Zapisane w Gwiazdach
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Kawiarnia "Zapisane w gwiazdach"
Kawiarenka znajduje się nieopodal mugolskiej części Londynu, ale jest jak najbardziej magiczna - tylko czarodzieje są w stanie ją dostrzec. W środku panuje półmrok, ściany są ciemne, a na suficie - zupełnie jak w Hogwarcie - stworzono iluzję nocnego nieba, które zawsze jest gwieździste. Znawcy astronomii mogą wypatrywać na nim prawdziwych konstelacji. W kawiarni tej często można spotkać wróżbitów i wieszczki, którzy półdarmo przepowiedzą chętnym przyszłość. W menu króluje herbata pozostawiająca na dnie filiżanek fusy - każdy gość znający się na wróżbiarstwie może bez problemu wywróżyć sobie przyszłość. Dla tych, którzy nie mają pojęcia o tej sztuce, razem z zamówieniem przygotowana zostaje krótka lista zdradzająca, co mogą oznaczać otrzymane kształty - stety lub nie, zapisana jest ona z użyciem starożytnych run.
W celu określenia kształtu, w jaki ułożyły się fusy, rzuca się kością k10. Do odczytania sensu otrzymanego kształtu potrzebna jest biegłość wróżbiarstwa lub starożytnych run.
1 - Ponurak: czeka na ciebie wyłącznie śmierć.
2 - Drzewo: przed tobą zmiany na lepsze.
3 - Góra: na twojej drodze staną problemy.
4 - Balon: możesz spodziewać się wielu zmartwień.
5 - Nóż: szykuj się na ostrą kłótnię.
6 - Fajka: osoba, na którą patrzysz, ma złe intencje.
7 - Cygaro: odnajdziesz nowego przyjaciela.
8 - Kapelusz: możliwe, że zmienisz pracę.
9 - Serce: miłość zapuka do tych drzwi.
10 - Koniczyna: uśmiechnie się do ciebie los.
Dla znawców astronomii przygotowana jest niespodzianka - ten, który na zaczarowanym suficie dostrzeże Gwiazdozbiór Kruka, otrzyma darmową, czarną jak noc kawę o niebiańskim smaku. ST wypatrzenia gwiazdozbioru jest równe 60, do rzutu dodaje się bonus za astronomię.
Lokacja zawiera kości.W celu określenia kształtu, w jaki ułożyły się fusy, rzuca się kością k10. Do odczytania sensu otrzymanego kształtu potrzebna jest biegłość wróżbiarstwa lub starożytnych run.
1 - Ponurak: czeka na ciebie wyłącznie śmierć.
2 - Drzewo: przed tobą zmiany na lepsze.
3 - Góra: na twojej drodze staną problemy.
4 - Balon: możesz spodziewać się wielu zmartwień.
5 - Nóż: szykuj się na ostrą kłótnię.
6 - Fajka: osoba, na którą patrzysz, ma złe intencje.
7 - Cygaro: odnajdziesz nowego przyjaciela.
8 - Kapelusz: możliwe, że zmienisz pracę.
9 - Serce: miłość zapuka do tych drzwi.
10 - Koniczyna: uśmiechnie się do ciebie los.
Dla znawców astronomii przygotowana jest niespodzianka - ten, który na zaczarowanym suficie dostrzeże Gwiazdozbiór Kruka, otrzyma darmową, czarną jak noc kawę o niebiańskim smaku. ST wypatrzenia gwiazdozbioru jest równe 60, do rzutu dodaje się bonus za astronomię.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:34, w całości zmieniany 1 raz
Tak jak Aquila potrafiła zachowywać kamienną twarz i do perfekcji dzielić się wyuczonym uśmiechem, tak Włoszka posiadała dar przekonywania i nieugięcie. Interesy były dla niej najważniejsze, zwłaszcza te, które mogły w przyszłości rzeczywiście popłacić, okazać się o wiele owocniejsze, niż z początku zakładała. Pomimo temperamentu, którym cechowały się włoskie kobiety, tym razem czarownica trzymała emocje na wodzy, dostosowując się do swojej rozmówczyni – na jej uśmiech odpłacała podobnym, równie wystudiowanym, w głowie jednak oceniała sytuację, zachowanie damy i ustalała, co i w jaki sposób winna powiedzieć, żeby to spotkanie zakończyło się równie przyjemnie, co zaczęło. Spokojnie przemilczała słowa Aquili, pozwoliła jej mówić, aż wreszcie westchnęła w głębi duszy.
– Nikt inny nie przychodzi panience do głowy? – spytała, raczej grzecznie niż bezczelnie, uznając, że skoro nie może powiedzieć jej wprost nazwiska darczyńcy, tak przecież może potwierdzić lub zaprzeczyć, o ile dziewczyna zrozumie jej zamiar. A gdy dojdą wspólnie do porozumienia i okaże się rezolutna odgadując nazwisko lorda, Włoszka umyje ręce i stwierdzi, że przecież nic nie powiedziała, najwidoczniej dama sama się domyśliła, problem rozwiązany. Ze skrywaną ulgą przyjęła jednak przejście do sedna; w milczeniu otworzyła trzymane na stole pudełko i po krótkim upewnieniu się, że wszystko było jak należy, zwróciła je ku lady Black.
– Szmaragd w złotej oprawie, z pewnością podkreśli urodę – musiała przyznać sama przed sobą, że wielkość szmaragdu dostarczona jej tamtego popołudnia była zaskakująca, ale nie musiała się szczególnie gimnastykować, by złota oprawa nie przyćmiewała kamienia samego w sobie. Wielkość mniej więcej kurzego jaja robiła swoje i chociaż z początku zamierzała zaproponować przerobienie kamienia na mniejszy wisiorek i pierścionek do kompletu, szybko porzuciła swój pomysł. Nie dlatego, że obawiała się kruchości minerału, jednak głównym założeniem było podkreślenie głębi koloru – swoją pracę oparła więc głównie na oszlifowaniu, nadaniu kształtu i wydobyciu pięknego, wyraźnego koloru a dopiero później, w kolejnym kroku, obramowaniu go złotem.
– Wiedziała panienka, że szmaragdy wpływają nie tylko na urodę, ale i duszę? – zerknęła na twarz rozmówczyni, uważnie badając jej reakcję – Ponoć już w starożytności uważano, że poprawiają one nastrój i koją nerwy, ale również oczy, przez ich piękno – ostatecznie szmaragd pozostał w pierwotnej formie, owalnej, otulonej delikatną ramką ze złota, z którego również stworzyła sam łańcuszek. Oczywiście nie każdy lubił prostotę, jednak w tym przypadku Włoszka wyszła z prostego założenia: niektóre kamienie nie potrzebowały zbędnego przerabiania i oprawy, która ujmowała to, co miały w sobie najlepsze – naturalności.
– Nikt inny nie przychodzi panience do głowy? – spytała, raczej grzecznie niż bezczelnie, uznając, że skoro nie może powiedzieć jej wprost nazwiska darczyńcy, tak przecież może potwierdzić lub zaprzeczyć, o ile dziewczyna zrozumie jej zamiar. A gdy dojdą wspólnie do porozumienia i okaże się rezolutna odgadując nazwisko lorda, Włoszka umyje ręce i stwierdzi, że przecież nic nie powiedziała, najwidoczniej dama sama się domyśliła, problem rozwiązany. Ze skrywaną ulgą przyjęła jednak przejście do sedna; w milczeniu otworzyła trzymane na stole pudełko i po krótkim upewnieniu się, że wszystko było jak należy, zwróciła je ku lady Black.
– Szmaragd w złotej oprawie, z pewnością podkreśli urodę – musiała przyznać sama przed sobą, że wielkość szmaragdu dostarczona jej tamtego popołudnia była zaskakująca, ale nie musiała się szczególnie gimnastykować, by złota oprawa nie przyćmiewała kamienia samego w sobie. Wielkość mniej więcej kurzego jaja robiła swoje i chociaż z początku zamierzała zaproponować przerobienie kamienia na mniejszy wisiorek i pierścionek do kompletu, szybko porzuciła swój pomysł. Nie dlatego, że obawiała się kruchości minerału, jednak głównym założeniem było podkreślenie głębi koloru – swoją pracę oparła więc głównie na oszlifowaniu, nadaniu kształtu i wydobyciu pięknego, wyraźnego koloru a dopiero później, w kolejnym kroku, obramowaniu go złotem.
– Wiedziała panienka, że szmaragdy wpływają nie tylko na urodę, ale i duszę? – zerknęła na twarz rozmówczyni, uważnie badając jej reakcję – Ponoć już w starożytności uważano, że poprawiają one nastrój i koją nerwy, ale również oczy, przez ich piękno – ostatecznie szmaragd pozostał w pierwotnej formie, owalnej, otulonej delikatną ramką ze złota, z którego również stworzyła sam łańcuszek. Oczywiście nie każdy lubił prostotę, jednak w tym przypadku Włoszka wyszła z prostego założenia: niektóre kamienie nie potrzebowały zbędnego przerabiania i oprawy, która ujmowała to, co miały w sobie najlepsze – naturalności.
My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
Do głowy przychodziło jej kilku mężczyzn, ale nazwiska żadnego z nich nie zamierzała mówić dzisiaj głośno. W głębi duszy oczywiście Aquila liczyła, że jest to prezent od samego lorda Burke, ale on był taki jak zwykle. Pojawiał się raz na jakiś czas, zupełnie przypadkowo, mieszał jej w głowie po czym znikał i zostawiał ze swoimi myślami. Nigdy do niczego nie doszło, żadna z rozmów nie zeszła na tory mogące świadczyć żeby cokolwiek ich łączyło. Spacery po francuskich ogrodach, niekończące się rozmowy i tańczony godzinami fokstrot zostawiały już zaledwie miłe wspomnienie.
- Przychodzi - powiedziała jedynie krótko.
Wymienienie nazwiska Craiga mogłoby wiązać się z plotkami, których młoda lady absolutnie nie potrzebowała, zwłaszcza jeśli miała paść ofiarą żartu albo gdzieś za regalem czaił się reporter Czarownicy liczący na szybką sensację. Milczenie było złotem, a złoto było cenne i takie piękne... Dziewczyna utrzymywała jedynie płytki oddech gdy jej towarzyszka powoli otwierała pudełko skrywające klejnot po czym otworzyła oczy ze zdumienia i całkowicie zatrzymała powietrze w płucach, kompletnie zszokowana ogromem biżuterii i tą jej głębią. Tak jakby ją zaczarował. Kolor kamienia hipnotyzował i mamił jej oczy, które musiała kilkukrotnie zmrużyć by rzeczywiście dostrzec jego wielkość. To nie mógł być pierwszy lepszy podarek od byle jakiego kawalera, ktoś chciał się dla niej postarać. Aquila rzadko występowała w srebrze, złoto o wiele bardziej pasowało nie tylko do jej karnacji, ale także aury którą starała się wokół się roztaczać. Rozpieszczana przez ojca nigdy nie mogła narzekać na brak biżuterii, ale chyba właśnie znalazła swoją ulubioną jej część, a właściwie ta została jej wręczona.
- Jest... jest piękny... - powiedziała cicho przybliżając ku niemu dłoń, dalej zbyt zszokowana by dotknąć prezentu. - Tak... Kiedyś uważany za króla kamieni szlachetnych - o biżuterii wiedziała tyle gdzie można ją kupić i jak należy nosić, ale historia przecież od zawsze była pasją młodej lady. - Pliniusz Starszy określał, że te kamienie pozwalają zmęczonym oczom odpocząć, pamiętam to z książki - dalej nie spuszczała oczu z naszyjnika mówiąc tak jakby robiła to instynktownie. - Również Tabula Smaragdina została stworzona z tych kamieni, ja... - otrząsnęła się przenosząc wzrok na Borgię.
Nie miała bladego pojęcia co powiedzieć, bo wielkość i piękno tego klejnotu było w stanie wbić ją w krzesło. Zwykle wygadana, może aż nadto, teraz siedziała niczym kołek unosząc kąciki ust w jedynie delikatny uśmiech. Chciała podziękować, ale żadne takie słowo nie padło z jej ust. Chciała przeprosić za takie otępienie, ale żadne takie słowo nie padło z jej ust.
- Dlaczego szmaragd? - wyszeptała tylko z pytającą miną.
Chciała go ubrać i wziąć w dłonie, przejrzeć się w lustrze i porównać blask kamienia z blaskiem swoich oczu, ale kompletnie zszokowana nie była w stanie podnieść nawet filiżanki do ust, chociaż te kompletnie zaschły.
- Przychodzi - powiedziała jedynie krótko.
Wymienienie nazwiska Craiga mogłoby wiązać się z plotkami, których młoda lady absolutnie nie potrzebowała, zwłaszcza jeśli miała paść ofiarą żartu albo gdzieś za regalem czaił się reporter Czarownicy liczący na szybką sensację. Milczenie było złotem, a złoto było cenne i takie piękne... Dziewczyna utrzymywała jedynie płytki oddech gdy jej towarzyszka powoli otwierała pudełko skrywające klejnot po czym otworzyła oczy ze zdumienia i całkowicie zatrzymała powietrze w płucach, kompletnie zszokowana ogromem biżuterii i tą jej głębią. Tak jakby ją zaczarował. Kolor kamienia hipnotyzował i mamił jej oczy, które musiała kilkukrotnie zmrużyć by rzeczywiście dostrzec jego wielkość. To nie mógł być pierwszy lepszy podarek od byle jakiego kawalera, ktoś chciał się dla niej postarać. Aquila rzadko występowała w srebrze, złoto o wiele bardziej pasowało nie tylko do jej karnacji, ale także aury którą starała się wokół się roztaczać. Rozpieszczana przez ojca nigdy nie mogła narzekać na brak biżuterii, ale chyba właśnie znalazła swoją ulubioną jej część, a właściwie ta została jej wręczona.
- Jest... jest piękny... - powiedziała cicho przybliżając ku niemu dłoń, dalej zbyt zszokowana by dotknąć prezentu. - Tak... Kiedyś uważany za króla kamieni szlachetnych - o biżuterii wiedziała tyle gdzie można ją kupić i jak należy nosić, ale historia przecież od zawsze była pasją młodej lady. - Pliniusz Starszy określał, że te kamienie pozwalają zmęczonym oczom odpocząć, pamiętam to z książki - dalej nie spuszczała oczu z naszyjnika mówiąc tak jakby robiła to instynktownie. - Również Tabula Smaragdina została stworzona z tych kamieni, ja... - otrząsnęła się przenosząc wzrok na Borgię.
Nie miała bladego pojęcia co powiedzieć, bo wielkość i piękno tego klejnotu było w stanie wbić ją w krzesło. Zwykle wygadana, może aż nadto, teraz siedziała niczym kołek unosząc kąciki ust w jedynie delikatny uśmiech. Chciała podziękować, ale żadne takie słowo nie padło z jej ust. Chciała przeprosić za takie otępienie, ale żadne takie słowo nie padło z jej ust.
- Dlaczego szmaragd? - wyszeptała tylko z pytającą miną.
Chciała go ubrać i wziąć w dłonie, przejrzeć się w lustrze i porównać blask kamienia z blaskiem swoich oczu, ale kompletnie zszokowana nie była w stanie podnieść nawet filiżanki do ust, chociaż te kompletnie zaschły.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uśmiechnęła się ledwo zauważalnie, brnąć w swoich rozmyślaniach może zbyt daleko, bo szybko doszła do wniosku, że wbrew temu co lady mówiła, najwidoczniej był człowiek, od którego chciałaby dostać podobny podarek lub wręcz przeciwnie: była kolejną ofiarą ślubnego interesu, kontraktu, którego oficjalnym dopięciem miało być sprzedanie jej ręki. Wyraźnie jednak dziewczyna nie była zachęcona ani do zainicjowanej zgadywanki ani do dalszego pytania o tajemniczego wielbiciela, co również przyjęła z lekką ulgą. Przynajmniej o jedno nie musiała się martwić, zresztą bardziej zainteresowała się reakcją czarownicy na widok wisiora. Nie dlatego, że obawiała się odrzucenia prezentu jako takiego, a z powodu wykonania, za którym stała w stu procentach ona i wprawne dłonie. Lord Burke dostarczył tylko materiały i pomysł, z którego się wywiązała i nie zmieniła wiele w zaproponowanej koncepcji.
– Rozumiem, że wbrew wcześniejszym obawom prezent się podoba – stwierdziła bardziej do siebie, niż do towarzyszki i kiedy Aquila podziwiała kamień, ona przechwyciła spojrzenie kelnera, prosząc o kawę, o której – o zgrozo – zapomniała w całym zamieszaniu. Później powróciła myślami do damy, spierając łokcie o blat stołu a szpiczasty podbródek o splecione w koszyczek dłonie, i odnalazła kolejną drobnostkę, która wzbudziła sympatię w oczach Włoszki – wiedza. Rzadko spotykała się z ludźmi, którzy wiedzieli cokolwiek więcej o kamieniach niż to, gdzie można było je kupić.
– Niestety nie uzyskałam takiej informacji, dlaczego akurat ten kamień, ale śmiem przypuszczać, że są dwa rozwiązania – niezrażona otępieniem dziewczyny, całkowicie zrozumiałym w tych okolicznościach, podniosła się ze swojego miejsca – albo jest to pamiątka rodzinna, w co wątpię, bo dostałam szmaragd w wersji surowej, co się rzadko zdarza albo... został sprowadzony specjalnie dla ciebie, lady, co jest bardziej prawdopodobne – ostrożnie wyjęła naszyjnik z pudełka, po czym stanęła za krzesłem Aquili. – Pomogę – subtelnie zgarnęła włosy damy na jedną stronę, zakładając wkrótce po tym wisior na jej szyję. Szczerze liczyła, że ozdoba nie okaże się za ciężka, wszak nie każdy gustował w tak dużej biżuterii. Nim zajęła się piciem czarnej kawy, w milczeniu jeszcze raz przyglądnęła się szmaragdowi. I musiała przyznać, że dobór kamienia rzeczywiście był udany.
– Rozumiem, że wbrew wcześniejszym obawom prezent się podoba – stwierdziła bardziej do siebie, niż do towarzyszki i kiedy Aquila podziwiała kamień, ona przechwyciła spojrzenie kelnera, prosząc o kawę, o której – o zgrozo – zapomniała w całym zamieszaniu. Później powróciła myślami do damy, spierając łokcie o blat stołu a szpiczasty podbródek o splecione w koszyczek dłonie, i odnalazła kolejną drobnostkę, która wzbudziła sympatię w oczach Włoszki – wiedza. Rzadko spotykała się z ludźmi, którzy wiedzieli cokolwiek więcej o kamieniach niż to, gdzie można było je kupić.
– Niestety nie uzyskałam takiej informacji, dlaczego akurat ten kamień, ale śmiem przypuszczać, że są dwa rozwiązania – niezrażona otępieniem dziewczyny, całkowicie zrozumiałym w tych okolicznościach, podniosła się ze swojego miejsca – albo jest to pamiątka rodzinna, w co wątpię, bo dostałam szmaragd w wersji surowej, co się rzadko zdarza albo... został sprowadzony specjalnie dla ciebie, lady, co jest bardziej prawdopodobne – ostrożnie wyjęła naszyjnik z pudełka, po czym stanęła za krzesłem Aquili. – Pomogę – subtelnie zgarnęła włosy damy na jedną stronę, zakładając wkrótce po tym wisior na jej szyję. Szczerze liczyła, że ozdoba nie okaże się za ciężka, wszak nie każdy gustował w tak dużej biżuterii. Nim zajęła się piciem czarnej kawy, w milczeniu jeszcze raz przyglądnęła się szmaragdowi. I musiała przyznać, że dobór kamienia rzeczywiście był udany.
My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
Obawy ustępowały gdy tylko wzrok Aquili mierzył wzdłuż i wszerz kamień który się przed nią znalazł. Kamień był piękny, ale to myśl, że mógł on być specjalnie dla niej rozpalała w dziewczynie wyobraźnie. Na wygłoszona możliwość jakoby kamień został sprowadzony specjalnie dla niej, Aquila speszyła się, a krótki rumieniec zalał jej blade policzki. To nie mogło być tanie, a już na pewno nie było nieprzemyślane, przecież taki wniosek był absolutnie logiczny. Nie zamierzała bazować na zwykłej intuicji, robiła to zresztą bardzo rzadko, a tu potrzebne były raczej zimne kalkulacje i surowe wnioski, chociaż na takich w tej chwili ciężko było jej się skupić. W czasie gdy kobieta wstawała od stołu i powoli odgarniała włosy szlachcianki ta zdążyła już dokładnie przemyśleć swoje pragnienia. To nie mógł być Craig Burke, najzwyczajniej w świecie nie było ku temu szans. Salazar jeden wiedział co siedziało w głowie lorda którego oczy skrywały szatańską pożogę, ale nie mogło chodzić o niego. Sprawa wydawała się dość prosta, ktoś zacznie starać się o jej rękę. Bycie oczkiem w głowie ojca, który mianowany został nestorem Blacków miało swoje plusy. Chociaż ten naciskał na ślub, nie potrafił sprzeciwić się argumentowi, że wydanie jej za mąż w czasie wojny było szalenie niebezpieczne. Czas jednak powoli się zbliżał, a chociaż daleko jej było do wieku starej panny, to sądziła, że ma jeszcze trochę czasu. Teraz jednak wydawało się, że ktoś albo już rozmawiał z jej ojcem albo dopiero próbuje zmiękczyć jej serce by Aquila sama czuła motyle w brzuchu na myśl o nowym kawalerze. Biżuteria była piękna, ale biżuteria nie wystarczyła by skraść serce. Do tego potrzebne było to coś, a większości z tych wszystkich pretensjonalnych młodziutkich przedstawicieli innych rodów, często tego brakowało. Oczywiście Black nigdy nie powiedziałaby tego głośno.
- Jest piękny - przyznała gdy kobieta zapinała klejnot na jej szyi. - Ciężki, ale piękny... Mieni się w tylu głębiach i ten blask....
Czyż piękna biżuteria nie była idealna by odgonić wszystkie troski? A może to sam szmaragd tak działał już nigdy nie miała się niczym trudzić nosząc go na szyi.
- Dobrze... Przyjmę ten prezent - przełknęła ślinę. - Ale to pozostanie między nami - wzrok wbiła w kobietę. - Jeśli darczyńca chciał pozostać tajemnicą to niech tak pozostanie, tak samo tajemnicą powinien jednak zostać ten... - złapała za wisior by jeszcze raz poczuć jego ciężar. - ...ten prezent. Podoba mi się to wykonanie i jeśli dopełni Pani moich warunków, to z pewnością będzie mogła liczyć na ciepłe słowo na Pani temat wśród moich przyjaciółek - ciepły uśmiech.
Zapewne jubilerce zależało na takich kontaktach, a Aquila nie miała oporów by wykorzystywać tego typu okazję. Takie nazwiska jak jej dużo znaczyły, prawie tak samo dużo jak pieniądze należące do tych rodów.
- Jest piękny - przyznała gdy kobieta zapinała klejnot na jej szyi. - Ciężki, ale piękny... Mieni się w tylu głębiach i ten blask....
Czyż piękna biżuteria nie była idealna by odgonić wszystkie troski? A może to sam szmaragd tak działał już nigdy nie miała się niczym trudzić nosząc go na szyi.
- Dobrze... Przyjmę ten prezent - przełknęła ślinę. - Ale to pozostanie między nami - wzrok wbiła w kobietę. - Jeśli darczyńca chciał pozostać tajemnicą to niech tak pozostanie, tak samo tajemnicą powinien jednak zostać ten... - złapała za wisior by jeszcze raz poczuć jego ciężar. - ...ten prezent. Podoba mi się to wykonanie i jeśli dopełni Pani moich warunków, to z pewnością będzie mogła liczyć na ciepłe słowo na Pani temat wśród moich przyjaciółek - ciepły uśmiech.
Zapewne jubilerce zależało na takich kontaktach, a Aquila nie miała oporów by wykorzystywać tego typu okazję. Takie nazwiska jak jej dużo znaczyły, prawie tak samo dużo jak pieniądze należące do tych rodów.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
– Dobro moich klientów jest dla mnie najważniejsze – skłamała nieco, z wykalkulowaną pewnością, bo kto ją znał ten wiedział, że najważniejszym dobrem było jej własne. Egoistyczna w pewnym stopniu natura Franceski i wychowanie w nieco hedonistycznym duchu, które pogłębiało się wraz z kolejnymi podróżami, pieniędzmi i możliwościami w tym momencie życia wydawało się jej nie do przeskoczenia, i kiedy teraz o tym myślała, naprawdę nie rozumiała dlaczego tak przejmowała się poczynaniami Cilliana. Swoje rozmyślania wnet porzuciła; o ile do tej pory intratnym był dlań interes z lordem Burke – składową rodu zajmującego się handlem – i w przypadku lady robiła jedynie za posłańca, odpowiedzialnego za przekazanie prezentu w odpowiednie ręce, o tyle sprawy nabrały znakomitego obrotu tuż po kolejnych słowach dziewczęcia. Uśmiechnęła się lekko, ostrożnie, żeby jednak lady nie pomyślała sobie za dużo.
– Praca z panienką to czysta przyjemność – odparła enigmatycznie, zadowolona takim biegiem spotkania. Czy mogło być lepiej? Nie dość, że wykonała swoją pracę a prezent miał pożądany odbiór, tak w dodatku odparł problem naciskania na wyjawienie nazwiska lorda i zyskała na tym kolejnych potencjalnych kupców. – Proszę się o to nie martwić, zapewniam pełną dyskretność; w innym razie nie miałabym powodzenia w tym zawodzie – wychodziła z założenia, że większość mężczyzn kupujących u niej podarki dla swoich wybranek kierowała się jej kobiecym zmysłem, estetyką i wiedzą, których u mężczyzn na próżno było szukać. Nie odbierała jubilerom, jednak uważała nieskromnie, że tylko kobieta potrafiła zrozumieć potrzeby drugiej kobiety, zwłaszcza w przypadku biżuterii. Dopiła kawę, by następnie mimowolnie zerknąć w głąb filiżanki. Odroczone w czasie lekcje wróżenia u Cassandry zdawały się być tym, czego potrzebowała w tej chwili.
– Nie pozostaje mi nic innego jak odprowadzić cię w bezpieczne miejsce. Londyn nie jest bezpieczny, zwłaszcza dla dam, które niosą na swojej szyi tak drugi kamień – przyznała i chociaż wcale nie musiała tego robić, swoją pracę uznając za zakończoną, i tak szła w kierunku centrum. Nie czekając na zgodę Aquili, podniosła się z miejsca, ostatni raz zerkając na fusy i układający się z nich symbol, po czym ruszyła wraz ze swoją towarzyszką – i ewentualną opieką, której wcześniej nie zauważyła? – w tym samym kierunku.
ztx2
– Praca z panienką to czysta przyjemność – odparła enigmatycznie, zadowolona takim biegiem spotkania. Czy mogło być lepiej? Nie dość, że wykonała swoją pracę a prezent miał pożądany odbiór, tak w dodatku odparł problem naciskania na wyjawienie nazwiska lorda i zyskała na tym kolejnych potencjalnych kupców. – Proszę się o to nie martwić, zapewniam pełną dyskretność; w innym razie nie miałabym powodzenia w tym zawodzie – wychodziła z założenia, że większość mężczyzn kupujących u niej podarki dla swoich wybranek kierowała się jej kobiecym zmysłem, estetyką i wiedzą, których u mężczyzn na próżno było szukać. Nie odbierała jubilerom, jednak uważała nieskromnie, że tylko kobieta potrafiła zrozumieć potrzeby drugiej kobiety, zwłaszcza w przypadku biżuterii. Dopiła kawę, by następnie mimowolnie zerknąć w głąb filiżanki. Odroczone w czasie lekcje wróżenia u Cassandry zdawały się być tym, czego potrzebowała w tej chwili.
– Nie pozostaje mi nic innego jak odprowadzić cię w bezpieczne miejsce. Londyn nie jest bezpieczny, zwłaszcza dla dam, które niosą na swojej szyi tak drugi kamień – przyznała i chociaż wcale nie musiała tego robić, swoją pracę uznając za zakończoną, i tak szła w kierunku centrum. Nie czekając na zgodę Aquili, podniosła się z miejsca, ostatni raz zerkając na fusy i układający się z nich symbol, po czym ruszyła wraz ze swoją towarzyszką – i ewentualną opieką, której wcześniej nie zauważyła? – w tym samym kierunku.
ztx2
My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
The member 'Francesca Borgia' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 10
'k10' : 10
10 - X - 1957
Październikowy dzień zdawał się dłużyć w nieskończoność; wypełniony pracą i obowiązkami, nie mijał ze zwykłą swobodą. Każdy, kto znał właściciela sklepu na Pokątnej, mógł stwierdzić, że nie był dzisiaj taki sam; dziwnie roztargniony i zamyślony, nie potrafił skupić się na najprostszych czynnościach związanych z zawodem. Nie chodziło o lęk, bo go nie czuł; bardziej o natłok emocji, który mógł nastąpić, gdy ujrzy siostrę po raz pierwszy od tak długiego czasu. A przecież mieli tylko siebie, teraz już naprawdę; jak jej to powiedzieć? Jak - mimo ogromu złych słów, które padły - miał odzyskać to, co było kiedyś?
Zadanie wydawało się nieosiągalne nawet dla niego, który nie słynął przecież z poddawania się. Gdy w grę wchodziła cierpliwość, Atticus powinien zostać okrzyknięty świętym; niestety, nawet jego miała granice, o czym Belvina przekonała się boleśnie tuż po pogrzebie rodziców. Do tej pory tylko ona jedna potrafiła zburzyć solidne podwaliny spokoju brata, by finalnie ujrzeć to, czego nie chciał pokazywać nikomu; absurdalnie, zwłaszcza jej.
Okrucieństwa - tego zawartego w słowach, w tonie głosu i skutych lodem oczach - które przychodziło mu zatrważająco łatwo.
Po przeprowadzcce do Londynu wszystko uległo zmianie, bo przecież wiedział, że Belvina tutaj mieszka; wówczas napisanie listu wydawało się całkiem mądrym pomysłem. Odpowiedzi listowne siostry nacechowane były wyczuwalną złością, która nie osłabła mimo upływu czasu; mimo to naciskał na tyle skutecznie, by ta zgodziła się na spotkanie. Jego celowość traciła na znaczeniu, gdy kierował kroki w stronę wybranej wcześniej kawiarni. Było jednak za późno, by zmienić zdanie bądź zrezygnować - nie mógłby spać spokojnie, gdyby chociaż nie spróbował nawiązać z nią kontaktu.
Nawet, jeśli z góry podejrzewał, że nie osiągnie oczekiwanych rezultatów.
O tej porze niewielu ludzi przesiadywało w kawiarence; sufit upstrzony jasnymi punkcikami gwiazdozbiorów przyciągał spojrzenie, gdy zajmował stolik w rogu pomieszczenia. Zdjął czarny płaszcz i jeszcze czekał na złożenie zamówienia, zerkając na zegar wiszący nad kontuarem. Gdy wybiła siedemnasta, usłyszał dźwięk otwieranych drzwi za plecami - i nawet nie musiał się oglądać, by wiedzieć, że w końcu przybyła.
- Jak zwykle bardzo punktualna - pierwsze słowa, którymi uraczył ją po tak długim czasie nie były naznaczone zaskoczeniem; spojrzenie brązowych tęczówek zatrzymało się na twarzy kobiety, starając się doszukać - czego właściwie? Zmian, jakiejkolwiek namiastki emocji na jego widok? Sam nie zdradził się z niczym, pozornie chłodny i pozornie obojętny jak zawsze. Prosty gest dłoni nakazał zajęcie wolnego miejsca naprzeciw. - Miło cię widzieć, Vino. Napijesz się herbaty?
Ostrożnie tesowane granice zdawały się powiększać z każdą sekundą oczekiwania na reakcje siostry; nie było wątpliwości, że z ich dwójki to ona była tą bardziej wybuchową.
Atticus Blythe
Zawód : jubiler, twórca talizmanów
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
The desire of gold is not for gold. It is for the means of freedom and benefit.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zgodziła się, wbrew obawom i przypuszczeniom, naprawdę zgodziła się na to spotkanie. Nie miała wielkich nadziei, wątpiła, aby miało to jakikolwiek sens i doprowadziło ich do czegokolwiek. Kłótnie od paru lat stawały się nieodłącznym elementem relacji, jaką miała ze starszym bratem i pozornie nie było w tym miejsca na zrozumienie. Jednak w dziwnym przebłysku naiwności była gotowa ponownie zaryzykować. Cicho liczyła, że skoro spotkają się w miejscu publicznym, uda się obojgu utrzymać nerwy na wodzy, że szeptem nie padną żadne zbyt ostre słowa, ton nie podniesie się nawet przy pozornym spokoju. Mimo to czuła, że to nadal zły pomysł, że wystarczy jedno szarpniecie struny emocji, aby pękła znów i chyba się tego bała. Wsuwając dłonie w rękawy płaszcza, mimowolnie zauważyła, że drżą delikatnie. Nie rozumiała, dlaczego wywołuje to tak skrajne odczucia, przecież wiedziała, iż może odejść w każdej chwili, po raz kolejny odwrócić się plecami do brata i prosić los, aby więcej nie musieli się spotkać. Smutne, że kiedyś był jej ukochanym bratem, którego towarzystwa szukała, wiedząc, że obok niego nie spotka jej żadna krzywda.
Pokonując kolejne ulice, próbowała uspokoić myśli, przywołać na usta ten wyrobiony już uśmiech, który pozwalał zachować pozory. Utrzymać otoczkę miłej, serdecznej oraz pomocnej dziewczyny, obecnie kobiety. Osiągnęła sukces dopiero przed samymi drzwiami niedużej kawiarni, której wnętrze spowijał przyjemny półmrok, nadający klimat tajemniczości. Miejsce idealne, chociaż dziś nie potrafiła do końca docenić ów faktu. Nie musiała spoglądać na zegar, by wiedzieć, że weszła w odpowiednim momencie. Punktualność była cechą, której wymagała od innych oraz od siebie, jak każdy szanujący swój czas uzdrowiciel.
Ciemne tęczówki od wejścia zawisły na sylwetce brata, wwiercając się w męskie plecy, jakby już z daleka chciała uświadomić go, że przyszła. Przy ostatnich dwóch krokach, wypuściła powoli powietrze z płuc, pozbywając się resztek niepokoju. Kąciki ust uniosły się w fałszywym uśmiechu, gdy dotarły do niej, jego słowa.- Pewne rzeczy się nie zmieniają.- odparła jedynie. Zsunęła z ramion płaszcz, by chwilę później odwiesić go na oparcie krzesła i zająć wolne miejsce. Spokojnym, wręcz powolnym ruchem wyprostowała materiał granatowej sukienki, by układał się równo na kolanach. Kosmyk włosów opadł lekko na oczy, lecz chwilę później założyła go za ucho, zwracając ponownie uwagę na Atticusa. Zmrużyła delikatnie oczy, a usta wygięły odrobinę mocniej, kiedy z ust mężczyzny padły uprzejme słowa oraz zdrobnienie jej imienia. Vina. Tylko on jeden zwracał się do niej w ten sposób, odrzucając już dawno, bardziej popularną formę.
- I wzajemnie, Att.- sama nie miała pewności na ile, te słowa podyktowane są zwykłą ludzką uprzejmością, którą mogła skierować do kogokolwiek, a na ile faktycznym stanem. Cieszyła się na jego widok? Jeszcze pół godziny temu, biła się z myślami, przegrywała z emocjami, a teraz… jakby wszystko było w porządku. Pozostawało jedynie pytanie na jak długo.- Chętnie. Zieloną z jaśminem.- bardziej niż herbaty, wolała kawę, lecz skoro spotykali się w takim miejscu, nie zamierzała wybrzydzać.
- Powinnam zadawać to najbardziej oczywiste pytanie? Czy tym razem będziesz skory odpowiedzieć sam z siebie? – spytała po dłuższej chwili ciszy, gdy z chłodnym spokojem spoglądali na siebie. Chciała wiedzieć, co tu robił, dlaczego wybrał Londyn, skoro wiedział, że zmusi ich to do spotkania. Miał tyle miast, które dawały komuś jego pokroju masę możliwości.
Pokonując kolejne ulice, próbowała uspokoić myśli, przywołać na usta ten wyrobiony już uśmiech, który pozwalał zachować pozory. Utrzymać otoczkę miłej, serdecznej oraz pomocnej dziewczyny, obecnie kobiety. Osiągnęła sukces dopiero przed samymi drzwiami niedużej kawiarni, której wnętrze spowijał przyjemny półmrok, nadający klimat tajemniczości. Miejsce idealne, chociaż dziś nie potrafiła do końca docenić ów faktu. Nie musiała spoglądać na zegar, by wiedzieć, że weszła w odpowiednim momencie. Punktualność była cechą, której wymagała od innych oraz od siebie, jak każdy szanujący swój czas uzdrowiciel.
Ciemne tęczówki od wejścia zawisły na sylwetce brata, wwiercając się w męskie plecy, jakby już z daleka chciała uświadomić go, że przyszła. Przy ostatnich dwóch krokach, wypuściła powoli powietrze z płuc, pozbywając się resztek niepokoju. Kąciki ust uniosły się w fałszywym uśmiechu, gdy dotarły do niej, jego słowa.- Pewne rzeczy się nie zmieniają.- odparła jedynie. Zsunęła z ramion płaszcz, by chwilę później odwiesić go na oparcie krzesła i zająć wolne miejsce. Spokojnym, wręcz powolnym ruchem wyprostowała materiał granatowej sukienki, by układał się równo na kolanach. Kosmyk włosów opadł lekko na oczy, lecz chwilę później założyła go za ucho, zwracając ponownie uwagę na Atticusa. Zmrużyła delikatnie oczy, a usta wygięły odrobinę mocniej, kiedy z ust mężczyzny padły uprzejme słowa oraz zdrobnienie jej imienia. Vina. Tylko on jeden zwracał się do niej w ten sposób, odrzucając już dawno, bardziej popularną formę.
- I wzajemnie, Att.- sama nie miała pewności na ile, te słowa podyktowane są zwykłą ludzką uprzejmością, którą mogła skierować do kogokolwiek, a na ile faktycznym stanem. Cieszyła się na jego widok? Jeszcze pół godziny temu, biła się z myślami, przegrywała z emocjami, a teraz… jakby wszystko było w porządku. Pozostawało jedynie pytanie na jak długo.- Chętnie. Zieloną z jaśminem.- bardziej niż herbaty, wolała kawę, lecz skoro spotykali się w takim miejscu, nie zamierzała wybrzydzać.
- Powinnam zadawać to najbardziej oczywiste pytanie? Czy tym razem będziesz skory odpowiedzieć sam z siebie? – spytała po dłuższej chwili ciszy, gdy z chłodnym spokojem spoglądali na siebie. Chciała wiedzieć, co tu robił, dlaczego wybrał Londyn, skoro wiedział, że zmusi ich to do spotkania. Miał tyle miast, które dawały komuś jego pokroju masę możliwości.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wnętrze ładnej, zadbanej kawiarni nagle wydawało się zbyt małe, by pomieścić to wszystko; setki niewypowiedzianych na głos słów i przytłaczającą atmosferę, która zgęstniała w momencie przybycia Belviny. Czujny wzrok starszego brata utkwił w twarzy siostry, poszukując nawet najdrobniejszych zmian. Czy zawsze układała włosy w ten sposób? Czy uśmiech, który zawitał na wargach mógł zostać uznany za szczery?
Poczuł nagle, że on - a raczej oboje - stracili zbyt wiele czasu. Miał jej tyle do powiedzenia, ale naturalna potrzeba zachowania dystansu wygrała z tęsknotą, zawiązując język w supeł i nie pozwalając wybrzmieć prawdzie. Przynajmniej nie od razu; Atticus czekał cierpliwie, aż siostra zajmie wskazane miejsce, przyswajając pierwsze słowa powitania padające z jej ust. Głos kobiety brzmiał tak samo, jak zapamiętał; pozornie łagodnie, niemal ostrożnie, z wyważeniem którego sam używał tak często. Na pierwszy rzut oka wyglądali jak dawni znajomi, którzy spotkali się przypadkiem; dopiero naprawdę czujny obserwator byłby zdolny wychwycić podobieństwa między rodzeństwem.
Drgnięcie kącików ust było jedyną oznaką rozbawienia, na którą sobie pozwolił; lekkim skinieniem dłoni przywołał starszą kobiecinę, która pracowała tutaj w roli kelnerki. W krótkich słowach złożył zamówienie; dla Belviny zieloną herbatę z jaśminem, dla siebie czarną. Odczekał cierpliwie, aż pracownica odejdzie, i dopiero wtedy odezwał się ponownie do siostry.
- Zielona z jaśminem? Wojna się skończyła, a ja o tym nie wiem? - to nie miała być złośliwość, lecz żart; lekko uniósł brwi, oczekując na reakcję młodszej siostry.
Zabawne, że siedzieli tutaj razem, jakby nigdy nic się nie stało; że zamawiali herbatę w przytulnej kawiarence jakby ostatni rok wcale nie miał miejsca. Słowa, które Belvina wypowiedziała krótko po pogrzebie rodziców, nadal powracały do niego potępieńczym echem. Chciałby zapomnieć i zostawić to za sobą, ale podskórnie czuł, że nie będzie to wcale łatwe zadanie. Roku milczenia nie da się wymazać za pomocą jednego spotkania; obustronny brak zainteresowania nie mógł zostać zapomniany.
Gdyby miał oceniać, większy żal czuł do starszego brata, ale tak było niemal zawsze - o Belvinę postanowił walczyć.
- Mogłabyś zapytać, bo to świadczy o żywym zainteresowaniu rozmówcą - krótkie słowa zostały przerwane przez ponowne pojawienie się kelnerki; dwie filiżanki ciepłej herbaty w końcu trafiły do rodzeństwa. - Chyba nieco wyjaśniłem w liście, jeśli mnie pamięć nie myli? Nie rozumiem, dlaczego nadal nie chcesz w to uwierzyć.
Ale ona wiedziała, że to nie mogła być cała prawda; i nieszczęśliwie dla Atticusa, miała zupełną rację.
Mógłby kłamać, zwodzić i udawać, że nie ma pojęcia o co jej chodzi - zamiast tego wybrał szczerość, która tak rzadko gościła między nimi.
- Poza tym co zostało już powiedziane, nie mógłbym zostać w Blythbourghu z powodu naszego brata. Przejąłem interes, ale rezydencja i tereny należą się jemu przez wzgląd na pierwszeństwo narodzin. Naprawdę sądzisz, że żyłbym spokojnie na jego łasce? - grymas warg stanowił parodię uśmiechu; dłoń ze spokojem sięgnęła po filiżankę herbaty. - Po moim trupie.
Pierwszy łyk gorącego napoju rozgrzał gardło i odegnał wszelkie wątpliwości; Atticus nadal pozostawał bardzo spokojny, chociaż poprzednie słowa zdecydowanie nie należały do tych miłych czy uprzejmych.
- Ostatnimi czasy angażuję się również... politycznie, że tak to ujmę - brązowe tęczówki napotkały te należące do Belviny, posiadającej taką samą barwę; chwilowa cisza zbudowała napięcie, którego celowo nie przerywał od razu. - Chętnie poznałbym twoje stanowisko w temacie.
Prawda albo kłamstwo - Atticus postawił wszystko na jedną kartę.
Nadal nie był pewien, czy Belvina wybierze podobnie.
Poczuł nagle, że on - a raczej oboje - stracili zbyt wiele czasu. Miał jej tyle do powiedzenia, ale naturalna potrzeba zachowania dystansu wygrała z tęsknotą, zawiązując język w supeł i nie pozwalając wybrzmieć prawdzie. Przynajmniej nie od razu; Atticus czekał cierpliwie, aż siostra zajmie wskazane miejsce, przyswajając pierwsze słowa powitania padające z jej ust. Głos kobiety brzmiał tak samo, jak zapamiętał; pozornie łagodnie, niemal ostrożnie, z wyważeniem którego sam używał tak często. Na pierwszy rzut oka wyglądali jak dawni znajomi, którzy spotkali się przypadkiem; dopiero naprawdę czujny obserwator byłby zdolny wychwycić podobieństwa między rodzeństwem.
Drgnięcie kącików ust było jedyną oznaką rozbawienia, na którą sobie pozwolił; lekkim skinieniem dłoni przywołał starszą kobiecinę, która pracowała tutaj w roli kelnerki. W krótkich słowach złożył zamówienie; dla Belviny zieloną herbatę z jaśminem, dla siebie czarną. Odczekał cierpliwie, aż pracownica odejdzie, i dopiero wtedy odezwał się ponownie do siostry.
- Zielona z jaśminem? Wojna się skończyła, a ja o tym nie wiem? - to nie miała być złośliwość, lecz żart; lekko uniósł brwi, oczekując na reakcję młodszej siostry.
Zabawne, że siedzieli tutaj razem, jakby nigdy nic się nie stało; że zamawiali herbatę w przytulnej kawiarence jakby ostatni rok wcale nie miał miejsca. Słowa, które Belvina wypowiedziała krótko po pogrzebie rodziców, nadal powracały do niego potępieńczym echem. Chciałby zapomnieć i zostawić to za sobą, ale podskórnie czuł, że nie będzie to wcale łatwe zadanie. Roku milczenia nie da się wymazać za pomocą jednego spotkania; obustronny brak zainteresowania nie mógł zostać zapomniany.
Gdyby miał oceniać, większy żal czuł do starszego brata, ale tak było niemal zawsze - o Belvinę postanowił walczyć.
- Mogłabyś zapytać, bo to świadczy o żywym zainteresowaniu rozmówcą - krótkie słowa zostały przerwane przez ponowne pojawienie się kelnerki; dwie filiżanki ciepłej herbaty w końcu trafiły do rodzeństwa. - Chyba nieco wyjaśniłem w liście, jeśli mnie pamięć nie myli? Nie rozumiem, dlaczego nadal nie chcesz w to uwierzyć.
Ale ona wiedziała, że to nie mogła być cała prawda; i nieszczęśliwie dla Atticusa, miała zupełną rację.
Mógłby kłamać, zwodzić i udawać, że nie ma pojęcia o co jej chodzi - zamiast tego wybrał szczerość, która tak rzadko gościła między nimi.
- Poza tym co zostało już powiedziane, nie mógłbym zostać w Blythbourghu z powodu naszego brata. Przejąłem interes, ale rezydencja i tereny należą się jemu przez wzgląd na pierwszeństwo narodzin. Naprawdę sądzisz, że żyłbym spokojnie na jego łasce? - grymas warg stanowił parodię uśmiechu; dłoń ze spokojem sięgnęła po filiżankę herbaty. - Po moim trupie.
Pierwszy łyk gorącego napoju rozgrzał gardło i odegnał wszelkie wątpliwości; Atticus nadal pozostawał bardzo spokojny, chociaż poprzednie słowa zdecydowanie nie należały do tych miłych czy uprzejmych.
- Ostatnimi czasy angażuję się również... politycznie, że tak to ujmę - brązowe tęczówki napotkały te należące do Belviny, posiadającej taką samą barwę; chwilowa cisza zbudowała napięcie, którego celowo nie przerywał od razu. - Chętnie poznałbym twoje stanowisko w temacie.
Prawda albo kłamstwo - Atticus postawił wszystko na jedną kartę.
Nadal nie był pewien, czy Belvina wybierze podobnie.
Atticus Blythe
Zawód : jubiler, twórca talizmanów
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
The desire of gold is not for gold. It is for the means of freedom and benefit.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Patrzyli na siebie, jakby spodziewali się ataku ze strony drugiego. Widziała to i sama nie wiedziała, czy ją to martwi. Dobre relacje, które mieli, były teraz jedynie wspomnieniem zepchniętym na granice świadomości. Jeszcze kilka lat temu, chciała to naprawić, lecz po pogrzebie zwątpiła, odprowadzając wzrokiem brata. Kiedy z najstarszym potrafiła złapać wspólny język, tak z Atticusem, zdawało się to nierealne. Byli zbyt podobni do siebie, oboje równie uparci i zacięci, by wyszło na ich. Siadając naprzeciwko niego, pozwoliła sobie, aby ciemne tęczówki prześlizgnęły się po znajomej sylwetce i finalnie złapały kontakt wzrokowy z oczami identycznymi, co jej. Kiedy byli dziećmi, często słyszała, że są do siebie bardzo podobni, wtedy tak było... teraz chciała wierzyć, że nie. Drażniła ją ta myśl, mierziła nieprzyjemnie, wywołując grymas na ustach.
Odprowadziła wzrokiem starszą kobietę, tonąc na moment w myślach i dziwnym dyskomforcie, że siedziała naprzeciwko brata. Słysząc jego słowa, wręcz leniwie powróciła do niego spojrzeniem, przez parę długich sekund zdając się nadal nieobecna. W końcu kąciki ust uniosły się w wyuczonym uśmiechu, niesięgającym ciemnych oczu. Nie wątpiła, że przejrzy ten pozór, dostrzeże sztuczność na którą nabierali się inni. W końcu Atticus nie był, jak inni, nie był naiwny i ślepy.
- Widzisz, nawet nie zauważyłeś kiedy.- prychnęła lekko, ale podtrzymała żartobliwą nutę.- Lubię korzystać z takich okazji. Niedługo może skończyć się możliwość.- pewne rzeczy, sprowadzane z zagranicy, bez wątpienia stały się już towarem deficytowym i nie wątpiła, że wyszukane herbaty niedługo staną na szczycie, tych niedostępnych. Nie była, co prawda, wielką ich fanką, lecz czasami przyjemny napar był tym, czego potrzebowała.
Przyglądała mu się z nieukrywanym zainteresowaniem i zerowym zawahaniem, gdy ciemne tęczówki, tak po prostu wyłapywały każdą drobną zmianę. Nie sądziła, że po roku będą mieli okazję usiąść wspólnie w kawiarence pogrążonej w półmroku. Jad, który wylał się po pogrzebie rodziców, zdawał się zabójczy dla ich relacji. Ciche westchnięcie wyrwało się z jej ust, lecz mimo ciszy na około, tonęło w dystansie i jedynie ruch ramion, zdradzał reakcje. Nigdy nie rozumiała, dlaczego bracia próbowali walczyć o jej uwagę, naprawiać coś, co sama niszczyła umiejętnie. Odtrącała ich, jak większość rodziny, zrywała kontakt z impulsywności lub głupoty, a oni wracali. Skrycie tego chciała, lecz rzadko potrafiła przyznać. Rodzina kojarzyła się głównie z niezrozumieniem, oskarżeniami i poglądami, których nie potrafiła zaakceptować latami. Teraz, coś się zmieniało, stopniowo docierało do niej, jakie błędy popełniała. Dlatego dziś tutaj była, zajęła miejsce przy stoliku i czekała, na pęknięcie w niewidzialnej barierze, jaką oboje utkali między sobą.
Kiedy mówił, milczała, wsłuchując się w jego głos i każde słowo, jakie padało. Zignorowała ten specyficzny przytyk o zainteresowanie rozmówcą, miał przecież jej pełną uwagę, całe skupienie.
- Bo Cię znam.- odparła cicho, mrużąc delikatnie oczy. Niby rozumiała te pobudki, lecz coś nadal zdawało się nie trzymać całości. Przechyliła głowę, kiedy przyznał się do najbardziej oczywistej rzeczy. Wiedziała, że tak będzie, duma Atticusa była równa tej, którą sama posiadała. Chociaż nie przyznałaby się do tego nigdy, miała całkowitą pewność, że na jego miejscu, postąpiłaby identycznie.
- Wiem, że nie. Zdziwiłabym się bardziej, gdybyś chciał żyć na jego łasce, ale jesteś zbyt ambitny na to.- nie było to odkrywcze, przecież dlatego ich porównywano. Mieli podobne podejście do wielu spraw. Uśmiech znów wkradł się na jej usta.- Uważaj z podobnymi słowami, nie mamy zbyt ciekawych czasów, dla podobnych deklaracji.- nie mogła darować sobie lekkiej zadziorności, ale i żartu. Była pewna, że to zrozumie i odwdzięczy się docinkiem.
Zamknęła dłonie na filiżance, by nie spuszczając z niego oczu, upić łyk gorącej herbaty.
Angażuje się również politycznie.
Nie wątpiła, co kryło się pod tymi słowami. Znała poglądy brata, przejawiał je już od dawna i obecna sytuacja tylko temu sprzyjała.
- Powoli.- wypowiedziała jedynie, ale czy musiała mówić więcej?- Chcesz wiedzieć, czy popieram to, co się dzieje? – odstawiła tanią porcelanę, wsłuchując się przez moment w echo dźwięku, jaki temu towarzyszył.- Tak, powoli i po tylu latach, ale w końcu tak.- dodała po dłuższej pauzie.
Odprowadziła wzrokiem starszą kobietę, tonąc na moment w myślach i dziwnym dyskomforcie, że siedziała naprzeciwko brata. Słysząc jego słowa, wręcz leniwie powróciła do niego spojrzeniem, przez parę długich sekund zdając się nadal nieobecna. W końcu kąciki ust uniosły się w wyuczonym uśmiechu, niesięgającym ciemnych oczu. Nie wątpiła, że przejrzy ten pozór, dostrzeże sztuczność na którą nabierali się inni. W końcu Atticus nie był, jak inni, nie był naiwny i ślepy.
- Widzisz, nawet nie zauważyłeś kiedy.- prychnęła lekko, ale podtrzymała żartobliwą nutę.- Lubię korzystać z takich okazji. Niedługo może skończyć się możliwość.- pewne rzeczy, sprowadzane z zagranicy, bez wątpienia stały się już towarem deficytowym i nie wątpiła, że wyszukane herbaty niedługo staną na szczycie, tych niedostępnych. Nie była, co prawda, wielką ich fanką, lecz czasami przyjemny napar był tym, czego potrzebowała.
Przyglądała mu się z nieukrywanym zainteresowaniem i zerowym zawahaniem, gdy ciemne tęczówki, tak po prostu wyłapywały każdą drobną zmianę. Nie sądziła, że po roku będą mieli okazję usiąść wspólnie w kawiarence pogrążonej w półmroku. Jad, który wylał się po pogrzebie rodziców, zdawał się zabójczy dla ich relacji. Ciche westchnięcie wyrwało się z jej ust, lecz mimo ciszy na około, tonęło w dystansie i jedynie ruch ramion, zdradzał reakcje. Nigdy nie rozumiała, dlaczego bracia próbowali walczyć o jej uwagę, naprawiać coś, co sama niszczyła umiejętnie. Odtrącała ich, jak większość rodziny, zrywała kontakt z impulsywności lub głupoty, a oni wracali. Skrycie tego chciała, lecz rzadko potrafiła przyznać. Rodzina kojarzyła się głównie z niezrozumieniem, oskarżeniami i poglądami, których nie potrafiła zaakceptować latami. Teraz, coś się zmieniało, stopniowo docierało do niej, jakie błędy popełniała. Dlatego dziś tutaj była, zajęła miejsce przy stoliku i czekała, na pęknięcie w niewidzialnej barierze, jaką oboje utkali między sobą.
Kiedy mówił, milczała, wsłuchując się w jego głos i każde słowo, jakie padało. Zignorowała ten specyficzny przytyk o zainteresowanie rozmówcą, miał przecież jej pełną uwagę, całe skupienie.
- Bo Cię znam.- odparła cicho, mrużąc delikatnie oczy. Niby rozumiała te pobudki, lecz coś nadal zdawało się nie trzymać całości. Przechyliła głowę, kiedy przyznał się do najbardziej oczywistej rzeczy. Wiedziała, że tak będzie, duma Atticusa była równa tej, którą sama posiadała. Chociaż nie przyznałaby się do tego nigdy, miała całkowitą pewność, że na jego miejscu, postąpiłaby identycznie.
- Wiem, że nie. Zdziwiłabym się bardziej, gdybyś chciał żyć na jego łasce, ale jesteś zbyt ambitny na to.- nie było to odkrywcze, przecież dlatego ich porównywano. Mieli podobne podejście do wielu spraw. Uśmiech znów wkradł się na jej usta.- Uważaj z podobnymi słowami, nie mamy zbyt ciekawych czasów, dla podobnych deklaracji.- nie mogła darować sobie lekkiej zadziorności, ale i żartu. Była pewna, że to zrozumie i odwdzięczy się docinkiem.
Zamknęła dłonie na filiżance, by nie spuszczając z niego oczu, upić łyk gorącej herbaty.
Angażuje się również politycznie.
Nie wątpiła, co kryło się pod tymi słowami. Znała poglądy brata, przejawiał je już od dawna i obecna sytuacja tylko temu sprzyjała.
- Powoli.- wypowiedziała jedynie, ale czy musiała mówić więcej?- Chcesz wiedzieć, czy popieram to, co się dzieje? – odstawiła tanią porcelanę, wsłuchując się przez moment w echo dźwięku, jaki temu towarzyszył.- Tak, powoli i po tylu latach, ale w końcu tak.- dodała po dłuższej pauzie.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Clopin poprawił kaptur na głowie, chcąc by głęboki cień zakrył jego rysy twarzy. Był trochę za młody na wróżbitę, zdawał sobie z tego sprawę. Sprawa inaczej miała się u dziewczyn - taka Eve, na przykład, mogła wkręcić wszystko każdemu i ludzie i tak spoglądaliby na nią z szacunkiem (choć nie aż takim, jak na stare wieszczki), bo miała pełne usta i ładny dekolt. Clopin, z kolei, musiał być kreatywny! Może los wynagrodzi mu dożyciem do sędziwego wieku, gdy będzie mógł grać nawiedzonego dziadka. Tymczasem będzie musiał natchnionego poetę o nieobecnym spojrzeniu - tacy mogli wygłaszać wróżby pomimo młodzieńczej urody. Przestał nucić pod nosem francuską piosenkę*, spoważniał, przyjął uduchowiony wyraz twarzy.
Wślizgnął się do kawiarni, świadom, że w tym miejscu regularnie kręciły się wróżki i wróżbici. Obserwował to miejsce uważnie, nie chcąc wejść w paradę żadnemu stałemu bywalcowi. Nie chciał uzurpować sobie niczyjego miejsca pracy ani z nikim się bić (taki sędziwy wróżbita mógłby się na niego zamachnąć laską, a kobieta to już w ogóle oczy wydrapać...!), chciał po prostu zarobić parę groszy. Był głodny, a Londyn wcale nie przywitał go z otwartymi ramionami. Paris, to było coś...
Powtórzył sobie w głowie wyuczoną kwestię, pamiętając, by nie przesadzać z francuskim akcentem. To, co działało w le France niekoniecznie sprawdzało się w ojczyźnie - Anglicy lubili egzotykę, ale nie w nadmiarze. Wszedł do środka, trochę przygarbiony, ale z pewnością siebie typową dla kogoś, kto bywa tutaj regularnie. Nikt nie mógł wiedzieć, że to jego pierwszy raz. Zresztą, nie był onieśmielony, robił podobne sztuczki już niejednokrotnie.
Omiótł wnętrze kawiarni bystrym spojrzeniem, wytężając słuch. Jego uwagę przyciągnęła ciemnowłosa dziewczyna, śliczna i siedząca naprzeciw mężczyzny, który zdawał się nie doceniać jej urody. Przechylił lekko głowę, zatrzymując na nim spojrzenie i porównując ich rysy twarzy. Rodzeństwo? Nie słyszał dokładnie, co mówią, ale w rozmowie często zapadały pauzy, więc uznał, że może bezkarnie im przeszkodzić.
-Excusez-moi - zaczął, nachylając się nad stolikiem. Zrzucił kaptur, utkwił poważne spojrzenie czarnych oczu w filiżance Belviny i pokręcił głową, z ewidentnym niepokojem. Długie czarne loki rozsypały się na jego szerokich ramionach, kobiety to lubiły.
-Proszę excusez to wtrącenie, ale to, co widzę w mademoiselle filiżance... ten omen jest bardzo ważny...!
*motyw muzyczny
k10 na to, co widzę w fusach!
Wślizgnął się do kawiarni, świadom, że w tym miejscu regularnie kręciły się wróżki i wróżbici. Obserwował to miejsce uważnie, nie chcąc wejść w paradę żadnemu stałemu bywalcowi. Nie chciał uzurpować sobie niczyjego miejsca pracy ani z nikim się bić (taki sędziwy wróżbita mógłby się na niego zamachnąć laską, a kobieta to już w ogóle oczy wydrapać...!), chciał po prostu zarobić parę groszy. Był głodny, a Londyn wcale nie przywitał go z otwartymi ramionami. Paris, to było coś...
Powtórzył sobie w głowie wyuczoną kwestię, pamiętając, by nie przesadzać z francuskim akcentem. To, co działało w le France niekoniecznie sprawdzało się w ojczyźnie - Anglicy lubili egzotykę, ale nie w nadmiarze. Wszedł do środka, trochę przygarbiony, ale z pewnością siebie typową dla kogoś, kto bywa tutaj regularnie. Nikt nie mógł wiedzieć, że to jego pierwszy raz. Zresztą, nie był onieśmielony, robił podobne sztuczki już niejednokrotnie.
Omiótł wnętrze kawiarni bystrym spojrzeniem, wytężając słuch. Jego uwagę przyciągnęła ciemnowłosa dziewczyna, śliczna i siedząca naprzeciw mężczyzny, który zdawał się nie doceniać jej urody. Przechylił lekko głowę, zatrzymując na nim spojrzenie i porównując ich rysy twarzy. Rodzeństwo? Nie słyszał dokładnie, co mówią, ale w rozmowie często zapadały pauzy, więc uznał, że może bezkarnie im przeszkodzić.
-Excusez-moi - zaczął, nachylając się nad stolikiem. Zrzucił kaptur, utkwił poważne spojrzenie czarnych oczu w filiżance Belviny i pokręcił głową, z ewidentnym niepokojem. Długie czarne loki rozsypały się na jego szerokich ramionach, kobiety to lubiły.
-Proszę excusez to wtrącenie, ale to, co widzę w mademoiselle filiżance... ten omen jest bardzo ważny...!
*motyw muzyczny
k10 na to, co widzę w fusach!
I show not your face but your heart's desire
The member 'Ain Eingarp' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 7
'k10' : 7
Rozmowa z bratem była trudna, czasy, kiedy dogadywali się ze sobą, wydawały się minąć bezpowrotnie. W sumie zapomniała, jak to było, łapać spojrzenie średniego z rodzeństwa i wiedzieć już wszystko, co potrzebowała. Zamykając dłonie na przyjemnie ciepłej filiżance, uśmiechając się lekko, próbowała ukryć tę niepewność, jaka kiełkowała gdzieś wewnątrz od długiego czasu. Nie wiedziała, czy próbowanie znalezienia nici porozumienia miało jakikolwiek sens, czy oboje nie tracili czasu na coś, co zwyczajnie nie miało już prawa istnieć. Upijając łyk herbaty z niezadowoleniem, zauważyła, że ta właśnie się skończyła. Zielona z jaśminem to był jednak dobry wybór, idealny na ten moment. Z pewnym rozżaleniem odstawiła filiżankę nieco na bok, chcąc podjąć jeden z ostatnich może nieco wymuszonych tematów, przypominający im dobitniej, że byli rodziną. Nie zdążyła się odezwać, kiedy przy stoliku pojawił się ktoś obcy. Ciemne oczy uniosła na nieznajomego, oceniająco prześlizgnęły się po ubraniu i całkiem przystojnej twarzy o zdecydowanie nietutejszej urodzie. Przechyliła głowę odrobinę, gdy do jej uszu dotarło słowo wypowiedziane po francusku z akcentem, który wydawał się nieco pokraczny, ale nie ufała swojemu słuchowi w tej kwestii. Minęło dużo czasu, odkąd miała okazję słuchać rodowitych Francuzów.
- Ależ proszę, monsieur.- odparła, obserwując młodego mężczyznę, kiedy skupił swoją uwagę na filiżance. Nie wiedziała, co kombinował, ale był pewnym wybawieniem od towarzystwa brata i może interesującą atrakcją tego dnia. Oparła brodę na dłoni, wodząc wzrokiem od taniej porcelany do niespodziewanego wróżbity, który postanowił sprawdzić, co ją czeka. Nie wierzyła w takie rzeczy, los zapisany w kartach czy fusach.- Doprawdy? Proszę w takim razie powiedzieć mi, co mnie czeka. Co takiego widzisz.- podjęła po francusku, a kącik jej ust drgnął odrobinę. Pielęgnowała ten język, swoją biegłość w posługiwaniu się nim. Francuska literatura zalegała na półkach z książkami, będąc nie jeden raz lekturą do poduszki, ale czytanie to zdecydowanie za mało. Rzadko miała okazję rozmawiać z kimś, uważać na akcent i płynną melodię, dlatego teraz nie mogła się powstrzymać. Zerknęła na brata, ale on najwyraźniej nie decydował się wtrącić. Bardzo dobrze, niech da pobawić się jej.- Więc? To coś bardzo złego? Powinnam się bać o siebie? – spytała zaraz, wracając do ojczystego języka i ponownie poświęcając swoją uwagę chłopakowi. To miejsce pasowało do wszelkich wróżbitów, ale ten tutaj wyglądał młodo, może aż za bardzo? Ciężko było jej ocenić tę kwestię.
- Ależ proszę, monsieur.- odparła, obserwując młodego mężczyznę, kiedy skupił swoją uwagę na filiżance. Nie wiedziała, co kombinował, ale był pewnym wybawieniem od towarzystwa brata i może interesującą atrakcją tego dnia. Oparła brodę na dłoni, wodząc wzrokiem od taniej porcelany do niespodziewanego wróżbity, który postanowił sprawdzić, co ją czeka. Nie wierzyła w takie rzeczy, los zapisany w kartach czy fusach.- Doprawdy? Proszę w takim razie powiedzieć mi, co mnie czeka. Co takiego widzisz.- podjęła po francusku, a kącik jej ust drgnął odrobinę. Pielęgnowała ten język, swoją biegłość w posługiwaniu się nim. Francuska literatura zalegała na półkach z książkami, będąc nie jeden raz lekturą do poduszki, ale czytanie to zdecydowanie za mało. Rzadko miała okazję rozmawiać z kimś, uważać na akcent i płynną melodię, dlatego teraz nie mogła się powstrzymać. Zerknęła na brata, ale on najwyraźniej nie decydował się wtrącić. Bardzo dobrze, niech da pobawić się jej.- Więc? To coś bardzo złego? Powinnam się bać o siebie? – spytała zaraz, wracając do ojczystego języka i ponownie poświęcając swoją uwagę chłopakowi. To miejsce pasowało do wszelkich wróżbitów, ale ten tutaj wyglądał młodo, może aż za bardzo? Ciężko było jej ocenić tę kwestię.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
W przeciwieństwie do wielu mężczyzn, Clopin chełpił się swoją podzielną uwagą - zdolnością ponoć rzadką wśród brzydszej płci i gorliwie zaszczepioną mu przez matkę. Niektórzy śmiali się, że co z niego za facet, nawet mały James kiedyś do niego podskakiwał i próbował się bić, ale Clopin nic sobie z tego nie robił. Był artystą, poetą, tkaczem kłamstw i przekrętów, a nie znalazłszy zrozumienia w taborze, wyruszył pielęgnować swe talenty za granicą. Nie było tam tak bajkowo, jak się spodziewał i ostatecznie wrócił z podkulonym ogonem, ale i tak robił dobrą minę do złej gry - choć w brzuchu mu dziś burczało. Naprawdę potrzebował drobnych, czegokolwiek na ciepły obiad.
Dzięki podzielnej uwadze, próbował równocześnie skupić się na swojej ślicznej rozmówczyni, ale i na jej rozmówcy o poważnej twarzy i na fusach, rzecz jasna. Krewny (dostrzegł podobieństwo, teraz był już pewien) brunetki zdawał się być nieco zdystansowany, a i ona budowała między sobą i towarzyszem jakąś ścianę - jakby nie do końca sobie ufali? Clopin nie odnosił się tak do własnej rodziny, przynajmniej dopóki nie pokłócili się z Clyde'm o tamte galeony.
Drgnął, gdy zwróciła się do niego per monsieur. Czarne, rozmarzone oczy stały się nagle czujniejsze, aż...
Merde!
Skąd ona znała francuski?
Clopin spędził w Paryżu dwa lata, na tyle długo, by zrozumieć większość z tego, co do niego powiedziała. Osłuchał się z językiem, był zdolny, bystry i muzykalny. Nie mówił jednak jak rodowity Francuz. Tam robił karierę na byciu cudzoziemcem, ciemnowłosym młodzieńcem z niezidentyfikowanej ojczyzny, Hiszpanem, Egipcjaninem, Turkiem. W Anglii zdecydował się na bycie francuskim poetą, zapominając, że Brytyjczycy nie lubili zbytnio "żabojadów" - i tak zdawało mu się, że Cyganów traktują gorzej.
-Mademoiselle. - uśmiechnął się, tym razem z lekkim przymusem. Nie chciał kontynuować, nie tak płynnie. Na szczęście zmieniła znów język na angielski, a on poszedł za jej śladem, zostawiając swoją znajomość francuskiego w sferze wygodnych niedopowiedzeń.
-Tak, mademoiselle. Powinna się panienka bać. - przytaknął, głos stał się trochę niższy, rysy twarzy stężały. Widział w fusach zwykłe cygaro, symbol nowej przyjaźni, ale to zbyt nudne. Rozmazany kształt był nieco podobny do fajki, a Clopin wiedział, że tą wróżbę często interpretowano zgoła pesymistycznie.
-Widzę fajkę, symbol obłudy. Oznacza... - nachylił się nisko, tak, że Belvina niemalże mogła poczuć jego gorący oddech na swoim uchu. Pachniał męskimi perfumami (kradzionymi), przyjemnie i w swoim mniemaniu elegancko. -...że nie może pani ufać swoim bliskim. Bliskiemu towarzystwu. Jemu. - jasne było, że miał na myśli Atticusa. Budował wróżbę na tym, co zaobserwował, na dystansie pomiędzy krewniakami.
Dzięki podzielnej uwadze, próbował równocześnie skupić się na swojej ślicznej rozmówczyni, ale i na jej rozmówcy o poważnej twarzy i na fusach, rzecz jasna. Krewny (dostrzegł podobieństwo, teraz był już pewien) brunetki zdawał się być nieco zdystansowany, a i ona budowała między sobą i towarzyszem jakąś ścianę - jakby nie do końca sobie ufali? Clopin nie odnosił się tak do własnej rodziny, przynajmniej dopóki nie pokłócili się z Clyde'm o tamte galeony.
Drgnął, gdy zwróciła się do niego per monsieur. Czarne, rozmarzone oczy stały się nagle czujniejsze, aż...
Merde!
Skąd ona znała francuski?
Clopin spędził w Paryżu dwa lata, na tyle długo, by zrozumieć większość z tego, co do niego powiedziała. Osłuchał się z językiem, był zdolny, bystry i muzykalny. Nie mówił jednak jak rodowity Francuz. Tam robił karierę na byciu cudzoziemcem, ciemnowłosym młodzieńcem z niezidentyfikowanej ojczyzny, Hiszpanem, Egipcjaninem, Turkiem. W Anglii zdecydował się na bycie francuskim poetą, zapominając, że Brytyjczycy nie lubili zbytnio "żabojadów" - i tak zdawało mu się, że Cyganów traktują gorzej.
-Mademoiselle. - uśmiechnął się, tym razem z lekkim przymusem. Nie chciał kontynuować, nie tak płynnie. Na szczęście zmieniła znów język na angielski, a on poszedł za jej śladem, zostawiając swoją znajomość francuskiego w sferze wygodnych niedopowiedzeń.
-Tak, mademoiselle. Powinna się panienka bać. - przytaknął, głos stał się trochę niższy, rysy twarzy stężały. Widział w fusach zwykłe cygaro, symbol nowej przyjaźni, ale to zbyt nudne. Rozmazany kształt był nieco podobny do fajki, a Clopin wiedział, że tą wróżbę często interpretowano zgoła pesymistycznie.
-Widzę fajkę, symbol obłudy. Oznacza... - nachylił się nisko, tak, że Belvina niemalże mogła poczuć jego gorący oddech na swoim uchu. Pachniał męskimi perfumami (kradzionymi), przyjemnie i w swoim mniemaniu elegancko. -...że nie może pani ufać swoim bliskim. Bliskiemu towarzystwu. Jemu. - jasne było, że miał na myśli Atticusa. Budował wróżbę na tym, co zaobserwował, na dystansie pomiędzy krewniakami.
I show not your face but your heart's desire
Obserwowała uważnie obcego chłopaka, zainteresowana jego osobą, ale również tym, co mówił i jak mówił. Właśnie dlatego dostrzegła, jak zmieniło się jego nastawienie, jak swoboda ustąpiła napięciu. Nie spodziewał się czegoś? Była ciekawa, co teraz zakłębiło się w jego głowie, lecz nie zamierzała pytać. Zamiast tego wyczekiwała konkretniejszej reakcji, kolejnych słów, jakie padną ze strony nieznajomego, bawiącego się dziś w wróżbitę, znawcę w swym fachu. Brązowe tęczówki nieustępliwie spoczywały na przystojnej twarzy młodego mężczyzny, wywierając delikatną presję. Pozostawało tylko pytanie, na ile On jest na to podatny, jak bardzo pozostanie pod czyimś spojrzeniem, obedrze go z pewności siebie. Kąciki jej ust uniosły się powoli, gdy tylko raz jeszcze zareagował uprzejmie, szepcząc jedno słowo po francusku i zaraz za jej przykładem przechodząc na angielski. Nie przeszkadzało jej to, przecież to był jej ojczysty język. Odrobinę przechyliła się w jego stronę, kiedy napomknął, że powinna się bać. Kogo? Czego? Czemu? Pytania pozostawały niewypowiedziane, bo nie czuła nawet cienia strachu o przyszłość. Może nie było to mądre, ale póki co nie widziała powodu, aby się bać.
Przymrużyła nieco oczy, kiedy ten pochylił się bliżej i szepnął jej na ucho, coś, co brzmiało poważnie.
- Mówisz więc, że nie mogę ufać własnemu bratu? – spytała dla upewnienia, starając się brzmieć, jakby wierzyła mu bezsprzecznie. Miała od długiego czasu dość skomplikowane relacje z rodziną, każdym Blythe’m, ale nie spodziewała się krzywdy z ich strony. Więzy krwi jednak coś oznaczały; ostatnim czasy nieco bardziej docenione.- Wiem, że źle mu z oczu patrzy i sama czasami mam wątpliwości, jak na niego patrzę.- podjęła, posyłając swemu bratu zadziorny uśmieszek, zanim znów skupiła uwagę na chłopaczku.- ale najwyraźniej w fusach nie widać prawdy albo ty się mylisz, monsieur.- szepnęła mu prawie do ucha. Czuła przyjemne męskie perfumy, charakterystycznie mocne, ale nie zwracała na to większej uwagi poza akceptacją, że zapach roznosił się blisko.- Spójrz jeszcze raz, tym razem dokładniej albo stąd idź.- przesunęła filiżankę w stronę nieznajomego, ale wcale nie chciała, aby wymyślał kolejną historię. Nie wierzyła mu, nie planowała przejmować się tym, co dostrzegał na dnie porcelanowego naczynia.
Przymrużyła nieco oczy, kiedy ten pochylił się bliżej i szepnął jej na ucho, coś, co brzmiało poważnie.
- Mówisz więc, że nie mogę ufać własnemu bratu? – spytała dla upewnienia, starając się brzmieć, jakby wierzyła mu bezsprzecznie. Miała od długiego czasu dość skomplikowane relacje z rodziną, każdym Blythe’m, ale nie spodziewała się krzywdy z ich strony. Więzy krwi jednak coś oznaczały; ostatnim czasy nieco bardziej docenione.- Wiem, że źle mu z oczu patrzy i sama czasami mam wątpliwości, jak na niego patrzę.- podjęła, posyłając swemu bratu zadziorny uśmieszek, zanim znów skupiła uwagę na chłopaczku.- ale najwyraźniej w fusach nie widać prawdy albo ty się mylisz, monsieur.- szepnęła mu prawie do ucha. Czuła przyjemne męskie perfumy, charakterystycznie mocne, ale nie zwracała na to większej uwagi poza akceptacją, że zapach roznosił się blisko.- Spójrz jeszcze raz, tym razem dokładniej albo stąd idź.- przesunęła filiżankę w stronę nieznajomego, ale wcale nie chciała, aby wymyślał kolejną historię. Nie wierzyła mu, nie planowała przejmować się tym, co dostrzegał na dnie porcelanowego naczynia.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zapisane w Gwiazdach
Szybka odpowiedź