Ruiny Mer-Akha, Walia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Ruiny Mer-Arkha
Mer-Arkha było ongiś, jeszcze przed ustanowieniem Walii Walią, miastem goblińskim - jedną z ich najpotężniejszych twierdz, owianą chwałą i mrożącymi krew w żyłach legendami, opowiadającymi tak o męstwie oraz odwadze, jak i braku litości, pragmatyzmie i krwawych, pozbawionych litości podbojach. Mer-Arkha zostało jednak zrównane z ziemią tysiące lat temu przez przodków najdawniejszych rodów celtyckiego pochodzenia - kładąc kres goblińskiej ekspansji w tym rejonie. Pozostałości po mieście wydają się być żywą lekcją historii - choć nieliczne, to te, które pozostały, wydają się zachowane w doskonałym stanie. Nic dziwnego, gobliny uchodzą za doskonałych budowniczych - ani wojna ani wiatr nie zetrą ich konstrukcji w pył. Oprócz trzech nadkruszonych domów ujrzeć można fragment niegdyś ogromnego muru obronnego, studni oraz wysokich miejskich schodów, a także niedużą część sali tronowej, włączając w to sam - podniszczony, ale zachowany - imponujący kamienny tron, na którym zasiadał w tamtym czasie gobliński król, Gambra Waleczny. Fakt, że ruiny znajdują się raczej dalej od cywilizacji niż bliżej i zarośnięte są wysokimi drzewami, nie powstrzymuje mugoli przed dotarciem tutaj - czasem przewijają się pojedynczy turyści, którzy mnożą teorie spiskowe odnośnie tego, czym właściwie te ruiny są - zwykle stawiając na pozaziemską cywilizację.
Jeśli posiadasz przynajmniej III poziom biegłości historia magii, możesz służyć za przewodnika czarodziejów po tym miejscu i opowiedzieć więcej o dawnej wojnie oraz związanych z nią legendach.
Jeśli posiadasz przynajmniej III poziom biegłości historia magii, możesz służyć za przewodnika czarodziejów po tym miejscu i opowiedzieć więcej o dawnej wojnie oraz związanych z nią legendach.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 12.03.19 13:37, w całości zmieniany 1 raz
Słysząc za plecami głosy, odwrócił się, by móc zobaczyć, że wszystko chyliło się ku końcowi. Wciąż siedział na ziemi, bardziej spokojny niż wcześniej, ale nie oznaczało to, że smutek nagle zniknął. Widział jak uzdrowiciele odkładali swoje różdżki po wyleczeniu wszelkich ran. Gdy podszedł do niego Carrow, Jay skinął jedynie w milczeniu głową na jego słowa, po czym wstał i podszedł do reszty. Pomona nabrała już kolorów i nie wyglądała na niesamowicie osłabioną, chociaż zmęczenie odbijało się na jej twarzy. Nic dziwnego. Przeżyła zdecydowanie więcej niż on, a ta długa noc jeszcze się nie skończyła. Musiała wrócić do domu tylko Hogsmeade nie było już bezpieczne. Spojrzał na drugą kobietę, która przybyła im pomóc. Najwidoczniej nie miał sobie przypomnieć skąd kojarzył jej twarzy i nie przyglądał się jej zbyt długo.
- Wiesz, gdzie się udasz? - spytał cicho, kucając przy Sprout i wyłapując jej spojrzenie. Na pewno miała jakąś bezpieczną przystań, gdzie powinna się się udać, ale wolał się upewnić, zanim zniknie jak jego towarzysze. Lord Carrow wciąż działał przy zabezpieczaniu ciała Lewisa, Archibald zajął się rudowłosą kobietą, a Jay zdecydował się, że pomoże Angusowi. Znał go najlepiej i działało to również w drugą stronę. Odprowadził spojrzeniem znikających uzdrowicieli wraz ze swoimi pasażerami i sam zdecydował, że nie było już sensu zostawać tu dłużej. Im więcej czasu spędzali w tym miejscu, tym ryzyko odnalezienia wzrastało. A zaklęcie chroniące nie miało trwać wiecznie. - Uważajcie na siebie - powiedział na koniec, wpierw patrząc na Pomonę, a potem na nieznajomą czarownicę. Skinął jej głową, po czym wstał, by pomóc chłopcu wsiąść na miotłę. Zostawił Sprout jeszcze dodatkową miotłę, którą zabrał, przejeżdżając dłonią po włosach zielarki i uśmiechając się blado, po czym odleciał razem z małym Angusem, będąc wdzięcznym Adrienowi, że to on wziął Lewisa. Nawet jak bardzo okrutnie to brzmiało, ale taka była prawda.
|zt
- Wiesz, gdzie się udasz? - spytał cicho, kucając przy Sprout i wyłapując jej spojrzenie. Na pewno miała jakąś bezpieczną przystań, gdzie powinna się się udać, ale wolał się upewnić, zanim zniknie jak jego towarzysze. Lord Carrow wciąż działał przy zabezpieczaniu ciała Lewisa, Archibald zajął się rudowłosą kobietą, a Jay zdecydował się, że pomoże Angusowi. Znał go najlepiej i działało to również w drugą stronę. Odprowadził spojrzeniem znikających uzdrowicieli wraz ze swoimi pasażerami i sam zdecydował, że nie było już sensu zostawać tu dłużej. Im więcej czasu spędzali w tym miejscu, tym ryzyko odnalezienia wzrastało. A zaklęcie chroniące nie miało trwać wiecznie. - Uważajcie na siebie - powiedział na koniec, wpierw patrząc na Pomonę, a potem na nieznajomą czarownicę. Skinął jej głową, po czym wstał, by pomóc chłopcu wsiąść na miotłę. Zostawił Sprout jeszcze dodatkową miotłę, którą zabrał, przejeżdżając dłonią po włosach zielarki i uśmiechając się blado, po czym odleciał razem z małym Angusem, będąc wdzięcznym Adrienowi, że to on wziął Lewisa. Nawet jak bardzo okrutnie to brzmiało, ale taka była prawda.
|zt
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wszystko jest chwilą - w jednej nieudolnie próbuję zaleczyć swoją ranę, w drugiej tracę przytomność. Wydaje mi się, że trysnęła z niej krew, ale nie jestem pewna. Odczuwam pewną błogość - kurtyna opada, nie ma już bólu, troski, wyrzutów sumienia. Odpływam. I chociaż w tej krainie przewodniczą koszmary, to jestem cudownie odcięta od rzeczywistości. Nie wiem co się w niej dzieje i jakie los rozdaje kości. Nie wiem, że Archie jest zmęczony na tyle, żeby popełnić fatalny błąd. Tkwię w słodkiej niewiedzy, brakuje mi nawet informacji, że w ruinach pojawia się Serah. Luka w pamięci - czy to właśnie ona nie towarzyszyła mi przypadkiem w Hogwarcie? Hogwart. Ostoja, która stała się miejscem kaźni, podkopanym zaufaniem, więzieniem oraz zagładą. Gdybym była świadoma, wstrząsnąłby mną spazmatyczny szloch. Po raz kolejny.
Nie wiem ile minęło czasu odkąd straciłam przytomność aż do teraz, kiedy otwieram oczy. Nie wszystko do mnie dociera, nie każdy bodziec. Raptem pomieszane ze sobą dźwięki, a spod półprzymkniętych powiek majaczą rozmazane, kolorowe plamy. Mrugam intensywnie starając się wrócić umysłem do miejsca, w którym jeszcze niedawno byłam. Trzeźwa, o ile można tak to nazwać. Kiedy wzrok nabiera ostrości ostrożnie siadam. Spoglądam na swoje ramię, na którym teraz widnieje blizna. Rozglądam się dookoła widząc dużo krwi. Uśmiecham się lekko na widok przytomnych Angusa i Finnicka. I Lily. Zaleczonych, chociaż osłabionych.
I nagle staje mi serce. Gdzie Lewis? Przypatruję się intensywnie wszystkim sylwetkom i zauważam Puchona leżącego w znacznej odległości. Zakrytego? I Jay’a, wyglądającego jak wszystkie nieszczęścia świata. Czy to oznacza, że…? Robi mi się jeszcze bardziej słabo, a do oczu na nowo napływają łzy. Nie, tylko nie Lewis, dlaczego? Przecież obiecałam, że im pomożemy. Że po wszystkim pójdziemy na lody. Jak to możliwe? Jak to się stało? Mam ochotę krzyczeć, przytulać jego wątłe ciało i odprawiać nieznane mi rodzaje czarów, cokolwiek, co mogłoby pomóc.
Tylko nie mogę. Znów nie mogę nic zrobić. Ogarnia mnie wszechobecna niemoc. Nie wypowiadam już ani słowa - do nikogo. Ściskam mocno szczęki, żeby nie powiedzieć zbyt wiele. I chociaż łzy spływają bezgłośnie po policzkach, uśmiecham się do ocalałego Gryfona, z którym wracamy do kwatery. W końcu dziećmi ma się zająć pani Bagshot.
Na pewno zrobi to lepiej od nas.
zt.
Nie wiem ile minęło czasu odkąd straciłam przytomność aż do teraz, kiedy otwieram oczy. Nie wszystko do mnie dociera, nie każdy bodziec. Raptem pomieszane ze sobą dźwięki, a spod półprzymkniętych powiek majaczą rozmazane, kolorowe plamy. Mrugam intensywnie starając się wrócić umysłem do miejsca, w którym jeszcze niedawno byłam. Trzeźwa, o ile można tak to nazwać. Kiedy wzrok nabiera ostrości ostrożnie siadam. Spoglądam na swoje ramię, na którym teraz widnieje blizna. Rozglądam się dookoła widząc dużo krwi. Uśmiecham się lekko na widok przytomnych Angusa i Finnicka. I Lily. Zaleczonych, chociaż osłabionych.
I nagle staje mi serce. Gdzie Lewis? Przypatruję się intensywnie wszystkim sylwetkom i zauważam Puchona leżącego w znacznej odległości. Zakrytego? I Jay’a, wyglądającego jak wszystkie nieszczęścia świata. Czy to oznacza, że…? Robi mi się jeszcze bardziej słabo, a do oczu na nowo napływają łzy. Nie, tylko nie Lewis, dlaczego? Przecież obiecałam, że im pomożemy. Że po wszystkim pójdziemy na lody. Jak to możliwe? Jak to się stało? Mam ochotę krzyczeć, przytulać jego wątłe ciało i odprawiać nieznane mi rodzaje czarów, cokolwiek, co mogłoby pomóc.
Tylko nie mogę. Znów nie mogę nic zrobić. Ogarnia mnie wszechobecna niemoc. Nie wypowiadam już ani słowa - do nikogo. Ściskam mocno szczęki, żeby nie powiedzieć zbyt wiele. I chociaż łzy spływają bezgłośnie po policzkach, uśmiecham się do ocalałego Gryfona, z którym wracamy do kwatery. W końcu dziećmi ma się zająć pani Bagshot.
Na pewno zrobi to lepiej od nas.
zt.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
| 8 czerwca?
Podniósł się z ziemi z gwałtownością atakującej skropeny. Ale w miejscu, w którym jeszcze przed momentem świszczał błysk zaklęcia, teraz unosiła się rozpraszana przez mroźny wiatr mgiełka. Zgrzytnął, zaciskając zęby, czując jak pod językiem zbiera się krew. Splunął na ziemię, by w następnej chwili zdeptać ciężkim butem stworzony ślad. Oddychał ciężko już wiedząc, że sukinsyn wywinął się. Przynajmniej na chwilę. Trafili na jego teren, zdawał sobie z tego sprawę, ale ta gnida nie mogła daleko zwiać. Zaszczuli go akurat tutaj - bez możliwości teleportacji i przydybanego do ostatecznej rozgrywki. Niepotrzebnie na początku zlekceważyli jego gierki, niepotrzebnie dali się wciągnąć w szaloną rozgrywkę, której cel rozmijał się z ich własnym. Skamander podskórnie czuł, że coś im ważnego umykało. Coś, co sprawiało, ze Scrabber wciąż wysuwał się z ujęcia, nawet, gdy wydawało się, że nie ma najmniejszej drogi ucieczki.
Zmełł w ustach przekleństwo i przetracał zraniony bark. Plama krwi sączyła się, ale znośnie, nie utrudniając poruszania. Rozejrzał się raz jeszcze, opierając o wystający fragment zmurszałej budowli. Nie doszedł do niego żaden szmer, inny ponad wydawany przez stare ruiny. Kryjówek było tu mnóstwo, ale..nie był sam - Clario - wyszeptał jeszcze cicho, upewniając się, że czarnoksiężnik nie zniknął w bardziej magicznej formie, ale pobudzone do granic możliwości zmysły, nabuzowane pogonią i charakterystyczną dla pościgów - adrenaliną, nie mogły go okłamywać. Było czysto. Niestety. I nadzieją pozostawały poszukiwania jego kuzyna i niezawodnej Jackie. Z jakiegoś powodu, ta gnida nie opuszczała terenu wyznaczonego przez upadające mury. I cokolwiek zmuszało go do pozostania w okolicy, musieli znaleźć przyczynę. Prawdopodobnie raz jeszcze wdeptując w przygotowana pułapkę.
Kucnął powoli, wciąż opierając się i chłodną fakturę muru. W kieszeni wciąż dzierżył ostatnie znalezisko. Miniaturowej wielkości lalka, kukiełka bardziej, przypominająca raczej jeden z dziecięcych koszmarów. Ślady nadpaleń i krwi nie zwiastowały nic dobrego. A jednak Skamander uparcie upatrywał w tym szczególnej wskazówki. Zabawka musiała być robiona ręcznie, przez kogoś - albo mało zdolnego, albo...przez dziecko, które nie miało zbyt wielu materiałów pod ręką. Wielkie, czarne oczy przyszyte prawdopodobnie na włosy. Uśmiech wręcz wyszarpany czymś ostrym i zamalowane paskudnie śmierdzącym barwnikiem w kolorze czerwieni. Zupełnie innym od skrzepłych plam na płasko sklejanej głowie. Upiorna zabawka - mimo niepokojącego wrażenia, wyglądała na wielokrotnie używana. Wszelkie użyte materiały były starte i wyblakłe. Skamander przetarł kciukiem wierzch zabrudzonego policzka lalki i raz jeszcze schował ją do kieszeni.
Szelest z lewej powtórnie wybudził go do czujnej penetracji okolicy. zacisnął w palcach różdżkę, szykując się do rzucenia zaklęcia, ale zbliżająca się sylwetka należała do jego strony - Masz coś? - zawiesił pytanie, gdy postać zbliżyła się na tyle, by mógł porozumieć się bez nadmiernego podnoszenia głosu. Suchość w gardle nadal znaczyła śladami zaciskanej tak niedawno pętli. Plugawą magią śmierdziało już z daleka.
Podniósł się z ziemi z gwałtownością atakującej skropeny. Ale w miejscu, w którym jeszcze przed momentem świszczał błysk zaklęcia, teraz unosiła się rozpraszana przez mroźny wiatr mgiełka. Zgrzytnął, zaciskając zęby, czując jak pod językiem zbiera się krew. Splunął na ziemię, by w następnej chwili zdeptać ciężkim butem stworzony ślad. Oddychał ciężko już wiedząc, że sukinsyn wywinął się. Przynajmniej na chwilę. Trafili na jego teren, zdawał sobie z tego sprawę, ale ta gnida nie mogła daleko zwiać. Zaszczuli go akurat tutaj - bez możliwości teleportacji i przydybanego do ostatecznej rozgrywki. Niepotrzebnie na początku zlekceważyli jego gierki, niepotrzebnie dali się wciągnąć w szaloną rozgrywkę, której cel rozmijał się z ich własnym. Skamander podskórnie czuł, że coś im ważnego umykało. Coś, co sprawiało, ze Scrabber wciąż wysuwał się z ujęcia, nawet, gdy wydawało się, że nie ma najmniejszej drogi ucieczki.
Zmełł w ustach przekleństwo i przetracał zraniony bark. Plama krwi sączyła się, ale znośnie, nie utrudniając poruszania. Rozejrzał się raz jeszcze, opierając o wystający fragment zmurszałej budowli. Nie doszedł do niego żaden szmer, inny ponad wydawany przez stare ruiny. Kryjówek było tu mnóstwo, ale..nie był sam - Clario - wyszeptał jeszcze cicho, upewniając się, że czarnoksiężnik nie zniknął w bardziej magicznej formie, ale pobudzone do granic możliwości zmysły, nabuzowane pogonią i charakterystyczną dla pościgów - adrenaliną, nie mogły go okłamywać. Było czysto. Niestety. I nadzieją pozostawały poszukiwania jego kuzyna i niezawodnej Jackie. Z jakiegoś powodu, ta gnida nie opuszczała terenu wyznaczonego przez upadające mury. I cokolwiek zmuszało go do pozostania w okolicy, musieli znaleźć przyczynę. Prawdopodobnie raz jeszcze wdeptując w przygotowana pułapkę.
Kucnął powoli, wciąż opierając się i chłodną fakturę muru. W kieszeni wciąż dzierżył ostatnie znalezisko. Miniaturowej wielkości lalka, kukiełka bardziej, przypominająca raczej jeden z dziecięcych koszmarów. Ślady nadpaleń i krwi nie zwiastowały nic dobrego. A jednak Skamander uparcie upatrywał w tym szczególnej wskazówki. Zabawka musiała być robiona ręcznie, przez kogoś - albo mało zdolnego, albo...przez dziecko, które nie miało zbyt wielu materiałów pod ręką. Wielkie, czarne oczy przyszyte prawdopodobnie na włosy. Uśmiech wręcz wyszarpany czymś ostrym i zamalowane paskudnie śmierdzącym barwnikiem w kolorze czerwieni. Zupełnie innym od skrzepłych plam na płasko sklejanej głowie. Upiorna zabawka - mimo niepokojącego wrażenia, wyglądała na wielokrotnie używana. Wszelkie użyte materiały były starte i wyblakłe. Skamander przetarł kciukiem wierzch zabrudzonego policzka lalki i raz jeszcze schował ją do kieszeni.
Szelest z lewej powtórnie wybudził go do czujnej penetracji okolicy. zacisnął w palcach różdżkę, szykując się do rzucenia zaklęcia, ale zbliżająca się sylwetka należała do jego strony - Masz coś? - zawiesił pytanie, gdy postać zbliżyła się na tyle, by mógł porozumieć się bez nadmiernego podnoszenia głosu. Suchość w gardle nadal znaczyła śladami zaciskanej tak niedawno pętli. Plugawą magią śmierdziało już z daleka.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 93
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 93
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Oddychał gwałtownie przez usta. Jego płuca zbyt łapczywie domagały się powietrza. Próbował uspokoić oddech po tym nieludzkim pościgu. Szło mu to coraz lepiej - już nie ziajał jak pies. Względnie. Palce odnalazły oparcie w wygłaskanych przez czas zagłębieniach drewnianego uchwytu różdżki. Ręka ją trzymająca zwisała wzdłuż tułowia. Niby bezwładnie, a jednak pod materiałem szaty mięśnie ręki wyczekiwały jedynie impulsu do tego by wprawić magiczne narzędzie w ruch. Na razie nie było ku temu potrzeby i na nieszczęście... zapowiadało się, że taki stan mógł się utrzymać. Ta myśl zamajaczyła złośliwie w jego głowie. Człowiek, którego usilnie próbowali pochwycić po raz drugi miał im się wyślizgnąć z garści...? Teraz, kiedy akurat byli tak blisko? Bo byli, prawda...?
Zmrużył ślepia mijając obgryziony kawałek ściany. Przy jej końcu zatrzymał się i wychylił. Rozejrzał się, a potem zza niej wyszedł przyklejając się do zrujnowanej części innego budynku. Na śniegu przed nim nie było żadnych śladów. Tamten mógł zdążyć je usunąć. Magia wykrywająca też nie wiele w tej kwestii umiała podpowiedzieć. Na pewno się nie deportował. Nie mógł. Gdzieś tu musiał być, tylko skoro tak - to jakim sposobem nie umieli go wykryć...? Z braku laku postanowił postawić na starą szkołę i zawierzyć po prostu swoim oczom. Wiedział, że Sam oraz Jackie również nie zamierzali odpuszczać, że wciąż tu krążą.
Kiedy przechodził wąską ścieżką koło całkiem sensownych ruin zlepionych w coś co można było nazwać dawnymi pomieszczeniami nad którymi rozpościerał się dach z lukami...przez dziurę w ścianie dostrzegł coś połyskującego wewnątrz. Ślady wody. W miejscu osłoniętym. Ślady były regularne. Niby kroki...? Zbliżył się. Wejrzał przez dziurę do środka. Pomieszczenie było ponure - nagie wilgotne ściany z ubytkami, przeciekającym sklepieniem, kupkami gruzu upchanymi po kątach oraz drewnianą podłogą. To na niej widniały ślady kroków.
- Lumos... - Teraz nie miał co do tego złudzeń. Urywały się one nagle. Nie z powodu jakiejś magicznej bariery, a z powodu klapy w podłodze. Thony nie od razu to dostrzegł. Dopiero gdy światło różdżki zamigotało pod odpowiednim kątem dostrzegł krawędzie. Obwiódł wokół nich palcami. Nie znalazł żadnej klamki, lecz udało mu się podważyć właz paznokciami. Uniósł go powoli dostrzegając wąski korytarz w którym tkwiła drabinka prowadząca ku czemuś co wyglądało na niższy poziom czegoś większego.
Bingo.
Nic dziwnego, że nie potrafili znaleźć. Nie było w tym nic magicznego, a sam cel znajdował się poza zasięgiem zaklęć - pod ziemią. Pomimo podekscytowania i chęci rzucenia się w nieznane był całkiem zdrowy na umyśle. Wyszedł z pokoju i zagwizdał, choć samo niemrawe światło jego różdżki rzucało się w oczy i powinno zwrócić uwagę bystrych oczu Sama i Jackie.
- Pomijając to, że jest trochę ciemno to wygląda to obiecująco, nie? - mruknął, do przybyłych siedząc przy klapie na kuckach - Przynajmniej przy wejściu nie powinno być żadnych magicznych zabezpieczeń. W innym wypadku nie mielibyśmy problemu z namierzeniem go przy użyciu zwykłej hexy. Dalej to zobaczymy... - gdy skończył i wymienił porozumiewawcze spojrzenia spełzł na dół, na pierwszy poziom piwnicy. Czekał na resztę. Przed nim rozciągał się wąski korytarz w przód. Jakieś dwadzieścia metrów dalej niewyraźnie zamajaczył kontur schodów prowadzących niżej co mogło świadczyć o tym, że to ciągnęło się zdecydowanie dalej.
Zmrużył ślepia mijając obgryziony kawałek ściany. Przy jej końcu zatrzymał się i wychylił. Rozejrzał się, a potem zza niej wyszedł przyklejając się do zrujnowanej części innego budynku. Na śniegu przed nim nie było żadnych śladów. Tamten mógł zdążyć je usunąć. Magia wykrywająca też nie wiele w tej kwestii umiała podpowiedzieć. Na pewno się nie deportował. Nie mógł. Gdzieś tu musiał być, tylko skoro tak - to jakim sposobem nie umieli go wykryć...? Z braku laku postanowił postawić na starą szkołę i zawierzyć po prostu swoim oczom. Wiedział, że Sam oraz Jackie również nie zamierzali odpuszczać, że wciąż tu krążą.
Kiedy przechodził wąską ścieżką koło całkiem sensownych ruin zlepionych w coś co można było nazwać dawnymi pomieszczeniami nad którymi rozpościerał się dach z lukami...przez dziurę w ścianie dostrzegł coś połyskującego wewnątrz. Ślady wody. W miejscu osłoniętym. Ślady były regularne. Niby kroki...? Zbliżył się. Wejrzał przez dziurę do środka. Pomieszczenie było ponure - nagie wilgotne ściany z ubytkami, przeciekającym sklepieniem, kupkami gruzu upchanymi po kątach oraz drewnianą podłogą. To na niej widniały ślady kroków.
- Lumos... - Teraz nie miał co do tego złudzeń. Urywały się one nagle. Nie z powodu jakiejś magicznej bariery, a z powodu klapy w podłodze. Thony nie od razu to dostrzegł. Dopiero gdy światło różdżki zamigotało pod odpowiednim kątem dostrzegł krawędzie. Obwiódł wokół nich palcami. Nie znalazł żadnej klamki, lecz udało mu się podważyć właz paznokciami. Uniósł go powoli dostrzegając wąski korytarz w którym tkwiła drabinka prowadząca ku czemuś co wyglądało na niższy poziom czegoś większego.
Bingo.
Nic dziwnego, że nie potrafili znaleźć. Nie było w tym nic magicznego, a sam cel znajdował się poza zasięgiem zaklęć - pod ziemią. Pomimo podekscytowania i chęci rzucenia się w nieznane był całkiem zdrowy na umyśle. Wyszedł z pokoju i zagwizdał, choć samo niemrawe światło jego różdżki rzucało się w oczy i powinno zwrócić uwagę bystrych oczu Sama i Jackie.
- Pomijając to, że jest trochę ciemno to wygląda to obiecująco, nie? - mruknął, do przybyłych siedząc przy klapie na kuckach - Przynajmniej przy wejściu nie powinno być żadnych magicznych zabezpieczeń. W innym wypadku nie mielibyśmy problemu z namierzeniem go przy użyciu zwykłej hexy. Dalej to zobaczymy... - gdy skończył i wymienił porozumiewawcze spojrzenia spełzł na dół, na pierwszy poziom piwnicy. Czekał na resztę. Przed nim rozciągał się wąski korytarz w przód. Jakieś dwadzieścia metrów dalej niewyraźnie zamajaczył kontur schodów prowadzących niżej co mogło świadczyć o tym, że to ciągnęło się zdecydowanie dalej.
- klik:
- Schody ciągnęły się dwie kondygnacje w dół. Na pierwszej kondygnacji dostrzegasz dziwne runiczne znaki. Nie masz złudzeń co do tego, że to klątwa lub zaklęcie, które robi za swego rodzaju zaklęcie chroniące tego co może kryć się niżej.
Chcąc je zidentyfikować rzucasz kością k100 na spostrzegawczość i znajomość run. St rozpoznania zaklęcia to 60. Do tego jednocześnie turlasz kością k10. Kość k10 odpowiada za urok kryjący się za runami: 1 - Ablepsia, 2 - Levicorpus, 3 - Lamino, 4 - Movo na nogi, 5 - Ceruus, 6 - Orcumiano, 7 - Diminuendo, 8 - Pullus, 9 - Adolebitque, 10 - Phalanges
Próbę identyfikacji zaklęcia/klątwy może się podjąć jedna osoba. Jeśli próba będzie nieudana to druga osoba może spróbować swych sił i tak do skutku.
Po udanej identyfikacji, kolejna osoba może podjąć próbę ściągnięcia zaklęcia. St zdjęcia runicznego uroku to st wylosowanego kością k10 zaklęcia. Do próby zdjęcia runicznego uroku dodaje się wartość statystyki opcm czarodzieja. Niepowodzenie skutkuje tym, że klątwa atakuje czarodzieja który próbował zdjąć urok wówczas czarodziej może podjąć próbę obrony
Można też iść na yolo. Wówczas gracz "idący przodem" turla kością k10 a wylosowany urok atakuje każdego czarodzieja w zasięgu
Find your wings
Ostatnio zmieniony przez Anthony Skamander dnia 13.12.17 13:33, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
| 199/214
Uderzenie przyszło nagle.
Odcięła się od grupy, bo wydawało jej się, że zobaczyła błysk, usłyszała kolejną falę oddechów, tak innych od tych, które należały do ściganego celu. Samuel i Anthony zniknęli za drzewami, a do niej nagle przyszła nicość. Zatrzymała się pośrodku lasu i mogła przysiąc, że mgłę, która unosiła się nad ziemią, sięgając niemal samego czubka jej głowy, mogłaby złapać obiema dłońmi i ukręcić z niej gruby warkocz. A potem nadszedł ból.
Ostatnią myślą, jaka przemknęła po jej otępiałym umyśle, była potrzeba zawiadomienia chłopaków, że nie byli tu sami. Nie straciła przytomności, ale lawirowała umiejętnie między jawą a snem. Ogłuszenie od ciosu zaczęło mijać, a ona zdecydowała się wstać – najpierw podnieść się do siadu, potem, trzymając się pobliskiego drzewa, wstać na proste nogi. Syknęła przeciągle, zaciskając powieki aż do bólu. Głowa pulsowała nieznośnie, tworząc ciśnienie, które niemal zgniatało jej czaszkę. Uchyliła powieki i przetarła je od razu, starając się jak najszybciej wyklarować obraz sytuacji. Wydawało jej się, że mgła nie była już taka gęsta, opadła powoli na ziemię, tworząc już raczej białym puch przypominający świeży śnieg niż nieprzebrane morze mleka. Rozejrzała się pod nogami. Różdżka tkwiła tuż obok dorodnego drzewa, niemal wtapiała się barwą w odcień korzeni. Chwyciła ją mocno, pewnie, niemal odruchowo wypowiadając znane sobie formuły.
– Homenum revelio – świst przeciął powietrze. – Herbarius nuntius – kolejny stworzył z nim cichy, współgrający ze sobą akord. Czuła suchość w gardle. Zmęczenie spowodowane biegiem skumulowało się teraz w okolicy głowy i szyi. Szykował jej się guz. Myśli od razu zweryfikowały umiejscowienie lodu w specjalnej, mrożącej szafce tuż przy zlewie w kuchni. Milczała, skupiając się teraz na drodze i odnalezieniu aurorów. Nasłuchiwała. Ale odpowiadała jej tylko cisza. – Niech cię stary pies rozerwie na strzępy. Ciebie i twoich pieprzonych koleżków.
Wyszeptała sama do siebie, wyżywając się na powietrzu, rozładowując w ten sposób nagromadzoną złość. Usłyszała pierwsze głosy, kiedy dotarła do linii drzew graniczącej ze starymi ruinami. Echo zbierało tony i wypluwało je z podwojonym efektem. Zacisnęła palce na różdżce, ale nim zdołała zareagować, dojrzała ich sylwetki stojące przed pomieszczeniem. Za chwilę zniknęły, więc ruszyła szybciej za nimi. Skrzywiła się, gdy pulsacja znów się wzmogła. Obróciła się za siebie, rozejrzała uważnie po okolicy.
– Nie jest sam – powiedziała do nich, gdy w końcu stanęli razem. – I raczej nie mają ochoty nas zabić. Dostałam w głowę od jednego z nich. Podarujcie sobie niepotrzebny wykład o ostrożności. Co wy tu…
Urwała w pół zdania, żeby móc przeanalizować szybko to, co się przed nimi rysowało. Otwarty właz, zejście w dół. Zerknęła na Sama, chwyciła różdżkę w zęby i zeskoczyła po schodkach zaraz za Anthony’m.
– Lumos – trzecie zaklęcie groziło trzecią falą dreszczy na ramionach. Lał na to pies. Mieli zadanie do wykonania.
Zadanie, w którego skład wchodziły runy.
– Naprawdę nic innego nie mogło nas spotkać...? – burknęła niechętnie, a nogi same poprowadziły ją do przodu. Rozejrzała się dokładnie, prowadząc światło różdżki na wyryte w ścianach znaki. Wyglądały znajomo?
I - Homenium revelio; II - Herbarius nuntius; III - paczenie na te znaki
Uderzenie przyszło nagle.
Odcięła się od grupy, bo wydawało jej się, że zobaczyła błysk, usłyszała kolejną falę oddechów, tak innych od tych, które należały do ściganego celu. Samuel i Anthony zniknęli za drzewami, a do niej nagle przyszła nicość. Zatrzymała się pośrodku lasu i mogła przysiąc, że mgłę, która unosiła się nad ziemią, sięgając niemal samego czubka jej głowy, mogłaby złapać obiema dłońmi i ukręcić z niej gruby warkocz. A potem nadszedł ból.
Ostatnią myślą, jaka przemknęła po jej otępiałym umyśle, była potrzeba zawiadomienia chłopaków, że nie byli tu sami. Nie straciła przytomności, ale lawirowała umiejętnie między jawą a snem. Ogłuszenie od ciosu zaczęło mijać, a ona zdecydowała się wstać – najpierw podnieść się do siadu, potem, trzymając się pobliskiego drzewa, wstać na proste nogi. Syknęła przeciągle, zaciskając powieki aż do bólu. Głowa pulsowała nieznośnie, tworząc ciśnienie, które niemal zgniatało jej czaszkę. Uchyliła powieki i przetarła je od razu, starając się jak najszybciej wyklarować obraz sytuacji. Wydawało jej się, że mgła nie była już taka gęsta, opadła powoli na ziemię, tworząc już raczej białym puch przypominający świeży śnieg niż nieprzebrane morze mleka. Rozejrzała się pod nogami. Różdżka tkwiła tuż obok dorodnego drzewa, niemal wtapiała się barwą w odcień korzeni. Chwyciła ją mocno, pewnie, niemal odruchowo wypowiadając znane sobie formuły.
– Homenum revelio – świst przeciął powietrze. – Herbarius nuntius – kolejny stworzył z nim cichy, współgrający ze sobą akord. Czuła suchość w gardle. Zmęczenie spowodowane biegiem skumulowało się teraz w okolicy głowy i szyi. Szykował jej się guz. Myśli od razu zweryfikowały umiejscowienie lodu w specjalnej, mrożącej szafce tuż przy zlewie w kuchni. Milczała, skupiając się teraz na drodze i odnalezieniu aurorów. Nasłuchiwała. Ale odpowiadała jej tylko cisza. – Niech cię stary pies rozerwie na strzępy. Ciebie i twoich pieprzonych koleżków.
Wyszeptała sama do siebie, wyżywając się na powietrzu, rozładowując w ten sposób nagromadzoną złość. Usłyszała pierwsze głosy, kiedy dotarła do linii drzew graniczącej ze starymi ruinami. Echo zbierało tony i wypluwało je z podwojonym efektem. Zacisnęła palce na różdżce, ale nim zdołała zareagować, dojrzała ich sylwetki stojące przed pomieszczeniem. Za chwilę zniknęły, więc ruszyła szybciej za nimi. Skrzywiła się, gdy pulsacja znów się wzmogła. Obróciła się za siebie, rozejrzała uważnie po okolicy.
– Nie jest sam – powiedziała do nich, gdy w końcu stanęli razem. – I raczej nie mają ochoty nas zabić. Dostałam w głowę od jednego z nich. Podarujcie sobie niepotrzebny wykład o ostrożności. Co wy tu…
Urwała w pół zdania, żeby móc przeanalizować szybko to, co się przed nimi rysowało. Otwarty właz, zejście w dół. Zerknęła na Sama, chwyciła różdżkę w zęby i zeskoczyła po schodkach zaraz za Anthony’m.
– Lumos – trzecie zaklęcie groziło trzecią falą dreszczy na ramionach. Lał na to pies. Mieli zadanie do wykonania.
Zadanie, w którego skład wchodziły runy.
– Naprawdę nic innego nie mogło nas spotkać...? – burknęła niechętnie, a nogi same poprowadziły ją do przodu. Rozejrzała się dokładnie, prowadząc światło różdżki na wyryte w ścianach znaki. Wyglądały znajomo?
I - Homenium revelio; II - Herbarius nuntius; III - paczenie na te znaki
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Jackie Rineheart' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 79, 39, 80
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#3 'k10' : 7
#1 'k100' : 79, 39, 80
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#3 'k10' : 7
239/250 pż
Blask nikłego światła odbił się na bocznej ścianie i Samuel zareagował instynktownie. Podniósł się odrobinę wyżej, ale nadal nie wychylając głowy, ruszył w stronę dostrzeżonego źródła. Dopiero cichy, charakterystyczny gwizd zakomunikował mu, kogo miał sie spodziewać. ustalony z kuzynem sygnał sprawdził się, ale auror czujnie wychylił sie i dopiero, gdy rozpoznał sylwetkę Thonego, ruszył w jego stronę. Zatrzymał sie obok - Na pewno zapowiada się na wycieczkę pełną wrażeń - skomentował, przyglądając sie wskazanemu przez mężczyznę punktowi. Wejście, jak się patrzy - Wiemy - Przesunął torbę na plecy i przepuścił przodem najpierw kuzyna . Zaczekał jeszcze, by Jackie zsunęła się na dół i dopiero sam, zabezpieczając tyły, ostatni raz rozglądając się na górze, podążył za towarzyszami. istniała nikła możliwość, że ktoś czaił się gdzieś w pobliżu, wystarczająco daleko, by nie zdołali go dostrzec i wystarczająco blisko, by zamknąć ich w pułapce. A może własnie wdzierali się w ich łapy? Tyle, że robili to świadomie i z pełna premedytacja.
Tłumiony odgłos kroków niósł się krótkim echem do przodu i zatrzymywał sie na odkrytej przeszkodzie. Nie zapalał blasku lumosa na własnej różdżce. Kierował się światłem aurorów, a sam pilnował, by przypadkiem nikt nie wdarł się od tyłu z zaskoczenia. Wstrzymał kroki, akurat, gdy w oddali dostrzega wijące się w dół schody. Gdy był wystarczająco blisko i bystre spojrzenie towarzyszy dostrzegło malujące sie (dosłownie) zagrożenie w postaci run, nachylił się. Przyglądanie zbyt wiele mu nie pomagało. Pamięć o dawnych zajęciach, prawdopodobnie gdzieś zatarła się w pamięci, ale przypominała, że [powinien zainwestować w naukę. Przynajmniej podstawy.
Wyręczyła go Jackie w swoim stylu przepychając się do przodu, ale bezbłędnie rozpoznając rodzaj ciążącej na wejściu klątwy -Diminuendo - powtórzył za kobietą, gdy na głos powtórzyła odkrycie. szczerze mówiąc, Samuel wolałby zmierzyć się z czarnomagiczną klątwą niż mocą zaklęcia transmutacyjnego. Zawsze był na bakier z dziedziną, która jawiła mu się jako uwłaczająca. Przynajmniej dla jego ciała - Jeśli mi się nie uda.. - zmierzył porozumiewawcze spojrzenie z kuzynem, a usta wygięły się w dziwnym grymasie - Jackie, nie chowaj mnie do kieszeni - zerknął przez ramię na towarzyszkę, po czym wysunął się przed aurorow. Wysunął cyprysowe drewienko różdżki, którą do tej pory zaciskał w poranionych palcach. Koniec zawiesił niemal nad samymi, wyrytymi runami. Magia defensywna potrafiła kumulować się nie tylko w werbalizacji zaklęcia. Żywa, płynąca we krwi, podatna na wolę i to ją skierował ku niebezpieczeństwu. Musiał niewerbalnie przebić niewidzialną, magiczna barierę klątwy. Wiedział, że będzie to paskudnie trudna próba. Musiał sie skupić i odegnać naturalną niechęć. Miał nadzieję, że jeśli jego moc nie będzie wystarczająco silna, towarzysze zadbają, by klątwa zbyt łatwo go nie dopadła. Nie widziała mu sie wizja jego samego w zmniejszonej formie. Ale ktoś przełamać klątwę musiał. Przynajmniej spróbować. T co kryło się w dole, warte było zachodu. I z faktu zdawał sobie każdy z obecnych. Zbyt długo ścigali parszywców, by teraz mogli im sie wymknąć. I odpuścić.
Rzucam zaznaczone w poście zaklęcie, st przełamania to 100 ;/ opcm 37
Blask nikłego światła odbił się na bocznej ścianie i Samuel zareagował instynktownie. Podniósł się odrobinę wyżej, ale nadal nie wychylając głowy, ruszył w stronę dostrzeżonego źródła. Dopiero cichy, charakterystyczny gwizd zakomunikował mu, kogo miał sie spodziewać. ustalony z kuzynem sygnał sprawdził się, ale auror czujnie wychylił sie i dopiero, gdy rozpoznał sylwetkę Thonego, ruszył w jego stronę. Zatrzymał sie obok - Na pewno zapowiada się na wycieczkę pełną wrażeń - skomentował, przyglądając sie wskazanemu przez mężczyznę punktowi. Wejście, jak się patrzy - Wiemy - Przesunął torbę na plecy i przepuścił przodem najpierw kuzyna . Zaczekał jeszcze, by Jackie zsunęła się na dół i dopiero sam, zabezpieczając tyły, ostatni raz rozglądając się na górze, podążył za towarzyszami. istniała nikła możliwość, że ktoś czaił się gdzieś w pobliżu, wystarczająco daleko, by nie zdołali go dostrzec i wystarczająco blisko, by zamknąć ich w pułapce. A może własnie wdzierali się w ich łapy? Tyle, że robili to świadomie i z pełna premedytacja.
Tłumiony odgłos kroków niósł się krótkim echem do przodu i zatrzymywał sie na odkrytej przeszkodzie. Nie zapalał blasku lumosa na własnej różdżce. Kierował się światłem aurorów, a sam pilnował, by przypadkiem nikt nie wdarł się od tyłu z zaskoczenia. Wstrzymał kroki, akurat, gdy w oddali dostrzega wijące się w dół schody. Gdy był wystarczająco blisko i bystre spojrzenie towarzyszy dostrzegło malujące sie (dosłownie) zagrożenie w postaci run, nachylił się. Przyglądanie zbyt wiele mu nie pomagało. Pamięć o dawnych zajęciach, prawdopodobnie gdzieś zatarła się w pamięci, ale przypominała, że [powinien zainwestować w naukę. Przynajmniej podstawy.
Wyręczyła go Jackie w swoim stylu przepychając się do przodu, ale bezbłędnie rozpoznając rodzaj ciążącej na wejściu klątwy -Diminuendo - powtórzył za kobietą, gdy na głos powtórzyła odkrycie. szczerze mówiąc, Samuel wolałby zmierzyć się z czarnomagiczną klątwą niż mocą zaklęcia transmutacyjnego. Zawsze był na bakier z dziedziną, która jawiła mu się jako uwłaczająca. Przynajmniej dla jego ciała - Jeśli mi się nie uda.. - zmierzył porozumiewawcze spojrzenie z kuzynem, a usta wygięły się w dziwnym grymasie - Jackie, nie chowaj mnie do kieszeni - zerknął przez ramię na towarzyszkę, po czym wysunął się przed aurorow. Wysunął cyprysowe drewienko różdżki, którą do tej pory zaciskał w poranionych palcach. Koniec zawiesił niemal nad samymi, wyrytymi runami. Magia defensywna potrafiła kumulować się nie tylko w werbalizacji zaklęcia. Żywa, płynąca we krwi, podatna na wolę i to ją skierował ku niebezpieczeństwu. Musiał niewerbalnie przebić niewidzialną, magiczna barierę klątwy. Wiedział, że będzie to paskudnie trudna próba. Musiał sie skupić i odegnać naturalną niechęć. Miał nadzieję, że jeśli jego moc nie będzie wystarczająco silna, towarzysze zadbają, by klątwa zbyt łatwo go nie dopadła. Nie widziała mu sie wizja jego samego w zmniejszonej formie. Ale ktoś przełamać klątwę musiał. Przynajmniej spróbować. T co kryło się w dole, warte było zachodu. I z faktu zdawał sobie każdy z obecnych. Zbyt długo ścigali parszywców, by teraz mogli im sie wymknąć. I odpuścić.
Rzucam zaznaczone w poście zaklęcie, st przełamania to 100 ;/ opcm 37
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 44
'k100' : 44
Ogarnęła go przyjemna euforia związana z odkrywaniem, doznawaniem nowego. Po chwili jednak nie było po niej śladu. Za łatwe. Tak. To zdecydowanie nagle stało się zbyt łatwe. Znajdowali się w chwilowej rozsypce, czarnoksiężnik był bliski ucieczki, tak właściwie ta mu się udała i nagle takie niedopatrzenie? To do niego nie pasowało, to było zbyt niechlujne by Anthony uwierzył, że to przypadek wywołany pośpiechem. Tak jednak nie było - mieli znaleźć te ślady, mieli się zainteresować, chciano tego.
Pierwszy znalazł się Samuel. Rozpoznał go po krokach nim w ogóle znalazł się w pomieszczeniu. Przez ramię obejrzał się dopiero gdy Jackie postanowiła ich zaszczycić swoją nieco oszołomiona sobą. Anthony zmarszczył czoło. W tym momencie już nie mógł być bardziej przekonany co do tego, że są tak właściwie zapędzani do podziemi. Popatrzył jeszcze w dziurę prowadzącą w dół przeczuwał, że dzisiejszego dnia, w tej konkretnej sprawie będzie się działo na rzeczy.
Zszedł pierwszy. Korytarz był wąski i ciemny. Różdżkę ze światłem trzymał nisko. Tak by oświetlała drogę pod nogami i nikłą aurą sięgało wyżej nie pozbawiając oczu ostrości widzenia w półmroku. Zatrzymał się gdy na pierwszej kondygnacji pojawiły się schody i problem. Podniósł różdżkę wyżej oświetlając specyficzne pismo, które nie było raczej częścią piwnicznego wystroju. Było zbyt świeże.
- Szkoda, że nie widzicie swoich min... - uniósł jedną brew wyżej będąc w stanie wyobrazić sobie ich z takimi samymi grymasami siedzących w szkolnej ławce, pochylających się nas sprawdzianem z którego prawdopodobnie ich zdaniem również potrafiło bić zło - ...od razu widać, że z was gryfoni - pozwolił sobie na tą drobna dygresję w której nie dźwięczała ani złośliwość, ani ironia. Było to suche spostrzeżenie zaserwowane jednak w sposób specyficzny, typowy dla byłych domowników kruczego gniazda. Nie dało się go pomylić z niczym innym.
Sprawa była jednak poważna. Nie można było być w końcu nie poważnym wobec diminuendo. Anthony skinął porozumiewawczo głową, gdy jego kuzyn niemo spojrzeniem recytował swą ostatnią wolę. Gdy skończył, starszy auror skinął głową potakująco, jakby rozumiał i jakby w tym geście kryło się coś więcej niż zrozumienie - jakieś błogosławieństwo i pokrzepienie. Kilka przeciągających się chwil później różdżka poszła w ruch. Niestety okazało się, że zaszła komplikacja zmuszająca Anthonego do ingerencji:
- Protego Maxima
Pierwszy znalazł się Samuel. Rozpoznał go po krokach nim w ogóle znalazł się w pomieszczeniu. Przez ramię obejrzał się dopiero gdy Jackie postanowiła ich zaszczycić swoją nieco oszołomiona sobą. Anthony zmarszczył czoło. W tym momencie już nie mógł być bardziej przekonany co do tego, że są tak właściwie zapędzani do podziemi. Popatrzył jeszcze w dziurę prowadzącą w dół przeczuwał, że dzisiejszego dnia, w tej konkretnej sprawie będzie się działo na rzeczy.
Zszedł pierwszy. Korytarz był wąski i ciemny. Różdżkę ze światłem trzymał nisko. Tak by oświetlała drogę pod nogami i nikłą aurą sięgało wyżej nie pozbawiając oczu ostrości widzenia w półmroku. Zatrzymał się gdy na pierwszej kondygnacji pojawiły się schody i problem. Podniósł różdżkę wyżej oświetlając specyficzne pismo, które nie było raczej częścią piwnicznego wystroju. Było zbyt świeże.
- Szkoda, że nie widzicie swoich min... - uniósł jedną brew wyżej będąc w stanie wyobrazić sobie ich z takimi samymi grymasami siedzących w szkolnej ławce, pochylających się nas sprawdzianem z którego prawdopodobnie ich zdaniem również potrafiło bić zło - ...od razu widać, że z was gryfoni - pozwolił sobie na tą drobna dygresję w której nie dźwięczała ani złośliwość, ani ironia. Było to suche spostrzeżenie zaserwowane jednak w sposób specyficzny, typowy dla byłych domowników kruczego gniazda. Nie dało się go pomylić z niczym innym.
Sprawa była jednak poważna. Nie można było być w końcu nie poważnym wobec diminuendo. Anthony skinął porozumiewawczo głową, gdy jego kuzyn niemo spojrzeniem recytował swą ostatnią wolę. Gdy skończył, starszy auror skinął głową potakująco, jakby rozumiał i jakby w tym geście kryło się coś więcej niż zrozumienie - jakieś błogosławieństwo i pokrzepienie. Kilka przeciągających się chwil później różdżka poszła w ruch. Niestety okazało się, że zaszła komplikacja zmuszająca Anthonego do ingerencji:
- Protego Maxima
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 1
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 1
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Runy po nieudanym zaklęciu Anthony'ego rozbłysły jasnym, oślepiającym światłem. I zanim którykolwiek z aurorów zdążył zrobić cokolwiek, każdy poczuł jak zmniejsza się dwukrotnie. Po chwili cała trójka stała w tym samym miejscu, ale otoczenie stało się nagle znacznie, znacznie większe. Takie były konsekwencje zabawy z magią, o której nie miało się pojęcia.
| Wszyscy padliście ofiarą zaklęcia Diminuendo. ST finite mogącego je przełamać wynosi 110. Pamiętajcie, że wasze statystyki również uległy dwukrotnemu zmniejszeniu.
Na przyszłość - nie ma nic złego w tworzeniu własnej mechaniki do rozgrywki, jeśli brak jest stosownej mechaniki na forum, stworzona na potrzeby rozgrywki nie może być jednak sprzeczna z ogólną mechaniką forum.
1. Za klątwy odpowiada biegłość starożytnych run, których w tym wątku nikt z was nie posiada. Chociaż nie ma ostatecznie gotowej mechaniki, nie można całkowicie zignorować przeznaczenia danych biegłości.
2. Średnia waszej statystyki w transmutacji wynosi 0,(3). To trochę mało jak na radzenie sobie z zaklęciem o ST 100.
3. Używanie magii wymaga rzutów na anomalie i nie można ich pomijać w ramach mechanik stworzonych na potrzeby wątku. Samuel, rzut został wykonany przez Mistrza Gry, wylosowałeś anomalię z zaklęciem Levissimus, ale że akcja w poście jest nieudana, nie ma ona żadnych konsekwencji.
Nie macie limitu czasowego na odpis, Mistrz Gry nie będzie prowadził wątku dalej, chyba, że uzna to za konieczne. Zaklęcie musicie zdjąć z siebie fabularnie, inaczej zmiana będzie permanentna.
W razie pytań kierować je możecie na konto Ignotusa.
| Wszyscy padliście ofiarą zaklęcia Diminuendo. ST finite mogącego je przełamać wynosi 110. Pamiętajcie, że wasze statystyki również uległy dwukrotnemu zmniejszeniu.
Na przyszłość - nie ma nic złego w tworzeniu własnej mechaniki do rozgrywki, jeśli brak jest stosownej mechaniki na forum, stworzona na potrzeby rozgrywki nie może być jednak sprzeczna z ogólną mechaniką forum.
1. Za klątwy odpowiada biegłość starożytnych run, których w tym wątku nikt z was nie posiada. Chociaż nie ma ostatecznie gotowej mechaniki, nie można całkowicie zignorować przeznaczenia danych biegłości.
2. Średnia waszej statystyki w transmutacji wynosi 0,(3). To trochę mało jak na radzenie sobie z zaklęciem o ST 100.
3. Używanie magii wymaga rzutów na anomalie i nie można ich pomijać w ramach mechanik stworzonych na potrzeby wątku. Samuel, rzut został wykonany przez Mistrza Gry, wylosowałeś anomalię z zaklęciem Levissimus, ale że akcja w poście jest nieudana, nie ma ona żadnych konsekwencji.
Nie macie limitu czasowego na odpis, Mistrz Gry nie będzie prowadził wątku dalej, chyba, że uzna to za konieczne. Zaklęcie musicie zdjąć z siebie fabularnie, inaczej zmiana będzie permanentna.
W razie pytań kierować je możecie na konto Ignotusa.
Misje Biura Aurorów nie należały do najprostszych. Za każdym razem były sprawdzianem wytrzymałości, siły woli i zdolności podejmowania decyzji pod presją. Narażali swoje życie i doskonale musieli być tego świadomi – to nie była zabawa, gonitwa za poskromieniem czarnej magii i niszczenie jej zawsze, gdy tylko pojawiała się na horyzoncie, była odpowiedzialnym, zagrażającym życiu zadaniem. Zwłaszcza, gdy o tym zagrożeniu posiadało się skąpą wiedzę.
Lub nie posiadało się jej wcale.
Gdy rozglądała się po znakach, jakie widniały na ścianie, próbowała przypomnieć sobie, czy nie widziały gdzieś w aktach podobnych. Kojarzyła rysunki, myśli błyskały w niezrozumiałym szyku, podpowiadając Jackie, że to mogłoby być to. Nie była pewna swojej odpowiedzi, gdy mówiła Samuelowi, że to zaklęcie Diminuendo. Nie wiedziała, jak mogłaby je rzucić, a co dopiero złamać jego zapieczętowaną formułę. Nigdy nie uważała zbytnio na lekcjach transmutacji w Hogwarcie, były zwyczajnie nudne i niezrozumiałe, ale musiała wykuć je na blachę, żeby zdać i dostać się na kurs aurorski. To samo było na kursie. Poznała teorię zaklęć, ale tylko tych standardowych. Diminuendo było z rangi zdecydowanie bardziej skomplikowanych. I dających zdecydowanie bardziej spektakularne rezultaty. Pomniejszenie człowieka dwukrotnie do nich należało.
Oślepiające światło zabrało jej możliwość aktywnego odczuwania tego, co się działo, ale ból szybko podziałał na nią trzeźwiąco. Poczuła, jak kości dziwne puchną, kurczą się, jakby kruszą, a kilka minut później… wszystko było cholernie wielkie.
Naprawdę wielkie.
Pamiętała czasy dzieciństwa, te szalenie irytujące chwile, kiedy na stole leżały ciastka z marmoladą truskawkową, a ciotka Sara nie chciała jej nimi poczęstować, bo młoda panienka Rineheart jadła ostatnio za dużo słodkości. Teraz czuła się dokładnie tak samo. Natychmiast odnalazła wzrokiem chłopaków. Zamrugała.
– Na zielone splątki! – wrzasnęła wściekle i natychmiast zatkała sobie usta, bo głos, jaki usłyszała, przypominał piszczenie małego psidwaka. Dlatego postanowiła już nic nie mówić i ruszyła przodem prosto do wyjścia z tej przeklętej dziury. Nie mieli najmniejszych szans w pogoni za zbrodniarzami. Musieli poszukać kogoś, kto zdejmie z nich ten urok. Kogokolwiek.
Jackie już na miejscu wiedziała, że to nie mógł być jej ojciec.
| zt x3
Lub nie posiadało się jej wcale.
Gdy rozglądała się po znakach, jakie widniały na ścianie, próbowała przypomnieć sobie, czy nie widziały gdzieś w aktach podobnych. Kojarzyła rysunki, myśli błyskały w niezrozumiałym szyku, podpowiadając Jackie, że to mogłoby być to. Nie była pewna swojej odpowiedzi, gdy mówiła Samuelowi, że to zaklęcie Diminuendo. Nie wiedziała, jak mogłaby je rzucić, a co dopiero złamać jego zapieczętowaną formułę. Nigdy nie uważała zbytnio na lekcjach transmutacji w Hogwarcie, były zwyczajnie nudne i niezrozumiałe, ale musiała wykuć je na blachę, żeby zdać i dostać się na kurs aurorski. To samo było na kursie. Poznała teorię zaklęć, ale tylko tych standardowych. Diminuendo było z rangi zdecydowanie bardziej skomplikowanych. I dających zdecydowanie bardziej spektakularne rezultaty. Pomniejszenie człowieka dwukrotnie do nich należało.
Oślepiające światło zabrało jej możliwość aktywnego odczuwania tego, co się działo, ale ból szybko podziałał na nią trzeźwiąco. Poczuła, jak kości dziwne puchną, kurczą się, jakby kruszą, a kilka minut później… wszystko było cholernie wielkie.
Naprawdę wielkie.
Pamiętała czasy dzieciństwa, te szalenie irytujące chwile, kiedy na stole leżały ciastka z marmoladą truskawkową, a ciotka Sara nie chciała jej nimi poczęstować, bo młoda panienka Rineheart jadła ostatnio za dużo słodkości. Teraz czuła się dokładnie tak samo. Natychmiast odnalazła wzrokiem chłopaków. Zamrugała.
– Na zielone splątki! – wrzasnęła wściekle i natychmiast zatkała sobie usta, bo głos, jaki usłyszała, przypominał piszczenie małego psidwaka. Dlatego postanowiła już nic nie mówić i ruszyła przodem prosto do wyjścia z tej przeklętej dziury. Nie mieli najmniejszych szans w pogoni za zbrodniarzami. Musieli poszukać kogoś, kto zdejmie z nich ten urok. Kogokolwiek.
Jackie już na miejscu wiedziała, że to nie mógł być jej ojciec.
| zt x3
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
/24.06 po spotkaniu z Cressidą
Spotkanie z Cressidą zasiało w nim wiele wątpliwości, ale jednego był całkowicie pewien - nikt, zupełnie nikt nie mógł się dowiedzieć o jego kontaktach z Lottą. Ta relacja wciąż szokowała i Titus żałował, że podzielił się ową tajemnicą ze swoją kuzynką... Nie sądził co prawda by wydała go z premedytacją, ale i tak czuł ukłucie strachu, kiedy pomyślał co by się mogło stać, jakby jednak komuś o tym powiedziała. Dla jego własnego dobra.
Niemniej postanowił nie dać po sobie poznać, że w głowie aż mu huczało od przedziwnych, niepokojących myśli. Wolał skorzystać z ładnej pogody i tego, że kończy dzisiaj dziewiętnaście lat! Sto lat, sto lat, paniczu Ollivander! Pociągnął łyk z piersiówki, pijąc za własne zdrowie, po czym upchnął ją w magicznie powiększonej torbie, która od jakiegoś czasu służyła mu za nieodłączną towarzyszkę wszelkich eskapad. Może i ruiny starego, goblińskiego miasta Mer-Arkha nie były odpowiednim miejscem na randkę, ale chyba obydwoje zdążyli się już przyzwyczaić do tego typu lokacji, gdzie ludzie raczej nie docierali. Tutaj mogli cieszyć się swoim towarzystwem i nie przejmować zaciekawionymi spojrzeniami nieznajomych. Kopnął niewielki kamień, który potoczył się po pozostałościach ze schodów, a donośny stukot odbił się echem od grubych ścian. Nie wiedział kiedy Charlotte pojawi się na miejscu, nie miał pojęcia kiedy się jej spodziewać, miał za to nadzieję, że faktycznie tu dotrze, zanim słońce zajdzie za horyzont a zegary wybiją początek nowego dnia. Póki co przemierzał więc ruiny w samotności, pieszcząc omszałe ściany swoim śpiewem, który niósł się po całych ruinach, docierając zapewne do najbardziej skrytych zakamarków, a repertuar miał o tyle ciekawy, że udzielił mu się lokalny klimat i śpiewał stare, ludowe walijskie piosenki. Zaczął się uczyć tego niezwykłego języka już jakiś czas temu i dzięki własnej ambicji robił ogromne postępy! Ucząca go ciotka była naprawdę dumna, ba! Nazwała go ostatnio swoim najlepszym uczniem i było to niezwykle przyjemne. Skakał z kamienia na kamień, wspinając się coraz wyżej i wyżej, by przesunąć spojrzeniem po terenach Mer-Arkha. Nie bał się pobrudzić rąk, w zasadzie ostatnio nawet mu tego brakowało, bo nie za często ruszał się z Lancaster Castle. Dobrze, że miał tam jeszcze Kyrę i Constantina bo chyba by umarł z nudy!
Spotkanie z Cressidą zasiało w nim wiele wątpliwości, ale jednego był całkowicie pewien - nikt, zupełnie nikt nie mógł się dowiedzieć o jego kontaktach z Lottą. Ta relacja wciąż szokowała i Titus żałował, że podzielił się ową tajemnicą ze swoją kuzynką... Nie sądził co prawda by wydała go z premedytacją, ale i tak czuł ukłucie strachu, kiedy pomyślał co by się mogło stać, jakby jednak komuś o tym powiedziała. Dla jego własnego dobra.
Niemniej postanowił nie dać po sobie poznać, że w głowie aż mu huczało od przedziwnych, niepokojących myśli. Wolał skorzystać z ładnej pogody i tego, że kończy dzisiaj dziewiętnaście lat! Sto lat, sto lat, paniczu Ollivander! Pociągnął łyk z piersiówki, pijąc za własne zdrowie, po czym upchnął ją w magicznie powiększonej torbie, która od jakiegoś czasu służyła mu za nieodłączną towarzyszkę wszelkich eskapad. Może i ruiny starego, goblińskiego miasta Mer-Arkha nie były odpowiednim miejscem na randkę, ale chyba obydwoje zdążyli się już przyzwyczaić do tego typu lokacji, gdzie ludzie raczej nie docierali. Tutaj mogli cieszyć się swoim towarzystwem i nie przejmować zaciekawionymi spojrzeniami nieznajomych. Kopnął niewielki kamień, który potoczył się po pozostałościach ze schodów, a donośny stukot odbił się echem od grubych ścian. Nie wiedział kiedy Charlotte pojawi się na miejscu, nie miał pojęcia kiedy się jej spodziewać, miał za to nadzieję, że faktycznie tu dotrze, zanim słońce zajdzie za horyzont a zegary wybiją początek nowego dnia. Póki co przemierzał więc ruiny w samotności, pieszcząc omszałe ściany swoim śpiewem, który niósł się po całych ruinach, docierając zapewne do najbardziej skrytych zakamarków, a repertuar miał o tyle ciekawy, że udzielił mu się lokalny klimat i śpiewał stare, ludowe walijskie piosenki. Zaczął się uczyć tego niezwykłego języka już jakiś czas temu i dzięki własnej ambicji robił ogromne postępy! Ucząca go ciotka była naprawdę dumna, ba! Nazwała go ostatnio swoim najlepszym uczniem i było to niezwykle przyjemne. Skakał z kamienia na kamień, wspinając się coraz wyżej i wyżej, by przesunąć spojrzeniem po terenach Mer-Arkha. Nie bał się pobrudzić rąk, w zasadzie ostatnio nawet mu tego brakowało, bo nie za często ruszał się z Lancaster Castle. Dobrze, że miał tam jeszcze Kyrę i Constantina bo chyba by umarł z nudy!
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Ruiny Mer-Akha, Walia
Szybka odpowiedź