Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk
Kawiarnia "Szeptem"
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
-
Lokal zamknięty
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Kawiarnia "Szeptem"
Elegancka kawiarnia, znajdująca się przy jednej z głównych ulic Cliodny, została skryta za witrażowymi oknami, które nadały jej romantycznego charakteru. Kilka niedużych stolików znajduje się również na zewnątrz, pod otwartym niebem. Wystrój wydaje się urokliwy, na stolikach tlą się świece, a ściany zdobią pejzaże przedstawiające różne zakątki hrabstwa Norfolk. Nieopodal lady, na niewielkim podwyższeniu, siedzi dziewczyna przygrywająca na wiolonczeli.
Serwuje się tutaj przystawki, desery, słodycze oraz bardziej wykwintne alkohole, głównie wina i likiery, a także najprawdopodobniej najlepszą kawę w całej wschodniej Anglii.
Serwuje się tutaj przystawki, desery, słodycze oraz bardziej wykwintne alkohole, głównie wina i likiery, a także najprawdopodobniej najlepszą kawę w całej wschodniej Anglii.
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:01, w całości zmieniany 3 razy
14/04
Byłem martwy, pomyślał patrząc w lustro, kiedy czternastego kwietnia obudził się - po raz kolejny - z bólem głowy, który jeszcze, nieprzerwanie mu towarzyszył. To samo rozkojarzenie, ten sam nieznośny szum. Wojna dotykała go bardziej niż innych - w końcu był powodem, dla którego się toczyła. Brudna, praktycznie mugolska krew płynęła w jego żyłach. Wychował go świat mugoli, uczęszczał do ich szkół, zawierał przyjaźnie z dziećmi, które nie mogły pochwalić się magicznymi zdolnościami. Kolejny dzień wydawał się pozbawiony sensu, im więcej dni mijało od jego cudownego zmartwychwstania, tym więcej miał wątpliwości. Było warto? Czy był gotowy na kolejne poświęcenie?
Zapewne spędziłby w podobnej apatii cały dzień w domu należącym do jego brata, gdyby nie pewna tajemnicza wiadomość. Początkowo niezbyt chętnie wyciągnął dłoń po kopertę, jednakże wszystkie wątpliwości rozpłynęły się w słodkim zapachu amortencji, który otulił go szczelnie niczym ciepła, miękka kołdra, dając poczucie bezpieczeństwa. Wahał się, mimo słodkiego wpływu amortencji. Nie był pewien, czy wojenna zawierucha pozwalała mu na odczuwanie czegoś na kształt miłosnego uniesienia, zauroczenia, które pamiętał jeszcze z czasów Hogwartu. Ostatecznie po raz kolejny stanął przed swoją szafą, wyciągnął z niej mugolski garnitur - jedna z najlepszych rzeczy, jakie znajdowały się w szafie Tonksa. Pod marynarką czarnej marynarki znajdował się bordowy golf. Czy wyglądał dobrze? Nie miał pojęcia, dlaczego akurat dzisiaj zależało mu na nienagannej prezencji. Nie mógł już dłużej powstrzymywać serca, które wyrywało się w stronę tajemniczej nieznajomej. Kimkolwiek była, nie mógł pozbyć się wrażenia, jakoby kobieta miała być miłością jego życia, szansą na lepsze jutro i nadzieją na świetlaną przyszłość.
Z duszą na ramieniu pojawił się w miejscowości w Norfolk. Poprawił materiał płaszcza i skierował się w stronę kawiarni, w której miała czekać na niego nieznajoma. Czy to normalne, że miał już teraz motyle w brzuchu? A może to początek grypy żołądkowej? Rozejrzał się dookoła. Bystre spojrzenie niebieskich oczu od razu skierowało się w stronę smukłej sylwetki ciemnowłosej kobiety. Serce zabiło szybciej w jego klatce piersiowej. - Przepraszam - podszedł do niej, nieco onieśmielony, chociaż jeszcze nie ujrzał jej twarzy w całej okazałości. A z jakiegoś powodu już wiedział, że miała być najpiękniejszą kobietą, jaką przyszłoby mu zobaczyć.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mijające minuty zdawały się trwać wieczność, gdy stała blisko wejścia, jakby gotowa stąd uciec i nie oglądać się za siebie. Głupie wrażenie odganiała myśl, że nie ma dość uporu, aby wycofać się stąd i tym samym zapomnieć o liście, który przyniosła sówka. Przestąpiła kilka kroków, chcąc zająć jeden z wolnych stolików i poczekać na nieznajomego, który pozostając tajemnicą wzbudzał ciekawość oraz niezrozumiałe emocje.
Nie dotarła do wybranego losowo miejsca, a zatrzymała się, słysząc za sobą otwierane drzwi. Tknięta impulsem, zamarła w półkroku czując, jakby coś skręciło się w środku z nerwów i bynajmniej nie było to nieprzyjemne odczucie. Obrócenie się z pewnym opóźnieniem, pozwoliło jej najpierw usłyszeć przyjemny głos, który swą niesamowitą barwą wzbudził przyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Naprawdę reagowała tak wyraźnie na człowieka, którego zobaczyła pierwszy raz w życiu dopiero w chwili, gdy zwróciła w jego kierunku ciemne tęczówki? Był przystojny i to bardzo, a nawet jeśli na co dzień nie urzekali ją blondyni, tak dziś nie było to istotne. Czuła się zauroczona, wręcz ogłupiała przez uczucia, które przez swą intensywność przytłaczały.
Uśmiechnęła się delikatnie, mając wrażenie, że na jej policzki wkrada się zdradliwi rumieniec, nawet jeśli nie było ku temu faktycznej przyczyny. Gdzie uciekła cała pewność siebie, którą czuła na co dzień, nawet jeśli decydowała się ukrywać ją za pozorami?
- Jeszcze nie masz za co – rzuciła lekko z nutą rozbawienia. Jej spojrzenie powoli błądziło po twarzy mężczyzny, a stojąc tak prawie na środku przejścia, miała wrażenie, że wszystko na około ucichło… przestało istnieć. Liczyli się tylko oni, a cały świat mógł zniknąć.
- Jestem Belvina, Bel… – szepnęła, aby jej imię dotarło tylko do niego. Miała wrażenie, że się wygłupiła, bo czy list, który dostała, nie oznaczał, że nieznajomy wie o niej chociaż minimum? Nie ważne. Skoro wiedziała, jak wygląda, jak przystojny jest, brakowało tylko jego imienia, aby dopełnić tę część poznania jego osoby.
Zerknęła w kierunku stolika, przy którym chciała usiąść, a który nadal pozostawał wolny. Zachęcająco cofnęła się o krok w stronę wolnych miejsc, ale podjęcie tej części decyzji pozostawiła w jego gestii. Może wybierze inne?
Nie dotarła do wybranego losowo miejsca, a zatrzymała się, słysząc za sobą otwierane drzwi. Tknięta impulsem, zamarła w półkroku czując, jakby coś skręciło się w środku z nerwów i bynajmniej nie było to nieprzyjemne odczucie. Obrócenie się z pewnym opóźnieniem, pozwoliło jej najpierw usłyszeć przyjemny głos, który swą niesamowitą barwą wzbudził przyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Naprawdę reagowała tak wyraźnie na człowieka, którego zobaczyła pierwszy raz w życiu dopiero w chwili, gdy zwróciła w jego kierunku ciemne tęczówki? Był przystojny i to bardzo, a nawet jeśli na co dzień nie urzekali ją blondyni, tak dziś nie było to istotne. Czuła się zauroczona, wręcz ogłupiała przez uczucia, które przez swą intensywność przytłaczały.
Uśmiechnęła się delikatnie, mając wrażenie, że na jej policzki wkrada się zdradliwi rumieniec, nawet jeśli nie było ku temu faktycznej przyczyny. Gdzie uciekła cała pewność siebie, którą czuła na co dzień, nawet jeśli decydowała się ukrywać ją za pozorami?
- Jeszcze nie masz za co – rzuciła lekko z nutą rozbawienia. Jej spojrzenie powoli błądziło po twarzy mężczyzny, a stojąc tak prawie na środku przejścia, miała wrażenie, że wszystko na około ucichło… przestało istnieć. Liczyli się tylko oni, a cały świat mógł zniknąć.
- Jestem Belvina, Bel… – szepnęła, aby jej imię dotarło tylko do niego. Miała wrażenie, że się wygłupiła, bo czy list, który dostała, nie oznaczał, że nieznajomy wie o niej chociaż minimum? Nie ważne. Skoro wiedziała, jak wygląda, jak przystojny jest, brakowało tylko jego imienia, aby dopełnić tę część poznania jego osoby.
Zerknęła w kierunku stolika, przy którym chciała usiąść, a który nadal pozostawał wolny. Zachęcająco cofnęła się o krok w stronę wolnych miejsc, ale podjęcie tej części decyzji pozostawiła w jego gestii. Może wybierze inne?
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie spodziewał się, że zapała tak silnym, a jednocześnie niezrozumiałym uczuciem do kogoś, kogo w rzeczywistości nie znał. Nie miał pojęcia nawet jakim cudem podobny list trafił do jego domu, ale czy to miało teraz jakiekolwiek znaczenie? Wydawało mu się, że nie. Jedyne co liczyło się tak prawdziwie to dotarcie na miejsce i odnalezienie tej jedynej. Jak ją pozna? Był pewien, że szybko bijące serce wyrwie się w jej kierunku, kiedy tylko spojrzy jej w oczy. I nie mylił się. W zasadzie to nie musiał ujrzeć nawet jej oblicza, wystarczyło, że niebieskie spojrzenie natknęło się na jej sylwetkę uwięzioną w kawiarnianej scenerii.
- A ja uważam, że jest. Nie wiem czy jestem godzien towarzyszyć tak pięknej kobiecie - coś, jeszcze nie wiedział, że amortencja, odebrało mu rozum, a z jego ust padały słowa, których pewnie w normalnych okolicznościach by nie wypowiedział, nawet jeżeli byłby szaleńczo zakochany w jakiejś pannie. - Gabriel, niezmiernie mi miło - przedstawił się, chociaż adresatka listu powinna je znać to ogłupiały jej widokiem nie był w stanie racjonalnie myśleć. Niechętnie odwrócić od niej wzrok, aby rozejrzeć się po wnętrzu lokalu, chcąc znaleźć dla nich jakieś miejsce, gdzie mogliby swobodnie porozmawiać bez zbędnej obecności osób trzecich. Uśmiechnął się niezręcznie i ostatecznie gestem ręki wskazał najbliższy wolny stolik, który chyba i ona zobaczyła. Jak przystało na prawdziwego dżentelmena, najpierw odsunął dla niej krzesło. A kiedy już się upewnił, że piękna Belvina siedzi wygodnie, obszedł stół i usiadł naprzeciwko niej. Westchnął, nie wiedząc za bardzo co dalej miałby zrobić, zbyt zapatrzony w swoją towarzyszkę. - Może byś się czegoś napiła? - zagadnął po chwili słodkiej ciszy. Być może było to niemądre i powinien zastanowić się bardziej nad tym spotkaniem, czy nie była to pułapka, czy znowu nie narażał swojego życia na szwank. Jednakże teraz w głowie widniała mu tylko jedna myśl, wywołać na twarzy Belviny najpiękniejszy uśmiech jaki kiedykolwiek widziano.
- A ja uważam, że jest. Nie wiem czy jestem godzien towarzyszyć tak pięknej kobiecie - coś, jeszcze nie wiedział, że amortencja, odebrało mu rozum, a z jego ust padały słowa, których pewnie w normalnych okolicznościach by nie wypowiedział, nawet jeżeli byłby szaleńczo zakochany w jakiejś pannie. - Gabriel, niezmiernie mi miło - przedstawił się, chociaż adresatka listu powinna je znać to ogłupiały jej widokiem nie był w stanie racjonalnie myśleć. Niechętnie odwrócić od niej wzrok, aby rozejrzeć się po wnętrzu lokalu, chcąc znaleźć dla nich jakieś miejsce, gdzie mogliby swobodnie porozmawiać bez zbędnej obecności osób trzecich. Uśmiechnął się niezręcznie i ostatecznie gestem ręki wskazał najbliższy wolny stolik, który chyba i ona zobaczyła. Jak przystało na prawdziwego dżentelmena, najpierw odsunął dla niej krzesło. A kiedy już się upewnił, że piękna Belvina siedzi wygodnie, obszedł stół i usiadł naprzeciwko niej. Westchnął, nie wiedząc za bardzo co dalej miałby zrobić, zbyt zapatrzony w swoją towarzyszkę. - Może byś się czegoś napiła? - zagadnął po chwili słodkiej ciszy. Być może było to niemądre i powinien zastanowić się bardziej nad tym spotkaniem, czy nie była to pułapka, czy znowu nie narażał swojego życia na szwank. Jednakże teraz w głowie widniała mu tylko jedna myśl, wywołać na twarzy Belviny najpiękniejszy uśmiech jaki kiedykolwiek widziano.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Poczuła, że rumieni się jeszcze mocniej, gdy usłyszała jego słowa. W zwykłej sytuacji, bez amortencji burzącej zmysły i wprawiającej serce w palpitacje, takie stwierdzenie byłoby miłe i pewnie odrobinę krępujące. Za to teraz, wywoływało reakcje o wiele silniejszą, potęgującą płomienne uczucia.
- Jeśli nie ty, to nikt inny nie jest – odparła od razu z nieco nieśmiałym uśmiechem. Nie wyobrażała sobie, aby mogła teraz spędzać tak cenne minuty z kimś innym... by w ogóle być kiedykolwiek z kimkolwiek, kto nie będzie tym konkretnym mężczyzną. Tylko on wydawał się tak idealny, aby była gotowa zmienić wszystko i nareszcie obierając cele już przez wzgląd na uczucia, a nie czasami zbyt chłodny rozsądek. Coś, co kreowała latami, czuła, że może porzucić w jednej chwili. Ta przytłumiona myśl, ledwo do niej docierała, ale nijak nie zamierzała się z tym kłócić.
Kiedy ostatecznie wskazał kierunek, bez wahania podążyła ku stolikowi i lekkim skinieniem podziękowała za odsunięcie krzesła. Widać, że był dżentelmenem, a takie szarmanckie gesty zawsze były przez nią doceniane i podnosiły ocenę rozmówcy, gdy dopiero go poznawała. Co prawda w tym przypadku, czy mogła docenić Go bardziej? Czy mógł stać się w jej oczach jeszcze lepszy?
Skupiła na nim spojrzenie, kiedy zajął miejsce naprzeciwko. Ta krótka cisza, nie przeszkadzała jej w żaden sposób, dawała ulotną chwilę, by zapanować nad emocjami.
- Bardzo chętnie – kącki jej ust zadrżały, nim uniosły się w delikatnym uśmiechu.- Ponoć mają tutaj naprawdę dobre wina, a jeszcze lepsza serwują kawę. Słyszałam, że lepiej parzonej, a przy tym smaczniejszej nie znajdzie się w całym hrabstwie – coś, co usłyszała dość niedawno, mogło być zwykłym kłamstwem, bądź najszczerszą prawdą, o czym miała się przekonać. Była ciekawa, co wybierze Gabriel, pozostawiając mu w tej kwestii wolną rękę. Półwytrawne wina, zajmowały u niej tą samą pozycję co dobra kawa, od której nie stroniła, więc bez znaczenia, na co postawiłby mężczyzna i tak byłby to idealny wybór.
- Jeśli nie ty, to nikt inny nie jest – odparła od razu z nieco nieśmiałym uśmiechem. Nie wyobrażała sobie, aby mogła teraz spędzać tak cenne minuty z kimś innym... by w ogóle być kiedykolwiek z kimkolwiek, kto nie będzie tym konkretnym mężczyzną. Tylko on wydawał się tak idealny, aby była gotowa zmienić wszystko i nareszcie obierając cele już przez wzgląd na uczucia, a nie czasami zbyt chłodny rozsądek. Coś, co kreowała latami, czuła, że może porzucić w jednej chwili. Ta przytłumiona myśl, ledwo do niej docierała, ale nijak nie zamierzała się z tym kłócić.
Kiedy ostatecznie wskazał kierunek, bez wahania podążyła ku stolikowi i lekkim skinieniem podziękowała za odsunięcie krzesła. Widać, że był dżentelmenem, a takie szarmanckie gesty zawsze były przez nią doceniane i podnosiły ocenę rozmówcy, gdy dopiero go poznawała. Co prawda w tym przypadku, czy mogła docenić Go bardziej? Czy mógł stać się w jej oczach jeszcze lepszy?
Skupiła na nim spojrzenie, kiedy zajął miejsce naprzeciwko. Ta krótka cisza, nie przeszkadzała jej w żaden sposób, dawała ulotną chwilę, by zapanować nad emocjami.
- Bardzo chętnie – kącki jej ust zadrżały, nim uniosły się w delikatnym uśmiechu.- Ponoć mają tutaj naprawdę dobre wina, a jeszcze lepsza serwują kawę. Słyszałam, że lepiej parzonej, a przy tym smaczniejszej nie znajdzie się w całym hrabstwie – coś, co usłyszała dość niedawno, mogło być zwykłym kłamstwem, bądź najszczerszą prawdą, o czym miała się przekonać. Była ciekawa, co wybierze Gabriel, pozostawiając mu w tej kwestii wolną rękę. Półwytrawne wina, zajmowały u niej tą samą pozycję co dobra kawa, od której nie stroniła, więc bez znaczenia, na co postawiłby mężczyzna i tak byłby to idealny wybór.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
24 kwietnia?
Ten dzień, a właściwie wieczór początkowo napawał ją barwnym wachlarzem optymizmu. Dawno nie opuszczała swojej latarni w innym celu niż zawodowym dlatego też długo nie trzeba było ją namawiać do wyjścia do świata, ludzi. Pomimo politycznej zawieruchy te codzienne, przyziemne życie toczyło się w dalszym ciągu swoim rytmem - zaburzonym, lecz mimo wszystko nieustannym. Shelly nie potrafiła tego zanegować tym bardziej, że przecież nie była odludkiem, a pozostawiona sama sobie zbyt długo zwyczajnie cierpiała. Dlatego uległa zaproszeniu na randkę ze strony, jak się wydawać mogło, dostojnego pana Richarda. Nawet miejsce w którym przyszło im się umówić budziło pewien dreszczyk ekscytacji - romantyczna kawiarnia szeptem kusiła ponoć nie tylko orginalnym wystrojem, lecz również najlepszą kawą we wschodniej Anglii. Musiała przyznać, że dawno nie odwiedzała miejsca w którym nie dało się zamówić piwa w pintowym kuflu. Poczuła się doceniona. Dlatego też postanowiła okazać ze swej strony nie mniejsze zaangażowanie poświęcając odpowiednią ilość czasu na skrupulatny makijaż czy dobranie odpowiedniej kreacji. Wybrała ciemno granatową suknię o płytkim, wyciętym w łódeczkę dekolcie, przyozdobioną refleksami z nici mającą uchodzić za złotą. Rękawy były długie, lekko bufiaste i od ramion po nadgarstki ażurowe. W pasie przepasała ją tasiemka połyskującej szarfy, a cała sukienka rozlewała się swobodnie i lekko do ziemi. Jeszcze przed teleportacją czarownica poprawiła rozpuszczone włosy, a chwilę później znajdowała się przed lokalem. Zaczynała ją łapać trema. Nie widziała się z tym człowiekiem jeszcze twarzą w twarz. Do tej pory wymieniali się jedynie listami.
Gdy weszła do lokalu sunęła wzrokiem po zasiadających przy stolikach szukając mężczyzny z czerwonym piórkiem w kieszonce marynarki i owszem - złapała go swoim spojrzeniem dość szybko. Wydawał się nieco starszy niż to sobie wyobraziła, lecz starała się by osąd ten nie definiował go całego. Chciała go poznać bliżej - i oj, poznała! Szybko okazało się, że Richard miał problemy z alkoholem. Shelly nie zdążyła bowiem dopić kawy, a jej randka w tym czasie opróżniła trzy kieliszki wina. Nawet jeżeli się denerwował to jednak taki sposób na zrelaksowanie się w trakcie spotkania nie do końca wypadał w jej oczach dobrze. Do tego prawdopodobnie przestawał kontrolować swój głos bo mówił co rusz głośniej zapominając chyba, że byli w miejscu publicznym. Czarownica miała ochotę zapaść się pod ziemię, a przynajmniej w głębi fotela czując co rusz ciekawskie spojrzenia rzucane przez ludzi z sali.
- Richard, mógłbyś mówić o pół tonu ciszej...
- Rich. Mów mi Rich. Po co ten nagły dystans? - wciął się będąc wyraźnie zirytowanym, że nie tytułuje go tak jak w korespondencji dobrze przeczuwając, że Shelta miała w tym powód.
- Myślę, że chciałabym zakończyć naszą randkę - mruknęła zakłopotana a potem nieznacznie wybałuszyła oczy w chwili w której ta propozycja zachęciła Richarda do potoku pytań typu: Dlaczego? O czym ty mówisz? Jest świetnie! No właśnie nie.
Ten dzień, a właściwie wieczór początkowo napawał ją barwnym wachlarzem optymizmu. Dawno nie opuszczała swojej latarni w innym celu niż zawodowym dlatego też długo nie trzeba było ją namawiać do wyjścia do świata, ludzi. Pomimo politycznej zawieruchy te codzienne, przyziemne życie toczyło się w dalszym ciągu swoim rytmem - zaburzonym, lecz mimo wszystko nieustannym. Shelly nie potrafiła tego zanegować tym bardziej, że przecież nie była odludkiem, a pozostawiona sama sobie zbyt długo zwyczajnie cierpiała. Dlatego uległa zaproszeniu na randkę ze strony, jak się wydawać mogło, dostojnego pana Richarda. Nawet miejsce w którym przyszło im się umówić budziło pewien dreszczyk ekscytacji - romantyczna kawiarnia szeptem kusiła ponoć nie tylko orginalnym wystrojem, lecz również najlepszą kawą we wschodniej Anglii. Musiała przyznać, że dawno nie odwiedzała miejsca w którym nie dało się zamówić piwa w pintowym kuflu. Poczuła się doceniona. Dlatego też postanowiła okazać ze swej strony nie mniejsze zaangażowanie poświęcając odpowiednią ilość czasu na skrupulatny makijaż czy dobranie odpowiedniej kreacji. Wybrała ciemno granatową suknię o płytkim, wyciętym w łódeczkę dekolcie, przyozdobioną refleksami z nici mającą uchodzić za złotą. Rękawy były długie, lekko bufiaste i od ramion po nadgarstki ażurowe. W pasie przepasała ją tasiemka połyskującej szarfy, a cała sukienka rozlewała się swobodnie i lekko do ziemi. Jeszcze przed teleportacją czarownica poprawiła rozpuszczone włosy, a chwilę później znajdowała się przed lokalem. Zaczynała ją łapać trema. Nie widziała się z tym człowiekiem jeszcze twarzą w twarz. Do tej pory wymieniali się jedynie listami.
Gdy weszła do lokalu sunęła wzrokiem po zasiadających przy stolikach szukając mężczyzny z czerwonym piórkiem w kieszonce marynarki i owszem - złapała go swoim spojrzeniem dość szybko. Wydawał się nieco starszy niż to sobie wyobraziła, lecz starała się by osąd ten nie definiował go całego. Chciała go poznać bliżej - i oj, poznała! Szybko okazało się, że Richard miał problemy z alkoholem. Shelly nie zdążyła bowiem dopić kawy, a jej randka w tym czasie opróżniła trzy kieliszki wina. Nawet jeżeli się denerwował to jednak taki sposób na zrelaksowanie się w trakcie spotkania nie do końca wypadał w jej oczach dobrze. Do tego prawdopodobnie przestawał kontrolować swój głos bo mówił co rusz głośniej zapominając chyba, że byli w miejscu publicznym. Czarownica miała ochotę zapaść się pod ziemię, a przynajmniej w głębi fotela czując co rusz ciekawskie spojrzenia rzucane przez ludzi z sali.
- Richard, mógłbyś mówić o pół tonu ciszej...
- Rich. Mów mi Rich. Po co ten nagły dystans? - wciął się będąc wyraźnie zirytowanym, że nie tytułuje go tak jak w korespondencji dobrze przeczuwając, że Shelta miała w tym powód.
- Myślę, że chciałabym zakończyć naszą randkę - mruknęła zakłopotana a potem nieznacznie wybałuszyła oczy w chwili w której ta propozycja zachęciła Richarda do potoku pytań typu: Dlaczego? O czym ty mówisz? Jest świetnie! No właśnie nie.
angel heart | devil mind
Bardzo lubił tu przychodzić, siadać w miękkim fotelu w kącie sali, skąd mógł bezkarnie przyglądać się urodziwej wiolonczelistce bez oskarżeń o napastowanie i bycie dziwakiem. Zamawiał ogromny kubek, nawet nie filiżankę, ich wybornej kawy, bo podawali tu najlepszą w całej Anglii i sączył ją powoli, rozkoszując się prostotą chwili i muzyką. Śliczna instrumentalistka cieszyła oko. Niekiedy wyjmował rolkę pergaminu, pióro i atrament, spisywał myśli i próbował ułożyć wiersz, który mógłby później zaśpiewać. Czasami szło mu lepiej, czasami gorzej. Zauważył, że przy deszczowej, mglistej pogodzie natchnienie łatwiej mu było o natchnienie.
Dziś Harry jednak nie miał ochoty pisać. Zajmował swoje stałe miejsce rozłożony w fotelu niczym król, z założoną nogą na nogę, popijał swoją (drugą już) kawę i podziwiał wiolonczelistkę. Nie zerkał na to kto wchodził, bądź wychodził, dlatego nie od razu zauważył ją.
Gdy ucichła melodia wygrywanego na wiolonczeli utworu Harry powiódł spojrzeniem po gościach kawiarni, trochę znudzony, trochę z braku innych zajęć, a wtedy dostrzegł Sheltę. Przez kilka chwil poczuł ciepło w okolicach serca. Wyglądała tak pięknie w tej sukience, że natychmiast przypomniał sobie dawne czasy, gdy byli razem. Dla niego też się tak stroiła, a nawet bardziej, zawsze mu się to podobało. Była taka piękna z tą swoją wyjątkową, jakby południową urodą. Aż chciało się westchnąć! Zaraz jednak przypomniał sobie okoliczności ich rozstania i poczuł przemożną chęć ucieczki. Pewnie nie chciała go widzieć. Na pewno tak było. Dlatego nie zerwał się z miejsca, by się z Sheltą przywitać, a zapadł w fotelu bardziej, jedynie obserwując ją z daleka.
Chyba była na randce. Tak mu się przynajmniej wydawało. Usiadła przy stoliku z dużo starszym czarodziejem, niezbyt przystojnym wedle jego oceny, co powinno go cieszyć, ale jakoś tego nie robiło. Chciał wrócić spojrzeniem do wiolonczelistki, bywał jednak wścibski i co chwila zerkał w stronę Shelty i tajemniczego mężczyzny. Chciał wiedzieć co się tam dzieje tak bardzo, że wstał by zamówić kolejną kawę, choć drugiej nie dopił i gdyby tylko wezwał kelnerkę, to niemal by do niego przybiegła. Przechodząc blisko usłyszał wzburzony głos towarzysza Shelty, wypytujący ją co poszło nie tak i dlaczego chce iść, przecież bawi się świetnie.
Wtedy poczuł, że chyba potrzebuje jego pomocy.
- Shelta! Co ty tu robisz?! Powinnaś być w pracy, zapomniałaś?! - zawołał, podchodząc do ich stolika i starając się przy tym wyglądać na oburzonego. Wsparł ręce o biodra i utkwił w pannie Vane karcące spojrzenie, choć miał ochotę się uśmiechnąć.
Nie musisz dziękować, Słońce. Przybyłem na ratunek.
Dziś Harry jednak nie miał ochoty pisać. Zajmował swoje stałe miejsce rozłożony w fotelu niczym król, z założoną nogą na nogę, popijał swoją (drugą już) kawę i podziwiał wiolonczelistkę. Nie zerkał na to kto wchodził, bądź wychodził, dlatego nie od razu zauważył ją.
Gdy ucichła melodia wygrywanego na wiolonczeli utworu Harry powiódł spojrzeniem po gościach kawiarni, trochę znudzony, trochę z braku innych zajęć, a wtedy dostrzegł Sheltę. Przez kilka chwil poczuł ciepło w okolicach serca. Wyglądała tak pięknie w tej sukience, że natychmiast przypomniał sobie dawne czasy, gdy byli razem. Dla niego też się tak stroiła, a nawet bardziej, zawsze mu się to podobało. Była taka piękna z tą swoją wyjątkową, jakby południową urodą. Aż chciało się westchnąć! Zaraz jednak przypomniał sobie okoliczności ich rozstania i poczuł przemożną chęć ucieczki. Pewnie nie chciała go widzieć. Na pewno tak było. Dlatego nie zerwał się z miejsca, by się z Sheltą przywitać, a zapadł w fotelu bardziej, jedynie obserwując ją z daleka.
Chyba była na randce. Tak mu się przynajmniej wydawało. Usiadła przy stoliku z dużo starszym czarodziejem, niezbyt przystojnym wedle jego oceny, co powinno go cieszyć, ale jakoś tego nie robiło. Chciał wrócić spojrzeniem do wiolonczelistki, bywał jednak wścibski i co chwila zerkał w stronę Shelty i tajemniczego mężczyzny. Chciał wiedzieć co się tam dzieje tak bardzo, że wstał by zamówić kolejną kawę, choć drugiej nie dopił i gdyby tylko wezwał kelnerkę, to niemal by do niego przybiegła. Przechodząc blisko usłyszał wzburzony głos towarzysza Shelty, wypytujący ją co poszło nie tak i dlaczego chce iść, przecież bawi się świetnie.
Wtedy poczuł, że chyba potrzebuje jego pomocy.
- Shelta! Co ty tu robisz?! Powinnaś być w pracy, zapomniałaś?! - zawołał, podchodząc do ich stolika i starając się przy tym wyglądać na oburzonego. Wsparł ręce o biodra i utkwił w pannie Vane karcące spojrzenie, choć miał ochotę się uśmiechnąć.
Nie musisz dziękować, Słońce. Przybyłem na ratunek.
Gdziekolwiek jesteś
- bądź przy mnie
Cokolwiek czujesz
- czuj do mnie
Jakkolwiek nie spojrzysz
- patrz na mnie
Czymkolwiek jest miłość
- kochaj się we mnie
Harry Smith
Zawód : śpiewak, muzyk
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Ja bym kota nie wziął
na weekend.
A ty mi chciałaś
serce oddać,
na wieczność
na weekend.
A ty mi chciałaś
serce oddać,
na wieczność
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zaciągnęła niesfornie narzucający się na twarz kosmyk za ucho, a w geście tym zaklęte było wyraźne zakłopotanie. Dlaczego tylko ona widziała jak nie pasowali do siebie i jak miała mu to wyłożyć by nie poczuł się urażony mocniej...? Bo co do tego, że już w jakiś sposób sprawiła mu przykrość nie miała wątpliwości. Nie wiedziała, czy gwałtowność która w nim eskalowała nie przerodzi się z czasem w coś gorszego dlatego chciała rozwiązać znajomość już teraz - nim faktycznie, jakkolwiek zdoła zaistnieć w rzeczywistości. Nie należała jednak do osób kłótliwych, konfliktowych, tym bardziej jeżeli była otoczona przez obcych ludzi - sytuacja w której się więc znalazła należała do tych nieprzyjemnych. Chciała uciec. Na horyzoncie zdawało się jednak pojawić koło ratunkowe. Jak się okazało po chwili równie niechciane...
Czarownica w pierwszej chwili słysząc, jak ktoś ją nawołuje uniosła brwi wyżej. Rozdziawiła usta na zdezorientowanego karpika słysząc o pracy. Męski głos wydawał jej się znany, z jakiegoś powodu bliski, lecz powiązana z nią sylwetka wzbudzała zdecydowanie przeciwstawne emocje. Rozpoznając w czarodzieju Harrego skrzywiła się tak, jakby właśnie podsunięto jej talerz niechcianego, niesmacznego jedzenia. Zmarszczyła nos z odrazy, a ciemne brwi nasunęły się gniewnie na powieki. Jak zwykle to co myślała uwydatniało się bez fałszu na jej twarzy i nawet, jeżeli niedoszły narzeczony zamierzał podejmować jakąś grę ona nie umiała. Ach, to tak to jest znaleźć się między młotem, a kowadłem... pomyślała jedynie starając się ważyć w myślach którego z tej dwójki dżentelmenów towarzystwa bardziej nie chce...
- Zabawne, że akurat pan o tym wspomina - zaczęła mrużąc powieki - Z tego co mi wiadomo to projekt upadł parę dobrych lat temu - oczywista aluzja dotycząca ich narzeczeństwa zawisła w powietrzu - więc tak, jak najbardziej zdążyłam zapomnieć - o tobie, przestałam czekać, idę dalej, a siedzący na przeciw mnie mężczyzna jest tego wyrazem - Nie doszła do mnie z pana strony żadna korespondencja informująca o wznowieniu. Proszę mnie jednak wyprowadzić z błędu jeżeli się mylę - nie mylę się, prawda...? - moja nowa asystentka mogła ją przeoczyć - wbiła w niego pełne urazy, niechęci spojrzenie. W głosie pobrzmiewało coś wyraźnie protekcjonalnego. Ręce splotły się pod biustem samoczynnie świadcząc o tym, że zamierzała znaleźć się w opozycji do swojego wybawiciela.
Richard całą sytuacją był co najmniej skonfundowany.
- P-przepraszam, kim pan jest - wtrącił się niepewnie nie wiedząc jak odnaleźć się w tej sytuacji.
Czarownica w pierwszej chwili słysząc, jak ktoś ją nawołuje uniosła brwi wyżej. Rozdziawiła usta na zdezorientowanego karpika słysząc o pracy. Męski głos wydawał jej się znany, z jakiegoś powodu bliski, lecz powiązana z nią sylwetka wzbudzała zdecydowanie przeciwstawne emocje. Rozpoznając w czarodzieju Harrego skrzywiła się tak, jakby właśnie podsunięto jej talerz niechcianego, niesmacznego jedzenia. Zmarszczyła nos z odrazy, a ciemne brwi nasunęły się gniewnie na powieki. Jak zwykle to co myślała uwydatniało się bez fałszu na jej twarzy i nawet, jeżeli niedoszły narzeczony zamierzał podejmować jakąś grę ona nie umiała. Ach, to tak to jest znaleźć się między młotem, a kowadłem... pomyślała jedynie starając się ważyć w myślach którego z tej dwójki dżentelmenów towarzystwa bardziej nie chce...
- Zabawne, że akurat pan o tym wspomina - zaczęła mrużąc powieki - Z tego co mi wiadomo to projekt upadł parę dobrych lat temu - oczywista aluzja dotycząca ich narzeczeństwa zawisła w powietrzu - więc tak, jak najbardziej zdążyłam zapomnieć - o tobie, przestałam czekać, idę dalej, a siedzący na przeciw mnie mężczyzna jest tego wyrazem - Nie doszła do mnie z pana strony żadna korespondencja informująca o wznowieniu. Proszę mnie jednak wyprowadzić z błędu jeżeli się mylę - nie mylę się, prawda...? - moja nowa asystentka mogła ją przeoczyć - wbiła w niego pełne urazy, niechęci spojrzenie. W głosie pobrzmiewało coś wyraźnie protekcjonalnego. Ręce splotły się pod biustem samoczynnie świadcząc o tym, że zamierzała znaleźć się w opozycji do swojego wybawiciela.
Richard całą sytuacją był co najmniej skonfundowany.
- P-przepraszam, kim pan jest - wtrącił się niepewnie nie wiedząc jak odnaleźć się w tej sytuacji.
angel heart | devil mind
Nie zapomniał wcale jak jest piękna. Miał dobrą pamięć, zaś cenne wspomnienia pielęgnował ze szczególną czułością. Smith nie należał do tego rodzaju mężczyzn, którzy nie przywiązywali wagi do detali i nigdy nie pamiętali o rocznicy, urodzinach, czy pierwszym spotkaniu. Wprost przeciwnie. Nawet teraz, po tych kilku latach, mógłby przywołać obraz Shelty tańczącej w rodzinnym przybytku, powiedzieć w co była ubrana i jak zaplotła wtedy włosy, jakie kolczyki błyszczały w jej uszach. Z pamięci zaznaczyłby na dowolnej masce konstelację piegów, które zdobiły zgrabny nosek numerolożki. Pamiętał doskonale jak zachwycająca była nietuzinkowa, trochę egzotyczna, uroda panny Vane, a i tak poczuł się nią znów oszołomiony, gdy stanął naprzeciw niej i spojrzał na tę twarz. Przez kilka uderzeń serca nie malowała się na niej nienawiść. Jeszcze. Najpierw zaskoczenie, później złość i niechęć.
Cóż, Harry skłamałby mówiąc, że się tego nie spodziewał. Skłamałby też, gdyby stwierdził, że na to nie zasłużył.
Zdawał sobie doskonale sprawę z tego jak się zachował, że nie potraktował jej tak jak na to zasługiwała, że okazał się draniem. Wciąż miał z tego powodu wyrzuty sumienia i może dlatego mimo tej niechętnej miny nie odszedł. Czuł, że jest jej coś winien.
- Najwyraźniej masz nieaktualne informacje - odparł, nie tracąc rezonu, mimo że doskonale zrozumiał aluzję, którą wysnuła z premedytacją. Już ją znał. - W takim razie muszę odświeżyć pani pamięć - ciągnął dalej, gorączkowo zastanawiając się w myślach co by tu powiedzieć dalej, by wybrnąć z tej sytuacji. Splotła ręce na piersiach obrażona, jakby wcale nie miała zamiaru mu w tym pomóc i ułatwić tej sceny. Czy sama jeszcze nie chciała przed chwileczką uwolnić się od tego człowieka, który gapił się na nich ze zmarszczonymi brwiami, zastanawiając się co tu się do cholery dzieje? Naprawdę wolała tu zostać, niż przyjąć od niego pomocną dłoń? - Najwyraźniej potrzebuje pani nowej, bardziej kompetentnej asystentki, która nie zgubi już żadnej korespondencji - oświadczył, również splatając ręce na piersi i spojrzał na nią z ponurą miną, udając, że jest zły i zawiedziony takim zachowaniem. - Jeśli natychmiast pani nie dołączy do reszty zespołu, który bardzo c i ę ż k o pracuje teraz przy badaniach, to może pani zapomnieć, że jeszcze którykolwiek zaprosi panią do współpracy. - Harry plótł co mu ślina na język przyniosła, owijając swoją historyjkę w ogólniki, bo o numerologii wciąż miał średnie pojęcie. Z wyższością spojrzał na czarodzieja, który zajmował miejsce naprzeciwko Shelty.
- Jej przełożonym - odpowiedział krótko. Przyjrzał mu się badawczo, po czym przeniósł znaczące spojrzenie na pannę Vane.
Stać cię na więcej, mówiły jego oczy.
Cóż, Harry skłamałby mówiąc, że się tego nie spodziewał. Skłamałby też, gdyby stwierdził, że na to nie zasłużył.
Zdawał sobie doskonale sprawę z tego jak się zachował, że nie potraktował jej tak jak na to zasługiwała, że okazał się draniem. Wciąż miał z tego powodu wyrzuty sumienia i może dlatego mimo tej niechętnej miny nie odszedł. Czuł, że jest jej coś winien.
- Najwyraźniej masz nieaktualne informacje - odparł, nie tracąc rezonu, mimo że doskonale zrozumiał aluzję, którą wysnuła z premedytacją. Już ją znał. - W takim razie muszę odświeżyć pani pamięć - ciągnął dalej, gorączkowo zastanawiając się w myślach co by tu powiedzieć dalej, by wybrnąć z tej sytuacji. Splotła ręce na piersiach obrażona, jakby wcale nie miała zamiaru mu w tym pomóc i ułatwić tej sceny. Czy sama jeszcze nie chciała przed chwileczką uwolnić się od tego człowieka, który gapił się na nich ze zmarszczonymi brwiami, zastanawiając się co tu się do cholery dzieje? Naprawdę wolała tu zostać, niż przyjąć od niego pomocną dłoń? - Najwyraźniej potrzebuje pani nowej, bardziej kompetentnej asystentki, która nie zgubi już żadnej korespondencji - oświadczył, również splatając ręce na piersi i spojrzał na nią z ponurą miną, udając, że jest zły i zawiedziony takim zachowaniem. - Jeśli natychmiast pani nie dołączy do reszty zespołu, który bardzo c i ę ż k o pracuje teraz przy badaniach, to może pani zapomnieć, że jeszcze którykolwiek zaprosi panią do współpracy. - Harry plótł co mu ślina na język przyniosła, owijając swoją historyjkę w ogólniki, bo o numerologii wciąż miał średnie pojęcie. Z wyższością spojrzał na czarodzieja, który zajmował miejsce naprzeciwko Shelty.
- Jej przełożonym - odpowiedział krótko. Przyjrzał mu się badawczo, po czym przeniósł znaczące spojrzenie na pannę Vane.
Stać cię na więcej, mówiły jego oczy.
Gdziekolwiek jesteś
- bądź przy mnie
Cokolwiek czujesz
- czuj do mnie
Jakkolwiek nie spojrzysz
- patrz na mnie
Czymkolwiek jest miłość
- kochaj się we mnie
Harry Smith
Zawód : śpiewak, muzyk
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Ja bym kota nie wziął
na weekend.
A ty mi chciałaś
serce oddać,
na wieczność
na weekend.
A ty mi chciałaś
serce oddać,
na wieczność
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Och. Odświeżyć mi pamieć. To ci ciekawe... Pomyślała mrużąc oczy i unosząc jedną z ciemnych brwi dając do zrozumienia, że czeka. Czeka na to odświeżenie bo na niego samego przestała już lata temu i nie zamierzała pozwolić by od tak wdarł się w jej życie na nowo. Oczywiście, że działała pod wpływem emocji i szamocząca nią niechęć w tym momencie była wyolbrzymiona. Nie potrafiła jednak zareagować inaczej po tym jak przywoływała z pamięci czas kiedy godziła się z porzuceniem bo tak to trzeba było nazwać. Teraz stał tutaj przywdziewając lśniącą zbroję, podając jej rękę. To nie było fair. Czuła się tak, jakby podstawił jej nogę by po latach zdecydować się podejść i pomóc podnieść się z ziemi - zmieszana, sfrustrowana wcześniejszą obojętnością.
Wywróciła ostentacyjnie oczami wlepiając spojrzenie na zgrubienie materiału w fartuszku kelnerki lawirującej po przeciwległej stronie lokalu nie chcąc na niego patrzeć, nie chcąc dać się złapać na badaniu tego czy coś się zmieniło na przestrzeni tych lat w jego wyglądzie. Bo sposób w jaki mówił, to jak żył chwilą i pewny siebie (a może bezczelny?) bywał - to zdawało się nie ulec zmianie. Słuchając o asystentce przymknęła oczy zaczynając masować skroń tak, jakby momentalnie dopadła ją migrena. Sytuacja stawała się z chwili na chwilę coraz bardziej absurdalna. Prychnęła pod nosem słysząc o ciężkiej pracy czy współpracy ale w chwili w której bez jakiegokolwiek wstydu czy zażenowania podał się za jej pracodawcę...!
- Co najwyżej upierdliwym klientem z urojeniami - sprostowała bez zawahania nie zamierzając dać się sprowokować zachęcającemu do buntu spojrzeniu. Westchnęła za to ze znużeniem, zmęczeniem - Niemniej wybacz, Rich, wychodzi na to, że tak czy owak zrodziło się jakieś nieporozumienie wymagające mojej ingerencji. Przykro mi, że tak wyszło - dodała zaraz w przepraszającym tonie brzmiącym jednak co najmniej dość chłodno. Nie była zadowolona ze spotkania, z przebiegu randki i całego wieczora. Podniosła się posyłając nieco sztuczny uśmiech Richardowi obiecując sobie, że rozmówi się z nim jak należy listownie. Następnie zostawiła go za plecami by z obrażoną miną zlustrować Harrego, zsunąć się po krzywiźnie nosa, zatoczyć spojrzeniem przy pieprzyku i wycenić kształt ust. Psia kość. Nie zmienił się wiele - Idziemy, panie Smith - fuknęła mijając go i ruszając przodem w stronę wyjścia, a potem...potem dalej byle przed siebie, byle dalej od wszystkiego
- Mam nadzieję, że nie oczekujesz, wdzięczności - rzuciła nie oglądając się za siebie choć wiedząc, że podąża za nią. By przypilnować by nie zrobiła niczego głupiego pod wpływem emocji czy też być może z innego powodu...? Nie było to ważne! Każdy jego krok odbijający się od chodnika i niesiony wieczornym echem w rytm jej własnych wybijających się od nawierzchni obcasów drażnił ją niemiłosiernie.
Wywróciła ostentacyjnie oczami wlepiając spojrzenie na zgrubienie materiału w fartuszku kelnerki lawirującej po przeciwległej stronie lokalu nie chcąc na niego patrzeć, nie chcąc dać się złapać na badaniu tego czy coś się zmieniło na przestrzeni tych lat w jego wyglądzie. Bo sposób w jaki mówił, to jak żył chwilą i pewny siebie (a może bezczelny?) bywał - to zdawało się nie ulec zmianie. Słuchając o asystentce przymknęła oczy zaczynając masować skroń tak, jakby momentalnie dopadła ją migrena. Sytuacja stawała się z chwili na chwilę coraz bardziej absurdalna. Prychnęła pod nosem słysząc o ciężkiej pracy czy współpracy ale w chwili w której bez jakiegokolwiek wstydu czy zażenowania podał się za jej pracodawcę...!
- Co najwyżej upierdliwym klientem z urojeniami - sprostowała bez zawahania nie zamierzając dać się sprowokować zachęcającemu do buntu spojrzeniu. Westchnęła za to ze znużeniem, zmęczeniem - Niemniej wybacz, Rich, wychodzi na to, że tak czy owak zrodziło się jakieś nieporozumienie wymagające mojej ingerencji. Przykro mi, że tak wyszło - dodała zaraz w przepraszającym tonie brzmiącym jednak co najmniej dość chłodno. Nie była zadowolona ze spotkania, z przebiegu randki i całego wieczora. Podniosła się posyłając nieco sztuczny uśmiech Richardowi obiecując sobie, że rozmówi się z nim jak należy listownie. Następnie zostawiła go za plecami by z obrażoną miną zlustrować Harrego, zsunąć się po krzywiźnie nosa, zatoczyć spojrzeniem przy pieprzyku i wycenić kształt ust. Psia kość. Nie zmienił się wiele - Idziemy, panie Smith - fuknęła mijając go i ruszając przodem w stronę wyjścia, a potem...potem dalej byle przed siebie, byle dalej od wszystkiego
- Mam nadzieję, że nie oczekujesz, wdzięczności - rzuciła nie oglądając się za siebie choć wiedząc, że podąża za nią. By przypilnować by nie zrobiła niczego głupiego pod wpływem emocji czy też być może z innego powodu...? Nie było to ważne! Każdy jego krok odbijający się od chodnika i niesiony wieczornym echem w rytm jej własnych wybijających się od nawierzchni obcasów drażnił ją niemiłosiernie.
angel heart | devil mind
On sam pamięć miał dobrą. Nawet bardzo dobrą. Tyle, że wybiórczą. Pamiętał to, co chciał pamiętać, niewygodne wspomnienia zaś po prostu wypierał z pamięci i udawał, że to nigdy się nie wydarzyło. To pomagało mu funkcjonować w miarę normalnie i patrzeć we własne odbicie w lustrze. Zdawał sobie, oczywiście, sprawę z tego, że Sheltę skrzywdził i jakaś część niego rozumiała, że nie chciała teraz nawet na niego patrzeć, sam zaś jego widok wprawiał czarownicę w rozjuszenie, lecz usprawiedliwiał się sam przed sobą - chyba lepiej, że zakończył to przed ślubem, niż po, skoro wiedział, że to jednak nie to. Smith tłumaczył samego siebie, że postąpił słusznie, że nie zmarnował jej życia tak całkiem, nie naznaczył historii nieudanym małżeństwem i rozwodem, do którego mogłoby dojść. Aż tak arogancki nie był, by uważać, że powinna być mu za to wdzięczna, ale na tyle bezczelny, by pchać się jej pod nos i zmuszać do wyjścia w swoim towarzystwie już owszem.
- Świetnie. Dobrze wiedzieć, że wciąż zależy pani na karierze zawodowej. Chodźmy, panno Vane - odpowiedział wyniośle, kiedy wreszcie zdecydowała się skorzystać z oferowanej przez niego pomocy, chwycić dłoń, którą w jej kierunku wyciągał, by uratować czarownicę z opresji. We własnym mniemaniu pomagał, nie tylko dlatego, że był jej to winien, ale po prostu nie chciał, aby tkwiła w niekomfortowej sytuacji. Wyglądało to na nieudaną randkę. Sam miał takie za sobą i pamiętał to uczucie, gorączkowe myśli jak się z tego wyplątać, jaką wymyślić wymówkę, by zapaść się pod ziemię i już nigdy nie stanąć z nią twarzą w twarz.
Smith zaklęciem przywołał swoje rzeczy, które pozostawił przy stoliku, drugim zaś posłał tam kilka srebrnych monet - nie wyszedłby z kawiarni bez płacenia, a zamierzał podążyć za Sheltą, by jej dotychczasowy towarzysz nie nabrał podejrzeń.
- Żegnam pana - oświadczył zimno Harry, mierząc czarodzieja pełnym pogardy spojrzeniem, zupełnie dla niego niezrozumiałym, po czym skierował się w kierunku wyjścia. Shelta szła tak szybko, że zdawało mu się, że po prostu chce uciec. Z drugiej jednak strony, to gdyby tak było, to po prostu by się teleportowała jeszcze przed budynkiem kawiarni.
- Cóż, dziękuję z pewnością byłoby miło usłyszeć, lecz niczego więcej nie oczekuję - odpowiedział Smith, zrównując się z nią krokiem i wciągając na grzbiet lekki prochowiec. Wokół nich nikogo nie było, pusta ulica rozbrzmiewała echem ich kroków, powietrze zaś wydawało się gęstnieć od napięcia pomiędzy nimi, które starał się rozładować żartobliwym komentarzem. - Nie dąsaj się, chciałem jedynie pomóc, przecież widziałem, że to spotkanie to pomyłka - stwierdził, zagradzając jej drogę, by przystanęła w końcu i spojrzała mu w oczy.
Minęło tyle czasu, chyba mogła po prostu na niego spojrzeć i porozmawiać, zwłaszcza, że w tej chwili żadnej krzywdy jej nie uczynił - wprost przeciwnie.
- Świetnie. Dobrze wiedzieć, że wciąż zależy pani na karierze zawodowej. Chodźmy, panno Vane - odpowiedział wyniośle, kiedy wreszcie zdecydowała się skorzystać z oferowanej przez niego pomocy, chwycić dłoń, którą w jej kierunku wyciągał, by uratować czarownicę z opresji. We własnym mniemaniu pomagał, nie tylko dlatego, że był jej to winien, ale po prostu nie chciał, aby tkwiła w niekomfortowej sytuacji. Wyglądało to na nieudaną randkę. Sam miał takie za sobą i pamiętał to uczucie, gorączkowe myśli jak się z tego wyplątać, jaką wymyślić wymówkę, by zapaść się pod ziemię i już nigdy nie stanąć z nią twarzą w twarz.
Smith zaklęciem przywołał swoje rzeczy, które pozostawił przy stoliku, drugim zaś posłał tam kilka srebrnych monet - nie wyszedłby z kawiarni bez płacenia, a zamierzał podążyć za Sheltą, by jej dotychczasowy towarzysz nie nabrał podejrzeń.
- Żegnam pana - oświadczył zimno Harry, mierząc czarodzieja pełnym pogardy spojrzeniem, zupełnie dla niego niezrozumiałym, po czym skierował się w kierunku wyjścia. Shelta szła tak szybko, że zdawało mu się, że po prostu chce uciec. Z drugiej jednak strony, to gdyby tak było, to po prostu by się teleportowała jeszcze przed budynkiem kawiarni.
- Cóż, dziękuję z pewnością byłoby miło usłyszeć, lecz niczego więcej nie oczekuję - odpowiedział Smith, zrównując się z nią krokiem i wciągając na grzbiet lekki prochowiec. Wokół nich nikogo nie było, pusta ulica rozbrzmiewała echem ich kroków, powietrze zaś wydawało się gęstnieć od napięcia pomiędzy nimi, które starał się rozładować żartobliwym komentarzem. - Nie dąsaj się, chciałem jedynie pomóc, przecież widziałem, że to spotkanie to pomyłka - stwierdził, zagradzając jej drogę, by przystanęła w końcu i spojrzała mu w oczy.
Minęło tyle czasu, chyba mogła po prostu na niego spojrzeć i porozmawiać, zwłaszcza, że w tej chwili żadnej krzywdy jej nie uczynił - wprost przeciwnie.
Gdziekolwiek jesteś
- bądź przy mnie
Cokolwiek czujesz
- czuj do mnie
Jakkolwiek nie spojrzysz
- patrz na mnie
Czymkolwiek jest miłość
- kochaj się we mnie
Harry Smith
Zawód : śpiewak, muzyk
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Ja bym kota nie wziął
na weekend.
A ty mi chciałaś
serce oddać,
na wieczność
na weekend.
A ty mi chciałaś
serce oddać,
na wieczność
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Była rozgoryczona przebiegiem spotkania, panującą w trakcie atmosfera, a pojawienie się Harrego zdawało się być jak ostateczny omen na to, że dzisiejszy dzień nie miał być nigdy jej. Początkowo miała ochotę zapaść się pod ziemię, zniknąć wszystkim z oczu w tym również obsłudze i innym zerkającym z ciekawością w jej kierunku gościom. Nie lubiła takiej uwagi. Zażenowana chciała uciec. Frustracja i złosc sprawnie poruszały jej nogami do przodu. Gdyby nie obcasy prawdopodobnie faktycznie by biegła zupełnie jakby jej zniknięcie miało wymazać cały ten dzień z istnienia. Tak jednak być nie mogło.
Podążające za nią echo męskich obcasów działało na nią jak porzucona za plecy kotwica. Choć patrzyła przed siebie wyczuliła się na jego obecność, to jak się poruszał, jak podejmował rozmowę, jak wyglądał. Zauważyła, że ciężar jego kroków zdawał się być większy, lecz sposób w jaki ścierał podeszwy o szorstką nawierzchnię chodnika przypominał jej o długich spacerach wypełnianych wartkimi rozmowami o niczym lub przeplatana drobnymi sprzeczkami wydającymi się dziś czymś wyjątkowo miałkim, ulotnym. Niesforna fala ciemnych włosów w dalszym ciągu zachęcała do żartobliwego wplecenia w nie palców, podjęcia bezsensownych prób ich poskromienia. Lubiła naciskać pieprzyk na policzku, kiedy leżąc na przeciwko siebie opowiadali sobie głupoty, zmyślone bajki, zabawne historie. Te same zmyślone głupoty mówił i dziś, lecz tym razem te wcale jej nie bawiły. Drażniły. Drapała ją podskórnie ta lekkość i swoboda w jego byciu. To, że nie widziała na jego twarzy krzty poczucia winy, a żartobliwość. Zupełnie jakby się z niej śmiał. Nie zatrzymała się - prychnęła, nie zamierzała mu za cokolwiek dziękować.
- Zabawne, że teraz to ty decydujesz o tym czyje spotkanie bywa pomyłką - spojrzała na niego spode łba czując, że się z nią zrównał. Wykrzywiła usta w grymasie niezadowolenia. Miał co prawda rację, lecz nie zamierzała jemu o tym wspominać. Ważne, ze by ostatnią osoba, która mogła czynić podobne spostrzeżenia - Dlaczego - bąknęła nie do końca zdając sobie sprawę z tego, ze pytanie rozbrzmiało nie tylko w jej głowie - Dlaczego, Harry - powtórzyła zaraz pewniej zwalniając, a potem zatrzymując się by podnieść ciemne, szklące się oczy z chodnika na jego osobę. Dlaczego mnie zostawiłeś.
Podążające za nią echo męskich obcasów działało na nią jak porzucona za plecy kotwica. Choć patrzyła przed siebie wyczuliła się na jego obecność, to jak się poruszał, jak podejmował rozmowę, jak wyglądał. Zauważyła, że ciężar jego kroków zdawał się być większy, lecz sposób w jaki ścierał podeszwy o szorstką nawierzchnię chodnika przypominał jej o długich spacerach wypełnianych wartkimi rozmowami o niczym lub przeplatana drobnymi sprzeczkami wydającymi się dziś czymś wyjątkowo miałkim, ulotnym. Niesforna fala ciemnych włosów w dalszym ciągu zachęcała do żartobliwego wplecenia w nie palców, podjęcia bezsensownych prób ich poskromienia. Lubiła naciskać pieprzyk na policzku, kiedy leżąc na przeciwko siebie opowiadali sobie głupoty, zmyślone bajki, zabawne historie. Te same zmyślone głupoty mówił i dziś, lecz tym razem te wcale jej nie bawiły. Drażniły. Drapała ją podskórnie ta lekkość i swoboda w jego byciu. To, że nie widziała na jego twarzy krzty poczucia winy, a żartobliwość. Zupełnie jakby się z niej śmiał. Nie zatrzymała się - prychnęła, nie zamierzała mu za cokolwiek dziękować.
- Zabawne, że teraz to ty decydujesz o tym czyje spotkanie bywa pomyłką - spojrzała na niego spode łba czując, że się z nią zrównał. Wykrzywiła usta w grymasie niezadowolenia. Miał co prawda rację, lecz nie zamierzała jemu o tym wspominać. Ważne, ze by ostatnią osoba, która mogła czynić podobne spostrzeżenia - Dlaczego - bąknęła nie do końca zdając sobie sprawę z tego, ze pytanie rozbrzmiało nie tylko w jej głowie - Dlaczego, Harry - powtórzyła zaraz pewniej zwalniając, a potem zatrzymując się by podnieść ciemne, szklące się oczy z chodnika na jego osobę. Dlaczego mnie zostawiłeś.
angel heart | devil mind
Uśmiechał się, lecz łagodnie, w uśmiechu tym nie było wcale szyderstwa, czy satysfakcji z tego, że odnalazł ją w tak niefortunnej sytuacji. Harry nie odnajdywał uciechy w krzywdzeniu innych i nigdy nie chciał nikogo skrzywdzić, znała go przecież, nie miał złego serca. Miał kochliwe serce, lecz nie nie był wyrachowany, bezduszne wykorzystywanie kobiet nigdy nie leżało w jego intencjach. Naprawdę ją kochał, kiedyś, czuł żal, że wyrządził jej krzywdę - nie chciał tego, ale musiał.
- No a nie było, Shelly? Przecież widziałem. Będziesz udawać, że było wspaniale tylko po to, aby nie przyznać mi racji? Gdyby tak było, to byś ze mną nie wyszła - odpowiedział Smith. Poczuł się trochę urażony tą kompletną niewdzięcznością i złośliwością, na którą akurat w tej chwili wcale nie zasłużył. Chciał jedynie pomóc. Było w tym coś złego? Jeśli Shelta by tej pomocy nie potrzebowała, to nadal sączyłaby swoją kawę, czy cokolwiek piła, na to akurat nie zwrócił uwagi. Przypominała mu teraz rozjuszonego kota, który był gotów boleśnie zadrapać z byle powodu. Wystarczyło, że po prostu istniał obok.
- Dlaczego było pomyłką? Mnie o to pytasz? Czasami tak po prostu bywa. Gość wyglądał tak, że brakowało mu tylko słomy... - wypalił od razu, udając, że nie w pierwszej chwili nie pojął o co naprawdę pannie Vane chodzi, ale od razu poczuł się jak idiota i przestał się uśmiechać. Po jego twarzy przemknął cień wstydu i poczucia winy. Nie, jednak nie potrafił teraz tak jej potraktować, udawać, że nie wie o co chodzi, że temat nie istnieje. Nie zasługiwała na to. Ani na to, ani na to jak ją wtedy potraktował. Shelta była dobrą kobietą, śliczną i utalentowaną, mądrą i zabawną. Łączyła w sobie urodę, wdzięk i inteligencję, miała też dobre serce - a on był coś jej winien.
- Naprawdę chcesz o tym rozmawiać tutaj? Na środku ulicy? - spytał Harry, tonem poważnym i przygnębionym, wsadzając dłonie w kieszenie swojego płaszcza. Nagle jakby się przygarbił, przytłoczony ciężarem winy, który dotychczas udawało mu się naprawdę dobrze ignorować, spychać gdzieś na skraj świadomości. W tym akurat był świetny.
Wiedział jednak, że w końcu powinni porozmawiać, że winien był jej więcej, niż list pożegnalny. Nie łączył ich jedynie przelotny romans, krótkie zauroczenie, a dłuższy związek, wspólne plany na przyszłość, poprosił ją o rękę i obiecywał, że rozłączy ich dopiero śmierć, że będą razem aż po kres. Smith mógł jednak przysiąc, że nie karmił jej kłamstwami celowo, że wtedy mówił szczerze - bo naprawdę to czuł.
Uczucie jednak zgasło i ciężko było mu to wytłumaczyć.
- Rozumiem, że możesz mnie nienawidzić, ale zawsze chciałem twojego dobra. I wtedy i teraz. Uznałem, że tak będzie lepiej dla nas obojga - wyrzucił w końcu z siebie.
- No a nie było, Shelly? Przecież widziałem. Będziesz udawać, że było wspaniale tylko po to, aby nie przyznać mi racji? Gdyby tak było, to byś ze mną nie wyszła - odpowiedział Smith. Poczuł się trochę urażony tą kompletną niewdzięcznością i złośliwością, na którą akurat w tej chwili wcale nie zasłużył. Chciał jedynie pomóc. Było w tym coś złego? Jeśli Shelta by tej pomocy nie potrzebowała, to nadal sączyłaby swoją kawę, czy cokolwiek piła, na to akurat nie zwrócił uwagi. Przypominała mu teraz rozjuszonego kota, który był gotów boleśnie zadrapać z byle powodu. Wystarczyło, że po prostu istniał obok.
- Dlaczego było pomyłką? Mnie o to pytasz? Czasami tak po prostu bywa. Gość wyglądał tak, że brakowało mu tylko słomy... - wypalił od razu, udając, że nie w pierwszej chwili nie pojął o co naprawdę pannie Vane chodzi, ale od razu poczuł się jak idiota i przestał się uśmiechać. Po jego twarzy przemknął cień wstydu i poczucia winy. Nie, jednak nie potrafił teraz tak jej potraktować, udawać, że nie wie o co chodzi, że temat nie istnieje. Nie zasługiwała na to. Ani na to, ani na to jak ją wtedy potraktował. Shelta była dobrą kobietą, śliczną i utalentowaną, mądrą i zabawną. Łączyła w sobie urodę, wdzięk i inteligencję, miała też dobre serce - a on był coś jej winien.
- Naprawdę chcesz o tym rozmawiać tutaj? Na środku ulicy? - spytał Harry, tonem poważnym i przygnębionym, wsadzając dłonie w kieszenie swojego płaszcza. Nagle jakby się przygarbił, przytłoczony ciężarem winy, który dotychczas udawało mu się naprawdę dobrze ignorować, spychać gdzieś na skraj świadomości. W tym akurat był świetny.
Wiedział jednak, że w końcu powinni porozmawiać, że winien był jej więcej, niż list pożegnalny. Nie łączył ich jedynie przelotny romans, krótkie zauroczenie, a dłuższy związek, wspólne plany na przyszłość, poprosił ją o rękę i obiecywał, że rozłączy ich dopiero śmierć, że będą razem aż po kres. Smith mógł jednak przysiąc, że nie karmił jej kłamstwami celowo, że wtedy mówił szczerze - bo naprawdę to czuł.
Uczucie jednak zgasło i ciężko było mu to wytłumaczyć.
- Rozumiem, że możesz mnie nienawidzić, ale zawsze chciałem twojego dobra. I wtedy i teraz. Uznałem, że tak będzie lepiej dla nas obojga - wyrzucił w końcu z siebie.
Gdziekolwiek jesteś
- bądź przy mnie
Cokolwiek czujesz
- czuj do mnie
Jakkolwiek nie spojrzysz
- patrz na mnie
Czymkolwiek jest miłość
- kochaj się we mnie
Harry Smith
Zawód : śpiewak, muzyk
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Ja bym kota nie wziął
na weekend.
A ty mi chciałaś
serce oddać,
na wieczność
na weekend.
A ty mi chciałaś
serce oddać,
na wieczność
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Tak. Masz rację. Było okropnie. Jest okropnie - syknęła przymykając z mocą powieki, tak jakby próbowała przełknąć na bezdechu jakieś obrzydliwe lekarstwo. Gdyby była kotem jak najbardziej miałaby nastroszony grzbiet, ogonem miotałaby na lewo i prawo w nerwowych pląsach, a zza obnażonych kłów wydobywałaby z siebie jakiś plugawy warkot - Usatysfakcjonowany?! - rozwarła powieki szerzej piorunując go ciemnymi tęczówkami, jakby to on był tego wszystkiemu winny. Tego, że w ogóle musiała przez to wszystko przechodzić. Że musi szukać szczęścia, a będąc kobietą z taką, a nie inną przeszłością nie było to takie proste. Była sfrustrowana tym nie była w stanie zasklepić odczuwanej pustki, samotności, a każda podejmowana próba kończyła się jeszcze większym rozczarowaniem, porażką. Myśl, że była to wyłącznie jej wina, że to ona była popsuta, w jakiś sposób niepełna zyskiwała na sile sprawiając, że stare rozterki wyglądały zza zapieczętowanej lata temu gdzieś na dnie duszy szafy. Będąc obok naruszał tą pieczęć. Stał się naturalnym wrogiem na który chcąc nie chcąc dawała upust emocjom.
- Przestań udawać. Grać. Po co to robisz. Wtedy też to robiłeś...? - udawałeś uczucie, tak jak dziś udawałeś kogoś kim nie byłeś...? - Słomy to tobie w tym momencie brakuje - Niczym się nie różnił. No dobrze. Różnił, lecz w tym momencie wydawało się to nie mieć znaczenia i nie zamierzała nawet udawać, że jakiegokolwiek sensu szuka w tym co mówił jeżeli miał zamiar dalej udawać głupka - Popatrz, a jednak potrafisz jak się postarasz. Czy to może też część jakiejś gry - syknęła z pod przymrużonych powiek zupełnie jakby węszyła kolejny fortel. Czy przypadkiem w tym momencie nie przywdziewał takiej maski, jaką chciała spostrzec...? Grał, igrał z nią...? Nie czuła, że może mu ufać. Nie odpowiedziała jednak ostatecznie na to czy chce rozmawiać w tym miejscu. Tak właściwie nie była pewna czy w ogóle tego chce. Bała się usłyszeć prawdę - Nie wiem - wypowiedziała po dłuższej chwili zgodnie z prawdą. Tak wiele było minusów dzisiejszej sytuacji, lecz może należało zerwać ten plaster szybko i o nim zapomnieć...?
Zatrzymała się na chwilę by spróbować dogonić własne myśli. Nie spodziewała się, że podejmie się tu i teraz próby skonfrontowania się z nim, z przeszłością, tymi wszystkimi myślami. To co jednak usłyszała sprawiło, że włos jej się zjeżył, a włosy zdawały się momentalnie napuszyć. Zrobiła krok w jego stronę zmuszając go tym samym by postąpił krok w tył jeżeli zamierzał utrzymać się na nogach - Uznałeś? - powtórzyła - Dlaczego mnie z tego wykluczyłeś. Z tej decyzji. Z rozmowy... - ciągnęła stawiając każdym słowem kolejne kroki nieświadomie zaganiając go do ściany pobliskiej kamienicy - Czemu potraktowałeś mnie jak dziecko, a może właściwie jak psa którego się porzuca z dnia na dzień bo nie zrozumie - myślała, że razem coś tworzą i jeżeli mieliby to skończyć to również razem. Byli dorośli - Dla tego samego dobra kazałeś mi martwić się o ciebie jak wariaka, a później każąc mi się zastanawiać dlaczego bo nawet nie raczyłeś wysłać mi ani jednego listu...? O niee... Nienawiść to za mało. Pullus! - wypowiedziała celując w jego pierś różdżką nie będąc pewną czy magia jakkolwiek jej usłucha z powodu wzburzonych emocji. W razie niepowodzenia syknie najpewniej w rozgoryczeniu po to by w kolejnej chwili aportować się z okolicy pozostawiając Harrego samego sobie.
|zt
- Przestań udawać. Grać. Po co to robisz. Wtedy też to robiłeś...? - udawałeś uczucie, tak jak dziś udawałeś kogoś kim nie byłeś...? - Słomy to tobie w tym momencie brakuje - Niczym się nie różnił. No dobrze. Różnił, lecz w tym momencie wydawało się to nie mieć znaczenia i nie zamierzała nawet udawać, że jakiegokolwiek sensu szuka w tym co mówił jeżeli miał zamiar dalej udawać głupka - Popatrz, a jednak potrafisz jak się postarasz. Czy to może też część jakiejś gry - syknęła z pod przymrużonych powiek zupełnie jakby węszyła kolejny fortel. Czy przypadkiem w tym momencie nie przywdziewał takiej maski, jaką chciała spostrzec...? Grał, igrał z nią...? Nie czuła, że może mu ufać. Nie odpowiedziała jednak ostatecznie na to czy chce rozmawiać w tym miejscu. Tak właściwie nie była pewna czy w ogóle tego chce. Bała się usłyszeć prawdę - Nie wiem - wypowiedziała po dłuższej chwili zgodnie z prawdą. Tak wiele było minusów dzisiejszej sytuacji, lecz może należało zerwać ten plaster szybko i o nim zapomnieć...?
Zatrzymała się na chwilę by spróbować dogonić własne myśli. Nie spodziewała się, że podejmie się tu i teraz próby skonfrontowania się z nim, z przeszłością, tymi wszystkimi myślami. To co jednak usłyszała sprawiło, że włos jej się zjeżył, a włosy zdawały się momentalnie napuszyć. Zrobiła krok w jego stronę zmuszając go tym samym by postąpił krok w tył jeżeli zamierzał utrzymać się na nogach - Uznałeś? - powtórzyła - Dlaczego mnie z tego wykluczyłeś. Z tej decyzji. Z rozmowy... - ciągnęła stawiając każdym słowem kolejne kroki nieświadomie zaganiając go do ściany pobliskiej kamienicy - Czemu potraktowałeś mnie jak dziecko, a może właściwie jak psa którego się porzuca z dnia na dzień bo nie zrozumie - myślała, że razem coś tworzą i jeżeli mieliby to skończyć to również razem. Byli dorośli - Dla tego samego dobra kazałeś mi martwić się o ciebie jak wariaka, a później każąc mi się zastanawiać dlaczego bo nawet nie raczyłeś wysłać mi ani jednego listu...? O niee... Nienawiść to za mało. Pullus! - wypowiedziała celując w jego pierś różdżką nie będąc pewną czy magia jakkolwiek jej usłucha z powodu wzburzonych emocji. W razie niepowodzenia syknie najpewniej w rozgoryczeniu po to by w kolejnej chwili aportować się z okolicy pozostawiając Harrego samego sobie.
|zt
angel heart | devil mind
The member 'Shelta Vane' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 39
'k100' : 39
W końcu przyznała mu rację, przestala się upierać i zakłamywać rzeczywistość, ale wcale nie zrobiło mu się od tego lepiej.
- Nie, nie jestem usatysfakcjonowany - odpowiedział, marszcząc ciemne brwi, zdziwiony, że w ogóle o tym pomyślała. Wcale nie czuł satysfakcji na myśl, że Shelcie się nie układało, że przeżyła coś okropnego, że spotkanie było nieprzyjemne. Życzył jej jak najlepiej. Zasługiwała na to. Na wszystko co najlepsze - wciąż tak myślał. Chciał, żeby to wiedziała, nie myślała o nim w ten sposób, jak o ostatnim draniu, który ją wykorzystał.
- Nie! Nie udawałem! Nie kłamałem. Wszystko, co mówiłem było szczere, Shelly, moje uczucia były prawdziwe - zaprzeczył od razu Smith, płomiennie i gorąco, z pełną stanowczością. Być może podobny sposób myślenia ułatwiłby Shelcie pogodzenie się z tym wszystkim i zapomnienie, ukoiłoby ból, ale po prostu nie potrafił tak tego zostawić i nie chciał aby tak myślała. Kochał ją szczerze i gorąco. Nikogo przy niej nie udawał, w jego czynach i słowach nie było wtedy żadnej fałszywości, Smitha zabolał ten zarzut.
Nagle nie wiedziała, czy chce o tym rozmawiać tu i teraz, kiedy już zaczęli na środku ulicy. Dobrze, że nikogo wokół nich nie było, by być świadkiem tej dramatycznej sceny - bo z chwili na chwilę atmosfera stawała się jeszcze gęstsza. Shelta wybuchła niczym para znad kociołka, parząc go boleśnie, kiedy wyładowała na byłym narzeczonym swoją złość.
Zmuszony cofnął się, choć nie obawiał, że uczyni mu krzywdę - przecież to Shelta. Harry czuł się jedynie przytłoczony ciężarem prawdy, który na niego zrzuciła. Prawdy bolesnej i obnażającej jego winę.
- Nie potraktowałem cię jak dziecko, ja... - odpowiedział, zawieszając głos, bo sam nie wiedział co chciał powiedzieć. Jak się z tego wytłumaczyć? Owszem - podjął decyzję za ich oboje, kończąc ich związek i przekreślając narzeczeństwo, wspólną przyszłość i wszystko, co ich dotąd łączyło.
Problem w tym, że nie wiedział jak powinien był się teraz wytłumaczyć. Co mógł powiedzieć? Poczułem, że już cię nie kocham? Zraniłby ją chyba jeszcze bardziej, a to wciąż nie wykluczało bardziej dojrzałego zakończenia związku - Shelta zasługiwała na więcej.
On po prostu nie zasługiwał na nią. Chyba oboje to wiedzieli.
Otwierał już usta, by powiedzieć coś jeszcze, ale cisnęła w niego zaklęciem. Do jasnej cholery! Smith uniósł różdżkę w obronnym geście wołając - Protego! - Vane była jednak szybsza, nie spodziewał się tego. Tarcza nie zdążyła się uformować, a w szeroką pierś Smitha uderzyło zaklęcia - tyle, że nie do końca udane. Czarownica zniknęła, pozostawiając Harry'ego w niezbyt ciekawej sytuacji. Nie do końca udane Pullus przetransmutowało go jedynie częściowo. Zamiast rąk miał skrzydła, na twarzy zaś pojawił się długi, żółty dziób. Wyglądał jak błazen i przeraził się, kiedy spojrzał w witrynę sklepową i dostrzegł własne odbicie. Nie mógł nawet sięgnąć po różdżkę, aby odwrócić skutki nieudanej transmutacji.
Musiał znaleźć kogoś, kto zrobi to za niego.
| zt
- Nie, nie jestem usatysfakcjonowany - odpowiedział, marszcząc ciemne brwi, zdziwiony, że w ogóle o tym pomyślała. Wcale nie czuł satysfakcji na myśl, że Shelcie się nie układało, że przeżyła coś okropnego, że spotkanie było nieprzyjemne. Życzył jej jak najlepiej. Zasługiwała na to. Na wszystko co najlepsze - wciąż tak myślał. Chciał, żeby to wiedziała, nie myślała o nim w ten sposób, jak o ostatnim draniu, który ją wykorzystał.
- Nie! Nie udawałem! Nie kłamałem. Wszystko, co mówiłem było szczere, Shelly, moje uczucia były prawdziwe - zaprzeczył od razu Smith, płomiennie i gorąco, z pełną stanowczością. Być może podobny sposób myślenia ułatwiłby Shelcie pogodzenie się z tym wszystkim i zapomnienie, ukoiłoby ból, ale po prostu nie potrafił tak tego zostawić i nie chciał aby tak myślała. Kochał ją szczerze i gorąco. Nikogo przy niej nie udawał, w jego czynach i słowach nie było wtedy żadnej fałszywości, Smitha zabolał ten zarzut.
Nagle nie wiedziała, czy chce o tym rozmawiać tu i teraz, kiedy już zaczęli na środku ulicy. Dobrze, że nikogo wokół nich nie było, by być świadkiem tej dramatycznej sceny - bo z chwili na chwilę atmosfera stawała się jeszcze gęstsza. Shelta wybuchła niczym para znad kociołka, parząc go boleśnie, kiedy wyładowała na byłym narzeczonym swoją złość.
Zmuszony cofnął się, choć nie obawiał, że uczyni mu krzywdę - przecież to Shelta. Harry czuł się jedynie przytłoczony ciężarem prawdy, który na niego zrzuciła. Prawdy bolesnej i obnażającej jego winę.
- Nie potraktowałem cię jak dziecko, ja... - odpowiedział, zawieszając głos, bo sam nie wiedział co chciał powiedzieć. Jak się z tego wytłumaczyć? Owszem - podjął decyzję za ich oboje, kończąc ich związek i przekreślając narzeczeństwo, wspólną przyszłość i wszystko, co ich dotąd łączyło.
Problem w tym, że nie wiedział jak powinien był się teraz wytłumaczyć. Co mógł powiedzieć? Poczułem, że już cię nie kocham? Zraniłby ją chyba jeszcze bardziej, a to wciąż nie wykluczało bardziej dojrzałego zakończenia związku - Shelta zasługiwała na więcej.
On po prostu nie zasługiwał na nią. Chyba oboje to wiedzieli.
Otwierał już usta, by powiedzieć coś jeszcze, ale cisnęła w niego zaklęciem. Do jasnej cholery! Smith uniósł różdżkę w obronnym geście wołając - Protego! - Vane była jednak szybsza, nie spodziewał się tego. Tarcza nie zdążyła się uformować, a w szeroką pierś Smitha uderzyło zaklęcia - tyle, że nie do końca udane. Czarownica zniknęła, pozostawiając Harry'ego w niezbyt ciekawej sytuacji. Nie do końca udane Pullus przetransmutowało go jedynie częściowo. Zamiast rąk miał skrzydła, na twarzy zaś pojawił się długi, żółty dziób. Wyglądał jak błazen i przeraził się, kiedy spojrzał w witrynę sklepową i dostrzegł własne odbicie. Nie mógł nawet sięgnąć po różdżkę, aby odwrócić skutki nieudanej transmutacji.
Musiał znaleźć kogoś, kto zrobi to za niego.
| zt
Gdziekolwiek jesteś
- bądź przy mnie
Cokolwiek czujesz
- czuj do mnie
Jakkolwiek nie spojrzysz
- patrz na mnie
Czymkolwiek jest miłość
- kochaj się we mnie
Harry Smith
Zawód : śpiewak, muzyk
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Ja bym kota nie wziął
na weekend.
A ty mi chciałaś
serce oddać,
na wieczność
na weekend.
A ty mi chciałaś
serce oddać,
na wieczność
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Kawiarnia "Szeptem"
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk