Plac Piccadilly Circus
Strona 21 z 22 • 1 ... 12 ... 20, 21, 22
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Plac Piccadilly Circus
Plac Piccadilly Circus przecina ulice West End, centrum teatralnego Londynu. To częste miejsce spotkań młodzieży, blisko kultury, oraz jedna z bardziej rozpoznawalnych atrakcji turystycznych miasta. Gwarny i mocno zatłoczony, usytuowany w pobliżu dużej ilości mniej lub bardziej znanych kawiarenek i sklepików otoczony jest wieloma starymi kamieniczkami.
Pośrodku placu, na podwyższeniu, znajduje się urokliwa fontanna z figurką bożka Anternosa, chłopca o motylich skrzydłach, który symbolizuje nieszczęśliwą miłość. Na schodach pod fontanną gromadzą się młodzi ludzie.
Pośrodku placu, na podwyższeniu, znajduje się urokliwa fontanna z figurką bożka Anternosa, chłopca o motylich skrzydłach, który symbolizuje nieszczęśliwą miłość. Na schodach pod fontanną gromadzą się młodzi ludzie.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Nie chciała widzieć, jak wyglądała sytuacja w kawiarni, jak bardzo zawiedli, ile żyć ciąży im na sumieniu. Nie chciała znać twarzy oprawców, wiedzieć, że ktoś, z kim witała się przez ostatnie miesiące, mógł mieć krew niewinnych na rękach. Jak bardzo ktoś, kogo wydawało się znać, uważać za porządnego może popaść w zezwierzęcenie. Mogła się też cieszyć, że zaklęcie, którego użyła było tak silne, że nie sprawi im problemów w przyszłości, że mogą zachować maskę, iż wszystko jest w porządku, choć przecież nie było, a ona nie cieszyła się wcale. Mugolka wyglądała źle, poczucie wartości oraz pewność Kaelie umierały w męczarniach i jedyne czego pragnęła, to ukryć się pod gęstym materiałem ciężkich koców, w nadziei, że to wszystko było tylko złym snem, a ją obudzi zaraz cios łokcia kuzynki, każącej jej wynosić się z mieszkania tylko dlatego, że kot dziewczyny zdecydował się spać z Potterówną. Rzuca ostatnie spojrzenie w stronę wyjścia z uliczki, palcem dotykając monety i zastanawia się, czy ciała ścielące ziemię wokół posążka opuszczą kiedykolwiek jej sny i myśli.
| zt
| zt
I can still breathe,
so I'm fine
so I'm fine
13 września 1957
Trzynaście godzin - przez mniej więcej tyle czasu Nicholas pochylał się nad notatkami i podręcznikami poświęconymi jego obszarowi zainteresowań, zapominając o otaczającym go świecie. Rozpostarte za oknem niebo zdążyło zblaknąć, a szaleńczy świergot ptaków zwiastował niechybne nadejście poranka. Dźwięk towarzyszący ich radosnym konwersacjom utrudniał koncentrację na tajnikach sztuki transmutacji, szczególnie po nieprzespanej nocy, toteż chcąc nie chcąc, młody adept zmuszony został do opuszczenia dotychczas pilnie strzeżonego posterunku. Prawdę powiedziawszy, z pozoru zwyczajne zadanie wcale nie należało do najłatwiejszych. Nie tylko plecy, ale całe ciało zesztywniało, zastygając w trudnej do zmiany pozycji. Metodą małych kroczków Nicholas stopniowo zdołał podnieść się z fotela, rozciągnąć obolałe mięśnie i "rozchodzić" zdrętwiałe kończyny. Nie zamierzał uzupełniać snu, kiedy nadchodziła pora rozpoczęcia nowego dnia, ale po krótkim namyśle postanowił coś przekąsić i zaczerpnąć trochę świeżego powietrza dla otrzeźwienia umysłu. Opuszczając cztery ściany, bezlitośnie ganił samego siebie za dopuszczenie do podobnej sytuacji. Brak regularnego odpoczynku nieszczególnie mu służył, a ślęczenie z nosem w papierach mogło wręcz zaszkodzić jego zdrowiu oraz sylwetce. Arystokrata z garbem wielkości melona, któż to widział! Aż się wzdrygnął na samą myśl.
Nie zastanawiał się nad tym, dokąd zmierza, a stopy same poniosły go ku ośrodkom kultury West Endu. Zdążył polubić tę część miasta, a mijając wypełnione gośćmi kawiarenki, w przypływie dobrego nastroju uśmiechnął się pod nosem. Towarzyszące mu znużenie powoli ustępowało, co pozwalało nogom poruszać się nieco szybciej oraz zwinniej. Przystanął tylko na moment, żeby raczej bezrefleksyjnie popatrzeć na zajmującą centralne miejsce fontannę. Stojąca na palcach figurka Anternosa celowała kierowała swój maleńki łuk prosto w jego stronę, figlarnie błyszcząc w promieniach rozpoczynającego wędrówkę słońca. Nieszczęśliwa miłość, co? To dobre dla zaczytanych w romansach panien. Zazwyczaj tłumnie oblegające fontannę, a dziś dopiero występujących w mniejszych grupach lub nawet pojedynczo młodziki raczej nie zgodziłyby się z jego sceptycznym, wręcz pogardliwym podejściem do sercowych rozterek.
Rzut kostką dla Regiego!
Trzynaście godzin - przez mniej więcej tyle czasu Nicholas pochylał się nad notatkami i podręcznikami poświęconymi jego obszarowi zainteresowań, zapominając o otaczającym go świecie. Rozpostarte za oknem niebo zdążyło zblaknąć, a szaleńczy świergot ptaków zwiastował niechybne nadejście poranka. Dźwięk towarzyszący ich radosnym konwersacjom utrudniał koncentrację na tajnikach sztuki transmutacji, szczególnie po nieprzespanej nocy, toteż chcąc nie chcąc, młody adept zmuszony został do opuszczenia dotychczas pilnie strzeżonego posterunku. Prawdę powiedziawszy, z pozoru zwyczajne zadanie wcale nie należało do najłatwiejszych. Nie tylko plecy, ale całe ciało zesztywniało, zastygając w trudnej do zmiany pozycji. Metodą małych kroczków Nicholas stopniowo zdołał podnieść się z fotela, rozciągnąć obolałe mięśnie i "rozchodzić" zdrętwiałe kończyny. Nie zamierzał uzupełniać snu, kiedy nadchodziła pora rozpoczęcia nowego dnia, ale po krótkim namyśle postanowił coś przekąsić i zaczerpnąć trochę świeżego powietrza dla otrzeźwienia umysłu. Opuszczając cztery ściany, bezlitośnie ganił samego siebie za dopuszczenie do podobnej sytuacji. Brak regularnego odpoczynku nieszczególnie mu służył, a ślęczenie z nosem w papierach mogło wręcz zaszkodzić jego zdrowiu oraz sylwetce. Arystokrata z garbem wielkości melona, któż to widział! Aż się wzdrygnął na samą myśl.
Nie zastanawiał się nad tym, dokąd zmierza, a stopy same poniosły go ku ośrodkom kultury West Endu. Zdążył polubić tę część miasta, a mijając wypełnione gośćmi kawiarenki, w przypływie dobrego nastroju uśmiechnął się pod nosem. Towarzyszące mu znużenie powoli ustępowało, co pozwalało nogom poruszać się nieco szybciej oraz zwinniej. Przystanął tylko na moment, żeby raczej bezrefleksyjnie popatrzeć na zajmującą centralne miejsce fontannę. Stojąca na palcach figurka Anternosa celowała kierowała swój maleńki łuk prosto w jego stronę, figlarnie błyszcząc w promieniach rozpoczynającego wędrówkę słońca. Nieszczęśliwa miłość, co? To dobre dla zaczytanych w romansach panien. Zazwyczaj tłumnie oblegające fontannę, a dziś dopiero występujących w mniejszych grupach lub nawet pojedynczo młodziki raczej nie zgodziłyby się z jego sceptycznym, wręcz pogardliwym podejściem do sercowych rozterek.
Rzut kostką dla Regiego!
The member 'Nicholas Bulstrode' has done the following action : Rzut kością
'Londyn' :
'Londyn' :
Dobrze wiedział, że było to ryzykowne, tak po prostu przemieniać się w twarz jednego ze szlachciców. Niestety jego praca wymagała wielu poświęceń, a jednym z nich było utracenie rozsądku na rzecz przetrwania. Tym razem wymagało to jedynie bardzo mało podejrzliwego przemytu, którym zajmował się nie kto inny jak Remy. Niestety na potrzeby pojawienia się w pewnych okolicach, musiał przybierać nieco inne, dostojniejsze lico, które było rozpoznawalne wśród wysoko urodzonych jako Nicholaus Bulstrode. Sama przemiana nie była zbyt ciężka, choć zdecydowanie niedopasowany do codziennego przydługawy płaszcz sprawiał, że nie był zbyt szybko rozpoznawalny. Dodatkowo ta czapka nasunięta na głowę i bardzo nieschludne, wysokie buty. Postawiony kołnierz na szczęście zasłaniał połowę jego twarzy, jednakże przechodząc obok innych osób, nie był w stanie w pełni się zakrywać. Zdradzały go zielone oczy i prościutki, wręcz nieskalany pięścią nos. Raczej nikt nie podejrzewałby takiego chłystka o grację i elegancję, która była zauważalna w jego... prawdziwej personie, pozostającej nadal niezauważoną przez metamorfomaga.
Bez entuzjazmu podszedł do skandującego tłumu, starając się ujrzeć choćby małą wyrwę, którą zdołałby przedostać się na drugą stronę. Cholerni manifestanci, musiał ich zwyczajnie przeczekać. Drapiąc się po nieswojej twarzy, zaczął szukać jakiejś drogi, którą mógłby obejść krzykaczy, może na końcu ich kordonu? Pomyślał od razu, odchodząc od tłumu i jak porządny obywatel skierował się do figurki bożka, którego w żaden konkretny sposób nie był w stanie skojarzyć. Niby pamiętał o amorach i takich tam, ale czy miało to jakieś odniesienie do tego konkretnego miejsca? Raczej niespecjalnie przejmując się, dlaczegóż to centralny punkt placu posiada tak wymowną postać, Weasley kontynuował swoją wędrówkę, kątem oka zauważając postać, bardzo znajomą postać, na którą patrzył niczym na odbicie w lutrze lub tafli wody. Nie zapowiadało się to zbyt dobrze, a znając swoje ostatnie szczęście, wolał już unikać wszelakich konfrontacji, dlatego niby niepostrzeżenie wyprostował nieco mocniej swój kołnierz, żeby zaraz oprzeć się o pobliski budynek i w kilkumetrowej odległości poobserwować wszystkich zgromadzonych przy placu. Nie miał zamiaru przykuwać nikogo wzroku, choć niestety jego przemienione tęczówki delikatnie zdradzały obiekt jego obserwacji, a wszystko przez powroty do postaci prawdziwego Nicholasa. Czemu musiał znaleźć się dokładnie w tym samym miejscu i czasie co on?
| Ukrywanie się II, kostka 28
Bez entuzjazmu podszedł do skandującego tłumu, starając się ujrzeć choćby małą wyrwę, którą zdołałby przedostać się na drugą stronę. Cholerni manifestanci, musiał ich zwyczajnie przeczekać. Drapiąc się po nieswojej twarzy, zaczął szukać jakiejś drogi, którą mógłby obejść krzykaczy, może na końcu ich kordonu? Pomyślał od razu, odchodząc od tłumu i jak porządny obywatel skierował się do figurki bożka, którego w żaden konkretny sposób nie był w stanie skojarzyć. Niby pamiętał o amorach i takich tam, ale czy miało to jakieś odniesienie do tego konkretnego miejsca? Raczej niespecjalnie przejmując się, dlaczegóż to centralny punkt placu posiada tak wymowną postać, Weasley kontynuował swoją wędrówkę, kątem oka zauważając postać, bardzo znajomą postać, na którą patrzył niczym na odbicie w lutrze lub tafli wody. Nie zapowiadało się to zbyt dobrze, a znając swoje ostatnie szczęście, wolał już unikać wszelakich konfrontacji, dlatego niby niepostrzeżenie wyprostował nieco mocniej swój kołnierz, żeby zaraz oprzeć się o pobliski budynek i w kilkumetrowej odległości poobserwować wszystkich zgromadzonych przy placu. Nie miał zamiaru przykuwać nikogo wzroku, choć niestety jego przemienione tęczówki delikatnie zdradzały obiekt jego obserwacji, a wszystko przez powroty do postaci prawdziwego Nicholasa. Czemu musiał znaleźć się dokładnie w tym samym miejscu i czasie co on?
| Ukrywanie się II, kostka 28
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
A zanosiło się na taki spokojny poranek!
Nicholas oderwał wzrok od rzeźby, postanawiając minąć ją i przejść na drugą stronę ulicy - w samą porę, by stanąć oko w oko z rozjuszonym tłumem zwolenników podziału magicznej społeczności. Naprawdę nie miał nic przeciwko zgromadzeniom o charakterze politycznym, jednak donośne skandowanie nawet najwznioślejszych haseł i wyspanego człowieka mogłoby przyprawić o hemikranię. Co więcej, o ile mógłby nawet wspaniałomyślnie wybaczyć manifestantom atakujący go znienacka ból głowy, blokowanie mu drogi, którą właśnie planował przekroczyć, wystawiło jego cierpliwość na ciężką próbę. Jako że nieszczególnie wypadało mu przysiąść na stopniach okalających figurę, pozwolił sobie jedynie na oparcie ręki o otaczający fontannę murek i obrzucenie maszerujących ludzi wzrokiem z pewnej wysokości. Przeklęta ciżba zdawała się nie mieć końca! Przez głowę przemknęło mu, że niezależnie od zgodności reprezentowanych przez niego i demonstrantów poglądów, awanturowanie się w miejscu publicznym jest prymitywne, wręcz niegodne wysoko urodzonych czarodziejów. Z tej racji, jak na szlachcica przystało, pozwolił sobie na powtórzenie w myślach kilku nieparlamentarnych słów pod adresem rozsierdzonej tłuszczy i westchnął głęboko. Wprawdzie równie zrzędliwe nastawienie oraz nastrój pasowały bardziej do zgorzkniałego seniora niż względnie młodego czarodzieja, ale niech tylko ktoś spróbuje mu to wypominać.
Zaabsorbowany wyklinaniem, na czym świat stoi, w pierwszym momencie nie zwrócił szczególnej uwagi na łopot skrzydeł frunącej nad jego głową sowy. Zareagował dopiero wtedy, gdy przed oczyma mignęła mu żywo czerwona koperta; instynktownie wyciągnąwszy przed siebie obie ręce, pochwycił ją i przypatrzył się jej nieco bezrozumnym spojrzeniem. Brakowało nadawcy, za to adresatem był bez wątpienia on sam lub ktoś o identycznych personaliach.
I nagle szeroko rozwarł oczy z przerażenia, orientując się, co tak właściwie dzierży w dłoniach. W panice zerknął na zalewający plac tłum, potem na radośnie szumiącą fontannę i znów na tłum. Nie myśląc wiele, zbiegł po niskich schodkach, zamierzając wmieszać się między manifestantów i w jakiś sposób przedrzeć się na drugą stronę, do jakiegoś bezpiecznego, pozbawionego świadków zaułka, w którym można wysłuchać treści wyjca bez narażania się na kolosalną kompromitację.
Spostrzegawczość (II), test przeciwstawny: 26
Nicholas oderwał wzrok od rzeźby, postanawiając minąć ją i przejść na drugą stronę ulicy - w samą porę, by stanąć oko w oko z rozjuszonym tłumem zwolenników podziału magicznej społeczności. Naprawdę nie miał nic przeciwko zgromadzeniom o charakterze politycznym, jednak donośne skandowanie nawet najwznioślejszych haseł i wyspanego człowieka mogłoby przyprawić o hemikranię. Co więcej, o ile mógłby nawet wspaniałomyślnie wybaczyć manifestantom atakujący go znienacka ból głowy, blokowanie mu drogi, którą właśnie planował przekroczyć, wystawiło jego cierpliwość na ciężką próbę. Jako że nieszczególnie wypadało mu przysiąść na stopniach okalających figurę, pozwolił sobie jedynie na oparcie ręki o otaczający fontannę murek i obrzucenie maszerujących ludzi wzrokiem z pewnej wysokości. Przeklęta ciżba zdawała się nie mieć końca! Przez głowę przemknęło mu, że niezależnie od zgodności reprezentowanych przez niego i demonstrantów poglądów, awanturowanie się w miejscu publicznym jest prymitywne, wręcz niegodne wysoko urodzonych czarodziejów. Z tej racji, jak na szlachcica przystało, pozwolił sobie na powtórzenie w myślach kilku nieparlamentarnych słów pod adresem rozsierdzonej tłuszczy i westchnął głęboko. Wprawdzie równie zrzędliwe nastawienie oraz nastrój pasowały bardziej do zgorzkniałego seniora niż względnie młodego czarodzieja, ale niech tylko ktoś spróbuje mu to wypominać.
Zaabsorbowany wyklinaniem, na czym świat stoi, w pierwszym momencie nie zwrócił szczególnej uwagi na łopot skrzydeł frunącej nad jego głową sowy. Zareagował dopiero wtedy, gdy przed oczyma mignęła mu żywo czerwona koperta; instynktownie wyciągnąwszy przed siebie obie ręce, pochwycił ją i przypatrzył się jej nieco bezrozumnym spojrzeniem. Brakowało nadawcy, za to adresatem był bez wątpienia on sam lub ktoś o identycznych personaliach.
I nagle szeroko rozwarł oczy z przerażenia, orientując się, co tak właściwie dzierży w dłoniach. W panice zerknął na zalewający plac tłum, potem na radośnie szumiącą fontannę i znów na tłum. Nie myśląc wiele, zbiegł po niskich schodkach, zamierzając wmieszać się między manifestantów i w jakiś sposób przedrzeć się na drugą stronę, do jakiegoś bezpiecznego, pozbawionego świadków zaułka, w którym można wysłuchać treści wyjca bez narażania się na kolosalną kompromitację.
Spostrzegawczość (II), test przeciwstawny: 26
Oparty o budynek spoglądał na wykwintnie ubranego szlachcica, którego nie sposób było ominąć przez przyciągającą wzrok posturę przy centralnym punkcie. Wyprostowany, dumny i wciąż stojący w tym samym miejscu, co znacznie pogarszało pozycję przemienionego rudzielca oczekującego, aż tamten zniknie z placu.
Zakleszczony pomiędzy protestantami a przejściem obok szanownego pana Blustrode zauważył pewną nieprawidłowość, o ile obecny stan Londynu można było uznać za przyjętą przez wszystkich normę. Początkowo nawet nie zwrócił szczególnej uwagi na sowę, która pojawiła się gdzieś na nieboskłonie. Dopiero kiedy list wylądował przy obserwowanym Nicholasie, Weasley zorientował się, że coś było zdecydowanie nie tak. Reakcja ciemnowłosego jedynie potwierdziła jego obawy, ponieważ niespodziewanie zerwał się do biegu, co pozostawiło metamorfomaga w jednym, dużym zaskoczeniu. Wprawdzie niezbyt dużo musiał myśleć o swoim położeniu, ponieważ jego nogi zwyczajnie ruszyły w tymże samym momencie, kiedy Bulstrode zaczął zbliżać się do tłumu.
O co mu chodzi? Zachodził sobie w głowę, nawet już puszczając mimochodem tę bezczelność sowy, która zwyczajnie odnalazła go przy fontannie i wręczyła list, jakby nigdy nic. Dawało to jedynie mocny argument poświadczający, że sprawy w Londynie nie miały się tak dobrze, bo przecież gdzie podziali się mugole? Może to właśnie ich wygonił ten rozszalały tłum? Weasley omal napluł sobie na brodę, myśląc o tych wszystkich istnieniach którym, co, zdołałby pomóc z jedną ze swoich pijackich gęb?
W trymiga znalazł się w miejscu, z którego Bulstrode próbował dostać się na drugą stronę ulicy, jakby starając się zniknąć z publicznej powierzchni. Ciekawość metamorfomaga nie pozwalała mu niestety odpuścić tej wycieczki śladami szybko poruszającego się szlachcica, toteż od razu zanurkował w tłum, również przedostając się na drugą stronę.
Dopiero tam zorientował się, że mężczyzna, za którego był przemieniony, trzyma w ręku nie byle tam list, a wyjca, o którym nie chciał się z nikim dzielić. Weasley ze względu na swoje doświadczenie w wywiadzie znał kilka sztuczek, a jedną z nich było zwyczajne wyciszenie określonego pola, czy też interesantów, do których miałyby dojść informacje. W ten właśnie sposób Urien szybciutko doszedł do prostego wniosku, gdzie niestety nie było miejsca na żadną intrygę, bo w końcu kto by przesyłał coś ważnego w wyjcu? O ile oczywiście jego przewidywania i dosyć sprawny wzrok był na faktycznie dobrym tropie.
Kiedy tamten zniknął w zaułku, Weasley zdołał jedynie zatrzymać się przy skraju, żeby zaraz usłyszeć wspaniałą serenadę oferowaną ze strony zaczarowanego listu. Muffliato wywołał w głowie, zakreślając różdżką cały obszar za plecami ich dwójki, która zanurkowała w boczną uliczkę. Pomimo swojej okrutnej ciekawości, Weasley starał się nie przyciągać zbytnio uwagi nadętego arystokraty, dlatego też zaraz po zanurkowaniu za nim do uliczki, szybko próbował zniknąć z pola widzenia, chowając się za jednym ze śmietników.
| Muffliato 99
| Ukrywanie się II
Zakleszczony pomiędzy protestantami a przejściem obok szanownego pana Blustrode zauważył pewną nieprawidłowość, o ile obecny stan Londynu można było uznać za przyjętą przez wszystkich normę. Początkowo nawet nie zwrócił szczególnej uwagi na sowę, która pojawiła się gdzieś na nieboskłonie. Dopiero kiedy list wylądował przy obserwowanym Nicholasie, Weasley zorientował się, że coś było zdecydowanie nie tak. Reakcja ciemnowłosego jedynie potwierdziła jego obawy, ponieważ niespodziewanie zerwał się do biegu, co pozostawiło metamorfomaga w jednym, dużym zaskoczeniu. Wprawdzie niezbyt dużo musiał myśleć o swoim położeniu, ponieważ jego nogi zwyczajnie ruszyły w tymże samym momencie, kiedy Bulstrode zaczął zbliżać się do tłumu.
O co mu chodzi? Zachodził sobie w głowę, nawet już puszczając mimochodem tę bezczelność sowy, która zwyczajnie odnalazła go przy fontannie i wręczyła list, jakby nigdy nic. Dawało to jedynie mocny argument poświadczający, że sprawy w Londynie nie miały się tak dobrze, bo przecież gdzie podziali się mugole? Może to właśnie ich wygonił ten rozszalały tłum? Weasley omal napluł sobie na brodę, myśląc o tych wszystkich istnieniach którym, co, zdołałby pomóc z jedną ze swoich pijackich gęb?
W trymiga znalazł się w miejscu, z którego Bulstrode próbował dostać się na drugą stronę ulicy, jakby starając się zniknąć z publicznej powierzchni. Ciekawość metamorfomaga nie pozwalała mu niestety odpuścić tej wycieczki śladami szybko poruszającego się szlachcica, toteż od razu zanurkował w tłum, również przedostając się na drugą stronę.
Dopiero tam zorientował się, że mężczyzna, za którego był przemieniony, trzyma w ręku nie byle tam list, a wyjca, o którym nie chciał się z nikim dzielić. Weasley ze względu na swoje doświadczenie w wywiadzie znał kilka sztuczek, a jedną z nich było zwyczajne wyciszenie określonego pola, czy też interesantów, do których miałyby dojść informacje. W ten właśnie sposób Urien szybciutko doszedł do prostego wniosku, gdzie niestety nie było miejsca na żadną intrygę, bo w końcu kto by przesyłał coś ważnego w wyjcu? O ile oczywiście jego przewidywania i dosyć sprawny wzrok był na faktycznie dobrym tropie.
Kiedy tamten zniknął w zaułku, Weasley zdołał jedynie zatrzymać się przy skraju, żeby zaraz usłyszeć wspaniałą serenadę oferowaną ze strony zaczarowanego listu. Muffliato wywołał w głowie, zakreślając różdżką cały obszar za plecami ich dwójki, która zanurkowała w boczną uliczkę. Pomimo swojej okrutnej ciekawości, Weasley starał się nie przyciągać zbytnio uwagi nadętego arystokraty, dlatego też zaraz po zanurkowaniu za nim do uliczki, szybko próbował zniknąć z pola widzenia, chowając się za jednym ze śmietników.
| Muffliato 99
| Ukrywanie się II
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
The member 'Regi Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 85
'k100' : 85
W obliczu potężnego zagrożenia dla reputacji, jakie stanowił wyjec, drobiazgi pokroju savoir-vivre'u bezpardonowo schodziły na dalszy plan. Czując jak niespokojne serce łomocze mu w piersi, zdeterminowany Nicholas nie zwlekał z podjęciem próby przedostania się na drugą stronę: ku jakiejś bezpiecznej, wolnej od ludzi uliczce, w której dopełni się przeznaczenie rwącego się ku wolności listu. Bez zbędnych oporów przedzierał się przez tłum, tłum zaaferowany (dzięki niech będą Merlinowi) głoszeniem szlachetnych, wzniosłych i obecnie całkowicie ignorowanych przez niego ideałów. W tej chwili było mu wszystko jedno, co skandują protestujący - wystarczyło mu wiedzieć, że skoro wiwatują na cześć Lorda Voldemorta, prawdopodobieństwo natknięcia się na kilka znajomych twarzy drastycznie wzrasta. Niech więc krzyczą, niech krzyczą jak najgłośniej, a niewykluczone, że ostatecznie zabraknie trudnych świadków nieprzyjemnego wydarzenia. Cokolwiek skrywała w sobie koperta, Bulstrode nie wątpił, że po jej otwarciu jego duma zostanie wystawiona na szwank. Ego, jeżeli już musi, najchętniej przyjmuje przeszywające na wskroś ciosy w samotności.
Biorąc na siebie wszelkie skutki ograniczenia widoczności, w przypływie desperacji naciągnął kapelusz na nos i opuścił głowę ku ziemi. Kiedy tak parł naprzód, depcząc po stopach nieznanych mu czarodziejów i czarownic, przez myśl przemykały mu różne zaklęcia, które mogłyby, ale nie musiały, stworzyć dla niego zasłonę dymną. Obawa przed krótkotrwałym efektem oraz następującym po nim zwróceniem na siebie uwagi powstrzymała go przed tym krokiem. Gdyby tak dysponować świstoklikiem!
Odbił w boczny, na pierwszy rzut oka opuszczony zaułek w samą porę, by rozewrzeć kopertę i wysłuchać treści wiadomości z dala, jak mniemał, od innych osób. To, co wydarzyło się później, przekroczyło jego najśmielsze oczekiwania.
Nicholas był względnie opanowanym człowiekiem i rzadko dawał się ponieść panice. Pokładając dużo zaufania w swoim doświadczeniu, nie dawał też wiary bzdurnym przesądom. Miewał do czynienia z różnymi sytuacjami, ale po raz pierwszy w życiu przyszło mu zapoznawać się z wyjątkowo... oryginalnym, dobitnym wykonaniem Kociołka pełnego gorącej miłości. Wydobywający się z pergaminu dźwięczny sopran wnet podważył jego dotychczasowe osądy i wiedzę dotyczącą funkcjonowania świata.
Przeklęty bożek miłości.
Przeklęty trzynasty września.
Przeklęte zabobony.
Czy to możliwe, by Nicholas przypłacił swoją pracowitość chorobą umysłową? Lub jeszcze inaczej - czy to możliwe, żeby to działo się naprawdę? To jakiś żart, prawda? Beznadziejny, dziecinny dowcip, bo w jakim celu ktoś miałby robić mu coś podobnego?
Ocknął się z pierwszego szoku, kiedy cichnące tony piosenki ustąpiły deklamacji wyjątkowo nieprzystojnego wiersza. Z początku skamieniały z wrażenia Nicholas zapewne nie dostrzegłby przed sobą nawet ujeżdżającego słonia żonglera, toteż po odzyskaniu szczątków przytomności umysłu prędko obejrzał się za siebie w poszukiwaniu intruzów. Ciekawe, czy nadawczyni listu czai się gdzieś w pobliżu, chichocząc pod nosem i z rozbawieniem przypatrując się poczerwieniałym jak u uczniaka uszom Nicholasa. Uświadamiając sobie, że palą go policzki, mężczyzna bezradnie potarł je zwilgotniałymi i chłodnymi czubkami palców.
Na niewiele to się zdało. Co gorsza, wnosząc po pomysłowości i lekkiemu pióru twórcy, to jeszcze nie koniec udręki.
Spostrzegawczość II - 5
Biorąc na siebie wszelkie skutki ograniczenia widoczności, w przypływie desperacji naciągnął kapelusz na nos i opuścił głowę ku ziemi. Kiedy tak parł naprzód, depcząc po stopach nieznanych mu czarodziejów i czarownic, przez myśl przemykały mu różne zaklęcia, które mogłyby, ale nie musiały, stworzyć dla niego zasłonę dymną. Obawa przed krótkotrwałym efektem oraz następującym po nim zwróceniem na siebie uwagi powstrzymała go przed tym krokiem. Gdyby tak dysponować świstoklikiem!
Odbił w boczny, na pierwszy rzut oka opuszczony zaułek w samą porę, by rozewrzeć kopertę i wysłuchać treści wiadomości z dala, jak mniemał, od innych osób. To, co wydarzyło się później, przekroczyło jego najśmielsze oczekiwania.
Nicholas był względnie opanowanym człowiekiem i rzadko dawał się ponieść panice. Pokładając dużo zaufania w swoim doświadczeniu, nie dawał też wiary bzdurnym przesądom. Miewał do czynienia z różnymi sytuacjami, ale po raz pierwszy w życiu przyszło mu zapoznawać się z wyjątkowo... oryginalnym, dobitnym wykonaniem Kociołka pełnego gorącej miłości. Wydobywający się z pergaminu dźwięczny sopran wnet podważył jego dotychczasowe osądy i wiedzę dotyczącą funkcjonowania świata.
Przeklęty bożek miłości.
Przeklęty trzynasty września.
Przeklęte zabobony.
Czy to możliwe, by Nicholas przypłacił swoją pracowitość chorobą umysłową? Lub jeszcze inaczej - czy to możliwe, żeby to działo się naprawdę? To jakiś żart, prawda? Beznadziejny, dziecinny dowcip, bo w jakim celu ktoś miałby robić mu coś podobnego?
Ocknął się z pierwszego szoku, kiedy cichnące tony piosenki ustąpiły deklamacji wyjątkowo nieprzystojnego wiersza. Z początku skamieniały z wrażenia Nicholas zapewne nie dostrzegłby przed sobą nawet ujeżdżającego słonia żonglera, toteż po odzyskaniu szczątków przytomności umysłu prędko obejrzał się za siebie w poszukiwaniu intruzów. Ciekawe, czy nadawczyni listu czai się gdzieś w pobliżu, chichocząc pod nosem i z rozbawieniem przypatrując się poczerwieniałym jak u uczniaka uszom Nicholasa. Uświadamiając sobie, że palą go policzki, mężczyzna bezradnie potarł je zwilgotniałymi i chłodnymi czubkami palców.
Na niewiele to się zdało. Co gorsza, wnosząc po pomysłowości i lekkiemu pióru twórcy, to jeszcze nie koniec udręki.
Spostrzegawczość II - 5
Ewidentnie pomimo znacznej przerwy w zawodzie Weasley wciąż nie wychodził z formy, biegle utrzymując się z dala od głównego widoku, czy też wzroku osób śledzonych przez niego. W tym przypadku było łatwo nie tylko ze względu na to, że uwaga Nicholasa niemalże w pełni była skupiona na charakterystycznej wiadomości, ale również otoczenia, które zwyczajnie sprzyjało wtopienia się w tłum protestujących, czy też przechodzących obok jednostek. Bardziej podejrzane było ich podobieństwo, które ze względu na odpowiednie zamaskowanie ubiorem nie było tak mocno widoczne. Metamorfomag dobrze znał tę grę i raczej rzadko kiedy pozwalał sobie na głupie ruchy, będąc trzeźwym, choć nawet po pijaku starał się omijać szerokim łukiem sytuacje, w których mógł się zdemaskować. Nie wszystko oczywiście szło zgodnie z planem, jednak rudzielec starał się minimalizować wszelakie niepowodzenia rzeczywistym przeglądem sytuacji. Nauka w szeregach Wiedźmiej Straży nie poszła na kompletne straty, tym bardziej że jego życie przestało jakkolwiek przypominać jedną, prostą ścieżkę, na której widoczny jest cel oraz zasady całej gry. Mimo wszystko lata zrobiły swoje, posyłając całą honorową otoczkę gdzieś w nieznane i nieodwiedzane przez niego czeluści, co jedynie dodawało więcej kłód przy próbie autorefleksji. Weasley nie był pewien, czy jego reakcja na sopran wyśpiewujący o kociołku pełnym gorącej miłości był faktycznym rozbawieniem jego samego, czy też jednego ze stworzonych dotychczas alter-ego. Niemalże parsknął pod nosem, lekko wychylając się zza śmietnika, który robił mu za bardzo dobrą ochronę przed wzrokiem panicza Bulstrode. Dobrze wiedział, że kolega będzie miał bezcenną minę, która warta była każdej próby!
Odległość niestety robiła swoje, co powodowało, że widok szoku nie był tak precyzyjny, jak Weasley miał nadzieję! Gdyby nie fakt, że nie znał poglądów szlachcica, od razu starałby się jakoś ułatwić własne ujawnienie, jednakże miesiące braku kontaktu robiły swoje, zaprzepaszczając możliwość czucia swobody. Sytuacja w stolicy była wystarczająco napięta, żeby jeszcze dokładać sobie na barki strach związany z własnym ujawnieniem.
Zauważając ruch ze strony odbiorcy wyjca, niemalże od razu zanurkował z powrotem za śmietniki, trzymając kciuki, żeby wzrok Nicholasa nie był szybszy niż jego reakcja! Weasley miał nadzieję na jakiś spektakularny finisz, który jeszcze bardziej pozwoli uciec od żmudnej codzienności, którą zostawili gdzieś na głównej ulicy. Czy to działo się naprawdę?
| Ukrywanie się II
Odległość niestety robiła swoje, co powodowało, że widok szoku nie był tak precyzyjny, jak Weasley miał nadzieję! Gdyby nie fakt, że nie znał poglądów szlachcica, od razu starałby się jakoś ułatwić własne ujawnienie, jednakże miesiące braku kontaktu robiły swoje, zaprzepaszczając możliwość czucia swobody. Sytuacja w stolicy była wystarczająco napięta, żeby jeszcze dokładać sobie na barki strach związany z własnym ujawnieniem.
Zauważając ruch ze strony odbiorcy wyjca, niemalże od razu zanurkował z powrotem za śmietniki, trzymając kciuki, żeby wzrok Nicholasa nie był szybszy niż jego reakcja! Weasley miał nadzieję na jakiś spektakularny finisz, który jeszcze bardziej pozwoli uciec od żmudnej codzienności, którą zostawili gdzieś na głównej ulicy. Czy to działo się naprawdę?
| Ukrywanie się II
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
The member 'Regi Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 80
'k100' : 80
Ani widu, ani słychu po jakimkolwiek świadku zajścia – przynajmniej za to powinien dziękować Merlinowi aż po kres swoich dni. W rzeczywistości zwiewna i ulotna ulga trwała jedynie ułamek sekundy. Nawet jeśli tymczasowo nikt go tu nie widział, Nicholas nadal znajdował się w potrzasku, zdany na łaskę durnego kawałka pergaminu, który ani myślał skończyć wyśpiewywać miłosne arie. W miarę jak mijał pierwszy szok, ustępując kolejno niepokojowi, spowodowanej bezsilnością frustracji, a nawet znudzeniu (bo też jak długo można cierpliwie słuchać niewydarzonej, obscenicznej imitacji poezji miłosnej!), myśli czarodzieja stopniowo powracały na bezpieczniejsze, znane tory. Wreszcie odrzucił równie przerażającą, co absurdalną hipotezę o przyszykowanej na niego zasadzce – nie tylko szczerze wątpił, by jakikolwiek nieprzyjaciel silił się na równie żenujący humor, ale przede wszystkim żałosna deklamacja trwała dostatecznie długo, by na miejsce dotarł pieszy oddział potencjalnych napastników. Z drugiej strony, czy powinien uznać istnienie czającej się gdzieś za nim cichej wielbicielki za wartą rozpatrzenia możliwość? To jeszcze bardziej absurdalne i, co gorsza, złowieszcze niż wiara w zawiązany przeciwko niemu spisek!
Co mogłoby ucieszyć jakiegoś rozbawionego obserwatora, Nicholas w istocie musiał mieć niezbyt mądrą minę, gdy tak starał się zrozumieć motywy kierujące nadawcą wiadomości. Żaden pomysł, żadna myśl, która przemknęła mu przez głowę, nie wydawała mu się dość sensowna, by poświęcać jej więcej uwagi. Wobec tego, zamiast dalej marnować czas na jałowe i nieefektywne rozważania, zmusił się, by skoncentrować całą uwagę na treści utworu, którą dane mu było poznać raptem jeden jedyny raz, nim list stanie w płomieniach. Skoro nie był przez nikogo słyszany, chyba mógł pozwolić sobie na chwilę zapomnienia o przenikającym go na wskroś poczuciu zażenowania, prawda? Łatwo powiedzieć; nikt poza nim samym nie zdołałby odgadnąć, jak wiele samozaparcia kosztowało go wytrwanie w postanowieniu wsłuchania się w zlepek częstochowskich rymów i niedwuznacznych epitetów.
Nie rozpoznawał dramatycznego głosu kobiety, która nieomal wykrzykiwała kolejne strofy nieznanego mu wiersza. Nie dostrzegał w nim drugiego dna ani żadnej głębi, która świadczyłaby o zakamuflowaniu jakiegoś przekazu lub przynajmniej o zdolnościach artystycznych autora – lub autorki, jeżeli miał do czynienia z oryginalnym... tworem wierszopodobnym. Potrafiłby wprawdzie wskazać w swoim otoczeniu kilka osób trudniących się poezją, jednak ich warsztat wybiegał daleko poza ten bełkot. Więc kto...? I dlaczego? A przede wszystkim, co Nicholas powinien w związku z tym zrobić? Zaczął krążyć po alejce w tę i z powrotem, w tę i z powrotem, zupełnie jakby dzięki temu jego zwoje mózgowe miały przystąpić do sprawniejszej pracy.
spostrzegawczość II: 77
Co mogłoby ucieszyć jakiegoś rozbawionego obserwatora, Nicholas w istocie musiał mieć niezbyt mądrą minę, gdy tak starał się zrozumieć motywy kierujące nadawcą wiadomości. Żaden pomysł, żadna myśl, która przemknęła mu przez głowę, nie wydawała mu się dość sensowna, by poświęcać jej więcej uwagi. Wobec tego, zamiast dalej marnować czas na jałowe i nieefektywne rozważania, zmusił się, by skoncentrować całą uwagę na treści utworu, którą dane mu było poznać raptem jeden jedyny raz, nim list stanie w płomieniach. Skoro nie był przez nikogo słyszany, chyba mógł pozwolić sobie na chwilę zapomnienia o przenikającym go na wskroś poczuciu zażenowania, prawda? Łatwo powiedzieć; nikt poza nim samym nie zdołałby odgadnąć, jak wiele samozaparcia kosztowało go wytrwanie w postanowieniu wsłuchania się w zlepek częstochowskich rymów i niedwuznacznych epitetów.
Nie rozpoznawał dramatycznego głosu kobiety, która nieomal wykrzykiwała kolejne strofy nieznanego mu wiersza. Nie dostrzegał w nim drugiego dna ani żadnej głębi, która świadczyłaby o zakamuflowaniu jakiegoś przekazu lub przynajmniej o zdolnościach artystycznych autora – lub autorki, jeżeli miał do czynienia z oryginalnym... tworem wierszopodobnym. Potrafiłby wprawdzie wskazać w swoim otoczeniu kilka osób trudniących się poezją, jednak ich warsztat wybiegał daleko poza ten bełkot. Więc kto...? I dlaczego? A przede wszystkim, co Nicholas powinien w związku z tym zrobić? Zaczął krążyć po alejce w tę i z powrotem, w tę i z powrotem, zupełnie jakby dzięki temu jego zwoje mózgowe miały przystąpić do sprawniejszej pracy.
spostrzegawczość II: 77
Rzeczywistość nie ustępowała na krok, stawiając wścibski nos Weasley’a w bardzo niewygodnej i niecodziennej pozycji, kiedy to żałował, że w ogóle pojawił się w tym miejscu, o tej porze. Nie chodziło o felerność zaistniałej sytuacji, a zwyczajny wstyd, w który wprawiały go słowa wyjca. Jego uszy momentalnie zaogniły się na intensywny, czerwony kolor, tak samo, jak poliki, które były napięte w szerokim uśmiechu. Powstrzymywał się każdym możliwym sposobem przed głośnym parsknięciem i wydaniem swojej jakże wykwintnej kryjówki za sporej wielkości śmietnikiem. Z pewnością Nicholas zezłościłby się na widok własnej facjaty naciągniętej we wręcz nastoletnim uśmiechu. Nie wspominając nawet o fakcie, że był ubrany w jakiś mało reprezentatywny płaszcz i niemalże tulił się do śmietnika! Dziwów była co niemiara, jednak cały ten absurd skończył się wraz ze świadomością, że Bulstrode finalnie będzie musiał wrócić do głównej ulicy, przechodząc tuż obok niego! Decydując się na bardzo nietypowy krok, postanowił przybrać swoją bardziej odpowiednią do całej sytuacji twarz. Jeremy w postaci menela sprawiał się wręcz i-de-al-nie.
Przypominając sobie wszystkie zmarszczki, mocno zarysowany łuk brwiowy, krzywawy nos oraz inne mniejsze lub większe detale, próbował ponownie skorzystać ze swoich zdolności metamorfomagicznych. Dobrze wiedział, że nie było to miejsce dla takiej piszczącej biedy, jednakże cały ten skandujący tłum pozwalał mu na dosyć swobodną wymówkę w przypadku jakiegokolwiek przyłapania ze strony Nicholasa. Przecież nikt chodnika i śmietnika nie rezerwuje, można tak sobie siedzieć!
Ileż Weasley by oddał, żeby tylko zobaczyć minę dystyngowanego panicza, któremu w życiu potoczyło się o wiele fortunniej niż jemu. Naukowcy widocznie tak mieli, nawet jeśli nie byli specjalnie wybitni, bo umówmy się… Weasley nie był w stanie powiedzieć komuś takiemu jak Nicholas, że jest w czymś niezły. Szkolne przedbiegi, kiedy rywalizacja była pierwotną podwaliną ich relacji, stały się czymś więcej niż tylko błahym wspomnieniem, to wciąż była ich rzeczywistość, nawet po lekkiej, półrocznej przerwie. Panowie, nawet jeśli byli wyrośnięci, wciąż posiadali iskrę i pamięć minionych lat, które przynajmniej ze strony rudzielca nie zostały od tak opuszczone.
Przez cały ten czas starał się siedzieć w pełnym bezruchu, próbując powstrzymywać śmiech, który wracał przy każdym kolejnym wersie.
| Przemiana w Remiego, ST 61-30=31
| Ukrywanie się II
Przypominając sobie wszystkie zmarszczki, mocno zarysowany łuk brwiowy, krzywawy nos oraz inne mniejsze lub większe detale, próbował ponownie skorzystać ze swoich zdolności metamorfomagicznych. Dobrze wiedział, że nie było to miejsce dla takiej piszczącej biedy, jednakże cały ten skandujący tłum pozwalał mu na dosyć swobodną wymówkę w przypadku jakiegokolwiek przyłapania ze strony Nicholasa. Przecież nikt chodnika i śmietnika nie rezerwuje, można tak sobie siedzieć!
Ileż Weasley by oddał, żeby tylko zobaczyć minę dystyngowanego panicza, któremu w życiu potoczyło się o wiele fortunniej niż jemu. Naukowcy widocznie tak mieli, nawet jeśli nie byli specjalnie wybitni, bo umówmy się… Weasley nie był w stanie powiedzieć komuś takiemu jak Nicholas, że jest w czymś niezły. Szkolne przedbiegi, kiedy rywalizacja była pierwotną podwaliną ich relacji, stały się czymś więcej niż tylko błahym wspomnieniem, to wciąż była ich rzeczywistość, nawet po lekkiej, półrocznej przerwie. Panowie, nawet jeśli byli wyrośnięci, wciąż posiadali iskrę i pamięć minionych lat, które przynajmniej ze strony rudzielca nie zostały od tak opuszczone.
Przez cały ten czas starał się siedzieć w pełnym bezruchu, próbując powstrzymywać śmiech, który wracał przy każdym kolejnym wersie.
| Przemiana w Remiego, ST 61-30=31
| Ukrywanie się II
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
The member 'Reggie Weasley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 39
--------------------------------
#2 'k100' : 38
#1 'k100' : 39
--------------------------------
#2 'k100' : 38
Nicholas był na tyle pochłonięty własnymi myślami, że mimo zmiany położenia w przestrzeni wciąż nie dostrzegał obserwatora krępującej sceny. O, jak bardzo chciałby się w końcu wynieść z tej parszywej, cuchnącej uliczki! Im dłużej tu przebywał, tym bardziej doskwierał mu zapach wydobywający się ze śmietników i wszechobecny brud. Czarodziej wzdrygnął się lekko, gdy pod jego stopami, piszcząc, przebiegły dwie piskliwie kwilące myszki. Spostrzegł, że jednej brakowało sporego fragmentu ucha – czyżby właśnie umknęła przed kocią obławą? Skrzywił się z niesmakiem. Do pełni szczęścia brakowało mu tylko kalekich gryzoni oraz miauków zapchlonego sierściucha. W równie niecodziennych okolicznościach skryty za śmietnikami jak złodziej Weasley mógłby śmiać się do rozpuku, a Nicholas w najgorszym razie zmarszczyłby brwi i tępo popatrzył na płonący namiętnością pergamin. Mało to dźwięków z siebie wydawał? Prychał, piał jak do Księżyca, piszczał, więc dlaczego miałby nie rechotać? Po męsku? Nie?...
W każdym razie Regi na razie nie rechotał, a Nicholas miał dość spraw do rozważenia i bez podobnych urozmaiceń. Jedynym względnie sensownym wnioskiem, do którego doszedł, było istnienie tajemniczej wielbicielki, bo czy lada żartownisowi chciałoby się wkładać w stworzenie oraz deklamację wiersza tyle pasji? A gdyby miał do czynienia z reklamą lub nachalną prośbą o recenzję utworu, czy w związku z tym otrzymałby wyjca o takiej porze? Zresztą, jaka reklama przybrałaby taką postać lub kto prosiłby jego, pasjonata transmutacji, o opinię na temat poezji? Łagodnie rzecz ujmując, miłosnej?
Ów wniosek, do którego dotarł po szybkim odrzuceniu wszystkich innych pomysłów, ani trochę nie przypadł mu do gustu. Jeżeli ten cudaczny list rzeczywiście stanowił wyraz czyichś uczuć, to dopiero początek kłopotów. Nicholas zatrzymał się w pół kroku i smętnie popatrzył w kierunku wylotu uliczki, szczęśliwym dla dobrze schowanego świadka nie dostrzegając niczego więcej niż pojemnika na odpadki i fragmentu przeklętego pomnika, wzniesionego na Piccadilly Circus, o ironio, ku czci bożka zemsty za nieodwzajemnioną miłość. Gdyby Regi teraz zerknął w na poły skrytą w cieniu twarz kolegi ze szkolnych lat, zapewne nie dojrzałby już niknących śladów zażenowania, które usłużnie przygotowywały miejsce dla rodzącej się troski.
Spostrzegawczość II: 24
W każdym razie Regi na razie nie rechotał, a Nicholas miał dość spraw do rozważenia i bez podobnych urozmaiceń. Jedynym względnie sensownym wnioskiem, do którego doszedł, było istnienie tajemniczej wielbicielki, bo czy lada żartownisowi chciałoby się wkładać w stworzenie oraz deklamację wiersza tyle pasji? A gdyby miał do czynienia z reklamą lub nachalną prośbą o recenzję utworu, czy w związku z tym otrzymałby wyjca o takiej porze? Zresztą, jaka reklama przybrałaby taką postać lub kto prosiłby jego, pasjonata transmutacji, o opinię na temat poezji? Łagodnie rzecz ujmując, miłosnej?
Ów wniosek, do którego dotarł po szybkim odrzuceniu wszystkich innych pomysłów, ani trochę nie przypadł mu do gustu. Jeżeli ten cudaczny list rzeczywiście stanowił wyraz czyichś uczuć, to dopiero początek kłopotów. Nicholas zatrzymał się w pół kroku i smętnie popatrzył w kierunku wylotu uliczki, szczęśliwym dla dobrze schowanego świadka nie dostrzegając niczego więcej niż pojemnika na odpadki i fragmentu przeklętego pomnika, wzniesionego na Piccadilly Circus, o ironio, ku czci bożka zemsty za nieodwzajemnioną miłość. Gdyby Regi teraz zerknął w na poły skrytą w cieniu twarz kolegi ze szkolnych lat, zapewne nie dojrzałby już niknących śladów zażenowania, które usłużnie przygotowywały miejsce dla rodzącej się troski.
Spostrzegawczość II: 24
Odgłosy wyjca zaczęły przechodzić już do sfery wspomnień; pięknego połączenia dźwięków i obrazów, pośród których najbardziej w pamięć zapadło mu nazwisko autorki; rozochoconej i gotowej do poświęcenia wszystkiego dla panicza Bulstrode. Wiedza była jednym z największych atutów, z których Weasley nie miał zamiaru rezygnować; dobrze było wiedzieć, a jeszcze lepiej uświadomić kogoś, że posiada się wiedzę niepożądaną dla szerokiego grona odbiorców. Był świadom zdolności znajomego ze szkoły, który wyspecjalizował się w dziedzinie transmutacji; choć starał się nie pamiętać zbyt wielkich szczegółów związanych z lekcjami – Nico zawsze potrafił się wykazać. Cholerni Ślizgoni.
- Ładnie, ładnie, ładnie. – powiedział zachrypniętym głosem; milczenie przez dłuższy czas zawsze powodowało dziwaczne chrypki, którymi charakteryzowała się postać sepleniącego Remiego. Wybrakowana wystawa zębów zdarzała się tworzyć pewne komplikacje przy rozmowie, jednak pod postacią menela nie musiał się martwić o dialogi. Jedynie strój był nieco lepszy, co zwyczajnie nie pasowało z całym jego wizerunkiem osoby bezdomnej. Może nie warto oceniać książki po okładce; albo zwyczajnie wygrał ubrania w jakichś szemranych interesach? Z pewnością było z nim coś nie tak.
Ręką podparł się śmietnika, powalając sobie na dynamiczne wyjście zza niego na prostych nogach. Nikt raczej się nie spodziewał takiego wejścia, szczególnie kiedy nie ma się potrzeby większej socjalizacji. Z łatwością przyszło mu przemienić wyszczerzoną gębę w kpiący uśmieszek, ponieważ znajomy podmuch powietrza wsysanego był zbyt duży, a wszystkiemu winą oczywiście brak wystarczającej ilości zębów.
- Szkoda byłoby tak odrzucić amory, kiedy się pchają zewsząd. – kpina ociekała z każdego słowa; nawet nie trzeba było patrzeć na jego twarz, gdzie brwi rozjechały się w sugestywnym geście. Nikt nie mógł mieć wątpliwości co do faktu, że niespodziewany gość słyszał całość z wyjca. Weasley czuł się, jakby przyłapał Nicholasa na bardzo, ale to bardzo niewygodnej pozycji, z której miał całkiem niezły ubaw. Kto wie, być może ta wiedza kiedyś pozwoli mu na wykorzystanie wpływów Bulstrode w choćby małym stopniu! Na razie jednak postanowił jedynie poinformować go o dodatkowej parze uszu, która wie, w jaki sposób można wykorzystać sytuację. – Może wszyscy powinni się dowiedzieć o tym, cóż panienka Freeman ma do powiedzenia… – zaczął niby zaczepnie; świadom tego, jak źle gdyby nawet fałszywe informacje wpłynęłyby to na reputację Nicholasa.
- Ładnie, ładnie, ładnie. – powiedział zachrypniętym głosem; milczenie przez dłuższy czas zawsze powodowało dziwaczne chrypki, którymi charakteryzowała się postać sepleniącego Remiego. Wybrakowana wystawa zębów zdarzała się tworzyć pewne komplikacje przy rozmowie, jednak pod postacią menela nie musiał się martwić o dialogi. Jedynie strój był nieco lepszy, co zwyczajnie nie pasowało z całym jego wizerunkiem osoby bezdomnej. Może nie warto oceniać książki po okładce; albo zwyczajnie wygrał ubrania w jakichś szemranych interesach? Z pewnością było z nim coś nie tak.
Ręką podparł się śmietnika, powalając sobie na dynamiczne wyjście zza niego na prostych nogach. Nikt raczej się nie spodziewał takiego wejścia, szczególnie kiedy nie ma się potrzeby większej socjalizacji. Z łatwością przyszło mu przemienić wyszczerzoną gębę w kpiący uśmieszek, ponieważ znajomy podmuch powietrza wsysanego był zbyt duży, a wszystkiemu winą oczywiście brak wystarczającej ilości zębów.
- Szkoda byłoby tak odrzucić amory, kiedy się pchają zewsząd. – kpina ociekała z każdego słowa; nawet nie trzeba było patrzeć na jego twarz, gdzie brwi rozjechały się w sugestywnym geście. Nikt nie mógł mieć wątpliwości co do faktu, że niespodziewany gość słyszał całość z wyjca. Weasley czuł się, jakby przyłapał Nicholasa na bardzo, ale to bardzo niewygodnej pozycji, z której miał całkiem niezły ubaw. Kto wie, być może ta wiedza kiedyś pozwoli mu na wykorzystanie wpływów Bulstrode w choćby małym stopniu! Na razie jednak postanowił jedynie poinformować go o dodatkowej parze uszu, która wie, w jaki sposób można wykorzystać sytuację. – Może wszyscy powinni się dowiedzieć o tym, cóż panienka Freeman ma do powiedzenia… – zaczął niby zaczepnie; świadom tego, jak źle gdyby nawet fałszywe informacje wpłynęłyby to na reputację Nicholasa.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Strona 21 z 22 • 1 ... 12 ... 20, 21, 22
Plac Piccadilly Circus
Szybka odpowiedź