Polana Świetlików
Strona 18 z 19 • 1 ... 10 ... 17, 18, 19
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Polana Świetlików
Na obrzeżach Londynu, pośrodku sosnowego lasku znajduje się polana z pozoru podobna do innych. Jednak żadna inna nie może pochwalić się tym, co ta. Przy bezwietrznej pogodzie, trochę wilgotnej (po deszczu), ciepłym wieczorem można trafić na prawdziwy spektakl wystawiany przez naturę. To właśnie to miejsce upodobały sobie świetliki, które letnią nocą latają nad polaną. To doprawdy zachwycający widok, każdy choć raz powinien być świadkiem lotu tych malutkich robaczków.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:17, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Rigel Black' has done the following action : Rzut kością
'Uczta' :
Punkty zostaną wpisane do karty postaci dopiero po przygotowaniu i spożyciu mięsa w osobnym wątku. Wątek należy zgłosić w aktualizacjach.
'Uczta' :
Adriana Tonks
Don't get up from the feast of life without paying for your share of it.
1 VIII 1958
1 VIII 1958
Muzyka unosiła się w powietrzu, tańczące sylwetki poruszały się zgrabnie, również pomiędzy długimi stołami i ławami można było ujrzeć osoby oddające się w pełni wykonywaniu ruchu zgodnych z nadanym odgórnie rytmem. Śmiechy biesiadników niosły się echem po całej polanie; uczta trwała w najlepsze, choć wielkie sacrum dobiegło końca kilka godzin temu. Ranek jeszcze się nie zbliżał wielkimi krokami, póki na stołach pełno było jadła i trunków, zabawa będzie trwała. Jakież to dziwne, że mnogość jedzenia i napitków podawanych w ramach wielkiego święta tak łatwo jednoczy ludzi, którzy to na co dzień niewiele mają ze sobą wspólnego. Znikły gdzieś wszystkie problemy, w tym wojenna zawierucha, umysły skupiały się wokół celebracji chwili obecnej. Obchody Brón Trogain były wyjątkowe i to dzięki tej wyjątkowości wszyscy odczuwali błogi nastrój – święta muszą być uroczyste i rzadkie, bo inaczej przestaną być świętami. Atmosfera była swobodna i tylko pojedyncze osoby zbliżające się mniej lub bardziej śmiało do kadzielnicy ustawionej w centrum tego wszystkiego składały ciche modły, już indywidualnie.
Sophos na polanie zjawił się po wszystkim, był prawdopodobnie jednym z nielicznych, którzy nie wzięli udziału w podniosłej ceremonii. Nie mógł znikąd wiedzieć co go ominęło, lecz nie było mu tęskno do widoku szczegółowego skórowania reema. Zapach pieczonego mięsa chyba już całkiem wsiąkł w trawę i drzewa, przeniknął wręcz do kości zgromadzonych czarodziejów i czarownic. Sophos zbliżył się do jednego z bogato nakrytych stołów i sięgnął po pierwszy z brzegu kielich z winem. Ledwie upił pierwszy łyk, a przy jego boku znalazła się stara wiedźma, która spojrzała mu w oczy. – Chodź za mną, a otrzymasz dary.
Nie odmówił jej, posłusznie ruszył po jej śladach wydeptanych już znacząco w trawie i tak oto stanął przed kadzielnicą, znając odpowiednie formuły do wypowiedzenia. Zrobił krok do przodu. – Błogosławiony niech będzie ten sezon, błogosławione światło złotego Lugh – rzekł z należytą powagą, nie odrywając spojrzenia od pozostawionych w misie kości. – Dlatego tak cenimy nasze święto oraz czas i pory, które nam posłałeś. Bo w nich uczysz, a w naszych przodkach uczymy się pracy i tradycji. – Wyciągnął prawą dłoń przed siebie i chwycił dar, który został mu obiecany przez wiekową wiedźmę. Zamierzał z jedną z kości w dłoni opuścić polanę.
| z tematu
Sophos Bulstrode
Zawód : asystent zarządcy kasyna Elizjum
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
we all wear masks
and the time comes when we cannot remove them without
removing some of our own skin
and the time comes when we cannot remove them without
removing some of our own skin
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Sophos Bulstrode' has done the following action : Rzut kością
'Uczta' :
Punkty zostaną wpisane do karty postaci dopiero po przygotowaniu i spożyciu mięsa w osobnym wątku. Wątek należy zgłosić w aktualizacjach.
'Uczta' :
Adriana Tonks
|1 sierpnia
Na miejsce przybyliśmy lekko po czasie, już po przemówieniu Deirdre i po oficjalnym otwarciu obchodów Brón Trogain. Częściowo żałowałem, że ominął nas rytuał ― sądząc po widoku rozciągniętej na słupie skóry reema, musiało być to doprawdy intrygujące wydarzenie.
Poprowadziłem Idun wzdłuż jednego z zastawionych suto stołów. W misach pyszniły się wypolerowane na błysk owoce, w dzbanach ― raz po raz lewitujących do opróżnionych kielichów ― chlupotało wino. Były także tradycyjnie okazałe bochenki chleba nakryte haftowanymi serwetami. Zatrzymałem się przy nich na moment, kontemplując zdobienia i ich ewentualną symbolikę, ale nie doszukałem się niczego ciekawego. Mój umysł zaczął odpływać w stronę kosztów, zwłaszcza wtedy, gdy wyłapałem na stole miskę oliwek. Drogie, rzadkie, zwłaszcza w obecnej dobie.
Ze stołu zabrałem dwa świeże kielichy wypełnione winem i jeden z nich podałem Idun. Razem staliśmy nieco na boku, z tej pozycji mogąc się rozeznać w tym, co dzieje się na polanie. Uczta trwała w najlepsze; dostrzegłem parę znajomych twarzy, przez chwilę obserwowałem jedną z młódek w zwiewnej sukience, zaraz potem zainteresowałem się starą wiedźmą krążącą od osoby do osoby. Część z nich wiodła w tłum, gdzieś w samo centrum polany, część raczyła tylko niewiele mówiącą wróżbą; udało mi się usłyszeć parę strzępków słów, nim zainteresowała się nami.
Początkowo tylko uniosłem brwi, ale nie sprzeciwiałem się jej woli. Odstawiłem kielich i kiedy już miałem oddalić się od małżonki, wiedźma dała jasny sygnał, że nie tylko mi jest pisane podejść do kadzielnicy. Wyciągnąłem zatem dłoń i porwałem Idun ze sobą, we dwójkę podeszliśmy bliżej. Otoczył nas dym; siwy, intensywnie pachnący jakąś ziołową mieszanką…
Zaciągnąłem się powietrzem. Przez myśl przemknęła mi myśl by spytać później Idun o to, czy rozpoznała poszczególne zioła, byłą w końcu w temacie lepiej rozeznana niż ja. Po wypowiedzeniu rytualnej formuły sięgnąłem do kadzielnicy, zanurzyłem dłoń w ciepłym popiele. Pod palcami wyczułem kanciasty kształt, jedną z kości ofiarowanego Lugh reema.
Na miejsce przybyliśmy lekko po czasie, już po przemówieniu Deirdre i po oficjalnym otwarciu obchodów Brón Trogain. Częściowo żałowałem, że ominął nas rytuał ― sądząc po widoku rozciągniętej na słupie skóry reema, musiało być to doprawdy intrygujące wydarzenie.
Poprowadziłem Idun wzdłuż jednego z zastawionych suto stołów. W misach pyszniły się wypolerowane na błysk owoce, w dzbanach ― raz po raz lewitujących do opróżnionych kielichów ― chlupotało wino. Były także tradycyjnie okazałe bochenki chleba nakryte haftowanymi serwetami. Zatrzymałem się przy nich na moment, kontemplując zdobienia i ich ewentualną symbolikę, ale nie doszukałem się niczego ciekawego. Mój umysł zaczął odpływać w stronę kosztów, zwłaszcza wtedy, gdy wyłapałem na stole miskę oliwek. Drogie, rzadkie, zwłaszcza w obecnej dobie.
Ze stołu zabrałem dwa świeże kielichy wypełnione winem i jeden z nich podałem Idun. Razem staliśmy nieco na boku, z tej pozycji mogąc się rozeznać w tym, co dzieje się na polanie. Uczta trwała w najlepsze; dostrzegłem parę znajomych twarzy, przez chwilę obserwowałem jedną z młódek w zwiewnej sukience, zaraz potem zainteresowałem się starą wiedźmą krążącą od osoby do osoby. Część z nich wiodła w tłum, gdzieś w samo centrum polany, część raczyła tylko niewiele mówiącą wróżbą; udało mi się usłyszeć parę strzępków słów, nim zainteresowała się nami.
Początkowo tylko uniosłem brwi, ale nie sprzeciwiałem się jej woli. Odstawiłem kielich i kiedy już miałem oddalić się od małżonki, wiedźma dała jasny sygnał, że nie tylko mi jest pisane podejść do kadzielnicy. Wyciągnąłem zatem dłoń i porwałem Idun ze sobą, we dwójkę podeszliśmy bliżej. Otoczył nas dym; siwy, intensywnie pachnący jakąś ziołową mieszanką…
Zaciągnąłem się powietrzem. Przez myśl przemknęła mi myśl by spytać później Idun o to, czy rozpoznała poszczególne zioła, byłą w końcu w temacie lepiej rozeznana niż ja. Po wypowiedzeniu rytualnej formuły sięgnąłem do kadzielnicy, zanurzyłem dłoń w ciepłym popiele. Pod palcami wyczułem kanciasty kształt, jedną z kości ofiarowanego Lugh reema.
close your eyes, pay the price for your paradise
Harlan Avery
Zawód : analityk finansowy, doradca nestora
Wiek : 44
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I know there will come a day
When red runs the river
OPCM : 7 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 21 +3
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Harlan Avery' has done the following action : Rzut kością
'Uczta' :
+
'Uczta' :
Adriana Tonks
Doskonale wiedziała, o czym musiał pomyśleć Harlan, gdy jego wzrok zatrzymał się na miseczce oliwek na dłużej; choć nie wyrzekł choćby słowa, niemalże usłyszała głos męża podający aktualną cenę tegoż rarytasu, taka uwaga mogłaby stanowić preludium do litanii kosztów rozpoczynających się właśnie obchodów Brón Trogain. Żeby więc uniknąć podobnych rozmów akurat teraz, zadbała o to, by przy odbieraniu z mężowskiej dłoni kielicha z winem musnąć ją nieco bardziej poufale, przemknąć opuszkami palców nie tylko po knykciach, ale i zahaczyć nimi o męski nadgarstek. Ten wieczór miał należeć do nich, kalkulacja przychodów i zysków musiała poczekać na swoją kolej. – Dziękuję – mruknęła miękko, bezzwłocznie unosząc kielich do wygiętych w uśmiechu ust. Polana rozbrzmiewała odgłosami charakterystycznymi dla uczty; śpiewem młódek, perlistym, zaprawionym procentami śmiechem, dźwiękiem obijających się o siebie sztućców. Miły to obrazek, dowód na to, że w umęczonych wojną czarodziejach wciąż żywe było pragnienie swobody i beztroski. Nim zdążyłaby zastanowić się nad tym, jak dokładnie przebiegł tknięty pierwotną magią rytuał, co wydarzyło się przed złożeniem ofiary z reema, albo też w trakcie tegoż obrządku, krążąca wśród ludzi wiedźma zwróciła uwagę na ich stojącą nieco z boku dwójkę. Z początku Idun myślała, że słowa i gesty wiekowej czarownicy zostały zarezerwowane jedynie dla Harlana, że tylko on podąży ku kadzielnicy, by wydobyć z niej... co właściwie?... wtedy jednak przedziwna kobieta wskazała i na nią, tym samym nie pozostawiając cienia wątpliwości. Bezwiednie odszukała wzrokiem zieleń oczu męża, by w ten sposób porozumieć się z nim bez słów. Ledwie chwilę później już kierowali się ku centrum polany wspólnie, bok przy boku.
Odczuwane do tej pory zapachy, rozrzedzone i mgliste, stały się bardziej intensywne, wyraźniejsze, a przy tym znajome. Bez trudu rozpoznała w zasnuwających ich oparach woń bergamotki, róży i waleriany. Jakież wybrano na tę okazję kadzidło? Nie wiedziała. Mogła jedynie przypuszczać. Harlan przetarł szlak, wtedy też nadeszła jej kolej na sięgnięcie do misy; z ust Idun spłynęły odpowiednie słowa, po czym jedynie z lekkim ociąganiem zanurzyła dłoń we wciąż ciepłym popiele, próbując wyłowić z niego jakiś kształt.
| 2xzt
Odczuwane do tej pory zapachy, rozrzedzone i mgliste, stały się bardziej intensywne, wyraźniejsze, a przy tym znajome. Bez trudu rozpoznała w zasnuwających ich oparach woń bergamotki, róży i waleriany. Jakież wybrano na tę okazję kadzidło? Nie wiedziała. Mogła jedynie przypuszczać. Harlan przetarł szlak, wtedy też nadeszła jej kolej na sięgnięcie do misy; z ust Idun spłynęły odpowiednie słowa, po czym jedynie z lekkim ociąganiem zanurzyła dłoń we wciąż ciepłym popiele, próbując wyłowić z niego jakiś kształt.
| 2xzt
Idun Avery
Zawód : znawczyni trolli, pasjonatka perfumiarstwa
Wiek : 37
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
a wolf is a wolf,
even in a cage,
even dressed in silk
OPCM : 2 +2
UROKI : 2 +1
ALCHEMIA : 11 +5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Idun Avery' has done the following action : Rzut kością
'Uczta' :
+
'Uczta' :
Adriana Tonks
| 01.08
Początek Bron Trogain był dla Yany z pewnością ciekawym doświadczeniem, odmiennym od tego, co pamiętała z dawniej odwiedzanych Festiwali Lata w Weymouth, w czasach, kiedy festiwal był jeden i pojawienie się tam nie rzucało na czystokrwistego czarodzieja podejrzeń o konszachty ze zdrajcami i szlamami, jak pewnie stałoby się teraz. Choć podziały obecne były zawsze, nie były aż tak wyraźne jak dziś, o czym świadczyło to, że wydarzenia celebrujące lato odbywały się aż dwa. I w obecnych czasach tylko na jednym wypadało się pojawić czarownicy czystej krwi z dobrej, konserwatywnej rodziny.
Mimo wszystko jej myśli pomknęły do poprzednich lat. Nawet kiedy jeszcze była uczennicą Hogwartu, to zawsze odwiedzała Weymouth ze starszym rodzeństwem i korzystała z tych atrakcji, które były dostępne dla osoby w jej wieku. Była ciekawa, czy i tutaj, w lasach Waltham, także będą podobne, czy może zupełnie inne. W nadchodzących dniach z pewnością będzie miała okazję się przekonać, co takiego przygotowali organizatorzy, ale już teraz było widać, że się postarali.
W powietrzu unosiły się świetliki, było słychać także muzykę i śpiewy, co dawało bardzo nastrojowe wrażenie i niosło ze sobą pewną magię. Żałowała, że nie mogła się tu pojawić z rodzeństwem w komplecie, ponieważ Elia i Fabian zginęli w tym roku. Zjawiła się więc w Waltham wraz z jedynym pozostałym przy życiu bratem, wraz z którym wysłuchała przemówienia rozpoczynającego obchody, ale po wszystkim trochę się zagadali i zostali z tyłu, przez co spóźnili się na początek rytuału z reemem. Zresztą, Yana miała wrażenie, że sam rytuał był skierowany bardziej do par, a ona przecież nie miała męża, narzeczonego ani nawet chłopaka. Mimo to trochę żałowała, że ominął ją sam rytuał, bo zawsze byłoby to jakieś nowe doświadczenie do przeżycia, ale po wszystkim wciąż mogła wziąć udział w uczcie i otrzymać kawałek upieczonego mięsa reema do zjedzenia, a także skorzystać z darów, które pozostały po rytuale. Zachęcona przez wiedźmę, przerwała konsumowanie owoców leżących na jednym ze stołów i podeszła do kadzielnicy, by zanurzyć w niej dłoń i zacisnąć palce na jednej z kości reema, które pozostały po rytuale. Wyciągnęła ją z popiołu i spojrzała na nią, by sprawdzić, co takiego jej się trafiło.
| zt.
Początek Bron Trogain był dla Yany z pewnością ciekawym doświadczeniem, odmiennym od tego, co pamiętała z dawniej odwiedzanych Festiwali Lata w Weymouth, w czasach, kiedy festiwal był jeden i pojawienie się tam nie rzucało na czystokrwistego czarodzieja podejrzeń o konszachty ze zdrajcami i szlamami, jak pewnie stałoby się teraz. Choć podziały obecne były zawsze, nie były aż tak wyraźne jak dziś, o czym świadczyło to, że wydarzenia celebrujące lato odbywały się aż dwa. I w obecnych czasach tylko na jednym wypadało się pojawić czarownicy czystej krwi z dobrej, konserwatywnej rodziny.
Mimo wszystko jej myśli pomknęły do poprzednich lat. Nawet kiedy jeszcze była uczennicą Hogwartu, to zawsze odwiedzała Weymouth ze starszym rodzeństwem i korzystała z tych atrakcji, które były dostępne dla osoby w jej wieku. Była ciekawa, czy i tutaj, w lasach Waltham, także będą podobne, czy może zupełnie inne. W nadchodzących dniach z pewnością będzie miała okazję się przekonać, co takiego przygotowali organizatorzy, ale już teraz było widać, że się postarali.
W powietrzu unosiły się świetliki, było słychać także muzykę i śpiewy, co dawało bardzo nastrojowe wrażenie i niosło ze sobą pewną magię. Żałowała, że nie mogła się tu pojawić z rodzeństwem w komplecie, ponieważ Elia i Fabian zginęli w tym roku. Zjawiła się więc w Waltham wraz z jedynym pozostałym przy życiu bratem, wraz z którym wysłuchała przemówienia rozpoczynającego obchody, ale po wszystkim trochę się zagadali i zostali z tyłu, przez co spóźnili się na początek rytuału z reemem. Zresztą, Yana miała wrażenie, że sam rytuał był skierowany bardziej do par, a ona przecież nie miała męża, narzeczonego ani nawet chłopaka. Mimo to trochę żałowała, że ominął ją sam rytuał, bo zawsze byłoby to jakieś nowe doświadczenie do przeżycia, ale po wszystkim wciąż mogła wziąć udział w uczcie i otrzymać kawałek upieczonego mięsa reema do zjedzenia, a także skorzystać z darów, które pozostały po rytuale. Zachęcona przez wiedźmę, przerwała konsumowanie owoców leżących na jednym ze stołów i podeszła do kadzielnicy, by zanurzyć w niej dłoń i zacisnąć palce na jednej z kości reema, które pozostały po rytuale. Wyciągnęła ją z popiołu i spojrzała na nią, by sprawdzić, co takiego jej się trafiło.
| zt.
Yana Blythe
Zawód : początkująca twórczyni talizmanów
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jeśli plan "A" nie wypali, to pamiętaj, że alfabet ma jeszcze 25 liter!
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15 +3
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
The member 'Yana Blythe' has done the following action : Rzut kością
'Uczta' :
+
'Uczta' :
Adriana Tonks
Pierwsza noc sierpnia kipiała od gorąca. Ciepło ogniska mieszało się z ciepłem powietrza, choć te powinno już ostygnąć, przynajmniej odrobinę, wszak słońce nad Waltham Forest znikło wcześniej, niż w innych częściach miasta. Klatka piersiowa damy, skryta pod materiałem granatowej szaty i wyszytego złotą nicią gorsetu, unosiła się i opadała prędko. Jej oddech był płytki, puls przyspieszony, a uścisk na dłoni towarzyszącej jej młodej kobiety — zaskakująco mocny.
— Nie sądzisz, że okropnie tu duszno, Vesno? — spytała, unosząc spojrzenie wyżej, ogniskując je w samym centrum szarości tęczówek przybierających momentami — na szczęście nie teraz — niebieskie tony. Głos młodej damy drżał w niestandardowej dla niej niepewności, dlatego także ściszyła go stosownie, wrażliwa na percepcję mijających je osób. Nie lubiła tłumów, zwykła unikać ich z dwóch prostych powodów: ceniła sobie przestrzeń osobistą, luksus, który był tym bardziej dostępny, im czyjaś sakiewka ważyła więcej, a także, idąc za motywem sakiewki, doskonale wiedziała, że była idealnym celem dla złodziei. Prezentowała się bogato, nie kryła swego pochodzenia, ale również była ledwie młodocianą panienką, przez dorosłych mężczyzn postrzeganą na równi z dwunastolatkami, w dodatku taką, która samą kruchością swojej sylwetki wzbudzała myśl, że nie będzie stawiać zbyt wielkiego oporu. Dzisiaj jednak powietrze było ciężkie także od mnogości oddechów, mieszało się z dymem, zapachami palonych ziół, kwietnych wianków, które podarowały im dwie młode dziewczyny. Ten ze złotymi kłosami pasował Vesnie w sposób, którego nigdy wcześniej nie mogła przewidzieć. Niezaznajomiona z tradycjami ludu Słowian nie miała do tej pory impulsu, aby nawet zastanowić się nad przysiądnięciem nad tradycjami, wśród których wzrosła jej najbliższa uzdrowicielka. Dzisiaj jednak było w niej coś niemalże boskiego, lecz energia, która towarzyszyła pannie Krum wychodziła daleko poza panteony bóstw znanych samej Hypatii. I jej skronie zdobił przecież wieniec, woń świeżo zerwanych ziół, kwiatów i zboża powinna uspokajać, ale zamiast tego wprowadzała ją w przedziwne napięcie.
— Do twarzy ci w tym wianku — powiedziała wreszcie, posyłając swej towarzyszce ciepły uśmiech. Gdyby były teraz same, gdzieś w komnatach Pallas Manor, złożyłaby na jej ramieniu swoją głowę, przystanęła w miejscu i westchnęła, pragnąc przez chociaż krótki czas złapać odrobinę spokoju. Ale nie dzisiaj, nie dzisiaj. Dziś niemalże zostały świadkami czegoś wielkiego, czegoś, do czego prowadziła spora już kolejka ludu Londynu i okolic, oświetlana blado przez unoszące się leniwie wokół nich świetliki.
— Słyszałaś kiedyś o Brón Trogain? To jedno z trzech jesiennych świąt Celtów — jak prosto było przekierować swą uwagę od obezwładniającego poczucia duszności do historii, do osobiście wybranej domeny. Skoro Vesna towarzyszyła jej w festiwalu, powinna mieć przynajmniej mgliste pojęcie o jego korzeniach, znaczeniu dla ludu, tego, co miał przynieść mieszkańcom wymęczonej wojną ziemi. — To święto Lugh, boga słońca i jego przybranej matki, Tailtiu. Święto zbiorów, plonów, ale też płodności. Czas na złożenie podziękowań Matce Ziemi, Matce nas Wszystkich, wszystkim matkom świata... — ostatnie słowa wybrzmiały szczególnie słabo, a sama Hypatia momentalnie zachwiała się na nogach. Tylko mocniejszy uchwyt na ramieniu Vesny pozwolił jej na utrzymanie równowagi. Starała się nie myśleć o matce. O jej włosach, jaśniejszych od tych, które podarowała córce, zbitych w mocne loki. O zielonych oczach, tych samych, co jej własne. O dłoniach, którymi złapała te siedmioletnie. Starała się nie myśleć, dlatego też z każdym kolejnym dniem zdawała sobie sprawę z przerażającego faktu. Nie pamiętała jej twarzy. Nie pamiętała nawet zarysu figury. Gdyby Charlotte Crouch zjawiła się teraz przed nią, zmaterializowała wśród tłumu, nie poznałaby jej. Własnej matki.
— Widzisz tych ludzi? — spytała wreszcie, po chwili ciszy, w trakcie której nawet nie zająknęła się o swojej powracającej słabości. Gdyby Vesna pragnęła sięgnąć po któreś z zaklęć, Hypatia gotowa była do uniesienia dłoni, znaku, że sobie poradzi. Była inna od matki. Silniejsza pomimo słabości. Wreszcie sama skupiła się na mijających je osobach, większość z nich miała dłonie ubrudzone czymś ciemnym, rdzawym, niektórzy podobne plamy mieli także na twarzy, w szczególności w okolicy ust. Im bardziej posuwały się w kolejce, tym bardziej wyrazisty stawał się pewien, dobrze znany obu młodym kobietom zapach.
Krew.
— Słyszałam, że złożono w ofierze reema. Sięgniemy jego szczątków, Vesno, tak jak nakazał angielski obyczaj. Cokolwiek z nich trafi w nasze ręce, pomoże nam w przyszłości.
These things that you're after, they can't be controlled.
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
Hypatia Crouch
Zawód : debiutantka
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
divinity will stain your fingers and mouth like a pomegranate. it will swallow you whole and spit you out,
wine-dark and wanting.
wine-dark and wanting.
OPCM : 5 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 2 +3
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Jasnowidz
Neutralni
Choć otaczała się mgiełką tajemnicy, przyciągającą wzrok i wywołującą zainteresowanie zarówno ze strony obcych, jak i bliskich, Vesna była jak delikatna płatki mgły, która potrafiła rozproszyć się w mgnieniu oka, ujawniając swoje prawdziwe oblicze. Była mistrzynią w wytyczaniu granic, subtelnie oddzielając obowiązki od osobistych tajemnic. W tej chwili, stojąc obok swojej młodszej towarzyszki, przejęła kontrolę nad sytuacją, jak wprawny kapitan kierujący statecznym okrętem przez spokojne wody. Jej obecność była wsparciem, które pozwalało na spokojne przemieszczanie się przez nieznane obszary, zachowując równowagę i pewność siebie. W pełnym skupieniu Vesna wsłuchiwała się w słowa młodszej dziewczyny, czując pod swoimi dłońmi delikatne drżenie jej ramienia. Zatroskane spojrzenie ukryte głęboko w jej oczach świadczyło o niepokoju, jaki budził się w sercu. Gdyby mogła cofnąć czas, uniknęłaby wystawienia Hypatii na niebezpieczeństwo, które groziło gorącym promieniowaniem słońca tego dnia. Niemal instynktownie przesuwała swój wzrok między otoczeniem a stanem zdrowia swojej pani, gotowa do interwencji w każdej chwili, gdyby tylko pojawiła się taka potrzeba. Mimo że była jedynie uczennicą cenionej uzdrowicielki i zielarką po matce, kładła dobro pacjenta ponad swoje własne życie i zdrowie. To właśnie w tych momentach przejawiała się jej prawdziwa siła i oddanie.
- Powinnaś usiąść, należycie odpocząć dłuższą chwilę. Wręcz proszę - zaszepnęła taktownie, by nikt nie usłyszał ich wymiany subtelnych zdań. Choć najczęściej w ich cudacznym duecie, to właśnie jej lady mawiała. W sercu tkwiła frustracja spowodowana barierami językowymi, które codziennie napotykała. Mimo że miała doświadczenie z innymi językami, angielski sprawiał jej wiele trudności. Był jak wierzchołek góry lodowej, tylko niewielka część widoczna na powierzchni, podczas gdy reszta pozostawała ukryta pod wodą. Mimo że starała się uspokajać i uczyć z cierpliwością, nie mogła ukryć bólu serca spowodowanego swoją własną niemocą w posługiwaniu się językiem obcym. Jej akcent zdradzał jej pochodzenie spoza tutejszych kręgów, co sprawiało, że czuła się jeszcze bardziej obca i odizolowana. Wiedziała, że potrzeba będzie wiele lat, aby coś się zmieniło, jeśli w ogóle. - Do twarzy? Piękniej Twe oblicze wygląda, tak zdrowo i promiennie, lady.
Bez żadnych uciążliwych chorób, skryła resztę swoich myśli w swym umyśle, chroniąc je przed byciem wyeksponowanymi w świetle dziennym. To było bezpieczne miejsce, gdzie mogła zabezpieczyć swoje wewnętrzne rozterki od zewnętrznego świata. Nikły rumieniec na jej twarzy został zakamuflowany, gdy odwróciła się i spojrzała w dal, przypatrując się mijającym ludziom. Kultury ludowe i stare obyczaje nie różniły się znacząco od tych, które kochała w bułgarskiej codzienności latem. Wspominała, jak splatała wianki, pragnąc, aby były jeszcze piękniejsze niż te z poprzednich lat. Starannie składała grube warkocze, by podczas tańca unosiły się pod jej dyktando, synchronizując się z nagłą zmianą ruchu. To było miejsce, gdzie czuła się sobą, gdzie mogła wyrażać siebie swobodnie. Jednak tutaj, w obcym miejscu, zachowywała się zupełnie inaczej, ukrywając swoje prawdziwe ja pośród wewnętrznych murów. To sprawiało, że jej serce bolało. Zastanawiała się, ile straciła z samej siebie w ciągu tych miesięcy. To była bolesna refleksja, która dręczyła ją w samotności jej myśli.
- Mamy wiele wspólnych obyczajów bądź podobne aspekty - spostrzegła ze swoistą ulgą w głosie, słuchając się w uspokajający ton jej głosu. Choć to przeważnie ona śpiewała im ciche piosenki pośród ich codzienności i obowiązków, to ton głosu w angielskiej mowie uspokajał nerwy panny Krum. Choć często musiała się jeszcze domyślać, co znaczyły konteksty słów, słuchała. Wielbiła, gdy poza wzrokiem innych, mogły pozwolić sobie na zachowanie bez sztywnych ram etykiety tutejszych elit, które bacznie obserwowała. Zresztą dobre serce Hypatii wyjawiło jej mankamenty, których sama nie zrozumiała. Były dla niej czymś nowym, ukazujące niekiedy zagubienie w szarości oczu. - Wśród czerwcowych dni obchodzimy obyczaj zwany Enyovden lub Święto św. Jana Chrzciciela, jak mawiają niemagiczni.
Na chwilę zatrzymała swój krok, aby pozwolić swojej panience odpocząć. Spojrzała na nią troskliwie, zauważając bladość jej cery. Choć dla samej Vesny obecne upały były czymś niezwykłym i idealnym elementem letnich dni, dla Hypatii wyglądały na bardzo męczące. Zawsze wielbiła pory roku, w których przyroda triumfowała nad śmiercią i szarością, zwiastując kolejne odrodzenie. To był triumf Matki Natury, potężnej i nieprzewidywalnej siły. Była ona zarazem miłosierna i bezwzględna, obdarzająca życiem, ale czasem także pozbawiająca go. Ta dualność sprawiała, że świat był pełen tajemnic i niespodzianek, a czuła się blisko samego rdzenia tej boskiej harmonii.
- Zbierać należy wtedy zioła lecznicze, które uważane są za szczególnie skuteczne w tej porze roku. Tworzyliśmy wianki - jej ukochane zajęcie, choć pośród nowej rzeczywistości nie odnosiła się z tym zbyt powszechnie. Nie zamierzała, brat tak dostatecznie chronił ją przed plotkami, które pewnego razu usłyszała. Szepty atakujące jej pochodzenie, że była obca, gdy zniszczyła im obraz piękna językiem rodzimym, jaki użyła podczas tamtej wyprawy w głąb nieznanych hrabstw z Niko. - Gdzieś indziej wychodzić trzeba pośród dojrzewające łany i rzucić wianek w górę, u nas pośród górskiej codzienności… Puszczałam wianek na wodzie jeziora, znaczyły oczyszczenie duszy i ciała oraz zapewnieniem dobrobytu.
Zamilkła, słysząc o znacząco morderczej ofierze, mającej ułaskawić tutejszych bogów, przestrzeń wokół niej napełniła się ciszą. Subtelnie się skrzywiła, obserwując odchodzących od rytuału ludzi, których oblicza zdobiła swoista ulga, choć ich dłonie były jeszcze skażone posoką krwi i wnętrznościami. Czy ona też musiała to uczynić? Wyobrażała sobie to święto podobne do tych, które zapamiętała. Pragnęła wprowadzić uśmiech na towarzyszkę swej panienki, wprowadzając nastrój miły i szczęście. A jednak zdziwiła się, gdy śmiało powzięła kroki w tamtejszą stronę, była pewna swego. Jak zawsze, podziwiała to w niej, gdy sama Vesnka porzuciła to po dotarciu na obczyznę. Matko Natury i Życia, proszę Cię o wybaczenie za moje grzechy. Wybacz mi za popełnione kradzieże, za każde ubrudzenie moich dłoni w Twoim świętym obliczu. Proszę Cię, przyjmij moją pokutę i obdarz mnie siłą, bym mógł szlachetnie służyć Twojej woli, przeszło jej przez myśl, gdy kierowana przez starą kobiecinę, wypowiedziała należyte słowa na głos. Dłoń niepewnie wkradzła w kadzielnie, czując pod opuszkami palców miękkość bebechów i tak znany zapach krwi. Jakże okropne to było, bolesne, gdy poświęcono życie niewinnego stworzenia.
- Powinnaś usiąść, należycie odpocząć dłuższą chwilę. Wręcz proszę - zaszepnęła taktownie, by nikt nie usłyszał ich wymiany subtelnych zdań. Choć najczęściej w ich cudacznym duecie, to właśnie jej lady mawiała. W sercu tkwiła frustracja spowodowana barierami językowymi, które codziennie napotykała. Mimo że miała doświadczenie z innymi językami, angielski sprawiał jej wiele trudności. Był jak wierzchołek góry lodowej, tylko niewielka część widoczna na powierzchni, podczas gdy reszta pozostawała ukryta pod wodą. Mimo że starała się uspokajać i uczyć z cierpliwością, nie mogła ukryć bólu serca spowodowanego swoją własną niemocą w posługiwaniu się językiem obcym. Jej akcent zdradzał jej pochodzenie spoza tutejszych kręgów, co sprawiało, że czuła się jeszcze bardziej obca i odizolowana. Wiedziała, że potrzeba będzie wiele lat, aby coś się zmieniło, jeśli w ogóle. - Do twarzy? Piękniej Twe oblicze wygląda, tak zdrowo i promiennie, lady.
Bez żadnych uciążliwych chorób, skryła resztę swoich myśli w swym umyśle, chroniąc je przed byciem wyeksponowanymi w świetle dziennym. To było bezpieczne miejsce, gdzie mogła zabezpieczyć swoje wewnętrzne rozterki od zewnętrznego świata. Nikły rumieniec na jej twarzy został zakamuflowany, gdy odwróciła się i spojrzała w dal, przypatrując się mijającym ludziom. Kultury ludowe i stare obyczaje nie różniły się znacząco od tych, które kochała w bułgarskiej codzienności latem. Wspominała, jak splatała wianki, pragnąc, aby były jeszcze piękniejsze niż te z poprzednich lat. Starannie składała grube warkocze, by podczas tańca unosiły się pod jej dyktando, synchronizując się z nagłą zmianą ruchu. To było miejsce, gdzie czuła się sobą, gdzie mogła wyrażać siebie swobodnie. Jednak tutaj, w obcym miejscu, zachowywała się zupełnie inaczej, ukrywając swoje prawdziwe ja pośród wewnętrznych murów. To sprawiało, że jej serce bolało. Zastanawiała się, ile straciła z samej siebie w ciągu tych miesięcy. To była bolesna refleksja, która dręczyła ją w samotności jej myśli.
- Mamy wiele wspólnych obyczajów bądź podobne aspekty - spostrzegła ze swoistą ulgą w głosie, słuchając się w uspokajający ton jej głosu. Choć to przeważnie ona śpiewała im ciche piosenki pośród ich codzienności i obowiązków, to ton głosu w angielskiej mowie uspokajał nerwy panny Krum. Choć często musiała się jeszcze domyślać, co znaczyły konteksty słów, słuchała. Wielbiła, gdy poza wzrokiem innych, mogły pozwolić sobie na zachowanie bez sztywnych ram etykiety tutejszych elit, które bacznie obserwowała. Zresztą dobre serce Hypatii wyjawiło jej mankamenty, których sama nie zrozumiała. Były dla niej czymś nowym, ukazujące niekiedy zagubienie w szarości oczu. - Wśród czerwcowych dni obchodzimy obyczaj zwany Enyovden lub Święto św. Jana Chrzciciela, jak mawiają niemagiczni.
Na chwilę zatrzymała swój krok, aby pozwolić swojej panience odpocząć. Spojrzała na nią troskliwie, zauważając bladość jej cery. Choć dla samej Vesny obecne upały były czymś niezwykłym i idealnym elementem letnich dni, dla Hypatii wyglądały na bardzo męczące. Zawsze wielbiła pory roku, w których przyroda triumfowała nad śmiercią i szarością, zwiastując kolejne odrodzenie. To był triumf Matki Natury, potężnej i nieprzewidywalnej siły. Była ona zarazem miłosierna i bezwzględna, obdarzająca życiem, ale czasem także pozbawiająca go. Ta dualność sprawiała, że świat był pełen tajemnic i niespodzianek, a czuła się blisko samego rdzenia tej boskiej harmonii.
- Zbierać należy wtedy zioła lecznicze, które uważane są za szczególnie skuteczne w tej porze roku. Tworzyliśmy wianki - jej ukochane zajęcie, choć pośród nowej rzeczywistości nie odnosiła się z tym zbyt powszechnie. Nie zamierzała, brat tak dostatecznie chronił ją przed plotkami, które pewnego razu usłyszała. Szepty atakujące jej pochodzenie, że była obca, gdy zniszczyła im obraz piękna językiem rodzimym, jaki użyła podczas tamtej wyprawy w głąb nieznanych hrabstw z Niko. - Gdzieś indziej wychodzić trzeba pośród dojrzewające łany i rzucić wianek w górę, u nas pośród górskiej codzienności… Puszczałam wianek na wodzie jeziora, znaczyły oczyszczenie duszy i ciała oraz zapewnieniem dobrobytu.
Zamilkła, słysząc o znacząco morderczej ofierze, mającej ułaskawić tutejszych bogów, przestrzeń wokół niej napełniła się ciszą. Subtelnie się skrzywiła, obserwując odchodzących od rytuału ludzi, których oblicza zdobiła swoista ulga, choć ich dłonie były jeszcze skażone posoką krwi i wnętrznościami. Czy ona też musiała to uczynić? Wyobrażała sobie to święto podobne do tych, które zapamiętała. Pragnęła wprowadzić uśmiech na towarzyszkę swej panienki, wprowadzając nastrój miły i szczęście. A jednak zdziwiła się, gdy śmiało powzięła kroki w tamtejszą stronę, była pewna swego. Jak zawsze, podziwiała to w niej, gdy sama Vesnka porzuciła to po dotarciu na obczyznę. Matko Natury i Życia, proszę Cię o wybaczenie za moje grzechy. Wybacz mi za popełnione kradzieże, za każde ubrudzenie moich dłoni w Twoim świętym obliczu. Proszę Cię, przyjmij moją pokutę i obdarz mnie siłą, bym mógł szlachetnie służyć Twojej woli, przeszło jej przez myśl, gdy kierowana przez starą kobiecinę, wypowiedziała należyte słowa na głos. Dłoń niepewnie wkradzła w kadzielnie, czując pod opuszkami palców miękkość bebechów i tak znany zapach krwi. Jakże okropne to było, bolesne, gdy poświęcono życie niewinnego stworzenia.
Vesna Krum
Zawód : adeptka sztuki uzdrawiania, imigrantka
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Słodka miłości, jak płatki letniego kwiatu - piękna, lecz ulotna. Chwytajmy te chwile z sercem, zanim wiatr czasu je rozniesie.
OPCM : 5 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 12 +3
TRANSMUTACJA : 3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
The member 'Vesna Krum' has done the following action : Rzut kością
'Uczta' :
+
'Uczta' :
Adriana Tonks
Od dziecka wpajano jej, żeby nigdy nikomu nie ufała zbyt szybko, zbyt prosto. Zaufanie w ich świecie, świecie rozbudzającym wyobraźnię pospólstwa wizjami nieskrępowanego bogactwa, wystawnych bali i stołów uginających się pod najwyższej jakości jedzeniem na srebrnych talerzach, było jedną z najdroższych walut. Stąpając po pajęczej sieci powiązań, gdzie jeden nieodpowiedni ruch mógł szarpnąć delikatnymi ściegami, niszcząc jej strukturę ponad możliwości naprawy. Nie należy ufać tym, którym się płaci, mawiała jej babka, zazwyczaj miewając rację. I Hypatia pragnęła podążać tą ścieżką, oddzielając zażyłości prywatne od tych, które najpełniej błyszczały w blasku złotych i srebrnych monet. Pewna subtelność Vesny, jej troska — Hypatia pragnęła myśleć, że była tylko performatywna, bo tego od niej wymagano i za to płacono — w umyśle młodej damy poczynała przesuwać te granice, przede wszystkim w chwilach takich jak ta. Szept młodej adeptki uzdrowicielstwa, ubrany w uroczo jeszcze ograniczony zasób słów jej angielszczyzny potrafił zmiękczyć jej serce niezwykle skutecznie. Działo się to właściwie za każdym razem, gdy Vesna podejmowała próby porozumiewania się z lady Crouch w języku, który nie był jej aż tak bliski. W umyśle Hypatii pojawił się nawet pewien pomysł — powinna poznać przynajmniej podstawy bułgarskiego, przede wszystkim z szacunku do Vesny Krum, jej umiejętności, które cedowała dla niej, na rzecz jej dobrego samopoczucia. Czasami drobne gesty znaczyły przecież więcej, niż pospolite pochwały.
— Usiądziemy, gdy trafimy na miejsce — my, razem; ton Hypatii, choć jak zwykle utrzymany w wyuczonej tonacji grzecznej i niemalże spolegliwej, zawierał w sobie wyraźne nuty żądania. Dołączysz do mnie, Vesno. Nie wypada mi odpoczywać samej. Kącik ust drgnął w zapraszającym do wzięcia udziału w drobnym układzie uśmiechu. Nie spodziewała się oporu, przynajmniej nie gwałtownego i nie zaciętego. Urok osobisty lady Crouch to jedno, zmysł uzdrowicielski drugie, zaś sakiewka z wypłatą — trzecie.
Dłoń, spoczywająca wcześniej na nadgarstku Vesny, przesunęła się na moment, wyżej przedramienia. Przywykła do komplementów, także tych niekoniecznie zgodnych z prawdą, gdy kierowali je mężczyźni. Otrzymać jednak dobre słowo od innej kobiety znaczyło zdecydowanie więcej. Przymknęła więc na moment oczy, zarówno aby dać odpowiednią przestrzeń pannie Krum, czyżby jej poliki zarumieniły się nieco?, ale i samodzielnie przeżyć tę drobną chwilę przyjemności. Bez zastanawiania się, gdzie leżały powody takiego, a nie innego zachowania, ten jeden raz pragnąc przyjąć coś takim, jakie było. Po prostu.
Powieki uniosły się leniwie, gdy jej towarzyszka ponownie zabrała głos. Zielone spojrzenie zogniskowało się na jej twarzy, zaintrygowane spostrzeżeniem o podobieństwie, lub też wspólnocie obyczajów. Laik gotów był wzburzyć się na podobne stwierdzenie, zwłaszcza ten, który podzielał propagowane w rodzie Crouch myślenie o swej, a zatem także angielskiej, nadrzędności kulturowej. Na szczęście synowie i córy Surrey i Middlesexu rzadko kiedy nie bywali biegli w historii, tak Anglii, jak i świata. Teoria kolebki ludzkości mogła wyjaśnić całe zagadnienie w kilka zdań, ale Hypatia była ciekawa tego, co dalej. Co ze swojej kultury pragnęła przekazać jej Vesna. Było w tym coś... niemalże intymnego.
Dlatego zgodziła się na chwilę spoczynku, wbrew swym wcześniejszym słowom. Znów przymknęła powieki, tym razem skupiając się tylko na uregulowaniu swego oddechu — ćwiczyły to z Vesną nie raz, na wszelki wypadek.
— Wianki? — spytała wreszcie, słabym tonem, jakby nie pochodził on z jej ciała, ale duszy, rozproszonej w cieple wieczornego powietrza, może wydobytym z płomieni niedalekiego ogniska. — Jak to dobrze, że w Anglii pewne tradycje przybierają inną formę — wydawało się, że wraca. Do życia, do Vesny, do siebie. Sylwetka lady Hypatii wróciła do charakterystycznego dla dam wyprostu, podbródek uniósł się wyżej, lecz nie patrzyła już na swą towarzyszkę, a na ludzi skupionych wokół reema. Nie zostało im wiele z tej specyficznej pielgrzymki. — Przez cały festiwal panny mogą pleść wianki i rzucić je na jezioro, jest niedaleko. Kawalerowie rzucają się po nie w toń, a gdy wyłowią, panna zwykła podziękować za bohaterski wysiłek tańcem — sama nigdy tego nie robiła, nie dlatego, że choroba zwykła krzyżować jej plany, ale dlatego, że dopiero w tym roku mogła być traktowana poważnie w swym panieństwie. Po ukończeniu szkoły czekał ją jeszcze rok debiutancki, pełen wyzwań, ale jedyny, aby pokazać światu całą swą wartość, nim prędzej czy później przyjdzie na nią czas. Na bitwy o życie stoczone w łożu macierzyńskim, do tego była przeznaczona. — Mogę cię tam zaprowadzić, jeżeli będziesz miała takie życzenie. — dodała, pragnąc odwrócić uwagę Vesny od ludzi, których wcześniej jej wskazała. Nie spodziewała się, że ta obserwacja, wspomnienie rytualistycznego zabicia magicznego stworzenia wywoła w niej taką reakcję. Podobny zabieg był przecież typowy dla kultury Celtów, wyglądało na to, że tu rozpoczynała się seria różnic względem typowo bułgarskiego spojrzenia na ofiarę dla bóstwa. Pozwoliła sobie znów zmienić ułożenie dłoni, tym razem splatając ze sobą ich palce. Ścisnęła je lekko, w pokrzepiającej intencji.
— Nie musisz tego robić — szepnęła z pełną powagą. Nie będzie jej oceniać, nikt tutaj nie śmie tego zrobić. Chciała, aby starsza czuła, że była w towarzystwie lady Hypatii bezpieczna. Gdy odwracały się plecami, pospólstwo mogło mówić to, co im się żywnie podobało. Lecz tak długo, jak Vesna znajdowała się pod protekcją nie tylko Hypatii, ale też rodu Crouch, tak długo jej mocodawczyni pragnęła zrobić wszystko, aby nie spadł jej nawet przysłowiowy włos z głowy.
Wyplątała się wreszcie z własnoręcznie zbudowanego uścisku, gdy zbliżyły się do truchła reema. Oddała swą dłoń starej kobiecie, aby ta poprowadziła ją w miejsce, w którym miała sięgnąć trzewi wielkiego byka. Powstrzymując narastające wrażenie obrzydliwości, wszak znajomość kultury to jedno, branie w niej udziału drugie, sięgnęła w głąb, odnajdując wśród nich coś twardego.
Powstała, prędko wyglądając swej towarzyszki. Była dzielna, dała radę, spisała się znakomicie. Należała się jej nagroda.
— Chodźmy stąd. Znam miejsce, które spodoba Ci się zdecydowanie bardziej.
| Vesna i Hypatia z/t, idziemy tutaj
— Usiądziemy, gdy trafimy na miejsce — my, razem; ton Hypatii, choć jak zwykle utrzymany w wyuczonej tonacji grzecznej i niemalże spolegliwej, zawierał w sobie wyraźne nuty żądania. Dołączysz do mnie, Vesno. Nie wypada mi odpoczywać samej. Kącik ust drgnął w zapraszającym do wzięcia udziału w drobnym układzie uśmiechu. Nie spodziewała się oporu, przynajmniej nie gwałtownego i nie zaciętego. Urok osobisty lady Crouch to jedno, zmysł uzdrowicielski drugie, zaś sakiewka z wypłatą — trzecie.
Dłoń, spoczywająca wcześniej na nadgarstku Vesny, przesunęła się na moment, wyżej przedramienia. Przywykła do komplementów, także tych niekoniecznie zgodnych z prawdą, gdy kierowali je mężczyźni. Otrzymać jednak dobre słowo od innej kobiety znaczyło zdecydowanie więcej. Przymknęła więc na moment oczy, zarówno aby dać odpowiednią przestrzeń pannie Krum, czyżby jej poliki zarumieniły się nieco?, ale i samodzielnie przeżyć tę drobną chwilę przyjemności. Bez zastanawiania się, gdzie leżały powody takiego, a nie innego zachowania, ten jeden raz pragnąc przyjąć coś takim, jakie było. Po prostu.
Powieki uniosły się leniwie, gdy jej towarzyszka ponownie zabrała głos. Zielone spojrzenie zogniskowało się na jej twarzy, zaintrygowane spostrzeżeniem o podobieństwie, lub też wspólnocie obyczajów. Laik gotów był wzburzyć się na podobne stwierdzenie, zwłaszcza ten, który podzielał propagowane w rodzie Crouch myślenie o swej, a zatem także angielskiej, nadrzędności kulturowej. Na szczęście synowie i córy Surrey i Middlesexu rzadko kiedy nie bywali biegli w historii, tak Anglii, jak i świata. Teoria kolebki ludzkości mogła wyjaśnić całe zagadnienie w kilka zdań, ale Hypatia była ciekawa tego, co dalej. Co ze swojej kultury pragnęła przekazać jej Vesna. Było w tym coś... niemalże intymnego.
Dlatego zgodziła się na chwilę spoczynku, wbrew swym wcześniejszym słowom. Znów przymknęła powieki, tym razem skupiając się tylko na uregulowaniu swego oddechu — ćwiczyły to z Vesną nie raz, na wszelki wypadek.
— Wianki? — spytała wreszcie, słabym tonem, jakby nie pochodził on z jej ciała, ale duszy, rozproszonej w cieple wieczornego powietrza, może wydobytym z płomieni niedalekiego ogniska. — Jak to dobrze, że w Anglii pewne tradycje przybierają inną formę — wydawało się, że wraca. Do życia, do Vesny, do siebie. Sylwetka lady Hypatii wróciła do charakterystycznego dla dam wyprostu, podbródek uniósł się wyżej, lecz nie patrzyła już na swą towarzyszkę, a na ludzi skupionych wokół reema. Nie zostało im wiele z tej specyficznej pielgrzymki. — Przez cały festiwal panny mogą pleść wianki i rzucić je na jezioro, jest niedaleko. Kawalerowie rzucają się po nie w toń, a gdy wyłowią, panna zwykła podziękować za bohaterski wysiłek tańcem — sama nigdy tego nie robiła, nie dlatego, że choroba zwykła krzyżować jej plany, ale dlatego, że dopiero w tym roku mogła być traktowana poważnie w swym panieństwie. Po ukończeniu szkoły czekał ją jeszcze rok debiutancki, pełen wyzwań, ale jedyny, aby pokazać światu całą swą wartość, nim prędzej czy później przyjdzie na nią czas. Na bitwy o życie stoczone w łożu macierzyńskim, do tego była przeznaczona. — Mogę cię tam zaprowadzić, jeżeli będziesz miała takie życzenie. — dodała, pragnąc odwrócić uwagę Vesny od ludzi, których wcześniej jej wskazała. Nie spodziewała się, że ta obserwacja, wspomnienie rytualistycznego zabicia magicznego stworzenia wywoła w niej taką reakcję. Podobny zabieg był przecież typowy dla kultury Celtów, wyglądało na to, że tu rozpoczynała się seria różnic względem typowo bułgarskiego spojrzenia na ofiarę dla bóstwa. Pozwoliła sobie znów zmienić ułożenie dłoni, tym razem splatając ze sobą ich palce. Ścisnęła je lekko, w pokrzepiającej intencji.
— Nie musisz tego robić — szepnęła z pełną powagą. Nie będzie jej oceniać, nikt tutaj nie śmie tego zrobić. Chciała, aby starsza czuła, że była w towarzystwie lady Hypatii bezpieczna. Gdy odwracały się plecami, pospólstwo mogło mówić to, co im się żywnie podobało. Lecz tak długo, jak Vesna znajdowała się pod protekcją nie tylko Hypatii, ale też rodu Crouch, tak długo jej mocodawczyni pragnęła zrobić wszystko, aby nie spadł jej nawet przysłowiowy włos z głowy.
Wyplątała się wreszcie z własnoręcznie zbudowanego uścisku, gdy zbliżyły się do truchła reema. Oddała swą dłoń starej kobiecie, aby ta poprowadziła ją w miejsce, w którym miała sięgnąć trzewi wielkiego byka. Powstrzymując narastające wrażenie obrzydliwości, wszak znajomość kultury to jedno, branie w niej udziału drugie, sięgnęła w głąb, odnajdując wśród nich coś twardego.
Powstała, prędko wyglądając swej towarzyszki. Była dzielna, dała radę, spisała się znakomicie. Należała się jej nagroda.
— Chodźmy stąd. Znam miejsce, które spodoba Ci się zdecydowanie bardziej.
| Vesna i Hypatia z/t, idziemy tutaj
These things that you're after, they can't be controlled.
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
Hypatia Crouch
Zawód : debiutantka
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
divinity will stain your fingers and mouth like a pomegranate. it will swallow you whole and spit you out,
wine-dark and wanting.
wine-dark and wanting.
OPCM : 5 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 2 +3
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Jasnowidz
Neutralni
The member 'Hypatia Crouch' has done the following action : Rzut kością
'Uczta' :
+
'Uczta' :
Adriana Tonks
But for the sake of some little mouthful of flesh we deprive a soul of the sun and light, and of that proportion of life and time it had been born into the world to enjoy.
1 VIII 1958
Muzyka wybrzmiewała z polany, echem niosła się po lesie, ściągając do siebie spragnionych rozrywki czarodziejów i czarownice. Otwarte do śpiewu usta, tańczące swobodnie sylwetki, był to widok, który po ostatnich miesiącach zmagań koił zszargane nerwy, dawał nadzieję, że jeszcze kiedyś będzie normalnie, bo znów będą powody do wesołości. Zabawa miała trwać do białego rana, to było oczywiste, naturalne, oczekiwane przez wszystkich niezależnie od płci, wieku, stanu majątkowego czy nawet statusu czystości krwi. Ludzie przybywający do stolicy czyli się pewnie, ponieważ nie musieli już ścierać się ze mugolską zarazą czy szlamolubami. Oczyszczony Londyn witał w swych progach, dając wytchnienie tym, którzy godni byli zaznać chwil zapomnienia. Festiwal Lata rozpoczął się hucznie.
Fergus krążył po terenie festiwalu z dumnie uniesionym czołem, nie przejmując się niczym. I dla niego miał to być czas swobody, zamierzał złapać resztki wolności, póki mu tego nie odmawiano. Ledwie pojawił się w stolicy, a już chodził swoimi ścieżkami, separując się na początek od bardziej przejętych uroczystościami krewnych. Udało mu się pominąć wzniosłe celebracje, z których symboliki i tak nie odczytałby należycie wszystkiego. Podobne uroczystości wydawały mu się duszące, zwłaszcza kiedy w powietrzu wciąż unosiła się zapachowa nuta kadzidła, jakby wsiąkła w trawę, drzewa, nawet i w drewniane ławy przygotowane dla ucztujących. Choć nie miał bezpośredniego kontaktu z oparami, już po kilku wdechach czuł się lżejszy, jakby wszystkie troski przepadały. Jak dobrze byłoby trwać w tym stanie pozbawionym zmartwień już zawsze!
Od napotkanych po drodze ludzi słyszał, że takiej ceremonii nie da się wymazać z pamięci, bo pomiędzy zgromadzonych wstąpił sam złoty Lugh. Mówiono też o czarownicach pilnujących obrzędu, o ich wszystkowiedzących spojrzeniach. Nic dziwnego, że kierujący się ciekawością Fergus zjawił się na polanie, lecz nie zastał żadnych niezwykłych zjawisk poza ogólną błogością.
Po ofiarowanym ku pomyślności wszystkich zgromadzonych reemie nie pozostało już wiele – ostatnie skrawki mięsa na ruszcie, wisząca niczym sztandar skóra i kości zmieszane z popiołem w rytualnej misie. Zbliżył się do niej, pochylił głowę, cicho wypowiedział jedną z rytualnych formuł. W końcu wyciągnął rękę po swoje, w głębi duszy czując, że część ofiary jest mu w pełni należna.
| z tematu
Dancing like the ocean sways
I can do this every day
Fearghas Travers
Zawód : korsarz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
fergalicious definition make the girls go loco
OPCM : 5 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +1
CZARNA MAGIA : 2 +5
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 23
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 18 z 19 • 1 ... 10 ... 17, 18, 19
Polana Świetlików
Szybka odpowiedź