tym razem pomarańczy, wylądował w jej w ustach, a następny podała tacie. Miriam była raczej cierpliwym dzieckiem, ale teraz zaczynała się już wiercić na tatusiowych kolanach. Miała ochotę coś narysować. Może jak ona i mugole pokonują groźnego smoka. Oh, idealnie!
Tak samo jak mugole.
- Mugole brzmi jak jakiś robak, tatku – powiedziała szczerze, zajadając ze smakiem czerwone maliny. Nie mlaskała, bo pani Picks już ją tego oduczyła. Bardzo niekulturalnie było mlaskać, zwłaszcza w towarzystwie papy! Może to słowo faktycznie dziwnie brzmiało, ale skoro jedli jabłka i pomarańcze… to chyba jednak nie mogli być tacy źli.
Popatrzyła na tatę uważnie, w ciszy, przerywając ją tylko delikatnymi smarnięciami paluszków o miskę, pochłaniała jego słowa, dopasowując ją do historii, którą przeczytała jej pani Picks w liście od wujcia Brena. Ucieszyła się, że na końcu tata tak to ładnie opisał. I że podał za przykład ciocię Margie! Przecież ciocia Margie była słodka jak lukrowana bułeczka, nie mogła być zła!
- Aha! – zawołała uszczęśliwiona faktem, że to do niej w końcu dotarło. – Ale jak tak można traktować biedne pastereczki? Przecież to jest bardzo niegrzeczne! Babcia mówi, że niegrzeczne dzieci porywają straszne wampiry i je zjadają. Ja od dzisiaj będę dla tych mugoli bardzo miła. Dam im drewniany mieczyk Edwina, żeby mieli się czym bronić przed smokami. A może mają swoje magiczne patyczki jak ty i mama?
Kolejny kawałek, tym razem pomarańczy, wylądował w jej w ustach, a następny podała tacie. Miriam była raczej cierpliwym dzieckiem, ale teraz zaczynała się już wiercić na tatusiowych kolanach. Miała ochotę coś narysować. Może jak ona i mugole pokonują groźnego smoka. Oh, idealnie!
Zgubiła swe kropki na łące
a może w ogródku na grządce
a może w ogródku na grządce
Mugole, mugole, mugole powtórzył kilkukrotnie w myślach, chcąc zrozumieć tok rozumowania córki. Mu gole, mug ole, mugo le powtarzał w kółko w różnych kombinacjach, ostatecznie zatracając pierwotne znaczenie tego słowa, słysząc w nim jedynie dziwną zbitkę dźwięków. Mugole, strzelcie mu gole - ot, taki był rezultat tych rozmyślań. Nie podzielił się nimi jednak z Miriam, bojąc się, że to słowo już na zawsze będzie jej przywodziło na myśl robaki i gole zamiast niemagicznych ludzi. Wtedy cała ta rozmowa okazałaby się wielką klapą, a on sam poniósłby klęskę wychowawczą. Nie mógł na to pozwolić. - Możliwe, ale nigdy nie mów o tym głośno, bo możesz zrobić komuś przykrość - upomniał ją, bo choć jeszcze nigdy nie widziała na żywo takiej osoby i nic nie wskazywało na to, by w najbliższym czasie miała takową spotkać, to skojarzenie mugole i robaki było nieodpowiednie. Robaki były małe, brzydkie i, co gorsza, najczęściej się je zgniatało. Przynajmniej w świecie Archibalda - w świecie Mirci zapewne budowało im się miniaturowe domki i przynosiło odpowiednie liście do jedzenia, ale niestety w świecie powszechniej występowała jego wizja. - Masz rację, to jest bardzo niegrzeczne i nie można tak robić - zgodził się, zachwycając się w duchu nad inteligencją swojego dziecka. Bo wiadomym było, że Miriam i Edwin to najmądrzejsze i najpiękniejsze dzieci pod słońcem. - Nie, nie mają magicznych patyczków. Nie potrafią czarować, ale to nie znaczy, że ich świat jest nudny - zapewnił, samemu uważając niemagiczną stronę Londynu za jedną z bardziej fascynujących rzeczy w ogóle. Niektóre wynalazki były niesamowite i choć nie miał zielonego pojęcia na jakiej zasadzie działają, często również do czego służą, to i tak mógł rozmyślać o nich przez długie minuty. - Na przykład mają coś takiego jak żarówki. Naciskasz guzik, a one wtedy się zapalają i jest jasno! - Powiedział co wiedział, niestety jego wiedza z mugoloznawstwa była na poziomie zero. I choć z powodu zakonu coraz częściej przebywał wśród osób z mieszaną krwią, zamiast dowiedzieć się czegoś więcej o mugolach, ich świat zdawał mu się jeszcze bardziej skomplikowany. - Miriam, teraz już rozumiesz historię wujka Brendana? - Zapytał, czując jak zaczyna się wiercić na jego kolanach. Mógłby jej opowiadać o mugolach jeszcze długo, ale nie było w tym sensu, skoro już pomału zaczynało ją to nużyć. Musiał mieć jednak pewność przed zakończeniem tej rozmowy, że wszystko do niej dotarło. A potem odnalazł w stercie papierów jeden niezapisany, więc podał go córce. Przywołał różdżką jej kredki, które niemalże tanecznym krokiem przyfrunęły do gabinetu, by opaść tuż obok pergaminu. - Możesz namalować wujkowi rysunek - zaproponował; w końcu znał Mircię od urodzenia, więc doskonale wiedział na co może mieć teraz ochotę!
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Popatrzyła na tatę nieco zmartwiona. Ale może miał rację? Robaki tak się wiły i były oślizgłe, a jak Winnie w nią nimi rzucał, to zawsze towarzyszyło temu dziwne uczucie i miała wrażenie, że cała robiła się brązowa – jak ziemia, z której te robale pochodziły. Skoro tata tak mówił, to porównywanie mugoli do robaków faktycznie musiało być bardzo niegrzeczne i niemiłe. A pani Picks i mama mówiły zawsze, że trzeba być miłym dla innych, jeśli chce się również, by ci inni byli mili dla ciebie. Pokiwała więc głową, zapamiętując, by wystrzegać się takich niezręcznych kroków w zawieraniu z kimś znajomości.
Większe zainteresowanie zogniskowała, gdy tata wspomniał, że ci mugole nie mają magii i potem, gdy powiedział, że posiadają tajemnicze żarówki, które zapalają się, gdy naciśnie się guzik. Spróbowała to sobie wyobrazić, ale kiepsko jej na początku szło. Jak to im wychodziło bez magicznych patyczków?! I jak wyglądały te żarówki?! W jej pokoiku zawsze świeciła się zaczarowana pszczoła, która rozchylała magicznie skrzydełka, gdy nadchodził wieczór i jej czarno-żółty kuperek lśnił ciepłym blaskiem. Może mugole mieli coś podobnego?
Myśli znów rozproszył jej tata. Skupiła je po raz ostatni na historii wujka Brena, ale chyba już nie w takim stopniu, jak udało jej się to zrobić na samym początku rozmowy.
- Zrozumiałam! Pastereczki to mugole i trzeba je bronić przed niemiłymi ludźmi, którzy są smokami. Czy mogę namalować wujkowi Brendanowi też żarówki? – spytała, chociaż nie miała zielonego pojęcia, jak one wyglądają. Coś wymyśli. Nie byłaby Miriam Prewett, gdyby nie nadała czemuś kształtu swoją wyobraźnią!
Zeskoczyła z tatusiowych kolan, chichocząc, kiedy kredki za nią podążyły, ożywione magią z jego różdżki. Wdrapała się na fotel naprzeciwko i przyciągnęła sobie kartkę, którą jej podał. Pierwszą do dłoni wzięła kredkę zieloną, bo postacie, które miała zamiar narysować, musiały na czymś stać! W ten sposób tata mógł sobie spokojnie pracować, a ona tuż obok niego zajęta była sobą.
| zt
Większe zainteresowanie zogniskowała, gdy tata wspomniał, że ci mugole nie mają magii i potem, gdy powiedział, że posiadają tajemnicze żarówki, które zapalają się, gdy naciśnie się guzik. Spróbowała to sobie wyobrazić, ale kiepsko jej na początku szło. Jak to im wychodziło bez magicznych patyczków?! I jak wyglądały te żarówki?! W jej pokoiku zawsze świeciła się zaczarowana pszczoła, która rozchylała magicznie skrzydełka, gdy nadchodził wieczór i jej czarno-żółty kuperek lśnił ciepłym blaskiem. Może mugole mieli coś podobnego?
Myśli znów rozproszył jej tata. Skupiła je po raz ostatni na historii wujka Brena, ale chyba już nie w takim stopniu, jak udało jej się to zrobić na samym początku rozmowy.
- Zrozumiałam! Pastereczki to mugole i trzeba je bronić przed niemiłymi ludźmi, którzy są smokami. Czy mogę namalować wujkowi Brendanowi też żarówki? – spytała, chociaż nie miała zielonego pojęcia, jak one wyglądają. Coś wymyśli. Nie byłaby Miriam Prewett, gdyby nie nadała czemuś kształtu swoją wyobraźnią!
Zeskoczyła z tatusiowych kolan, chichocząc, kiedy kredki za nią podążyły, ożywione magią z jego różdżki. Wdrapała się na fotel naprzeciwko i przyciągnęła sobie kartkę, którą jej podał. Pierwszą do dłoni wzięła kredkę zieloną, bo postacie, które miała zamiar narysować, musiały na czymś stać! W ten sposób tata mógł sobie spokojnie pracować, a ona tuż obok niego zajęta była sobą.
| zt
Zgubiła swe kropki na łące
a może w ogródku na grządce
a może w ogródku na grządce
Gabinet Archibalda
Szybka odpowiedź