Alejka nad brzegiem rzeki
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
Alejka nad brzegiem rzeki
Wiecznie zamglony spacerniak nad brzegiem Tamizy to dość ponure, ale klimatyczne miejsce. Drogę rozświetlają wysokie, bogato zdobione latarnie, a szum wód zagłusza zgiełk miasta. Przy mostku unosi się przypięta do brzegu barka. Choć jest to samo serce miasta, wydaje się tu być nieco ciszej, niż w innych rejonach City of London. Przestrzeni nie ożywia żadna roślinność, alejka ułożona jest z nierównych, kocich łbów. Odpowiednie miejsce na samotne spacery i dekadenckie rozważania. Roztacza się stąd bardzo dobry widok na wieżę Big Bena majaczącą ponad innymi wysokimi budynkami.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 27.08.18 14:11, w całości zmieniany 1 raz
Gdyby nie strach przed anomaliami Cressie pewnie by tak zrobiła. Potrafiła wyczarować patronusa, ale bała się skutków anomalii. Ryzyko było duże, więc wolała pozostawić czarowanie jako ostateczność. W ostatnich miesiącach prawie w ogóle nie sięgała po czary, ale w dworze zawsze mogła wezwać skrzata, który mógł przenieść ciężkie przedmioty, dostarczyć herbatę, posiłki, sprzątać i robić wiele innych niezbędnych czynności, by życie w posiadłości toczyło się w miarę normalnym rytmem.
- Ja kiedyś też, w maju... – powiedziała cichutko, pamiętając jak kiedyś przez anomalie złamała sobie rękę. Później była dużo ostrożniejsza, zwłaszcza że słyszała też opowieści innych o niegroźnych czarach zmieniających się w niebezpieczne, czasem nawet czarnomagiczne i powodujących groźne obrażenia. W listopadzie słyszała o przypadkach wyczarowywania piorunów i porażania nimi osób bądź rzeczy. Dlatego Cressida bardzo się bała i dawno już wyzbyła się odruchu sięgania po różdżkę, często prawie zapominając o tym, że ją miała.
- Wolę pozostawić czarowanie na moment, kiedy naprawdę nie będę miała innego wyjścia – dodała smętnie, po czym niepewnie ruszyła za kobietą, by schować się pod najbliższe zadaszenie, aby deszcz nie padał prosto na nią, choć wszędzie było zimno i mokro. Gdyby miała pobyć na zewnątrz dłużej to na pewno by się rozchorowała, a tego przecież nie chciała. W ogóle nie chciała tu być. Chciała znaleźć się w dworze rodziców i jak najszybciej zobaczyć matkę, upewnić się, że jej stan wcale nie jest taki poważny. Naprawdę się o nią martwiła, zwłaszcza że zawsze miała z nią bliższą i cieplejszą więź niż z ojcem, który był surowy i konserwatywny, i choć dbał o swoje potomstwo, nigdy nie był ciepły ani pobłażliwy nawet dla córek, a już na pewno nie dla młodszej, wybrakowanej. Przynajmniej tak widziała siebie Cressida biorąc pod uwagę fakt, że ojciec zawsze faworyzował jej starsze rodzeństwo, a ją najczęściej krytykował.
Mugolskie wynalazki jawiły jej się jako niebezpieczne, choć może była to kwestia tego, że tak to przedstawiali czarodzieje, zwłaszcza ci konserwatywni. Ojciec zawsze jej mówił, że wynalazki mugoli są bardzo szkodliwe dla przyrody, zwłaszcza tej magicznej, i że w kraju jest coraz mniej miejsc zamieszkanych przez magiczne stworzenia i rośliny, bo te źle znoszą rozrastający się świat mugoli i ich cywilizację wydzierającą kolejne obszary brytyjskich ziem. Londyn, a przynajmniej jego centrum rzeczywiście nie wydawał się miejscem gdzie czarodziejskie stworzenia i rośliny mogłyby swobodnie żyć. Nawet czarodzieje nie mogli tu funkcjonować swobodnie i zawsze się dziwiła, że Londyn był siedzibą aż dwóch czarodziejskich rodów i to jednych z najbardziej konserwatywnych. Mogła się cieszyć że nie wydano jej za żadnego Blacka, bo musząc żyć w mieście niewątpliwie by szybko zmarniała. Była Flintem, zawsze nim w głębi duszy pozostanie, więc potrzebowała żyć bliżej natury, w spokoju i izolacji, wśród szumu drzew, śpiewów ptaków i dźwięków muzyki.
Nie rozumiała wielu słów kobiety. Koncepcja działania „samochodu” była jej obca i chyba nawet nie chciała zastanawiać się nad nią głębiej, choć zadziwiało ją, że ktokolwiek miał odwagę do nich wsiadać, chociaż Błędny Rycerz, który przyszedł jej na myśl po tej opowieści o mugolskich pojazdach, chyba też był czymś podobnego rodzaju, a czarodzieje nim jeździli. Nie była pewna, bo nie wiedziała do końca jak działał ten dziwaczny środek lokomocji, szlachetnie urodzeni bardzo rzadko z niego korzystali. Ona zawsze wolała teleportację, sieć Fiuu, świstokliki lub ateonany. Do tej pory może tylko raz miała okazję jechać Błędnym Rycerzem i wspominała to niezbyt przyjemnie, ale... może to był jedyny sposób, by szybko dostać się w okolice Blacków? Niezbyt stosowny i dość plebejski, ale na pewno lepszy niż pójście do domu obcej osoby i to prawdopodobnie wątpliwego pochodzenia. Biorąc pod uwagę ile ta kobieta wiedziała o mugolskich wynalazkach mogła być mugolaczką lub przynajmniej miłośniczką mugoli, a lady nie wypadało się z takimi ludźmi zadawać. Na pewno nie w tych czasach. Właściwie nie odeszła od razu tylko dlatego, że się bała bycia samej w obcym miejscu, a także mimo wszystko była jej wdzięczna za pomoc. No i cóż, przejmowała się tym, co myśleli o niej inni i bycie niemiłą nigdy nie przychodziło jej łatwo, nawet wobec niżej urodzonych. Łatwiej było ich po prostu unikać, co skutecznie robiła przez większość życia.
- Chyba wolę skorzystać z Błędnego Rycerza – odezwała się. Była większa szansa że jego kierowca, czarodziej, będzie wiedział gdzie ją dostarczyć. Nawet gdyby tak bardzo nie bała się tych całych „samochodów”, jako lady nie zniżyłaby się do podróżowania w ten sposób i nigdy nie próbowałaby dostać się tak do konserwatywnych Blacków i to tuż po poprawie relacji rodowych. Musiała pojawić się u nich po czarodziejsku i gdyby nie anomalie oczywistym rozwiązaniem byłaby teleportacja lub znalezienie najbliższego kominka z dostępem do sieci Fiuu. Jej pan ojciec byłby wściekły, gdyby zrobiła coś nieodpowiedniego. Nie mogła więc uczynić niczego niestosownego, już czuła wyrzuty sumienia na myśl, że rozmawiała z kimś, z kim pewnie ojciec nie pozwoliłby jej rozmawiać. Ale swoje myśli pozostawiła dla siebie, choć kobieta mogła wyczuć pewien dystans Cressidy i jej upartą chęć trzymania się tego, co czarodziejskie i stosowne. – Pewnie uczyłaś się w Hogwarcie, prawda? Nie pamiętam cię, a pewnie jesteśmy w podobnym wieku – odezwała się po tej dość niepewnej prezentacji, jednocześnie próbując sobie przypomnieć, jak przyzwać Błędnego Rycerza. Ktoś jej kiedyś mówił jak należało to robić, choć miała wtedy nadzieję że nie będzie musiała z tej wiedzy korzystać. Teraz prawdopodobnie nie miała wyjścia. Na pewno nie zamierzała złożyć wizyty mugolaczce bądź miłośniczce mugoli, ani skorzystać z mugolskich środków lokomocji.
- Ja kiedyś też, w maju... – powiedziała cichutko, pamiętając jak kiedyś przez anomalie złamała sobie rękę. Później była dużo ostrożniejsza, zwłaszcza że słyszała też opowieści innych o niegroźnych czarach zmieniających się w niebezpieczne, czasem nawet czarnomagiczne i powodujących groźne obrażenia. W listopadzie słyszała o przypadkach wyczarowywania piorunów i porażania nimi osób bądź rzeczy. Dlatego Cressida bardzo się bała i dawno już wyzbyła się odruchu sięgania po różdżkę, często prawie zapominając o tym, że ją miała.
- Wolę pozostawić czarowanie na moment, kiedy naprawdę nie będę miała innego wyjścia – dodała smętnie, po czym niepewnie ruszyła za kobietą, by schować się pod najbliższe zadaszenie, aby deszcz nie padał prosto na nią, choć wszędzie było zimno i mokro. Gdyby miała pobyć na zewnątrz dłużej to na pewno by się rozchorowała, a tego przecież nie chciała. W ogóle nie chciała tu być. Chciała znaleźć się w dworze rodziców i jak najszybciej zobaczyć matkę, upewnić się, że jej stan wcale nie jest taki poważny. Naprawdę się o nią martwiła, zwłaszcza że zawsze miała z nią bliższą i cieplejszą więź niż z ojcem, który był surowy i konserwatywny, i choć dbał o swoje potomstwo, nigdy nie był ciepły ani pobłażliwy nawet dla córek, a już na pewno nie dla młodszej, wybrakowanej. Przynajmniej tak widziała siebie Cressida biorąc pod uwagę fakt, że ojciec zawsze faworyzował jej starsze rodzeństwo, a ją najczęściej krytykował.
Mugolskie wynalazki jawiły jej się jako niebezpieczne, choć może była to kwestia tego, że tak to przedstawiali czarodzieje, zwłaszcza ci konserwatywni. Ojciec zawsze jej mówił, że wynalazki mugoli są bardzo szkodliwe dla przyrody, zwłaszcza tej magicznej, i że w kraju jest coraz mniej miejsc zamieszkanych przez magiczne stworzenia i rośliny, bo te źle znoszą rozrastający się świat mugoli i ich cywilizację wydzierającą kolejne obszary brytyjskich ziem. Londyn, a przynajmniej jego centrum rzeczywiście nie wydawał się miejscem gdzie czarodziejskie stworzenia i rośliny mogłyby swobodnie żyć. Nawet czarodzieje nie mogli tu funkcjonować swobodnie i zawsze się dziwiła, że Londyn był siedzibą aż dwóch czarodziejskich rodów i to jednych z najbardziej konserwatywnych. Mogła się cieszyć że nie wydano jej za żadnego Blacka, bo musząc żyć w mieście niewątpliwie by szybko zmarniała. Była Flintem, zawsze nim w głębi duszy pozostanie, więc potrzebowała żyć bliżej natury, w spokoju i izolacji, wśród szumu drzew, śpiewów ptaków i dźwięków muzyki.
Nie rozumiała wielu słów kobiety. Koncepcja działania „samochodu” była jej obca i chyba nawet nie chciała zastanawiać się nad nią głębiej, choć zadziwiało ją, że ktokolwiek miał odwagę do nich wsiadać, chociaż Błędny Rycerz, który przyszedł jej na myśl po tej opowieści o mugolskich pojazdach, chyba też był czymś podobnego rodzaju, a czarodzieje nim jeździli. Nie była pewna, bo nie wiedziała do końca jak działał ten dziwaczny środek lokomocji, szlachetnie urodzeni bardzo rzadko z niego korzystali. Ona zawsze wolała teleportację, sieć Fiuu, świstokliki lub ateonany. Do tej pory może tylko raz miała okazję jechać Błędnym Rycerzem i wspominała to niezbyt przyjemnie, ale... może to był jedyny sposób, by szybko dostać się w okolice Blacków? Niezbyt stosowny i dość plebejski, ale na pewno lepszy niż pójście do domu obcej osoby i to prawdopodobnie wątpliwego pochodzenia. Biorąc pod uwagę ile ta kobieta wiedziała o mugolskich wynalazkach mogła być mugolaczką lub przynajmniej miłośniczką mugoli, a lady nie wypadało się z takimi ludźmi zadawać. Na pewno nie w tych czasach. Właściwie nie odeszła od razu tylko dlatego, że się bała bycia samej w obcym miejscu, a także mimo wszystko była jej wdzięczna za pomoc. No i cóż, przejmowała się tym, co myśleli o niej inni i bycie niemiłą nigdy nie przychodziło jej łatwo, nawet wobec niżej urodzonych. Łatwiej było ich po prostu unikać, co skutecznie robiła przez większość życia.
- Chyba wolę skorzystać z Błędnego Rycerza – odezwała się. Była większa szansa że jego kierowca, czarodziej, będzie wiedział gdzie ją dostarczyć. Nawet gdyby tak bardzo nie bała się tych całych „samochodów”, jako lady nie zniżyłaby się do podróżowania w ten sposób i nigdy nie próbowałaby dostać się tak do konserwatywnych Blacków i to tuż po poprawie relacji rodowych. Musiała pojawić się u nich po czarodziejsku i gdyby nie anomalie oczywistym rozwiązaniem byłaby teleportacja lub znalezienie najbliższego kominka z dostępem do sieci Fiuu. Jej pan ojciec byłby wściekły, gdyby zrobiła coś nieodpowiedniego. Nie mogła więc uczynić niczego niestosownego, już czuła wyrzuty sumienia na myśl, że rozmawiała z kimś, z kim pewnie ojciec nie pozwoliłby jej rozmawiać. Ale swoje myśli pozostawiła dla siebie, choć kobieta mogła wyczuć pewien dystans Cressidy i jej upartą chęć trzymania się tego, co czarodziejskie i stosowne. – Pewnie uczyłaś się w Hogwarcie, prawda? Nie pamiętam cię, a pewnie jesteśmy w podobnym wieku – odezwała się po tej dość niepewnej prezentacji, jednocześnie próbując sobie przypomnieć, jak przyzwać Błędnego Rycerza. Ktoś jej kiedyś mówił jak należało to robić, choć miała wtedy nadzieję że nie będzie musiała z tej wiedzy korzystać. Teraz prawdopodobnie nie miała wyjścia. Na pewno nie zamierzała złożyć wizyty mugolaczce bądź miłośniczce mugoli, ani skorzystać z mugolskich środków lokomocji.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Betty zaczęła zaczepiać Gwen łapą, chcąc dostać się na ręce dziewczyny. Malarka westchnęła, spoglądając na pieska z delikatnym uśmiechem. Odepchnęła ją jednak: szczenię było całe mokre i brudne, poza tym z dnia na dzień robiło się coraz to cięższe.
– Tak chyba będzie lepiej – przytaknęła. – Może kiedyś ktoś tymi anomaliami się zajmie… Myślałam nad tym, ale chyba nic tu nie zdziałam, nie mam pojęcia, co może się za nimi kryć.
Gdyby tylko wiedziała jak, Gwen naprawdę chętnie pomogłaby uporać się z tym problemem. Niestety, nawet nie znała osób, które mogłyby powiedzieć jej, skąd to się w ogóle wzięło. Przybyła do Londynu chwilę przed ich nastaniem, więc właściwie ledwo pamiętała czasy, w których mogła swobodnie czarować. Te szkolne stawały się coraz odleglejsze, a będąc we Francji musiała uważać, by ojczym i jego rodzina niczego nie zauważyli.
Skrzywiła się, słysząc o Błędnym Rycerzu.
– Jesteś pewna? To może nie być najlepszy pomysł. Taksówki są może wolniejsze, ale Błędny Rycerz jest zaczarowany, może też powodować jakieś anomalie. No i jakoś… nie ufam temu kierowcy, szczerze mówiąc. Jechałam nim ostatnio i to nie była przyjemna jazda – wyjaśniła. – Za to z taksówek korzystam często i nie ma z nimi problemu, naprawdę.
Przecież nawet zdarzyło jej się przewozić takim sposobem czarodziejów i wszystko kończyło się dobrze. Błędny Rycerz zaś pędził jak szalony, sprawiając, że pasażerowie często nie byli w stanie bezpiecznie usiedzieć. Gwen obawiała się, że tak delikatna dziewczyna jak Cressida, mogłaby sobie po prostu zrobić krzywdę w trakcie takiej trasy.
Gwen nie umknęło uwadze, że nowo poznana dziewczyna próbuje się odcinać od jej pomysłów, jednak nieszczególnie nad tym się zastanawiała. Wydawało jej się po prostu, że lady Fawley cały czas jest w lekkim szoku, a przy okazji (jak wiele młodych czarownic) po prostu boi się mugolskiego świata. Grey rozumiała obydwie te przyczyny, ale jednocześnie naprawdę wydawało jej się, że pomysł ze wzywaniem Błędnego Rycerza był o wiele bardziej ryzykowny, niż zwyczajna mugolska taksówka.
Skinęła głową na słowa Cressidy, uśmiechając się delikatnie.
– Tak, w Hogwarcie. Uczęszczałaś gdzieś indziej? Ja właściwie nie miałam wielkiego wyboru, choć teraz pewnie postawiłabym na jakieś inne miejsce.
Znajdująca się w Wielkiej Brytanii szkoła może była jedną z najbardziej szanowanych, ale nijak miała się do pasji Gwen, więc właściwie wiele z czasu spędzonego tam zostało dość zmarnowane. Zamiast uczyć się o numerologii, czy zgłębiać tajniki run o wiele lepiej przysłużyłaby jej się historia sztuki, bądź warsztat z rysunku. Niestety, czasu nie dało się już cofnąć.
– Naprawdę nie musisz się bać niemagicznych rzeczy – dodała jeszcze, ciepło i delikatnie. – Ja wiem, że to co nieznane, jest straszne… ale często mogłyby ci ułatwić życie, szczególnie teraz, w dobie anomalii.
– Tak chyba będzie lepiej – przytaknęła. – Może kiedyś ktoś tymi anomaliami się zajmie… Myślałam nad tym, ale chyba nic tu nie zdziałam, nie mam pojęcia, co może się za nimi kryć.
Gdyby tylko wiedziała jak, Gwen naprawdę chętnie pomogłaby uporać się z tym problemem. Niestety, nawet nie znała osób, które mogłyby powiedzieć jej, skąd to się w ogóle wzięło. Przybyła do Londynu chwilę przed ich nastaniem, więc właściwie ledwo pamiętała czasy, w których mogła swobodnie czarować. Te szkolne stawały się coraz odleglejsze, a będąc we Francji musiała uważać, by ojczym i jego rodzina niczego nie zauważyli.
Skrzywiła się, słysząc o Błędnym Rycerzu.
– Jesteś pewna? To może nie być najlepszy pomysł. Taksówki są może wolniejsze, ale Błędny Rycerz jest zaczarowany, może też powodować jakieś anomalie. No i jakoś… nie ufam temu kierowcy, szczerze mówiąc. Jechałam nim ostatnio i to nie była przyjemna jazda – wyjaśniła. – Za to z taksówek korzystam często i nie ma z nimi problemu, naprawdę.
Przecież nawet zdarzyło jej się przewozić takim sposobem czarodziejów i wszystko kończyło się dobrze. Błędny Rycerz zaś pędził jak szalony, sprawiając, że pasażerowie często nie byli w stanie bezpiecznie usiedzieć. Gwen obawiała się, że tak delikatna dziewczyna jak Cressida, mogłaby sobie po prostu zrobić krzywdę w trakcie takiej trasy.
Gwen nie umknęło uwadze, że nowo poznana dziewczyna próbuje się odcinać od jej pomysłów, jednak nieszczególnie nad tym się zastanawiała. Wydawało jej się po prostu, że lady Fawley cały czas jest w lekkim szoku, a przy okazji (jak wiele młodych czarownic) po prostu boi się mugolskiego świata. Grey rozumiała obydwie te przyczyny, ale jednocześnie naprawdę wydawało jej się, że pomysł ze wzywaniem Błędnego Rycerza był o wiele bardziej ryzykowny, niż zwyczajna mugolska taksówka.
Skinęła głową na słowa Cressidy, uśmiechając się delikatnie.
– Tak, w Hogwarcie. Uczęszczałaś gdzieś indziej? Ja właściwie nie miałam wielkiego wyboru, choć teraz pewnie postawiłabym na jakieś inne miejsce.
Znajdująca się w Wielkiej Brytanii szkoła może była jedną z najbardziej szanowanych, ale nijak miała się do pasji Gwen, więc właściwie wiele z czasu spędzonego tam zostało dość zmarnowane. Zamiast uczyć się o numerologii, czy zgłębiać tajniki run o wiele lepiej przysłużyłaby jej się historia sztuki, bądź warsztat z rysunku. Niestety, czasu nie dało się już cofnąć.
– Naprawdę nie musisz się bać niemagicznych rzeczy – dodała jeszcze, ciepło i delikatnie. – Ja wiem, że to co nieznane, jest straszne… ale często mogłyby ci ułatwić życie, szczególnie teraz, w dobie anomalii.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Cressida też miała nadzieję że ktoś z tym coś w końcu zrobi, choć miesiące mijały i nic się nie poprawiało. Wręcz było coraz gorzej. Nawet życie szlachcianek było utrudnione, choć tym co martwiło ją najbardziej był negatywny wpływ anomalii na dzieci. Niemożność tak częstego opuszczania dworku oraz czarowania dało się przeżyć, ale o dzieci martwiła się przez cały czas.
- Powinni zająć się już dawno, a wciąż nikt nic z tym nie zrobił – odezwała się, przejęta tą biernością służb. Jednocześnie pozostawała nieświadoma tego, że w kraju ścierały się ze sobą dwie przeciwstawne siły i że to one były odpowiedzialne za tragedie rozgrywające się w ostatnich miesiącach. Nie wiedząc tego zakładała że to ministerstwo powinno coś zrobić, by obywatelom żyło się lepiej i bezpieczniej.
- Jestem pewna – powiedziała, a jej nieśmiały głos nagle nabrał odrobinę więcej pewności. Jednocześnie w oczach błysnął strach, gdy kobieta znów zaczęła ją usilnie namawiać do skorzystania z mugolskich środków lokomocji. – Jestem lady, mi nie przystoi. Nie wypada mi nawet rozmawiać z... ludźmi niemagicznego pochodzenia – zaznaczyła, nie wiedząc że akurat ta konkretna kobieta też takiego pochodzenia jest, miała na myśli mugoli, z których pomocy skorzystanie proponowała. Spojrzała na nią z niepokojem i dystansem, wiedząc, że pan ojciec nie zaaprobowałby tej kobiety jako znajomość dla jego córki. Nieznajoma wyraźnie sympatyzowała ze światem mugoli. Ojciec nie pozwoliłby jej nawet z nią rozmawiać, więc Cressie, choć chciała być uprzejma wobec osoby, która wydawała się naprawdę próbować jej pomóc, miała wyrzuty sumienia że robiła coś, co z ojcowskimi zasadami byłoby sprzeczne. – Skorzystam z Błędnego Rycerza. On dostarczy mnie do magicznego świata.
Nie był to przyjemny środek podróży, ani nie był lubiany przez wysoko urodzonych, ale jakoś musiała się stąd wydostać i dotrzeć w jakiekolwiek miejsce, które znała. Choćby na Pokątną, a najlepiej do posiadłości ciotki i kuzyna, którzy mogliby jej pomóc. A później... No cóż, miała nadzieję że jej kolejny świstoklik się nie zepsuje i nie wyrzuci jej więcej w takim miejscu lub jeszcze gorszym. Wolałaby unikać tego typu „przygód”.
- Tak. W Beauxbatons – przytaknęła lakonicznie. Różne szkoły tłumaczyły dlaczego nigdy jej nie widziała i dlaczego nie kojarzyła jej twarzy ani imienia, choć świat magiczny nie był duży, i większość brytyjskich czarodziejów będących w podobnym wieku zapewne miała okazję poznać się w szkole – poza osobami, które jak Cressida zostały wysłane za granicę. Nie znała jej nazwiska a więc co za tym idzie również pochodzenia, ale same jej słowa i zachowanie mogły sugerować krew raczej brudną niż czystą. Mimo to Cressida nie zachowywała się wrogo, była osobą zbyt na to łagodną i dobrą, ale wiedziała gdzie leży granica i pamiętała wszystko, co wpoił jej w rodzinnym domu ojciec. Nie uczył jej nigdy nienawiści do niżej urodzonych, ale nie pozwalał też się z nimi spoufalać i traktować ich jak równych sobie. Zawsze stawiał tę granicę, a matka uczyła, że powinna być uprzejma i grzeczna, ale pamiętać kim była i jakie były jej obowiązki.
Przypomniała sobie na szczęście, jak wzywa się Błędnego Rycerza. Upewniwszy się że w pobliżu nie ma żadnej stalowej bestii o żółtych ślepiach zbliżyła się do krawężnika i uniosła rękę wiodącą. W tym samym momencie usłyszała też szybkie, zbliżające się kroki i dostrzegła niemal biegnącą w jej kierunku służkę.
- Panienko Cressido? Och, panienko Cressido, jak to dobrze, że cię znalazłam, tak bardzo się martwiłam! – mówiła czarownica, a i Cressie bardzo ulżyło na widok służki całej i zdrowej. Poczuła się bezpieczniej, choć i tak wzdrygnęła się ze strachu gdy Błędny Rycerz raptownie wyhamował na ulicy.
Cressida obejrzała się jeszcze przez ramię i cicho pożegnała Gwen. Kimkolwiek była, grzecznie było coś powiedzieć na odchodne, zwłaszcza że kobieta próbowała jej pomóc. Potem wraz ze służką wsiadły do Błędnego Rycerza.
| zt.?
- Powinni zająć się już dawno, a wciąż nikt nic z tym nie zrobił – odezwała się, przejęta tą biernością służb. Jednocześnie pozostawała nieświadoma tego, że w kraju ścierały się ze sobą dwie przeciwstawne siły i że to one były odpowiedzialne za tragedie rozgrywające się w ostatnich miesiącach. Nie wiedząc tego zakładała że to ministerstwo powinno coś zrobić, by obywatelom żyło się lepiej i bezpieczniej.
- Jestem pewna – powiedziała, a jej nieśmiały głos nagle nabrał odrobinę więcej pewności. Jednocześnie w oczach błysnął strach, gdy kobieta znów zaczęła ją usilnie namawiać do skorzystania z mugolskich środków lokomocji. – Jestem lady, mi nie przystoi. Nie wypada mi nawet rozmawiać z... ludźmi niemagicznego pochodzenia – zaznaczyła, nie wiedząc że akurat ta konkretna kobieta też takiego pochodzenia jest, miała na myśli mugoli, z których pomocy skorzystanie proponowała. Spojrzała na nią z niepokojem i dystansem, wiedząc, że pan ojciec nie zaaprobowałby tej kobiety jako znajomość dla jego córki. Nieznajoma wyraźnie sympatyzowała ze światem mugoli. Ojciec nie pozwoliłby jej nawet z nią rozmawiać, więc Cressie, choć chciała być uprzejma wobec osoby, która wydawała się naprawdę próbować jej pomóc, miała wyrzuty sumienia że robiła coś, co z ojcowskimi zasadami byłoby sprzeczne. – Skorzystam z Błędnego Rycerza. On dostarczy mnie do magicznego świata.
Nie był to przyjemny środek podróży, ani nie był lubiany przez wysoko urodzonych, ale jakoś musiała się stąd wydostać i dotrzeć w jakiekolwiek miejsce, które znała. Choćby na Pokątną, a najlepiej do posiadłości ciotki i kuzyna, którzy mogliby jej pomóc. A później... No cóż, miała nadzieję że jej kolejny świstoklik się nie zepsuje i nie wyrzuci jej więcej w takim miejscu lub jeszcze gorszym. Wolałaby unikać tego typu „przygód”.
- Tak. W Beauxbatons – przytaknęła lakonicznie. Różne szkoły tłumaczyły dlaczego nigdy jej nie widziała i dlaczego nie kojarzyła jej twarzy ani imienia, choć świat magiczny nie był duży, i większość brytyjskich czarodziejów będących w podobnym wieku zapewne miała okazję poznać się w szkole – poza osobami, które jak Cressida zostały wysłane za granicę. Nie znała jej nazwiska a więc co za tym idzie również pochodzenia, ale same jej słowa i zachowanie mogły sugerować krew raczej brudną niż czystą. Mimo to Cressida nie zachowywała się wrogo, była osobą zbyt na to łagodną i dobrą, ale wiedziała gdzie leży granica i pamiętała wszystko, co wpoił jej w rodzinnym domu ojciec. Nie uczył jej nigdy nienawiści do niżej urodzonych, ale nie pozwalał też się z nimi spoufalać i traktować ich jak równych sobie. Zawsze stawiał tę granicę, a matka uczyła, że powinna być uprzejma i grzeczna, ale pamiętać kim była i jakie były jej obowiązki.
Przypomniała sobie na szczęście, jak wzywa się Błędnego Rycerza. Upewniwszy się że w pobliżu nie ma żadnej stalowej bestii o żółtych ślepiach zbliżyła się do krawężnika i uniosła rękę wiodącą. W tym samym momencie usłyszała też szybkie, zbliżające się kroki i dostrzegła niemal biegnącą w jej kierunku służkę.
- Panienko Cressido? Och, panienko Cressido, jak to dobrze, że cię znalazłam, tak bardzo się martwiłam! – mówiła czarownica, a i Cressie bardzo ulżyło na widok służki całej i zdrowej. Poczuła się bezpieczniej, choć i tak wzdrygnęła się ze strachu gdy Błędny Rycerz raptownie wyhamował na ulicy.
Cressida obejrzała się jeszcze przez ramię i cicho pożegnała Gwen. Kimkolwiek była, grzecznie było coś powiedzieć na odchodne, zwłaszcza że kobieta próbowała jej pomóc. Potem wraz ze służką wsiadły do Błędnego Rycerza.
| zt.?
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Gwen wiedziała o obecnej sytuacji chyba nieco więcej od Cressidy, jednak nie była w nią czynnie zaangażowana. Nie wiedziała, od czego mogłaby zacząć, nie miała punktu zaczepienia – dlatego cały czas krążyła wokół, nie wiedząc, jak dotrzeć do centrum ścierających się sił. Chociaż czy ona, delikatna malarka, byłaby w stanie jakkolwiek zmienić wynik wojny? Nie była tego pewna.
Zmarszczyła brwi, słysząc odmowę lady Fawley i skrzywiła się delikatnie, gdy ta zaczęła wyjaśniać jej, czym i dlaczego zamierza pojechać do swoich bliskich. Chwilę później w oczach dziewczyny ponownie pojawiła się odrobina zmartwienia. Lady! Ech, te szlacheckie, czarodziejskie tytuły, toż to przecież był jakiś absurd! Gwen, jako osoba zarządzająca w pełni własnym życiem, nie potrafiła zrozumieć, jak kobieta, w teorii wyżej postawiona od niej, może pozwalać sobie na taką ilość ograniczeń. Co prawda nie miała nic przeciwko tradycjom i szanowała układ, w którym to kobieta zajmuje się domem, ale wszystko miało swoje granice. Nikt nie powinien kobiecie mówić czym ma jeździć i z kim rozmawiać!
– Ale jesteś lady, kto ci może zabronić? – spytała. Widać było, że podskoczyły jej nerwy. – Magiczny świat, niemagiczny… przecież to tylko dwie strony tej samej monety. Grimmauld Place leży przecież w mugolskiej dzielnicy, Cressie, taksówkarz wie, jak tam dojechać. Jak wolisz, nie mogę cię do niczego zmusić, ale… nie wyglądasz mi na osobę, która w pełni szanowałaby i akceptowała te biorące się z pogardy i ignorancji „prawa”… gdyby tylko je w pełni rozumiała – zakończyła wypowiedź nieco cichszym tonem.
Westchnęła, patrząc, jak młoda szlachcianka podchodzi w stronę ulicy i wzywa rycerza. Odetchnęła z ulgą, gdy okazało się, że jednak nie jest już sama. Dosłownie chwilę później kobiety wsiadły do Rycerza, a Gwen pomachała Cressidzie na pożegnanie z wciąż zmartwioną miną. Ta młoda, śliczna dziewczyna… czy ona wiedziała, jak wiele życia traci przez te wszystkie nielogiczne i niepotrzebne zasady?
Wzduchając, Gwen pociągnęła za smycz.
– Chodź do domu, Betty. Nic tu po nas.
| z/t
Zmarszczyła brwi, słysząc odmowę lady Fawley i skrzywiła się delikatnie, gdy ta zaczęła wyjaśniać jej, czym i dlaczego zamierza pojechać do swoich bliskich. Chwilę później w oczach dziewczyny ponownie pojawiła się odrobina zmartwienia. Lady! Ech, te szlacheckie, czarodziejskie tytuły, toż to przecież był jakiś absurd! Gwen, jako osoba zarządzająca w pełni własnym życiem, nie potrafiła zrozumieć, jak kobieta, w teorii wyżej postawiona od niej, może pozwalać sobie na taką ilość ograniczeń. Co prawda nie miała nic przeciwko tradycjom i szanowała układ, w którym to kobieta zajmuje się domem, ale wszystko miało swoje granice. Nikt nie powinien kobiecie mówić czym ma jeździć i z kim rozmawiać!
– Ale jesteś lady, kto ci może zabronić? – spytała. Widać było, że podskoczyły jej nerwy. – Magiczny świat, niemagiczny… przecież to tylko dwie strony tej samej monety. Grimmauld Place leży przecież w mugolskiej dzielnicy, Cressie, taksówkarz wie, jak tam dojechać. Jak wolisz, nie mogę cię do niczego zmusić, ale… nie wyglądasz mi na osobę, która w pełni szanowałaby i akceptowała te biorące się z pogardy i ignorancji „prawa”… gdyby tylko je w pełni rozumiała – zakończyła wypowiedź nieco cichszym tonem.
Westchnęła, patrząc, jak młoda szlachcianka podchodzi w stronę ulicy i wzywa rycerza. Odetchnęła z ulgą, gdy okazało się, że jednak nie jest już sama. Dosłownie chwilę później kobiety wsiadły do Rycerza, a Gwen pomachała Cressidzie na pożegnanie z wciąż zmartwioną miną. Ta młoda, śliczna dziewczyna… czy ona wiedziała, jak wiele życia traci przez te wszystkie nielogiczne i niepotrzebne zasady?
Wzduchając, Gwen pociągnęła za smycz.
– Chodź do domu, Betty. Nic tu po nas.
| z/t
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Przybywamy z tej lokacji
Przypomnienie sobie wieczorów podobnych - nie było trudne. Był w końcu czas, że jego obecność przy barowej półce była czynnością zbyt naturalna, by mógł zapomnieć. Tak, jak pamiętać miał niegdysiejsze noce już po wyjściu z lokalu. Zazwyczaj, w kobiecym towarzystwie. I scenariusz, który tak dobrze znał - kusił dziś wyjątkowo intensywnie. Wodził zapachem ulotnych perfum, przyciągał spojrzeniem , które tak lubił. Chwytał jego wzrok w ramiona tajemnicy, która przecież mógłby odkryć. Tylko na jedną noc. Do głosu równie głośno dochodziły inne doznania, ale jednocześnie, wciąż pozostawał czujny, jakby prowadził osobista walkę z demonami. A może po prostu ze sobą samym.
- Kłamiesz - przechylił głowę, podciągając kąciki ust w górę, imitując uśmiech. Wychwytywanie kłamstwa przychodziło mu naturalnie. Intuicyjnie dostrzegał zmamiona, które o tym świadczyły. Drobne, mimiczne zmiany, ledwie dostrzegalny cień przy ustach lub nienaturalna zmarszczka, albo jej brak) przy oczach. Całe ciało o tym mówiło, a Skamander wyspecjalizował się w jego odczytywaniu. I chociaż zazwyczaj miał do czynienia z ze zbrodniarzami, doświadczenie w towarzystwie kobiet nauczyło go mieć się na baczności. Nie bez powodu, jak widział - Więc nie odpowiem, możesz zastanawiać się dalej - wzruszył ramieniem, jakby rzeczywisty powód był bez znaczenia. Nie. Nie miał ochoty zwierzać się ze swoich myśli. Tak, jak nie miał ochoty sam do nich zaglądać. Nie dziś. I nie miał ochoty konfrontować się z kłamstwami.
- Podobno mi się to czasem zdarza - skwitował, raz jeszcze unosząc kąciki ust ku górze, tym razem, wplatając rzeczywista wesołość. Błędny rycerz. na szczęście, jeszcze się nie zgubił. I gubić nie miał zamiary. A na pewno nie w wyborze obranej ścieżki. Ślady decyzji, widoczne wyraźnie na nim samym, w bliznach, snując historie, których on opowiadać nie zawsze mógł i chciał.
Byłby kłamcą, gdyby stwierdził, że nie podobał mu sposób, w jaki przyglądało mu się kilka kobiet. Trudno w tej materii o czysta ocenę, ale był świadom własnej atrakcyjności. Kiedyś - podkreślaną jeszcze mocniej przez zawadiacką naturę. Albo... cała aurę, którą wokół siebie tworzył. To, co prezentował sobą dziś, różniło się diametralnie od przeszłości. A mimo to - wciąż pozostawał na celowniku kobiecych spojrzeń.
Tylko odrobinę był zaskoczony, gdy ciemnowłosa kobieta zdecydowała się podejść. odwrócił się na siedzeniu, wciąż opierając jednym ramieniem o brzeg barowego blatu, słuchając głosu nieznajomej. uznałby ja nawet za śliczna, gdyby nie poziom unoszącego się alkoholowego oparu z ust i nachalności, która powoli wykraczała poza dopuszczone - na ten moment. uwielbiał kobiety z pazurem, ale zachowanie ciemnowłosej sprawiało, ze traciła na kobiecości. Zbyt łatwo byłoby ja zdobyć. Czy współczesne kobiety zapominały o wartościach, jak wstyd? Kobieca dłoń, która oparła się o jego i ciepło bijące od zbliżonego oddechu, musiało się zakończyć - Nie. Wystarczy. za dużo wypiłaś - łagodnie odsunął drobne palce, przekręcając się na siedzeniu. Ale to jego towarzyszka postanowiła uciąć całkowicie nowe spotkanie. Bez sprzeciwu poddał się dłoni, która chwyciła go za nadgarstek. Zostawił niedopita szklankę alkoholu, po czym wzruszeniem ramion pożegnał ciemnowłosą, która torpedowała wściekłym wzrokiem tak jego, jak i samą Gillian.
- Tutaj chyba już na tłok nie będziemy narzekać - szli w milczeniu jeszcze chwile po opuszczeniu lokalu. Wyswobodził własną rękę, muskając palcami wnętrze kobiecej dłoni. Dopiero, gdy dotarł go ulotny zapach wody, zorientował się, gdzie właściwie szli. Zatrzymał kroki przed zejściem niżej, bliżej brzegu - Widzisz to drzewo w oddali? - stanął tuż za Gillian, unosząc dłoń ponad jej ramieniem, by wskazać jej kierunek - jest tam bardziej piaszczysta wysepka. Osłoni przed deszczem - nachylił się tylko odrobinę, by ciepłym oddechem owiać odsłoniętą skórę na szyi. Mżawka, która do tej pory cięła, coraz mocniej naznaczała swoją obecność. Wilgoć pogody nie przeszkadzała na dłuższa metę, ale jakakolwiek rozmowa w tych warunkach, odpadała.
Przypomnienie sobie wieczorów podobnych - nie było trudne. Był w końcu czas, że jego obecność przy barowej półce była czynnością zbyt naturalna, by mógł zapomnieć. Tak, jak pamiętać miał niegdysiejsze noce już po wyjściu z lokalu. Zazwyczaj, w kobiecym towarzystwie. I scenariusz, który tak dobrze znał - kusił dziś wyjątkowo intensywnie. Wodził zapachem ulotnych perfum, przyciągał spojrzeniem , które tak lubił. Chwytał jego wzrok w ramiona tajemnicy, która przecież mógłby odkryć. Tylko na jedną noc. Do głosu równie głośno dochodziły inne doznania, ale jednocześnie, wciąż pozostawał czujny, jakby prowadził osobista walkę z demonami. A może po prostu ze sobą samym.
- Kłamiesz - przechylił głowę, podciągając kąciki ust w górę, imitując uśmiech. Wychwytywanie kłamstwa przychodziło mu naturalnie. Intuicyjnie dostrzegał zmamiona, które o tym świadczyły. Drobne, mimiczne zmiany, ledwie dostrzegalny cień przy ustach lub nienaturalna zmarszczka, albo jej brak) przy oczach. Całe ciało o tym mówiło, a Skamander wyspecjalizował się w jego odczytywaniu. I chociaż zazwyczaj miał do czynienia z ze zbrodniarzami, doświadczenie w towarzystwie kobiet nauczyło go mieć się na baczności. Nie bez powodu, jak widział - Więc nie odpowiem, możesz zastanawiać się dalej - wzruszył ramieniem, jakby rzeczywisty powód był bez znaczenia. Nie. Nie miał ochoty zwierzać się ze swoich myśli. Tak, jak nie miał ochoty sam do nich zaglądać. Nie dziś. I nie miał ochoty konfrontować się z kłamstwami.
- Podobno mi się to czasem zdarza - skwitował, raz jeszcze unosząc kąciki ust ku górze, tym razem, wplatając rzeczywista wesołość. Błędny rycerz. na szczęście, jeszcze się nie zgubił. I gubić nie miał zamiary. A na pewno nie w wyborze obranej ścieżki. Ślady decyzji, widoczne wyraźnie na nim samym, w bliznach, snując historie, których on opowiadać nie zawsze mógł i chciał.
Byłby kłamcą, gdyby stwierdził, że nie podobał mu sposób, w jaki przyglądało mu się kilka kobiet. Trudno w tej materii o czysta ocenę, ale był świadom własnej atrakcyjności. Kiedyś - podkreślaną jeszcze mocniej przez zawadiacką naturę. Albo... cała aurę, którą wokół siebie tworzył. To, co prezentował sobą dziś, różniło się diametralnie od przeszłości. A mimo to - wciąż pozostawał na celowniku kobiecych spojrzeń.
Tylko odrobinę był zaskoczony, gdy ciemnowłosa kobieta zdecydowała się podejść. odwrócił się na siedzeniu, wciąż opierając jednym ramieniem o brzeg barowego blatu, słuchając głosu nieznajomej. uznałby ja nawet za śliczna, gdyby nie poziom unoszącego się alkoholowego oparu z ust i nachalności, która powoli wykraczała poza dopuszczone - na ten moment. uwielbiał kobiety z pazurem, ale zachowanie ciemnowłosej sprawiało, ze traciła na kobiecości. Zbyt łatwo byłoby ja zdobyć. Czy współczesne kobiety zapominały o wartościach, jak wstyd? Kobieca dłoń, która oparła się o jego i ciepło bijące od zbliżonego oddechu, musiało się zakończyć - Nie. Wystarczy. za dużo wypiłaś - łagodnie odsunął drobne palce, przekręcając się na siedzeniu. Ale to jego towarzyszka postanowiła uciąć całkowicie nowe spotkanie. Bez sprzeciwu poddał się dłoni, która chwyciła go za nadgarstek. Zostawił niedopita szklankę alkoholu, po czym wzruszeniem ramion pożegnał ciemnowłosą, która torpedowała wściekłym wzrokiem tak jego, jak i samą Gillian.
- Tutaj chyba już na tłok nie będziemy narzekać - szli w milczeniu jeszcze chwile po opuszczeniu lokalu. Wyswobodził własną rękę, muskając palcami wnętrze kobiecej dłoni. Dopiero, gdy dotarł go ulotny zapach wody, zorientował się, gdzie właściwie szli. Zatrzymał kroki przed zejściem niżej, bliżej brzegu - Widzisz to drzewo w oddali? - stanął tuż za Gillian, unosząc dłoń ponad jej ramieniem, by wskazać jej kierunek - jest tam bardziej piaszczysta wysepka. Osłoni przed deszczem - nachylił się tylko odrobinę, by ciepłym oddechem owiać odsłoniętą skórę na szyi. Mżawka, która do tej pory cięła, coraz mocniej naznaczała swoją obecność. Wilgoć pogody nie przeszkadzała na dłuższa metę, ale jakakolwiek rozmowa w tych warunkach, odpadała.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Chłodne powietrze, które uderzyło ją w twarz tuż po przekroczeniu progu zatłoczonego i dusznego baru poskutkowało tym, że zmagazynowane w organizmie procenty powoli uleciały, sprawiając, że nieco bardziej zwróciła uwagę na podjętą przed paroma minutami słowną grę. Całą drogę pokonała w ciszy, nie sprzeciwiając się, kiedy dopiero na samym jej końcu Samuel rozplótł ich palce a potem obie ręce skrzyżowała pod biustem, jedynie nieco szczelnej otulając się płaszczem. Nie było szczególnie ciepło, z kolei na przybierającą na sile mżawkę starała się nie zwracać uwagi – czasami pracowała w gorszych warunkach i, jak mawiał niegdyś jej ojciec, nie była z cukru, więc nie musiała się martwić o rozpuszczenie, choć miała świadomość, że o swoje zdrowie jednak powinna zacząć. Podchodząc na skraj, zatrzymała się niebezpiecznie tuż nad brzegiem i wciąż – zadziwiająco nawet dla siebie – milczała. Panującej między nimi ciszy bynajmniej nie uważała za krępującej, a wręcz przeciwnie: doceniała osoby, w których towarzystwie mogła po prostu przebywać i się nie odzywać. Jej myśli zresztą skierowały się w zaskakującym kierunku, gdy zaczęła zastanawiać się ile osób w ostatnich dniach zakończyło swój żywot w Tamizie na własne i niewłasne życzenie, i ile z tych osób na wiosnę wypłynie.
Kiedy jednak Samuel zatrzymał się niebezpiecznie tuż za nią, całkowicie pozbawiając jej prywatnej sfery, wzdrygnęła się, powracając na ziemię, tu i teraz. Spojrzała we wskazanym kierunku i przytaknęła, że tak, widzi, a potem obróciła nieco twarz w bok, próbując posłać mu pełne konsternacji spojrzenie. Czy naprawdę nie mieli lepszych miejsc do rozmowy? Nie miała zamiaru jednak narzekać, bo daleko jej zawsze było do uskarżania się na cokolwiek, a powrót do pustego mieszkania nie był zbyt zachęcającą perspektywą po tak intrygującym zwrocie akcji po smętnym i ciężkim dniu, więc doceniała i nawet siedzenie na piaszczystej wysepce.
– Nie smuci cię fakt, że spędzasz ten wieczór akurat ze mną? – odezwała się cicho, próbując nie zwracać uwagi na podrażnioną oddechem szyję, ale wiedziała, że nie była w stanie oszukać ani jego ani organizmu, który zareagował mimowolnie na ten gest. Znając zresztą jego zagrywki z przeszłości, dostrzegła w tym ruchu celowość i dalej, jak za czasów szkolnych, próbowała pozostać na nią obojętna.
– Widzę, że wciąż masz zasady – zawyrokowała, nawiązując jeszcze do sytuacji w pubie – to godne podziwu; inni mężczyźni na twoim miejscu nie mieliby skrupułów – była przecież świadkiem wielu incydentów, widziała jak traktowano kobiety i jak zachowywali się mężczyźni, ale dostrzegała też drugą stronę medalu sytuacji; w części przypadków przewyższała lekkomyślność i zgubna brawura – i wybraliby ją, zamiast moknięcia pod drzewem – uśmiechnęła się i zaraz po tym zwróciła się przodem do Samuela. Na tyle głowy jednak miała świadomość, że od upadku do wody dzieliła ją odrobina szczęścia i cudu, dlatego cały nacisk skierowała na palce stóp, przechylając się nieco do przodu.
Kiedy jednak Samuel zatrzymał się niebezpiecznie tuż za nią, całkowicie pozbawiając jej prywatnej sfery, wzdrygnęła się, powracając na ziemię, tu i teraz. Spojrzała we wskazanym kierunku i przytaknęła, że tak, widzi, a potem obróciła nieco twarz w bok, próbując posłać mu pełne konsternacji spojrzenie. Czy naprawdę nie mieli lepszych miejsc do rozmowy? Nie miała zamiaru jednak narzekać, bo daleko jej zawsze było do uskarżania się na cokolwiek, a powrót do pustego mieszkania nie był zbyt zachęcającą perspektywą po tak intrygującym zwrocie akcji po smętnym i ciężkim dniu, więc doceniała i nawet siedzenie na piaszczystej wysepce.
– Nie smuci cię fakt, że spędzasz ten wieczór akurat ze mną? – odezwała się cicho, próbując nie zwracać uwagi na podrażnioną oddechem szyję, ale wiedziała, że nie była w stanie oszukać ani jego ani organizmu, który zareagował mimowolnie na ten gest. Znając zresztą jego zagrywki z przeszłości, dostrzegła w tym ruchu celowość i dalej, jak za czasów szkolnych, próbowała pozostać na nią obojętna.
– Widzę, że wciąż masz zasady – zawyrokowała, nawiązując jeszcze do sytuacji w pubie – to godne podziwu; inni mężczyźni na twoim miejscu nie mieliby skrupułów – była przecież świadkiem wielu incydentów, widziała jak traktowano kobiety i jak zachowywali się mężczyźni, ale dostrzegała też drugą stronę medalu sytuacji; w części przypadków przewyższała lekkomyślność i zgubna brawura – i wybraliby ją, zamiast moknięcia pod drzewem – uśmiechnęła się i zaraz po tym zwróciła się przodem do Samuela. Na tyle głowy jednak miała świadomość, że od upadku do wody dzieliła ją odrobina szczęścia i cudu, dlatego cały nacisk skierowała na palce stóp, przechylając się nieco do przodu.
Gillian Tremaine
Zawód : nielegalna redaktorka Proroka Codziennego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : n/d
Rzut oka na świat wykazuje, że okropności nie są niczym innym jak realizmem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wilgotne, nocne już powietrze, przeganiało gęstość myśli, która wcześniej tłumiła i zajmowała umysł. Być może role odpowiednią odegrał też alkohol, który zdążył w siebie wlać, ale wciąż niewystarczająco, by wytracić go z wolnych decyzji. Narzucone odgórnie ograniczenia nie pozwalały na całkowita utratę kontroli i nawet jeśli zdawał sobie sprawę, że miał całkiem mocna głowę, nie próbował sprawdzić dziś jak bardzo. Płynące w e krwi procenty na tyle jednak o sobie poprzypominały, że blokowały kilka, naturalnych na co dzień, nieustępliwych granic.
od czasu do czasu zerkał na towarzysząca mu kobietę, przyglądając się łagodnym rysom i zdał sobie nawet sprawę, jak uroczo wyglądała w aureoli ciemnych włosów i kilku pasm, które zawijały się przy skroni i opadały luźno, zapewne łaskocząc policzek. Uniósł dłoń w odruchu, który miał założyć kosmyk za ucho, ale będąc już na wysokości kobiecego lica, odsunął się, czując głuchy, karcący głosik z tyłu głowy. Nie powinien. Tylko dlaczego? W imię jakich zasad rezygnował z tych drobnych przyjemności?
Rzeka zdawała się bardziej szumiąca, niż pamiętał. Wynikało to zapewne z nieostającego deszczu, albo z odległych uderzeń piorunów. Nie ma co, idealna pogoda na "romantyczny" spacer. Coraz bardziej irytowało go własne zachowanie, oddając zapewne do głosu, bardziej młodzieńcze instynkty, albo przyzwyczajania. albo... zwykła tęsknota i chęć wypełnienia drażniącej jego pierś pustki. Wydawało mu się, że pozbył się podobnych nawyków, chociaż te dumnie budziły się, przypominając o ogniu, który tak żywo płonął pod jego skórą.
Odległość, jaka dzielił od stojącej kobiety, nie zawstydzała go. Kusiła. I tym razem, nie cofnął ani słów, ani niebezpiecznie blisko sięgającego oddechu. nawet przez pryzmat pogody, był w stanie wyczuć delikatny zapach skóry, dostrzegając nawet drżenie, które wywołał. Wrażenie pociągnęło go silniej, wplatając uśmiech, który mignął na jego wargach, nim Gillian odwróciła się ku niemu - Dlaczego miałoby mnie to smucić? - odchylił się, tym razem pozostawiając wolną przestrzeń kobiecie - gdybym nie chciał z tobą wyjść, nie zrobiłbym tego - dodał ciszej, chociaż pewien, że słowa dotarły do celu. Nie zmniejszył dzielącego ich dystansu, ale nie odsunął się również, niejako zatrzymując kobietę w miejscu. prowokował swoista konfrontację, ale wystarczyło słowo, by odsunął się na dobre. Wyczuwał, kiedy mógł sobie pozwolić na zachowanie, które wykraczało poza normy zwyczajnej rozmowy. Niepisane reguły, gesty, drżenie ciała, zmieniony ton głosu, czy malujące się na licu cienie. Wszystko to miało znaczenie i wychwytywał je mimowolnie, nie zastanawiając się nawet nad ich znaczeniem.
- Nie widzę w tym nic nadzwyczajnego - właściwie, mógł nawet dziwić się, że istnieli mężczyźni, którzy byli tak podatni na instynkty, by wykorzystać kobiecą słabość do alkoholu. czuł nawet dziwne obrzydzenie na myśl, że spędziłby noc z taka, która następnego ranka nie pamiętałaby nic szczególnego. Nie był zwierzęciem goniącym za instynktami - i jestem wybredny - tym razem to on wzruszył ramieniem, zapewne umykając tym gestem wciąż odwróconej kobiety.
zaczekał z odpowiedzią, gdy tylko dostrzegł ruch. Wysunął rękę, chroniąc przed ewentualnym upadkiem, ale gdy Gillian odwróciła się, stając do niego twarzą, dłoń zmieniła trajektorię, opadając na kobiecej talii - mówiłem, jestem wybredny - czując, jak unosi się na palcach, wysunął druga rękę, obejmując w pełni drobną sylwetkę - Nie spadnij - ciemne źrenice odnalazły spojrzenie dziennikarki, gdy przyciągał ją nieco bliżej.
od czasu do czasu zerkał na towarzysząca mu kobietę, przyglądając się łagodnym rysom i zdał sobie nawet sprawę, jak uroczo wyglądała w aureoli ciemnych włosów i kilku pasm, które zawijały się przy skroni i opadały luźno, zapewne łaskocząc policzek. Uniósł dłoń w odruchu, który miał założyć kosmyk za ucho, ale będąc już na wysokości kobiecego lica, odsunął się, czując głuchy, karcący głosik z tyłu głowy. Nie powinien. Tylko dlaczego? W imię jakich zasad rezygnował z tych drobnych przyjemności?
Rzeka zdawała się bardziej szumiąca, niż pamiętał. Wynikało to zapewne z nieostającego deszczu, albo z odległych uderzeń piorunów. Nie ma co, idealna pogoda na "romantyczny" spacer. Coraz bardziej irytowało go własne zachowanie, oddając zapewne do głosu, bardziej młodzieńcze instynkty, albo przyzwyczajania. albo... zwykła tęsknota i chęć wypełnienia drażniącej jego pierś pustki. Wydawało mu się, że pozbył się podobnych nawyków, chociaż te dumnie budziły się, przypominając o ogniu, który tak żywo płonął pod jego skórą.
Odległość, jaka dzielił od stojącej kobiety, nie zawstydzała go. Kusiła. I tym razem, nie cofnął ani słów, ani niebezpiecznie blisko sięgającego oddechu. nawet przez pryzmat pogody, był w stanie wyczuć delikatny zapach skóry, dostrzegając nawet drżenie, które wywołał. Wrażenie pociągnęło go silniej, wplatając uśmiech, który mignął na jego wargach, nim Gillian odwróciła się ku niemu - Dlaczego miałoby mnie to smucić? - odchylił się, tym razem pozostawiając wolną przestrzeń kobiecie - gdybym nie chciał z tobą wyjść, nie zrobiłbym tego - dodał ciszej, chociaż pewien, że słowa dotarły do celu. Nie zmniejszył dzielącego ich dystansu, ale nie odsunął się również, niejako zatrzymując kobietę w miejscu. prowokował swoista konfrontację, ale wystarczyło słowo, by odsunął się na dobre. Wyczuwał, kiedy mógł sobie pozwolić na zachowanie, które wykraczało poza normy zwyczajnej rozmowy. Niepisane reguły, gesty, drżenie ciała, zmieniony ton głosu, czy malujące się na licu cienie. Wszystko to miało znaczenie i wychwytywał je mimowolnie, nie zastanawiając się nawet nad ich znaczeniem.
- Nie widzę w tym nic nadzwyczajnego - właściwie, mógł nawet dziwić się, że istnieli mężczyźni, którzy byli tak podatni na instynkty, by wykorzystać kobiecą słabość do alkoholu. czuł nawet dziwne obrzydzenie na myśl, że spędziłby noc z taka, która następnego ranka nie pamiętałaby nic szczególnego. Nie był zwierzęciem goniącym za instynktami - i jestem wybredny - tym razem to on wzruszył ramieniem, zapewne umykając tym gestem wciąż odwróconej kobiety.
zaczekał z odpowiedzią, gdy tylko dostrzegł ruch. Wysunął rękę, chroniąc przed ewentualnym upadkiem, ale gdy Gillian odwróciła się, stając do niego twarzą, dłoń zmieniła trajektorię, opadając na kobiecej talii - mówiłem, jestem wybredny - czując, jak unosi się na palcach, wysunął druga rękę, obejmując w pełni drobną sylwetkę - Nie spadnij - ciemne źrenice odnalazły spojrzenie dziennikarki, gdy przyciągał ją nieco bliżej.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Zachowanie Samuela nie dziwiło ciemnowłosej bardziej, niż jej własne, bo jeszcze nie tak dawno jak przed paroma minutami wcale nie zamierzała z nim rozmawiać, nie wspominając o szkole, gdzie skutecznie dawała radę nie podążać za tłumem zakochanych w śnieżnobiałym uśmiechu dziewcząt. Przez bardzo długi czas zresztą nie potrafiła zrozumieć fascynacji niemal każdej znajomej skamanderową osobą, ale już wtedy wiedziała, że coś po prostu było z nią nie tak – podejmowała nieustannie najgorsze życiowe wybory w kwestii mężczyzn – do czasu, gdy rzeczywiście poświęciła mu więcej uwagi. Pod gentlemenską otoczką, uprzejmością i uśmiechem dostrzegła wtedy więcej, niż pozostali. A przynajmniej tak sądziła, nie wiedząc, że być może jest w ogromnym błędzie.
Objął ją, ona zaś bez słowa przytuliła policzek do męskiego ramienia, otoczyła go rękoma jak dawniej, przed laty jedyny raz w życiu niewiele po tym gdy zauważyła, że był człowiekiem obdarzonym nie tylko wyglądem, ale i rozumem, i nieco bardziej spokojna z powrotem stanęła na całych stopach. Wiedziała, że na pewno jej nie puści a gdyby tylko zachwiała się, nie pozwoliłby jej spaść. Poza tym gestem, nie odezwała się, wcześniejsze słowa Samuela kwitując tylko ulotnym uśmiechem, który w panującym półmroku i przybranej pozycji był jednak niemożliwy do ujrzenia. Nie była to z pewnością jedna z tych chwil, w których milczenie nosiło znamiona ciężkiego, krępującego i cieszyła się nawet, że nie musi wiele mówić, tym bardziej odpowiadać na pytania nadrabiające czas kiedy się nie widzieli. Jej historia bowiem nie była ani szczególnie ciekawa ani wesoła, z kolei znając nastawienie Samuela do wybryków za czasów szkolnych przeczuwała, że wieść o tym gdzie pracowała w pewnym momencie swojego życia, z kim się spotykała i do czego wciąż niezmiennie miała słabość zburzyłaby ten miły wieczór raz na zawsze. A jednak po jakimś czasie ogrzewania się w silnych ramionach aurora, zadecydowała się dać wyraz zaprzątającej jej głowę myśli.
– Dobrze widzieć cię po tylu latach w całości – nie wiedziała ile w tym samym czasie co ona przeżył, co robił i czego konsekwencje ponosił, i chociaż dziennikarsko–kobieca ciekawość niebezpiecznie próbowała się przedrzeć, tak ta część przyjacielska skutecznie ją przed tym powstrzymywała. Odkąd tylko zaczęli rozmawiać poważniej, zaskakująco dla niej nawiązując nić porozumienia, mniej więcej wiedziała, że mogła zapytać go o wszystko, lecz nie na wszystko mogła otrzymać odpowiedź. I intuicja podpowiadała, że zagadkowe blizny nie były tematem, który chętnie by poruszał, z pewnością nie w tym momencie. – Prawie – dodała i odchyliwszy się lekko, ujęła w dłoń jego podbródek. Ciągnąca się wzdłuż policzka szrama nie przykuła uwagi ciemnowłosej na dłużej w porównaniu z blizną na szyi. Westchnęła cicho, zupełnie mimowolnie w lekkim niedowierzaniu kręcąc głową. Albo miał tyle szczęścia albo to nie był jego czas na opuszczenie ludzkiego padołu.
– Musiało boleć – opuszkiem przesunęła wzdłuż blizny i śledząc uważnie wędrówkę swojego palca od szramy przez kość żuchwy, zatrzymała się na szorstkim policzku. Mniej widoczna blizna znacząca ścieżkę od kości policzkowej do kącika ust dodawała mu uroku. Wreszcie przeniosła dłoń na jego szyję i wplatając dłoń w miękkie włosy u nasady karku, zerknęła na ucho. – Istnieje miejsce, które nie zostało w żaden sposób uszkodzone? – spytała szybciej niż zdążyła przemyśleć sens swoich słów, nie zamierzała jednak się z niego wycofać.
zt x2?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Objął ją, ona zaś bez słowa przytuliła policzek do męskiego ramienia, otoczyła go rękoma jak dawniej, przed laty jedyny raz w życiu niewiele po tym gdy zauważyła, że był człowiekiem obdarzonym nie tylko wyglądem, ale i rozumem, i nieco bardziej spokojna z powrotem stanęła na całych stopach. Wiedziała, że na pewno jej nie puści a gdyby tylko zachwiała się, nie pozwoliłby jej spaść. Poza tym gestem, nie odezwała się, wcześniejsze słowa Samuela kwitując tylko ulotnym uśmiechem, który w panującym półmroku i przybranej pozycji był jednak niemożliwy do ujrzenia. Nie była to z pewnością jedna z tych chwil, w których milczenie nosiło znamiona ciężkiego, krępującego i cieszyła się nawet, że nie musi wiele mówić, tym bardziej odpowiadać na pytania nadrabiające czas kiedy się nie widzieli. Jej historia bowiem nie była ani szczególnie ciekawa ani wesoła, z kolei znając nastawienie Samuela do wybryków za czasów szkolnych przeczuwała, że wieść o tym gdzie pracowała w pewnym momencie swojego życia, z kim się spotykała i do czego wciąż niezmiennie miała słabość zburzyłaby ten miły wieczór raz na zawsze. A jednak po jakimś czasie ogrzewania się w silnych ramionach aurora, zadecydowała się dać wyraz zaprzątającej jej głowę myśli.
– Dobrze widzieć cię po tylu latach w całości – nie wiedziała ile w tym samym czasie co ona przeżył, co robił i czego konsekwencje ponosił, i chociaż dziennikarsko–kobieca ciekawość niebezpiecznie próbowała się przedrzeć, tak ta część przyjacielska skutecznie ją przed tym powstrzymywała. Odkąd tylko zaczęli rozmawiać poważniej, zaskakująco dla niej nawiązując nić porozumienia, mniej więcej wiedziała, że mogła zapytać go o wszystko, lecz nie na wszystko mogła otrzymać odpowiedź. I intuicja podpowiadała, że zagadkowe blizny nie były tematem, który chętnie by poruszał, z pewnością nie w tym momencie. – Prawie – dodała i odchyliwszy się lekko, ujęła w dłoń jego podbródek. Ciągnąca się wzdłuż policzka szrama nie przykuła uwagi ciemnowłosej na dłużej w porównaniu z blizną na szyi. Westchnęła cicho, zupełnie mimowolnie w lekkim niedowierzaniu kręcąc głową. Albo miał tyle szczęścia albo to nie był jego czas na opuszczenie ludzkiego padołu.
– Musiało boleć – opuszkiem przesunęła wzdłuż blizny i śledząc uważnie wędrówkę swojego palca od szramy przez kość żuchwy, zatrzymała się na szorstkim policzku. Mniej widoczna blizna znacząca ścieżkę od kości policzkowej do kącika ust dodawała mu uroku. Wreszcie przeniosła dłoń na jego szyję i wplatając dłoń w miękkie włosy u nasady karku, zerknęła na ucho. – Istnieje miejsce, które nie zostało w żaden sposób uszkodzone? – spytała szybciej niż zdążyła przemyśleć sens swoich słów, nie zamierzała jednak się z niego wycofać.
zt x2?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Gillian Tremaine
Zawód : nielegalna redaktorka Proroka Codziennego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : n/d
Rzut oka na świat wykazuje, że okropności nie są niczym innym jak realizmem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
| 3 marca
Jak dobrze, że nadchodziła już wiosna! Od kilku dni pąki na drzewach ukazywały się jakoś odważniej, a chłodne noce wcale nie były aż tak chłodne jak wcześniej. Budzący się do życia świat inspirował i zachwycał, sprawiał, że aż chciało się żyć i tworzyć, nawet jeśli w ostatnim czasie twórczość Gwen pomknęła w trochę niespodziewanym dla niej samym kierunku. No, przynajmniej ta prywatna twórczość, którą zajmowała się dla samej siebie. Zlecenia dalej pozostawały w większości radosne i pogodne, a praca dla „Czarownicy” sprawiała, że dziewczyna rysowała więcej sukien i szybkich portretów niż kiedykolwiek wcześniej.
Trzymając Betty na smyczy, podążała brzegiem Tamizy, idąc niemal tę samą drogą, w trakcie której wpadła na młodą lady Fawley. Niepewna siebie dziewczyna omal nie zginęła przez wypadek przy użyciu świstoklika. Ciekawe, czy potem już sobie poradziła? Cressida nie przypominała Gwen innych szlachcianek: była delikatna i bojaźliwa, jakby niedostosowana do życia w okrutnym świecie. Panna Grey wprawdzie również uchodziła raczej za dziewczęcą, ale proza życia nie odpłaciłaby się jej zbyt dobrze, gdyby pozwoliła sobie na podobne zachowanie. Szlachcianki, bądź co bądź, przynajmniej czasem miały łatwiej.
Psiak szedł spokojnie obok jej nogi, węsząc po ziemi. Gwen spoglądała na rzekę, na szyi trzymając aparat. Chciała wykorzystać łany dzień, aby może spróbować coś uchwycić. Fotografia wciąż była dla niej pewną nowością, ale nowością zdecydowanie fascynującą. Możliwość uchwycenia chwili, w dokładnie takiej formie, w jakiej ją widziała, miało w sobie coś niezwykłego. Ponadto potem po prostu łatwiej mogła tworzyć swoje malunki. Zamiast rozkładać sztalugę w plenerze, mogła część pracy wykonywać ze zdjęcia, które przypominało jej o zatartych w pamięci detalach.
– Siad – powiedziała do pieska, sama wieszając się na barierce i unosząc aparat. Próbowała ułożyć kadr jak najlepiej, nim nacisnęła migawkę, a przez brak wprawy zajmowało jej to dłuższą chwilę. Wiejący od Tamizy wiatr rozwiewał rude włosy dziewczyny, które ta spięła tylko lekko w kucyk, a siedzący obok niej szczeniak próbował złapać pasek, którym przewiązany był jasny płaszcz Gwen. Betty chyba kompletnie nie przejmowała się tym, że jej właścicielka właśnie próbuje tworzyć „sztukę”.
Jak dobrze, że nadchodziła już wiosna! Od kilku dni pąki na drzewach ukazywały się jakoś odważniej, a chłodne noce wcale nie były aż tak chłodne jak wcześniej. Budzący się do życia świat inspirował i zachwycał, sprawiał, że aż chciało się żyć i tworzyć, nawet jeśli w ostatnim czasie twórczość Gwen pomknęła w trochę niespodziewanym dla niej samym kierunku. No, przynajmniej ta prywatna twórczość, którą zajmowała się dla samej siebie. Zlecenia dalej pozostawały w większości radosne i pogodne, a praca dla „Czarownicy” sprawiała, że dziewczyna rysowała więcej sukien i szybkich portretów niż kiedykolwiek wcześniej.
Trzymając Betty na smyczy, podążała brzegiem Tamizy, idąc niemal tę samą drogą, w trakcie której wpadła na młodą lady Fawley. Niepewna siebie dziewczyna omal nie zginęła przez wypadek przy użyciu świstoklika. Ciekawe, czy potem już sobie poradziła? Cressida nie przypominała Gwen innych szlachcianek: była delikatna i bojaźliwa, jakby niedostosowana do życia w okrutnym świecie. Panna Grey wprawdzie również uchodziła raczej za dziewczęcą, ale proza życia nie odpłaciłaby się jej zbyt dobrze, gdyby pozwoliła sobie na podobne zachowanie. Szlachcianki, bądź co bądź, przynajmniej czasem miały łatwiej.
Psiak szedł spokojnie obok jej nogi, węsząc po ziemi. Gwen spoglądała na rzekę, na szyi trzymając aparat. Chciała wykorzystać łany dzień, aby może spróbować coś uchwycić. Fotografia wciąż była dla niej pewną nowością, ale nowością zdecydowanie fascynującą. Możliwość uchwycenia chwili, w dokładnie takiej formie, w jakiej ją widziała, miało w sobie coś niezwykłego. Ponadto potem po prostu łatwiej mogła tworzyć swoje malunki. Zamiast rozkładać sztalugę w plenerze, mogła część pracy wykonywać ze zdjęcia, które przypominało jej o zatartych w pamięci detalach.
– Siad – powiedziała do pieska, sama wieszając się na barierce i unosząc aparat. Próbowała ułożyć kadr jak najlepiej, nim nacisnęła migawkę, a przez brak wprawy zajmowało jej to dłuższą chwilę. Wiejący od Tamizy wiatr rozwiewał rude włosy dziewczyny, które ta spięła tylko lekko w kucyk, a siedzący obok niej szczeniak próbował złapać pasek, którym przewiązany był jasny płaszcz Gwen. Betty chyba kompletnie nie przejmowała się tym, że jej właścicielka właśnie próbuje tworzyć „sztukę”.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Duszne lato kojarzyło się jej z rozpustą. Melancholijna jesień wprawiała w emocjonalne zakłopotanie. Mroźna zima przypominała o tym cholernym poczuciu osamotnienia. Wiosna była momentem odrodzenia; tą majestatyczną porą roku, kiedy wszystko ulegało zmianom. Blanche wierzyła w ten moment ewolucji, w ten proces zmartwychwstania, ale też rozwoju zarazem. Do tak powszechnego i zdawałoby się że naturalnego zjawiska jak występowanie różnorodnych sezonów podchodziła wyjątkowo - metaforycznie traktowała całe to odrodzenie natury, niejako przekładając je również na swoje postępowanie. Twierdziła bowiem, że nadejście wiosny zwiastować winno to zbawcze katharsis, długotrwały moment wytchnienia, który wzmacniany był przez kąpiele. Gorące i aromatyczne, w przestrzennej wannie wypełnionej wodą po brzegi, z pianą, w otoczeniu świec, a niekiedy też wina. Terapia ta zdawała się być bardziej ekonomiczną opcją w świetle wizyt u jakiegokolwiek lekarza, choć Flume przecież o pieniądze martwić się nie musiała. Z grywania na instrumencie czy śpiewu nie miała szans się obłowić, nawet jeśli zostałaby nauczycielką tychże dziedzin; mogła jednak pozwolić sobie na wygodne życie, bowiem mąż zadbał o jej zabezpieczenie, w obliczu śmierci przekazując Blanche cały swój majątek.
Stukot obcasów jej kozaków zagłuszał typową dla tego miejsca ciszę. Choć znajdywała się w samym centrum miasta, wcale nie tak daleko od swojego nieskromnego mieszkania w kamienicy na Fleet Street, alejka nad brzegiem Tamizy zdawała się być odizolowaną od hucznego Londynu lokacją. Nie żeby Flume przesadnie narzekała na chaos w swoim życiu czy tę ekscentryczną jego część; niekiedy po prostu potrzebowała znaleźć się w tak klimatycznym obszarze, nawet jeśli rzeczona aura wiązała się również z panującym tamże ponurym nastrojem.
Już z większego dystansu zdołała zauważyć znajomą jej sylwetkę. Nie widziały się od dawna, toteż Blanche, gdzieś z tyłu głowy, miała też niepewne przekonanie co do popełnionej pomyłki. Zanim zatem zaczepiła zdolną dziewczynę (bo tak też zapamiętała Gwendolyn), obserwowała ją i jej ruchy z wcale to niewielkiej odległości. Aparat trochę ją zmylił, jakoby Grey korzystać mogła jedynie z farb i płótna w kwestii uwieczniania chwili; kobieta nie miała okazji poznać również (czy chociażby o niej usłyszeć) tej uroczej suczki, która szarpała właśnie pasek płaszcza swojej właścicielki.
- Mam nadzieję, że nie rzuciłaś malarstwa dla fotografii - stwierdziła, podchodząc bliżej do kobiety, której twarz ukryta była obiektywem. Machinalnie poprawiła loki, przyjmując wyluzowaną postawę, podobną do tej, w której trwała jej rozmówczyni.
Stukot obcasów jej kozaków zagłuszał typową dla tego miejsca ciszę. Choć znajdywała się w samym centrum miasta, wcale nie tak daleko od swojego nieskromnego mieszkania w kamienicy na Fleet Street, alejka nad brzegiem Tamizy zdawała się być odizolowaną od hucznego Londynu lokacją. Nie żeby Flume przesadnie narzekała na chaos w swoim życiu czy tę ekscentryczną jego część; niekiedy po prostu potrzebowała znaleźć się w tak klimatycznym obszarze, nawet jeśli rzeczona aura wiązała się również z panującym tamże ponurym nastrojem.
Już z większego dystansu zdołała zauważyć znajomą jej sylwetkę. Nie widziały się od dawna, toteż Blanche, gdzieś z tyłu głowy, miała też niepewne przekonanie co do popełnionej pomyłki. Zanim zatem zaczepiła zdolną dziewczynę (bo tak też zapamiętała Gwendolyn), obserwowała ją i jej ruchy z wcale to niewielkiej odległości. Aparat trochę ją zmylił, jakoby Grey korzystać mogła jedynie z farb i płótna w kwestii uwieczniania chwili; kobieta nie miała okazji poznać również (czy chociażby o niej usłyszeć) tej uroczej suczki, która szarpała właśnie pasek płaszcza swojej właścicielki.
- Mam nadzieję, że nie rzuciłaś malarstwa dla fotografii - stwierdziła, podchodząc bliżej do kobiety, której twarz ukryta była obiektywem. Machinalnie poprawiła loki, przyjmując wyluzowaną postawę, podobną do tej, w której trwała jej rozmówczyni.
nie obiecuję ci wiele
bo tyle co prawie nic
najwyżej wiosenną zieleń
i pogodne dni
najwyżej uśmiech na twarzy
i dłoń w potrzebie
nie obiecuję ci wiele
bo tylko po prostu siebie.
bo tyle co prawie nic
najwyżej wiosenną zieleń
i pogodne dni
najwyżej uśmiech na twarzy
i dłoń w potrzebie
nie obiecuję ci wiele
bo tylko po prostu siebie.
Blanche Flume
Zawód : gra, śpiewa i trochę dramatyzuje
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
jestem kobietą
wodą, ogniem, burzą, perłą na dnie
wolna jak rzeka, nigdy nie poddam się
jestem kobietą
jestem wodą, jestem ogniem,
j a w ą i s n e m
wodą, ogniem, burzą, perłą na dnie
wolna jak rzeka, nigdy nie poddam się
jestem kobietą
jestem wodą, jestem ogniem,
j a w ą i s n e m
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nacisnęła migawkę aparatu akurat w chwili, w której zbliżyła się do niej Blanche. Słysząc znajomy głos, natychmiast odwróciła się w jego stronę. Na twarzy dziewczyny natychmiast pojawił się szeroki uśmiech. Nie widziały się od dawna i w gruncie rzeczy nigdy nie poznały się szczególnie dobrze, ale zawsze wspaniale jest wpaść przypadkiem na drugą artystyczną duszę.
– Blanche! – wyrwało jej się natychmiast. Wypuściła aparat z rąk, pozwalając mu zawisnąć na przewieszonym przez kark pasku. – Witaj! Nie! Oczywiście, że nie! – powiedziała radośnie, zbliżając się w stronę znajomej. Betty natychmiast ruszyła za właścicielką, witając nieznajomą sobie osobę poprzez machanie ogonem i usilną próbę obwąchania pani Flume.
Upomniała psa, nie chcąc aby ten ubrudził łapaki strój pianistki, po czym uścisnęła kobietę na powitanie.
– Przyjaciel pomógł mi ostatnio opanować podstawy i próbuję z tego korzystać – dodała. – Próbowałaś kiedyś? To chyba łatwiejsze od rysunku… i bardziej efektywne! Choć z efektownością bywa różnie, połowa moich zdjęć nie nadaje się nawet do albumu. – Zaśmiała się lekko. To, że znała podstawy i wiedziała, jak nacisnąć przycisk migawki nie oznaczało od razu, że każda fotografia była udana. To nie zdarzało się nawet najlepszym w fachu, a co dopiero amatorce, zajmującą się na co dzień inną dziedziną sztuki.
Odsunęła się od kobiety na bezpieczną odległość – tak, aby Betty nie miała jak jej przeszkadzać – po czym omiotła ją krótkim spojrzeniem. Pani Flume wyglądała równie doskonale, co w poprzednim roku. Dumna i pewna siebie, artystyczna dusza stanowiła dla niej doskonały obiekt do ćwiczeń. Gwen miała okazję poćwiczyć tworzenie na żywo, w towarzystwie pianina, którego budowę musiała wtedy dokładnie przestudiować, a pani Flume miała okazję zabrać swój portret do domu. W końcu malarka nie mogła pozostawić swojej modelki bez opłacenia! Szczególnie, że sama zaproponowała jej, by spędziła długie godziny niemal w bezruchu. To przecież wcale nie było przyjemne.
– Co u ciebie? Dalej pracujesz w Piórku? Och, a to Betty, mieszka ze mną od jakiegoś czasu – powiedziała, głaszcząc dorastającego pieska po głowie. Czarna suczka natychmiast skorzystała z okazji, liżąc właścicielkę po ręce.
– Blanche! – wyrwało jej się natychmiast. Wypuściła aparat z rąk, pozwalając mu zawisnąć na przewieszonym przez kark pasku. – Witaj! Nie! Oczywiście, że nie! – powiedziała radośnie, zbliżając się w stronę znajomej. Betty natychmiast ruszyła za właścicielką, witając nieznajomą sobie osobę poprzez machanie ogonem i usilną próbę obwąchania pani Flume.
Upomniała psa, nie chcąc aby ten ubrudził łapaki strój pianistki, po czym uścisnęła kobietę na powitanie.
– Przyjaciel pomógł mi ostatnio opanować podstawy i próbuję z tego korzystać – dodała. – Próbowałaś kiedyś? To chyba łatwiejsze od rysunku… i bardziej efektywne! Choć z efektownością bywa różnie, połowa moich zdjęć nie nadaje się nawet do albumu. – Zaśmiała się lekko. To, że znała podstawy i wiedziała, jak nacisnąć przycisk migawki nie oznaczało od razu, że każda fotografia była udana. To nie zdarzało się nawet najlepszym w fachu, a co dopiero amatorce, zajmującą się na co dzień inną dziedziną sztuki.
Odsunęła się od kobiety na bezpieczną odległość – tak, aby Betty nie miała jak jej przeszkadzać – po czym omiotła ją krótkim spojrzeniem. Pani Flume wyglądała równie doskonale, co w poprzednim roku. Dumna i pewna siebie, artystyczna dusza stanowiła dla niej doskonały obiekt do ćwiczeń. Gwen miała okazję poćwiczyć tworzenie na żywo, w towarzystwie pianina, którego budowę musiała wtedy dokładnie przestudiować, a pani Flume miała okazję zabrać swój portret do domu. W końcu malarka nie mogła pozostawić swojej modelki bez opłacenia! Szczególnie, że sama zaproponowała jej, by spędziła długie godziny niemal w bezruchu. To przecież wcale nie było przyjemne.
– Co u ciebie? Dalej pracujesz w Piórku? Och, a to Betty, mieszka ze mną od jakiegoś czasu – powiedziała, głaszcząc dorastającego pieska po głowie. Czarna suczka natychmiast skorzystała z okazji, liżąc właścicielkę po ręce.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Wcześniej nie miała zbyt wielu okazji pracować z aparatem. Parę razy, co prawda, pozowała do zdjęć, które wykonywał jej mąż. Miał dużo większe doświadczenie w fotografii - umiejętnie operował światłem oraz odpowiednio kadrował konkretne ujęcia. Zawsze sądziła też jednak, że częściową zasługą tak udanych zdjęć była modelka, a wielu przypadkach była nią ona sama. Nigdy jakoś przesadnie skromna nie była, toteż połowiczny sukces sesji przypisywała swojej olśniewającej urodzie. Wtedy jeszcze nie miała ani jednej z tych cholernych zmarszczek; gładka cera pozostawała również czysta od trądziku czy innych przebarwień. Z wiekiem zaczęła borykać się ze stopniowo pojawiającymi się bruzdami na twarzy; nie powinno jej to jednak przesadnie dziwić, bowiem w niedługim już czasie wiekiem wkroczy w nową, trzecią już dekadę. Wciąż starała się o elegancki ubiór, nienaganny makijaż czy fryzurę, wszak wizerunek był dla Blanche bardzo ważnym elementem.
- Gwendolyn! - rzuciła ze szczerym entuzjazmem, ściskając dziewczynę na powitanie. - Och, dzięki Bogu. Takie talenty nie mogą się marnować - stwierdziła, odtwarzając w głowie wszystkie otrzymane od panny Grey dzieła. Przyjrzała się też nieznajomej suczce, próbując przypomnieć sobie, czy miała z nią kiedykolwiek do czynienia. Do ludzkich twarzy miała bardzo dobrą pamięć, do zwierząt już nie.
- Nie, nigdy przedtem tego nie próbowałam. Ale bywałam fotografowana - przyznała, rzucając okiem na Tamizę znajdującą się za plecami znajomej. - Och, myślę że jak zwykle sobie umniejszasz. Pewnie wcale nie są takie kiepskie - dodała, tym razem spoglądając na towarzyszkę. Flume zawsze starała się obiektywnie oceniać swoje umiejętności, choć niekiedy zdarzało jej się przeceniać. Znała po prostu swoją wartość, może nawet aż zbyt dobrze.
Nawet jeśli kilkugodzinne sterczenie w miejscu Gwen traktowała jako te męczące, dla Blanche finalny efekt okazywał się być raczej satysfakcjonującym. Bynajmniej nie uważała tej możliwości za nieprzyjemną - duma z pełnionej roli czy wizja własnej twarzy i sylwetki na płótnie, namalowane olejną farbą, wprawiała ją w zachwyt. I zaszczyt, że ktoś w ogóle zechciał uwiecznić jej osobę za pomocą takiej niesamowitej sztuki, jaką jest malarstwo.
- Jest przeurocza... - wymruczała, wzrok skupiwszy na szczeniaku. - Tak, dalej tam pracuję. Dobrze mi się tam gra, klienci są w porządku, atmosfera też. Zarobki mogłyby być lepsze, ale nie można przecież mieć wszystkiego. A co tam u ciebie?
- Gwendolyn! - rzuciła ze szczerym entuzjazmem, ściskając dziewczynę na powitanie. - Och, dzięki Bogu. Takie talenty nie mogą się marnować - stwierdziła, odtwarzając w głowie wszystkie otrzymane od panny Grey dzieła. Przyjrzała się też nieznajomej suczce, próbując przypomnieć sobie, czy miała z nią kiedykolwiek do czynienia. Do ludzkich twarzy miała bardzo dobrą pamięć, do zwierząt już nie.
- Nie, nigdy przedtem tego nie próbowałam. Ale bywałam fotografowana - przyznała, rzucając okiem na Tamizę znajdującą się za plecami znajomej. - Och, myślę że jak zwykle sobie umniejszasz. Pewnie wcale nie są takie kiepskie - dodała, tym razem spoglądając na towarzyszkę. Flume zawsze starała się obiektywnie oceniać swoje umiejętności, choć niekiedy zdarzało jej się przeceniać. Znała po prostu swoją wartość, może nawet aż zbyt dobrze.
Nawet jeśli kilkugodzinne sterczenie w miejscu Gwen traktowała jako te męczące, dla Blanche finalny efekt okazywał się być raczej satysfakcjonującym. Bynajmniej nie uważała tej możliwości za nieprzyjemną - duma z pełnionej roli czy wizja własnej twarzy i sylwetki na płótnie, namalowane olejną farbą, wprawiała ją w zachwyt. I zaszczyt, że ktoś w ogóle zechciał uwiecznić jej osobę za pomocą takiej niesamowitej sztuki, jaką jest malarstwo.
- Jest przeurocza... - wymruczała, wzrok skupiwszy na szczeniaku. - Tak, dalej tam pracuję. Dobrze mi się tam gra, klienci są w porządku, atmosfera też. Zarobki mogłyby być lepsze, ale nie można przecież mieć wszystkiego. A co tam u ciebie?
nie obiecuję ci wiele
bo tyle co prawie nic
najwyżej wiosenną zieleń
i pogodne dni
najwyżej uśmiech na twarzy
i dłoń w potrzebie
nie obiecuję ci wiele
bo tylko po prostu siebie.
bo tyle co prawie nic
najwyżej wiosenną zieleń
i pogodne dni
najwyżej uśmiech na twarzy
i dłoń w potrzebie
nie obiecuję ci wiele
bo tylko po prostu siebie.
Blanche Flume
Zawód : gra, śpiewa i trochę dramatyzuje
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
jestem kobietą
wodą, ogniem, burzą, perłą na dnie
wolna jak rzeka, nigdy nie poddam się
jestem kobietą
jestem wodą, jestem ogniem,
j a w ą i s n e m
wodą, ogniem, burzą, perłą na dnie
wolna jak rzeka, nigdy nie poddam się
jestem kobietą
jestem wodą, jestem ogniem,
j a w ą i s n e m
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W oczach Gwen Blanche dalej wyglądała tak pięknie i tak młodo jak zawsze. Takie kobiety przecież się nie starzeją! Sama nie uznawała siebie za brzydką, ale przecież nie była pięknością, do której stóp padaliby mężczyźni. Inni rzadko chwalili ją za wygląd, więc panna Grey uznawała samą siebie za przeciętną i dość zwyczajną, przynajmniej w kwestii swojej zewnętrznej urody. Ale przecież nie zarabiała swoim wyglądem. To nie było więc dla niej najważniejsze.
Choć, przyznać musiała, czasem miło byłoby usłyszeć od kogoś jakiś komplement związany z wyglądem. Najlepiej z ust ukochanego mężczyzny… którego w tej chwili obok niej nie było. I kto wie, czy kiedykolwiek będzie. Magiczna wojna przypadła na najlepsze lata jej młodości, a w takich czasach szukanie drugiej połówki raczej nie jest piorytetem.
– Nie martw się Blanche, nie marnują się! Ostatnio prawię nie wychodzę z pracowni – powiedziała z uśmiechem.
Machnęła ręką.
– Wcale a wcale! Większość wychodzi rozmazana – wyjaśniła. – Jak poczuje się w tym pewniej może pokażę ci podstawy. To naprawdę nie jest trudne, a bywa przydatne. Przyszłość to fotografia, nie malarstwo, mówię ci Blanche! – mówiła z entuzjazmem. – Oczywiście, nie mam zamiaru przestać malować, absolutnie nie, ale naprawdę łatwiej zrobić zdjęcie.
Sztuka we wszelkiej formie była inspirująca, a fotografia naprawdę miała potencjał. Choć w mugolskiej części świata funkcjonowała od dawna, tak w czarodziejskiej trudniej było o fotografa, niż malarza. Ciekawiło ją, czy kiedyś te proporcje ulegną zmianie, skoro magiczna społeczność nie przepadała zwykle za „nowymi” wynalazkami.
– Muszę niedługo przyjść, posłuchać jak grasz. Od lat nie zasiadałam do pianina… chyba nic już z tego nie pamiętam – przyznała. Jako dziecko pobierała nauki gry, jednak od lat nawet nie myślała, by do tego wrócić. – A zarobki zawsze mogłyby być lepsze!
Wtedy, kątem oka, Gwen wypatrzyła płynący po Tamizie, barwny statek. Natychmiast odwróciła się w jego stronę.
– Och, zobacz, jaki ładny! Ciekawe, skąd przypłynął? – spytała retorycznie, podchodząc do barierki i podnosząc aparat. Zrobiła szybko zdjęcie. Zauważyła, że szyld z nazwą statku brzmi „La Couronne”. – Mój przyjaciel do niedawna żeglował… Chciałabym z nim kiedyś gdzieś popłynąć. No wiesz, w rejs, za horyzont, zobaczyć i namalować to, czego nikt nigdy wcześniej nie widział – rozmarzyła się.
Wtedy do Gwen dotarło, że właściwie Blanche zadała jej przecież pytanie, o którym zapomniała, gdy ujrzała płynący po Tamizie statek.
– Właściwie to… wszystko w najlepszym porządku. Rysuję teraz dla „Czarownicy”, więc jakbyś przypadkiem chciała znaleźć się na jej stronach… mów, zobaczymy, co da się zrobić – powiedziała, chichocząc cicho.
Choć, przyznać musiała, czasem miło byłoby usłyszeć od kogoś jakiś komplement związany z wyglądem. Najlepiej z ust ukochanego mężczyzny… którego w tej chwili obok niej nie było. I kto wie, czy kiedykolwiek będzie. Magiczna wojna przypadła na najlepsze lata jej młodości, a w takich czasach szukanie drugiej połówki raczej nie jest piorytetem.
– Nie martw się Blanche, nie marnują się! Ostatnio prawię nie wychodzę z pracowni – powiedziała z uśmiechem.
Machnęła ręką.
– Wcale a wcale! Większość wychodzi rozmazana – wyjaśniła. – Jak poczuje się w tym pewniej może pokażę ci podstawy. To naprawdę nie jest trudne, a bywa przydatne. Przyszłość to fotografia, nie malarstwo, mówię ci Blanche! – mówiła z entuzjazmem. – Oczywiście, nie mam zamiaru przestać malować, absolutnie nie, ale naprawdę łatwiej zrobić zdjęcie.
Sztuka we wszelkiej formie była inspirująca, a fotografia naprawdę miała potencjał. Choć w mugolskiej części świata funkcjonowała od dawna, tak w czarodziejskiej trudniej było o fotografa, niż malarza. Ciekawiło ją, czy kiedyś te proporcje ulegną zmianie, skoro magiczna społeczność nie przepadała zwykle za „nowymi” wynalazkami.
– Muszę niedługo przyjść, posłuchać jak grasz. Od lat nie zasiadałam do pianina… chyba nic już z tego nie pamiętam – przyznała. Jako dziecko pobierała nauki gry, jednak od lat nawet nie myślała, by do tego wrócić. – A zarobki zawsze mogłyby być lepsze!
Wtedy, kątem oka, Gwen wypatrzyła płynący po Tamizie, barwny statek. Natychmiast odwróciła się w jego stronę.
– Och, zobacz, jaki ładny! Ciekawe, skąd przypłynął? – spytała retorycznie, podchodząc do barierki i podnosząc aparat. Zrobiła szybko zdjęcie. Zauważyła, że szyld z nazwą statku brzmi „La Couronne”. – Mój przyjaciel do niedawna żeglował… Chciałabym z nim kiedyś gdzieś popłynąć. No wiesz, w rejs, za horyzont, zobaczyć i namalować to, czego nikt nigdy wcześniej nie widział – rozmarzyła się.
Wtedy do Gwen dotarło, że właściwie Blanche zadała jej przecież pytanie, o którym zapomniała, gdy ujrzała płynący po Tamizie statek.
– Właściwie to… wszystko w najlepszym porządku. Rysuję teraz dla „Czarownicy”, więc jakbyś przypadkiem chciała znaleźć się na jej stronach… mów, zobaczymy, co da się zrobić – powiedziała, chichocząc cicho.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Zarabianie wyglądem mogłoby być w jej przypadku dobrą alternatywą. Ale tylko gdyby miała pewność co do klęski wszystkich pozostałych pomysłów na rozwój osobisty. Priorytetem była gra, najlepiej w operze lub teatrze, choć klub zdawał się wystarczająco ją satysfakcjonować, nawet jeśli tamtejsza praca miała parę oczywistych wad. Jednym z pobocznych planów określających jej przyszłą karierę był zawód nauczyciela. Niekoniecznie wymagający kurs, który ukończyła niedługo po otrzymaniu szkolnego dyplomu, dawał jej faktyczne możliwości realizacji w tejże sferze. Chwilowo nawet się w rzeczonej profesji realizowała, nauczając gry na instrumentach klawiszowych w Beauxbatons. Ostatecznie powróciła jednak do Londynu, nie myśląc już o możliwej, przyszłej wizji profesorstwa. Częściowo problemem był sam fakt wykonywanego zawodu, który nie był przecież jej marzeniem. Zniechęcił ją też ten wstydliwy epizod, o którym niewielu w ogóle miało świadomość. Wciąż dziwiła się sobie, wspominając tego osiem lat młodszego chłopaka; wciąż nie potrafiła wyjaśnić, w jaki sposób zdołał rozpalić w niej tyle emocji; wciąż zastanawiającym dla niej było, jak bardzo zagubioną musiała wówczas być, by ulec tak skandalicznemu nieporozumieniu. Z niezadowoleniem myślała o całym zajściu, do tej pory nie potrafiąc głośno przyznać się do tej dziwacznej relacji. Do tego, że zdradziła swojego męża, tego który oddałby dla niej wszystko, byleby była szczęśliwa. Z czasem zdołała jakoś odzwyczaić się od tych wyrzutów sumienia, oddalając od siebie wszelkie winy i żale. Pozwalała sobie na ten niewinny flirt czy przelotne miłostki. Dawały jej tę wyczekiwaną namiastkę bliskości, nawet jeśli pod ich płaszczykiem nie kryły się żadne głębsze relacje. Sytuacja polityczna też jej nie obchodziła, bowiem czas magicznej wojny nie kolidował z poszukiwaniami wymarzonego męża. Albo choćby kochanka.
- I tak myślę, że to znacznie prostsze od malarstwa. Nawet jeśli musisz opanować rozedrgane ręce. - Dla niej nie było chyba większej sztuki od rzeźby czy malarstwa. Obie dziedziny łączyły w sobie cierpliwość i umiejętności; obie dziedziny pobudzały tę wrażliwą stronę człowieka; obie dziedziny zdolne były wywoływać emocje. Czy w fotografii byłaby w stanie dostrzec to samo? Tę kwestię poddawała w wątpliwość.
- Na pewno coś byś skojarzyła. Muzyka to też w dużej mierze pamięć twojego ciała - stwierdziła z serdecznym uśmiechem. Utwory, które grywała codziennie zapamiętała za sprawą ruchów. Być może nawet nie byłaby w stanie wymienić z pamięci kolejnych akordów czy pojedynczych dźwięków, bowiem przyzwyczajona była do konkretnych sekwencji. - A w Piórku Feniksa jesteś zawsze mile widziana - dodała, zerkając w stronę płynącego po rzece statku.
- Więc dlaczego po prostu tego nie zrobisz? Dlaczego, któregoś dnia, tak po prostu, nie zbierzesz wszystkich manatków i nie wybierzesz się w ten rejs? Korzystaj póki wciąż jesteś młoda. - Sama chętnie wybrałaby się w taki rejs. Byleby tylko oderwać się od tej monotonnej rzeczywistości, byleby tylko odwiedzić nowe, nieznane jej dotąd zakątki świata. Obowiązki ją przed tym powstrzymywały. Tak samo jak brak możliwości i fakt, że była już na takie atrakcje zdecydowanie za stara. - Nie wiem, czy jestem odpowiednio interesującym materiałem, by poświęcać mi stronice w gazecie... - powiedziała, nie do końca w zgodzie ze swoimi faktycznymi przemyśleniami. Jasnym było, że chciałaby mieć w końcu swój debiut w prasie. Jasnym też było, że w istocie uważała się za wartą wysłuchania osobowość. Sportretowania również.
- I tak myślę, że to znacznie prostsze od malarstwa. Nawet jeśli musisz opanować rozedrgane ręce. - Dla niej nie było chyba większej sztuki od rzeźby czy malarstwa. Obie dziedziny łączyły w sobie cierpliwość i umiejętności; obie dziedziny pobudzały tę wrażliwą stronę człowieka; obie dziedziny zdolne były wywoływać emocje. Czy w fotografii byłaby w stanie dostrzec to samo? Tę kwestię poddawała w wątpliwość.
- Na pewno coś byś skojarzyła. Muzyka to też w dużej mierze pamięć twojego ciała - stwierdziła z serdecznym uśmiechem. Utwory, które grywała codziennie zapamiętała za sprawą ruchów. Być może nawet nie byłaby w stanie wymienić z pamięci kolejnych akordów czy pojedynczych dźwięków, bowiem przyzwyczajona była do konkretnych sekwencji. - A w Piórku Feniksa jesteś zawsze mile widziana - dodała, zerkając w stronę płynącego po rzece statku.
- Więc dlaczego po prostu tego nie zrobisz? Dlaczego, któregoś dnia, tak po prostu, nie zbierzesz wszystkich manatków i nie wybierzesz się w ten rejs? Korzystaj póki wciąż jesteś młoda. - Sama chętnie wybrałaby się w taki rejs. Byleby tylko oderwać się od tej monotonnej rzeczywistości, byleby tylko odwiedzić nowe, nieznane jej dotąd zakątki świata. Obowiązki ją przed tym powstrzymywały. Tak samo jak brak możliwości i fakt, że była już na takie atrakcje zdecydowanie za stara. - Nie wiem, czy jestem odpowiednio interesującym materiałem, by poświęcać mi stronice w gazecie... - powiedziała, nie do końca w zgodzie ze swoimi faktycznymi przemyśleniami. Jasnym było, że chciałaby mieć w końcu swój debiut w prasie. Jasnym też było, że w istocie uważała się za wartą wysłuchania osobowość. Sportretowania również.
nie obiecuję ci wiele
bo tyle co prawie nic
najwyżej wiosenną zieleń
i pogodne dni
najwyżej uśmiech na twarzy
i dłoń w potrzebie
nie obiecuję ci wiele
bo tylko po prostu siebie.
bo tyle co prawie nic
najwyżej wiosenną zieleń
i pogodne dni
najwyżej uśmiech na twarzy
i dłoń w potrzebie
nie obiecuję ci wiele
bo tylko po prostu siebie.
Blanche Flume
Zawód : gra, śpiewa i trochę dramatyzuje
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
jestem kobietą
wodą, ogniem, burzą, perłą na dnie
wolna jak rzeka, nigdy nie poddam się
jestem kobietą
jestem wodą, jestem ogniem,
j a w ą i s n e m
wodą, ogniem, burzą, perłą na dnie
wolna jak rzeka, nigdy nie poddam się
jestem kobietą
jestem wodą, jestem ogniem,
j a w ą i s n e m
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdyby była trochę starsza, może i jej przez myśl przeszłaby kariera nauczyciela. W końcu Heath był całkiem zadowolony z ich wspólnych zajęć, a panna Grey lubiła dzielić się wiedzą. Była jednak chyba jeszcze zbyt młoda i zbyt niedoświadczona, by pewnie czuć się w zamkowych murach w takiej roli. Wszak dopiero co skończyła Hogwart! Mimo artystycznej kariery nie miałaby chyba nic przeciwko, gdyby ktoś zaproponował jej pracę w roli nauczyciela mugolznawstwa. Szczególnie, jeśli przy okazji mogłaby prowadzić dla uczniów jakieś dodatkowe, artystyczne zajęcia. Zawsze jej tego brakowało w brytyjskiej szkole magii i wierzyła, że nie tylko jej. Jeśli jednak taki hipotetyczny plan w ogóle miał się zrealizować, Gwen musiała najpierw dorosnąć, rozwijając skrzydła zarówno jako artystka, czarownica, jak i kobieta. Choć wiekiem już dorosła, dalej czuła się przede wszystkim dziewczęciem, które ma przed sobą cały świat do odkrycia.
– To trochę taka sztuka dla wszystkich, nie sądzisz? – dodała z uśmiechem.
Właściwie to też było w fotografii piękne. Każdy, po odrobinie praktyki, mógł tworzyć piękne rzeczy. Rysunek, rzeźba czy muzyka wymagały wieloletnich ćwiczeń, a zdjęcia – z odpowiednim sprzętem i podstawową wiedzą – mógł robić każdy. Każdy artystą! Och, tak, to była piękna myśl. Rozwijanie kreatywności powinno być jednym z kluczowych zadań każdego człowieka. To ona otwierała umysł i pozwalała spoglądać na świat jako na inspirujące, piękne miejsce.
– Możliwe. Ale ostatnio siedziałam przy pianinie jak miałam dwanaście? Może trzynaście lat. Przez kilka spotkań z nauczycielem, w jedne wakacje… trudno się wtedy wiele nauczyć, zwłaszcza, że… chyba jednak lepiej czuje się w sztukach plastycznych – przyznała.
Była wszechstronna i starała się umieć jak najwięcej, ale przecież to nie oznaczało, że mogła być wybitna we wszystkim. Wręcz przeciwnie!
Westchnęła, wciąż patrząc na Tamizę oraz powoli oddalający się statek.
– Właściwie… nie wiem – przyznała. – Utrzymuje się sama, nigdy nie byłam nigdzie dalej… mam też trochę zobowiązań. No wiesz… pies, sowa. Mieszkanie. Jeszcze rok temu nie sądziłam, że będę musiała tak szybko samodzielnie się utrzymywać i właściwie dopiero od niedawna w miarę wiążę koniec z końcem, skupiając się tylko na tworzeniu. To chyba nie takie proste. – Wzruszyła ramionami. Gwen, choć miała otwartą głowę, miała niejedną wewnętrzną barierę, związaną ze wpojonymi jej za młodu zasadami bądź brakiem pewności siebie. Starała się wprawdzie walczyć ze słabościami, ale przecież nie wszystko dało się zrobić od razu.
Pewnie gdyby została we Francji, matka zaczęłaby jej przedstawiać młodych kawalerów, którzy zapewniliby jej stały dochód. W końcu jej nowy partner był całkiem wpływowym człowiekiem. Może to byłaby łatwiejsza droga? Choć z drugiej strony, nie wyobrażała sobie małżeństwa z kimś, kogo nie kochała. Chcąc nie chcąc, miała duszę romantyczki.
– Blanche, oczywiście, że jesteś! Spróbuję wspomnieć o tym w redakcji, może posłuchają. Chociaż pracuje tam od niedawna… więc niczego nie obiecuję. Ale spróbuję!
To przynajmniej mogła pani Flume zapewnić.
– To trochę taka sztuka dla wszystkich, nie sądzisz? – dodała z uśmiechem.
Właściwie to też było w fotografii piękne. Każdy, po odrobinie praktyki, mógł tworzyć piękne rzeczy. Rysunek, rzeźba czy muzyka wymagały wieloletnich ćwiczeń, a zdjęcia – z odpowiednim sprzętem i podstawową wiedzą – mógł robić każdy. Każdy artystą! Och, tak, to była piękna myśl. Rozwijanie kreatywności powinno być jednym z kluczowych zadań każdego człowieka. To ona otwierała umysł i pozwalała spoglądać na świat jako na inspirujące, piękne miejsce.
– Możliwe. Ale ostatnio siedziałam przy pianinie jak miałam dwanaście? Może trzynaście lat. Przez kilka spotkań z nauczycielem, w jedne wakacje… trudno się wtedy wiele nauczyć, zwłaszcza, że… chyba jednak lepiej czuje się w sztukach plastycznych – przyznała.
Była wszechstronna i starała się umieć jak najwięcej, ale przecież to nie oznaczało, że mogła być wybitna we wszystkim. Wręcz przeciwnie!
Westchnęła, wciąż patrząc na Tamizę oraz powoli oddalający się statek.
– Właściwie… nie wiem – przyznała. – Utrzymuje się sama, nigdy nie byłam nigdzie dalej… mam też trochę zobowiązań. No wiesz… pies, sowa. Mieszkanie. Jeszcze rok temu nie sądziłam, że będę musiała tak szybko samodzielnie się utrzymywać i właściwie dopiero od niedawna w miarę wiążę koniec z końcem, skupiając się tylko na tworzeniu. To chyba nie takie proste. – Wzruszyła ramionami. Gwen, choć miała otwartą głowę, miała niejedną wewnętrzną barierę, związaną ze wpojonymi jej za młodu zasadami bądź brakiem pewności siebie. Starała się wprawdzie walczyć ze słabościami, ale przecież nie wszystko dało się zrobić od razu.
Pewnie gdyby została we Francji, matka zaczęłaby jej przedstawiać młodych kawalerów, którzy zapewniliby jej stały dochód. W końcu jej nowy partner był całkiem wpływowym człowiekiem. Może to byłaby łatwiejsza droga? Choć z drugiej strony, nie wyobrażała sobie małżeństwa z kimś, kogo nie kochała. Chcąc nie chcąc, miała duszę romantyczki.
– Blanche, oczywiście, że jesteś! Spróbuję wspomnieć o tym w redakcji, może posłuchają. Chociaż pracuje tam od niedawna… więc niczego nie obiecuję. Ale spróbuję!
To przynajmniej mogła pani Flume zapewnić.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Alejka nad brzegiem rzeki
Szybka odpowiedź