Wyniuchaj Troski
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wyniuchaj Troski
Lokal został otworzony wiosną 1956 roku. Wcześniej w tym miejscu była piekarnia, niektórzy czarodzieje wchodzą tu przypadkiem, szukając wypieków, inni z ciekawości - jedno jest pewne, nie ma w Londynie drugiego takiego miejsca. Wyniuchaj Troski prowadzone jest przez Timulandę Baline, która przez większość swoje życia podróżowała, by na koniec zawitać do rodzimego Londynu i tu otworzyć własny interes. W lokalu znajdują się małe stoliczki, wokół których ustawione są wielobarwne pufy różnych rozmiarów. Pośród standardowych trunków pani Baline poleca i praktykuje terapie naparową. W małych pięknie zdobionych, metalowych naczynkach podgrzewane są różnego rodzaju, specjalnie sprowadzane zza granicy, napary. Czarodzieje najchętniej sięgają po napar relaksujący i rozweselający. Jest też napar oczyszczenia myśli, niekontrolowanego śmiechu, ale też i działający dopiero później - napar na szczęśliwe sny.
Przy wyjściu należy zapłacić złotą monetą Troskliwemu Niuchaczowi wylegującemu się na jedwabnych poduszkach, który cieszy się z każdego nowego skarbu. Jeśli nie posiadasz biegłości ONMS stracisz znacznie więcej, niż powinieneś zapłacić.
Przy wyjściu należy zapłacić złotą monetą Troskliwemu Niuchaczowi wylegującemu się na jedwabnych poduszkach, który cieszy się z każdego nowego skarbu. Jeśli nie posiadasz biegłości ONMS stracisz znacznie więcej, niż powinieneś zapłacić.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:30, w całości zmieniany 3 razy
Poprzednim razem zawiedliśmy; i choć w każdej porażce starałem się dopatrywać jakiejś nauki, tym razem nie dostrzegałem niczego poza bezmierną głupotą, byłem więc wdzięczny Ollivanderowi za szybkie ucięcie tej niechlubnej kwestii.
Na szczęście póki co nic nie wskazywało na to, abyśmy ponownie mieli okazję oglądać dzieło sztuki namalowane moim obiadem.
Mój urok okazał się celny - choć poza samym zaklęciem zadziało się coś jeszcze. Jego siła przerosła moje oczekiwania, a zielony blask i zduszone krzyki, przywodzące na myśl ludzi konających w agonii, wprawiły mnie w niepokój. Nie potrafiłem ocenić, czy magia zmaterializowała się na moje żądanie, czy była wynikiem kapryśnej anomalii, czerpiącej swoje źródło z plugawych żył ziemi - mógłbym jednak przysiąc, że wbrew własnej woli rzuciłem właśnie zaklęcie z dziedziny, krórej już dawno postanowiłem wypowiedzieć wojnę. Nie potrafiłem nawet nazwać tego, co w zasadzie odczuwałem; jakby w moją skórę wszedł ktoś obcy, jakbym nie był sobą. Anomalie posiadały różny charakter. Nidgdy wcześniej jednak - nawet w Kumbrii - nie poczułem ich z taką mocą we własnym ciele. Wydarzenia z Dyniobrania również odcisnęły na mnie swoje piętno, wiązało się jednak mocniej z moim stanem psychicznym, nie fizycznym.
Chociaż dręczące mnie po tamtej nocy koszmary zebrały swoje żniwo.
Teraz było już lepiej; czułem się na siłach, odrzuciłem ponure rozważania na bok, starając nie dać Ulyssesowi po sobie poznać, że coś było nie tak. Lekkim skinięciem dałem mu znak do działania. Nie po miał mi towarzyszyć, abym to ja grał pierwsze skrzypce. Miał nauczyć się opanowania tej materii, zastosować wiedzę w praktyce - nie było lepszego sposobu. Nie zawiodłem się na nim - spodziewałem się, że jego wrodzona wnikliwość i umysł godny Krukona skłoniły go do wielokrotnego przewertowania instrukcji profesor Bagshot. Nadal był pojętnym uczniem - na tyle, iż byłem przekonany, że sam zdoła opanować materię anomalii. Nie wtrącałem się, pozwoliłem mu działać samemu, wspierając go dopiero w końcowej fazie.
Na szczęście póki co nic nie wskazywało na to, abyśmy ponownie mieli okazję oglądać dzieło sztuki namalowane moim obiadem.
Mój urok okazał się celny - choć poza samym zaklęciem zadziało się coś jeszcze. Jego siła przerosła moje oczekiwania, a zielony blask i zduszone krzyki, przywodzące na myśl ludzi konających w agonii, wprawiły mnie w niepokój. Nie potrafiłem ocenić, czy magia zmaterializowała się na moje żądanie, czy była wynikiem kapryśnej anomalii, czerpiącej swoje źródło z plugawych żył ziemi - mógłbym jednak przysiąc, że wbrew własnej woli rzuciłem właśnie zaklęcie z dziedziny, krórej już dawno postanowiłem wypowiedzieć wojnę. Nie potrafiłem nawet nazwać tego, co w zasadzie odczuwałem; jakby w moją skórę wszedł ktoś obcy, jakbym nie był sobą. Anomalie posiadały różny charakter. Nidgdy wcześniej jednak - nawet w Kumbrii - nie poczułem ich z taką mocą we własnym ciele. Wydarzenia z Dyniobrania również odcisnęły na mnie swoje piętno, wiązało się jednak mocniej z moim stanem psychicznym, nie fizycznym.
Chociaż dręczące mnie po tamtej nocy koszmary zebrały swoje żniwo.
Teraz było już lepiej; czułem się na siłach, odrzuciłem ponure rozważania na bok, starając nie dać Ulyssesowi po sobie poznać, że coś było nie tak. Lekkim skinięciem dałem mu znak do działania. Nie po miał mi towarzyszyć, abym to ja grał pierwsze skrzypce. Miał nauczyć się opanowania tej materii, zastosować wiedzę w praktyce - nie było lepszego sposobu. Nie zawiodłem się na nim - spodziewałem się, że jego wrodzona wnikliwość i umysł godny Krukona skłoniły go do wielokrotnego przewertowania instrukcji profesor Bagshot. Nadal był pojętnym uczniem - na tyle, iż byłem przekonany, że sam zdoła opanować materię anomalii. Nie wtrącałem się, pozwoliłem mu działać samemu, wspierając go dopiero w końcowej fazie.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 7
'k100' : 7
| 97+20+(46x3)+7 = 262/140
Słyszał krzyk, lecz - o dziwo, zważając na prędkość, z jaką zazwyczaj łączył ze sobą wątki - nie połączył efektu z zaklęciem. Możliwe, że Frederick wyczuł działanie anomalii już na etapie dostrzegania jej, nie mówiąc o samej mocy, która do Ollivandera nawet nie dotarła. Spostrzegł u przyjaciela cień nieswojej miny, ale nie wydało mu się to nazbyt alarmujące, bardziej skupiony był na otoczeniu, rozglądaniu się i dźwięku tłuczonej porcelany - a już zwłaszcza na samym ognisku, czekającym cierpliwie na okiełznanie.
Przedziwne było to uczucie, kierować magią - próbował nie dać jej się wymknąć, czując, jak jest niestabilna i nieprzyjemna. Wyczuwał ją pod opuszkami palców, elektryzowała nieco, w trakcie całego procesu nie żałując też przeskakujących iskierek, rozbłyskujących tu i ówdzie, nieprzyjemnie drażniących ciało. Mimo tego, Ulysses nie tracił koncentracji, uważnie wygaszając energię pioruna. Odczuł wsparcie Lisa, gdy ten postanowił (wreszcie!) dołączyć do naprawy - wtedy uporali się z końcówką sprawnie i szybko. Różdżka Ollivandera tkwiła jeszcze przez chwilę uniesiona, jakby chciał upewnić się, że anomalia nie powróci nagle, buchając im w twarz stłumioną mocą.
- Wyczerpujące - stwierdził zwięźle, od razu dzieląc się z Frederickiem pierwszą opinią, mimo lekkiego zmęczenia po dosyć intensywnym przepływie energii, nie narzekał i na padniętego wcale nie wyglądał. Jedynie lewy bark odezwał się znów - wspomnienie Stonehenge - zakuł lekko. Poruszył ramieniem, kontynuując - ale ciekawe. Wyraźnie czuć zmiany podczas naprawy - Bagshot sama opracowała tę metodę? - zapytał, ciekaw, czy Zakonnicy także brali w tym udział. - To już... - przerwał, mając zamiar zapytać, czy dokonali dzieła, lecz lekki rozbłysk zwrócił jego uwagę. Czyli jednak - nie. Zamilkł, mrużąc oczy, nim pokonał dwa kroki, by pozbyć się pierwszych iskier. - Patrz - mruknął szybko, widząc już kolejne, łączące się w sieć. Spróbował pozbyć się ich i rozglądać za następnymi w sprawnym tempie - grom wie, jak prędko mogły uformować kolejną kulę i zaprzepaścić cały wysiłek. Nie sądził, by mieli szanse na ponawianie wszystkiego.
| spostrzegawczość II (+30)
Słyszał krzyk, lecz - o dziwo, zważając na prędkość, z jaką zazwyczaj łączył ze sobą wątki - nie połączył efektu z zaklęciem. Możliwe, że Frederick wyczuł działanie anomalii już na etapie dostrzegania jej, nie mówiąc o samej mocy, która do Ollivandera nawet nie dotarła. Spostrzegł u przyjaciela cień nieswojej miny, ale nie wydało mu się to nazbyt alarmujące, bardziej skupiony był na otoczeniu, rozglądaniu się i dźwięku tłuczonej porcelany - a już zwłaszcza na samym ognisku, czekającym cierpliwie na okiełznanie.
Przedziwne było to uczucie, kierować magią - próbował nie dać jej się wymknąć, czując, jak jest niestabilna i nieprzyjemna. Wyczuwał ją pod opuszkami palców, elektryzowała nieco, w trakcie całego procesu nie żałując też przeskakujących iskierek, rozbłyskujących tu i ówdzie, nieprzyjemnie drażniących ciało. Mimo tego, Ulysses nie tracił koncentracji, uważnie wygaszając energię pioruna. Odczuł wsparcie Lisa, gdy ten postanowił (wreszcie!) dołączyć do naprawy - wtedy uporali się z końcówką sprawnie i szybko. Różdżka Ollivandera tkwiła jeszcze przez chwilę uniesiona, jakby chciał upewnić się, że anomalia nie powróci nagle, buchając im w twarz stłumioną mocą.
- Wyczerpujące - stwierdził zwięźle, od razu dzieląc się z Frederickiem pierwszą opinią, mimo lekkiego zmęczenia po dosyć intensywnym przepływie energii, nie narzekał i na padniętego wcale nie wyglądał. Jedynie lewy bark odezwał się znów - wspomnienie Stonehenge - zakuł lekko. Poruszył ramieniem, kontynuując - ale ciekawe. Wyraźnie czuć zmiany podczas naprawy - Bagshot sama opracowała tę metodę? - zapytał, ciekaw, czy Zakonnicy także brali w tym udział. - To już... - przerwał, mając zamiar zapytać, czy dokonali dzieła, lecz lekki rozbłysk zwrócił jego uwagę. Czyli jednak - nie. Zamilkł, mrużąc oczy, nim pokonał dwa kroki, by pozbyć się pierwszych iskier. - Patrz - mruknął szybko, widząc już kolejne, łączące się w sieć. Spróbował pozbyć się ich i rozglądać za następnymi w sprawnym tempie - grom wie, jak prędko mogły uformować kolejną kulę i zaprzepaścić cały wysiłek. Nie sądził, by mieli szanse na ponawianie wszystkiego.
| spostrzegawczość II (+30)
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Ulysses Ollivander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 87
'k100' : 87
Od tej pory to ustabilizowane miejsce staje się terenem sprzyjającym rzucaniem czarów przez wszystkich członków Zakonu Feniksa. Sukces zagwarantował im bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów podczas kolejnych gier w tej lokacji. Chwała wam za to, pewnego dnia świat za to podziękuje.
| Możecie kontynuować rozgrywkę.
| Możecie kontynuować rozgrywkę.
Odkąd anomalie zaczęły panoszyć się w jej lokalu, pani Timulanda Baline zmuszona była zabrać swojego niuchacza i zamknąć "Wyniuchaj troski" do odwołania. Była starszą czarownicą, która na stare lata postanowiła osiąść w Londynie i otworzyć kawiarnię wzorowaną nieco na tych, które miała okazję widzieć w dalekich krainach, w jakich przeżyła spory kawałek życia. Jednak mimo tych wszystkich lat, które upłynęły, nic nie przygotowało jej na to, co przyniosą do Anglii anomalie, bo nigdzie w świecie nie widziała niczego podobnego. Prowadzenie tego małego biznesu zawsze sprawiało jej radość, ale jak tu go prowadzić, kiedy przedmioty w lokalu uległy naelektryzowaniu (tak chyba nazwaliby to mugole) i działały na jej gości niczym zaklęcie Commotio, uniemożliwiając im cieszenie się znakomitymi naparami? Zabrała swojego ukochanego niuchacza i zamknęła kawiarenkę, mając nadzieję, że ministerstwo wreszcie zrobi coś więcej niż tylko zapieczętowanie obszaru i w końcu naprawi niestabilną magię, pozwalając jej znów otworzyć lokal dla gości. W tych okropnych czasach jej relaksujące napary na pewno dobrze zrobiłyby tym wszystkim zatroskanym i przygnębionym czarodziejom.
Tej nocy kiepsko spała. A że mieszkała w kamienicy nad lokalem (choć wydawało jej się, że było kwestią czasu, jak ministerstwo ją stąd wygoni, argumentując to niebezpieczeństwem przebywania blisko anomalii), usłyszała dobiegające z dołu hałasy. Czy to anomalia przybrała na sile? Czy może... ktoś włamał się do środka? Pani Baline czym prędzej narzuciła na koszulę nocną długi, kwiecisty szlafrok oraz wsunęła stopy w puchate bambosze z pomponami, upewniła się że jej niuchacz spoczywa bezpiecznie w swoim legowisku, po czym wyszła z mieszkania i klatką schodową zeszła na sam dół, by następnie od strony zaplecza wejść do lokalu. W starej, pomarszczonej dłoni trzymała różdżkę, gotowa bronić swojego przybytku przed tajemniczymi intruzami. Gdy jednak weszła do środka i zobaczyła rozgardiasz, z jej ust wydostał się krzyk. Jej ukochane „Wyniuchaj troski” wyglądało na kompletnie zrujnowane! Zaraz potem, po zobaczeniu obrazu zniszczeń, zauważyła jednak dwie męskie sylwetki.
- Kim panowie są i co tu robią? – zapytała; nieznajomi byli od niej sporo wyżsi; staruszka z siwymi włosami nawiniętymi na wałki, pomarszczoną twarzą i w tym swoim kwiecistym szlafroku oraz bamboszach musiała zadzierać głowę, by próbować dojrzeć ich twarze. – Jesteście z ministerstwa? Dlaczego przysłano was tu w nocy? – dopytywała, początkowo myśląc, że może to właśnie służby ministerstwa zabrały się do roboty, bo już po wejściu poczuła, że coś tu się zmieniło i w powietrzu nie krążyły już naelektryzowane cząstki unoszące przedmioty.
Tej nocy kiepsko spała. A że mieszkała w kamienicy nad lokalem (choć wydawało jej się, że było kwestią czasu, jak ministerstwo ją stąd wygoni, argumentując to niebezpieczeństwem przebywania blisko anomalii), usłyszała dobiegające z dołu hałasy. Czy to anomalia przybrała na sile? Czy może... ktoś włamał się do środka? Pani Baline czym prędzej narzuciła na koszulę nocną długi, kwiecisty szlafrok oraz wsunęła stopy w puchate bambosze z pomponami, upewniła się że jej niuchacz spoczywa bezpiecznie w swoim legowisku, po czym wyszła z mieszkania i klatką schodową zeszła na sam dół, by następnie od strony zaplecza wejść do lokalu. W starej, pomarszczonej dłoni trzymała różdżkę, gotowa bronić swojego przybytku przed tajemniczymi intruzami. Gdy jednak weszła do środka i zobaczyła rozgardiasz, z jej ust wydostał się krzyk. Jej ukochane „Wyniuchaj troski” wyglądało na kompletnie zrujnowane! Zaraz potem, po zobaczeniu obrazu zniszczeń, zauważyła jednak dwie męskie sylwetki.
- Kim panowie są i co tu robią? – zapytała; nieznajomi byli od niej sporo wyżsi; staruszka z siwymi włosami nawiniętymi na wałki, pomarszczoną twarzą i w tym swoim kwiecistym szlafroku oraz bamboszach musiała zadzierać głowę, by próbować dojrzeć ich twarze. – Jesteście z ministerstwa? Dlaczego przysłano was tu w nocy? – dopytywała, początkowo myśląc, że może to właśnie służby ministerstwa zabrały się do roboty, bo już po wejściu poczuła, że coś tu się zmieniło i w powietrzu nie krążyły już naelektryzowane cząstki unoszące przedmioty.
I show not your face but your heart's desire
Iskry migotały tu i tam, zmuszając dwójkę mężczyzn do szybkiej reakcji - na szczęście czujne oczy umożliwiły im sprawne porachunki z resztkami anomalii. Ollivander rozglądał się jeszcze dłuższą chwilę, nawet po zażegnaniu zagrożenia mając wrażenie, że może ono powrócić lada moment. Próbował nie dać się zaskoczyć i właśnie podczas tych dociekliwych poszukiwań usłyszał odgłos kroków - zamarł w bezruchu, wymieniając spojrzenia z Frederickiem. Aura podejrzliwości spotęgowała się, lecz dźwięki za nic nie przypominały ciężkich podeszew zdecydowanych strażników - były poprzecinane specyficznym szuraniem, przez które uniósł brwi, pytająco zerkając na przyjaciela - wiedział, o co chodziło?
Zagadka rozwiązała się prędko - wystarczyło poczekać. W centrum chaosu, pośród szczątek zdobionej porcelany, zmaterializowała się staruszka, wyraźnie wyrwana ze snu. Ulysses momentalnie skojarzył fakty, przypominając sobie, co słyszał o tym miejscu - dosyć niedawno, gdy wieść o anomalii dręczącej Wyniuchaj Troski rozeszła się po ulicy Pokątnej. Jedna z klientek raczyła wypełnić ciszę, opowiadając o Timulandzie Baline, gdy Ollivander zajmował się przeglądem różdżki. Naprawdę nie chciało mu się wierzyć, że Ministerstwo pozostawiło ją samą sobie, tuż nad rozszalałą anomalią. Wysłuchał jej pytań, nie odwracając spojrzenia. Musieli zmyć się stąd prędko, nie wzbudzając podejrzeń. Twarze kryły się pod kapturami, w ciemności ciężko było dostrzec wyraźne rysy.
- Pani Timulanda Baline? - zapytał spokojnie, kupując sobie trochę czasu na przyswojenie sytuacji i podjęcie decyzji. Kłamał nieco lepiej niż Fox, choć on przynajmniej rzeczywiście podlegał pod Ministerstwo. Postanowił mówić dalej, w końcu od zawsze wykazywał się tęgim umysłem. - Owszem, jesteśmy z Ministerstwa. Dostaliśmy pilne zawiadomienie na temat anomalii, panoszącej się w tym lokalu - zaczynała stwarzać coraz większe zagrożenie, rozrastając się do granicznych zabudowań - zmyślił gładko, luźno puszczając dłoń z różdżką wzdłuż tułowia, by kobieta nabrała pewności, że nie zamierzają zrobić jej krzywdy. Oby nie podniosła rabanu. - Musieliśmy zareagować szybko, dlatego wszystko wydarzyło się bez uprzedzenia - powiedział, odwracając się do Foxa. - Coś zostało? - zapytał, dopiero po otrzymaniu przeczącej odpowiedzi spoglądając znów na właścicielkę. - Wygląda na to, że anomalia nie będzie już pani niepokoić - podsumował konkretnie.
Zagadka rozwiązała się prędko - wystarczyło poczekać. W centrum chaosu, pośród szczątek zdobionej porcelany, zmaterializowała się staruszka, wyraźnie wyrwana ze snu. Ulysses momentalnie skojarzył fakty, przypominając sobie, co słyszał o tym miejscu - dosyć niedawno, gdy wieść o anomalii dręczącej Wyniuchaj Troski rozeszła się po ulicy Pokątnej. Jedna z klientek raczyła wypełnić ciszę, opowiadając o Timulandzie Baline, gdy Ollivander zajmował się przeglądem różdżki. Naprawdę nie chciało mu się wierzyć, że Ministerstwo pozostawiło ją samą sobie, tuż nad rozszalałą anomalią. Wysłuchał jej pytań, nie odwracając spojrzenia. Musieli zmyć się stąd prędko, nie wzbudzając podejrzeń. Twarze kryły się pod kapturami, w ciemności ciężko było dostrzec wyraźne rysy.
- Pani Timulanda Baline? - zapytał spokojnie, kupując sobie trochę czasu na przyswojenie sytuacji i podjęcie decyzji. Kłamał nieco lepiej niż Fox, choć on przynajmniej rzeczywiście podlegał pod Ministerstwo. Postanowił mówić dalej, w końcu od zawsze wykazywał się tęgim umysłem. - Owszem, jesteśmy z Ministerstwa. Dostaliśmy pilne zawiadomienie na temat anomalii, panoszącej się w tym lokalu - zaczynała stwarzać coraz większe zagrożenie, rozrastając się do granicznych zabudowań - zmyślił gładko, luźno puszczając dłoń z różdżką wzdłuż tułowia, by kobieta nabrała pewności, że nie zamierzają zrobić jej krzywdy. Oby nie podniosła rabanu. - Musieliśmy zareagować szybko, dlatego wszystko wydarzyło się bez uprzedzenia - powiedział, odwracając się do Foxa. - Coś zostało? - zapytał, dopiero po otrzymaniu przeczącej odpowiedzi spoglądając znów na właścicielkę. - Wygląda na to, że anomalia nie będzie już pani niepokoić - podsumował konkretnie.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Bezpieczeństwo jednej samotnej staruszki widocznie nie obchodziło ministerstwa aż tak bardzo lub było to efektem przeoczenia, dlatego pani Baline nadal mieszkała nad swoją ukochaną kawiarnią, każdego dnia mogąc się obawiać, że anomalia rozrośnie się bardziej, jednak jej przywiązanie do tego miejsca było silniejsze niż lęk, więc nie odchodziła dopóki jej nie wypędzano. Mimo lat na karku była kobietą odważną i upartą, swoje w życiu przeżyła, choć czegoś podobnego anomaliom nie widziała nigdy i wymykało się to poza ramy jej umysłu. Próbowała na swój sposób pilnować tego miejsca, które stanowiło jej przystań zbudowaną sobie na stare lata, gdzie chciała spędzić resztę swoich dni w spokoju i harmonii. Wkładała w „Wyniuchaj troski” całe swoje serce, zależało jej zarówno na nim, jak i na ludziach, którzy tu przychodzili i stanowili jej wierną klientelę. Aż do dnia, kiedy przyszła anomalia i wypędziła stamtąd wszystkich, łącznie z nią i jej niuchaczem.
Zaalarmowana hałasami odważnie zeszła na dół. Wiele kobiet, zwłaszcza tych starszych i już nie tak żwawych jak za młodu, wolałoby trzymać się z dala od potencjalnego zagrożenia, ale nie pani Timulanda Baline, która musiała sprawdzić co się dzieje z jej ukochanym przybytkiem. Jej wzrok też już był nie ten co za młodych lat, więc nie widziała ich zbyt wyraźnie w panującym w pomieszczeniu półmroku, a okularów zapomniała w tym pośpiechu. Nie mogła też podejrzewać, że ktoś inny poza ministerstwem próbuje coś działać w sprawie anomalii.
Na pytanie o tożsamość potwierdziła skinieniem głowy, a zaraz potem zaczęła mówić.
- Och, więc wreszcie ktoś z was postanowił tu przyjść i coś z tym zrobić! – odezwała się po jego słowach; uwierzyła mu, bo nie miała podstaw, by nie wierzyć, choć nadal dziwiła ją ta nocna pora i brak zapowiedzi. – Wystosowałam do ministerstwa już kilka listów, ale nie otrzymałam żadnej konkretniejszej odpowiedzi niż to, że sprawa zostanie rozwiązana w odpowiednim czasie. Pewnie macie dużo roboty z tymi anomaliami, dlatego jesteście tutaj w nocy, prawda? – dopytywała; może zajmowanie się innymi anomaliami zeszło im tak długo, że nie mieli szans dotrzeć tu w dzień i przedłużyli pracę do godzin nocnych? Jeśli tak, było to godne podziwu oddanie, o które ministerialnych sługusów by nie podejrzewała, ale może wreszcie sprawą zajął się ktoś, komu zależało na dobru ludzi a nie tylko na grzaniu wygodnego stołka. Nigdy nie miała o tej instytucji szczególnie dobrego zdania, a już na pewno nie w ostatnich miesiącach. Nie raz już klęła pod nosem na ich opieszałość, przez którą „Wyniuchaj troski” wciąż było zamknięte jako obszar niebezpieczny, a ona nie mogła robić swoich nalewek, naparów i herbatek dla przychodzących tu czarodziejów.
- Jesteście pewni że to wszystko? Ze szkodami jakoś sobie poradzimy, ale wolałabym, by ta anomalia nie zagroziła znowu moim klientom. – Zależało jej na bezpieczeństwie tego miejsca, dlatego zaraz zaczęła świdrować wzrokiem tego samozwańczego urzędnika ministerstwa, który zapewniał ją, że sytuacja opanowana. Potem postanowiła obejść pomieszczenie, oceniając zniszczenia i ostrożnie dotykając dłońmi elementów wyposażenia, by się upewnić, że nie emanują energią, przez którą wcześniej była zmuszona to miejsce zamknąć i opuścić.
Zaalarmowana hałasami odważnie zeszła na dół. Wiele kobiet, zwłaszcza tych starszych i już nie tak żwawych jak za młodu, wolałoby trzymać się z dala od potencjalnego zagrożenia, ale nie pani Timulanda Baline, która musiała sprawdzić co się dzieje z jej ukochanym przybytkiem. Jej wzrok też już był nie ten co za młodych lat, więc nie widziała ich zbyt wyraźnie w panującym w pomieszczeniu półmroku, a okularów zapomniała w tym pośpiechu. Nie mogła też podejrzewać, że ktoś inny poza ministerstwem próbuje coś działać w sprawie anomalii.
Na pytanie o tożsamość potwierdziła skinieniem głowy, a zaraz potem zaczęła mówić.
- Och, więc wreszcie ktoś z was postanowił tu przyjść i coś z tym zrobić! – odezwała się po jego słowach; uwierzyła mu, bo nie miała podstaw, by nie wierzyć, choć nadal dziwiła ją ta nocna pora i brak zapowiedzi. – Wystosowałam do ministerstwa już kilka listów, ale nie otrzymałam żadnej konkretniejszej odpowiedzi niż to, że sprawa zostanie rozwiązana w odpowiednim czasie. Pewnie macie dużo roboty z tymi anomaliami, dlatego jesteście tutaj w nocy, prawda? – dopytywała; może zajmowanie się innymi anomaliami zeszło im tak długo, że nie mieli szans dotrzeć tu w dzień i przedłużyli pracę do godzin nocnych? Jeśli tak, było to godne podziwu oddanie, o które ministerialnych sługusów by nie podejrzewała, ale może wreszcie sprawą zajął się ktoś, komu zależało na dobru ludzi a nie tylko na grzaniu wygodnego stołka. Nigdy nie miała o tej instytucji szczególnie dobrego zdania, a już na pewno nie w ostatnich miesiącach. Nie raz już klęła pod nosem na ich opieszałość, przez którą „Wyniuchaj troski” wciąż było zamknięte jako obszar niebezpieczny, a ona nie mogła robić swoich nalewek, naparów i herbatek dla przychodzących tu czarodziejów.
- Jesteście pewni że to wszystko? Ze szkodami jakoś sobie poradzimy, ale wolałabym, by ta anomalia nie zagroziła znowu moim klientom. – Zależało jej na bezpieczeństwie tego miejsca, dlatego zaraz zaczęła świdrować wzrokiem tego samozwańczego urzędnika ministerstwa, który zapewniał ją, że sytuacja opanowana. Potem postanowiła obejść pomieszczenie, oceniając zniszczenia i ostrożnie dotykając dłońmi elementów wyposażenia, by się upewnić, że nie emanują energią, przez którą wcześniej była zmuszona to miejsce zamknąć i opuścić.
I show not your face but your heart's desire
Pierwszy zryw adrenaliny wciąż krążył w żyłach, żwawiej prowadząc krew ich korytarzami. Natychmiastowe pobudzenie stało się niewygodne, kiedy sytuacja została ustabilizowana - kobieta uwierzyła w słowa Ollivandera bez trudu, nie wprawiając go w jednak zaskoczenie - na jej miejscu miałby wiele wątpliwości i zadawałby pytania w proporcjonalnej do nich ilości, lecz nie każdy był człowiekiem tak podejrzliwym, czujnym i ostrożnym. Teraz pozostawało ciągnąć sprawę w wiarygodny sposób i wycofać się na tyle dyskretnie, by nikt nie dojrzał dwóch sylwetek, wymykających się z lokalu. Tę część spontanicznego planu zostawiał już w rękach Foxa. Mógł zrobić pożytek z wieloletniej wprawy.
- Nie jako jedyna, pani Baline - odpowiedział krótko, chcąc uświadomić staruszce, że anomalie zjawiały się w wielu miejscach. Nie stał po stronie Ministerstwa, które wykazywało wyraźną niekompetencję w sprawie wyciszania ognisk, przypisując sobie zasługi buntowników, decydujących się na ryzyko, nie miał jednak wyjścia i musiał wejść w skórę oszustów. Być nietypowym, miłym urzędnikiem, czy standardowym, obojętnym gnojkiem? Taki wybór! Starał się nie patrzeć w stronę wyjścia, uwagę skupiając na kobiecie i prowadzeniu z nią rozmowy. Im dłużej tu byli, tym większe prawdopodobieństwo wpadki. - Pisma spływają do nas bez przerwy, roboty jest całe mnóstwo - odpowiedział, potwierdzając jej przypuszczenia - ludzie lubili mieć rację. Nie przepraszał za zwłokę ani bałagan - Ministerstwo ostatnimi czasy stało się zbyt dumne i kobieta prawdopodobnie zdążyła już tego doświadczyć. Rozejrzał się, dla własnego spokoju także doszukując się przeskakujących pomiędzy przedmiotami rozładowań, lecz ciemność równomiernie spowijała całe pomieszczenie i wyglądało na to, że Frederick także nie znalazł żadnych niepokojących oznak powracającej anomalii.
- Jesteśmy pewni - stwierdził bez wahania, choć przed sobą wcale taki pewny nie był. Nie udało mu się wcześniej naprawić żadnej innej anomalii, trudno było się odnieść, lecz auror wyglądał na przekonanego i tego właśnie Ollivander postanowił się trzymać. Na szczęście - potrafił dobrze ukryć resztki wątpliwości. - Jutro prawdopodobnie zjawi się tutaj ktoś jeszcze. Ze względu na zamieszanie i ilość pracy, może być nieświadomy, że zostaliśmy przysłani na miejsce w nocy - uprzedził, spodziewając się, że prawdziwi wysłannicy Ministerstwa dotrą do lokalu i przeprowadzą rozmowę z kobietą. Spojrzał, jak oglądała zniszczenia - na szczęście skończyło się tylko na rzeczach. - Idziemy dalej, czas goni - zwrócił się zaraz do przyjaciela i ponaglającym ruchem głowy wskazał mu wyjście. Lokal opuszczali sprawnie, z Lisem na czele - nie dając kobiecie więcej powodów do podejrzeń.
| zt
- Nie jako jedyna, pani Baline - odpowiedział krótko, chcąc uświadomić staruszce, że anomalie zjawiały się w wielu miejscach. Nie stał po stronie Ministerstwa, które wykazywało wyraźną niekompetencję w sprawie wyciszania ognisk, przypisując sobie zasługi buntowników, decydujących się na ryzyko, nie miał jednak wyjścia i musiał wejść w skórę oszustów. Być nietypowym, miłym urzędnikiem, czy standardowym, obojętnym gnojkiem? Taki wybór! Starał się nie patrzeć w stronę wyjścia, uwagę skupiając na kobiecie i prowadzeniu z nią rozmowy. Im dłużej tu byli, tym większe prawdopodobieństwo wpadki. - Pisma spływają do nas bez przerwy, roboty jest całe mnóstwo - odpowiedział, potwierdzając jej przypuszczenia - ludzie lubili mieć rację. Nie przepraszał za zwłokę ani bałagan - Ministerstwo ostatnimi czasy stało się zbyt dumne i kobieta prawdopodobnie zdążyła już tego doświadczyć. Rozejrzał się, dla własnego spokoju także doszukując się przeskakujących pomiędzy przedmiotami rozładowań, lecz ciemność równomiernie spowijała całe pomieszczenie i wyglądało na to, że Frederick także nie znalazł żadnych niepokojących oznak powracającej anomalii.
- Jesteśmy pewni - stwierdził bez wahania, choć przed sobą wcale taki pewny nie był. Nie udało mu się wcześniej naprawić żadnej innej anomalii, trudno było się odnieść, lecz auror wyglądał na przekonanego i tego właśnie Ollivander postanowił się trzymać. Na szczęście - potrafił dobrze ukryć resztki wątpliwości. - Jutro prawdopodobnie zjawi się tutaj ktoś jeszcze. Ze względu na zamieszanie i ilość pracy, może być nieświadomy, że zostaliśmy przysłani na miejsce w nocy - uprzedził, spodziewając się, że prawdziwi wysłannicy Ministerstwa dotrą do lokalu i przeprowadzą rozmowę z kobietą. Spojrzał, jak oglądała zniszczenia - na szczęście skończyło się tylko na rzeczach. - Idziemy dalej, czas goni - zwrócił się zaraz do przyjaciela i ponaglającym ruchem głowy wskazał mu wyjście. Lokal opuszczali sprawnie, z Lisem na czele - nie dając kobiecie więcej powodów do podejrzeń.
| zt
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Była tylko starszą kobietą. Miała barwne i ciekawe życie, ale to życie przypadało na czasy znacznie spokojniejsze niż obecne, poza tym pozostawała nieświadoma pewnych rzeczy. Widząc mężczyzn w swoim lokalu odruchowo założyła, że są z ministerstwa, bo kto inny miałby naprawiać anomalię, skoro to ministerstwo prosiła w listach o interwencję? I czy ktoś poza przeszkolonymi służbami potrafiłby to zrobić? Nawet w nocną porę mogła uwierzyć przez to, że naprawianie anomalii było na pewno czasochłonne. A może po prostu wciąż była zbyt zaspana, by mocniej się nad tym zastanowić i zaniepokoić się tą niezapowiedzianą wizytą, niepoprzedzoną żadną biurokracją.
- Rozumiem. To na pewno bardzo odpowiedzialna i niebezpieczna praca, ale cieszę się, że jednak coś z tym robicie, bo już się bałam, że nigdy nie doczekam reakcji na moje listy i zostanę tak pozostawiona sama sobie z tym bałaganem! – odpowiedziała z werwą godną dziarskiej staruszki, której naprawdę zależało na miejscu, które stworzyła oraz na ludziach, którzy tu przychodzili. Ministerstwo działało opieszale, ale jak się okazywało, jednak coś tam działało. Przynajmniej w takie przekonanie wprawił ją mężczyzna, a pani Baline naprawdę nie miała powodu, by podejrzewać, że ją oszukiwał i że był członkiem jakiejś tajnej organizacji. Miała pozostać w błogiej nieświadomości tego faktu, ani nigdy nie poznać tożsamości ludzi, którzy ocalili „Wyniuchaj troski” przed dalszym rozprzestrzenianiem się anomalii.
Wyglądało bowiem na to, że rzeczywiście wyładowań już nie było, żaden dotknięty przedmiot nie poraził jej. Znowu były zwyczajne, tyle że zniszczone. Lokal z pewnością będzie wymagał gruntownego remontu zanim znowu otworzy go dla gości.
Skinęła głową.
- Och, nie dziwię się, że macie tam spory chaos. Słyszałam że miejsc takich jak to jest mnóstwo w całym Londynie i poza nim – odezwała się. Jej ton nie był już ostrożny i podejrzliwy, a znacznie bardziej przyjazny. – Ale jeśli naprawdę udało wam się tego pozbyć, to jestem wam bardzo wdzięczna. I kiedy znowu otworzę „Wyniuchaj troski”, śmiało czujcie się zaproszeni na skosztowanie mojej nowej nalewki, którą z tej okazji przygotuję!
Pani Baline po prostu miała dobre chęci, a także dość naiwny i dobroduszny stosunek do ludzi. Uśmiechnęła się lekko, kiedy mężczyźni się pożegnali i odeszli, zapewne spiesząc się do kolejnych anomalii (godne podziwu poświęcenie!) lub do domów po męczącym dniu pracy. A ona sama pokrzątała się jeszcze po kawiarni, po czym udała się na spoczynek. W końcu od jutra musiała zacząć doprowadzać to miejsce do ładu!
| zt.
- Rozumiem. To na pewno bardzo odpowiedzialna i niebezpieczna praca, ale cieszę się, że jednak coś z tym robicie, bo już się bałam, że nigdy nie doczekam reakcji na moje listy i zostanę tak pozostawiona sama sobie z tym bałaganem! – odpowiedziała z werwą godną dziarskiej staruszki, której naprawdę zależało na miejscu, które stworzyła oraz na ludziach, którzy tu przychodzili. Ministerstwo działało opieszale, ale jak się okazywało, jednak coś tam działało. Przynajmniej w takie przekonanie wprawił ją mężczyzna, a pani Baline naprawdę nie miała powodu, by podejrzewać, że ją oszukiwał i że był członkiem jakiejś tajnej organizacji. Miała pozostać w błogiej nieświadomości tego faktu, ani nigdy nie poznać tożsamości ludzi, którzy ocalili „Wyniuchaj troski” przed dalszym rozprzestrzenianiem się anomalii.
Wyglądało bowiem na to, że rzeczywiście wyładowań już nie było, żaden dotknięty przedmiot nie poraził jej. Znowu były zwyczajne, tyle że zniszczone. Lokal z pewnością będzie wymagał gruntownego remontu zanim znowu otworzy go dla gości.
Skinęła głową.
- Och, nie dziwię się, że macie tam spory chaos. Słyszałam że miejsc takich jak to jest mnóstwo w całym Londynie i poza nim – odezwała się. Jej ton nie był już ostrożny i podejrzliwy, a znacznie bardziej przyjazny. – Ale jeśli naprawdę udało wam się tego pozbyć, to jestem wam bardzo wdzięczna. I kiedy znowu otworzę „Wyniuchaj troski”, śmiało czujcie się zaproszeni na skosztowanie mojej nowej nalewki, którą z tej okazji przygotuję!
Pani Baline po prostu miała dobre chęci, a także dość naiwny i dobroduszny stosunek do ludzi. Uśmiechnęła się lekko, kiedy mężczyźni się pożegnali i odeszli, zapewne spiesząc się do kolejnych anomalii (godne podziwu poświęcenie!) lub do domów po męczącym dniu pracy. A ona sama pokrzątała się jeszcze po kawiarni, po czym udała się na spoczynek. W końcu od jutra musiała zacząć doprowadzać to miejsce do ładu!
| zt.
I show not your face but your heart's desire
| 13 stycznia
Trzynastego dnia stycznia zimna pogoda rozpieszczała. Słońce świeciło i Gwen starała się z tego korzystać na ile tylko mogła. Wychodziła właśnie z Wyniuchaj Troski, gdzie spędziła ostatnią godzinę, rozgrzewając się ciepłą herbatą. Próbowała cieszyć się dniem, ale wcześniej była w bibliotece i to, co tam zastała, nie potrafiło zniknąć z jej głowy.
Malarka sięgnęła ponownie po książkę o smokach, którą już wcześniej trzymała w rękach, a którą musiała oddać nieznajomemu smokologowi, któremu bardzo na niej zależało. Właściwie teraz, z perspektywy czasu, młody mężczyzna wydawał się dziewczynie całkiem uroczy. Pewny siebie w ten butny i arogancki sposób, droczył się z nią, wymuszając książkę niczym kilkuletnie dziecko, które MUSI dostać to, czego chce. Pewnie taki obraz mężczyzny pozostałby jej w pamięci, gdyby właśnie nie to, że ponownie sięgnęła po tę cholerną książkę. Chciała zajrzeć na ostatnią stronę, gdzie znajdowała się informacja o rzadkim gatunku smoka, ale okazało się, że tej nie ma. Za to jest notatka.
Zakazana wiedza dla Ciebie, Rudzielcu.
Szczęka Gwen opadła, gdy to ujrzała. Potrzebowała chwili, aby dojść do siebie, po czym zdecydowała, że nie może puścić tego płazem. Musi mu wyjaśnić, że tak się po prostu nie robi! Problem polegał na tym, że nie wiedziała nawet, jak smokolog ma na imię. Nie miała jak się z nim skontaktować.
Bibliotekarki nie były pomocne. Nikt nie chciał lub nie był w stanie podać jej danych młodego mężczyzny i Gwen, chcąc nie chcąc, musiała pogodzić się z faktem, że książka została zniszczona, a ona nie będzie miała dostępu do znajdującej się w niej wiedzy.
Jakże więc była zdziwiona, gdy wychodząc z lokalu, przy jednym ze stolików dojrzała właśnie JEGO. Siedział jakby nigdy nic. Jakby nigdy nie popełnił żadnej zbrodni, jakby był czysty niczym łza. Jakby Gwen wcale nie było obok. A PRZECIEŻ ZEPSUŁ KSIĄŻKĘ. UMYŚLNIE. Tak się, na brodę Merlina, po prostu nie robi.
Dłonie dziewczyny mimowolnie skrzyżowały się na piersi. Gwen ruszyła swoim najgroźniejszym krokiem w stronę lorda Rosiera, stając tuż przed nim. Była od niego zdecydowanie niższa. Niska, ruda i odziana w gruby płaszcz, który zdecydowanie dodawał jej kilogramów. Policzki miała czerwone ni to z zimna, ni z emocji i cóż, zdecydowanie nie wyglądała groźnie. Mimo usilnej próby.
– Czy pan jest normalny? – zapytała prosto z mostu, patrząc na Rosiera z góry… to znaczy, z dołu. Ale nie dało się ukryć, że w tej chwili czuła moralną wyższość nad Matem.
Trzynastego dnia stycznia zimna pogoda rozpieszczała. Słońce świeciło i Gwen starała się z tego korzystać na ile tylko mogła. Wychodziła właśnie z Wyniuchaj Troski, gdzie spędziła ostatnią godzinę, rozgrzewając się ciepłą herbatą. Próbowała cieszyć się dniem, ale wcześniej była w bibliotece i to, co tam zastała, nie potrafiło zniknąć z jej głowy.
Malarka sięgnęła ponownie po książkę o smokach, którą już wcześniej trzymała w rękach, a którą musiała oddać nieznajomemu smokologowi, któremu bardzo na niej zależało. Właściwie teraz, z perspektywy czasu, młody mężczyzna wydawał się dziewczynie całkiem uroczy. Pewny siebie w ten butny i arogancki sposób, droczył się z nią, wymuszając książkę niczym kilkuletnie dziecko, które MUSI dostać to, czego chce. Pewnie taki obraz mężczyzny pozostałby jej w pamięci, gdyby właśnie nie to, że ponownie sięgnęła po tę cholerną książkę. Chciała zajrzeć na ostatnią stronę, gdzie znajdowała się informacja o rzadkim gatunku smoka, ale okazało się, że tej nie ma. Za to jest notatka.
Zakazana wiedza dla Ciebie, Rudzielcu.
Szczęka Gwen opadła, gdy to ujrzała. Potrzebowała chwili, aby dojść do siebie, po czym zdecydowała, że nie może puścić tego płazem. Musi mu wyjaśnić, że tak się po prostu nie robi! Problem polegał na tym, że nie wiedziała nawet, jak smokolog ma na imię. Nie miała jak się z nim skontaktować.
Bibliotekarki nie były pomocne. Nikt nie chciał lub nie był w stanie podać jej danych młodego mężczyzny i Gwen, chcąc nie chcąc, musiała pogodzić się z faktem, że książka została zniszczona, a ona nie będzie miała dostępu do znajdującej się w niej wiedzy.
Jakże więc była zdziwiona, gdy wychodząc z lokalu, przy jednym ze stolików dojrzała właśnie JEGO. Siedział jakby nigdy nic. Jakby nigdy nie popełnił żadnej zbrodni, jakby był czysty niczym łza. Jakby Gwen wcale nie było obok. A PRZECIEŻ ZEPSUŁ KSIĄŻKĘ. UMYŚLNIE. Tak się, na brodę Merlina, po prostu nie robi.
Dłonie dziewczyny mimowolnie skrzyżowały się na piersi. Gwen ruszyła swoim najgroźniejszym krokiem w stronę lorda Rosiera, stając tuż przed nim. Była od niego zdecydowanie niższa. Niska, ruda i odziana w gruby płaszcz, który zdecydowanie dodawał jej kilogramów. Policzki miała czerwone ni to z zimna, ni z emocji i cóż, zdecydowanie nie wyglądała groźnie. Mimo usilnej próby.
– Czy pan jest normalny? – zapytała prosto z mostu, patrząc na Rosiera z góry… to znaczy, z dołu. Ale nie dało się ukryć, że w tej chwili czuła moralną wyższość nad Matem.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Ostatnio zmieniony przez Gwendolyn Grey dnia 17.09.19 14:24, w całości zmieniany 1 raz
Czasem lądujemy w miejscu, które zdecydowanie nie pasuje do nas. Co Mathieu Rosier robił w takim zaskakującym lokalu jak Wyniuchaj Troski? To bardzo dobre pytanie. Szukał czegoś… Szczęścia? Zdecydowanie nie. Prezentu? To chyba jednak nie tutaj. A może miejsca, gdzie mógłby zabrać przyszłą żonę, aby razem… rozweselili się przy naparze? To chyba też nie był najlepszy pomysł. Mając jednak na uwadze, że Isabella lubiła być zaskakiwana, a relaksujące napary również były w ofercie tego przybytku postanowił zbadać teren, dowiedzieć się co nieco i rozważyć ewentualne zabranie tutaj przyszłej małżonki. Zauważył przy wejściu stworzonko na małej pufie, od razu sprawdził czy sakiewka ze złotem jest na miejscu i choć Mathieu miał go całkiem sporo, wiedział jak radzić sobie z przeklętymi niuchaczami. Od razu zwrócił na siebie uwagę, wskazano mu wygodne miejsce i zaproponowało małą „terapię”. Nawet dobrze, że w naparze było coś uspakajającego, bo ktoś postanowił narobić sobie wstydu i wyskoczyć do niego z gębą. Cóż za okrutny brak taktu…
Zmierzył Rudowłosą dziewczynę krytycznym spojrzeniem od stóp do głów. Powinien ją w ogóle kojarzyć? Podbijała do niego zupełnie obca mu kobieta i z wyrazem twarzy wściekłego szczeniaczka szczerzącego mleczne kiełki pytała czy jest normalny. W zasadzie miał ochotę parsknąć śmiechem, choć to mogła być zasługa tego uspokajającego środka, który był w naparach. Ktoś to sobie wymyślił całkiem cwanie? Z drugiej strony, może właśnie o to chodziło? Człowiek się rozluźniał, a przeklęty niuchacz obrabiał mu sakiewkę z galeonami. To mogło mieć sporo sensu. Zdecydowanie nie zabierze tu Isabella, bo zapewne w innych miejscach straci mniej pieniędzy.
- Znamy się? I z szacunkiem do Lorda. – mruknął, opierając się wygodniej i przymykając powieki. Rozluźniające działanie naparu było skuteczne. Niespecjalnie przejął się rudzielcem, może kiedyś miał z nią styczność, ale nie zwracał uwagi na takie małostkowe spotkania. Może też dlatego, że nie była damą z salonów i jej twarz była dla niego tak samo szara jak każda inna. – Zakłócasz mi spokój dziecko… – dodał jeszcze, widząc jej natarczywe spojrzenie pluszowego słodziaka z biedronki. Zdecydowanie jej usilne próby wyglądania groźnie przynosiły mierne efekty.
Zmierzył Rudowłosą dziewczynę krytycznym spojrzeniem od stóp do głów. Powinien ją w ogóle kojarzyć? Podbijała do niego zupełnie obca mu kobieta i z wyrazem twarzy wściekłego szczeniaczka szczerzącego mleczne kiełki pytała czy jest normalny. W zasadzie miał ochotę parsknąć śmiechem, choć to mogła być zasługa tego uspokajającego środka, który był w naparach. Ktoś to sobie wymyślił całkiem cwanie? Z drugiej strony, może właśnie o to chodziło? Człowiek się rozluźniał, a przeklęty niuchacz obrabiał mu sakiewkę z galeonami. To mogło mieć sporo sensu. Zdecydowanie nie zabierze tu Isabella, bo zapewne w innych miejscach straci mniej pieniędzy.
- Znamy się? I z szacunkiem do Lorda. – mruknął, opierając się wygodniej i przymykając powieki. Rozluźniające działanie naparu było skuteczne. Niespecjalnie przejął się rudzielcem, może kiedyś miał z nią styczność, ale nie zwracał uwagi na takie małostkowe spotkania. Może też dlatego, że nie była damą z salonów i jej twarz była dla niego tak samo szara jak każda inna. – Zakłócasz mi spokój dziecko… – dodał jeszcze, widząc jej natarczywe spojrzenie pluszowego słodziaka z biedronki. Zdecydowanie jej usilne próby wyglądania groźnie przynosiły mierne efekty.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Przygryzła wargę, zdenerwowana, próbując uspokoić trzęsącą się z nerwów szczękę. Na niewiele to się zdało. Ten znajdujący się przed nią człowiek był wandalem i nic sobie z tego nie robił! Jeszcze udawał, że jej nie pamięta! Pokręciła z niedowierzaniem głową.
– Czy my się znamy? – powtórzyła po nim, unosząc brew. – Zniszczona książka w bibliotece nic panu nie mówi?! Jak można wyrywać strony! Jeszcze w tak cennych egzemplarzy! A na bycie lordem z szacunkiem to trzeba sobie zasłużyć! – Niemal tupnęła nogą, aby na chwilę zastygnąć w bezruchu. Zaraz, moment… co? Ten fircyk był lordem? I zachowywał się w taki sposób? Wtedy, w bibliotece, była zbyt skupiona na rysowaniu, by skupić się na jego stroju. Był bogaty, ale… dopiero teraz do Gwen dotarło, jak bardzo. Ten człowiek chyba faktycznie nie był zwykłym czarodziejem. Ale lordem? Tytuł chyba wymagał pewnej dojrzałości… prawda?
Po chwili doszła jednak do wniosku, że właściwie… miała racje. Lord, czy nie, na szacunek musiał pracować. Nie żyli już w średniowieczu. Tytuł, tytułem, ale to przecież nie on był najważniejszy. Matheiu zaś doskonale pokazał, że zachowywać się nie potrafi. Najpierw w bibliotece zachowywał się jak rozwydrzony kilkulatek, a potem jeszcze wyrwał kartę z książki!
– Dziecko? – Uniosła brew. Nie czuła się dzieckiem, absolutnie nie. – JA jestem dzieckiem? Nie fircyk wyrywający strony z książek, bo jak widać, nie szanuje publicznej własności? CENNEJ publicznej własności! Powinien pan natychmiast odkupić tę książkę dla biblioteki! Albo przynajmniej zwrócić tę stronę, by dało się ją naprawić!
Stała z głową uniesioną w górze, głęboko przekonana co do swoich racji i wniosków. Nie miała zamiaru traktować Rosiera jako lepszego od siebie, dopóki jej tego nie udowodni, a jak na razie zachowywał się co najmniej karygodnie. Pieniądze i władza nie dawały mu żadnego prawa, aby traktować innych w nieprzyjemny sposób. Poza tym biblioteka naprawdę nie należała do niego, nawet jeśli wydawało się mu, że jest inaczej.
Ech, kto wychowywał tę całą magiczną szlachtę? Gwen przypomniała sobie spotkanie zLordem tym chamem Szafiqem. Chyba był w podobnym wieku co ta nieznajoma, książkowa psuja. I jeden i drugi zaś wydawał się malarce niezwykle nieprzyjemny. Z tą różnicą, że w zeszłym roku nie brała jeszcze udziału w Klubie Pojedynków… prawie nie dotykając różdżki. Teraz wystarczyło, by sięgnęła dłonią do kieszeni i naprawdę nie obawiała się jej użyć, jeśli Rosier nie zareaguje tak, jakby sobie tego rudowłosa życzyła.
– Czy my się znamy? – powtórzyła po nim, unosząc brew. – Zniszczona książka w bibliotece nic panu nie mówi?! Jak można wyrywać strony! Jeszcze w tak cennych egzemplarzy! A na bycie lordem z szacunkiem to trzeba sobie zasłużyć! – Niemal tupnęła nogą, aby na chwilę zastygnąć w bezruchu. Zaraz, moment… co? Ten fircyk był lordem? I zachowywał się w taki sposób? Wtedy, w bibliotece, była zbyt skupiona na rysowaniu, by skupić się na jego stroju. Był bogaty, ale… dopiero teraz do Gwen dotarło, jak bardzo. Ten człowiek chyba faktycznie nie był zwykłym czarodziejem. Ale lordem? Tytuł chyba wymagał pewnej dojrzałości… prawda?
Po chwili doszła jednak do wniosku, że właściwie… miała racje. Lord, czy nie, na szacunek musiał pracować. Nie żyli już w średniowieczu. Tytuł, tytułem, ale to przecież nie on był najważniejszy. Matheiu zaś doskonale pokazał, że zachowywać się nie potrafi. Najpierw w bibliotece zachowywał się jak rozwydrzony kilkulatek, a potem jeszcze wyrwał kartę z książki!
– Dziecko? – Uniosła brew. Nie czuła się dzieckiem, absolutnie nie. – JA jestem dzieckiem? Nie fircyk wyrywający strony z książek, bo jak widać, nie szanuje publicznej własności? CENNEJ publicznej własności! Powinien pan natychmiast odkupić tę książkę dla biblioteki! Albo przynajmniej zwrócić tę stronę, by dało się ją naprawić!
Stała z głową uniesioną w górze, głęboko przekonana co do swoich racji i wniosków. Nie miała zamiaru traktować Rosiera jako lepszego od siebie, dopóki jej tego nie udowodni, a jak na razie zachowywał się co najmniej karygodnie. Pieniądze i władza nie dawały mu żadnego prawa, aby traktować innych w nieprzyjemny sposób. Poza tym biblioteka naprawdę nie należała do niego, nawet jeśli wydawało się mu, że jest inaczej.
Ech, kto wychowywał tę całą magiczną szlachtę? Gwen przypomniała sobie spotkanie z
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Szanowna rozmówczyni bzyczała jak wściekła pszczółka, mająca zamiar ukąsić. Zapewne była skuszona Różą, z którą miała do czynienia, ale w tym momencie Mathieu był zbyt rozluźniony naparem, żeby pokojarzyć fakty w pierwszej chwili. Gwen powinna skupić się na tym przyjemnym miejscu, bo nawet w zapachu, który otaczał ich z każdej strony było coś niezwykle przyjemnego i rozluźniającego. Zaskakujące miejsce i bardzo, bardzo ciekawe, trzeba przyznać. Mówiła o bibliotece i zniszczonej książce… Dopiero po chwili dotarło do niego kto to i czego chce. No tak, egoistyczna artystka, której jedynym celem było dogodzenie sobie i zapewnienie, aby własne pragnienia zostały spełnione. Bez względu na to, że tom, o którym była mowa, zawierał cenne informacje, wszak ona chciała sobie tylko porysować!
- Poproszę dla tej pani coś na uspokojenie… – zawołał podnosząc rękę. Gwen był niebywale urocza, kiedy się tak wściekała, a każde jej słowo traktował coraz poważniej. Jak on to uwielbiał… Przychodziła tu taka Pszczółka Maja, rozbrzęczana do granic możliwości i zaczęła prawić mu kazania. Cóż za brak taktu. Nie była jego matką, żeby mówić mu, co takiego ma robić i jak ma postępować. Westchnął cicho i zmrużył lekko powieki.
- Szanuję publiczną własność… Dlatego zabezpieczyłem książkę, o której mówisz we własnym domu… Całą i zdrową. – odparł rozbawiony. To nie był jakiś super szatański plan, zwyczajnie potrzebował tej księgi, a bardzo mu się spieszyło. – Poza tym… Znów poszłaś rysować smoki? Uważasz, że to zbawi świat czy może nie chcesz, aby ktoś mógł faktycznie pomóc smokom… – spytał, nachylając się w jej stronę z cwanym uśmieszkiem. – Nie wiem o co Ci chodzi z tą książką, ale gwarantuję, mienia nie niszczę… – dodał. Oczywiście, że wiedział o co chodzi. Pożyczył kompletny egzemplarz, a tamten został zastąpiony uszkodzonym. Dla żartu włożył tam karteczkę, bo przecież był pewne, że artystka wróci i będzie potem brzęczeć na każdego, bo uważa się za zbawicielkę świata, a już na pewno lepszą od wszystkich, bo jej artystyczna dusza jest taka nieszkodliwa… Nie zamierzał się przejmować, bo w zasadzie... Czuł się usprawiedliwiony i nic złego nie zrobił. No, może poza żartem.
- Poproszę dla tej pani coś na uspokojenie… – zawołał podnosząc rękę. Gwen był niebywale urocza, kiedy się tak wściekała, a każde jej słowo traktował coraz poważniej. Jak on to uwielbiał… Przychodziła tu taka Pszczółka Maja, rozbrzęczana do granic możliwości i zaczęła prawić mu kazania. Cóż za brak taktu. Nie była jego matką, żeby mówić mu, co takiego ma robić i jak ma postępować. Westchnął cicho i zmrużył lekko powieki.
- Szanuję publiczną własność… Dlatego zabezpieczyłem książkę, o której mówisz we własnym domu… Całą i zdrową. – odparł rozbawiony. To nie był jakiś super szatański plan, zwyczajnie potrzebował tej księgi, a bardzo mu się spieszyło. – Poza tym… Znów poszłaś rysować smoki? Uważasz, że to zbawi świat czy może nie chcesz, aby ktoś mógł faktycznie pomóc smokom… – spytał, nachylając się w jej stronę z cwanym uśmieszkiem. – Nie wiem o co Ci chodzi z tą książką, ale gwarantuję, mienia nie niszczę… – dodał. Oczywiście, że wiedział o co chodzi. Pożyczył kompletny egzemplarz, a tamten został zastąpiony uszkodzonym. Dla żartu włożył tam karteczkę, bo przecież był pewne, że artystka wróci i będzie potem brzęczeć na każdego, bo uważa się za zbawicielkę świata, a już na pewno lepszą od wszystkich, bo jej artystyczna dusza jest taka nieszkodliwa… Nie zamierzał się przejmować, bo w zasadzie... Czuł się usprawiedliwiony i nic złego nie zrobił. No, może poza żartem.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Spojrzała na Rosiera spode łba, gdy ten wydał „rozkaz” kelnerce.
– Ja jestem spokojna. Nie potrzebuje naparu – warknęła, bardziej przypominając przy tym jednak szczenię, niż rosłego wilka. Nigdy nie była szczególnie wysoka… ani postawna. Nie trenowała też niczego, w związku z czym ciało miała dość drobne i wątłe. W tej chwili nie widziała jednak w sobie niczego uroczego. Była zdenerwowana, a Mathieu zdawał się nic nie robić z jej zarzutów. To tylko podjudzało dziewczynę, która za punkt honoru uznała dokonanie zemsty za zniszczenie publicznego mienia.
Gwałtownie wypuściła z ust powietrze.
– Z a b e z p i e c z y ł pan? – spytała, unosząc brew. – To co w bibliotece robi u s z k o d z o n y egzemplarz? Jak można wyrywać strony z książki?
To przecież była rzadka książka! Gwen nie sądziła, by dało się ją tak po prostu kupić. Co prawda znajomy-nieznajomy smokolog na pewno miał górę galeonów w banku, ale jeśli czegoś nie było na rynku to przecież nie dało się tego zakupić! Choć… kto wie… pewnie istniał więcej, niż jeden egzemplarz. Wolała jednak nie dopuszczać do siebie tej myśli. To zniszczyłoby jej pogląd na Rosiera.
– Jak pan tak może? Chyba tylko panu przeszkadza rysowanie! – Naprawdę, jak on tak mógł? – Od kiedy to KOMUKOLWIEK szkodzi? Och, jest pan ignorantem, który kompletnie nie rozumie, do czego służy rysunek – stwierdziła, wciąż stojąc nad nim. Nie miała najmniejszego zamiaru zajmować miejsca obok ciemnowłosego mężczyzny, który naprawdę doprowadzał ją do białej gorączki.
Właściwie nie do końca rozumiała swoje zachowanie. Chyba już dawno nie była aż tak wzburzona z tak błahego powodu. Może to hormony? A może ogólna irytacja sytuacją polityczną? Kto tam wie. Może lepiej, że miała okazję (słusznie) wyżyć się na kimś nieznajomym, zamiast krzywdzić kogoś bliskiego. Rosier przynajmniej zasłużył na reprymendę, a taka Charlie czy Johnatan mogliby zostać agresywnie upomnieni kompletnie bez powodu. Tego naprawdę lepiej było uniknąć.Bezpodstawne Krzywdzenie kogokolwiek nie było w stylu panny Grey, a co dopiero, gdy sprawa dotyczyła lubianych przez nią ludzi. Nastroju jednak się nie wybiera. A przynajmniej nie zawsze.
– Naprawdę? – Pokręciła głową, słysząc zapewnienia Mathieu. Och, na Merlina i na Boga! Ten ignorant powinien iść smażyć się w Azkabanie… czy jakoś tak.
– Ja jestem spokojna. Nie potrzebuje naparu – warknęła, bardziej przypominając przy tym jednak szczenię, niż rosłego wilka. Nigdy nie była szczególnie wysoka… ani postawna. Nie trenowała też niczego, w związku z czym ciało miała dość drobne i wątłe. W tej chwili nie widziała jednak w sobie niczego uroczego. Była zdenerwowana, a Mathieu zdawał się nic nie robić z jej zarzutów. To tylko podjudzało dziewczynę, która za punkt honoru uznała dokonanie zemsty za zniszczenie publicznego mienia.
Gwałtownie wypuściła z ust powietrze.
– Z a b e z p i e c z y ł pan? – spytała, unosząc brew. – To co w bibliotece robi u s z k o d z o n y egzemplarz? Jak można wyrywać strony z książki?
To przecież była rzadka książka! Gwen nie sądziła, by dało się ją tak po prostu kupić. Co prawda znajomy-nieznajomy smokolog na pewno miał górę galeonów w banku, ale jeśli czegoś nie było na rynku to przecież nie dało się tego zakupić! Choć… kto wie… pewnie istniał więcej, niż jeden egzemplarz. Wolała jednak nie dopuszczać do siebie tej myśli. To zniszczyłoby jej pogląd na Rosiera.
– Jak pan tak może? Chyba tylko panu przeszkadza rysowanie! – Naprawdę, jak on tak mógł? – Od kiedy to KOMUKOLWIEK szkodzi? Och, jest pan ignorantem, który kompletnie nie rozumie, do czego służy rysunek – stwierdziła, wciąż stojąc nad nim. Nie miała najmniejszego zamiaru zajmować miejsca obok ciemnowłosego mężczyzny, który naprawdę doprowadzał ją do białej gorączki.
Właściwie nie do końca rozumiała swoje zachowanie. Chyba już dawno nie była aż tak wzburzona z tak błahego powodu. Może to hormony? A może ogólna irytacja sytuacją polityczną? Kto tam wie. Może lepiej, że miała okazję (słusznie) wyżyć się na kimś nieznajomym, zamiast krzywdzić kogoś bliskiego. Rosier przynajmniej zasłużył na reprymendę, a taka Charlie czy Johnatan mogliby zostać agresywnie upomnieni kompletnie bez powodu. Tego naprawdę lepiej było uniknąć.
– Naprawdę? – Pokręciła głową, słysząc zapewnienia Mathieu. Och, na Merlina i na Boga! Ten ignorant powinien iść smażyć się w Azkabanie… czy jakoś tak.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Wyniuchaj Troski
Szybka odpowiedź