Alejka nad brzegiem rzeki
Strona 1 z 31 • 1, 2, 3 ... 16 ... 31
AutorWiadomość
Alejka nad brzegiem rzeki
Wiecznie zamglony spacerniak nad brzegiem Tamizy to dość ponure, ale klimatyczne miejsce. Drogę rozświetlają wysokie, bogato zdobione latarnie, a szum wód zagłusza zgiełk miasta. Przy mostku unosi się przypięta do brzegu barka. Choć jest to samo serce miasta, wydaje się tu być nieco ciszej, niż w innych rejonach City of London. Przestrzeni nie ożywia żadna roślinność, alejka ułożona jest z nierównych, kocich łbów. Odpowiednie miejsce na samotne spacery i dekadenckie rozważania. Roztacza się stąd bardzo dobry widok na wieżę Big Bena majaczącą ponad innymi wysokimi budynkami.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 27.08.18 15:11, w całości zmieniany 1 raz
Beatrice miał malutki, magiczny notesik, w którym notowała wszystkie istotne sprawy. Była w tym niezwykle skrupulatna. Kremowe kartki zaklęte były odpowiednim czarem i przypominały jej o najważniejszych kwestiach: wizytach u magomedyka, obowiązkach w rezerwacie i oczywiście o spotkaniach towarzyskich. Tych ostatnich nigdy nie było specjalnie dużo, bo lista ludzi, którzy byli na tyle ważni by odciągnąć ją od jednorożców, była raczej krótka. Dziś jednak notes otworzył się na notatce, zakreślonej w kółko i ozdobionej małym wykrzyknikiem. Spotkanie było więc ważne. I wyczekiwane. Bea odesłała notes do torebki jednym machnięciem różdżki, bo w chwili przypominania, była już w połowie przygotowań do wyjścia. Nie mogłaby przecież zapomnieć o Elizabeth! Każdego spotkania z nią wyczekiwała ze szczerą radością, żałując czasem, że nie mogą widywać się częściej. Cóż jednak poradzić, obie były zapracowanymi kobietami.
Nie mogła aportować się bezpośrednio w umówionym miejscu. Z rezerwatu przeniosła się więc na Pokątną, a potem spacerkiem przemierzyła mugolski Londyn, by dostać się w okolice Tamizy. Zawsze miała nieco mieszane uczucia, gdy przychodziło jej odwiedzać tą część miasta, ale mimo wszystko czuła się tu bezpieczniej niż na takim Nokturnie. Różdżka ukryta w kieszeni spódnicy zawsze podnosiła ją na duchu, bo przecież przewyższała tych wszystkich niemagicznych w sposób, którego nie byli nawet w stanie pojąć! Głowę niosła więc wysoko, stąpała z wdziękiem prawdziwej damy i uśmiechała się pod nosem z wyższością, której nikt prócz niej samej nie mógł zrozumieć. Dla przechodniów była wszak tylko kolejną spacerującą po mieście dziewczyną. Całkiem atrakcyjną, to fakt - w granatowej spódnicy, białej koszuli i z włosami upiętymi w kok dla wygody - ale jednak tylko dziewczyną. Czasem jakiś mężczyzna zatrzymywał na niej wzrok, ale szybko uciekał spojrzeniem w drugą stronę. Beatrice nie wydawała się dziewczyną, którą opłaca się zagadywać na środku ulicy.
Wreszcie dotarła do długiej alei ciągnącej się wzdłuż rzeki. Rozejrzała się po niej szybko i nigdzie póki co nie dostrzegła znajomej sylwetki panny Fawley. Niewzruszona, kontynuowała swoją przechadzkę, teraz nieco bardziej skupiona na mijających ją ludziach. Całą drogę z Pokątnej poświęciła na rozważanie w myślach pytania: czy jednorożce równie chętnie podchodziłyby do niezamężnych mugolek co do czarownic?, i planowała przeprowadzenie jakiegoś eksperymentu w tym kierunku. Teraz, gdy musiała odnaleźć swoją towarzyszkę, odepchnęła te rozmyślania na dalszy plan, obiecując sobie, że wróci do nich później.
Nie mogła aportować się bezpośrednio w umówionym miejscu. Z rezerwatu przeniosła się więc na Pokątną, a potem spacerkiem przemierzyła mugolski Londyn, by dostać się w okolice Tamizy. Zawsze miała nieco mieszane uczucia, gdy przychodziło jej odwiedzać tą część miasta, ale mimo wszystko czuła się tu bezpieczniej niż na takim Nokturnie. Różdżka ukryta w kieszeni spódnicy zawsze podnosiła ją na duchu, bo przecież przewyższała tych wszystkich niemagicznych w sposób, którego nie byli nawet w stanie pojąć! Głowę niosła więc wysoko, stąpała z wdziękiem prawdziwej damy i uśmiechała się pod nosem z wyższością, której nikt prócz niej samej nie mógł zrozumieć. Dla przechodniów była wszak tylko kolejną spacerującą po mieście dziewczyną. Całkiem atrakcyjną, to fakt - w granatowej spódnicy, białej koszuli i z włosami upiętymi w kok dla wygody - ale jednak tylko dziewczyną. Czasem jakiś mężczyzna zatrzymywał na niej wzrok, ale szybko uciekał spojrzeniem w drugą stronę. Beatrice nie wydawała się dziewczyną, którą opłaca się zagadywać na środku ulicy.
Wreszcie dotarła do długiej alei ciągnącej się wzdłuż rzeki. Rozejrzała się po niej szybko i nigdzie póki co nie dostrzegła znajomej sylwetki panny Fawley. Niewzruszona, kontynuowała swoją przechadzkę, teraz nieco bardziej skupiona na mijających ją ludziach. Całą drogę z Pokątnej poświęciła na rozważanie w myślach pytania: czy jednorożce równie chętnie podchodziłyby do niezamężnych mugolek co do czarownic?, i planowała przeprowadzenie jakiegoś eksperymentu w tym kierunku. Teraz, gdy musiała odnaleźć swoją towarzyszkę, odepchnęła te rozmyślania na dalszy plan, obiecując sobie, że wróci do nich później.
Beatrice Nott
Zawód : opiekunka jednorożców
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Przyrzekam na kobiety stałość niewzruszoną,
nienawidzić ród męski, nigdy nie być żoną.
nienawidzić ród męski, nigdy nie być żoną.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
/Pierwszy wątek - przed wydarzeniami z 08.07.1955 r./
Patrzyła na zegarek w pracy, błagając, aby wskazówki poruszały się szybciej. Nie została jednak przez ową maszynę wysłuchana i swoje musiała odczekać zanim mogła wyjść z biura. Nie brała dzisiaj udziału w żadnej akcji, za to wypełniania papiery, których nagromadziło się sporo w ciągu tych kilku dni lenistwa, gdy pozwoliła sobie odpocząć od biurokracji. Gdy w końcu nadeszła godzina, gdy mogła zakończyć pracę, prawie w podskokach ruszyła do kominka aby dostać się do domu. Przebrała się w mugolskie ciuchy, których wygodę coraz częściej zauważała, i była gotowa. Chwilę jeszcze przyglądała się sobie w lustrze czy wygląda wystarczająco mugolksko, a gdy spodnie i biała koszula dobrze przeszły rewizje zabrała płaszcz i ruszyła piechotą w kierunku Tamizy. Dzisiaj był ten dzień. Wyczekiwała go za każdym razem, aż jej współpracownicy mieli dość gdy nie mogła usiedzieć na miejscu. W końcu obecnie rzadko kiedy miała możliwość aby spotkać się z Beatrice, gdyż obie miały pracę a godzin jakoś coraz bardziej brakowało. Pamięta gdy jeszcze za czasów szkolnych potrafiła codziennie spotykać się ze swoją przyjaciółką, plotkowały wtedy na wszystkie tematy i nie mogły opanować śmiechu. Oczywiście, gdy udało się jej zabrać Beatrice od książek, co była nie lada wyzwaniem. Teraz miejsce książek zabrały jednorożce w kwestii pożeracza czasu Nott, choć Beth nigdy nie robiła jej z tego powodu wyrzutów, sama miała podobne problemy z pracą. Chyba po prostu tęskniła za czasami gdy miała czas na wszystko, i mogła się jeszcze polenić. Teraz te godziny uciekały jej jakoś przez palce i za nic nie potrafiła ich złapać. Dotarło w końcu do Tamizy, która ile razy by jej nie widziała, zawsze robiła na niej wielkie wrażenie. Było to jej ulubione miejsce w Londynie, do którego zawsze przychodziła gdy miała jakieś troski, ale nawet gdy po prostu chciała pomyśleć. Pochyliła się przez murek i popatrzyła na wodę, która płynęła równie spokojnie jak zawsze. W końcu odsunęła się od murka i zaczęła szukać wzrokiem blond włosów przyjaciółki, które odnalazła kilka metrów przed sobą. Podbiegła do niej szybko, mijając po drodze paru przechodniów.
- Niech zgadnę, znów rozmyślasz o jednorożcach? – zapytała gdy tylko do niej dotarła. – To już zaczyna być niezdrowe, daj swojej głowie trochę odpocząć. – stwierdziła uśmiechając się szeroko i wzięła ją pod rękę. Pokazała jej aby poczekała chwilę, wzięła kilka oddechów. – Dobra, jestem gotowa aby usłyszeć słowo „jednorożec”. Co ostatnio odkryłaś?- To zadziwiające, ale znowu się poczuła jakby miała naście lat.
Patrzyła na zegarek w pracy, błagając, aby wskazówki poruszały się szybciej. Nie została jednak przez ową maszynę wysłuchana i swoje musiała odczekać zanim mogła wyjść z biura. Nie brała dzisiaj udziału w żadnej akcji, za to wypełniania papiery, których nagromadziło się sporo w ciągu tych kilku dni lenistwa, gdy pozwoliła sobie odpocząć od biurokracji. Gdy w końcu nadeszła godzina, gdy mogła zakończyć pracę, prawie w podskokach ruszyła do kominka aby dostać się do domu. Przebrała się w mugolskie ciuchy, których wygodę coraz częściej zauważała, i była gotowa. Chwilę jeszcze przyglądała się sobie w lustrze czy wygląda wystarczająco mugolksko, a gdy spodnie i biała koszula dobrze przeszły rewizje zabrała płaszcz i ruszyła piechotą w kierunku Tamizy. Dzisiaj był ten dzień. Wyczekiwała go za każdym razem, aż jej współpracownicy mieli dość gdy nie mogła usiedzieć na miejscu. W końcu obecnie rzadko kiedy miała możliwość aby spotkać się z Beatrice, gdyż obie miały pracę a godzin jakoś coraz bardziej brakowało. Pamięta gdy jeszcze za czasów szkolnych potrafiła codziennie spotykać się ze swoją przyjaciółką, plotkowały wtedy na wszystkie tematy i nie mogły opanować śmiechu. Oczywiście, gdy udało się jej zabrać Beatrice od książek, co była nie lada wyzwaniem. Teraz miejsce książek zabrały jednorożce w kwestii pożeracza czasu Nott, choć Beth nigdy nie robiła jej z tego powodu wyrzutów, sama miała podobne problemy z pracą. Chyba po prostu tęskniła za czasami gdy miała czas na wszystko, i mogła się jeszcze polenić. Teraz te godziny uciekały jej jakoś przez palce i za nic nie potrafiła ich złapać. Dotarło w końcu do Tamizy, która ile razy by jej nie widziała, zawsze robiła na niej wielkie wrażenie. Było to jej ulubione miejsce w Londynie, do którego zawsze przychodziła gdy miała jakieś troski, ale nawet gdy po prostu chciała pomyśleć. Pochyliła się przez murek i popatrzyła na wodę, która płynęła równie spokojnie jak zawsze. W końcu odsunęła się od murka i zaczęła szukać wzrokiem blond włosów przyjaciółki, które odnalazła kilka metrów przed sobą. Podbiegła do niej szybko, mijając po drodze paru przechodniów.
- Niech zgadnę, znów rozmyślasz o jednorożcach? – zapytała gdy tylko do niej dotarła. – To już zaczyna być niezdrowe, daj swojej głowie trochę odpocząć. – stwierdziła uśmiechając się szeroko i wzięła ją pod rękę. Pokazała jej aby poczekała chwilę, wzięła kilka oddechów. – Dobra, jestem gotowa aby usłyszeć słowo „jednorożec”. Co ostatnio odkryłaś?- To zadziwiające, ale znowu się poczuła jakby miała naście lat.
Ostatnio zmieniony przez Elizabeth Fawley dnia 25.07.15 22:18, w całości zmieniany 1 raz
Czasów szkolnych nigdy nie wspominała ze szczególnym rozrzewnieniem. Koegzystencja z mugolakami; nauka przedmiotów, które jej nie interesowały i nieustanna tęsknota za domem! I jeszcze te imprezy mające tak niewiele wspólnego z jej definicją przyjęcia. Zawsze zazdrościła Elizabeth tej łatwości, z jaką przychodziło jej stawanie się duszą towarzystwa. Niczym rasowa lwica salonowa, przebojem zdobywała każdą imprezę. Nawet jeśli Beatrice w tym samym czasie widziała w jej oczach zmęczenie czy irytację. Panna Nott nie potrafiła tego rozegrać z takim wdziękiem. Z łatwością unosiła się dumą i opuszczała miejsce spotkania z byle powodu. Wystarczył jeden mieszaniec, by odwróciła się na pięcie i pomaszerowała do swojego bezpiecznego zacisza biblioteki. Tak, z pewnością nie można jej nazwać szczególnie tolerancyjną... Jedyne wspomnienia, które lubiła przywoływać to właśnie wszystkie te chwile spędzone w towarzystwie Elizabeth. Gdy godzinami rozmawiały o wszystkim i o niczym. A jeśli jakimś cudem brakowało im tematów, po prostu wspólnie milczały, bo nawet to było miłe w takiej doborowej kompanii.
Teraz jej życie było znacznie szczęśliwsze. Nic nie odciągało jej uwagi od głównego przedmiotu jej zainteresowań. Poświęcała się pracy bez najmniejszej chwili wahania, z każdą chwilą kochając ją nawet bardziej. Jedyny dyskomfort sprawiała rozłąka z najbliższymi jej ludźmi. Nawet taka pustelnica jak ona, czasem okropnie tęskniła. Ale przecież zawsze mogła opuścić rezerwat i spotkać się z kim tylko chciała. Była wolna. I Merlinie, jak bardzo kochała ten stan!
Oczywiście już po kilku minutach jej myśli znów uciekły w kierunku pozostawionych w rezerwacie podopiecznych. Można było łatwo odgadnąć to po jej pełnym skupienia wyrazie twarzy. Zastanawiała się skąd mogłaby wziąć mugolki do swojego eksperymentu. I na ile mieściłoby się to w polityce rezerwatu? Potem oczywiście wyczyściłaby im pamięć, ale jednak...
Drgnęła lekko, gdy poczuła dotyk na swoim ramieniu. Oto i była ta, której powinna wypatrywać, zamiast myśleć o doświadczeniach.
- Lizzy! - jej twarz natychmiast rozjaśnił szeroki uśmiech. - No może trochę... - przyznała się z odpowiednią dozą pokory. Faktycznie miała lekkiego bzika. Zamilkła, cierpliwie czekając, aż Elizabeth znów się odezwie. Posłuszna jej gestom nie przerywała milczenia, ale słowa, które przyjaciółka wypowiedziała zaraz potem skwitowała szczerym wybuchem śmiechu.
- Och, jesteś okrutna. - odparła z żartobliwym wyrzutem. - Przecież nie mówię o nich cały czas. To tylko trzy czwarte moich wypowiedzi. - parsknęła. - I jestem pewna, że potrafiłabym nie mówić ani słowa o jednorożcach przez cały dzień. Choć faktycznie odkryliśmy ostatnio kilka ciekawych rzeczy... - na koniec w jej ton wkradła się nuta rozmarzenia.
- Ale dziś ani słowa o jednorożcach! - szybko przywołała się do porządku. - Lepiej opowiedz jak tam w biurze. - uśmiechnęła się ciepło i kątem oka zerknęła na Elizabeth. Wdać po niej było iście młodzieńczą ciekawość nowych wieści o życiu przyjaciółki.
Teraz jej życie było znacznie szczęśliwsze. Nic nie odciągało jej uwagi od głównego przedmiotu jej zainteresowań. Poświęcała się pracy bez najmniejszej chwili wahania, z każdą chwilą kochając ją nawet bardziej. Jedyny dyskomfort sprawiała rozłąka z najbliższymi jej ludźmi. Nawet taka pustelnica jak ona, czasem okropnie tęskniła. Ale przecież zawsze mogła opuścić rezerwat i spotkać się z kim tylko chciała. Była wolna. I Merlinie, jak bardzo kochała ten stan!
Oczywiście już po kilku minutach jej myśli znów uciekły w kierunku pozostawionych w rezerwacie podopiecznych. Można było łatwo odgadnąć to po jej pełnym skupienia wyrazie twarzy. Zastanawiała się skąd mogłaby wziąć mugolki do swojego eksperymentu. I na ile mieściłoby się to w polityce rezerwatu? Potem oczywiście wyczyściłaby im pamięć, ale jednak...
Drgnęła lekko, gdy poczuła dotyk na swoim ramieniu. Oto i była ta, której powinna wypatrywać, zamiast myśleć o doświadczeniach.
- Lizzy! - jej twarz natychmiast rozjaśnił szeroki uśmiech. - No może trochę... - przyznała się z odpowiednią dozą pokory. Faktycznie miała lekkiego bzika. Zamilkła, cierpliwie czekając, aż Elizabeth znów się odezwie. Posłuszna jej gestom nie przerywała milczenia, ale słowa, które przyjaciółka wypowiedziała zaraz potem skwitowała szczerym wybuchem śmiechu.
- Och, jesteś okrutna. - odparła z żartobliwym wyrzutem. - Przecież nie mówię o nich cały czas. To tylko trzy czwarte moich wypowiedzi. - parsknęła. - I jestem pewna, że potrafiłabym nie mówić ani słowa o jednorożcach przez cały dzień. Choć faktycznie odkryliśmy ostatnio kilka ciekawych rzeczy... - na koniec w jej ton wkradła się nuta rozmarzenia.
- Ale dziś ani słowa o jednorożcach! - szybko przywołała się do porządku. - Lepiej opowiedz jak tam w biurze. - uśmiechnęła się ciepło i kątem oka zerknęła na Elizabeth. Wdać po niej było iście młodzieńczą ciekawość nowych wieści o życiu przyjaciółki.
Beatrice Nott
Zawód : opiekunka jednorożców
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Przyrzekam na kobiety stałość niewzruszoną,
nienawidzić ród męski, nigdy nie być żoną.
nienawidzić ród męski, nigdy nie być żoną.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Za tamtymi szkolnymi czasami tęskniła cały czas. Nie umiała wyjaśnić dokładniej przyczyny tego zjawiska, zapewne było wiele czynników, które spowodowały, że tak idealizowała ten okres. Rozsądna część jej mózgu przypominała, że nie wszystko było tak różowe; miała problemy z niektórymi osobami, ocenami , ale to nie znaczyło prawie nic gdyż wojna dotarła do Anglii. Ale zawsze gdy wspominała szkołę miała obraz paczki swoich znajomych i sam Hogwart, który pokochała od razu. Nie znała drugiego tak magicznego miejsca, pełnego tajemnic, które tylko czekały na odkrycie. Samo powietrze w szkole było inne, przepełnione magią, zapachem książek i czegoś nieuchwytnego – poczucia bezpieczeństwa jakie dawał Dumbledore. Jego śmierć zmieniła oblicze tej szkoły jak i całej Anglii. Elizabeth była wtedy w V i rozumiała co to znaczyło , na szczęście ukończyła Hogwart zanim Grindelwald został dyrektorem. Mimo że tęskniła za tamtymi czasami, teraz nie chciałaby do niej uczęszczać. Pamięta jaka atmosfera była w Pokoju Wspólnym po pamiętnym pojedynku, w czasie którego umarł Dumbledore. Niektórzy się cieszyli, w końcu umarł ten „człowiek od szlam”, ale inni jak Elizabeth rozumieli co to oznacza, że nikt ich już teraz nie obroni. Imprezy po tamtym wydarzeniu były rzadsze, bo jednak umarł wielki czarodziej, i mimo braku chęci chodziła na nie wszystkie, aby usłyszeć co sądzą inni. Zawsze była duszą towarzystwa, więc pomimo nienajlepszego nastroju szybko się odnajdywała, śmiała się gdy było trzeba, a jej uśmiech promieniał. I będąc na jednej z imprez zrozumiała, przerażona, że oni jeszcze nie rozumieją co to oznacza. Teraz dziesięć lat od tamtego wydarzenia wciąż niektórzy nie rozumieli.
Zaśmiała się głośno- cała Beatrice. Jak można było tyle czasu poświęcać jednorożcom? Beth rozumiała, że to ciekawe stworzenie, choć ona nigdy wielką pasjonatką w ogóle zwierząt nie była, ale Nott oddała im swoje życie. Popatrzała na nią uważnie, co by nie mówić, te koniopodobne istoty jej służyły. Fawley nie mogła tego w ogóle kwestionować, a widząc ją tak szczęśliwą sama nie mogła opanować uśmiechu.
- Ja? Ja się tylko o twoje zdrowie psychiczne martwię. – powiedziała z udawaną troską w głosie. – Tylko jakieś dziewięćdziesiąt procent. – Poprawiła ją. – Dla twojego dobra nie zakładaj się o to z nikim, jakoś wydaję mi się, że możesz to przegrać. – Dała jej radę, choć sama miała ochotę aby skusić dziewczynę do podjęcia wyzwania. Jednak gdy jej przyjaciółka o tym mówiła jakoś promieniała, a Beth nie chciała aby to się zmieniło.
- Ależ sobie temat wybrała. Dzisiaj siedziałam cały dzień w biurze, wypełniałam papiery. – Potarła swój nadgarstek. – Ale ogólnie sytuacja jest coraz bardziej niepokojąco. Czuję, że coś się zmieni, ale jeszcze nie wiem co. – podzieliła się swoimi obawami z przyjaciółką patrząc prosto na nią.
To była jedna z tych rzeczy, która je różniła. Beatrice nie smuciła się po śmierci Albusa Dumbeldore'a; choć oczywiście nie życzyła mu przegranej! Nauczał jej znienawidzonej transmutacji i zawsze miała wrażenie, że faworyzował uczniów mugolskiego pochodzenia. Nie zastanawiała się nad tym jak świat będzie wyglądał bez niego. Nie czuła takiej potrzeby. Przecież była bezpieczna. Pod opieką brata, rodziny, rezerwatu. Czysta krew i pozycja jej rodu w magicznym świecie, sprawiały, że nawet przez moment nie zastanowiła się co może oznaczać dla nich wygrana Grindelwalda. Wtedy, w szkole nie odczuła nawet braku dawnego nauczyciela, bo po SUM-ach zrezygnowała z przedmiotu, którego kiedyś nauczał. I prawdopodobnie od tego czasu nie poświęciła tej sprawie nawet jednej swojej myśli. Czy było to z jej strony naiwne? Bardzo prawdopodobne. Ale Bea wychowała się w świecie niemal bajkowym. Zawsze trzymano ją daleko od polityki. Nie była tak jak Elizabeth córką byłego Ministra. Jej wiedza ograniczała się do kilku nazwisk zapamiętanych z historii, wpojonych w dzieciństwie prawd o wyższości czystej krwi i najważniejszej zasady, która towarzyszyła jej od zawsze: jeśli czegoś nie wiesz, zapytaj Bastiana. Dopiero wtedy gdy on wyjaśnił jej sprawę, mogła sama ją rozważyć i wyrazić swoją opinię. Oczywiści bardzo często jednoznaczną z tą, którą jej zaproponował. Żyła dla swoich jednorożców. Dla swojej rodziny, której chciała przynieść chlubę. Dbała o jej przyszłość, poganiając Bastiana do ożenku. Zdawać by się mogło, że żyją w dwóch różnych światach, choć przecież zawsze były tak blisko siebie.
- Ogromnie doceniam, ale gwarantuję, że martwisz się niepotrzebnie. - odpowiedziała. Zawsze mówiła jak dama, ale w rozmowach z Elizabeth w jej grzeczny ton wkradała się nuta ironii, jakby parodiowała samą siebie. Figlarny błysk w jej oczach tylko podkreślał drwiący wydźwięk tych krasomówczych popisów, z których dumne byłoby jej guwernantki.
- Uwielbiam zakłady, najbardziej je wygrywać. - dodała szybko, już bardziej naturalnym tonem, bez popadania w przesadę. - Ale to faktycznie byłoby wyzwanie. Żebym tylko wyzwań nie lubiła jeszcze bardziej! Chcesz się założyć o obiad, czy nową szatę u madame Malkin? - zaśmiała się radośnie, widocznie podekscytowana wizją odrobiny hazardu.
Jej uśmiech jednak niespodziewanie zamarł na ustach, a potem zniknął. Spoważniała dostrzegając niepokój swojej towarzyszki. Błyskawicznie w jej dotąd roześmianych błękitnych oczach, pojawiło się coś zimnego i groźnego. Nie było jednak wycelowane w Elizabeth, o nie! Raczej we wszystkich jej wrogów. Beatrice była bardzo przywiązana do swoich bliskich. I Morgano miej litość! W ich imię gotowa była niemal zabijać. O siebie się nie bała, bo jak było już wspomniane - rzadko odczuwała niepokój w związku z sytuacją polityczną. Nie poczytała tego jako niebezpieczeństwa dla siebie. Zmroziła ją myśl o tym że coś może stać się Lizzy.
- Och, moja kochana. - westchnęła, ujmując jej dłoń i ściskając ją serdecznie. - Powiedz proszę czy jest co mogę zrobić, by pomóc Ci się z tym uporać?
- Ogromnie doceniam, ale gwarantuję, że martwisz się niepotrzebnie. - odpowiedziała. Zawsze mówiła jak dama, ale w rozmowach z Elizabeth w jej grzeczny ton wkradała się nuta ironii, jakby parodiowała samą siebie. Figlarny błysk w jej oczach tylko podkreślał drwiący wydźwięk tych krasomówczych popisów, z których dumne byłoby jej guwernantki.
- Uwielbiam zakłady, najbardziej je wygrywać. - dodała szybko, już bardziej naturalnym tonem, bez popadania w przesadę. - Ale to faktycznie byłoby wyzwanie. Żebym tylko wyzwań nie lubiła jeszcze bardziej! Chcesz się założyć o obiad, czy nową szatę u madame Malkin? - zaśmiała się radośnie, widocznie podekscytowana wizją odrobiny hazardu.
Jej uśmiech jednak niespodziewanie zamarł na ustach, a potem zniknął. Spoważniała dostrzegając niepokój swojej towarzyszki. Błyskawicznie w jej dotąd roześmianych błękitnych oczach, pojawiło się coś zimnego i groźnego. Nie było jednak wycelowane w Elizabeth, o nie! Raczej we wszystkich jej wrogów. Beatrice była bardzo przywiązana do swoich bliskich. I Morgano miej litość! W ich imię gotowa była niemal zabijać. O siebie się nie bała, bo jak było już wspomniane - rzadko odczuwała niepokój w związku z sytuacją polityczną. Nie poczytała tego jako niebezpieczeństwa dla siebie. Zmroziła ją myśl o tym że coś może stać się Lizzy.
- Och, moja kochana. - westchnęła, ujmując jej dłoń i ściskając ją serdecznie. - Powiedz proszę czy jest co mogę zrobić, by pomóc Ci się z tym uporać?
Beatrice Nott
Zawód : opiekunka jednorożców
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Przyrzekam na kobiety stałość niewzruszoną,
nienawidzić ród męski, nigdy nie być żoną.
nienawidzić ród męski, nigdy nie być żoną.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Bardziej nawet od samej śmierci Dumbledore zasmuciła ją jego przegrana, oznaczała ona, że Grindelwald wygrał. Samego profesora szanowała, przykładała się do jego przedmiotu, gdyż nie będąc pewna co chce robić w życiu uznawała, że wszystko się jej przyda. Ostatecznie została Aurorem i ocena z egzaminów z tego przedmiotu była jej potrzebna. Ale właśnie to że Grindelwald zwyciężył sprawiało, że czuła pewną gorzkość w ustach, której nie mogła usunąć. Miało to wiele czynników choćby urażoną dumę narodową- Elizabeth była Brytyjką z krwi i kości i żaden ktoś z niewiadomo skąd nie będzie rozkazywał Brytanii co ma robić. Ostatecznie jednak tak jest, co niezmiernie ją denerwuję. Jak bardzo by chciała powrotu to tych cudownych czasów Imperium, wtedy nikt im nie rozkazywał. Osobną kwestią była duma rodowa, która również została nadszarpnięta przez owego człowieka. To przez niego jej ojciec przestał być Ministrem, załamał się i upadł. W ogóle często zastanawiała się na ile w ogóle mają demokratyczny rząd, a na ile jest on marionetkowy zależny od obecnego Dyrektora Hogwartu. Takie rozmyślania jednak powodowały u niej bóle głowy, podobne do tych wywołanych przez naukę eliksirów, więc robiła to tylko po pracy gdy mogła się następnie położyć do łóżka. Ciężko było jej jednak przedyskutować z kimś ten temat, gdyż małej ilości ludzi ufała wystarczająco, a musieli oni jeszcze znać się trochę na tym. Ona sama polityką interesowała się bo musiała, od dziecka miała zajęcia, która pozwalały jej zrozumieć scenę polityczną, a będąc Aurorem często była świadkiem różnych wydarzeń. Nawet po tym jak jej ojciec stracił poparcie, a następnie fotel Ministra nadal kontynuowała lekcje, zapewne jej ojciec chciał jak najrzadziej ją widzieć i wynajdywał jej różne zajęcia.
- Mimo twoich zapewnień nadal odczuwam wielką troskę o twoją osobę. – odpowiedziała równie grzecznie jak ona, kładąc rękę na sercu. Mimo że w kącikach jej ust czaił się uśmiech, potrafiła ona zapanować nad nim, zachowując pozorowaną powagę. Gdyby usłyszał je jakiś przechodzień uznałby to za miłą i bardzo uprzejmą rozmowę, nie odkrywając że to karykatura.
- Czyżbyś proponowała mi zakład ?- zapytała wyzywającym tonem, patrząc na nią kątem oka. Pomysł ten od razu przypadł jej do gustu, nawet jeśli by przegrała znając upór Beatrice. – Pomyślmy.. Zdecydowanie obiad. Szat mam wystarczająco dużo, a za każdym razem jak mam kupić nową mam ciarki na plecach – madame Malkin jest przerażająca. – stwierdziła z trwogą w głosie. Nie było jej wcale do śmiechu gdy pomyślała o tej kobiecie, ale w końcu zawtórowała śmiechem przyjaciółce.
Widząc, że jej słowa zaniepokoiły ją tylko popatrzyła przed siebie. Może nie powinna jej o tym mówić? Teraz już było za późno, ale nie chciała niepotrzebnie denerwować Beatrice przez jakieś odczucia. Nott żyła w swoim spokojnym świecie arystokratki, gdzie była bezpieczna i Beth nie powinna jej wyciągać z niego bo się obawiała, to było egoistyczne z jej strony.
- Nie, nie możesz. To jest tylko przeczucie. – uspokoiła ją pewnym głosem, choć sama nie potrafiła w to uwierzyć. – Po prostu myślę, że czekają nas bardzo ciekawe czasy i lepiej mieć oczy szeroko otwarte. – Uśmiechnęła się do niej łagodnie, tym uśmiechem, który jest przeznaczony tylko dla bliskich jej osób. – Ale mam dla ciebie propozycje- co myślisz o przejęciu władzy nad światem?- zapytała poważnie, a następnie zaśmiała się mając nadzieję, że przyjaciółka nie będzie się więcej martwić.
- Mimo twoich zapewnień nadal odczuwam wielką troskę o twoją osobę. – odpowiedziała równie grzecznie jak ona, kładąc rękę na sercu. Mimo że w kącikach jej ust czaił się uśmiech, potrafiła ona zapanować nad nim, zachowując pozorowaną powagę. Gdyby usłyszał je jakiś przechodzień uznałby to za miłą i bardzo uprzejmą rozmowę, nie odkrywając że to karykatura.
- Czyżbyś proponowała mi zakład ?- zapytała wyzywającym tonem, patrząc na nią kątem oka. Pomysł ten od razu przypadł jej do gustu, nawet jeśli by przegrała znając upór Beatrice. – Pomyślmy.. Zdecydowanie obiad. Szat mam wystarczająco dużo, a za każdym razem jak mam kupić nową mam ciarki na plecach – madame Malkin jest przerażająca. – stwierdziła z trwogą w głosie. Nie było jej wcale do śmiechu gdy pomyślała o tej kobiecie, ale w końcu zawtórowała śmiechem przyjaciółce.
Widząc, że jej słowa zaniepokoiły ją tylko popatrzyła przed siebie. Może nie powinna jej o tym mówić? Teraz już było za późno, ale nie chciała niepotrzebnie denerwować Beatrice przez jakieś odczucia. Nott żyła w swoim spokojnym świecie arystokratki, gdzie była bezpieczna i Beth nie powinna jej wyciągać z niego bo się obawiała, to było egoistyczne z jej strony.
- Nie, nie możesz. To jest tylko przeczucie. – uspokoiła ją pewnym głosem, choć sama nie potrafiła w to uwierzyć. – Po prostu myślę, że czekają nas bardzo ciekawe czasy i lepiej mieć oczy szeroko otwarte. – Uśmiechnęła się do niej łagodnie, tym uśmiechem, który jest przeznaczony tylko dla bliskich jej osób. – Ale mam dla ciebie propozycje- co myślisz o przejęciu władzy nad światem?- zapytała poważnie, a następnie zaśmiała się mając nadzieję, że przyjaciółka nie będzie się więcej martwić.
W Forest of Dean, gdzie jedynym zmartwieniem był notoryczny brak ciepłej wody w budynku opiekunów, nie rozmawiało się o takich poważnych sprawach. Może dlatego, że opiekunkami były kobiety w przedziale wiekowym od siedemnastu do dwudziestu-kilku lat? W większości równie mało zainteresowanych polityką, co Beatrice. A nawet jeśli ktoś czasem takie tematy poruszał, ona zawsze błądziła myślami zbyt daleko, by się na tym skupić. Wiedziała, że Elizabeth ma trudną, wymagającą i niebezpieczną pracę. Wiedziała na czym jej zajęcie polega, bo przecież w odległych czasach Hogwartu nie raz o tym słuchała. Osobiście też zbierała dla niej notatki z całego swojego rocznika (zniżając się nieraz do rozmów ze szlamami - takie poświęcenie!), a potem pomagała jej kuć do eliksirów, by choć w ten sposób przyczynić się do spełnienia marzeń panny Fawley. Ale chyba mimo wszystko nie całkiem pojmowała o co dokładnie chodzi w tym zajęciu. Nie umiałaby sobie wyobrazić Elizabeth biegającej za czarnoksiężnikami. Albo inaczej - ona nie chciała sobie tego wyobrażać. Bo jaki miałaby wtedy spokojnie spać?
- Ogromie jestem wdzięczna za Twą troskę, naprawdę. Obawiam się jednak, że gorzej już nie będzie. Gwarantuję, że mojemu zdrowiu nic już nie pomoże, dawno spisałam je na straty. - wreszcie nie wytrzymała i jej usta zadrżały, zdradzając rozbawienie. Zabawa w grzeczne konwersacje dobiegła końca, bo Bea zapewne nie zdoła się już powstrzymać przed kolejnym wybuchem śmiechu. Choć był w tym wszystkim posmak goryczy, którego nie dało się dostrzec, ale który ona wyraźnie czuła na końcu języka. Były wszak chwile w jej życiu, gdy była tak bliska szaleństwa... Ale nie, stop! To ostatnia rzecz, o której powinna teraz myśleć. Zresztą najlepiej, gdyby w ogóle o tym nie myślała. Zawsze w ten nieporadny sposób próbowała radzić sobie z rzeczami, które ją martwiły - spychała je na dno świadomości. Bardzo dojrzałe zachowanie, prawda?
- Niech będzie! Obiad, wygrana wybiera lokal. - zgodziła się bez wahania, z pewnym siebie uśmiechem. Była wszak stworzeniem nad wyraz upartym! Jeśli tylko pozostanie skupiona i będzie pamiętać o zakładzie za pół godziny... Ma wielkie szanse, by wygrać. Niestety z jej głową, która wiecznie buja gdzieś w chmurach, równie prawdopodobne było, że lada moment palnie coś o rezerwacie zupełnie zapominając, że jest to jednoznaczne z przegraną.
- Ani słowa o moich podopiecznych. Do końca dnia. - ujednoliciła zasady, a potem podała dłoń Lizzy, by mogły zakład przypieczętować. Teraz mogły dalej zmierzać przed siebie. Widać było, że szybko odzyskała spokój. Panna Fawley zawsze umiała ją obłaskawić. Zapewne dlatego, że tak długo się znały! Beatrice głęboko jej ufała i uznawała, że jeśli Elizabeth faktycznie będzie potrzebowała pomocy, zwróci się po nią. I oczywiście dostanie ją bezzwłocznie.
- Wiesz, że jestem kiepska w tym całym "oczy szeroko otwarte". - westchnęła z pewnym żalem. - Umykają mi rzeczy oczywiste, bo za dużo myślę o tych bardziej abstrakcyjnych. Ale wystarczy jedno słowo i wiesz, że będę obok. - zapewniła ją szczerze i po tych słowach w jej spojrzeniu znów zagościły wesołe błyski. Zaśmiała się krótko, bo propozycja zdobycia świata wydała jej się cudownym pomysłem.
- Myślę, że świetnie byś się nadała do władzy, moja droga. - orzekła z pewnością w głosie, przybierając na chwilę odpowiednio poważny wyraz twarzy. - Ja powinnam zostać co najwyżej jakimś szefem Departamentu od magicznych stworzeń... Sama wiesz jakich! Mogłabym wprowadzić okropnie restrykcyjne przepisy. - zachichotała pod nosem. Błyskawicznie w jej głowie pojawiła się myśl, że mając taką władzę mogłaby nie tylko chronić swoje jednorożce, ale również raz na zawsze pozbyć się wszystkich wilkołaków, które napawały jej serce taką odrazą i nienawiścią. Czyż świat nie byłby wtedy piękniejszy? Wizja spodobała jej się jeszcze bardziej...
- Ogromie jestem wdzięczna za Twą troskę, naprawdę. Obawiam się jednak, że gorzej już nie będzie. Gwarantuję, że mojemu zdrowiu nic już nie pomoże, dawno spisałam je na straty. - wreszcie nie wytrzymała i jej usta zadrżały, zdradzając rozbawienie. Zabawa w grzeczne konwersacje dobiegła końca, bo Bea zapewne nie zdoła się już powstrzymać przed kolejnym wybuchem śmiechu. Choć był w tym wszystkim posmak goryczy, którego nie dało się dostrzec, ale który ona wyraźnie czuła na końcu języka. Były wszak chwile w jej życiu, gdy była tak bliska szaleństwa... Ale nie, stop! To ostatnia rzecz, o której powinna teraz myśleć. Zresztą najlepiej, gdyby w ogóle o tym nie myślała. Zawsze w ten nieporadny sposób próbowała radzić sobie z rzeczami, które ją martwiły - spychała je na dno świadomości. Bardzo dojrzałe zachowanie, prawda?
- Niech będzie! Obiad, wygrana wybiera lokal. - zgodziła się bez wahania, z pewnym siebie uśmiechem. Była wszak stworzeniem nad wyraz upartym! Jeśli tylko pozostanie skupiona i będzie pamiętać o zakładzie za pół godziny... Ma wielkie szanse, by wygrać. Niestety z jej głową, która wiecznie buja gdzieś w chmurach, równie prawdopodobne było, że lada moment palnie coś o rezerwacie zupełnie zapominając, że jest to jednoznaczne z przegraną.
- Ani słowa o moich podopiecznych. Do końca dnia. - ujednoliciła zasady, a potem podała dłoń Lizzy, by mogły zakład przypieczętować. Teraz mogły dalej zmierzać przed siebie. Widać było, że szybko odzyskała spokój. Panna Fawley zawsze umiała ją obłaskawić. Zapewne dlatego, że tak długo się znały! Beatrice głęboko jej ufała i uznawała, że jeśli Elizabeth faktycznie będzie potrzebowała pomocy, zwróci się po nią. I oczywiście dostanie ją bezzwłocznie.
- Wiesz, że jestem kiepska w tym całym "oczy szeroko otwarte". - westchnęła z pewnym żalem. - Umykają mi rzeczy oczywiste, bo za dużo myślę o tych bardziej abstrakcyjnych. Ale wystarczy jedno słowo i wiesz, że będę obok. - zapewniła ją szczerze i po tych słowach w jej spojrzeniu znów zagościły wesołe błyski. Zaśmiała się krótko, bo propozycja zdobycia świata wydała jej się cudownym pomysłem.
- Myślę, że świetnie byś się nadała do władzy, moja droga. - orzekła z pewnością w głosie, przybierając na chwilę odpowiednio poważny wyraz twarzy. - Ja powinnam zostać co najwyżej jakimś szefem Departamentu od magicznych stworzeń... Sama wiesz jakich! Mogłabym wprowadzić okropnie restrykcyjne przepisy. - zachichotała pod nosem. Błyskawicznie w jej głowie pojawiła się myśl, że mając taką władzę mogłaby nie tylko chronić swoje jednorożce, ale również raz na zawsze pozbyć się wszystkich wilkołaków, które napawały jej serce taką odrazą i nienawiścią. Czyż świat nie byłby wtedy piękniejszy? Wizja spodobała jej się jeszcze bardziej...
Beatrice Nott
Zawód : opiekunka jednorożców
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Przyrzekam na kobiety stałość niewzruszoną,
nienawidzić ród męski, nigdy nie być żoną.
nienawidzić ród męski, nigdy nie być żoną.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Można powiedzieć, że politykę miała we krwi. Jej ojciec był bardzo dobrym politykiem, średnim Ministrem i beznadziejnym dowódcą. Nie znał się na wojnie, taktyce i gdy umiejętne granie na opinii publicznej już nie wystarczyło- poległ. Pamięta czas gdy jeszcze miał on fotel Ministra, był wtedy wiecznie zajęty, a dom odwiedzali najbardziej wpływowi ludzie. Była wtedy dzieckiem, które pełniło rolę ocieplania jego wizerunku, odprężenia od poważnych rozmów, bo w końcu była mała i rozczulająca. Początkowo czuła się skrępowana poznając to nowszych polityków, biznesmenów czy artystów, których jej ojciec objął mecenasem. Nie rozumiała większości ich zachowań, słów, które wszystkie były wyważone i przemyślane jakby bardzo ważne. Wszystko się jednak skończyło zanim mogła to zrozumieć, a jej ojciec zamknął się w gabinecie z butelkami alkoholu. Im była starsza tym więcej pojmowała, lekcje były bardzo przydatne, i polityka miała coraz mniej przed nią tajemnic. Obecnie jest tylko obserwatorem i ta rola jej jak najbardziej odpowiada. Może śledzić bieg wydarzeń ze swoich aurorskich szat, które pozwalają jej usłyszeć więcej niż przeciętnemu czarodziejowi. Czasem tylko zastanawia się czy nie łatwiej byłoby jej po prostu nie wiedzieć. Mogłaby wtedy patrzeć na ten świat bez trwogi, nie brudzić swego umysłu niepokojącymi wizjami. Tylko że na to już było za późno.
- Moja droga, nie powinnaś tak mówić. – powiedziała nadal aż nazbyt uprzejmie, ale wkradło się do jej głosu nuta niepokoju i powagi. Zawsze tak reagowała myśląc o chorobie swojej przyjaciółki i siostry, gdyż Astra również na nią chorowała. Jej siostra jednak o wiele gorzej radzi sobie z chorobą, choć i tak teraz jest lepiej niż gdy była nastolatką. Uśmiechnęła się do niej chcąc zatuszować swój niepokój, nie powinna teraz o tym myśleć. Może powinna w jakiś bardzo zawoalowany sposób odwrócić uwagę od jej tonu, tak jak uczyły ją guwernantki, ale wolała po prostu zawtórować jej śmiechem. Dosyć opóźnionym, gorzkim ale przekonującym- zawsze była dobrą aktorką.
- Mam nadzieję, że masz przy sobie pieniądze.- stwierdziła z pewnym siebie głosem. Mimo że Beatrice była uparta, to zarazem szybko zapominała o świecie i odpływała do swej wypełnionej jednorożcami krainy. Nigdy to Elizabeth nie przeszkadzało, gdyż w takich momentach ona również miała szanse aby pomyśleć, choć o wiele bardziej przyziemnych sprawach. W myślach już przeglądała restaurację, do których mogłyby się wybrać. Londyn był pełen możliwości, było tu wszystko czego tylko dusza mogła zapragnąć. Trzeba było jeszcze wygrać ten zakład, może powinna pomilczeć chwilę? Albo zacząć mówić o rezerwacie? W końcu nie było powiedziane, że ona również ma tego tematu nie poruszać.
- To będzie dla ciebie wyzwanie. – Podała jej rękę i zaśmiała się. To było tak dziecinne, swojskie i czuła jakby wróciła do domu. Chciałaby częściej spotykać się z Beatrice, wymieniać się z nią swoimi spostrzeżeniami, plotkować i mówić jej o swoich planach. Była jej przyjaciółką od kiedy pamięta i nic nie mogło tego zmienić.
- Może powinnam robić dla ciebie notatki?- zaproponowała słysząc żal w jej głosie. Wiedziała, że jej przyjaciółka nie najlepiej radzi sobie z dostrzeganiem pewnym powiązanych ze sobą spraw, gdyż zapewne nigdy nie musiała tego robić. Miała inne rzeczy na głowie. – Wiem. – Te jedno, krótkie słowo musiało jej wystarczyć. – Działa to również w drugą stronę. – zapewniła ją szczerze. Zrobiłaby wszystko aby jej pomóc i miała nadzieję, że ona to wie. Jeśli ktoś został jej przyjacielem była zdolna bronić go do końca, jak patetycznie by to nie brzmiało.
- Też tak myślę. – zgodziła się z nią entuzjastycznie jakby było to najbardziej oczywista rzecz na Ziemi. – Domyślam się jakich. Zapewne pomogło by to tym.. cudownym stworzeniom. – Miała wielką ochotę, aby wygrać ten zakład.
- Moja droga, nie powinnaś tak mówić. – powiedziała nadal aż nazbyt uprzejmie, ale wkradło się do jej głosu nuta niepokoju i powagi. Zawsze tak reagowała myśląc o chorobie swojej przyjaciółki i siostry, gdyż Astra również na nią chorowała. Jej siostra jednak o wiele gorzej radzi sobie z chorobą, choć i tak teraz jest lepiej niż gdy była nastolatką. Uśmiechnęła się do niej chcąc zatuszować swój niepokój, nie powinna teraz o tym myśleć. Może powinna w jakiś bardzo zawoalowany sposób odwrócić uwagę od jej tonu, tak jak uczyły ją guwernantki, ale wolała po prostu zawtórować jej śmiechem. Dosyć opóźnionym, gorzkim ale przekonującym- zawsze była dobrą aktorką.
- Mam nadzieję, że masz przy sobie pieniądze.- stwierdziła z pewnym siebie głosem. Mimo że Beatrice była uparta, to zarazem szybko zapominała o świecie i odpływała do swej wypełnionej jednorożcami krainy. Nigdy to Elizabeth nie przeszkadzało, gdyż w takich momentach ona również miała szanse aby pomyśleć, choć o wiele bardziej przyziemnych sprawach. W myślach już przeglądała restaurację, do których mogłyby się wybrać. Londyn był pełen możliwości, było tu wszystko czego tylko dusza mogła zapragnąć. Trzeba było jeszcze wygrać ten zakład, może powinna pomilczeć chwilę? Albo zacząć mówić o rezerwacie? W końcu nie było powiedziane, że ona również ma tego tematu nie poruszać.
- To będzie dla ciebie wyzwanie. – Podała jej rękę i zaśmiała się. To było tak dziecinne, swojskie i czuła jakby wróciła do domu. Chciałaby częściej spotykać się z Beatrice, wymieniać się z nią swoimi spostrzeżeniami, plotkować i mówić jej o swoich planach. Była jej przyjaciółką od kiedy pamięta i nic nie mogło tego zmienić.
- Może powinnam robić dla ciebie notatki?- zaproponowała słysząc żal w jej głosie. Wiedziała, że jej przyjaciółka nie najlepiej radzi sobie z dostrzeganiem pewnym powiązanych ze sobą spraw, gdyż zapewne nigdy nie musiała tego robić. Miała inne rzeczy na głowie. – Wiem. – Te jedno, krótkie słowo musiało jej wystarczyć. – Działa to również w drugą stronę. – zapewniła ją szczerze. Zrobiłaby wszystko aby jej pomóc i miała nadzieję, że ona to wie. Jeśli ktoś został jej przyjacielem była zdolna bronić go do końca, jak patetycznie by to nie brzmiało.
- Też tak myślę. – zgodziła się z nią entuzjastycznie jakby było to najbardziej oczywista rzecz na Ziemi. – Domyślam się jakich. Zapewne pomogło by to tym.. cudownym stworzeniom. – Miała wielką ochotę, aby wygrać ten zakład.
/po evencie
Nawet się nie obejrzała, kiedy minął pełny miesiąc od czasu powrotu do Anglii. Niby tylko miesiąc, ale przez ten czas zdążyło się całkiem sporo wydarzyć. Spotkała się z niewidzianym od dawna ojcem, rozstała z mężczyzną, na którym jej zależało, ponieważ jego rodzina jej nie zaakceptowała, a także zaczęła staż w brytyjskim Ministerstwie Magii, w Urzędzie Łączności z Mugolami. Jako że ojciec trochę podupadł na zdrowiu przez czas, kiedy jej nie było, nie miała serca, by mimo przykrej sytuacji z Glaucusem tak szybko wracać do Stanów, tym bardziej że w tamtejszym ministerstwie póki co raczej wolałaby się nie pokazywać po tym małym skandalu, do którego doszło krótko przed decyzją o wyjeździe do Londynu. A żeby nie siedzieć tutaj tak bezczynnie, postanowiła zrobić sobie staż. Zawsze mógł jej się kiedyś przydać, nawet jeśli w końcu wróci do Nowego Jorku.
Wolny czas po pracy przeznaczała na rozrywki i przyjemności. Musiała przypomnieć sobie sporo rzeczy, zobaczyć, co się zmieniło, jakie nowe ciekawe miejsca pojawiły się w mieście, bo jednak przez ostatnie kilka lat nie miała okazji bywać w Londynie. Zresztą, nie lubiła siedzieć bezczynnie w domu, zwłaszcza latem. Zimą to co innego; lubiła zakopywać się pod kocem z książką i kubkiem gorącej herbaty, na kanapie przed telewizorem... Jaka szkoda, że w swoim wynajmowanym mieszkanku nie miała telewizora, ale jej ojciec miał, więc kiedy go odwiedzała, często oglądali coś razem. Taki ich mały, mugolski rytuał. Teraz jednak był dopiero początek sierpnia. Pogoda była ładna, choć na szczęście nie bardzo upalna. Idealnie.
Po pracy nie od razu wróciła do mieszkania, tym bardziej, że po południu umówiła się na spotkanie z dawno nie widzianą przyjaciółką ze szkolnych lat, dlatego opuściwszy ministerstwo, powoli kierowała się już w stronę nadrzecznej alejki, gdzie miały się spotkać. Miała jeszcze trochę czasu do uzgodnionej pory, więc nie musiała się spieszyć.
Ale w końcu, po odwiedzeniu kilkunastu mugolskich sklepów i zjedzeniu czegoś przelotem w jednej z mugolskich knajp, zawędrowała nad rzekę. Cressidy jeszcze nie było, jednak Alice nie przejmowała się tym zbytnio. Ufała, że dziewczyna przyjdzie. Była jedną z bardzo nielicznych osób z przeszłości, z którymi nadal miała jakiś kontakt, co prawda listowny, ale zawsze coś. Skoro przez najbliższy czas miała pozostać w Anglii, wypadało odświeżyć część znajomości i może zawrzeć jakieś nowe. Na dłuższą metę samotność działała na nią przygnębiająco.
Przysiadła na niewysokim murku, zerkając przez ramię na mętne, szare wody Tamizy. Wiejący od rzeki wiatr targał jej niesforne, jasne włosy. Jak zwykle była ubrana po mugolsku, dziś zdecydowała się na jasną bluzkę i dżinsy. Zaraz po wyjściu z ministerstwa szybko pozbyła się znienawidzonej szaty i wepchnęła ją na samo dno torby. Jak Brytole nadal mogli kultywować tak durną modę? Chyba nigdy tego nie zrozumie.
Nawet się nie obejrzała, kiedy minął pełny miesiąc od czasu powrotu do Anglii. Niby tylko miesiąc, ale przez ten czas zdążyło się całkiem sporo wydarzyć. Spotkała się z niewidzianym od dawna ojcem, rozstała z mężczyzną, na którym jej zależało, ponieważ jego rodzina jej nie zaakceptowała, a także zaczęła staż w brytyjskim Ministerstwie Magii, w Urzędzie Łączności z Mugolami. Jako że ojciec trochę podupadł na zdrowiu przez czas, kiedy jej nie było, nie miała serca, by mimo przykrej sytuacji z Glaucusem tak szybko wracać do Stanów, tym bardziej że w tamtejszym ministerstwie póki co raczej wolałaby się nie pokazywać po tym małym skandalu, do którego doszło krótko przed decyzją o wyjeździe do Londynu. A żeby nie siedzieć tutaj tak bezczynnie, postanowiła zrobić sobie staż. Zawsze mógł jej się kiedyś przydać, nawet jeśli w końcu wróci do Nowego Jorku.
Wolny czas po pracy przeznaczała na rozrywki i przyjemności. Musiała przypomnieć sobie sporo rzeczy, zobaczyć, co się zmieniło, jakie nowe ciekawe miejsca pojawiły się w mieście, bo jednak przez ostatnie kilka lat nie miała okazji bywać w Londynie. Zresztą, nie lubiła siedzieć bezczynnie w domu, zwłaszcza latem. Zimą to co innego; lubiła zakopywać się pod kocem z książką i kubkiem gorącej herbaty, na kanapie przed telewizorem... Jaka szkoda, że w swoim wynajmowanym mieszkanku nie miała telewizora, ale jej ojciec miał, więc kiedy go odwiedzała, często oglądali coś razem. Taki ich mały, mugolski rytuał. Teraz jednak był dopiero początek sierpnia. Pogoda była ładna, choć na szczęście nie bardzo upalna. Idealnie.
Po pracy nie od razu wróciła do mieszkania, tym bardziej, że po południu umówiła się na spotkanie z dawno nie widzianą przyjaciółką ze szkolnych lat, dlatego opuściwszy ministerstwo, powoli kierowała się już w stronę nadrzecznej alejki, gdzie miały się spotkać. Miała jeszcze trochę czasu do uzgodnionej pory, więc nie musiała się spieszyć.
Ale w końcu, po odwiedzeniu kilkunastu mugolskich sklepów i zjedzeniu czegoś przelotem w jednej z mugolskich knajp, zawędrowała nad rzekę. Cressidy jeszcze nie było, jednak Alice nie przejmowała się tym zbytnio. Ufała, że dziewczyna przyjdzie. Była jedną z bardzo nielicznych osób z przeszłości, z którymi nadal miała jakiś kontakt, co prawda listowny, ale zawsze coś. Skoro przez najbliższy czas miała pozostać w Anglii, wypadało odświeżyć część znajomości i może zawrzeć jakieś nowe. Na dłuższą metę samotność działała na nią przygnębiająco.
Przysiadła na niewysokim murku, zerkając przez ramię na mętne, szare wody Tamizy. Wiejący od rzeki wiatr targał jej niesforne, jasne włosy. Jak zwykle była ubrana po mugolsku, dziś zdecydowała się na jasną bluzkę i dżinsy. Zaraz po wyjściu z ministerstwa szybko pozbyła się znienawidzonej szaty i wepchnęła ją na samo dno torby. Jak Brytole nadal mogli kultywować tak durną modę? Chyba nigdy tego nie zrozumie.
| po wizycie w esach i floresach, jakoś początek sierpnia
Nie była pewna tego spotkania.
Chociaż w umówionym miejscu pojawiła się przed czasem, pierwszy odruch kazał jej ukryć się w cieniu niedalekiego budynku, skąd mogła swobodnie obserwować odgrodzone murkiem nabrzeże, sama pozostając niezauważoną. Przez kilka minut czekała tam w milczeniu, słuchając miarowego bicia własnego serca, zagłuszanego jedynie przez szum Tamizy i rozważając ewentualną ucieczkę. Dłonie, wepchnięte w kieszenie cienkiej kurtki, zacisnęła na niedawno otrzymanym liście, którego obecność jednocześnie podnosiła ją na duchu, jak i przerażała śmiertelnie. Cudowne ciepło, bijące spomiędzy zapisanych ręką przyjaciółki wierszy, jakby gdzieś się ulotniło i przez chwilę nawet żałowała, że tak pochopnie posłała jej odpowiedź twierdzącą. Nabyta przez ostatnie miesiące ostrożność wisiała jej nad głową jak burzowa chmura, od czasu do czasu grzmiąc groźnie i studząc jej nadzieje lodowatymi strugami deszczu. I nie tylko ona; wspomnienia, grzebane metodycznie pod kolejnymi warstwami codzienności, wracały teraz z niespodziewaną siłą, kolejnymi falami odkrywając przed nią zapomniane kawałeczki przeszłości, rzucającej na teraźniejszość zupełnie inne światło.
Bo przecież nie tak miało być; stojąc w chłodnym cieniu kamienicy i wbijając wzrok w wytarte buty, przypominała sobie te wszystkie długie rozmowy we wspólnym dormitorium, nieśmiało snute plany i odważne wizje, które wtedy wydawały się całkiem realne. Wciąż – po tylu latach! – potrafiła przywołać te wyobrażenia, pojawiające się w jej głowie ilekroć otrzymywała ciepłe, niezwykłe listy z Nowego Świata, który wyjechała podbijać jej przyjaciółka. Wyobrażała sobie ich pierwsze spotkanie po jej powrocie, ale przede wszystkim wyobrażała sobie siebie – jako robiącą karierę, strzegącą dobra i sprawiedliwości aurorkę, ze szczęśliwą rodziną i pięknym domkiem z płotem i ogrodem. I choć zazwyczaj starała się nie tęsknić do tych młodzieńczych mrzonek, to tamtego dnia boleśnie czuła, że zawiodła – i że w pewien sposób nie zasługiwała już więcej na tę znajomość.
Dlatego się wahała, w milczeniu obserwując piegowatą twarz Alice, która przysiadała właśnie na szarym murku; serce zatrzepotało jej radośnie na widok rozwiewanych przez wiatr, jasnych włosów, a usta samoistnie rozciągnęły się w uśmiechu, gdy jej spojrzenie zatrzymało się na dżinsach. Zanim się zorientowała i zdążyła zastanowić nad tym, co robi, jej własne nogi już niosły ją do przodu, a obronne mury, które wznosiła uparcie przez ostatnie lata, topniały błyskawicznie, pozostawiając ją zupełnie bezbronną. Kąciki jej warg uniosły się odruchowo, choć nieco niezręcznie i sztywno, zupełnie jakby twarz odzwyczaiła się od takiej mimiki.
- Alice – powiedziała, zbliżając się do blondynki i nie przejmując się wiatrem, we wszystkie strony targającym jej ciemne włosy i szarpiącym skromną sukienką. Nie myślała wiele, wyciągając przed siebie chude ramiona i już po chwili tuląc przyjaciółkę w mocnym uścisku, przez krótki moment czując się tak, jakby te wszystkie lata nigdy nie miały miejsca, i jakby znów były na zatłoczonym dworcu King’s Cross, żegnając się po ukończeniu szkoły. Ale dookoła nie było nikogo, a pora roku przypominała bardziej wczesną jesień, niż pachnące wakacjami, beztroskie lato. – Opowiedz mi wszystko – dodała, wypuszczając dziewczynę z objęć i przyglądając jej się uważnie, jakby chciała wyczytać z jej jasnych tęczówek wszystkie niewypowiedziane opowieści.
Nie była pewna tego spotkania.
Chociaż w umówionym miejscu pojawiła się przed czasem, pierwszy odruch kazał jej ukryć się w cieniu niedalekiego budynku, skąd mogła swobodnie obserwować odgrodzone murkiem nabrzeże, sama pozostając niezauważoną. Przez kilka minut czekała tam w milczeniu, słuchając miarowego bicia własnego serca, zagłuszanego jedynie przez szum Tamizy i rozważając ewentualną ucieczkę. Dłonie, wepchnięte w kieszenie cienkiej kurtki, zacisnęła na niedawno otrzymanym liście, którego obecność jednocześnie podnosiła ją na duchu, jak i przerażała śmiertelnie. Cudowne ciepło, bijące spomiędzy zapisanych ręką przyjaciółki wierszy, jakby gdzieś się ulotniło i przez chwilę nawet żałowała, że tak pochopnie posłała jej odpowiedź twierdzącą. Nabyta przez ostatnie miesiące ostrożność wisiała jej nad głową jak burzowa chmura, od czasu do czasu grzmiąc groźnie i studząc jej nadzieje lodowatymi strugami deszczu. I nie tylko ona; wspomnienia, grzebane metodycznie pod kolejnymi warstwami codzienności, wracały teraz z niespodziewaną siłą, kolejnymi falami odkrywając przed nią zapomniane kawałeczki przeszłości, rzucającej na teraźniejszość zupełnie inne światło.
Bo przecież nie tak miało być; stojąc w chłodnym cieniu kamienicy i wbijając wzrok w wytarte buty, przypominała sobie te wszystkie długie rozmowy we wspólnym dormitorium, nieśmiało snute plany i odważne wizje, które wtedy wydawały się całkiem realne. Wciąż – po tylu latach! – potrafiła przywołać te wyobrażenia, pojawiające się w jej głowie ilekroć otrzymywała ciepłe, niezwykłe listy z Nowego Świata, który wyjechała podbijać jej przyjaciółka. Wyobrażała sobie ich pierwsze spotkanie po jej powrocie, ale przede wszystkim wyobrażała sobie siebie – jako robiącą karierę, strzegącą dobra i sprawiedliwości aurorkę, ze szczęśliwą rodziną i pięknym domkiem z płotem i ogrodem. I choć zazwyczaj starała się nie tęsknić do tych młodzieńczych mrzonek, to tamtego dnia boleśnie czuła, że zawiodła – i że w pewien sposób nie zasługiwała już więcej na tę znajomość.
Dlatego się wahała, w milczeniu obserwując piegowatą twarz Alice, która przysiadała właśnie na szarym murku; serce zatrzepotało jej radośnie na widok rozwiewanych przez wiatr, jasnych włosów, a usta samoistnie rozciągnęły się w uśmiechu, gdy jej spojrzenie zatrzymało się na dżinsach. Zanim się zorientowała i zdążyła zastanowić nad tym, co robi, jej własne nogi już niosły ją do przodu, a obronne mury, które wznosiła uparcie przez ostatnie lata, topniały błyskawicznie, pozostawiając ją zupełnie bezbronną. Kąciki jej warg uniosły się odruchowo, choć nieco niezręcznie i sztywno, zupełnie jakby twarz odzwyczaiła się od takiej mimiki.
- Alice – powiedziała, zbliżając się do blondynki i nie przejmując się wiatrem, we wszystkie strony targającym jej ciemne włosy i szarpiącym skromną sukienką. Nie myślała wiele, wyciągając przed siebie chude ramiona i już po chwili tuląc przyjaciółkę w mocnym uścisku, przez krótki moment czując się tak, jakby te wszystkie lata nigdy nie miały miejsca, i jakby znów były na zatłoczonym dworcu King’s Cross, żegnając się po ukończeniu szkoły. Ale dookoła nie było nikogo, a pora roku przypominała bardziej wczesną jesień, niż pachnące wakacjami, beztroskie lato. – Opowiedz mi wszystko – dodała, wypuszczając dziewczynę z objęć i przyglądając jej się uważnie, jakby chciała wyczytać z jej jasnych tęczówek wszystkie niewypowiedziane opowieści.
I pray you, do not fall in love with me,
for I am f a l s e r than vows made in wine.
for I am f a l s e r than vows made in wine.
Cressida Morgan
Zawód : złodziejka, nokturnowa handlarka, kot przybłęda, niedoszły auror
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
she walked with d a r k n e s s dripping off her shoulders;
i’ve seen ghosts brighter than her s o u l.
i’ve seen ghosts brighter than her s o u l.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zastanawiała się, jak wypadnie pierwsze spotkanie z Cressidą po jej przyjeździe do Anglii. Odkąd się poznały w Hogwarcie, było to ich pierwsze tak długie rozstanie. Były na tym samym roku, w tym samym domu i dormitorium, więc w szkole spędzały ze sobą mnóstwo czasu i w końcu się zaprzyjaźniły, co trwało do samego końca Hogwartu. Alice miała nadzieję, że jej wyjazd nie zmieni znacząco ich relacji i że uda im się odbudować dawną przyjaźń, którą zawsze ceniła mimo swojej ogólnej niechęci do Hogwartu.
Nie miała jednak pojęcia, że życie Morgan tak bardzo się pokomplikowało. W czasie, kiedy ona świetnie bawiła się w Ameryce, korzystając z życia i nadrabiając za te wszystkie lata zamknięcia w odizolowanej od świata szkole, jej przyjaciółka przeżywała sporo zawirowań, z których Alice nawet nie zdawała sobie sprawy. Pamiętała jednak jej dawne plany, młodzieńcze marzenia snute w przytulnej sypialni w Hufflepuffie; podczas gdy roztrzepana Alice przynajmniej kilka razy w tygodniu zmieniała swoje plany zawodowe, tak Cressida często i konsekwentnie wspominała o chęci zostania aurorem. Początkowo wspominała o tym także w listach, ale w którymś momencie przestała. Alice wówczas nie wyczaiła jeszcze, że coś może być nie tak; na taką odległość wiadomości szły dosyć długo, no i w liście nie dało się wywnioskować wszystkiego.
Przez te pięć lat w życiu obydwóch z nich niewątpliwie zaszły spore zmiany i lada chwila miały się o tym przekonać.
Siedziała na tym murku, beztrosko machając nogami w powietrzu, nie przejmując się, że jej swobodne zachowanie i ubiór w takim kraju jak Anglia budziły spore kontrowersje. Lubiła jednak być po prostu sobą. Chwilę później zauważyła jednak drobną, ciemnowłosą sylwetkę zbliżającą się w jej stronę. Od razu rozpoznała Cressidę, mimo że dziewczyna zmieniła się, wyraźnie zmizerniała i coraz mniej przypominała dziewczynę, którą była w Hogwarcie.
Alice od razu domyśliła się, że coś było nie tak. Mimo całej radości ze spotkania, było to niemiłe zaskoczenie. Na jej czole pojawiła się malutka zmarszczka, jednak szybko zeskoczyła z murka i raźnym krokiem ruszyła w stronę przyjaciółki z lat szkolnych.
- Cressie! Jak miło cię widzieć! – przywitała ją jednak z entuzjazmem, obejmując ją ramionami. Cała sylwetka i mimika Alice emanowały pozytywnymi emocjami, choć w oczach można było dostrzec lekki niepokój, jaki wywołał wygląd przyjaciółki. Mogła spodziewać się różnych rzeczy, ale nie tego, że Cressida będzie sprawiała wrażenie tak mizernej i kruchej. Co, jeśli wydarzyło się coś złego, a ona, Alice, nie miała o tym pojęcia? Tak samo, jak z ojcem... Czyżby już po raz kolejny czekało ją usłyszenie złych wieści od ważnej dla niej osoby?
Chwyciła ją lekko pod rękę, zachęcając, by obie przysiadły na niskim, szerokim murku, który chwilę temu opuściła. Miały sobie dużo do opowiedzenia. Obydwie.
- U mnie wszystko w porządku, choć trochę tęsknię za życiem w Ameryce. Wiesz, że zawsze bardzo lubiłam ten kraj i myślałam o pozostaniu tam już na stałe. Jednak... na mój powrót złożyło się kilka czynników. Właściwie, to skomplikowane – zaczęła, zachęcona przez Cress, chociaż miała wrażenie, że dziewczyna próbowała odciągnąć jej uwagę, opóźnić ten moment, kiedy Alice zacznie ją wypytywać. – Miałam pewne problemy w pracy, w dodatku w moim życiu pojawił się pewien wyjątkowy mężczyzna – zamyśliła się na moment, przywołując w pamięci okoliczności poznania Glaucusa i znajomości z nim, a także ostatnich tygodni w pracy. Był to gorący okres, kiedy grała na dwa fronty, lawirowała między przygodnym romansem z własnym szefem, a rosnącą fascynacją przystojnym Brytyjczykiem, co później się na niej zemściło, jednak na razie darowała sobie tego typu dokładne szczegóły. – W każdym razie... Wróciłam niedawno. I na razie chyba zostanę, bo ojciec ma pewne problemy i nie potrafiłabym teraz tak po prostu zniknąć, póki nie upewnię się, że jest już w porządku.
Później na pewno chętnie opowie dokładniej o swoim amerykańskim życiu, rozbuduje to, co opisywała w listach. Ale chciała także dowiedzieć się, co takiego działo się z Cress. Przez chwilę patrzyła tak na nią, zbierając się w sobie i zastanawiając się, jak zadać pytanie, żeby nie urazić jej nietaktem, co czasami jej się zdarzało, kiedy chlapnęła coś bezmyślnie.
- Mam wrażenie, że u ciebie nie wszystko jest w porządku, Cress. Czy coś się stało? – zapytała ostrożnie. Zdumiewające; beztroska Alice „najpierw mówię, potem myślę” potrafiła przynajmniej się postarać być delikatniejsza. Czy wyszło, to już nie jej oceniać. Może przez te kilka lat rzeczywiście choć odrobinę wydoroślała?
Nie miała jednak pojęcia, że życie Morgan tak bardzo się pokomplikowało. W czasie, kiedy ona świetnie bawiła się w Ameryce, korzystając z życia i nadrabiając za te wszystkie lata zamknięcia w odizolowanej od świata szkole, jej przyjaciółka przeżywała sporo zawirowań, z których Alice nawet nie zdawała sobie sprawy. Pamiętała jednak jej dawne plany, młodzieńcze marzenia snute w przytulnej sypialni w Hufflepuffie; podczas gdy roztrzepana Alice przynajmniej kilka razy w tygodniu zmieniała swoje plany zawodowe, tak Cressida często i konsekwentnie wspominała o chęci zostania aurorem. Początkowo wspominała o tym także w listach, ale w którymś momencie przestała. Alice wówczas nie wyczaiła jeszcze, że coś może być nie tak; na taką odległość wiadomości szły dosyć długo, no i w liście nie dało się wywnioskować wszystkiego.
Przez te pięć lat w życiu obydwóch z nich niewątpliwie zaszły spore zmiany i lada chwila miały się o tym przekonać.
Siedziała na tym murku, beztrosko machając nogami w powietrzu, nie przejmując się, że jej swobodne zachowanie i ubiór w takim kraju jak Anglia budziły spore kontrowersje. Lubiła jednak być po prostu sobą. Chwilę później zauważyła jednak drobną, ciemnowłosą sylwetkę zbliżającą się w jej stronę. Od razu rozpoznała Cressidę, mimo że dziewczyna zmieniła się, wyraźnie zmizerniała i coraz mniej przypominała dziewczynę, którą była w Hogwarcie.
Alice od razu domyśliła się, że coś było nie tak. Mimo całej radości ze spotkania, było to niemiłe zaskoczenie. Na jej czole pojawiła się malutka zmarszczka, jednak szybko zeskoczyła z murka i raźnym krokiem ruszyła w stronę przyjaciółki z lat szkolnych.
- Cressie! Jak miło cię widzieć! – przywitała ją jednak z entuzjazmem, obejmując ją ramionami. Cała sylwetka i mimika Alice emanowały pozytywnymi emocjami, choć w oczach można było dostrzec lekki niepokój, jaki wywołał wygląd przyjaciółki. Mogła spodziewać się różnych rzeczy, ale nie tego, że Cressida będzie sprawiała wrażenie tak mizernej i kruchej. Co, jeśli wydarzyło się coś złego, a ona, Alice, nie miała o tym pojęcia? Tak samo, jak z ojcem... Czyżby już po raz kolejny czekało ją usłyszenie złych wieści od ważnej dla niej osoby?
Chwyciła ją lekko pod rękę, zachęcając, by obie przysiadły na niskim, szerokim murku, który chwilę temu opuściła. Miały sobie dużo do opowiedzenia. Obydwie.
- U mnie wszystko w porządku, choć trochę tęsknię za życiem w Ameryce. Wiesz, że zawsze bardzo lubiłam ten kraj i myślałam o pozostaniu tam już na stałe. Jednak... na mój powrót złożyło się kilka czynników. Właściwie, to skomplikowane – zaczęła, zachęcona przez Cress, chociaż miała wrażenie, że dziewczyna próbowała odciągnąć jej uwagę, opóźnić ten moment, kiedy Alice zacznie ją wypytywać. – Miałam pewne problemy w pracy, w dodatku w moim życiu pojawił się pewien wyjątkowy mężczyzna – zamyśliła się na moment, przywołując w pamięci okoliczności poznania Glaucusa i znajomości z nim, a także ostatnich tygodni w pracy. Był to gorący okres, kiedy grała na dwa fronty, lawirowała między przygodnym romansem z własnym szefem, a rosnącą fascynacją przystojnym Brytyjczykiem, co później się na niej zemściło, jednak na razie darowała sobie tego typu dokładne szczegóły. – W każdym razie... Wróciłam niedawno. I na razie chyba zostanę, bo ojciec ma pewne problemy i nie potrafiłabym teraz tak po prostu zniknąć, póki nie upewnię się, że jest już w porządku.
Później na pewno chętnie opowie dokładniej o swoim amerykańskim życiu, rozbuduje to, co opisywała w listach. Ale chciała także dowiedzieć się, co takiego działo się z Cress. Przez chwilę patrzyła tak na nią, zbierając się w sobie i zastanawiając się, jak zadać pytanie, żeby nie urazić jej nietaktem, co czasami jej się zdarzało, kiedy chlapnęła coś bezmyślnie.
- Mam wrażenie, że u ciebie nie wszystko jest w porządku, Cress. Czy coś się stało? – zapytała ostrożnie. Zdumiewające; beztroska Alice „najpierw mówię, potem myślę” potrafiła przynajmniej się postarać być delikatniejsza. Czy wyszło, to już nie jej oceniać. Może przez te kilka lat rzeczywiście choć odrobinę wydoroślała?
Obecność przyjaciółki działała na nią w sposób zdecydowanie kojący, przypominając jej, że gdzieś tam na świecie wciąż istniało mgliste w porządku; że ludzie nadal bywali szczęśliwi, nadal spełniali marzenia i robili wspaniałe rzeczy, a rozpadająca się na kawałeczki rzeczywistość nie objęła, wbrew pozorom, całej kuli ziemskiej. Chciała siedzieć i słuchać w nieskończoność głosu Alice, snującego cieniutkimi niteczkami daleki obraz mistycznej krainy gdzieś za oceanem, który częściowo, choć bardzo fragmentarycznie, wyłaniał się przez lata z jej listów, urastając w młodziutkiej wyobraźni Cressidy niemal do rangi ziemi obiecanej. Jej nikła wiedza polityczno-geograficzna nie pozwalała jej w końcu na chłodne zweryfikowanie wytworzonych przez marzycielską naturę faktów, poza tym – dlaczego miałaby tego chcieć, skoro dalekie podróże tak czy inaczej na zawsze miały pozostać w objęciach nieokreślonego może kiedyś?
Nie zazdrościła jej jednak otwarcie, a przynajmniej – nie w ten negatywny, zawistny sposób, w większości po prostu ciesząc się, że chociaż jej się udało i przyglądając się jej prawie radośnie. Mimo że minęło ponad pięć lat, odkąd widziały się po raz ostatni, przyjaciółka wydawała jej się młodsza niż wtedy; być może dlatego, że sama czuła się niesamowicie staro, przez większość czasu zapominając, że miała jedynie dwadzieścia trzy lata. Młodzieńcza siła i chęć ratowania świata gdzieś jej uleciały, pozostawiając po sobie przygnębiającą pustkę, nie mającą nic wspólnego z lekkością. Nie miała w zwyczaju jednak użalania się nad sobą, akceptując karę za własne błędy nawet nieco zbyt biernie i poddańczo, żyjąc z dnia na dzień i jedynie podświadomie czekając na jakiś magiczny zryw, który zmusiłby ją do działania. Póki co – na darmo.
Usiadła na murku w ślad za Alice, chociaż pozostanie w miejscu sprawiało jej znaczne trudności. Nadal nie mogła uwierzyć, że była tuż obok niej – prawdziwa, żywa, realna – i miała ochotę podskakiwać z podekscytowania, zarzucając ją coraz to bardziej szczegółowymi pytaniami, aż ta opowiedziałaby jej dokładnie każdą sekundę z tych pięciu długich lat. Nieprzewidywalność własnych emocji dziwiła nawet ją samą, stanowiła jednakże całkiem miłą odmianę od przygniatającej ją zazwyczaj, płaskiej jednostajności; trzymała się więc jej kurczowo, kompletnie ślepa na pozornie przygnębiającą atmosferę powojennego Londynu. Zauważała co prawda kilka delikatnych rys na idealnej, nakreślonej przez przyjaciółkę powierzchni – ukryte między wierszami słowa problemy i skomplikowane nie umknęły bynajmniej jej wyczulonej na negatywne emocje uwadze – ale jeszcze przez moment pozwalała im na przebrzmienie bez echa, nie chcąc psuć ich cudownego powitania.
Które tak czy inaczej posypało się jak domek z kart, gdy tylko padło nieuniknione pytanie.
Nie odpowiedziała od razu, w pierwszej sekundzie dosłownie wyginając wargi w idealną podkówkę i dopiero po chwili reflektując się na tyle, by ściągnąć z twarzy spazmatyczny grymas. Bała się tego momentu, a jednocześnie wiedziała, że nadejdzie – Alice znała ją zbyt dobrze, by zignorować takie oczywistości. Poczucie porażki znów do niej powróciło, zatruwając wszystkie komórki ciała i powodując, że uśmiech, który posłała blondynce, wydawał się zdecydowanie wymuszony.
Czy coś się stało?
- Och, daję sobie radę – powiedziała chyba nieco zbyt entuzjastycznie, z trudem odnajdując słowa, które nie trąciłyby żałosną nutą, ale tym samym nie byłyby kłamstwem. Nie musiała przecież tłumaczyć, że jej aurorska kariera skończyła się, zanim jeszcze się zaczęła; była pewna, że tego Alice domyśliła się już dawno, wyczytując z jej zdawkowych listów więcej, niż zdecydowała się tam zawrzeć. Chciała podzielić się z nią jakąś radosną nowiną, ale nic takiego nie przychodziło jej do głowy; nie miała przyjaciół, na których mogłaby przenieść rozmowę, pracy, na którą mogłaby ponarzekać (sprzedawanie kradzionych artefaktów nie liczyło się w tej kategorii) ani zabawnych, rodzinnych anegdotek, z których zaśmiewałyby się beztrosko, przy wtórze szumiących wód Tamizy. – Gwarantuję ci, że moje życie nie jest nawet w połowie tak fascynujące, jak twoje! Powiedz lepiej – co to za wyjątkowy mężczyzna? – rzuciła, próbując odwrócić uwagę przyjaciółki w innym kierunku, ale wiedziała, że ani jej przesadnie piskliwy głos, ani zapadnięte policzki, nie działały na jej korzyść.
Nie zazdrościła jej jednak otwarcie, a przynajmniej – nie w ten negatywny, zawistny sposób, w większości po prostu ciesząc się, że chociaż jej się udało i przyglądając się jej prawie radośnie. Mimo że minęło ponad pięć lat, odkąd widziały się po raz ostatni, przyjaciółka wydawała jej się młodsza niż wtedy; być może dlatego, że sama czuła się niesamowicie staro, przez większość czasu zapominając, że miała jedynie dwadzieścia trzy lata. Młodzieńcza siła i chęć ratowania świata gdzieś jej uleciały, pozostawiając po sobie przygnębiającą pustkę, nie mającą nic wspólnego z lekkością. Nie miała w zwyczaju jednak użalania się nad sobą, akceptując karę za własne błędy nawet nieco zbyt biernie i poddańczo, żyjąc z dnia na dzień i jedynie podświadomie czekając na jakiś magiczny zryw, który zmusiłby ją do działania. Póki co – na darmo.
Usiadła na murku w ślad za Alice, chociaż pozostanie w miejscu sprawiało jej znaczne trudności. Nadal nie mogła uwierzyć, że była tuż obok niej – prawdziwa, żywa, realna – i miała ochotę podskakiwać z podekscytowania, zarzucając ją coraz to bardziej szczegółowymi pytaniami, aż ta opowiedziałaby jej dokładnie każdą sekundę z tych pięciu długich lat. Nieprzewidywalność własnych emocji dziwiła nawet ją samą, stanowiła jednakże całkiem miłą odmianę od przygniatającej ją zazwyczaj, płaskiej jednostajności; trzymała się więc jej kurczowo, kompletnie ślepa na pozornie przygnębiającą atmosferę powojennego Londynu. Zauważała co prawda kilka delikatnych rys na idealnej, nakreślonej przez przyjaciółkę powierzchni – ukryte między wierszami słowa problemy i skomplikowane nie umknęły bynajmniej jej wyczulonej na negatywne emocje uwadze – ale jeszcze przez moment pozwalała im na przebrzmienie bez echa, nie chcąc psuć ich cudownego powitania.
Które tak czy inaczej posypało się jak domek z kart, gdy tylko padło nieuniknione pytanie.
Nie odpowiedziała od razu, w pierwszej sekundzie dosłownie wyginając wargi w idealną podkówkę i dopiero po chwili reflektując się na tyle, by ściągnąć z twarzy spazmatyczny grymas. Bała się tego momentu, a jednocześnie wiedziała, że nadejdzie – Alice znała ją zbyt dobrze, by zignorować takie oczywistości. Poczucie porażki znów do niej powróciło, zatruwając wszystkie komórki ciała i powodując, że uśmiech, który posłała blondynce, wydawał się zdecydowanie wymuszony.
Czy coś się stało?
- Och, daję sobie radę – powiedziała chyba nieco zbyt entuzjastycznie, z trudem odnajdując słowa, które nie trąciłyby żałosną nutą, ale tym samym nie byłyby kłamstwem. Nie musiała przecież tłumaczyć, że jej aurorska kariera skończyła się, zanim jeszcze się zaczęła; była pewna, że tego Alice domyśliła się już dawno, wyczytując z jej zdawkowych listów więcej, niż zdecydowała się tam zawrzeć. Chciała podzielić się z nią jakąś radosną nowiną, ale nic takiego nie przychodziło jej do głowy; nie miała przyjaciół, na których mogłaby przenieść rozmowę, pracy, na którą mogłaby ponarzekać (sprzedawanie kradzionych artefaktów nie liczyło się w tej kategorii) ani zabawnych, rodzinnych anegdotek, z których zaśmiewałyby się beztrosko, przy wtórze szumiących wód Tamizy. – Gwarantuję ci, że moje życie nie jest nawet w połowie tak fascynujące, jak twoje! Powiedz lepiej – co to za wyjątkowy mężczyzna? – rzuciła, próbując odwrócić uwagę przyjaciółki w innym kierunku, ale wiedziała, że ani jej przesadnie piskliwy głos, ani zapadnięte policzki, nie działały na jej korzyść.
I pray you, do not fall in love with me,
for I am f a l s e r than vows made in wine.
for I am f a l s e r than vows made in wine.
Cressida Morgan
Zawód : złodziejka, nokturnowa handlarka, kot przybłęda, niedoszły auror
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
she walked with d a r k n e s s dripping off her shoulders;
i’ve seen ghosts brighter than her s o u l.
i’ve seen ghosts brighter than her s o u l.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Alice bardzo lubiła opowiadać o życiu w Ameryce. Czuła się jak w swoim żywiole, tym bardziej, że jej wspomnienia stamtąd w zdecydowanej większości były dobre, a Alice wolała mówić o dobrych rzeczach niż o złych. Nie opowiadała jednak, by wzbudzić w Cressidzie zazdrość, nic z tych rzeczy. Po prostu, gdy się rozkręciła potrafiła być niezłą gadułą, chciała opowiedzieć o tym, co robiła przez ostatnie kilka lat. Teraz przecież nie miały do nadrobienia tylko dwóch miesięcy wakacji, a długie pięć lat. Gdy tylko o tym pomyślała, wydało jej się to bardzo długim okresem. Pięć lat, kawał czasu.
Miała też, rzeczywiście, pewne skłonności do podkolorowywania pewnych rzeczy, pokazywania ich niekiedy w wyidealizowany sposób, ukształtowany przez jej własne, nieobiektywne poglądy i wspomnienia. Było to widać zarówno w jej listach, jak i w opowieści, którą snuła, roztaczając wizję rozległego, różnorodnego kraju, gdzie było mnóstwo miast wielkich jak Londyn, i gdzie czarodzieje mieli zupełnie inną mentalność niż Brytyjczycy, a w wielkich miastach coraz bardziej postępowało otwarcie na mugoli i ich cywilizację. Alice zresztą pochodziła z rodziny, której spora część członków była mugolami, więc miała bardzo dużo do czynienia z tym światem. Do tego stopnia, że kiedy wróciła do Anglii, brytyjski świat magii, konserwatywny i uparcie tkwiący przy starych, wypróbowanych tradycjach, wydał jej się jeszcze bardziej staroświecki i nieprzystępny. Aklimatyzacja nie była łatwa, bo mimo nauki w Hogwarcie i spędzenia tu części dzieciństwa, nie potrafiła się tu w stu procentach odnaleźć. Ale w świecie mugoli było łatwiej, był bliższy rzeczywistości znanej z Ameryki, a Londyn w czasach powojennych rzeczywiście zaczynał się zmieniać.
Oczywiście, że zastanawiała się nad przyczynami obecnego stanu Cressidy, i musiała przecież zauważyć, że odbiegał od tego, co pamiętała i co spodziewała się ujrzeć. Zresztą, jeszcze kiedy wymieniały listy, tkwiąc po przeciwnych stronach Atlantyku, często zastanawiała się, jak wyglądało jej życie, gdy pozostała w Anglii i czy dopięła swoich planów. Cóż, wkrótce się okaże.
Zauważyła zmianę w wyrazie jej twarzy, gdy tylko zadała swoje pytanie. To tylko utwierdziło ją w nieprzyjemnym przekonaniu, że musiało wydarzyć się coś złego. Że nie wszystko potoczyło się tak, jak powinno. Leciutko zagryzła wargę, przez moment spoglądając na mętne, szare wody rzeki. Potem znowu utkwiła bystre spojrzenie jasnych oczu w koleżance.
- Na pewno? – zapytała ostrożnie, przekrzywiając głowę leciutko na bok. - Wiesz, że jeśli tylko będziesz chciała, zawsze możemy porozmawiać... Tak, jak kiedyś.
Uśmiechnęła się w charakterystyczny dla siebie sposób. Dawniej pewnie bardziej ciągnęłaby ją za język, ale chyba faktycznie troszeczkę dorosła, wolała poczekać, aż Cress sama będzie chciała opowiedzieć o tym, co się wydarzyło.
- Brytyjczyk, czystokrwisty. – To drugie słowo niemal wypluła. – W Ameryce zaprzyjaźniliśmy się ze sobą, to on namówił mnie do powrotu do kraju – odpowiedziała, a jej usta mimo uśmiechu lekko wykrzywiły się na wspomnienie Glaucusa i ich ostatniego spotkania. – Niestety, jego rodzina nie zaakceptowała naszej znajomości, bo nie jestem czystej krwi. Musieliśmy się rozstać. Założę się, że niedługo znajdą mu nową panienkę, bardziej odpowiednią.
Miała w swoim życiu kilka romansów, jednak większość z nich traktowała wyłącznie jako przygodę. W przypadku Glaucusa czuła się jednak inaczej, ich zerwanie uderzyło ją znacznie mocniej, bo przez rok znajomości, która w dodatku zaczęła się od znalezienia nieprzytomnego mężczyzny na jednej z plaż nieopodal Nowego Jorku, zdążyła się zaangażować emocjonalnie. Próbowała nawet wycofać się z gry na dwa fronty, zgodziła się też na powrót do Anglii, tak, jak on chciał. Tylko po to, by się dowiedzieć, że jego rodzina nakazuje im zerwać stosunki. Gdyby nie ojciec, z pewnością wróciłaby do Stanów. Poplątane, ale prawdziwe.
- To między innymi tak mnie drażni w Anglii. Te wszechobecne podziały, staroświeckie zasady i sztywne schematy – dodała po chwili. W takich realiach zawsze będzie postrzegana jako ta gorsza, tylko dlatego, że miała ojca mugolaka i była promugolska. – Myślałam, że może przez te lata coś się zmieni, ale cóż... Pod tym względem nic się nie zmieniło.
Mimo wszystko jednak czuła, że jej towarzyszka może mieć poważniejsze problemy niż jej sercowe rozterki i narzekania na przestarzały, dyskryminujący system.
Miała też, rzeczywiście, pewne skłonności do podkolorowywania pewnych rzeczy, pokazywania ich niekiedy w wyidealizowany sposób, ukształtowany przez jej własne, nieobiektywne poglądy i wspomnienia. Było to widać zarówno w jej listach, jak i w opowieści, którą snuła, roztaczając wizję rozległego, różnorodnego kraju, gdzie było mnóstwo miast wielkich jak Londyn, i gdzie czarodzieje mieli zupełnie inną mentalność niż Brytyjczycy, a w wielkich miastach coraz bardziej postępowało otwarcie na mugoli i ich cywilizację. Alice zresztą pochodziła z rodziny, której spora część członków była mugolami, więc miała bardzo dużo do czynienia z tym światem. Do tego stopnia, że kiedy wróciła do Anglii, brytyjski świat magii, konserwatywny i uparcie tkwiący przy starych, wypróbowanych tradycjach, wydał jej się jeszcze bardziej staroświecki i nieprzystępny. Aklimatyzacja nie była łatwa, bo mimo nauki w Hogwarcie i spędzenia tu części dzieciństwa, nie potrafiła się tu w stu procentach odnaleźć. Ale w świecie mugoli było łatwiej, był bliższy rzeczywistości znanej z Ameryki, a Londyn w czasach powojennych rzeczywiście zaczynał się zmieniać.
Oczywiście, że zastanawiała się nad przyczynami obecnego stanu Cressidy, i musiała przecież zauważyć, że odbiegał od tego, co pamiętała i co spodziewała się ujrzeć. Zresztą, jeszcze kiedy wymieniały listy, tkwiąc po przeciwnych stronach Atlantyku, często zastanawiała się, jak wyglądało jej życie, gdy pozostała w Anglii i czy dopięła swoich planów. Cóż, wkrótce się okaże.
Zauważyła zmianę w wyrazie jej twarzy, gdy tylko zadała swoje pytanie. To tylko utwierdziło ją w nieprzyjemnym przekonaniu, że musiało wydarzyć się coś złego. Że nie wszystko potoczyło się tak, jak powinno. Leciutko zagryzła wargę, przez moment spoglądając na mętne, szare wody rzeki. Potem znowu utkwiła bystre spojrzenie jasnych oczu w koleżance.
- Na pewno? – zapytała ostrożnie, przekrzywiając głowę leciutko na bok. - Wiesz, że jeśli tylko będziesz chciała, zawsze możemy porozmawiać... Tak, jak kiedyś.
Uśmiechnęła się w charakterystyczny dla siebie sposób. Dawniej pewnie bardziej ciągnęłaby ją za język, ale chyba faktycznie troszeczkę dorosła, wolała poczekać, aż Cress sama będzie chciała opowiedzieć o tym, co się wydarzyło.
- Brytyjczyk, czystokrwisty. – To drugie słowo niemal wypluła. – W Ameryce zaprzyjaźniliśmy się ze sobą, to on namówił mnie do powrotu do kraju – odpowiedziała, a jej usta mimo uśmiechu lekko wykrzywiły się na wspomnienie Glaucusa i ich ostatniego spotkania. – Niestety, jego rodzina nie zaakceptowała naszej znajomości, bo nie jestem czystej krwi. Musieliśmy się rozstać. Założę się, że niedługo znajdą mu nową panienkę, bardziej odpowiednią.
Miała w swoim życiu kilka romansów, jednak większość z nich traktowała wyłącznie jako przygodę. W przypadku Glaucusa czuła się jednak inaczej, ich zerwanie uderzyło ją znacznie mocniej, bo przez rok znajomości, która w dodatku zaczęła się od znalezienia nieprzytomnego mężczyzny na jednej z plaż nieopodal Nowego Jorku, zdążyła się zaangażować emocjonalnie. Próbowała nawet wycofać się z gry na dwa fronty, zgodziła się też na powrót do Anglii, tak, jak on chciał. Tylko po to, by się dowiedzieć, że jego rodzina nakazuje im zerwać stosunki. Gdyby nie ojciec, z pewnością wróciłaby do Stanów. Poplątane, ale prawdziwe.
- To między innymi tak mnie drażni w Anglii. Te wszechobecne podziały, staroświeckie zasady i sztywne schematy – dodała po chwili. W takich realiach zawsze będzie postrzegana jako ta gorsza, tylko dlatego, że miała ojca mugolaka i była promugolska. – Myślałam, że może przez te lata coś się zmieni, ale cóż... Pod tym względem nic się nie zmieniło.
Mimo wszystko jednak czuła, że jej towarzyszka może mieć poważniejsze problemy niż jej sercowe rozterki i narzekania na przestarzały, dyskryminujący system.
Chciała opowiedzieć jej wszystko, od początku do końca; nie przemilczając tym razem niczego i nie wyrzucając zapisanych drobnym pismem pergaminów do ledwie tlącego się kominka. Ich przyjaźń zawsze była dla niej drogocenna, ale dopiero teraz przypominała sobie, jak bardzo, i nie była pewna, czy posiadanie w życiu takiego skarbu bardziej ją przerażało, czy wprawiało w stan wyższej euforii i nieuzasadnionej niczym… nadziei? Odzwyczaiła się od poczucia troski i przywiązania, dbania o cokolwiek oprócz dnia obecnego; teraz sytuacja obracała się nagle o sto osiemdziesiąt stopni, namawiając ją do złamania obietnic, poczynionych przed laty samej sobie. Patrzyła szeroko otwartymi oczami w jasne tęczówki Alice – szczere, życzliwe, przysłonięte jedynie ledwie zarysowanym cieniem, który w tych dniach dotykał już chyba wszystkich – i chciała dać jej co najmniej tyle samo otwartości, nawet jeżeli równałoby się rozdrapaniu świeżo zabliźnionych ran i ponownemu zanurzeniu w paskudnej, duszącej przeszłości. Kaleka wyobraźnia podsuwała jej obrazy ich obu; siedzących gdzieś pod ciepłym kocem, raz śmiejących się z wesołych historyjek, raz wylewających łzy nad tymi bardziej przyziemnymi. Chciała tego, chciała tego tak mocno, że myślenie o tym powodowało tępy ból, rozlewający się gdzieś w okolicach mostka. Ale później wsłuchiwała się w radosne słowa przyjaciółki, obserwowała ten fantomowy, nieosiągalny dla niej świat – i nie miała serca go burzyć, wnosić na butach nokturnowego kurzu, zasiewać niepotrzebnych zmartwień i zapraszać jej samolubnie do rzeczywistości, która była w stanie przynosić jedynie rozczarowania.
Odsuwała więc moment, w którym musiałaby powiedzieć coś o sobie, wiedząc co prawda, że kiedyś nadejdzie, ale póki co ciesząc się prawie beztroskim spotkaniem i tym kawałeczkiem szczęścia, którego nie ośmieliła się wyrzucić i pozostawić za sobą. Przysunęła się do Alice, przytulając się delikatnie do jej ramienia i opierając szczupły policzek o jej ramię. – Wiem, wiem – powiedziała tylko, uspokajając się niemal natychmiast i znów przenosząc się do dzielonych wspomnień. Które najwidoczniej nie były wcale takie idealne; zacisnęła odruchowo usta na dźwięk słów czysta krew, które w jej własnych uszach brzmiały już niemal jak obelga i nieodłącznie kojarzyły jej się z fanatycznym spojrzeniem ojca, gotowego rzucić życie swoje i swoich najbliższych na szalę, byle tylko wynieść się na salony. Czy nawet na drugim końcu świata nie można było uciec od szlacheckich uprzedzeń i rodzinnych nacisków? Chwilowa sympatia do tajemniczego nieznajomego, o którym opowiadała przyjaciółka, automatycznie uleciała, zastąpiona niesprecyzowaną niechęcią. – Jeśli tak łatwo sobie ciebie odpuścił, to znaczy, że nie był ciebie wart – powiedziała z przekonaniem, w myślach posyłając już najpaskudniejsze znane zaklęcia w czarodzieja bez twarzy. Pochłonięta własnymi problemami i niesprawiedliwością otaczającego ją świata, niemal zapomniała, że dla Alice również nie był nigdy spełniającą życzenia fabryką; miała gorszy start już od samego początku, wstrzymywana bezsensownie przez zaślepione rodowodami społeczeństwo, które tak zazdrośnie strzegło ukochanych i pielęgnowanych gałęzi drzew genealogicznych, że nie zauważało przegniłych już dawno korzeni.
Czy to się zmieniało? Jeżeli tak, to Cressida była pewna, że na gorsze. Wojna zdawała się budzić w ludziach jedynie negatywne pokłady emocji i nawet Hogwart, trzymany niepodzielnie twardą ręką Grindelwalda, nie był już podobno taki, jak dawniej.
- Chciałabym kiedyś stąd uciec – powiedziała cicho, chyba po raz pierwszy tak naprawdę ubierając tę myśl w słowa, mimo że towarzyszyła jej tak długo, że właściwie przyzwyczaiła się do jej obecności. Nie do końca zdawała sobie sprawę, że niechcący przyznała się, że nic jej tu nie trzymało. – Gdzieś daleko, gdzie nikt by nie wiedział, kim jestem. Myślisz, że jest takie miejsce? – zapytała retorycznie, pozwalając, by pytanie zawisło na moment w powietrzu, a po chwili zaśmiała się, jakby przepraszająco. – Ale mniejsza o to! Jak długo planujesz zostać w Anglii? Mam nadzieję, że nie zostawisz mnie tak szybko? – dodała, porzucając przygnębiony ton i zapominając na moment, jak bardzo bała się ponownego wpuszczenia kogokolwiek do swojego pokręconego życia.
Odsuwała więc moment, w którym musiałaby powiedzieć coś o sobie, wiedząc co prawda, że kiedyś nadejdzie, ale póki co ciesząc się prawie beztroskim spotkaniem i tym kawałeczkiem szczęścia, którego nie ośmieliła się wyrzucić i pozostawić za sobą. Przysunęła się do Alice, przytulając się delikatnie do jej ramienia i opierając szczupły policzek o jej ramię. – Wiem, wiem – powiedziała tylko, uspokajając się niemal natychmiast i znów przenosząc się do dzielonych wspomnień. Które najwidoczniej nie były wcale takie idealne; zacisnęła odruchowo usta na dźwięk słów czysta krew, które w jej własnych uszach brzmiały już niemal jak obelga i nieodłącznie kojarzyły jej się z fanatycznym spojrzeniem ojca, gotowego rzucić życie swoje i swoich najbliższych na szalę, byle tylko wynieść się na salony. Czy nawet na drugim końcu świata nie można było uciec od szlacheckich uprzedzeń i rodzinnych nacisków? Chwilowa sympatia do tajemniczego nieznajomego, o którym opowiadała przyjaciółka, automatycznie uleciała, zastąpiona niesprecyzowaną niechęcią. – Jeśli tak łatwo sobie ciebie odpuścił, to znaczy, że nie był ciebie wart – powiedziała z przekonaniem, w myślach posyłając już najpaskudniejsze znane zaklęcia w czarodzieja bez twarzy. Pochłonięta własnymi problemami i niesprawiedliwością otaczającego ją świata, niemal zapomniała, że dla Alice również nie był nigdy spełniającą życzenia fabryką; miała gorszy start już od samego początku, wstrzymywana bezsensownie przez zaślepione rodowodami społeczeństwo, które tak zazdrośnie strzegło ukochanych i pielęgnowanych gałęzi drzew genealogicznych, że nie zauważało przegniłych już dawno korzeni.
Czy to się zmieniało? Jeżeli tak, to Cressida była pewna, że na gorsze. Wojna zdawała się budzić w ludziach jedynie negatywne pokłady emocji i nawet Hogwart, trzymany niepodzielnie twardą ręką Grindelwalda, nie był już podobno taki, jak dawniej.
- Chciałabym kiedyś stąd uciec – powiedziała cicho, chyba po raz pierwszy tak naprawdę ubierając tę myśl w słowa, mimo że towarzyszyła jej tak długo, że właściwie przyzwyczaiła się do jej obecności. Nie do końca zdawała sobie sprawę, że niechcący przyznała się, że nic jej tu nie trzymało. – Gdzieś daleko, gdzie nikt by nie wiedział, kim jestem. Myślisz, że jest takie miejsce? – zapytała retorycznie, pozwalając, by pytanie zawisło na moment w powietrzu, a po chwili zaśmiała się, jakby przepraszająco. – Ale mniejsza o to! Jak długo planujesz zostać w Anglii? Mam nadzieję, że nie zostawisz mnie tak szybko? – dodała, porzucając przygnębiony ton i zapominając na moment, jak bardzo bała się ponownego wpuszczenia kogokolwiek do swojego pokręconego życia.
I pray you, do not fall in love with me,
for I am f a l s e r than vows made in wine.
for I am f a l s e r than vows made in wine.
Cressida Morgan
Zawód : złodziejka, nokturnowa handlarka, kot przybłęda, niedoszły auror
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
she walked with d a r k n e s s dripping off her shoulders;
i’ve seen ghosts brighter than her s o u l.
i’ve seen ghosts brighter than her s o u l.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 1 z 31 • 1, 2, 3 ... 16 ... 31
Alejka nad brzegiem rzeki
Szybka odpowiedź