Plac Piccadilly Circus
Strona 22 z 22 • 1 ... 12 ... 20, 21, 22
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Plac Piccadilly Circus
Plac Piccadilly Circus przecina ulice West End, centrum teatralnego Londynu. To częste miejsce spotkań młodzieży, blisko kultury, oraz jedna z bardziej rozpoznawalnych atrakcji turystycznych miasta. Gwarny i mocno zatłoczony, usytuowany w pobliżu dużej ilości mniej lub bardziej znanych kawiarenek i sklepików otoczony jest wieloma starymi kamieniczkami.
Pośrodku placu, na podwyższeniu, znajduje się urokliwa fontanna z figurką bożka Anternosa, chłopca o motylich skrzydłach, który symbolizuje nieszczęśliwą miłość. Na schodach pod fontanną gromadzą się młodzi ludzie.
Pośrodku placu, na podwyższeniu, znajduje się urokliwa fontanna z figurką bożka Anternosa, chłopca o motylich skrzydłach, który symbolizuje nieszczęśliwą miłość. Na schodach pod fontanną gromadzą się młodzi ludzie.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Udręka chyliła się już ku końcowi, gdy dźwięczne, melodyjne tony wiadomości wreszcie ucichły, a pergamin uległ samospaleniu. Dzięki Merlinowi, że wyjce dysponowały przynajmniej jedną użyteczną funkcją: ulegały autodestrukcji, dzięki czemu Nicholas nie musiał martwić się o unicestwienie dowodów krzywdy, która go właśnie spotkała. Już, już miał przygotowywać się do wyjścia z cuchnącej uliczki, poprawiać przekrzywiony kapelusz i upewnić się co do swojej nienagannej prezencji – gdy spotkała go nieprzyjemna niespodzianka.
Słysząc czyjś głos, raptownie podniósł głowę i zaokrąglonymi ze zdumienia oczyma wpatrzył się w fizjonomię jego właściciela. A była to nie byle jaka fizjonomia! Szpetne to, a na dodatek co drugi ząb wystąp, za to, o dziwo, ubrane zgoła nie najgorzej. Nicholas nie przypuszczał, że spotka go wątpliwy zaszczyt natrafienia na podobne indywiduum akurat w zaułku, który sobie radośnie zwiedzał; nie pojmował też, jak bardzo zaaferowany musiał być, żeby nie zauważyć tego przyjemnego, skorego do pogawędki jegomościa. Czyżby zbyt dobrze wtopił się w tło śmietnika? Czy przebywał tutaj sam? Jak długo go śledził? Jak wiele bodźców pochodzących z zewnątrz przeoczył Bulstrode? Nicholas miał szczerą ochotę wyrwać sobie z głowy wszystkie włosy. Obiecał sobie solennie, że odłoży akt autoagresji na później i w razie silnej potrzeby uczyni to dopiero w domu. Nic dziwnego, że po równie gorącym postanowieniu chęć wybicia ostatnich zębów z parszywej, roześmianej mordy przeważyła nad złością na samego siebie.
- Kim ty, na Merlina, jesteś...? – zapytał, w ostatniej chwili powstrzymując język przed palnięciem „...żeby tak się do mnie zwracać?”. Ledwie panował zarówno nad słowami, jak i nad swoim głosem. Narobił już wystarczająco dużo głupot, by nie dokładać sobie zmartwień rykiem na pół dzielnicy. Z drugiej strony, może gdyby huknął dostatecznie głośno, nikt nie ośmieliłby się zbliżyć...
Czy należało przejmować się dziecinną groźbą tego szurniętego, zapewne rozweselonego alkoholem włóczęgi? Zapamiętał nazwisko niezbyt wstydliwej wielbicielki, pospolite nazwisko, ale czy faktycznie mógł mu w jakiś sposób zaszkodzić? Z tym człowiekiem stanowczo coś było nie w porządku, począwszy od okoliczności jego pojawienia się na zapomnianej uliczce, a na wyglądzie kończąc. Jedno było pewne – im dłużej przypatrywał się Nicholasowi, tym więcej szczegółów mógł w przyszłości rozpoznać.
- Zejdź mi z drogi – warknął Bulstrode, przymierzając się do opuszczenia sceny.
Słysząc czyjś głos, raptownie podniósł głowę i zaokrąglonymi ze zdumienia oczyma wpatrzył się w fizjonomię jego właściciela. A była to nie byle jaka fizjonomia! Szpetne to, a na dodatek co drugi ząb wystąp, za to, o dziwo, ubrane zgoła nie najgorzej. Nicholas nie przypuszczał, że spotka go wątpliwy zaszczyt natrafienia na podobne indywiduum akurat w zaułku, który sobie radośnie zwiedzał; nie pojmował też, jak bardzo zaaferowany musiał być, żeby nie zauważyć tego przyjemnego, skorego do pogawędki jegomościa. Czyżby zbyt dobrze wtopił się w tło śmietnika? Czy przebywał tutaj sam? Jak długo go śledził? Jak wiele bodźców pochodzących z zewnątrz przeoczył Bulstrode? Nicholas miał szczerą ochotę wyrwać sobie z głowy wszystkie włosy. Obiecał sobie solennie, że odłoży akt autoagresji na później i w razie silnej potrzeby uczyni to dopiero w domu. Nic dziwnego, że po równie gorącym postanowieniu chęć wybicia ostatnich zębów z parszywej, roześmianej mordy przeważyła nad złością na samego siebie.
- Kim ty, na Merlina, jesteś...? – zapytał, w ostatniej chwili powstrzymując język przed palnięciem „...żeby tak się do mnie zwracać?”. Ledwie panował zarówno nad słowami, jak i nad swoim głosem. Narobił już wystarczająco dużo głupot, by nie dokładać sobie zmartwień rykiem na pół dzielnicy. Z drugiej strony, może gdyby huknął dostatecznie głośno, nikt nie ośmieliłby się zbliżyć...
Czy należało przejmować się dziecinną groźbą tego szurniętego, zapewne rozweselonego alkoholem włóczęgi? Zapamiętał nazwisko niezbyt wstydliwej wielbicielki, pospolite nazwisko, ale czy faktycznie mógł mu w jakiś sposób zaszkodzić? Z tym człowiekiem stanowczo coś było nie w porządku, począwszy od okoliczności jego pojawienia się na zapomnianej uliczce, a na wyglądzie kończąc. Jedno było pewne – im dłużej przypatrywał się Nicholasowi, tym więcej szczegółów mógł w przyszłości rozpoznać.
- Zejdź mi z drogi – warknął Bulstrode, przymierzając się do opuszczenia sceny.
Naprawdę, jakby imiona i nazwiska faktycznie miały jakiekolwiek znaczenie! Weasley nie był jednak zdziwiony równie mocno co Nicholas, na którego twarzy początkowo było widać ewidentne zmieszanie. Nie miał ochoty go denerwować, choć widok znajomego ze szkoły, który tak pięknie lawiruje pomiędzy chęcią faktycznego uwolnienia swojej furii a porządnym zachowaniem godnym grzecznego chłopaka - Urien nie był w stanie się powstrzymać od wyszczerzonego wyrazu twarzy.
- Robakiem...wystarczająco wścibskim, żeby wiedzieć, gdzie mieszkasz, kim jesteś i czym się zajmujesz Nicholasie Bulstrode. - odpowiedziało w chwili, kiedy tamten postanowił spróbować uciec z miejsca 'zbrodni', po której został tylko popiół i pamięć. Weasley ani myślał ustąpić mu na krok. Chciał go nastraszyć, nie myślał jeszcze o profitach, które niosły za sobą wspomnienia będące jedną z cenniejszych rzeczy do sprzedaży.
- Chyba wiesz jak łatwo sprzedać informacje. Czasem wystarczy tylko jedna fiolka z odpowiednią zawartością, żeby móc skosztować światła jupiterów, co Ty na to? - zaproponował mu raźno, będąc na tyle bezczelnym, żeby lekko podnieść jeszcze brew; jakby mu mówił - co mi zrobisz? Metamorfomag nie zwykł zapuszczać się w tak niesprawiedliwe i niepochlebne momenty, jednakże był świadom tego, że Londyn nie był już tym samym miejscem co niegdyś. Każdy musiał skrobać własną rzepkę, a kiedy trafiła się jakaś bardziej wypolerowana - należało dobrać się do niej z odpowiedniej strony.
W jego umyśle panowały różne myśli, jednakże był on w stanie je przepędzić na rzecz jednej, bardzo prostej układanki, którą były układy. Bez nich można było zwyczajnie umrzeć, a po co, skoro mógłby dzięki temu uratować jakieś istnienia? Któż wie, kiedy przyda się pomoc szlachcica, który przecież miał ze sobą nie tylko porządną prezencję, ale również odpowiednie środki perswazji niebędących typowymi dla szaraczków takich jak on. Życie w porcie robiło swoje, bycie Weasley'em zdecydowanie nie dawało tak wielkich profitów, jak w przypadku bardziej konserwatywnych rodzin, ale czy za któreś z tych żałował? Wątpliwe, w końcu było to jedyne, co znał i kochał z całego serca. Zarówno jedną, jak i drugą rodzinę, w której odnajdywał się pod wieloma twarzami i charakterami, pośród których zaczynał powoli samemu się gubić.
- Robakiem...wystarczająco wścibskim, żeby wiedzieć, gdzie mieszkasz, kim jesteś i czym się zajmujesz Nicholasie Bulstrode. - odpowiedziało w chwili, kiedy tamten postanowił spróbować uciec z miejsca 'zbrodni', po której został tylko popiół i pamięć. Weasley ani myślał ustąpić mu na krok. Chciał go nastraszyć, nie myślał jeszcze o profitach, które niosły za sobą wspomnienia będące jedną z cenniejszych rzeczy do sprzedaży.
- Chyba wiesz jak łatwo sprzedać informacje. Czasem wystarczy tylko jedna fiolka z odpowiednią zawartością, żeby móc skosztować światła jupiterów, co Ty na to? - zaproponował mu raźno, będąc na tyle bezczelnym, żeby lekko podnieść jeszcze brew; jakby mu mówił - co mi zrobisz? Metamorfomag nie zwykł zapuszczać się w tak niesprawiedliwe i niepochlebne momenty, jednakże był świadom tego, że Londyn nie był już tym samym miejscem co niegdyś. Każdy musiał skrobać własną rzepkę, a kiedy trafiła się jakaś bardziej wypolerowana - należało dobrać się do niej z odpowiedniej strony.
W jego umyśle panowały różne myśli, jednakże był on w stanie je przepędzić na rzecz jednej, bardzo prostej układanki, którą były układy. Bez nich można było zwyczajnie umrzeć, a po co, skoro mógłby dzięki temu uratować jakieś istnienia? Któż wie, kiedy przyda się pomoc szlachcica, który przecież miał ze sobą nie tylko porządną prezencję, ale również odpowiednie środki perswazji niebędących typowymi dla szaraczków takich jak on. Życie w porcie robiło swoje, bycie Weasley'em zdecydowanie nie dawało tak wielkich profitów, jak w przypadku bardziej konserwatywnych rodzin, ale czy za któreś z tych żałował? Wątpliwe, w końcu było to jedyne, co znał i kochał z całego serca. Zarówno jedną, jak i drugą rodzinę, w której odnajdywał się pod wieloma twarzami i charakterami, pośród których zaczynał powoli samemu się gubić.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Jedno było pewne - człowiek, z którym rozmawiał, dysponował przynajmniej podstawowymi informacjami na jego temat, mimo że przebywali w Londynie, oddalonym o parę mil od jego rodzinnych stron. To z kolei oznaczało, że albo ma do czynienia z kimś znajomym, co od razu wykluczył, albo ze szpiegiem. Dodatkowo na korzyść drugiej opcji przemawiała zaskakująca zbieżność lokalizacji, w których obaj przebywali - bo jak duże byłyby szanse na to, że dwóch znajomych, których łączyła słaba, uniemożliwiająca mu rozpoznanie więź, znalazło się o tej samej porze i w tej samej uliczce wielkiego miasta?
A więc szpieg. Szpieg, który nosił na sobie względnie charakterystyczny strój i beztrosko pokazywał mu swoją równie charakterystyczną facjatę. Wyglądało to niemal tak, jak gdyby ktoś chciał go zmylić, instruując kiepsko opłaconego bezdomnego i oczekiwał raportu. Skoro to szpieg, wydawałoby się całkiem logiczne, że to właśnie on ma coś wspólnego z wyjcem, świeżo doręczonym Nicholasowi. Jeżeli nie potrafił w cudowny sposób zmienić swojego głosu na całkowicie odmienny, oznaczałoby to, że w istocie z kimś współpracował – z jakąś kobietą? Czy to pora wyjąć różdżkę? I jak to uczynić, żeby nie zdradzić po sobie zbyt wiele?
Szczęśliwym trafem wesoły, sympatyczny włóczęga sam dał po temu świetny pretekst, blokując drogę ku wyjściu. Nicholas nie zamierzał bawić się w dyskusję i wysłuchiwać szantaży. Póki żądania nie zostały przedstawione, mógł żywić fałszywą nadzieję na wykaraskanie się z najbardziej absurdalnej sytuacji, w jakiej miał przyjemność uczestniczyć – przynajmniej od czasu ukończenia Hogwartu. W ciągu zaledwie kilkunastu minut, jak szacował, zdołał wysłuchać serenady miłosnej i spotkać dziwacznego nędzarza, który groził, że sprzeda komuś swoje szczególne świadectwo. Komu, skoro nikt nie wpuści go na salony? I co takiego zamierza w ogóle zrobić? Czy mógł mu w jakiś sposób zaszkodzić? Jeżeli nie blefował, znał jego adres zamieszkania, a to rodziło pewne komplikacje.
- Sądzisz, że ktokolwiek zapłaci ci za podobne brednie? – prychnął, wyzbywając się szczątków zaskoczenia. Facet musiał być zdrowo kopnięty. Gdyby Nicholas nie obawiał się większej intrygi, skrytej za pozornie niewinnym liścikiem, zapewne głośno by się roześmiał z całej tej dziecinnej farsy. - Nie powtórzę po raz trzeci. Zejdź mi z drogi, zanim usunę cię siłą.
Dla nadania swoim słowom większego znaczenia popatrzył swojemu oponentowi w ślepia i uniósł swoją różdżkę.
A więc szpieg. Szpieg, który nosił na sobie względnie charakterystyczny strój i beztrosko pokazywał mu swoją równie charakterystyczną facjatę. Wyglądało to niemal tak, jak gdyby ktoś chciał go zmylić, instruując kiepsko opłaconego bezdomnego i oczekiwał raportu. Skoro to szpieg, wydawałoby się całkiem logiczne, że to właśnie on ma coś wspólnego z wyjcem, świeżo doręczonym Nicholasowi. Jeżeli nie potrafił w cudowny sposób zmienić swojego głosu na całkowicie odmienny, oznaczałoby to, że w istocie z kimś współpracował – z jakąś kobietą? Czy to pora wyjąć różdżkę? I jak to uczynić, żeby nie zdradzić po sobie zbyt wiele?
Szczęśliwym trafem wesoły, sympatyczny włóczęga sam dał po temu świetny pretekst, blokując drogę ku wyjściu. Nicholas nie zamierzał bawić się w dyskusję i wysłuchiwać szantaży. Póki żądania nie zostały przedstawione, mógł żywić fałszywą nadzieję na wykaraskanie się z najbardziej absurdalnej sytuacji, w jakiej miał przyjemność uczestniczyć – przynajmniej od czasu ukończenia Hogwartu. W ciągu zaledwie kilkunastu minut, jak szacował, zdołał wysłuchać serenady miłosnej i spotkać dziwacznego nędzarza, który groził, że sprzeda komuś swoje szczególne świadectwo. Komu, skoro nikt nie wpuści go na salony? I co takiego zamierza w ogóle zrobić? Czy mógł mu w jakiś sposób zaszkodzić? Jeżeli nie blefował, znał jego adres zamieszkania, a to rodziło pewne komplikacje.
- Sądzisz, że ktokolwiek zapłaci ci za podobne brednie? – prychnął, wyzbywając się szczątków zaskoczenia. Facet musiał być zdrowo kopnięty. Gdyby Nicholas nie obawiał się większej intrygi, skrytej za pozornie niewinnym liścikiem, zapewne głośno by się roześmiał z całej tej dziecinnej farsy. - Nie powtórzę po raz trzeci. Zejdź mi z drogi, zanim usunę cię siłą.
Dla nadania swoim słowom większego znaczenia popatrzył swojemu oponentowi w ślepia i uniósł swoją różdżkę.
Czegóż on nie posiadał, poza godnością osobistą!
Niestety panicz zdecydowanie nie miał zamiaru uwierzyć mu na słowo, co wielce psuło cały koncept nastraszenia czterech liter wysoko urodzonego Nicholasa. Weasley’owi zrobiłoby się nawet przykro, gdyby nie fakt, że nie zależało mu na udowadnianiu czegokolwiek, to przecież on miał informację, za które tamten mógł tylko próbować go przekląć, bo cóż innego by zrobił? Może w pogranicznym przypadku, zaczarował w krzesło – w końcu specjalizował się w transmutacji, czyż nie?
- Czasem brednie, czasem prawda, w gazecie przecież nikt nie pyta? –wzruszył ramionami, faktycznie nie robiąc sobie niż z jego słów, bo przecież to on był zagrożeniem, nie naukowiec i jego świetlisty wzrok zdradzający stres.
- I co, może proste czyszczenie pamięci? Przecież nikt nie będzie wiedział, hm? – zaproponował mu dosyć oschłą wiązanką wyseplenionych pytań. Jego wścibstwo szarpało na lewo i prawo, wpakowując go w dosyć nietypowe i zdecydowanie mało przyjazne miny towarzyskie, co było widoczne tu i teraz w tym momencie. – Droga jest wolna. – odpowiedział w końcu, odsuwając się do miejsca, w którym jeszcze przed chwilą kulił się niczym jeden z tych śmietników pozostawionych samym sobie. Wręcz szarmanckim ruchem wskazał mu róg, za którym dobiegały skandy protestujących. - Nie śmiem zatrzymywać mości panicza.
Starał się z całych sił nie ruszać różdżką do własnej kieszeni, z której wystawała jego różdżka. Głupotą byłoby odkrywać coś znajomego dla Bulstrode'a. Miał przecież w zanadrzu wszystko, bo znajomy ze szkoły go nie poznawał, w przeciwieństwie do niego. Niejednokrotnie wpadł mu do rąk naukowy artykuł, którego autorem był nie kto inny, jak odbiorca krzykliwej wiadomości; faktycznie zwykle nie próbował zgłębiać się w lekturę, w końcu potrzebował jego twarzy, niewzniosłych monologów o transmutacji. Być może niegdyś była to jedna z jego ulubionych dziedzin, jednak przyćmiony dziecinnym przeświadczeniem o wyścigu - odpuścił sobie już dawno temu. Nie starał się nawet przekonywać, czy choćby kilka zdań napisanych przez Nicholasa miało sens, bo przecież się na tym nie znał, jak zwykle poddał temat lepszym. Niestety w przypadku ulicznego życia, to właśnie jego metamorfomagiczna postać wygrywała i Bulstrode nie mógł nic z tym zrobić; jak to było...jeden-zero Ślizgoni!
- Pamiętaj tylko, że wspomnienia nie są zbyt ulotne, a zdeptać karierę jest łatwiej niż ją zbudować. - wyseplenił do niego na odchodne, nie próbując nawet spojrzeć na reakcję jegomościa; zniknął za rogiem, wtapiając się w tłum.
| zt.
Niestety panicz zdecydowanie nie miał zamiaru uwierzyć mu na słowo, co wielce psuło cały koncept nastraszenia czterech liter wysoko urodzonego Nicholasa. Weasley’owi zrobiłoby się nawet przykro, gdyby nie fakt, że nie zależało mu na udowadnianiu czegokolwiek, to przecież on miał informację, za które tamten mógł tylko próbować go przekląć, bo cóż innego by zrobił? Może w pogranicznym przypadku, zaczarował w krzesło – w końcu specjalizował się w transmutacji, czyż nie?
- Czasem brednie, czasem prawda, w gazecie przecież nikt nie pyta? –wzruszył ramionami, faktycznie nie robiąc sobie niż z jego słów, bo przecież to on był zagrożeniem, nie naukowiec i jego świetlisty wzrok zdradzający stres.
- I co, może proste czyszczenie pamięci? Przecież nikt nie będzie wiedział, hm? – zaproponował mu dosyć oschłą wiązanką wyseplenionych pytań. Jego wścibstwo szarpało na lewo i prawo, wpakowując go w dosyć nietypowe i zdecydowanie mało przyjazne miny towarzyskie, co było widoczne tu i teraz w tym momencie. – Droga jest wolna. – odpowiedział w końcu, odsuwając się do miejsca, w którym jeszcze przed chwilą kulił się niczym jeden z tych śmietników pozostawionych samym sobie. Wręcz szarmanckim ruchem wskazał mu róg, za którym dobiegały skandy protestujących. - Nie śmiem zatrzymywać mości panicza.
Starał się z całych sił nie ruszać różdżką do własnej kieszeni, z której wystawała jego różdżka. Głupotą byłoby odkrywać coś znajomego dla Bulstrode'a. Miał przecież w zanadrzu wszystko, bo znajomy ze szkoły go nie poznawał, w przeciwieństwie do niego. Niejednokrotnie wpadł mu do rąk naukowy artykuł, którego autorem był nie kto inny, jak odbiorca krzykliwej wiadomości; faktycznie zwykle nie próbował zgłębiać się w lekturę, w końcu potrzebował jego twarzy, niewzniosłych monologów o transmutacji. Być może niegdyś była to jedna z jego ulubionych dziedzin, jednak przyćmiony dziecinnym przeświadczeniem o wyścigu - odpuścił sobie już dawno temu. Nie starał się nawet przekonywać, czy choćby kilka zdań napisanych przez Nicholasa miało sens, bo przecież się na tym nie znał, jak zwykle poddał temat lepszym. Niestety w przypadku ulicznego życia, to właśnie jego metamorfomagiczna postać wygrywała i Bulstrode nie mógł nic z tym zrobić; jak to było...jeden-zero Ślizgoni!
- Pamiętaj tylko, że wspomnienia nie są zbyt ulotne, a zdeptać karierę jest łatwiej niż ją zbudować. - wyseplenił do niego na odchodne, nie próbując nawet spojrzeć na reakcję jegomościa; zniknął za rogiem, wtapiając się w tłum.
| zt.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
13.11.1957
Jasne spojrzenie prześlizgiwało się powoli po ludziach, którzy przechodzili obok niego, zdawać by się mogło, we wszystkie możliwe strony. Zajęci swoimi własnymi problemami dnia codziennego, zdawali się w ogóle nie zwracać na niego uwagi. Był przecież jedną z wielu twarzy, którą każdy oglądał dzień po dniu, a której wygląd nie był warty zapamiętania, bo najpewniej i tak nigdy więcej by się jej nie zobaczyło.
Pogoda była nawet przyjemna, a przynajmniej jak na tę, której zwykle można było się spodziewać w listopadzie. Było nawet chłodno, ale przynajmniej bezwietrznie i mimo, że szare chmury przysłaniały niebo, to nie padał deszcz. Ciepły płaszcz, który miał na sobie, przykrywał ubranie i sprawiał, że nie wyróżniał się z tłumu w żaden znaczący sposób. Idealnie więc, by poświęcić chwilę na przespacerowanie się i zrobienie sobie przerwy między sprawunkami, jakie miał zaplanowane na dzisiaj. Jedyne czego brakowało mu w tym momencie, to możliwości sięgnięcia po papierosa - aktualna sytuacja z zaopatrzeniem dawała mu się we znaki pod tym względem i nawet jeśli na co dzień nie palił, te nieliczne chwile kiedy miał na to ochotę, a nie mógł, nieco psuły mu humor.
Dłonie powędrowały więc do kieszeni płaszcza, kryjąc się w nich przed chłodnawym powietrzem, a spojrzenie znowu przetoczyło się po otoczeniu, tym razem zatrzymując się na schodkach fontanny, koło której się zatrzymał. Mimo jakże średniej pogody, siedziało na nich parę osób, które zdawały się albo czekać na swoich nieobecnych towarzyszy, albo ogólnie robić sobie przerwę w życiu. Nikt z obecnych jednak nie wyróżniał się na tle brudnej, szarej ludzkiej masy, jaka się tutaj kręciła. A nad tym wszystkim królował Anteros, zwieńczający fontannę i celujący z łuku do jemu tylko znanego celu. Augustus zastanawiał się, czemu akurat to jego postanowiono umieścić na Piccadilly Circus, ale z drugiej strony bardziej opłacało się chyba w tym celu sięgnąć po odpowiednią lekturę.
Ostatnio zmieniony przez Augustus Rookwood dnia 16.06.21 14:26, w całości zmieniany 1 raz
Augustus Rookwood
Zawód : Poszukiwacz Śmierci, badacz, naukowiec, numerolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Quiet, crawl to the in-between
Silent, secretive feeling
Of fearsome hatred that reaches the skies
Silent, secretive feeling
Of fearsome hatred that reaches the skies
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zatrudniono ją, aby grała. Nie radosne piosenki, do których często tańczyło się kiedy słońce schowało się już gdzieś za horyzontem, chociaż pomarańcz mógł się czasem jeszcze rozlewać po chmurach. Nie takie, do których wszyscy śpiewali, bo każdy znał melodię i można było jedynie zagrać parę nut i odsunąć dłonie, a całe otoczenie by dalej zawodziło o pięknych polach i ślicznych dziewczynach. Nie były to też melancholiczne melodie, które sprawiały że ludzie płakali albo trwali w zamyśleniu. Nie, teraz miała grać na chwałę rządu, wspierać obecną władzę sławiąc wydarzenia, które doprowadziły do wypędzenia mugoli z miasta. Wiedziała, że takie wydarzenia niemal prosiły się o skomentowanie, ale nie chciała czegokolwiek powiedzieć, co sprawiło, że jej widoki na przyszłość skończyłyby się gdzieś za kratami Tower.
Harfa nie była najlżejsza, dlatego czuła już jak pasek wbija się w jej ramię po całym dniu pracy. Zmęczenie wydawało się pojawiać się dla niej prędzej ostatnimi czasy, zwłaszcza, że nie mieszkała teraz jedynie z jedną osobą, ale z braćmi, nad którymi zajmowała się całościowo i jeszcze pracowała, dlatego bardzo zmęczyła się nawet na prostych czynnościach. Musiała jednak przynosić do domu pieniądze, bo nie mogła jedynie objadać rodzinę, musiała też dokładać się do budżetu rodzinnego. Może właśnie to im pomoże? Miała grać i dzięki temu zyskiwać możliwość zarobku nie tylko od przypadkowych przechodniów, ale też od tych, którzy postanowili ją zatrudnić. Miała nadzieję, że rozumieli całkiem dobrze, jaki to był problem.
Wyjęła z torby fragment materiału, kładąc go na schodach aby nie siedziała zupełnie na gołych schodach, ale zaraz po tym odsłoniła ostrożnie harfę z futerału, odkładając go przed siebie. Jeżeli ktoś zamierzał rzucić jej chociaż odrobinę pieniędzy – w co, mimo dobrej gry, szczerze wątpiła – miał do tego miejsce. Za to teraz zaczęła grać, najpierw spokojnie i jedynie melodie, potem dodała słowa. Czuła się wielce nieszczerze, śpiewając jednak sprawnie i bez cienia zawahania. Jeżeli chciała przetrwać, musiała zdecydowanie wytrwać i nie poddawać się komukolwiek, kto nagle chciałby wciągnąć ją w antyrządowe zachowania. Musiała śpiewać, aby dać radę przetrwać.
Historia złożona była w melodyczne, rymowane tony, które mogły zapaść ludziom w pamięć. Cieszyła się, że otrzymała słowa, dokładając do tego jedynie melodię, nie zerkała więc na kogokolwiek dookoła. Wolała nie patrzeć na ludzi, którzy mogliby spoglądać na nią z pogardą. Dopiero kiedy skończyła melodię i spokojnie przesunęła dłońmi po strunach, aby je wyciszyć, uniosła głowę i spojrzała na mężczyznę znajdującego się niedaleko. Miała nadzieję, że nie będzie zwracał jej uwagi na nic negatywnego.
Harfa nie była najlżejsza, dlatego czuła już jak pasek wbija się w jej ramię po całym dniu pracy. Zmęczenie wydawało się pojawiać się dla niej prędzej ostatnimi czasy, zwłaszcza, że nie mieszkała teraz jedynie z jedną osobą, ale z braćmi, nad którymi zajmowała się całościowo i jeszcze pracowała, dlatego bardzo zmęczyła się nawet na prostych czynnościach. Musiała jednak przynosić do domu pieniądze, bo nie mogła jedynie objadać rodzinę, musiała też dokładać się do budżetu rodzinnego. Może właśnie to im pomoże? Miała grać i dzięki temu zyskiwać możliwość zarobku nie tylko od przypadkowych przechodniów, ale też od tych, którzy postanowili ją zatrudnić. Miała nadzieję, że rozumieli całkiem dobrze, jaki to był problem.
Wyjęła z torby fragment materiału, kładąc go na schodach aby nie siedziała zupełnie na gołych schodach, ale zaraz po tym odsłoniła ostrożnie harfę z futerału, odkładając go przed siebie. Jeżeli ktoś zamierzał rzucić jej chociaż odrobinę pieniędzy – w co, mimo dobrej gry, szczerze wątpiła – miał do tego miejsce. Za to teraz zaczęła grać, najpierw spokojnie i jedynie melodie, potem dodała słowa. Czuła się wielce nieszczerze, śpiewając jednak sprawnie i bez cienia zawahania. Jeżeli chciała przetrwać, musiała zdecydowanie wytrwać i nie poddawać się komukolwiek, kto nagle chciałby wciągnąć ją w antyrządowe zachowania. Musiała śpiewać, aby dać radę przetrwać.
Historia złożona była w melodyczne, rymowane tony, które mogły zapaść ludziom w pamięć. Cieszyła się, że otrzymała słowa, dokładając do tego jedynie melodię, nie zerkała więc na kogokolwiek dookoła. Wolała nie patrzeć na ludzi, którzy mogliby spoglądać na nią z pogardą. Dopiero kiedy skończyła melodię i spokojnie przesunęła dłońmi po strunach, aby je wyciszyć, uniosła głowę i spojrzała na mężczyznę znajdującego się niedaleko. Miała nadzieję, że nie będzie zwracał jej uwagi na nic negatywnego.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Z szarej, skłębionej masy posępnych płaszczy, sunących przed siebie, czarnych kapeluszy, przystających pod latarniami na papierosa lub parę słów rozmowy i ciepłych szalików, które poświęcały moment na zwrócenie uwagi na centralnie osadzoną rzeźbę, wyłoniła się jedna postać. Augustus praktycznie nie zwróciłby na nią uwagi, gdyby nie instrument, który to drobna istota ciągnęła ze sobą z niezwykłym uporem. Jedyne czego tak na prawdę brakowało w tym obrazku, żeby nadać mu o wiele bardziej kuriozalnego wyglądu, to gdyby harfa okazała się pełnych rozmiarów. Wtedy na pewno strumień ludzkiej masy rozstąpiłby się, pozwalając dziewczynie bez problemu dobrnąć do wybranego przez nią miejsca, którym okazały się schodki dookoła pomnika.
Rookwood z wyraźnym zainteresowaniem przyglądał się, jak powoli rozstawia się na kamieniu. Jak wyjmuje materiał i rozkłada go, żeby uchronić się przed nieprzyjemnym zimnem miejsca, które wybrała sobie do siedzenia. A potem, jak ręce rozkładają futerał, by w końcu wydobyć z niego instrument. Tak jak też się spodziewał - kolejnym etapem była już sama gra. Dziewczyna nie obijała się i palce uderzyły o struny, wydobywając z nich melodyjny, delikatny dźwięk, tak charakterystyczny dla tego rodzaju instrumentów. Do spokojnej melodii wreszcie dołączyły się słowa - równie dźwięczne i przyjemne. Nie był to może poziom głosu, który słyszało się na najlepszych scenach, ale na pewno w pewien sposób wyćwiczony i wprawiony. Po prawdzie spodziewał się rzewnych pieśni, może jakichś przyśpiewek, właściwych dla ulicznych koncertów, którym zależało na zwróceniu uwagi jak największej uwagi przechodniów, przypodobaniu się i otrzymaniu jak największej ilości datków. Jej piosenka jednak traktowała o sprawach jak najbardziej politycznych i aktualnych, jakby nie do końca pasujących do otaczającego ją placu. Koncert wreszcie się zakończył, a dziewczyna przesunęła dłonią po wciąż wibrujących delikatnie strunach, by ostatecznie wyciszyć ich brzmienie. Podniosła też głowę, a jej spojrzenie trafiło w jego, wciąż wpatrujące się w miejsce, z którego jeszcze przed chwilą dobiegała melodia. Odchrząkną i postąpił w jej stronę parę kroków - dystans, który dzielił ich na pierwszym miejscu i tak nie był tak duży.
- Jeśli mam być szczery, tego typu piosenki spodziewałbym się bardziej na schodach Ministerstwa - przyznał, marszcząc nieznacznie brwi i uśmiechając się przy tym lekko, samymi kącikami ust - Ale ogólnie muszę powiedzieć, że słuchało się tego nawet przyjemnie. Umiesz grać, szkoda że na ulicy.
Rookwood z wyraźnym zainteresowaniem przyglądał się, jak powoli rozstawia się na kamieniu. Jak wyjmuje materiał i rozkłada go, żeby uchronić się przed nieprzyjemnym zimnem miejsca, które wybrała sobie do siedzenia. A potem, jak ręce rozkładają futerał, by w końcu wydobyć z niego instrument. Tak jak też się spodziewał - kolejnym etapem była już sama gra. Dziewczyna nie obijała się i palce uderzyły o struny, wydobywając z nich melodyjny, delikatny dźwięk, tak charakterystyczny dla tego rodzaju instrumentów. Do spokojnej melodii wreszcie dołączyły się słowa - równie dźwięczne i przyjemne. Nie był to może poziom głosu, który słyszało się na najlepszych scenach, ale na pewno w pewien sposób wyćwiczony i wprawiony. Po prawdzie spodziewał się rzewnych pieśni, może jakichś przyśpiewek, właściwych dla ulicznych koncertów, którym zależało na zwróceniu uwagi jak największej uwagi przechodniów, przypodobaniu się i otrzymaniu jak największej ilości datków. Jej piosenka jednak traktowała o sprawach jak najbardziej politycznych i aktualnych, jakby nie do końca pasujących do otaczającego ją placu. Koncert wreszcie się zakończył, a dziewczyna przesunęła dłonią po wciąż wibrujących delikatnie strunach, by ostatecznie wyciszyć ich brzmienie. Podniosła też głowę, a jej spojrzenie trafiło w jego, wciąż wpatrujące się w miejsce, z którego jeszcze przed chwilą dobiegała melodia. Odchrząkną i postąpił w jej stronę parę kroków - dystans, który dzielił ich na pierwszym miejscu i tak nie był tak duży.
- Jeśli mam być szczery, tego typu piosenki spodziewałbym się bardziej na schodach Ministerstwa - przyznał, marszcząc nieznacznie brwi i uśmiechając się przy tym lekko, samymi kącikami ust - Ale ogólnie muszę powiedzieć, że słuchało się tego nawet przyjemnie. Umiesz grać, szkoda że na ulicy.
Augustus Rookwood
Zawód : Poszukiwacz Śmierci, badacz, naukowiec, numerolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Quiet, crawl to the in-between
Silent, secretive feeling
Of fearsome hatred that reaches the skies
Silent, secretive feeling
Of fearsome hatred that reaches the skies
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Londyn nie budził w niej pozytywnych skojarzeń – nawet jeżeli ostatnimi laty opustoszał, wciąż był dla niej tłoczną masą, uliczki i ulice zawiłymi meandrami kojarzącymi się z kłębowiskiem węży snujących się na tyle leniwie, że wydawały się jedną skotłowaną masą. Miasto ją odrzucało, ale ponieważ życie jej toczyło się dookoła taboru – czy też raczej tego, co z niego pozostało – nie zmieniała miejsca zamieszkania, siedząc cierpliwie w tym miejscu, gdzie jej nakazano. Z ostrożnością drapieżników uciekała więc przed jakimikolwiek interakcjami które bezpośrednio nie przyczyniały się do możliwości zarobków. Ale kiedy dwa dni temu stanęła przed nią Aquila Black, jedna z członkiń szlachty tego miejsca, co do której nawet jeżeli nie miało się szacunku, to nie mówiło się tego głośno, a przy okazji złożona była propozycja, Sheila nie mogła odmówić. Bo w końcu, gdyby powiedziała nie, dość jasno postawiłaby swoje podejście do wydarzeń, które dziać się miały.
Śpiewała więc tak, jakby niosło jej to radość, nawet jeżeli niemal każde słowo z tych pieśni było jej obojętne. Pieniądze jednak nie przychodziły, gdy człowiek nic nie robił, a ona teraz musiała się martwić o trzyosobową rodzinę. Tradycją byłoby, iż James i Thomas powinni zajmować się utrzymaniem, ona zaś siedziałaby jedynie w wozie i poświęcała swój czas na udoskonalenia domu, w czasach wojny nie mogli jednak polegać na tradycji kiedy byli samotni. Dlatego szyła. I dlatego teraz śpiewała. Wszystko, aby przetrwać.
Spojrzenie ciemnozielonych oczu napawało ją niepewnością, tak jakby kazało obejrzeć się za siebie, Sheila jednak wytrwała na tyle, by w ostatnich latach nie pokazywać po swojej twarzy większości nagłych emocji. Serce mogło bić szybko, krew szumieć w uszach, ale mimika wciąż była łagodna i nie zdradzała zbyt wiele. Nigdy nie wiadomo było, czy nowo poznana osoba okazać miała się przyjacielem, czy wrogiem, ale szanse na wrogów były znacznie większe.
- Podejrzewam, że na stopniach ministerstwa jedynie bym przeszkadzała, więc ciężko byłoby zagrać komukolwiek, kto chciałby słuchać. – Ludzie bardziej kierowali się tam do pracy i rzewnych historii na temat władzy mało kto chciał wysłuchiwać. – Dziękuję. Mogę zagrać coś na życzenie, jeżeli ma pan jakąś piosenkę, jeżeli oczywiście ją znam. Nie dane mi było nigdy zagrać przed większą publicznością.
Większą niż tabor, oczywiście. Cyganek na salony nikt nie wpuszczał.
Śpiewała więc tak, jakby niosło jej to radość, nawet jeżeli niemal każde słowo z tych pieśni było jej obojętne. Pieniądze jednak nie przychodziły, gdy człowiek nic nie robił, a ona teraz musiała się martwić o trzyosobową rodzinę. Tradycją byłoby, iż James i Thomas powinni zajmować się utrzymaniem, ona zaś siedziałaby jedynie w wozie i poświęcała swój czas na udoskonalenia domu, w czasach wojny nie mogli jednak polegać na tradycji kiedy byli samotni. Dlatego szyła. I dlatego teraz śpiewała. Wszystko, aby przetrwać.
Spojrzenie ciemnozielonych oczu napawało ją niepewnością, tak jakby kazało obejrzeć się za siebie, Sheila jednak wytrwała na tyle, by w ostatnich latach nie pokazywać po swojej twarzy większości nagłych emocji. Serce mogło bić szybko, krew szumieć w uszach, ale mimika wciąż była łagodna i nie zdradzała zbyt wiele. Nigdy nie wiadomo było, czy nowo poznana osoba okazać miała się przyjacielem, czy wrogiem, ale szanse na wrogów były znacznie większe.
- Podejrzewam, że na stopniach ministerstwa jedynie bym przeszkadzała, więc ciężko byłoby zagrać komukolwiek, kto chciałby słuchać. – Ludzie bardziej kierowali się tam do pracy i rzewnych historii na temat władzy mało kto chciał wysłuchiwać. – Dziękuję. Mogę zagrać coś na życzenie, jeżeli ma pan jakąś piosenkę, jeżeli oczywiście ją znam. Nie dane mi było nigdy zagrać przed większą publicznością.
Większą niż tabor, oczywiście. Cyganek na salony nikt nie wpuszczał.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Śpiewała, jakby wierzyła w każde słowo, które składało się na tekst piosenki. Widział, jak niektórzy z zaciekawieniem odwracali na nią spojrzenia, kiedy ujawniała kolejne wersy i szarpała kolejne struny, tworząc zgrabną melodię. Rookwood jednak zdawał sobie sprawę z tego, jak mało szczere tego typu utwory mogły być. Propaganda była ważna, a wysławianie rządu potrafiło wzmocnić wątpiące serca i prawdę powiedziawszy, nie widział w tym nic złego. Zwyczajnie rozumiał, tak samo jak to, że wystarczyło znaleźć do tego typu pracy kogokolwiek, kto własny żołądek szanował o wiele bardziej jak dumę czy przekonania. Albo kogo wspomniany organ wystarczająco zdążył już wymęczyć podczas tych chudych miesięcy.
- W sumie racja - wzruszył ramionami, jednocześnie jednak kiwając nieznacznie głową. Ministerialni pracownicy raczej nie mieli czasu by wsłuchiwać się w durne piosenki, śpiewane dodatkowo na cześć tego, na czego rzecz sami pracowali. Oni chyba najlepiej ze wszystkich rozumieli na czym ta cała zabawa w rządzenie krajem polega. On sam, kiedy znajdował się na schodach urzędu, raczej nie przejmował się tym, co znajdowało się na nich. Na pewno też nie zwrócił by wtedy uwagi na kogoś rzępolącego na schodku i do tego śpiewającego o tym, jaka to panująca władza świetna nie była.
- Oh, niestety, słucham dość mało muzyki, która posiada słowa. A jeśli już, są to raczej operowe klasyki - wyjaśnił, uśmiechając się do niej lekko, samymi kącikami ust - w charakterystyczny dla siebie sposób. - Ale proszę, nie krępuj się, jeśli masz coś w swoim repertuarze, co sądzisz, że przypadnie do gustu ludziom - tutaj wyciągnął rękę z kieszeni, by wskazać na bezmyślną masę przechodniów - To kim ja jestem, żeby cię powstrzymywać - kolejne wzruszenie ramion i kolejny uśmiech. Można było wręcz odnieść wrażenie, że cała jego prezencja ograniczała się głównie do tych paru gestów.
- Powiedz mi jednak, tak z ciekawości, jak długo zajęło ci opanowanie gry na tym instrumencie?
- W sumie racja - wzruszył ramionami, jednocześnie jednak kiwając nieznacznie głową. Ministerialni pracownicy raczej nie mieli czasu by wsłuchiwać się w durne piosenki, śpiewane dodatkowo na cześć tego, na czego rzecz sami pracowali. Oni chyba najlepiej ze wszystkich rozumieli na czym ta cała zabawa w rządzenie krajem polega. On sam, kiedy znajdował się na schodach urzędu, raczej nie przejmował się tym, co znajdowało się na nich. Na pewno też nie zwrócił by wtedy uwagi na kogoś rzępolącego na schodku i do tego śpiewającego o tym, jaka to panująca władza świetna nie była.
- Oh, niestety, słucham dość mało muzyki, która posiada słowa. A jeśli już, są to raczej operowe klasyki - wyjaśnił, uśmiechając się do niej lekko, samymi kącikami ust - w charakterystyczny dla siebie sposób. - Ale proszę, nie krępuj się, jeśli masz coś w swoim repertuarze, co sądzisz, że przypadnie do gustu ludziom - tutaj wyciągnął rękę z kieszeni, by wskazać na bezmyślną masę przechodniów - To kim ja jestem, żeby cię powstrzymywać - kolejne wzruszenie ramion i kolejny uśmiech. Można było wręcz odnieść wrażenie, że cała jego prezencja ograniczała się głównie do tych paru gestów.
- Powiedz mi jednak, tak z ciekawości, jak długo zajęło ci opanowanie gry na tym instrumencie?
Augustus Rookwood
Zawód : Poszukiwacz Śmierci, badacz, naukowiec, numerolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Quiet, crawl to the in-between
Silent, secretive feeling
Of fearsome hatred that reaches the skies
Silent, secretive feeling
Of fearsome hatred that reaches the skies
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sheila nie łudziła się nawet, że ludzie, którzy mieli to (nie)szczęście znalezienia się w okolicy kiedy grała, tak naprawdę cieszyli się z tych paru melodii. Na pewno nasłuchali się wszystkiego w ostatnich latach, a cudowność obecnej władzy wmawiano im wszystkim i nie raz. Przeciętny mieszkaniec Londynu, podobnie jak ona, chciał móc przemykać w cieniach – z domu do pracy, z pracy na szybkie zakupy – o ile jakieś jedzenie jeszcze było możliwe do dostania – z zakupów do domu. Nie pałętać się zbędnie, nie chodzić do miejsc walk. Chyba tym bardziej młoda Doe próbowała ubłagać Jamesa, aby czym prędzej wyprowadzili się z doków. Jeżeli tylko jej posłucha…
Jeżeli się w ogóle nad tym zastanowić, to czy pod Ministerstwem w ogóle sens byłoby grać? Mogłaby przysiąc, że w Londynie nikt, kto nie cenił sobie rządu, nie zajmował ciepłej posadki wspierającej całą tę machinę, a śpiewanie o wielkości nowego kraju ludziom, którzy go budowali albo którzy święcie przekonani byli o tym, co wypowiadała, nie miało zbytnio sensu. Wiedziała, że lady Black chciała, aby utwory trafiały do mas, jakby to można było określić, „nieoświeconych”. Ewentualnie mogła zagrać coś spragnionym uwagi lordom, nie sądziła jednak, aby takowy kiedykolwiek chciał zatrzymać się na ulicy obok przypadkowej harfistki i wsłuchać się w takie melodie.
- Obawiam się, że klasycznych melodii nie znam wcale. Trochę folku, głównie też pieśni zasłyszanych po drodze. Nie wiem jednak, co preferują pozostali, zatrudniono mnie za to na grę z konkretnymi utworami, a jeszcze parę z nich mam do zagrania. – Nie liczyło się to, co ona chciała. Mogła jedynie spełniać życzenia tłumu, bądź wrócić do własnego repertuaru. Skoro więc nieco dziwny nieznajomy nie miał melodii, w której obecnie chciałby się zatopić, tak więc musiała powrócić do utworów, których wachlarz był całkiem spory.
Znów trąciła struny dłońmi, na razie rozgrzewając się do zagrania, spoglądając jeszcze na mężczyznę kiedy zapytał ją o czas na podejście do grania.
- Przyznam, że nigdy nie liczyłam ile czasu zajęło mi przejście od pierwszych kroków aż do płynnego grania. Zaczęłam kiedy miałam pięć lat, ale głównie uczyłam się ze słuchu i nieczęsto sięgałam po jakiekolwiek nuty.
Jeżeli się w ogóle nad tym zastanowić, to czy pod Ministerstwem w ogóle sens byłoby grać? Mogłaby przysiąc, że w Londynie nikt, kto nie cenił sobie rządu, nie zajmował ciepłej posadki wspierającej całą tę machinę, a śpiewanie o wielkości nowego kraju ludziom, którzy go budowali albo którzy święcie przekonani byli o tym, co wypowiadała, nie miało zbytnio sensu. Wiedziała, że lady Black chciała, aby utwory trafiały do mas, jakby to można było określić, „nieoświeconych”. Ewentualnie mogła zagrać coś spragnionym uwagi lordom, nie sądziła jednak, aby takowy kiedykolwiek chciał zatrzymać się na ulicy obok przypadkowej harfistki i wsłuchać się w takie melodie.
- Obawiam się, że klasycznych melodii nie znam wcale. Trochę folku, głównie też pieśni zasłyszanych po drodze. Nie wiem jednak, co preferują pozostali, zatrudniono mnie za to na grę z konkretnymi utworami, a jeszcze parę z nich mam do zagrania. – Nie liczyło się to, co ona chciała. Mogła jedynie spełniać życzenia tłumu, bądź wrócić do własnego repertuaru. Skoro więc nieco dziwny nieznajomy nie miał melodii, w której obecnie chciałby się zatopić, tak więc musiała powrócić do utworów, których wachlarz był całkiem spory.
Znów trąciła struny dłońmi, na razie rozgrzewając się do zagrania, spoglądając jeszcze na mężczyznę kiedy zapytał ją o czas na podejście do grania.
- Przyznam, że nigdy nie liczyłam ile czasu zajęło mi przejście od pierwszych kroków aż do płynnego grania. Zaczęłam kiedy miałam pięć lat, ale głównie uczyłam się ze słuchu i nieczęsto sięgałam po jakiekolwiek nuty.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Augustus chyba sam nie był pewien czy chciał się kiedykolwiek określać szarym mieszkańcem Londynu i czy w ogóle by się wpisywał w ewentualny kanon takowego. Wypadało zacząć od tego jak... nudno i miałko to brzmiało. Bycie przeciętnym absolutnie kłóciło się z całym jego jestestwem - nigdy nie chciał być uważany za takiego. Zawsze chciał wystawać przed szereg. Wyróżniać się. Może niekoniecznie błyszczeć - nie w ten tani i pozorny sposób, ale po prostu chciał, żeby przynajmniej niektórzy zwracali na niego spojrzenia, a przede wszystkim, zwracali się do niego po radę. Bo uwielbiał swoją wiedzę. Uwielbiał fakt, że właśnie na tym polu stanowił jakikolwiek wzór do naśladowania. Pozornie jednak, zdawał się niezbyt wyróżniać z szarej, bezkształtnej masy kręcącej się dookoła. Grzeczny, zdawać by się mogło, wyuczony uśmiech, który czaił się zaledwie w kącikach ust, zdobił zadbane oblicze, jakich dookoła było nie tak mało. Dobrze skrojony płaszcz chronił przed listopadowym chłodem... i wtedy dopiero go tknęło, że tak na prawdę wcale nie pasował do tego obrazka, nawet pozornie. Wystarczyło chociażby pomyśleć o tym, że większość nie miała nawet czasu prowadzić takiej bzdurnej rozmowy z harfiarką.
- Wielka szkoda - odpowiedział jej, wyrażając mało przekonujący żal - Podróżuje panienka dużo? - zainteresował się nieco, jedną z kwestii niby bez znaczenia wplecionych w wypowiedziane przez nią słowa. - Rozumiem, zatem nie pozostaje nic innego, jak wrócić do repertuaru, ale też nie mam zamiaru narzekać - kolejny uśmiech, zwieńczający poprowadzony przez niego wywód. Dziewczyna wyraźnie miała do odbębnienia repertuar, a on nie zamierzał jej zbytnio w realizacji tego przeszkadzać. Chwila odpoczynku, tym bardziej w towarzystwie dźwięków harfy i tak była dość cenna i nawet też przyjemna, nawet jeśli teksty jej utworów były tak przyziemne. Po prawdzie czuł się nieco, jakby słowa poprzedniej piosenki słyszał już milion razy; propaganda powtarzana w ministerialnych kątach i przez szlachtę. Wiadomo jednak, coś powtarzane wystarczającą ilość razy, staje się prawdą. - Zatem idzie mi tylko pogratulować talentu i znakomitego słuchu. Nie każdemu tego typu nauka przychodzi łatwo - zdawał się brzmieć szczerze i o dziwo, faktycznie doceniał pracę dziewczyny i umiejętność nauki gry na instrumencie. Nie każdemu bowiem przychodziło to z równą łatwością.
- Wielka szkoda - odpowiedział jej, wyrażając mało przekonujący żal - Podróżuje panienka dużo? - zainteresował się nieco, jedną z kwestii niby bez znaczenia wplecionych w wypowiedziane przez nią słowa. - Rozumiem, zatem nie pozostaje nic innego, jak wrócić do repertuaru, ale też nie mam zamiaru narzekać - kolejny uśmiech, zwieńczający poprowadzony przez niego wywód. Dziewczyna wyraźnie miała do odbębnienia repertuar, a on nie zamierzał jej zbytnio w realizacji tego przeszkadzać. Chwila odpoczynku, tym bardziej w towarzystwie dźwięków harfy i tak była dość cenna i nawet też przyjemna, nawet jeśli teksty jej utworów były tak przyziemne. Po prawdzie czuł się nieco, jakby słowa poprzedniej piosenki słyszał już milion razy; propaganda powtarzana w ministerialnych kątach i przez szlachtę. Wiadomo jednak, coś powtarzane wystarczającą ilość razy, staje się prawdą. - Zatem idzie mi tylko pogratulować talentu i znakomitego słuchu. Nie każdemu tego typu nauka przychodzi łatwo - zdawał się brzmieć szczerze i o dziwo, faktycznie doceniał pracę dziewczyny i umiejętność nauki gry na instrumencie. Nie każdemu bowiem przychodziło to z równą łatwością.
Augustus Rookwood
Zawód : Poszukiwacz Śmierci, badacz, naukowiec, numerolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Quiet, crawl to the in-between
Silent, secretive feeling
Of fearsome hatred that reaches the skies
Silent, secretive feeling
Of fearsome hatred that reaches the skies
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie wnikała w to, z kim dokładnie rozmawiała teraz. A przynajmniej dopóki nie wychodziło to poza więcej niż wymianę słów, wolała nie wiedzieć. Niepotrzebne jej było skupienie się na zawodzie, pochodzeniu czy poglądach nieznajomego, wiedząc, że takie pytania prowadziły jedynie do problemów. W końcu kto w Londynie, nawet gdyby miał inne poglądy od tych obecnie głoszonych, to przyznał się do tego publicznie? Teraz zaś zdecydowanie nie powinna wypytywać o rzeczy, o których nikt nie powinien rozmawiać, zwłaszcza jeżeli ktoś miał dać jej pieniądze!
Sama była zaś ledwie elementem i pyłem w tym wszystkim. Jej cygańskie pochodzenie decydowało na wstępie o wszystkim, o tym, że nigdy nie podejmie prawdziwej pracy, nie przejmie się polityką, nie poświęci swojego życia karierze, na której miałaby się skupić. Całe życie robiła coś dla obcych jeżeli chodziło o zarobek, teraz zaś sama martwiła się o rodzinę, która powinna mieć chociaż odrobinę szansy na nieco godniejsze życie. Ale „godne życie” w Londynie było bardziej niż problematyczne jeżeli chciało się trzymać na uboczu.
- Podróżowałam wcześniej, przez rodzinne problemy musiałam jednak zaprzestać. – Dość zręcznie omijała temat, w którym „problemy rodzinne” oznaczały wymordowanie całego taboru. Tego Augustus wiedzieć nie musiał, a i ona nie potrzebowała skupiać się na opowiadaniu po raz kolejny smutnej historii, która miałaby wzbudzić w nim…no właśnie co? Obrzydzenie? Miał żałować cyganów? Bardzo dobrze wiedziała, że jeszcze piętnaście lat temu wykańczali jej rodzaj na potęgę. Przyzwyczajona była do tego, że raczej młodsze osoby spoglądały na to neutralnie ale wciąż z lekką ignorancją.
- Dziękuję. Mam nadzieję, że chociaż ten dość niespodziewany repertuar jest równie przyjemny dla ucha. – Uśmiechnęła się jeszcze raz zanim znów wróciła do gry i śpiewu. Kolejna piosenka wybrzmiała z jej ust, po raz kolejny pod niebiosa wynosząc obecny rząd i władzę. Drugą piosenką Rookwood również mógł się nacieszyć, a nawet jeżeli tekst wydawał się już tak znajomy, to mógł usłyszeć przynajmniej nową melodię.
Dopiero skończyła grać po raz drugi, skłoniła się lekko, nawet jeżeli wciąż siedziała, spoglądając na mężczyznę.
- Dziękuję. Liczę na to, że będę swój talent mogła rozwijać i nie będę musiała martwić się tym, iż kiedyś mój instrument będzie zawsze ze mną. To dawny prezent od osoby, której już ze mną nie ma, więc niesie też wartość sentymentalną.
Sama była zaś ledwie elementem i pyłem w tym wszystkim. Jej cygańskie pochodzenie decydowało na wstępie o wszystkim, o tym, że nigdy nie podejmie prawdziwej pracy, nie przejmie się polityką, nie poświęci swojego życia karierze, na której miałaby się skupić. Całe życie robiła coś dla obcych jeżeli chodziło o zarobek, teraz zaś sama martwiła się o rodzinę, która powinna mieć chociaż odrobinę szansy na nieco godniejsze życie. Ale „godne życie” w Londynie było bardziej niż problematyczne jeżeli chciało się trzymać na uboczu.
- Podróżowałam wcześniej, przez rodzinne problemy musiałam jednak zaprzestać. – Dość zręcznie omijała temat, w którym „problemy rodzinne” oznaczały wymordowanie całego taboru. Tego Augustus wiedzieć nie musiał, a i ona nie potrzebowała skupiać się na opowiadaniu po raz kolejny smutnej historii, która miałaby wzbudzić w nim…no właśnie co? Obrzydzenie? Miał żałować cyganów? Bardzo dobrze wiedziała, że jeszcze piętnaście lat temu wykańczali jej rodzaj na potęgę. Przyzwyczajona była do tego, że raczej młodsze osoby spoglądały na to neutralnie ale wciąż z lekką ignorancją.
- Dziękuję. Mam nadzieję, że chociaż ten dość niespodziewany repertuar jest równie przyjemny dla ucha. – Uśmiechnęła się jeszcze raz zanim znów wróciła do gry i śpiewu. Kolejna piosenka wybrzmiała z jej ust, po raz kolejny pod niebiosa wynosząc obecny rząd i władzę. Drugą piosenką Rookwood również mógł się nacieszyć, a nawet jeżeli tekst wydawał się już tak znajomy, to mógł usłyszeć przynajmniej nową melodię.
Dopiero skończyła grać po raz drugi, skłoniła się lekko, nawet jeżeli wciąż siedziała, spoglądając na mężczyznę.
- Dziękuję. Liczę na to, że będę swój talent mogła rozwijać i nie będę musiała martwić się tym, iż kiedyś mój instrument będzie zawsze ze mną. To dawny prezent od osoby, której już ze mną nie ma, więc niesie też wartość sentymentalną.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Augustus posiadał podobne stanowisko co jego rozmówczyni; to nie był ani czas ani miejsce do prowadzenia jakichś prywatnych, ideologicznych batalii. Siedzieli na środku placu, otoczeni chmarą innych ludzi i na prawdę ani jemu, ani jej nie leżało w interesie by psuć sobie nastrój przepychankami o ewentualnych statusach, miejscach pracy czy tym, po której stronie tak na prawdę się stało. To, co w tym momencie się między nimi działo, czyli jakże niezobowiązująca rozmowa, była tylko przerwą w codzienności. Zaraz i tak się rozejdą i pewnie zapomną o sobie na zawsze, a także już nigdy więcej się nie spotkają. Po prawdzie było mu to na rękę.
- Rozumiem. Szkoda, podróże to wspaniała rzecz. Zawsze zazdrościłem tym, którzy mogą tak po prostu przemierzać świat. Mnie w miejscu zawsze trzymały i dalej trzymają obowiązki - wzruszył ramionami, a w jego głosie dało się wyczuć, że rzeczywiście tak było. Był głodny świata; jego tajemnic i wiedzy, ale zwykle ograniczał się do podróży tych teoretycznych, przez karty ksiąg, map i ruchomych obrazków.
- Urokiem muzyki jest to, że zawsze trafi w czyjś gust - powiedział krótko, uśmiechając się do niej delikatnie i milknąc zaraz, by zrobić jej miejsce na kolejne wypełnienie ciszy lekką melodią harfy i miękkimi słowami, które w pewien pokrętny sposób zdawały się nie do końca pasować do instrumentu. Wydawało się to jakimś dziwnym sprowadzeniem spraw wyższych, pełnych naturalnego dla władzy egoizmu, do poziomu tego najniższego - jakby kompletnie miało się to sobą nie kłócić. Ale może takie było zamierzenie zamawiającego? By chociaż stworzyć pozory przyziemności i bycia w interesie najbiedniejszych.
- Ah, takie są najcenniejsze. Życzę zatem panience tego, by mogła bez przeszkód rozwijać swój talent dalej. Jeśli też mogę spytać, któż zamówił taki wspaniały repertuar? - skomentował wzmiankę o prezencie, kiwając przy tym głową, zaraz też zadając kolejne pytanie. Był zwyczajnie ciekawy, kto tez postanowił wyłożyć galeony z własnej kieszeni, by aż tak szerzyć propagandę.
Wydawało się też, że spędził już wystarczająco czasu na Piccadilly Circus. Wypadało więc ruszyć dalej, wrócić do swoich obowiązków i zmartwień. Znowu wbić się w rytm dnia.
- Dziękuję też za przemiły koncert - podniósł się, wyciągając do niej dłoń, a jeśli mu ją podała, podniósł ją do swoich ust, by cmoknąć przelotnie. Spojrzenie jednak utkwił w jej oczach, jakby zastanawiając się nad reakcją. W końcu ktoś z dobrego domu szybko połapałby się, że właśnie popełniał grzecznościowe faux pas. - Życzę panience samych sukcesów, ale na mnie już czas. Miłego dnia - dłoń wsunęła się do kieszeni, z której wyciągnęła parę drobnych monet, które zaraz wpadły do wystawionego przez nią futerału, a zaraz po tym Rookwood odwrócił się i ruszył w swoją stronę.
zt
- Rozumiem. Szkoda, podróże to wspaniała rzecz. Zawsze zazdrościłem tym, którzy mogą tak po prostu przemierzać świat. Mnie w miejscu zawsze trzymały i dalej trzymają obowiązki - wzruszył ramionami, a w jego głosie dało się wyczuć, że rzeczywiście tak było. Był głodny świata; jego tajemnic i wiedzy, ale zwykle ograniczał się do podróży tych teoretycznych, przez karty ksiąg, map i ruchomych obrazków.
- Urokiem muzyki jest to, że zawsze trafi w czyjś gust - powiedział krótko, uśmiechając się do niej delikatnie i milknąc zaraz, by zrobić jej miejsce na kolejne wypełnienie ciszy lekką melodią harfy i miękkimi słowami, które w pewien pokrętny sposób zdawały się nie do końca pasować do instrumentu. Wydawało się to jakimś dziwnym sprowadzeniem spraw wyższych, pełnych naturalnego dla władzy egoizmu, do poziomu tego najniższego - jakby kompletnie miało się to sobą nie kłócić. Ale może takie było zamierzenie zamawiającego? By chociaż stworzyć pozory przyziemności i bycia w interesie najbiedniejszych.
- Ah, takie są najcenniejsze. Życzę zatem panience tego, by mogła bez przeszkód rozwijać swój talent dalej. Jeśli też mogę spytać, któż zamówił taki wspaniały repertuar? - skomentował wzmiankę o prezencie, kiwając przy tym głową, zaraz też zadając kolejne pytanie. Był zwyczajnie ciekawy, kto tez postanowił wyłożyć galeony z własnej kieszeni, by aż tak szerzyć propagandę.
Wydawało się też, że spędził już wystarczająco czasu na Piccadilly Circus. Wypadało więc ruszyć dalej, wrócić do swoich obowiązków i zmartwień. Znowu wbić się w rytm dnia.
- Dziękuję też za przemiły koncert - podniósł się, wyciągając do niej dłoń, a jeśli mu ją podała, podniósł ją do swoich ust, by cmoknąć przelotnie. Spojrzenie jednak utkwił w jej oczach, jakby zastanawiając się nad reakcją. W końcu ktoś z dobrego domu szybko połapałby się, że właśnie popełniał grzecznościowe faux pas. - Życzę panience samych sukcesów, ale na mnie już czas. Miłego dnia - dłoń wsunęła się do kieszeni, z której wyciągnęła parę drobnych monet, które zaraz wpadły do wystawionego przez nią futerału, a zaraz po tym Rookwood odwrócił się i ruszył w swoją stronę.
zt
Augustus Rookwood
Zawód : Poszukiwacz Śmierci, badacz, naukowiec, numerolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Quiet, crawl to the in-between
Silent, secretive feeling
Of fearsome hatred that reaches the skies
Silent, secretive feeling
Of fearsome hatred that reaches the skies
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Może jeszcze kiedyś będzie miał pan szansę? Wystarczy, że będzie chwila oddechu. – Bo to takie łatwe na wojnie. – I akurat wymarzony cel będzie w zasięgu ręki. – Niektórzy tęsknili do odwiedzenia konkretnego państwa. Czy ten nieznajomy był takim człowiekiem? Nie miała pojęcia, ale jeżeli chciał podróżować, nie była kimkolwiek, kto miałby mówić mu, że nie może. Niech jedzie. Jeżeli wspiera rząd, to przynajmniej jedna osoba z głowy, jeżeli stoi po przeciwnej stronie barykady, będzie tam bardziej bezpieczny.
- To fakt. Jest tyle pieśni, tyle niesamowitych tekstów i tyle ciekawych historii związanych z melodiami, że można zawsze wybrać coś, do czego będzie mieć się sentyment. – Sheila miała coś, co kocha tak naprawdę, ale panna Doe gotowa była otwarta na inne i nieznane melodie. W pewnym sensie Augusuts miał też rację, jej łagodny, dziewczęcy głos wydawał się nie nieść tej siły potężnych wydarzeń, a raczej opowiadać o nich tak słodko, że chciałoby się samemu tam być i czuć chociaż chwilę tej potęgi. Nawet jeżeli miałaby to być tylko odrobina.
- Jest pan niezmiernie hojny w komplementach, dziękuję bardzo. Sama mam nadzieję, iż mój rozwinięty talent będzie mógł przydać się wszystkim i będzie można go docenić. Nie wiem, czy uda mi się to tak dobrze, jak jego pragnę, mając też nadzieję, że nie będzie pogorszony. – Stresowała się, to oczywiste, ale zdecydowanie nie potrzebowała się martwić. Nie teraz. W końcu ostatecznie jeżeli nie spodoba się to nikomu, to przestanie i powie, że się nie udało. Zawiodła. I tyle. – Za te pieśni należy podziękować Aquilli Black. – W końcu miało kto wiedział o tym, ale pewnie lady Black nie miała żadnego problemu aby podawać jej imię. W końcu wiadomo by było, komu to zawdzięczać.
- Nie ma za co. – Podała swoją dłoń, a jakże, zdziwiona nieco, kiedy doczekała się cmoknięcia w dłoń. Nie rozumiała skąd ta decyzja, a może po prostu była zaskoczona tym, że w ogóle postanowił dotknąć jej skóry? Czy gdyby dowiedział się właśnie, że rozmawiał z cyganką, poczułby obrzydzenie i gniew? Ktoś z dobrego domu na pewno nie grywałby na ulicy. Nie zabrała jednak dłoni, nie szybko, nie chcąc okazywać niechęci. Bo przecież właśnie jej nie czuła. Bardziej niepewność. – Miłego dnia! I dziękuję!
Spojrzała jeszcze za nim, po czym ostatecznie wróciła do gry. Kolejne słowa o chwale obecnej władzy niemal do końca rogu odprowadzały Rookwooda, jakby nie słyszał ich na co dzień.
| zt
- To fakt. Jest tyle pieśni, tyle niesamowitych tekstów i tyle ciekawych historii związanych z melodiami, że można zawsze wybrać coś, do czego będzie mieć się sentyment. – Sheila miała coś, co kocha tak naprawdę, ale panna Doe gotowa była otwarta na inne i nieznane melodie. W pewnym sensie Augusuts miał też rację, jej łagodny, dziewczęcy głos wydawał się nie nieść tej siły potężnych wydarzeń, a raczej opowiadać o nich tak słodko, że chciałoby się samemu tam być i czuć chociaż chwilę tej potęgi. Nawet jeżeli miałaby to być tylko odrobina.
- Jest pan niezmiernie hojny w komplementach, dziękuję bardzo. Sama mam nadzieję, iż mój rozwinięty talent będzie mógł przydać się wszystkim i będzie można go docenić. Nie wiem, czy uda mi się to tak dobrze, jak jego pragnę, mając też nadzieję, że nie będzie pogorszony. – Stresowała się, to oczywiste, ale zdecydowanie nie potrzebowała się martwić. Nie teraz. W końcu ostatecznie jeżeli nie spodoba się to nikomu, to przestanie i powie, że się nie udało. Zawiodła. I tyle. – Za te pieśni należy podziękować Aquilli Black. – W końcu miało kto wiedział o tym, ale pewnie lady Black nie miała żadnego problemu aby podawać jej imię. W końcu wiadomo by było, komu to zawdzięczać.
- Nie ma za co. – Podała swoją dłoń, a jakże, zdziwiona nieco, kiedy doczekała się cmoknięcia w dłoń. Nie rozumiała skąd ta decyzja, a może po prostu była zaskoczona tym, że w ogóle postanowił dotknąć jej skóry? Czy gdyby dowiedział się właśnie, że rozmawiał z cyganką, poczułby obrzydzenie i gniew? Ktoś z dobrego domu na pewno nie grywałby na ulicy. Nie zabrała jednak dłoni, nie szybko, nie chcąc okazywać niechęci. Bo przecież właśnie jej nie czuła. Bardziej niepewność. – Miłego dnia! I dziękuję!
Spojrzała jeszcze za nim, po czym ostatecznie wróciła do gry. Kolejne słowa o chwale obecnej władzy niemal do końca rogu odprowadzały Rookwooda, jakby nie słyszał ich na co dzień.
| zt
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Strona 22 z 22 • 1 ... 12 ... 20, 21, 22
Plac Piccadilly Circus
Szybka odpowiedź