Sklep z drobnostkami
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Sklep z drobnostkami Caleba Thorfta
Wydawać by się mogło, że ten niewielki sklepik znajdujący się na ulicy Pokątnej nie posiada wielu wartościowych rzeczy, wszak jego witryna sklepowa jest szara, niezbyt ładna i nie mieści w sobie niczego, na czym można by zawiesić oko. Jednak wrażenie zmienia się, gdy wejdzie się do środka.
Ściany otulone są pastelowymi odcieniami brązów, różów, zieleni i błękitów, a tuż pod nimi ustawionych jest wiele regałów, półek, blatów i stolików, na których poustawiane są ogromne ilości bibelotów. Można tu znaleźć stare, ale wciąż pięknie grające harmonijki, historyczne zastawy stołowe, zaczarowane kule śnieżne i pozytywki z zaklętymi w środku drewnianymi figurkami drobnych zwierząt, ręcznie haftowane ściereczki, płócienka z niewielkimi, ruchomymi obrazami czy porcelanowe lampki z abażurami pokrytymi wieloma finezyjnymi wzorami. Drobiazgi te nie kosztują zbyt wiele, a dochód przeznaczany jest co miesiąc na inny szczytny cel - pan Caleb Thorft dba o Stowarzyszenie Wolności Skrzatów Domowych, magiczne zoo czy wiele innych drobniejszych organizacji, które nigdy nie pogardziłyby datkami.
Ściany otulone są pastelowymi odcieniami brązów, różów, zieleni i błękitów, a tuż pod nimi ustawionych jest wiele regałów, półek, blatów i stolików, na których poustawiane są ogromne ilości bibelotów. Można tu znaleźć stare, ale wciąż pięknie grające harmonijki, historyczne zastawy stołowe, zaczarowane kule śnieżne i pozytywki z zaklętymi w środku drewnianymi figurkami drobnych zwierząt, ręcznie haftowane ściereczki, płócienka z niewielkimi, ruchomymi obrazami czy porcelanowe lampki z abażurami pokrytymi wieloma finezyjnymi wzorami. Drobiazgi te nie kosztują zbyt wiele, a dochód przeznaczany jest co miesiąc na inny szczytny cel - pan Caleb Thorft dba o Stowarzyszenie Wolności Skrzatów Domowych, magiczne zoo czy wiele innych drobniejszych organizacji, które nigdy nie pogardziłyby datkami.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:28, w całości zmieniany 1 raz
Trzynaście wieków - właśnie o tyle cofnęłam się zacytując się w księdze siedząc w oknie nad jednym ze sklepów mieszczących się na pokątnej. Lubiłam to miejsce i to okno i mieszkanie też. Właściwie to lubiłam pana Thorfta do którego należało. Był dobrym człowiekiem, a jego sklep - mimo że nie zachwycał swoją witryną - posiadał naprawdę przepiękne, ciekawe i interesujące przedmioty. Pana Celeba poznałam już kilkalat temu gdy weszłam do jego sklepu trochę przez przypadek. Ale szybko okazało się, że jest ujmującym starszym mężczyzną, który wspierał Stowarzyszenie Wolności Skrzatów Domowych i posiadał naprawdę świetną biblioteczke z której pozwalał mi korzystać. Już jakiś czas temu weszliśmy na pasujący nam obu układ. Przynosiłam mu obiad, który gotowałam dla siebie i Brena i zostawało, a on pozwalał mi pobuszować w jego bibliotecze, a nawet zasiadać właśnie w moim ulubionym oknie i poczytać trochę w czasie, gdy on sprzątał w swoim sklepie. Lubiłam to miejsce, czasem gdy zastanawiałam się nad jakąś sentencją mogłam zerknąć na ludzi przechadzających się Pokątną - doprawdy byli ciekawym zjawiskiem.
To też właśnie robiłam dzisiaj. Czytałam, a potem spojrzenie przesunęłam na pewną damę sunącą ulicą, zdawało mi się, że coś się za nią ciągnie, ale nie mogłam dojrzeć co to więc wychyliłam się trochę. A potem jeszcze bardziej i jeszcze, jeszcze troszczkę będąc pewną, że to pomoże mi zobaczyć to, czego zobaczyć nie mogłam. Ale jakoś gdzieś po drodze źle ruchy mi się skoordynowały i książka, którą miałam na kolanach wymykać się zaczęła ze swojego miejsca. I nim wzięłam i zapanowałam nad sytuacją było już za późno. Tak bardzo za późno, że na nic nie zdała się próba umykającej z moich kolan księgi. I to na tyle niefortunnie, że księga zsunęła się nie do mieszkania, a w przeciwną stronę - wprost na ulicę, przez uchylone okno.
Wychyliłam się też zaraz za nią, chcąc spojrzeć gdzie upadła i skrzywiłam się z przestrachem, zauważając, że książka nie upadła na ulicę - zanim to zrobiła, opadły tom Hogwart: historia, uderzył w głowę jakiegoś mężczyzny, który przechodził właśnie obok sklepu. Odepchnęłam się z przestrachem od okna i poleciałam co sił w nogach na dół, chcąc sprawdzić, czy wszystko w porządku jest. Pchnęłam drzwi, otrzymując zdziwione spojrzenie pana Celeba, dzwoneczek nad drzwiami zadzwonił informując o moich poczynaniach. A ja z rozpędu ledwie zdążyłam się za trzymać.
- Nic panu nie jest? - zapytałam, spoglądając na księgę, która leżała już na ziemi. - Ja przepraszam najmocniej jak potrafię tylko. Wie pan, zapatrzyłam się jedynie troszeczkę, a książka mi się z dłoni wysunęła i trochę nieszczęśliwie tak na głowę spadła. Ale jak pana boli, to pan Celeb na pewno pomoże! - wyplułam z siebie potok słów, pewną będąc, że rzeczywiście w razie potrzeby pomocy było skąd ją wziąć, zresztą ja też trochę umiałam magii leczniczej, to może i ja pomóc w stanie byłam.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Ostatnio zmieniony przez Neala Weasley dnia 05.08.18 21:02, w całości zmieniany 1 raz
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
13.06?
Trzynaście razy upewniałem się u kontaktu na Nokturnie, że dobrze zrozumiałem nazwę sklepu, w którym znajdować miał się czarnomagiczny artefakt. Powinienem był dopytać jeszcze czternasty raz, myślałem z irytacją, gdy przechodząc między półkami pełnymi śmieci próbowałem wypatrzeć cokolwiek, co mogłoby wyglądać na nielegalny artefakt. Ale nie była nim ani zastawa stołowa (która sama się zmywa!), kula śnieżna z jednorożcem w środku ani nawet, choć mogła być nieco przerażająca, stara harmonijka, która wygrywała uparcie cały jeden utwór Bacha, w dodatku wybitnie nieumiejętnie. Przymknąłem oczy stając między kolorowymi półeczkami i zastanawiając się czy chłopaka, który mnie tu wysłał powinienem zamordować czy zakląć w jedną ze śnieżnych kul i postawić koło morskiej muszli z napisem Zakopane. Obie opcje wydawały się w tym momencie niezwykle kuszące, obie równie odległe, bo musiałem najpierw wrócić na Nokturn, a nie mogłem tego zrobić zanim nie odszukam jakiegokolwiek śladu zaginionego artefaktu. Bo o ile faktycznie raczej go tu nie było, całkiem prawdopodobne, że jest jednak po nim jakiś ślad, którego nie sposób wypatrzeć pomiędzy bibelotami, wyglądający zupełnie niewinnie, a może i w rzeczywistości całkiem niewinny, ale mogący podsunąć mi pomysł, w którym miejscu powinienem kontynuować poszukiwania. Na wszelki wypadek z góry odrzuciłem możliwość rozmawiania na ten delikatny temat ze sprzedawcą, który właśnie zachwycał się drapakiem do pleców, którego palce zginały się w rytm Eine kleine nachtmusik. Jeżeli coś wyglądało na czarnomagiczny przedmiot, to z pewnością właśnie to, ale sprzedawca wydawał się nie tracić ani skóry, ani krwi, demonstrując sposób używania drapaczki. Wykluczyłem więc kolejny bibelot czując rosnącą irytację. Nie lubiłem marnować swojego czasu w taki sposób. Wyglądało jednak na to, że trop był całkowicie fałszywy. Wyszedłem ze sklepu nieco zirytowany, odpalając przed nim papierosa, przystając tylko na chwilę. Tyle wystarczyło, żeby Hogwart w całej swojej okazałości zwalił mi się na głowę. Najpierw zaciągałem się dymem, by po chwili poczuć ból głowy w miejscu, w którym niebawem pojawi się guz, a ostatecznie stanąć w miejscu i rozejrzeć się zagubionym wzrokiem po ulicy. Szybko wyrzuciłem papierosa z ust na ziemię. Jak on się tam w ogóle znalazł? Ojciec mnie zamorduje, jeśli się dowie. Papieros upadł jednak na książkę. Szybko schyliłem się, żeby go z niej ściągnąć. To była Historia Hogwartu, nie powinienem niszczyć książek, z których niebawem będę się uczyć. Rozejrzałem się przestraszony, że ojciec mógłby mnie na tym przyłapać, ale nie było go nigdzie w pobliżu. Zamiast niego jak spod ziemi wyrosła przede mną ruda dziewczyna. Niespecjalnie rozumiałem, co do mnie mówi i dlaczego zwraca się do mnie per "pan". Uniosłem brwi w lekkim zdziwieniu.
- Musisz uważać z książkami - pouczyłem ją dumnie wypinając pierś i oddając jej tom z nieco przypaloną od papierosa okładką. Nie wiedziałem, co się wokół mnie dzieje. Z pewnością przepraszała mnie, czułem wyraźnie rosnącego guza, którego męska duma nie pozwalała mi dotknąć i sprawdzić jak się ma, jestem przecież prawie dorosłym mężczyzną, nie mogę okazać słabości. W końcu - idę kupić sobie pierwszą różdżkę!
Trzynaście razy upewniałem się u kontaktu na Nokturnie, że dobrze zrozumiałem nazwę sklepu, w którym znajdować miał się czarnomagiczny artefakt. Powinienem był dopytać jeszcze czternasty raz, myślałem z irytacją, gdy przechodząc między półkami pełnymi śmieci próbowałem wypatrzeć cokolwiek, co mogłoby wyglądać na nielegalny artefakt. Ale nie była nim ani zastawa stołowa (która sama się zmywa!), kula śnieżna z jednorożcem w środku ani nawet, choć mogła być nieco przerażająca, stara harmonijka, która wygrywała uparcie cały jeden utwór Bacha, w dodatku wybitnie nieumiejętnie. Przymknąłem oczy stając między kolorowymi półeczkami i zastanawiając się czy chłopaka, który mnie tu wysłał powinienem zamordować czy zakląć w jedną ze śnieżnych kul i postawić koło morskiej muszli z napisem Zakopane. Obie opcje wydawały się w tym momencie niezwykle kuszące, obie równie odległe, bo musiałem najpierw wrócić na Nokturn, a nie mogłem tego zrobić zanim nie odszukam jakiegokolwiek śladu zaginionego artefaktu. Bo o ile faktycznie raczej go tu nie było, całkiem prawdopodobne, że jest jednak po nim jakiś ślad, którego nie sposób wypatrzeć pomiędzy bibelotami, wyglądający zupełnie niewinnie, a może i w rzeczywistości całkiem niewinny, ale mogący podsunąć mi pomysł, w którym miejscu powinienem kontynuować poszukiwania. Na wszelki wypadek z góry odrzuciłem możliwość rozmawiania na ten delikatny temat ze sprzedawcą, który właśnie zachwycał się drapakiem do pleców, którego palce zginały się w rytm Eine kleine nachtmusik. Jeżeli coś wyglądało na czarnomagiczny przedmiot, to z pewnością właśnie to, ale sprzedawca wydawał się nie tracić ani skóry, ani krwi, demonstrując sposób używania drapaczki. Wykluczyłem więc kolejny bibelot czując rosnącą irytację. Nie lubiłem marnować swojego czasu w taki sposób. Wyglądało jednak na to, że trop był całkowicie fałszywy. Wyszedłem ze sklepu nieco zirytowany, odpalając przed nim papierosa, przystając tylko na chwilę. Tyle wystarczyło, żeby Hogwart w całej swojej okazałości zwalił mi się na głowę. Najpierw zaciągałem się dymem, by po chwili poczuć ból głowy w miejscu, w którym niebawem pojawi się guz, a ostatecznie stanąć w miejscu i rozejrzeć się zagubionym wzrokiem po ulicy. Szybko wyrzuciłem papierosa z ust na ziemię. Jak on się tam w ogóle znalazł? Ojciec mnie zamorduje, jeśli się dowie. Papieros upadł jednak na książkę. Szybko schyliłem się, żeby go z niej ściągnąć. To była Historia Hogwartu, nie powinienem niszczyć książek, z których niebawem będę się uczyć. Rozejrzałem się przestraszony, że ojciec mógłby mnie na tym przyłapać, ale nie było go nigdzie w pobliżu. Zamiast niego jak spod ziemi wyrosła przede mną ruda dziewczyna. Niespecjalnie rozumiałem, co do mnie mówi i dlaczego zwraca się do mnie per "pan". Uniosłem brwi w lekkim zdziwieniu.
- Musisz uważać z książkami - pouczyłem ją dumnie wypinając pierś i oddając jej tom z nieco przypaloną od papierosa okładką. Nie wiedziałem, co się wokół mnie dzieje. Z pewnością przepraszała mnie, czułem wyraźnie rosnącego guza, którego męska duma nie pozwalała mi dotknąć i sprawdzić jak się ma, jestem przecież prawie dorosłym mężczyzną, nie mogę okazać słabości. W końcu - idę kupić sobie pierwszą różdżkę!
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Raczej na co dzień nie zdarzało mi się książek upuszczać, bo też starałam się szanować to, co wiedzę nieść potrafiło. A książki były zaraz za ludźmi - bo ludzie to najwięcej przenosili z jednego pokolenia na drugie. Dlatego tak się trochę przestraszałam, że nie dość, że krzywdę zrobiłam temu panu, to i jeszcze książką pana Celeba ucierpi, a ja to nie chciałam, żeby on się na mnie złościł, bo lubiłam jego historie i jego sklep i fajnie mi się spędzało z nim czas.
Dlatego też zbiegłam tak szybko, jak tylko mogłam na dół. Nie chciałam, żeby ktoś ucierpiał przez moją nieuwagę. Otworzyłam drzwi i wypadłam z nich lekko zdyszana no i trochę przerażona. Mężczyzna przede mną uniósł brwi, a minę miał taką strasznie poważną. Trochę wydawało mi się, że lepiej by mu było z uśmiechem, bo z uśmiechem każdemu było lepiej. A tak trochę groźnie wyglądał. Znów słowa zaczęły płynąć z moich ust - nic nowego, ale z każdą chwilą, gdy jego spojrzenie tak mnie prześwietlało coraz wolniej z tempa tego mówienia schodziłam. Odebrałam książkę od niego i przytknęłam go do piersi, oplatając wokół niej dłonie. Jednocześnie oglądając tą wypinaną dumnie pierś. Zmarszczyłam lekko brwi, a potem się uśmiechnęłam.
- To był wypadek. - powiedziałam a na jej twarz weszła skrucha. - Bo ja zazwyczaj, to książki z wielkim szacunkiem traktuję, bo one wiedzę niosą wielką. - pokiwałam głową, jakby dla potwierdzenia własnych słów, w które tak bardzo wierzyłam. Bo mnie to książki dużo nauczyły. Zwłaszcza, że też wielu rzeczy sama się nudziłam. Ale znów, nie miałam na co narzekać, bo dzięki książką i wyobraźni nigdy nie przyszło mi się nudzić. Ponoć nudzili się tylko ci, co nie posiedli inteligencji, by wykorzystać czas, który się posiada. - Wszystko w porządku? - zapytałam raz jeszcze, bo nie dostałam odpowiedzi na to pytanie. A trochę się martwiłam, że ta książka to jednak wzięła i porządnie go w głowę uderzyła i że może trochę boli czy coś. A byłam pewna, że przecież pan Celeb pomoże, bo on serce miał dobre i z oczu też mu dobrze patrzyło. - Bo ta książka, to jednak trochę leciała, więc pewnie mocno uderzyła. - dodałam jeszcze unosząc dłoń i zakładając trochę rudych włosów za ucho. Nie chciałam, żeby jakieś wrażenie odniósł, że chodzę po ulicach i książkami rzucam na lewo i prawo. Bo to przecież wcale tak nie było. A nawet dość odwrotnie. - Ale w sumie to nie wiem, bo mnie to tak nic na głowę nigdy nie zleciało. - dodałam jeszcze zastanawiając się nad tym. Trochę ciekawa byłam odpowiedzi, bo to zawsze było dobrze dowiedzieć się, co i jak zrobić i czy coś boli czy tylko wygląda jakby bolało, a jednak jest całkiem odwrotnie. Zawiesiłam więc niebieskie spojrzenie na mężczyźnie przede mną, znów uśmiechając się lekko, trochę przepraszająco.
Dlatego też zbiegłam tak szybko, jak tylko mogłam na dół. Nie chciałam, żeby ktoś ucierpiał przez moją nieuwagę. Otworzyłam drzwi i wypadłam z nich lekko zdyszana no i trochę przerażona. Mężczyzna przede mną uniósł brwi, a minę miał taką strasznie poważną. Trochę wydawało mi się, że lepiej by mu było z uśmiechem, bo z uśmiechem każdemu było lepiej. A tak trochę groźnie wyglądał. Znów słowa zaczęły płynąć z moich ust - nic nowego, ale z każdą chwilą, gdy jego spojrzenie tak mnie prześwietlało coraz wolniej z tempa tego mówienia schodziłam. Odebrałam książkę od niego i przytknęłam go do piersi, oplatając wokół niej dłonie. Jednocześnie oglądając tą wypinaną dumnie pierś. Zmarszczyłam lekko brwi, a potem się uśmiechnęłam.
- To był wypadek. - powiedziałam a na jej twarz weszła skrucha. - Bo ja zazwyczaj, to książki z wielkim szacunkiem traktuję, bo one wiedzę niosą wielką. - pokiwałam głową, jakby dla potwierdzenia własnych słów, w które tak bardzo wierzyłam. Bo mnie to książki dużo nauczyły. Zwłaszcza, że też wielu rzeczy sama się nudziłam. Ale znów, nie miałam na co narzekać, bo dzięki książką i wyobraźni nigdy nie przyszło mi się nudzić. Ponoć nudzili się tylko ci, co nie posiedli inteligencji, by wykorzystać czas, który się posiada. - Wszystko w porządku? - zapytałam raz jeszcze, bo nie dostałam odpowiedzi na to pytanie. A trochę się martwiłam, że ta książka to jednak wzięła i porządnie go w głowę uderzyła i że może trochę boli czy coś. A byłam pewna, że przecież pan Celeb pomoże, bo on serce miał dobre i z oczu też mu dobrze patrzyło. - Bo ta książka, to jednak trochę leciała, więc pewnie mocno uderzyła. - dodałam jeszcze unosząc dłoń i zakładając trochę rudych włosów za ucho. Nie chciałam, żeby jakieś wrażenie odniósł, że chodzę po ulicach i książkami rzucam na lewo i prawo. Bo to przecież wcale tak nie było. A nawet dość odwrotnie. - Ale w sumie to nie wiem, bo mnie to tak nic na głowę nigdy nie zleciało. - dodałam jeszcze zastanawiając się nad tym. Trochę ciekawa byłam odpowiedzi, bo to zawsze było dobrze dowiedzieć się, co i jak zrobić i czy coś boli czy tylko wygląda jakby bolało, a jednak jest całkiem odwrotnie. Zawiesiłam więc niebieskie spojrzenie na mężczyźnie przede mną, znów uśmiechając się lekko, trochę przepraszająco.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Promienie słońca, które wyjrzało w końcu zza chmur, przyjemnie ogrzewały twarz, wyciągniętą w jego kierunku. Twarz naznaczoną czasem i doświadczeniem, przebarwieniami i głębokimi bruzdami zmarszczek, lecz przez lata niezmiennie niezwykle sympatyczną. Usta Teodory Bell rozciągały się w lekkim uśmiechu, gdy siedziała tak sobie na ławeczce w cieniu dębu, spoglądając w niebo. W obecnych, ponurych czasach nie byl wielu powodów do radości, dlatego starała się cieszyć drobnostkami. Nawet tak małymi jak proszek do prania upolowany w niezwykle korzystnej cenie. Dwa w cenie jednego, coś takiego! Syn zniknął jej z oczu, najpewniej zajęty własnymi sprawunkami, które pilnie musiał zdobyć, pani Teodora pozwoliła sobie więc na drobny grzeszek. Z kieszeni płaszcza wyciągnęła tabliczkę mlecznej czekolady z Miodowego Królestwa i zjadła kosteczkę. Jedna kosteczka dla niej, a druga dla Alfredy, siedzącej obok. Alfreda była ogromą, leniwą ropuchą o obślizgłej, brązowej skórze i znudzonym spojrzeniu. Co jak co, wolała muchy, ale kostką tak wybornej czekolady nie wzgardziła.
- Cóż to za przyjemny dzień - westchnęła pani Teodora, mrużąc oczy. Chyba odpłynęła na chwilę. Może nawet się zdrzemnęła. To normalne w tym wieku, liczyła sobie wszak dziewięćdziesiąt cztery lata! Otworzywszy jednak oczy zorientowała się, że stało się coś okropnego. Naprawdę bardzo, bardzo złego.
Alfreda zniknęła.
Pani Bell niemal zapowietrzyła się z rozpaczy, zerwała na nogi z dziwną, niewłaściwą jej werwą i krzyknęła rozpaczliwie: - Alfredo?! Gdzież się podziałaś?
Ukochana ropucha nie miała zwyczaju ot tak sobie znikać, czy uciekać. Łączyła je przecież wieloletnia i serdeczna przyjaźń. Teodora nie wierzyła, że Alfreda mogła odejść. Szukała jej więc wszędzie. Pod ławeczką, za ławeczką, na drzewie, w Esach i Floresach i Aptece. Nikt jednak ropuchy nie widział. Pani Bell nie traciła wiary. Szła Pokątną zaglądając w każdy kącik, aż w końcu zatrzymała się pod sklepem z drobnostkami, gdzie spotkała starszego mężczyznę i młodą dziewuszkę.
- Ja bardzo państwo przepraszam, że państwu tak w rozmowę wchodzę, ale czy nie widzieliście może państwo brązowej ropuchy? O takiej - stare, drżące dłonie mniej więcej wskazały jak dorodna do była ropucha. - Uciekła mi i nie mogę jej znaleźć - dodała niezwykle przejęta, smutne spojrzenie zatrzymując na piegowatej twarzy dziewuszki.
- Cóż to za przyjemny dzień - westchnęła pani Teodora, mrużąc oczy. Chyba odpłynęła na chwilę. Może nawet się zdrzemnęła. To normalne w tym wieku, liczyła sobie wszak dziewięćdziesiąt cztery lata! Otworzywszy jednak oczy zorientowała się, że stało się coś okropnego. Naprawdę bardzo, bardzo złego.
Alfreda zniknęła.
Pani Bell niemal zapowietrzyła się z rozpaczy, zerwała na nogi z dziwną, niewłaściwą jej werwą i krzyknęła rozpaczliwie: - Alfredo?! Gdzież się podziałaś?
Ukochana ropucha nie miała zwyczaju ot tak sobie znikać, czy uciekać. Łączyła je przecież wieloletnia i serdeczna przyjaźń. Teodora nie wierzyła, że Alfreda mogła odejść. Szukała jej więc wszędzie. Pod ławeczką, za ławeczką, na drzewie, w Esach i Floresach i Aptece. Nikt jednak ropuchy nie widział. Pani Bell nie traciła wiary. Szła Pokątną zaglądając w każdy kącik, aż w końcu zatrzymała się pod sklepem z drobnostkami, gdzie spotkała starszego mężczyznę i młodą dziewuszkę.
- Ja bardzo państwo przepraszam, że państwu tak w rozmowę wchodzę, ale czy nie widzieliście może państwo brązowej ropuchy? O takiej - stare, drżące dłonie mniej więcej wskazały jak dorodna do była ropucha. - Uciekła mi i nie mogę jej znaleźć - dodała niezwykle przejęta, smutne spojrzenie zatrzymując na piegowatej twarzy dziewuszki.
I show not your face but your heart's desire
Naprawdę przejęta byłam tym wszystkim. I tą książką, która spadła. I tym guzem, którego nabiła. No bo raczej tak bólu i zniszczenia nieść nie chciałam. Bo ja Weasley byłam i my to raczej w pomocy się paraliśmy niż w krzywdy robieniu. Dlatego też właśnie tak przejęta byłam. Bo jak to tak. Ah, okrutnie i nieuważnie i wszystko za moją sprawą. Przestąpiłam z nogi na nogę i podskoczyłam lekko, słysząc krzyk. Dość smutny, nawet bardzo rozpaczliwy. Rozejrzałam się więc, ale nie dostrzegłam nikogo, kto to krzyczał więc zwróciłam się na powrót do mężczyzny. Lekko przerażającego i tak jakoś mocno milczącego, ale to mi akurat nie przeszkadzało, bo Brendan też raczej myślący był.
Już otwierałam usta, żeby wziąć i powiedzieć coś. Coś jeszcze. Że naprawdę nie chciałam i że prawdziwie mi przykro, że tak to się wszystko zadziało - po raz kolejny już. Gdy ktoś zwrócił się do mnie. A raczej do nas. Zamknęłam więc usta i odwróciłam się w stronę z której docierał głos i który należał do starszej pani.
- Och, to prawdziwe nieszczęście. - powiedziałam unosząc dłoń do ust, by zasłonić te, które rozwarły się lekko w prawdziwym przerażeniu. Rozejrzałam się pośpiesznie dookoła siebie sprawdzając spojrzeniem, czy przypadkiem jej tutaj nie ma gdzieś, ale jak na złość oczy nic nie dostrzegły. Zatrzymałam to swoje obracanie przed kobietą i złapałam ją za dłonie widząc smutek i przejęcie. Co nie było łatwe trzymając wielką księgę. - Pani się nie martwi. Ja pomogę, musimy ją znaleźć. - zapewniłam puszczając jej dłonie i spoglądając na księgę. - Tylko ją odniosę. - mruknęłam wbiegając do sklepu z którego już za chwilę wybiegłam. Powiedziałam panu Celebowi co i jak, a on przyznał, że to sprawa z którą nie można zwlekać. - Jestem Neala. - przedstawiłam się, bo to wypadało tak. - Niech pani powie, gdzie ją wcześniej pani widziała. - poprosiłam pewnie marszcząc lekko brwi. - Była pani towarzyszką życia? - zapytałam jeszcze, czekając na wskazanie kierunku. Bo to naprawdę straszne musiało być, jeśli nią była. Tak stracić przyjaciela z którym się tyle czasu spędziło. Tym bardziej już wiedziałam, że pomóc muszę.
Już otwierałam usta, żeby wziąć i powiedzieć coś. Coś jeszcze. Że naprawdę nie chciałam i że prawdziwie mi przykro, że tak to się wszystko zadziało - po raz kolejny już. Gdy ktoś zwrócił się do mnie. A raczej do nas. Zamknęłam więc usta i odwróciłam się w stronę z której docierał głos i który należał do starszej pani.
- Och, to prawdziwe nieszczęście. - powiedziałam unosząc dłoń do ust, by zasłonić te, które rozwarły się lekko w prawdziwym przerażeniu. Rozejrzałam się pośpiesznie dookoła siebie sprawdzając spojrzeniem, czy przypadkiem jej tutaj nie ma gdzieś, ale jak na złość oczy nic nie dostrzegły. Zatrzymałam to swoje obracanie przed kobietą i złapałam ją za dłonie widząc smutek i przejęcie. Co nie było łatwe trzymając wielką księgę. - Pani się nie martwi. Ja pomogę, musimy ją znaleźć. - zapewniłam puszczając jej dłonie i spoglądając na księgę. - Tylko ją odniosę. - mruknęłam wbiegając do sklepu z którego już za chwilę wybiegłam. Powiedziałam panu Celebowi co i jak, a on przyznał, że to sprawa z którą nie można zwlekać. - Jestem Neala. - przedstawiłam się, bo to wypadało tak. - Niech pani powie, gdzie ją wcześniej pani widziała. - poprosiłam pewnie marszcząc lekko brwi. - Była pani towarzyszką życia? - zapytałam jeszcze, czekając na wskazanie kierunku. Bo to naprawdę straszne musiało być, jeśli nią była. Tak stracić przyjaciela z którym się tyle czasu spędziło. Tym bardziej już wiedziałam, że pomóc muszę.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
| sierpień
Lubiłam te pastelowe ściany w odcieniach brązów, różu zieleni i błękitu. Lubiłam też ten sklep, pełen półek i regałów i blatów i stolików a one wszystkie zajęte przeróżnymi różnościami. Od ich ilości mogła głowa rozboleć. Ale nie mnie, bo ja to miejsce znałam i każdego dnia, odkrywałam je coraz bardziej, tak, że w połowie miesiąca właściwie nie miało już dla mnie tajemnic. Polubiłam też pana Celeba i chyba i on mnie polubił, bo witał mnie zawsze uśmiechem i pokazywał różnie rzeczy. Pierwszego dnia pozwolił mi się zachwycić pięknie grającymi harmonijkami. Drugiego oglądałam historyczne zastawy, które udało mu się zdobyć - a każda z nich posiadała własną, unikalną historię. Ale nie tylko to miał na stanie, były jeszcze zaczarowane kule śnieżne i pozytywki z zaklętymi w środku drewnianymi figurkami drobnych zwierząt, ręcznie haftowane ściereczki, płócienka z niewielkimi, ruchomymi obrazami cz y porcelanowe lampki. Nie miał jakiś strasznie drogich tych rzeczy, ani strasznie groźnych artefaktów, które robiły ludziom krzywdę. A co najważniejsze, że większość galeonów, które zarobił, przeznaczał na naprawdę szczytne cele. Bo kto nie chciałby wspierać na przykład Stowarzyszenia Wolności Skrzatów Domowych, czy zwierząt magicznych. Sama kiedyś dorzuciłam kilka syklii na te wzniosłe cele, gdy udało mi się zarobić, jak pomagałam jednej z kuzyneczek.
Więc tak, naprawdę lubiłam tu przychodzić i przebywać. Pan Celeb, znał też wiele historii i posiadał wiele ksiąg. Ale w tym miesiącu zamiast zaszywać się na wyższym piętrze w jego saloniku zostawałam na dole - oczywiście, najpierw dbała o to, żeby pouczyć się trochę i zrobić obiad, gdyby Brendan wrócił, chyba że szedł na nocną zmianę, albo w nocy wracał to wtedy robiłam, jak już od pana Celeba wracałam. A u pana Celeba to robiłam wszystko, znaczy no nie wszystko, on się raczej sprzedażą zajmował, bo na przedmiotach najlepiej się znał. Ja to z półek kurz sprzątnęłam i pilnowałam, żeby rzeczy nie zakurzone były - bo pan Celeb to nie zawsze miał czasu na to, żeby wszystko przetrzeć. Witrynę też raz zmieniłam, bo mi pozwolił. Więc latałam z zewnątrz do wewnątrz i z wewnątrz do zewnątrz, by sprawdzić, czy to wszystko się prezentuje tak, jak to sobie wymyśliłam. Ale coś niebywałego najbardziej, to się stało na sam koniec sierpnia.
- Nela! - po sklepie poniósł się podniesiony lekko głos pana Celeba, a ja podniosłam się z klęczek, na których ścierałam kurz z półki, która zawierała szklane jaskółki, te były zaklęte tak, że każda z nich miała inne właściwości. Pięknie się prezentowały, ale to nie to było teraz ważne.
- Tak? - zapytałam, już całkiem w pionie, kroki kierując w stronę lady zza którą zazwyczaj stał. Ale teraz, jak nigdy, nie stał za nią, tylko przed nią. Na lekko siwiejącą głowę założony miał kapelusz, a na ramiona narzucony płaszcz.
- Posłuchaj, Nela. Muszę pilnie wyjść, kompletnie zapomniałem, gdybym pamiętał, porosiłbym kogoś. Ale no, zapomniałem. Mogłabyś mnie zastąpić? Na godzinę Neala, góra dwie. - mówił, widocznie strapiony, jakby nie chciał na moje barki takiego wielkiego ciężaru zrzucać. A ja słuchałam, początkowo strapiona, a potem zdziwiona a to zdziwienie, aż się na mojej twarzy odbijało w oczach zaś łzy się chyba lekko zaszkliły.
- Och, na wszystkie magiczne istoty, naprawdę, panie Thorft? - zapytałam, przejęta niemożliwie tym, co się właśnie dzieje. Przytaknął roztargniony głową, spoglądając w kierunku drzwi, chyba się śpieszył. Wyprostowałam się wiec, unosząc lekko brodę. - Obiecuję, panie Celebie - na wszystkie białe chmury, które mkną po niebie. Proszę się nie martwić. Proszę załatwiać, co do załatwienia jest. - zapewniłam go kiwając głową. Spojrzał na mnie, najpierw lekko brwi unosząc, a potem przytakując głową i wyszedł ze sklepu. A może raczej z niego wybiegł.
A ja zostałam sama, i trochę kompletnie i całkowicie przerażona. Bo niby wiedziałam wszystko co i jak i ile kosztuje. Ale tak pierwszy raz w życiu byłam tutaj sama. I miałam pracować jak pan Celeb pracował od lat. Weszłam więc za ladę, ale była trochę za wysoka. Więc przyniosłam sobie stołek, na który wchodziłam jak coś wyżej postawić trzeba było i postawiłam za ladą i to na nim stanęłam. Rozejrzałam się po sklepie, zadowolona z wiary, którą we mnie pokładano. Właściwie pan Celeb mówił, że raczej wątpi, że ktoś przyjdzie, bo o tej godzinie, to ludzie obiady jedzą. A ja sama nie wiedziałam, czy chcę, czy też nie chcę, coby ktoś przychodził. Jednak zanim skończyłam swoje rozmyślania na ten temat. Dzwoneczek nad drzwiami zadzwonił, gdy te uchyliły się a do środka wszedł klient.
- Thorft! Coś ty za trollowe łajno mi dał? - od progu krzyczał głos, należący do starszego, krępego mężczyzny o lekko siwiejących już włosach. Nie wyglądał na zadowolonego. A gdy zobaczył mnie, dopadł do lady i zmierzył mnie od góry do dołu - a raczej to, co też zza tą ladą wystawało. - Gdzie on jest? - zapytał, chyba ze złości trochę plując.
- Dzień dobry, jestem Nela, a pan? Pan Celeb wyszedł, ale zapewniam, że posiadam dostateczną wiedzę, by rozwiązać pana problem. - powiedziałam przestępując z nogi na nogę, trochę nerwowo, bo wcale nie byłam pewna, czy rzeczywiście będę wiedziała, jak rozwiązać ten problem z którym przyszedł. Ale cóż, zawsze mogłam spróbować. Bo przecież, póki nie spróbuję, nie będę wiedzieć.
- Norbert, Norbert Wallock. - przedstawił mi się spoglądając w moim kierunku z uniesioną brwią do góry. Rozejrzał się, jakby w poszukiwaniu pana Celeba, ale gdy zrozumiał, że rzeczywiście zostałam sama westchnął, jakby godząc się z tym, że to ze mną będzie musiał wyjaśnić sobie. Położył na ladzie pakunek, zawinięty w brązowy papier. Więc wyciągnęłam dłoń i rozwinęłam go ostrożnie. W środku znajdowała się szkatułka, znałam ją, bo była jedną z pierwszych rzeczy o których opowiadał mi właściciel sklepu. Uniosłam spojrzenie na jegomościa. - No nie otwiera się pani Nelu, a miała się otwierać na hasło. I podaję je i podaję, a ona dalej, jakby zaspawana.
- Zaspawana? - zapytałam z zaciekawieniem spoglądając na niego - I jakie hasło pan podaje? - dodałam jeszcze, wyciągając szkatułkę z papieru i stawiając obok.
- To taka mugolska czynności, jak się metal z metalem za pomocą gorąca łączy. - odpowiedział jej a zaraz uniósł dłoń i podrapał się po nosie. - Quae celare te. - powiedział, a ja uniosłam brwi, zmarszczyłam je, a potem westchnęłam ulgą.
- Och panie Wallock. Kamień z serca. Sprawa tak wygląda, że pan nie całe to hasło jej podaje i dlatego ona słuchać nie chce. - Quae celare te sit amet. - powiedziałam w kierunku szkatułki, a gdy tylko skończyłam zdanie, zamek puścił i pozwolił, bym ją otworzyła. Zerknęłam w jego kierunku uśmiechając się i przesuwając przedmiot w jego stronę. - Zapisać panu? Tak dla pamięci, tylko musi pan dobrze schować tą kartkę.
- Tak, tak, poproszę. Och, ależ mi głupio teraz. - mruknął, drapiąc się po karku. Uśmiechnęłam się do niego i zapewniłam go, że to nic, że czasem się zdarza że złość większa na ramionach usiądzie. Zapisałam na kartce to słowa, co chciał i pożegnałam z uśmiechem, który odwzajemniał.
Niedługo potem wrócił pan Celeb, a ja mu wszystko opowiedziałam dokładnie, a on uśmiechał się przytakując głową. Chyba nie było już źle, bo wyglądał na takiego, któremu udało się załatwić wszystko to, co załatwione być musiało. A potem spojrzał na mnie uważnie, jak już się do domu wybierał i nim wyszłam zawołał mnie, wręczając mieszek, który w środku miał monety.
- Ależ panie Celebie...! - zaprotestowałam cicho, ale on tylko uniósł dłoń, by mnie uciszyć. Zamilkłam więc, marszcząc lekko brwi.
- Pomagałaś mi cały miesiąc, Nela i świetnie się dzisiaj spisałaś. Należy ci się. - stwierdził spokojnie. A ja patrzyłam to na niego, to na woreczek. Spróbowałam jeszcze kilka razy zaprzeczyć, ale nie chciał słuchać. W końcu się poddałam i wyszłam do domu z poczuciem sukcesu i radości. Moje pierwsze zarobione miesiące!
|zt
Lubiłam te pastelowe ściany w odcieniach brązów, różu zieleni i błękitu. Lubiłam też ten sklep, pełen półek i regałów i blatów i stolików a one wszystkie zajęte przeróżnymi różnościami. Od ich ilości mogła głowa rozboleć. Ale nie mnie, bo ja to miejsce znałam i każdego dnia, odkrywałam je coraz bardziej, tak, że w połowie miesiąca właściwie nie miało już dla mnie tajemnic. Polubiłam też pana Celeba i chyba i on mnie polubił, bo witał mnie zawsze uśmiechem i pokazywał różnie rzeczy. Pierwszego dnia pozwolił mi się zachwycić pięknie grającymi harmonijkami. Drugiego oglądałam historyczne zastawy, które udało mu się zdobyć - a każda z nich posiadała własną, unikalną historię. Ale nie tylko to miał na stanie, były jeszcze zaczarowane kule śnieżne i pozytywki z zaklętymi w środku drewnianymi figurkami drobnych zwierząt, ręcznie haftowane ściereczki, płócienka z niewielkimi, ruchomymi obrazami cz y porcelanowe lampki. Nie miał jakiś strasznie drogich tych rzeczy, ani strasznie groźnych artefaktów, które robiły ludziom krzywdę. A co najważniejsze, że większość galeonów, które zarobił, przeznaczał na naprawdę szczytne cele. Bo kto nie chciałby wspierać na przykład Stowarzyszenia Wolności Skrzatów Domowych, czy zwierząt magicznych. Sama kiedyś dorzuciłam kilka syklii na te wzniosłe cele, gdy udało mi się zarobić, jak pomagałam jednej z kuzyneczek.
Więc tak, naprawdę lubiłam tu przychodzić i przebywać. Pan Celeb, znał też wiele historii i posiadał wiele ksiąg. Ale w tym miesiącu zamiast zaszywać się na wyższym piętrze w jego saloniku zostawałam na dole - oczywiście, najpierw dbała o to, żeby pouczyć się trochę i zrobić obiad, gdyby Brendan wrócił, chyba że szedł na nocną zmianę, albo w nocy wracał to wtedy robiłam, jak już od pana Celeba wracałam. A u pana Celeba to robiłam wszystko, znaczy no nie wszystko, on się raczej sprzedażą zajmował, bo na przedmiotach najlepiej się znał. Ja to z półek kurz sprzątnęłam i pilnowałam, żeby rzeczy nie zakurzone były - bo pan Celeb to nie zawsze miał czasu na to, żeby wszystko przetrzeć. Witrynę też raz zmieniłam, bo mi pozwolił. Więc latałam z zewnątrz do wewnątrz i z wewnątrz do zewnątrz, by sprawdzić, czy to wszystko się prezentuje tak, jak to sobie wymyśliłam. Ale coś niebywałego najbardziej, to się stało na sam koniec sierpnia.
- Nela! - po sklepie poniósł się podniesiony lekko głos pana Celeba, a ja podniosłam się z klęczek, na których ścierałam kurz z półki, która zawierała szklane jaskółki, te były zaklęte tak, że każda z nich miała inne właściwości. Pięknie się prezentowały, ale to nie to było teraz ważne.
- Tak? - zapytałam, już całkiem w pionie, kroki kierując w stronę lady zza którą zazwyczaj stał. Ale teraz, jak nigdy, nie stał za nią, tylko przed nią. Na lekko siwiejącą głowę założony miał kapelusz, a na ramiona narzucony płaszcz.
- Posłuchaj, Nela. Muszę pilnie wyjść, kompletnie zapomniałem, gdybym pamiętał, porosiłbym kogoś. Ale no, zapomniałem. Mogłabyś mnie zastąpić? Na godzinę Neala, góra dwie. - mówił, widocznie strapiony, jakby nie chciał na moje barki takiego wielkiego ciężaru zrzucać. A ja słuchałam, początkowo strapiona, a potem zdziwiona a to zdziwienie, aż się na mojej twarzy odbijało w oczach zaś łzy się chyba lekko zaszkliły.
- Och, na wszystkie magiczne istoty, naprawdę, panie Thorft? - zapytałam, przejęta niemożliwie tym, co się właśnie dzieje. Przytaknął roztargniony głową, spoglądając w kierunku drzwi, chyba się śpieszył. Wyprostowałam się wiec, unosząc lekko brodę. - Obiecuję, panie Celebie - na wszystkie białe chmury, które mkną po niebie. Proszę się nie martwić. Proszę załatwiać, co do załatwienia jest. - zapewniłam go kiwając głową. Spojrzał na mnie, najpierw lekko brwi unosząc, a potem przytakując głową i wyszedł ze sklepu. A może raczej z niego wybiegł.
A ja zostałam sama, i trochę kompletnie i całkowicie przerażona. Bo niby wiedziałam wszystko co i jak i ile kosztuje. Ale tak pierwszy raz w życiu byłam tutaj sama. I miałam pracować jak pan Celeb pracował od lat. Weszłam więc za ladę, ale była trochę za wysoka. Więc przyniosłam sobie stołek, na który wchodziłam jak coś wyżej postawić trzeba było i postawiłam za ladą i to na nim stanęłam. Rozejrzałam się po sklepie, zadowolona z wiary, którą we mnie pokładano. Właściwie pan Celeb mówił, że raczej wątpi, że ktoś przyjdzie, bo o tej godzinie, to ludzie obiady jedzą. A ja sama nie wiedziałam, czy chcę, czy też nie chcę, coby ktoś przychodził. Jednak zanim skończyłam swoje rozmyślania na ten temat. Dzwoneczek nad drzwiami zadzwonił, gdy te uchyliły się a do środka wszedł klient.
- Thorft! Coś ty za trollowe łajno mi dał? - od progu krzyczał głos, należący do starszego, krępego mężczyzny o lekko siwiejących już włosach. Nie wyglądał na zadowolonego. A gdy zobaczył mnie, dopadł do lady i zmierzył mnie od góry do dołu - a raczej to, co też zza tą ladą wystawało. - Gdzie on jest? - zapytał, chyba ze złości trochę plując.
- Dzień dobry, jestem Nela, a pan? Pan Celeb wyszedł, ale zapewniam, że posiadam dostateczną wiedzę, by rozwiązać pana problem. - powiedziałam przestępując z nogi na nogę, trochę nerwowo, bo wcale nie byłam pewna, czy rzeczywiście będę wiedziała, jak rozwiązać ten problem z którym przyszedł. Ale cóż, zawsze mogłam spróbować. Bo przecież, póki nie spróbuję, nie będę wiedzieć.
- Norbert, Norbert Wallock. - przedstawił mi się spoglądając w moim kierunku z uniesioną brwią do góry. Rozejrzał się, jakby w poszukiwaniu pana Celeba, ale gdy zrozumiał, że rzeczywiście zostałam sama westchnął, jakby godząc się z tym, że to ze mną będzie musiał wyjaśnić sobie. Położył na ladzie pakunek, zawinięty w brązowy papier. Więc wyciągnęłam dłoń i rozwinęłam go ostrożnie. W środku znajdowała się szkatułka, znałam ją, bo była jedną z pierwszych rzeczy o których opowiadał mi właściciel sklepu. Uniosłam spojrzenie na jegomościa. - No nie otwiera się pani Nelu, a miała się otwierać na hasło. I podaję je i podaję, a ona dalej, jakby zaspawana.
- Zaspawana? - zapytałam z zaciekawieniem spoglądając na niego - I jakie hasło pan podaje? - dodałam jeszcze, wyciągając szkatułkę z papieru i stawiając obok.
- To taka mugolska czynności, jak się metal z metalem za pomocą gorąca łączy. - odpowiedział jej a zaraz uniósł dłoń i podrapał się po nosie. - Quae celare te. - powiedział, a ja uniosłam brwi, zmarszczyłam je, a potem westchnęłam ulgą.
- Och panie Wallock. Kamień z serca. Sprawa tak wygląda, że pan nie całe to hasło jej podaje i dlatego ona słuchać nie chce. - Quae celare te sit amet. - powiedziałam w kierunku szkatułki, a gdy tylko skończyłam zdanie, zamek puścił i pozwolił, bym ją otworzyła. Zerknęłam w jego kierunku uśmiechając się i przesuwając przedmiot w jego stronę. - Zapisać panu? Tak dla pamięci, tylko musi pan dobrze schować tą kartkę.
- Tak, tak, poproszę. Och, ależ mi głupio teraz. - mruknął, drapiąc się po karku. Uśmiechnęłam się do niego i zapewniłam go, że to nic, że czasem się zdarza że złość większa na ramionach usiądzie. Zapisałam na kartce to słowa, co chciał i pożegnałam z uśmiechem, który odwzajemniał.
Niedługo potem wrócił pan Celeb, a ja mu wszystko opowiedziałam dokładnie, a on uśmiechał się przytakując głową. Chyba nie było już źle, bo wyglądał na takiego, któremu udało się załatwić wszystko to, co załatwione być musiało. A potem spojrzał na mnie uważnie, jak już się do domu wybierał i nim wyszłam zawołał mnie, wręczając mieszek, który w środku miał monety.
- Ależ panie Celebie...! - zaprotestowałam cicho, ale on tylko uniósł dłoń, by mnie uciszyć. Zamilkłam więc, marszcząc lekko brwi.
- Pomagałaś mi cały miesiąc, Nela i świetnie się dzisiaj spisałaś. Należy ci się. - stwierdził spokojnie. A ja patrzyłam to na niego, to na woreczek. Spróbowałam jeszcze kilka razy zaprzeczyć, ale nie chciał słuchać. W końcu się poddałam i wyszłam do domu z poczuciem sukcesu i radości. Moje pierwsze zarobione miesiące!
|zt
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie wyobrażała sobie straty Alfredy. Tyleż nieszczęść ją już w życiu dotknęło! Przed dziesięcioma laty pani Teodora Bell straciła ukochanego małżonka, Williama, z którym przeżyła dokładnie sześćdziesiąt cztery lata, a była to zdecydowana większość jej życia! Dzień ich zaślubin, który miał miejsce siódmego maja tysiąc osiemset osiemdziesiątego drugiego roku, pamiętała tak dokładnie, jakby miał miejsce wczoraj. Ach! Cóż to była za ceremonia, cóż to było za wesele! Tańczyła z Williamem do białego rana. Kochali się szalenie, każdego dnia, każdego miesiąca i roku coraz mocniej i bardziej. Piękne mieli to życie, choć czasami na niebie pojawiały się ciężkie chmury. Zdołali jednak pokonać prozę szarego życia i dożyć pięknych lat. Jako czarodzieje mieliby by przed sobą jeszcze ich wiele, może nawet dekad, gdyby nie stanęła im na drodze smocza ospa. Odebrała jej Williama i pani Teodora byłaby tego nie przeżyła, gdyby dzieci nie podarowały jej właśnie Alfredy. Ropuszka stała się jej towarzyszką każdego dnia. Z nią mogła rozmawiać i nie czuła się tak samotna. Przywykła do obecności leniwej ropuchy i czuła ukłucie paniki na myśl, że mogłaby się następnego dnia obudzić, a Alfredy nie byłoby obok, by zakumkała leniwie, lecz znacząco. Dla pani Teodory zawsze znaczyło to ni mniej, ni więcej, a tylko dzień dobry.
- Prawda? - odpowiedziała wyraźnie przejęta staruszka, czując ulgę, że ktoś potraktował ją poważnie. Sama także rozglądała się wkoło, ale nigdzie nie dostrzegła swojej ropuszki. Na szczęście ryża dziewuszka obiecała jej pomoc. - Och, byłabym ci taka wdzięczna, kochanie - odparła wzruszona Teodora, pomarszczonymi kciukami gładząc wierzch dłoni dziewczyny, gdy chwyciła ją za ręce w tym wzruszającym geście. Teodora zaczekała cierpliwie, nie zaprzestając poszukiwań. Mężczyzna, który dotąd prowadził z dziewczynką rozmowę, wydawał się dziwnie skonfundowany, jakby nieobecny. No nic. Zajrzała pomiędzy krzewy róży, które rosły przy wejściu do sklepu. - Alfredo? - spytała konspiracyjnym szeptem; niestety nie odpowiedziało jej znajome kumkanie. Po chwili wróciła już dziewczyna.
- Miło mi cię poznać, Nealo, ja jestem Teodora - odparła staruszka, zdobywając się na blady uśmiech. Neala sprawiała wrażenie naprawdę miłej dziewczynki. - Na ławeczce blisko Esów i Floresów... Musiałam zasnąć na chwilę, taki ładny dzień dzisiaj mamy, a ona zniknęła... Och, nie wiem gdzie mogła się podziać. Nigdy nie uciekała! byłyśmy nierozłączne - jęknęła wciąż mocno przejęta. - Była - potwierdziła ze smutkiem - Odkąd zmarł mój mąż, to ona towarzyszy mi każdego dnia... Dlatego tak bardzo chciałabym, aby się znalazła... - w zielonych oczach pani Bell zalśniły łzy. Nie mogła jednak tracić wiary w to, ze Alfreda się odnajdzie. Z pewnością sama szuka już swojej pani.
- Ale może coś przeoczyłam... Oczy już nie te, sama rozumiesz, Nealo... Chodźmy w stronę księgarni...
- Prawda? - odpowiedziała wyraźnie przejęta staruszka, czując ulgę, że ktoś potraktował ją poważnie. Sama także rozglądała się wkoło, ale nigdzie nie dostrzegła swojej ropuszki. Na szczęście ryża dziewuszka obiecała jej pomoc. - Och, byłabym ci taka wdzięczna, kochanie - odparła wzruszona Teodora, pomarszczonymi kciukami gładząc wierzch dłoni dziewczyny, gdy chwyciła ją za ręce w tym wzruszającym geście. Teodora zaczekała cierpliwie, nie zaprzestając poszukiwań. Mężczyzna, który dotąd prowadził z dziewczynką rozmowę, wydawał się dziwnie skonfundowany, jakby nieobecny. No nic. Zajrzała pomiędzy krzewy róży, które rosły przy wejściu do sklepu. - Alfredo? - spytała konspiracyjnym szeptem; niestety nie odpowiedziało jej znajome kumkanie. Po chwili wróciła już dziewczyna.
- Miło mi cię poznać, Nealo, ja jestem Teodora - odparła staruszka, zdobywając się na blady uśmiech. Neala sprawiała wrażenie naprawdę miłej dziewczynki. - Na ławeczce blisko Esów i Floresów... Musiałam zasnąć na chwilę, taki ładny dzień dzisiaj mamy, a ona zniknęła... Och, nie wiem gdzie mogła się podziać. Nigdy nie uciekała! byłyśmy nierozłączne - jęknęła wciąż mocno przejęta. - Była - potwierdziła ze smutkiem - Odkąd zmarł mój mąż, to ona towarzyszy mi każdego dnia... Dlatego tak bardzo chciałabym, aby się znalazła... - w zielonych oczach pani Bell zalśniły łzy. Nie mogła jednak tracić wiary w to, ze Alfreda się odnajdzie. Z pewnością sama szuka już swojej pani.
- Ale może coś przeoczyłam... Oczy już nie te, sama rozumiesz, Nealo... Chodźmy w stronę księgarni...
I show not your face but your heart's desire
Doskonale zdawałam sobie sprawę, jak to jest coś stracić. I to nawet nie coś, a kogoś, kogoś kto był jak promyk słońca, kto znaczył więcej, niż największe skarby świata. Tatę straciłam jeszcze zanim w ogóle zdążyłam go poznać. A mamę? Mamę już przecież znałam, znałam i kochałam całym sercem swoim, jej strata była ogromna, nie dlatego że moje życie całkiem się zmieniło a dlatego, że nie było mi dane więcej jej zobaczyć już i nie wiedziałam, czy jeszcze kiedykolwiek później się spotkamy. A mam była naprawdę wspaniałą kobietą. Najlepszą i najmądrzejszą jaką znałam. I wiedziałam, że i Brendan tęskni. Tak samo jak wiedziałam, że jak kogoś pokocha, to kogoś właśnie tak mądrego jak mama.
-Oczywiście, że tak. Strata towarzysza życia, to najbardziej niesprawiedliwa ze strat - choć i inne nie są przyjemniejsze - odpowiedziałam więc staruszce posyłając w jej kierunku pokrzepiający uśmiech. Naprawdę miałam nadzieję, że z moją pomocą uda nam się ją znaleźć. Uniosłam dłoń by położyć ją na ramieniu staruszki - Proszę się nie przejmować pani Teodoro. - poprosiłam, choć wiedziałam, że proszę o naprawdę wiele. Bo jak tu się nie przejmować, gdy takie coś się dzieje. Prawdziwe nieszczęście. Wsłuchiwałam się dokładnie w opowieść która snuła przede mną. Kiwałam głową i myślałam, czy istniały jakieś miejsca które należało sprawdzić. - Ruszmy w tamtą stronę. - powiedziałam zaraz, łapiąc pod ramię staruszkę i kierując nasze kroki w stronę znanej na Pokątnej księgarni. - Pani Teodoro... - zaczęłam pokonując wraz z nią kolejne kilka metrów. Zmarszczyłam lekko brwi, a potem wydęłam usta, jakby nadal jeszcze rozważając, czy to co mi też do głowy przyszło zadziałać może. - … a próbowała pani może Accio na Alfredę rzucić? - w końcu wypuściła z ust pomysł który mi przyszedł do głowy. Trochę trapiło mnie to, jak kobieta może odebrać tą myśl, ale w sumie jeśli by zadziała to była możliwie najszybsza droga na odnalezienie ropuchy. A nie chciałam by biedaczka żyć bez niej musiała, zwłaszcza, że i męża straciła. Tak samemu w świecie to nigdy nie było dobrze nikomu, bo człowiek potrzebował drugiego człowieka i nic z tym faktem nie dało się zrobić.
-Oczywiście, że tak. Strata towarzysza życia, to najbardziej niesprawiedliwa ze strat - choć i inne nie są przyjemniejsze - odpowiedziałam więc staruszce posyłając w jej kierunku pokrzepiający uśmiech. Naprawdę miałam nadzieję, że z moją pomocą uda nam się ją znaleźć. Uniosłam dłoń by położyć ją na ramieniu staruszki - Proszę się nie przejmować pani Teodoro. - poprosiłam, choć wiedziałam, że proszę o naprawdę wiele. Bo jak tu się nie przejmować, gdy takie coś się dzieje. Prawdziwe nieszczęście. Wsłuchiwałam się dokładnie w opowieść która snuła przede mną. Kiwałam głową i myślałam, czy istniały jakieś miejsca które należało sprawdzić. - Ruszmy w tamtą stronę. - powiedziałam zaraz, łapiąc pod ramię staruszkę i kierując nasze kroki w stronę znanej na Pokątnej księgarni. - Pani Teodoro... - zaczęłam pokonując wraz z nią kolejne kilka metrów. Zmarszczyłam lekko brwi, a potem wydęłam usta, jakby nadal jeszcze rozważając, czy to co mi też do głowy przyszło zadziałać może. - … a próbowała pani może Accio na Alfredę rzucić? - w końcu wypuściła z ust pomysł który mi przyszedł do głowy. Trochę trapiło mnie to, jak kobieta może odebrać tą myśl, ale w sumie jeśli by zadziała to była możliwie najszybsza droga na odnalezienie ropuchy. A nie chciałam by biedaczka żyć bez niej musiała, zwłaszcza, że i męża straciła. Tak samemu w świecie to nigdy nie było dobrze nikomu, bo człowiek potrzebował drugiego człowieka i nic z tym faktem nie dało się zrobić.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Gdyby tylko pani Teodora miała świadomość tego jak wiele nieszczęść spotkało Nealę, że los odebrał jej rodziców zdecydowanie zbyt wcześniej, najpewniej uściskałaby ją serdecznie, chcąc dodać jej otuchy, chwyciła za dłoń, by powiedzieć, że rozumie. Sama straciła małżonka, najważniejszą osobę w życiu, lecz taka była już kolej rzeczy; przeżyli wiele pięknych i słodkich lat. Rozdzieliła ich śmierć - na starość. To naturalna kolej rzeczy. Utrata rodziców w tak młodym wieku zdecydowanie nie była naturalna, a przede wszystkim - niesprawiedliwa.
- To prawda - westchnęła ciężko staruszka, odwzajemniając jednak uśmiech panny Weasley. Naprawdę urocza była z niej dziewczyna, a jaka uprzejma! To rzadkość. W dzisiejszych czasach młodzież bywała naprawdę paskudna. Roszczeniowa, rozwrzeszczana i nieuprzejma. Pani Teodora naprawdę nie wiedziała któż ich wychowuje! - Ciężko się nie przejmować Nealo, gdy ma się tylko ropuchę w pustym domu... - jęknęła kobiecina, zamilkła jednak, nie chcąc nękać dziewuszki narzekaniem. Musiały skupić się znalezieniu ropuchy. Skinęła głową na znak zgody, gdy Neala zaproponowała kierunek. Ruszyła razem z nią, choć dziewczyna musiała jej wybaczyć, że poruszała się dość... Wolno. Miała już swoje lata, kości były stare, mięśnie zwiotczałe. Zwinność już nie ta.
- Zaklęcie Accio na Alfredę? Nigdy nie próbowałam! - zdumiała się tą propozycją staruszka. Nie, nie oburzyły ją te słowa, nie odebrała ich w zły sposób. Były po prostu zaskakujące. - Nie sądziłam, że Accio może działać na żywe istoty - wyjaśniła swoje zdziwienie Teodora. Podrapała się po siwej głowie. Wyciągnęła zaraz różdżkę. - No ale spróbujmy! Nie zaszkodzi. A nuż się uda, prawda? - zastanawiała się głośno. Odchrząknęła i uniosła różdżkę. - Accio ropucha Alfreda! - zawołała staruszka. - Masz lepsze oczy, Nealo, wypatruj jej! - poprosiła ją, sama mrużąc oczy, przywodzące na myśl szklane, mętne paciorki, próbując dostrzec szybującą ropuchę.
Po chwili dostrzegła mały kształt lewitujący ku nim.
- Och, czy to ona?! Łap ją, kochanie, tak cię proszę! - zwróciła się do panny Weasley, puszczając jej rękę, by dać dziewczynie swobodę ruchów. Teodorę za bardzo bolały ręce, aby wyciągać je tak wysoko, a bardzo nie chciała, aby ropusze stała się krzywdę. Liczyła na swoją rudą wybawicielkę!
- To prawda - westchnęła ciężko staruszka, odwzajemniając jednak uśmiech panny Weasley. Naprawdę urocza była z niej dziewczyna, a jaka uprzejma! To rzadkość. W dzisiejszych czasach młodzież bywała naprawdę paskudna. Roszczeniowa, rozwrzeszczana i nieuprzejma. Pani Teodora naprawdę nie wiedziała któż ich wychowuje! - Ciężko się nie przejmować Nealo, gdy ma się tylko ropuchę w pustym domu... - jęknęła kobiecina, zamilkła jednak, nie chcąc nękać dziewuszki narzekaniem. Musiały skupić się znalezieniu ropuchy. Skinęła głową na znak zgody, gdy Neala zaproponowała kierunek. Ruszyła razem z nią, choć dziewczyna musiała jej wybaczyć, że poruszała się dość... Wolno. Miała już swoje lata, kości były stare, mięśnie zwiotczałe. Zwinność już nie ta.
- Zaklęcie Accio na Alfredę? Nigdy nie próbowałam! - zdumiała się tą propozycją staruszka. Nie, nie oburzyły ją te słowa, nie odebrała ich w zły sposób. Były po prostu zaskakujące. - Nie sądziłam, że Accio może działać na żywe istoty - wyjaśniła swoje zdziwienie Teodora. Podrapała się po siwej głowie. Wyciągnęła zaraz różdżkę. - No ale spróbujmy! Nie zaszkodzi. A nuż się uda, prawda? - zastanawiała się głośno. Odchrząknęła i uniosła różdżkę. - Accio ropucha Alfreda! - zawołała staruszka. - Masz lepsze oczy, Nealo, wypatruj jej! - poprosiła ją, sama mrużąc oczy, przywodzące na myśl szklane, mętne paciorki, próbując dostrzec szybującą ropuchę.
Po chwili dostrzegła mały kształt lewitujący ku nim.
- Och, czy to ona?! Łap ją, kochanie, tak cię proszę! - zwróciła się do panny Weasley, puszczając jej rękę, by dać dziewczynie swobodę ruchów. Teodorę za bardzo bolały ręce, aby wyciągać je tak wysoko, a bardzo nie chciała, aby ropusze stała się krzywdę. Liczyła na swoją rudą wybawicielkę!
I show not your face but your heart's desire
Nie bardzo miałam wpływ na los, a co za tym szło, nie byłam też w stanie zrobić zbyt wiele gdy umierał tatko. Chyba wtedy dopiero ledwie główkę utrzymać mogłam. Gdy umierała mama byłam starsza, jednak nadal nie byłam niczym więcej niż dzieckiem. Ale nie skończyło się źle, bo miałam rodzinę która mnie kochała a co ważniejsze posiadałam brata najlepszego pod słońcem. Starałam się uśmiechać pocieszająco do staruszki, bo wyglądała na poważnie zmartwioną. A ja zamierzałam jej pomóc, nawet jeli to dużo czasu miałoby zająć.
- To oczywiste, ale jak pani sobie pomyśli, pani Teodoro, że takie zamartwianie Alfredzie nie pomoże. To może łatwiej będzie. No i, znajdziemy ją za chwilę, wierzę w to całym sercem. - powiedziała spokojnie i usłużnie. Nie przeszkadzało jej tempo, którym się poruszały. Ropuchy wcale też jakoś szalenie szybkie nie były. A nie było co na siłę ciągnąć pani Teodory, zwłaszcza, że jeśli pomysł który zaświtał mi w głowie był odpowiedni już zaraz miałyśmy ją znaleźć. Wzruszyłam lekko ramionami, sama nie będąc pewną czy zadziała czy nie. Ale przecież nic nie szkodziło im spróbować. Zawsze to mogło problem nasz szybciej rozwiązać. Jeśli by się nie powiodło to by się dalej szukać zaczęło. Na pokątnej ktoś na pewno widział ropuchę - to nie tak, że to takie zwyczajne jest, że sobie kicają po ulicy. Dziwiłam się trochę, gdy rzeczywiście w naszą stronę pomknęło zwierzę. Przestąpiłam z nogi na nogę by przygotować się do zadania i gdy ta zawirowała już blisko nas wyciągnęłam dłonie i pochwyciłam ją sprawie - niemal tak, jak kuzyneczka Ria kafla łapała. Odwróciłam ją powoli w dłoniach a potem te dłonie skierowałam w stronę kobiety wraz z ropuchą. Pani Teodora odebrała ją szybko i podziękowała wylewnie. A ja byłam prawdziwie szczęśliwa - wszak pomogłam odnaleźć towarzysza życia, a to nie zdarza się za często. Czasem takie zagubione dusze błąkają się latami nim się znajdą, czasami nie znajdują się wcale. Co w sumie smutno było.
- Niech jej pani pilnuje, pani Teodoro. I w razie problemów proszę mnie zawołać sową albo patronusem. Jakoś we dwie damy radę. - obiecała, ściskając starszą kobietę, by zaraz odwrócić się i biegiem ruszyć w kierunku sklepu z drobnostkami. Odwróciłam się ostatni raz, by pomachać kobiecie.
| zt
- To oczywiste, ale jak pani sobie pomyśli, pani Teodoro, że takie zamartwianie Alfredzie nie pomoże. To może łatwiej będzie. No i, znajdziemy ją za chwilę, wierzę w to całym sercem. - powiedziała spokojnie i usłużnie. Nie przeszkadzało jej tempo, którym się poruszały. Ropuchy wcale też jakoś szalenie szybkie nie były. A nie było co na siłę ciągnąć pani Teodory, zwłaszcza, że jeśli pomysł który zaświtał mi w głowie był odpowiedni już zaraz miałyśmy ją znaleźć. Wzruszyłam lekko ramionami, sama nie będąc pewną czy zadziała czy nie. Ale przecież nic nie szkodziło im spróbować. Zawsze to mogło problem nasz szybciej rozwiązać. Jeśli by się nie powiodło to by się dalej szukać zaczęło. Na pokątnej ktoś na pewno widział ropuchę - to nie tak, że to takie zwyczajne jest, że sobie kicają po ulicy. Dziwiłam się trochę, gdy rzeczywiście w naszą stronę pomknęło zwierzę. Przestąpiłam z nogi na nogę by przygotować się do zadania i gdy ta zawirowała już blisko nas wyciągnęłam dłonie i pochwyciłam ją sprawie - niemal tak, jak kuzyneczka Ria kafla łapała. Odwróciłam ją powoli w dłoniach a potem te dłonie skierowałam w stronę kobiety wraz z ropuchą. Pani Teodora odebrała ją szybko i podziękowała wylewnie. A ja byłam prawdziwie szczęśliwa - wszak pomogłam odnaleźć towarzysza życia, a to nie zdarza się za często. Czasem takie zagubione dusze błąkają się latami nim się znajdą, czasami nie znajdują się wcale. Co w sumie smutno było.
- Niech jej pani pilnuje, pani Teodoro. I w razie problemów proszę mnie zawołać sową albo patronusem. Jakoś we dwie damy radę. - obiecała, ściskając starszą kobietę, by zaraz odwrócić się i biegiem ruszyć w kierunku sklepu z drobnostkami. Odwróciłam się ostatni raz, by pomachać kobiecie.
| zt
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
03.09.56?
Aż dziw, że przetrwała w tym szalonym, magicznym świecie tak długo. Dostrzegała w nim rzecz jasna swoiste, szczególne piękno, nie była jednak pewna czy to wystarczy by zrekompensować to, jaki koszmar w tym wszystkim tkwi. Wyszła z Kotła - nudziła się. Jeszcze miała co jeść, nie chciała znów kraść, nie robiła tego hobbystycznie. Po prostu wyszła i oglądała witryny sklepowe. Być może zwracała uwagę. Była wystraszona. Cały czas - bo nigdy nie wiadomo, kiedy znów wydarzy się obok niej coś przerażającego. Bo nigdy nie wiadomo czy któryś z przedmiotów jakie znajdują się w okolicy nie jest niebezpieczny. I znów myślała o tym, by spróbować uciec do domu, jednak coraz bardziej bała się tego co mogłaby tam zastać. Czytała tu gazety i pamiętała co mówiła Caileen. Świat jaki znała był w ruinie.
Przystanęła przy jednej z witryn. Wydawała się taka zwyczajna i spokojna, że dziewczyna zapatrzyła się na dłużej, po trosze być może odnajdując w niej jakiegoś rodzaju spokój. Zachęcona tą zwyczajnością, która wydała jej się aż dziwna i nienaturalna, Meg weszła do środka. Cicho, lekko skulona żeby nie zwracać na siebie uwagi, rzecz jasna ściągnęła na siebie spojrzenie człowieka zza lady. Rozglądała się jednak dookoła po prostu, z ciekawości. Dookoła po chwili nazbierało się trochę więcej osób, więc poczuła się na tyle swobodnie, by kolejne przedmioty podnosić i obserwować. Jakiś papierowy samolocik uciekł jej z rąk i zaczął latać nad głową. Zatoczył kilka kółek po czym opadł na swoje miejsce. Uśmiechnęła się łagodnie - w takiej magii mogłaby się zakochać. Lekko poruszona i zdecydowanie zachęcona oglądała kolejne buble, zapewne całkowicie bezwartościowe dla czarodziejów, dla niej wprost idealne. No, do chwili w której nie wzięła do ręki doniczki z której wyskoczył mały SMOK, zaczął trzepotać skrzydłami i warczeć i zionąć ogniem dookoła. Meg stanęła jak wryta, zbyt przerażona by zrozumieć, że ten ogień nikogo i niczego nie pali oraz, że to zabawka na którą nikt inny nie zwraca uwagi. Zamiast zastanawiać się nad czymkolwiek głębiej, odwróciła się i wybiegła na ulicę na tyle szybko, że nie zauważyła małego chłopca, który znalazł się na jej drodze. Wywróciła się razem z nim, tłukąc przy tym kolana.
Cała roztrzęsiona krzyknęła, spojrzała w stronę sklepu, jednak w końcu dotarło do niej, że smok czymkolwiek był został w środku. I dopiero teraz zwróciła uwagę na chłopca.
- Rany, przepraszam. Coś cię boli? - nadal była rozdygotana, jednak nie chciała przecież zrobić krzywdy jakiemuś dziecku, a na pewno nie zrobić krzywdę i tak je porzucić. - Gdzie twoi rodzice?
Aż dziw, że przetrwała w tym szalonym, magicznym świecie tak długo. Dostrzegała w nim rzecz jasna swoiste, szczególne piękno, nie była jednak pewna czy to wystarczy by zrekompensować to, jaki koszmar w tym wszystkim tkwi. Wyszła z Kotła - nudziła się. Jeszcze miała co jeść, nie chciała znów kraść, nie robiła tego hobbystycznie. Po prostu wyszła i oglądała witryny sklepowe. Być może zwracała uwagę. Była wystraszona. Cały czas - bo nigdy nie wiadomo, kiedy znów wydarzy się obok niej coś przerażającego. Bo nigdy nie wiadomo czy któryś z przedmiotów jakie znajdują się w okolicy nie jest niebezpieczny. I znów myślała o tym, by spróbować uciec do domu, jednak coraz bardziej bała się tego co mogłaby tam zastać. Czytała tu gazety i pamiętała co mówiła Caileen. Świat jaki znała był w ruinie.
Przystanęła przy jednej z witryn. Wydawała się taka zwyczajna i spokojna, że dziewczyna zapatrzyła się na dłużej, po trosze być może odnajdując w niej jakiegoś rodzaju spokój. Zachęcona tą zwyczajnością, która wydała jej się aż dziwna i nienaturalna, Meg weszła do środka. Cicho, lekko skulona żeby nie zwracać na siebie uwagi, rzecz jasna ściągnęła na siebie spojrzenie człowieka zza lady. Rozglądała się jednak dookoła po prostu, z ciekawości. Dookoła po chwili nazbierało się trochę więcej osób, więc poczuła się na tyle swobodnie, by kolejne przedmioty podnosić i obserwować. Jakiś papierowy samolocik uciekł jej z rąk i zaczął latać nad głową. Zatoczył kilka kółek po czym opadł na swoje miejsce. Uśmiechnęła się łagodnie - w takiej magii mogłaby się zakochać. Lekko poruszona i zdecydowanie zachęcona oglądała kolejne buble, zapewne całkowicie bezwartościowe dla czarodziejów, dla niej wprost idealne. No, do chwili w której nie wzięła do ręki doniczki z której wyskoczył mały SMOK, zaczął trzepotać skrzydłami i warczeć i zionąć ogniem dookoła. Meg stanęła jak wryta, zbyt przerażona by zrozumieć, że ten ogień nikogo i niczego nie pali oraz, że to zabawka na którą nikt inny nie zwraca uwagi. Zamiast zastanawiać się nad czymkolwiek głębiej, odwróciła się i wybiegła na ulicę na tyle szybko, że nie zauważyła małego chłopca, który znalazł się na jej drodze. Wywróciła się razem z nim, tłukąc przy tym kolana.
Cała roztrzęsiona krzyknęła, spojrzała w stronę sklepu, jednak w końcu dotarło do niej, że smok czymkolwiek był został w środku. I dopiero teraz zwróciła uwagę na chłopca.
- Rany, przepraszam. Coś cię boli? - nadal była rozdygotana, jednak nie chciała przecież zrobić krzywdy jakiemuś dziecku, a na pewno nie zrobić krzywdę i tak je porzucić. - Gdzie twoi rodzice?
The member 'Meg Attenberry' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Heath był szczęśliwym człowiekiem, bo znów udało mu się wyrwać z Puddlemere. Co prawda tylko towarzyszył swojej opiekunce w zakupach, ale zawsze coś. Lepsze to niż siedzenie w domu z ciotkami. Z tej okazji nawet zachowywał się przyzwoicie i nie robił jakiś dziwnych rzeczy. Do tego stopnia dobrze mu szło, że udało mu się wymusić pozwolenie na zostanie pod sklepem i oglądanie różnych witryn dookoła. Sam nie zauwazył, jak bezwiednie zaczął iść od witryny do witryny coraz bardziej oddalając się od sklepu w którym jego guwernantka, akurat dokonywała zakupów. W każdym razie młody na dłużej zatrzymał się, przy sklepie z różnymi drobiazgami, których głównym zadaniem było ładnie, bądź też śmiesznie, wyglądać.
Zapatrzony w różne bibeloty nie zauważył, że w jego stronę biednie jakaś dziewczyna. Gdyby bardziej zwracał uwagę na to co działo się dookoła to pewnie zdążyłby na czas odsunąć się od rozpędzonej postaci. Niestety dla chłopca tak się nie stało i w efekcie końcowym, przy okazji wydając krótki okrzyk mający oznaczać zaskoczenie, z impetem wyrżnął o ulicę. Przez chwilę siedział na ziemi, aż weszcie zaczął się zbierać z gleby. I oceniać co też mu się podczas upadku stało.
-Uch... Chyba tylko mam zdartą skórę na rękach- odpowiedział, równocześnie przyglądając się wewnętrznej stronie swoich dłoni. Będzie trochę piekło, tego mógł być pewien. Skrzywił się lekko gdy spróbował zacisnąć swoje ręce w piąstki. Trochę bolało, ale zawsze mogło być gorzej.
-Czego się wystraszyłaś?- zapytał prawie od razu. W końcu uciekła ze sklepu z wrzaskiem, cięzko tego było nie zauwazyć.
-W tamtym sklepie- Heath najpierw chciał wskazać sklep który był tuż obok. Ale zorientował sie, że zawędrował nieco dalej niż mu się wydwałało. - A nie... W tamtym... chyba - wskazął w końcu palcem na budynek jakieś cztery numery stąd. Tak mu się wydawało, że to tamten, ale stu procentowej pewności nie miał. Co prawda nie tłumaczył, że to nie rodzice tylko opiekunka. Prawie za każdym razem musiał to objaśniać i tym razem trochę mu się nie chciało.
Zapatrzony w różne bibeloty nie zauważył, że w jego stronę biednie jakaś dziewczyna. Gdyby bardziej zwracał uwagę na to co działo się dookoła to pewnie zdążyłby na czas odsunąć się od rozpędzonej postaci. Niestety dla chłopca tak się nie stało i w efekcie końcowym, przy okazji wydając krótki okrzyk mający oznaczać zaskoczenie, z impetem wyrżnął o ulicę. Przez chwilę siedział na ziemi, aż weszcie zaczął się zbierać z gleby. I oceniać co też mu się podczas upadku stało.
-Uch... Chyba tylko mam zdartą skórę na rękach- odpowiedział, równocześnie przyglądając się wewnętrznej stronie swoich dłoni. Będzie trochę piekło, tego mógł być pewien. Skrzywił się lekko gdy spróbował zacisnąć swoje ręce w piąstki. Trochę bolało, ale zawsze mogło być gorzej.
-Czego się wystraszyłaś?- zapytał prawie od razu. W końcu uciekła ze sklepu z wrzaskiem, cięzko tego było nie zauwazyć.
-W tamtym sklepie- Heath najpierw chciał wskazać sklep który był tuż obok. Ale zorientował sie, że zawędrował nieco dalej niż mu się wydwałało. - A nie... W tamtym... chyba - wskazął w końcu palcem na budynek jakieś cztery numery stąd. Tak mu się wydawało, że to tamten, ale stu procentowej pewności nie miał. Co prawda nie tłumaczył, że to nie rodzice tylko opiekunka. Prawie za każdym razem musiał to objaśniać i tym razem trochę mu się nie chciało.
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Sklep z drobnostkami
Szybka odpowiedź