Alejka nad brzegiem rzeki
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
Alejka nad brzegiem rzeki
Wiecznie zamglony spacerniak nad brzegiem Tamizy to dość ponure, ale klimatyczne miejsce. Drogę rozświetlają wysokie, bogato zdobione latarnie, a szum wód zagłusza zgiełk miasta. Przy mostku unosi się przypięta do brzegu barka. Choć jest to samo serce miasta, wydaje się tu być nieco ciszej, niż w innych rejonach City of London. Przestrzeni nie ożywia żadna roślinność, alejka ułożona jest z nierównych, kocich łbów. Odpowiednie miejsce na samotne spacery i dekadenckie rozważania. Roztacza się stąd bardzo dobry widok na wieżę Big Bena majaczącą ponad innymi wysokimi budynkami.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 27.08.18 15:11, w całości zmieniany 1 raz
Odwrócił się, słysząc imię, które musiało należeć do niego. Czuł absolutne zażenowanie, kreujące własne tory w jego organizmie, ponieważ za nic w świecie nie mógł poznać tej młodej kobiety, która go zaczepiła. Z każdą kolejną chwilą czuł się nieco pewniej, oswajał się ze wszystkim dookoła, choć wspomnienia uparcie nie powracały. Cóż miał począć? Udawać, że wszystko jest w porządku i zgrywać tego, który tak dobrze ją zna? Wszystko szybko wyszłoby na jaw. Mógł szybko się z nią pożegnać i użyć teleportacji - lecz gdzie? Weź się w garść, lordzie Bulstrode!
O! Był lordem rodu Bulstrode - coś zaczynało mienić się blado we wnętrzu jego głowy. Zamyślił się, patrząc prosto w oczy Luny. Trwało to odrobinę za długo, dlatego musiał dziewczynę zakłopotać.
- Przepraszam - odblokował się w końcu, starając uśmiechnąć się najpogodniej, jak tylko mógł. - Zdaje się, że do tej chwili nie pamiętałem kim jestem, a i wciąż nie wiem, gdzie jestem i dlaczego tu jestem. Wiem, że powinienem skądś cię znać, ale mój umysł spłatał mi figla i jestem jak dziecko we mgle... kim jesteś więc?
Słowa poplątane, zupełnie jak jego aktualna sytuacja. Niepokoił się nieco, że musiał coś załatwić w Londynie - jednak to coś wyparowało. Zniknęło bezpowrotnie. Zaklął w myśli, marszcząc swoje szerokie czoło. Jednego był pewien - nie może tu dłużej stać, bo wygląda jak kawał wariata.
Przeprosił raz jeszcze za brak pamięci, ale było to ponad jego siłami. Wywnioskował, że nie jest mugolką i że jest mu serdeczna. Jednocześnie miał dużą dozę nadziei, iż nie urazi jej swoją ułomnością. Potrzebował pomocy, lecz wstydził się bezpośrednio o nią poprosić.
O! Był lordem rodu Bulstrode - coś zaczynało mienić się blado we wnętrzu jego głowy. Zamyślił się, patrząc prosto w oczy Luny. Trwało to odrobinę za długo, dlatego musiał dziewczynę zakłopotać.
- Przepraszam - odblokował się w końcu, starając uśmiechnąć się najpogodniej, jak tylko mógł. - Zdaje się, że do tej chwili nie pamiętałem kim jestem, a i wciąż nie wiem, gdzie jestem i dlaczego tu jestem. Wiem, że powinienem skądś cię znać, ale mój umysł spłatał mi figla i jestem jak dziecko we mgle... kim jesteś więc?
Słowa poplątane, zupełnie jak jego aktualna sytuacja. Niepokoił się nieco, że musiał coś załatwić w Londynie - jednak to coś wyparowało. Zniknęło bezpowrotnie. Zaklął w myśli, marszcząc swoje szerokie czoło. Jednego był pewien - nie może tu dłużej stać, bo wygląda jak kawał wariata.
Przeprosił raz jeszcze za brak pamięci, ale było to ponad jego siłami. Wywnioskował, że nie jest mugolką i że jest mu serdeczna. Jednocześnie miał dużą dozę nadziei, iż nie urazi jej swoją ułomnością. Potrzebował pomocy, lecz wstydził się bezpośrednio o nią poprosić.
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Lunę wciąż nie przestawało zaskakiwać jego zachowanie. Lorne wyglądał bowiem, jakby w ogóle jej nie poznawał, a przecież już się znali, spotkali się, gdy jeszcze podczas stażu razem z grupą pełnoprawnych amnezjatorów musiała wykonywać pewne zadanie w okolicy rezerwatu, gdzie pracował. Luna rozmawiała wtedy z Bulstrodem, by ustalić możliwe okoliczności zajścia i choć ich dyskusja dotyczyła głównie kwestii zawodowych, to jednak wywarł na niej całkiem miłe wrażenie.
A teraz wyglądał jak zagubione dziecko. Lub jak osoba, która oberwała zbyt mocnym zaklęciem zapomnienia. Zaniepokoiło ją to, musiała spróbować dowiedzieć się czegoś więcej.
- Naprawdę niczego nie pamiętasz? – zapytała, próbując doszukać się na jego twarzy kłamstwa, ale nie wyglądał, jakby żartował czy też się zgrywał. – Jestem Luna Spencer-Moon i poznaliśmy się... w związku ze sprawami zawodowymi. Ty natomiast nazywasz się Lorne Bulstrode i znajdujesz się w tej chwili w Londynie, w okolicach Tamizy. W mugolskiej części miasta – uświadomiła go odnośnie najbardziej podstawowych faktów, po czym zapytała jeszcze: – Nie pamiętasz momentu pojawienia się tutaj? Spotkałeś się z kimś? Powiedz mi w takim razie, ile jesteś sobie w stanie przypomnieć, cokolwiek. To bardzo ważne, Lorne. Musisz coś pamiętać.
Musiała się zorientować co do jego stanu. Nie wiedziała o jego problemach z pamięcią, więc mogła zakładać różne scenariusze, łącznie z atakiem i wymazaniem wspomnień. Amnezjatorzy zazwyczaj usuwali konkretne wspomnienia, całą resztę pozostawiając nienaruszoną, ale ktoś niewprawny mógłby popełnić błąd i wymazać odrobinę za dużo. Czy właśnie to go spotkało – źle rzucone Obliviate? Czy może chwilowa amnezja spowodowana innym czynnikiem, na przykład jakimś urazem?
Naprawdę chciała mu pomóc. Miała nadzieję, że jej, jakby nie patrzeć, krótkie doświadczenie zawodowe wystarczy, żeby spróbować coś zdziałać. Jeśli jednak okaże się, że Lorne nadal nie będzie sobie w stanie niczego przypomnieć, pewnie najlepszym wyjściem byłoby zabranie go do Munga, by tam zajął się nim ktoś bardziej kompetentny. Luna była amnezjatorem, ale nie potrafiła rzucać zaklęć leczniczych. A nie zamierzała też go zostawiać na pastwę losu w mugolskiej części Londynu (której zapewne nie znał). Tym bardziej, że miał wyraźne problemy z pamięcią i mogłoby mu się stać coś bardzo złego.
A teraz wyglądał jak zagubione dziecko. Lub jak osoba, która oberwała zbyt mocnym zaklęciem zapomnienia. Zaniepokoiło ją to, musiała spróbować dowiedzieć się czegoś więcej.
- Naprawdę niczego nie pamiętasz? – zapytała, próbując doszukać się na jego twarzy kłamstwa, ale nie wyglądał, jakby żartował czy też się zgrywał. – Jestem Luna Spencer-Moon i poznaliśmy się... w związku ze sprawami zawodowymi. Ty natomiast nazywasz się Lorne Bulstrode i znajdujesz się w tej chwili w Londynie, w okolicach Tamizy. W mugolskiej części miasta – uświadomiła go odnośnie najbardziej podstawowych faktów, po czym zapytała jeszcze: – Nie pamiętasz momentu pojawienia się tutaj? Spotkałeś się z kimś? Powiedz mi w takim razie, ile jesteś sobie w stanie przypomnieć, cokolwiek. To bardzo ważne, Lorne. Musisz coś pamiętać.
Musiała się zorientować co do jego stanu. Nie wiedziała o jego problemach z pamięcią, więc mogła zakładać różne scenariusze, łącznie z atakiem i wymazaniem wspomnień. Amnezjatorzy zazwyczaj usuwali konkretne wspomnienia, całą resztę pozostawiając nienaruszoną, ale ktoś niewprawny mógłby popełnić błąd i wymazać odrobinę za dużo. Czy właśnie to go spotkało – źle rzucone Obliviate? Czy może chwilowa amnezja spowodowana innym czynnikiem, na przykład jakimś urazem?
Naprawdę chciała mu pomóc. Miała nadzieję, że jej, jakby nie patrzeć, krótkie doświadczenie zawodowe wystarczy, żeby spróbować coś zdziałać. Jeśli jednak okaże się, że Lorne nadal nie będzie sobie w stanie niczego przypomnieć, pewnie najlepszym wyjściem byłoby zabranie go do Munga, by tam zajął się nim ktoś bardziej kompetentny. Luna była amnezjatorem, ale nie potrafiła rzucać zaklęć leczniczych. A nie zamierzała też go zostawiać na pastwę losu w mugolskiej części Londynu (której zapewne nie znał). Tym bardziej, że miał wyraźne problemy z pamięcią i mogłoby mu się stać coś bardzo złego.
Przysłuchiwał się dokładnie jej słowom, wciąż ze zmarszczonym czołem. Próbował przywołać wspomnienia, która przecież gdzieś musiały się zagnieździć. Czy może faktycznie postradał zmysły i będzie musiał pisać swą osobowość na nowo? Pobladł lekko na tę myśl. Wyląduje w Mungu, jak nic! Ale czym właściwie był Mung?
Bezpowrotna utrata pamięci była jego największym lękiem.
Dostrzegał na twarzy Luny gamę mieszanych uczuć - musiał wyglądać jak kompletny idiota, próbując poskładać do kupy swój własny umysł. Ciężko zaufać komuś takiemu, wszak ciężko ufać wariatom. Westchnął i i pokręcił przecząco głową na pytanie Luny. Wolno, jakby dawał sobie jeszcze parę chwil na odświeżenie pamięci. Gdy jednak się przedstawiła i gdy dostrzegał to zatroskane spojrzenie, pewne przebłyski przeszłości zaczęły wracać na swe pierwotne miejsce.
- Amnezjatorka... - powtórzył cicho, przecierając dłonie. - Czy te sprawy zawodowe dotyczyły grupki mugolskich dzieciaków, które zapuściły się zbyt blisko któregoś z rezerwatów?
I uśmiechnął się, wielce uradowany, że jednak wraca jego pamięć. Tak! Kojarzył ją, poznali się już wcześniej, choć nigdy nie mieli okazji porozmawiać inaczej, niż podczas pracy. Kłopotliwy zbieg okoliczności, że spotkali się w Londynie, szczególnie w takich okolicznościach.
- Nie mam pojęcia, jak się tu znalazłem. Dobrze, że nie mam na sobie szaty. - zażartował ponuro i uśmiechnął się raz jeszcze. - Ogarnęła mnie panika, dlatego tak łypałem spojrzeniem w próbie poskładania wszystkiego w jedną logiczną całość. Pewnie to zwróciło twoją uwagę.
Zaczął powoli iść wzdłuż alejki, która od teraz będzie napiętnowana tą wstydliwą sytuacją. Nie dawał po sobie poznać, jak głupio się czuje, że nie nie panuje nad samym sobą.
- Dziękuję - rzekł po chwili. - Chyba będę musiał skierować się do Św. Munga.
Nazwa szpitala zachrzęściła w ustach Lorne, jak piasek. Isolde mogła mu pomóc.
Choć... przypominał sobie coraz więcej.
- Jeśli można spytać - co tu robisz?
Bezpowrotna utrata pamięci była jego największym lękiem.
Dostrzegał na twarzy Luny gamę mieszanych uczuć - musiał wyglądać jak kompletny idiota, próbując poskładać do kupy swój własny umysł. Ciężko zaufać komuś takiemu, wszak ciężko ufać wariatom. Westchnął i i pokręcił przecząco głową na pytanie Luny. Wolno, jakby dawał sobie jeszcze parę chwil na odświeżenie pamięci. Gdy jednak się przedstawiła i gdy dostrzegał to zatroskane spojrzenie, pewne przebłyski przeszłości zaczęły wracać na swe pierwotne miejsce.
- Amnezjatorka... - powtórzył cicho, przecierając dłonie. - Czy te sprawy zawodowe dotyczyły grupki mugolskich dzieciaków, które zapuściły się zbyt blisko któregoś z rezerwatów?
I uśmiechnął się, wielce uradowany, że jednak wraca jego pamięć. Tak! Kojarzył ją, poznali się już wcześniej, choć nigdy nie mieli okazji porozmawiać inaczej, niż podczas pracy. Kłopotliwy zbieg okoliczności, że spotkali się w Londynie, szczególnie w takich okolicznościach.
- Nie mam pojęcia, jak się tu znalazłem. Dobrze, że nie mam na sobie szaty. - zażartował ponuro i uśmiechnął się raz jeszcze. - Ogarnęła mnie panika, dlatego tak łypałem spojrzeniem w próbie poskładania wszystkiego w jedną logiczną całość. Pewnie to zwróciło twoją uwagę.
Zaczął powoli iść wzdłuż alejki, która od teraz będzie napiętnowana tą wstydliwą sytuacją. Nie dawał po sobie poznać, jak głupio się czuje, że nie nie panuje nad samym sobą.
- Dziękuję - rzekł po chwili. - Chyba będę musiał skierować się do Św. Munga.
Nazwa szpitala zachrzęściła w ustach Lorne, jak piasek. Isolde mogła mu pomóc.
Choć... przypominał sobie coraz więcej.
- Jeśli można spytać - co tu robisz?
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Luna była przede wszystkim zmartwiona. W końcu mimo tak krótkiego czasu pracy wiedziała co nieco o tym, że czary ingerujące w pamięć potrafią być nieprzewidywalne jeśli używa się ich bez namysłu, a wciąż zakładała, że to najbardziej prawdopodobna przyczyna obecnego stanu Lorne’a. Choć ani on, ani ona nie wiedzieli, skąd się tutaj wziął i co robił, zanim zmaterializował się w tej alejce nad rzeką.
Jednak wyglądało na to, że zaczynał kojarzyć pewne fakty i coś sobie przypominać, więc może okaże się, że nie było aż tak źle, że nie zapomniał całego swojego życia lub sporej jego części, co zdecydowanie byłoby bardzo niepokojące i niepożądane.
- Tak, właśnie tak. Grupka lekkomyślnych mugolskich nastolatków, którzy podeszli zbyt blisko i istniała obawa, że mogli zobaczyć coś, czego nie powinni, a może nawet paść ofiarą magicznych stworzeń. Nasz wydział musiał się tym zająć i wysłano małą grupkę amnezjatorów i stażystów niezwłocznie po wezwaniu z rezerwatu – wyjaśniła, próbując rozbudzić w nim kolejne wspomnienia. – Ty byłeś jednym z pracowników rezerwatu, którzy z nami rozmawiali po tej całej akcji. Właśnie stamtąd cię pamiętam.
Zamyśliła się na moment, przygryzając lekko wargę i zastanawiając się nad swoimi kolejnymi ruchami oraz pytaniami, które mogła mu jeszcze zadać.
- Wybrałam się na krótką przechadzkę po pracy. To naprawdę niezwykły zbieg okoliczności, że natknęłam się akurat na ciebie, nieczęsto tędy chodzę. Mimo wszystko wolę magiczną część miasta – rzekła po chwili. – I chyba dobrze, że to zrobiłam, bo wygląda na to, że masz problem i raczej nie powinieneś błąkać się samotnie po Londynie.
W końcu w tym stanie łatwo mogło mu się coś stać. Mógłby, na przykład, wpaść pod jeden z tych blaszanych pojazdów mugoli lub zwyczajnie zgubić się w plątaninie ulic. Zdecydowanie nie powinna go teraz tu zostawiać.
- Jeśli będziesz chciał odprowadzę cię gdzieś, gdzie będziesz mógł skorzystać z kominka. Mam czas, a wolę się upewnić, czy wszystko wraca do normy. Jeśli jednak nadal będziesz mieć problemy z pamięcią i wspomnienia nie wrócą w ciągu najbliższej godziny, to rzeczywiście koniecznie powinieneś pojawić się w Mungu i skonsultować z kimś bardziej doświadczonym. O ile dobrze kojarzę, twoja siostra tam pracuje? – dodała jeszcze, wciąż bacznie go obserwując i pilnując, żeby nagle gdzieś nie uciekł, kierowany jakimś nagłym zrywem. – Pamiętasz chociaż, jaki mamy dzisiaj dzień tygodnia? Gdzie mieszkasz i jak brzmią imiona twojej najbliższej rodziny?
Zadała kolejnych kilka podstawowych pytań, nadal próbując go sprowokować do przypomnienia sobie czegoś więcej, bo zauważyła wcześniej, że gdy się przedstawiła, to odniosło pewien skutek.
Jednak wyglądało na to, że zaczynał kojarzyć pewne fakty i coś sobie przypominać, więc może okaże się, że nie było aż tak źle, że nie zapomniał całego swojego życia lub sporej jego części, co zdecydowanie byłoby bardzo niepokojące i niepożądane.
- Tak, właśnie tak. Grupka lekkomyślnych mugolskich nastolatków, którzy podeszli zbyt blisko i istniała obawa, że mogli zobaczyć coś, czego nie powinni, a może nawet paść ofiarą magicznych stworzeń. Nasz wydział musiał się tym zająć i wysłano małą grupkę amnezjatorów i stażystów niezwłocznie po wezwaniu z rezerwatu – wyjaśniła, próbując rozbudzić w nim kolejne wspomnienia. – Ty byłeś jednym z pracowników rezerwatu, którzy z nami rozmawiali po tej całej akcji. Właśnie stamtąd cię pamiętam.
Zamyśliła się na moment, przygryzając lekko wargę i zastanawiając się nad swoimi kolejnymi ruchami oraz pytaniami, które mogła mu jeszcze zadać.
- Wybrałam się na krótką przechadzkę po pracy. To naprawdę niezwykły zbieg okoliczności, że natknęłam się akurat na ciebie, nieczęsto tędy chodzę. Mimo wszystko wolę magiczną część miasta – rzekła po chwili. – I chyba dobrze, że to zrobiłam, bo wygląda na to, że masz problem i raczej nie powinieneś błąkać się samotnie po Londynie.
W końcu w tym stanie łatwo mogło mu się coś stać. Mógłby, na przykład, wpaść pod jeden z tych blaszanych pojazdów mugoli lub zwyczajnie zgubić się w plątaninie ulic. Zdecydowanie nie powinna go teraz tu zostawiać.
- Jeśli będziesz chciał odprowadzę cię gdzieś, gdzie będziesz mógł skorzystać z kominka. Mam czas, a wolę się upewnić, czy wszystko wraca do normy. Jeśli jednak nadal będziesz mieć problemy z pamięcią i wspomnienia nie wrócą w ciągu najbliższej godziny, to rzeczywiście koniecznie powinieneś pojawić się w Mungu i skonsultować z kimś bardziej doświadczonym. O ile dobrze kojarzę, twoja siostra tam pracuje? – dodała jeszcze, wciąż bacznie go obserwując i pilnując, żeby nagle gdzieś nie uciekł, kierowany jakimś nagłym zrywem. – Pamiętasz chociaż, jaki mamy dzisiaj dzień tygodnia? Gdzie mieszkasz i jak brzmią imiona twojej najbliższej rodziny?
Zadała kolejnych kilka podstawowych pytań, nadal próbując go sprowokować do przypomnienia sobie czegoś więcej, bo zauważyła wcześniej, że gdy się przedstawiła, to odniosło pewien skutek.
Im dłużej mówiła, tym klarowniejsze stawały się obrazy i wyobrażenia przeszłości. Czoło Lorne'a wygładziło się, zniknęła także troska, która wraz ze strachem biła z jego oczu. Pokiwał twierdząco głową. Tak, faktycznie, po całym incydencie z mugolami Lorne był tym, który zamienił z amenzjatorami parę słów. Tym samym przypominał sobie większość historii w rezerwacie. Jego wspaniała praca!
Luna była taka urocza, gdy w zamyśleniu zagryzła wargę! Uśmiechnął się ciepło, szczerząc nieco zęby. Im dłużej z młódką rozmawiał, tym większym darzył ją zaufaniem.
Zgodził się również z tym niesamowitym zbiegiem okoliczności. Jaka jest szansa spotkać czarownicę czystej krwi w mugolskiej części Londynu, tym bardziej znajomą i serdeczną jego rodowi? Lorne miał niesamowite szczęście, ponieważ Luna była powodem powrotu pamięci.
- Z tego co pamiętam - chrząknął wpierw na te słowa, po czym zaśmiał się głośno. Nerwy zeszły z niego zupełnie, choć wciąż był nieco zdezorientowany - To mam zaniki pamięci od bardzo dawna i łapią mnie one w zupełnie przypadkowych momentach. Pewnie tak było i teraz. Nie mówię temu nikomu, szczególnie w rezerwacie, bo szybko by mnie odsunęli ze stanowiska. Nie pogodziłbym się z tym. Przepraszam, że musiałaś przystanąć i zająć się zapominalskim starcem! Myślę, że będę potrzebował jeszcze paru chwil, by się otrząsnąć. Jeśli zaniedbałem swoje obowiązki to szybko to do mnie wróci, prawda?
I wzruszył ramionami - bo co innego mógł zrobić, prawda? Zaczął dopisywać mu nastrój, zupełnie bez przyczyny, chyba, że przyczyną mogła być sama Luna. Lorne był także świadomy, że zdradził zbyt wiele, zdecydowanie zbyt wiele. Obnażył swoją największą słabość przed dziewczyną, którą ledwie znał.
Gdzieś w głębi tliły się myśli o Darcy. Gasił je, doceniając towarzystwo Luny. Gdzie Rosierówna się teraz się podziewała? Tak dawno nie widział swej przeklętej narzeczonej.
- Jeśli masz dziś czas, to możemy wrócić na swoje tereny i pójść gdziekolwiek byś chciała! Coś zjeść, wypić - jeśli tylko masz ochotę. Obiecuję, że nie stracę głowy.
Mrugnął do Luny, może odrobinę zbyt zawadiacko, ale miał nadzieję, że nie uzna go za natręta. Na słowa o Isolde, serce zapiekło go z tęsknoty. Izolda! Najcudowniejsza z istot, która zarywa dnie i nocy, by pomagać takim nieszczęśnikom, jak on sam!
- Tak, masz rację. Jest niesamowicie zdolną diablicą, czekam aż wdrapie się na najwyższe szczeble swej kariery. Zasługuje na to, jak nikt inny. Jest moją małą inspiracją. - mówił wesoło, wiedząc, że Luna jest jedną z tych osób, które lubią słuchać. Chyba jej nie zanudzał. - A Ty? Masz rodzeństwo?
Spacerowali wolno, a wokół było brzydko i ponuro. Na pytania o imiona rodziców, miejsce zamieszkania i dzień tygodnia odpowiedział z lekkim wahaniem.
Luna była taka urocza, gdy w zamyśleniu zagryzła wargę! Uśmiechnął się ciepło, szczerząc nieco zęby. Im dłużej z młódką rozmawiał, tym większym darzył ją zaufaniem.
Zgodził się również z tym niesamowitym zbiegiem okoliczności. Jaka jest szansa spotkać czarownicę czystej krwi w mugolskiej części Londynu, tym bardziej znajomą i serdeczną jego rodowi? Lorne miał niesamowite szczęście, ponieważ Luna była powodem powrotu pamięci.
- Z tego co pamiętam - chrząknął wpierw na te słowa, po czym zaśmiał się głośno. Nerwy zeszły z niego zupełnie, choć wciąż był nieco zdezorientowany - To mam zaniki pamięci od bardzo dawna i łapią mnie one w zupełnie przypadkowych momentach. Pewnie tak było i teraz. Nie mówię temu nikomu, szczególnie w rezerwacie, bo szybko by mnie odsunęli ze stanowiska. Nie pogodziłbym się z tym. Przepraszam, że musiałaś przystanąć i zająć się zapominalskim starcem! Myślę, że będę potrzebował jeszcze paru chwil, by się otrząsnąć. Jeśli zaniedbałem swoje obowiązki to szybko to do mnie wróci, prawda?
I wzruszył ramionami - bo co innego mógł zrobić, prawda? Zaczął dopisywać mu nastrój, zupełnie bez przyczyny, chyba, że przyczyną mogła być sama Luna. Lorne był także świadomy, że zdradził zbyt wiele, zdecydowanie zbyt wiele. Obnażył swoją największą słabość przed dziewczyną, którą ledwie znał.
Gdzieś w głębi tliły się myśli o Darcy. Gasił je, doceniając towarzystwo Luny. Gdzie Rosierówna się teraz się podziewała? Tak dawno nie widział swej przeklętej narzeczonej.
- Jeśli masz dziś czas, to możemy wrócić na swoje tereny i pójść gdziekolwiek byś chciała! Coś zjeść, wypić - jeśli tylko masz ochotę. Obiecuję, że nie stracę głowy.
Mrugnął do Luny, może odrobinę zbyt zawadiacko, ale miał nadzieję, że nie uzna go za natręta. Na słowa o Isolde, serce zapiekło go z tęsknoty. Izolda! Najcudowniejsza z istot, która zarywa dnie i nocy, by pomagać takim nieszczęśnikom, jak on sam!
- Tak, masz rację. Jest niesamowicie zdolną diablicą, czekam aż wdrapie się na najwyższe szczeble swej kariery. Zasługuje na to, jak nikt inny. Jest moją małą inspiracją. - mówił wesoło, wiedząc, że Luna jest jedną z tych osób, które lubią słuchać. Chyba jej nie zanudzał. - A Ty? Masz rodzeństwo?
Spacerowali wolno, a wokół było brzydko i ponuro. Na pytania o imiona rodziców, miejsce zamieszkania i dzień tygodnia odpowiedział z lekkim wahaniem.
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie przestawała go obserwować. Mimo że mężczyzna wydawał się uspokajać i nie wyglądał na tak zdezorientowanego, jak przed chwilą, to jednak nadal nie opuszczał jej pewien niepokój. Nawet nie mający tyle wspólnego z jej zawodem, co z tym, że lubiła Lorne’a.
Gdy jednak usłyszała jego wyjaśnienie, mimowolnie uniosła brwi.
- Naprawdę? Więc to nie jest pierwszy raz? – jej myśli zaczęły pędzić jak szalone. Bo raz, że to było niepokojące i raczej nie powinno zdarzać się ot tak. A dwa, że Lunę interesowały różne dziwne przypadki związane z umysłem, jego uwarunkowaniami i powiązaniami ze zdolnościami magicznymi. Więc siłą rzeczy i przypadek Lorne’a musiał ją zainteresować. – W takim razie tym bardziej powinieneś skonsultować się z kimś doświadczonym, jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś. – Luna zdawała sobie sprawę, że bał się o swoją pracę i o opinię, no ale takie zaniki pamięci to nie przelewki i nie powinien tego bagatelizować i nic z tym nie robić. Choć jeśli miał je od tak długiego czasu, to aż dziwne, że jego rodzina niczego nie zauważyła i nie próbowała jakoś go z tej przypadłości wyleczyć.
- I naprawdę to nie jest dla mnie żaden kłopot. Nie miałam nic pilnego do roboty. – W końcu książki mogły poczekać do wieczora, teraz mogła spędzić trochę czasu z Lorne’m, póki ten całkiem nie dojdzie do siebie. – Zostanę z tobą, póki nie wrócisz do normalności. Możemy przejść się do Dziurawego Kotła, to niedaleko. Tam będziemy mogli porozmawiać, a później skorzystać z sieci Fiuu. Nie powinieneś w tym stanie się teleportować. – W końcu znowu mogłoby go rzucić w jakieś przypadkowe miejsce, lub nawet uległby rozszczepieniu, więc dojście na miejsce pieszo, a potem powrót do domu przez sieć Fiuu były rozsądniejszym pomysłem.
Luna zdecydowanie nie była znawczynią świata mugoli, bardziej od ich dziwacznych wynalazków interesowały ją ich umysły i ukryty potencjał, ale wiedziała już, jak poruszać się po ulicy, żeby nie wpaść pod żadną z tych ich puszek na kołach, bo przecież sporą część zadań musiała wykonywać w skupiskach mugoli. Skinęła na Lorne’a, zachęcając go, żeby poszedł z nią. Nie była pewna, czy potrafił się poruszać po mugolskich miejscach, więc na wszelki wypadek wolała go obserwować. Jeszcze tego brakowało, żeby nie tylko stracił pamięć, ale i został rozjechany pod jej „opieką”!
- Może w takim razie to z nią powinieneś porozmawiać o swoich problemach z pamięcią? Jest twoją siostrą, na pewno spróbowałaby ci pomóc. – Co prawda Luna nie znała panny Bulstrode, ale biorąc pod uwagę, jakie sama miała relacje z rodzeństwem, szczególnie z siostrą, mimowolnie zakładała, że w innych rodzinach było podobnie i bardzo by się zdziwiła, gdyby się okazało, że rodzeństwo Bulstrode nie darzy się sympatią. Chociaż z tego, co mówił, wyglądało, że ich relacje były dobre, więc może nie powinna się niepokoić. – Tak, jest nas czworo. Mam dwóch starszych braci, którzy mieszkają już osobno i siostrę bliźniaczkę, Astrę. Wygląda identycznie jak ja i tylko kilka osób potrafi nas od siebie odróżnić. Nawet nasza matka zawsze miała z tym problem.
W dzieciństwie, ale nie tylko, wielokrotnie korzystały z tego uderzającego podobieństwa, zamieniając się rolami. Ich relacje zawsze były wyjątkowo bliskie, choć różniły je zainteresowania. Nawet w dorosłości nie utraciły tej wyjątkowej więzi.
- Przypominasz sobie jeszcze coś ciekawego? Chodziłeś kiedykolwiek po Londynie? – pytała więc, gdy skręcili w jakąś kolejną uliczkę. Przed przejściem na drugą stronę Luna na wszelki przypadek lekko przytrzymała mężczyznę, i dopiero gdy sunący drogą samochód z kilkoma mugolami w środku minął ich, dała mu znać, że mogą przechodzić i iść dalej. W jakiś pokręcony sposób czuła się za niego troszkę odpowiedzialna.
Gdy jednak usłyszała jego wyjaśnienie, mimowolnie uniosła brwi.
- Naprawdę? Więc to nie jest pierwszy raz? – jej myśli zaczęły pędzić jak szalone. Bo raz, że to było niepokojące i raczej nie powinno zdarzać się ot tak. A dwa, że Lunę interesowały różne dziwne przypadki związane z umysłem, jego uwarunkowaniami i powiązaniami ze zdolnościami magicznymi. Więc siłą rzeczy i przypadek Lorne’a musiał ją zainteresować. – W takim razie tym bardziej powinieneś skonsultować się z kimś doświadczonym, jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś. – Luna zdawała sobie sprawę, że bał się o swoją pracę i o opinię, no ale takie zaniki pamięci to nie przelewki i nie powinien tego bagatelizować i nic z tym nie robić. Choć jeśli miał je od tak długiego czasu, to aż dziwne, że jego rodzina niczego nie zauważyła i nie próbowała jakoś go z tej przypadłości wyleczyć.
- I naprawdę to nie jest dla mnie żaden kłopot. Nie miałam nic pilnego do roboty. – W końcu książki mogły poczekać do wieczora, teraz mogła spędzić trochę czasu z Lorne’m, póki ten całkiem nie dojdzie do siebie. – Zostanę z tobą, póki nie wrócisz do normalności. Możemy przejść się do Dziurawego Kotła, to niedaleko. Tam będziemy mogli porozmawiać, a później skorzystać z sieci Fiuu. Nie powinieneś w tym stanie się teleportować. – W końcu znowu mogłoby go rzucić w jakieś przypadkowe miejsce, lub nawet uległby rozszczepieniu, więc dojście na miejsce pieszo, a potem powrót do domu przez sieć Fiuu były rozsądniejszym pomysłem.
Luna zdecydowanie nie była znawczynią świata mugoli, bardziej od ich dziwacznych wynalazków interesowały ją ich umysły i ukryty potencjał, ale wiedziała już, jak poruszać się po ulicy, żeby nie wpaść pod żadną z tych ich puszek na kołach, bo przecież sporą część zadań musiała wykonywać w skupiskach mugoli. Skinęła na Lorne’a, zachęcając go, żeby poszedł z nią. Nie była pewna, czy potrafił się poruszać po mugolskich miejscach, więc na wszelki wypadek wolała go obserwować. Jeszcze tego brakowało, żeby nie tylko stracił pamięć, ale i został rozjechany pod jej „opieką”!
- Może w takim razie to z nią powinieneś porozmawiać o swoich problemach z pamięcią? Jest twoją siostrą, na pewno spróbowałaby ci pomóc. – Co prawda Luna nie znała panny Bulstrode, ale biorąc pod uwagę, jakie sama miała relacje z rodzeństwem, szczególnie z siostrą, mimowolnie zakładała, że w innych rodzinach było podobnie i bardzo by się zdziwiła, gdyby się okazało, że rodzeństwo Bulstrode nie darzy się sympatią. Chociaż z tego, co mówił, wyglądało, że ich relacje były dobre, więc może nie powinna się niepokoić. – Tak, jest nas czworo. Mam dwóch starszych braci, którzy mieszkają już osobno i siostrę bliźniaczkę, Astrę. Wygląda identycznie jak ja i tylko kilka osób potrafi nas od siebie odróżnić. Nawet nasza matka zawsze miała z tym problem.
W dzieciństwie, ale nie tylko, wielokrotnie korzystały z tego uderzającego podobieństwa, zamieniając się rolami. Ich relacje zawsze były wyjątkowo bliskie, choć różniły je zainteresowania. Nawet w dorosłości nie utraciły tej wyjątkowej więzi.
- Przypominasz sobie jeszcze coś ciekawego? Chodziłeś kiedykolwiek po Londynie? – pytała więc, gdy skręcili w jakąś kolejną uliczkę. Przed przejściem na drugą stronę Luna na wszelki przypadek lekko przytrzymała mężczyznę, i dopiero gdy sunący drogą samochód z kilkoma mugolami w środku minął ich, dała mu znać, że mogą przechodzić i iść dalej. W jakiś pokręcony sposób czuła się za niego troszkę odpowiedzialna.
- Nie, to nie pierwszy raz - odpowiedział, idąc za Luną. - Właściwie borykam się z tym od momentu, gdy stałem się świadomie myślącym dzieciakiem. Jak podrosłem, próbowałem odnaleźć źródło mojego problemu. Do tej pory działam w tej sprawie, niezbyt skutecznie.
Nigdy nie opowiadał o tym w ten sposób - jego choroba przybrała formę zwykłej anegdoty, bez przyciszonych głosów i nieprzyjemnego napięcia. Tajemnica rozpraszała się, choć Lorne nie chciałby, aby wieść rozprzestrzeniła się w całym czarodziejskim półświatku.
- Isolde robi, co w jej mocy, by trochę mi w tym wszystkim ulżyć. Jednak to paskudztwo zakorzenione jest bardzo głęboko w moim mózgu i za nic w świecie nie chce go opuścić. Mój złośliwy przyjaciel, można rzec.
Zerknął na Lunę i uśmiechnął się kolejny raz. Z rękoma w przepastnych kieszeniach płaszcza ominął grupkę mugoli, okręcając się wokół nich, ku uciesze rudowłosej dziewczynki. Lorne wiedział jak zachować się na ziemiach mugoli, jeno wygłupiał się, by nie ukazywać swojej osoby jako godnej pożałowania. Nie lubił, gdy inni patrzyli na niego z pewnym pobłażaniem. Każdy niesie swój krzyż, choć on akurat ze swoim nie potrafił nauczyć się żyć. Jest to niemożliwe do zrealizowania, gdy tak po prostu zapominasz, o co właściwie chodziło. Kiepska sprawa, prawda? Ale cóż robić, trzeba żyć! A nuż za jakiś czas znajdzie się złoty środek na zapominalską głowę młodego Bulstrode.
Zgodził się rzecz jasna na propozycję Luny - nie bywał zbyt często w Dziurawym Kotle, ale miał z tym miejscem raczej ciepłe wspomnienia.
- Chodźmy więc!
I słuchał, jak opowiada o swoim rodzeństwie. On sam nie wspomniał o swym starszym bracie, który właściwie przestał istnieć w jego życiu. Gdzie się Parys teraz podziewał? Nie mieli kontaktu od bardzo dawna, toteż nie czuł potrzeby mówienia o takowym.
- Powoli wracam do pełni władz umysłowych - powiedział żartobliwym tonem. - Czuję to, ponieważ już dawniejsze wspomnienia uszeregowały się chronologicznie. Pamiętam wszystkie moje wyczyny jako Krukon w Hogwarcie i jeszcze wcześniejsze wspomnienia, te z domu.
Nigdy nie opowiadał o tym w ten sposób - jego choroba przybrała formę zwykłej anegdoty, bez przyciszonych głosów i nieprzyjemnego napięcia. Tajemnica rozpraszała się, choć Lorne nie chciałby, aby wieść rozprzestrzeniła się w całym czarodziejskim półświatku.
- Isolde robi, co w jej mocy, by trochę mi w tym wszystkim ulżyć. Jednak to paskudztwo zakorzenione jest bardzo głęboko w moim mózgu i za nic w świecie nie chce go opuścić. Mój złośliwy przyjaciel, można rzec.
Zerknął na Lunę i uśmiechnął się kolejny raz. Z rękoma w przepastnych kieszeniach płaszcza ominął grupkę mugoli, okręcając się wokół nich, ku uciesze rudowłosej dziewczynki. Lorne wiedział jak zachować się na ziemiach mugoli, jeno wygłupiał się, by nie ukazywać swojej osoby jako godnej pożałowania. Nie lubił, gdy inni patrzyli na niego z pewnym pobłażaniem. Każdy niesie swój krzyż, choć on akurat ze swoim nie potrafił nauczyć się żyć. Jest to niemożliwe do zrealizowania, gdy tak po prostu zapominasz, o co właściwie chodziło. Kiepska sprawa, prawda? Ale cóż robić, trzeba żyć! A nuż za jakiś czas znajdzie się złoty środek na zapominalską głowę młodego Bulstrode.
Zgodził się rzecz jasna na propozycję Luny - nie bywał zbyt często w Dziurawym Kotle, ale miał z tym miejscem raczej ciepłe wspomnienia.
- Chodźmy więc!
I słuchał, jak opowiada o swoim rodzeństwie. On sam nie wspomniał o swym starszym bracie, który właściwie przestał istnieć w jego życiu. Gdzie się Parys teraz podziewał? Nie mieli kontaktu od bardzo dawna, toteż nie czuł potrzeby mówienia o takowym.
- Powoli wracam do pełni władz umysłowych - powiedział żartobliwym tonem. - Czuję to, ponieważ już dawniejsze wspomnienia uszeregowały się chronologicznie. Pamiętam wszystkie moje wyczyny jako Krukon w Hogwarcie i jeszcze wcześniejsze wspomnienia, te z domu.
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Luna pokiwała wyrozumiale głową, myśląc sobie, że to naprawdę nieciekawa przypadłość, mieć takie problemy z pamięcią. Przecież to na pewno komplikowało wiele rzeczy; jej samej trudno było sobie wyobrazić, że mogłaby nagle tak zapominać całego swojego życia lub pewnych jego części. Choć sama zajmowała się modyfikowaniem pamięci i od dawna interesowały ją zagadnienia powiązane z umysłem i magią, przerażała ją myśl, że sama stałaby się pod tym względem wybrakowana, pozbawiona jakiejś części wspomnień.
- To długo – stwierdziła, gdy przyznał, że miał to od dzieciństwa. – Ale wciąż bardzo mnie dziwi, że nikt nie był w stanie nic z tym zrobić. – W końcu czarodzieje znali się na magii. Potrafili łatwo poradzić sobie z większością schorzeń, szczególnie tych bardziej „zwykłych”, bez magicznego, lub zwłaszcza czarnomagicznego podłoża, choć kto wie, czym była spowodowana dolegliwość Lorne’a. Może oberwał w dzieciństwie jakimś zaklęciem lub wypił jakiś niepokojący eliksir? Wszystko mogło się zdarzyć. Pozostawało też faktem, że umysły trudniej było leczyć niż ciała. Mógł jednak być spokojny, Luna nie zamierzała robić z tej sprawy żadnej sensacji i mówić wszystkim o jego problemach. – I mam nadzieję, że w końcu znajdziecie na to jakiś sposób.
Uśmiechnęła się do niego nieco pocieszająco, myśląc jednocześnie o tym, że mogłaby rzeczywiście spróbować zacząć się uczyć hipnozy i kto wie, może kiedyś umiałaby nie tylko usuwać ludziom wspomnienia, ale i przywracać te, które zostały utracone?
Luna nie traktowała go z politowaniem, a po prostu martwiła się z sympatii. Niektórzy mawiali, że panna Spencer-Moon była bardziej zapatrzona w naukę niż w ludzi i niejednokrotnie miała problemy ze zrozumieniem ich uczuć, ale to nie znaczyło, że była zupełnie wyzbyta wrażliwości. No i nie raz była świadkiem, jak czarodzieje radzili sobie w świecie mugoli (ba, w przeszłości sama kilka razy o mały włos nie wpadłaby pod którąś z puszek na kołach, gdyby bardziej doświadczeni koledzy po fachu w porę jej nie złapali).
Widząc jego zachowanie, parsknęła cichym śmiechem, ale później się uspokoiła, widząc, że najwyraźniej nie było z nim tak źle i nie tylko wiedział, jak się zachowywać wśród mugoli, ale też najwyraźniej pamiętał, że już kiedyś był w jakimś mugolskim miejscu.
- To wspaniale – skwitowała, gdy przyznał, że pamięta już swoje przeżycia z dzieciństwa i lat szkolnych. – A co z bliższymi wspomnieniami? Wszystko wskakuje na swoje miejsce?
Bo nieraz bywało i tak, że ktoś dobrze pamiętał, co robił dwadzieścia lat temu, ale nie potrafił sobie przypomnieć wydarzeń z bieżącego dnia. Choć i tak na pewno było lepiej niż w chwili, kiedy się spotkali i nawet jej nie rozpoznawał ani nie był świadomy gdzie jest i co się wokół niego dzieje, więc na pewno jakiś postęp był.
- To długo – stwierdziła, gdy przyznał, że miał to od dzieciństwa. – Ale wciąż bardzo mnie dziwi, że nikt nie był w stanie nic z tym zrobić. – W końcu czarodzieje znali się na magii. Potrafili łatwo poradzić sobie z większością schorzeń, szczególnie tych bardziej „zwykłych”, bez magicznego, lub zwłaszcza czarnomagicznego podłoża, choć kto wie, czym była spowodowana dolegliwość Lorne’a. Może oberwał w dzieciństwie jakimś zaklęciem lub wypił jakiś niepokojący eliksir? Wszystko mogło się zdarzyć. Pozostawało też faktem, że umysły trudniej było leczyć niż ciała. Mógł jednak być spokojny, Luna nie zamierzała robić z tej sprawy żadnej sensacji i mówić wszystkim o jego problemach. – I mam nadzieję, że w końcu znajdziecie na to jakiś sposób.
Uśmiechnęła się do niego nieco pocieszająco, myśląc jednocześnie o tym, że mogłaby rzeczywiście spróbować zacząć się uczyć hipnozy i kto wie, może kiedyś umiałaby nie tylko usuwać ludziom wspomnienia, ale i przywracać te, które zostały utracone?
Luna nie traktowała go z politowaniem, a po prostu martwiła się z sympatii. Niektórzy mawiali, że panna Spencer-Moon była bardziej zapatrzona w naukę niż w ludzi i niejednokrotnie miała problemy ze zrozumieniem ich uczuć, ale to nie znaczyło, że była zupełnie wyzbyta wrażliwości. No i nie raz była świadkiem, jak czarodzieje radzili sobie w świecie mugoli (ba, w przeszłości sama kilka razy o mały włos nie wpadłaby pod którąś z puszek na kołach, gdyby bardziej doświadczeni koledzy po fachu w porę jej nie złapali).
Widząc jego zachowanie, parsknęła cichym śmiechem, ale później się uspokoiła, widząc, że najwyraźniej nie było z nim tak źle i nie tylko wiedział, jak się zachowywać wśród mugoli, ale też najwyraźniej pamiętał, że już kiedyś był w jakimś mugolskim miejscu.
- To wspaniale – skwitowała, gdy przyznał, że pamięta już swoje przeżycia z dzieciństwa i lat szkolnych. – A co z bliższymi wspomnieniami? Wszystko wskakuje na swoje miejsce?
Bo nieraz bywało i tak, że ktoś dobrze pamiętał, co robił dwadzieścia lat temu, ale nie potrafił sobie przypomnieć wydarzeń z bieżącego dnia. Choć i tak na pewno było lepiej niż w chwili, kiedy się spotkali i nawet jej nie rozpoznawał ani nie był świadomy gdzie jest i co się wokół niego dzieje, więc na pewno jakiś postęp był.
Aż się ciepło na sercu zrobiło, gdy usłyszał i dostrzegł, że Luna, którą widział drugi raz w życiu, martwi się jego stanem. A więc stąpają jeszcze po świecie ludzie o przyjaznym i empatycznym uosobieniu. Po chwili jednak poczuł się trochę dziwnie. Spoważniał na parę sekund. Cień podejrzliwości rzucił na dziewczynę - czy aby na pewno można jej ufać? Zdawała się być tak niewinna, jak te wszystkie baśniowe istoty, o których czytał za dzieciaka. Nigdy nie spotkał nikogo podobnego, kto patrzył na człowieka jak na istotę, a nie jak źródło zysków czy władzy. Postanowił nie zmienić nastawienia, wszak była młódką, której nie podejrzewał o konszachty z wrogami rodu Bulstrode. Czy wysłaliby kogoś takiego, by śledzić jego poczynania? Nie warto wpadać w paranoję, a jedno być baczniejszym obserwatorem.
- Bliższe wspomnienia to dziwny termin, nie jestem pewien, Luno. Wciąż nie wiem, dlaczego tu jestem, ale wczorajszy dzień jest mi znajomy. To tak wraca, niegroźnymi falami.
I rozmawiali dalej, kierując się wcale nie najkrótszą drogą do Dziurawego Kotła. Mimo że wciąż byli sobie dość obcy, tematów do rozmowy nie brakowało, a krępująca cisza nie miała szansy zaistnieć. Chcąc nie chcąc, Lorne zaczął porównywać Lunę do Darcy. Odganiał od siebie te kalkulacyjne myśli, dlatego dokazywał i żartował, byleby nie skupiać się zanadto o swej nieprzyjemnej narzeczonej.
/zt ciąg dalszy
- Bliższe wspomnienia to dziwny termin, nie jestem pewien, Luno. Wciąż nie wiem, dlaczego tu jestem, ale wczorajszy dzień jest mi znajomy. To tak wraca, niegroźnymi falami.
I rozmawiali dalej, kierując się wcale nie najkrótszą drogą do Dziurawego Kotła. Mimo że wciąż byli sobie dość obcy, tematów do rozmowy nie brakowało, a krępująca cisza nie miała szansy zaistnieć. Chcąc nie chcąc, Lorne zaczął porównywać Lunę do Darcy. Odganiał od siebie te kalkulacyjne myśli, dlatego dokazywał i żartował, byleby nie skupiać się zanadto o swej nieprzyjemnej narzeczonej.
/zt ciąg dalszy
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Cassian czuł się dzisiaj wyrzuty i wypluty. Czyli jak zawsze. Będąc w swojej najlepszej formie wlekł się przez miasto wracając właśnie z pracy, kiedy zbłądził gdzieś w okolice rzeki, zupełnym przypadkiem. Przecierał właśnie dłonią oczy i zwyczajnie postępując jeden krok za bardzo w jedną stronę, na zamkniętych oczach nie mogąc znaleźć równego pionu, omsknęła mu się noga na śliskim kamieniu i runął w dół. Sturlał się z całego rzędu stopni, obijając sobie żebra i wylądował u podstawy schodów, z nogami na górze, głową uderzając w czyjeś nogi.
— O kurwa! — warknął siarczyście przeklinając, a zaraz puścił wiązankę kolejnych barwnych sformułowań, które damom, takim jak Inara powinny być zupełnie obce. Uniósł się na łokciach, przecierając zmęczone oczy jedną dłonią i dopiero kiedy pozbył się mroczków przed oczami, wpatrzył się w twarz kobiety. Inara, znana mu bardzo pojętna jak na swój wiek alchemiczka stała dokładnie nad nim, a on wspierał się ciężkim łbem o jej piszczel, mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem, jak: „Za jakie grzechy, panie?”. Z całą swoją pokorą uniósł krzyżyk z szyi do ust i ucałował go, zanim znów padł bezwładnie na bruk, zupełnie nie przejmując się, że przypatruje się temu kobieta.
— Ile ja wczoraj wypiłem, Inaro? — ciężko kontaktował w końcu z trudem zwlekając się z ziemi, czujc tępy ból w głowie, teraz już krwawiącej od zderzenia ze stopniami. Wstał chwiejąc się na nogach tylko przez chwilę, bo zaraz odzyskał pełną sprawność, cofając zakrwawioną rękę od tyłu łba.
— Co ty, KURWA, wyprawiasz?! — spytał nie siebie, a Carrow, wpatrując się wściekle w jej oczy — Nikt Cię nie uczył, że kobiety nie powinny same włóczyć się po nocach? Jeszcze natkniesz się na jakieś zapijaczone ścierwo — jakże ironicznie powiedziane… — idź przodem, odprowadzę Cię — syknął w jej kierunku, chwytając ją za ramię i skierował w przód. Sam znów przyłożył dłoń do tylu głowy, sycząc niezadowolony, bo zderzenie wywoływało lekkie zawroty, gorsze niż po alkoholu. Dlatego powinien więcej pić. W pijackim lawirowaniu czuł się znacznie pewniej i nic go nie bolało, nawet kiedy sobie coś rozbił.
— O kurwa! — warknął siarczyście przeklinając, a zaraz puścił wiązankę kolejnych barwnych sformułowań, które damom, takim jak Inara powinny być zupełnie obce. Uniósł się na łokciach, przecierając zmęczone oczy jedną dłonią i dopiero kiedy pozbył się mroczków przed oczami, wpatrzył się w twarz kobiety. Inara, znana mu bardzo pojętna jak na swój wiek alchemiczka stała dokładnie nad nim, a on wspierał się ciężkim łbem o jej piszczel, mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem, jak: „Za jakie grzechy, panie?”. Z całą swoją pokorą uniósł krzyżyk z szyi do ust i ucałował go, zanim znów padł bezwładnie na bruk, zupełnie nie przejmując się, że przypatruje się temu kobieta.
— Ile ja wczoraj wypiłem, Inaro? — ciężko kontaktował w końcu z trudem zwlekając się z ziemi, czujc tępy ból w głowie, teraz już krwawiącej od zderzenia ze stopniami. Wstał chwiejąc się na nogach tylko przez chwilę, bo zaraz odzyskał pełną sprawność, cofając zakrwawioną rękę od tyłu łba.
— Co ty, KURWA, wyprawiasz?! — spytał nie siebie, a Carrow, wpatrując się wściekle w jej oczy — Nikt Cię nie uczył, że kobiety nie powinny same włóczyć się po nocach? Jeszcze natkniesz się na jakieś zapijaczone ścierwo — jakże ironicznie powiedziane… — idź przodem, odprowadzę Cię — syknął w jej kierunku, chwytając ją za ramię i skierował w przód. Sam znów przyłożył dłoń do tylu głowy, sycząc niezadowolony, bo zderzenie wywoływało lekkie zawroty, gorsze niż po alkoholu. Dlatego powinien więcej pić. W pijackim lawirowaniu czuł się znacznie pewniej i nic go nie bolało, nawet kiedy sobie coś rozbił.
I don't want to understand this horror
Everybody ends up here in bottles
There's a weight in your eyes
I can't admit
Everybody ends up here in bottles
Cassian Morisson
Zawód : UZDROWICIEL ODDZ. URAZÓW POZAKLĘCIOWYCH
Wiek : 33 LATA
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
I will not budge for no man’s pleasure, I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie miała daleko do przejścia, by zatrzymać w końcu swoje kroki nad brzegiem rzeki. I cel - wcale nie był ponury, chociaż pora o jakiej wpadła na pomysł spaceru, by przynajmniej..niestosowny dla damy. Znała jednak okoliczne tereny wokół dworku lepiej niż własna pracownię, dlatego w zamyśleniu przyglądała się zamarzającym fragmentów wody przy samych krańcach, poszarpanych brzegów. Badania...zaprzątały jej głowę niemal całkowicie. teraz, kiedy otrzymała pisemna zgodę z Ministerstwa, musiała zadbać, by do pierwszego spotkania, organizacyjnie wszystko działało jak ulał.
I już miała zejść niżej, kiedy w pobliskiej alejce, która od brzegu rzeki udzielała cała długość kamiennych stopni, dostrzegła obiekt, bez gracji, z ciężkim do wyartykułowania jękiem, toczącym się po rzeczonych schodach, a finalnie zatrzymać ciało u jej stóp. nachyliła się, zakładając dłonie pod boki, z niemałym trudem hamując śmiech. Z jednej strony, powinna być przerażona, bo - nie sądziła, żeby przy takim upadku, można było obejść się bez jakiegokolwiek zranienia, a z drugiej...kiedy zobaczyła czyje charakterystyczne "kurwa" wypłynęło z ust, wszystko wywróciła się o 180 stopni. Razem z rzeczonym, turlającym się Cassianem.
- Dziękuję za tak radosne powitanie, ale..nie ma tu żadnej kobiety lekkich obyczajów mój drogi.. - nachyliła się nad jego twarzą, dopiero teraz dostrzegając krew. zacisnęła usta i zmarszczyła brwi, próbując wyciągnąć rękę, ale mężczyzna poruszył się, całując - jeszcze bardziej charakterystyczny krzyżyk - Na to jest zawsze ta sama odpowiedź. Jak zwykle za dużo Cass. Śmierdzisz - mruknęła, próbując raz jeszcze odnaleźć na jego głowie skaleczenie, ale i tym razem zakończonego fiaskiem - Ja? Próbuję zatamować krwawienie, ale cały czas mi przeszkadzasz - odpowiedziała spokojnie, ignorując podniesiony głos uzdrowiciela. Założyła ramiona przed sobą i wyzywająco uniosła podbródek, a na wspomnienie o spotkaniu kogoś zapijaczonego, wymownie uniosła brwi - Też się cieszę, że cię widzę - burknęła i wbrew ponuremu tonowi, na jej wargach drgało rozbawienie w proporcjonalnej mieszance z zaskoczeniem i..troską. dawno nie widziała pana Morrisona, ale - nie trudne było rozpoznanie jego sylwetki (i zapachu). Pozwoliła, by złapał ją za ramię i poprowadził wzdłuż rzeki - Wiesz, w ogóle, gdzie prowadzić? czy mam przypomnieć, że mieszkam tam za tym brzozowym laskiem? - wskazała brodą dróżkę, którą właśnie mijali, a która prowadziło wprost do dworku jej ojca.
I już miała zejść niżej, kiedy w pobliskiej alejce, która od brzegu rzeki udzielała cała długość kamiennych stopni, dostrzegła obiekt, bez gracji, z ciężkim do wyartykułowania jękiem, toczącym się po rzeczonych schodach, a finalnie zatrzymać ciało u jej stóp. nachyliła się, zakładając dłonie pod boki, z niemałym trudem hamując śmiech. Z jednej strony, powinna być przerażona, bo - nie sądziła, żeby przy takim upadku, można było obejść się bez jakiegokolwiek zranienia, a z drugiej...kiedy zobaczyła czyje charakterystyczne "kurwa" wypłynęło z ust, wszystko wywróciła się o 180 stopni. Razem z rzeczonym, turlającym się Cassianem.
- Dziękuję za tak radosne powitanie, ale..nie ma tu żadnej kobiety lekkich obyczajów mój drogi.. - nachyliła się nad jego twarzą, dopiero teraz dostrzegając krew. zacisnęła usta i zmarszczyła brwi, próbując wyciągnąć rękę, ale mężczyzna poruszył się, całując - jeszcze bardziej charakterystyczny krzyżyk - Na to jest zawsze ta sama odpowiedź. Jak zwykle za dużo Cass. Śmierdzisz - mruknęła, próbując raz jeszcze odnaleźć na jego głowie skaleczenie, ale i tym razem zakończonego fiaskiem - Ja? Próbuję zatamować krwawienie, ale cały czas mi przeszkadzasz - odpowiedziała spokojnie, ignorując podniesiony głos uzdrowiciela. Założyła ramiona przed sobą i wyzywająco uniosła podbródek, a na wspomnienie o spotkaniu kogoś zapijaczonego, wymownie uniosła brwi - Też się cieszę, że cię widzę - burknęła i wbrew ponuremu tonowi, na jej wargach drgało rozbawienie w proporcjonalnej mieszance z zaskoczeniem i..troską. dawno nie widziała pana Morrisona, ale - nie trudne było rozpoznanie jego sylwetki (i zapachu). Pozwoliła, by złapał ją za ramię i poprowadził wzdłuż rzeki - Wiesz, w ogóle, gdzie prowadzić? czy mam przypomnieć, że mieszkam tam za tym brzozowym laskiem? - wskazała brodą dróżkę, którą właśnie mijali, a która prowadziło wprost do dworku jej ojca.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Jakby wiedział, ze dziewczyna chce mu pomóc to najpewniej… tak samo by się poruszył i by jej w tym przeszkodził, psiocząc pod nosem, na swój pieski los. Benjamin powiedziałby, że psidwakosynowy czy coś, ale Cassian wychowywany był po części przez mugoli, więc to ich powiedzonka pierwsze wpadały mu do głowy. Razem z brudem z ziemi, na której jeszcze przed chwilą leżał. Spojrzał krytycznie na dziewczynę, słuchając, że niby cuchnie. On?! On był trzeźwy dokładnie od… zerknął na zegarek, no… nie bardzo po tym uderzeniu mógł złapać ostrość, więc tak na czuja musiał rzucić, 28 godzin! Prychnął sfrustrowany, mrucząc tonem pełnym oburzenia:
— To od tej rzeki cuchnie.
Kiedy dziewczyna wyraziła swoje niezadowolenie z faktu, że nie chciał jej się dać opatrzeć, stanął przed nią, patrząc na nią z pełną powagę i wysyczał jej w twarz.
— Jestem uzdrowicielem!
Miał obawy, ze o tym zapomniała. Sam by mógł zapomnieć, gdyby widział siebie takiego, kompletnie lekceważącego krwawiący łeb, przykładającego tylko co jakiś czas dłoń do tyłu głowy, żeby zapanować nad szumieniem we łbie — pierwszy raz od dawna nie od alkoholu. W zasadzie miał nawet sam sobie pomóc, ale kiedy Inara nadszarpnęła jego męską godność, sugerując mu, ze idzie w złym kierunku, stanął, splatając wściekle ręce na piersi, piorunując ją nienawistnym spojrzeniem. Jeśli zamierzała się z nim bić na spojrzenia, albo na tą pozę to jeszcze jej dużo brakowało. Centymetrów i cierpliwości. Podszedł do dziewczyny, zadzierając jej podbródek jeszcze wyżej, jakby już teraz nie celowała nim w niebo i zacisnął palce na jej policzkach, w nieznośnym, lekceważącym ruchu zaraz potem łapiąc ja za, jego zdaniem, pucłowate policzki i zaróżawiajac je kilkoma ruchami.
— Kobieta powinna tylko kiwać grzecznie głową i rumienić się kiedy potrzeba, a skoro ty nie umiesz ani jednego ani drugiego to przynajmniej w tym drugim Ci pomogę.
Minął bardzo pewnie dróżkę na brzozowy lasek i bez słowa zawinął się i tam wrócił, burcząc z niezadowoleniem pod nosem:
— Tak Cię tylko sprawdzam.
— To od tej rzeki cuchnie.
Kiedy dziewczyna wyraziła swoje niezadowolenie z faktu, że nie chciał jej się dać opatrzeć, stanął przed nią, patrząc na nią z pełną powagę i wysyczał jej w twarz.
— Jestem uzdrowicielem!
Miał obawy, ze o tym zapomniała. Sam by mógł zapomnieć, gdyby widział siebie takiego, kompletnie lekceważącego krwawiący łeb, przykładającego tylko co jakiś czas dłoń do tyłu głowy, żeby zapanować nad szumieniem we łbie — pierwszy raz od dawna nie od alkoholu. W zasadzie miał nawet sam sobie pomóc, ale kiedy Inara nadszarpnęła jego męską godność, sugerując mu, ze idzie w złym kierunku, stanął, splatając wściekle ręce na piersi, piorunując ją nienawistnym spojrzeniem. Jeśli zamierzała się z nim bić na spojrzenia, albo na tą pozę to jeszcze jej dużo brakowało. Centymetrów i cierpliwości. Podszedł do dziewczyny, zadzierając jej podbródek jeszcze wyżej, jakby już teraz nie celowała nim w niebo i zacisnął palce na jej policzkach, w nieznośnym, lekceważącym ruchu zaraz potem łapiąc ja za, jego zdaniem, pucłowate policzki i zaróżawiajac je kilkoma ruchami.
— Kobieta powinna tylko kiwać grzecznie głową i rumienić się kiedy potrzeba, a skoro ty nie umiesz ani jednego ani drugiego to przynajmniej w tym drugim Ci pomogę.
Minął bardzo pewnie dróżkę na brzozowy lasek i bez słowa zawinął się i tam wrócił, burcząc z niezadowoleniem pod nosem:
— Tak Cię tylko sprawdzam.
I don't want to understand this horror
Everybody ends up here in bottles
There's a weight in your eyes
I can't admit
Everybody ends up here in bottles
Cassian Morisson
Zawód : UZDROWICIEL ODDZ. URAZÓW POZAKLĘCIOWYCH
Wiek : 33 LATA
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
I will not budge for no man’s pleasure, I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Prawdopodobnie mogłaby stać w miejscu, ze splecionymi za plecami dłońmi, a efekt jej zabiegów, byłby - całkiem prawdopodobne - taki sam. Wystarczająco często kiedyś zetknęła się z tą dumą, którą Cassian emanował, niby słoneczna aurą. W równym stopniu mogła grzać, jak i palić...chociaż Morrison częściej rozpuszczał ją w alkoholu.
Z ta sama miną, nieco wygiętymi w wykrzywiona podkówkę ustami, obserwowała zamglone spojrzenie mężczyzny, wciąż zastanawiając się, czy ma parsknąć śmiechem, czy zachować względną powagę.
- To może jakąś rzekę wypiłeś. Nie wiem tylko co w niej było...- i chociaż miała jednak zdecydować się na ton nagany, nie umiała utrzymać w ryzach uśmiechu,szczególnie, gdy z taką upartą pewnością, zaznaczył zawód, który pełnił. Co do tego wątpliwości Inara nie miała żadnych. Był zdolnym uzdrowicielem, a do tego świetnym alchemikiem, chociaż..czasami bała się zastanawiać, do czego używał swoich eliksirów.
- Tak, jesteś też na kacu, jeśli już stwierdzamy fakty - przechyliła głowę, w końcu po prostu wyciągając chustkę, którą trzymała w kieszeni ciemnogranatowego płaszcza - Masz panie Uzdrowicielu. Obiecuję nikomu nie powiedzieć - wcisnęła mu w dłoń delikatny materiał, zaraz puszczając rękę, by przypadkiem nie próbował jej oddawać. Podniosła potem dłoń do góry, w dziecięcej "przysiędze", potwierdzającej wypowiadane słowa.
Butnie nie odwracała oczu, które wciąż wbijała w mężczyznę. Dzielnie znosząc, nawet niewdzięczny zabieg na jej policzkach. Zacisnęła dłonie w piąstki i wydęła usta, ale nie poruszyła się do momentu, aż dłonie Cassiana opadły, pozostawiając lica alchemiczki w spokoju.
- Wybacz, ale wystarczy mi jeden nadopiekuńczy ojciec - odezwała się, zanim usłyszała zdanie, wywołujące silne drganie ciemnych brwi. Przez chwilę, chciała zapytać, czy jest pewien co do jej kobiecości, ale - ewidentnie byłby to strzał w kolano - Widać znamy inne pojęcia, bycia "kobietą"..rozumiem, że znasz z doświadczenia? - ani jej się śniło, żeby opuszczać spojrzeniową gardę. Odczekała moment, by przeszedł we właściwą stronę i podciągając spódnicę wyżej, zeszła odrobinę ze ścieżki, by móc stawiać kroki tuz obok przyjaciela - bo cokolwiek by nie mówił (albo chciał powiedzieć), należał do grona tych bliższych osób. Może nieco zbyt zalany gorzką potrawką życia, ale - i to rozumiała, dzielnie ignorując tę złośliwą stronę. A może...po prostu sama lubiła go drażnić.
- To sprawdzaj dalej, tam na rozstaju dróg - wskazała dłonie, uśmiechając się pod nosem. Oczywiście, niczego takiego nie było, ale musiała się droczyć - Domyślam się, że wracasz z pracy, a nie..do pracy? - splotła dłonie przed sobą, puszczając w końcu rąbek materii. Dróżka się rozszerzała, pozwalając swobodnie iść dwóch osobom, obok siebie, bez kolizji. No chyba - że ktoś ich potrzebował. Albo nie znał drogi.
Z ta sama miną, nieco wygiętymi w wykrzywiona podkówkę ustami, obserwowała zamglone spojrzenie mężczyzny, wciąż zastanawiając się, czy ma parsknąć śmiechem, czy zachować względną powagę.
- To może jakąś rzekę wypiłeś. Nie wiem tylko co w niej było...- i chociaż miała jednak zdecydować się na ton nagany, nie umiała utrzymać w ryzach uśmiechu,szczególnie, gdy z taką upartą pewnością, zaznaczył zawód, który pełnił. Co do tego wątpliwości Inara nie miała żadnych. Był zdolnym uzdrowicielem, a do tego świetnym alchemikiem, chociaż..czasami bała się zastanawiać, do czego używał swoich eliksirów.
- Tak, jesteś też na kacu, jeśli już stwierdzamy fakty - przechyliła głowę, w końcu po prostu wyciągając chustkę, którą trzymała w kieszeni ciemnogranatowego płaszcza - Masz panie Uzdrowicielu. Obiecuję nikomu nie powiedzieć - wcisnęła mu w dłoń delikatny materiał, zaraz puszczając rękę, by przypadkiem nie próbował jej oddawać. Podniosła potem dłoń do góry, w dziecięcej "przysiędze", potwierdzającej wypowiadane słowa.
Butnie nie odwracała oczu, które wciąż wbijała w mężczyznę. Dzielnie znosząc, nawet niewdzięczny zabieg na jej policzkach. Zacisnęła dłonie w piąstki i wydęła usta, ale nie poruszyła się do momentu, aż dłonie Cassiana opadły, pozostawiając lica alchemiczki w spokoju.
- Wybacz, ale wystarczy mi jeden nadopiekuńczy ojciec - odezwała się, zanim usłyszała zdanie, wywołujące silne drganie ciemnych brwi. Przez chwilę, chciała zapytać, czy jest pewien co do jej kobiecości, ale - ewidentnie byłby to strzał w kolano - Widać znamy inne pojęcia, bycia "kobietą"..rozumiem, że znasz z doświadczenia? - ani jej się śniło, żeby opuszczać spojrzeniową gardę. Odczekała moment, by przeszedł we właściwą stronę i podciągając spódnicę wyżej, zeszła odrobinę ze ścieżki, by móc stawiać kroki tuz obok przyjaciela - bo cokolwiek by nie mówił (albo chciał powiedzieć), należał do grona tych bliższych osób. Może nieco zbyt zalany gorzką potrawką życia, ale - i to rozumiała, dzielnie ignorując tę złośliwą stronę. A może...po prostu sama lubiła go drażnić.
- To sprawdzaj dalej, tam na rozstaju dróg - wskazała dłonie, uśmiechając się pod nosem. Oczywiście, niczego takiego nie było, ale musiała się droczyć - Domyślam się, że wracasz z pracy, a nie..do pracy? - splotła dłonie przed sobą, puszczając w końcu rąbek materii. Dróżka się rozszerzała, pozwalając swobodnie iść dwóch osobom, obok siebie, bez kolizji. No chyba - że ktoś ich potrzebował. Albo nie znał drogi.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Ostatnio zmieniony przez Inara Carrow dnia 27.04.16 21:28, w całości zmieniany 1 raz
Skwitował jej ironiczną uwagę zwykłym, pełnym rezygnacji, jak i zarówno negatywnej energii cmoknięciem i tylko posłał jej ponaglające, pełne rozgoryczenia spojrzenie. Na razie był miły. Naprawdę, był. Inara nie powinna nadszarpywać jego cierpliwości, bo powoli z trybu: ten kurewski, zapity łeb nie daje mi żyć, przechodził raczej w stan zbliżony bardziej do: niech to małe, pyskate znajdzie umiar, a od tego już niewiele było do: jak mnie zaraz chuj strzeli to butnie mi się tylko odwróci kiedy będzie chciała uciec. Czy coś. Prawdę mówiąc nikt nie zrozumie jego logiki na kacu. Chociażby narrator mocno się starał, upił się oparami promili opuszczającymi ten skacowany czerep.
— A ty ani trochę urocza. Mówił Ci ktoś to kiedyś? Że zatańczę kankana na Twoim ślubie, jak w końcu uda Ci się usidlić jakiegoś ślepego, głuchego, zidiociałego nieszczęśnika? Głównie głuchego — dodał lustrując ją oceniającym spojrzeniem, zanim burknął pod nosem: — Bo patrzeć to może jeszcze jest na co, ale słuchać, to każdy się ze mną zgodzi, że lepiej by było pomruków niż zuchwałych mamrotów.
Spiorunował ją kolejny raz spojrzeniem, bo znów się odezwała. Jakoś każde jej słowo miał ochotę skwitować w ten sposób, tym razem uśmiechnął się jeszcze złowieszczo pod nosem, zanim z rozdrażnieniem, nie komentując już nic z jej słów, zerknął na nią tylko posępnie, znów krytycznie taksując jej sylwetkę, zanim bez ostrzeżenia chwycił ją w pasie przerzucając ją sobie przez ramię.
— W porządku więc. Skoro jak twierdzisz, nie mam do czynienia z kobietą, umówmy się, że jesteś worem buraków. To będzie nawet przyjemne, bo zgadnij co? Buraki zdania nie mają! Milczą! I nie komentują drogi.
Co się mogło stać? Co najwyżej mogli pogubić drogi, znaleźć się gdzieś w samym środku lasu, po którym już niedługo Cassian miał biegać ze swoimi nowymi kumplami z Zakonu i gdyby tak teraz zrobił, może udałoby mu się uchronić honor biednej Minnie przed wstrętną magiczną policją. Tymczasem… tymczasem skazany był na prostą drogę i niebłądzenie w lesie. Z Inarą „worem buraków” Carrow na ramieniu.
— Jakie, kurwa, znowu rozstaje dróg? Nie pomogę Ci z żadnym Twoim staniem na rozdrożu. Czy ja Ci wyglądam na psychologa? — podrzucił ją niedelikatnie na barku, jako, że jej kościste żebra wbijały mu się w ramię i burcząc jeszcze coś niezrozumiałego pod nosem, wyraźnie dawał do zrozumienia, że nie chce mu się gadać. Ciężko mu było zebrać myśli, bo kiedy już tak sobie pogadali wesoło o wodzie, zdał sobie sprawę, że pieruńsko chciało mu się pić, a szczepienie języka i suszenie mordy na rozmowy z Carrowówną wcale mu tego problemu nie pomagało rozwiązać.
— A ty ani trochę urocza. Mówił Ci ktoś to kiedyś? Że zatańczę kankana na Twoim ślubie, jak w końcu uda Ci się usidlić jakiegoś ślepego, głuchego, zidiociałego nieszczęśnika? Głównie głuchego — dodał lustrując ją oceniającym spojrzeniem, zanim burknął pod nosem: — Bo patrzeć to może jeszcze jest na co, ale słuchać, to każdy się ze mną zgodzi, że lepiej by było pomruków niż zuchwałych mamrotów.
Spiorunował ją kolejny raz spojrzeniem, bo znów się odezwała. Jakoś każde jej słowo miał ochotę skwitować w ten sposób, tym razem uśmiechnął się jeszcze złowieszczo pod nosem, zanim z rozdrażnieniem, nie komentując już nic z jej słów, zerknął na nią tylko posępnie, znów krytycznie taksując jej sylwetkę, zanim bez ostrzeżenia chwycił ją w pasie przerzucając ją sobie przez ramię.
— W porządku więc. Skoro jak twierdzisz, nie mam do czynienia z kobietą, umówmy się, że jesteś worem buraków. To będzie nawet przyjemne, bo zgadnij co? Buraki zdania nie mają! Milczą! I nie komentują drogi.
Co się mogło stać? Co najwyżej mogli pogubić drogi, znaleźć się gdzieś w samym środku lasu, po którym już niedługo Cassian miał biegać ze swoimi nowymi kumplami z Zakonu i gdyby tak teraz zrobił, może udałoby mu się uchronić honor biednej Minnie przed wstrętną magiczną policją. Tymczasem… tymczasem skazany był na prostą drogę i niebłądzenie w lesie. Z Inarą „worem buraków” Carrow na ramieniu.
— Jakie, kurwa, znowu rozstaje dróg? Nie pomogę Ci z żadnym Twoim staniem na rozdrożu. Czy ja Ci wyglądam na psychologa? — podrzucił ją niedelikatnie na barku, jako, że jej kościste żebra wbijały mu się w ramię i burcząc jeszcze coś niezrozumiałego pod nosem, wyraźnie dawał do zrozumienia, że nie chce mu się gadać. Ciężko mu było zebrać myśli, bo kiedy już tak sobie pogadali wesoło o wodzie, zdał sobie sprawę, że pieruńsko chciało mu się pić, a szczepienie języka i suszenie mordy na rozmowy z Carrowówną wcale mu tego problemu nie pomagało rozwiązać.
I don't want to understand this horror
Everybody ends up here in bottles
There's a weight in your eyes
I can't admit
Everybody ends up here in bottles
Cassian Morisson
Zawód : UZDROWICIEL ODDZ. URAZÓW POZAKLĘCIOWYCH
Wiek : 33 LATA
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
I will not budge for no man’s pleasure, I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kwaśno-gorzkie komentarze Cassiana, nie robiły większego wrażenia na pannie Carrow. A najzabawniejszy był fakt, że - choćby chciała, choćby powinna - nie umiała się złościć, czy brać do siebie, jakiekolwiek słowo, wypowiedziane...na kacu. I powinna jeszcze dodać, że był jedyną istotą, której pozwalała na takie zachowanie, bez większej kłótni. Z Morrisonem - wolała sie droczyć i doprowadzać do kolejnych krytycznych punktów, które odhaczała..i wciąż nie odnajdowała granicy, w której stałoby się coś niedobrego. Może była w tym jej naiwność, a może tylko wiara?...albo - jak zwykle, prawda ulokuje się gdzieś pomiędzy.
I tak, jak Cassianowi ciężko było przemówić do upojonego alkoholowymi oparami umysłu, tak Inarę, trudno było zepchnąć z raz utwierdzonego przekonania i uparcie będzie go broniła.
- Ty mówiłeś - nawet kilka razy, ale...wiesz, za to twoja perspektywa wydaje mi się tak szalenie urocza, że chętnie znalazłabym sobie kogoś, bylebyś mi tylko zatańczył. Obiecujesz? - zerkała z ukosa na mężczyznę, wciąż nie pozbawiając się złośliwej i drażniąco (przynajmniej dla Cassiana) rozbawionej miny -...zawsze mogę ci pomruczeć, jeśli wolisz - zmarszczyła brwi, mimo wszystko czując dziwne mrowienie, gdy taksował ją wzrokiem - ...a narzeczonego już znaleźli mi znaleźli - dokończyła z zawoalowanym wyrzutem, kierowanym w przestrzeń ( i tak nie była pewna, czy go wyczyta). Przyzwyczaiła się już do swego stanu matrymonialnego, ba, nawet próbowała dogadywać się z Juliusem, ale - wciąż należało to do kwestii nieakceptowalnych. Chociaż - rzeczony coraz częściej wyjeżdżał...i..
Odbiła harde spojrzenie, które jej zaserwował, ale - zanim cokolwiek mu burknęła, świat nagle wywrócił obrócił się o dziewięćdziesiąt stopni, a jej ciało odkryło nową, ciekawą perspektywę i widok z ramienia Cassiana. Ze świstem wypuściła powietrze, mimowolnie chwytając się najbliższej, możliwej podpory, którą stanowiły..plecy jej "oprawcy".
- To, jakie wyciągasz wnioski, to nie moja sprawa, ale gdzieś ci się chyba zgubił zmysł dedukcyjny - wydusiła, próbując znaleźć najmniej nieprzyjemną pozycję. Nie próbowała jednak wyrywać się, czy wierzgać, jak schwytana w pułapkę łania. Mówienie, rzeczywiście było teraz mocno utrudnione, ale - nie byłaby sobą, gdyby mu odpuściła. Tylko przez chwilę milczała, oceniając swoją sytuację.
- Z takim podejściem bliżej ci do pacjenta, niż psychologa - kolejne stłumione stwierdzenie, gdy próbowała odgarnąć włosy, które zasłaniały jej jakikolwiek widok. Cass miał - jak na skacowanego - pewny uścisk, blokując możliwość wyrwania, ale...dłonie wciąż miała wolne. Wyciągnęła ręce na całą długość, sprawdzając, gdzie sięgają - "wystarczająco" - pomyślała, by z głupim uśmiechem, podciągnąć materię kurtki, która osłaniała jego plecy. Nie zastanawiając się długo, przytknęła zdecydowanie lodowate dłonie, do odsłoniętej skóry. Gest zdecydowanie nie przysługujący damie, ale...uzdrowiciel i tak miał głęboko w...poważaniu jej szlacheckie zasady.
I tak, jak Cassianowi ciężko było przemówić do upojonego alkoholowymi oparami umysłu, tak Inarę, trudno było zepchnąć z raz utwierdzonego przekonania i uparcie będzie go broniła.
- Ty mówiłeś - nawet kilka razy, ale...wiesz, za to twoja perspektywa wydaje mi się tak szalenie urocza, że chętnie znalazłabym sobie kogoś, bylebyś mi tylko zatańczył. Obiecujesz? - zerkała z ukosa na mężczyznę, wciąż nie pozbawiając się złośliwej i drażniąco (przynajmniej dla Cassiana) rozbawionej miny -...zawsze mogę ci pomruczeć, jeśli wolisz - zmarszczyła brwi, mimo wszystko czując dziwne mrowienie, gdy taksował ją wzrokiem - ...a narzeczonego już znaleźli mi znaleźli - dokończyła z zawoalowanym wyrzutem, kierowanym w przestrzeń ( i tak nie była pewna, czy go wyczyta). Przyzwyczaiła się już do swego stanu matrymonialnego, ba, nawet próbowała dogadywać się z Juliusem, ale - wciąż należało to do kwestii nieakceptowalnych. Chociaż - rzeczony coraz częściej wyjeżdżał...i..
Odbiła harde spojrzenie, które jej zaserwował, ale - zanim cokolwiek mu burknęła, świat nagle wywrócił obrócił się o dziewięćdziesiąt stopni, a jej ciało odkryło nową, ciekawą perspektywę i widok z ramienia Cassiana. Ze świstem wypuściła powietrze, mimowolnie chwytając się najbliższej, możliwej podpory, którą stanowiły..plecy jej "oprawcy".
- To, jakie wyciągasz wnioski, to nie moja sprawa, ale gdzieś ci się chyba zgubił zmysł dedukcyjny - wydusiła, próbując znaleźć najmniej nieprzyjemną pozycję. Nie próbowała jednak wyrywać się, czy wierzgać, jak schwytana w pułapkę łania. Mówienie, rzeczywiście było teraz mocno utrudnione, ale - nie byłaby sobą, gdyby mu odpuściła. Tylko przez chwilę milczała, oceniając swoją sytuację.
- Z takim podejściem bliżej ci do pacjenta, niż psychologa - kolejne stłumione stwierdzenie, gdy próbowała odgarnąć włosy, które zasłaniały jej jakikolwiek widok. Cass miał - jak na skacowanego - pewny uścisk, blokując możliwość wyrwania, ale...dłonie wciąż miała wolne. Wyciągnęła ręce na całą długość, sprawdzając, gdzie sięgają - "wystarczająco" - pomyślała, by z głupim uśmiechem, podciągnąć materię kurtki, która osłaniała jego plecy. Nie zastanawiając się długo, przytknęła zdecydowanie lodowate dłonie, do odsłoniętej skóry. Gest zdecydowanie nie przysługujący damie, ale...uzdrowiciel i tak miał głęboko w...poważaniu jej szlacheckie zasady.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Alejka nad brzegiem rzeki
Szybka odpowiedź