Ian Thomas Ross
Nazwisko matki: Morrison
Miejsce zamieszkania: Nokturn
Czystość krwi: Mugolska
Status majątkowy: Ubogi
Zawód: Pracownik tartaku
Wzrost: 183 cm
Waga: 86 kg
Kolor włosów: Czarne
Kolor oczu: Zielony
Znaki szczególne: Zarost, niski głos, nieprzeciętny wzrost, głębokie i duże blizny na plecach oraz na lewym boku.
Sztywna, 11 cali, czarny bez, krew reem
Ravenclaw
Nie potrafi go wyczarować
Jego wilkołacza forma
Kora, powietrze zaraz po deszczu, jaśmin, kawa,
pergamin
Palące się Ministerstwo
harpie z Holyhead
Wszelaki wysiłek fizyczny
Wszystkiego
Tyler Hoechlin
"Wybiła już godzina
i łowów nadszedł czas
wynurzam się z ukrycia
i zgłębiam mroczny las."
Byłem czwartym, lecz nie ostatnim dzieckiem półkrwi czarodzieja - Benjamina Rossa oraz mugolki - Elizabeth Morrison. Była to dziwna para. Ojciec zawsze stanowczy i wycofany, matka za to wiecznie uśmiechnięta. Najwidoczniej przeciwieństwa faktycznie się przyciągają.
Poznali się, tak jak to oni lubili opisywać: "dzięki wielu zwrotom akcji". Gdy się w sobie szczerze zakochali, ojciec wyznał swej wybrańce prawdę o czarodziejskim świecie, którą ta, z niemałym trudem, ale jednak przyjęła do wiadomości i w pełni zaakceptowała. Ożenili się bardzo szybko. Zaledwie kilka miesięcy po poznaniu się. Wiele osób z ich otoczenia uważało to za błąd, lecz oni skupieni na sobie nie dopuszczali do siebie nawet takich myśli.
Rozwaga i zdrowy rozsądek gdzieś zniknęły zastąpione płomiennym uczuciem, którego wynikiem później było pojawienie się ich pierwszego dziecka - Ann.
Wtedy właśnie postanowili spełnić swe skryte marzenie i wybudowali mały dom na obrzeżach lasu w Salisbery.
Nie byli bogaczami. Ojciec był sprzedawcą w rodzinnym antykwariacie, matka za to pielęgniarką w mugolskim szpitalu. Może i prowadzili skromne życie, ale jak zawsze twierdzili: szczęśliwe. Szczęście to dopełniały z kolei kolejne pojawiające się na świecie pociechy. Thony, Joel, ja oraz nasza mała siostrzyczka - Rose. Każdo z nas było inne. Ann zdystansowana, lecz opiekuńcza. Thony irytujący, lecz uczynny. Joel głupkowaty, lecz szczery. Rose roztrzepana, lecz dobra do szpiku kości. Kim ja wtedy byłem? Może i to trochę zabawne, ale nie do końca pamiętam.
Troszczyłem się o rodzeństwo niczym Ann, zupełnie jak Thony chętnie wszystkim pomagałem, byłem wygadany jak Jo i może nawet dobry jak Rose. Ale to było naprawdę dawno temu...
Wbrew z pozoru dzielących nas różnic byliśmy zgranym rodzeństwem. Pomagaliśmy sobie, troszczyliśmy się o siebie, byliśmy rodziną. Oczkiem w naszych głowach była najmłodsza z nas - Rose. Wszyscy zawsze martwiliśmy się o nią, bo jako jedyna z rodzeństwa nie posiadała zdolności magicznych. Nasze obawy okazały się jednak być zbyteczne. Rose nic sobie z tego nie robiła. I choć nie mogła czerpać z magicznego świata pełnymi garściami, to cieszyła się, że choć tyle było jej dane zaznać.
w ciemności sierść ma lśni
zachłyśnięty swą potęgą
brutalnie szczerzę kły."
Wracając do zdolności magicznych... te objawiły się u mnie dość późno. Rodzice byli już przekonani, że jednak jestem charłakiem, na szczęście jednak kilka tygodni po moich dziesiątych urodzinach przypadkowo podpaliłem mojej najstarszej siostrze włosy.
Tak jak wspominałem wcześniej: kiedyś nie byłem taki jak dziś. Miałem naprawdę szczęśliwe dzieciństwo. Z rodzeństwem szlajaliśmy się po lesie, wspinaliśmy się po drzewach, robiliśmy sobie psikusy.
Od kiedy tylko pamiętam byłem aktywnym dzieciakiem. Wszędzie było mnie pełno, chętnie też pomagałem rodzicom przy wszelakich pracach siłowych. Ojciec rzadko korzystał z różdżki. Większość życia spędził wśród mugoli i nas również chciał nauczyć tego, żebyśmy nie zawsze polegali na magii, która niekiedy może przydać nam się w dużo ważniejszym momencie. Może faktycznie coś w tym było...
Z wielką ciekawością obserwowałem jak do mojego starszego rodzeństwa, w dniu ich jedenastych urodzin przylatywały sowy z listami, następnie wybierali się z rodzicami na Pokątną, aby później stać się pełnoprawnymi uczniami Hogwartu. Zazdrościłem im i z niecierpliwością czekałem na swój list i przygody jakie ten ze sobą przyniesie.
"Na niebie błyskawice
i ostry wicher dmie
mam wyostrzony wzrok
i wyczulony węch."
Jedenaste urodziny nadeszły szybciej niż się spodziewałem. Dobrze pamiętam jak omal nie spadłem ze schodów, chcąc jak najszybciej pochwalić się wszystkim właśnie dostarczonym listem.
Chciałem się uczyć, móc zgłębić czarodziejski świat, który wtedy był mi bardziej obcy, aniżeli ten mugolski. Teraz miałem w końcu do tego okazję.
Moment, w którym tiara znalazła się na mojej głowie, aby wydać werdykt wyrył mi się bardzo dobrze w pamięci. Ravenclaw! Jej decyzja zdziwiła mnie niebywale. Moje starsze rodzeństwo było w Gryffindorze, jak się później okazało, młodsze również. Nie byłem prymusem. uczyłem się jedynie tego co lubiłem, bądź uznawałem za użyteczne, przez co na koniec roku miałem sporo kłopotów. Chyba to właśnie zaklęcia były moim ulubionym przedmiotem. Jak się okazało miałem do nich całkiem niezły dryg. Przerobiłem cały podręcznik, zanim jeszcze doszliśmy całą klasą do jego połowy. I tak co roku... Prócz zaklęć uwielbiałem lekcje latania na miotle. Byłem nawet ścigającym w drużynie z czego ojciec był niezwykle dumny.
Podobnie jak w domu najwięcej czasu w szkole spędzałem z rodzeństwem. Nie było dnia, w którym razem nie uczylibyśmy się, czy nie przesiadywaliśmy na błoniach. Oczywistym faktem jednak było to, że nie zamykałem się wyłącznie na rodzinę. Hogwart był wspaniałą okazją do poznania wielu bliskich mi wtedy osób. Wtedy... teraz nie mają oni dla mnie większego znaczenia.
przed siebie ciągle gnam
nienawiść mnie wypełnia
ogarnia dziki szał."
Śmierć Ann wstrząsnęła Nami wszystkimi. Jak ktoś o tak dobrym sercu mógł zostać zamordowanym? Co zrobiła źle? Czym zasłużyła sobie na taki, a nie inny los? Niczym. Przeznaczenie miało po prostu kiepskie poczucie humoru. To był "wypadek". Tego dnia mogła zostać zgwałcona i zabita inna młoda dziewczyna.
Trafiło na nią.
Ta tragedia była pierwszym, lecz niestety i nie ostatnim ciosem, który wpłynął na dalsze losy mojej rodziny. Śmierć Ann miała wpływ na każdego z Nas, jednakże objawiało się to u Nas zupełnie inaczej. Jedni rozpaczali, inni reagowali agresją, reszta próbowała być silna za Nas wszystkich, ja za to zamknąłem się w sobie.
Przestałem być Ianem, którego wszyscy znali. Przestałem lubić choćby przebywać z innymi, mało mówiłem, za to skupiłem się na sobie. Ćwiczenia, nauka, ćwiczenia, nauka i udawanie, że nie widzę zatroskanego wzroku moich bliskich. Raniłem ich i siebie samego. Nie chciałem współczucia. Sam chciałem sobie z tym wszystkim poradzić. Potrzebowałem czasu i faktycznie było ze mną coraz lepiej. Tak samo zresztą jak z całą moją rodziną. Ból po stracie Ann z roku na rok stawał się mniej dotkliwy, choć nic nie było w stanie wypełnić po niej pustki.
"Na twardych giętkich łapach
poruszam się wśród drzew
jestem morderczą furią
i jestem czystym złem."
Miałem dziewiętnaście lat, zaledwie kilka dni temu wróciłem do domu, po ukończeniu nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa. Ojciec i mój starszy brat wyjechali na kilka dni poza Salisbury. Mieli sprowadzić nowe zaopatrzenie do antykwariatu. W domu zostałem ja, moje młodsze rodzeństwo oraz mama.
Cały wieczór rozmawiałem z nią na temat swej przyszłości. Zawodu, który miałbym wykonywać. Staty, bądź niestety ta noc miała przekreślić wszystkie moje plany.
Obudziło mnie wycie. Głośne, chrapliwe, dobiegające z daleka. Wilki? Żadnych w tych lasach nigdy nie było. Może nasz pies? Zapewne tak, skoro zaraz potem zaczął szczekać. Zaniepokojony i równie zaciekawiony zszedłem na dół sprawdzić, czy to czasem nie była senna mara. Nie zorientowałem się nawet, że obudziłem młodszego brata śpiącego w naszym wspólnym pokoju.
Ten poszedł za mną zahaczając po drodze o pokój Naszej siostry, aby mogli pójść razem.
Obszedłem dom naokoło nie znajdując jednak niczego podejrzanego. Ta noc była wyjątkowo zimna i niezwykle jasna. Dzięki księżycowi widziałem też wszystko bez większego problemu. Skoro niczego nie znalazłem postanowiłem wrócić do łóżka. Dopiero wtedy zrozumiałem, że pies przestał ujadać. Podszedłem do budy znajdującej się na uboczu nie znajdując tam jednak psa, a jedynie urwany łańcuch. Zacząłem go cicho nawoływać, gwizdać, niestety jednak nic to nie dawało. Pies zniknął. Sprawdziłem swoje kieszenie, lecz nie znalazłem różdżki. Musiała zostać w domu. Choć było dość widno nie mogłem pójść do lasu szukać zguby, gdyż przez konary drzew światło tak dobrze nie przechodziło. Skierowałem swe kroki do domu z zamiarem wzięcia różdżki,
wtedy właśnie wpadłem na Joela i chowającą się za nim, drżącą Rose. Kazałem im natychmiast wracać do domu, mówiłem im, że nie powinni o tej porze wychodzić z domu, że jest zimno i się przeziębią. Zaczęli się tłumaczyć, lecz ja klepnąłem wtedy jedynie Joela w plecy, a Rose zmierzwiłem włosy mówiąc, że wracamy do domu. Niestety los miał zupełnie inne plany. Usłyszałem za sobą warczenie. Nie psie, co do tego miałem pewność. Nawet nie wilczę. To było coś niewyobrażalnego, dźwięk, od którego włosy na ciele stawiały dęba. Dobiegało ono wprost zza moich pleców. Metr, dwa, trzy, cztery, pięć? Dziesięć na pewno.
Moje rodzeństwo widziało bardzo dobrze tą istotę. Z przerażeniem patrzyli mi zza ramię. Żadno z nas nie ruszyło się choćby o milimetr. W tamtym momencie baliśmy się nawet oddychać.
Jedyne co poczułem to ból. Ból, który pamiętam po dziś dzień. Mocne uderzenie w plecy, które powaliło mnie na ziemie, wbite w moje ciało zębiska, rozrywające skórę i mięso pod nim pazury, zapach krwi. Wtedy właśnie usłyszałem krzyk przerażenia. Joel kazał Rose uciekać, ale nawet, gdyby oboje zaczęli teraz biec nie byliby w stanie umknąć bestii. Ta przeniosła całą swą uwagę na nich i zaatakowała ich w dzikim szale.
dopadnę bez litości
wyrwę bijące serce
rozpruję twe wnętrzności."
Drugi akapit, etc.
"A gdy się już nasycę
opadnie ze mnie gniew
zawyję w głuchą noc
dziękując za twą krew."
Drugi akapit, etc.
i los się twój dopełni
wiedz...
nie byłeś ostatni
ja wracam podczas pełni."
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 0 | Brak |
Zaklęcia i uroki: | 15 | + 5 (różdżka) |
Czarna magia: | 0 | Brak |
Magia lecznicza: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 0 | Brak |
Eliksiry: | 0 | Brak |
Sprawność: | 26 | +6 (waga) |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Anatomia | I | 2 |
Opieka nad magicznymi stworzeniami | I | 2 |
Kłamstwo | I | 2 |
Retoryka | II | 5 |
Spostrzegawczość | II | 5 |
Ukrywanie się | II | 5 |
Zastraszanie | III | 10 |
Silna wola | III | 10 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Mugoloznawstwo | II | 0 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (wiedza) | I | 1 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Pływanie | II | 7 |
Latanie na miotle | I | 1 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Genetyka (wilkołak) | 25 (+50) | 25 |
Reszta: 0 |
Sowa, różdżka