Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Glamis Castle
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Glamis Castle
Glaims Castel to miejsce, które niegdyś tętniło życiem. Jeszcze sto lat temu miejsce to słynęło z wystawnych kolacji i obfitych bankietów. Dzisiaj jest jedynie wspomnieniem tych wspaniałych czasów. Mugole twierdzą, że w zamku straszy i jest to po części prawdą. Stałym mieszkańcem tego miejsca jest duch sir Maverica, niegdyś pana tego domu, któremu gardło podcięła żona pod zaklęciem imperiusa - następnie odbierając samej sobie życie. W dniach dzisiejszych zamek jest miejscem w którym nie spotyka się mugoli, którzy z obawy przed nawiedzonym dworem nie zapuszczają się tutaj, zaś każdy czarodziej wchodzący do ruin powinien przygotować się na osobliwe spotkanie z mieszkańcem włości.
Do zamku prowadzi długi kamienny mur, z każdej strony otacza go woda. Potoczenie nazywa się go też zamkiem na wodzie. Wokół swoistego rodzaju jeziora na którym usytuowana jest posiadłość rosną rośliny, wśród nich czarna jagoda, używana w niektórych eliksirach.
Do zamku prowadzi długi kamienny mur, z każdej strony otacza go woda. Potoczenie nazywa się go też zamkiem na wodzie. Wokół swoistego rodzaju jeziora na którym usytuowana jest posiadłość rosną rośliny, wśród nich czarna jagoda, używana w niektórych eliksirach.
Nie bez powodu czuła się jak we śnie. Takie uczucia nie pojawiają się przecież znikąd. Jej serce nie było tak otwarte na innych. Wręcz przeciwnie. Potłuczone i podeptane – nie nadawało się już do miłości. Nawet jeśli kiedyś słyszała historie o rodzących się niemal znikąd uczuciach, o miłości od pierwszego wejrzenia, to była pewna, że jej to nigdy nie spotka. Patrzyła na ludzkie szczęście i szczerze im go zazdrościła. Nie była to chorobliwa zazdrość, nie życzyła im w duszy źle, ale zwyczajnie chciała mieć to co oni – spokój, poczucie bezpieczeństwa, spełnienie. To co dziś czuła do stojącego przed nią mężczyzny nie dało się zdefiniować. Nigdy wcześniej nie poczuła czegoś chociażby porównywalnego. Tak jakby wszystko inne zniknęło, tak jakby nie liczyli się inni ludzie, inne sprawy i wojna. Zapomniała nawet o Zakonie, dla którego poświęciła naprawdę wiele. Francis stanowił centrum jej cholernie dziwnego Wszechświata. Nie wiedziała czy w ogóle powinna mu o tym mówić. Nie dlatego, że ogarnęła ją niepewność co do jego intencji, ale dlatego, że zazwyczaj, gdy mówiła coś podobnego wszystko upadało jak domek z kart. Potrafiła niszczyć, wcale nie wybielała swojej osoby i wcale nie uważała, że jest bez winy. Merlin jej świadkiem, że była w niej też ta gorsza część osobowości, która niczym diabeł na ramieniu podpowiadała jej jak wszystko spieprzyć. Może tym razem miało być inaczej? Może świat dał jej sygnał, może kolejną szansę na szczęście? Może tak, a może to jedynie jej chora wyobraźnia i nic więcej.
Blondynka skupiła się na wyznaniu mężczyzny i zrozumiała, że jej obawy są zbędne. Martwi się tym, że kolejny raz zostanie zraniona, a przecież w jego oczach nie widziała nic prócz miłości. Kochał ją? Zmieniłby swoje życie dla niej? Poświęciłby się dla tej miłości bez względu na cenę? Nie wiedziała czy powinna definiować miłość w podobnych kategoriach i czy w ogóle powinna ją definiować. Zanim jednak odpowiedziała mu na zadane pytanie ten ujął jej twarz w dłonie i pocałował. To nie był delikatny pocałunek, ale czarownica czuła wszystkie przepełniające mężczyznę uczucia. Czuła tęsknotę, czuła ulgę, ale też smutek. Przerażała ją myśl, że tym jednym pocałunkiem była w stanie poznać go bardziej niżeli po wszystkich wypowiedzianych wcześniej słowach. Pozwoliła się poprowadzić, zaufała mu, poczuła się bezpiecznie. Właśnie ta myśl pozwoliła jej odwzajemnić pocałunek mężczyzny. Równie żarliwie, równie silnie. Skoro ona mogła czytać z jego warg, to dlaczego on nie miałby zrobić tego samego?
Gdy oderwała usta od jego ust na chwile zatrzymała spojrzenie na jego oczach. Głębokie, przenikające ją do szpiku kości. – Nie musisz się niczego bać – zaczęła, a na jej ustach pojawił się pokrzepiający uśmiech. Uśmiech przepełniony masą uczuć. – Ja już się nie boję, wiesz? – w innej sytuacji nie odważyłaby się użyć tych słów. Nie miała odwagi by mówić o rzeczach, które ją przerażają, ale nie potrafiła być taką hipokrytką by odrzucać wszelkie obawy. Bała się wielu rzeczy w swoim życiu. Tylko głupiec się nie bał.
Odmieniona jeszcze bardziej czuła się niczym pogrążona we śnie. Takie rzeczy się nie zdarzają, a jednak stała przed nim w pięknej balowej sukni. Lucinda idąc za poleceniem swojego towarzysza sprawdziła jego tętno. Serce zabiło jej jeszcze mocniej utwierdzając ją w przekonaniu, że to co czuje jest prawdziwe. Realne. – Zatańczmy – odpowiedziała chcąc tym samym zrobić pożytek z tej pięknej sukni. – Dawno tego nie robiłam – dodała kłaniając się przed nim w szlacheckim geście. Nie była już lady, ale to wszystko wyniosła z domu, wyssała z mlekiem matki. Nie dało się zapomnieć o swoim pochodzeniu nawet jeśli aktualnie wstydziła się przyznać jak bardzo jej rodzina przepadła w tej okropnej wojnie.
Lucinda położyła dłoń na wyciągniętej dłoni mężczyzny dając się ponieść muzyce. – Dlaczego dla ciebie jest już za późno? Nie zdołam cię uratować? – zapytała szeptem. Ratowała świat, nie mogła uratować miłości życia?
Blondynka skupiła się na wyznaniu mężczyzny i zrozumiała, że jej obawy są zbędne. Martwi się tym, że kolejny raz zostanie zraniona, a przecież w jego oczach nie widziała nic prócz miłości. Kochał ją? Zmieniłby swoje życie dla niej? Poświęciłby się dla tej miłości bez względu na cenę? Nie wiedziała czy powinna definiować miłość w podobnych kategoriach i czy w ogóle powinna ją definiować. Zanim jednak odpowiedziała mu na zadane pytanie ten ujął jej twarz w dłonie i pocałował. To nie był delikatny pocałunek, ale czarownica czuła wszystkie przepełniające mężczyznę uczucia. Czuła tęsknotę, czuła ulgę, ale też smutek. Przerażała ją myśl, że tym jednym pocałunkiem była w stanie poznać go bardziej niżeli po wszystkich wypowiedzianych wcześniej słowach. Pozwoliła się poprowadzić, zaufała mu, poczuła się bezpiecznie. Właśnie ta myśl pozwoliła jej odwzajemnić pocałunek mężczyzny. Równie żarliwie, równie silnie. Skoro ona mogła czytać z jego warg, to dlaczego on nie miałby zrobić tego samego?
Gdy oderwała usta od jego ust na chwile zatrzymała spojrzenie na jego oczach. Głębokie, przenikające ją do szpiku kości. – Nie musisz się niczego bać – zaczęła, a na jej ustach pojawił się pokrzepiający uśmiech. Uśmiech przepełniony masą uczuć. – Ja już się nie boję, wiesz? – w innej sytuacji nie odważyłaby się użyć tych słów. Nie miała odwagi by mówić o rzeczach, które ją przerażają, ale nie potrafiła być taką hipokrytką by odrzucać wszelkie obawy. Bała się wielu rzeczy w swoim życiu. Tylko głupiec się nie bał.
Odmieniona jeszcze bardziej czuła się niczym pogrążona we śnie. Takie rzeczy się nie zdarzają, a jednak stała przed nim w pięknej balowej sukni. Lucinda idąc za poleceniem swojego towarzysza sprawdziła jego tętno. Serce zabiło jej jeszcze mocniej utwierdzając ją w przekonaniu, że to co czuje jest prawdziwe. Realne. – Zatańczmy – odpowiedziała chcąc tym samym zrobić pożytek z tej pięknej sukni. – Dawno tego nie robiłam – dodała kłaniając się przed nim w szlacheckim geście. Nie była już lady, ale to wszystko wyniosła z domu, wyssała z mlekiem matki. Nie dało się zapomnieć o swoim pochodzeniu nawet jeśli aktualnie wstydziła się przyznać jak bardzo jej rodzina przepadła w tej okropnej wojnie.
Lucinda położyła dłoń na wyciągniętej dłoni mężczyzny dając się ponieść muzyce. – Dlaczego dla ciebie jest już za późno? Nie zdołam cię uratować? – zapytała szeptem. Ratowała świat, nie mogła uratować miłości życia?
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Hensley' has done the following action : Rzut kością
'Kupidynek' :
'Kupidynek' :
Przełykam ślinę - to przez jej bliskość, musicie to znać, kiedy jesteście blisko kogoś, kogo chcecie całować i nagle flegma spływa w dół gardła. Lubię ten moment, porozumiewawcze spojrzenie, które wyłapuje słabość i pożądanie. Dźwięk przełykania śliny niesie się, jakby to był cały wodospad, więc nie ma innej rady, niż zbliżyć się, zetknąć usta i przesunąć językiem po wargach. Takie znaczenie się jest niesamowicie seksowne, podoba mi się - ociekanie sobą nawzajem, w każdej możliwej konfiguracji. Teraz też, pocieram jej wargi kciukiem, by po tym drobnym przygotowaniu, wsunąć dwa palce w jej usta. Wysuwam je po krótkiej chwili, błyszczące nią i jej śliną, zapachem i oblizuję je sam. Dokładnie mieszam nasze płyny ustrojowe, to prawie jak przysięga krwi, tylko mniej drastyczna. Niemniej jednak zwracam jej moje oddanie, cały czas patrząc jej w oczy.
By powiedziała mi, co dalej.
By odpowiedziała, że też mnie kocha.
Uczucie jest tak intensywne, że mam wrażenie, że się we mnie już nie mieści. Zostawia mnie wzdętego, jakbym nagle gwałtownie się roztył i nie mógł poradzić sobie ze swoim nowym rozmiarem. Chcę dać jej wszystko i zabrać wszystko, za dużo w tym niejednoznaczności, bym mógł być spokojny.
Nie jestem.
Wszystko co robię, to instynkt, to szarpanie się z zamkniętymi oczami, to szczęście, jakiego kurwa nie czułem już od dawna. Lucinda to jego źródło i orbita, po której sobie krążę zupełnie swobodnie, mimo że potrzebuję, żeby przyciągnęła mnie do siebie. Pieprzona grawitacja robi ze mnie satelitę, a ja tak bardzo chcę być bliżej, że przyprawiam o ból głowy wszystkich fizyków. Jebać ich, jebać każdego poza nami, wyjedziemy i znikniemy - na zawsze. Po niej zostaną listy gończe na sztachetowych płotach, portrety rozmyte przez deszcz i o obszarpanych rogach, a po mnie - kartoteka w Mungu, małe piwo, które wypijam na hejnał już o ósmej dwadzieścia. Z nią mogę się nim podzielić, możemy podzielić się wszystkim. Oddam jej swoje koszule i pozwolę używać mojej szczoteczki do zębów, jeżeli tylko zechce, a gdy zamówię sobie frytki w śmierdzącej olejem budzie przy Long Acre, zapytam, czy ma na nie ochotę, zanim wezmę pierwszą. Tyle na dobry początek, bo będziemy przecież też dzielić tą sferę niematerialną i boże, co to jest za ulga, wzdycham, a szeroka pierś faluje, kiedy Lucinda odwzajemnia pocałunek. Bałem się - że tego nie zrobi, że mnie odepchnie, że spadnę z całej wysokości potężnych schodów i rozbiję sobie głowę. Zupełnie niepotrzebnie, bo wiem, że w tej czułości kryje się cała miłość, jaką Lucinda może mi dać. Że całując mnie w ten sposób obiecuje, że po prostu będziemy razem.
Wszystko będzie dobrze?
Nie, w to już nie wierzę, ale wierzę za to w nas. Że na przekór światu możemy być szczęśliwi. Jeżeli ona zaraz mnie nie rozbierze, zrobię to sam, bo z tej ckliwości aż mi gorąco. Czyny, nie słowa, świadczą o człowieku, więc jakie dam świadectwo, jeśli zostaniemy na tych schodach, pierdoląc o uczuciach?
-Ja też nie - odpowiadam, chociaż to też oczywiście kłamstwo, do którego zaraz się przyznam. Zaraz nie teraz, bo całujemy się, jakbyśmy robili to po raz pierwszy i ostatni. Chcę się nią rozsmakować i pozwolić jej na to samo, brać i dawać, może nawet bardziej dawać.
-Chciałbym, żeby było tak, jak dawniej - kontynuuję, prowadząc ją za rękę do sali balowej. Dzielą nas zaklęte bibeloty, do tanecznego korowodu dołączają duchy, więc kładę rękę na jej talii, by wprowadzić ją do środka kręgu utworzonego przez zjawy - chciałbym móc jakoś zaradzić na to, że nigdy nie pozwolą nam, byśmy byli razem - zwierzam się jej, zamykając na moment oczy, narkotyzując się wonią jej włosów, które pachną jak wiosna. Wiosna w październiku, zagryzam wargi, żeby i jej przypadkiem nie rozerwać, tak bardzo w tej chwili pragnę, by była moja - chciałbym żeby te rzezie nigdy nie miały miejsca - zajebisty ze mnie kurwa romantyk, ale pęknę, jeżeli jej o tym nie powiem. W jej oczach muszę być czysty, może nie wybitny i bohaterski, ale niewinny, tyle wystarczy - chciałbym kochać się z tobą wszędzie - szepczę, obracając Lucindę wokół jej własnej osi i prowadząc ją w rytmie na 4/4, wygrywanym z jakąś nowoczesną, rock'n'rollową nutą - w kinie, w metrze, w każdej sypialni tego zamku - opowiadam jej gorączkowo, prędko, jakby to wyznanie miało datę przydatności do spożycia.
-Potrafisz przełamać przysięgę wieczystą? - odpowiadam na jej pytanie cicho, odlegle, z ponurą refleksją oddalając wizję prowincji, krzywego płotu i krowy ryczącej gdzieś za zgrabną chatką krytą słomianym dachem - nieważne, liczy się tu i teraz - dodaję, przylegając do niej klatką piersiową i ostrożnie całując ją w czoło. Rodzinnie - bo prócz miłością, jestem jej rodziną. Najbliższym.
-Do diaska - warczę, kiedy nasz moment przerywa fałszująca dynia - uciszysz ją? - pytam cicho Lucindy, nie pozwalając się przy tym porwać złudzeniu, że zawodzę - nie mam przy sobie różdżki - tłumaczę koślawo, ale kiedy ciągnę ją do stolika, uśmiecham się szeroko, nie dając zepsuć sobie wieczoru. Nam. Jej.
-Chcę zrobić dla ciebie wszystko - mówiłem tak tylko do Evandry. Dlatego wiem, że jestem beznadziejnie zakochany w Lucindzie Selwyn.
By powiedziała mi, co dalej.
By odpowiedziała, że też mnie kocha.
Uczucie jest tak intensywne, że mam wrażenie, że się we mnie już nie mieści. Zostawia mnie wzdętego, jakbym nagle gwałtownie się roztył i nie mógł poradzić sobie ze swoim nowym rozmiarem. Chcę dać jej wszystko i zabrać wszystko, za dużo w tym niejednoznaczności, bym mógł być spokojny.
Nie jestem.
Wszystko co robię, to instynkt, to szarpanie się z zamkniętymi oczami, to szczęście, jakiego kurwa nie czułem już od dawna. Lucinda to jego źródło i orbita, po której sobie krążę zupełnie swobodnie, mimo że potrzebuję, żeby przyciągnęła mnie do siebie. Pieprzona grawitacja robi ze mnie satelitę, a ja tak bardzo chcę być bliżej, że przyprawiam o ból głowy wszystkich fizyków. Jebać ich, jebać każdego poza nami, wyjedziemy i znikniemy - na zawsze. Po niej zostaną listy gończe na sztachetowych płotach, portrety rozmyte przez deszcz i o obszarpanych rogach, a po mnie - kartoteka w Mungu, małe piwo, które wypijam na hejnał już o ósmej dwadzieścia. Z nią mogę się nim podzielić, możemy podzielić się wszystkim. Oddam jej swoje koszule i pozwolę używać mojej szczoteczki do zębów, jeżeli tylko zechce, a gdy zamówię sobie frytki w śmierdzącej olejem budzie przy Long Acre, zapytam, czy ma na nie ochotę, zanim wezmę pierwszą. Tyle na dobry początek, bo będziemy przecież też dzielić tą sferę niematerialną i boże, co to jest za ulga, wzdycham, a szeroka pierś faluje, kiedy Lucinda odwzajemnia pocałunek. Bałem się - że tego nie zrobi, że mnie odepchnie, że spadnę z całej wysokości potężnych schodów i rozbiję sobie głowę. Zupełnie niepotrzebnie, bo wiem, że w tej czułości kryje się cała miłość, jaką Lucinda może mi dać. Że całując mnie w ten sposób obiecuje, że po prostu będziemy razem.
Wszystko będzie dobrze?
Nie, w to już nie wierzę, ale wierzę za to w nas. Że na przekór światu możemy być szczęśliwi. Jeżeli ona zaraz mnie nie rozbierze, zrobię to sam, bo z tej ckliwości aż mi gorąco. Czyny, nie słowa, świadczą o człowieku, więc jakie dam świadectwo, jeśli zostaniemy na tych schodach, pierdoląc o uczuciach?
-Ja też nie - odpowiadam, chociaż to też oczywiście kłamstwo, do którego zaraz się przyznam. Zaraz nie teraz, bo całujemy się, jakbyśmy robili to po raz pierwszy i ostatni. Chcę się nią rozsmakować i pozwolić jej na to samo, brać i dawać, może nawet bardziej dawać.
-Chciałbym, żeby było tak, jak dawniej - kontynuuję, prowadząc ją za rękę do sali balowej. Dzielą nas zaklęte bibeloty, do tanecznego korowodu dołączają duchy, więc kładę rękę na jej talii, by wprowadzić ją do środka kręgu utworzonego przez zjawy - chciałbym móc jakoś zaradzić na to, że nigdy nie pozwolą nam, byśmy byli razem - zwierzam się jej, zamykając na moment oczy, narkotyzując się wonią jej włosów, które pachną jak wiosna. Wiosna w październiku, zagryzam wargi, żeby i jej przypadkiem nie rozerwać, tak bardzo w tej chwili pragnę, by była moja - chciałbym żeby te rzezie nigdy nie miały miejsca - zajebisty ze mnie kurwa romantyk, ale pęknę, jeżeli jej o tym nie powiem. W jej oczach muszę być czysty, może nie wybitny i bohaterski, ale niewinny, tyle wystarczy - chciałbym kochać się z tobą wszędzie - szepczę, obracając Lucindę wokół jej własnej osi i prowadząc ją w rytmie na 4/4, wygrywanym z jakąś nowoczesną, rock'n'rollową nutą - w kinie, w metrze, w każdej sypialni tego zamku - opowiadam jej gorączkowo, prędko, jakby to wyznanie miało datę przydatności do spożycia.
-Potrafisz przełamać przysięgę wieczystą? - odpowiadam na jej pytanie cicho, odlegle, z ponurą refleksją oddalając wizję prowincji, krzywego płotu i krowy ryczącej gdzieś za zgrabną chatką krytą słomianym dachem - nieważne, liczy się tu i teraz - dodaję, przylegając do niej klatką piersiową i ostrożnie całując ją w czoło. Rodzinnie - bo prócz miłością, jestem jej rodziną. Najbliższym.
-Do diaska - warczę, kiedy nasz moment przerywa fałszująca dynia - uciszysz ją? - pytam cicho Lucindy, nie pozwalając się przy tym porwać złudzeniu, że zawodzę - nie mam przy sobie różdżki - tłumaczę koślawo, ale kiedy ciągnę ją do stolika, uśmiecham się szeroko, nie dając zepsuć sobie wieczoru. Nam. Jej.
-Chcę zrobić dla ciebie wszystko - mówiłem tak tylko do Evandry. Dlatego wiem, że jestem beznadziejnie zakochany w Lucindzie Selwyn.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Lucinda nie wiedziała nic o uczuciach. Nie oznaczało to wcale, że nigdy ich nie próbowała, ale zwyczajnie nie znała na nie żadnego dobrego przepisu. Wszystkie, których posmakowała w życiu były gorzkie, niewyrośnięte, a po ich rozkrojeniu przypominały zakalec. Znała się na klątwach, doskonale rozumiała ich naturę, ale wszelkie bzdury wymyślane przez najbliższą jej rodzinę przyjmowała z rezerwą. Z czasami zaczęła się jednak zastanawiać czy aby na pewno nie ciąży na niej żadna klątwa z tych, które tak namiętnie padały na stronach Czarownicy. Najłatwiej było jej to zgonić właśnie na klątwę. Zgonić na coś co będzie całkowicie niezależne od niej. Nikt nie chciał przyznać się do własnej ułomności. Nie potrafiła znaleźć na to innych słów. Po świecie nie chodzili jedynie źli ludzie. To ona na takich trafiała, to oni potrafili zdobyć jej serce i oni kruszyli je w dłoniach. Była ślepa, naiwna, zniszczona uczuciowo na każdej płaszczyźnie. Jeszcze niedawno rozmawiała o tym przecież z Marcellą. Nie wyobrażała sobie mieć kogoś obok. Przede wszystkim dlatego, że się bała. Nie chciała znów przechodzić przez to samo. Zmieniło się jej nastawienie. Przestała ufać słowom, czynom, ludziom. Decyzja o życiu w samotności była najłatwiejszą z tych, które udało jej się w ostatnim czasie podjąć. Głównie dlatego, że nie miała w sobie już za grosz chęci. Może właśnie dlatego, to co poczuła do Francisa było dla niej tak zaskakujące. W normalnym układzie opierałaby się rękami i nogami, nie dałaby się oszukać po raz kolejny. Patrząc jednak w jego oczy, czując na ciele jego dłonie… wiedziała, że tym razem się nie myli. Wszystko co czuła było czyste, prawdziwe i nieskończone. Widocznie musiało to na nią spaść jak grom z jasnego nieba. Widocznie musiała poczuć to w każdej komórce swojego ciała, żeby opuścić gardę.
Kiedy mężczyzna wypowiedział słowa, które chwile wcześniej pojawiły się w jej myślach. Wiedziała, że to kolejne uczucie, które nie przyjdzie jej łatwo. Kolejne, które będzie musiała kryć. Obiecała sobie, że nigdy więcej do czegoś podobnego nie dopuści, ale mając go obok siebie nie mogła wyobrazić sobie nawet chwili samotności. Musiała mieć wszystko. Już. Teraz. – Byłabym zaskoczona, gdyby wszystko ułożyło się po naszej myśli, ale w miłości tkwi zalążek cierpienia. Udźwignę to, Francisie, ale tylko jeśli ty udźwigniesz to ze mną. – nie wiedziała skąd w niej nagle tyle determinacji. Chęci walki o uczucie do człowieka, którego praktycznie nie znała. Może jednak właśnie o to chodziło w miłości. O poświęcenie, które nie ma sensu.
Tańczyli niesieni muzyką, której tak naprawdę nie słyszała. Chciała mu powiedzieć wiele, opowiedzieć o wszystkich swoich wątpliwościach, o cierpieniach, które znosiła bez niego. Wiedziała jednak, że nie jest odpowiednia chwila. Wsłuchiwała się więc w to co on miał jej do powiedzenia. Dreszcz przebiegał po jej skórze przy każdym jego dotyku. Przy każdym słowie. Pojawiało się pytanie czy ona tego chciała. Czy pragnęła go równie mocno co on ją. Właściwie nie miała co do tego żadnych wątpliwości, choć jego śmiałość ją krępowała. Ona nie była tak otwarta w uczuciach, gestach, pocałunkach i pieszczotach. Nie dawała się ponieść porywom uczuć, choć skłamałaby mówiąc, że nie zdarzało jej się ulegać własnym demonom. On był tym demonem? Tego jeszcze nie wiedziała. – Mamy czas, prawda? Masz mnie na zawsze. Myślisz, że śnimy? Wierzysz, że to jest realne? – zapytała układając dłoń na jego piersi. Poczuła bicie serca. Przyśpieszone, chcące się wyrwać z piersi serce. Czy to mogła być jedynie wizja? Sen, którego znaczenia nie byłaby w stanie zdefiniować? Czuła go, znała smak jego ust i widziała uczucie w jego oczach. Nie mogła sobie przecież tego wyobrazić? Nie mogła go kochać tylko snem. Kochała go każdą komórką swojego ciała.
- Wieczysta przysięga? – zapytała zatrzymując się nagle. W jej oczach pojawił się strach, pojawił się smutek. Skazany na śmierć za co? Jaka była jego wina i kto obarczył go tak wielką karą. – Nie mów tak, nie wierzę w to. Co przysięgałeś? Czemu to zrobiłeś? – bała się o jego życie. Myśl, że mogłoby się mu coś stać paraliżowała ją. Musiał żyć dla niej. Przecież dopiero go odnalazła.
Szybko zmienili temat, choć Lucinda nie zapomniała o tym co padło przed sekundą. Chciała mu ufać, wierzyć, że ze wszystkim sobie poradzi, ale to wszystko było jedynie jej czczą nadzieją. Dziś wydawało jej się, że wiedzą o sobie wszystko. Nie wiedziała co będzie jutro, ale miała pewność, że zrobi co w jej mocy by go ochronić. Nagle nad ich głowami zatańczyła dynia. Magia tego miejsca była niezwykle piękna. Zamek coraz mocniej ją zaskakiwał. Idąc za słowami mężczyzny, Lucinda uniosła różdżkę i rzuciła. – Quietus – chcąc uciszyć śpiewającą dynię. Blondynka średnio znała magię transmutacyjną, ale nie miała wyjścia. Jeśli chcieli pobyć jeszcze chwile w swojej obecności musieli się jej pozbyć.
- Wiem, ja też to czuje, ja ciebie też kocham – odparła zgodnie z tym co aktualnie czuła. Amortencja płynąca w jej żyłach sprawiła, że wszystko było łatwe. Nawet mówienie tak wielkich słów okazało się być najprostsze z możliwych. W życiu powiedziała to chyba ten jeden jedyny raz. Czy to głupota? Obnażać się tak przed kimś kto w dłoniach trzyma jej serce?
Kiedy mężczyzna wypowiedział słowa, które chwile wcześniej pojawiły się w jej myślach. Wiedziała, że to kolejne uczucie, które nie przyjdzie jej łatwo. Kolejne, które będzie musiała kryć. Obiecała sobie, że nigdy więcej do czegoś podobnego nie dopuści, ale mając go obok siebie nie mogła wyobrazić sobie nawet chwili samotności. Musiała mieć wszystko. Już. Teraz. – Byłabym zaskoczona, gdyby wszystko ułożyło się po naszej myśli, ale w miłości tkwi zalążek cierpienia. Udźwignę to, Francisie, ale tylko jeśli ty udźwigniesz to ze mną. – nie wiedziała skąd w niej nagle tyle determinacji. Chęci walki o uczucie do człowieka, którego praktycznie nie znała. Może jednak właśnie o to chodziło w miłości. O poświęcenie, które nie ma sensu.
Tańczyli niesieni muzyką, której tak naprawdę nie słyszała. Chciała mu powiedzieć wiele, opowiedzieć o wszystkich swoich wątpliwościach, o cierpieniach, które znosiła bez niego. Wiedziała jednak, że nie jest odpowiednia chwila. Wsłuchiwała się więc w to co on miał jej do powiedzenia. Dreszcz przebiegał po jej skórze przy każdym jego dotyku. Przy każdym słowie. Pojawiało się pytanie czy ona tego chciała. Czy pragnęła go równie mocno co on ją. Właściwie nie miała co do tego żadnych wątpliwości, choć jego śmiałość ją krępowała. Ona nie była tak otwarta w uczuciach, gestach, pocałunkach i pieszczotach. Nie dawała się ponieść porywom uczuć, choć skłamałaby mówiąc, że nie zdarzało jej się ulegać własnym demonom. On był tym demonem? Tego jeszcze nie wiedziała. – Mamy czas, prawda? Masz mnie na zawsze. Myślisz, że śnimy? Wierzysz, że to jest realne? – zapytała układając dłoń na jego piersi. Poczuła bicie serca. Przyśpieszone, chcące się wyrwać z piersi serce. Czy to mogła być jedynie wizja? Sen, którego znaczenia nie byłaby w stanie zdefiniować? Czuła go, znała smak jego ust i widziała uczucie w jego oczach. Nie mogła sobie przecież tego wyobrazić? Nie mogła go kochać tylko snem. Kochała go każdą komórką swojego ciała.
- Wieczysta przysięga? – zapytała zatrzymując się nagle. W jej oczach pojawił się strach, pojawił się smutek. Skazany na śmierć za co? Jaka była jego wina i kto obarczył go tak wielką karą. – Nie mów tak, nie wierzę w to. Co przysięgałeś? Czemu to zrobiłeś? – bała się o jego życie. Myśl, że mogłoby się mu coś stać paraliżowała ją. Musiał żyć dla niej. Przecież dopiero go odnalazła.
Szybko zmienili temat, choć Lucinda nie zapomniała o tym co padło przed sekundą. Chciała mu ufać, wierzyć, że ze wszystkim sobie poradzi, ale to wszystko było jedynie jej czczą nadzieją. Dziś wydawało jej się, że wiedzą o sobie wszystko. Nie wiedziała co będzie jutro, ale miała pewność, że zrobi co w jej mocy by go ochronić. Nagle nad ich głowami zatańczyła dynia. Magia tego miejsca była niezwykle piękna. Zamek coraz mocniej ją zaskakiwał. Idąc za słowami mężczyzny, Lucinda uniosła różdżkę i rzuciła. – Quietus – chcąc uciszyć śpiewającą dynię. Blondynka średnio znała magię transmutacyjną, ale nie miała wyjścia. Jeśli chcieli pobyć jeszcze chwile w swojej obecności musieli się jej pozbyć.
- Wiem, ja też to czuje, ja ciebie też kocham – odparła zgodnie z tym co aktualnie czuła. Amortencja płynąca w jej żyłach sprawiła, że wszystko było łatwe. Nawet mówienie tak wielkich słów okazało się być najprostsze z możliwych. W życiu powiedziała to chyba ten jeden jedyny raz. Czy to głupota? Obnażać się tak przed kimś kto w dłoniach trzyma jej serce?
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Hensley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 54
'k100' : 54
Mknął przed siebie ile sił w nogach, szybko, szybko. Przecież nie było czasu! Ostatnie lata spędzone w Glamis Castle, były nad wyraz spokojnie, a przecież niegdyś ten zamek tętnił życiem. Chciał przywitać się, skoro duszek małej Angeli doniósł, że na stoliku, tuż przy zameczku siedzi sobie dwójka zakochanych. A to przecież była ich noc! Noc Duchów! Błazen Josephin mknął więc przez zamek, przenikając przez mury, odwiedzając każdą opuszczoną komnatę, a nawet zatrzymując się na chwilę przed portretem Panny Marysieńki, aby kiwnąć jej głową i przywitać się grzecznie. W końcu był, ale ach! Jakże wyczerpujący był ten wyścig z czasem, co by zdążyć do zakochańców. - DROGA PANI! - krzyknął od wejścia, chociaż wcale tak wesoło nie wyglądał, ani zapewne nie brzmiał. Znany był z psikusów. Co i smętniejszy duch czasem nazwał go poltergeistem, ale przecież był prawdziwym duchem, a nie jakąś tam zjawą, której celem było straszenie i robienie psików. Robił to tylko i wyłącznie ze względu na zawód, a on przecież niósł za sobą pewne obowiązki. Był błaznem, a nie pożal się boże królem. - PANI DROGA ZAPRASZAM NA SALONY! - ryczał dalej. - ZABIORĘ PANI GŁOWĘ! - zaśmiał się z własnego żartu, rycząc bez opamiętania, a jego śmiech powoli zaczął przypominać psychopatyczną plątaninę niezrozumiałego chichotu. Kręcił się wokół własnej osi na wspomnienie egzekucji, które niegdyś odbywały się w okolicy i balów, które trwały w komnatach, tuż po obcinaniu głów tym, którzy na głowy nie zasłużyli. Nie, żeby błazen miał coś do gadania. Czasem kładł na głowę piłkę, na której namalował wcześniej oczy i usta i balansował ją, udając, że ma drugą głowę. Ta w końcu odpadała, a nawet panowie na dworze śmiali się do rozpuku, na myśl o tym jak miło było pozbawić kogoś życia. - PANA TEŻ ZAPRASZAM SERDECZNIE - krzyczał dalej, tym razem zbliżając się do parki. - PAN GŁOWY TEŻ NIE POTRZEBUJE! - bo i po co człowiekowi prawdziwa głowa? Zawsze można było wsadzić na jej miejsce piłkę i przecież wyszłoby na dokładnie to samo.
I show not your face but your heart's desire
Bliskość mężczyzny wzbudzała w dziewczynie spokój, którego dawno nie mogła zaznać. Chciała, aby ta chwila trwała wiecznie, bowiem tu i teraz nic nie stało na drodze do prawdziwego szczęścia. Uśmiechała się lekko, patrzyła na niego rozmarzonym wzrokiem, który obnażał ją z uczuć, szczerego i ogromnego pragnienia bliskości. Francis zdawał się również rozkoszować chwilą, czerpać z niej jak najwięcej, nawet jeśli mieli już do końca wieczora milczeć. Rozsiadając się przy stoliku oparła brodę na złożonych dłoniach i cieszyła oczy wyjątkowo bogatym wnętrzem oraz swym ukochanym. Potrzebowała tego, wcześniej nie zdawała sobie sprawy jak bardzo.
Nic więcej nie udało się jej dowiedzieć o wieczystej przysiędze. Francis omijał temat, nie chciał powiedzieć niczego więcej, jakoby ten temat był dla niego tajemnicą, którą przypadkowo wyjawił. Nie ciągnęła go jednak za język, jeśli nie chciał nie musieli do tego wracać. Z pewnością przyjdzie taki dzień, że zdecyduje się otworzyć – nie musiało to być dziś, jutro, czy za miesiąc. W końcu mieli przed sobą całe życie, nawet jeśli cały świat obróci się przeciw nim. Mogli w końcu wyjechać, założyć dom poza granicami Anglii, w której wojna zbierała coraz większe żniwa. Czy musieli walczyć? Nikt ich do tego nie zmuszał, a czasem spojrzeć na pewne aspekty egoistycznie wychodziło człowiekowi na dobre. Momentalnie usłyszała głos, piskliwy, wyjątkowo irytujący dźwięk, który ewidentnie skierowany był w jej stronę. Obróciła się przez ramię i ujrzała ducha błazna krzyczącego w niebogłosy, rozanielonego ich obecnością. -Głowę?- spytała nieco zdziwiona i przeniosła spojrzenie na Francisa, który również wyglądał na zaskoczonego. Noc duchów trwała jednak w najlepsze, więc ten widok nie powinien nikogo dziwić. Śmiech z mało udanego żartu sprawił, że westchnęła przeciągle pod nosem i wstała od stołu. Nie zamierzała użerać się z błaznem, kiedy była w o wiele ciekawszym towarzystwie. -Może pójdziemy gdzieś indziej? Czuję, że sam z siebie nie da nam spokoju- zaproponowała uśmiechając się lekko. Zgoda mężczyzny wprawiła ją w jeszcze lepszy nastrój, a ciepły dotyk dłoni na policzku upewnił, że naprawdę był gotów zrobić dla niej wszystko.
/zt x2
Nic więcej nie udało się jej dowiedzieć o wieczystej przysiędze. Francis omijał temat, nie chciał powiedzieć niczego więcej, jakoby ten temat był dla niego tajemnicą, którą przypadkowo wyjawił. Nie ciągnęła go jednak za język, jeśli nie chciał nie musieli do tego wracać. Z pewnością przyjdzie taki dzień, że zdecyduje się otworzyć – nie musiało to być dziś, jutro, czy za miesiąc. W końcu mieli przed sobą całe życie, nawet jeśli cały świat obróci się przeciw nim. Mogli w końcu wyjechać, założyć dom poza granicami Anglii, w której wojna zbierała coraz większe żniwa. Czy musieli walczyć? Nikt ich do tego nie zmuszał, a czasem spojrzeć na pewne aspekty egoistycznie wychodziło człowiekowi na dobre. Momentalnie usłyszała głos, piskliwy, wyjątkowo irytujący dźwięk, który ewidentnie skierowany był w jej stronę. Obróciła się przez ramię i ujrzała ducha błazna krzyczącego w niebogłosy, rozanielonego ich obecnością. -Głowę?- spytała nieco zdziwiona i przeniosła spojrzenie na Francisa, który również wyglądał na zaskoczonego. Noc duchów trwała jednak w najlepsze, więc ten widok nie powinien nikogo dziwić. Śmiech z mało udanego żartu sprawił, że westchnęła przeciągle pod nosem i wstała od stołu. Nie zamierzała użerać się z błaznem, kiedy była w o wiele ciekawszym towarzystwie. -Może pójdziemy gdzieś indziej? Czuję, że sam z siebie nie da nam spokoju- zaproponowała uśmiechając się lekko. Zgoda mężczyzny wprawiła ją w jeszcze lepszy nastrój, a ciepły dotyk dłoni na policzku upewnił, że naprawdę był gotów zrobić dla niej wszystko.
/zt x2
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 2 z 2 • 1, 2
Glamis Castle
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja