Alejka nad brzegiem rzeki
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
Alejka nad brzegiem rzeki
Wiecznie zamglony spacerniak nad brzegiem Tamizy to dość ponure, ale klimatyczne miejsce. Drogę rozświetlają wysokie, bogato zdobione latarnie, a szum wód zagłusza zgiełk miasta. Przy mostku unosi się przypięta do brzegu barka. Choć jest to samo serce miasta, wydaje się tu być nieco ciszej, niż w innych rejonach City of London. Przestrzeni nie ożywia żadna roślinność, alejka ułożona jest z nierównych, kocich łbów. Odpowiednie miejsce na samotne spacery i dekadenckie rozważania. Roztacza się stąd bardzo dobry widok na wieżę Big Bena majaczącą ponad innymi wysokimi budynkami.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 27.08.18 15:11, w całości zmieniany 1 raz
Zdecydowanie nie był pierwszym, który próbował wyraźniej zagrać jej na nerwach i zrujnować kontrolę, jaką zachowywała, dawkując okazywane emocje w taki sposób, aby było to wygodne jedynie dla niej samej. Nie mając przewagi w sile fizycznej ani względem umiejętności, musiała w towarzystwie mężczyzn radzić sobie w sposób dla niej dostępny, czyli kobiecą przebiegłością. Mimo to Macnair i tak był na wygranej pozycji, gdy podczas wspólnych urodzin, pozwoliła sobie na swobodę bycia, bez przejmowania się konsekwencjami, a więc najbardziej prawdziwą. Najwyraźniej jednak tamten dzień, a raczej noc mocno zatarły się w jego pamięci, skoro ponownie dotarli do momentu, gdy próbował ją zirytować. Nie zamierzała dać się podejść, a przynajmniej tak sądziła do czasu…
Obserwowała go, gdy humor mu widocznie dopisywał. W sumie nie powinna się dziwić, każde ich spotkanie podszyte było tym specyficznym humorem, dawką kpiny, uszczypliwości i naprawdę jej się to podobało. Pozwalało w dziwny sposób odstresować się, mimo że nie usypiało całkowicie skupienia. Teraz było inaczej, nerwówka ostatnich dni, nie pozwalała tak po prostu odpuścić. W skrajnych sytuacjach potrafiła być wyjątkowo zawzięta, ale nie sądziła, że właśnie dziś nastał ten moment.
- Raczej tego nie robisz.- odparła cicho, a spokój okolicy w żadne sposób nie zagłuszał jej słów.- Skąd ta zmiana? – pomimo niepokoju i odrobiny złości, czekała co padnie w odpowiedzi. Może ją zaskoczy?
Nie dało się nie wyczuć nieco napiętej atmosfery, była pewna, że jej towarzysz też to odczuwa, ale najwyraźniej wcale się tym nie przejmował. Nie wiedziała, co chciała dokładnie osiągnąć, wypowiadając inkantację i sięgając po zaklęcie, które miało szansę nie sięgnąć nawet mężczyzny. Tak też się stało, co w sumie ją uspokoiło, bez wątpienia gorzej byłoby, gdyby jednak udało się. Jak nigdy prosiła się o kłopoty i właśnie je dostawała, czego była świadoma, spoglądając na Drew… teraz wyraźnie rozdrażnionego. Unikanie go, nie poszło po jej myśli, a nie prowokowanie wyszło jeszcze gorzej. Mimo to nie ruszyła się z miejsca, gdy zaczął skracać dystans. Idiotyzm podjętej chwilę temu decyzji zaczynał docierać, kiedy rozsądek powrócił do łask.
- Musiałam odreagować? – rzuciła odrobinę niepewnie, nie mając pomysłu na bardziej konkretną odpowiedź. Co innego mogła mu powiedzieć? Rzucone zaklęcie było naprawdę nietypową próbą odreagowania.
Zmrużyła lekko oczy, słuchając jego słów, ale zbywając to milczeniem. Nie mijały się całkowicie z prawdą, pod pewnym względem były trafione w punkt. Na całe szczęście jednak nie była naiwną dziewczynką, która zderzyła się z okrutnym otoczeniem po raz pierwszy, zdążyła to przerobić dawno temu. W tym przypadku chodziło o coś odrobinę innego, coś, co musiała przetrawić na spokojnie, lecz myśli nie chciały stać się chłodną kalkulacją. Kiedy wypowiedział inkantacje, cofnęła się aż o krok, a źrenice wyraźnie rozszerzyły, sprawiając, że brązowe tęczówki wydawały się wręcz czarne.
- Przeginasz.- burknęła, opanowując emocje, gdy tylko również jemu nie udało się. Domyślała się, że miałaby kłopoty, a znikoma szansa na przełamanie siły zaklęcia nie budziła entuzjazmu. W takiej sytuacji musiałaby czekać na jego dobrą wolę, a to mało przyjemna wizja.
- Prawie jakbyś się martwił, że nie odezwałam się dotąd.- odparła nieco zaczepnie, próbując wrócić do sposobu, w jaki rozmawiali zwykle, lecz nie szło to tak gładko. Kiedy stanął tuż przed nią, zdecydowanie naruszając bliską przestrzeń, uniosła głowę, by spojrzeć mu w twarz. Zaraz zerknęła w dół, zauważając, jak końcówka różdżki wbija się lekko w ciało poniżej żeber. Westchnęła cicho, uświadamiając sobie głupotę sytuacji. Cofnęła rękę, by zaraz schować ohię i ponownie unieść na niego wzrok.- Tak, unikałam, ale to najwyraźniej było bezsensowne.- przyznała, nawet jeśli był dość inteligentny, aby sam wyciągnąć ten wniosek.- Brakowało Ci mojego towarzystwa, że tak źle to zniosłeś? – słowa zahaczyły o kpinę, ale nadal było to odrobinę nieporadne, podszyte emocjami, które denerwowały ją.
Obserwowała go, gdy humor mu widocznie dopisywał. W sumie nie powinna się dziwić, każde ich spotkanie podszyte było tym specyficznym humorem, dawką kpiny, uszczypliwości i naprawdę jej się to podobało. Pozwalało w dziwny sposób odstresować się, mimo że nie usypiało całkowicie skupienia. Teraz było inaczej, nerwówka ostatnich dni, nie pozwalała tak po prostu odpuścić. W skrajnych sytuacjach potrafiła być wyjątkowo zawzięta, ale nie sądziła, że właśnie dziś nastał ten moment.
- Raczej tego nie robisz.- odparła cicho, a spokój okolicy w żadne sposób nie zagłuszał jej słów.- Skąd ta zmiana? – pomimo niepokoju i odrobiny złości, czekała co padnie w odpowiedzi. Może ją zaskoczy?
Nie dało się nie wyczuć nieco napiętej atmosfery, była pewna, że jej towarzysz też to odczuwa, ale najwyraźniej wcale się tym nie przejmował. Nie wiedziała, co chciała dokładnie osiągnąć, wypowiadając inkantację i sięgając po zaklęcie, które miało szansę nie sięgnąć nawet mężczyzny. Tak też się stało, co w sumie ją uspokoiło, bez wątpienia gorzej byłoby, gdyby jednak udało się. Jak nigdy prosiła się o kłopoty i właśnie je dostawała, czego była świadoma, spoglądając na Drew… teraz wyraźnie rozdrażnionego. Unikanie go, nie poszło po jej myśli, a nie prowokowanie wyszło jeszcze gorzej. Mimo to nie ruszyła się z miejsca, gdy zaczął skracać dystans. Idiotyzm podjętej chwilę temu decyzji zaczynał docierać, kiedy rozsądek powrócił do łask.
- Musiałam odreagować? – rzuciła odrobinę niepewnie, nie mając pomysłu na bardziej konkretną odpowiedź. Co innego mogła mu powiedzieć? Rzucone zaklęcie było naprawdę nietypową próbą odreagowania.
Zmrużyła lekko oczy, słuchając jego słów, ale zbywając to milczeniem. Nie mijały się całkowicie z prawdą, pod pewnym względem były trafione w punkt. Na całe szczęście jednak nie była naiwną dziewczynką, która zderzyła się z okrutnym otoczeniem po raz pierwszy, zdążyła to przerobić dawno temu. W tym przypadku chodziło o coś odrobinę innego, coś, co musiała przetrawić na spokojnie, lecz myśli nie chciały stać się chłodną kalkulacją. Kiedy wypowiedział inkantacje, cofnęła się aż o krok, a źrenice wyraźnie rozszerzyły, sprawiając, że brązowe tęczówki wydawały się wręcz czarne.
- Przeginasz.- burknęła, opanowując emocje, gdy tylko również jemu nie udało się. Domyślała się, że miałaby kłopoty, a znikoma szansa na przełamanie siły zaklęcia nie budziła entuzjazmu. W takiej sytuacji musiałaby czekać na jego dobrą wolę, a to mało przyjemna wizja.
- Prawie jakbyś się martwił, że nie odezwałam się dotąd.- odparła nieco zaczepnie, próbując wrócić do sposobu, w jaki rozmawiali zwykle, lecz nie szło to tak gładko. Kiedy stanął tuż przed nią, zdecydowanie naruszając bliską przestrzeń, uniosła głowę, by spojrzeć mu w twarz. Zaraz zerknęła w dół, zauważając, jak końcówka różdżki wbija się lekko w ciało poniżej żeber. Westchnęła cicho, uświadamiając sobie głupotę sytuacji. Cofnęła rękę, by zaraz schować ohię i ponownie unieść na niego wzrok.- Tak, unikałam, ale to najwyraźniej było bezsensowne.- przyznała, nawet jeśli był dość inteligentny, aby sam wyciągnąć ten wniosek.- Brakowało Ci mojego towarzystwa, że tak źle to zniosłeś? – słowa zahaczyły o kpinę, ale nadal było to odrobinę nieporadne, podszyte emocjami, które denerwowały ją.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wspomnienie wspólnych urodzin wydawało się wyjątkowo odległe, choć nie minęło od nich nawet sześć miesięcy. Tamtego dnia nie rozpatrywał nowej znajomości w perspektywie wspólnej walki o lepszy, czystszy Londyn, bowiem miał jedynie ochotę odciąć się na moment od wymagającej rzeczywistości. Trafili na siebie przypadkiem, a los sprawił, iż oboje mieli okazję do całonocnego świętowania, co finalnie sprowadziło ich właśnie do tego miejsca. Na próżno było w tym szukać celowego działania, bowiem dopiero kolejne sytuacje uświadomiły mu jak cennym nabytkiem stałaby się dla Rycerzy Walpurgii. Opanowanie, wewnętrzna siła i umiejętności wróżyły jej świetlaną przyszłość pośród równie uzdolnionych czarodziejów. Pragnęła z tego zrezygnować na rzecz własnego sumienia? Uzdrowicielskiego powołania? Ostatnia dyskusja w jej mieszkaniu nie wywołała w nim optymizmu, jednakże wydarzenia w piwnicy uświadomiły, że najwyraźniej zbyt pochopnie ją ocenił – czyżby jednak wcześniej miał rację? -Na twoje nieszczęście nikt nie zdążył mnie dostatecznie zirytować, a wróg, jak widać, dopaść- skwitował posyłając jej szelmowski uśmiech. Nie spuszczając wzroku z jej twarzy starał się odczytać targające nią emocje, co pomogłoby mu wysunąć celne wnioski. Czuł, że tlił się w niej gniew, widział palącą złość i pozostawało pytanie jaka była tego przyczyna. Konieczność zranienia mugolaka, czy sztylet, którym przeszył jego gardło pozwalając brudnej krwi rozbryznąć się na piwniczej posadzce? Prawdopodobnie nie była gotowa zobaczyć jego prawdziwej natury na własne oczy, być świadkiem bezlitosnego wymierzenia odpowiedniej kary i czerpania z tego nie lada satysfakcji. Fizyczny ból był dla niego chlebem codziennym, podobnie jak woń posoki i buzująca w żyłach adrenalina. Mężczyzna, z którym miała okazję doprowadzić się do przyjemnego stanu upojenia wciąż w nim był, ale kiedy chodziło o wojnę sprawy nabierały zupełnie innego wydźwięku.
-Cudownie, zatem ciesz się, że ja nie mam na to ochoty- odpowiedział pewnym tonem, w którym nie dało się wyczuć kpiny. Nie żartował. -Następnym razem w ramach swego odreagowywania napoisz mnie trucizną?- uniósł brew spoglądając na nią z góry niczym na niesforne dziecko, którego zachowanie wymknęło się spode kontroli. -Dobijesz zamiast uśmierzyć ból?- dodał, a jego oczy nieco rozbłysnęły, jakoby na znak, że była to idealna okazja na pozbycie się irytującego znajomego. W końcu trafiał do niej za pomocą innych, nieuzdolnionych w magii leczniczej czarodziejów, którzy z pewnością nie domyślili się, iż pragnęła wcielić swój diabelski plan w życie. -Chyba muszę poważnie zastanowić się nad doborem lojalnych ludzi- zwieńczył z nutką sarkazmu w głosie, co podkreślił lekkim wygięciem warg w kpiącym wyrazie.
-Ja przeginam, ciekawe- pokręcił głową ignorując różdżkę wbitą poniżej żebra. Nie krępowała go jej bliskość, nie zmieniał nastawienia ciepły, nieco przyspieszony oddech i świeży zapach perfum. Postąpiła nieodpowiedzialnie – był przekonany, że gdyby wprawiona była w silniejsze zaklęcia to nie zawahałaby się kazać mu mierzyć z ich skutkami. -Zatem powiedz mi jaki był tego powód?- spytał nieco ciszej unosząc dłoń, w której trzymał różdżkę, na wysokość klatki piersiowej Belviny, tak aby kraniec wężowego drewna oparł się o dolną część jej brody. Bez zawahania pociągnął rękę wyżej zmuszając ją tym samym do spojrzenia prosto w oczy. -Usychałem z tęsknoty- odpowiedział równie ironicznym tonem.
-Cudownie, zatem ciesz się, że ja nie mam na to ochoty- odpowiedział pewnym tonem, w którym nie dało się wyczuć kpiny. Nie żartował. -Następnym razem w ramach swego odreagowywania napoisz mnie trucizną?- uniósł brew spoglądając na nią z góry niczym na niesforne dziecko, którego zachowanie wymknęło się spode kontroli. -Dobijesz zamiast uśmierzyć ból?- dodał, a jego oczy nieco rozbłysnęły, jakoby na znak, że była to idealna okazja na pozbycie się irytującego znajomego. W końcu trafiał do niej za pomocą innych, nieuzdolnionych w magii leczniczej czarodziejów, którzy z pewnością nie domyślili się, iż pragnęła wcielić swój diabelski plan w życie. -Chyba muszę poważnie zastanowić się nad doborem lojalnych ludzi- zwieńczył z nutką sarkazmu w głosie, co podkreślił lekkim wygięciem warg w kpiącym wyrazie.
-Ja przeginam, ciekawe- pokręcił głową ignorując różdżkę wbitą poniżej żebra. Nie krępowała go jej bliskość, nie zmieniał nastawienia ciepły, nieco przyspieszony oddech i świeży zapach perfum. Postąpiła nieodpowiedzialnie – był przekonany, że gdyby wprawiona była w silniejsze zaklęcia to nie zawahałaby się kazać mu mierzyć z ich skutkami. -Zatem powiedz mi jaki był tego powód?- spytał nieco ciszej unosząc dłoń, w której trzymał różdżkę, na wysokość klatki piersiowej Belviny, tak aby kraniec wężowego drewna oparł się o dolną część jej brody. Bez zawahania pociągnął rękę wyżej zmuszając ją tym samym do spojrzenia prosto w oczy. -Usychałem z tęsknoty- odpowiedział równie ironicznym tonem.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Podejmując pierwsze decyzje tamtego wieczora oraz wiele innych później, podświadomie domyślała się, że nie doprowadzi to do niczego dobrego, nie mogło. Jednak koniec końców okazało się to jeszcze bardziej nieprzyjemne, gdy już miało miejsce. Nie sądziła, że przyjdzie jej spotkać kogoś pokroju Macnaira, kto naruszy spokój i nie jeden raz będzie miała okazję zobaczyć go zakrwawionego z powodów, których wtedy nie dociekała, bo i on nie chciał mówić. Bez wątpienia po tym, co zobaczyła w Mantykorze powinna odpuścić, wycofać się i zapomnieć, ale jak zawsze tego nie zrobiła, ignorując rozsądek. Pchana pobudkami, które dopiero teraz z czasem, przychodziło jej zrozumieć. Rozmowa przez którą przebrnęli później, nie zostawiała wątpliwości, rozwiała wszelkie złudzenia i doprowadziła do kolejnych decyzji oraz późniejszego ostatniego spotkania, które sprawiło, że zaczęła Go unikać.
- Czyżbyś miał jakieś niesamowite szczęście? Trochę minęło od twojej ostatniej próby pozbycia się całej krwi z ciała.- samo wspomnienie rozległych ran, jakich dorobił się ostatnim razem, wywołało delikatny grymas na jej ustach. Opanowanie tego okazało się trudne, a zwłaszcza, gdy magia uparcie nie chciała z nią współpracować, dając minimalny efekt z każdym wypowiedzianym zaklęciem.
Złość, którą skierowała w jego stronę, powinna zatrzymać dla siebie. Zgadzała się z tym co powiedział jej wcześniej, że nikt jej przecież nie zmusił, nikt nie kazał, działała świadomie i mimo wszystko miała wybór, nawet jeśli wtedy niekoniecznie go widziała albo nie chciała dostrzec. Widok krwi ani śmierć nie poruszyły jej tak bardzo, jak powinny, ale była uzdrowicielką, miała czas, aby oswoić się z jednym i drugim, bo nie każdego pacjenta dawało się uratować. Urazy pozaklęciowe były nie raz zbyt poważne, a czas nie działał na korzyść. Do takich rzeczy można było przywyknąć, nawet jeśli później powracały przez dzień czy dwa. To, co ruszyło ją pierwsze to fakt, że w skrajnej sytuacji jej podejście nie różniło się za wiele od tego, co wpajano jej za dzieciaka, a o co mocno dbali noszący nazwisko Blythe. Uciekała przed tym długo, aby finalnie zrozumieć, że na nic się to zdało, a wszelkie zapewnienia, iż postępuje inaczej… okazały się nic niewarte i wypadało się z tym pogodzić. Gorzej było zdecydowanie z obserwowaniem tego konkretnego mężczyzny w tak bezwzględnej wersji. Bez wątpienia łatwiej byłoby zaakceptować stan rzeczy, gdyby ich znajomość nie rozpoczęła się od całkowicie innej strony. Słaba nić zaufania była zbyt delikatna, aby pozostała teraz nienaruszona, co tłumaczyło niepokój i chęć zniechęcenia go, aby poszedł sobie. Niestety, najwyraźniej w tym przypadku… to nie działało.
Skomentowała milczeniem jego słowa, które zabrzmiały zbyt poważnie. Ostrzeżenie czy groźba? Wolała tego nie określać ani tym bardziej nie dopytywać.
- Hm, nie wpadłabym na to.- odparła, udając, że jakkolwiek zastanawia się nad tym. Pomysł był ciekawy, gdyby faktycznie chciała jego śmierci, ale pomimo wszystko jeszcze nie doprowadził do sytuacji, w której rozważałaby otrucie go. Nie mniej musiała sobie to zapamiętać na przyszłość, bo kto wie, kiedy taki plan się przyda.- Przy odrobinie szczęścia, wystarczyłoby poczekać, aż się wykrwawisz, bez przykładania do tego ręki.- dodała, przewracając lekko oczami, co najlepiej podkreślało, że nie zrobi mu tego. Mimo wszystko.
Bez problemu ignorowała to, jak blisko był i najwyraźniej oboje równie neutralnie podchodzili do mocno naruszonego dystansu. Obawa w jej przypadku nie znikła, co zdradzało ciało, lecz kontrolowane emocje zatajały to na tyle, na ile się dało. Wykrzywiła wargi w grymasie, gdy poczuła nacisk drewna różdżki na brodzie i dość stanowczy przymus, aby unieść głowę. Zamknęła smukłe palce na jego dłoni, próbując zmusić mężczyznę, żeby cofnął rękę. Nie przerwała kontaktu wzrokowego, który wymusił, mogła to podtrzymać i nie miała z tym problemu.
- Może chciałam spokoju? Potrzebowałam trochę czasu, aby przetrawić wszystko? – powodów było wiele, a obecna sytuacja i nerwowość wisząca w powietrzu, nie były zbyt idealne do omawiania tego. Jego odpowiedź, nie zaskoczyła jej, spodziewała się czegoś podobnego. Ironia w tej chwili wydawała się całkowicie naturalna.- Widać.- burknęła, ale już bez złości.
- Czyżbyś miał jakieś niesamowite szczęście? Trochę minęło od twojej ostatniej próby pozbycia się całej krwi z ciała.- samo wspomnienie rozległych ran, jakich dorobił się ostatnim razem, wywołało delikatny grymas na jej ustach. Opanowanie tego okazało się trudne, a zwłaszcza, gdy magia uparcie nie chciała z nią współpracować, dając minimalny efekt z każdym wypowiedzianym zaklęciem.
Złość, którą skierowała w jego stronę, powinna zatrzymać dla siebie. Zgadzała się z tym co powiedział jej wcześniej, że nikt jej przecież nie zmusił, nikt nie kazał, działała świadomie i mimo wszystko miała wybór, nawet jeśli wtedy niekoniecznie go widziała albo nie chciała dostrzec. Widok krwi ani śmierć nie poruszyły jej tak bardzo, jak powinny, ale była uzdrowicielką, miała czas, aby oswoić się z jednym i drugim, bo nie każdego pacjenta dawało się uratować. Urazy pozaklęciowe były nie raz zbyt poważne, a czas nie działał na korzyść. Do takich rzeczy można było przywyknąć, nawet jeśli później powracały przez dzień czy dwa. To, co ruszyło ją pierwsze to fakt, że w skrajnej sytuacji jej podejście nie różniło się za wiele od tego, co wpajano jej za dzieciaka, a o co mocno dbali noszący nazwisko Blythe. Uciekała przed tym długo, aby finalnie zrozumieć, że na nic się to zdało, a wszelkie zapewnienia, iż postępuje inaczej… okazały się nic niewarte i wypadało się z tym pogodzić. Gorzej było zdecydowanie z obserwowaniem tego konkretnego mężczyzny w tak bezwzględnej wersji. Bez wątpienia łatwiej byłoby zaakceptować stan rzeczy, gdyby ich znajomość nie rozpoczęła się od całkowicie innej strony. Słaba nić zaufania była zbyt delikatna, aby pozostała teraz nienaruszona, co tłumaczyło niepokój i chęć zniechęcenia go, aby poszedł sobie. Niestety, najwyraźniej w tym przypadku… to nie działało.
Skomentowała milczeniem jego słowa, które zabrzmiały zbyt poważnie. Ostrzeżenie czy groźba? Wolała tego nie określać ani tym bardziej nie dopytywać.
- Hm, nie wpadłabym na to.- odparła, udając, że jakkolwiek zastanawia się nad tym. Pomysł był ciekawy, gdyby faktycznie chciała jego śmierci, ale pomimo wszystko jeszcze nie doprowadził do sytuacji, w której rozważałaby otrucie go. Nie mniej musiała sobie to zapamiętać na przyszłość, bo kto wie, kiedy taki plan się przyda.- Przy odrobinie szczęścia, wystarczyłoby poczekać, aż się wykrwawisz, bez przykładania do tego ręki.- dodała, przewracając lekko oczami, co najlepiej podkreślało, że nie zrobi mu tego. Mimo wszystko.
Bez problemu ignorowała to, jak blisko był i najwyraźniej oboje równie neutralnie podchodzili do mocno naruszonego dystansu. Obawa w jej przypadku nie znikła, co zdradzało ciało, lecz kontrolowane emocje zatajały to na tyle, na ile się dało. Wykrzywiła wargi w grymasie, gdy poczuła nacisk drewna różdżki na brodzie i dość stanowczy przymus, aby unieść głowę. Zamknęła smukłe palce na jego dłoni, próbując zmusić mężczyznę, żeby cofnął rękę. Nie przerwała kontaktu wzrokowego, który wymusił, mogła to podtrzymać i nie miała z tym problemu.
- Może chciałam spokoju? Potrzebowałam trochę czasu, aby przetrawić wszystko? – powodów było wiele, a obecna sytuacja i nerwowość wisząca w powietrzu, nie były zbyt idealne do omawiania tego. Jego odpowiedź, nie zaskoczyła jej, spodziewała się czegoś podobnego. Ironia w tej chwili wydawała się całkowicie naturalna.- Widać.- burknęła, ale już bez złości.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Mogła mu zarzucić wiele; niezapowiedziane wizyty, konieczność mierzenia się z rozległymi ranami, niepisane obietnice, że wyjdzie spod jej skrzydeł cało, czy otwarte opowiadanie o własnych poglądach i wymuszenie ich zrozumienia oraz poparcia. Nie zgodziłby się jednak z twierdzeniem, że sytuacja w piwnicy wynikła tylko i wyłącznie z jego pobudek, bowiem nie zaciągnął jej tam siłą, choć mógł, podobnie jak nie zamierzał dać wyboru Cillianowi. W istocie spotykając go na swej drodze oraz udowadniając przydatność sprawie nie miała już większego wyboru i tylko mogła odsuwać w czasie nieuniknione. Był przekonany o jej mądrości, dlatego też w ogóle nie brał pod uwagę sytuacji, w której opowiedziałaby się za mugolską zarazą i ramię w ramię z wrogiem ruszyła na wojnę.
Wiedziona ciekawością, być może trudami przeszłości postanowiła zjawić się na spotkaniu, a następnie wykonać polecenie stanowiące dowód lojalności – chyba że była to próba zamydlenia im oczu i wprowadzenia w błąd. Szczerze liczył, że nawet nie przyszłoby jej to do głowy.
-Brzmisz jakbyś się stęskniła za swym ulubionym pacjentem, a raczej jego krwią- rzucił nie kryjąc kpiącego uśmiechu. Zaraz po tym dostrzegł grymas na jej twarzy, który mógł zrozumieć iście dwojako. -Krzywisz się z obawy, że znalazłem sobie nową, prywatną uzdrowicielkę?- uniósł pytająco brew nie potrafiąc powstrzymać się przed ironicznym komentarzem. Nie był idiotą – a przynajmniej za takiego się nie uważał – dlatego od samego początku wiedział, że trapiący ją powód był znacznie głębszy i poważniejszy. Daleko mu było jednak od osoby wyciągającej cokolwiek z drugiego człowieka na siłę, nie umiał też dawać sensownych rad, więc jeśli zechce się z nim podzielić swymi zmartwieniami uczyni to bez jakichkolwiek nacisków. Przypuszczał, że miało to związek z wydaniem jasnego polecenia mugolakowi – pamiętał wyraz jej twarzy i niesmak jaki pozostał, gdy krew rozbryznęła się po kamiennej posadzce.
-Na pewno?- spytał już nieco łagodniej zatrzymując spojrzenie na brązowych tęczówkach.
-Po tym jak zapragnęłaś potraktować mnie tym iście potężnym i niebezpiecznym zaklęciem nabrałem wątpliwości- dodał zaciskając wargi w lekkim uśmiechu. Zapewne gdyby ktoś inny był na jej miejscu i chciał powalić go na kolana to nie musiałby długo czekać na kontrę, którą próbowałby wyprowadzić do skutku. W końcu niejednokrotnie już przywitano go czarem – zwykle znacznie paskudniejszym w skutkach – dlatego każdorazowo był przygotowany na taki obrót spraw. Mieszkanie na Śmiertelnym Nokturnie uczyło pewnych nawyków, a także zmuszało do nieustannego zachowywania pełnej czujności i takowa pozostawała nawet poza granicami tej paskudnej dzielnicy. Rzecz jasna był tylko człowiekiem; zdarzało mu się nader rozluźnić i powierzchownie zaufać, choć co do zasady nie miało to żadnego związku z prawdziwym pokładaniem wiary w czyjąś szczerość i wtem łapał się braku uzbrojenia. Były to jednak sytuacje rzadkie, związane z towarzystwem najbliższych mu osób.
-To też jest myśl- pokiwał powoli głową, jakoby zainteresowany wysuniętą propozycją.
-Potrafiłabyś na to patrzeć?- zastanowił się przez moment nad odpowiedzią, będąc ciekaw czy zdecyduje się uraczyć go prawdą. Przeczuwał jednak, że z uwagi na swoją profesję, a także dalej idące rycerskie sprawy nie pozostawiłaby go na śmierć nawet w chwili, gdyby sytuacja była jeszcze bardziej napięta, a gęstą atmosferę można by było pokroić nożem. Czy tego chciała, czy też nie, musiała wykonywać rozkazy, a on mógł je wydawać.
-Co przetrawić?- zapytał z wyraźną powagą w głosie i nadzieją, że w końcu przełamie utkaną barierę i tym samym dojdą do jakiegoś porozumienia. Czując jak zacisnęła swą dłoń na jego i dała wyraźny sygnał, aby opuścił wężowe drewno, uczynił to pragnąc tym samym uświadomić jej, że nie był wrogiem. W chwili gdy nieustannie wpatrywał się w brązowe tęczówki i oczekiwał wyjaśnień, wysunął wolną rękę w kierunku kieszeni, do której schowała swą różdżkę i finalnie powędrował ją na smukłe plecy. Oparł przedramię w okolicy biodra i przysunął dziewczynę znacznie bliżej siebie niwelując tym samym dzielącą ich odległość, a także możliwość irracjonalnego – kolejnego już z resztą – sięgnięcia po magię.
Wiedziona ciekawością, być może trudami przeszłości postanowiła zjawić się na spotkaniu, a następnie wykonać polecenie stanowiące dowód lojalności – chyba że była to próba zamydlenia im oczu i wprowadzenia w błąd. Szczerze liczył, że nawet nie przyszłoby jej to do głowy.
-Brzmisz jakbyś się stęskniła za swym ulubionym pacjentem, a raczej jego krwią- rzucił nie kryjąc kpiącego uśmiechu. Zaraz po tym dostrzegł grymas na jej twarzy, który mógł zrozumieć iście dwojako. -Krzywisz się z obawy, że znalazłem sobie nową, prywatną uzdrowicielkę?- uniósł pytająco brew nie potrafiąc powstrzymać się przed ironicznym komentarzem. Nie był idiotą – a przynajmniej za takiego się nie uważał – dlatego od samego początku wiedział, że trapiący ją powód był znacznie głębszy i poważniejszy. Daleko mu było jednak od osoby wyciągającej cokolwiek z drugiego człowieka na siłę, nie umiał też dawać sensownych rad, więc jeśli zechce się z nim podzielić swymi zmartwieniami uczyni to bez jakichkolwiek nacisków. Przypuszczał, że miało to związek z wydaniem jasnego polecenia mugolakowi – pamiętał wyraz jej twarzy i niesmak jaki pozostał, gdy krew rozbryznęła się po kamiennej posadzce.
-Na pewno?- spytał już nieco łagodniej zatrzymując spojrzenie na brązowych tęczówkach.
-Po tym jak zapragnęłaś potraktować mnie tym iście potężnym i niebezpiecznym zaklęciem nabrałem wątpliwości- dodał zaciskając wargi w lekkim uśmiechu. Zapewne gdyby ktoś inny był na jej miejscu i chciał powalić go na kolana to nie musiałby długo czekać na kontrę, którą próbowałby wyprowadzić do skutku. W końcu niejednokrotnie już przywitano go czarem – zwykle znacznie paskudniejszym w skutkach – dlatego każdorazowo był przygotowany na taki obrót spraw. Mieszkanie na Śmiertelnym Nokturnie uczyło pewnych nawyków, a także zmuszało do nieustannego zachowywania pełnej czujności i takowa pozostawała nawet poza granicami tej paskudnej dzielnicy. Rzecz jasna był tylko człowiekiem; zdarzało mu się nader rozluźnić i powierzchownie zaufać, choć co do zasady nie miało to żadnego związku z prawdziwym pokładaniem wiary w czyjąś szczerość i wtem łapał się braku uzbrojenia. Były to jednak sytuacje rzadkie, związane z towarzystwem najbliższych mu osób.
-To też jest myśl- pokiwał powoli głową, jakoby zainteresowany wysuniętą propozycją.
-Potrafiłabyś na to patrzeć?- zastanowił się przez moment nad odpowiedzią, będąc ciekaw czy zdecyduje się uraczyć go prawdą. Przeczuwał jednak, że z uwagi na swoją profesję, a także dalej idące rycerskie sprawy nie pozostawiłaby go na śmierć nawet w chwili, gdyby sytuacja była jeszcze bardziej napięta, a gęstą atmosferę można by było pokroić nożem. Czy tego chciała, czy też nie, musiała wykonywać rozkazy, a on mógł je wydawać.
-Co przetrawić?- zapytał z wyraźną powagą w głosie i nadzieją, że w końcu przełamie utkaną barierę i tym samym dojdą do jakiegoś porozumienia. Czując jak zacisnęła swą dłoń na jego i dała wyraźny sygnał, aby opuścił wężowe drewno, uczynił to pragnąc tym samym uświadomić jej, że nie był wrogiem. W chwili gdy nieustannie wpatrywał się w brązowe tęczówki i oczekiwał wyjaśnień, wysunął wolną rękę w kierunku kieszeni, do której schowała swą różdżkę i finalnie powędrował ją na smukłe plecy. Oparł przedramię w okolicy biodra i przysunął dziewczynę znacznie bliżej siebie niwelując tym samym dzielącą ich odległość, a także możliwość irracjonalnego – kolejnego już z resztą – sięgnięcia po magię.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Ponownie musiałaby przyznać mu rację, a to najpewniej spotkałoby się z ostrym sprzeciwem i chęcią zaprzeczenia jedynie dla własnego komfortu. Niestety prawda była taka, że tolerując jego obecność, rozmawiając i zadając kolejne pytania, działała świadomie i nie powinna obwiniać go o wszystko co działo się później. Sięgając po konkretne zaklęcie, korzystała z wiedzy, jaką sama posiadała, słabych umiejętności, które nabyła i nikt nie kazał jej tego robić w ten sposób. Co prawda padło polecenie, ale nadal mogła opuścić różdżkę, nie przykładać do tego ręki. Łatwiej jednak było, póki co znaleźć winowajcę tylko w Nim.
- Miło byłoby stęsknić się za pacjentem, ale jakoś uciążliwie nie powala mi na to. Zaczynam przypuszczać, że łaknie mojej uwagi, bardziej niż powinien.- odparła, a grymas na jej ustach pogłębił się, chociaż bliżej było temu do rozbawienia. Przyjrzała mu się, gdy zadał pytanie, które odrobine ją zdziwiło.- Prędzej w nadziei, że w końcu to zrobiłeś. Nawet jeśli wypadałoby współczuć kolejnej biednej uzdrowicielce.- nie próbowała już zgrywać poważnej, jej głos za mocno zdradzał emocje. Z jednej strony zdecydowanie łatwiej byłoby, gdyby znalazł sobie innego prywatnego uzdrowiciela. Dzięki temu przestałaby się martwić w końcu o niego za każdym razem, gdy względnie połatany znikał jej z oczu. Z drugiej pewnie byłoby dziwnie, przecież zdążyła już przyzwyczaić się do tego, że wpadał raz na jakiś czas z nowym kompletem obrażeń. Nie narzekała chociaż na nudę i monotonię tego, co przychodziło jej leczyć.- O dziwo tak.- odparła, ale zaraz przewróciła oczami, gdy skomentował zaklęcie, jakie rzuciła, a które nawet trochę nie zbliżyło się do celu w postaci mężczyzny.
- Mam jeszcze parę w zanadrzu, więc uważaj.- zakpiła, bo zakres zaklęć ofensywnych i defensywnych był śmieszny. Wolała nawet nie gdybać jakby źle się skończyło dla niej, gdyby to on postanowił rzucić kilka silniejszych. Pomysł, aby pozostawić go wykrwawiającym się, poczekać ten niezbędny czas, był najlepszym jaki mogła zastosować, gdyby faktycznie chciała się go pozbyć. Tylko w takiej sytuacji okazałaby się tą, która ma przewagę. Umiejętności ani przewaga fizyczna nie działałyby już na jego korzyść.- Patrzeć na to, jak umierasz? Jakbym znienawidziła cię całkowicie, wtedy najpewniej tak.- wyjaśniła spokojnie. Kobiety potrafiły być mściwe, wyczekując odpowiedniego momentu dla własnej zemsty i nie była w tym wyjątkiem, miała tą świadomość.- Na obecną chwilę, gdybym była wkurzona pewnie nie rzuciłabym żadnego zaklęcia znieczulającego… trochę przeciągnęła leczenie, ale nie dałabym ci wydać ostatniego tchnienia.- dodała z uroczym uśmiechem. Z każdym słowem, jakoś łatwiej było jej wrócić do poprzedniego nastawienia względem Macnaira. Swoje robiło również to, że on też nie wyglądał już na rozdrażnionego tak jak chwilę wcześniej.
Spoglądała na niego pewnie, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Milczała chwilę, kiedy zadał pytanie. Chęć, by go zbyć, rzucić byle jaką odpowiedź, aby tylko dał spokój, była ciężka do przezwyciężenia.- Zgadnij.- odparła w końcu, ponownie milknąc i uciekając wzrokiem w bok, gdzieś ponad jego ramię. Na jego korzyść zadziałało jednak to, że cofnął różdżkę pod naporem jej palców. Czując, jak opuszcza dłoń, przez chwilę jeszcze zamykała palce na jego ręce, by w końcu rozluźnić je i przerwać dotyk.- Nie wiem, czy wspominała, że przez większość życia, nie akceptowałam wartości, jakich trzyma się moja rodzina. Krytykowałam jednego z braci za jego podejście i bezwzględność, jaką czasami przejawiał, będąc jako jedyny wychowany przez mojego ojca twardą ręką. Upierałam się, że jako uzdrowicielka chcę pomagać i nie obchodzi mnie kwestia pochodzenia, pacjent był pacjentem i tyle. Sądziłam, że nie powinno mieć to znaczenia, póki nie są przekraczane pewne granice.- podjęła, nie powstrzymując grymasu.- Ale wystarczył jeden wieczór, aby prysło to jak bańka. Nie było zbyt przyjemnie, przekonać się, że jestem wstanie cisnąć zaklęciem w mugolaka i nie przejąć się tym zbytnio, tłumacząc to sobie jakkolwiek. Wyszło na to, że nie pozbyłam się wpajanych wartości, tylko okłamywałam. Siebie i innych.- nie był to miły wniosek, ale właśnie do tego doszła przez ten czas. To musiała przetrawić, świadomość, że przez lata wypierała coś, co i tak zostało z nią. Musiało tylko poczekać na swój moment, odpowiednią chwilę, aby dotrzeć do niej i oczekiwać na zaakceptowanie, czego nadal nie chciała za bardzo.- A dodatkowo fakt, rozkazu, żeby mugolak poderżnął sobie gardło… chyba nie potrzebujesz większych wyjaśnień, dlaczego później niekoniecznie miałam ochotę spędzać czas w twoim towarzystwie.- dodała, sądząc, że jest dość domyślny, aby wyciągnąć wniosek. Zerknęła na jego ramię, czując, jak obejmuje ją w pasie i przyciąga bliżej. Zrobiła krok, dając mu swobodę działania i pozwalając na naruszenie dystansu jeszcze bardziej. Uniosła wzrok na jego twarz z wyraźnym pytaniem, które zaraz wypowiedziała.
- Co ty kombinujesz? – nie czuła się skrępowana, bardziej chciała odpowiedzi.
- Miło byłoby stęsknić się za pacjentem, ale jakoś uciążliwie nie powala mi na to. Zaczynam przypuszczać, że łaknie mojej uwagi, bardziej niż powinien.- odparła, a grymas na jej ustach pogłębił się, chociaż bliżej było temu do rozbawienia. Przyjrzała mu się, gdy zadał pytanie, które odrobine ją zdziwiło.- Prędzej w nadziei, że w końcu to zrobiłeś. Nawet jeśli wypadałoby współczuć kolejnej biednej uzdrowicielce.- nie próbowała już zgrywać poważnej, jej głos za mocno zdradzał emocje. Z jednej strony zdecydowanie łatwiej byłoby, gdyby znalazł sobie innego prywatnego uzdrowiciela. Dzięki temu przestałaby się martwić w końcu o niego za każdym razem, gdy względnie połatany znikał jej z oczu. Z drugiej pewnie byłoby dziwnie, przecież zdążyła już przyzwyczaić się do tego, że wpadał raz na jakiś czas z nowym kompletem obrażeń. Nie narzekała chociaż na nudę i monotonię tego, co przychodziło jej leczyć.- O dziwo tak.- odparła, ale zaraz przewróciła oczami, gdy skomentował zaklęcie, jakie rzuciła, a które nawet trochę nie zbliżyło się do celu w postaci mężczyzny.
- Mam jeszcze parę w zanadrzu, więc uważaj.- zakpiła, bo zakres zaklęć ofensywnych i defensywnych był śmieszny. Wolała nawet nie gdybać jakby źle się skończyło dla niej, gdyby to on postanowił rzucić kilka silniejszych. Pomysł, aby pozostawić go wykrwawiającym się, poczekać ten niezbędny czas, był najlepszym jaki mogła zastosować, gdyby faktycznie chciała się go pozbyć. Tylko w takiej sytuacji okazałaby się tą, która ma przewagę. Umiejętności ani przewaga fizyczna nie działałyby już na jego korzyść.- Patrzeć na to, jak umierasz? Jakbym znienawidziła cię całkowicie, wtedy najpewniej tak.- wyjaśniła spokojnie. Kobiety potrafiły być mściwe, wyczekując odpowiedniego momentu dla własnej zemsty i nie była w tym wyjątkiem, miała tą świadomość.- Na obecną chwilę, gdybym była wkurzona pewnie nie rzuciłabym żadnego zaklęcia znieczulającego… trochę przeciągnęła leczenie, ale nie dałabym ci wydać ostatniego tchnienia.- dodała z uroczym uśmiechem. Z każdym słowem, jakoś łatwiej było jej wrócić do poprzedniego nastawienia względem Macnaira. Swoje robiło również to, że on też nie wyglądał już na rozdrażnionego tak jak chwilę wcześniej.
Spoglądała na niego pewnie, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Milczała chwilę, kiedy zadał pytanie. Chęć, by go zbyć, rzucić byle jaką odpowiedź, aby tylko dał spokój, była ciężka do przezwyciężenia.- Zgadnij.- odparła w końcu, ponownie milknąc i uciekając wzrokiem w bok, gdzieś ponad jego ramię. Na jego korzyść zadziałało jednak to, że cofnął różdżkę pod naporem jej palców. Czując, jak opuszcza dłoń, przez chwilę jeszcze zamykała palce na jego ręce, by w końcu rozluźnić je i przerwać dotyk.- Nie wiem, czy wspominała, że przez większość życia, nie akceptowałam wartości, jakich trzyma się moja rodzina. Krytykowałam jednego z braci za jego podejście i bezwzględność, jaką czasami przejawiał, będąc jako jedyny wychowany przez mojego ojca twardą ręką. Upierałam się, że jako uzdrowicielka chcę pomagać i nie obchodzi mnie kwestia pochodzenia, pacjent był pacjentem i tyle. Sądziłam, że nie powinno mieć to znaczenia, póki nie są przekraczane pewne granice.- podjęła, nie powstrzymując grymasu.- Ale wystarczył jeden wieczór, aby prysło to jak bańka. Nie było zbyt przyjemnie, przekonać się, że jestem wstanie cisnąć zaklęciem w mugolaka i nie przejąć się tym zbytnio, tłumacząc to sobie jakkolwiek. Wyszło na to, że nie pozbyłam się wpajanych wartości, tylko okłamywałam. Siebie i innych.- nie był to miły wniosek, ale właśnie do tego doszła przez ten czas. To musiała przetrawić, świadomość, że przez lata wypierała coś, co i tak zostało z nią. Musiało tylko poczekać na swój moment, odpowiednią chwilę, aby dotrzeć do niej i oczekiwać na zaakceptowanie, czego nadal nie chciała za bardzo.- A dodatkowo fakt, rozkazu, żeby mugolak poderżnął sobie gardło… chyba nie potrzebujesz większych wyjaśnień, dlaczego później niekoniecznie miałam ochotę spędzać czas w twoim towarzystwie.- dodała, sądząc, że jest dość domyślny, aby wyciągnąć wniosek. Zerknęła na jego ramię, czując, jak obejmuje ją w pasie i przyciąga bliżej. Zrobiła krok, dając mu swobodę działania i pozwalając na naruszenie dystansu jeszcze bardziej. Uniosła wzrok na jego twarz z wyraźnym pytaniem, które zaraz wypowiedziała.
- Co ty kombinujesz? – nie czuła się skrępowana, bardziej chciała odpowiedzi.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Obarczanie winą drugą osobę zawsze było prostsze niżeli pogodzenie się z własną decyzją, z której zrodziły się poważne i nieodwracalne konsekwencje. Rzecz jasna nie była związana z Rycerzami Walpurgii podobnie silnie jak on i mogła zrezygnować z sojuszniczych przywilejów oraz obowiązków, jednakże nie zamierzał na to pozwolić. Była zbyt wprawiona, uzdolniona oraz zawzięta, aby stać z boku i przyglądać się walce z wrogiem, a co gorsza jeszcze takowemu pomagać w imię swego powołania. Na samą myśl skręciło go w środku i przywołało wspomnienie, iż raz już odpuścił. Nie zamierzał ponownie tego uczynić.
-Nie wyglądasz na szczególnie zawiedzioną tym faktem. Czyżbyś szukała uwagi tego pacjenta celowo pozwalając mu wierzyć, że nie masz ochoty go widzieć?- spytał z wyraźnym zainteresowaniem, kiedy dała mu do zrozumienia, że ciągle wchodzi jej w drogę. Cóż pozostawało jej cieszyć się, iż nie robił tego znacznie częściej, bo bez większych przeszkód mógł stać pod jej drzwiami każdego dnia. Nie był jednak w żaden sposób do tego zobowiązany, a ponadto nie czuł takiej konieczności – złość w końcu minie, podobnie jak inne bolączki. Musiała odłożyć prywatę na bok w chwili, kiedy przyszłoby jej wykonywać jego rozkazy związane z organizacją tudzież działać wraz z nim w imię Czarnego Pana. Kiedyś mu za to wszystko jeszcze podziękuje, był tego pewien.
Zaśmiał się pod nosem na jej słowa, a jego tęczówki nieznacznie rozbłysnęły. -Chyba zazdrościć, w końcu dzięki mnie szlifujesz swe umiejętności. Jak często składałaś człowieka, którego pokonało własne przekleństwo?- uniósł kącik ust pamiętając jak trudne było tamto leczenie. Goyle i Borgin dali mu szanse, a Belvina uratowała życie – w końcu zionąłby ducha, gdyby nie ich zaangażowanie. Swoją drogą na moment zamyślił się na temat Caldera; dawno go nie widział, a w końcu z jego klątwy też nie wyszło nic dobrego. Poradził sobie z nią? Ujarzmił jej skutki? Miał się do niego zgłosić, lecz to nie nastąpiło. Musiał się z nim pilnie skontaktować, jak tylko powróci na Śmiertelny Nokturn.
- Incendio, Impeta? Czy Upiorogacek?- uniósł brew pytająco, kiedy zagroziła mu pakietem ofensywnych zaklęć. Rzecz jasna żartował, jednakże nie mógł sobie odmówić widoku jej poirytowanych tęczówek, które w zasadzie pierwszy raz były tak blisko jego. -Zatem już trochę mnie nienawidzisz?- wygiął wargi w szelmowskim uśmiechu, po czym dłonią, która znajdowała się na jej plecach, docisnął jej smukłe ciało do własnego zamykając je w ramionach. Pierwszy raz odwrócił spojrzenie od jej tęczówek, bowiem przechylił głowę i nachylił się do jej ucha. -Brzmi cudownie i pewnie pomyśli tak każdy przechodzień. Dwójka ludzi, którzy żywią do siebie jedynie niechęć- szepnął z nutą ironii w głosie i wyprostował się, ponownie skupiając swój wzrok na jej twarzy. Ciężko mu było ją rozgryźć – z jednej strony mówiła o przekroczeniu granic, zaś z drugiej nie przeszkadzała jej fizyczna bliskość.
-Jakże to hojne z Twojej strony. W ramach mej wdzięczności zapytam kiedy zaczynamy lekcje najpotężniejszej magii ofensywnej?- spytał kładąc nacisk na słowo zaczynamy i wcale nie miał na myśli zaawansowanej lekcji uroków, w której też nie miał zbyt wielkich umiejętności. W zasadzie był przeciętny, lecz nigdy nie odkrył w nich niczego pociągającego i budzącego pragnienie dalszej nauki.
Kiedy puściła jego dłoń, a na jej twarzy pojawił się grymas, przez który przemawiał smutek zamilkł, a jego twarz przybrała znacznie poważniejszy wyraz. Wsłuchał się w jej słowa i choć nie potrafił do końca zrozumieć istoty rodzinnych więzi oraz wiążących się z tym zobowiązań, przeczuwał że trapił ją najbardziej czyn, który w przeszłości wyjątkowo negowała i fakt, że przede wszystkim oszukiwała siebie. Być może się mylił, lecz z reguły patrzył na wszystko w egoistyczny sposób, dlatego też wyperswadował konkretnie te pobudki. -Z czasem nasze poglądy mogą ulec zmianie. Korzenia mają wartość, pytanie czy celowo sprzeciwiałaś się rodzinie szukając uwagi, czy tak naprawdę sądziłaś. Widzisz co się dzieje dookoła, ilu czarodziejów czystej krwi oddało swe życie w walce lub brutalnie je straciło chociażby we śnie – bez możliwości obrony. Szlamy i ich obrońcy to zwierzęta; niszczą nasz świat, tradycje i pragną wpleść swe ideologie siłą. Chcesz, aby w przyszłości codziennie twoim dzieciom towarzyszył strach? Aby nie mogły wspiąć się na wyżyny swoich możliwości, bo ich miejsce zajmie parszywa szlama? Tylko i wyłącznie dlatego, że nią jest? Takich ludzi chcesz leczyć? Pomagać?- zaczął, choć wiedział, że nie był nader dobrym mówcą i prawdopodobnie nie przyjdzie mu jakkolwiek na nią wpłynąć. -Może potrzebowałaś takiego bodźca? Może potrzebowałaś mugolaka, którego przyjdzie Ci zranić, aby odkryć czego naprawdę chcesz? Co czujesz i jak to wszystko postrzegasz? Być może oszukiwałaś się przez te wszystkie lata zachowując się kompletnie odwrotnie jak swój brat byle tylko wyjść z jego cienia?- drążył zapewne bolesny temat, lecz skoro coś już się wylało trzeba było dowlec to do końca.
Schował różdżkę do wewnętrznej kieszeni płaszcza, po czym drugą dłoń także oparł o jej plecy wyczekując odpowiedzi.
-Nie wyglądasz na szczególnie zawiedzioną tym faktem. Czyżbyś szukała uwagi tego pacjenta celowo pozwalając mu wierzyć, że nie masz ochoty go widzieć?- spytał z wyraźnym zainteresowaniem, kiedy dała mu do zrozumienia, że ciągle wchodzi jej w drogę. Cóż pozostawało jej cieszyć się, iż nie robił tego znacznie częściej, bo bez większych przeszkód mógł stać pod jej drzwiami każdego dnia. Nie był jednak w żaden sposób do tego zobowiązany, a ponadto nie czuł takiej konieczności – złość w końcu minie, podobnie jak inne bolączki. Musiała odłożyć prywatę na bok w chwili, kiedy przyszłoby jej wykonywać jego rozkazy związane z organizacją tudzież działać wraz z nim w imię Czarnego Pana. Kiedyś mu za to wszystko jeszcze podziękuje, był tego pewien.
Zaśmiał się pod nosem na jej słowa, a jego tęczówki nieznacznie rozbłysnęły. -Chyba zazdrościć, w końcu dzięki mnie szlifujesz swe umiejętności. Jak często składałaś człowieka, którego pokonało własne przekleństwo?- uniósł kącik ust pamiętając jak trudne było tamto leczenie. Goyle i Borgin dali mu szanse, a Belvina uratowała życie – w końcu zionąłby ducha, gdyby nie ich zaangażowanie. Swoją drogą na moment zamyślił się na temat Caldera; dawno go nie widział, a w końcu z jego klątwy też nie wyszło nic dobrego. Poradził sobie z nią? Ujarzmił jej skutki? Miał się do niego zgłosić, lecz to nie nastąpiło. Musiał się z nim pilnie skontaktować, jak tylko powróci na Śmiertelny Nokturn.
- Incendio, Impeta? Czy Upiorogacek?- uniósł brew pytająco, kiedy zagroziła mu pakietem ofensywnych zaklęć. Rzecz jasna żartował, jednakże nie mógł sobie odmówić widoku jej poirytowanych tęczówek, które w zasadzie pierwszy raz były tak blisko jego. -Zatem już trochę mnie nienawidzisz?- wygiął wargi w szelmowskim uśmiechu, po czym dłonią, która znajdowała się na jej plecach, docisnął jej smukłe ciało do własnego zamykając je w ramionach. Pierwszy raz odwrócił spojrzenie od jej tęczówek, bowiem przechylił głowę i nachylił się do jej ucha. -Brzmi cudownie i pewnie pomyśli tak każdy przechodzień. Dwójka ludzi, którzy żywią do siebie jedynie niechęć- szepnął z nutą ironii w głosie i wyprostował się, ponownie skupiając swój wzrok na jej twarzy. Ciężko mu było ją rozgryźć – z jednej strony mówiła o przekroczeniu granic, zaś z drugiej nie przeszkadzała jej fizyczna bliskość.
-Jakże to hojne z Twojej strony. W ramach mej wdzięczności zapytam kiedy zaczynamy lekcje najpotężniejszej magii ofensywnej?- spytał kładąc nacisk na słowo zaczynamy i wcale nie miał na myśli zaawansowanej lekcji uroków, w której też nie miał zbyt wielkich umiejętności. W zasadzie był przeciętny, lecz nigdy nie odkrył w nich niczego pociągającego i budzącego pragnienie dalszej nauki.
Kiedy puściła jego dłoń, a na jej twarzy pojawił się grymas, przez który przemawiał smutek zamilkł, a jego twarz przybrała znacznie poważniejszy wyraz. Wsłuchał się w jej słowa i choć nie potrafił do końca zrozumieć istoty rodzinnych więzi oraz wiążących się z tym zobowiązań, przeczuwał że trapił ją najbardziej czyn, który w przeszłości wyjątkowo negowała i fakt, że przede wszystkim oszukiwała siebie. Być może się mylił, lecz z reguły patrzył na wszystko w egoistyczny sposób, dlatego też wyperswadował konkretnie te pobudki. -Z czasem nasze poglądy mogą ulec zmianie. Korzenia mają wartość, pytanie czy celowo sprzeciwiałaś się rodzinie szukając uwagi, czy tak naprawdę sądziłaś. Widzisz co się dzieje dookoła, ilu czarodziejów czystej krwi oddało swe życie w walce lub brutalnie je straciło chociażby we śnie – bez możliwości obrony. Szlamy i ich obrońcy to zwierzęta; niszczą nasz świat, tradycje i pragną wpleść swe ideologie siłą. Chcesz, aby w przyszłości codziennie twoim dzieciom towarzyszył strach? Aby nie mogły wspiąć się na wyżyny swoich możliwości, bo ich miejsce zajmie parszywa szlama? Tylko i wyłącznie dlatego, że nią jest? Takich ludzi chcesz leczyć? Pomagać?- zaczął, choć wiedział, że nie był nader dobrym mówcą i prawdopodobnie nie przyjdzie mu jakkolwiek na nią wpłynąć. -Może potrzebowałaś takiego bodźca? Może potrzebowałaś mugolaka, którego przyjdzie Ci zranić, aby odkryć czego naprawdę chcesz? Co czujesz i jak to wszystko postrzegasz? Być może oszukiwałaś się przez te wszystkie lata zachowując się kompletnie odwrotnie jak swój brat byle tylko wyjść z jego cienia?- drążył zapewne bolesny temat, lecz skoro coś już się wylało trzeba było dowlec to do końca.
Schował różdżkę do wewnętrznej kieszeni płaszcza, po czym drugą dłoń także oparł o jej plecy wyczekując odpowiedzi.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Przechyliła delikatnie głowę, wsłuchując się w jego słowa. Czuła burzące się wewnątrz rozbawienie, ale co chwilę starała się maskować to, pozostawiać na wierzchu jedynie spokój i względną powagę.
- Czyżby miał mnie za aż tak przebiegłą? – odpowiedź wprost byłaby zbyt łatwa oraz szybka. W tej chwili nie oto chodziło, a gra, którą prowadzili, wymagała trochę więcej i naprawdę jej się to podobało, nawet jeśli początkowo była negatywnie nastawiona. Cóż, gdyby mężczyzna namolnie pojawiał się w jej codzienności, najpewniej stałoby się to jeszcze bardziej upierdliwe. Nie chciała nawet wyobrażać sobie takiej możliwość.
W kwestii prywatnych sporów, a wspomagania jako uzdrowiciel czy po prostu jako ona sama, nie musiał się martwić. Potrafiła rozgraniczyć obowiązki od wszystkiego, co prywatne, nawet jeśli pewne emocje wpływały na to, jak działała. Mogłaby na co dzień spoglądać na niego lub kogoś innego z niechęcią, lecz jeśli potrzebne byłyby jej umiejętności z zakresu magii leczniczej lub inne, nie odmówiłaby. Wiedziała na co się pisze, a przynajmniej w większości miała tego świadomość.
Kąciki jej ust drgnęły lekko, gdy zauważyła nieznaczną zmianę w jego spojrzeniu.
- Nie przesadzaj.- prychnęła. Zazdrość? Też coś. Nie było szansy, aby coś takiego nią kierowało.- No dobrze, byłeś pierwszym takim przypadkiem i szczerze obawiam się, że jeszcze nie raz doprowadzisz się do takiego stanu… - nie było co ukrywać, widziała masę różnych obrażeń od zaklęć, jednak pierwszy raz zobaczyła co dzieje się, gdy przekleństwo pokonuje tego, który próbował je nałożyć.- Nie bądź tylko z siebie taki dumny. Cudem było, że udało się opanować krwotok.- jej dłoń powędrowała na męski tors w miejsce, gdzie pamiętała, że znajdował się wtedy największy krwiak. Powinien być bardzo wdzięczny swoim towarzyszą, że w bezpieczny sposób przetransportowali go do Mantykory i w miarę szybko ściągnęli ją. To oni kupili mu niezbędny czas, którego mogło zabraknąć, gdyby coś poszłoby nie tak w którymkolwiek momencie. Jeśli chciał zobaczyć poirytowanie, to prawie mu się udało. Ciemne tęczówki zdradziły ów emocje, ale zdusiła to w sobie wystarczająco szybko, aby móc udać, że wcale nie miało to miejsca.
- Nie zdradzę ci tego.- odparła z powagą, jakby faktycznie miała w zanadrzu coś, co go zaskoczy. Prawda byłą trochę inna, smutniejsza, a na pewno mało bezpieczna dla niej. Obecnie nie miała na to czasu, poświęcając się innym zajęciom, ale jeśli stan rzeczy się zmieni… mimo wszystko ufała, że Macnair pomógłby jej w rozwinięciu umiejętności ofensywnych i defensywnych, tracąc dla niej trochę swojego czasu.
Słysząc pytanie, udała, że zastanawia się nad tym.
- Może trochę. Sądzisz, że nie zasłużyłeś na odrobinę nienawiści? – była ciekawa jego odpowiedzi, nawet jeśli w ciemno mogła strzelać, że uraczy ją ironiczną reakcją. Na tyle zdążyła go poznać, chociaż wydawał się nadal skrywać dużo więcej. Już po chwili miała tego wydźwięk, gdy poczuła mocniejszy napór dłoni na plecach. Fakt, zniwelowania do zera dystansu, starała się ignorować i całkiem dobrze je to szło, a przynajmniej do czasu. Poczuła lekki dreszcz przebiegający przez ciało, gdy Drew pochylił głowę, wypowiadając kilka słów tuż przy jej uchu. Ciepły oddech na skórze był przyjemnym bodźcem, lecz na całe szczęście skończył się wystarczająco szybko.- Oh, nie istnieje nic piękniejszego i wartego uwagi, niż czysta niechęć dwojga ludzi.- odparła w podobny sposób z wyraźnym wydźwiękiem ironii. W tym czasie dłonie przesuwając po jego torsie; jedną powędrowała wyżej, delikatnie zamykając palce na męskim karku, a drugą oparła poniżej żeber. Tam, gdzie wcześniej wbijała się końcówka ohii, gdy Macnair zaczął skracać dystans. Domyślała się, że w tej chwili dla postronnego i przypadkowego obserwatora, wyglądali jak obłapiająca się para, ale faktycznie brakowało temu płomiennych emocji, których nie dopuszczała. Sympatia względem Drew nie sięgała tak daleko, a teraz była dodatkowo naruszona, ostatnimi wydarzeniami. Nie mniej czuła się dobrze w jego towarzystwie, zwłaszcza gdy powoli udowadniał, że nie stanowi zagrożenia… jeśli nie prowokowała do tego, rzucając w niego zaklęciami, które nie dawały efektu.
- Zobaczymy.- odparła lekko, nie przywiązując do tego uwagi. To jedno słowo brzmiało lepiej, niż rzucone „Najpewniej nigdy”, które również cisnęło jej się na usta.
Spoglądając na niego coraz dłużej i coraz mniej uciekając wzrokiem, zaczęła zauważać zmiany w jego mimice. Jak poważniał, reagując na słowa, które wypowiadała. Nieco ją to zaskakiwało i skłaniało do tego, aby obserwować go uważniej. Śmieszne, że takie nieplanowane spotkanie doprowadzało do takich sytuacji. Cofnęła dłoń z jego karku, zmieniając jej miejsce na bliźniacze do tego, gdzie zatrzymała drugą dłoń. Kiedy mówił, nie mogła powstrzymać delikatnego uśmiechu, bo przypomniał jej o tym, że w sumie nie znali się tak dobrze. Nie wiedział jaka była dawniej, nie miał świadomości jak bardzo Belvina mająca naście lat, różniła się od kobiety, która stała teraz przed nim.
- Pewnie masz rację, względem poglądów. Co do szukania uwagi, nie. Wychowywałam się głównie wśród mężczyzn, w rodzinnym domu miałam za towarzystwo braci i kuzynów. Dlatego chciałam im dorównywać pod wieloma względami, a nie skupiać na sobie uwagę, odstając przesadnie. Jednak to w co wierzyłam, było po prostu moje, ukształtowane tym, co obserwowałam i świadomością, że można inaczej.- nie krytykowała bliskich, bo chciała, aby skupiano się na niej. Robiła to, bo nie akceptowała ich podejścia, prostego schematu dzielącego osoby z otoczenia. Rodzina była konserwatywna, a ona zwyczajnie nie potrafiła, mając w zwyczaju słuchać, zanim oceni kogoś i skreśli bądź nie. To przysparzało jej masę problemów, ale teraz… od długiego czasu, trzymała się z daleka od bliskich z paroma wyjątkami.
Słuchała go w milczeniu. Wiedziała już od jakiegoś czasu, jakie miał poglądy, jak mocno upierał się przy swoim i nie zamierzała jakkolwiek krytykować. Przynajmniej już nie. Nie skomentowała tego w żaden sposób, czując, że ta rozmowa ponownie doprowadziłaby do spięcia między nimi. Mimo że jej poglądy zaczynały się zmieniać, nie był to jeszcze moment, gdy mogła mu przytaknąć tak po prostu. Może dla zasady z czystego uporu, również nie chciała tego zrobić.
- Możliwe. Chociaż jedyne, o czym się przekonałam to fakt, że nie sprawia mi to ani radości, ani trudności. Co staje się odrobinę niepokojące.- stwierdziła. Oszukiwała się, doszła już do tego, zaakceptowała na tyle na ile się dało, nawet jeśli wywoływało to jeszcze trochę sprzeciwu.- Nie, nie potrzebowałam wyjść z niczyjego cienia.- odparła poważnie. Zdecydowanie nie chciała, a już na pewno nie z cienia brata.
Spięła się lekko, czując, jak jego druga dłoń również ląduje na jej plecach. Poczuła się osaczona, zamknięta w klatce męskich ramion. To nie było tak komfortowe, jak mogło być.- Po co to robisz? – chciała odpowiedzi. Skoro sam zadawał pytania, drążył tematy, które nie do końca były komfortowe i dostawał odpowiedzi… jej również się to należało.
- Czyżby miał mnie za aż tak przebiegłą? – odpowiedź wprost byłaby zbyt łatwa oraz szybka. W tej chwili nie oto chodziło, a gra, którą prowadzili, wymagała trochę więcej i naprawdę jej się to podobało, nawet jeśli początkowo była negatywnie nastawiona. Cóż, gdyby mężczyzna namolnie pojawiał się w jej codzienności, najpewniej stałoby się to jeszcze bardziej upierdliwe. Nie chciała nawet wyobrażać sobie takiej możliwość.
W kwestii prywatnych sporów, a wspomagania jako uzdrowiciel czy po prostu jako ona sama, nie musiał się martwić. Potrafiła rozgraniczyć obowiązki od wszystkiego, co prywatne, nawet jeśli pewne emocje wpływały na to, jak działała. Mogłaby na co dzień spoglądać na niego lub kogoś innego z niechęcią, lecz jeśli potrzebne byłyby jej umiejętności z zakresu magii leczniczej lub inne, nie odmówiłaby. Wiedziała na co się pisze, a przynajmniej w większości miała tego świadomość.
Kąciki jej ust drgnęły lekko, gdy zauważyła nieznaczną zmianę w jego spojrzeniu.
- Nie przesadzaj.- prychnęła. Zazdrość? Też coś. Nie było szansy, aby coś takiego nią kierowało.- No dobrze, byłeś pierwszym takim przypadkiem i szczerze obawiam się, że jeszcze nie raz doprowadzisz się do takiego stanu… - nie było co ukrywać, widziała masę różnych obrażeń od zaklęć, jednak pierwszy raz zobaczyła co dzieje się, gdy przekleństwo pokonuje tego, który próbował je nałożyć.- Nie bądź tylko z siebie taki dumny. Cudem było, że udało się opanować krwotok.- jej dłoń powędrowała na męski tors w miejsce, gdzie pamiętała, że znajdował się wtedy największy krwiak. Powinien być bardzo wdzięczny swoim towarzyszą, że w bezpieczny sposób przetransportowali go do Mantykory i w miarę szybko ściągnęli ją. To oni kupili mu niezbędny czas, którego mogło zabraknąć, gdyby coś poszłoby nie tak w którymkolwiek momencie. Jeśli chciał zobaczyć poirytowanie, to prawie mu się udało. Ciemne tęczówki zdradziły ów emocje, ale zdusiła to w sobie wystarczająco szybko, aby móc udać, że wcale nie miało to miejsca.
- Nie zdradzę ci tego.- odparła z powagą, jakby faktycznie miała w zanadrzu coś, co go zaskoczy. Prawda byłą trochę inna, smutniejsza, a na pewno mało bezpieczna dla niej. Obecnie nie miała na to czasu, poświęcając się innym zajęciom, ale jeśli stan rzeczy się zmieni… mimo wszystko ufała, że Macnair pomógłby jej w rozwinięciu umiejętności ofensywnych i defensywnych, tracąc dla niej trochę swojego czasu.
Słysząc pytanie, udała, że zastanawia się nad tym.
- Może trochę. Sądzisz, że nie zasłużyłeś na odrobinę nienawiści? – była ciekawa jego odpowiedzi, nawet jeśli w ciemno mogła strzelać, że uraczy ją ironiczną reakcją. Na tyle zdążyła go poznać, chociaż wydawał się nadal skrywać dużo więcej. Już po chwili miała tego wydźwięk, gdy poczuła mocniejszy napór dłoni na plecach. Fakt, zniwelowania do zera dystansu, starała się ignorować i całkiem dobrze je to szło, a przynajmniej do czasu. Poczuła lekki dreszcz przebiegający przez ciało, gdy Drew pochylił głowę, wypowiadając kilka słów tuż przy jej uchu. Ciepły oddech na skórze był przyjemnym bodźcem, lecz na całe szczęście skończył się wystarczająco szybko.- Oh, nie istnieje nic piękniejszego i wartego uwagi, niż czysta niechęć dwojga ludzi.- odparła w podobny sposób z wyraźnym wydźwiękiem ironii. W tym czasie dłonie przesuwając po jego torsie; jedną powędrowała wyżej, delikatnie zamykając palce na męskim karku, a drugą oparła poniżej żeber. Tam, gdzie wcześniej wbijała się końcówka ohii, gdy Macnair zaczął skracać dystans. Domyślała się, że w tej chwili dla postronnego i przypadkowego obserwatora, wyglądali jak obłapiająca się para, ale faktycznie brakowało temu płomiennych emocji, których nie dopuszczała. Sympatia względem Drew nie sięgała tak daleko, a teraz była dodatkowo naruszona, ostatnimi wydarzeniami. Nie mniej czuła się dobrze w jego towarzystwie, zwłaszcza gdy powoli udowadniał, że nie stanowi zagrożenia… jeśli nie prowokowała do tego, rzucając w niego zaklęciami, które nie dawały efektu.
- Zobaczymy.- odparła lekko, nie przywiązując do tego uwagi. To jedno słowo brzmiało lepiej, niż rzucone „Najpewniej nigdy”, które również cisnęło jej się na usta.
Spoglądając na niego coraz dłużej i coraz mniej uciekając wzrokiem, zaczęła zauważać zmiany w jego mimice. Jak poważniał, reagując na słowa, które wypowiadała. Nieco ją to zaskakiwało i skłaniało do tego, aby obserwować go uważniej. Śmieszne, że takie nieplanowane spotkanie doprowadzało do takich sytuacji. Cofnęła dłoń z jego karku, zmieniając jej miejsce na bliźniacze do tego, gdzie zatrzymała drugą dłoń. Kiedy mówił, nie mogła powstrzymać delikatnego uśmiechu, bo przypomniał jej o tym, że w sumie nie znali się tak dobrze. Nie wiedział jaka była dawniej, nie miał świadomości jak bardzo Belvina mająca naście lat, różniła się od kobiety, która stała teraz przed nim.
- Pewnie masz rację, względem poglądów. Co do szukania uwagi, nie. Wychowywałam się głównie wśród mężczyzn, w rodzinnym domu miałam za towarzystwo braci i kuzynów. Dlatego chciałam im dorównywać pod wieloma względami, a nie skupiać na sobie uwagę, odstając przesadnie. Jednak to w co wierzyłam, było po prostu moje, ukształtowane tym, co obserwowałam i świadomością, że można inaczej.- nie krytykowała bliskich, bo chciała, aby skupiano się na niej. Robiła to, bo nie akceptowała ich podejścia, prostego schematu dzielącego osoby z otoczenia. Rodzina była konserwatywna, a ona zwyczajnie nie potrafiła, mając w zwyczaju słuchać, zanim oceni kogoś i skreśli bądź nie. To przysparzało jej masę problemów, ale teraz… od długiego czasu, trzymała się z daleka od bliskich z paroma wyjątkami.
Słuchała go w milczeniu. Wiedziała już od jakiegoś czasu, jakie miał poglądy, jak mocno upierał się przy swoim i nie zamierzała jakkolwiek krytykować. Przynajmniej już nie. Nie skomentowała tego w żaden sposób, czując, że ta rozmowa ponownie doprowadziłaby do spięcia między nimi. Mimo że jej poglądy zaczynały się zmieniać, nie był to jeszcze moment, gdy mogła mu przytaknąć tak po prostu. Może dla zasady z czystego uporu, również nie chciała tego zrobić.
- Możliwe. Chociaż jedyne, o czym się przekonałam to fakt, że nie sprawia mi to ani radości, ani trudności. Co staje się odrobinę niepokojące.- stwierdziła. Oszukiwała się, doszła już do tego, zaakceptowała na tyle na ile się dało, nawet jeśli wywoływało to jeszcze trochę sprzeciwu.- Nie, nie potrzebowałam wyjść z niczyjego cienia.- odparła poważnie. Zdecydowanie nie chciała, a już na pewno nie z cienia brata.
Spięła się lekko, czując, jak jego druga dłoń również ląduje na jej plecach. Poczuła się osaczona, zamknięta w klatce męskich ramion. To nie było tak komfortowe, jak mogło być.- Po co to robisz? – chciała odpowiedzi. Skoro sam zadawał pytania, drążył tematy, które nie do końca były komfortowe i dostawał odpowiedzi… jej również się to należało.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
-Piękne kobiety z reguły są niezwykle przebiegłe- odparł zauważając jej powagę, choć nie do końca zawierzał mimice. Ironizowali, prowadzili rozmowę podsycaną domysłami, niewypowiedzianymi głośno skonkretyzowanymi słowami, co nieszczególnie mu w owej sytuacji przeszkadzało. Zwykle wolał jasno postawić sprawę, nie ubierać jej w ładne dialogi, aby rozmówca musiał zastanawiać się nad drugim dnem tudzież czytać między wersami, bowiem zwykle każdy wtem rozumiał pewne kwestie na swój sposób, jednakże skoro właściwie nie ubijali biznesu, nie kreowali planu wyprawy, czy misji to mógł pozwolić sobie na małe odstępstwo od reguły. Z resztą zdawało się jej to podobać; niepisana umowa, nieumówiona gra, której zasad nie zamierzali ustalać.
Uniósł kącik ust, a jego twarz przybrała ironiczny, niezwykle charakterystyczny dla siebie wyraz. Naprawdę ani razu nie poczuła zazdrości? Było to dość szerokie pojęcie nie tyczące się tylko i wyłącznie drugiego człowieka, gdyż doświadczyć jej można było dosłownie w każdym elemencie codzienności – pracy, umiejętności, sfery towarzyskiej. Szatyn czasem nie potrafił jej pohamować, czuł jej mierzwienie szczególnie w chwili dopuszczania się błędów, własnej nieudolności tudzież braku wiedzy na pewne tematy, kiedy inni forsowali się nią zyskując w oczach towarzyszy szacunek. Zwykle była ona zdrowa, działała niczym motor napędowy i napawała nowymi pokładami motywacji, lecz oszukiwałby sam siebie, gdyby przyznał, iż nigdy nie miał do czynienia z jej destrukcyjną, budzącą najgorsze instynkty stroną.
-Nie przesadzaj- powtórzył nie odwracając wzroku od jej tęczówek. -Wierz mi, że nie chce już trafić w takim stanie z dwóch powodów- zaczął starając się zachować stosowną do tematu powagę – w końcu tyczyło się to jego zdrowia, prawdopodobnie i życia. -Pierwszy związany jest z faktem, że pragnę jeszcze trochę pograć na twych nerwach, a jako duch nie byłoby już tak zabawnie- pokiwał wolno głową. -Drugi tyczy się ciebie. Nie chciałbym złamać ci serca tym widokiem, jeszcze być popadła w jakieś nałogi…-przeciągnął ostatnie słowo zaciskając wargi byle tylko nie uśmiechnąć się. -Z alkoholem już masz problem, wiesz jak łatwo wpaść w jeszcze większy cug?- spytał przesuwając dłonią wzdłuż jej lędźwi. Była drobna, jej oczy potrafiły hipnotyzować, podobnie jak bliskość, której wówczas miał w nadmiarze. Wcześniej już dostrzegł jej śliczną twarz, przykuwającą oko figurę i wdzięk, ale dopiero dzisiejszego wieczora skupił się na tych elementach znacznie dłużej. Być może wcześniej nie było do tego sposobności? W barze poznawali się, otwarcie flirtowali, jednak od tamtego momentu zdawała się dzielić ich przepaść. Wtedy nie przypuściłby, że ich historia będzie miała jakąkolwiek kontynuację, lecz obecnie zdawał sobie sprawę, iż tak naprawdę dopiero się ona rozpoczęła.
-Jak ja sobie z tym poradzę?- uniósł pytająco brew. -Nie będę mógł spać ze strachu- rzucił, po czym wygiął wargi w szelmowskim wyrazie. Nie mógł odczytać jej myśli, nie mógł wiedzieć, co działo się w jej głowie; jak się czuła, dlaczego nie odsunęła się i nie teleportowała z powrotem do domu. Czyżby tak naprawdę chciała tego spotkania? Liczyła na wyjaśnienia i być może szansę, aby to wszystko mu wygarnąć, i rzucić z siebie ten ciężar? Ciężko mu było ją rozgryźć, była jak niedosięgniony list, którego treść pragnął poznać.
-Nienawiść jest równie pięknym i głębokim uczuciem jak miłość- powiedział zgodnie z własnymi przekonaniami, choć nie przywykł o nich mówić głośno przy kimkolwiek. Na moment w jego głowie pojawiło się wspomnienie, obraz zamglonej polany i dziewczyny, która jako pierwsza znalazła w nim coś więcej jak manipulanta i faceta żerującego na innych. Obudziła w nim nietypowe emocje, zmusiła do refleksji i bicia się z myślami. Niby była blisko, ale na tyle daleko, iż nie mógł jej dać tego czego pragnęła. Nie mógł jej uratować. Czy wciąż żyła? Czy podobnie jak on ruszyła dalej i pozwoliła sobie zamknąć się w męskich ramionach? Nie znał na te pytania odpowiedzi, ale na samą myśl poczuł to, co Belvina tak mocno od siebie odsuwała – zazdrość.
Dopiero jej kolejne słowa wytrąciły go z krótkiej wędrówki pośród bolesnych retrospekcji. Nie chciał dać po sobie czegokolwiek poznać, dlatego jego twarz pozostawała niezmienna. -Nienawiść, niechęć, brzmi cudownie- zaśmiał się pod nosem choć przez moment musiał złapać kontekst. Nie lubił podobnych chwil, rozkojarzenie i powroty to ostatnie czego było mu trzeba.
Jej delikatny dotyk sprawił, że sam zaczął błądzić dłonią po jej plecach. Mogła mówić wiele o negatywnych uczuciach względem niego, lecz czyny daleko odbiegały od tych opowiadających się za typową chęcią utrzymania dystansu. Byli blisko, zdecydowanie nader mała dzieliła ich odległość, aby mówić tu o jakimkolwiek wrogim nastawieniu. Być może była to gra, być może czysta manipulacja, ale pociągało go to i nie zamierzał jako pierwszy wypuścić jej z ramion. O dziwo podobało mu się to, słodki zapach jej włosów go uspokajał, a rozmowa o przeszłości nie budziła niesmaku, a tym bardziej znudzenia. Był ciekaw, był jej cholernie ciekaw.
-Nie można inaczej. Musimy dbać o czarodziejski świat i skutecznie wyplewiać to, co burzy naszą historię. Sama widzisz co oni robią, ile krwi przelali w imię własnych zasad, które pragną na nas wymusić. Chcesz w przyszłości obawiać się czy nasze- uniósł kącik ust -dzieci nie padną ich ofiarą, bo użyją słowo szlama?- spytał nie kryjąc swego rodzaju premedytacji w użyciu słowa „nasze”. Żartował, czarny humor nigdy go nie opuszczał i liczył, że zdążyła nieco do tego przywyknąć. -Bo to nie ma sprawiać radości, a satysfakcję i poczucie sprawiedliwości. Gdybyś wiedziała ile razy śmierć zajrzała prawdziwym czarodziejom w oczy tylko i wyłącznie z ich winy. Przecież to właśnie oni zamordowali Yaxleya- wyjaśnił krótko swój punkt widzenia. Wykańczanie ich nie budziło w nim grama entuzjazmu, lecz właśnie wspomniane emocje. Ciągle musieli ryzykować własnym życiem i nie byli w stanie przewidzieć ilu z nich zasiądzie do stołu, kiedy w końcu wojna dobiegnie końca.
Pytanie dziewczyny nie wywołało w nim zmieszania, bowiem właściwie mógł się jej spytać o to samo. -Ze strachu. W końcu jak cię trzymam to mam pewność, że nie wymierzysz we mnie tego śmiercionośnego zaklęcia- odparł wyginając wargi w kpiącym wyrazie, po czym wolno nachylił się do jej ust, których podobnie jak jej samej był niezwykle ciekaw. -A Ty? Dlaczego to robisz Belvino?- zapytał nie odsuwając się ani o cal.
Uniósł kącik ust, a jego twarz przybrała ironiczny, niezwykle charakterystyczny dla siebie wyraz. Naprawdę ani razu nie poczuła zazdrości? Było to dość szerokie pojęcie nie tyczące się tylko i wyłącznie drugiego człowieka, gdyż doświadczyć jej można było dosłownie w każdym elemencie codzienności – pracy, umiejętności, sfery towarzyskiej. Szatyn czasem nie potrafił jej pohamować, czuł jej mierzwienie szczególnie w chwili dopuszczania się błędów, własnej nieudolności tudzież braku wiedzy na pewne tematy, kiedy inni forsowali się nią zyskując w oczach towarzyszy szacunek. Zwykle była ona zdrowa, działała niczym motor napędowy i napawała nowymi pokładami motywacji, lecz oszukiwałby sam siebie, gdyby przyznał, iż nigdy nie miał do czynienia z jej destrukcyjną, budzącą najgorsze instynkty stroną.
-Nie przesadzaj- powtórzył nie odwracając wzroku od jej tęczówek. -Wierz mi, że nie chce już trafić w takim stanie z dwóch powodów- zaczął starając się zachować stosowną do tematu powagę – w końcu tyczyło się to jego zdrowia, prawdopodobnie i życia. -Pierwszy związany jest z faktem, że pragnę jeszcze trochę pograć na twych nerwach, a jako duch nie byłoby już tak zabawnie- pokiwał wolno głową. -Drugi tyczy się ciebie. Nie chciałbym złamać ci serca tym widokiem, jeszcze być popadła w jakieś nałogi…-przeciągnął ostatnie słowo zaciskając wargi byle tylko nie uśmiechnąć się. -Z alkoholem już masz problem, wiesz jak łatwo wpaść w jeszcze większy cug?- spytał przesuwając dłonią wzdłuż jej lędźwi. Była drobna, jej oczy potrafiły hipnotyzować, podobnie jak bliskość, której wówczas miał w nadmiarze. Wcześniej już dostrzegł jej śliczną twarz, przykuwającą oko figurę i wdzięk, ale dopiero dzisiejszego wieczora skupił się na tych elementach znacznie dłużej. Być może wcześniej nie było do tego sposobności? W barze poznawali się, otwarcie flirtowali, jednak od tamtego momentu zdawała się dzielić ich przepaść. Wtedy nie przypuściłby, że ich historia będzie miała jakąkolwiek kontynuację, lecz obecnie zdawał sobie sprawę, iż tak naprawdę dopiero się ona rozpoczęła.
-Jak ja sobie z tym poradzę?- uniósł pytająco brew. -Nie będę mógł spać ze strachu- rzucił, po czym wygiął wargi w szelmowskim wyrazie. Nie mógł odczytać jej myśli, nie mógł wiedzieć, co działo się w jej głowie; jak się czuła, dlaczego nie odsunęła się i nie teleportowała z powrotem do domu. Czyżby tak naprawdę chciała tego spotkania? Liczyła na wyjaśnienia i być może szansę, aby to wszystko mu wygarnąć, i rzucić z siebie ten ciężar? Ciężko mu było ją rozgryźć, była jak niedosięgniony list, którego treść pragnął poznać.
-Nienawiść jest równie pięknym i głębokim uczuciem jak miłość- powiedział zgodnie z własnymi przekonaniami, choć nie przywykł o nich mówić głośno przy kimkolwiek. Na moment w jego głowie pojawiło się wspomnienie, obraz zamglonej polany i dziewczyny, która jako pierwsza znalazła w nim coś więcej jak manipulanta i faceta żerującego na innych. Obudziła w nim nietypowe emocje, zmusiła do refleksji i bicia się z myślami. Niby była blisko, ale na tyle daleko, iż nie mógł jej dać tego czego pragnęła. Nie mógł jej uratować. Czy wciąż żyła? Czy podobnie jak on ruszyła dalej i pozwoliła sobie zamknąć się w męskich ramionach? Nie znał na te pytania odpowiedzi, ale na samą myśl poczuł to, co Belvina tak mocno od siebie odsuwała – zazdrość.
Dopiero jej kolejne słowa wytrąciły go z krótkiej wędrówki pośród bolesnych retrospekcji. Nie chciał dać po sobie czegokolwiek poznać, dlatego jego twarz pozostawała niezmienna. -Nienawiść, niechęć, brzmi cudownie- zaśmiał się pod nosem choć przez moment musiał złapać kontekst. Nie lubił podobnych chwil, rozkojarzenie i powroty to ostatnie czego było mu trzeba.
Jej delikatny dotyk sprawił, że sam zaczął błądzić dłonią po jej plecach. Mogła mówić wiele o negatywnych uczuciach względem niego, lecz czyny daleko odbiegały od tych opowiadających się za typową chęcią utrzymania dystansu. Byli blisko, zdecydowanie nader mała dzieliła ich odległość, aby mówić tu o jakimkolwiek wrogim nastawieniu. Być może była to gra, być może czysta manipulacja, ale pociągało go to i nie zamierzał jako pierwszy wypuścić jej z ramion. O dziwo podobało mu się to, słodki zapach jej włosów go uspokajał, a rozmowa o przeszłości nie budziła niesmaku, a tym bardziej znudzenia. Był ciekaw, był jej cholernie ciekaw.
-Nie można inaczej. Musimy dbać o czarodziejski świat i skutecznie wyplewiać to, co burzy naszą historię. Sama widzisz co oni robią, ile krwi przelali w imię własnych zasad, które pragną na nas wymusić. Chcesz w przyszłości obawiać się czy nasze- uniósł kącik ust -dzieci nie padną ich ofiarą, bo użyją słowo szlama?- spytał nie kryjąc swego rodzaju premedytacji w użyciu słowa „nasze”. Żartował, czarny humor nigdy go nie opuszczał i liczył, że zdążyła nieco do tego przywyknąć. -Bo to nie ma sprawiać radości, a satysfakcję i poczucie sprawiedliwości. Gdybyś wiedziała ile razy śmierć zajrzała prawdziwym czarodziejom w oczy tylko i wyłącznie z ich winy. Przecież to właśnie oni zamordowali Yaxleya- wyjaśnił krótko swój punkt widzenia. Wykańczanie ich nie budziło w nim grama entuzjazmu, lecz właśnie wspomniane emocje. Ciągle musieli ryzykować własnym życiem i nie byli w stanie przewidzieć ilu z nich zasiądzie do stołu, kiedy w końcu wojna dobiegnie końca.
Pytanie dziewczyny nie wywołało w nim zmieszania, bowiem właściwie mógł się jej spytać o to samo. -Ze strachu. W końcu jak cię trzymam to mam pewność, że nie wymierzysz we mnie tego śmiercionośnego zaklęcia- odparł wyginając wargi w kpiącym wyrazie, po czym wolno nachylił się do jej ust, których podobnie jak jej samej był niezwykle ciekaw. -A Ty? Dlaczego to robisz Belvino?- zapytał nie odsuwając się ani o cal.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Gdyby tak po prostu jej uwierzył, najpewniej poczułaby rozczarowanie jego osobą. Mała gra, która prowadzili bez jasnych zasad, sprawiała, że ciężko było brać na poważnie wszystkie wypowiadane obecnie słowa. Opanowanie pomagało ukryć pewne emocje, skryć je za innymi, ale nie było to w jej przypadku mistrzowskie i można było ją przejrzeć. Dlatego sięgała po dodatkowego asa w rękawie, jakim było wyważone kokietowanie i rozpraszanie uwagi. Na ile działało to na mężczyznę, najpewniej jeszcze przyjdzie jej się dowiedzieć.
- Hm, ciekawa uwaga.- odparła z lekkim uśmiechem. Uniesienie kącików ust nie niosło za sobą zadowolenia z usłyszanego komplementu, ale rozbawienie, że ów stwierdzenie padło z jego ust. Czyżby był kiedyś ofiarą przebiegłej kobiety? Nie zamierzała o to pytać, a przynajmniej nie dziś, zostawiając tą kwestię na inny raz. Skoro unikanie go i tak doprowadziło do spotkania, nie wątpiła, że kolejne będzie miało miejsce, prędzej bądź później. Przyglądała mu się, obserwując zmiany w mimice, więc nie umknął jej ten ironiczny wyraz, do którego chyba zaczynała się przyzwyczajać. Zdawało się, że to najbardziej naturalne u tego konkretnego mężczyzny. Wiedziała również, że to reakcja na jej słowa, wypowiedziane zaprzeczenie, które jeśli spojrzeć na nie w szerszej perspektywie było zwykłym kłamstwem. Bywała zazdrosna, zdecydowanie częściej jeszcze parę lat temu, gdy takową reakcję mogła wywołać u niej błahostka. Teraz zdarzało się to rzadziej, bo wiązało z czymś na czym naprawdę jej zależało, a takowych rzeczy czy osób, sukcesywnie ubywało. Próbowała się nie przywiązywać, nawet jeśli otaczała się ludźmi bardzo chętnie, woląc towarzystwo niż samotność. Nigdy jednak nie zazdrościła innym ich umiejętności, bo osiągnęli je ciężką pracą, której sama nie wykonywała i stąd pojawiały się różnice. Była sama sobie winna, po prostu.
- Cieszy mnie, że to słyszę.- odparła. Mogła widzieć go rannego i pomóc mu, korzystając z tego, co potrafiła, ale nie chciała, aby trafiał do niej znów w takim stanie. Raz się udało, ale nie było pewności, że kolejny raz również będzie tak dobrze. Słysząc dalszą część i swoiste wyjaśnienie, zaśmiała się cicho. Niczego innego nie powinna się spodziewać, tego była pewna.- Śmiem przypuszczać, że jako duch byłbyś jeszcze bardziej uciążliwy… i chyba trochę straszny.- stwierdziła. Perspektywa znoszenia jego towarzystwa, gdyby był duchem, była wyjątkowo niepokojąca.- Dlatego tym lepiej, że nie chcesz tak skończyć.- dodała z uroczym uśmiechem, by zatrzeć wydźwięk swoich słów. Przechyliła delikatnie głowę, kiedy kontynuował.- Oh, więc jestem powodem, który utrzymuje cię przy życiu, uroczo. Przyznam, że jestem zaskoczona.- przyznała rozbawiona. Uniosła lekko brew, przyglądając mu się, gdy wspomniał o domniemanym nałogu.
- Doprawdy? Mam problem? – próbowała być poważna, ale kąciki jej ust drżały lekko, kiedy powstrzymywała uśmiech. Zdecydowanie daleko było jej do osoby, którą można określić alkoholikiem.- Nie wiem, ale ty bez wątpienia posiadasz takową wiedzę.- odparła, a w międzyczasie wsunęła dłonie pod płaszcz mężczyzny, by w wewnętrznej kieszeni zlokalizować piersiówkę, nie wyjęła jej jednak.- I to ja mam problem? Rozstajesz się z nią, chociaż na moment? Czy nocą ma swe miejsce na poduszce, aby znajdowała się w zasięgu dłoni? – spytała, ale w jej głosie dominowało rozbawienie. To była mimo wszystko jego sprawa, dlatego nie planowała krytykować go za to. Czuła dłoń wędrującą śmiało po jej plecach, miała wrażenie, że zapuszcza się coraz niżej, ale nie odpychała go. Męski dotyk od dawna nie sprawiał problemu, nie budził zawstydzenia czy niepewności. Czasami przecież do tego prowokowała, bawiąc się mężczyznami, którzy tracili rozsądek na widok odpowiednio głębokiego dekoltu i słodkich słówek kokietki. Takie sytuacje odprężały, dając poczucie przewagi, póki nie znalazł się ktoś, kto reagował agresją na finalne odrzucenie, ale zawsze wychodziła z tego cało. W tym przypadku czuła się tym pewniej, zaczynając wierzyć, że Macnair nawet niespodziewanie odrzucony nie wyrządziłby jej krzywdy. Poza tym był przystojny i nawet jeśli próbowała ten fakt ignorować, nie szło tak obojętnie przejść obok. Faceci jego pokroju zawsze zwracali jej uwagę, aparycją i charakterem, więc teraz nie mogło być wyjątku.
- Znam dobrych magipsychiatrów, jeśli potrzebujesz, oni będą w stanie pomóc ci z twoimi lękami.- odparła pozornie poważnie, chociaż słowa były podszyte kpiną. Gdyby postanowił zapytać, dlaczego pozwalała mu na tak śmiałe gesty i nie odtrącała go, najpewniej wymigałaby się od odpowiedzi. Sama nie wiedziała, co nią obecnie kieruje. W końcu, kiedy znalazł się w zasięgu jej wzroku, czuła niepokój i cień złości, podsycane ostatnim spotkaniem. Teraz miała wrażenie, jakby przestało mieć to tak duże znaczenie, bo im dłużej rozmawiali prowadząc swą grę, tym swobodniej czuła się w jego towarzystwie. Znów.
Zastanowiła się nad jego słowami, odrobinę zaskoczona, że usłyszała coś takiego z ust Drew. Nie wyglądał na takiego, który otwarcie mówił o emocjach czy uczuciach, ewentualnie naprawdę wiele jeszcze skrywał przed światem i przed nią.
- Niestety są równie destrukcyjne i silne, gdy skieruje się je ku niewłaściwym osobą.- przez chwilę atmosfera zdecydowanie zrobiła się cięższa, bo i wnioski nie były za wesołe. Mogła brzmieć, jakby kiedyś została zraniona, lecz tak nie było… jedynego mężczyznę, który był przy niej przez kilka lat, nie pozwoliła sobie pokochać na długo, wiedząc, że ich światy różnią się za mocno. Nigdy nie chciała skończyć jako naiwna panna ze złamanym sercem, więc pozwoliła sobie na wiele uczuć, lecz nie na miłość. Słuchała go, gdy podjął się tłumaczenia kwestii, w której nadal się nie zgadzali, a przynajmniej nie do końca. W jakimś stopniu miał rację, tego nie mogła mu odmówić i naprawdę była w stanie mu przytaknąć. Wiedziała, co działo się na ulicach, chociaż teraz zdawało się jakby spokojniej. Czasami zastanawiała się, czy nie jest to cisza, przed konkretniejszym tąpnięciem.
- Popadamy ze skrajności w skrajność.- mruknęła. Nie była zwolenniczką określenia szlama, podchodząc do takich osób mocno obojętnie przez większość życia, ale fakt piętnowania za ów słowo również nie przypadał jej do gustu. Nie uszło jej uwadze określenie nasze, ale postanowiła nie skupiać się na tym przesadnie. Perspektywa posiadania dzieci była tak odległa, że nie poświęcała temu uwagi i najpewniej nie zmieni się to w najbliższych latach.
- To właśnie czułeś w piwnicy, gdy mugolak podrzynał sobie gardło? Satysfakcję? – próbowała podejść do tego chłodniej, bardziej rozsądnie. Mimowolnie przypomniała sobie słowa ojca oraz brata, przesiąknięte gniewem i odrazą względem szlamu, który uważali za zarazę, która trzeba wytępić. Najwyraźniej teraz przychodziło jej próbować zrozumieć człowieka, który posiadał podejście identyczne, jak jej bliscy. Nigdy nie sądziła, że dotrze do takiego momentu, a tym bardziej że zareaguje inaczej niż zwykle. Tym razem nie próbowała negować takiego poglądu.- Ile osób zabiłeś? – jej głos był ledwie szeptem, ale to jak blisko stali sprawiało, że było to zrozumiałe. Chwilę później pożałowała, że zdecydowała się na ów bezmyślne i rzucone pod wpływem chwili pytanie, bo czy naprawdę chciała wiedzieć? Zdecydowanie nie. Wolała nie spoglądać na niego przez pryzmat tych konkretnych czynów, nawet jeśli śmiało mogła przypuszczać jaka jest prawda. Nie mniej skoro stopniowo odepchnęła od siebie obawę oraz resztki złości skierowane wobec jego osoby, nie należało tego niszczyć w taki sposób. Miała całkowitą pewność, że odpowiedź sprowadziłaby ich do momentu, gdy znów nie chciałaby go widzieć, a może nawet pogłębiła tamte negatywne emocje. Dlatego chwilę później wykorzystała okazję, która się nadarzyła, aby odwieść Drew od odpowiedzi, odwracając jego uwagę. Spoglądała na mężczyznę, gdy pochylił się wolno. Chęć, by przekroczyć kolejną granicę, zderzyła się ze stłumionym już rozsądkiem, który nie miał teraz prawa głosu. Nigdy nie wzbraniała się przed szeroko pojętą bliskością, gdy w ogólnym rozrachunku nie znaczyła nic, ale tym razem było jakoś inaczej. Delikatnie wspięła się na palce, niwelując ostatnie centymetry jakie pozostały między nimi. Dłońmi powędrowała znów wyżej, obejmując go lekko za szyję, gdy usta spotkały się w krótkim pocałunku, drobnej zachęcie. Miała nadzieję, że nie pożałuje tego później. Odsunęła się nieznacznie, mrużąc delikatnie oczy i spoglądając na Macnaira z lekkim uśmiechem.- Bo mogę.- odparła, nie zdradzając nic więcej. Nie musiał wiedzieć wszystkiego.
- Hm, ciekawa uwaga.- odparła z lekkim uśmiechem. Uniesienie kącików ust nie niosło za sobą zadowolenia z usłyszanego komplementu, ale rozbawienie, że ów stwierdzenie padło z jego ust. Czyżby był kiedyś ofiarą przebiegłej kobiety? Nie zamierzała o to pytać, a przynajmniej nie dziś, zostawiając tą kwestię na inny raz. Skoro unikanie go i tak doprowadziło do spotkania, nie wątpiła, że kolejne będzie miało miejsce, prędzej bądź później. Przyglądała mu się, obserwując zmiany w mimice, więc nie umknął jej ten ironiczny wyraz, do którego chyba zaczynała się przyzwyczajać. Zdawało się, że to najbardziej naturalne u tego konkretnego mężczyzny. Wiedziała również, że to reakcja na jej słowa, wypowiedziane zaprzeczenie, które jeśli spojrzeć na nie w szerszej perspektywie było zwykłym kłamstwem. Bywała zazdrosna, zdecydowanie częściej jeszcze parę lat temu, gdy takową reakcję mogła wywołać u niej błahostka. Teraz zdarzało się to rzadziej, bo wiązało z czymś na czym naprawdę jej zależało, a takowych rzeczy czy osób, sukcesywnie ubywało. Próbowała się nie przywiązywać, nawet jeśli otaczała się ludźmi bardzo chętnie, woląc towarzystwo niż samotność. Nigdy jednak nie zazdrościła innym ich umiejętności, bo osiągnęli je ciężką pracą, której sama nie wykonywała i stąd pojawiały się różnice. Była sama sobie winna, po prostu.
- Cieszy mnie, że to słyszę.- odparła. Mogła widzieć go rannego i pomóc mu, korzystając z tego, co potrafiła, ale nie chciała, aby trafiał do niej znów w takim stanie. Raz się udało, ale nie było pewności, że kolejny raz również będzie tak dobrze. Słysząc dalszą część i swoiste wyjaśnienie, zaśmiała się cicho. Niczego innego nie powinna się spodziewać, tego była pewna.- Śmiem przypuszczać, że jako duch byłbyś jeszcze bardziej uciążliwy… i chyba trochę straszny.- stwierdziła. Perspektywa znoszenia jego towarzystwa, gdyby był duchem, była wyjątkowo niepokojąca.- Dlatego tym lepiej, że nie chcesz tak skończyć.- dodała z uroczym uśmiechem, by zatrzeć wydźwięk swoich słów. Przechyliła delikatnie głowę, kiedy kontynuował.- Oh, więc jestem powodem, który utrzymuje cię przy życiu, uroczo. Przyznam, że jestem zaskoczona.- przyznała rozbawiona. Uniosła lekko brew, przyglądając mu się, gdy wspomniał o domniemanym nałogu.
- Doprawdy? Mam problem? – próbowała być poważna, ale kąciki jej ust drżały lekko, kiedy powstrzymywała uśmiech. Zdecydowanie daleko było jej do osoby, którą można określić alkoholikiem.- Nie wiem, ale ty bez wątpienia posiadasz takową wiedzę.- odparła, a w międzyczasie wsunęła dłonie pod płaszcz mężczyzny, by w wewnętrznej kieszeni zlokalizować piersiówkę, nie wyjęła jej jednak.- I to ja mam problem? Rozstajesz się z nią, chociaż na moment? Czy nocą ma swe miejsce na poduszce, aby znajdowała się w zasięgu dłoni? – spytała, ale w jej głosie dominowało rozbawienie. To była mimo wszystko jego sprawa, dlatego nie planowała krytykować go za to. Czuła dłoń wędrującą śmiało po jej plecach, miała wrażenie, że zapuszcza się coraz niżej, ale nie odpychała go. Męski dotyk od dawna nie sprawiał problemu, nie budził zawstydzenia czy niepewności. Czasami przecież do tego prowokowała, bawiąc się mężczyznami, którzy tracili rozsądek na widok odpowiednio głębokiego dekoltu i słodkich słówek kokietki. Takie sytuacje odprężały, dając poczucie przewagi, póki nie znalazł się ktoś, kto reagował agresją na finalne odrzucenie, ale zawsze wychodziła z tego cało. W tym przypadku czuła się tym pewniej, zaczynając wierzyć, że Macnair nawet niespodziewanie odrzucony nie wyrządziłby jej krzywdy. Poza tym był przystojny i nawet jeśli próbowała ten fakt ignorować, nie szło tak obojętnie przejść obok. Faceci jego pokroju zawsze zwracali jej uwagę, aparycją i charakterem, więc teraz nie mogło być wyjątku.
- Znam dobrych magipsychiatrów, jeśli potrzebujesz, oni będą w stanie pomóc ci z twoimi lękami.- odparła pozornie poważnie, chociaż słowa były podszyte kpiną. Gdyby postanowił zapytać, dlaczego pozwalała mu na tak śmiałe gesty i nie odtrącała go, najpewniej wymigałaby się od odpowiedzi. Sama nie wiedziała, co nią obecnie kieruje. W końcu, kiedy znalazł się w zasięgu jej wzroku, czuła niepokój i cień złości, podsycane ostatnim spotkaniem. Teraz miała wrażenie, jakby przestało mieć to tak duże znaczenie, bo im dłużej rozmawiali prowadząc swą grę, tym swobodniej czuła się w jego towarzystwie. Znów.
Zastanowiła się nad jego słowami, odrobinę zaskoczona, że usłyszała coś takiego z ust Drew. Nie wyglądał na takiego, który otwarcie mówił o emocjach czy uczuciach, ewentualnie naprawdę wiele jeszcze skrywał przed światem i przed nią.
- Niestety są równie destrukcyjne i silne, gdy skieruje się je ku niewłaściwym osobą.- przez chwilę atmosfera zdecydowanie zrobiła się cięższa, bo i wnioski nie były za wesołe. Mogła brzmieć, jakby kiedyś została zraniona, lecz tak nie było… jedynego mężczyznę, który był przy niej przez kilka lat, nie pozwoliła sobie pokochać na długo, wiedząc, że ich światy różnią się za mocno. Nigdy nie chciała skończyć jako naiwna panna ze złamanym sercem, więc pozwoliła sobie na wiele uczuć, lecz nie na miłość. Słuchała go, gdy podjął się tłumaczenia kwestii, w której nadal się nie zgadzali, a przynajmniej nie do końca. W jakimś stopniu miał rację, tego nie mogła mu odmówić i naprawdę była w stanie mu przytaknąć. Wiedziała, co działo się na ulicach, chociaż teraz zdawało się jakby spokojniej. Czasami zastanawiała się, czy nie jest to cisza, przed konkretniejszym tąpnięciem.
- Popadamy ze skrajności w skrajność.- mruknęła. Nie była zwolenniczką określenia szlama, podchodząc do takich osób mocno obojętnie przez większość życia, ale fakt piętnowania za ów słowo również nie przypadał jej do gustu. Nie uszło jej uwadze określenie nasze, ale postanowiła nie skupiać się na tym przesadnie. Perspektywa posiadania dzieci była tak odległa, że nie poświęcała temu uwagi i najpewniej nie zmieni się to w najbliższych latach.
- To właśnie czułeś w piwnicy, gdy mugolak podrzynał sobie gardło? Satysfakcję? – próbowała podejść do tego chłodniej, bardziej rozsądnie. Mimowolnie przypomniała sobie słowa ojca oraz brata, przesiąknięte gniewem i odrazą względem szlamu, który uważali za zarazę, która trzeba wytępić. Najwyraźniej teraz przychodziło jej próbować zrozumieć człowieka, który posiadał podejście identyczne, jak jej bliscy. Nigdy nie sądziła, że dotrze do takiego momentu, a tym bardziej że zareaguje inaczej niż zwykle. Tym razem nie próbowała negować takiego poglądu.- Ile osób zabiłeś? – jej głos był ledwie szeptem, ale to jak blisko stali sprawiało, że było to zrozumiałe. Chwilę później pożałowała, że zdecydowała się na ów bezmyślne i rzucone pod wpływem chwili pytanie, bo czy naprawdę chciała wiedzieć? Zdecydowanie nie. Wolała nie spoglądać na niego przez pryzmat tych konkretnych czynów, nawet jeśli śmiało mogła przypuszczać jaka jest prawda. Nie mniej skoro stopniowo odepchnęła od siebie obawę oraz resztki złości skierowane wobec jego osoby, nie należało tego niszczyć w taki sposób. Miała całkowitą pewność, że odpowiedź sprowadziłaby ich do momentu, gdy znów nie chciałaby go widzieć, a może nawet pogłębiła tamte negatywne emocje. Dlatego chwilę później wykorzystała okazję, która się nadarzyła, aby odwieść Drew od odpowiedzi, odwracając jego uwagę. Spoglądała na mężczyznę, gdy pochylił się wolno. Chęć, by przekroczyć kolejną granicę, zderzyła się ze stłumionym już rozsądkiem, który nie miał teraz prawa głosu. Nigdy nie wzbraniała się przed szeroko pojętą bliskością, gdy w ogólnym rozrachunku nie znaczyła nic, ale tym razem było jakoś inaczej. Delikatnie wspięła się na palce, niwelując ostatnie centymetry jakie pozostały między nimi. Dłońmi powędrowała znów wyżej, obejmując go lekko za szyję, gdy usta spotkały się w krótkim pocałunku, drobnej zachęcie. Miała nadzieję, że nie pożałuje tego później. Odsunęła się nieznacznie, mrużąc delikatnie oczy i spoglądając na Macnaira z lekkim uśmiechem.- Bo mogę.- odparła, nie zdradzając nic więcej. Nie musiał wiedzieć wszystkiego.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Czy spotkał przebiegłą czarownicę, która posłużyła się nim w ramach spełnienia swych niecnych planów? Być może, lecz zwykle on szybciej osiągał cel i wycofywał się nim przyszło mu poczuć gorycz porażki. Nie przywykł i zapewne też nie chciał rozmawiać o swej przeszłości; nie było się czym chwalić, podobnie jak afiszować. Zyskiwał dzięki swym czynom wiele, ale tym samym palił mosty, które w przyszłości mogłyby pozostać jedyną droga ucieczki. Czy żałował? Nie potrafił, nie znał tego uczucia, zapewne też i słowa. Mógł jedynie rozwodzić się nad słusznością wyborów, które doprowadziły go do miejsca, w którym właśnie się znajdował. Popełnione błędy akceptował, wszak nikt nie był godnym podziwu ideałem i uczył się na nich starając nie powielać, choć skłamałby mówiąc, iż nie miało to nigdy miejsca.
-Prawdziwa- odparł zgodnie z własnymi przekonaniami. Nie wiedział czy podzielała jego zdanie, jednakże im bardziej ją poznawał tym szybciej dochodził do wniosku, że miała wiele za uszami. Za tą niezwykle kuszącą, piękną powłoką krył się wyjątkowo skomplikowany charakter i szczerze wątpił, aby okraszony był jedynie nieskazitelnością. Chociażby w doborze słów, czynów udowadniała, iż nie kierowała się drugim człowiekiem, a przede wszystkim własną korzyścią, co rozumiał i właściwie podzielał.
Nie przestawał się uśmiechać, kiedy zaryzykowała stwierdzeniem, że cieszy ją ten fakt. -Jeszcze bardziej uciążliwy?- ściągnął brwi w teatralnym zdziwieniu, jakoby co najmniej nie wiedział co miała na myśli i kiedy niby w jakikolwiek sposób przyszło mu się jej narzucić. -Powinienem się obrazić za te- przeciągnął z lekkim pokręceniem głowy -komplementy. Ciągle mu dogryzała, ale brzmiało to na tyle żartobliwe, iż nie pokusił się o wzięcie wszystkiego na poważnie. Być może nie było w tym krzty kpiny i gdzieś między wersami pragnęła mu uświadomić, że chwila oddechu od jego towarzystwa była wskazana, jednakże swymi gestami wcale nie potwierdzała tej hipotezy. -Czyli teraz nie jestem straszny? Cóż pozostaje mi się cieszyć, że usłyszałem choć jeden dobry aspekt- zaśmiał się pod nosem. Miał świadomość, że właściwie większa ilość osób znacznie szybciej zarzuciłaby mu właśnie ten drugi element. Wielokrotnie słyszał pod swoim adresem nieprzychylne słowa odnośnie miejsca zamieszkania, a co za tym szło przyrównanie do związanego z Nokturnem stereotypu. Ponadto nigdy nie przebierał w środkach i wolał sprawy załatwiać szybko, a przede wszystkim skutecznie, niżeli lawirować wśród mniej niebezpiecznych rozwiązań, które finalnie tylko zmusiłyby go do stracenia większej ilości czasu. -Widzisz wcale nie jestem taki zły- pokiwał wolno głową, choć nie mógł ukryć rozbawienia. -Powinnaś być mi wdzięczna, że tak martwię się o twoją codzienność- dodał z przekąsem.
Wzruszył teatralnie ramionami, kiedy poruszyła temat domniemanego alkoholizmu. Cóż nie dało się ukryć, że mogła wlać w siebie cały kocioł i jeszcze stać na nogach, co było dość nietypowym zjawiskiem wśród pań. Kiedy mieli okazję się poznać i przechylić kilka głębszych, urodzinowych kieliszków nie opuszczała go na krok, zatem miał pewność, iż nie wylewała za kołnierz. Być może serwowała sobie seteczkę pomiędzy pacjentami tudzież rozlewała całą butlę po pracy – nie oceniał, doceniał, sam tak robił.
Czując ciepłe dłonie pod marynarką uniósł nieznacznie brew nie spuszczając wzroku z jej twarzy. W chwili, gdy zacisnęła metalowe naczynie zacisnął wargi w półuśmiechu. -Każdy ma swoje słabości. Ta piersiówka przeżyła ze mną więcej niżeli ktokolwiek inny, dlatego zajmuje miejsce najbliżej mojego serca- rzucił próbując brzmieć i wyglądać poważnie, choć podobne słowa rzadko można było słyszeć z jego ust. Z reguły nie używał ich, nie mówił o uczuciach i emocjach, a ów narząd właśnie z takowymi był kojarzony – nieprzypadkowo istniało wiele wzniosłych metafor. -Jeśli nie będzie na niej twojej głowy to cóż mam począć? Spać sam?- spytał nadal zachowując chłodny wyraz twarzy, jednakże siłą rzeczy przedzierał się przez niego cień uśmiechu. Nie był dobrym kłamcą, zdecydowanie lepiej przychodziło mu dostrzegać fałsz i obłudę właśnie poprzez mimikę oraz niekontrolowane gesty. Ludzie sądzili, że każda opowiastka, nawet ta najprostsza i kilkukrotnie przećwiczona, przejdzie bez echa, lecz nie mogli zapanować nad własnym ciałem w stu procentach. Uciekanie wzrokiem było starym sposobem, można było wyuczyć się kontroli, jednakże istniało wiele innych elementów, które były klarownym sygnałem – w szczególności, kiedy rozmówca nie był obcą osobą.
-Jak widać mam dobrego magipsychiatrę przed sobą- uniósł wymownie brew nie mogąc dłużej wstrzymywać się od szelmowskiego uśmiechu. -Który najwyraźniej lubi leczyć dotykiem i bliskością- zaśmiał się pod nosem wcale nie ukrywając, że tego typu terapia była całkiem skuteczna. Był ciekaw co zaproponowałaby jako następny etap, lecz nie zdecydował się zdać tego pytania głośno.
-Dlaczego tak nagle zmieniłaś swoje nastawienie?- spytał z ciekawości, bowiem jeszcze chwilę wcześniej była gotów z satysfakcją oglądać jak podnosi się z brudnej ziemi. -To miał być rodzaj gry wstępnej?- dodał nie mogąc się powstrzymać przed tym małym docinkiem. Nim jednak zdążył usłyszeć odpowiedź zaobserwował, iż zastanawiała się nad czymś – być może nad tym, co powiedział chwilę wcześniej. Nie wiedzieli o sobie zbyt wiele, historia wciąż pozostawała tajemnicą. Nie miał pojęcia, czy kiedykolwiek przyjdzie im o niej porozmawiać, zagłębić się w szczegóły, poznać motywy i idące za podjętymi decyzjami skutki. Z pewnością wymagałoby to sporej ilości czasu i jeszcze większego zaufania, które w tych czasach było deficytowym towarem.
-Nigdy nie wiesz na kogo trafisz. Zawsze lepiej do tego podejść na zasadzie lekcji i nauki, a nie kierować się na destrukcyjne rozwiązania. Ból wzmacnia charakter i wbrew pozorom otwiera nowe drogi- odparł samemu podobnie tłumacząc sobie kwestię własnej, niedalekiej przeszłości. Nigdy nie sądził, że stać go będzie na relację pozbawioną egoizmu i pragnienia czerpania z niej korzyści, lecz los zdawał się spłatać mu figla finalnie zmuszając do pogodzenia się z sytuacją.
-Nie widzę tu skrajności- odparł nieco poważniej. Temat był istotny, rozległy i wymagał skonkretyzowanych działań, aby w świadomości ludzi na dobre zakorzenić istotę czystej krwi. W Londynie, w Anglii, właściwie na całym świecie nie można było z przymrużeniem oka patrzeć na mieszańców, którzy pozostawali jedynie skazą na magicznej historii. Gardził nimi, czuł wstręt i odrazę, a wówczas kiedy wielu Rycerzy straciło życie z ich rąk nie miał już w sobie krzty wątpliwości.
-Wtedy?- wykrzywił wargi w sarkastycznym wyrazie nie mogąc odpowiedzieć twierdząco, bowiem w zasadzie nie czuł nic. Facet był pionkiem, elementem swego rodzaju pokazu i treningu, nic nie wartą tarczą, w którą należało posłać jak najwięcej celnych zaklęć. -Jednego mniej, zasłużył sobie- stwierdził wzruszając lekko ramionami. Z chęcią potraktowałby w ten sposób każdego mugolaka czy szlamoluba.
Pytanie nieco zbiło go z tropu. Mógł się spodziewać, że takie w końcu padnie, lecz sytuacja ku temu była co najmniej abstrakcyjna – no chyba, iż odpowiedź wzbudziłaby w niej jeszcze pragnienie bliskości. Nie wiedział co kłębiło się w jej głowie, jaką niemą walkę toczyła, ale nim zdążył odpowiedzieć poczuł na swych ustach ciepłe wargi, które bez cienia zwątpienia zatopiły się w krótkim, acz wyjątkowo słodkim pocałunku. Nie mógł się jej oprzeć, z resztą nawet tego nie planował samemu ponosząc odpowiedzialność za sprowokowanie owej sytuacji.
Kiedy nieznacznie odsunęła się mruknął pod nosem z niezadowolenia. Zdecydowanie bardziej podobała mu się dalsza wizja smakowania jej ust, niżeli mówienia o dość grząskich – przynajmniej między nimi – kwestiach. -Ja też mogę?- bardziej brzmiało to jak stwierdzenie, niżeli pytanie, bowiem zaraz po nim skradł jej kolejny, znacznie bardziej namiętny pocałunek.
-Prawdziwa- odparł zgodnie z własnymi przekonaniami. Nie wiedział czy podzielała jego zdanie, jednakże im bardziej ją poznawał tym szybciej dochodził do wniosku, że miała wiele za uszami. Za tą niezwykle kuszącą, piękną powłoką krył się wyjątkowo skomplikowany charakter i szczerze wątpił, aby okraszony był jedynie nieskazitelnością. Chociażby w doborze słów, czynów udowadniała, iż nie kierowała się drugim człowiekiem, a przede wszystkim własną korzyścią, co rozumiał i właściwie podzielał.
Nie przestawał się uśmiechać, kiedy zaryzykowała stwierdzeniem, że cieszy ją ten fakt. -Jeszcze bardziej uciążliwy?- ściągnął brwi w teatralnym zdziwieniu, jakoby co najmniej nie wiedział co miała na myśli i kiedy niby w jakikolwiek sposób przyszło mu się jej narzucić. -Powinienem się obrazić za te- przeciągnął z lekkim pokręceniem głowy -komplementy. Ciągle mu dogryzała, ale brzmiało to na tyle żartobliwe, iż nie pokusił się o wzięcie wszystkiego na poważnie. Być może nie było w tym krzty kpiny i gdzieś między wersami pragnęła mu uświadomić, że chwila oddechu od jego towarzystwa była wskazana, jednakże swymi gestami wcale nie potwierdzała tej hipotezy. -Czyli teraz nie jestem straszny? Cóż pozostaje mi się cieszyć, że usłyszałem choć jeden dobry aspekt- zaśmiał się pod nosem. Miał świadomość, że właściwie większa ilość osób znacznie szybciej zarzuciłaby mu właśnie ten drugi element. Wielokrotnie słyszał pod swoim adresem nieprzychylne słowa odnośnie miejsca zamieszkania, a co za tym szło przyrównanie do związanego z Nokturnem stereotypu. Ponadto nigdy nie przebierał w środkach i wolał sprawy załatwiać szybko, a przede wszystkim skutecznie, niżeli lawirować wśród mniej niebezpiecznych rozwiązań, które finalnie tylko zmusiłyby go do stracenia większej ilości czasu. -Widzisz wcale nie jestem taki zły- pokiwał wolno głową, choć nie mógł ukryć rozbawienia. -Powinnaś być mi wdzięczna, że tak martwię się o twoją codzienność- dodał z przekąsem.
Wzruszył teatralnie ramionami, kiedy poruszyła temat domniemanego alkoholizmu. Cóż nie dało się ukryć, że mogła wlać w siebie cały kocioł i jeszcze stać na nogach, co było dość nietypowym zjawiskiem wśród pań. Kiedy mieli okazję się poznać i przechylić kilka głębszych, urodzinowych kieliszków nie opuszczała go na krok, zatem miał pewność, iż nie wylewała za kołnierz. Być może serwowała sobie seteczkę pomiędzy pacjentami tudzież rozlewała całą butlę po pracy – nie oceniał, doceniał, sam tak robił.
Czując ciepłe dłonie pod marynarką uniósł nieznacznie brew nie spuszczając wzroku z jej twarzy. W chwili, gdy zacisnęła metalowe naczynie zacisnął wargi w półuśmiechu. -Każdy ma swoje słabości. Ta piersiówka przeżyła ze mną więcej niżeli ktokolwiek inny, dlatego zajmuje miejsce najbliżej mojego serca- rzucił próbując brzmieć i wyglądać poważnie, choć podobne słowa rzadko można było słyszeć z jego ust. Z reguły nie używał ich, nie mówił o uczuciach i emocjach, a ów narząd właśnie z takowymi był kojarzony – nieprzypadkowo istniało wiele wzniosłych metafor. -Jeśli nie będzie na niej twojej głowy to cóż mam począć? Spać sam?- spytał nadal zachowując chłodny wyraz twarzy, jednakże siłą rzeczy przedzierał się przez niego cień uśmiechu. Nie był dobrym kłamcą, zdecydowanie lepiej przychodziło mu dostrzegać fałsz i obłudę właśnie poprzez mimikę oraz niekontrolowane gesty. Ludzie sądzili, że każda opowiastka, nawet ta najprostsza i kilkukrotnie przećwiczona, przejdzie bez echa, lecz nie mogli zapanować nad własnym ciałem w stu procentach. Uciekanie wzrokiem było starym sposobem, można było wyuczyć się kontroli, jednakże istniało wiele innych elementów, które były klarownym sygnałem – w szczególności, kiedy rozmówca nie był obcą osobą.
-Jak widać mam dobrego magipsychiatrę przed sobą- uniósł wymownie brew nie mogąc dłużej wstrzymywać się od szelmowskiego uśmiechu. -Który najwyraźniej lubi leczyć dotykiem i bliskością- zaśmiał się pod nosem wcale nie ukrywając, że tego typu terapia była całkiem skuteczna. Był ciekaw co zaproponowałaby jako następny etap, lecz nie zdecydował się zdać tego pytania głośno.
-Dlaczego tak nagle zmieniłaś swoje nastawienie?- spytał z ciekawości, bowiem jeszcze chwilę wcześniej była gotów z satysfakcją oglądać jak podnosi się z brudnej ziemi. -To miał być rodzaj gry wstępnej?- dodał nie mogąc się powstrzymać przed tym małym docinkiem. Nim jednak zdążył usłyszeć odpowiedź zaobserwował, iż zastanawiała się nad czymś – być może nad tym, co powiedział chwilę wcześniej. Nie wiedzieli o sobie zbyt wiele, historia wciąż pozostawała tajemnicą. Nie miał pojęcia, czy kiedykolwiek przyjdzie im o niej porozmawiać, zagłębić się w szczegóły, poznać motywy i idące za podjętymi decyzjami skutki. Z pewnością wymagałoby to sporej ilości czasu i jeszcze większego zaufania, które w tych czasach było deficytowym towarem.
-Nigdy nie wiesz na kogo trafisz. Zawsze lepiej do tego podejść na zasadzie lekcji i nauki, a nie kierować się na destrukcyjne rozwiązania. Ból wzmacnia charakter i wbrew pozorom otwiera nowe drogi- odparł samemu podobnie tłumacząc sobie kwestię własnej, niedalekiej przeszłości. Nigdy nie sądził, że stać go będzie na relację pozbawioną egoizmu i pragnienia czerpania z niej korzyści, lecz los zdawał się spłatać mu figla finalnie zmuszając do pogodzenia się z sytuacją.
-Nie widzę tu skrajności- odparł nieco poważniej. Temat był istotny, rozległy i wymagał skonkretyzowanych działań, aby w świadomości ludzi na dobre zakorzenić istotę czystej krwi. W Londynie, w Anglii, właściwie na całym świecie nie można było z przymrużeniem oka patrzeć na mieszańców, którzy pozostawali jedynie skazą na magicznej historii. Gardził nimi, czuł wstręt i odrazę, a wówczas kiedy wielu Rycerzy straciło życie z ich rąk nie miał już w sobie krzty wątpliwości.
-Wtedy?- wykrzywił wargi w sarkastycznym wyrazie nie mogąc odpowiedzieć twierdząco, bowiem w zasadzie nie czuł nic. Facet był pionkiem, elementem swego rodzaju pokazu i treningu, nic nie wartą tarczą, w którą należało posłać jak najwięcej celnych zaklęć. -Jednego mniej, zasłużył sobie- stwierdził wzruszając lekko ramionami. Z chęcią potraktowałby w ten sposób każdego mugolaka czy szlamoluba.
Pytanie nieco zbiło go z tropu. Mógł się spodziewać, że takie w końcu padnie, lecz sytuacja ku temu była co najmniej abstrakcyjna – no chyba, iż odpowiedź wzbudziłaby w niej jeszcze pragnienie bliskości. Nie wiedział co kłębiło się w jej głowie, jaką niemą walkę toczyła, ale nim zdążył odpowiedzieć poczuł na swych ustach ciepłe wargi, które bez cienia zwątpienia zatopiły się w krótkim, acz wyjątkowo słodkim pocałunku. Nie mógł się jej oprzeć, z resztą nawet tego nie planował samemu ponosząc odpowiedzialność za sprowokowanie owej sytuacji.
Kiedy nieznacznie odsunęła się mruknął pod nosem z niezadowolenia. Zdecydowanie bardziej podobała mu się dalsza wizja smakowania jej ust, niżeli mówienia o dość grząskich – przynajmniej między nimi – kwestiach. -Ja też mogę?- bardziej brzmiało to jak stwierdzenie, niżeli pytanie, bowiem zaraz po nim skradł jej kolejny, znacznie bardziej namiętny pocałunek.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Cóż, dobrze w takim razie, że nie zamierzała pytać o całą szeroko pojętą przeszłość, woląc w takową nie wnikać. Na taką rozmowę potrzeba było chęci samych w sobie, a najwyraźniej oboje nie planowali tego w najbliższym czasie. Może kiedyś, z mocnym naciskiem na kiedyś. Zastanawiała się nad jego słowami, bo były bez wątpienia słuszne i nawet jeśli mogła ze zwykłej przekory nie zgodzić się z nim, tak teraz komentując to milczeniem, mogła mu przytaknąć w ten specyficzny sposób.
Oczywiście, że nie była święta, miała swoje na sumieniu, a jej nieskazitelność pozostawała jedynie utkaną starannie maską pozorów, która i tak w ostatnim czasie zaczęła się jakoś wyjątkowo kruszyć, czego nie próbowała już powstrzymywać tak uparcie. Nie prawdą było, że nie interesował jej drugi człowiek, a własna korzyść była ponad wszystkim. Nie potrafiła być taka, nawet jeśli czasami próbowała obudzić w sobie te niewielkie ilości egoizmu, które jak każdy musiała posiadać. Przebywając w pracy, nie skupiała uwagi na sobie, stawiając pacjenta na pierwszym miejscu i nie jeden raz robiąc to samo, gdy sytuacja wymagała, aby po opuszczeniu szpitala znów sięgnąć po różdżkę i wykorzystać swą wiedzę z zakresu magii leczniczej. Poza pracą była po prostu sobą, kobietą próbującą na własny sposób odreagować dzień powszedni, a wtedy łaknęła tylko dobrej zabawy bez zastanawiania się, co z tego wyniknie. W takich okolicznościach bawiła się innymi, ukrywając zamiary za delikatnym uśmiechem i łagodnym tonem, bądź prowokując w sposób bardziej lub mniej otwarty. Jakby nie patrzeć w taki sposób poznała mężczyznę, który stał teraz przed nią, nawet jeśli tamtego wieczoru zrobiła coś więcej, a mianowicie odrzuciła wszelkie hamulce na rzecz świętowania urodzin. Z perspektywy czasu wszystko, co wydarzyło się tamtej nocy było, co najmniej głupie, ryzykowne i nieodpowiedzialne przez wzgląd na fakt, że była kobietą. Mimo to nie żałowała niczego.
Zauważyła teatralność jego reakcji, co wewnętrznie uspokoiło i dało pewność, że Macnair nadal podchodzi do ich rozmowy z odpowiednym dystansem, a humor cały czas trzymał się obu stron. Wzruszyła delikatnie ramionami w odpowiedzi na pytanie, pozwalając sobie ponownie na uśmiech, gdy ryzykowne słowa wziął za komplement. Zdecydowanie nie planowała między słowami przekazać mu, że częstotliwość spotkań ją męczy, bywały osoby, które w tej kwestii pobijały go całkowicie. Drobna uszczypliwość, jednak nikomu jeszcze nie zaszkodziła, a On najwyraźniej i tak się tym nie przejmował.
- Widzisz, w końcu udało się znaleźć cokolwiek pozytywnego w twojej osobie.- odparła lekko, nawiązując trochę do rozmowy, którą prowadzili w dniu urodzin. Wtedy określała go głównie jako aroganckiego i przesadnie pewnego siebie, teraz odrobinę korygowała ów zdanie, ale nadal nie szło się kłócić, że te cechy przodowały u niego.- Oby tak pozostało.- dodała zdecydowanie ciszej. W tej chwili, nawet jeśli budził niepokój, sprawiał, że tętno nieprzyjemnie przyspieszało, rozmowa wystarczyła, aby uspokoić sytuację. Prosta wymiana zdań przypominała jej, że ponad wszystko był po prostu całkiem interesującym mężczyzną.
Uniosła lekko brew, słysząc o wdzięczności.
- Jasne.- prychnęła, ale kąciki jej ust uniosły się odrobinę. Względem alkoholu, nadal zachodziła w głowę, jakim cudem była w stanie dotrzymać kroku Drew podczas pamiętnej nocy, która stała się początkiem ich znajomości. Wysoko procentowe trunki, nie były czymś, co przyswajała łatwo i często, nie nadawała się jako kompan do picia w większych ilościach, bo alkohol szybko uderzał jej do głowy. Z tego powodu była prawie pewna, że gdyby postanowiła powtórzyć tamten wyczyn, najpewniej skończyłoby się to, zanim zdążyło na dobre rozpocząć. Trochę szkoda, ale cóż, potrzebowała trzeźwego umysłu przez większość czasu, stąd nawet lepiej, że nigdy nie miała ciągotek względem trunków.
Opanowała rozbawienie i cichy śmiech, który prawie wybrzmiał, gdy widziała jego spojrzenie. Mężczyźni czasami byli zabawni, gdy to kobieta odważniej przekraczała granice i wyprzedzała ich w tym zdecydowanie. Tutaj najwyraźniej Drew nie był wyjątkiem, skoro wyglądał na być może zdziwionego, kiedy wsunęła dłonie pod jego marynarkę. Słuchała wyjaśnienia względem piersiówki, ciekawa na ile były poważne, ale postanowiła wziąć to z lekkim przymrużeniem oka. Przechyliła lekko głowę, spoglądając na niego uważniej, ale nawet nie udawała, że bierze jego słowa na poważnie. Ich mała gra trwała w najlepsze, zahaczając coraz bardziej o tematy, gdy wydawało jej się, że sprawdzają, jak daleko mogą się posunąć nim druga strona zareaguje niechęcią.
- Znaleźć sobie inne towarzystwo? – odpowiedziała pytaniem na pytanie. Miała wrażenie, że w innym wypadku jeszcze długo przyjdzie mu spać samemu lub z piersiówką.
Kiedy została określona jako magipsychiatra, zaśmiała się cicho.
- Ponoć niekonwencjonalne metody potrafią być wyjątkowo skuteczne w leczeniu pewnych schorzeń… może coś w tym jest? – udała, że naprawdę nad tym gdyba. Nie wątpiła, że taka metoda leczenia spodobałaby się wielu, ale pewnie nie miałoby to faktycznego dźwięku na stan psychiczny.- Czyżbyś chciał umówić się na kilka sesji? – zapytała z udawaną powagą, jakby naprawdę mu to proponowała.- Musiałabym sprawdzić wolne terminy, jestem bardzo zapracowaną osobą.- dodała, nadal próbując swe słowa nacechować innymi emocjami niż te faktyczne, które jej towarzyszyły.
Słysząc nagłe pytanie, poczuła, jak rozbawienie sytuacją zanika odrobinę, przytłumione innymi emocjami. Uśmiech błądzący na ustach, znikł ustępując bardziej neutralnej minie. Zawahała się nad odpowiedzią, sama nie do końca wiedząc, dlaczego tak łatwo przyszło jej zmienić nastawienie pomimo początkowych emocji, które towarzyszyły jej, gdy ciemne tęczówki spoczęły na mężczyźnie. Miała wrażenie, że zwyczajnie nie potrafi ubrać tego w słowa, aby brzmiało to sensownie i żeby zrozumiał o co jej chodzi w dosłownym znaczeniu. Dlatego, zamiast wyjaśniać, podłapała docinek, który wymierzył w nią. Zacmokała cicho z udawanym niezadowoleniem.- Ah, czyli się zorientowałeś.- odparła, próbując ułożyć wargi w grymas. Miała zdecydowanie lepsze pomysły na grę wstępną, ale cóż niech tym razem i tak będzie. Nie ważne, że była bliska do roześmiania się na taką uwagę, bo jeśli chciał wywołać u niej zmieszanie, potrzeba było czegoś więcej.
Dziwnie było jej rozmawiać o emocjach i uczuciach w towarzystwie Macnaira. Coś w tej wymianie zdań zdawało się nie na miejscu, jakby było niepasującym elementem.
- Tylko ile takich lekcji można odebrać, nim ból stanie się nieznośny? – spytała lekko, nie wymagając wcale odpowiedzi.- Gdyby wiedzieć na kogo się trafia za każdym razem, życie stałoby się nudne, a ludzie mało interesujący.- dodała, chociaż bardziej do siebie niż do niego. Nie liczyła, ile razy zawiodła się na kimś, już nawet nie w kwestii konkretnych uczuć, o których chwilę wcześniej rozmawiali.
Skupiła na nim ciemne tęczówki, kiedy zauważyła nieznaczną zmianę nastawienia. Temat, który poruszali był ciężki pod każdym względem, bo wymagał konkretnych wniosków, których nie wysnuwała, a on nie pozostawiał w tej kwestii nawet grama niedopowiedzenia. Miał określone poglądy, czego była świadoma przez ilość rozmów, które toczyli.
- Wiem.- nie powiedziała nic więcej, wiedząc, że nie miało to sensu. Tkwiąc w którejś skrajności, nie dostrzegało się popadania w takowe. Sama ciągle spoglądała na wszystko z pewnym dystansem, dlatego śmiało wypowiedziała wcześniejsze słowa, ale nie zamierzała bardziej uświadamiać w tym mężczyzny. To nie miało sensu i było zbędne, jeśli w dłuższej perspektywie nie przynosiło żadnego skutku. Ciche westchnienie opuściło jej usta, gdy odpowiedział. Miała mieszane odczucia względem tego, co właśnie usłyszała, ale miała chociaż pewność, że było to szczere, a ten fakt doceniała. Nie znosiła kłamstwa, bo mimo że prawda potrafiła być niewygodna i odpychająca, zdecydowanie wolała ją usłyszeć. Widziała, że wypowiedzianym nieprzemyślanie pytaniem musiała go zaskoczyć, ale na całe szczęście nie zdążył odpowiedzieć, nie podjął się nawet skonkretyzowania. Była pewna swej reakcji, gdyby usłyszała konkretną liczbę i nie chciała tego teraz. Kiedy odwróciła jego uwagę krótkim pocałunkiem, nie zastanawiała się nad tym, jak to potoczy się dalej. Dopiero po chwili pojawił się cień zwątpienia, uciszony skutecznie, gdy zauważyła i usłyszała, jak dał wydźwięk niezadowoleniu. Uniosła delikatnie brew, przyglądając mu się z zaciekawieniem. Nie zdążyła zareagować na słowa Drew, czując, jak sam przejął inicjatywę, czemu po prostu się poddała. Namiętność skutecznie niszczyła wszelkie granice i uciszała inne, zdecydowanie nieistotne emocje. Ponownie cofnęła się odrobinę, gdy oddech stał się nieco cięższy. Śmieszna reakcja i jak na jej gust zbyt wyraźna względem tego, co się działo, ale cóż ciała nie oszuka.- Już sądziłam, że będziesz czekał na zgodę.- rzuciła zaczepnie. W duchu cieszyła się, że stoją na ulicy w miejscu, gdzie każdy mógł ich zobaczyć i trafić na nich. To skutecznie narzucało jej pewną granicę, której nie chciała przekroczyć nawet pod wpływem emocji i męskich ramion, które nie budziły już tego dyskomfortu towarzyszącego jej z początku, a stały się chwilowo akceptowalne i pozornie bezpieczne.
Oczywiście, że nie była święta, miała swoje na sumieniu, a jej nieskazitelność pozostawała jedynie utkaną starannie maską pozorów, która i tak w ostatnim czasie zaczęła się jakoś wyjątkowo kruszyć, czego nie próbowała już powstrzymywać tak uparcie. Nie prawdą było, że nie interesował jej drugi człowiek, a własna korzyść była ponad wszystkim. Nie potrafiła być taka, nawet jeśli czasami próbowała obudzić w sobie te niewielkie ilości egoizmu, które jak każdy musiała posiadać. Przebywając w pracy, nie skupiała uwagi na sobie, stawiając pacjenta na pierwszym miejscu i nie jeden raz robiąc to samo, gdy sytuacja wymagała, aby po opuszczeniu szpitala znów sięgnąć po różdżkę i wykorzystać swą wiedzę z zakresu magii leczniczej. Poza pracą była po prostu sobą, kobietą próbującą na własny sposób odreagować dzień powszedni, a wtedy łaknęła tylko dobrej zabawy bez zastanawiania się, co z tego wyniknie. W takich okolicznościach bawiła się innymi, ukrywając zamiary za delikatnym uśmiechem i łagodnym tonem, bądź prowokując w sposób bardziej lub mniej otwarty. Jakby nie patrzeć w taki sposób poznała mężczyznę, który stał teraz przed nią, nawet jeśli tamtego wieczoru zrobiła coś więcej, a mianowicie odrzuciła wszelkie hamulce na rzecz świętowania urodzin. Z perspektywy czasu wszystko, co wydarzyło się tamtej nocy było, co najmniej głupie, ryzykowne i nieodpowiedzialne przez wzgląd na fakt, że była kobietą. Mimo to nie żałowała niczego.
Zauważyła teatralność jego reakcji, co wewnętrznie uspokoiło i dało pewność, że Macnair nadal podchodzi do ich rozmowy z odpowiednym dystansem, a humor cały czas trzymał się obu stron. Wzruszyła delikatnie ramionami w odpowiedzi na pytanie, pozwalając sobie ponownie na uśmiech, gdy ryzykowne słowa wziął za komplement. Zdecydowanie nie planowała między słowami przekazać mu, że częstotliwość spotkań ją męczy, bywały osoby, które w tej kwestii pobijały go całkowicie. Drobna uszczypliwość, jednak nikomu jeszcze nie zaszkodziła, a On najwyraźniej i tak się tym nie przejmował.
- Widzisz, w końcu udało się znaleźć cokolwiek pozytywnego w twojej osobie.- odparła lekko, nawiązując trochę do rozmowy, którą prowadzili w dniu urodzin. Wtedy określała go głównie jako aroganckiego i przesadnie pewnego siebie, teraz odrobinę korygowała ów zdanie, ale nadal nie szło się kłócić, że te cechy przodowały u niego.- Oby tak pozostało.- dodała zdecydowanie ciszej. W tej chwili, nawet jeśli budził niepokój, sprawiał, że tętno nieprzyjemnie przyspieszało, rozmowa wystarczyła, aby uspokoić sytuację. Prosta wymiana zdań przypominała jej, że ponad wszystko był po prostu całkiem interesującym mężczyzną.
Uniosła lekko brew, słysząc o wdzięczności.
- Jasne.- prychnęła, ale kąciki jej ust uniosły się odrobinę. Względem alkoholu, nadal zachodziła w głowę, jakim cudem była w stanie dotrzymać kroku Drew podczas pamiętnej nocy, która stała się początkiem ich znajomości. Wysoko procentowe trunki, nie były czymś, co przyswajała łatwo i często, nie nadawała się jako kompan do picia w większych ilościach, bo alkohol szybko uderzał jej do głowy. Z tego powodu była prawie pewna, że gdyby postanowiła powtórzyć tamten wyczyn, najpewniej skończyłoby się to, zanim zdążyło na dobre rozpocząć. Trochę szkoda, ale cóż, potrzebowała trzeźwego umysłu przez większość czasu, stąd nawet lepiej, że nigdy nie miała ciągotek względem trunków.
Opanowała rozbawienie i cichy śmiech, który prawie wybrzmiał, gdy widziała jego spojrzenie. Mężczyźni czasami byli zabawni, gdy to kobieta odważniej przekraczała granice i wyprzedzała ich w tym zdecydowanie. Tutaj najwyraźniej Drew nie był wyjątkiem, skoro wyglądał na być może zdziwionego, kiedy wsunęła dłonie pod jego marynarkę. Słuchała wyjaśnienia względem piersiówki, ciekawa na ile były poważne, ale postanowiła wziąć to z lekkim przymrużeniem oka. Przechyliła lekko głowę, spoglądając na niego uważniej, ale nawet nie udawała, że bierze jego słowa na poważnie. Ich mała gra trwała w najlepsze, zahaczając coraz bardziej o tematy, gdy wydawało jej się, że sprawdzają, jak daleko mogą się posunąć nim druga strona zareaguje niechęcią.
- Znaleźć sobie inne towarzystwo? – odpowiedziała pytaniem na pytanie. Miała wrażenie, że w innym wypadku jeszcze długo przyjdzie mu spać samemu lub z piersiówką.
Kiedy została określona jako magipsychiatra, zaśmiała się cicho.
- Ponoć niekonwencjonalne metody potrafią być wyjątkowo skuteczne w leczeniu pewnych schorzeń… może coś w tym jest? – udała, że naprawdę nad tym gdyba. Nie wątpiła, że taka metoda leczenia spodobałaby się wielu, ale pewnie nie miałoby to faktycznego dźwięku na stan psychiczny.- Czyżbyś chciał umówić się na kilka sesji? – zapytała z udawaną powagą, jakby naprawdę mu to proponowała.- Musiałabym sprawdzić wolne terminy, jestem bardzo zapracowaną osobą.- dodała, nadal próbując swe słowa nacechować innymi emocjami niż te faktyczne, które jej towarzyszyły.
Słysząc nagłe pytanie, poczuła, jak rozbawienie sytuacją zanika odrobinę, przytłumione innymi emocjami. Uśmiech błądzący na ustach, znikł ustępując bardziej neutralnej minie. Zawahała się nad odpowiedzią, sama nie do końca wiedząc, dlaczego tak łatwo przyszło jej zmienić nastawienie pomimo początkowych emocji, które towarzyszyły jej, gdy ciemne tęczówki spoczęły na mężczyźnie. Miała wrażenie, że zwyczajnie nie potrafi ubrać tego w słowa, aby brzmiało to sensownie i żeby zrozumiał o co jej chodzi w dosłownym znaczeniu. Dlatego, zamiast wyjaśniać, podłapała docinek, który wymierzył w nią. Zacmokała cicho z udawanym niezadowoleniem.- Ah, czyli się zorientowałeś.- odparła, próbując ułożyć wargi w grymas. Miała zdecydowanie lepsze pomysły na grę wstępną, ale cóż niech tym razem i tak będzie. Nie ważne, że była bliska do roześmiania się na taką uwagę, bo jeśli chciał wywołać u niej zmieszanie, potrzeba było czegoś więcej.
Dziwnie było jej rozmawiać o emocjach i uczuciach w towarzystwie Macnaira. Coś w tej wymianie zdań zdawało się nie na miejscu, jakby było niepasującym elementem.
- Tylko ile takich lekcji można odebrać, nim ból stanie się nieznośny? – spytała lekko, nie wymagając wcale odpowiedzi.- Gdyby wiedzieć na kogo się trafia za każdym razem, życie stałoby się nudne, a ludzie mało interesujący.- dodała, chociaż bardziej do siebie niż do niego. Nie liczyła, ile razy zawiodła się na kimś, już nawet nie w kwestii konkretnych uczuć, o których chwilę wcześniej rozmawiali.
Skupiła na nim ciemne tęczówki, kiedy zauważyła nieznaczną zmianę nastawienia. Temat, który poruszali był ciężki pod każdym względem, bo wymagał konkretnych wniosków, których nie wysnuwała, a on nie pozostawiał w tej kwestii nawet grama niedopowiedzenia. Miał określone poglądy, czego była świadoma przez ilość rozmów, które toczyli.
- Wiem.- nie powiedziała nic więcej, wiedząc, że nie miało to sensu. Tkwiąc w którejś skrajności, nie dostrzegało się popadania w takowe. Sama ciągle spoglądała na wszystko z pewnym dystansem, dlatego śmiało wypowiedziała wcześniejsze słowa, ale nie zamierzała bardziej uświadamiać w tym mężczyzny. To nie miało sensu i było zbędne, jeśli w dłuższej perspektywie nie przynosiło żadnego skutku. Ciche westchnienie opuściło jej usta, gdy odpowiedział. Miała mieszane odczucia względem tego, co właśnie usłyszała, ale miała chociaż pewność, że było to szczere, a ten fakt doceniała. Nie znosiła kłamstwa, bo mimo że prawda potrafiła być niewygodna i odpychająca, zdecydowanie wolała ją usłyszeć. Widziała, że wypowiedzianym nieprzemyślanie pytaniem musiała go zaskoczyć, ale na całe szczęście nie zdążył odpowiedzieć, nie podjął się nawet skonkretyzowania. Była pewna swej reakcji, gdyby usłyszała konkretną liczbę i nie chciała tego teraz. Kiedy odwróciła jego uwagę krótkim pocałunkiem, nie zastanawiała się nad tym, jak to potoczy się dalej. Dopiero po chwili pojawił się cień zwątpienia, uciszony skutecznie, gdy zauważyła i usłyszała, jak dał wydźwięk niezadowoleniu. Uniosła delikatnie brew, przyglądając mu się z zaciekawieniem. Nie zdążyła zareagować na słowa Drew, czując, jak sam przejął inicjatywę, czemu po prostu się poddała. Namiętność skutecznie niszczyła wszelkie granice i uciszała inne, zdecydowanie nieistotne emocje. Ponownie cofnęła się odrobinę, gdy oddech stał się nieco cięższy. Śmieszna reakcja i jak na jej gust zbyt wyraźna względem tego, co się działo, ale cóż ciała nie oszuka.- Już sądziłam, że będziesz czekał na zgodę.- rzuciła zaczepnie. W duchu cieszyła się, że stoją na ulicy w miejscu, gdzie każdy mógł ich zobaczyć i trafić na nich. To skutecznie narzucało jej pewną granicę, której nie chciała przekroczyć nawet pod wpływem emocji i męskich ramion, które nie budziły już tego dyskomfortu towarzyszącego jej z początku, a stały się chwilowo akceptowalne i pozornie bezpieczne.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Praca stanowiła odrębny element i podczas niej rzadko można było stawiać siebie na pierwszym miejscu, choć patrząc z nieco innej perspektywy można było wyciągnąć zupełnie przeciwne wnioski. Belviny, jako uzdrowicielki, zadaniem było stawianie ludzi na nogi i podejmowanie rękawicy nawet w chwili, kiedy przypadek wydawał się iście beznadziejny. Rozpalała w rodzinie i przyjaciołach nadzieję, stała w centrum uwagi ze świadomością, że to od jej możliwości zależało czyjeś zdrowie, a nawet życie. Z pewnością można było w tym szukać cech poświęcenia, odwagi, być może szeroko rozumianego współczucia, ale czy nie również ambicji, pragnienia bycia tylko lepszym i własnej satysfakcji? Pacjenci byli przypadkami, osobami, których znacznie rzadziej pamiętała personalnie – kojarzyła schorzenie, w pamięci pozostawał sukces lub porażka. Czy to nie wiązało się właśnie z nią? Długą listą własnych powodzeń lub paskudnych potknięć? Nie uwierzyłby słysząc, że nigdy nie testowała na nich swych możliwości, zaklęć, które przekraczały jej umiejętności, aby tylko móc je w przyszłości opanować. Praktyka była najlepszym treningiem, a teoria – choć wciąż istotna – pozostawała spisanymi instruktarzami niedającymi równie mocnych argumentów. On sam zajmował się zupełnie inną profesją, lecz i w niej można było szukać sprzeczności. W końcu nierzadko spełniał życzenia klientów, które finalnie mogły być dla niego fatalne w skutkach, ale nie chciał zawieść. Nie chciał stracić zdobytego szacunku, a przede wszystkim renomy.
Oferując swe umiejętności rzekomo bezinteresownie i tak w głowie rozścielała się wizja idących za tym korzyści. Każdy, który cenił sobie honor był w stanie spłacić niepisany dług własnymi kontaktami, być może nawet możliwościami, dlatego często przybierało to miano korzystnej dla obu stron transakcji wiązanej. W ich relacji nie trzeba było długo szukać podobnego przypadku, bowiem zaraz po tym jak Belvina postawiła szatyna na nogi ten pozbył się uporczywego dla niej problemu i tym samym odwdzięczył się za pomoc. Jedna i druga strona była zadowolona. Rzecz jasna czasem kończyło się to zmarnowanym czasem i w takiej sytuacji o wiele mniej ochoczo rezygnowało się z zarobku dla pieprzonego altruizmu. Wiedza kosztowała, podobnie jak umiejętności, a światem rządził galeon – nie wiedział co musiałoby się stać, aby ktoś zmienił jego zdanie w tej kwestii.
Ciężko było go urazić, a o wiele prościej zdenerwować czynami, co chwilę wcześniej mogła zauważyć. Przyzwyczajony do mało urokliwych komentarzy zwykle puszczał je mimo uszu woląc poświęcić swoją uwagę na czymś znacznie istotniejszym. Gdyby wszystko co mówili brał do siebie, analizował i próbował zmieniać to już dawno porzuciłby swą tożsamość i uciekł w świat zwykłego, przeciętnego londyńczyka, który jedyne czym mógł się pochwalić to paskudną żoną i równie irytującym stadkiem kaszojadów. -Obawiam się, że na tym ta pozytywna lista się zamknie- uniósł kącik ust, który nie sugerował nic innego jak płynącą z słów ironię. Nigdy nie zastanawiał się nad dobrymi i złymi stronami uważając, że ta kwestia pozostawała w gestii towarzyszących mu osób. Prawdopodobnie żadna z nich nie ułożyłaby schematu w ten sam sposób, bowiem jako indywidualności szanowali tudzież gardzili różnymi cechami. Omijał w tych rozważaniach zwykłe pionki, marionetki poruszające się zgodnie z wolą pociągającego za sznurki – nie mógł na takich patrzeć, miał ochotę posłać w ich kierunku najplugawsze z zaklęć niewybaczalnych.
Zmrużył oczy, kiedy ze znacznie mniejszym zapałem zwieńczyła jego myśl. Oparłszy palec o czubek jej brody wolno zadarł ją do góry, aby mogła spojrzeć w jego oczy – czego wtem ewidentnie chciała uniknąć – i uniósł nieznacznie brew w pytającym wyrazie. -Naprawdę uważasz, że jestem takim złym gościem? Widzę, że to zło nie ma nic wspólnego z dość specyficznym obyciem- rzucił nie spuszczając wzroku z jej tęczówek. Liczył, że nie ominie tej kwestii i zdecyduje się na śmiałą, a przede wszystkim szczerą odpowiedź. Z pewnością mogła zaobserwować, że bojowy nastrój minął i tylko kolejny atak mógł na nowo go rozjuszać.
Prawdopodobnie to nie odważne gesty, a szybka i dość skonkretyzowana na działanie zmiana nastawienia wprawiła go w nieco podejrzliwy nastrój. Nie obawiał się podstępu, lecz próbował znaleźć rozsądne wytłumaczenie, które nie tyle co zaspokoi jego ciekawość, ale przede wszystkim będzie mieć przełożenie na rzeczywistość. Kobiety potrafiły być podstępne i wyrafinowane – o czym nie tak dawno debatowali – więc nie mogła się dziwić, że doszukiwał się w jej zachowaniu dwuznaczności. Takowa nie miała nic wspólnego z uwodzeniem i próbą zaciągnięcia w odmęty sypialni, ale stanowić swego rodzaju ochronną tarczę po dość mało rozważnym rozpoczęciu spotkania.
Zmrużył oczy na wieść o innym towarzystwie, choć więcej było w jego zachowaniu kpiny jak poważnego podejścia do sytuacji. Nie analizował tej relacji, nie zagłębiał się w nią w poszukiwaniu ukrytych znaków, zbieżności tudzież różnic. Szedł z wiatrem unikając sprecyzowania własnego nastawienia, bowiem nie miało to większego sensu; jeśli mieli wkrótce rozejść się na dobre i mieć jedynie w pamięci kilka wspomnień to był gotów się z tym zmierzyć, podobnie jak z inną alternatywą, którą miał dla nich przygotowany los. -Żebym później słuchał teksty, że mam sobie iść do tamtej czy jeszcze innej?- uniósł kącik ust nie zamierzając przerywać gry, którą w zasadzie sama rozpoczęła. Na jej nieszczęście był w te klocki całkiem niezły.
-Coś mi podpowiada, że byłabyś dla mnie gotowa przesunąć kilku pacjentów na inne dni. Pamiętaj, że dużo mówię, a co za tym idzie potrzebuję wiele czasu- spoważniał, choć nie było w tym zachowaniu krzty szczerości. Dwuznaczność bezpretensjonalnie przedzierała się na przód. -Popołudnia, wieczoru- rozpoczął, mierząc ją bezczelnie wzrokiem -nocy- zwieńczył nie kryjąc już szelmowskiego uśmiechu.
-Szczerze to liczyłem na to, ale sądzę, że stać cię na coś znacznie lepszego- odparł widząc malujące się niezadowolenie, jakoby ugodził w jej możliwości. Była czarująca, potrafiła sprawić, że mężczyzna skupiał się tylko i wyłącznie na niej, dlatego był skory oskarżyć ją o znacznie większą śmiałość w gestach. Gdzieś z tyłu głowy przypuszczał, że nie on jeden uległ jej urokowi, którym z taką perfidnością potrafiła operować. Być może dlatego tak go intrygowała i ciekawiła zarazem.
Zastanawiając się nad jej słowami pozwolił sobie oprzeć czoło o czubek jej głowy. -Czy kiedykolwiek ból był znośny?- odparł nieco retorycznie. -Nieświadomość i niewiedza pociąga równie mocno jak ciekawość, być może dlatego nadal tutaj jesteś- powiedział nieco ciszej, a w jego głosie na próżno szukać było kpiny. Nie zamierzał zagłębiać się w ten temat; nie dziś, zapewne nie jutro, ani za miesiąc.
Trudno było mu oderwać się od jej warg, więc to dziewczyna ponownie postawiła granicę. Nie protestował, a jedynie odsunął się nieznacznie, aby ponownie skupić się na jej tęczówkach.
-Wspominałem, że nie uda ci się już nic dodać do tej dobrej listy, choć teraz myślę, iż znajdziesz kolejny ważny aspekt- rzucił, a jego brew dość wymownie powędrowała ku górze. Słyszał jej cięższy oddech, który towarzyszył także jemu, dlatego doszedł do wniosku, że był to odpowiedni czas, aby zostawić ją samą z własnymi myślami – w końcu przerwał jej samotną kontemplację. Nachyliwszy się do ciepłego policzka złożył na nim krótki pocałunek, po czym bez słowa pożegnania zmienił się w kłąb czarnego dymu, kiedy tylko dłonią dosięgnął wężowe drewno. Wyleciał w górę, by finalnie obrać kurs na Śmiertelny Nokturn.
/zt
Oferując swe umiejętności rzekomo bezinteresownie i tak w głowie rozścielała się wizja idących za tym korzyści. Każdy, który cenił sobie honor był w stanie spłacić niepisany dług własnymi kontaktami, być może nawet możliwościami, dlatego często przybierało to miano korzystnej dla obu stron transakcji wiązanej. W ich relacji nie trzeba było długo szukać podobnego przypadku, bowiem zaraz po tym jak Belvina postawiła szatyna na nogi ten pozbył się uporczywego dla niej problemu i tym samym odwdzięczył się za pomoc. Jedna i druga strona była zadowolona. Rzecz jasna czasem kończyło się to zmarnowanym czasem i w takiej sytuacji o wiele mniej ochoczo rezygnowało się z zarobku dla pieprzonego altruizmu. Wiedza kosztowała, podobnie jak umiejętności, a światem rządził galeon – nie wiedział co musiałoby się stać, aby ktoś zmienił jego zdanie w tej kwestii.
Ciężko było go urazić, a o wiele prościej zdenerwować czynami, co chwilę wcześniej mogła zauważyć. Przyzwyczajony do mało urokliwych komentarzy zwykle puszczał je mimo uszu woląc poświęcić swoją uwagę na czymś znacznie istotniejszym. Gdyby wszystko co mówili brał do siebie, analizował i próbował zmieniać to już dawno porzuciłby swą tożsamość i uciekł w świat zwykłego, przeciętnego londyńczyka, który jedyne czym mógł się pochwalić to paskudną żoną i równie irytującym stadkiem kaszojadów. -Obawiam się, że na tym ta pozytywna lista się zamknie- uniósł kącik ust, który nie sugerował nic innego jak płynącą z słów ironię. Nigdy nie zastanawiał się nad dobrymi i złymi stronami uważając, że ta kwestia pozostawała w gestii towarzyszących mu osób. Prawdopodobnie żadna z nich nie ułożyłaby schematu w ten sam sposób, bowiem jako indywidualności szanowali tudzież gardzili różnymi cechami. Omijał w tych rozważaniach zwykłe pionki, marionetki poruszające się zgodnie z wolą pociągającego za sznurki – nie mógł na takich patrzeć, miał ochotę posłać w ich kierunku najplugawsze z zaklęć niewybaczalnych.
Zmrużył oczy, kiedy ze znacznie mniejszym zapałem zwieńczyła jego myśl. Oparłszy palec o czubek jej brody wolno zadarł ją do góry, aby mogła spojrzeć w jego oczy – czego wtem ewidentnie chciała uniknąć – i uniósł nieznacznie brew w pytającym wyrazie. -Naprawdę uważasz, że jestem takim złym gościem? Widzę, że to zło nie ma nic wspólnego z dość specyficznym obyciem- rzucił nie spuszczając wzroku z jej tęczówek. Liczył, że nie ominie tej kwestii i zdecyduje się na śmiałą, a przede wszystkim szczerą odpowiedź. Z pewnością mogła zaobserwować, że bojowy nastrój minął i tylko kolejny atak mógł na nowo go rozjuszać.
Prawdopodobnie to nie odważne gesty, a szybka i dość skonkretyzowana na działanie zmiana nastawienia wprawiła go w nieco podejrzliwy nastrój. Nie obawiał się podstępu, lecz próbował znaleźć rozsądne wytłumaczenie, które nie tyle co zaspokoi jego ciekawość, ale przede wszystkim będzie mieć przełożenie na rzeczywistość. Kobiety potrafiły być podstępne i wyrafinowane – o czym nie tak dawno debatowali – więc nie mogła się dziwić, że doszukiwał się w jej zachowaniu dwuznaczności. Takowa nie miała nic wspólnego z uwodzeniem i próbą zaciągnięcia w odmęty sypialni, ale stanowić swego rodzaju ochronną tarczę po dość mało rozważnym rozpoczęciu spotkania.
Zmrużył oczy na wieść o innym towarzystwie, choć więcej było w jego zachowaniu kpiny jak poważnego podejścia do sytuacji. Nie analizował tej relacji, nie zagłębiał się w nią w poszukiwaniu ukrytych znaków, zbieżności tudzież różnic. Szedł z wiatrem unikając sprecyzowania własnego nastawienia, bowiem nie miało to większego sensu; jeśli mieli wkrótce rozejść się na dobre i mieć jedynie w pamięci kilka wspomnień to był gotów się z tym zmierzyć, podobnie jak z inną alternatywą, którą miał dla nich przygotowany los. -Żebym później słuchał teksty, że mam sobie iść do tamtej czy jeszcze innej?- uniósł kącik ust nie zamierzając przerywać gry, którą w zasadzie sama rozpoczęła. Na jej nieszczęście był w te klocki całkiem niezły.
-Coś mi podpowiada, że byłabyś dla mnie gotowa przesunąć kilku pacjentów na inne dni. Pamiętaj, że dużo mówię, a co za tym idzie potrzebuję wiele czasu- spoważniał, choć nie było w tym zachowaniu krzty szczerości. Dwuznaczność bezpretensjonalnie przedzierała się na przód. -Popołudnia, wieczoru- rozpoczął, mierząc ją bezczelnie wzrokiem -nocy- zwieńczył nie kryjąc już szelmowskiego uśmiechu.
-Szczerze to liczyłem na to, ale sądzę, że stać cię na coś znacznie lepszego- odparł widząc malujące się niezadowolenie, jakoby ugodził w jej możliwości. Była czarująca, potrafiła sprawić, że mężczyzna skupiał się tylko i wyłącznie na niej, dlatego był skory oskarżyć ją o znacznie większą śmiałość w gestach. Gdzieś z tyłu głowy przypuszczał, że nie on jeden uległ jej urokowi, którym z taką perfidnością potrafiła operować. Być może dlatego tak go intrygowała i ciekawiła zarazem.
Zastanawiając się nad jej słowami pozwolił sobie oprzeć czoło o czubek jej głowy. -Czy kiedykolwiek ból był znośny?- odparł nieco retorycznie. -Nieświadomość i niewiedza pociąga równie mocno jak ciekawość, być może dlatego nadal tutaj jesteś- powiedział nieco ciszej, a w jego głosie na próżno szukać było kpiny. Nie zamierzał zagłębiać się w ten temat; nie dziś, zapewne nie jutro, ani za miesiąc.
Trudno było mu oderwać się od jej warg, więc to dziewczyna ponownie postawiła granicę. Nie protestował, a jedynie odsunął się nieznacznie, aby ponownie skupić się na jej tęczówkach.
-Wspominałem, że nie uda ci się już nic dodać do tej dobrej listy, choć teraz myślę, iż znajdziesz kolejny ważny aspekt- rzucił, a jego brew dość wymownie powędrowała ku górze. Słyszał jej cięższy oddech, który towarzyszył także jemu, dlatego doszedł do wniosku, że był to odpowiedni czas, aby zostawić ją samą z własnymi myślami – w końcu przerwał jej samotną kontemplację. Nachyliwszy się do ciepłego policzka złożył na nim krótki pocałunek, po czym bez słowa pożegnania zmienił się w kłąb czarnego dymu, kiedy tylko dłonią dosięgnął wężowe drewno. Wyleciał w górę, by finalnie obrać kurs na Śmiertelny Nokturn.
/zt
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Stawiając tak sprawę, bez wątpienia można było uznać, że to jednak samych siebie stawiało się na pierwszym miejscu. Praca była inwestycją w siebie, sposobem na zaspokojenie ambicji, gdy osiągało się sukcesy i prostą drogą do stawania się coraz lepszym. Jednak czy nie robiło się tego nadal i głównie dla drugiej osoby? Przynajmniej w jej przypadku, za własną satysfakcją szła o wiele istotniejsza możliwość ocalenia kolejnych żyć, które trafiały pod jej różdżkę. Przekazywane dobre wieści, cieszyły rodzinę pacjenta, lecz i podbudowywały uzdrowicielskie ego, upewniając w tym, że każda samodzielna decyzja była słuszną, bo pomogła komuś. Czy ryzykowała kiedyś, sprawdzając nowo poznane zaklęcia na przypadkowej osobie? Oczywiście, robiła to sukcesywnie, zbyt wiele razy, aby była w stanie zliczyć to od razu, lecz znów pierwsze co jej przyświecało to dobro jednostki, którą miała przed sobą. Później dopiero zepchnięte całkowicie na bok znajdowały się własne pobudki, miej lub bardziej akceptowalne.
Zaprzeczenie, że praktyka nie była ważniejsza od teorii, byłoby zwykłym kłamstwem, które nawet jej nie przeszłoby przez gardło. Miała świadomość, że sięgając po konkretne zaklęcia, nie ryzykowała własnym życiem, lecz tym przypadkowego pacjenta, dlatego też rzadziej decydowała się na taki krok w murach szpitala. Tam było to dodatkowym ryzykiem, lecz we własnym mieszkaniu lub jakimś parszywym miejscu, mogła podjąć się wszystkiego, ograniczając się jedynie rozsądkiem i myślą, aby nigdy nie szkodzić. Odkąd wiedziała, czym zajmuje się Macnair, miała świadomość, że to ich różniło, on mógł stracić o wiele więcej, ale najwyraźniej nadal okazywało się to warte podejmowanych działań. Sam fakt, że miał raczej specyficzną klientelę, nie mógł mu pozwalać na pomyłki i błędy. Raczej wątpiła, aby o pewne aspekty miała okazję szybko go spytać, nawet z czystej ciekawości. Nie mniej temat był rozległy, a dojście do wniosku, który przyjęłyby obie strony, najpewniej potrzebował wielu godzin ścierających się zdań. Chociaż w tym przypadku, może nie trwałoby to wcale tak długo? Oboje mieli rację w tym, jak spoglądali na świat, obierając jedynie nieco inną stronę, z której patrzyli na wszystko. Nadal jednak nie było to błędne, a po prostu różne.
Oh, zdecydowanie zauważyła od początku ich rozmowy i znajomości, że nieprzemyślanymi decyzjami można było szybciej wytrącić go z równowagi niż uszczypliwością wyrażaną w słowach. Wiedziała, że musi o tym pamiętać, bo możliwe, iż kolejnym razem nie uda się tak szybko załagodzić sytuacji. Co prawda nie była impulsywna, lecz zdarzało jej się postąpić lekkomyślnie, czemu dała wydźwięk kilkanaście minut temu. Minimalnie ciekawiło ją, jak potoczyłoby się ów spotkanie, gdyby wszystkie rzucone zaklęcia sięgnęły celu, a więc jak nieprzyjemne byłyby konsekwencje.
- Naprawdę? Daj sobie jeszcze szansę.- podtrzymała ton rozmowy, bo czemu nie. Nie miała pewności czy lista dobrych cech miała się jednak zamknąć właśnie na tym, bo jeśli miała być szczera, nie wyglądało to najlepiej. Chociaż i tak na ów nieistniejącej fizycznie liście znalazło się trochę więcej cech, ale nie zamierzała mu o tym mówić, nadal trzymając się zdania, że nie musiał o wszystkim wiedzieć. Pewne myśli pozostawiała dla siebie, wyrabiając sobie opinię o nim.
Wykrzywiła usta w lekkim grymasie, gdy znów zmusił ją do uniesienia głowy i złapania kontaktu wzrokowego. Wiedziała, dlaczego to robi, zagranie było proste, gdy patrząc komuś w oczy, ciężko było kłamać wprawnie i bez potknięć, ewentualnie chociaż delikatnie mijać się z prawdą. Słuchała jego słów, zastanawiając się jak wymigać się od odpowiedzi, rzucić coś pomiędzy prawdą a czystym kłamstwem. Nagle jednak zrezygnowała, bo jeśli sama oczekiwała szczerości, powinna dość trochę od siebie.
- Może to próba ukrycia strachu, jaki wzbudzasz? – podjęła, dając sobie jeszcze chwilę i nawiązując do jego słów o swoim zachowaniu.- Nie, nie uważam, że jesteś takim złym typem. Patrząc przez pryzmat każdego naszego spotkania, mam przed sobą człowieka do bólu skomplikowanego, a to dość problematyczne.- dodała, bez kpiny czy ironii.
Kąciki jej ust odrobinę zadrżały, gdy powstrzymała śmiech po płynnym przejściu na kolejny temat. Kolejna kwestia była zdecydowanie lżejsza, ponownie zahaczająca o kpinę. Bawiła się przy tym dość dobrze, dlatego nie wycofywała się z tej drobnej gierki.
- Cóż nie mogę wykluczyć, że usłyszałbyś właśnie coś takiego, ale to chyba dość oczywiste ryzyko.- odparła z delikatnym wzruszeniem ramion.- Inaczej czeka cię okrutna samotność.- dodała kpiarsko, by zaraz zaśmiać się cicho.
Słysząc kolejne słowa, udała, że się zastanawia, chociaż naprawdę nie miała pojęcia czy byłaby gotowa zmienić plan dnia tylko dla niego. To chyba, było o krok za daleko.
- No nie wiem, nie wiem.- mimo to przysłuchiwała mu się dalej, zainteresowana tym, co mówił. Jego pewność siebie odrobinę ją bawiła, ale w sumie była to ciekawa cecha i potrzebna w życiu.- Chyba byłabym skłonna zgodzić się, aby poświęcić ci popołudnie. Jednak moje wieczory są cenne, a na noce trzeba zasłużyć. Tobie jeszcze się to nie udało.- wyjaśniła z zadziornym uśmiechem. Noce mogła poświęcić dla kogoś tylko w dwóch przypadkach, ale nie planowała obecnie rozwijać tej kwestii, przyjdzie jeszcze na to czas… kiedyś.
Przyjrzała mu się, analizując jego słowa. Nie usłyszała w nich takiej ironii jak wcześniej, a to wzbudziło mieszane odczucia, nie negatywne, lecz po prostu mieszane.
- Ciekawe, że tak sądzisz. Obyś się nie rozczarował.- chwilowo wątpiła, aby miał okazję skorygować swoje zdanie, gdy odruchowo chciała zachować specyficzny dystans, nawet nie fizyczny, bo ten sukcesywnie naruszała. Mężczyźni w jej otoczeniu od jakiegoś czasu stawali się problematyczną kwestią, ale lubiła ich towarzystwo, świadoma, że potrafi wodzić ich za nos. W przypadku Macnaira stawało się to bardziej skomplikowane, czego wydźwięk miała, teraz gdy jednak nie panowała nad sytuacją tak, jakby chciała.
Ich rozmowa była istną karuzelą emocji, gdy płynnie przechodzili z ociekających kpiną zdań do tych poważnych, wypowiadanych z większym przemyśleniem, jakby na nich ważył się czyjś los.
- Czasami.- szepnęła tylko. Kiedy bólu nie dało się uniknąć, trzeba było nauczyć się z nim żyć, przywyknąć, aby był znośny. Tego nauczyła się przez kilka ostatnich lat. Przemilczała kolejne słowa, nie wiedząc, co mogłaby odpowiedzieć. Dlatego tutaj była? Tkwiła obok? Dwa pytania pozostawały w myślach, lecz w obecnej chwili miały takie pozostać, bez rozwiązania.
Pocałunek pozwolił oderwać się od tego o czym rozmawiali, pozwalając dominować emocją, które były bardziej adekwatne. Gdyby nie świadomość, gdzie są, nie stawiałaby ów granicy i nie odsuwała się tak szybko. Kąciki jej ust uniosły się delikatnie, gdy nie dała rady powstrzymać uśmiechu.- Być może.- szepnęła jedynie. Zerknęła na niego, kiedy ponownie pochylił się, lecz tym razem poczuła tylko lekki pocałunek na policzku, by po chwili stało się coś, czego nie mogła przewidzieć. Spoglądała zaskoczona na kłąb czarnego dymu, który zaraz wzbił się w górę i zniknął jej z oczu. Czy on mógł przestać zaskakiwać? Szczerze w to wątpiła, bo poznając go stopniowo, miała wrażenie, że wcale nie zbliża się do końca tego, co skrywał przed światem.
Odetchnęła cicho, orientując się, że na jej ustach ciągle widnieje ten sam uśmiech. Czuła się jak gówniara, która właśnie… oh, litości nie. Ścisnęła lekko palcami nasadę nosa, próbując opanować emocje.
- Idiotka.- rzuciła w przestrzeń. Rozejrzała się po otoczeniu, ale nie miała ochoty już dłużej tutaj pozostać, dlatego ruszyła w kierunku domu, licząc, że dłuższy spacer wyjdzie jej na dobre.
| zt
Zaprzeczenie, że praktyka nie była ważniejsza od teorii, byłoby zwykłym kłamstwem, które nawet jej nie przeszłoby przez gardło. Miała świadomość, że sięgając po konkretne zaklęcia, nie ryzykowała własnym życiem, lecz tym przypadkowego pacjenta, dlatego też rzadziej decydowała się na taki krok w murach szpitala. Tam było to dodatkowym ryzykiem, lecz we własnym mieszkaniu lub jakimś parszywym miejscu, mogła podjąć się wszystkiego, ograniczając się jedynie rozsądkiem i myślą, aby nigdy nie szkodzić. Odkąd wiedziała, czym zajmuje się Macnair, miała świadomość, że to ich różniło, on mógł stracić o wiele więcej, ale najwyraźniej nadal okazywało się to warte podejmowanych działań. Sam fakt, że miał raczej specyficzną klientelę, nie mógł mu pozwalać na pomyłki i błędy. Raczej wątpiła, aby o pewne aspekty miała okazję szybko go spytać, nawet z czystej ciekawości. Nie mniej temat był rozległy, a dojście do wniosku, który przyjęłyby obie strony, najpewniej potrzebował wielu godzin ścierających się zdań. Chociaż w tym przypadku, może nie trwałoby to wcale tak długo? Oboje mieli rację w tym, jak spoglądali na świat, obierając jedynie nieco inną stronę, z której patrzyli na wszystko. Nadal jednak nie było to błędne, a po prostu różne.
Oh, zdecydowanie zauważyła od początku ich rozmowy i znajomości, że nieprzemyślanymi decyzjami można było szybciej wytrącić go z równowagi niż uszczypliwością wyrażaną w słowach. Wiedziała, że musi o tym pamiętać, bo możliwe, iż kolejnym razem nie uda się tak szybko załagodzić sytuacji. Co prawda nie była impulsywna, lecz zdarzało jej się postąpić lekkomyślnie, czemu dała wydźwięk kilkanaście minut temu. Minimalnie ciekawiło ją, jak potoczyłoby się ów spotkanie, gdyby wszystkie rzucone zaklęcia sięgnęły celu, a więc jak nieprzyjemne byłyby konsekwencje.
- Naprawdę? Daj sobie jeszcze szansę.- podtrzymała ton rozmowy, bo czemu nie. Nie miała pewności czy lista dobrych cech miała się jednak zamknąć właśnie na tym, bo jeśli miała być szczera, nie wyglądało to najlepiej. Chociaż i tak na ów nieistniejącej fizycznie liście znalazło się trochę więcej cech, ale nie zamierzała mu o tym mówić, nadal trzymając się zdania, że nie musiał o wszystkim wiedzieć. Pewne myśli pozostawiała dla siebie, wyrabiając sobie opinię o nim.
Wykrzywiła usta w lekkim grymasie, gdy znów zmusił ją do uniesienia głowy i złapania kontaktu wzrokowego. Wiedziała, dlaczego to robi, zagranie było proste, gdy patrząc komuś w oczy, ciężko było kłamać wprawnie i bez potknięć, ewentualnie chociaż delikatnie mijać się z prawdą. Słuchała jego słów, zastanawiając się jak wymigać się od odpowiedzi, rzucić coś pomiędzy prawdą a czystym kłamstwem. Nagle jednak zrezygnowała, bo jeśli sama oczekiwała szczerości, powinna dość trochę od siebie.
- Może to próba ukrycia strachu, jaki wzbudzasz? – podjęła, dając sobie jeszcze chwilę i nawiązując do jego słów o swoim zachowaniu.- Nie, nie uważam, że jesteś takim złym typem. Patrząc przez pryzmat każdego naszego spotkania, mam przed sobą człowieka do bólu skomplikowanego, a to dość problematyczne.- dodała, bez kpiny czy ironii.
Kąciki jej ust odrobinę zadrżały, gdy powstrzymała śmiech po płynnym przejściu na kolejny temat. Kolejna kwestia była zdecydowanie lżejsza, ponownie zahaczająca o kpinę. Bawiła się przy tym dość dobrze, dlatego nie wycofywała się z tej drobnej gierki.
- Cóż nie mogę wykluczyć, że usłyszałbyś właśnie coś takiego, ale to chyba dość oczywiste ryzyko.- odparła z delikatnym wzruszeniem ramion.- Inaczej czeka cię okrutna samotność.- dodała kpiarsko, by zaraz zaśmiać się cicho.
Słysząc kolejne słowa, udała, że się zastanawia, chociaż naprawdę nie miała pojęcia czy byłaby gotowa zmienić plan dnia tylko dla niego. To chyba, było o krok za daleko.
- No nie wiem, nie wiem.- mimo to przysłuchiwała mu się dalej, zainteresowana tym, co mówił. Jego pewność siebie odrobinę ją bawiła, ale w sumie była to ciekawa cecha i potrzebna w życiu.- Chyba byłabym skłonna zgodzić się, aby poświęcić ci popołudnie. Jednak moje wieczory są cenne, a na noce trzeba zasłużyć. Tobie jeszcze się to nie udało.- wyjaśniła z zadziornym uśmiechem. Noce mogła poświęcić dla kogoś tylko w dwóch przypadkach, ale nie planowała obecnie rozwijać tej kwestii, przyjdzie jeszcze na to czas… kiedyś.
Przyjrzała mu się, analizując jego słowa. Nie usłyszała w nich takiej ironii jak wcześniej, a to wzbudziło mieszane odczucia, nie negatywne, lecz po prostu mieszane.
- Ciekawe, że tak sądzisz. Obyś się nie rozczarował.- chwilowo wątpiła, aby miał okazję skorygować swoje zdanie, gdy odruchowo chciała zachować specyficzny dystans, nawet nie fizyczny, bo ten sukcesywnie naruszała. Mężczyźni w jej otoczeniu od jakiegoś czasu stawali się problematyczną kwestią, ale lubiła ich towarzystwo, świadoma, że potrafi wodzić ich za nos. W przypadku Macnaira stawało się to bardziej skomplikowane, czego wydźwięk miała, teraz gdy jednak nie panowała nad sytuacją tak, jakby chciała.
Ich rozmowa była istną karuzelą emocji, gdy płynnie przechodzili z ociekających kpiną zdań do tych poważnych, wypowiadanych z większym przemyśleniem, jakby na nich ważył się czyjś los.
- Czasami.- szepnęła tylko. Kiedy bólu nie dało się uniknąć, trzeba było nauczyć się z nim żyć, przywyknąć, aby był znośny. Tego nauczyła się przez kilka ostatnich lat. Przemilczała kolejne słowa, nie wiedząc, co mogłaby odpowiedzieć. Dlatego tutaj była? Tkwiła obok? Dwa pytania pozostawały w myślach, lecz w obecnej chwili miały takie pozostać, bez rozwiązania.
Pocałunek pozwolił oderwać się od tego o czym rozmawiali, pozwalając dominować emocją, które były bardziej adekwatne. Gdyby nie świadomość, gdzie są, nie stawiałaby ów granicy i nie odsuwała się tak szybko. Kąciki jej ust uniosły się delikatnie, gdy nie dała rady powstrzymać uśmiechu.- Być może.- szepnęła jedynie. Zerknęła na niego, kiedy ponownie pochylił się, lecz tym razem poczuła tylko lekki pocałunek na policzku, by po chwili stało się coś, czego nie mogła przewidzieć. Spoglądała zaskoczona na kłąb czarnego dymu, który zaraz wzbił się w górę i zniknął jej z oczu. Czy on mógł przestać zaskakiwać? Szczerze w to wątpiła, bo poznając go stopniowo, miała wrażenie, że wcale nie zbliża się do końca tego, co skrywał przed światem.
Odetchnęła cicho, orientując się, że na jej ustach ciągle widnieje ten sam uśmiech. Czuła się jak gówniara, która właśnie… oh, litości nie. Ścisnęła lekko palcami nasadę nosa, próbując opanować emocje.
- Idiotka.- rzuciła w przestrzeń. Rozejrzała się po otoczeniu, ale nie miała ochoty już dłużej tutaj pozostać, dlatego ruszyła w kierunku domu, licząc, że dłuższy spacer wyjdzie jej na dobre.
| zt
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
| 26 września '57 |
Przemiana w Jeremiego
Przemiana w Jeremiego
Trzynasta, a on wciąż był daleko od tego cholernego Nokturnu! Przyspieszając nieco kroku, zaczął wymijać innych przechodniów, których krok zdecydowanie pozostawiał wiele do życzenia. Naprawdę ciężko było mu zrozumieć, dlaczego ktokolwiek chciałby wędrować po tak depresyjnej alejce. Dobrze wiedział ,że był to środek dnia, jednakże pomimo świecącego słoneczka w powietrzu unosiła się mgła, która skutecznie przysłaniała widok na trzy metry, gdzie sięgał wzrok. Tylko szum wody pozwalał określić, w jakim kierunku miała miejsce wędrówka, a czasem również widoczne z oddali, wysokie foki jachtów rybackich, które żywo poruszały się nieopodal barki.
Starając się nie pędzić, a jedynie żwawo maszerować, Weasley zapomniał o jednym, bardzo ważnym aspekcie wędrówek po Londynie — należało patrzeć pod nogi. Zanim w ogóle zorientował się, kiedy jedna z jego zdradzieckich nóg zatrzymała się na lekko obniżonym kocim łbie, już leciał w kierunku jednej z lamp. Jedynym co zrobił, było zamknięcie oczu i przekrzywienie głowy, potem rozpoznawał już tylko ból. Bezwiednie pozwolił ciału bezwładnie przekazać ciężar swojego ciała na lampę. Kilka sekund pozostawał w tej samej pozycji, starając się zmniejszyć dziwaczny efekt pulsującej czaszki, niestety nawet upływający czas nie był w stanie zaleczyć tego cholerstwa, co przyprawiło go o jeszcze bardziej parszywy humor niż wcześniej.
Powoli otworzył oczy, starając się przyzwyczaić ponownie do nieznośnej mgły. Odsunął się od lampy i w lekkiej dezorientacji rozejrzał po otoczeniu. Gdzie on właściwie był?
W zasięgu wzroku, który był nieco ograniczony, zauważył zbliżającą się jakąś męską postać. Nie czekając ani chwili na zaproszenia podszedł do mężczyzny, wyglądając jak jeden z mugoli oczekujących datków na porządne spożytkowanie swojego wieczoru w towarzystwie napojów wyskokowych. Ba, nawet wyciągnął rękę!
- Pan wybaczy, ale gdzie jesteśmy? - ochrypłe gardło spowodowało niemały grymas na twarzy pytającego nieznajomych brodacza. Ostatnim czego potrzebował, było się zgubić... a właściwie, po co i gdzie szedł? Czy ktoś mógłby mu przypomnieć co się właściwie stało i czemu był przemieniony w Jeremiego?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Ostatnio zmieniony przez Regi Weasley dnia 19.12.20 19:22, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Regi Weasley' has done the following action : Rzut kością
'Londyn' :
'Londyn' :
Alejka nad brzegiem rzeki
Szybka odpowiedź