Cmentarz aniołów
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Cmentarz aniołów
Cmentarz aniołów, to tak naprawdę ogród, znajdujący się obok wiekowego, oczywiście opuszczonego dworku. Miano, którym określono tajemnicze miejsce sięga dwoistej natury. Większość ogrodu zajęta jest przez rozbuchaną i niczym nie krępowaną roślinność. Można tu znaleźć dzikie zioła, drzewo o kwaśnych jabłkach, czy bujnie rosnące kwiaty.
Niejednokrotnie najbardziej spostrzegawcze osoby dostrzegały umykające, niewielkie istotki, które nieśmiało wychylały się później zza spróchniałej i obluszczonej ramy. Ale tym, co przyciąga wzrok najmocniej, są anioły - rzeźby i posągi rozsypane na całej powierzchni w - wydawałoby się - losowych miejscach.
Każdy przedstawia skrzydlatą kobietę o pięknych rysach, chociaż wykrzywionych w bólu spojrzeniach. Mchy, deszcze i czas szarpały urodą niezwykłych posągów, ale niezmiennie stanowił obiekt, który warto było zobaczyć. Nawet jeśli i tu (kto by się spodziewał?) krążyła legenda o zaginionych w niejasnych okolicznościach kobietach, których niezwykle podobne rzeźby ukazywały się w ogrodzie. Mawia się, że samotne spacery nie są w tych okolicach dla młodych dam. Nikt przecież nie chciał, by ogród zapełnił się kolejnymi rzeźbami. Prawda?...
Niejednokrotnie najbardziej spostrzegawcze osoby dostrzegały umykające, niewielkie istotki, które nieśmiało wychylały się później zza spróchniałej i obluszczonej ramy. Ale tym, co przyciąga wzrok najmocniej, są anioły - rzeźby i posągi rozsypane na całej powierzchni w - wydawałoby się - losowych miejscach.
Każdy przedstawia skrzydlatą kobietę o pięknych rysach, chociaż wykrzywionych w bólu spojrzeniach. Mchy, deszcze i czas szarpały urodą niezwykłych posągów, ale niezmiennie stanowił obiekt, który warto było zobaczyć. Nawet jeśli i tu (kto by się spodziewał?) krążyła legenda o zaginionych w niejasnych okolicznościach kobietach, których niezwykle podobne rzeźby ukazywały się w ogrodzie. Mawia się, że samotne spacery nie są w tych okolicach dla młodych dam. Nikt przecież nie chciał, by ogród zapełnił się kolejnymi rzeźbami. Prawda?...
| 27 marca
Słysząc słowa Bertiego, Joy jedynie kiwnął krótko głową. Niewiele pozostało do powiedzenia, nie było zresztą na to czasu – drewniana figurka, aktywowana przez Zakonnika, zadrżała, a następnie wszyscy trzymający ją ludzie poczuli gwałtowne szarpnięcie w okolicach pępka. Zniknęli z podziemnej kryjówki, wciągnięci przez ciemność, która wypluła ich sekundy później, w gęsto zarośniętym ogrodzie pod gołym, pokrytym chmurami niebem. Wylądowali na wilgotnej trawie, chwiejąc się i z trudem unikając upadku na kolana; noc była chłodna, z nieba leciała mżawka – ale wysokie żywopłoty chroniły przed wiatrem. Ludzie przeniesieni świstoklikiem rozejrzeli się dookoła, z niepokojem przyglądając się wysokim rzeźbom aniołów, w ciemnościach wznoszących się ponad nimi złowrogo. Niska kobieta objęła się ramionami, drżąc lekko – choć bardziej ze strachu niż z zimna. – I co teraz? Co to za miejsce? – zapytała, a Bertie po raz pierwszy usłyszał jej głos: wysoki, zlękniony, nieco zachrypnięty.
Okolica wydawała się opustoszała i cicha.
Bertie, na odpis masz 48 godzin.
Słysząc słowa Bertiego, Joy jedynie kiwnął krótko głową. Niewiele pozostało do powiedzenia, nie było zresztą na to czasu – drewniana figurka, aktywowana przez Zakonnika, zadrżała, a następnie wszyscy trzymający ją ludzie poczuli gwałtowne szarpnięcie w okolicach pępka. Zniknęli z podziemnej kryjówki, wciągnięci przez ciemność, która wypluła ich sekundy później, w gęsto zarośniętym ogrodzie pod gołym, pokrytym chmurami niebem. Wylądowali na wilgotnej trawie, chwiejąc się i z trudem unikając upadku na kolana; noc była chłodna, z nieba leciała mżawka – ale wysokie żywopłoty chroniły przed wiatrem. Ludzie przeniesieni świstoklikiem rozejrzeli się dookoła, z niepokojem przyglądając się wysokim rzeźbom aniołów, w ciemnościach wznoszących się ponad nimi złowrogo. Niska kobieta objęła się ramionami, drżąc lekko – choć bardziej ze strachu niż z zimna. – I co teraz? Co to za miejsce? – zapytała, a Bertie po raz pierwszy usłyszał jej głos: wysoki, zlękniony, nieco zachrypnięty.
Okolica wydawała się opustoszała i cicha.
Bertie, na odpis masz 48 godzin.
Wylądowali na miejscu i Bott odetchnął z niemałą ulgą, czując grunt pod stopami i mogąc teraz uważniej przyjrzeć się ludziom. Brudnym od ziemi, przerażonym, zastraszonym wręcz. Nie tracił na to jednak zbyt wiele czasu. Zaczął rozglądać się po okolicy, był uprzedzony o dworku jaki powinien być w tej okolicy.
- Teraz idziemy. Ukryjecie się w jednym miejscu. Nie jest piękne ale jest bezpieczne, ja wrócę po pozostałych ludzi a potem znów do was i zabiorę was wszystkich razem do innej kryjówki. Tam zostaniecie tak długo jak będzie trzeba, aż nie będzie bezpiecznie. - odpowiedział zaraz, ruszając między kolejnymi figurami, trochę przerażającymi, mało przyjemnymi, a jednak martwymi przedmiotami. Spieszył się jak mógł.
Ruszył zaraz w kierunku dworku do którego przylegał cmentarz.
|nie wiem jak mogę się poruszać, jeśli to możliwe, od razu wprowadzam ludzi do środka
- Teraz idziemy. Ukryjecie się w jednym miejscu. Nie jest piękne ale jest bezpieczne, ja wrócę po pozostałych ludzi a potem znów do was i zabiorę was wszystkich razem do innej kryjówki. Tam zostaniecie tak długo jak będzie trzeba, aż nie będzie bezpiecznie. - odpowiedział zaraz, ruszając między kolejnymi figurami, trochę przerażającymi, mało przyjemnymi, a jednak martwymi przedmiotami. Spieszył się jak mógł.
Ruszył zaraz w kierunku dworku do którego przylegał cmentarz.
|nie wiem jak mogę się poruszać, jeśli to możliwe, od razu wprowadzam ludzi do środka
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Towarzyszący Bertiemu ludzie obejrzeli się na siebie niepewnie, jakby nie wiedząc, co powinni uczynić - ale w końcu niepewnie ruszyli za czarodziejem, prowadzącym ich pomiędzy rzucającymi długie cienie pomnikami i żywopłotami - prosto do starego, zarośniętego dworu, w panującym mroku wyglądającego nieco upiornie. Weszli za nim do środka, przez skrzypiące przeraźliwie drzwi - żeby zastać wnętrze opuszczone, ale suche. Rozejrzeli się dookoła, po spowijających meble i schody pajęczynach, po zakurzonej posadzce, po zjedzonych przez mole zasłonach; kobieta znów zadrżała. - Dlaczego musimy tu zostać? Nie możesz zabrać nas od razu we właściwe miejsce? - zapytała, a w jej głosie wyraźnie dało się wyczuć strach. Nie tylko przed kryjącymi się w ciemnych kątach strachami, ale głównie przed przyszłością: Bertie wiedział, że ludzie, którym pomagał Joy, ukrywali się od dawna, uciekając przed rządem, który powinien ich chronić - a który zamiast tego wygnał ich z domów i odebrał obecne życie.
Mężczyzna towarzyszący kobiecie objął ją ramieniem, spojrzenie kierując na Bertiego i odzywając się po raz pierwszy. - Idź. Zaczekamy tutaj. Robert - pomóż mu. Nie zasłużył, żeby zapłacić życiem za to, co dla nas zrobił - powiedział, spoglądając poważnie na Zakonnika. Na jego twarzy, oprócz strachu, malowała się determinacja.
Bertie, na odpis masz 48 godzin.
Mężczyzna towarzyszący kobiecie objął ją ramieniem, spojrzenie kierując na Bertiego i odzywając się po raz pierwszy. - Idź. Zaczekamy tutaj. Robert - pomóż mu. Nie zasłużył, żeby zapłacić życiem za to, co dla nas zrobił - powiedział, spoglądając poważnie na Zakonnika. Na jego twarzy, oprócz strachu, malowała się determinacja.
Bertie, na odpis masz 48 godzin.
- Mieliśmy trudności ze zrobieniem świstoklika prowadzącego we właściwe miejsce. Ale spokojnie, nie będziecie tutaj długo. - zapewnił łagodnym tonem. Szkoda mu było tych ludzi, sama myśl o niekończącym się ukrywaniu i strachu jaki związał się z ich życiem już miesiące temu była przykra. Chciał jednak patrzeć w przyszłość z wiarą, że teraz będzie już tylko lepiej.
- Zrobię co będę mógł. A teraz zostańcie tu proszę i nie wychodźcie, wrócę niedługo mam nadzieję. I będzie lepiej. - uśmiechnął się nieznacznie, po czym teleportował się na powrót do ogrodu magizoologicznego w nadziei, że nie jest jeszcze za późno. Skupił się na żwirowanej alejce przed zagrodą hipogryfów.
||teleport przed zagrodę hipogryfów proszę <3
- Zrobię co będę mógł. A teraz zostańcie tu proszę i nie wychodźcie, wrócę niedługo mam nadzieję. I będzie lepiej. - uśmiechnął się nieznacznie, po czym teleportował się na powrót do ogrodu magizoologicznego w nadziei, że nie jest jeszcze za późno. Skupił się na żwirowanej alejce przed zagrodą hipogryfów.
||teleport przed zagrodę hipogryfów proszę <3
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Teleportacja nie była przyjemna, Bertie nie oczekiwał jednak wygód. Kiedy tylko znów wyczul grunt pod stopami i zobaczył całe swoje towarzystwo, uśmiechnął się nieznacznie z jedną myślą: udało się. Schował ponownie świstoklik i ruszył w kierunku budynku w którym kryli się ludzie, by pokazać go tej grupie.
- Tam ukrywa się druga grupa, ludzie których wcześniej tu sprowadziłem. Musicie tam wejść i zaczekać z nimi, ja wracam do Roberta. Jak wrócę, zabiorę was wszystkich na raz dalej, prawdziwa kryjówka będzie przyjemniejsza. Tu musicie po prostu wytrzymać chwilę. - wyrzucił z siebie potok słów. - Schowajcie się tam i czekajcie.
Dodał, jeszcze raz wskazując budynek i ponownie teleportując się do zoo, w miejsce tuż obok kryjówki z której wyprowadził ludzi.
|i teleport obok kryjówki poproszę
- Tam ukrywa się druga grupa, ludzie których wcześniej tu sprowadziłem. Musicie tam wejść i zaczekać z nimi, ja wracam do Roberta. Jak wrócę, zabiorę was wszystkich na raz dalej, prawdziwa kryjówka będzie przyjemniejsza. Tu musicie po prostu wytrzymać chwilę. - wyrzucił z siebie potok słów. - Schowajcie się tam i czekajcie.
Dodał, jeszcze raz wskazując budynek i ponownie teleportując się do zoo, w miejsce tuż obok kryjówki z której wyprowadził ludzi.
|i teleport obok kryjówki poproszę
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
21.07
Identyfikacja zwłok, także tych w stanie postępującego rozkładu, była jednym z elementów jej szkolenia poprzedzającego zdobycie kolejnych uprawnień - tym razem koronerskich, które umożliwiałyby jej ubieganie się kiedyś, być może, o objęcie tego biura w Worcestershire i pozostałych hrabstwach znajdujących się pod ręką Parkinsonów. Musiałaby w tym celu mieć uznanie i Departamentu Prawa i swojego wuja - ale była to perspektywa, o której myślała, gdy wyobrażała sobie samą siebie po wojnie. Wiedziała już z pewnością, że nie chce wracać do szpitala - sprawdzała się w roli prywatnego uzdrowiciela, ale miała dość chaosu, roszczeniowości i użerania się z tłumami ludzi, co nieuchronnie wiązało się z posadą w miejscach takich jak olbrzymi Mung. Po prawdzie już od jakiegoś czasu coraz mniej przyjemności sprawiało jej przebywanie w ustawicznym towarzystwie żywych - i zdarzało jej się na cały dzień zamykać we własnym prosektorium.
Nie oznaczało to, że stawała się nieporadna społecznie jak swoja matka - w to nigdy by nie uwierzyła. Spokój i cisza w wiejskim domku koło Evesham pozwalały jej jednak zebrać myśli i przygasić płonący w trzewiach gniew lepiej niż jakakolwiek używka czy przyjaźń. Przed trupami w swojej piwnicy nie musiała niczego udawać, nie musiała też dbać o to co o niej sądzą i jakie to będzie miało konsekwencje. Kiedy otwierała ciała, pisała raporty i pomagała swojemu obecnemu mentorowi w analizie materiałów ze spraw, miała nad wszystkim pełną kontrolę, rozwiązywała tajemnice i poznawała życie tych wszystkich ludzi w brudny, krwisty sposób, tak daleki od subtelności jak tylko się dało. A jednak wiedziała o nich wszystko co istotne - kim byli, z jakimi chorobami i urazami zmagali się w przeszłości, jaki był ich tryb życia, co próbowali ukryć pod warstwami szat. I najważniejsze - kiedy i jak umarli.
Korzystała z zawieszenia broni, z tego, że musiała włożyć różdżkę do kabury i na krótką chwilę zrezygnować z ataków, zwiadów i odzyskiwania należnego im świata - tego co do tej pory zapewniało jej największe zastrzyki adrenaliny. Teraz, kiedy miała nieco więcej czasu, naprawdę mogła przyłożyć się do zakończenia szkolenia.
Gdy jednak o pomoc poprosiła ją Irina, zdecydowała się spakować skórzaną torbę i wyruszyć tam sama - przez wzgląd na ich przeszłość i na to, że to ona po męczących latach na szpitalnym oddziale odnowiła u Elviry pasję do anatomii i morfologii człowieka w najbardziej materialnym ich sensie. Mogła już identyfikować zwłoki zupełnie samodzielnie - musiała tylko dostarczyć raport także do biura koronerskiego, w którym pracował jej mentor, żeby mógł go przeczytać. Poinformowała o tym Irinę jeszcze zanim tu przyszła, ale sprawa nie była aż tak delikatna, by wymagała zupełnej anonimowości.
Z informacji, które otrzymała przed przybyciem, spodziewała się trudnej, mokrej i cuchnącej pracy - przynajmniej w pierwszej fazie, zanim zabezpieczy wszystko zaklęciami. Do domu pogrzebowego Iriny zgłosiła się rodzina, która chciała skorzystać z jej wachlarza usług i ekshumować zwłoki swojej domniemanej ciotki, która zaginęła w tych okolicach przed czterdziestoma laty. Została, podobno, znaleziona 5 lat od zaginięcia w stanie tak zaawansowanego rozkładu, że na kościach ostały się zaledwie strzępy tkanki miękkiej, ale ówczesny koroner londyński uznał to za zwłoki wspomnianej kobiety - Gwyneth Fenningam. Wówczas pochowano ją na cmentarzu owianym złą legendą, bezpośrednio wiązanym zresztą z zaginięciem niestarej wtedy Gwyneth. Teraz potomkowie Fenningamów chcieli zabrać stąd ciało i pochować je ponownie w centralnej części Londynu. I przy okazji potwierdzić, że identyfikacja nie była fatalną pomyłką.
Do każdego tego typu zadania podchodziła profesjonalnie, ale skłamałaby twierdząc, że nie czuła lekkiego stresu. Odkąd wyprowadziła się ze stolicy niemal nie utrzymywała z Iriną kontaktu - na pewno natomiast nie próbowała z nią rozmawiać o rzeczach osobistych. Zastanawiała się, czy po wszystkim Macnair mógłby powiedzieć Irinie coś, co sprawiłoby, że ta zapragnęłaby przepytać ją osobiście. Miała nadzieję, że nie byłby na tyle paskudny.
Na swoją dawną szefową czekała niedaleko bramy ogrodu, w którym każdy kąt zdawał się zagracony damskimi posągami. Bez emocji przyglądała się ich wykrzywionym w bólu twarzom, dochodząc co najwyżej do wniosku, że zostały wyrzeźbione niewprawną ręką i nie oddają pełni cierpienia, jakie może pojawić się na twarzy człowieka, którego potraktowano klątwą niewybaczalną. Lub rozerwano mu gardło. Lub odcięto rękę.
Do pracy przy ekshumacji zwłok wyjątkowo założyła spodnie - coś, co dawniej było dla niej naturalne, teraz stanowiło zaledwie praktyczną odskocznię, bo przeczuwała, że prawdopodobnie będzie musiała zejść do grobu, a ziemia na tej głębokości była jeszcze wilgotna i błotnista. Czarne nogawki wepchnęła w cholewy skórzanych oficerek, na białą koszulę narzuciła tylko kamizelkę zrobioną przez Marię - był środek lata, choć na cmentarzu temperatury zwykle zdawały się niższe. Warkocz splotła jeszcze kilkukrotnie w ciasne upięcie nad karkiem, założyła też rękawiczki.
A w zębach miała papierosa - coś na co pozwalała sobie już tylko przy pracy w terenie, a na co nie miała okazji od cholernie długiego czasu. Była zadowolona, prawie, ciekawa tego co znajdzie. I z góry uprzedzona do każdego pytania, które mogła chcieć jej zadać Irina.
I ain't never been away so long
Don't look back, them days are gone
Don't look back, them days are gone
Identyfikacja zwłok, także tych w stanie postępującego rozkładu, była jednym z elementów jej szkolenia poprzedzającego zdobycie kolejnych uprawnień - tym razem koronerskich, które umożliwiałyby jej ubieganie się kiedyś, być może, o objęcie tego biura w Worcestershire i pozostałych hrabstwach znajdujących się pod ręką Parkinsonów. Musiałaby w tym celu mieć uznanie i Departamentu Prawa i swojego wuja - ale była to perspektywa, o której myślała, gdy wyobrażała sobie samą siebie po wojnie. Wiedziała już z pewnością, że nie chce wracać do szpitala - sprawdzała się w roli prywatnego uzdrowiciela, ale miała dość chaosu, roszczeniowości i użerania się z tłumami ludzi, co nieuchronnie wiązało się z posadą w miejscach takich jak olbrzymi Mung. Po prawdzie już od jakiegoś czasu coraz mniej przyjemności sprawiało jej przebywanie w ustawicznym towarzystwie żywych - i zdarzało jej się na cały dzień zamykać we własnym prosektorium.
Nie oznaczało to, że stawała się nieporadna społecznie jak swoja matka - w to nigdy by nie uwierzyła. Spokój i cisza w wiejskim domku koło Evesham pozwalały jej jednak zebrać myśli i przygasić płonący w trzewiach gniew lepiej niż jakakolwiek używka czy przyjaźń. Przed trupami w swojej piwnicy nie musiała niczego udawać, nie musiała też dbać o to co o niej sądzą i jakie to będzie miało konsekwencje. Kiedy otwierała ciała, pisała raporty i pomagała swojemu obecnemu mentorowi w analizie materiałów ze spraw, miała nad wszystkim pełną kontrolę, rozwiązywała tajemnice i poznawała życie tych wszystkich ludzi w brudny, krwisty sposób, tak daleki od subtelności jak tylko się dało. A jednak wiedziała o nich wszystko co istotne - kim byli, z jakimi chorobami i urazami zmagali się w przeszłości, jaki był ich tryb życia, co próbowali ukryć pod warstwami szat. I najważniejsze - kiedy i jak umarli.
Korzystała z zawieszenia broni, z tego, że musiała włożyć różdżkę do kabury i na krótką chwilę zrezygnować z ataków, zwiadów i odzyskiwania należnego im świata - tego co do tej pory zapewniało jej największe zastrzyki adrenaliny. Teraz, kiedy miała nieco więcej czasu, naprawdę mogła przyłożyć się do zakończenia szkolenia.
Gdy jednak o pomoc poprosiła ją Irina, zdecydowała się spakować skórzaną torbę i wyruszyć tam sama - przez wzgląd na ich przeszłość i na to, że to ona po męczących latach na szpitalnym oddziale odnowiła u Elviry pasję do anatomii i morfologii człowieka w najbardziej materialnym ich sensie. Mogła już identyfikować zwłoki zupełnie samodzielnie - musiała tylko dostarczyć raport także do biura koronerskiego, w którym pracował jej mentor, żeby mógł go przeczytać. Poinformowała o tym Irinę jeszcze zanim tu przyszła, ale sprawa nie była aż tak delikatna, by wymagała zupełnej anonimowości.
Z informacji, które otrzymała przed przybyciem, spodziewała się trudnej, mokrej i cuchnącej pracy - przynajmniej w pierwszej fazie, zanim zabezpieczy wszystko zaklęciami. Do domu pogrzebowego Iriny zgłosiła się rodzina, która chciała skorzystać z jej wachlarza usług i ekshumować zwłoki swojej domniemanej ciotki, która zaginęła w tych okolicach przed czterdziestoma laty. Została, podobno, znaleziona 5 lat od zaginięcia w stanie tak zaawansowanego rozkładu, że na kościach ostały się zaledwie strzępy tkanki miękkiej, ale ówczesny koroner londyński uznał to za zwłoki wspomnianej kobiety - Gwyneth Fenningam. Wówczas pochowano ją na cmentarzu owianym złą legendą, bezpośrednio wiązanym zresztą z zaginięciem niestarej wtedy Gwyneth. Teraz potomkowie Fenningamów chcieli zabrać stąd ciało i pochować je ponownie w centralnej części Londynu. I przy okazji potwierdzić, że identyfikacja nie była fatalną pomyłką.
Do każdego tego typu zadania podchodziła profesjonalnie, ale skłamałaby twierdząc, że nie czuła lekkiego stresu. Odkąd wyprowadziła się ze stolicy niemal nie utrzymywała z Iriną kontaktu - na pewno natomiast nie próbowała z nią rozmawiać o rzeczach osobistych. Zastanawiała się, czy po wszystkim Macnair mógłby powiedzieć Irinie coś, co sprawiłoby, że ta zapragnęłaby przepytać ją osobiście. Miała nadzieję, że nie byłby na tyle paskudny.
Na swoją dawną szefową czekała niedaleko bramy ogrodu, w którym każdy kąt zdawał się zagracony damskimi posągami. Bez emocji przyglądała się ich wykrzywionym w bólu twarzom, dochodząc co najwyżej do wniosku, że zostały wyrzeźbione niewprawną ręką i nie oddają pełni cierpienia, jakie może pojawić się na twarzy człowieka, którego potraktowano klątwą niewybaczalną. Lub rozerwano mu gardło. Lub odcięto rękę.
Do pracy przy ekshumacji zwłok wyjątkowo założyła spodnie - coś, co dawniej było dla niej naturalne, teraz stanowiło zaledwie praktyczną odskocznię, bo przeczuwała, że prawdopodobnie będzie musiała zejść do grobu, a ziemia na tej głębokości była jeszcze wilgotna i błotnista. Czarne nogawki wepchnęła w cholewy skórzanych oficerek, na białą koszulę narzuciła tylko kamizelkę zrobioną przez Marię - był środek lata, choć na cmentarzu temperatury zwykle zdawały się niższe. Warkocz splotła jeszcze kilkukrotnie w ciasne upięcie nad karkiem, założyła też rękawiczki.
A w zębach miała papierosa - coś na co pozwalała sobie już tylko przy pracy w terenie, a na co nie miała okazji od cholernie długiego czasu. Była zadowolona, prawie, ciekawa tego co znajdzie. I z góry uprzedzona do każdego pytania, które mogła chcieć jej zadać Irina.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
- Także sądzę, że to nie sztuka a partactwo – rozpoczęłam od nieformalnego powitania, reagując na skrzywione spojrzenie Elviry Multon, które kierowała najpewniej w stronę morza fatalnego rzeźbiarstwa. Prędkim tempem pokonałam krótką ścieżkę dzielącą miejsce teleportacji od bram angielskiego cmentarzyska. Otoczyłam uzdrowicielkę kontrolnym, nieco oceniającym spojrzeniem – od góry do dołu. Wreszcie wbiłam dłoń w talię owiniętą nieco luźniejszą, czarną koszulą, która za chwilę przybrudzić się miała ziemią, trupem, prochami przeszłości. Nie interesowało mnie naruszenie mojej elegancji. Byłam tutaj w bardzo konkretniej sprawie i oczekiwałam równie precyzyjnych wyników. Dlatego też nie pracowałam z byłe kim. Lekko zmrużyłam oczy, wyłapując coś, co niekoniecznie mi się zgadzało w obrazie czarownicy na tle alejki kobiecych figur. – Biel wprost uwielbia brudną robotę na cmentarzu – zauważyłam, wieńcząc słowa nieco wątpiącym spojrzeniem. Była pewna tego stroju? Niezależnie jednak czy wybrała biel czy czerń – obydwie skończymy wybrudzone i wysmarowane śmiertelnym smrodem. Nie zatrzymałam się jednak na dłużej przed postacią medyczki. Minęłam ją, wierząc, że podąży za mną. Potrzebowała przecież znaleźć się przed grobem i rozpocząć weryfikację. Na omówienie innych kwestii czas przyjdzie być może później, ponad kośćmi. Albo wcale.
Odkąd mój bratanek objął opieką hrabstwo, miałam jeszcze więcej pracy. Dlatego ceniłam perfekcyjną organizację i teraz jeszcze bardziej niż kiedykolwiek nie lubiłam tracić czasu. W dodatku zaczęłam nosić się nieco wygodniej niż zazwyczaj. Również miałam spodnie, luźne, proste nogawki, klasycznie czarne jak wszystko, co kiedykolwiek na siebie zakładałam. Dwa górne guziki koszuli pozostawały rozpięte, na szyi wisiał srebrny medalion z rodzinnym herbem, który nosiłam z godnością i dumą. Po przeżyciach ostatnich lat bardziej niż kiedykolwiek wcześniej czułam się związana z korzeniami. Pod łańcuszkiem widoczne były blade zarysy blizny zadanej urokiem podłej, wielkiej magii. Te jednak pozostawały dziś niemal niewidoczne, choć ja nie czułam nigdy specjalnej potrzeby przykrywania ich toną pudru. Poza rolą matki, ciotki i przedsiębiorczyni byłam także żołnierzem. Spięte w ciasnym koku włosy chroniły przed nadmiernym przegrzaniem, a wyraźny makijaż pozwalał poznać tym, którzy jeszcze o tym nie wiedzieli, że nawet przy takiej robocie, na cmentarzu lubiłam wyglądać doskonale. A może szczególnie na cmentarzu.
Pogardliwym spojrzeniem otaczałam rząd płaczliwych figur o nienaturalnych rysach. Jako rzeźbiarka wyjątkowo krytycznie przyglądałam się sztuce tworzenia w kamieniu. Umiałam wyłapać brak kunsztu i tanie pociągnięcia dłuta. Wolałam więc szybko przemknąć przez tę ścieżkę, a tym samym pozbyć się wreszcie widoku. Miejsca spoczywania zmarłych zagracone były zbyt dużą ilością figur reprezentujących podobny poziom. Ja sama nigdy nie pozwoliłabym, by coś takiego ujrzało oczy klienta. Irytacja jednak wyparowała szybko. Pozbyłam się jej, jeszcze zanim zdążyłyśmy przedostać się do właściwego grobu. Do nowego zadania wolałam podejść z czystym, obojętnym umysłem, nieskażonym żadną goryczą.
- Gwyneth Fenningam. Podobno – wymówiłam ponad nagrobkiem, spoglądając z góry na wyraźne, wykute w powszechnie dostępnym kamieniu. Całość prezentowała się tak, jakby bliskim brakowało środków, by właściwie upamiętnić krewną, a przecież to wcale nie było prawdą. Niemniej nie znałam całej historii tej rodziny. A cała sprawa związana z tajemniczą śmiercią i pogrzebem zmarłej na tym wątpliwym cmentarzu nie była do końca jasna. Zlecenie jednak było jasne. Należało ustalić, czy zmarła została dobrze zidentyfikowana, a w dalszej kolejności przenieść ją do właściwszego miejsca spoczynku.
Wyciągnęłam różdżkę i wzniosłam ją ponad kamienną płytą. Z dbałością wymówiłam słowa zaklęcia, a wkrótce później magia poruszyła elementami nagrobka. Zacząć należało przecież od odłożenia na bok elementów zewnętrznego grobu. Musiałyśmy wszak dotrzeć do głębi, odkryć prawdziwą historię zmarłej przed czterdziestoma laty ciotki. Gdy te przeszkody zostały usunięte, popatrzyłam szerszym spojrzeniem na najbliższą okolicę miejsca pochówku. – Padało, dzień, dwa dni temu – oceniłam głośno, wbijając czubek buta w niezbyt suchą ziemię. Deszcz nie pomagał przy przedsięwzięciach takich jak to. – Wezwę kogoś do pomocy, jeżeli zajdzie taka potrzeba, chociaż sądzę, że powinnyśmy sobie poradzić same – stwierdziłam, przykucając. Tego dnia mieliśmy naprawdę mocno napięty grafik. Oddelegowałam ludzi do innych zadań. Chociaż byłam szefową, zdarzało mi się, że zabierałam się bezpośrednio za zadania takie jak to. Trzeba było teraz usunąć ziemię i dostać się do trumny. A właściwie tego, co z niej zostało. Zbrodnia sprzed kilkudziesięciu lat sugerowała, że w ziemi szukać winnyśmy już raczej samych kości. Te zaś lubiły pod wpływem deszczy i prac związanych z chowaniem zmarłych w sąsiednich mogiłach, zmieniać swe położenie. - Jesteś gotowa? - Spojrzałam na Multon.
Odkąd mój bratanek objął opieką hrabstwo, miałam jeszcze więcej pracy. Dlatego ceniłam perfekcyjną organizację i teraz jeszcze bardziej niż kiedykolwiek nie lubiłam tracić czasu. W dodatku zaczęłam nosić się nieco wygodniej niż zazwyczaj. Również miałam spodnie, luźne, proste nogawki, klasycznie czarne jak wszystko, co kiedykolwiek na siebie zakładałam. Dwa górne guziki koszuli pozostawały rozpięte, na szyi wisiał srebrny medalion z rodzinnym herbem, który nosiłam z godnością i dumą. Po przeżyciach ostatnich lat bardziej niż kiedykolwiek wcześniej czułam się związana z korzeniami. Pod łańcuszkiem widoczne były blade zarysy blizny zadanej urokiem podłej, wielkiej magii. Te jednak pozostawały dziś niemal niewidoczne, choć ja nie czułam nigdy specjalnej potrzeby przykrywania ich toną pudru. Poza rolą matki, ciotki i przedsiębiorczyni byłam także żołnierzem. Spięte w ciasnym koku włosy chroniły przed nadmiernym przegrzaniem, a wyraźny makijaż pozwalał poznać tym, którzy jeszcze o tym nie wiedzieli, że nawet przy takiej robocie, na cmentarzu lubiłam wyglądać doskonale. A może szczególnie na cmentarzu.
Pogardliwym spojrzeniem otaczałam rząd płaczliwych figur o nienaturalnych rysach. Jako rzeźbiarka wyjątkowo krytycznie przyglądałam się sztuce tworzenia w kamieniu. Umiałam wyłapać brak kunsztu i tanie pociągnięcia dłuta. Wolałam więc szybko przemknąć przez tę ścieżkę, a tym samym pozbyć się wreszcie widoku. Miejsca spoczywania zmarłych zagracone były zbyt dużą ilością figur reprezentujących podobny poziom. Ja sama nigdy nie pozwoliłabym, by coś takiego ujrzało oczy klienta. Irytacja jednak wyparowała szybko. Pozbyłam się jej, jeszcze zanim zdążyłyśmy przedostać się do właściwego grobu. Do nowego zadania wolałam podejść z czystym, obojętnym umysłem, nieskażonym żadną goryczą.
- Gwyneth Fenningam. Podobno – wymówiłam ponad nagrobkiem, spoglądając z góry na wyraźne, wykute w powszechnie dostępnym kamieniu. Całość prezentowała się tak, jakby bliskim brakowało środków, by właściwie upamiętnić krewną, a przecież to wcale nie było prawdą. Niemniej nie znałam całej historii tej rodziny. A cała sprawa związana z tajemniczą śmiercią i pogrzebem zmarłej na tym wątpliwym cmentarzu nie była do końca jasna. Zlecenie jednak było jasne. Należało ustalić, czy zmarła została dobrze zidentyfikowana, a w dalszej kolejności przenieść ją do właściwszego miejsca spoczynku.
Wyciągnęłam różdżkę i wzniosłam ją ponad kamienną płytą. Z dbałością wymówiłam słowa zaklęcia, a wkrótce później magia poruszyła elementami nagrobka. Zacząć należało przecież od odłożenia na bok elementów zewnętrznego grobu. Musiałyśmy wszak dotrzeć do głębi, odkryć prawdziwą historię zmarłej przed czterdziestoma laty ciotki. Gdy te przeszkody zostały usunięte, popatrzyłam szerszym spojrzeniem na najbliższą okolicę miejsca pochówku. – Padało, dzień, dwa dni temu – oceniłam głośno, wbijając czubek buta w niezbyt suchą ziemię. Deszcz nie pomagał przy przedsięwzięciach takich jak to. – Wezwę kogoś do pomocy, jeżeli zajdzie taka potrzeba, chociaż sądzę, że powinnyśmy sobie poradzić same – stwierdziłam, przykucając. Tego dnia mieliśmy naprawdę mocno napięty grafik. Oddelegowałam ludzi do innych zadań. Chociaż byłam szefową, zdarzało mi się, że zabierałam się bezpośrednio za zadania takie jak to. Trzeba było teraz usunąć ziemię i dostać się do trumny. A właściwie tego, co z niej zostało. Zbrodnia sprzed kilkudziesięciu lat sugerowała, że w ziemi szukać winnyśmy już raczej samych kości. Te zaś lubiły pod wpływem deszczy i prac związanych z chowaniem zmarłych w sąsiednich mogiłach, zmieniać swe położenie. - Jesteś gotowa? - Spojrzałam na Multon.
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Zapatrzyła się na brzydkie rzeźby, pozwoliła sobie na chwilowy brak skupienia, efektem czego dała się zaskoczyć głosowi Iriny i instynktownie oparła dłoń na rękojeści różdżki wystającej z kabury. Jedno dłuższe spojrzenie na znajomą sylwetkę, a lekko przyspieszony oddech szybko zwolnił, palce wiotko zsunęły się z powrotem na biodro. Uśmiechnęła się uprzejmie, choć z trudem, bo była zła - przede wszystkim na siebie. Nie cierpiała pozwalać, aby łapano ją z zaskoczenia.
- Ciebie też wspaniale widzieć, Irino. Już zbyt długo nie miałyśmy okazji razem pracować, nie sądzisz? - Uniosła brwi i zacisnęła usta, bo przecież widziała w jaki sposób Irina lustruje ją spojrzeniem. Mimowolnie doszukiwała się w jej oczach kpiny; jakiejś wiedzy, której nie powinna mieć, jakichś głupich plotek i zarzutów. Ale widać się myliła. Chodziło tylko o banalną koszulę. Jak dotąd. - Jestem czarownicą, nie charłakiem, poradzę sobie z brudną koszulą - powiedziała, wypuszczając z ust ostatnią chmurę dymu i wyrzucając niedopałek do samoopróżniającego się kubła. Pod pewnymi względami Irina na pewno miała rację, ale pracując na co dzień w białym kitlu prosektoryjnym nie zwykła myśleć o tym, czy jej ubrania wybrudzą się podczas pracy terenowej. Nie dbała o nie do tego stopnia, że była gotowa wyrzucić koszulę, która okaże się zbyt brudna, by istniał sens ją czyścić. Wyrzucić albo oddać Marii. Nie wątpiła, że ta znalazłaby dla niej zastosowanie.
Przyglądając się Irinie z równą skrupulatnością - była wyjątkowo ponętną kobietą, mimo wieku - zawiesiła spojrzenie na dłużej na jej medalionie. Sama pod koszulą skrywała cienki łańcuszek z zielonym kryształem, zwodniczo ciepłym, gdy nosiła go zbyt długo. Widok herbu jednak ją zaskoczył. Ledwie otrzymali ziemię, a teraz mieli już herb?
A może i mieli go od zawsze, nie znała się na heraldyce. Nie wiedziała nawet jak wyglądał jej własny herb, w tych zamierzchłych czasach, gdy Multonowie byli jeszcze szlachtą.
Podążyła za Iriną ramię w ramię ścieżkami cmentarza, umyślnie nie podejmując tematu ich nowej pozycji, ich rodziny, namiestnika, czy jakiegokolwiek innego, który mógłby naprowadzić ich na tory, którymi nie chciała się wyprawiać. Wolałaby już wydobyć tę trumnę i skupić się na tym co miała do zrobienia. Irina zawsze wzbudzała w niej więcej ostrożności niż Tatiana czy Primrose. One były młode, łatwiej też było je udobruchać. Irina była niezłomna i ponura, dojrzała w sposób, którego im brakowało. Im, a także Elvirze.
Kiedy Irina pozbyła się nagrobnej płyty, Elvira przykucnęła przy ziemi, by bez obrzydzenia włożyć w nią palce. Istotnie, była błotnista i mułowata.
- Mam więc nadzieję, że trumna była właściwie zabezpieczona - mruknęła w odpowiedzi na wspólną konkluzję. Szczątki przegniłe od wilgoci będą jeszcze trudniejsze do zidentyfikowania. Choć już teraz od gleby tchnęło stęchlizną, wątpiła, by naprawdę musiały mierzyć się ze smrodem rozkładu. Po tylu latach strzępów tkanki miękkiej musiało zostać niewiele, nagie kości cuchnęły w inny, łagodniejszy dla nosa sposób. Ciekawe, czy po tym czasie znajdzie ich komplet. Była na tyle skupiona, że na pytanie Iriny zaledwie uniosła brew. - Zawsze jestem gotowa. Być może uda mi się najpierw pozbawić glebę części wody, dzięki temu łatwiej będzie dostać się do trumny. Z tego co mi wiadomo, na tym cmentarzu ciała chowane są dość płytko. - Nie wstała na proste nogi, ale wysunęła różdżkę z kabury, by móc wykonać gest wystarczająco blisko ziemi. - W ten sposób może mi się nie udać, wolę jednak zachować dość precyzji i ostrożności, by przypadkiem nie sięgnąć czarem zbyt głęboko. Dopiero gdy zobaczę kości, ocenię, czy warto je osuszać. Czasem stan szczątków jest elementem większego obrazu - Przygryzła wargę, obróciła rękę dłonią do góry, by lepiej wykonać długi gest konieczny przy zaklęciu. - Siccitasio.
- Ciebie też wspaniale widzieć, Irino. Już zbyt długo nie miałyśmy okazji razem pracować, nie sądzisz? - Uniosła brwi i zacisnęła usta, bo przecież widziała w jaki sposób Irina lustruje ją spojrzeniem. Mimowolnie doszukiwała się w jej oczach kpiny; jakiejś wiedzy, której nie powinna mieć, jakichś głupich plotek i zarzutów. Ale widać się myliła. Chodziło tylko o banalną koszulę. Jak dotąd. - Jestem czarownicą, nie charłakiem, poradzę sobie z brudną koszulą - powiedziała, wypuszczając z ust ostatnią chmurę dymu i wyrzucając niedopałek do samoopróżniającego się kubła. Pod pewnymi względami Irina na pewno miała rację, ale pracując na co dzień w białym kitlu prosektoryjnym nie zwykła myśleć o tym, czy jej ubrania wybrudzą się podczas pracy terenowej. Nie dbała o nie do tego stopnia, że była gotowa wyrzucić koszulę, która okaże się zbyt brudna, by istniał sens ją czyścić. Wyrzucić albo oddać Marii. Nie wątpiła, że ta znalazłaby dla niej zastosowanie.
Przyglądając się Irinie z równą skrupulatnością - była wyjątkowo ponętną kobietą, mimo wieku - zawiesiła spojrzenie na dłużej na jej medalionie. Sama pod koszulą skrywała cienki łańcuszek z zielonym kryształem, zwodniczo ciepłym, gdy nosiła go zbyt długo. Widok herbu jednak ją zaskoczył. Ledwie otrzymali ziemię, a teraz mieli już herb?
A może i mieli go od zawsze, nie znała się na heraldyce. Nie wiedziała nawet jak wyglądał jej własny herb, w tych zamierzchłych czasach, gdy Multonowie byli jeszcze szlachtą.
Podążyła za Iriną ramię w ramię ścieżkami cmentarza, umyślnie nie podejmując tematu ich nowej pozycji, ich rodziny, namiestnika, czy jakiegokolwiek innego, który mógłby naprowadzić ich na tory, którymi nie chciała się wyprawiać. Wolałaby już wydobyć tę trumnę i skupić się na tym co miała do zrobienia. Irina zawsze wzbudzała w niej więcej ostrożności niż Tatiana czy Primrose. One były młode, łatwiej też było je udobruchać. Irina była niezłomna i ponura, dojrzała w sposób, którego im brakowało. Im, a także Elvirze.
Kiedy Irina pozbyła się nagrobnej płyty, Elvira przykucnęła przy ziemi, by bez obrzydzenia włożyć w nią palce. Istotnie, była błotnista i mułowata.
- Mam więc nadzieję, że trumna była właściwie zabezpieczona - mruknęła w odpowiedzi na wspólną konkluzję. Szczątki przegniłe od wilgoci będą jeszcze trudniejsze do zidentyfikowania. Choć już teraz od gleby tchnęło stęchlizną, wątpiła, by naprawdę musiały mierzyć się ze smrodem rozkładu. Po tylu latach strzępów tkanki miękkiej musiało zostać niewiele, nagie kości cuchnęły w inny, łagodniejszy dla nosa sposób. Ciekawe, czy po tym czasie znajdzie ich komplet. Była na tyle skupiona, że na pytanie Iriny zaledwie uniosła brew. - Zawsze jestem gotowa. Być może uda mi się najpierw pozbawić glebę części wody, dzięki temu łatwiej będzie dostać się do trumny. Z tego co mi wiadomo, na tym cmentarzu ciała chowane są dość płytko. - Nie wstała na proste nogi, ale wysunęła różdżkę z kabury, by móc wykonać gest wystarczająco blisko ziemi. - W ten sposób może mi się nie udać, wolę jednak zachować dość precyzji i ostrożności, by przypadkiem nie sięgnąć czarem zbyt głęboko. Dopiero gdy zobaczę kości, ocenię, czy warto je osuszać. Czasem stan szczątków jest elementem większego obrazu - Przygryzła wargę, obróciła rękę dłonią do góry, by lepiej wykonać długi gest konieczny przy zaklęciu. - Siccitasio.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 40
'k100' : 40
- Sądzę… - zaczęłam tonem wyzbytym z sentymentalnej czułości. – że powinnyśmy natychmiast zabrać się za pracę, Elviro – odparłam tylko krótko, bo najwyraźniej mimo mojej rezygnacji z tęsknych wstępów Multon postanowiła podkreślić wiele miesięcy… zawodowej rozłąki. Ja jednak chciałam przejść dalej i dodatkowe minuty przeznaczyć na sprawę, która nas tutaj przywołała. Liczyłam, że i ona zamierzała rozprawić się z tym sprawnie. Czy się myliłam?
Skinęłam głową, kiedy głośno przyznała, że daleko jej było do obrzydliwego charłactwa, choć dalej mimo wszystko wciąż uważałam pomysł odziania bieli za dość kontrowersyjny w obliczu specyfiki czekającej nas pracy. No chyba że zamierzała mnie zaskoczyć i wyjąć szatę roboczą, specjalnie przygotowaną na dzisiejszą… okazję. Jednak nie wspomniała o tym, więc zakładałam, że biała koszula pozostanie z nami na dłużej, a czary faktycznie zdołają zmyć z niej plamy i zapachy trupa. Stojąc na powietrzu, pomiędzy rzędami nagrobków, niemal już nie wyczuwałam niczego drażniącego, ale miałam klientów, którzy twierdzili, że woń śmierci wdziera się im do nozdrzy już z pierwszą postawioną za cmentarną bramą stopą – lub, co gorsza, po przekroczeniu progu domu pogrzebowego. Twierdziłam jednak, że to prędzej jakieś wymysły i poplątane wrażenia ludzkie, niż faktyczne obserwacje. Mnie już mało co potrafiło zrazić, choć wolałam, by nikt nigdy nie odnalazł śladów wykonywanej profesji na moim ciele.
- Nie byłabym optymistką w tym względzie. Minęło wiele lat od pochówku. Ale czarodziejskie metody pochówkowe wyprzedzają mugolskie, być może rzucono stosowne zaklęcia - przyznałam z powagą, przypominając niejako nam obu, że mierzyłyśmy się ze sprawą starą, choć wciąż nie aż tak dawną. – Albo nie rzucono ich wcale – stwierdziłam gorzko, patrząc, jak palce medyczki toną w błocie. W branży funkcjonowałam dopiero kilkanaście miesięcy, ale zdążyłam już być świadkiem wielu dziwnych praktyk – niektóre zdecydowanie nie były do zastosowania w dzisiejszych czasach. Inne zaś stanowiły metodę godną do powielania współcześnie.
Musiałam przyznać, że gdy chodziło o kwestie medyczne, Multon okazywała zawsze pełne zaangażowanie i nie odmawiała współpracy. Nawet teraz chętnie podejmowała się grzebania w ziemi, proponując nawet sensowne rozwiązania. Wiedziałam, jak prawidłowo to robić i widziałam wiele razy, jak dokonywali tego doświadczeni pracownicy. Nie zareagowała na propozycję ewentualnego ich wezwania, więc wyglądało na to, że nie było takiej konieczności w jej wyobrażeniu.
– Przyznaj... robiłaś to już kiedyś? – zapytałam zaciekawiona, czy wydobywanie pogrzebanych szczątków nie było jej obce. Co innego praca nad ciałem w laboratorium, a co innego brudna, fizyczna robota na cmentarzu. – Płytko, ale wciąż z odpowiednią rezerwą. I dość starannie. Mieliśmy parę zleceń z tego cmentarza. Nie przepadam za nim, ale raczej nie napotkałam na ślady po ewidentnym partactwie. I tu się tego nie spodziewam – przyznałam, wznosząc na chwilę głowę i rzucając jeszcze jedno niechętne spojrzenie na rozciągający się wokół las paskudnych rzeźb. Gdy znów opuściłam spojrzenie na obszar naszej pracy, Elvira przymierzała się do zaklęcia. Nie zamierzałam ingerować w jej opinie dotyczące kwestii osuszenia kości, nie posiadałam w tym względzie imponującej wiedzy. Zresztą było zbyt wcześnie, by przejść do konkretów. Wciąż przeszkodą była ziemia. Wkrótce później wymówiła inkantację, lecz efektów próżno było szukać. – Nie zadziałało – podsumowałam tylko, nie wtłaczając w ton żadnej charakterystycznej emocji. – Pozwól, że zrobię to po mojemu, usuniemy ziemię i zobaczymy, z czym mamy do czynienia – zasugerowałam, a właściwie zdecydowałam, ufając swoim sprawdzonym metodom. Z małego, zaczarowanego woreczka skrytego na dnie kieszeni wydobywałam łopatę. Wbiłam ją w kleiste piaski przed nami i wymierzyłam w nią różdżką. – Facere! – wymówiłam stanowczo, by zmusić łopatę do działania, a ta w mgnieniu oka rozpoczęła kopanie. W myśli pilnowałam, by zaczarowany przedmiot nie zagalopował się. Spodziewałam się także, że Multon zakomunikuje, gdy obraz odsłaniających się szczątków będzie wystarczający, by przejść do kolejnego kroku. Tymczasem narzędzie z pasją przerzucało ziemię, powiększając dół i zbliżając nas do sedna sprawy.
zaklęcie
Skinęłam głową, kiedy głośno przyznała, że daleko jej było do obrzydliwego charłactwa, choć dalej mimo wszystko wciąż uważałam pomysł odziania bieli za dość kontrowersyjny w obliczu specyfiki czekającej nas pracy. No chyba że zamierzała mnie zaskoczyć i wyjąć szatę roboczą, specjalnie przygotowaną na dzisiejszą… okazję. Jednak nie wspomniała o tym, więc zakładałam, że biała koszula pozostanie z nami na dłużej, a czary faktycznie zdołają zmyć z niej plamy i zapachy trupa. Stojąc na powietrzu, pomiędzy rzędami nagrobków, niemal już nie wyczuwałam niczego drażniącego, ale miałam klientów, którzy twierdzili, że woń śmierci wdziera się im do nozdrzy już z pierwszą postawioną za cmentarną bramą stopą – lub, co gorsza, po przekroczeniu progu domu pogrzebowego. Twierdziłam jednak, że to prędzej jakieś wymysły i poplątane wrażenia ludzkie, niż faktyczne obserwacje. Mnie już mało co potrafiło zrazić, choć wolałam, by nikt nigdy nie odnalazł śladów wykonywanej profesji na moim ciele.
- Nie byłabym optymistką w tym względzie. Minęło wiele lat od pochówku. Ale czarodziejskie metody pochówkowe wyprzedzają mugolskie, być może rzucono stosowne zaklęcia - przyznałam z powagą, przypominając niejako nam obu, że mierzyłyśmy się ze sprawą starą, choć wciąż nie aż tak dawną. – Albo nie rzucono ich wcale – stwierdziłam gorzko, patrząc, jak palce medyczki toną w błocie. W branży funkcjonowałam dopiero kilkanaście miesięcy, ale zdążyłam już być świadkiem wielu dziwnych praktyk – niektóre zdecydowanie nie były do zastosowania w dzisiejszych czasach. Inne zaś stanowiły metodę godną do powielania współcześnie.
Musiałam przyznać, że gdy chodziło o kwestie medyczne, Multon okazywała zawsze pełne zaangażowanie i nie odmawiała współpracy. Nawet teraz chętnie podejmowała się grzebania w ziemi, proponując nawet sensowne rozwiązania. Wiedziałam, jak prawidłowo to robić i widziałam wiele razy, jak dokonywali tego doświadczeni pracownicy. Nie zareagowała na propozycję ewentualnego ich wezwania, więc wyglądało na to, że nie było takiej konieczności w jej wyobrażeniu.
– Przyznaj... robiłaś to już kiedyś? – zapytałam zaciekawiona, czy wydobywanie pogrzebanych szczątków nie było jej obce. Co innego praca nad ciałem w laboratorium, a co innego brudna, fizyczna robota na cmentarzu. – Płytko, ale wciąż z odpowiednią rezerwą. I dość starannie. Mieliśmy parę zleceń z tego cmentarza. Nie przepadam za nim, ale raczej nie napotkałam na ślady po ewidentnym partactwie. I tu się tego nie spodziewam – przyznałam, wznosząc na chwilę głowę i rzucając jeszcze jedno niechętne spojrzenie na rozciągający się wokół las paskudnych rzeźb. Gdy znów opuściłam spojrzenie na obszar naszej pracy, Elvira przymierzała się do zaklęcia. Nie zamierzałam ingerować w jej opinie dotyczące kwestii osuszenia kości, nie posiadałam w tym względzie imponującej wiedzy. Zresztą było zbyt wcześnie, by przejść do konkretów. Wciąż przeszkodą była ziemia. Wkrótce później wymówiła inkantację, lecz efektów próżno było szukać. – Nie zadziałało – podsumowałam tylko, nie wtłaczając w ton żadnej charakterystycznej emocji. – Pozwól, że zrobię to po mojemu, usuniemy ziemię i zobaczymy, z czym mamy do czynienia – zasugerowałam, a właściwie zdecydowałam, ufając swoim sprawdzonym metodom. Z małego, zaczarowanego woreczka skrytego na dnie kieszeni wydobywałam łopatę. Wbiłam ją w kleiste piaski przed nami i wymierzyłam w nią różdżką. – Facere! – wymówiłam stanowczo, by zmusić łopatę do działania, a ta w mgnieniu oka rozpoczęła kopanie. W myśli pilnowałam, by zaczarowany przedmiot nie zagalopował się. Spodziewałam się także, że Multon zakomunikuje, gdy obraz odsłaniających się szczątków będzie wystarczający, by przejść do kolejnego kroku. Tymczasem narzędzie z pasją przerzucało ziemię, powiększając dół i zbliżając nas do sedna sprawy.
zaklęcie
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Nie była sentymentalna, może co najwyżej nieco uszczypliwa. Czasem wypowiadała frazesy wyłącznie dlatego, że obserwacja innych ludzi nauczyła ją, że są to właśnie te słowa, które chcą usłyszeć. Czasem zapominała, że nie wszędzie musi się na to zdobywać. Wzruszyła ramieniem i skinęła głową, gdy Irina pogoniła je do pracy - nie musiała tego robić, wiedziała po co tu przyszła - a choć pędy irytacji wyrastające z korzeni jej własnych lęków i oczekiwań co do tego spotkania zaczęły już frustrująco podrażniać jej nerwy, skryła to wszystko pod krzywym uśmiechem.
Przywiązanie Iriny do konkretnego typu ubrań roboczych zbyła, uznając je przy tym za jej dziwactwo - być może wynikające z różnicy w ich wieku. Nie znaczyło to że nie zawiesiła na niej wzroku na dłużej, doszukując się - wciąż i podświadomie - złośliwości.
Kiedy jej nie dostrzegła, rozluźniła nieco ramiona i pochyliła się nad grobem, starym, choć wciąż nie na tyle zniszczonym, by nie dało się odczytać wyżłobionych w kamieniu liter. Ciężko byłoby nie zwrócić uwagi na jego prostotę i ubóstwo - rodzina musiała porządnie dorobić się w ciągu ostatnich lat, by tak nagle zapałać tęsknotą za godnym pochówkiem ciotki. Czyżby ich status poprawił się w trakcie wojny? O niewielu ludziach można było to powiedzieć, chyba, że okazali bardzo dużo zaangażowania sprawie magicznej.
- Może masz rację. Mimo wszystko wygląda na pośpieszny pochówek. - Kucając przy nagrobku nie okazała ani krzty obrzydzenia, nawet, gdy jej własna skóra stała się zimna i mokra od wszechobecnej wilgoci. Tak się skupiła na zaklęciu, że nie od razu odpowiedziała na wszystkie pytania Iriny. Przesuwając dłonią po glebie musiała jednak z goryczą przyznać, że jej wprawa w transmutacji nie przyniosła dziś spodziewanego efektu. Ziemia nadal przesiąkała ostatnim deszczem. - Masz na myśli wyciąganie szczątków z grobu? Tak, ale zwykle były świeże... - mruknęła, nie precyzując. - Jeśli chodzi o identyfikację kości, również tak. Zwykle z asystą drugiego czarodzieja, z dłuższym stażem. Widziałam już jednak wystarczająco dużo kości i przeszłam dość sprawdzianów umiejętności, by potrafić zrobić to samodzielnie. Według opisu rodziny, Gwyneth była charakterystyczną kobietą. Istnieje kilka kluczowych cech, które chcę znaleźć, a których brak z całą pewnością wykluczy, że to jej szczątki. Jeśli będę mieć jakieś wątpliwości, sama zorganizuję konsultację. - Gdy przychodziło do anatomii i badań pośmiertnych miała wystarczająco wiele znajomości, zwłaszcza w rejonie południowej Anglii.
Gdy Irina stwierdziła oczywistość w kwestii jej beznadziejnego zaklęcia, z trudem powstrzymała się przed wywróceniem oczami. Zagryzła jednak zęby i skinęła głową, wstając i odsuwając się kilka ostrożnych kroków, by dać Irinie konieczną przestrzeń.
- To też jakiś sposób - mruknęła pod nosem, na tyle cicho, że Irina właściwie nie musiała jej usłyszeć. Potem ze skrzyżowanymi na piersiach rękami przyglądała się pracy łopaty. Poza mlaskaniem mokrej ziemi otaczała ich mdła cisza i spojrzenia dziesiątek wykrzywionych twarzy. Tak długie milczenie sprawiło, że na końcu języka zawisło jej pytanie o Drew; o to co robił w ostatnim czasie, czy oświadczył się już Belvinie i ile sama Irina tak naprawę wie. Nie zadała jednak żadnego z nich. Zamiast tego pochyliła głowę i skupiła całą uwagę na odsłanianych wewnątrz grobu szczegółach. - Dość. - powiedziała wreszcie ze spokojem, który jej sam wydał się dziwny. - Widać trumnę, nie mamy jeszcze pewności, czy pod naciskiem się nie rozpadnie. Trzeba wydobyć ją delikatniej. - Bez oporów zsunęła się do grobu, podtrzymując brudnej ziemi. Jej biała koszula szybko nabrała czarnych smug. Och, jakże przykra okoliczność. Zadbała o to, by nie postawić nogi na zarysie starej trumny, a potem strzepała z niej resztki ziemi rękami, na co zeszło jej kilka minut. Po tym czasie mogła znów sięgnąć po różdżkę i za pomocą najzwyklejszego Wingardium Leviosa wydobyć ją z otworu. Drewno zaskrzypiało złowieszczo, ściekająca z niego woda z resztkami gleby też nie napawała optymizmem.
Ostrożnie umiejscowiła trumnę na ziemi obok grobu, a potem wygramoliła się z niego i wytarła ręce w szmatkę, którą wzięła ze sobą.
- Raczej nie powinna być zapieczętowana zaklęciem. Myślę, że... - Złapała za wieko i szarpnęła; staroć puścił z zadziwiającą łatwością. Pierwszy pochówek musiał naprawdę ciąć koszty. Uniosła brew i pokręciła głową.
Ziemisty odór stęchlizny uderzył je w nozdrza z powiewem wiatru, lecz poza lekkim zmarszczeniem nosa i westchnieniem, Elvira nie okazała obrzydzenia. Była zbyt ciekawa tego co znajdzie w środku; pierwsze wejrzenie pokazało jej nienajgorzej zachowany szkielet pozbawiony już większości tkanek, lecz wciąż wilgotny i lepki. Woskowaty. Pojedyncze kości przybrały dziwne pozycje wraz z rozpadaniem się stawów, ale na pierwszy rzut oka żadnej nie brakowało.
- Wspaniale. W dzienniku mam zdjęcia i notatki Fenningamów na temat ciotki. Zacznę od czaszki. A ty, masz w co potem zapakować te szczątki? Ta trumna nie wytrzyma transportu.
Przywiązanie Iriny do konkretnego typu ubrań roboczych zbyła, uznając je przy tym za jej dziwactwo - być może wynikające z różnicy w ich wieku. Nie znaczyło to że nie zawiesiła na niej wzroku na dłużej, doszukując się - wciąż i podświadomie - złośliwości.
Kiedy jej nie dostrzegła, rozluźniła nieco ramiona i pochyliła się nad grobem, starym, choć wciąż nie na tyle zniszczonym, by nie dało się odczytać wyżłobionych w kamieniu liter. Ciężko byłoby nie zwrócić uwagi na jego prostotę i ubóstwo - rodzina musiała porządnie dorobić się w ciągu ostatnich lat, by tak nagle zapałać tęsknotą za godnym pochówkiem ciotki. Czyżby ich status poprawił się w trakcie wojny? O niewielu ludziach można było to powiedzieć, chyba, że okazali bardzo dużo zaangażowania sprawie magicznej.
- Może masz rację. Mimo wszystko wygląda na pośpieszny pochówek. - Kucając przy nagrobku nie okazała ani krzty obrzydzenia, nawet, gdy jej własna skóra stała się zimna i mokra od wszechobecnej wilgoci. Tak się skupiła na zaklęciu, że nie od razu odpowiedziała na wszystkie pytania Iriny. Przesuwając dłonią po glebie musiała jednak z goryczą przyznać, że jej wprawa w transmutacji nie przyniosła dziś spodziewanego efektu. Ziemia nadal przesiąkała ostatnim deszczem. - Masz na myśli wyciąganie szczątków z grobu? Tak, ale zwykle były świeże... - mruknęła, nie precyzując. - Jeśli chodzi o identyfikację kości, również tak. Zwykle z asystą drugiego czarodzieja, z dłuższym stażem. Widziałam już jednak wystarczająco dużo kości i przeszłam dość sprawdzianów umiejętności, by potrafić zrobić to samodzielnie. Według opisu rodziny, Gwyneth była charakterystyczną kobietą. Istnieje kilka kluczowych cech, które chcę znaleźć, a których brak z całą pewnością wykluczy, że to jej szczątki. Jeśli będę mieć jakieś wątpliwości, sama zorganizuję konsultację. - Gdy przychodziło do anatomii i badań pośmiertnych miała wystarczająco wiele znajomości, zwłaszcza w rejonie południowej Anglii.
Gdy Irina stwierdziła oczywistość w kwestii jej beznadziejnego zaklęcia, z trudem powstrzymała się przed wywróceniem oczami. Zagryzła jednak zęby i skinęła głową, wstając i odsuwając się kilka ostrożnych kroków, by dać Irinie konieczną przestrzeń.
- To też jakiś sposób - mruknęła pod nosem, na tyle cicho, że Irina właściwie nie musiała jej usłyszeć. Potem ze skrzyżowanymi na piersiach rękami przyglądała się pracy łopaty. Poza mlaskaniem mokrej ziemi otaczała ich mdła cisza i spojrzenia dziesiątek wykrzywionych twarzy. Tak długie milczenie sprawiło, że na końcu języka zawisło jej pytanie o Drew; o to co robił w ostatnim czasie, czy oświadczył się już Belvinie i ile sama Irina tak naprawę wie. Nie zadała jednak żadnego z nich. Zamiast tego pochyliła głowę i skupiła całą uwagę na odsłanianych wewnątrz grobu szczegółach. - Dość. - powiedziała wreszcie ze spokojem, który jej sam wydał się dziwny. - Widać trumnę, nie mamy jeszcze pewności, czy pod naciskiem się nie rozpadnie. Trzeba wydobyć ją delikatniej. - Bez oporów zsunęła się do grobu, podtrzymując brudnej ziemi. Jej biała koszula szybko nabrała czarnych smug. Och, jakże przykra okoliczność. Zadbała o to, by nie postawić nogi na zarysie starej trumny, a potem strzepała z niej resztki ziemi rękami, na co zeszło jej kilka minut. Po tym czasie mogła znów sięgnąć po różdżkę i za pomocą najzwyklejszego Wingardium Leviosa wydobyć ją z otworu. Drewno zaskrzypiało złowieszczo, ściekająca z niego woda z resztkami gleby też nie napawała optymizmem.
Ostrożnie umiejscowiła trumnę na ziemi obok grobu, a potem wygramoliła się z niego i wytarła ręce w szmatkę, którą wzięła ze sobą.
- Raczej nie powinna być zapieczętowana zaklęciem. Myślę, że... - Złapała za wieko i szarpnęła; staroć puścił z zadziwiającą łatwością. Pierwszy pochówek musiał naprawdę ciąć koszty. Uniosła brew i pokręciła głową.
Ziemisty odór stęchlizny uderzył je w nozdrza z powiewem wiatru, lecz poza lekkim zmarszczeniem nosa i westchnieniem, Elvira nie okazała obrzydzenia. Była zbyt ciekawa tego co znajdzie w środku; pierwsze wejrzenie pokazało jej nienajgorzej zachowany szkielet pozbawiony już większości tkanek, lecz wciąż wilgotny i lepki. Woskowaty. Pojedyncze kości przybrały dziwne pozycje wraz z rozpadaniem się stawów, ale na pierwszy rzut oka żadnej nie brakowało.
- Wspaniale. W dzienniku mam zdjęcia i notatki Fenningamów na temat ciotki. Zacznę od czaszki. A ty, masz w co potem zapakować te szczątki? Ta trumna nie wytrzyma transportu.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
W sprawach takich jak ta motywacje krewnych bywały rozmaite. Bez końca mogłabym przywoływać przykłady ich fanaberii związanych z pochówkiem. Dzisiejsza historia należała do dość zaskakujących, ale wciąż daleko było temu do największego absurdu. W gruncie rzeczy bowiem nie działo się nic niegodziwego, a nawet – przeciwnie – bliscy objawili dobrze widzianą nostalgię i chęć uporządkowania przeszłości, która dla wielu nie miałaby już żadnego znaczenia. W istocie tak też było tutaj. Na pozór zdawało się, że pochówek i zbadanie ciała nie przewróci ich świata do góry nogami, ale dopóki opłacali zlecenie i mogli opowiadać znajomym o profesjonalizmie moich usług, byłam wielce uniżonym sługą. Sam przypadek zaś uznawałam za ciekawszy, choć nie na tyle, bym czuła pod skórą dreszcz wyraźnej ekscytacji. Rzec można było, iż zdołałam nabrać pewnej odporności, grube warstwy w umyśle tworzyły stabilną, konieczną powłokę. Tematy bliskie śmierci nigdy bowiem nie należały do nadto przyjemnych, choć ja uważałam, że mało mogło mnie wzruszyć. Ba, śmierć miała w sobie coś niezmącenie pociągającego.
- Zatem doskonale, towarzyszy mi właściwa osoba – przytaknęłam z poważnym spojrzeniem, kiedy tylko Multon skończyła wywód na temat swojego doświadczenia. Tego nie kwestionowałam, choć zawsze dobrze było posłuchać o tym, co faktycznie miał za sobą zatrudniony ekspert – o ile oczywiście nie kończyło się nużącą paplaniną, która odciągała od prawdziwego zadania. W tym przypadku czułam się jednak dość usatysfakcjonowana. Zresztą nie współpracowałyśmy ze sobą pierwszy raz. Nie wątpiłam w nią. Niezbędne odpowiedzi padną. Tylko pora pozostała niesprecyzowana.
Łopata w końcu przedostała się przez tę ostatnią błotnistą zasłonę, zbliżając nas do starego sekretu Gwyneth, aż wreszcie opadła posłusznie po odezwie Elviry i następującym po nim moim milczącym przyzwoleniu. Interesowałam się dobrym wykonaniem pracy, nie miało znaczenia, która z nas zagrzebie dłonie w ziemi, choć wiadomym było, że merytorycznie przygotowana była ta druga. Po jej słowach przykucnęłam nad ciemnym dołem. Lekko przekręciłam głowę i przyjrzałam się pokropionej mokrym piaskiem górnej płycie trumny. Nietrudno było się zorientować, że nie miałyśmy do czynienia ze świeżym pochówkiem. Utkwiwszy w tej pozycji na dłużej, obserwowałam, jak Multon schodzi niżej, a następnie wydobywa mogiłę. – Tania robota – skomentowałam z nutą zadowolenia, choć w głębi duszy dominowało uczucie odrazy. Nie znosiłam, kiedy do sprawy spoczynku zmarłego rodzina podchodziła jak do drogiego problemu, rezygnując z jakiejkolwiek przyzwoitości i ostatnich przejawów szacunku. Niemniej zdawałam sobie aż nazbyt doskonale sprawę z tego, iż nie każdy mógł sobie pozwolić na właściwe pożegnanie krewnego. Widok umorusanej w ziemi Elviry nie wzbudził we mnie najmniejszego odczucia, przyjmowałam to za normalność, biorąc pod uwagę jej niedawne działania. Wkładając i wyciągając trupy z ziemi wszyscy pozwalaliśmy, by nas sobą namaściła.
– Puściła szybko. Podejrzewałam, że tak się stanie. Od razu widać marną konstrukcję, znikoma dbałość i brak obaw o uszkodzenie. Domyślam się więc, że i ze sobą do środka nie zabrała nic wartościowego – napomknęłam, podchodząc bliżej odsłoniętej mogiły, skąd mogłam dobrze przyjrzeć się temu, co znajdowało się w jej wnętrzu. – Udało ci się wydobyć coś pomocnego z tych notatek? – zapytałam, nie odejmując spojrzenia od starych zwłok. Nie zostało z nich już wiele, ale przynajmniej były. Zdarzało nam się wyciągać zupełnie puste skrzynie z ziemi. Bez śladu człowieka, bez pieczęci jego śmierci. – Nasza potencjalna Gwyneth wygląda dość zwyczajnie – przyznałam. – Gdzie będziesz szukać potwierdzenia? – Gdy wspomniała o czaszce, nachyliłam się nieco nad okrągłą kopułą. Wiedziałam, że w kościach kryły się odpowiedzi, ale nie posiadłam zdolności i narzędzi do tego, by sięgać po nie osobiście. Nigdy też nie przyjęłam podobnych ambicji. Miałam zupełnie różną rolę. – Tak – odezwałam się po krótkim namyśle i przeszłam kawałek wokół trumny. – Mam odpowiednią magiczną skrzynię do takich zadań. Zwłoki w drodze pozostaną nienaruszone. Zaś resztka tych zgniłych desek wróci tam, skąd ją wyjęłaś – potwierdziłam, ponad ciałem dostrzegając jednak coś interesującego. Obleczona w rękawicę dłoń wyciągnęła się do prawej dłoni. W klatce z kości kryło się bure, wilgotne zawiniątko. Na pierwszy rzut była to szmata, lecz pociągnięta do światła i rozłożona ujawniała swą tożsamość. Chusta z charakterystycznym haftem. – To niemożliwe – skomentowałam prędzej do siebie, niż do niej. Bawełna rozkładała się w ziemi szybko. Skoro się uchowała, musiała być zaczarowana, być może materiał był jednak utworzony z czarodziejskich włókien. Pozwoliłam temu skrawkowi wrócić na swoje miejsce. Wkrótce później utkwiłam spojrzenie w towarzyszącej mi kobiecie. – Ile będziesz potrzebowała czasu, Elviro? – zapytałam, domyślając się, że jako profesjonalistka szybko wynajdzie potrzebne odpowiedzi. To były ostatnie niezbędne pytania.
- Zatem doskonale, towarzyszy mi właściwa osoba – przytaknęłam z poważnym spojrzeniem, kiedy tylko Multon skończyła wywód na temat swojego doświadczenia. Tego nie kwestionowałam, choć zawsze dobrze było posłuchać o tym, co faktycznie miał za sobą zatrudniony ekspert – o ile oczywiście nie kończyło się nużącą paplaniną, która odciągała od prawdziwego zadania. W tym przypadku czułam się jednak dość usatysfakcjonowana. Zresztą nie współpracowałyśmy ze sobą pierwszy raz. Nie wątpiłam w nią. Niezbędne odpowiedzi padną. Tylko pora pozostała niesprecyzowana.
Łopata w końcu przedostała się przez tę ostatnią błotnistą zasłonę, zbliżając nas do starego sekretu Gwyneth, aż wreszcie opadła posłusznie po odezwie Elviry i następującym po nim moim milczącym przyzwoleniu. Interesowałam się dobrym wykonaniem pracy, nie miało znaczenia, która z nas zagrzebie dłonie w ziemi, choć wiadomym było, że merytorycznie przygotowana była ta druga. Po jej słowach przykucnęłam nad ciemnym dołem. Lekko przekręciłam głowę i przyjrzałam się pokropionej mokrym piaskiem górnej płycie trumny. Nietrudno było się zorientować, że nie miałyśmy do czynienia ze świeżym pochówkiem. Utkwiwszy w tej pozycji na dłużej, obserwowałam, jak Multon schodzi niżej, a następnie wydobywa mogiłę. – Tania robota – skomentowałam z nutą zadowolenia, choć w głębi duszy dominowało uczucie odrazy. Nie znosiłam, kiedy do sprawy spoczynku zmarłego rodzina podchodziła jak do drogiego problemu, rezygnując z jakiejkolwiek przyzwoitości i ostatnich przejawów szacunku. Niemniej zdawałam sobie aż nazbyt doskonale sprawę z tego, iż nie każdy mógł sobie pozwolić na właściwe pożegnanie krewnego. Widok umorusanej w ziemi Elviry nie wzbudził we mnie najmniejszego odczucia, przyjmowałam to za normalność, biorąc pod uwagę jej niedawne działania. Wkładając i wyciągając trupy z ziemi wszyscy pozwalaliśmy, by nas sobą namaściła.
– Puściła szybko. Podejrzewałam, że tak się stanie. Od razu widać marną konstrukcję, znikoma dbałość i brak obaw o uszkodzenie. Domyślam się więc, że i ze sobą do środka nie zabrała nic wartościowego – napomknęłam, podchodząc bliżej odsłoniętej mogiły, skąd mogłam dobrze przyjrzeć się temu, co znajdowało się w jej wnętrzu. – Udało ci się wydobyć coś pomocnego z tych notatek? – zapytałam, nie odejmując spojrzenia od starych zwłok. Nie zostało z nich już wiele, ale przynajmniej były. Zdarzało nam się wyciągać zupełnie puste skrzynie z ziemi. Bez śladu człowieka, bez pieczęci jego śmierci. – Nasza potencjalna Gwyneth wygląda dość zwyczajnie – przyznałam. – Gdzie będziesz szukać potwierdzenia? – Gdy wspomniała o czaszce, nachyliłam się nieco nad okrągłą kopułą. Wiedziałam, że w kościach kryły się odpowiedzi, ale nie posiadłam zdolności i narzędzi do tego, by sięgać po nie osobiście. Nigdy też nie przyjęłam podobnych ambicji. Miałam zupełnie różną rolę. – Tak – odezwałam się po krótkim namyśle i przeszłam kawałek wokół trumny. – Mam odpowiednią magiczną skrzynię do takich zadań. Zwłoki w drodze pozostaną nienaruszone. Zaś resztka tych zgniłych desek wróci tam, skąd ją wyjęłaś – potwierdziłam, ponad ciałem dostrzegając jednak coś interesującego. Obleczona w rękawicę dłoń wyciągnęła się do prawej dłoni. W klatce z kości kryło się bure, wilgotne zawiniątko. Na pierwszy rzut była to szmata, lecz pociągnięta do światła i rozłożona ujawniała swą tożsamość. Chusta z charakterystycznym haftem. – To niemożliwe – skomentowałam prędzej do siebie, niż do niej. Bawełna rozkładała się w ziemi szybko. Skoro się uchowała, musiała być zaczarowana, być może materiał był jednak utworzony z czarodziejskich włókien. Pozwoliłam temu skrawkowi wrócić na swoje miejsce. Wkrótce później utkwiłam spojrzenie w towarzyszącej mi kobiecie. – Ile będziesz potrzebowała czasu, Elviro? – zapytałam, domyślając się, że jako profesjonalistka szybko wynajdzie potrzebne odpowiedzi. To były ostatnie niezbędne pytania.
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Kiedy ustaliły już rzecz, która zdaniem Elviry winna być oczywista od samego początku - że jest właściwą osobą na właściwym miejscu - przyszła pora na dłuższe chwile przeciągającego się milczenia. Mlaskanie gleby, pohukiwania sów, okazjonalny skrzek wron, typowe cmentarne odgłosy. Czuła się komfortowo milcząc w towarzystwie Iriny, przynajmniej zazwyczaj, przyzwyjona do tego, że wspólnie pochylały się nad prosektoryjnym stołem. Dzisiaj, tylko i wyłącznie przez plotki, które krążyły na jej temat, przez winy, których nie była w stanie zmazać niezależnie od tego jak bardzo się starała, przyglądała się Irinie częściej i dłużej. Mogła to zauważyć. Mogła się tym nie przejmować. Dławienie pytań o Suffolk i jej rodzinę przychodziło Elvirze z trudem, gdy nie miała jeszcze trupa, w którego mogłaby włożyć ręce, więc zdecydowała się skierować ciekawość na inne tory. Bezpieczniejsze.
- Kiedy zawieszenie broni się skończy... prowadzę pewien projekt obserwowany przez Corneliusa Sallowa. Mogłaś przeczytać jego zaczątki w Walczącym Magu. Kiedy zawieszenie broni się skończy, będę mieć większe pole manewru w dobieraniu do niego obiektów do badań. Nie będę musiała polegać tylko na mugolskim domie pogrzebowym w Evesham i okolicznych cmentarzach. Zależy mi przede wszystkim na ciałach młodych mugoli. Może dzieci - mówiła dość monotonnie, bo mimo makabryczności swoich eksperymentów, nie czuła, by robiła coś złego. Jeden martwy mugol w tę czy tamtą nie robił większej różnicy, było ich tak dużo. A jeśli jej hipotezy się potwierdzą, dostarczy Corneliusowi dość materiału na najbliższe lata. Sobie natomiast; dożywotnią satysfakcję. - O to nie powinno być trudno. Jeśli się zgodzisz, pomoże mi w tym Igor. To będzie dla niego dobra okazja do ćwiczeń. Potrzebuję też jednak, dla porównania, ciał czarodziejskich dzieci. To delikatniejsza sprawa. Poważniejsza. Jeśli trafią ci się dzieci, które zginęły z przyczyn gwałtownych lub nie, a ich rodziny wyrażą zgodę na badania pośmiertne, proszę, daj mi znać. Chciałabym takie badania prowadzić u ciebie, w prawdziwym domu pogrzebowym. Żeby nikt nie pomyślał, że traktuję je bez szacunku, ciągając do Worcestershire.
Widok zarysowanej traumy kazał skupić się na powrót na zadaniu. Stosunkowo zgrabnie zsunęła się na dno grobu, a potem równie bez problemu się z niego wydostała. Choć trumna, zgodnie z fachową oceną Iriny, była w opłakanym stanie, jakimś cudem przetrwała próbę czasu. Otwarcie jej było dziecinnie proste, gdyż deski były przemoknięte i łamliwe.
- To prawda. Nie widzę nic poza kośćmi i strzępami ubrań. Choć to... - Zatopiła rękę w płytkiej trumnie na widok połysku, który rzucił się w oczy dopiero gdy słońce na moment wychyliło się zza wątłych chmur. W pierwszym momencie pomyślała, że może to być medalik, ale w dłoniach okazało się zbyt lekkie i miękkie. - Nie. To tylko poszarpane resztki wstążki. Ciekawe dlaczego poszarpane? Sprawdź, jeśli możesz, czy trumna nie ma gdzieś szczelin. Może zaczęły w niej żerować zwierzęta. - Kącik ust drgnął jej w mieszaninie politowania i rozbawienia.
Z kieszeni wyciągnęła oprawiony w skórę notes i krótkim ruchem różdżki zmusiła go do lewitowania. Otwarta strona pokazywała wyblakłe zdjęcie, już niemal nieruchome, oraz kilka odręcznych uwag, które zapisała sobie z poprzedniej autopsji i informacji od rodziny.
- Będę szukać śladów pęknięcia na tyle czaszki. Wyleczone przez uzdrowiciela na długo przed śmiercią, lecz Fractura Texta zostawia na kościach ślad w postaci niewielkiego zgrubienia. Czasem jest odczuwalne tylko pod palcami. - Przygryzła wargę, sięgając do wnętrza trumny, by wydobyć z niej czaszkę. - Gwyneth nie miała wyjątkowej sylwetki, ale spędziła znaczną część życia grając w amatorskich drużynach quidditcha jako pałkarka. Miejsca przyczepu mięśni na kościach ramion i przedramion powinny odznaczać się przerostem. Równie dużo powiedzą mi zęby i miednica. Ale zacznę od najoczywistszych rzeczy. Najpierw zdecyduję o płci i przypuszczalnym wieku. Do tego wystarczy już sama czaszka.
Praca w terenie była trudniejsza, preferowała dobrze oświetlone prosektorium i stoły, na których mogła z dbałością oczyścić kości z wszelkich pozostałości tkanek miękkich. Nie znaczyło to jednak, że nie mogła zacząć już tutaj.
- Hmm? - Dostrzegła jak Irina wyciąga spomiędzy żeber skrawek bawełny; istotnie, zaskakująco dobrze zachowany. - Może być magiczny. - Przyjrzała mu się krytycznie, ale nie potrafiła rozpoznać mankamentów wytwórczych. Maria byłaby w stanie, zajmowała się tym na co dzień. - Skonsultuj to z krawcem. Dobry specjalista od razu rozpozna nałożone wzmocnienia - zasugerowała, nie chcąc w tym konkretnym przypadku angażować ani w ogóle wspominać swojej kuzynki.
Na pytanie o czas wróciła wzrokiem do trzymanej w dłoniach czaszki.
- Jeśli znajdę to czego szukam, może wystarczyć i piętnaście minut. Jeśli tego nie znajdę, będziemy musiały przenieść te kości do kostnicy. Żebym mogła je oczyścić.
Powoli przesunęła kciukiem po lepkiej kości potylicznej.
- Kiedy zawieszenie broni się skończy... prowadzę pewien projekt obserwowany przez Corneliusa Sallowa. Mogłaś przeczytać jego zaczątki w Walczącym Magu. Kiedy zawieszenie broni się skończy, będę mieć większe pole manewru w dobieraniu do niego obiektów do badań. Nie będę musiała polegać tylko na mugolskim domie pogrzebowym w Evesham i okolicznych cmentarzach. Zależy mi przede wszystkim na ciałach młodych mugoli. Może dzieci - mówiła dość monotonnie, bo mimo makabryczności swoich eksperymentów, nie czuła, by robiła coś złego. Jeden martwy mugol w tę czy tamtą nie robił większej różnicy, było ich tak dużo. A jeśli jej hipotezy się potwierdzą, dostarczy Corneliusowi dość materiału na najbliższe lata. Sobie natomiast; dożywotnią satysfakcję. - O to nie powinno być trudno. Jeśli się zgodzisz, pomoże mi w tym Igor. To będzie dla niego dobra okazja do ćwiczeń. Potrzebuję też jednak, dla porównania, ciał czarodziejskich dzieci. To delikatniejsza sprawa. Poważniejsza. Jeśli trafią ci się dzieci, które zginęły z przyczyn gwałtownych lub nie, a ich rodziny wyrażą zgodę na badania pośmiertne, proszę, daj mi znać. Chciałabym takie badania prowadzić u ciebie, w prawdziwym domu pogrzebowym. Żeby nikt nie pomyślał, że traktuję je bez szacunku, ciągając do Worcestershire.
Widok zarysowanej traumy kazał skupić się na powrót na zadaniu. Stosunkowo zgrabnie zsunęła się na dno grobu, a potem równie bez problemu się z niego wydostała. Choć trumna, zgodnie z fachową oceną Iriny, była w opłakanym stanie, jakimś cudem przetrwała próbę czasu. Otwarcie jej było dziecinnie proste, gdyż deski były przemoknięte i łamliwe.
- To prawda. Nie widzę nic poza kośćmi i strzępami ubrań. Choć to... - Zatopiła rękę w płytkiej trumnie na widok połysku, który rzucił się w oczy dopiero gdy słońce na moment wychyliło się zza wątłych chmur. W pierwszym momencie pomyślała, że może to być medalik, ale w dłoniach okazało się zbyt lekkie i miękkie. - Nie. To tylko poszarpane resztki wstążki. Ciekawe dlaczego poszarpane? Sprawdź, jeśli możesz, czy trumna nie ma gdzieś szczelin. Może zaczęły w niej żerować zwierzęta. - Kącik ust drgnął jej w mieszaninie politowania i rozbawienia.
Z kieszeni wyciągnęła oprawiony w skórę notes i krótkim ruchem różdżki zmusiła go do lewitowania. Otwarta strona pokazywała wyblakłe zdjęcie, już niemal nieruchome, oraz kilka odręcznych uwag, które zapisała sobie z poprzedniej autopsji i informacji od rodziny.
- Będę szukać śladów pęknięcia na tyle czaszki. Wyleczone przez uzdrowiciela na długo przed śmiercią, lecz Fractura Texta zostawia na kościach ślad w postaci niewielkiego zgrubienia. Czasem jest odczuwalne tylko pod palcami. - Przygryzła wargę, sięgając do wnętrza trumny, by wydobyć z niej czaszkę. - Gwyneth nie miała wyjątkowej sylwetki, ale spędziła znaczną część życia grając w amatorskich drużynach quidditcha jako pałkarka. Miejsca przyczepu mięśni na kościach ramion i przedramion powinny odznaczać się przerostem. Równie dużo powiedzą mi zęby i miednica. Ale zacznę od najoczywistszych rzeczy. Najpierw zdecyduję o płci i przypuszczalnym wieku. Do tego wystarczy już sama czaszka.
Praca w terenie była trudniejsza, preferowała dobrze oświetlone prosektorium i stoły, na których mogła z dbałością oczyścić kości z wszelkich pozostałości tkanek miękkich. Nie znaczyło to jednak, że nie mogła zacząć już tutaj.
- Hmm? - Dostrzegła jak Irina wyciąga spomiędzy żeber skrawek bawełny; istotnie, zaskakująco dobrze zachowany. - Może być magiczny. - Przyjrzała mu się krytycznie, ale nie potrafiła rozpoznać mankamentów wytwórczych. Maria byłaby w stanie, zajmowała się tym na co dzień. - Skonsultuj to z krawcem. Dobry specjalista od razu rozpozna nałożone wzmocnienia - zasugerowała, nie chcąc w tym konkretnym przypadku angażować ani w ogóle wspominać swojej kuzynki.
Na pytanie o czas wróciła wzrokiem do trzymanej w dłoniach czaszki.
- Jeśli znajdę to czego szukam, może wystarczyć i piętnaście minut. Jeśli tego nie znajdę, będziemy musiały przenieść te kości do kostnicy. Żebym mogła je oczyścić.
Powoli przesunęła kciukiem po lepkiej kości potylicznej.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Elvira Multon niespodziewanie otworzyła szufladę, której istnienia wcale się nie spodziewałam. Posłuchałam w ciszy i skupieniu, notując niewidzialnym atramentem w myśli kluczowe wątki w przedstawianym przedsięwzięciu. W morzu płaczliwych figur i topiących się w mokrej ziemi kamiennych płyt całość zdawała się pobrzmiewać jeszcze wyraźniej. Uniosłam nieco wyżej brodę, wciąż prezentując proste plecy i stałe, mocne spojrzenie, które nie miało w zwyczaju żałośnie uciekać gdzieś dół czy na boki – w nudzie czy co gorsza spłoszeniu. Uzdrowicielka nie bez powodu dzieliła się szczegółami owego projektu. Poczułam na języku pewien niesmak, kiedy tylko padły personalia Sallowa. Oczywiście, że zainteresowała mnie projektem, oczywiście chętnie podejmowałam się interesujących współpracy i być może świadomość ciekawskiego, drażniącego oka rzecznika nie zdoła mnie zachęcić, lecz zdecydowanie pragnęłam szczegółów. – Elviro w moim zakładzie nie znajdziesz szlamich zwłok – podkreśliłam dość szorstko, choć sądziłam, że dziewczyna powinna już o tym wiedzieć. – Dlaczego Cornelius upatrzył sobie właśnie twoje przedsięwzięcie? – dopytałam o konieczne, chociaż domyślałam się, że jego pobudki mogą być jej w szczególnie nieznane. To wszystko jednak wymówiłam, nim przeszła do drugiej części wypowiedzi, nim padło imię mojego dziecka, nim moje palce chętnie znalazły podporę w szorstkiej korze pobliskiego drzewa – bo ani myślałam poszukiwać jej choćby i w najstarszym, paskudnym grobie.
Udział Igora w tym wszystkim okazał się dla mnie dość zaskakujący. Nie mówiłaby jednak o nim, gdyby ten nie został już poinformowany o planowanych działaniach. Obdarzyłam kobietę dość podejrzliwym spojrzeniem, nie reagując wcale z wylewnym entuzjazmem na garść niespodziewanych… rewelacji. – Zatem, Elviro, czego będziesz próbowała dowieść? Z pewnością dzieci czarodziejskie, z dobrych rodzin, chowane pod moją opieką nie staną się obiektem badań naukowych. Utrata młodego potomka jest ogromnym ciosem, nie sądzę, by skłonni byli do oddania ciała na potrzeby nauki – choćby i przy obietnicy niedługiego, godnego pochówku. Owszem, to wybitnie delikatna kwestia, lecz… więcej możliwości widzę w przypadku rodzin mniej zamożnych. Szczególnie jeżeli dysponujesz środkami finansowymi na poczet badań. Jeżeli mam jednak uczynić cokolwiek w sprawie, zgodzić się i powiązać moją firmę z tymi poczynaniami, pragnę wiedzieć wszystko. Jaki udział ma mieć w tym Igor? – odpowiedziałam, nie kryjąc się z nieco sceptycznym, chłodnym podejściem. Multon może i mówiła dużo, ale poruszała się wokół sedna sprawy, mało konkretnie, w chaosie i informacyjnym splątaniu. To budziło słuszne wątpliwości. Chciała zwłok małych czarodziejów, chciała w nich grzebać w mojej kostnicy. Jakich korzyści dla siebie mogłam się spodziewać, skoro najpewniej ryzykowałam dobrym imieniem własnego biznesu? Parę nietaktownych sugestii przy pogrążonych w żałobie rodzicach to kilkadziesiąt krytycznych szeptów. Zaś te zawsze prędko rozpływały się po londyńskich ulicach. Byłam ostrożna.
Widok umieszczonego w rozklekotanym żałobnym pudle resztek ciała nie wzruszał, co najwyżej prowokował czujność. Zbadanie niniejszego poczynić należało z najwyższą skrupulatnością. Obydwie posiadałyśmy właściwe narzędzia, by właśnie tak potraktować szczątki. Właściwe starania mogły doprowadzić do godnego finału historii. Obeszłam trumnę dookoła, choć nie potrzebowałam długo dywagować nad jej stanem, by pozyskać odpowiedź. – Od razu widać, że jest przeżarta do cna. Tanie materiały i licha robota, dostały się do niej szybko – zwierzęta, robactwo i nieposkromiona natura, w ziemi upatrująca najlepsze schronienie i najsmaczniejszą pożywkę. W ziemnym dole nawet te lepsze mogiły nie stanowiły jednak dla przyrody większego wezwania. – Trudno to nazwać już trumną… - mruknęłam, kiedy uzdrowicielka wydobywała zaczarowany notes.
- Doskonale – skomentowałam krótko jej wywód, nie zamierzając przesadnie przeszkadzać jej podczas weryfikacji. Ciało należało do niej i to ona jako biegła winna przedstawić odpowiednie wnioski. – Czyń, co uważasz za słuszne. – Gwyneth zapewne nie sądziła, że dziś, wiele lat później jej kości staną się obiektem szczegółowej analizy – w dodatku w blasku krwistej komety. Dając kobiecie nieco więcej przestrzeni, popatrzyłam w bok, ułożony z rzeźb krajobraz cmentarny ujawniał kilka poruszających się smętnie głów. Niektóre oczy więcej niż raz skierowały się w naszą stronę. Nie obchodziło mnie to. Prowadzone tutaj działania były zgłoszone opiekunom cmentarza i toczyły się na polecenie krewnych zmarłej. Nadgorliwi podglądacze nie spotkają się z ciepłym przyjęciem. – A mówią, że ludzie boją się zwłok… - mruknęłam z drwiną, nieco zniesmaczona, choć nawet nieprzesadnie tym zdziwiona. Tragedie, rzeczy mniej znane i nieoswojone (a śmierć dla wielu bez wątpienia czaiła się za czarnym woalem tajemnicy) zawsze przyciągały łakome oczy. Szkoda tylko, że ta ciekawość wiązała się zazwyczaj z tępą ignorancją i zerowym szacunkiem. Chcieli się posilić, lecz samo nie wiedzieli czym.
Wróciłam jednak do zdewastowanego przez siły natury wnętrza zbitych, rozmiękłych desek. Zastanawiający kawałek materiału, choć wrócił do kościstej dłoni, wciąż mógł dać kilka interesujących wskazówek. Lecz czy istotnych dla dzisiejszego zadania? Nie sądziłam. Ponadto nie miałam pewności, czy faktycznie należało go odbierać zmarłej na dłużej bez wyraźnych powodów. Co innego jednak gdyby… - Jeżeli zdecydujemy, by ją stąd zabrać, przyjrzymy się i temu – oznajmiłam wkrótce. – Tymczasowo pozostawię to jednak w spokoju, wyłącznie w twoich rękach – dokończyłam, prostując kolana i porzucając kucającą pozycję. Plecy przyjemnie się rozprostowały, a ja ponad chmurnym niebem i wiszącą w jego szarym kolorycie obietnicą deszczu westchnęłam ciężko. – Możesz nie mieć szansy na dokończenie weryfikacji – zawyrokowałam pesymistycznie, spodziewając się lada chwila niesprzyjających dłubaniu w szczątkach warunków pogodowych. Jeżeli chciała dopełnić zadania, musiała się spieszyć.
Udział Igora w tym wszystkim okazał się dla mnie dość zaskakujący. Nie mówiłaby jednak o nim, gdyby ten nie został już poinformowany o planowanych działaniach. Obdarzyłam kobietę dość podejrzliwym spojrzeniem, nie reagując wcale z wylewnym entuzjazmem na garść niespodziewanych… rewelacji. – Zatem, Elviro, czego będziesz próbowała dowieść? Z pewnością dzieci czarodziejskie, z dobrych rodzin, chowane pod moją opieką nie staną się obiektem badań naukowych. Utrata młodego potomka jest ogromnym ciosem, nie sądzę, by skłonni byli do oddania ciała na potrzeby nauki – choćby i przy obietnicy niedługiego, godnego pochówku. Owszem, to wybitnie delikatna kwestia, lecz… więcej możliwości widzę w przypadku rodzin mniej zamożnych. Szczególnie jeżeli dysponujesz środkami finansowymi na poczet badań. Jeżeli mam jednak uczynić cokolwiek w sprawie, zgodzić się i powiązać moją firmę z tymi poczynaniami, pragnę wiedzieć wszystko. Jaki udział ma mieć w tym Igor? – odpowiedziałam, nie kryjąc się z nieco sceptycznym, chłodnym podejściem. Multon może i mówiła dużo, ale poruszała się wokół sedna sprawy, mało konkretnie, w chaosie i informacyjnym splątaniu. To budziło słuszne wątpliwości. Chciała zwłok małych czarodziejów, chciała w nich grzebać w mojej kostnicy. Jakich korzyści dla siebie mogłam się spodziewać, skoro najpewniej ryzykowałam dobrym imieniem własnego biznesu? Parę nietaktownych sugestii przy pogrążonych w żałobie rodzicach to kilkadziesiąt krytycznych szeptów. Zaś te zawsze prędko rozpływały się po londyńskich ulicach. Byłam ostrożna.
Widok umieszczonego w rozklekotanym żałobnym pudle resztek ciała nie wzruszał, co najwyżej prowokował czujność. Zbadanie niniejszego poczynić należało z najwyższą skrupulatnością. Obydwie posiadałyśmy właściwe narzędzia, by właśnie tak potraktować szczątki. Właściwe starania mogły doprowadzić do godnego finału historii. Obeszłam trumnę dookoła, choć nie potrzebowałam długo dywagować nad jej stanem, by pozyskać odpowiedź. – Od razu widać, że jest przeżarta do cna. Tanie materiały i licha robota, dostały się do niej szybko – zwierzęta, robactwo i nieposkromiona natura, w ziemi upatrująca najlepsze schronienie i najsmaczniejszą pożywkę. W ziemnym dole nawet te lepsze mogiły nie stanowiły jednak dla przyrody większego wezwania. – Trudno to nazwać już trumną… - mruknęłam, kiedy uzdrowicielka wydobywała zaczarowany notes.
- Doskonale – skomentowałam krótko jej wywód, nie zamierzając przesadnie przeszkadzać jej podczas weryfikacji. Ciało należało do niej i to ona jako biegła winna przedstawić odpowiednie wnioski. – Czyń, co uważasz za słuszne. – Gwyneth zapewne nie sądziła, że dziś, wiele lat później jej kości staną się obiektem szczegółowej analizy – w dodatku w blasku krwistej komety. Dając kobiecie nieco więcej przestrzeni, popatrzyłam w bok, ułożony z rzeźb krajobraz cmentarny ujawniał kilka poruszających się smętnie głów. Niektóre oczy więcej niż raz skierowały się w naszą stronę. Nie obchodziło mnie to. Prowadzone tutaj działania były zgłoszone opiekunom cmentarza i toczyły się na polecenie krewnych zmarłej. Nadgorliwi podglądacze nie spotkają się z ciepłym przyjęciem. – A mówią, że ludzie boją się zwłok… - mruknęłam z drwiną, nieco zniesmaczona, choć nawet nieprzesadnie tym zdziwiona. Tragedie, rzeczy mniej znane i nieoswojone (a śmierć dla wielu bez wątpienia czaiła się za czarnym woalem tajemnicy) zawsze przyciągały łakome oczy. Szkoda tylko, że ta ciekawość wiązała się zazwyczaj z tępą ignorancją i zerowym szacunkiem. Chcieli się posilić, lecz samo nie wiedzieli czym.
Wróciłam jednak do zdewastowanego przez siły natury wnętrza zbitych, rozmiękłych desek. Zastanawiający kawałek materiału, choć wrócił do kościstej dłoni, wciąż mógł dać kilka interesujących wskazówek. Lecz czy istotnych dla dzisiejszego zadania? Nie sądziłam. Ponadto nie miałam pewności, czy faktycznie należało go odbierać zmarłej na dłużej bez wyraźnych powodów. Co innego jednak gdyby… - Jeżeli zdecydujemy, by ją stąd zabrać, przyjrzymy się i temu – oznajmiłam wkrótce. – Tymczasowo pozostawię to jednak w spokoju, wyłącznie w twoich rękach – dokończyłam, prostując kolana i porzucając kucającą pozycję. Plecy przyjemnie się rozprostowały, a ja ponad chmurnym niebem i wiszącą w jego szarym kolorycie obietnicą deszczu westchnęłam ciężko. – Możesz nie mieć szansy na dokończenie weryfikacji – zawyrokowałam pesymistycznie, spodziewając się lada chwila niesprzyjających dłubaniu w szczątkach warunków pogodowych. Jeżeli chciała dopełnić zadania, musiała się spieszyć.
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Irina Macnair potrafiła być onieśmielająca, gdy tylko tego chciała. A choć Elvira nie należała do czarownic, które łatwo było onieśmielić, i na nią w rzadkich chwilach działało jej twarde spojrzenie, szorstki ton i naturalna aura wyższości otaczająca kobiety dumne - i starsze od niej. Wyobrażała sobie, że gdy sama wyjdzie ze zwodniczo lekkiej maniery dwudziestolatki - a ten czas nachodził nieubłagalnie, o czym przypominała jej matka, ojciec i każdy kto rościł sobie prawo do pouczania jej w kwestiach staropanieństwa - że wówczas będzie podobna do Iriny. Zapewne było to myślenie naiwne. Irina była kobietą zamożną, wdową, matką dorosłego syna. Z drugiej strony; czy wszystkie te rzeczy naprawdę pozostawały poza zasięgiem Elviry? Nie mogła mieć pewności co przyniesie jej przyszłość. I tak, dała się przez chwilę zaskoczyć, skrzywiła się jak strofowane dziecko - ale zaraz weszły w ruch wszystkie jej wyuczone odruchy i gładkość kłamstwa. Uśmiechnęła się kątem ust, grzecznie, pochyliła głowę i wykonała pojednawczy gest dłońmi.
- Nie śmiałabym tego sugerować. Zainteresowanie współpracą z twoim zakładem interesowało mnie, gdyż wiem, że to właśnie tam trafiają czystokrwiści czarodzieje z dobrych rodzin; i zdarza się, że sami z takiej czy innej przyczyny oczekują sekcji zwłok. Szlamy zdobywam w inny sposób. Mniej wyrozumiały - Pokręciła głową i parsknęła pod nosem; nie przerywała przy tym pracy, gdyż dopóki była ona mechaniczna i metodyczna, wręcz monotonna, dopóty mogła swobodnie prowadzić dyskusję. - Chcę na tej podstawie stworzyć serię artykułów do Walczącego Maga. Wolałabym Horyzonty, ale w tym celu badania muszą być ukończone i zrecenzowane. I tak, można powiedzieć, że to ostateczny cel, do którego dążę - powiedziała ze swego rodzaju akademickim zacięciem. Nigdy jeszcze nie udało jej się doprowadzić do końca żadnych badań, które prowadziła; ale jej życie wielokrotnie gwałtownie zmieniało bieg, a wojna ograniczyła jej wolny czas na ślęczenie nad papierami do minimum. - Cieszę się, że pytasz. Pragnę dowieść, że czarodzieje i mugole są w istocie inną rasą, że anatomicznie, bądź fizjologicznie, co bardziej prawdopodobne, nie mogą mieć wspólnego przodka albo jest on bardzo odległy. Już teraz, patrząc na wachlarz chorób, które trawią mugoli, a tych, które dotykają czarodziejów, mamy podstawy podejrzewać, że różni nas więcej niż tylko podstawowa kwestia posiadania lub nieposiadania magii. A implikacja idąca za takim dowodem jednoznacznie i ostatecznie potwierdziłaby, że mieszanie się ras skutkuje osłabieniem magicznego społeczeństwa. Że w szlamach jest więcej mugola niż czarodzieja. W to wierzymy wszyscy, ale brakuje na to twardych danych. - Patrzyła na Irinę już z dołu, z głębi grobu, ale nie wydawała się tym zaniepokojona; na jej ustach wciąż błąkał się zuchwały uśmiech. - To hipoteza. Wątpię by dało się ją obalić. Ale z zapisami z dziesiątek autopsji będzie wyglądać rzetelniej. - Była to drobna sugestia, którą wcześniej już zaszczepił w niej Cornelius. Że niezależnie od przebiegu tych jakże niesprawiedliwych badań, ich wynik był już metaforycznie wyryty w kamieniu. Pochyliła się nad trumną, zaczęła oczyszczać ją z wilgotnej ziemi i wody. - Jeżeli chodzi o Igora... jest zainteresowany anatomią, i tak już towarzyszy mi w sekcjach. Ale wiem, że to nie jest jego jedyne zainteresowanie. Kiedy zawieszenie broni już się skończy, i zarówno on jak i ty wyrazicie wolę, byłabym zaszczycona, gdyby zgodził się towarzyszyć mi w moim polowaniu na mugoli i szlamy, które uparcie panoszą się na ziemiach Parkinsonów. Mam kilka nazwisk, kilka adresów, które chciałabym w swoim czasie odwiedzić - uznała dość neutralnie. Mówienie o przemocy nie budziło w niej gwałtownych emocji; co najwyżej podniecenie, które nauczyła się ukrywać.
Niezależnie od wyniku jej negocjacji, od ostatecznej decyzji Iriny - miała wszak prawo podjąć taką, jaką uznawała za najbardziej słuszną dla siebie - Elvira była zadowolona z wykorzystanej okazji. To nie była kwestia, którą chciałaby poruszać listownie, listy bywały przechwytywane. Cokolwiek by z tego nie wynikło, miała świadomość, że spróbowała.
Nad kośćmi Gwyneth pochyliła się już z uwagą, nierozproszona. Zmuszanie się do skupienia było częścią jej uzdrowicielskiego stażu, nigdy się tego nie oduczyła. Skinęła zaledwie głową na konkluzję Iriny, na widoczną odrazę w jej głosie. To było właściwie urokliwe. Irina była kobietą tak dumną, tak oschłą, tak przekonaną o własnej racji, że czasem, w chwilach słabości, Elvira miała ochotę spić te przekonanie z jej pełnych ust. Ale nie dzisiaj, nie kiedy miała do wykonania zadanie. Potrzebowała nie tylko rychłego ukończenia specjalizacji, ale i złota.
Przesuwała palcami po wilgotnych, woskowatych kościach, analizowała czaszkę, korzystając z intensywniejszego światła Lumos Maxima - bo krwista kometa, do której zdążyła się przyzwyczaić, okazała się niewystarczająca, gdy na niebie zabrakło słońca. Potem odłożyła ją i sięgnęła do miednicy, która zdążyła rozejść się w obrębie spojenia łonowego. Złapała za oba talerze biodrowe, zmarszczyła brwi. Z tego wszystkiego nie dostrzegła oznak nadchodzącego deszczu, na to zwróciła jej uwagę Irina.
- Bez wątpienia kobieta - orzekła wtedy. - Miednica szeroka, brak ostrego kąta, okrągła obręcz. Przystosowana do rodzenia dzieci. Czaszka to potwierdza, brak uwypuklenia wałów nadoczodołowych, gładki kąt żuchwy, małe wyrostki sutkowe... choć jeden jest ułamany. Hmm... - Spojrzała z niezadowoleniem na zachmurzone niebo. - Jest też ślad po zaleczonym złamaniu potylicy... opierając się na wywiadzie z rodziną, był to tłuczek. Tyle wystarcza do identyfikacji w zakresie powyżej siedemdziesięciu... może osiemdziesięciu procent, takie złamania w tym konkretnym miejscu nie zdarzają się często. - Odłożyła kości z powrotem we właściwym układzie. - Ale skoro i tak zabieramy szczątki do twojego zakładu... pozwól, że nim przygotujesz dla nich godne miejsce pochówku, jeszcze im się przyjrzę. Chcę dać tej rodzinie pewność, której nie będzie dało się już kwestionować - mówiąc, splotła brudne dłonie za plecami.
- Nie śmiałabym tego sugerować. Zainteresowanie współpracą z twoim zakładem interesowało mnie, gdyż wiem, że to właśnie tam trafiają czystokrwiści czarodzieje z dobrych rodzin; i zdarza się, że sami z takiej czy innej przyczyny oczekują sekcji zwłok. Szlamy zdobywam w inny sposób. Mniej wyrozumiały - Pokręciła głową i parsknęła pod nosem; nie przerywała przy tym pracy, gdyż dopóki była ona mechaniczna i metodyczna, wręcz monotonna, dopóty mogła swobodnie prowadzić dyskusję. - Chcę na tej podstawie stworzyć serię artykułów do Walczącego Maga. Wolałabym Horyzonty, ale w tym celu badania muszą być ukończone i zrecenzowane. I tak, można powiedzieć, że to ostateczny cel, do którego dążę - powiedziała ze swego rodzaju akademickim zacięciem. Nigdy jeszcze nie udało jej się doprowadzić do końca żadnych badań, które prowadziła; ale jej życie wielokrotnie gwałtownie zmieniało bieg, a wojna ograniczyła jej wolny czas na ślęczenie nad papierami do minimum. - Cieszę się, że pytasz. Pragnę dowieść, że czarodzieje i mugole są w istocie inną rasą, że anatomicznie, bądź fizjologicznie, co bardziej prawdopodobne, nie mogą mieć wspólnego przodka albo jest on bardzo odległy. Już teraz, patrząc na wachlarz chorób, które trawią mugoli, a tych, które dotykają czarodziejów, mamy podstawy podejrzewać, że różni nas więcej niż tylko podstawowa kwestia posiadania lub nieposiadania magii. A implikacja idąca za takim dowodem jednoznacznie i ostatecznie potwierdziłaby, że mieszanie się ras skutkuje osłabieniem magicznego społeczeństwa. Że w szlamach jest więcej mugola niż czarodzieja. W to wierzymy wszyscy, ale brakuje na to twardych danych. - Patrzyła na Irinę już z dołu, z głębi grobu, ale nie wydawała się tym zaniepokojona; na jej ustach wciąż błąkał się zuchwały uśmiech. - To hipoteza. Wątpię by dało się ją obalić. Ale z zapisami z dziesiątek autopsji będzie wyglądać rzetelniej. - Była to drobna sugestia, którą wcześniej już zaszczepił w niej Cornelius. Że niezależnie od przebiegu tych jakże niesprawiedliwych badań, ich wynik był już metaforycznie wyryty w kamieniu. Pochyliła się nad trumną, zaczęła oczyszczać ją z wilgotnej ziemi i wody. - Jeżeli chodzi o Igora... jest zainteresowany anatomią, i tak już towarzyszy mi w sekcjach. Ale wiem, że to nie jest jego jedyne zainteresowanie. Kiedy zawieszenie broni już się skończy, i zarówno on jak i ty wyrazicie wolę, byłabym zaszczycona, gdyby zgodził się towarzyszyć mi w moim polowaniu na mugoli i szlamy, które uparcie panoszą się na ziemiach Parkinsonów. Mam kilka nazwisk, kilka adresów, które chciałabym w swoim czasie odwiedzić - uznała dość neutralnie. Mówienie o przemocy nie budziło w niej gwałtownych emocji; co najwyżej podniecenie, które nauczyła się ukrywać.
Niezależnie od wyniku jej negocjacji, od ostatecznej decyzji Iriny - miała wszak prawo podjąć taką, jaką uznawała za najbardziej słuszną dla siebie - Elvira była zadowolona z wykorzystanej okazji. To nie była kwestia, którą chciałaby poruszać listownie, listy bywały przechwytywane. Cokolwiek by z tego nie wynikło, miała świadomość, że spróbowała.
Nad kośćmi Gwyneth pochyliła się już z uwagą, nierozproszona. Zmuszanie się do skupienia było częścią jej uzdrowicielskiego stażu, nigdy się tego nie oduczyła. Skinęła zaledwie głową na konkluzję Iriny, na widoczną odrazę w jej głosie. To było właściwie urokliwe. Irina była kobietą tak dumną, tak oschłą, tak przekonaną o własnej racji, że czasem, w chwilach słabości, Elvira miała ochotę spić te przekonanie z jej pełnych ust. Ale nie dzisiaj, nie kiedy miała do wykonania zadanie. Potrzebowała nie tylko rychłego ukończenia specjalizacji, ale i złota.
Przesuwała palcami po wilgotnych, woskowatych kościach, analizowała czaszkę, korzystając z intensywniejszego światła Lumos Maxima - bo krwista kometa, do której zdążyła się przyzwyczaić, okazała się niewystarczająca, gdy na niebie zabrakło słońca. Potem odłożyła ją i sięgnęła do miednicy, która zdążyła rozejść się w obrębie spojenia łonowego. Złapała za oba talerze biodrowe, zmarszczyła brwi. Z tego wszystkiego nie dostrzegła oznak nadchodzącego deszczu, na to zwróciła jej uwagę Irina.
- Bez wątpienia kobieta - orzekła wtedy. - Miednica szeroka, brak ostrego kąta, okrągła obręcz. Przystosowana do rodzenia dzieci. Czaszka to potwierdza, brak uwypuklenia wałów nadoczodołowych, gładki kąt żuchwy, małe wyrostki sutkowe... choć jeden jest ułamany. Hmm... - Spojrzała z niezadowoleniem na zachmurzone niebo. - Jest też ślad po zaleczonym złamaniu potylicy... opierając się na wywiadzie z rodziną, był to tłuczek. Tyle wystarcza do identyfikacji w zakresie powyżej siedemdziesięciu... może osiemdziesięciu procent, takie złamania w tym konkretnym miejscu nie zdarzają się często. - Odłożyła kości z powrotem we właściwym układzie. - Ale skoro i tak zabieramy szczątki do twojego zakładu... pozwól, że nim przygotujesz dla nich godne miejsce pochówku, jeszcze im się przyjrzę. Chcę dać tej rodzinie pewność, której nie będzie dało się już kwestionować - mówiąc, splotła brudne dłonie za plecami.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Cmentarz aniołów
Szybka odpowiedź