Dom Marianny, koniec 1954
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Quin patrzył przez dłuższy czas na zegar naprzeciwko, obserwując jak jego wskazówki przesuwały się w określonym czasie. Niektóre wolniej, inne szybciej. Niby nic wielkiego, ale bez tego chaos panujący na świecie spotęgowałby się jeszcze bardziej. Ludzie i tak byli zacofanymi stworzeniami, które nie potrafiły kontrolować swojego czasu, marnując go lub wręcz podchodząc do niego bez przykładania należytej uwagi. Pomimo że Runcorn miał pracę taką jaką miał, dbał o pewne niuanse. Punktualność, perfekcja, ambicja. Trzy słowa, które mogły go opisywać, chociaż jego ludzka natura była o wiele bardziej skomplikowana. Nie był sentymentalny, a przyszedł do Marianny pomimo wszystko. Chyba przyzwyczaił się do jej obecności, podobnie jak ona do niego. Ze strony dziewczyny jednak było to coś więcej, coś czego nigdy nie miał jej dać, ale nie interesowało go to. Nie teraz gdy myślami był już gdzie indziej. Jego czas w Anglii dobiegał końca i nie wiedział na jak długo będzie na obcej ziemi, wykonując zadanie polecone mu przez jednego z przełożonych. Słowa starszego czarodzieja brzmiały dość konkretnie. Zadanie, które miał do wykonania we Francji było maskaradą, którą musiał odegrać, by przez ten czas przeniknąć jakoś do świata najściślejszego grona polityków we francuskim Ministerstwie Magii. Odgrywanie nawróconego pisarza, który pragnął uniesień, szukając ich w duchu Paryża jak i w ludziach tam mieszkających nie było wcale takie trudne. Większość jego obrazu i wyobrażenia była fikcją, którą zaszczepiał w umysłach bardziej podatnych na sugestie. Razem ze swoimi kłamstwami, zdolnością manipulacji był idealnym człowiekiem do wykonania tego zadania. Do tego był przystojnym młodym mężczyzną, co miało mu pomóc zdobyć zaufanie pokrzywdzonej przez los asystentki jednego z polityków, których miał przejrzeć. Sam ją sobie wybrał, zanim wyjechał i przedstawił ogólnikowy plan działania swoim przełożonym. Ci o delikatniejszych żołądkach i uczuciach, stwierdzali, że więcej nie muszą wiedzieć. Argumenty za odszukaniem tej właśnie osoby przemawiały same za siebie i nie mogło być żadnych przeciwwskazań, by takowe zadanie skupić właśnie na niej. Szczególnie że okoliczności były idealne. Yvonne była czarownicą o czystej krwi, chociaż nie przeszkadzały jej podziały i była cichą zwolenniczką równouprawnienia. Nie miała dzieci, właśnie odszedł od niej mąż, który był jednym z paryskich graczy quidditcha. Od dawna im się nie układało, dlatego nie dziwne, że oznajmił jej, że odchodzi. Dodatkowo atrakcyjność młodej Francuski jedynie sprawiała, że to zadanie miało być o wiele milsze i ciekawsze od strony Quinlana, który upatrzył sobie asystentkę właśnie z tego powodu. A gdy znalazł resztę - była celem idealnym.
W pewnym sensie cieszył się, że wyjeżdża. Anglia... Nienawidził tego miejsca. Chodziło o sam Londyn. O kupę gnoju zwaną stolicą i gdzie zasiadały najważniejsze instytucje państwowe. Jak robaczywe jabłko niszczyło się od wnętrza, a gdy serce było już nie do wykorzystania, pasożyt zabierał się za resztę soczystego kiedyś owocu. Dobrze było móc się z tego wyrwać i pobyć gdzieś z daleka od tego miejsca, od ludzi... Runcorn odwrócił się, by wyłapać spojrzeniem zarys sylwetki Marianny. Wiedział, że będzie go nienawidziła za to, że zostawi ją bez słowa. Młoda, naiwna panna Goshawk. Posiadała w sobie pewien urok, chociaż powoli zaczynała nudzić go tą swoją wizją świata.
W pewnym sensie cieszył się, że wyjeżdża. Anglia... Nienawidził tego miejsca. Chodziło o sam Londyn. O kupę gnoju zwaną stolicą i gdzie zasiadały najważniejsze instytucje państwowe. Jak robaczywe jabłko niszczyło się od wnętrza, a gdy serce było już nie do wykorzystania, pasożyt zabierał się za resztę soczystego kiedyś owocu. Dobrze było móc się z tego wyrwać i pobyć gdzieś z daleka od tego miejsca, od ludzi... Runcorn odwrócił się, by wyłapać spojrzeniem zarys sylwetki Marianny. Wiedział, że będzie go nienawidziła za to, że zostawi ją bez słowa. Młoda, naiwna panna Goshawk. Posiadała w sobie pewien urok, chociaż powoli zaczynała nudzić go tą swoją wizją świata.
Lasciate ogne speranza, voi ch’intrate.
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.
Quinlan Runcorn
Zawód : szpieg wiedźmiej straży
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
For every life you save, there's a million new ways to die
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Marianna zawsze cieszyła się gdy Quinlan ją odwiedzał. Zawsze z miłą chęcią go gościła, proponując nie tylko herbatę czy coś do zjedzenia, jak na przyjaciela przystało, ale także coś mocniejszego, gdy zjawiał się u niej późnym wieczorem. Tak samo dzisiejszego dnia postawiła przed nim szklankę z alkoholem, sama również sączyła ze swojej, ale zdecydowanie wolniej niż on. Nigdy nie była przyzwyczajona do mocnych alkoholi. Jeśli chodzi o znajomość z Runcornem, to jednym słowem, była ona dziwna. Marianna nie zawsze wiedziała na czym stoi z jego strony, czy traktuje ją tylko jak przyjaciółkę, czy coś więcej, coś na co ona liczyła. Nie ukrywała tego przed sobą - była w nim zadłużona po uszy, chociaż oboje chyba udawali między sobą, że tak nie jest. Przez to, że mężczyzna nigdy się nie określił, Marianna nie czuła się pewnie. Czekała jednak pełna nadziei, że coś się zmieni. Opowiadała mu swoje historie ze stażu w Mungu, opowiadała mu o wizjach świata, o tym co ją denerwuje, co się powinno zmienić. Szukała w nim potwierdzenia drogi, którą, jak jej się wydawało, sama obrała. Nie zdawała sobie sprawy z tego jak łatwo dała się zmanipulować, owinąć wokół palca, a wszystko co się z nią działo, miało wyglądać tak, jakby sama tego chciała, sama na to wpadła i sama wszystko zrobiła. A przecież tak nie było…
To Runcorn wprowadził ją do organizacji i chociaż Marianna z początku nie była tego pewna, szybko się poddała pozwalając, aby ta mroczna ideologia wypełniła jej serce. Brakujący puzzel w trudnej układance. Runcorn był ogniwem łączącym ją z tym światem, gdyby nie on, zapewne nadal dusiła by się ze swoimi poglądami nie wiedząc co zrobić i jak pomóc w oczyszczeniu świata z szlam i mugoli. W organizacji, jakakolwiek ona nie była, miała towarzystwo i ludzi, którzy podzielali jej opinie. Ludzi, od których mogła się uczyć. Oczywiście, na pierwszy miejscu stawała mężczyznę, który właśnie siedział naprzeciwko niej… nie wiedziała, że już niedługo pozostanie sama.
Wyłapała jego wzrok. Przymknęła usta przerywając swoją opowieść i uśmiechnęła się do niego. Alkohol zdecydowanie zaczął już na nią działać, wszakże była kobietą i nie potrzebowała dużo, aby poczuć ten miły stan. Dotknęła jego policzka, aby skierować jego spojrzenie już dokładnie na siebie.
- Nie słuchasz mnie - stwierdziła w pełni przekonana o swojej racji. - Coś cię trapi? Jesteś jakby... nieobecny.
Nagle opowieść straciła sens, przestała być ważna, bo to co nie było ważne dla Quinlana nie było też ważne dla niej. Gdy była w jego obecności dostosowywała się do niego, podporządkowywała jemu. Jeśli chciał jej coś przekazać - słuchała go uważnie. Czasami po spotkaniach miała mętlik w głowie, ale nie mówiła na to nic, nie skarżyła się, w zamian otrzymując jego uwagę. Coś, co zakochana dziewczyna pragnęła najmocniej. Uwagę.
To Runcorn wprowadził ją do organizacji i chociaż Marianna z początku nie była tego pewna, szybko się poddała pozwalając, aby ta mroczna ideologia wypełniła jej serce. Brakujący puzzel w trudnej układance. Runcorn był ogniwem łączącym ją z tym światem, gdyby nie on, zapewne nadal dusiła by się ze swoimi poglądami nie wiedząc co zrobić i jak pomóc w oczyszczeniu świata z szlam i mugoli. W organizacji, jakakolwiek ona nie była, miała towarzystwo i ludzi, którzy podzielali jej opinie. Ludzi, od których mogła się uczyć. Oczywiście, na pierwszy miejscu stawała mężczyznę, który właśnie siedział naprzeciwko niej… nie wiedziała, że już niedługo pozostanie sama.
Wyłapała jego wzrok. Przymknęła usta przerywając swoją opowieść i uśmiechnęła się do niego. Alkohol zdecydowanie zaczął już na nią działać, wszakże była kobietą i nie potrzebowała dużo, aby poczuć ten miły stan. Dotknęła jego policzka, aby skierować jego spojrzenie już dokładnie na siebie.
- Nie słuchasz mnie - stwierdziła w pełni przekonana o swojej racji. - Coś cię trapi? Jesteś jakby... nieobecny.
Nagle opowieść straciła sens, przestała być ważna, bo to co nie było ważne dla Quinlana nie było też ważne dla niej. Gdy była w jego obecności dostosowywała się do niego, podporządkowywała jemu. Jeśli chciał jej coś przekazać - słuchała go uważnie. Czasami po spotkaniach miała mętlik w głowie, ale nie mówiła na to nic, nie skarżyła się, w zamian otrzymując jego uwagę. Coś, co zakochana dziewczyna pragnęła najmocniej. Uwagę.
A ty? Czy ty? Już rozumiesz też
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Czuł tę nić przywiązania, gdy pewne nieuleczalne związanie zaczęło władać Marianną w trakcie ich znajomości. Nie był ślepy, nie odwracał spojrzenia od jej zachowania, udając, że nie dostrzega zmian. Praca w Wiedźmiej Straży jedynie wyczuliła jego naturalne zdolności obserwacji i kalkulacji. Musiał przyznać, że lubił spędzać z nią czas, chociażby z tego względu, że widział w niej pasję i żywe zainteresowanie. I nie chodziło jedynie o jego osobę, chociaż było to jedna z głównych przyczyn, ale również i ideą, której przyświecał i zapewne miał przyświecać do końca swoich dni. Podobało mu się to, że poszła za nim, a to co skrywała głęboko w sercu ujrzało światło dzienne. Gdy widział jej zmianę i fascynację... Była wtedy taka... Otwarta i dało się zauważyć ją całą bez przymusu zerkania w jej myśli. Czyste stawało się pochlapane, aż w końcu cały atrament i ciemność miała pochłonąć niewinność w całości. Prawdę powiedziawszy ta wizja bardzo mu odpowiadała i zastanawiał się czy gdy ją zostawi, dziewczyna poradzi sobie w świecie, w który ją wprowadził. Ufał, że będzie potrafiła stanąć przed wszystkimi wyzwaniami, chociaż może nie wyglądała na kogoś, kto hardo stawiał czoło przeciwnościom. Zdawał sobie sprawę, że jego wyjazd bez słowa mocno nią wstrząśnie, ale nie zamierzał tego zmieniać. Nadarzyła się nieodparta okazja na zrobienie czegoś sensownego i wyrwania się z angielskiego konserwatyzmu i krótkowzroczności. Możliwe że to zadanie w pewnym sensie powstrzymywało go przed jeszcze większym krokiem i przytaknięciu Mariannie na każde jej pragnienie. Był egoistą, jednak nie był też kimś, kto chciałby ją złamać. Nie aż tak. Jeśli już podejmował się takich rzeczy, zawsze zabierał wspomnienia swoim ofiarom i znikał, nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu. U niej było inaczej z tego prostego względu, że za bardzo mu schlebiała jej obecność, by odebrał jej pamięć o samym sobie. Nie byłoby to też dobrym posunięciem ze względu na działania i ich przynależność Rycerzy Walpurgii. Gdyby odebrał Goshawk siebie z umysłu, widoczne byłoby to wśród szeregów i na pewno przyciągnęło uwagę. Nie zamierzał popełniać błędu i pamięć Marianny o nim miała pozostać nienaruszona.
Nie odwrócił spojrzenia, gdy wyłapał wzrok Marianny i widział jak jej usta się zamknęły, by po chwili wykrzywić się w uśmiechu. Miała lekko zamglone spojrzenie, ale to pewnie przez ten alkohol, którego nie piła często i w większych ilościach. W pewnym sensie mogłoby to być nawet rozbrajające, chociaż nie tak to działało u Quina. Obserwował każdy ruch, który robiła, zupełnie jakby tym samym wyprzedzał jej działania, nim do nich doszło naprawdę. Nie odsunął się, gdy wyciągnęła rękę, by dotknąć jego twarzy, a jedynie dał przenieść swoją uwagę na jej osobę.
- Wybacz... - mruknął, sięgając po dłoń dziewczyny i zaciskając na niej delikatnie palce, by odsunąć ją od policzka. Nie puścił jej jednak, pozwalając sobie badać frakturę skóry Marianny. Nieco ciemniejsza od jego własnej zawsze posiadała tę gładkość, która niezwykle mu się podobała. Jako pewien koneser piękna zauważał podobne detale u kobiet, z którymi przebywał, a Goshawk odpowiadała tym kryteriom. Może i nie uważała się za taką, ale przyciągała spojrzenia i jeśli nigdy nie potwierdził swojego uczucia w stosunku do niej to nigdy nie chciał, żeby kobieta w jego towarzystwie czuła się nieatrakcyjna. To był pewien dziwny mankament osoby, jaką był Quinlan. Skomplikowanej i pełnej przeróżnych wydziwnień. - Mówiłaś, że...? - spytał, wchodząc na ich relację. Na bycie kimś odpowiednim dla Marie. Przy okazji jak zawsze gdy byli tak blisko, wpatrywał się w jej oczy, wiedząc, że niektóre kobiety wpędzało to w pewien niepokój, a przy okazji wcale nie było to nieprzyjemne. Lubił dostrzegać te detale. Pozwolił też, żeby kąciki ust uniosły mu się delikatnie w swoim charakterystycznym, jednostronnym uśmiechu. - Nie powinnaś się o nic martwić. Przepraszam, że nie słuchałem. Trudno mi się skupić.
Nie odwrócił spojrzenia, gdy wyłapał wzrok Marianny i widział jak jej usta się zamknęły, by po chwili wykrzywić się w uśmiechu. Miała lekko zamglone spojrzenie, ale to pewnie przez ten alkohol, którego nie piła często i w większych ilościach. W pewnym sensie mogłoby to być nawet rozbrajające, chociaż nie tak to działało u Quina. Obserwował każdy ruch, który robiła, zupełnie jakby tym samym wyprzedzał jej działania, nim do nich doszło naprawdę. Nie odsunął się, gdy wyciągnęła rękę, by dotknąć jego twarzy, a jedynie dał przenieść swoją uwagę na jej osobę.
- Wybacz... - mruknął, sięgając po dłoń dziewczyny i zaciskając na niej delikatnie palce, by odsunąć ją od policzka. Nie puścił jej jednak, pozwalając sobie badać frakturę skóry Marianny. Nieco ciemniejsza od jego własnej zawsze posiadała tę gładkość, która niezwykle mu się podobała. Jako pewien koneser piękna zauważał podobne detale u kobiet, z którymi przebywał, a Goshawk odpowiadała tym kryteriom. Może i nie uważała się za taką, ale przyciągała spojrzenia i jeśli nigdy nie potwierdził swojego uczucia w stosunku do niej to nigdy nie chciał, żeby kobieta w jego towarzystwie czuła się nieatrakcyjna. To był pewien dziwny mankament osoby, jaką był Quinlan. Skomplikowanej i pełnej przeróżnych wydziwnień. - Mówiłaś, że...? - spytał, wchodząc na ich relację. Na bycie kimś odpowiednim dla Marie. Przy okazji jak zawsze gdy byli tak blisko, wpatrywał się w jej oczy, wiedząc, że niektóre kobiety wpędzało to w pewien niepokój, a przy okazji wcale nie było to nieprzyjemne. Lubił dostrzegać te detale. Pozwolił też, żeby kąciki ust uniosły mu się delikatnie w swoim charakterystycznym, jednostronnym uśmiechu. - Nie powinnaś się o nic martwić. Przepraszam, że nie słuchałem. Trudno mi się skupić.
Lasciate ogne speranza, voi ch’intrate.
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.
Quinlan Runcorn
Zawód : szpieg wiedźmiej straży
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
For every life you save, there's a million new ways to die
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Gdy tak wpatrywał się w jej oczy czuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła. Zawsze próbowała podnieść rękawicę, podjąć wyzwanie i nie ugiąć się pod jego spojrzeniem, ale zazwyczaj, a już na pewno w momencie gdy była pod wpływem alkoholu, ulegała i spuszczała wzrok rumieniąc się. Nie robiła tego specjalnie, nie było to wyuczone zagranie, a naturalne zachowanie kobiety. Z tym akurat nie mogła walczyć. Chociaż starała się sprawiać wrażenie silnej i niezależnej, w końcu ratowała ludzkie życie, wstąpiła do organizacji gdzie, nie oszukujmy się, większość z będących tam osób to byli silni mężczyźni, jak każda kobieta czasami lubiła znaleźć się pod władzą mężczyzny. A wypity alkohol jedynie to uwydatniał. Co też to może zrobić z kobietą. Marianna nie była szlachcianką, nie otrzymała wychowania najwyższych lotów i chociaż starała się przestrzegać głównych reguł, tak część z nich już dawno przestały dla niej istnieć… chociażby przebywanie z mężczyzną sam na sam. Mruknęła cicho, niezadowolona, że odciągnął jej dłoń, ale nic nie powiedziała, w zamian gładząc jego skórę kciukiem. Jego skóra była szorstka, czuć było, że należy do mężczyzny. Mari miała wrażenie, że potrafiłaby ją rozpoznać nawet w tłumie setki innych mężczyzn, ponoć jeśli osoba jest bliska, to nigdy się nie pomyli. A czy ty? Rozpoznał być moją, Quinlanie?
- Nic ważnego, opowiadałam tylko kolejną nudną historię z Munga, nic więc dziwnego, że się wyłączyłeś - stwierdziła lekko.
Skoro nie było to nic ważnego na tyle, by Runcorn był w stanie się na tym skupić, to nie było sensu, aby Marianna się powtarzała. Kto by chciał słuchać o magomedycynie jeśli go to nie interesowało i kto by chciał dwa razy opowiadać o tym samym? Mogli spędzić ten czas inaczej, rozmawiając o kwestiach, które dla ich obojga byłyby interesujące. Marianna była w stanie się dla niego poświęcić, na szczęście nie zawsze musiała, bo miała wrażenie, że rozumieją się bez słów, a Quinlan dokładnie wie, co jej po głowie chodzi. To tym bardziej utwierdziło ją w przekonaniu, że do siebie pasują. Bo czy to może być przypadek, aby dwójka ludzi tak bardzo do siebie pasowała? Myślała jednakowo? Nie znali się wszakże długo, ale od samego początku miała wrażenie, że dogadują się między sobą idealnie. Quinlan zawsze wiedział jak jej dogodzić, co powiedzieć, aby poczuła się wyjątkowo, a ona nigdy nie mogła wyjść z podziwu jak to robi. Czy to magia, czy dopasowanie - nie ważne. Ważny był efekt, a ten był, przynajmniej dla Marianny, idealny. To też sprawiało, że chciała o niego dbać, martwiła się, gdy było coś nie tak i tak samo teraz, zaniepokoiły ją jego słowa.
- Nie możesz się skupić? Dlaczego? - drążyła.
Zawsze dbała o to, aby uczucia jakimi go darzyła nie wzięły nad nią góry i chociaż ciągle miała go w swoich myślach, a w jego obecności czuła się znakomicie, to starała się tego nie okazywać. Na początku starała się bardzo mocno kryć, najpierw przed sobą, a kiedy w końcu pogodziła się z tym faktem, to potem również i przed Quinlanem. Była wtedy młodą, jeszcze niedoświadczoną dziewczyną i to co czuła wprawiało ją w zakłopotanie. Ile energii zużywała, aby nie pokazać swoim zachowaniem, że coś jest na rzeczy, gdy wspólnie wychodzili. A już w szczególności, gdy pojawiali się wśród członków organizacji. Czuła, że Runcorn by tego od niej wymagał.
- Nic ważnego, opowiadałam tylko kolejną nudną historię z Munga, nic więc dziwnego, że się wyłączyłeś - stwierdziła lekko.
Skoro nie było to nic ważnego na tyle, by Runcorn był w stanie się na tym skupić, to nie było sensu, aby Marianna się powtarzała. Kto by chciał słuchać o magomedycynie jeśli go to nie interesowało i kto by chciał dwa razy opowiadać o tym samym? Mogli spędzić ten czas inaczej, rozmawiając o kwestiach, które dla ich obojga byłyby interesujące. Marianna była w stanie się dla niego poświęcić, na szczęście nie zawsze musiała, bo miała wrażenie, że rozumieją się bez słów, a Quinlan dokładnie wie, co jej po głowie chodzi. To tym bardziej utwierdziło ją w przekonaniu, że do siebie pasują. Bo czy to może być przypadek, aby dwójka ludzi tak bardzo do siebie pasowała? Myślała jednakowo? Nie znali się wszakże długo, ale od samego początku miała wrażenie, że dogadują się między sobą idealnie. Quinlan zawsze wiedział jak jej dogodzić, co powiedzieć, aby poczuła się wyjątkowo, a ona nigdy nie mogła wyjść z podziwu jak to robi. Czy to magia, czy dopasowanie - nie ważne. Ważny był efekt, a ten był, przynajmniej dla Marianny, idealny. To też sprawiało, że chciała o niego dbać, martwiła się, gdy było coś nie tak i tak samo teraz, zaniepokoiły ją jego słowa.
- Nie możesz się skupić? Dlaczego? - drążyła.
Zawsze dbała o to, aby uczucia jakimi go darzyła nie wzięły nad nią góry i chociaż ciągle miała go w swoich myślach, a w jego obecności czuła się znakomicie, to starała się tego nie okazywać. Na początku starała się bardzo mocno kryć, najpierw przed sobą, a kiedy w końcu pogodziła się z tym faktem, to potem również i przed Quinlanem. Była wtedy młodą, jeszcze niedoświadczoną dziewczyną i to co czuła wprawiało ją w zakłopotanie. Ile energii zużywała, aby nie pokazać swoim zachowaniem, że coś jest na rzeczy, gdy wspólnie wychodzili. A już w szczególności, gdy pojawiali się wśród członków organizacji. Czuła, że Runcorn by tego od niej wymagał.
A ty? Czy ty? Już rozumiesz też
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Możliwe że właśnie przez to jak na niego reagowała, posiadał do niej pewien sentyment, jeśli można było tak nazwać przywiązanie kogoś takiego jak Runcorn. Nie był człowiekiem, którego można było zmanipulować czy przekonać go do swoich racji, jeśli sam nie uznał je za zgodne ze swoimi. Tak samo było z każdą inną rzeczą czy osobą. Kobiety same musiały wydawać mu się interesujące, żeby w ogóle postanowił skupiać na nich swoją uwagę. Dla każdej potrafił znaleźć to czego potrzebowała i grał przy tym genialnie. Twardego dającego wsparcie mężczyznę, kochanego i tulącego przyjaciela... Tyle ile spotykał na swojej drodze ludzi tyle od niego wymagali podobnych zachować. A jemu nie trzeba było dużo, by przeobrazić się z zimnego, zakłamanego człowieka jakim był naprawdę, w kogoś zupełnie odmiennego o sto osiemdziesiąt stopni. Marianna dostawała trochę tego nieistniejącego Quina i trochę tego prawdziwego. Najwidoczniej była to idealna strategia, żeby przyciągnąć ją jak owada oczarowanego światłem lampy, który na końcu był śmiertelny w skutkach. Zabójczy wpływ który posiadał i władzę umiał wykorzystać zgodnie z własnym życzeniem, a najlepszym skutkiem zaszczepienia idei było przekonanie drugiej osoby, że wszystkie decyzje podejmowała samodzielnie. Marianna wierzyła w to wszystko, w co chciał, żeby wierzyła. Była wręcz idealna w jego oczach. Sztuką było nie wychodzenie z roli. A z Goshawk planował zdecydowanie coś innego niż z poprzednimi kobietami. Chciał, żeby go znienawidziła, ale przy okazji nie potrafiła tego zrobić. Nie do końca. Ten wyjazd, jego misja miała być pewnym sprawdzianem nie tyle dla niej, co dla niego i jego umiejętności. Dziewczyna zajmowała pokaźne miejsce w zeszycie, w którym Quin opisywał swoje postępy w rozwijaniu legilimencji i manipulacji. Możliwe że koniec końców miała zostać bohaterką jednego z opowiadań, jednak nie znał końca tej opowieści, dlatego jeszcze nie zamierzał się za nią zabierać.
Wiedział czemu na niego patrzyła. Dlaczego odsunięcie jej dłoni było przyjęte z taką niechęcią z jej strony. Widział czającą się zmarszczkę na jej gładkim czole. Czuł jak też gładziła jego skórę. Nawet jeśli byłby ślepy, wiedziałby co się działo. To jak czaiła się przy nim jak kotka było aż nazbyt wyraźne. Podczas spotkań Rycerzy stawali się wspólnie nieprzeniknionymi dla otoczeniach, chociaż widoczne było to przywiązanie, którym darzyła go jak nikogo innego. Nie obchodziło go, co myślała cała reszta tej grupy, bo nie był tam dla nich, a właśnie dla idei i wyplenienia tego paskudnego plugastwa z czarodziejskiego świata. Ścierwa, które skalało również i jego krew, przez co ojciec nigdy nie patrzył na niego jak powinien. I nigdy już zresztą nie miał tego zrobić, bo został mu odebrany. Policja czy aurorzy mogli mówić swoje, ale Quinlan znał odpowiedź na to kto stał za tą zbrodnią. Gdyby spytał o to Mariannę, miałaby tako samo zdanie, jednak domyślał się, że zrobiłaby to z przekonania. Nie swojego, ale tego które on zaszczepił w jej chłonnym umyśle. Bo to co on uważał za prawdziwe, również takie było dla niej. Przeniósł spojrzenie z jej nieco ciemniejszej od jego dłoni, po czym wędrując wzrokiem po ramieniu, szyi, dotarł z powrotem do oczu, które skupiły się na nim, gdy wypowiadała kolejne słowa. Badał ją przez jakąś chwilę, czując jak lekki uśmiech pojawiał się mu na twarzy. Czuł oddech Mari, nieco słodkawy o wypitego alkoholu, ale to dobrze. Jeśli miała sobie odpuścić to nieświadomie trafiła na idealny moment. Szczególnie że w pewien sposób była całkiem atrakcyjna z tymi świecącymi oczami i nieco dziecięcym uśmiechem ciekawości.
- Może ty mi odpowiedz - odpowiedział nieco lżej, zmieniając tor rozmowy. Nie powiedziałby jej o zadaniu, nad którym się zastanawiał, ale jeśli zmieniłby myślenie Goshawk, mógł ominąć temat, a przy okazji zaspokoić jej ciekawość. I ponownie spojrzał dziewczynie głęboko w oczy z większą intensywnością niż wcześniej. Gdy opadł jej kosmyk włosów, delikatnie założył go za ucho, przez chwilę czując ich miękkość. Miał tęsknić. Zdecydowanie. Za tymi brązowymi oczami i czekoladowymi puklami.
Wiedział czemu na niego patrzyła. Dlaczego odsunięcie jej dłoni było przyjęte z taką niechęcią z jej strony. Widział czającą się zmarszczkę na jej gładkim czole. Czuł jak też gładziła jego skórę. Nawet jeśli byłby ślepy, wiedziałby co się działo. To jak czaiła się przy nim jak kotka było aż nazbyt wyraźne. Podczas spotkań Rycerzy stawali się wspólnie nieprzeniknionymi dla otoczeniach, chociaż widoczne było to przywiązanie, którym darzyła go jak nikogo innego. Nie obchodziło go, co myślała cała reszta tej grupy, bo nie był tam dla nich, a właśnie dla idei i wyplenienia tego paskudnego plugastwa z czarodziejskiego świata. Ścierwa, które skalało również i jego krew, przez co ojciec nigdy nie patrzył na niego jak powinien. I nigdy już zresztą nie miał tego zrobić, bo został mu odebrany. Policja czy aurorzy mogli mówić swoje, ale Quinlan znał odpowiedź na to kto stał za tą zbrodnią. Gdyby spytał o to Mariannę, miałaby tako samo zdanie, jednak domyślał się, że zrobiłaby to z przekonania. Nie swojego, ale tego które on zaszczepił w jej chłonnym umyśle. Bo to co on uważał za prawdziwe, również takie było dla niej. Przeniósł spojrzenie z jej nieco ciemniejszej od jego dłoni, po czym wędrując wzrokiem po ramieniu, szyi, dotarł z powrotem do oczu, które skupiły się na nim, gdy wypowiadała kolejne słowa. Badał ją przez jakąś chwilę, czując jak lekki uśmiech pojawiał się mu na twarzy. Czuł oddech Mari, nieco słodkawy o wypitego alkoholu, ale to dobrze. Jeśli miała sobie odpuścić to nieświadomie trafiła na idealny moment. Szczególnie że w pewien sposób była całkiem atrakcyjna z tymi świecącymi oczami i nieco dziecięcym uśmiechem ciekawości.
- Może ty mi odpowiedz - odpowiedział nieco lżej, zmieniając tor rozmowy. Nie powiedziałby jej o zadaniu, nad którym się zastanawiał, ale jeśli zmieniłby myślenie Goshawk, mógł ominąć temat, a przy okazji zaspokoić jej ciekawość. I ponownie spojrzał dziewczynie głęboko w oczy z większą intensywnością niż wcześniej. Gdy opadł jej kosmyk włosów, delikatnie założył go za ucho, przez chwilę czując ich miękkość. Miał tęsknić. Zdecydowanie. Za tymi brązowymi oczami i czekoladowymi puklami.
Lasciate ogne speranza, voi ch’intrate.
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.
Quinlan Runcorn
Zawód : szpieg wiedźmiej straży
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
For every life you save, there's a million new ways to die
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ne potrafiła określić momentu, gdy zaczęła na niego tak reagować. Na początku to była tylko znajomość, połączyły ich wspólne zainteresowania, Quinlan wydał się Mariannie bardzo interesujący. Miał wiedzę, a przynajmniej tak jej się zdawało, a ona nie lubiła zadawać się z głupkami, nieukami. Lubiła, gdy ktoś potrafił mówić, wyrażać swoje zdanie w taki sposób, że chciało się go słuchać i z nim dyskutować. Na początku były to niewinne tematy, aż w końcu przeszli na grunt ideologiczny i nagle się okazało, że Runcorn myśli tak jak Marianna, albo to Marianna myślała tak jak on.
Nigdy nie przyznałaby się do tego, że jest on niego w jakikolwiek sposób zależna, ale mając go przy sobie i czując to, jak nią kierował, nieświadoma tego jaką ma nad nią władzę, sama mu się poddała i pozwoliła na wszystko. Nie widziała tego, była kompletnie zaślepiona swoim uczuciem, które pojawiło się tak nagle, że zwaliło ją z nóg. Nagle ocknęła się i zdała sobie sprawę z tego, że nie potrafi pozbyć się go ze swoich myśli, a dni gdy się nie widzieli były prawdziwą katorgą. Miała bardzo mocno przeżyć jego zniknięcie. Najpierw miała być rozpacz, rezygnacja, obwinianie się samej siebie, później miało to przerodzić się w złość. Miała nazywać go słabeuszem, który wystraszył się i uciekł. Miała zostać w organizacji, aby pokazać mu, że się nie boi Czarnego Pana, udowodnić mu, że wcale go nie potrzebuje, nigdy nie potrzebowała i świetnie poradzi sobie sama. Ale dzisiaj… dzisiaj była tu jeszcze z nim, dzisiaj zamiast nienawiści była miłość i chęć znalezienia się bliżej niego.
Przechyliła głowę wtulając twarz w jego dłoń, aby chociaż przez chwilę poczuć jego bliskość. Nie wiedziała, czy pozwoli jej na więcej, próbowała przesunąć granicę i chociaż Quinlan często jej na to nie pozwalał, tak jak przed chwilą, odsuwając jej dłoń, to Marianna jakoś nie miała zamiaru się poddać. Była okropnym uparciuchem.
- No nie wiem, może tak się we mnie zapatrzyłeś, że aż straciłeś wątek? - zażartowała, uśmiechając się zawadiacko.
Wiedziała przecież, że to nie prawda. Widziała jak wpatrywał się w zegar, z jaką zaciekłością podążał wzrokiem za wskazówkami. Nie rozumiała dlaczego dzisiaj tak odpływał, ale była szczęśliwa z faktu, że udało jej się ponownie zwrócić na siebie uwagę. Na tym jej zależało. Na uwadze, zainteresowaniu, byciu dla kogoś ważną. Zawsze chciała być ważna, zawsze chciała pomagać, dlatego też została magomedykiem. Szukała swojego miejsca na świecie, miejsca gdzie by pasowała. I gdy zdawało jej się, że się udało, wszakże będąc obok Quinlana takie miała właśnie wrażenie, to nie wiedziała, że już niedługo to wszystko się skończy. A ona znowu stanie na rozwidleniu, nie mogąc zdecydować się, którą drogą podążyć. Ktoś miał jej w tym pomóc, ale nie miał być to Runcorn.
Uniosła szklankę z alkoholem do ust i wpatrując się w jego oczy wzięła kilka łyków. Dziś mocno się w nią wpatrywał. Czuła na sobie jego spojrzenie i chociaż na początku silnie mu się opierała, to w końcu pęknie i w końcu odwróci speszona wzrok. To się zawsze działo, prędzej czy później. Miał silny, bardzo silny charakter, którym ją dominował. A ona mu na to pozwalała, ulegała, myśląc, że tym sposobem zasłuży na jego uczucie. Jak bardzo była naiwna i głupia.
Nigdy nie przyznałaby się do tego, że jest on niego w jakikolwiek sposób zależna, ale mając go przy sobie i czując to, jak nią kierował, nieświadoma tego jaką ma nad nią władzę, sama mu się poddała i pozwoliła na wszystko. Nie widziała tego, była kompletnie zaślepiona swoim uczuciem, które pojawiło się tak nagle, że zwaliło ją z nóg. Nagle ocknęła się i zdała sobie sprawę z tego, że nie potrafi pozbyć się go ze swoich myśli, a dni gdy się nie widzieli były prawdziwą katorgą. Miała bardzo mocno przeżyć jego zniknięcie. Najpierw miała być rozpacz, rezygnacja, obwinianie się samej siebie, później miało to przerodzić się w złość. Miała nazywać go słabeuszem, który wystraszył się i uciekł. Miała zostać w organizacji, aby pokazać mu, że się nie boi Czarnego Pana, udowodnić mu, że wcale go nie potrzebuje, nigdy nie potrzebowała i świetnie poradzi sobie sama. Ale dzisiaj… dzisiaj była tu jeszcze z nim, dzisiaj zamiast nienawiści była miłość i chęć znalezienia się bliżej niego.
Przechyliła głowę wtulając twarz w jego dłoń, aby chociaż przez chwilę poczuć jego bliskość. Nie wiedziała, czy pozwoli jej na więcej, próbowała przesunąć granicę i chociaż Quinlan często jej na to nie pozwalał, tak jak przed chwilą, odsuwając jej dłoń, to Marianna jakoś nie miała zamiaru się poddać. Była okropnym uparciuchem.
- No nie wiem, może tak się we mnie zapatrzyłeś, że aż straciłeś wątek? - zażartowała, uśmiechając się zawadiacko.
Wiedziała przecież, że to nie prawda. Widziała jak wpatrywał się w zegar, z jaką zaciekłością podążał wzrokiem za wskazówkami. Nie rozumiała dlaczego dzisiaj tak odpływał, ale była szczęśliwa z faktu, że udało jej się ponownie zwrócić na siebie uwagę. Na tym jej zależało. Na uwadze, zainteresowaniu, byciu dla kogoś ważną. Zawsze chciała być ważna, zawsze chciała pomagać, dlatego też została magomedykiem. Szukała swojego miejsca na świecie, miejsca gdzie by pasowała. I gdy zdawało jej się, że się udało, wszakże będąc obok Quinlana takie miała właśnie wrażenie, to nie wiedziała, że już niedługo to wszystko się skończy. A ona znowu stanie na rozwidleniu, nie mogąc zdecydować się, którą drogą podążyć. Ktoś miał jej w tym pomóc, ale nie miał być to Runcorn.
Uniosła szklankę z alkoholem do ust i wpatrując się w jego oczy wzięła kilka łyków. Dziś mocno się w nią wpatrywał. Czuła na sobie jego spojrzenie i chociaż na początku silnie mu się opierała, to w końcu pęknie i w końcu odwróci speszona wzrok. To się zawsze działo, prędzej czy później. Miał silny, bardzo silny charakter, którym ją dominował. A ona mu na to pozwalała, ulegała, myśląc, że tym sposobem zasłuży na jego uczucie. Jak bardzo była naiwna i głupia.
A ty? Czy ty? Już rozumiesz też
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Marianna znalazła się w dobrym miejscu u w dobrym czasie, gdy trafił na nią pomiędzy zafascynowanymi czarną magią dzieciakami. Wydawało im się, że ich potęga nie będzie miała końca, ale było to żałosne przedszkole. Nie znali ani nie poczuli na sobie tego, co mogła z nimi zrobić ta dziedzina magii. Zakazana i fascynująca w nieodpowiednich rękach traciła na wartości. Ciężko było przyznać, żeby szczeniackie wybryki można było przyrównać do wychodzącej poza wyobrażenia mocy. Niezarejestrowani animagowie byli tak samo zbuntowani jak nastolatkowie chowający się po kątach ze swoimi tajemnicami. Patrzył na to wszystko i czuł, że to towarzystwo było żałosne i zdecydowanie nie odpowiednie dla kogoś takiego jak ona. A przynajmniej posiadała zdecydowanie większe predyspozycje i możliwości od tej bandy pawianów. Pokazali jej nowy świat, ale on miał pokazać jej jego prawdziwą twarz. Nie stało się to od razu. Oczywiście, że nie był głupi i nie rozwodził się nad możliwościami, które dawała czarna magia. Był to żmudny proces, ale opłacił się. Powoli zbliżał się do niej coraz bliżej, aż pochłonął ją całą, stając się czymś w rodzaju cienia. Bez niego nie potrafiła podejmować decyzji i to było tym, czego chciał.
Wraz z jego wyjazdem Marianna miała dostać paskudną lekcję tego, że świat nie polegał na tym, by wszystko ulegało zmianie. Tak ludzie tłumaczyli sobie rzeczy, z którymi nie potrafili sobie poradzić. Owiec było wiele, ale rzadko kiedy trafiał się wilk pośród tego stada umiejący stawić czoła rzeczywistości. James Runcorn nigdy nie szedł na kompromisy i wbił to swojemu synowi, który adorował ojca, nawet jeśli ten na to nie zasługiwał. Quinlan wiedział dzięki temu, że mógł mieć wszystko, a w tej chwili chciał przerwać marazm. Nudził się. Patrzenie na twarze znudzonych życiem londyńczyków było dla niego niczym kula u nogi dla tonącego. Czego mógł się spodziewać po kraju, gdzie wszyscy mieli naturalną tendencję do wybrzydzania? Potrzebował świeżego oddechu. Czegoś co popchnie go dalej, kogoś kto będzie stanowił dla niego wyzwanie pod względem legilimencji. Był zbyt dumny, by się nudzić; by dopuszczać taką myśl do siebie. Od zawsze był kierowany by sięgać po to, czego pragnął, ale dopiero w późniejszych latach się tego nauczył. Gdy przestał być naiwnym chłopcem, którego teraz w sobie tak bardzo nienawidził. Gdyby mógł cofnąć czas, doceniłby każdą lekcję, którą dał mu ojciec i wyciągnął szybciej z nich wnioski. Nikt nie mógł tego zrobić niezależnie jak bardzo by tego pragnął. Było jednak w tej chwili coś innego czego chciał - musiał przyznać, że bardzo ciężko było znaleźć piękną kobietę, której umysł krył coś interesującego. A Quin lubił mieć te dwie rzeczy jednocześnie. Widział to, czego potrzebowała w tym wypadku Marie. To było takie proste. Nie było łatwiejszego sposobu na kobietę prócz tego, że rozumiało się jej problemy i potrzeby. Jedna potrzebowała jedynie rozmowy, inna delikatnego dotyku, a tamta aktualnie chciała bliskości i chociażby udawanego uczucia, które myliła z miłością. Nikt nie mógł nikogo pokochać w jedną noc. Quin był pusty pod tym względem, chociaż nosił w sobie wspomnienia wielu ludzi związanych z tym uczuciem. Tych naiwnych jak i tych poważnych. I niezależnie czy wierzyli w miłość czy też nie, Runcorn wciąż pozostawał niewzruszony. Uwielbiał mimo wszystko wykradać te myśli z umysłów osób, wiedząc, że razem z tą czynnością, pozostawi ich zagubionych i zdezorientowanych. Pozbawionych czegoś ważnego. przypominał cień, który przysłaniał ludziom słońce, wpędzając ich w stan niepokoju. Można było powiedzieć, że wręcz pasożytował, żywiąc się myślami innych. Chciał teraz jednak czegoś innego przed opuszczeniem Anglii. Rozrywki, którą miało mu zapewnić towarzystwo kogoś nietuzinkowego. Kogoś, kto sprawiłby, że Quinlan Runcorn zapomni o nudzie.
Nie dało się nie zauważyć, że od razu wykorzystała chwilę, by przechylić się w stronę jego dłoni. I chociaż wcześniej nie pozwalałby na nic więcej, nie odsunął ręki, a jedynie przejechał kciukiem po zarysie żuchwy i brody, przypatrując się tym miejscom jakby miały niesamowitą wartość. I poniekąd coś w tym było. Był nieuleczalnym estetą i w tych sprawach trudno było go przebić. Uśmiechnął się, słysząc zadziorne słowa, które nieczęsto opuszczały usta Goshawk. A trochę mu tego brakowało. Zmagań się pomiędzy nim, a dziewczyną, na której skupił swoją uwagę. Marianna pomimo młodego wieku odpowiadała wszystkim kryteriom, których szukał. Do tego podążyła wraz z nim do Rycerzy Walpurgii. Tego właśnie chciał. Przez chwilę jeszcze trwali w ciszy, aż w końcu podniósł się i podszedł do okna, by spojrzeć na to, co działo się poza nim. Oparł się ramieniem i ścianę i oddychał znanym sobie, miejskim powietrzem. Było już późno, jednak nie czuł zmęczenia i z tego co zdążył zauważyć Marianna też jeszcze go nie poczuła. Alkohol jednak za jakiś czas miał się odezwać, a gdy ją uśpi, wyjdzie i zostawi dziewczynę w brutalnym świecie, zastanawiając się czy sobie w nim poradzi. Nie odrywając spojrzenia z ulicy, zsunął z ramion marynarkę, którą wciąż miał na sobie i został w koszuli. Rozluźnił niego krawat i odetchnął głęboko. Stał tyłem do Marianny, dlatego nie wiedział, co robiła. Przez moment panowała nieprzerwana cisza.
- Nie chciałaś stąd nigdy wyjechać? - spytał po dłuższej chwili, nie poruszając się. On nie mógł znieść tego miejsca. Ciekawiło go, co ona miała w tym temacie do powiedzenia. Przez ten ułamek sekundy był niepodobny do siebie. Ten jeden jedyny raz pozwolił sobie na szczerość.
Wraz z jego wyjazdem Marianna miała dostać paskudną lekcję tego, że świat nie polegał na tym, by wszystko ulegało zmianie. Tak ludzie tłumaczyli sobie rzeczy, z którymi nie potrafili sobie poradzić. Owiec było wiele, ale rzadko kiedy trafiał się wilk pośród tego stada umiejący stawić czoła rzeczywistości. James Runcorn nigdy nie szedł na kompromisy i wbił to swojemu synowi, który adorował ojca, nawet jeśli ten na to nie zasługiwał. Quinlan wiedział dzięki temu, że mógł mieć wszystko, a w tej chwili chciał przerwać marazm. Nudził się. Patrzenie na twarze znudzonych życiem londyńczyków było dla niego niczym kula u nogi dla tonącego. Czego mógł się spodziewać po kraju, gdzie wszyscy mieli naturalną tendencję do wybrzydzania? Potrzebował świeżego oddechu. Czegoś co popchnie go dalej, kogoś kto będzie stanowił dla niego wyzwanie pod względem legilimencji. Był zbyt dumny, by się nudzić; by dopuszczać taką myśl do siebie. Od zawsze był kierowany by sięgać po to, czego pragnął, ale dopiero w późniejszych latach się tego nauczył. Gdy przestał być naiwnym chłopcem, którego teraz w sobie tak bardzo nienawidził. Gdyby mógł cofnąć czas, doceniłby każdą lekcję, którą dał mu ojciec i wyciągnął szybciej z nich wnioski. Nikt nie mógł tego zrobić niezależnie jak bardzo by tego pragnął. Było jednak w tej chwili coś innego czego chciał - musiał przyznać, że bardzo ciężko było znaleźć piękną kobietę, której umysł krył coś interesującego. A Quin lubił mieć te dwie rzeczy jednocześnie. Widział to, czego potrzebowała w tym wypadku Marie. To było takie proste. Nie było łatwiejszego sposobu na kobietę prócz tego, że rozumiało się jej problemy i potrzeby. Jedna potrzebowała jedynie rozmowy, inna delikatnego dotyku, a tamta aktualnie chciała bliskości i chociażby udawanego uczucia, które myliła z miłością. Nikt nie mógł nikogo pokochać w jedną noc. Quin był pusty pod tym względem, chociaż nosił w sobie wspomnienia wielu ludzi związanych z tym uczuciem. Tych naiwnych jak i tych poważnych. I niezależnie czy wierzyli w miłość czy też nie, Runcorn wciąż pozostawał niewzruszony. Uwielbiał mimo wszystko wykradać te myśli z umysłów osób, wiedząc, że razem z tą czynnością, pozostawi ich zagubionych i zdezorientowanych. Pozbawionych czegoś ważnego. przypominał cień, który przysłaniał ludziom słońce, wpędzając ich w stan niepokoju. Można było powiedzieć, że wręcz pasożytował, żywiąc się myślami innych. Chciał teraz jednak czegoś innego przed opuszczeniem Anglii. Rozrywki, którą miało mu zapewnić towarzystwo kogoś nietuzinkowego. Kogoś, kto sprawiłby, że Quinlan Runcorn zapomni o nudzie.
Nie dało się nie zauważyć, że od razu wykorzystała chwilę, by przechylić się w stronę jego dłoni. I chociaż wcześniej nie pozwalałby na nic więcej, nie odsunął ręki, a jedynie przejechał kciukiem po zarysie żuchwy i brody, przypatrując się tym miejscom jakby miały niesamowitą wartość. I poniekąd coś w tym było. Był nieuleczalnym estetą i w tych sprawach trudno było go przebić. Uśmiechnął się, słysząc zadziorne słowa, które nieczęsto opuszczały usta Goshawk. A trochę mu tego brakowało. Zmagań się pomiędzy nim, a dziewczyną, na której skupił swoją uwagę. Marianna pomimo młodego wieku odpowiadała wszystkim kryteriom, których szukał. Do tego podążyła wraz z nim do Rycerzy Walpurgii. Tego właśnie chciał. Przez chwilę jeszcze trwali w ciszy, aż w końcu podniósł się i podszedł do okna, by spojrzeć na to, co działo się poza nim. Oparł się ramieniem i ścianę i oddychał znanym sobie, miejskim powietrzem. Było już późno, jednak nie czuł zmęczenia i z tego co zdążył zauważyć Marianna też jeszcze go nie poczuła. Alkohol jednak za jakiś czas miał się odezwać, a gdy ją uśpi, wyjdzie i zostawi dziewczynę w brutalnym świecie, zastanawiając się czy sobie w nim poradzi. Nie odrywając spojrzenia z ulicy, zsunął z ramion marynarkę, którą wciąż miał na sobie i został w koszuli. Rozluźnił niego krawat i odetchnął głęboko. Stał tyłem do Marianny, dlatego nie wiedział, co robiła. Przez moment panowała nieprzerwana cisza.
- Nie chciałaś stąd nigdy wyjechać? - spytał po dłuższej chwili, nie poruszając się. On nie mógł znieść tego miejsca. Ciekawiło go, co ona miała w tym temacie do powiedzenia. Przez ten ułamek sekundy był niepodobny do siebie. Ten jeden jedyny raz pozwolił sobie na szczerość.
Lasciate ogne speranza, voi ch’intrate.
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.
Quinlan Runcorn
Zawód : szpieg wiedźmiej straży
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
For every life you save, there's a million new ways to die
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
To on jej pokazał inny świat. Pokazał, że ta czarna magia, o której tyle czytała nie miała praktycznie nic wspólnego z tym, jak to sobie wyobrażała. I to jej się podobało. Za każdym razem gdy próbowała, nawet tych najprostszych rzeczy, czuła ogromną moc, która przepełniała jej ciało. Czuła władzę - niezwykle zgubną władzę. Myślała, że to Runcorn pokaże jej jak powinna wykorzystywać swoje umiejętności, jak je rozwijać, jak kierować swoje poglądy, aby nie marnować potencjału jaki w niej drzemał. Nie wiedziała, że zostawi ją wtedy, gdy będzie go najbardziej potrzebowała i będzie musiała sobie sama ze wszystkim poradzić. Na szczęście, miała Rycerzy, a jeden z nich jak książę na czarnym koniu przyjdzie jej z pomocą i przejmie miano nauczyciela. Tylko Runcorna ominie, według Marianny powinien żałować, że nie będzie widział jej rozwoju, tego jak mimo przeciwności, bólu i strachu stawia czoła nauce, jak uczy się wykorzystywania swoich umiejętności nad mugolami. Jak panuje nad śmiercią i życiem człowieka. To było to, co Mariannę pociągało. Władza, potęga, możliwość panowania nad życiem i śmiercią. Bycie łaskawą czarną damą, która zabije jednym ruchem plugawego mugola, czy znęcanie się, aby jak najdłużej zadać ból. Tworzyć rany, zasklepiać, tworzyć, zasklepiać, aż te robactwo oszaleje i samo będzie błagać o śmierć.
Marianna na taką nie wygląda i jeszcze zanim Runcorn wyjechał takie myśli nawet nie pojawiały się w jej małej, upojonej alkoholem, głowie. Ale kto wie, co siedzi w sercu każdego człowieka?
Widząc jak wstaje odprowadziła go wzrokiem. Jak mała kotka, czujnie obserwowała jak ściąga marynarkę, rozwiązuje krawat i poluźnia zapięcie koszuli. Maczając usta w alkoholu wsłuchiwała się w ciszę, a gdy się odezwał, niemal podskoczyła. Nie odpowiedziała od razu, chociaż odpowiedź już tworzyła się w jej głowie. Podeszła do niego, najpierw przez chwilę stała tuż za jego plecami, tak bardzo korciło ją, aby objąć go od tyłu, ale w końcu zrezygnowała i oparła się o ścianę tuż obok okna. Utkwiła w nim swój wzrok.
- Londyn jest przytłaczający, szary, bury, bez perspektyw, ale to nasz dom, Quinlan, w którym zalęgło się robactwo, które trzeba wytępić. Nie można tak tego zostawić, to nasze zadanie... nasze zadanie - odpowiedziała mu.
Tak rozumiała idee Rycerzy, pozbyć się robactwa, przez które muszą się skrywać. To czarodzieje powinni panować nad światem, świat był domem dla czarodziei, a mugole i mugolaki okropnymi insektami, które trzeba było wybić. Nie wyobrażała sobie tego, aby teraz stąd wyjechać, mieli coś do zrobienia, zobowiązanie wobec Czarnego Pana i chociaż w tamtym momencie nie zdawali sobie sprawy, czy też Marianna nie zdawała sobie sprawy, o jego sile, potędze i jak może skończyć się jego zdradza i jakie niesie za sobą konsekwencje, to absolutnie nie myślała o tym, aby opuścić ten kraj. Miał swoje minusy i prawdopodobnie, gdyby nic jej tutaj nie trzymało, to może poszukałaby szczęścia gdzie indziej. Ale miała tu swoją pracę, organizację i oczywiście Runcorna. Przecież Quinlan tak tylko pytał, Mari nie brała pod uwagę tego, że jego słowa mogą nieść coś więcej.
Marianna na taką nie wygląda i jeszcze zanim Runcorn wyjechał takie myśli nawet nie pojawiały się w jej małej, upojonej alkoholem, głowie. Ale kto wie, co siedzi w sercu każdego człowieka?
Widząc jak wstaje odprowadziła go wzrokiem. Jak mała kotka, czujnie obserwowała jak ściąga marynarkę, rozwiązuje krawat i poluźnia zapięcie koszuli. Maczając usta w alkoholu wsłuchiwała się w ciszę, a gdy się odezwał, niemal podskoczyła. Nie odpowiedziała od razu, chociaż odpowiedź już tworzyła się w jej głowie. Podeszła do niego, najpierw przez chwilę stała tuż za jego plecami, tak bardzo korciło ją, aby objąć go od tyłu, ale w końcu zrezygnowała i oparła się o ścianę tuż obok okna. Utkwiła w nim swój wzrok.
- Londyn jest przytłaczający, szary, bury, bez perspektyw, ale to nasz dom, Quinlan, w którym zalęgło się robactwo, które trzeba wytępić. Nie można tak tego zostawić, to nasze zadanie... nasze zadanie - odpowiedziała mu.
Tak rozumiała idee Rycerzy, pozbyć się robactwa, przez które muszą się skrywać. To czarodzieje powinni panować nad światem, świat był domem dla czarodziei, a mugole i mugolaki okropnymi insektami, które trzeba było wybić. Nie wyobrażała sobie tego, aby teraz stąd wyjechać, mieli coś do zrobienia, zobowiązanie wobec Czarnego Pana i chociaż w tamtym momencie nie zdawali sobie sprawy, czy też Marianna nie zdawała sobie sprawy, o jego sile, potędze i jak może skończyć się jego zdradza i jakie niesie za sobą konsekwencje, to absolutnie nie myślała o tym, aby opuścić ten kraj. Miał swoje minusy i prawdopodobnie, gdyby nic jej tutaj nie trzymało, to może poszukałaby szczęścia gdzie indziej. Ale miała tu swoją pracę, organizację i oczywiście Runcorna. Przecież Quinlan tak tylko pytał, Mari nie brała pod uwagę tego, że jego słowa mogą nieść coś więcej.
A ty? Czy ty? Już rozumiesz też
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wiedza była władzą, a praca pozwalała mu na to w sposób, którego nigdy by nie osiągnął. Dlatego też podjął się tego zadania bez wahania i bez patrzenia na ludzi, którzy go teraz otaczali. W tym również na Mariannę. Bo musiała zrozumieć, że to nie uczucia się liczyły, nie miały pomóc w chwilach, które zdawały się być bez wyjścia. Chodziło o informacje, które można było wykorzystywać w dowolny sposób. Dzięki nim się istniało i miało się znaczenie, nawet jeśli ludzie nie wiedzieli o twoim istnieniu. A tego chciał Quinlan - być niewidocznym i nieuchwytnym, ale z potęgą umieszczoną w jego umyśle, której nie dało się zaprzeczyć. Mając możliwość wyjechania do Francji i infiltrowania tamtejszych, wysoko postawionych polityków, nie mógł marzyć o niczym lepszym, szczególnie że w tak młodym wieku niewiele liczących się zadań spływało na wiedźmich strażników. Miało mu to pomóc się rozwinąć, dojść do granic, których nie mógłby tutaj osiągnąć i chciał tego. Był gotów zostawić swoje dotychczasowe życie właśnie dla tej jednej szansy - szansy, której nie mógł zmarnować i był pewien, że nie popełni ani jednego błędu. Nie można było zaprzeczyć, że ta pewność siebie była również możliwością jego upadku, ale nie myślał o tym w tej kategorii. Im mniej osób wiedziało o jego istnieniu, tym lepiej i tym większą swobodę działań posiadał. Zresztą jego przełożeni dołożyli wszelkich starań, by utrzymać jego dane jak i rysopis w tajemnicy. Odpowiadała mu taka praca i nie można było ukryć, że był do tego idealny kandydatem. Każde jego słowo, każdy gest były kłamstwem idealnie wyreżyserowanym i mającym swój cel. Czasami ciężko było go rozszyfrować nawet wprawnym agentom, ale nie miało to znaczenia. Dopóty dopóki wykonywał ich polecenia, zdawał raporty mające odzwierciedlenie w rzeczywistości, powierzali mu większe, bardziej złożone misje, aż w końcu zdarzyło się to. Okazja pokazania, że nie jest się jedynie chłopcem na posyłki w rodzinnej Anglii. Nie wahał się ani przez chwilę, wiedząc, że nie miał nic do czego byłby przywiązany. Zostawienie Marianny miało się na nim odbić jakby pozostawiał ulubionego kota - przyjemnie było słyszeć jego mruczenie, ale pozostawiony sam sobie, zawsze sam potrafił sobie radzić i spadał na cztery łapy. Nawet jeśli wciąż był tylko kociątkiem.
Spojrzał na nią, gdy mówiła o swojej chęci walki o dom. Była tak pewna swego... Zupełnie nie przypominała dziecka, które znalazł na swojej drodze i wyciągnął ku lepszemu, innemu światu. Była pojętną uczennicą i chłonęła informacje, które jej przekazywał niesamowicie szybko. Oczywiście że łączyło się to z chęcią zaimponowania mu i przypodobania się, sądząc, że tak zaskarbi sobie jego uznanie. Poniekąd to działało. Poniekąd. Dostrzegał każdą, nawet najdrobniejszą zmianę na jej twarzy, gdy emocje przemawiały przez całe jej ciało. Determinacja zawsze zostawiała pewne piętno. W tym przypadku lekko zmarszczonych brwi między którymi tworzyła się cienka linia, a także wzrokiem dumnym i butnym. Kąciki ust drgające w takt wypowiadanych pewnie słów i głos. Nieco głębszy niż przy normalnej rozmowie teraz jednak uwydatnił się zapewne ze względu na wypity przez dziewczynę alkohol. Wierzyła w to co mówiła i Quin wiedział, że spełnił swoje zadanie. Przekonał jej do większej idei, o której wcześniej nawet nie miała pojęcia. Do przekroczenia progu drzwi, które prowadziły do ciemności tak głębokiej i niepojętej, że sam nie wiedział, gdzie istniały te granice. Ale zamierzał je odkryć, a czy ona zamierzała postąpić tak samo - zależało już tylko od niej.
- Brawo - odparł na sam koniec, uśmiechając się z nieukrywaną satysfakcją. - Pojętna z ciebie czarownica, panno Goshawk - mruknął, po czym podszedł do niej, stając niebezpiecznie blisko. Zdecydowanie bliżej niż kiedykolwiek. Patrzył na Mariannę z góry, sięgając dłonią do trzymanej przez nią szklankę alkoholu. Nie był to jednak zwykły gest. Wpierw przejechał palcami od jej łokcia w górę, nie spiesząc się. A gdy dotarł do celu, zwinnie wyciągnął szkło z bursztynowym płynem i wypił jej zawartość, nie spuszczając spojrzenia z dziewczyny. Zaraz jednak oparł się dłonią o ścianę tuż przy jej głowie i schylił się, by mieli oczy na tym samym poziomie. - Kobietą tak samo jesteś pojętną? - spytał głęboko, wystawiając jej emocje na próbę.
Spojrzał na nią, gdy mówiła o swojej chęci walki o dom. Była tak pewna swego... Zupełnie nie przypominała dziecka, które znalazł na swojej drodze i wyciągnął ku lepszemu, innemu światu. Była pojętną uczennicą i chłonęła informacje, które jej przekazywał niesamowicie szybko. Oczywiście że łączyło się to z chęcią zaimponowania mu i przypodobania się, sądząc, że tak zaskarbi sobie jego uznanie. Poniekąd to działało. Poniekąd. Dostrzegał każdą, nawet najdrobniejszą zmianę na jej twarzy, gdy emocje przemawiały przez całe jej ciało. Determinacja zawsze zostawiała pewne piętno. W tym przypadku lekko zmarszczonych brwi między którymi tworzyła się cienka linia, a także wzrokiem dumnym i butnym. Kąciki ust drgające w takt wypowiadanych pewnie słów i głos. Nieco głębszy niż przy normalnej rozmowie teraz jednak uwydatnił się zapewne ze względu na wypity przez dziewczynę alkohol. Wierzyła w to co mówiła i Quin wiedział, że spełnił swoje zadanie. Przekonał jej do większej idei, o której wcześniej nawet nie miała pojęcia. Do przekroczenia progu drzwi, które prowadziły do ciemności tak głębokiej i niepojętej, że sam nie wiedział, gdzie istniały te granice. Ale zamierzał je odkryć, a czy ona zamierzała postąpić tak samo - zależało już tylko od niej.
- Brawo - odparł na sam koniec, uśmiechając się z nieukrywaną satysfakcją. - Pojętna z ciebie czarownica, panno Goshawk - mruknął, po czym podszedł do niej, stając niebezpiecznie blisko. Zdecydowanie bliżej niż kiedykolwiek. Patrzył na Mariannę z góry, sięgając dłonią do trzymanej przez nią szklankę alkoholu. Nie był to jednak zwykły gest. Wpierw przejechał palcami od jej łokcia w górę, nie spiesząc się. A gdy dotarł do celu, zwinnie wyciągnął szkło z bursztynowym płynem i wypił jej zawartość, nie spuszczając spojrzenia z dziewczyny. Zaraz jednak oparł się dłonią o ścianę tuż przy jej głowie i schylił się, by mieli oczy na tym samym poziomie. - Kobietą tak samo jesteś pojętną? - spytał głęboko, wystawiając jej emocje na próbę.
Lasciate ogne speranza, voi ch’intrate.
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.
Quinlan Runcorn
Zawód : szpieg wiedźmiej straży
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
For every life you save, there's a million new ways to die
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Faktycznie. Quinlan był trudny do rozgryzienia. I gdy Mariannie wydawało się już, że go poznała i wiedziała o nim całkiem dużo, nagle okazywało się w jak okropnym była błędzie. Zmieniał się o sto osiemdziesiąt stopni, albo pokazywał cechy, których Mari nigdy by się nie spodziewała. Jednak nigdy nie spoczęła i starała się go w jakiś sposób zrozumieć. Znali się tyle lat, Marianna miała wrażenie, że on wie o niej wszystko, a ona nie wiedziała nic. W pewnym sensie było to bardzo frustrujące, ale tłumaczyła to sobie, że to po prostu taki typ. Że trzeba się z tym pogodzić, że nie lubi wyjawiać zbyt dużo informacji na swój temat. I ona się z tym godziła. Bo cóż innego mogła począć?
Za to starała mu się przypodobać. Chłonęła wiedzę, czytała co jej podsunął, co ważniejsze informacje powtarzała jak mantrę, aby wszystko dokładnie zapamiętać, a gdy miała pytania, to pytała. Bo Marianna była bardzo ciekawa świata, ciekawa tego co ją otacza i tego, co właśnie poznawała. A nie lubiła uczyć się ne rozumiejąc tego, czego się uczy. Kompletna strata czasu. Dlatego też tak dumnie wypięła pierś, kompletnie tego nieświadoma, gdy Quinlan ją chwalił. To były jej słowa i jej własna opinia, ale cieszyła się, że mężczyzna się z nią zgadza i chwali jej poglądy. Wtedy wiedziała, że dobrze myśli, ze dobrze wszystko zrozumiała i, że nauka nie poszła w las. W jej głowie powstały już utarte szlaki, poglądy, które kiedyś były poglądami Runcorna, a w naturalny sposób (czy też nienaturalny), z biegiem czasu stały się też i jej poglądami.
Obserwowała go, gdy nagle zaczął do niej podchodzić. Zmrużyła oczy, nie wiedziała czego ma się spodziewać. Stała jednak na tyle zahipnotyzowana jego działaniem, że nawet gdyby chciała, to jej reakcja byłaby po stokroć wolniejsza niż by powinna. Uniosła lekko głowę. Gdy stał tak blisko, nagle różnica we wzroście stawała się bardziej odczuwalna niż na co dzień. Do jej nozdrzy dotarł jego zapach, zmieszany z alkoholem, który właśnie, bez cienia jej protestu, wyciągnął z jej ręki i jednym łykiem wypił, odstawiając szklankę na bok. Czując dotyk jego palców na swojej skórze, aż dostała gęsiej skórki. Której nijak nie była w stanie ukryć, czy zahamować. Zadrżała pod wpływem jego spojrzenia. Nim się spostrzegła znalazła się jak ptaszek w klatce. Tuż obok jej głowy jego ręka, jego twarz tak blisko. Wzięła szybko głębszy wdech.
- Tak - wyszeptała.
Niemal zapomniała języka w ustach. Wypowiedzenie tego jednego słowa dużo ją kosztowało. Ale więcej energii traciła na utrzymanie swoich emocji w ryzach. Chociaż był tak blisko, na wyciągnięcie palców… mogłaby tyle zrobić, wszystko to o czym tyle marzyła… a była tak sparaliżowana. Jedynie czuła, jak miękną jej kolana. Jeśli potrzyma ją tak jeszcze dłużej, zapewne osunie się po ścianie, do której tak mocno przywarła.
- Quinlan - mruknęła.
Przymknęła oczy. Zmuszając swoje ciało do ruchu, lekko przetarła policzkiem po jego ramieniu, które znajdowało się tuż obok jej głowy. Jak jeszcze mogłaby mu dać znać? Wiedziała, że on wie. Wiedziała, że się z nią droczy, drażni. Nie ośmieliła się jednak, aby kazać mu przestać. Bo prawdę mówiąc sama nie chciała. Te dreszcze, które przechodziły ją za każdym razem gdy czuła jego oddech były… całkiem przyjemne.
Za to starała mu się przypodobać. Chłonęła wiedzę, czytała co jej podsunął, co ważniejsze informacje powtarzała jak mantrę, aby wszystko dokładnie zapamiętać, a gdy miała pytania, to pytała. Bo Marianna była bardzo ciekawa świata, ciekawa tego co ją otacza i tego, co właśnie poznawała. A nie lubiła uczyć się ne rozumiejąc tego, czego się uczy. Kompletna strata czasu. Dlatego też tak dumnie wypięła pierś, kompletnie tego nieświadoma, gdy Quinlan ją chwalił. To były jej słowa i jej własna opinia, ale cieszyła się, że mężczyzna się z nią zgadza i chwali jej poglądy. Wtedy wiedziała, że dobrze myśli, ze dobrze wszystko zrozumiała i, że nauka nie poszła w las. W jej głowie powstały już utarte szlaki, poglądy, które kiedyś były poglądami Runcorna, a w naturalny sposób (czy też nienaturalny), z biegiem czasu stały się też i jej poglądami.
Obserwowała go, gdy nagle zaczął do niej podchodzić. Zmrużyła oczy, nie wiedziała czego ma się spodziewać. Stała jednak na tyle zahipnotyzowana jego działaniem, że nawet gdyby chciała, to jej reakcja byłaby po stokroć wolniejsza niż by powinna. Uniosła lekko głowę. Gdy stał tak blisko, nagle różnica we wzroście stawała się bardziej odczuwalna niż na co dzień. Do jej nozdrzy dotarł jego zapach, zmieszany z alkoholem, który właśnie, bez cienia jej protestu, wyciągnął z jej ręki i jednym łykiem wypił, odstawiając szklankę na bok. Czując dotyk jego palców na swojej skórze, aż dostała gęsiej skórki. Której nijak nie była w stanie ukryć, czy zahamować. Zadrżała pod wpływem jego spojrzenia. Nim się spostrzegła znalazła się jak ptaszek w klatce. Tuż obok jej głowy jego ręka, jego twarz tak blisko. Wzięła szybko głębszy wdech.
- Tak - wyszeptała.
Niemal zapomniała języka w ustach. Wypowiedzenie tego jednego słowa dużo ją kosztowało. Ale więcej energii traciła na utrzymanie swoich emocji w ryzach. Chociaż był tak blisko, na wyciągnięcie palców… mogłaby tyle zrobić, wszystko to o czym tyle marzyła… a była tak sparaliżowana. Jedynie czuła, jak miękną jej kolana. Jeśli potrzyma ją tak jeszcze dłużej, zapewne osunie się po ścianie, do której tak mocno przywarła.
- Quinlan - mruknęła.
Przymknęła oczy. Zmuszając swoje ciało do ruchu, lekko przetarła policzkiem po jego ramieniu, które znajdowało się tuż obok jej głowy. Jak jeszcze mogłaby mu dać znać? Wiedziała, że on wie. Wiedziała, że się z nią droczy, drażni. Nie ośmieliła się jednak, aby kazać mu przestać. Bo prawdę mówiąc sama nie chciała. Te dreszcze, które przechodziły ją za każdym razem gdy czuła jego oddech były… całkiem przyjemne.
A ty? Czy ty? Już rozumiesz też
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
To była gra. Tak strategiczna i logiczna jak ruchy wprawnych szachistów po kratach szachownicy. Zbierał dane, analizował, oceniał zagrożenie porażki jak i szanse powodzenia. Wprawnie poruszał się zgodnie ze z oczekiwanymi wynikami. Był z tego faktu niezwykle zadowolony, bo szukanie własnej chluby w czynnościach umysłów dawało mu niezwykłą satysfakcję i szansę rozwoju. Nienawidził jednak pospolitych zajęć, które nastręczały mu sposobność do zastosowania swych uzdolnień. Uważał to za upokarzające i niegodne. Przepadał mimo to za łamigłówkami, zagadkami. Nic nie było dla niego tajemnicą po dłuższym przyjrzeniu się. Wyniki tego typu rozumowania, osiągane przez najistotniejszą treść i ducha metody, miały rzeczywiście wszystkie znamiona intuicji. A co za tym szło - jego szóstego zmysłu. Ta zdolność rozkładania zjawisk złożonych wzmagała się pod wpływem wiedzy rachunkowej, w szczególności zaś pod wpływem najznamienitszej jej gałęzi, nazywanej niesłusznie i jedynie ze względu na jej działanie wsteczne analizą, jak gdyby to była analiza par excellence. Może właśnie dlatego nie potrafił nic poczuć prócz dumy. Granie przed innymi jednak przychodziło mu zaskakująco łatwo.
I tak jak ona obserwowała jego, tak on obserwował jej ruchy. Żaden nie zszedł na drugi plan, bo właśnie taki był Quin. Skrupulatny, a zbieranie danych było dla niego równie naturalne co oddychanie. Nie myślał jak to zrobić, po prostu działał. Nie potrafił patrzeć na innych właśnie w ten sposób co wszyscy. Dlatego Marianna był zbieraniną informacji, które poddawał analizie i wiedział, co się z nią działo. I nie mógł powiedzieć, żeby nie sprawiało mu to przyjemności. Faktycznie przypominała ptaka złapanego w sidła i nie mogącego się wydostać. Jednak to zwierzę wcale nie chciało opuszczać swojego więzienia. Słyszał to jedno słowo wypowiedziane z trudem z lekko zachrypniętego i zaciśniętego gardła. W jej oczach czaiło się wiele emocji, które zmieniały się w zastraszającym tempie. Potem jeszcze wypowiedziała jego imię, przejeżdżając policzku po jego ramieniu niczym stęsknione zwierzątko. Oboje już zdawali sprawę z tego, co działo się we wnętrzu Goshawk i żadne z nich nie zamierzało się z tym kryć. Quin pozwalał jej jeszcze przez jakiś czas na niepewność, wiedząc, że im dłuższy stawał się ten okres, tym efekt był znacznie lepszy. Wiadomym było jednak, żeby nie przedłużać za bardzo i uderzyć w odpowiednim momencie. Powstrzymywanie się szatynki przed przekroczeniem tej cienkiej granicy, którą i tak nagiął musiało przychodzić jej z wielkim trudem. Dlatego też w pewien sposób go zaskoczyła swoim wytrwaniem. Każdy kiedyś odpuszczał, ale ona nie zamierzała. A przynajmniej jeszcze nie w tej chwili. Nie zamierzał jednak zbyt długo czekać z tego prostego powodu, że sam tego chciał. On dyktował zasady od początku ich znajomości, od chwili w której dzisiejszego dnia przekroczył próg jej domu, od teraz. W pewnym sensie było to pożegnanie przed wypuszczeniem jej samej w wielki świat. Brutalnie, ale miała się nauczyć przeżyć i adaptować. Zamiast jednak myśleć o tym, co miało się wydarzyć, wolał się skupić na tym, co działo się w tej chwili. Przysunął się do Marianny jeszcze bliżej, ale nie dotknął jej twarzy. Zamiast tego powędrował do lewego ucha, którego płatek lekko przygryzł, a potem zsunął się nosem do zagłębienia między szyją i ramieniem, wędrując wolno po jej skórze. Gdy skończył badać teren obojczyka, znów wrócił na poziom jej oczu. I nie przestawał się w nie wpatrywać, czując w końcu znane sobie zapachy już w pełni.
I tak jak ona obserwowała jego, tak on obserwował jej ruchy. Żaden nie zszedł na drugi plan, bo właśnie taki był Quin. Skrupulatny, a zbieranie danych było dla niego równie naturalne co oddychanie. Nie myślał jak to zrobić, po prostu działał. Nie potrafił patrzeć na innych właśnie w ten sposób co wszyscy. Dlatego Marianna był zbieraniną informacji, które poddawał analizie i wiedział, co się z nią działo. I nie mógł powiedzieć, żeby nie sprawiało mu to przyjemności. Faktycznie przypominała ptaka złapanego w sidła i nie mogącego się wydostać. Jednak to zwierzę wcale nie chciało opuszczać swojego więzienia. Słyszał to jedno słowo wypowiedziane z trudem z lekko zachrypniętego i zaciśniętego gardła. W jej oczach czaiło się wiele emocji, które zmieniały się w zastraszającym tempie. Potem jeszcze wypowiedziała jego imię, przejeżdżając policzku po jego ramieniu niczym stęsknione zwierzątko. Oboje już zdawali sprawę z tego, co działo się we wnętrzu Goshawk i żadne z nich nie zamierzało się z tym kryć. Quin pozwalał jej jeszcze przez jakiś czas na niepewność, wiedząc, że im dłuższy stawał się ten okres, tym efekt był znacznie lepszy. Wiadomym było jednak, żeby nie przedłużać za bardzo i uderzyć w odpowiednim momencie. Powstrzymywanie się szatynki przed przekroczeniem tej cienkiej granicy, którą i tak nagiął musiało przychodzić jej z wielkim trudem. Dlatego też w pewien sposób go zaskoczyła swoim wytrwaniem. Każdy kiedyś odpuszczał, ale ona nie zamierzała. A przynajmniej jeszcze nie w tej chwili. Nie zamierzał jednak zbyt długo czekać z tego prostego powodu, że sam tego chciał. On dyktował zasady od początku ich znajomości, od chwili w której dzisiejszego dnia przekroczył próg jej domu, od teraz. W pewnym sensie było to pożegnanie przed wypuszczeniem jej samej w wielki świat. Brutalnie, ale miała się nauczyć przeżyć i adaptować. Zamiast jednak myśleć o tym, co miało się wydarzyć, wolał się skupić na tym, co działo się w tej chwili. Przysunął się do Marianny jeszcze bliżej, ale nie dotknął jej twarzy. Zamiast tego powędrował do lewego ucha, którego płatek lekko przygryzł, a potem zsunął się nosem do zagłębienia między szyją i ramieniem, wędrując wolno po jej skórze. Gdy skończył badać teren obojczyka, znów wrócił na poziom jej oczu. I nie przestawał się w nie wpatrywać, czując w końcu znane sobie zapachy już w pełni.
Lasciate ogne speranza, voi ch’intrate.
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.
Quinlan Runcorn
Zawód : szpieg wiedźmiej straży
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
For every life you save, there's a million new ways to die
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
A Marianna była pionkiem. Jednym z pionków umieszczonych na szachownicy, którymi Quinlan mógł dowolnie dysponować. Może zdawała sobie z tego sprawę w jakiej grze bierze udział i, że nie można jej wygrać. Może nie zdawała sobie z tego sprawy. Myślała, że ma tu jakieś znaczenie, że jej ruchy mogą coś zdziałać. Jak bardzo się myliła. Nikt nigdy nie poznał jej tak dobrze jak Runcorn, nikt nie potrafił nią tak dobrze zmanipulować, że wydawało jej się, że to co postanowiła było jej własnym wyborem. Ale czy miało to teraz dla niej jakiekolwiek znaczenie? Wątpię. W momencie gdy mężczyzna znajdował się tak blisko, gdy okazywał jej w końcu swoje zainteresowanie, to czy była zwykłą zabaweczką, treningiem dla jego umysłu, zbiorem danych - kompletnie się to dla niej nie liczyło.
Czuła, jak mężczyzna jej się przygląda. Jak zbiera informacje, analizuje każdy jej ruch. Nawet bez tego otarcia, jak mała kotka, on wiedziałby doskonale co krąży w jej głowie, czego potrzebuje i czego pragnie. Zawsze wiedział, ale nigdy nie pozwolił jej na tak wiele. Była spragniona. Jakby ktoś od dawna odmawiał jej nawet kropelki napoju. Gdy się dostaje możliwość napicia, połyka się łapczywie wodę, chcąc nasycić jej cudownym smakiem. Ma ona tak ogromną wartość, przez chwilę jest najważniejsza na świecie i nic bardziej się nie liczy. Czy do tego dążył Quinlan? Aby sprawić, by Marianna dokładnie w ten sam sposób zareagowała na jego osobę? Aby okazała mu wdzięczność za zaspokojenie swoich potrzeb? Nawet jeśli nie miały być zaspokojone w pełni? Gdyby ją tak teraz zostawił, odsunął od siebie, to chyba by oszalała. Była tak blisko, on był tak blisko, czuła jego zapach, czuła, jak sama ledwo stoi, jak czerwienią się jej policzki, jak serce wali oszalałe, jak szybciej oddycha i coś rozgrzewa ją od środka.
Nie mogła się doczekać, z każdą chwilą coraz bardziej drżała, ale nie ośmieliła się sama wyjść przed szereg. Ostatnimi siłami zmusiła się do tego, aby cierpliwie czekać. Cierpliwość mała zostać wynagrodzona. Wzięła głębszy wdech i przygryzła dolną wargę, czując jego oddech przy swoim uchu. Przymknęła oczy, mimowolnie z jej gardła wydobyło się ciche mruknięcie, gdy poczuła jego zęby na swojej skórze. Posłusznie odsłoniła szyję, pozwalając mu na każdy ruch. Gdy otworzyła oczy on był tak blisko. Tak blisko jak nigdy wcześniej. Już nie dała rady utrzymać swoich emocji, nie mogła już sobie tego odmawiać. Była na to za słaba, by dłużej utrzymywać swoje uczucia na krótkim łańcuchu. Odpuściła. Nie wiedząc czy jej wolno czy nie, przytknęła swoje usta do jego ust, pozwalając sobie na to, aby złożyć na nich pocałunek. Jej dłonie powędrowały do jego koszuli, znalazły pierwszy lepszy guzik i rozpięły go jednym ruchem. Dzisiaj chciała być jego, pierwszy raz w swoim życiu.
Czuła, jak mężczyzna jej się przygląda. Jak zbiera informacje, analizuje każdy jej ruch. Nawet bez tego otarcia, jak mała kotka, on wiedziałby doskonale co krąży w jej głowie, czego potrzebuje i czego pragnie. Zawsze wiedział, ale nigdy nie pozwolił jej na tak wiele. Była spragniona. Jakby ktoś od dawna odmawiał jej nawet kropelki napoju. Gdy się dostaje możliwość napicia, połyka się łapczywie wodę, chcąc nasycić jej cudownym smakiem. Ma ona tak ogromną wartość, przez chwilę jest najważniejsza na świecie i nic bardziej się nie liczy. Czy do tego dążył Quinlan? Aby sprawić, by Marianna dokładnie w ten sam sposób zareagowała na jego osobę? Aby okazała mu wdzięczność za zaspokojenie swoich potrzeb? Nawet jeśli nie miały być zaspokojone w pełni? Gdyby ją tak teraz zostawił, odsunął od siebie, to chyba by oszalała. Była tak blisko, on był tak blisko, czuła jego zapach, czuła, jak sama ledwo stoi, jak czerwienią się jej policzki, jak serce wali oszalałe, jak szybciej oddycha i coś rozgrzewa ją od środka.
Nie mogła się doczekać, z każdą chwilą coraz bardziej drżała, ale nie ośmieliła się sama wyjść przed szereg. Ostatnimi siłami zmusiła się do tego, aby cierpliwie czekać. Cierpliwość mała zostać wynagrodzona. Wzięła głębszy wdech i przygryzła dolną wargę, czując jego oddech przy swoim uchu. Przymknęła oczy, mimowolnie z jej gardła wydobyło się ciche mruknięcie, gdy poczuła jego zęby na swojej skórze. Posłusznie odsłoniła szyję, pozwalając mu na każdy ruch. Gdy otworzyła oczy on był tak blisko. Tak blisko jak nigdy wcześniej. Już nie dała rady utrzymać swoich emocji, nie mogła już sobie tego odmawiać. Była na to za słaba, by dłużej utrzymywać swoje uczucia na krótkim łańcuchu. Odpuściła. Nie wiedząc czy jej wolno czy nie, przytknęła swoje usta do jego ust, pozwalając sobie na to, aby złożyć na nich pocałunek. Jej dłonie powędrowały do jego koszuli, znalazły pierwszy lepszy guzik i rozpięły go jednym ruchem. Dzisiaj chciała być jego, pierwszy raz w swoim życiu.
A ty? Czy ty? Już rozumiesz też
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Owszem. Była pionkiem, który przesuwał wedle własnego uznania i prowadził na niej coś w postaci eksperymentu, chociaż to nie legilimencji zawdzięczał to, co osiągnął. Wiedza i manipulacja starczała, żeby przewrócić do góry nogami życie nastoletniej wtedy dziewczyny. Ktoś kto otworzył jej świat równocześnie tak samo wspaniały jak i zakazany, musiał mieć trwałe miejsce w jej sercu. Pytanie było takie czy to coś miało przetrwać rozłąkę tak długą, jaką planował. Możliwe że miał to być faktycznie rok lub krócej. Albo dłużej. Wszystko miało na to wpływ i zapewne nie raz miał się o tym przekonać. Mimo to nie chciał się poddawać i pragnął tego zadania ponad to, co miał wcześniej. Otwierało przed nim drogę do większych, bardziej znaczących rzeczy, o których mógł nawet nie mieć pojęcia. Co prawda były takie chwile, w których nie myślał o swoich misjach, wyborach, których będzie musiał dokonać czy analizie - tak bliskiej i naturalnej w jego życiu niczym powietrze. I teraz też wyrzucił to sobie z głowy, mogąc napawać się inną przyjemnością, którą doceniał na równi z resztą wymienionych atutów człowieczeństwa. Niepoprawny esteta pokroju Runcorna musiał przyznać, że nie było nic lepszego nad mieszankę równie wybuchową i nieprzewidywalną. Bo nad nią nie można było sprawować kontroli bez względu na to, jak bardzo się tego pragnęło. Jeśli ktoś twierdził inaczej, kłamał. Musiałoby to być niezwykle zabawne, gdyby znalazło się w ustach kogoś takiego jak Quin. Chociaż raz mógł stwierdzić, że mówił prawdę. Ironia losu lubiła korzystać z okazji, by się trochę pośmiać. Jednak tym razem był umysłem tylko z nią. W tym budynku, w tym pokoju. Nie dało się tego odpędzić, szczególnie jeśli jej ciało jeszcze reagowało idealnie, zupełnie jakby zsynchronizowało się z jego własnymi ruchami. Nie widział już czerwonych policzków, które płonęły na twarzy Marianny. Była za blisko i zbyt skutecznie zajęła jego głowę. Musiał jej to oddać, szczególnie że wiedział, że się bała. Niewiedza w tym wypadku ze strony szatynki była dla niego czymś w rodzaju pożywki. Im mniej wiedziała, tym on czuł się silniejszy. W końcu sama pękła i zbliżyła się na tyle, by złożyć na jego ustach pocałunek. Smakowała tak samo jak niewielka ilość alkoholu, który wcześniej wypił, chociaż mógłby przysiąc, że wyczuwał również pewną drobną słodkość przypominającą truskawki. Później miał być całkiem zadowolony z jej ruchu - przekroczyła granicę, nie wiedząc czy mogła. Ale nie obchodziły jej konsekwencje i wiedział, że kiedyś będzie to mogła wykorzystać. Dokładnie tak jak teraz. Gdy dotknęła jego koszuli, nie powstrzymał delikatnych dłoni. Zamiast tego przeniósł swoją i wsunął ją w gęste włosy, napawając się ich miękkością. Równocześnie przysunął dziewczynę bliżej, nie przestając całować znajomych warg. Czuł jak wciąż drżała tak przyjemnie i pobudzająco. W końcu jednak wymusił na niej złapanie oddechu,
- Spójrz na mnie - powiedział, odszukując jej wzrok, a nawet łapiąc ją za podbródek i każąc podnieść na siebie spojrzenie. Była głodna i spragniona. Musiała mu jednak odpowiedzieć na to nieme pytanie, które wyrażały jego gesty, oczy i mimika. Znała jego decyzję, ale w tej chwili zależało mu w pewien niewyjaśniony sposób na tym, żeby jeszcze raz pomyślała. I bez tego była jego.
- Spójrz na mnie - powiedział, odszukując jej wzrok, a nawet łapiąc ją za podbródek i każąc podnieść na siebie spojrzenie. Była głodna i spragniona. Musiała mu jednak odpowiedzieć na to nieme pytanie, które wyrażały jego gesty, oczy i mimika. Znała jego decyzję, ale w tej chwili zależało mu w pewien niewyjaśniony sposób na tym, żeby jeszcze raz pomyślała. I bez tego była jego.
Lasciate ogne speranza, voi ch’intrate.
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.
Quinlan Runcorn
Zawód : szpieg wiedźmiej straży
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
For every life you save, there's a million new ways to die
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Przełamanie tej cienkiej granicy, przekroczenie jej bez pozwolenia było dla Marianny wielkim wyczynem. Zawsze starała się kontrolować, była mu posłuszna i jeśli jej na coś nie pozwalał w kontaktach między nimi, to tego nie robiła. Tyle razy tak bardzo chciała zrobić ten krok, potrafiła się jednak zahamować. Kiedyś było to łatwiejsze bo i sam Quinlan jej nie prowokował. Dzisiaj to zrobił, sam zaczął, wystawiając jej emocje na próbę. Sprawdzał ile wytrzyma, ile ma w sobie samozaparcia, aby nie poddać się sercu, a cierpliwie czekać na jego pozwolenie. Mari mała ogromną nadzieję, że dobrze odczuła jego ruchy, że faktycznie były one zaproszeniem do działania, do tego, aby zaryzykowała i pokazała czego tak naprawdę chce. A chciała jego. Pragnęła go jak nic innego i nie wyobrażała sobie, że mieliby teraz przestać. Zbyt wiele emocji wypuściła, uwalniały się z klatki, w której je trzymała i obejmowały całe jej ciało, przejmując nad nim kontrolę. Jeszcze zachowywała jasność umysłu, jeszcze potrafiła dozować swoje ruchy, dostosowywać je do sytuacji, do działania mężczyzny, którego w tym momencie całowała. Jego usta smakowały tak dobrze, jak najdroższy owoc, którego miała szansę skosztować po raz pierwszy w życiu. I tak przecież faktycznie było. Czuła alkohol, czuła męski zapach, zapach jego skóry. Dłonie rozpinały guzik za guzikiem, a ona, mimo że brakowało już tchu, nie mogła się oderwać. Było jej tak dobrze u jego boku.
Gdyby Quinlan nie zmusił Marianny do tego, aby się odsunęła, na pewno by tego nie zrobiła. Wydała z siebie pomruk niezadowolenia, gdy odciągał jej głowę, gdy przestawał ją całować. Niechętnie, ale uniosła głowę i posłusznie spojrzała mu w oczy. Tak jak jej kazał. Na początku nie wiedziała o co mu chodzi, czy jej sygnały nie były zbyt oczywiste? Pragnęła go, pragnęła przeżyć to właśnie z nim, ale Runcorn swoim spojrzeniem kazał jej jeszcze raz się zastanowić. Zacisnęła usta. Zastanowiła się przez chwilę, przez bardzo krótką chwilę. Nie spuszczając wzroku rozpięła kolejny guzik, jeden z ostatnich, a swoimi dłońmi dotknęła jego torsu. Podjęła już decyzję. Dzisiaj chciała być jego.
Gdyby wiedziała jak to się skończy, na pewno by się nie zgodziła. Gdyby wiedziała, że jutro obudzi się sama a Quinlana nie będzie w Londynie, odsunęła by się; gdyby wiedziała jak bardzo będzie przez niego cierpieć nigdy by się na to nie zdecydowała. Ale nie wiedziała. Nie wiedziała, że zostanie sama, wrzucona na głęboką wodę bez deski ratunkowej, gdzie będzie musiała poradzić sobie sama ze swoimi emocjami - złością, rozżaleniem, niepewnością. Jeszcze nie wiedziała, że już za kilka dni, gdy zorientuje się co tak naprawdę się stało, poczuje się jak zabaweczka, która została wykorzystana, a potem zostawiona na śmietniku. Jeszcze nie wiedziała jak bardzo przeżyje ich rozłąkę i ile będzie ją to kosztować. A dzięki temu, że nie wiedziała, miała wolną głowę. Mogła skupić się na tym co tu i teraz, na jego ciele, na uczuciach, którymi go darzyła, na zadowoleniu jego i siebie.
- Kocham cię - mruknęła, nie zdając sobie sprawy z tego, jak niewiele te słowa będą dla niego znaczyć, gdy dla Marianny są ogromnie ważnym wyznaniem.
Przysunęła się do niego ponownie i, stając delikatnie na palcach, ponowne wbiła się w jego usta. Tym razem bardziej śmiało, łapczywie, pragnąć jego zainteresowania.
Gdyby Quinlan nie zmusił Marianny do tego, aby się odsunęła, na pewno by tego nie zrobiła. Wydała z siebie pomruk niezadowolenia, gdy odciągał jej głowę, gdy przestawał ją całować. Niechętnie, ale uniosła głowę i posłusznie spojrzała mu w oczy. Tak jak jej kazał. Na początku nie wiedziała o co mu chodzi, czy jej sygnały nie były zbyt oczywiste? Pragnęła go, pragnęła przeżyć to właśnie z nim, ale Runcorn swoim spojrzeniem kazał jej jeszcze raz się zastanowić. Zacisnęła usta. Zastanowiła się przez chwilę, przez bardzo krótką chwilę. Nie spuszczając wzroku rozpięła kolejny guzik, jeden z ostatnich, a swoimi dłońmi dotknęła jego torsu. Podjęła już decyzję. Dzisiaj chciała być jego.
Gdyby wiedziała jak to się skończy, na pewno by się nie zgodziła. Gdyby wiedziała, że jutro obudzi się sama a Quinlana nie będzie w Londynie, odsunęła by się; gdyby wiedziała jak bardzo będzie przez niego cierpieć nigdy by się na to nie zdecydowała. Ale nie wiedziała. Nie wiedziała, że zostanie sama, wrzucona na głęboką wodę bez deski ratunkowej, gdzie będzie musiała poradzić sobie sama ze swoimi emocjami - złością, rozżaleniem, niepewnością. Jeszcze nie wiedziała, że już za kilka dni, gdy zorientuje się co tak naprawdę się stało, poczuje się jak zabaweczka, która została wykorzystana, a potem zostawiona na śmietniku. Jeszcze nie wiedziała jak bardzo przeżyje ich rozłąkę i ile będzie ją to kosztować. A dzięki temu, że nie wiedziała, miała wolną głowę. Mogła skupić się na tym co tu i teraz, na jego ciele, na uczuciach, którymi go darzyła, na zadowoleniu jego i siebie.
- Kocham cię - mruknęła, nie zdając sobie sprawy z tego, jak niewiele te słowa będą dla niego znaczyć, gdy dla Marianny są ogromnie ważnym wyznaniem.
Przysunęła się do niego ponownie i, stając delikatnie na palcach, ponowne wbiła się w jego usta. Tym razem bardziej śmiało, łapczywie, pragnąć jego zainteresowania.
A ty? Czy ty? Już rozumiesz też
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
To była jej decyzja. I musiała zdawać sobie z tego sprawę. Już wkrótce miała wyrzucać sobie, że się zgodziła, chociaż dawał jej szansę na odwrót. Był kłamcą, manipulatorem. Zwodził ją, jednak zawsze na koniec miało zostać obwinianie samej siebie. Zniszczone wnętrze mogło się wydawać ruiną nie do odbudowania, ale Runcorn za bardzo przywiązał się, za dobrze znał Mariannę. Stać ją było na więcej i gniew, nienawiść miały sprawić, że się odbuduje w przyszłości. Bo ból trwał krótko, blizny miały przypominać o dawnych błędach, a własna rozkosz związana z pokonaniem dawnych demonów miała trwać wiecznie. Wiedział, co zastanie przy ich następnym spotkaniu. Na pewno miało być zupełnie inne niż to, ale w tej chwili nie miało to znaczenia. Jeśli tak, miało to oznaczać, że wszystko szło zgodnie z planem. Bo od miłości do nienawiści istniała bardzo cienka droga. Ludzie jedynie zapominali o jednym - że działało to w dwie strony.
Mari nie przypominała siebie z poprzednich dni. Tak samo jak Quin ją hamował pod niektórymi względami, tak lekkie przyzwolenie sprawiło, że wyzbyła się wstydu i maski delikatnej stażystki uzdrowicielstwa. Polubił tę zmianę, chociaż już nigdy nie miał zobaczyć jej w tym niewinnym wydaniu. Bo od teraz wszystko miało się zmienić. Dwa słowa które do niego skierowała należały do niej. On nie mógł jej tego powiedzieć, bo nie wiedział, co to oznaczało. Był pusty, nastawiony na spełnianie własnych ambicji i chwilowych przyjemności. Ciężko było powiedzieć czy gdzieś jeszcze znajdowali się tacy ludzie. Jego ojciec umarł, więc Runcorn został sam. Bez autorytetu i bez tego co mylnie nazywał miłością. Zamiast jednak dawać jej czas na rozmyślania, odciągnął uwagę od odpowiedzi i skierował delikatnie ich kroki w stronę łóżka, na którym wcześniej siedzieli. W międzyczasie powędrował dłońmi do krawędzi jej bluzki, by unieść ją w górę i poczuć pod nią gładką skórę. Skupił się przez chwilę na znajomej szyi, ale gdy pozwoliła się położyć, wbił się w usta Marianny jeszcze raz tylko mocniej niż wcześniej. Charakterystyczny, nieco zachrypnięty śmiech wydobył się z jego gardła.
Lepiej byłoby dla niej, gdyby nie była czarownicą, a spotkaną na jego drodze kobietą mugolskiej krwi. By mógł z łatwością przejąć kontrolę na dalszymi jej losami. Właśnie dlatego najwięcej czasu spędzał właśnie na szkoleniu się na przedstawicielkach płci pięknej z drugiej strony lustra. Bez wiedzy o świecie czarodziejów i bez żadnych wspomnień o nim na koniec. Wyciągał z nich obrazy swojej twarzy, obecności, zapachu, smaku... Po prostu pustka, do której nie mogły nigdy wrócić. Nie mogły niczego wspominać. Zupełnie jakby nic się nie stało, a poddawane wątpliwościom utracone chwile były jedynie dawnymi, zapomnianymi już snami. Magia była naprawdę zachwycającą rzeczą, dzięki której mógł mijać osoby z zaledwie kilku dni na ulicy i nie miały prawa go poznać. Nie potrafiłyby powiedzieć, skąd go znają, chociaż możliwe że jego twarz mogła im coś przypominać. Zaraz jednak miały o tym zapomnieć, gdy szły w południe po ulicach miasta. A Mari? Ona nie miała mieć tego luksusu. Nie mogła zapomnieć o tym, co się działo, nie mogła zapomnieć o słowach i gestach. Nie mogła zapomnieć o nim samym. W pewien sposób była jego najboleśniejszym eksperymentem, który miał zostać rozszarpany na miliony kawałków i posklejany bez jego udziału w być może bardzo pokraczny sposób. Mogła i miała go nienawidzić. Za to wszystko co jej zrobił i za to, co miało się jeszcze wydarzyć. Mogła myśleć o nim wszystko, ale jedna rzecz się nie zmieniła. Pamiętała go, a to było najważniejsze.
Mari nie przypominała siebie z poprzednich dni. Tak samo jak Quin ją hamował pod niektórymi względami, tak lekkie przyzwolenie sprawiło, że wyzbyła się wstydu i maski delikatnej stażystki uzdrowicielstwa. Polubił tę zmianę, chociaż już nigdy nie miał zobaczyć jej w tym niewinnym wydaniu. Bo od teraz wszystko miało się zmienić. Dwa słowa które do niego skierowała należały do niej. On nie mógł jej tego powiedzieć, bo nie wiedział, co to oznaczało. Był pusty, nastawiony na spełnianie własnych ambicji i chwilowych przyjemności. Ciężko było powiedzieć czy gdzieś jeszcze znajdowali się tacy ludzie. Jego ojciec umarł, więc Runcorn został sam. Bez autorytetu i bez tego co mylnie nazywał miłością. Zamiast jednak dawać jej czas na rozmyślania, odciągnął uwagę od odpowiedzi i skierował delikatnie ich kroki w stronę łóżka, na którym wcześniej siedzieli. W międzyczasie powędrował dłońmi do krawędzi jej bluzki, by unieść ją w górę i poczuć pod nią gładką skórę. Skupił się przez chwilę na znajomej szyi, ale gdy pozwoliła się położyć, wbił się w usta Marianny jeszcze raz tylko mocniej niż wcześniej. Charakterystyczny, nieco zachrypnięty śmiech wydobył się z jego gardła.
Lepiej byłoby dla niej, gdyby nie była czarownicą, a spotkaną na jego drodze kobietą mugolskiej krwi. By mógł z łatwością przejąć kontrolę na dalszymi jej losami. Właśnie dlatego najwięcej czasu spędzał właśnie na szkoleniu się na przedstawicielkach płci pięknej z drugiej strony lustra. Bez wiedzy o świecie czarodziejów i bez żadnych wspomnień o nim na koniec. Wyciągał z nich obrazy swojej twarzy, obecności, zapachu, smaku... Po prostu pustka, do której nie mogły nigdy wrócić. Nie mogły niczego wspominać. Zupełnie jakby nic się nie stało, a poddawane wątpliwościom utracone chwile były jedynie dawnymi, zapomnianymi już snami. Magia była naprawdę zachwycającą rzeczą, dzięki której mógł mijać osoby z zaledwie kilku dni na ulicy i nie miały prawa go poznać. Nie potrafiłyby powiedzieć, skąd go znają, chociaż możliwe że jego twarz mogła im coś przypominać. Zaraz jednak miały o tym zapomnieć, gdy szły w południe po ulicach miasta. A Mari? Ona nie miała mieć tego luksusu. Nie mogła zapomnieć o tym, co się działo, nie mogła zapomnieć o słowach i gestach. Nie mogła zapomnieć o nim samym. W pewien sposób była jego najboleśniejszym eksperymentem, który miał zostać rozszarpany na miliony kawałków i posklejany bez jego udziału w być może bardzo pokraczny sposób. Mogła i miała go nienawidzić. Za to wszystko co jej zrobił i za to, co miało się jeszcze wydarzyć. Mogła myśleć o nim wszystko, ale jedna rzecz się nie zmieniła. Pamiętała go, a to było najważniejsze.
Lasciate ogne speranza, voi ch’intrate.
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.
Quinlan Runcorn
Zawód : szpieg wiedźmiej straży
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
For every life you save, there's a million new ways to die
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Dom Marianny, koniec 1954
Szybka odpowiedź