Wydarzenia


Ekipa forum
Polana Świetlików
AutorWiadomość
Polana Świetlików [odnośnik]17.07.17 1:30
First topic message reminder :

Polana Świetlików

Na obrzeżach Londynu, pośrodku sosnowego lasku znajduje się polana z pozoru podobna do innych. Jednak żadna inna nie może pochwalić się tym, co ta. Przy bezwietrznej pogodzie, trochę wilgotnej (po deszczu), ciepłym wieczorem można trafić na prawdziwy spektakl wystawiany przez naturę. To właśnie to miejsce upodobały sobie świetliki, które letnią nocą latają nad polaną. To doprawdy zachwycający widok, każdy choć raz powinien być świadkiem lotu tych malutkich robaczków.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:17, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Polana Świetlików - Page 15 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Polana Świetlików [odnośnik]07.04.23 21:39
Dwie kapłanki z czaszkami na głowach zakończyły karmienie ofiarą. Kielich był zupełnie pusty, a z serca pozostało niewiele, więc wrzucono je do złotego naczynia pokrytego już z zewnątrz zasychającym szkarłatem. Stanęły przy podwyższeniu, na którym wciąż tkwił Lugh. Jego połyskująca złotem poświata nieustannie czyniła go istotą, iluminacją, nie człowiekiem a już napewno nie aktorem. Ogień, który przed nim się palił zaczynał pochłaniać drewno i suchą słomę, stając się imponującym ogniskiem, którego światło zlało się z blaskiem pradawnego bóstwa. Polana świetlików, dotąd dość mroczna, rozjaśniona blaskiem świec i latającymi owadami zalała się ciepłem, żarem i przyjemnym światłem.

Kadzidło na środku, tuż przy truchle reema dopalało się, dymiąc coraz mniej, ale jego działanie nie słabło wcale, choć dym przestawał powoli docierać do gromadzących się w okręgu czarodziejów. Stara wiedźma pojawiła się znów, tak samo niespodziewanie, wykorzystując chwilową przerwę w kręgu, kiedy ostatni czarodzieje podchodzili do ciała zwierzęcia i powoli zbliżyła się do kadzielnicy. Jej sękata dłoń jeszcze w kilku ruchach rozprzestrzeniła znikający dym, a ona sama, w blasku światła zdawała się milsza na starej, pomarszczonej twarzy. W środku misy został już tylko popiół i zwęglona żywica, ale mało kto zwracał na to uwagę, mając przy sobie ludzi, którzy pochłaniali ją dotąd całkowicie. Bębny ucichły i nastała zupełna cisza.
— Dziś — odezwała się stara wiedźma, ale mimo niewielkiej i przygarbionej postury jej głos był donośny i silny. — podczas rozpoczęcia święta żniw wychwalamy Lugh, naszego Boga Słońca. Bez jego światła i ciepła, nie byłoby wiosny i lata, nie byłoby zbiorów. Ale także dziś, zwracając się do niego, wychwalamy Tailtiu, która za nim stoi. Niewidoczna, z pozoru zapomniana i nieistotna, a jednak najważniejsza. Matka — podkreśliła dosadnie i ostro, rozglądając się po obecnych. — Dziękujemy jej za dary, które od niej otrzymaliśmy. Dziękujemy jej za nasiona, które nam dała, za opiekę i plony. To, co wydała na świat spożyjemy dziś z wdzięcznością— wskazała rema, którego błyszczące jak paciorki oczy zaczęły matowieć. — To Tailtiu złożyła się w ofierze. Pamiętamy o tym! Wydała na świat owoce, które nakarmiły jej głodne dzieci. Jej poświęcenie przypomni nam o tym, że wszyscy stoimy tu tylko dzięki niej. Każdy z nas, otrzymał dziś szansę uświęcenia dzięki Matce. I to jest niekończący się krąg życia. — Ruszyła powoli, wzdłuż okręgu, przed czarodziejami, rozpoczynając od Corneliusa. Spojrzała na niego, mówiąc dalej. — Matce — podkreśliła wyraźnie, jakby chciała przed słowem dodać inne: "każdej". — Należy się szacunek, bo przyjęła w siebie nowe życie. — Idąc dalej, spojrzała na Tima. — Matce — zagrzmiała niczym sroga nauczycielka, ale jej spojrzenie łagodniało, bo uśmiechnęła się zaraz. — Należy się oddanie, bo poświęciła siebie, by chronić nas od poczęcia — Kilka kroków dalej zawiesiła spojrzenie na Tristanie. — Matce należy się miłość, bo jak Tailtiu, w bólach i trudach wydała nas na świat. Brón Trogain — dodała podniośle, podchodząc do Mathieu. — Matce należy się wdzięczność, bo gotowa jest oddać wszystko dla swoich dzieci. — Podnosząc powłócząca się, szarą szatę, którą przydeptywała przystanęła na moment przy Zacharym. — Matce należy się wsparcie, bo bez niej umarlibyśmy ślepi, głusi i nieprzystosowani do życia. — Ruszyła dalej, spoglądając na Arsentijego. — Dziś zwracamy się do Lugh, by jego głosem okazać to wszystko jego matce. Matce Ziemi. Matce Naturze. Naszej matce i każdej matce pośród nas. — W kilku kolejnych krokach podeszła do Heather i Ignotusa. — Po okazaniu wdzięczności, pokornie prosimy o płodność, która wstąpi w was za sprawką krwi... o potencję dzięki gorącemu, żywemu sercu. — Spojrzała na Drew, prześlizgując się zaraz na Primrose. Minęła mężczyznę, zatrzymując się przed Cassandrą.— Dziś odganiamy złe duchy, które karzą zuchwałych. Prosimy o pomyślność tych, które obdarzą nasze dzieci opieką. — Rzuciła okiem na Manannana i stanęła przed Melisande.— Okażcie sobie wyrazy oddania. Życie, które nosicie pod sercem dzięki tej magii dziś będą zdrowe i bezpieczne. — Ruszyła dalej, spoglądając na Valerie. Ty razem jej wzrok nie spoczął na jej mężu, zatrzymał się na Elvirze. — Dzieci, które poczniecie w kolejnych dniach urodzą się silne i obdarzone wielką mocą. — Jej spojrzenie wydawało się wzruszone, pełne emocji, oddania, ale też silne i błyszczące. Szła dalej, odnajdując wzrok Evandry. — Okaże sobie wyrazy miłości, bo to ona ochroni was w mroku i ciemności. — W następnym krokach przyjrzała się Deirdre. — Porzućcie arogancję i zwalczcie strach, przyjmując błogosławione przez Teiltle dary.— Obchodząc dalej zerknęła na Corinne, a potem Imogen. — Nie lekceważcie potęgi rytuałów i starej magii. — W końcu stanęła przed Yeleną i dotknęła jej z czułością matki. — Nie zmazujcie śladów dzisiejszych modłów. Niech wraz z dymem i miłością poniosą was w tańcu.

Pomarszczoną dłonią chwyciła powłóczystą szatę, którą nieco uniosła i chwiejnie, krokiem typowym dla staruchy powoli ruszyła w stronę kadzielnicy. Bębny rozbrzmiały, towarzyszyła im znów lira, mandolina i wiolonczela, zmieniając się w miłą dla ucha, taneczną melodię. Kwietne dziewczęta rozpoczęły swój taniec i śpiew między ludźmi:

Dziękujemy, złoty Lugh, żeś próśb dziś wysłuchał,
Złe wiatry z ziem i pól naszych w ciemną noc rozdmuchał.
Tak zaczyna się świt Dziecka Słońca, o dobra Tailtiu!
Dziękujemy, złoty Lugh, żeś pomyślnością nas obdarzył,
Wiarę, moc i siłę ogniem w nas rozżarzył.
Złote łzy, młode i stare w krwi i sercu złożonej ofiary, o Tailtiu!
Dziękujemy, złoty Lugh, żeś próśb dziś wysłuchał,
Złe wiatry z ziem i pól naszych w ciemną noc rozdmuchał.

Odurzenie nie mijało, ale powracała świadomość o miejscu i czasie, o ludziach, którzy przez cały czas znajdowali się wokół, patrząc na rytualne poświęcenie byka, tak samo roziskrzonymi oczami jak sami czarodzieje w okręgu. Kobiety ubrane w tradycyjne, proste, białe suknie pojawiły się na polanie świetlików z koszami i zastawą, a mężczyźni za plecami czarodziejów pokrytych krwią reema znosili stoły i ławy, które ustawiali przy nich. Rozpoczeły się przygotowania do uczty.
Święty rytuał dobiegał końca, a stara wiedźma, która znikała z okręgu z kadzielnicą jeszcze raz, cicho poprosiła uczestników rytuałów o wyrazy przychylności dla siebie wzajemnie, oddania, zrozumienia, sympatii, co dla wszystkich okazało się zaskakujące łatwe do spełnienia dzięki dymowi. Kapłanki, których głowy okrywały czaszki reema pojawiły się przy byku, by oskórować zwierzę i przygotować mięso na ucztę. Tancerki, które wciąż śpiewały, wtoczyły się między ludzi — zarówno tych, którzy cały czas byli świadkami rytuału, jak i tych, którzy dopiero się pojawili, zachęcając ich do udziału we wspólnych tańcach, wyrazach miłości i wzięcia udziału w kolacji. Wszystkich obdarowywali źdźbłami pszenicy i żyta, kwiatami, zapraszając bliżej palącego się ogniska.

Złoty Lugh zniknął niewiadomo kiedy i niewiadomo jak, prawdopodobnie odchodząc za starowiną, kiedy krąg czarodziejów trzymających się za ręce zaczął się przerywać, a ludzie pomieszali się ze sobą — tańcząc, okazując bliskość, rozmawiając. Przez cały ten czas muzyka przygrywała, dzięku czemu można było poddać się melodii i upojeniu kadzidła między ludźmi, nie wyróżniając się niczym z tłumu i ginąć między zgromadzonymi gośćmi, którzy byli tak samo odurzeni działaniem żywicy i ziół.

Śmierciożercy nie przestali odczuwać towarzyszącej im obecności, ale zdołali się do tego przyzwyczaić i o tym w miarę możliwości zapomnieć.

Część gości zniknęła tak samo jak Lugh, niewiadomo gdzie, niewiadomo jak i niewiadomo kiedy.

***

Czarodzieje mogli tańczyć i bawić się w oczekiwaniu na ucztę z mięsa ofiarowanego reema. Jego skórę, po pewnym czasie, wywieszono na drewnianym słupie, dzięki czemu wyglądała jak sztandar, mając zapewniać pomyślność wszystkim obecnym w obrzędach. Wokół ogniska na podwyższeniu przygotowano ruszt, na którym rozpoczęto pieczenie byczego mięsa. Bez wątpienia było go tyle, że wszyscy dziś zgromadzeni mogli się najeść. Na obrzeżach polany pojawiły się długie drewniane stoły i ławy, na nich postawiono misy z owocami — wczesnymi jabłkami, czereśniami, wiśniami, truskawkami, mandarynkami, czy suszonymi morelami. Wysokie dzbany zawierały wodę i wino, a na drewnianych deskach ułożono chleby wypiekane w tradycyjny sposób, przykryte haftowanymi serwetkami. Nie zabrakło także trudno dostępnych i rzadkich w trudnych czasach rarytasów: winogron i oliwek.

Czarodzieje mogli zasiąść do uczty, która trwała prawie do samego rana. Wszyscy, którzy zdecydowali się wziąć w niej udział zostali przywitani przez młode dziewczęta. Stara wiedźma, która wiedziana była jeszcze kilkukrotnie podczas samej uczty zaczepiała obecnych tam ludzi i kierowała ich do kadzielnicy, w której między chroniącym mięso i kości popiołem pozostawiono fragmenty zabitego reema. Jego mięso — już przygotowane, upieczone — postawiono w paterach na stołach.

Kadzidło, które odurzyło wszystkich obecnych w trakcie rytuału, zarówno samych członków jak i wszystkich postronnych utrzymywało swój efekt jeszcze po jego zakończeniu. Błogie odurzenie, lekkość trwały od kilku godzin, a u niektórych aż do świtu. Czarodzieje dobrze będą pamietać to co działo się z nimi samymi i w ich najbliższym otoczeniu, ale to co działo się dalej i z innymi balansowało pomiedzy jawą a snem i trudno było jednoznacznie stwierdzić czy było prawdą, czy zbiorową halucynacją.

To już koiec wydarznia rozpoczynającego Brón Trogain w Londynie! Mistrz gry dziękuje wam za udział! Wylosowane przez was pamiątki zostaną Wam dopisane do ekwipunku. Poniżej garść informacji:

Każdy, kto jeszcze tego nie uczynił może przyjść i zjeść upieczone mięso poświęconego reema, a potem sięgnąć po dary pozostawione przez członków rytuału — kości (znajdują się w kadzielnicy na środku polany). W tym celu należy w tym temacie z datą 1 sierpnia napisać posta (uwzględniając informacje z powyższego posta) i rzucić kością UCZTA.

W tym temacie można od tej pory prowadzić swobodne wątki.

Efekt kadzidła będzie utrzymywał się do końca wieczoru i część nocy, ale po rytuale nieco osłabie. Rozpalone w wątku kadzidło to kadzidło straconego serca - opis efektu znajduje się w mechanice kadzideł i należy się do niego ustsunkowac. Osoby które nie uczestniczyły w uczcie nie uwzględniają efektu kadzidła, zostało wypalone.

Osoby nieobecne nie mają żadnych informacji o tym, co działo się w trakcie rytuału — informacje te muszą zostać przekazane drogą fabularną. Efekt kadzidła zawładnął wszystkimi obecnymi, co uniemożliwiło rozprzestrzenianie się bezpodstawnych plotek.

Duchy zostały ułaskawione — postaci ze statusem zdrowia: opętany otrzymują bonus +4 do rzutu na opętanie do końca trwania festiwalu na terenie lasu Waltham.

Brzemienne czarownice, które wzięły udział w uczcie otrzymują dodatkową ochronę (dla dzieci) od mistrza gry aż do rozwiązania. Urodzą się zdrowe i silne; zdolne do przetrwania od 7 miesiąca ciąży. Każda czarownica od tego dnia, aż do rozwiązania, może otrzymać od mistrza gry proroczy sen, dotyczący przyszłości jej dziecka. W tym celu należy w dowolnym wątku rzucić kością k100 i wysłać link w pw. Mistrz gry odpowie przepowiednią.

Dzieci rodziców, którzy wzięli udział w uczcie, poczęte po niej w trakcie obrzędów festiwalu lata urodzą się pozbawione genetycznych schorzeń, zdrowe i silne, zdolne do przetrwania od 7 miesiąca ciąży. Ponadto, mają szansę przyjść na świat z jednym ze szczególnych, celtyckich znamion — celtyckim triskelionem, symbolem Lugh.

Przy głowie Tytana wkrótce rozłoży się jarmark, na którym można zakupić kości złożonego w ofierze reema, a także inne, atrakcyjne pamiątki.

Playlista została zaktualizowana. Bawcie się, kochajcie, udanego święta plonów fluffy

Ramsey Mulciber
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Polana Świetlików - Page 15 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Polana Świetlików [odnośnik]07.04.23 23:26
Przetarł o rąbek rękawa kość, którą wyciągnął i przyjrzał jej się z ciekawością. Potem pieczołowicie schował ją do kieszeni tak, aby je nie zgubić podczas świętowania. Przeczucie mu mówiło, że nie była taka zwyczajna.
Podniósł głowę, kiedy znów rozległ się głos wiedźmy. Timothee byłby skłonny przysiąc, że starucha pojawiła się znikąd. Starał się słuchać jej słów uważnie, aby nie zgubić sensu wypowiedzi. Drgnął, kiedy czarownica spojrzała na niego, a jej mocny głos rozbrzmiał. Przez moment miał wrażenie, że to jego nauczycielka historii magii przybyła wprost z Beauxbatons, aby dać mu burę za jakiś głupi żart. Na szczęście wrażenie szybko minęło przed oczami znów miał staruchę, której słowa usłyszał, ale na razie ich nie pojmował.
W końcu bębny rozbrzmiały na nowo, popłynął śpiew i znów pojawiły się wirujące dziewczęta. Tym razem jednak Timothee nie wyłowił tej, która dała mu zdźbło owsa na samym początku. Nie przejął się tym zbytnio, bo wcześniej podczas rytuału jego uwagę ściągnęła na siebie inna czarownica, właścicielka pięknych kasztanowych włosów. Bez trudu dostrzegł ją w tłumie i ruszył w jej kierunku. Przecież nie mógł przez resztę wieczoru łazić za Tristanem i Evandrą albo Mathieu i Corrine.
Sprawnie przecisnął się przez tłumek i w końcu znalazł się przed Varya. Z daleka nie był w stanie dojrzeć, że czarownica miała zielone oczy, które pięknie współgrały z jej kolorem włosów.
-Bonsoir mademoiselle- odezwał się pierwszy, z przyzwyczajenia zaczynając po francusku. Mimo, że przebywał na terenach Anglii od początku czerwca, to nadal zdarzało mu się z rozpędu mówić w swoim ojczystym języku. Zdarzało się to jednak coraz rzadziej. Jeszcze trochę, a zupełnie się przestawi. Młody czarodziej szybko się poprawił i w dalszej swojej wypowiedzi przeszedł już na angielski. -Timothee Lestrange- przedstawił się od razu i przeszedł do konkretów. - Czy mógłbym poprosić do tańca? - mimo, że był dla niej nieznajomy to liczył, że czarownica mu nie odmówi. Jeśli odmówi… to wtedy będzie zastanawiać się nad tym problemem. Nie będzie przecież od razu zakładać najgorszego.
Timothee Lestrange
Timothee Lestrange
Zawód : solista
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Here is no choice but either do or die.
OPCM : 4
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 1
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 3
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11300-timothee-lestrange-w-budowie https://www.morsmordre.net/t11356-eclair https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t11311-skrytka-bankowa-nr-2566#347764 https://www.morsmordre.net/t11310-timothee-lestrange
Re: Polana Świetlików [odnośnik]08.04.23 0:00
- A może to nie jedyny podarek, który dziś dostaniesz - odparła na słowa Drew z kocim uśmiechem wykrzywiającym wargi. Sprawiał wrażenie człowieka zaskakująco przyjemnego w obyciu, pod fasadą czarującego mężczyzny drzemała moc, którą zamykał w swoich żyłach i pielęgnował we wrzeniu własnej krwi. Wyobrażała sobie jej szum, pieśń, którą niósł ze sobą i w sobie, oczyściwszy ich świat z mugolskiego ścierwa kaleczącego obraz magicznego świata. Dzięki ludziom takim jak on byli dziś wolni, ludziom takim jak Ramsey, jak Tristan, jak Deirdre. Dzięki wszystkim Rycerzom Walpurgii i czarodziejom wspierającym ich wspólną, słuszną sprawę. Podziw, ale i satysfakcja zamigotały w jej spojrzeniu, kiedy znów przesunęła kciukiem po wierzchu dłoni Macnaira, wbijając paznokieć palca wskazującego w miękką skórę jej wnętrza. Ukłucie bólu mogło powodować przyjemność, podsycać igiełki podniecenia, które cały czas czuła we własnym podbrzuszu, sięgające dalej i głębiej w jej istotę.
Odwróciła potem wzrok na Heather siłującą się z kwieciem pokrywającym sylwetkę Ignotusa, naznaczonego błogosławieństwem lata w odpowiedzi na wybryk, który zaserwował świętemu kręgowi. Na rysę, którą w nim stworzył w imię bzdurnych, szczeniackich miłostek. Znów uśmiechnęła się, podchwyciwszy jej spojrzenie.
- Nie uważasz, że to łąka, na której miło byłoby na chwilę odpocząć? - zwróciła się do Moribund, pomagając jej z oswobodzeniem postaci wuja spod kwietnej peleryny. Z jej własnych trzewi odeszła zazdrość, nie unikała dotyku dłoni czarownicy, kiedy sięgały po przylegające do siebie rośliny lub źdźbła zboża, za to muskała palcami jej palce niby przypadkiem, swobodna jak rzadko kiedy. - Ostrożnie, wuju. Mogę uznać, że w szatach wcale nie jest ci do twarzy - westchnęła cicho, wprawiona w doskonały, szampański nastrój za sprawą oparów kadzidła, które wkradało się do płuc z każdym oddechem. Namiętność wytyczała w niej ścieżki i zagarniała myśli. Skinęła później głową w odpowiedzi na pytanie kobiety. - Masz mi to za złe? - jej oczy błysnęły wyzywająco, ujęła Ignotusa pod drugą rękę i pomogła mu dojść do truchła reema, które sama odwiedziła chwilę wcześniej. Dotarli tam we trójkę, a kiedy Heather i Ignotus pochylali się, by wyłuskać swoje podarunki, przyjrzała się zdobytej kości, przyzywającej ją magią pulsującą w środku. Zakrwawione dłonie ujmowały ją ostrożnie, wciąż pokryte zasychającą posoką usta cmoknęły cicho, w zadowoleniu. Znów zwróciła wzrok na Corneliusa, instynktownie, podświadomie wabiona do jego postaci. Lubiła go - jego wymagający charakter jako klienta, oszlifowany gust, dumnie zadarty podbródek i wypiętą pierś. Lubiła jego dłonie, które podpisały tak wiele ważnych dokumentów. Odnalazła go wzrokiem, jednak nie trwało to długo, zanim sięgnęła nim także Melisande. Szlachcianka trwała w błogości, wyraźnie ucieszona przebiegiem wieczoru; Yelena posłała jej uśmiech nasączony bladym blaskiem zadziorności, po czym podjęła ramię Ignotusa raz jeszcze i wróciła wraz z nim i Heather na miejsce. - Odnaleźliście to, co było wam przeznaczone? - wymruczała cicho, błogo.
Na nowo złączony krąg jaśniał w blasku płomieni, głos starej czarownicy wybrzmiewał donośnie, otwierając wrota ku pięknie utkanej przyszłości. Jej zachęty tworzyły nici, które splatały ich wszystkich ze sobą ponętną obietnicą. Wytrzymała wzrok kobiety, wytrzymała także jej dotyk, czując nagle ogarniającą ją miękkość. Jej umazane krwią wargi rozwarły się delikatnie w niewypowiedzianym słowie; wiedziała, że wszystko, co mogłaby rzec, było już wiedźmie wiadome. Wcześniej władcza i niepokojąca, teraz wydała się jej matką. Matką, którą należało czcić i szanować. Skinęła jej głową, kiedy ta oddalała się, by dopełnić rytuału wraz z młodymi dziewczątkami na nowo zakradającymi się między gości. Muzyka wypełniła powietrze, wprowadzając postać Yeleny w powolny, leniwy kołys; była świadoma otaczających ich ludzi, tego, że znajdowali się tu razem, w grupie pełnej sprzecznych charakterów i niespójnych doświadczeń, jednak czuła z nimi bliskość, nic nie wzbudziło jej wstydu. Spojrzała na Corinne, której posłała uśmiech, płynnym krokiem przechodząc potem przed Ignotusa i Heather, którym ukłoniła się do taktu muzyki. Nie potrafiła tańczyć tak pięknie jak młódki pochłonięte pląsem, ale rytm nie był jej obcy, w swoim życiu zdążyła liznąć jego uroków.
- Chodźcie - zachęciła ich cicho, wibrującym szeptem, wyciągnąwszy dłonie w kierunku obu postaci, zarówno czarownicy, jak i czarodzieja. Zapraszała ich do siebie, do każdej cząsteczki swojej duszy rozgrzanej iskrami pobliskiego ogniska. - Uczcijmy Brón Trogain - nie czekała, zakradła się między nich w tanecznym, miękkim pląsie, okrążając ich oboje, krwawa, uśmiechnięta niemal drapieżnie, porwana przez piękno chwili, przez ruch, który zawładnął nią bezwiednie, jakby sam Lugh nadawał sensu jej krokom, ruchom jej bioder, oddechom.

| bardzo dziękuję mistrzowi gry za przepiękny, klimatyczny event :pwease:
(DREW JESTEŚ W TYM POŚCIE)
Yelena Mulciber
Yelena Mulciber
Zawód : Krawcowa w Cynobrowym Świergotniku
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
let's live in the land of yesterday, live in the grand imperial heyday.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11433-yelena-mulciber#353232 https://www.morsmordre.net/t11613-puszkin#359174 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11612-skrytka-nr-2496#359171 https://www.morsmordre.net/t11635-yelena-mulciber#359725
Re: Polana Świetlików [odnośnik]08.04.23 0:10
Żelazisty smak pozostawał w głębi języka, panosząc się po jamie ustnej z upragnioną walką o zauważenie. Pragnął zauważenia pośród jednoznacznych myśli, dalekich wyobrażeń, pragnień, żądz. Wyobrażeń, które na moment trafiły pośród jej myśli i wyżłobiły sobie miejsce na tyle stałe i namacalne, co dłoń obejmująca jej własną. Podobało jej się to; ta poprawność, którą zatracił w momencie zanurzenia twarzy pośród zapachu jej włosów; poprawność, która graniczyła o perfekcyjnie odgrywaną rolę, wobec której ona była daleko, a jednak wpuścił ją do swojego królestwa. Umiejscowił delikatnym zaciśnięciem dłoni na jej; spojrzeniem, które utkwiło we wspomnieniach głębiej, niż mogłaby się spodziewać. Tkwili w tym razem, tak cholernie głęboko, jak tylko mogli.
Powietrze miało zapach wspomnień.
Krótkie wyobrażenia konstelacji możliwości przybierały barwy już wcześniej, jednak dopiero teraz potrafiła się do tego ustosunkować. Wspomnienia podążały za nią do snów, wracały do pobudek. Ściągały sen z powiek, gdy błagała o chwilę wytchnienia pośród zapętlonych wyobrażeń. Nawet spisane w pamiętniku słowa tkwiły niezmiennie w jej umyśle, wyrywając fragment po fragmencie upragniony spokój. Teraz jednak, mimo złudnego podobieństwa, sprawy obrały inny tor. Teraz tego chciała, niemalże błagalnie prosiła, gdy spojrzenie tkwiło nieruchomo w doskonale znanej sylwetce. Błagała, gdy wracali razem, gdy głos odbił się od granic świadomości, przybierając wydźwięk prowokacji.
Ja też nie.
Powrócili na miejsce, pozory normalności, w których błagała coraz bardziej otwarcie o uwagę. Ruchem, spojrzeniem obejmującym twarz Zacharego, cichym, głębszym oddechem, gdy kolejne wyobrażenia sięgały coraz dalej w odmęty pragnień, jakich nie potrafiła opisać. W tym wszystkich - począwszy od momentu tu i teraz, po wyobrażenia rozsiewane pośród woluminów myśli, tkwili razem. W podrygach, które podążały teraz wzdłuż kręgosłupa, rysując na kobiecych plecach rysunki wyimaginowanych podróży, jakie w myślach już dawno odbyli. Stali obok siebie, policzki mimo delikatnego różu, płonęły w rozognieniu. Stali i trwali w tym, jakby żadne nie potrafiło urwać się z tego, co przed miesiącem utkwiło pośród batalii spojrzeń. Chciał tego, chciał tego tak samo jak ona.
Obchody dochodziły ku końcowi, słowa wiedźmy odbijały się w uszach, pieśni zmieniły ton zapraszając do tańca. Ludzie przestali spoglądać na siebie, i choć absolutnie świadoma ich obecności powinna się hamować, to ogłada nie leżała w krwi władców mórz. Targana swojego rodzaju sztormem, który szumem fal rozlewał się po niewieścim umyśle, przesunęła się łagodnie przed sylwetkę Zechariaha, dłonią sięgając do przedniej kieszeni spodni, by mimo wcześniejszego sprzeciwu, wsunąć palcem wskazującym wyjętą z trzymanej dłoni kość, wsuwając delikatnie w głąb materiału. Ponad temu, co mówiły obyczaje. Przeciwko temu, co mówił on, ale czy to nie takiej właśnie jej chciał?Prawdziwej, takiej, jaka przyszła do niego w czysto praktycznych kwestiach. Takiej, jaką podziwiał, gdy spojrzenie pochłaniało każdy fragment jej ciała. Takiej, która teraz w przypływie emocji oddała mu dar dzisiejszej nocy, nie wahając się ani moment wobec tego, że tak powinna postąpić, choć nie miała na to logicznego wytłumaczenia.
- Bądźmy teraz sami. - Arabski, kaleczący szept osiadł pomiędzy nimi, tylko dla nich. Dłoń odsunęła się od materiału spodni, ciało stało na pół kroku od drugiego, twarz spoglądała w tą drugą, przytaczając w myślach wszystkie możliwe scenariusze. - Zatańcz ze mną. - Brzmiało jak obietnica, brzmiało jak pragnienie, które jako jedyne mógł spełnić. Brzmiało jak głos, który aksamitnie osiadł swoim niskim, lekko drżącym tonem pomiędzy batalią spojrzeń. Jak dłoń, która ponownie odszukała tą drugą, gdy lekkim ruchem kciuka pogładziła doskonale poznaną męską skórę. Powieki przymknęły się na moment, palce jednej dłoni rozłączyły się z uścisku, podążając swobodnie  opuszkami palców do ramienia mężczyzny, by na ledwie moment, subtelnym ruchem, strzepnąć ledwie zauważalny, acz bijący po spostrzegawczym spojrzeniu, pył.
- A potem powróćmy do statusu ledwie znajomych. - Zieleń spojrzenia trafiła na powrót do twarzy Zacharego, oddając się krótkiej eksploracji. Od krótkiego zatrzymania na ustach, po wędrówkę do oczu i na powrót zawieszeniu spojrzeniu na wargach. Niewypowiedziana tęsknota zawisła w subtelnym błysku szmaragdowych tęczówej.
- Tak będzie dla ciebie bezpieczniej. - Dla jego pozycji, dla tego kim był.
Dla pozycji o której zapominała, gdy widziała w nim po prostu i aż mężczyznę. Aż, gdy ciało przepełniała kwitnąca fascynacja nie nim, przez pryzmat zasług, a nim, wobec tego, kogo trzymała za rękę.
Niezmiennie.
| Oddaję Zacharemu swoją kość wylosowaną tutaj i bardzo dziękuję za niesamowity event <3


ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.


Ostatnio zmieniony przez Imogen Travers dnia 08.04.23 14:53, w całości zmieniany 1 raz
Imogen Yaxley
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Polana Świetlików - Page 15 A428b07e606913df291129e6d572399a
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11409-imogen-travers https://www.morsmordre.net/t11423-rusalka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t11713p15-komnaty-imogen#375795 https://www.morsmordre.net/t11714-skrytka-bankowa-2490#362359 https://www.morsmordre.net/t11457-imogen-n-travers
Re: Polana Świetlików [odnośnik]08.04.23 12:17
Niepojęty dialog, pośrodku którego stałam, zaczynał rozdrażniać otoczenie. Brat mój i nieżałujący nam uśmiechu namiestnik zderzali się w rozmowie, na szczęście zrozumiałej wyłącznie dla bezpiecznej części towarzystwa – chętnie w to wierzyłam, choć może naiwnie. Arsentiy nie odpuszczał, choć próbowałam sprowadzić na ziemie jego pęczniejące gwałtownie podejrzenie. Gdy zaczynał, moje wejrzenie stawało się ostrzejsze, gdy kończył, gotowa byłam ciąć go na pół. Ich obydwu, bo żaden nie mógł po prostu odpuścić i skończyć. Nie rozumiałam, skąd w nich tyle upartości. Czy mój brat zawsze taki był? Macnair dobrze się bawił w tej grze, czułam to. Znałam już ten podszyty złośliwością wyraz twarz, jakże drażniący. Sama chętnie dałabym mu w pysk, ale to nie były okoliczności sprzyjające skandalom. Ostatecznie mieliśmy zaprezentować się dobrze, a ja i tak więcej miałam w sobie niechęci i sceptycyzmu niż serdeczności i serca otwartego na zgłębianie wysoko urodzonych person. Ten tutaj w dodatku nagle stał się jakąś wielką szychą. Nie robiło to na mnie wrażenia, bardziej irytowało. Od potężnych tytułów bardziej ceniłam zdolności. Drew zaś nie pierwszy raz starał się mnie rozdrażnić. Teraz obrał za cel mego brata, sprytnie poruszając się po zawiłej sztuce komunikacji opakował przekaz w eleganckie zwroty. Zresztą Arsentiy uczynił dokładnie to samo. Przez chwilę miałam wrażenie, że wcale mnie między nimi nie ma. A jednak byłam, a rozmowa dotyczyła przecież mnie. Zmroziłam ich obydwu wzrokiem, gotowa byłam wbić pazury w ramię brata, bo przecież niedźwiedź już wyciągał kły.
Doceniam, że obaj szanujecie mnie i moje tajemnice. Koniec rozmowy zwróciłam się do jednego i drugiego krótko, konkretnie, tymczasem owijając mocno dłoń wokół ramienia brata. Przecież czułam, że jeszcze chwila, a zrobi coś, co bardzo nie spodobałoby się naszemu niedźwiedziemu namiestnikowi. Dla niego tu byliśmy, dla rodziny. O tajemnicach Arsentiy i ja mogliśmy porozmawiać… Nic się nie wydarzyło. Później wyraziłam ostro po norwesku, przekręcając  głowę w stronę brata i jednocześnie ignorując szczęśliwe życzenia od jakże uprzejmego Drew. Ten drugi wyraźnie podrażnił i tak grząski w tym momencie grunt. Czy mi się tylko zdawało, czy Arsentiy po tych latach w Moskwie stał się jeszcze bardziej zawzięty? Nie podobało mi się to złowieszcze przerzucanie się spojrzeniami – nie, gdy robili to z mojego powodu. Niemniej pod osłoną mroku mój bolesny uścisk zelżał, przeobrażając się z zagrożenia w znacznie delikatniejszą formę. Próbowałam w jakiś pokraczny sposób ugłaskać gniewnego niedźwiedzia. Obcej metodzie nie do końca jednak ufałam, korzystając z niej zupełnie instynktownie, być może nawet pierwszy raz. Wstrętne burzowe chmury należało rozgonić. Chyba że miały ochotę otulić nas śniegiem. Wtedy nie miałam nic przeciwko. Spróbowałam odciągnąć brata, by obraz Drew Macnaira nie zdołał tej nocy zawadzić nam już ani razu. Mimo to spodziewałam się, że jego temat zostanie przywołamy szybciej, niż mogłabym tego pragnąć.
***
Od podniosłej przemowy starej wiedźmy o wiele bardziej interesowała mnie kość i kolejne kawałki wnętrza, które podejrzeć mogłam w dłoniach postaci znajdujących się wokół. Na moich ustach pozostała krwista czerwień reema, w dłoni ściskałam jego żywą, wciąż ciepłą podstawę, a palce drugiej mimowolnie wydłużały się, aby złapać te jedne, jedyne, które pod mocą festiwalowego nastroju uczyniłam tej nocy mym towarzystwem – były jak osuszające wargi pragnienie i jedyne źródło, które może je zaspokoić. Nie upłynęły mgły nowych myśli, wciąż pętały mnie, malując niewidzialnie dla każdego soczyste obrazy, których nie zbudziły dotąd nawet najśmielsze myśli. Gdyby nie urok rozkosznego, wonnego powietrza, zapewne zadrwiłabym z boskiego życzenia i obietnic starej szeptuchy. Czułam, że dziś stoję daleko od macierzyństwa, od rozpraw o płodności i powinnościach żony, a jednak wielkość wydarzenia, czyniła te rozprawy znacznie bardziej znośnymi – nawet gdy czułam, że wcale nie były skierowane ku mnie. Objąwszy spojrzeniem cały, nieco już rozbity krąg, zorientowałam się, że zgromadzone pary krzyżowały spojrzenia, łącząc śmiało dłonie i ciała. Wcześniej nie poświęciłam im wiele uwagi, teraz czułam, że czułość letniego uniesienia objęła nas wszystkich. Powtórzyłam w myśli słowa czarownicy. Nie lekceważcie potęgi rytuałów i starej magii. Potem spuściłam głowę i wbiłam paznokcie w twardą kość reema. Biła od niej przedziwna, nasiąknięta pociągającym mrokiem energia. Dobrze znałam czające się we wnętrznościach stworzeń wartości. Szanowałam je.
Wkrótce mistyczne wydarzenie dobiegło końca, stałam jednak nieruchomo,  niezmiennie u boku mego brata. Obserwowałam dość spokojnym okiem, jak sylwetki poruszają się, łamiąc naznaczone niewiadomy czas temu granice koła. Rozpływali się w poświecie księżyca, nie odchodząc jednak samotnie. Nie interesował mnie ich los, a jednak patrzyłam, czując nagłą nutę zagubienia, tak obcą temu, co znałam do tej pory. Chciałam zwrócić spojrzenie ku bratu, myśl o nim drażniła przyjemnie malowane zimową bladością policzki. Wciąż stał przy mnie, a przecież mógłby poszukać letniego czaru z dala ode mnie. Myśl ta sprawiła, że nagle silnie ścisnęłam jego palce, nie było mowy, bym pozwoliła mu odejść. Wtem jednak wyrósł przed nami nieznajomy młodzieniec, czarując francuskim słowem. Popatrzyłam na niego zdezorientowana, kiedy przedstawił się uprzejmie. Lestrange. To jakiś lord? Wciąż nie znałam perfekcyjnie listy wszystkich najważniejszych angielskich rodzin. Dziś mogłam sobie do tej rozpiski fantastycznego Macnaira.
- Dobry wieczór odpowiedziałam więc po rosyjsku, kiwając lekko głową. W zimowym spojrzeniu pod wpływem uroku dzisiejszego nastroju jaśniało jednak coś pogodnego. Mimo to zamarłam, słysząc niedługo potem złożoną przez dostojnika propozycję. Nie umiałam tańczyć po tutejszemu. I nie umiałam opuścić Arsentija  - Varya Mulciber przedstawiłam się z wyraźnym wschodnim akcentem. Czy powinnam teraz przedstawić brata? Nie zapanowałam nad gwałtownym dudnieniem w piersi, które poprzedzało to, co zaraz zamierzałam powiedzieć. – Obawiam się, panie Lestrange, że ktoś zdołał już pana ubiec – oznajmiłam, wreszcie spoglądając na brata z bardziej miękkim spojrzeniem. Wolałam zrobić to tak, niż wprost odmówić. Czy jednak było to kłamstwo? Czy tego wieczoru Arsentiy mógł oddać moje towarzystwo innemu? Odurzone myśli wciąż chętnie kręciły się wokół niego, choć niewątpliwie dostrzegałam piękne oblicze Lestrange’a. Mimo to nie potrafiłam… - A ja przyrzekłam mu swe towarzystwo aż do końca nocy kontynuowałam, w połowie zdania przechodząc na rosyjski i jednocześnie docierając spojrzeniem do młodego przybysza. Nie wiedziałam, kto i dlaczego włożył w moje usta te słowa, w takiej mocy, nasączone pragnieniem i obietnicą. Ja przecież nigdy tak nie mówiłam. Ja przecież nigdy tego nie pragnęłam. Mimo to odważyłam się uczynić myśli słyszalnymi. Fala zdenerwowania ścisnęła mnie od środka.
Co jeżeli się pomyliłam?

Dziękuję wspaniałemu Mistrzowi Gry za ogrom pięknych emocji <3
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Polana Świetlików [odnośnik]08.04.23 13:57
Część gości zniknęła, nie wiadomo gdzie, nie wiadomo jak, nie wiadomo kiedy. Część z nich, w tym sama Maria, pojawiła się wreszcie na Polanie Świetlików, w miejscu, w którym miała napotkać swą drogą kuzynkę.
Dotarcie do Waltham Forest było dość zajmujące, zwłaszcza dla kogoś, kto nie znał Londynu i kto podróżował sam. Długo przygotowywała się do obchodów Brón Trogain, przede wszystkim próbując pochłonąć jak najwięcej książek, które mogły zawierać informację o tym obrządku. Wcześniej, gdy była jeszcze młodą panną, zdarzało jej się wypraszać u swych dobrodziejek zgodę na spędzenie kilku dni festiwalu w Weymouth. Teraz, przynajmniej gdy Elvira pragnęła sprawować nad nią większą pieczę, musiała znaleźć sobie dobrą wymówkę, żeby znów odwiedzić wybrzeże Dorset. Ale w zamian za to mogła spędzić przynajmniej kilka dni w Londynie, choć na moment odciąć się od trosk, którymi rządziło się jej życie. Była wdzięczna za tę szansę — i chciała ją wykorzystać świadomie.
W jednej z alejek biblioteki londyńskiej natknęła się zresztą na stare, grube i najwyraźniej rzadko czytane tomiszcze o historii świąt celtyckich. We Francji, w Beauxbatons nie uczyli ich o tradycji celtyckiej, zresztą — nie było takiej potrzeby. Niemniej jednak im bardziej wczytywała się w tradycje obrządków świąt takich jak Imbolc, Ostara, Bealtaine, czy wreszcie samo Brón Trogain, tym większy żal rozlewał się w jej sercu, że nie wiedziała o tym wcześniej. Jakaś część jej duszy, może ta, którą jakimś cudem odziedziczyła po swym czystokrwistym ojcu, szarpnęła się z żalem i wyrzutem, że wcześniej nie interesowała się historią swych przodków. Magicznym pierwiastkiem, dzięki któremu mogła dzisiaj być tym, kim była. Że w pewnym sensie sama przykłada rękę do zapomnienia tradycji przodków.
Dlatego gdy w swej białej, uszytej specjalnie na tę okazję sukni spacerowała po Waltham Forest, pozornie w niewiadomym kierunku, nie bała się. Podróż w Brón Trogain również miała swoje miejsce, była swego rodzaju ofiarą, tak przynajmniej przeczytała w swojej księdze. Stąpała powoli i lekko, pozwalając złotym włosom związanym tylko na czubku głowy także białą wstążką falować w rytm jej kroków. Szarozielone oczy wzniosły się do góry, obserwując coraz większą ilość jaśniejących świetlików, które zdawały się wskazywać jej drogę, nawet w tłumie ludzi, w którym w pewnym momencie się znalazła. Coraz mocniejsza woń kwiatów, słomy — w pewnym momencie chyba też dymu — otulała powoli zmysły, zmuszając zazwyczaj niepewną siebie i przerażoną w podobnych sytuacjach Marię do wygięcia warg w lekkim, choć wciąż noszącym ślady nerwowości uśmiechu. Do czasu.
Jedna z dziewcząt w bieli zjawiła się koło niej tanecznym krokiem. Maria powitała ją skinięciem głowy, przyglądając się całej jej prezencji. Czy to nie taką chciałaby być? Radosną, wesołą, w pewien sposób odważną, niezwykle piękną i pewną siebie? Ta, która podeszła do niej, śpiewała pięknie w języku, którego Maria nie do końca rozumiała, a to znów zaszczepiło w jej sercu ziarno rozczarowania samą sobą. Czy mogła nazywać się córką tej ziemi, jeżeli nie znała jej obyczajów? Musiała to nadrobić. Z wdzięcznością odebrała kłos owsu, przysuwając go do swego nosa. Zaciągnęła się tym zapachem, doczekaliśmy czasu żniw. Niedługo później na jej skroniach znalazła się kwietna korona, a dziewczę złapało ją za rękę, ciągnąc ochoczo w kierunku ogniska.
Jakże mogła jej odmówić?
Postąpiła za nią. Nie spodziewała się, że w pewnym momencie ekscytacja wzrośnie tak bardzo, że zacznie naśladować taneczny krok swej przewodniczki, że w pewnym momencie obie będą pędzić—tańczyć, niemal jak siostry, zbliżając się nieuchronnie do głównego chyba ogniska, do zbioru ludzi, z których część twarzy rozpoznała z milczącym zdumieniem — bo poza Elvirą była jeszcze przecież pani Cassandra, czy też lady Primrose, ale także sam Timotheé i... Kobieta, która na jej oczach skrzywdziła jednorożca (Deirdre).
To na widok tej ostatniej zatrzymała się w pewnym momencie, gotowa chyba do odwrócenia się na pięcie i ucieczki, ale jej towarzyszka, może ciepło płynące z ogniska, różany zapach, świadomość, że wciąż trwało zawieszenie broni, albo może widok powalonego reema, wspomnienie zwycięskiej walki Lugha z Crom Dubh, o której czytała z zapartym tchem, a której trzeba było oddać właściwy hołd, zatrzymały ją w miejscu. Ścisnęła mocniej kłos owsa, musiała dodać sobie odwagi. Gdy zwróciła wzrok w miejsce, w którym wcześniej stała kwietna dziewczyna, już jej nie było. Musiała radzić sobie sama.
Pierwsze kroki skierowała w stronę Elviry, układając na moment rękę na jej ramieniu.
— Już jestem — szepnęła niedaleko jej ucha, bowiem zatrzymała się za czarownicą. Tuż nad jej ramieniem jej wzrok pomknął, chyba zupełnie samoczynnie, w kierunku Timothee, stojącego naprzeciwko, zajętego rozmową z nieznajomą o kasztanowych włosach. Nigdy nie myślała, że będzie chciała obdarzyć go większą niż zwykle uwagą. Tak dużą, że nie zauważyła nawet tego, iż dłonie kuzynki, jak i twarz noszą na sobie ślady krwi. Dym dogasającego kadzidła skutecznie blokował metaliczny, niepokojący zapach.
Tej nocy dziać się miały rzeczy, których moc wychodziła daleko poza wyobrażenia Marii Multon.


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Polana Świetlików [odnośnik]08.04.23 20:27
Koniec końców wszystko poszło zgodnie z planem. Samotnie przybyła i samotnie podążała, nawet gdy jej serce biło po trzykroć szybciej niż przed rytuałem, jej gorączkowe spojrzenie przesuwało się po mężczyznach, po kobietach, dostrzegając szczegóły, które wcześniej umykały ślepym oczom. Drew skąpany we krwi był wcieleniem śmierci, pragnieniem, które od zbyt dawna starała się poskramiać. Ukwiecony bożek darzył spojrzeniem skrytej dumy i rozkoszy. Dłoń Corneliusa była ciepła, jego skóra - jedwabista. Merlinie, nawet Tristan Rosier zdawał się pełen uroku, gdy jej oczy przemykały się po nim jak cień księżyca po słońcu. Kobiety - o kobietach mogłaby mówić wiele. Być może równie wiele co starucha, podążająca krok za krokiem wzdłuż okręgu, racząc ich wzniosłą opowieścią o macierzyństwie. Chciałaby ją wyśmiać, wykpić, zarzucić zaślepienie - ale ten etap jej życia musiał minąć bezpowrotnie, gdyż w pierwszej kolejności musiała poradzić sobie z drżeniem warg i bólem między udami nienaruszonymi nigdy cudem narodzin. Wstrzymała oddech, gdy wieszczka (czy na pewno?) spojrzała jej wprost w źrenice, mówiąc o dzieciach, które pocznie.
Ona?
Niemożliwe. Jej serce było przeżarte trucizną, a łono aż nazbyt czyste. Cokolwiek chciała zasugerować, musiała się pomylić; nie miała najmniejszych szan na macierzyństwo, na zamążpójście, na nic z tych rzeczy nazywanych fundamentem kobiecości. Zapałała jednak, może po raz pierwszy w życiu, ogromnym szacunkiem do matek. Nieśmiały uśmiech na pełnych wargach Evandry był tak czysty, że mogłaby go skosztować. Pochwycić Cassandrę za jej miękkie biodra. Zakręcić wokół dłoni blond włosy Valerie i pociągnąć za nie tak mocno, że poczęłaby stękać.
Rzecz jasna, nie zrobiła nic z tych rzeczy. Samotna, nieco oszołomiona, pogrzebała kościste palce w miękkim futrze reema, złapała go za pozostałości rogów, przesunęła po nich paznokciami. Ostatecznie w udziale przypadł jej kieł, który obróciła kilka razy w dłoni, nabijając sobie szpic na kciuk, aż upłynęła kropla krwi. Potem schowała go do miękkiej torby i odeszła kilka kroków od truchła, by przy akompaniamencie muzyki, śpiewu i tańców obserwować zgromadzone pary. Najpierw pomyślała, że chciałaby być jedną z tych kobiet - spoconą, pożądaną, zapatrzoną w swój ideał. Potem pokręciła głową aż jej warkocz się zakołysał i zbliżyła do ognia, by zapatrzeć w tańczące płomienie, które swoje odbicie znalazły w połyskującym błękicie jej tęczówek.
Stałaby tak może aż do rozpoczęcia uczty, gdyby za jej uchem nie rozbrzmiał podszept dziecka.
- Mario? - Była zaskoczona, ostatecznie młodej dziewczyny miało tutaj dziś nie być. Odwróciła się, spojrzała na nią wzrokiem groźnie roziskrzonym. Chwilę gniewu złagodził jednak pełen dumy uśmiech. - Och, Mario - Ucałowała swoją podopieczną wprost w usta, słodko i matczynie, zostawiając na wargach młodej posmak krwi reema. Splotła ich palce razem, pociągnęła w stronę pozostałości po bestii; teraz już wyłącznie kości. - Ofiara się dokonała. Nadchodzi urodzaj. Wybierz swój amulet - zachęciła ją, a potem wyciągnęła i pokazała w świetle płomieni ostry kieł. Samotność nagle przestała zdawać się oczywista. - Żałuj, że nie przyszłaś wcześniej. Ominęło cię błogosławieństwo kobiet. - Zmarszczyła brwi, spojrzała na Marię uważniej, nawet jeśli czar wciąż nie prysł. - Dlaczego jesteś tu teraz?
Była zadowolona, ale i podejrzliwa.
Powiodła za umykającym spojrzeniem kuzynki i dostrzegła jak wodzi wzrokiem za młodym Lestrangem. Zaśmiała się, krótko, kobieco.
- Och tak? Lord? Celujesz wysoko, może nawet zbyt wysoko. - Słodka atmosfera wieczoru nie pozwoliła jej dodać na głos tego co pomyślała; o domieszce brudnej krwi w żyłach Marii. Czarodzieje półkrwi mogli być najpowszechniejsi, ale to właśnie dlatego prawdziwa magia musiała tak zaciekle się bronić. - Nie martw się. Przyciągniesz dziś niejedno spojrzenie. - Wątpiła w to. Jeśli sama ich nie przyciągała, dlaczego ktoś tak młody...? Zmrużyła powieki. Nie chciała, by Maria odczuwała dziś przykrość. - Idę na ucztę. Chcesz zostać i zatańczyć? - spytała wreszcie, cicho.
Dla samej siebie nie widziała miejsca w centrum polany, wśród par i ciężarnych kobiet.
[bylobrzydkobedzieladnie]


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Polana Świetlików [odnośnik]08.04.23 21:51
Nie był już pewien, czy to rozpalone kadzidło miało na niego taki wpływ — nie znał jego siły i zastosowania — czy to jej obecność, odurzająca, pobudzająca, rozpalająca, sprawiała, że powietrze, którym oddychał wydawało się coraz cięższe, a atmosfera gęstniała tak, że można było ją ciąć złotym sztyletem, który odebrano Drew. Podejrzewał, że gęsty dym rozluźniał i wprawiał w dobry nastrój, ale nie potrafiłby przypisać mu tego, co działo się wewnątrz niego samego. Coś rozdzierało go od środka. Gdy patrzył na umierającego reema miał wrażenie, że sztylet to w jego serce wbito sztylet, a delikatna dłoń Cassandry ciągnęła go w dół, rozdzierając go na pół. Coś z niego próbowało się wydostać, coś przerażającego — dla niego, ale być może nie dla niej. Jej szmaragdowe spojrzenie wpatrzone prosto w niego budziło żądze, z którymi nie potrafił wygrać.
Uśmiechnął się na jej słowa; lekko z mieszaniną zadowolenia i zaciekawienia. Kropka nad i.
— A żadna chwila się już nie powtórzy — dodał, nabierając pewności, że cokolwiek to miało być i cokolwiek miało się stać, to było właśnie dziś. Być może za sprawką jej słów, być może tego rytuału, wszystkich zdarzeń, wzniosłych inwokacji, dźwięków, symboli — coś miało się rozpocząć.
Jej pewność go pociągała; dojrzałość, zdecydowanie. Bez wahania wydawała osądy, które mogły niewiele mieć wspólnego z prawdą, lecz sposób, w jaki to czyniła przekonałby każdego niedowiarka.
— Nie ma takiej mocy — odparł równie pewnie, przytakując jej jednocześnie. Wrażenie, że pamiętał pozostawało tylko wrażeniem, ale silnym i nieodpartym. Obrazy były tylko obrazami, doświadczenia kreowały mądrość uznawaną za intuicję. A ta, szeptała mu na ucho. Jej obecność sprawiała, że wszystko, co obserwował od wielu dni — kiedyś już się zdążyło. Czuł to — i nie wiedział, czy bardziej go to przerażało, czy obrzydzało; czy budziło fascynację, czy poczucie niezłomności — cokolwiek to było, nie zniknęło bezpowrotnie.
Pytała, wiedząc co chce usłyszeć i co usłyszy. Jej wyzywający błysk w oku sugerował, że chciała grać z nim w tą grę pozorów, a jego wilczy uśmiech odpowiedział jej, że chętnie podejmie rzucone mu wyzwanie. W prostych słowach wyznałby jej, jak bardzo zbędne są szaty, które ją zdobią i jak nieznośna potrafi być myśl, że tu i teraz otaczały ją dziesiątki całkiem zbędnych jednostek bez żadnego potencjału.
— Czegoś, co ugasi to nieznośne pragnienie. Ta duchota...Suchość w ustach. Chcę opuścić tę pustynię, zażyć chłodnej kąpieli. Chcę żebyś mnie dziś napoiła— odparł, nie odejmując od niej stalowego spojrzenia, które nie traciło na sile, choć wokół powoli aura ulegała nieuchronnej zmianie. — Nie — odparł cicho, opuszczając spojrzenie z jej oczu na usta. — Masz rację — przyznał bezwstydnie, arogancko i dumnie. Kącik ust drgnął. Nie chciał się jej przeciwstawić. Tej potędze, jej. Słodka obietnica roziskrzyła jego spojrzenie; gorący, ciężki oddech ugrzązł w gardle a dłoń zacisnęła się na jej dłoni, palce wsunęły między palce, dociskając skórę do skóry mocno i wyraźnie.
Nie odstąpił jej, kiedy przerażenie zakleszczyło palce na jego ramieniu, a cień niebezpiecznie zmienił swój kształt i formę. Podążając za jej wzrokiem ujrzał jego postrzępiony fragment, nim powrócił do swojego kształtu; nie potrafił jednak myśleć racjonalnie i skoncentrować się na nim samym, kiedy w jej oczach tliła się taka fascynacja, żądza i chęć dotknięcia tego, co niewidoczne. Niechętnie odjął od czarownicy spojrzenie, by zwrócić je ku starej wiedźmie. Jej słowa przepełniała wdzięczność i przestroga. W podniosłych słowach kryło się ostrzeżenie. Nie bez powodu spoglądała na mężczyzn. Opuścił wzrok, marszcząc brwi, nie chcąc pozwalać myślom wypłynąć i odbić się na twarzy; nie chciał zanurzać się w kwaśnych wspomnieniach i niespełnionych dziecięcych oczekiwaniach. Silny uścisk dłoni przypominał mu dobrze o tym, że matkę miał tuż obok siebie. Matkę jego syna, którego chowała z oddaniem i miłością; matkę, która była gotowa na każe poświęcenie. I to właśnie takich matek potrzebowali. Zerknął na Primrose kątem oka, przypomniawszy sobie ich rozmowę na ten temat — artykuł, macierzyństwo, poświęcenie. Pochylił głowę w ostatnich chwilach jej przemowy, kiedy życzenia, prośby o pomyślność, płodność, potencję rozbrzmiały na polanie. Zdawało mu się, że jej wystąpienie osłabiło jego żądze, bo odciągnęło myśli w inną stronę, ale nie zmalały wcale. Gdy ponownie rozbrzmiała muzyka, a tancerki powróciły między nich, za plecami pojawili się ludzie, stoły, potrawy, odetchnął głośno, pełną piersią.
Obejrzał się na swoją rodzinę, szukając krewnych kiedy polana zaczęła się zagęszczać, a krąg się przerwał. Jego dłoń z Primrose przestała się stykać, nie wiedział kiedy ktoś przeszedł między nimi. Przyciągnął bliżej siebie Cassandrę, nie pozwalając by to nastąpiło także i z tej strony. Dostrzegł Varyę rozmawiającą z młodym czarodziejem, mignęła mu też Yelena odchodząca w stronę ogniska tanecznym krokiem.
Zwrócił się do Wrony, obracając ku niej przodem. W końcu, mając obie pokryte krwią dłonie wolne mógł ująć jej jasną twarz. Blade lica pokryły się szkarłatem, końcami kciuków dotknął jej pokrytych krwią reema warg. Z trudem opanował chęć połączenia ich ust, zatopienia zębów w łabędziej szyi.
— Chodź — i pozwól zaspokoić najdziksze żądze, spełnić najgłębsze fantazje; zwrócił się do swojej żony, przelotnie rozglądając się wokół, by odpowiedzieć na ewentualne spojrzenia. Powinien się pożegnać, ale kiedy wszyscy jeszcze przez chwilę skupili się na sobie, korzystając z panującego zamieszania zamykając w silnym uścisku dłoń Cassandry pociągnął ją z tłumu, ku końcowi polany, gęsto porośniętym drzewom i najgłębszej ciemności, w której migotały świetliki. Gdzieś tam, gdzie nie docierało już światło ogniska palącego się na środku czekała na nich ścieżka prowadząca do bezpiecznych namiotów.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Polana Świetlików - Page 15 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Polana Świetlików [odnośnik]10.04.23 22:56
W słowach namiestnika pobrzmiewała wyrachowana manipulacja. Z jednej strony wiedziałem, że dobierał je z ostrożnością, zaczynając od zaowalonego komplementu, chcąc uśpić czujność słuchacza, by z każdą kolejną sylabą wpychać niewidzialne ostrze coraz głębiej, z uprzejmym uśmiechem na twarzy rozszarpując wnętrzności. Miałem tę świadomość - Macnair zdawał się wywodzić z tego samego gatunku co ja, mówił jednym językiem, nosił te same barwy ochronne - ale ona zdała się na nic. Udało mu się mnie sprowokować, wywołać gniew pod skórą, która rozgrzała się od gotującej w żyłach krwi. W jednej chwili poczułem, że mnie przechytrzył, złapał we własne sidła, zatruł znajomą trucizną. Źle mi było z tą słabością, która może wynikała z charakteru, a może z młodego wieku - nie znalazła jednak ujścia na spokojnej twarzy, a w pobielałych ze złości kłykciach i nadszarpniętym, choć nadal chłodym i opanowanym głosie.  
- Co pan sugeruje? Co zrobił pan mojej siostrze? - Gniew zatlił się w oczach, kiedy głowa snuła najczarniejsze scenariusze, i tylko dotyk Varyi - tak niecodzienny, obcy i dziwnie kojący w swojej zimnej czułości, powstrzymał mnie przed przebiciem Macnairowego gardła końcem różdżki. Z jednej strony wiedziałem, że nie powinienem był tego robić, i że najpewniej jako śmierciożerca był w mocy jednym skinieniem nadgarstka zetrzeć mnie na pył - sprawa jednak tyczyła się Varyi, a ten temat zawsze odbierał mi zdrowy rozsądek. Była moim przekleństwem i jednocześnie potrafiła mnie od niego uchować, utrzymać niespokojną duszę w garści, prostym zaklęciem wyszarpując mi z dłoni całe oręże, z którym chciałem rzucić się na namiestnika. Zginąłbym przez nią i zginąłbym bez niej. - Wzajemnie. - Fałszywą uprzejmością i chmurnym spojrzeniem pożegnałem mężczyznę, choć pięści chciały innego końca tego słownego starcia. Dziś triumfowały pozory, jednak utrata kontroli na rzecz przebieglejszej figury drażniła mnie i ograbiała z sił, które inwestowałem w to, by nikt wokół nie odkrył tlącej się we mnie wściekłości. Na siebie, jego, nawet na siostrę - a może zwłaszcza na nią. - Coś się wydarzyło. W tej chwili to również moja sprawa. - Cichym, wzburzonym głosem odwarknąłem Varyi po norwesku, nie chcąc, by nasze niedźwiedzie sprawy zostały zasłyszane i zrozumiane. - Brak szacunku odbije mu się czkawką. - Zawyrokowałem, mierząc siostrę spojrzeniem wcale nie łagodniejszym niż to, którym odprowadziłem śmierciożercę. Jej dotyk powstrzymał mnie przed brawurą, ale nie koił napiętych nerwów; z jednej strony rozjuszał w swojej obcości, z drugiej wcale nie chciałem, by zluzowała uścisk. - W jednym masz rację. To nie rozmowa na teraz. - Ale też nie na nigdy, odwleczony temat miał jeszcze wypłynąć. W miejscu wolnym od pozorów gotów byłem drążyć prawdę choćby siłą.

***

Choć trwaliśmy obok siebie, nadal czułem na skórze jej dotyk, promieniujący smugami gorąca w okolice podbrzusza. Jej usta, ubroczone krwistą posoką, wciąż szeptały moje imię, mimo że milczała już jakiś czas, zupełnie jakby część mnie uczepiła się w tej ulotnej przeszłości. W fantasmagorycznym zawieszeniu zapętlałem obrazy, które stały się już historią, nie wyrażając zgody i chęci na powrót do rzeczywistości, w której Varya nie była moja. Zaćmiony pajęczym dymem umysł nie szukał jeszcze usprawiedliwień, ale powoli wyostrzające się zmysły dostrzegały coraz więcej kobiecych twarzy, równie pięknych i kuszących - żadna z nich nie równała się jednak z niedźwiedzią siostrą. Pociągały mnie kobiety gorące, które miały w sobie ogień, a ona przecież trwała niczym królowa lodu - aż do teraz. W jednej chwili, w błagalnym spojrzeniu, w prośbach i szeptach, zesłała na mnie pożogę, zaklinając mój wygłodniały umysł, który żądał jej ust, czerwonych od krwi, czerwonych z gorąca, czerwonych od mojego imienia, którym pieściła własne wargi. Im dłużej uciekałem od niej wzrokiem, tym bliższy stawałem się myśleniu, że być może to wszystko mi się przyśniło. Ciało miałem w końcu dziwnie lekkie, a racjonalizm nieustannie wymykał się spod kontroli, jak niesforne szczenię, chaotyczne, głupie i nieświadome. Czułem jednocześnie dwojako - potrzebowałem swojej surowości, ale też nie było mi źle z powodu jej braku. Wszystko było lotne, jakby utkane ze snu, jaźń walczyła o to, by przedrzeć się przez kłęby ciężkiego dymu, który zawładnął mną z mocą równą jaką uczyniła to Varya. Chciałem ją posiąść i pragnąłem, by ona posiadła mnie, by wróciła chwila, kiedy spojrzeniem błagała mnie o więcej.
Chciałem dać jej wszystko i wszystko jej zabrać.
Stojąc po przeciwnej stronie złożonego w ofierze zwierzęcia, z rękami po łokcie zanurzonymi w ciepłym jeszcze truchle, szukałem siostrzanego spojrzenia, które miało ukorzenić mnie w snutych fantazjach, przywrócić nadzieję, że to jednak nie było przewidzenie, podły żart otępionej głowy. Na szacie przybywało mi tylko śladów krwi, zmieszane z zapachem lasu niosły wspomnienie domu, ale dom był tutaj, razem z młodszą niedźwiedzicą, na oślep brodzącą po Angielskiej ziemii. Krąg powoli się rozluźniał, kuszeni muzyką czarodzieje pozwalali porwać się ulotnemu nastrojowi - widziałem jak część niedźwiedzi podążyła za nimi, a część odeszła w głąb lasu, i ja też chciałem się w nim zanurzyć, z dala od zgiełków muzyki, z dala od obcych. Cokolwiek było w tych oparach, wślizgnęło się w moją świadomość, tego byłem pewien. Nie wiedziałem tylko dokąd mnie ta obca bytność poniesie. W uszach pobrzmiewała mi jednak melodia znajoma, to był niedźwiedzi ryk, i chciałem śnić niedźwiedzi sen, ten o potędze i ten o przyciąganiu, o jednej krwi, o jednym głosie. Moja dłoń ponownie złączyła się z tą należącą do siostry, szukałem mocnego splotu jej palców, tak jak drapieżnik ciągnął krwi. Gdy między nas wkroczył intruz, przywitałem go chłodnym, nieprzyjaznym spojrzeniem. Chciał wydrzeć niedźwiedzią zdobycz, postąpił nierozważnie, głupio nie oceniając ryzyka, ale zanim w zwierzęcym odruchu natarłem na chłopca, Varya sama odmówiła mu towarzystwa, w słowach splatając nasze losy aż do wschodu słońca. Nie mogła mi się więc wcześniej przyśnić, jej dotyk był żywy, rozgrzewał skórę dłoni, obietnica zaś nęciła zmysły. Napiętnowany odmową lord Lestrange musiał w końcu skapitulować.




всегда мы встаем
Arsentiy Mulciber
Arsentiy Mulciber
Zawód : księgowy, ekonomista
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
count my cards
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Polana Świetlików - Page 15 F7MRi3Q
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11518-arsentiy-mulciber https://www.morsmordre.net/t11521-poczta-arsentiego#357366 https://www.morsmordre.net/t12192-arsentiy-mulciber#375367 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11522-skrytka-bankowa-nr-2513#357367 https://www.morsmordre.net/t11523-arsentiy-mulciber#357368
Re: Polana Świetlików [odnośnik]12.04.23 21:16
Mimo, że nie znał języka w którym mówiła, to był w stanie zorientować się, że czarownica odpowiedziała mu na powitanie. Co to był za język? Tego nie wiedział. Brzmiał nieco jak, któryś ze wschodnich dialektów, ale który konkretnie, tego już nie był w stanie stwierdzić. Nic nie szkodzi, taka wiedza i tak by mu niewiele dała.
- Varya to piękne imię- rzucił jeszcze komplementem nawet nie bardzo mając pojęcie czy imię kobiety miało jakieś znaczenie. Zresztą to nawet nie było ważne, pięknie brzmiało na języku, wystarczy.
- Och…- zerknął z ukosa na towarzyszącego jej czarodzieja. Nie dało się nie zauważyć, że Timothee nie był zadowolony odmową. Szczególnie, że ta była zakończona słowami w innym języku, ewidentnie dla niego nie przeznaczonymi. Niestety, nie miał pojęcia co mogły znaczyć. Czyżby nieznajomy narzucał się swoim towarzystwem czarownicy? A może to on był intruzem? Odrzucił zaraz tę myśl.
Spojrzał przelotnie na bawiących się czarodziejów jakby zastanawiając się co teraz. Przy okazji podchwycił wzrok Marii i skinął jej uprzejmie głową na powitanie. Miał wrażenie, że jego rówieśniczka przybyła już po rytuale, a w każdym razie nie pamiętał jej sylwetki w kręgu… chociaż brał poprawkę na to, że mógł ją przeoczyć. W trakcie rytuału, działo się wiele rzeczy. Zaraz po tym krótkim geście odwrócił się na powrót do Varayi.
-Myślę, że towarzysz, nie będzie miał Mademoiselle za złe jeśli porwę ją do jednego tańca- postanowił spróbować jeszcze raz szczęścia. Normalnie pewnie obróciłby się za pierwszym razem słysząc słowa czarownicy, ale tym razem tak się nie wydarzyło. Może to efekt tego dymu z kadzidła, a może faktycznie mu wpadła w oko.
Nawet wyciągnął w jej kierunku dłoń, by mógł ją poprowadzić ku miejscu gdzie odbywały się tańce, jeśli ta zechciałaby ją oczywiście ująć.
-To byłoby zbyt egoistyczne chować za plecami taki klejnot przez cały wieczór, zamiast pozwolić mu błyszczeć – dodał jeszcze na powrót przywdziewając uprzejmy uśmiech na twarzy.
Timothee Lestrange
Timothee Lestrange
Zawód : solista
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Here is no choice but either do or die.
OPCM : 4
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 1
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 3
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11300-timothee-lestrange-w-budowie https://www.morsmordre.net/t11356-eclair https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t11311-skrytka-bankowa-nr-2566#347764 https://www.morsmordre.net/t11310-timothee-lestrange
Re: Polana Świetlików [odnośnik]14.04.23 22:57
Krew zdobiła dłonie, otulała je aż do nadgarstków niczym idealnie skrojone rękawiczki. Pojedyncze krople jeszcze skapywały kiedy ujmowała przedmiot w dłoni. Doskonale go znała, wspaniały dla rzemieślników. Wzrok, lekko otumaniony kadzidłem błądził po ciele reema, aż natrafił na martwe spojrzenie. Poczuła potrzebę skłonienia się stworzeniu, podziękowaniu ma za ten dar z jego trzewi. Pochyliła nieznacznie głowę, a palce zacisnęła na iszium, którym mogła w talizmanach zastąpić, dosłownie, każdy składnik - bazę lub serce.
Głos starej czarownicy sprawił, że na chwilę przestała błądzić myślami wokół, ale jej dłoń szukała tej należącej do Drew. Nie chciała jej puszczać i nie zważała na to, że skórę barwi krew, którą znaczyła teraz jego palce. Nie baczyła na to, że krople osadzają się na jedwabiu sukni, że zdobią ją szkarłatnymi plamami. Te zaś zdawały się być na miejscu, ten kolor był barwa święta i wieczoru, wkomponowany idealnie w zebranych na polanie.
Kobiece święto, Matka, która stoi za wszystkim zdawała się być obecna. Czy może stara czarownica była jej obrazem? Portretem wiekowej matki, tej która przyszła doglądać swoich dzieci. Święto płodności, stary obyczaj, o którym czytała, ale teraz umysł upojony atmosferą nie był w stanie przypomnieć sobie tytułów ksiąg jakie o tym traktowały. Podążała szaro zielonymi tęczówkami za kobietą, a gdy ta znalazła się naprzeciwko niej i Drew, mimowolnie spojrzała na mężczyznę, jakby szukała potwierdzenia w słowach staruchy.
Na początku wieczora zdystansowana, uważając na każdy gest lady Burke, teraz miała ochotę porzucić wszystko co nakazywał rozsądek, a ciało paliło, trawił przedziwny ogień, serce zaś biło mocno, niczym skrzydła ptaka o pręty klatki w jakiej jest zamknięty. Mocniej splotła palce z dłonią czarodzieja.
Znoszono stoły i zastawę, świadomość powróciła, ale nadal inna niż ta, która towarzyszyła jej zawsze. Uczta miała się rozpocząć, ale ją trawił inny głód, taki jakiego nigdy wcześniej nie znała. Powinna się bać, powinna powstrzymać galopujące myśli, ale nie potrafiła. Umysł tańczył w rytm melodii, wirował jak te dziewczęta w bieli, ale doskonale wyłapał słowa Drew.
-Możemy. - Odpowiedziała niczym nie zrażona. Zasady rozmyte, stawały się teraz przeszłością, mało istotne. Nie puszczając jego dłoni skierowała się w dalszą stronę, dalej o zgiełku przy stołach, na których stawiano trunki i talerze. Jedna butelka zmaterializowała się w jej dłoni, gdy bez wahania po nią sięgnęła. Stawiając pewne kroki, nie pytając o drogę, szła by wyprowadzić go poza krąg mocnego światła, skierować ku namiotom gdzie panowała cisza i spokój. Umysł, otulony ciepłem kadzidła wskazywał, że to dobre i słuszne miejsce. Nie oglądała się za siebie, nie zwracała uwagi na spojrzenia innych, liczyło się ciepło męskiej dłoni, kroki jego stóp na miękkiej trawie, oddech nad jej głową.

|zt dla Prim



May god have mercy on my enemies
'cause I won't

Primrose Burke
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Polana Świetlików - Page 15 6676d8394b45cf2e9a26ee757b7eaa37
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8864-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t8880-listy-do-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t9143-skrytka-bankowa-nr-2090#276327 https://www.morsmordre.net/t8894-primrose-e-burke
Re: Polana Świetlików [odnośnik]15.04.23 17:20
Poniekąd rozumiałem jego gniew, ale czy na pewno powinien kierować go do mnie? Czułem, że kwestia rzekomej tajemnicy dolała oliwy do ognia, jednak tylko i wyłącznie po złości nie zamierzałem rozwiać jego wątpliwości. Bawiło mnie zaparcie, zapewne czarne myśli, bowiem mając pewność, iż nie uczyniłem jej nic złego pozostało mi przyjąć rolę wątpliwego kata. Spirala chwilowej nienawiści miała niezwykle wąską granicę, gotów był ją przekroczyć? Wyskoczyć na mnie z pięściami? Gdyby nie towarzystwo innych czarodziejów, pięknych pań, samego Mulcibera oraz rozpoczęcie obrządków z pewnością by to uczynił. Kto wie, może nawet sięgnąłby po różdżkę? Ta wizja przyprawiła mnie o kolejny uśmiech, wyraz twarzy rzucający nieme wyzwanie. Pozostawiłem mu przestrzeń, jaką mógł dowolnie wypełnić – prawdą tudzież irracjonalną złością. -Cóż jej mógł uczynić taki człowiek jak ja? Doprowadzić do bólu głowy?- dodałem prowokacyjnie nim minąłem rodzeństwo. Mych uszu jeszcze doszły słowa dziewczyny, na które obróciłem się przez ramię.
-Każdy je posiada, prawda?- kolejne retoryczne pytanie zawisło w powietrzu. Na odchodne puściłem oczko Varyi, a samego Mulcibera już nie uraczyłem spojrzeniem.

~~

-Bywam łakomy- odparłem Yelenie, wyczuwając w tonie jej głosu wyzywającą nutę. Była na wyciągnięcie ręki, a jednak w tamtej chwili pragnąłem, aby nie dzielił nas nawet cal. Wodzące po mojej twarzy, szare spojrzenie kusiło, pobudzało zmysły i wyobraźnię, co tylko podsyciła kolejnym ruchem kciuka, wbiciem paznokcia we wnętrze gorącej dłoni. Gdybym mógł pozbyłbym się jej odzienia wzrokiem i sycił tym cudownym widokiem, upajał nim, i trzeźwiał tylko po to, by znów móc oddać się pożądaniu. Każde wypowiedziane przez nią słowo i gest były niczym zaproszenie, z jakiego tylko głupiec by zrezygnował. Mamiła mnie, najwyraźniej igranie z ogniem leżało w jej naturze.
Myśli wirowały, zmieniały się niczym w kalejdoskopie, bowiem gdy tylko ruszyłem do okręgu wraz z Primrose świat zdawał się zamknąć tylko na nią. Nie widziałem już nikogo innego, nie liczyło się nic. Nie kontrolowałem tego, pozorny spokój palił mnie od środka przywołując coraz bardziej irracjonalne obrazy otaczającej rzeczywistości.
Po raz drugi już dzisiejszego wieczora z mojej dłoni spłynęła lepka, jeszcze ciepła krew zwierzęcia. Tylko przez moment zerknąłem na kość, którą zacisnąłem w palcach, a następnie przeniosłem wzrok na towarzyszącą mi dziewczynę. Posłałem jej kolejny już, tak bardzo do mnie niepodobny, lekki i rozmarzony uśmiech.  Na próżno było w nim szukać kpiny, błysk w oku również był jej pozbawiony. Oderwałem od niej spojrzenie dopiero wtedy, gdy poczułem na sobie czyiś wzrok – wiedźma prawiła o płodności, gorącym sercu. Słowa równie szybko do mnie docierały, co rozpływały gdzieś w odmętach świadomości zdominowanej przez kadzidło i obecność Ecne. Słyszałem jego szept, cichy śmiech, który drażnił znacznie mniej niżeli chwilę wcześniej. Zdrowy rozsądek zdawał się powracać, lecz małymi krokami, bowiem ukojony magią obrządku porzucił wszelkie troski i postawił na frywolność.  
Rozejrzałem się po uczestnikach rytuału, po śpiewających i tańczących dziewczętach, czarodziejach przygotowujących obfitą ucztę oraz organizujących siedziska. Odurzenie, choć straciło na swej sile, wciąż przyjemnie otulało zmysły, co tylko potwierdziła ciepła dłoń Primrose. Zacisnąwszy mocniej moje palce odparła twierdząco na wcześniejsze pytanie, czym przyciągnęła z powrotem moją uwagę. Spojrzałem w jej tęczówki i o dziwo zastąpiłem charakterystyczny potok ironicznych słów milczeniem. Nie ruszyłem się nawet o cal do czasu, gdy nie pociągnęła mnie w kierunku stołów, z których chwyciła butelkę. Uśmiechnąłem się leniwie pod nosem zdając sobie sprawę, że w końcu to nie ja musiałem zadbać o ten iście ważny szczegół. Bez zbędnych pytań szedłem dalej trzymając kurczowo jej drobną dłoń w swojej i choć ciekaw byłem gdzie mnie prowadziła, to wydawało się nie mieć żadnego znaczenia.  

/zt




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Polana Świetlików [odnośnik]15.04.23 21:25
Stałam przy nich dwóch, wyprostowana jak struna, napastliwie, łakomie owijająca palce wokół dłoni brata. Nie wyobrażałam sobie go teraz utracić. Rozpylony na świetlistej polanie nastrój czynił mnie łagodniejszą, nie odszczekiwałam, nie próbowałam przegonić tego eleganckiego młodego człowieka, który nie wiedzieć czemu poświęcał mi tak wiele uwagi. Nie przywykłam do tego. Ani do dotyku odbijającego się promiennym ciepłem na mojej skórze, ani do tych oczu spoglądających na mnie z dozą niemożliwej sympatii. Czego chciał? Dlaczego tak mu zależało? Odurzona nie byłam do końca sobą, nie posłałam go daleko stąd, nie ryknęłam jak ten niedźwiedź niechętny do tego, by ktokolwiek obcy przekroczył bezpieczną granicę. By był blisko. Patrzyłam, szerokimi oczami, z nieco błogim, poszukującym odpowiedzi spojrzeniem. Nie potrafiłam przywołać szorstkie chłodu, który przepłoszyłby niespodziewanego towarzysza, nie potrafiłam zbudzić tej jednej, prawdziwej, oschłej Varyi, która nie szukała ani czułości ani komplementów. A już na pewno nie tańca. Teraz zaś rytualna siła wypełniała mnie odwagą, kazała otwarcie sięgać po pragnienia. Ten, do którego te bezwstydnie się skradały, stał u mego boku. Tak wiernie, a jednak inaczej. Wciąż łapałam się na zerkaniu w stronę Arsentija. Opuściłam lekko głowę, a kiedy nieznajomy panicz przemówił, uniosłam ją ponownie. Wiedziałam, że brat będzie miał za złe, że nie pozwoli, że mnie odda. Potrzebowałam, by taki właśnie był, by uczynił mnie niedostępną dla wszystkich poza sobą. Na moment serce w piersi zabiło sto razy mocniej, a ja poczułam się niezdolna, by wydobyć jakikolwiek dźwięk z ust. Pan Lestrange musiał więc poczekać dłużej na odpowiedź. Problem w tym, że nie wiedziałam, jak powinno się odmawiać… poprawnie. W dodatku w mowie, którą opanowałam wciąż dość słabo. Towarzystwo tutaj nie było byle jakie, dostojni panowie, szanowane damy. On nie był przypadkowy. A ja nie byłam skłonna ubierać goryczy w zdobne słowa. Nie umiałam. Może jednak unosząca się w powietrzu woń sprawi, że nie będę tak szorstka.
- Masz dla mnie wiele uprzejmych słów, panie – wyraziłam najpierw, przetwarzając powoli zdania, które towarzyszyły jego uśmiechom. Niestety nie rozumiałam ich w całości. Nie umiałam odpowiedzieć równym gestem ust, ale upojona poradziłam sobie z nieco łagodniejszym wyrazem twarzy. Nie chciałam go urazić, choć czułam, że w tych okolicznościach jest to niemal pewne. – Nie chowam się, podążam wiernie u boku mego… towarzysza. Ma on moje słowo – ma mnie całą, moją duszę, moją obecność, moje… - Nie mogę odejść z tobą. Nawet na jeden taniec – wymówiłam jeszcze raz. – Nie dzisiaj – kiedy serce rozpala się tylko jednym możliwym pragnieniem, tylko jedną jedyną osobą. Czułam się zdezorientowana, nagle przytłoczona, niepewna jak nigdy i zgubiona. Jednocześnie też pewne śmiałe głosy jasno wskazywały mi kierunek. Arsentiy był moją drogą. Wonna łagodność podpowiedziała, że nie mogę tak zakończyć tej odmowy, że należało powiedzieć coś jeszcze. – Wybacz – wyraziłam ciszej, sięgając po słowo, które nigdy w podobnych okolicznościach nie wydostało się z moich ust. Mimo to życzyłam młodemu mężczyźnie, aby odnalazł odpowiednie towarzystwo i nie spędził tej letniej, rytualnej nocy w samotności. Czułam, że nikt z uczestników obrządku w tym momencie nie pragnął odosobnienia.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Polana Świetlików [odnośnik]16.04.23 18:14
Może to kadzidło, którego ostatnie opary docierały powoli do nozdrzy Marii, robiąc sobie w nich wygodne miejsce, legowisko niemal, sprawiło, że dziewczyna nie wzdrygnęła się na wzrok, którym obdarzyła ją starsza kuzynka. Zamiast tego zawiesiła szarozielone spojrzenie prosto w jej jasnych tęczówkach, w których wciąż — a może już? — tańczyły płomienie ognia. Ogień, ogień, ogień — on miał być głównym aktorem następujących dni. On i pierwsze plony, metafora życia i śmierci, sytości, i głodu, przed którym każdy ze zgromadzonych czarodziejów pragnął się ochronić.
— Nie chciałam cię przestraszyć — szepnęła łagodnie, przesuwając palce po kościstym ramieniu krewniaczki. W geście tym było zaskakująco wiele łagodności i spokoju, którymi Maria karmiła także swoich podopiecznych w pracy i poza nią. I chciała myśleć, że to właśnie to podejście, bez pytania o powód takiej reakcji, bez eskalacji zdarzeń sprawił, że Elvira niemal w mgnieniu oka zmieniła swe podejście, zamiast słów nagany wypuszczając z ust pocałunek, którego młodsza z blondynek w ogóle się nie spodziewała. Jedno mocniejsze mrugnięcie, drobne zadrżenie kącików ust, a potem tama oporu pękła. Druga z dłoni, dotychczas wolna sięgnęła do ust, które zaznaczone zostały brunatniejącą wraz z upływem czasu krwią reema. Opuszki palców dotknęły jej warg, przejęły frakcję posoki, na której dziewczę skupiło swój wzrok przez następne kilka chwil. Zupełnie nie rejestrując, że w tym samym czasie policzki pokrywają się jej kolejnymi warstwami pąsów. Zapytana o ich pochodzenie, zapewne próbowałaby wmówić wszystkim, że to wina płonącego niedaleko ogniska.
Dopiero kolejne słowa kuzynki wyrwały ją z tego dziwnego zamyślenia, słodko—metaliczny zapach, kwiaty i krzepnąca krew zakręciły jej w głowie.
— Lugh wygrał z Crom Dubh — powiedziała z dziwną mieszanką powagi i radości, brodą wskazując na pozostałości reema. Dała się pociągnąć w jej kierunku, z zaskakującą jak na siebie ciekawością oglądając trofeum Elviry. Po niedługiej egzaminacji uśmiechnęła się szerzej, rozpocznając, cóż to mogła być za część ciała stworzenia. Wiedza z zakresu opieki nad magicznymi stworzeniami wreszcie się opłaciła. — To kieł większy. Wiesz, że reemy zwykły tracić swoje stałe zęby wielokrotnie w ciągu życia? Zawsze odrastają im kolejne, w tym samym miejscu, ale nie mają tej samej budowy. Masz szczęście, ten służył mu do szarpania zdobyczy — choć w pewnym sensie przechwalała się wiedzą, mówiła w sposób miękki, wzrokiem wodząc między kłem a twarzą kuzynki, pokazując tym samym, jak duże zainteresowanie tym tematem przejawiała. Nauka o magicznych stworzeniach była przecież w szkole jedną z jej ulubionych, obok numerologii. Dlatego też, gdy wreszcie uklęknęła przy zwierzęciu, najpierw przesunęła dłonią po złotej sierści. Ciało było jeszcze lekko ciepłe, rogi dokładnie takie, jak w literaturze — olbrzymie, zdolne nie tylko do powalenia człowieka, ale pewnie także zabrania mu życia. Gdyby nie rozbabrane wnętrzności, niepełne już, wyglądałoby, że śpi. Że zbudzi się wraz z nadejściem świtu i znów ruszy w swą powolną wędrówkę, może zaprzężony przez jakiegoś rolnika, pomagając mu w pracach w polu.
O wielki Lugh, pozwól płomieniom ucztować w twej potędze, pozwól im tańczyćsłowa starej pieśni, której tekst znalazła także w trakcie swoich przygotowań, same spływały jej na język. Nie mogła stawiać oporu, nie mogła ich zatrzymać dla siebie. Tak trzeba było. To tradycja. Niech żyje słońce, niechaj trwa życie. Włócznio ognia, płoń tak jasno jak koło słoneczne na niebiewtedy też zgięła nogi, nie dbając chwilowo o to, że może pobrudzić swą białą sukienkę. Z pieśnią na ustach powoli wsunęła dłonie w miejsce rany. Włócznio ognia, płoń we mnie. O wielki Lugh...zacisnęła wreszcie palce na czymś twardym, czymś, co ustąpiło pod jej dotykiem i oderwało się od reszty umierającej tkanki. Dopiero wtedy podniosła się z kolan, obracając zdobycz w dłoniach z ciekawością. Taką też, zanurzoną w swoich myślach, spotkało ją pytanie Elviry. — Daleko mi do matki, z której mogłaby być dumna Tailtiu — przyznała, choć widać było, że robi to raczej niechętnie. Westchnęła cicho, zakładając kosmyk kręconych włosów za ucho. — Czemu? Bo to tradycja, oczywiście — odparła, jakby była to najbardziej oczywista z konkluzji, jednocześnie biorąc Elvirę pod ramię, aby obie powróciły bliżej ogniska, pozwalając innym spóźnialskim na wyłowienie swojej zdobyczy, a później pozostałym na przygotowanie mięsa do uczty.
— Postanowiłam poczytać — ciągnęła dalej, najwyraźniej pomimo krwi na rękach i ustach niezwykle wręcz rozpromieniona. Czy Elvira widziała ją jeszcze tak szczęśliwą i spokojną? Chyba nie. — We Francji nie uczyli nas o tych tradycjach. A to... przecież bardzo ważne, by nie zgubić swoich korzeni, prawda? — przechyliła głowę na bok, składając ją na bark kuzynki w geście pełnym zaufania. Z tej perspektywy Timothee, Varya i Arsentiy byli jeszcze lepiej widzialni. Wciąż ciężko było powiedzieć, co takiego tam się działo, zresztą — dzięki płomieniom co jakiś czas kontury ich sylwetek traciły na ostrości.
Z trudem odwróciła od nich wzrok, gdy usłyszała śmiech Elviry.
— To Timotheeodpowiedziała od razu; na boisku nie był lordem, a to przecież stamtąd znali się najlepiej, nie raz i nie dwa krzyżując sobie drogi. W mniej lub bardziej bolesny sposób, choć zazwyczaj w zgodzie z zasadami sportu. Celuję?spytała, zupełnie zbita z tropu. A jednak serce przyspieszyło swój rytm, policzek oparty na ramieniu zyskał na temperaturze. Dopiero po kilku kolejnych sekundach, po kolejnych słowach kuzynki przystanęła w miejscu, nadymając lekko policzki. — Nie wiem, o czym myślisz, ale na pewno jesteś w błędzie... — szepnęła ostatecznie, zwracając twarz w kierunku ognia. A nad ogniem, znów w stronę trójki, która zabrała jej uwagę wcześniej. Co za szczęśliwa dziewczyna, otoczona dwójką przystojnych młodych mężczyzn. To pewnie przez te kasztanowe włosy, łykające odblaski ognia tak, jakby to właśnie do niej należały. Odruchowo przesunęła dłonią po swoich włosach, najlepiej wyglądały przecież w samo południe, w ostrym świetle słońca lśniły się jak złoto. Teraz chyba brakowało im blasku.
— Dołączę później — odpowiedziała wreszcie, siląc się na uśmiech. Muzyka wzywała ją, a taniec to przecież część obrzędów, którymi tak bardzo się zainteresowała.
Mogła tańczyć w pojedynkę, to nie miało najmniejszego znaczenia. Nogi niosły ją same po okręgu wokół ogniska, z niespotykaną jak na nią pewnością. Celtyckie instrumenty wygrywały melodię idealną do pląsów. Pozwoliła sobie płynąć na ich fali — raz wznosząc ręce do góry, raz obracając się wokół swojej osi, raz przeskakując między krokami. Chwilo trwaj.


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Polana Świetlików [odnośnik]16.04.23 18:14
The member 'Maria Multon' has done the following action : Rzut kością


'Uczta' :
Polana Świetlików - Page 15 A3ITTo9

+
Celine Lovegood
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Polana Świetlików - Page 15 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Strona 15 z 19 Previous  1 ... 9 ... 14, 15, 16, 17, 18, 19  Next

Polana Świetlików
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach