Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Yorkshire
Las
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Las
Świeże powietrze, cisza, spokój. Tak można by opisać las znajdujący się poza granicami miasta. Schodząc ze ścieżki i idąc po suchych liściach, po okolicy roznosi się charakterystyczny, jakże przyjemny dla ucha, szelest. Jest to miejsce dość odosobnione, a jasność zależy od ilości padających promieni słonecznych. Oczywiście żyją tu dzikie stworzenia, które można spotkać na swojej drodze i prędzej natrafi się na wiewiórkę czy sarnę, niż nieśmiałka pilnującego jednego z drzew. Wprawne oko czarodzieja, znającego się na magicznych stworzeniach, dostrzeże chochlika kornwalijskiego ukrywającego się w bujnych koronach, a podczas pełni na nieostrożnych czyhają wilkołaki. Jest to jednak piękne i, w gruncie rzeczy, bezpieczne miejsce. Warte odwiedzenia, gdy chce się odetchnąć od zgiełku miasta.
— To nazwa tak samo pretensjonalna, jak Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, tylko w innym języku — wargi Marii wygięły się w radosnym uśmiechu, gdy wzniósł oczy do góry, wyraźnie zirytowany swoją nieznajomością języka francuskiego. To urocze, myśl przeskoczyła w jej głowie, wplątała się między pszeniczne, gęste loki, to urocze i niepasujące do pana aurora, ale wolała go widywać takiego; rozbawionego, może nieco sfrustrowanego, z ciepłym uśmiechem na twarzy, bez zaciśniętych w samokontroli dłoni, bez rozbieganego spojrzenia szukającego wszędzie zagrożenia. Pewnych nawyków nie dało się jednak wyplenić, ale sprawiały one, że ktoś był naprawdę sobą. Nie miała więc za złe tego małego śledztwa. — Miałam może sześć lat, gdy zaczęliśmy się uczyć. Znaczy, gdy mój tata zaczął uczyć mnie. Jego rodzina była bogatsza niż nasza, ale on z kolei długo chorował, nie mógł dużo pracować. Odebrał dobre wykształcenie, z którego nie zrobił pożytku. Próbował jak mógł a i tak, gdy trafiłam do szkoły, nie potrafiłam się z nikim porozumieć — nawet z jej warg spłynął wreszcie śmiech, nadal nieśmiały, odrobinę retrospektywny i jakby nieobecny. Pierwszy raz w życiu pozwalała sobie na tak otwartą krytykę ojca, na zaglądanie w czeluście pogmatwanych powiązań panujących w ich najbliższe rodzinie. Spojrzenie wciąż miała smutne — może odrobinę nieobecne, ale nie uciekała nim nigdzie, zbierała słowa w głowie, składała je w zdania, które później chciała mu przekazać, a przesłuchujący Michael wiedział, że to prawdziwa rekolekcja. Że niektóre zdarzenia, zwłaszcza mające swą przyczynę w odległej przeszłości, potrzebowały czasu, by wskazać swe prawdziwe oblicze, w jasnym świetle dnia. — Mówić po francusku nauczyłam się dopiero później, ale madame, nauczycielki nie były bardzo wyrozumiałe. Na całe szczęście było kilka uczennic z Anglii, z nimi mogłam porozmawiać, gdybym tylko chciała. Ale... Hm... Myślę, że to z tą szkołą to był... Taki plan. To chodziło właśnie o to, żebym nie poznała w Hogwarcie na przykład syna naszych sąsiadów. Albo córki którejś z ciotek z Kornwalii — jedna z dłoni przytknęła do policzka, spomiędzy pełnych warg wydostało się westchnienie. Melancholijne, jakby niepogodzone z tym nagłym spostrzeżeniem, ale przecież to pierwszy krok do zrozumienia swojej sytuacji. — W Hogwarcie uczyły się moje siostry. Dziwisz się, że nie jestem z nimi blisko? Mnie jedną tato uczył francuskiego i mnie jedną posłał do szkoły w zamku z białymi ścianami i błękitem lejącym się po Wielkiej Sali, nimfami śpiewającymi do posiłków i lodowymi rzeźbami ustawianymi na dziedzińcu zimą. Gdybyś był jedną z moich sióstr, nie zazdrościłbyś? — powaga oraz bezpośredniość zadawanych pytań mogła onieśmielać, zwłaszcza że zadawała je cichutka Maria, Maria w której oczach częściej od promieni słonecznych odbijały się łzy, Maria, która płakała przy nim już wielokrotnie, Maria, która dziś dopiero otworzyła się na tyle, by nie tylko spędzić z nim trochę czasu w spokoju, ale podzielić się czymś o sobie, zdradzić kilka sekretów. Kto wie, czy nie o jeden za dużo.
Ale nie chciała na to zwracać uwagi.
— Czasami mam wrażenie, że nie znam świata, w którym żyję — podsumowała wreszcie, podnosząc głowę do góry. Jej światem był przecież rezerwat jednorożców i mała chatka w lesie, zdarzające się co jakiś czas podróże na targi w okolicy i opowieści o bezpiecznym Londynie. To świat z utopii przekazów Walczącego Maga, wyciszonych sennym wycofaniem, które płynęło wartko we krwi Multonów. Diametralnie różny od rzeczywistości. — I że o to mogło chodzić w tej... izolacji. Ale tego mogę się tylko domyślać.
Czuła gorycz rozlewającą się na języku, zupełnie tak jakby rozgryzła pod zębami gorzką pigułkę. Brwi ściągnęły się w zamyśleniu, jakby próbowała uspokoić myśli, powiedzieć sobie, że może przesadza, że może to wcale nie tak. Co jednak, jeżeli się nie myliła?
— Na zamówienie też. Ale od przyjaciół nie biorę pieniędzy — powrót do krawiectwa pomógł rozgonić ciemne obłoki myśli. Radość raz jeszcze zamieszkała na twarzy Marii, którą zwróciła w kierunku blondyna. Peleryny niewidki były szczególnym rodzajem towaru, mogła się domyślać, do czego wykorzystują je aurorzy. — Ostatnio dostałam nawet tkaninę z włókien sierści przyczajacza — zdradziła mu ściszonym tonem, zupełnie tak, jakby wciąż byli na promenadzie w Plymouth, a nie w środku lasu, otoczeni dwiema tarczami Salvio Hexia. — Jest srebrna, ale bardzo wytrzymała i solidna. Gdyby uszyć z niej płaszcz lub opończę, ona... Blokuje magię wykrywającą człowieka. Każdą. Niezależnie, czy to Cave Inimicum, czy Homenum Revelio, czy jakiś przedmiot, który pozwala wyczuć czyjąś obecność. Zresztą, jakby kolor nie odpowiadał, zawsze można użyć barwnika... — domyślała się, że wiedza krawiecka Michaela nie znajduje się na wysokim poziomie, dlatego chciała wprowadzić go dogłębnie w temat tkaniny, która w jej mniemaniu wydawała się mu idealnie pasować. Czy to nie o to chodziło czasem w pracy aurora? Pozostać niedostrzeżonym, póki nie przyjdzie pora na oznajmienie swej obecności na własnych warunkach?
— Nigdy nie miałam książek na własność, wiesz? — wyciągnęła nogi przed siebie. Choć to stwierdzenie wydawało się z pozoru bardzo smutne, w tonie Marii nie było nawet grama żalu. Uniosła szarozielone spojrzenie wprost w jego oczy. — Takich, których byłabym pierwszą właścicielką. Nawet teraz, na wojnie można przecież wymienić się książkami. Powinieneś kiedyś spróbować — dodała zachęcająco; życie nauczyło ją, że zamiast załamywać ręce nad niedostępnością jakiejś rzeczy, należało po prostu poszukać innego rozwiązania. Podobno było w Dolinie Godryka miejsce, które pozwalało na wymianę książkami z nieznajomymi. — Ostatnio czytałam z koleżanką powieści Jane Austen — nadrobiły z Anne spotkanie przerwane przez czarną masę w okolicy rezerwatu w Somerset. — Ale... Honoré de Balzac — odchodząc od powieści mimo wszystko romantycznych, poszukała w myślach autora, który mógłby zdobyć uznanie wykształconego stróża prawa. Michael miał mądre spojrzenie, nosił na swych barkach ciężar, którego Maria nie mogła zmaterializować, musiała działać na swoich najlepszych instynktach. — Ojciec Goriot. Mogłabym ci ją kiedyś wysłać. Myślę, że... Odnajdziesz w tamtejszym Paryżu kilka powiązań z naszą stolicą dzisiaj — naznaczone żalem westchnienie mogło zasugerować Michaelowi, że nie musiała być to najbardziej wesoła lektura, ale przynajmniej taka, która dawała trochę do myślenia. Niemniej jednak, nie miała zbyt wiele czasu, by zatopić się we własnej refleksji na temat literatury. — Och, oczywiście, że nie. To tylko kwestia wprawy — bez zrozumienia podstaw, nudnych podstaw nie można było wznieść się do gwiazd.
Ramiona rozluźniły się, gdy wybrzmiały słowa podzięki. Była w stanie znieść wiele — wbrew płaczliwemu i nieśmiałemu charakterowi Maria posiadała silne podstawy psychiki, potrafiła wybierać właściwie nawet poddana silnemu stresowi. Nie zdradzała swoich przysiąg, pragnęła żyć w jasności nie tylko umysłu, ale przede wszystkim serca. I była wdzięczna, że Michael — świadomie lub nie — docenił to. Że nie poddawał pod wątpliwość wagi jej przysięgi.
Skinęła głową na tak, potwierdzając, że chodzi o zmartwienie. Chciała wierzyć, że Elvira przejmowała się jej zdrowiem, jej bytem, w końcu była dla niej tak opiekuńcza, obdarowywała prezentami. Ale czy mogło za tym stać coś więcej?
— Pytała tylko o ciebie — wyznała wreszcie, zagryzając mocno dolną wargę. Z zaniepokojeniem, z poczuciem winy. — O tego, który mi pomógł — dodała po chwili, cedząc słowa powoli, z niechęcią. Sama zaczęła ten temat, chciała zrzucić go ze swoich barków, ale nie oznaczało to, że był to temat prosty i łatwy. Niemniej jednak uważała, że Michael powinien wiedzieć. Że była mu winna szczerość.
I widziała jego łagodne spojrzenie. Tyle wystarczylo, by utwierdzić się w przekonaniu, że to dobra decyzja. Nawet jeżeli próbował podważyć ją kolejnymi słowami.
— Dobrym człowiekiem, przy którym płakałam. Dobrym człowiekiem, dzięki któremu nawet dzisiaj mogę płakać. Gdyby cię tam nie było... — choć pierwsze dwa zdania wypowiedziała z gorącą pewnością, pod koniec zabrakło jej słów. Nie chciała myśleć o końcu. Był czymś zupełnie abstrakcyjnym, pustką, która czasem wyciągała ku niej dłonie i głaskała po włosach, która wołała ją jak swoją córkę, ale Maria musiała nauczyć się wygłuszać te głosy, nie dawać im za wygraną.
Zamknęła oczy. Westchnęła, bezradnie. Pod powiekami zatańczył zielony promień czarnomagicznego zaklęcia. Mięśnie spięły się same, gotowe do ucieczki.
Ale nie mogła uciekać przez całe życie.
Ktoś ją wreszcie dogoni. Jeżeli nie Elvira, to tamten człowiek z lasu i potańcówki.
Musiała działać, jakkolwiek chaotyczne rozwiązania podpowiadało niedoświadczone, młodzieńcze serce.
— Chciała nauczyć mnie tego, jak się bronić, a zamiast tego nie dość, że zmieniła mnie w królika, zabrała czucie w nodze, to jeszcze później kaszlałam krwią i piórami... — gdyby nie powaga, która otoczyła ich oboje, to wyznanie mogłoby zostać uznane za całkiem zabawne. Maria jednak zmusiła się do wzniesienia podbródka do góry, w geście bliźniaczym do tego, jak postępował Michael u siebie, w Plymouth. — Ale udało mi się ją spetryfikować. I dostała drętwotą. Tylko... Ja nie dam rady nikogo zatrzymać na długo. Moje zaklęcia są... Wciąż jeszcze za słabe — i to łzy bezsilności ciekły jej po bladych policzkach i po brodzie. Nie chciała być bierna, ale nie chciała też być do niczego przymuszana. Na pewno nie chciała być przymuszana do zła. Wiedziała, że Michael będzie w stanie ją zrozumieć. Jeżeli to, co mówił o Aurorach i kwietniu było prawdą...
Na pewno zrozumie.
Wzniosła dłonie do góry, drżące palce ścierały migoczące kryształy łez. Próbowała się uspokoić, choć oddech urywał się wciąż w nieodpowiednich momentach. Na twarzy jednak malował się wyraz determinacji, wyraz zgody na wypełnienie prośby. Rozkazu?
— Boję się — przyznała wreszcie, zwieszając powoli głowę. Nie chciała patrzeć na różdżkę obracaną w palcach o chropowatej fakturze, palcach noszących ślady pracy fizycznej, trochę jak jej dłonie. Wzrok wbiła w jego buty. — Spotkałam w lesie w Gloucestershire człowieka, który przedstawiał się nazwiskiem Rookwood i mówił, że należy do Brygady Ścigania Wilkołaków. A kilka dni później był w Londynie, na potańcówce. Znów się do mnie zbliżył, tym razem mówiąc, że nazywa się Vanity i jest z Magipolicji. Chciał aresztować niewinnego chłopaka, z którym rozmawiałam.
Mówiła powoli, ale wraz z ciągiem tej opowieści, głos uspokajał się. Uspokajała się też Maria, przenosząc większą część uwagi na swe skupienie.
— Boję się, że mnie śledzi. Że... może kiedyś przyjdzie czas, w którym moja kuzynka uzna, że muszę rzucać klątwy. Krzywdzić innych czarną magią. A jak jej odmówię, to zrobi coś strasznego. Ale jeżeli tak... — wreszcie wzniosła głowę, do skrzyżowania ich spojrzeń. — Wolałabym nie czarować w ogóle. Albo zniknąć — nie było miejsca na zawahanie. Decyzja została podjęta. Czy on też kiedyś stał przed takim wyborem? — To... To nie jest głupi strach, prawda? — dopytała wreszcie, szukając zrozumienia w szaroniebieskich oczach mężczyzny. Czy potrafił ją zrozumieć?
Ale nie chciała na to zwracać uwagi.
— Czasami mam wrażenie, że nie znam świata, w którym żyję — podsumowała wreszcie, podnosząc głowę do góry. Jej światem był przecież rezerwat jednorożców i mała chatka w lesie, zdarzające się co jakiś czas podróże na targi w okolicy i opowieści o bezpiecznym Londynie. To świat z utopii przekazów Walczącego Maga, wyciszonych sennym wycofaniem, które płynęło wartko we krwi Multonów. Diametralnie różny od rzeczywistości. — I że o to mogło chodzić w tej... izolacji. Ale tego mogę się tylko domyślać.
Czuła gorycz rozlewającą się na języku, zupełnie tak jakby rozgryzła pod zębami gorzką pigułkę. Brwi ściągnęły się w zamyśleniu, jakby próbowała uspokoić myśli, powiedzieć sobie, że może przesadza, że może to wcale nie tak. Co jednak, jeżeli się nie myliła?
— Na zamówienie też. Ale od przyjaciół nie biorę pieniędzy — powrót do krawiectwa pomógł rozgonić ciemne obłoki myśli. Radość raz jeszcze zamieszkała na twarzy Marii, którą zwróciła w kierunku blondyna. Peleryny niewidki były szczególnym rodzajem towaru, mogła się domyślać, do czego wykorzystują je aurorzy. — Ostatnio dostałam nawet tkaninę z włókien sierści przyczajacza — zdradziła mu ściszonym tonem, zupełnie tak, jakby wciąż byli na promenadzie w Plymouth, a nie w środku lasu, otoczeni dwiema tarczami Salvio Hexia. — Jest srebrna, ale bardzo wytrzymała i solidna. Gdyby uszyć z niej płaszcz lub opończę, ona... Blokuje magię wykrywającą człowieka. Każdą. Niezależnie, czy to Cave Inimicum, czy Homenum Revelio, czy jakiś przedmiot, który pozwala wyczuć czyjąś obecność. Zresztą, jakby kolor nie odpowiadał, zawsze można użyć barwnika... — domyślała się, że wiedza krawiecka Michaela nie znajduje się na wysokim poziomie, dlatego chciała wprowadzić go dogłębnie w temat tkaniny, która w jej mniemaniu wydawała się mu idealnie pasować. Czy to nie o to chodziło czasem w pracy aurora? Pozostać niedostrzeżonym, póki nie przyjdzie pora na oznajmienie swej obecności na własnych warunkach?
— Nigdy nie miałam książek na własność, wiesz? — wyciągnęła nogi przed siebie. Choć to stwierdzenie wydawało się z pozoru bardzo smutne, w tonie Marii nie było nawet grama żalu. Uniosła szarozielone spojrzenie wprost w jego oczy. — Takich, których byłabym pierwszą właścicielką. Nawet teraz, na wojnie można przecież wymienić się książkami. Powinieneś kiedyś spróbować — dodała zachęcająco; życie nauczyło ją, że zamiast załamywać ręce nad niedostępnością jakiejś rzeczy, należało po prostu poszukać innego rozwiązania. Podobno było w Dolinie Godryka miejsce, które pozwalało na wymianę książkami z nieznajomymi. — Ostatnio czytałam z koleżanką powieści Jane Austen — nadrobiły z Anne spotkanie przerwane przez czarną masę w okolicy rezerwatu w Somerset. — Ale... Honoré de Balzac — odchodząc od powieści mimo wszystko romantycznych, poszukała w myślach autora, który mógłby zdobyć uznanie wykształconego stróża prawa. Michael miał mądre spojrzenie, nosił na swych barkach ciężar, którego Maria nie mogła zmaterializować, musiała działać na swoich najlepszych instynktach. — Ojciec Goriot. Mogłabym ci ją kiedyś wysłać. Myślę, że... Odnajdziesz w tamtejszym Paryżu kilka powiązań z naszą stolicą dzisiaj — naznaczone żalem westchnienie mogło zasugerować Michaelowi, że nie musiała być to najbardziej wesoła lektura, ale przynajmniej taka, która dawała trochę do myślenia. Niemniej jednak, nie miała zbyt wiele czasu, by zatopić się we własnej refleksji na temat literatury. — Och, oczywiście, że nie. To tylko kwestia wprawy — bez zrozumienia podstaw, nudnych podstaw nie można było wznieść się do gwiazd.
Ramiona rozluźniły się, gdy wybrzmiały słowa podzięki. Była w stanie znieść wiele — wbrew płaczliwemu i nieśmiałemu charakterowi Maria posiadała silne podstawy psychiki, potrafiła wybierać właściwie nawet poddana silnemu stresowi. Nie zdradzała swoich przysiąg, pragnęła żyć w jasności nie tylko umysłu, ale przede wszystkim serca. I była wdzięczna, że Michael — świadomie lub nie — docenił to. Że nie poddawał pod wątpliwość wagi jej przysięgi.
Skinęła głową na tak, potwierdzając, że chodzi o zmartwienie. Chciała wierzyć, że Elvira przejmowała się jej zdrowiem, jej bytem, w końcu była dla niej tak opiekuńcza, obdarowywała prezentami. Ale czy mogło za tym stać coś więcej?
— Pytała tylko o ciebie — wyznała wreszcie, zagryzając mocno dolną wargę. Z zaniepokojeniem, z poczuciem winy. — O tego, który mi pomógł — dodała po chwili, cedząc słowa powoli, z niechęcią. Sama zaczęła ten temat, chciała zrzucić go ze swoich barków, ale nie oznaczało to, że był to temat prosty i łatwy. Niemniej jednak uważała, że Michael powinien wiedzieć. Że była mu winna szczerość.
I widziała jego łagodne spojrzenie. Tyle wystarczylo, by utwierdzić się w przekonaniu, że to dobra decyzja. Nawet jeżeli próbował podważyć ją kolejnymi słowami.
— Dobrym człowiekiem, przy którym płakałam. Dobrym człowiekiem, dzięki któremu nawet dzisiaj mogę płakać. Gdyby cię tam nie było... — choć pierwsze dwa zdania wypowiedziała z gorącą pewnością, pod koniec zabrakło jej słów. Nie chciała myśleć o końcu. Był czymś zupełnie abstrakcyjnym, pustką, która czasem wyciągała ku niej dłonie i głaskała po włosach, która wołała ją jak swoją córkę, ale Maria musiała nauczyć się wygłuszać te głosy, nie dawać im za wygraną.
Zamknęła oczy. Westchnęła, bezradnie. Pod powiekami zatańczył zielony promień czarnomagicznego zaklęcia. Mięśnie spięły się same, gotowe do ucieczki.
Ale nie mogła uciekać przez całe życie.
Ktoś ją wreszcie dogoni. Jeżeli nie Elvira, to tamten człowiek z lasu i potańcówki.
Musiała działać, jakkolwiek chaotyczne rozwiązania podpowiadało niedoświadczone, młodzieńcze serce.
— Chciała nauczyć mnie tego, jak się bronić, a zamiast tego nie dość, że zmieniła mnie w królika, zabrała czucie w nodze, to jeszcze później kaszlałam krwią i piórami... — gdyby nie powaga, która otoczyła ich oboje, to wyznanie mogłoby zostać uznane za całkiem zabawne. Maria jednak zmusiła się do wzniesienia podbródka do góry, w geście bliźniaczym do tego, jak postępował Michael u siebie, w Plymouth. — Ale udało mi się ją spetryfikować. I dostała drętwotą. Tylko... Ja nie dam rady nikogo zatrzymać na długo. Moje zaklęcia są... Wciąż jeszcze za słabe — i to łzy bezsilności ciekły jej po bladych policzkach i po brodzie. Nie chciała być bierna, ale nie chciała też być do niczego przymuszana. Na pewno nie chciała być przymuszana do zła. Wiedziała, że Michael będzie w stanie ją zrozumieć. Jeżeli to, co mówił o Aurorach i kwietniu było prawdą...
Na pewno zrozumie.
Wzniosła dłonie do góry, drżące palce ścierały migoczące kryształy łez. Próbowała się uspokoić, choć oddech urywał się wciąż w nieodpowiednich momentach. Na twarzy jednak malował się wyraz determinacji, wyraz zgody na wypełnienie prośby. Rozkazu?
— Boję się — przyznała wreszcie, zwieszając powoli głowę. Nie chciała patrzeć na różdżkę obracaną w palcach o chropowatej fakturze, palcach noszących ślady pracy fizycznej, trochę jak jej dłonie. Wzrok wbiła w jego buty. — Spotkałam w lesie w Gloucestershire człowieka, który przedstawiał się nazwiskiem Rookwood i mówił, że należy do Brygady Ścigania Wilkołaków. A kilka dni później był w Londynie, na potańcówce. Znów się do mnie zbliżył, tym razem mówiąc, że nazywa się Vanity i jest z Magipolicji. Chciał aresztować niewinnego chłopaka, z którym rozmawiałam.
Mówiła powoli, ale wraz z ciągiem tej opowieści, głos uspokajał się. Uspokajała się też Maria, przenosząc większą część uwagi na swe skupienie.
— Boję się, że mnie śledzi. Że... może kiedyś przyjdzie czas, w którym moja kuzynka uzna, że muszę rzucać klątwy. Krzywdzić innych czarną magią. A jak jej odmówię, to zrobi coś strasznego. Ale jeżeli tak... — wreszcie wzniosła głowę, do skrzyżowania ich spojrzeń. — Wolałabym nie czarować w ogóle. Albo zniknąć — nie było miejsca na zawahanie. Decyzja została podjęta. Czy on też kiedyś stał przed takim wyborem? — To... To nie jest głupi strach, prawda? — dopytała wreszcie, szukając zrozumienia w szaroniebieskich oczach mężczyzny. Czy potrafił ją zrozumieć?
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Las
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Yorkshire