Boczna ulica
Przyglądam się huraganowi papierów, a ich szelest prawie zagłusza uwagę młodszej Wilde o niepasującym elemencie układanki. Dopiero teraz przyglądam się szafce uważniej, przechodząc między zatrzymanymi w powietrzu zapiskami, by rzucić na nią okiem z bliska. Z odmętów pamięci próbuję wydobyć zapamiętany obraz pokoju, dość szybko dochodząc do wniosku, że mebel w istocie musiał być nabytkiem nowym. Połączenie tego faktu z zaklęciem ochronnym nasuwa jakiś niepokojący sygnał – a jak się okazuje po chwili, mogą być to jedynie krople w morzu.
- Nigdy. - Przytakuję mimowolnie, potwierdzając słowa Eileen, z dziwnym przeczuciem, że pośród wyplutej przez szuflady zawartości znajdziemy jeszcze wiele niepokojących elementów układanki. Żołądek nieprzyjemnie mi się kurczy, kiedy młodsza Wilde po chwili odczytuje zapisek z przypadkowo wybranego rulonu. - O n... - Enigmatycznie powtarzam za nią echem, a podświadomość jakby nasuwa mi gotową odpowiedź, z którą trudno jest się pogodzić. Przez chwilę patrzę na Eileen intensywnie, po czym wciągam kawałek pergaminu z jej dłoni. Czytam go uważnie trzy razy, aby przypadkiem nie pominąć żadnego słowa, badam charakter pisma, doszukując się jakichkolwiek niepokojących sygnałów.
I, choć wcale tego nie pragnę, jest ich więcej, niż się spodziewam.
- Mam złe przeczucia. Być może to nie hipogryf pozostawił te rany na ciele Rossy. - Krew zaczyna mi krążyć w żyłach szybciej, kiedy podsuwam świstek pod nos Wilde. Zabieram się za wertowanie kolejnych pergaminów, już bez moralnych oporów. Najwyraźniej rozbiliśmy właśnie bank... tylko jeszcze nie wiedzieliśmy czego.
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
W dodatku teraz, gdy Fred przerzucił się na tryb "chodzącej enigmy", zaczęła się jeszcze niepokoić jeszcze bardziej. Nie miała pojęcia, kim mógł być On, ten, który tak bardzo chciał zdobyć jakieś informacje od jej starszej siostry, tej dobrej, porządnej Rossy. Wzbierał się w niej gniew na tę bezradność i tajemnicę, którą owiana był Jego sylwetka.
- Nie hipogryf? Ale przecież ojciec widział jej rany. Na zaświadczeniu z Munga też było tak napisane - odpowiedziała na jednym wydechu. - Co podejrzewasz?
Dla niej jeszcze nic nie miało w tej chwili sensu. Śmierci nie łączyła z powodem, dla którego Zakon został stworzony, bo Barty nie przypomniał jej jeszcze o tym, co stało się w dzień, gdy strażnicy z Ministerstwa zabrali ich do Tower. Pozostawało jej się tylko domyślać, że Fred wiedział zdecydowanie więcej od niej. I modlić się w duchu, żeby to nie okazało się czymś pokroju góry lodowej, którego malutki koniuszek wystawał zza linii wody, pozostałą część ukrywając dokładnie pod nią.
Wzięła głęboki wdech i rozejrzała się dookoła. Chciała stąd coś zabierać? Oczywiście oprócz tych najbardziej osobistych rzeczy. Spojrzała na wisiorek w kształcie maku z jednym, mniejszym płatkiem odchylonym nieco w dół. Poskładała papiery, zebrała wszystkie zdjęcia z komody. Nie było tego wiele.
- Fred, czy ona... - zmarszczyła brwi, wpatrując się uparcie w podłogę. - Czy ona wplątała się w coś, w co wplątać się wcale nie chciała? Czy zrobiła to celowo, doskonale wiedząc co robi?
To mieszkanie przerażało ją ilością tajemnic, jakie się w nim zagnieździły.
Nasze serca świecą w mroku
Czarny Pan.
Powoli, wręcz niechętnie, podałem pergamin Eileen, która najwyraźniej nie do końca pojmowała moje działania, jak i obawy.
- Rozumiem, że wypadki podczas pracy się zdarzają, nawet najlepszym w swoim fachu. Ale wyrosłem już ze ślepego ufania w przykre zbiegi okoliczności. - Zamilkłem na chwilę, czekając, aż młodsza Wilde rzuci okiem na notatkę. - Chciałbym porozmawiać z twoim ojcem. Może nawet poprosić kogoś z Zakonu, by sprawdził jego wspomnienia. Nie ufałbym też ślepo w świstek papieru, pod którym podpisał się jakiś uzdrowiciel. Choć chętnie dowiem się, kto potwierdził przyczynę zgonu. - Ściągnąłem brwi, w głowie już przeczesując listę nazwisk pracowników szpitala. - Nie chcę niczego zakładać. Wydawało mi się, że znałem Rossę dość dobrze, ale obawiam się, że mogłem trwać w wielkim błędzie. Jeśli nie słyszałaś jeszcze o Czarnym Panu, ani o Rycerzach Walpurgii, powinnaś wiedzieć, że... być może twoja siostra mogła być z nimi jakoś powiązana. Nie wiem jak, nie wiem dlaczego. Nie wiem zbyt wiele o ich działaniach, ale nie są poplecznikami Grindewalda, zdają się też działać odrębnie od Ministerstwa Magii. Pewne jednak jest to, że łączy ich wrogość do mugoli oraz wszystkich, którzy świat niemagiczny uważają za równy naszemu. - Przerwałem, widząc, jak będąca w rozsypce Eileen rozpada się do reszty na moich oczach. Podszedłem bliżej, mocno otaczając ją swoimi ramionami, jakby gest ten pomógł zatrzymać, a przynajmniej spowolnić nieuchronny proces rozkładu. Staliśmy tak chwilę w milczeniu, oboje sparaliżowani, nieprzygotowani do tego, by zmierzyć się z prawdą. - Chodźmy stąd, Eileen. - Powiedziałem, uwalniając młodszą Wilde z uścisku. - Zabierzmy wszystko jak najszybciej i wynośmy się, zanim okaże się, że nie jesteśmy jedynymi zainteresowanymi rzeczami zalegającymi w mieszkaniu twojej siostry.
Na nieszczęście – mogłem być znacznie bliżej prawdy, niż nam się wydawało.
zt x2
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Był późny wieczór, gdy Raiden otrzymał list, którego nie mógł zignorować. Był już po pracy, ale po rozpoznaniu charakteru pisma musiał przynajmniej częściowo wrócić do swoich obowiązków. Zdawkowa wiadomość wskazywała na informatora, który od dawna wzbogacał jego wiedzę i pomagał mu w istotnej sprawie. Niestety, nie udało się go nigdy przekonać na ujawnienie, czym z pewnością Carter zaskarbiłby sobie przychylność zwierzchnika w pracy. Aż do dziś. Tajemniczy list zawierał godzinę i miejsce spotkania. Raiden czym prędzej ruszył na wskazaną londyńską ulicę, a jedyną wskazówką jaką otrzymał odnośnie jego wyglądu miało być ostatnie wydanie Proroka Codziennego.
Vitalij miał ze sobą paczkę. Nie była to jednak przesyłka, którą miał komuś przekazać. Jej zawartość była niezwykle cenna, a klient obiecał za nią słono zapłacić. Niestety, ostatecznie nie pojawił się w umówionym miejscu, czego z pewnością w niedalekiej przyszłości pożałuje. Znał jednak kogoś kto zapłaciłby za to równie niezłą sumę i to z pocałowaniem ręki, ale stacjonował z dala od ulicy Śmiertelnego Nokturnu. Kiedy pojawił się pod jego drzwiami, ktoś go zatrzymał — kobieta w podartym płaszczu, rozczochranych włosach obwiązanych kolorową chustą. Spod rękawów wystawały błyskotki, a jej palce ozdobione były różnorakimi pierścieniami. Chwyciła Vitalija za rękę i pociągnęła w swoją stronę.
— Nadchodzi dla ciebie trudny okres, pełen wyzwań i ciężkiej pracy. Przewrotny los postawi przed tobą sprawy, o których nie miałeś do tej pory pojęcia. To będzie wielkie ryzyko dla ciebie i twoich bliskich, ale jeśli ci się powiedzie, poznasz w końcu smak szczęścia i satysfakcji…— powiedziała szybko, nie patrząc na niego. Wbijała wzrok w jego dłoń, gładząc ją delikatnie, lecz nagle puściła ją, jakby zapłonęła ogniem. Cofnęła się, spoglądając na Vitalija, a z dziurawej torby wyciągnęła gazetę, którą mu wręczyła. — Kiedy przyjdzie po nią powiedz mu co chce wiedzieć, a nie pożałujesz! Rozegraj to mądrze.
Patrząc ze strachem w oczach na Karkakowa wycofała się i odeszła.
W tej samej chwili Raiden znalazł się we wskazanym miejscu. Wiedział, że tym razem ta osoba może mieć dla niego kluczowe informacje na temat brutalnego morderstwa szanowanej rodziny czarodziejów. Byli przyjaciółmi przełożonego, więc to sprawa najwyższej wagi. Gdyby udało się dorwać sprawcę i przedstawić informatora szefowi jako rzetelne źródło, z pewnością spotkałby się z premią, jeśli nie awansem w ramach zasług. Nie miał pojęcia, że mężczyzna z Prorokiem Codziennym, do którego szedł wcale nie był człowiekiem, którego szukał. Jego prawdziwy informator, ubrany w łachmany chwilę wcześniej wróżył przypadkowo spotkanemu człowiekowi z dłoni, po czym włożył znak rozpoznawczy w jego ręce i oddalił się, licząc, że Carter wreszcie da mu święty spokój. Ten jednak musiał dowiedzieć się kim jest sprawca morderstw i przekonać swoje źródło, by udało się z nim do ministerstwa by złożyć raport przed szefem departamentu.
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy!
Wszystko zaczynało się zmieniać. Marzec rozciągał się do niemożliwie długiego okresu. Zupełnie jakby trwał nie trzydzieści jeden, a sto dni. Śmierć Cilliana, ciąża Artis, cholerny John Carter. Co jeszcze miało się wydarzyć? Nie uwierzyłby, gdyby ktoś mu o tym powiedział jeszcze miesiąc temu, że tyle graniczących ze sobą wydarzeń może wydarzyć się w tak krótkim czasie. Tak samo sprawa związana z gangiem, który między innymi handlował młodymi czarownicami i mugolaczkami. Niewidzialna Ręka. Co za beznadziejna nazwa, ale Carter właśnie z nią musiał się mierzyć i to teraz. W najmniej odpowiednim momencie. Dodatkowo nie tylko tę sprawę miał na głowie. Przez chaos wywołany na referendum i później po opublikowaniu wyników, magiczny świat zwariował. Był wściekły. Niemożliwe żeby taki duży procent społeczeństwa zagłosował w ten sposób. Już nawet pięćdziesiąt procent byłoby podejrzane, ale ponad osiemdziesiąt?! Nie, nie. Coś było nie tak i można było to wyczuć na kilometr. Przekupstwo i korupcja, która trawiła Ministerstwo Magii niczym zgnilizna. Rozrastała się jak choroba weneryczna i nikt nie znał na nią lekarstwa. Raiden czuł jej swąd pod skórą praktycznie ciągle. Wszyscy biegali jak poparzeni nie tylko w biurze, ale również w pozostałych Departamentach. Biedacy pozbawieni pracy musieli sobie radzić na innych, mniej zajmujących stanowiskach. Widział ich twarze, rozmawiał z nimi i czuł oddech wielkiego stwora władzy na karku Wilhelminy Tuft. Jedyną pociechą w tym wszystkim była Sophia i Artis. Obie starały się w jakiś sposób załagodzić jego gniew, ale równocześnie zgadzały się z nim co do słowa. Bez nich możliwe że dałby się pochłonąć tej nienawiści i zbulwersowaniu zachowaniem Minister Magii, która wprost łgała. Dlatego niemal z wdzięcznością przyjął wiadomość o spotkaniu ze swoim informatorem, który przez jakiś czas słał mu jedynie anonimowe listy do Ministerstwa. Nigdy bezpośrednio. Utrudniało to dowiedzenie się kim był ów człowiek, ale teraz chciał wyjść z cienia. Czyżby coś mu groziło? Krety nigdy nie były mile widziane, a na pewno nie były łaskawie traktowane szczególnie w podziemnych kręgach. A może chciał zniknąć wcześniej dając mu coś cennego w zamian? Nie mógł zignorować tej wiadomości i mimo że już wychodził z pracy, wrócił do niej. Taka prawda, że nigdy też jej nie opuszczał. Urzędnikiem można był być w biurze. Gliną zostawało się zawsze. Wcisnął kartkę papieru do kieszeni i udał się we wskazane miejsce.
Come to talk with you again
And my name on the lips of the dead
Wysiadając w odpowiedniej dzielnicy, praktycznie pobiegł w stronę wyznaczonego miejsca spotkania. Informator miał mieć ostatnie wydanie Proroka Codziennego jako znak rozpoznawczy. Może nie był to najlepszy kamuflaż, ale o tej godzinie, na tej melinie raczej nie spodziewał się wielu zapaleńców podobnej lektury. Dostrzegł przed sobą dwie majaczące postaci. Jedna z nich właśnie się odwracała, by wrzucić coś do śmietnika. Carter przyspieszył, by zobaczyć co to było. Prorok! Wyciągnął go i odszukał spojrzeniem nieznajomego.
- Hej! - rzucił do odchodzącego człowieka. Nie wyglądał na informatora. Do tego wyraz jego twarzy przypominał Raidenowi coś, co widział tylko parę razy w życiu. Twarz prawdziwego szaleńca i zwyrodnialca. Ktoś taki miał być jego kontaktem? Ale tylko on pasował do tego miejsca i to... Wyrzucił ten numer Proroka, ale nie miało to znaczenia. Większość się zgadzała. - To pańskie? - spytał, podbiegając do najwyraźniej chcącego zbiec mężczyzny. Nic z tego! Raiden zamierzał dostać odpowiedzi na swoje pytania. I to teraz.
Come to talk with you again
- Wygląda na to, że już tak - odparłem uśmiechając się z zainteresowaniem do nieznajomego. Tak naprawdę niespecjalnie obchodziło mnie, czego chciał, a jedynie kim był. - Chce pan poczytać?
Obserwowałem uważnie. Nie powinno igrać się z losem, byłem tego świadom. Nikt jednak nie powinien bronić patrzeć i tylko lekko prowokować zdarzenia. Zaspokajać swoją ciekawość choćby w niewielkim stopniu. Teraz musiałem czekać na to, co zdarzy się dalej. Niewiele zależało już ode mnie, a sam poruszałem się na gruncie wielce niepewnym. Zbyt grząskim, by pozwalać sobie na nieprzemyślane kroki.
And my name on the lips of the dead
Koniec z podchodami. Walnął prosto z mostu, po co go zatrzymał. Jeśli to on, to świetnie. Musieli sobie pogadać. Jeśli nie, Raiden nie zamierzał już marnować czasu i musiał szukać dalej. W końcu oboje mieli swoje sprawy, do których na pewno było im spieszno. Szansa na to, że miał przed sobą odpowiedniego człowieka była tak samo wielka jak znikoma. Nie powiedziałby, że to ktoś kto chętnie dzieli się wiadomościami z gliniarzami. Musiał jednak trwać póki tamten nie odpowiedział. Było to zbyt ważne.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Come to talk with you again
Ostatnio zmieniony przez Raiden Carter dnia 29.07.18 7:24, w całości zmieniany 1 raz
Przyglądałem się obcemu mężczyźnie zastanawiają się, ile w naszym spotkaniu przypadku, istnej wróżby magicznej, a ile zwykłego tchórzostwa ze strony rzekomego jasnowidza. Kolejne pytanie nieznajomego kazało mi skłonić się ku drugiej możliwości. Ktoś ewidentnie sobie z nami pogrywał. Kimkolwiek był mój rozmówca, został wystawiony. I to jeszcze ze mną.
- Albo mamy wspólnego wróżbitę, albo ktoś nas obu okłamał - stwierdziłem beznamiętnie poszukując jakiegoś błysku zrozumienia w oczach mężczyzny. Cała sytuacja była dość kuriozalna. Mógłbym zaufać tajemniczemu jasnowidzowi brnąc w kolejne kłamstwa, wmawianie, że jestem tym, kim nie byłem. Prawda zapewne na jaw nie wyszłaby zbyt szybko. A nawet jeśli, nie byłaby już moim problemem. Tylko nie podobała mi się idea podążania za radami kłamcy i krętacza. Szczególnie, że nie wysłałem żadnej wiadomości, a już w szczególności nie do całkowicie obcego mi szatyna.
- Nie - odparłem równie szczerze i prosto z mostu. W zasadzie miałem już pewność, że zostałem wrobiony w niechciane spotkanie na miejsce, pożal się Salazarze, wróżbity. Kimkolwiek był, cokolwiek chciał, nie chciałem brnąć w jego bagno. Szczególnie mając przy sobie przesyłkę, z którą niebezpiecznie było wychodzić poza Nokturn. Na miejscu człowieka, który się po nią nie zjawił, unikałbym siebie już zawsze. Zwłaszcza, jeśli okaże się, że czekają mnie przez nią niechciane i zupełnie mi aktualnie niepotrzebne reperkusje.
And my name on the lips of the dead
- Rozumiem - odpowiedział zawiedziony, ale zaraz podchwycił jedno ze słów wypowiedzi mężczyzny. - Czy ktoś przekazał panu tę gazetę?
Czysta ciekawość chociaż prawda była taka, że Carter na zawsze już miał pozostać uczepliwy. Czepianie się słów było jego specjalnością, ale do wyciągania pochopnych wniosków było mu daleko. Zawsze warto było spróbować. Najwyżej uzna go za kompletnego kretyna, który gania za ludźmi po nocach. Nie zamierzał robić problemów temu obywatelowi. Potrzebował informacji, nie marnowania cennego czasu.
Come to talk with you again
Ta postać była też przydatna z innego względu – jako kot mógł z łatwością przedostać się niezauważony w różne miejsca, gdzie w ludzkiej postaci natychmiast zwróciłby na siebie uwagę. A koty... ich nikt nie zauważał, gdyż były powszechne w niemal każdym, nawet najbardziej zapuszczonym zakamarku Londynu, przemykające zaułkami cicho i bezszelestnie tak jak teraz on. Było to przydatne w jego pracy aurora, gdzie umiejętność maskowania się i dostawania w trudno dostępne miejsca była bardzo ceniona. Już nie raz i nie dwa udało mu się dzięki temu zdobyć cenne informacje.
Wtedy, gdy skręcił w kolejną uliczkę, jego czujne uszy nagle wychwyciły głosy i nowe zapachy odcinające się od stęchłej woni ulicy. Podniósł nieco wyżej łebek i poruszył wąsikami, nasłuchując i węsząc. Dwie osoby, mężczyźni. Czyżby ci, których chciał dziś poobserwować? W końcu nie znalazł się tu całkowicie bez powodu. Jakkolwiek lubił przemykać przez Londyn jako kot, dzisiaj szukał konkretnej osoby, której miał za zadanie się przyjrzeć.
Ostrożnie przemykał wzdłuż ściany, dzięki czarnej sierści wtapiając się w ciemność. Słyszał głosy coraz wyraźniej, jeszcze chwila, i będzie mógł dokładniej przyjrzeć się twarzom mężczyzn i wychwycić ich wymianę zdań, by ocenić, czy któryś z nich jest tym, którego szukał... Kiedy nagle znowu wyczuł kolejny zapach i usłyszał głośne prychnięcie, po czym zza pobliskiego zardzewiałego kubła na śmieci wyskoczył prawdziwy kocur, który rzucił się na intruza. Animag ledwo uchylił się przed jego pazurami i zjeżył się, nie mając ochoty na tę konfrontację, w której zapewne byłby przegrany, a nie mógł teraz odzyskać ludzkiej formy, by przepędzić agresywnego kota. Niestety podczas swojego odwrotu wpadł na kubeł, strącając z niego powgniatane wieko, które z zadziwiająco głośnym łoskotem uderzyło w brudną, wilgotną kostkę brukową. Koci napastnik prychnął i umknął w przeciwnym kierunku, ale animag kontynuował swój odwrót i poszukiwanie kryjówki z dala od wzroku mężczyzn. Zapewne i tak został zauważony i musiał poczekać, zanim będzie mógł wrócić do przerwanego przez niefortunny zbieg okoliczności zadania. Oby okazało się, że żaden z mężczyzn nie był jego poszukiwanym...
|zt x2
Come to talk with you again
Lubił gdy wszystko miało swoje miejsce, było uporządkowane. Począwszy od myśli, poprzez fiolki w składziku, skończywszy na mapach, które nie powinny być tam gdzie były. Do tego nie należało jednak podchodzić szybko, nie należało się śpieszyć. Dlatego od dnia zebrania pozwolił sobie na dokładne przemyślenia co do zadania którego się podjął. Świat mugoli był dziwny, rozpraszający, nieplastyczny. Ciekawy jeśli rozpatrywało się przyjmowaną przez niego niemagiczną, toporną formę, lecz zacofany gdy spoglądało się na niego okiem uczonego. Należało więc być ostrożnym, a Valerij taki właśnie był. Nim zabrał się za obmyślanie w jaki sposób postanowi ukraść to co planował ukraść poświęcił odpowiednio dużo czasu by zrozumieć - skąd. Gdzie też miało się znajdować miejsce w którym mugolacy składowali takie pergaminy, mapy. Pierwsze co mu przyszło do głowy to biblioteka, lecz to było głupie. Co prawda mugolacy też posiadali książki oraz miejsca podobne do magicznych bibliotek, lecz na chłopski rozum wątpliwym było by posiadali tam mapy budynków niemieszkalnych, czy jakichkolwiek innych budynków. W Samych magicznych bibliotekach dostępne były schematy wnętrz najważniejszych zabytków. i to częściowo. budynek stojący w zapyziałej części portu...cóż, nie żeby to było nie niemożliwe, lecz szansa na znalezienie dokładnych planów tego czegoś były nikłe. wody na ziemi było jednak pod dostatkiem, a źródeł wiele. Wystarczyło się tylko rozejrzeć, wykazać odrobiną skrupulatności i samozaparcia by wywabić odpowiedzi/. tak tez było i tym razem. Rosjanin doszedł bowiem do informacji, że mugole składują podobne rzeczy w urzędach. Były to małe pokraczne kamienice czasem nieco szersze bądź wyższe od mugolskiego gniazda. To trochę uspokajało Valerijego i dodawało mu pewności. Czasem towarzyszył bratu w plądrowaniu mogolskich domów. Dziwnie było to robić tym razem samemu, jednak starał się o tym nie myśleć.
Kolejny dzień stracił na doprecyzowaniu tego, który to urząd i gdzie go w Londynie szukać. Nie było to trudne, lecz takie...niepraktyczne. no ale cóż. Nie posiadali magicznych szafek mieszczących każdą ilość dokumentów więc dało się to jakoś zrozumieć.Właśnie, z tego samego powodu Valerij jeszcze raz upewnił się do zapisu nazwy elektrowni i ulicy przy której się znajdowała. W końcu skoro nie posiadali magicznego archiwum to zapowiadały się żmudne poszukiwania.
Dolohov po przejściu fazy przygotowywań do podjęcia się przygotowań udał się na miotle do mugolskiego świata. Oczywiście uczynił to nocą, kiedy mugolskie wynalazki spały w przydomowych jaskiniach pod czujnym okiem swych właścicieli. Wylądował w jednej z wąskich uliczek, dwieście metrów od wejścia głównego. Nie miał zamiaru z niego jednak korzystać. Tak samo jak sceptycznie podchodził do siłowania się z zamkiem od drzwi pracowniczych. Trzymając się cienia i mroku obszedł budynek myśląc co dalej. Ostatecznie zdecydował się na sforsowanie okna. Wyjął narzędzia, które pomogły mu otworzyć szklaną taflę w drewnianej oprawie od zewnątrz. Do środka nie wpełzł jednak od razu. Przed tym, sięgnął do wewnętrznej kieszonki swojej szaty i wyciągną z niej jedna jedną fiolkę eliksiru kociego kroku. Roztworzył i zażył go. Odczekał po tym chwilę, a gdy był pewien że eliksir działa to podskoczył, zaparł się dłońmi na parapecie i podciągnął się
|Wykonuję a) dot. map zejścia do podziemi sposobem e) wykradnięcie odpowiednich dokumentów (st 75, dodajemy biegłość ukrywania się i zręcznych rąk łącznie);
|moje bonusy do rzutu: +5 biegłość zręczne ręce (poziom I), +10 biegłość ukrywanie się (poziom II), +26 do ukrywania się po zażyciu eliksiru kociego kroku
'k100' : 2