Wydarzenia


Ekipa forum
Piwniczny Klub Jazzowy
AutorWiadomość
Piwniczny Klub Jazzowy [odnośnik]17.07.17 1:43
First topic message reminder :

Piwniczny klub jazzowy

★★
Jak mawiają, potrzeba matką wynalazków - tak też narodził się piwniczny klub jazzowy. Jest to pierwszy tego rodzaju lokal na Wyspach, na który pomysł narodził się po wyprawie właściciela do Stanów. Nie każdego bowiem stać na wycieczkę do Cliodny, za to prawie każdy lubi się bawić przy dźwiękach muzyki na żywo. Wejście do klubu znajduje się pod poziomem ulicy, prowadzą do niego schodki umieszczone na końcu ślepego zaułka. Na drzwiach przywieszony jest plakat przedstawiający tańczącą kobietę w sukience w kropki. Gdy podejdzie do niej mugol nic się nie stanie, jednak jeżeli po schodach zejdzie czarodziej kobieta ruszy w tan, by śpiewnym, rozbawionym głosem poprosić o hasło. To zaś nie zmienia się nigdy; wystarczy powiedzieć "czy mogę prosić do tańca?", a kobieta zaśmieje się perliście i uchyli przed tobą drzwi do roztańczonego świata jazzu.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:16, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Piwniczny Klub Jazzowy - Page 10 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Piwniczny Klub Jazzowy [odnośnik]06.01.23 1:05
Zmarszczył brew i odgiął głowę z niedowierzaniem w tył, przyglądając się Rigelowi krytycznie. W przeciwieństwie do młodego Blacka - Marcela nie wychowywał nikt. Emocje, uprzejme i te mniej, było po nim widać jak na dłoni. Łatwo się im poddawał, tak samo jak łatwo dawał im sobą rządzić. Kurtuazja charakterystyczna dla jego domu była mu równie obca, co dotyk doskonałego materiału ubrań, które na co dzień nosił i unoszący się wokół niego zapach pieniądza, niemałego zresztą. I on, on zastanawiał się nad tym, czy zapłacili im wystarczająco dużo? Tacy jak Rigel nie dbali o takich jak Marcel, a Black pokazał to dobitnie w trakcie ich ostatniego spotkania. Wciąż zachowywał się jak odklejony, kiedy dziwiły go oczywistości jak świat światem niezmienne, ale fakt, że trafiła go jakakolwiek refleksja o słuszności zachowań jego sfer była zdaniem młodego Sallowa wystarczająco... zaskakująca. Spojrzał na niego poważniej, kiedy stwierdził, że mógł mu zapewnić jedzenie lub leki. Marcel nigdy nie miał problemu z przyjmowaniem pomocy, niekoniecznie dla siebie, wszystko co miał rozdawał innym, ale znał wielu potrzebujących, którzy byli głodni i schorowani. Czym innym było napoić ich i nakarmić, uzdrowić, a czym innym wykorzystać do żałosnej propagandowej, a przede wszystkim fałszywej szopki, jak Blackowie usiłowali to zrobić - nieudolnie zresztą - przed paroma miesiącami.
- Bez fotografów i dziennikarzy dookoła? Bez opiewania pod niebiosa twojego imienia i nazwiska? - zapytał zatem, unosząc ze zdumieniem brew. Musiał przyznać, że opiewanie jego imienia nie przeszkadzałoby mu aż tak jak opiewanie imienia jego siostry. Była straszną suką, to dlatego nie chciał pozwolić, by przylgnęła do niej łatka miłosiernej opiekunki potrzebujących. Nie była nią. - Twoja siostra kilka miesięcy temu zdecydowała się rzucić nam kiełbasę na ziemię, w którą wciąż wsiąkała krew naszych rodzin, przyjaciół i przypadkowych znajomych. - To było tak potworne i tak obrzydliwe, tak uwłaczające godności wszystkich głodnych i spragnionych, że po Rigelu spodziewał się - wciąż - podobnego odklejenia. - W czym tkwi haczyk? - Nie chciał tego zrobić bezinteresownie, oczywiście, że nie. - Wiesz, że nie będę twoją maskotką dla gapiów - Ubogim z ulicy, nad jakim łaskawie roztoczył pieczę wielki pan lord, którego jedynym życiowym osiągnięciem było wysokie urodzenie oraz przetrwanie pośród tłustych posiłków, jedwabnych pościeli i porcelanowych zastaw. Już gdzieś to słyszał, życie między nimi było bardzo straszne i bardzo trudne.
Otworzył szerzej oczy - czy Rigel naprawdę to mówił? Obejrzał się wokół siebie, upewniając się, że nikt ich nie słyszy, ani że nikt nie zwraca na niego większej uwagi, co minimalizowało szanse, że miał w tym momencie zwidy. Rigel Black - przyznał mu rację? Tamtego wieczoru szukał w nim wrażliwości, czuł zawód, że jej nie znalazł. Co się zmieniło? Wkręca go jak jego walnięta siostra?
- Co się stało z twoim bratem? - zapytał, nie rozumiejąc potoku jego myśli. Nie znał nawet imienia jego brata, skąd miałby? Pewnie zginął na wojnie, jednego psa mniej. Wzruszył ramieniem na brak sukcesów w jego dziedzinie, nie znał się na tym, ale nigdy nie kibicował w drodze ku wielkości dzieciakom, które wszystko zawdzięczały rodzicom, a nic sobie samym. Aż w końcu: doszli do miłości i złamanego serca. Marcel przyglądał mu się w ciszy, w skupieniu, czując wzbierającą się złość na samego siebie przywołaną tym, że zaczynał mu współczuć. - Zakochałeś się w dziewczynie, która nie miała bogatych starych? - próbował zgadnąć, szukając rozwiązania tej przedziwnej zagadki.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Piwniczny Klub Jazzowy [odnośnik]11.02.23 1:37
Na początku nie zrozumiał, o co chodzi Marcelowi.
Jacy dziennikarze? Jacy fotografowie?
Dopiero po chwili mężczyzna poskładał obrazek w całość, a zrozumienie sytuacji sprawiło, że jedynie prychnął krótkim śmiechem.
-Marceliusie - zaczął poważnie, chociaż nie mógł powstrzymać uśmiechu. - Ja mam to głęboko w dupie.
Słowa, może i wulgarne idealnie oddawały myśli Rigela.
-Domyślam się, co możesz o mnie sądzić… że wszystko robię na pokaz, tylko czekam na idealny moment, by zabłysnąć i pławić się w blaskach fleszy… I właśnie tu się mylisz. Brzydzi mnie to. Owszem, w moim środowisku szczerość to towar deficytowy, a stwarzanie pozorów to swoisty rodzaj sztuki, ja jednak wolę poświęcić się czemuś w pełni, niż udawać, że cokolwiek robię.
Wypowiedziane słowa były pełne pasji, jakiej Black nie czuł od wielu dni. Może była to zasługa Wróżkowego Pyłu, a może resztek wewnętrznego ognia, który jakimś cudem przetrwał ten niełatwy dla arystokraty czas.
-Dam ci przykład. Słyszałeś o sierocińcu w miasteczku Bletchley? - Przekrzywił głowę, wpatrując się z nieukrywanym zaciekawieniem w jasnowłosego czarodzieja. - Pewnie nie, bo nie robiłem żadnego wielkiego otwarcia, nie zapraszałem żadnych dziennikarzy. Bo dzieci potrzebują spokoju, prawdziwej pomocy, a nie poczucia, że są zwierzętami w ogrodzie zoologicznym.
Chyba tylko sierociniec utrzymywał Blacka jeszcze przy zdrowych zmysłach, nadając jego egzystencji prawdziwy cel. Chociaż ostatnio ogrom problemów i tragedii każdego z jego podopiecznych - lubił tak o nich myśleć - zaczął go przytłaczać, utwierdzając tylko w przekonaniu, że walka przestaje mieć sens.
-Nie wiem, czym kierowała się Aquila, kiedy organizowała tamto wydarzenie. - Miał nadzieje, że faktycznie chciała pomóc potrzebującym, lecz Rigel wiedział też, jak bardzo jego siostra próbowała robić wszystko, by tylko pochwalił ją ojciec. Nawet nie miał im tego za złe. Najmłodsza latorośl rodu Black zawsze była oczkiem w głowie Polluxa. Tak już działał ten świat. Musiał w końcu z tym się pogodzić.
- Haczyk? - zapytał z niedowierzaniem. - Tu nie ma nic takiego, Marceliusie. Po prostu chce ci pomóc. I nic więcej. Przysięgam! Co mam zrobić, żebyś mi uwierzył?
Odruchowo złapał go za ramię, jakby ten gest miał wszystko naprawić. Black czuł, że bił głową w bardzo gruby mur. Co z tego, że będzie zapewniać, mówić, jeśli jego rozmówca pozostawał głuchy? Potrzebował dowodów? To Rigel mu je zapewni.
Podobne uczucie bezsilności, kompletnej niemocy czuł, kiedy myślał o Alphardzie. Wiedza o jego śmierci była na wyciągnięcie ręki, niestety miała bardzo wysoką cenę. Przedstawiły ją osoby, które nie kryły się z tym, że znają prawdę, i zdradzą ją w momencie, kiedy młodszy z Blacków uklęknie przed Czarnym Panem.
Jednak Rigel nie zamierzał być niczyim sługą.
Szczególnie osoby bez nazwiska, ukrywającej się za bezsensownie pompatycznym pseudonimem.
-Nie wiem, jak zginął. Oni… oni wszystko przed nami ukryli… - Mocniej zacisnął palce na ramieniu blondyna, po czym ściszył głos do gorączkowego szeptu. - Mówili, że umarł jak bohater, wypełniając jakąś tam misję... Ale jestem pewien, że to kłamstwo. Oni go zabili. Złożyli w ofierze.
Zaschło mu w gardle.
-Jego ciało wyglądało strasznie. Jakby ktoś napełnił mu żyły czarną mazią… Marcelusie, to nie jest przypadkowe!
Pytanie jako padło później, w odpowiedzi na wyznanie sprawiło, że arystokrata ponownie się roześmiał. Dziwnie. Histerycznie.
Oczywiście!
W świecie Sallowa posiadany majątek był odpowiedzią na wszystko. Dokładnie tak samo, jak w świecie innych jego znajomych spoza szlachty.
-Dlaczego myślisz, że wszystko zawsze kręci się wokół pieniędzy? - Spojrzał na niego, zmrużywszy oczy, lecz po chwili spuścił głowę. - Chciałbym, żeby w tym świecie wszystko było takie proste. Jednak chyba sam doskonale wiesz, że istnieje wiele innych podziałów, niż tylko na biednych i bogatych?
Nie miał pojęcia, czy kiedykolwiek zostanie zrozumiany. Jednak ból, jaki w sobie nosił był zbyt niszczycielski, wręcz niemożliwy do zniesienia. Wypalał duszę, odbierał ostanie zmysły i siły, by żyć dalej, dlatego czarodziej musiał się z kimś nim podzielić. Przynajmniej w taki sposób. W takim stanie. Pewnie później tego pożałuje.


HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8887-rigel-black https://www.morsmordre.net/t9011-apt#270971 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t9012-skrytka-bankowa-nr-2091#270977 https://www.morsmordre.net/t9026-rigel-a-black#271647
Re: Piwniczny Klub Jazzowy [odnośnik]24.05.23 23:05
Na wyznanie Rigela jedynie brew Marcela powędrowała w górę. Oczywiście, że nie miał dobrego zdania o takich jak on, nawet jeśli Black sądził, że był w jakiś sposób lepszy od swojej rodziny, to przecież wciąż był jej wierny i wciąż był jej częścią. Częścią systemu krzywdzącego słabszych, tak samo krótkowzroczny jak inni, choć może bardziej od nich naiwny. Nie znał życia, którym żył Marcel. Nie znał życia, którym żyła ulica. Chciał robić, nie udawać, ale czy w ogóle rozumiał, czego potrzebują dzisiaj ludzie? Czy sądził, jak jego siostra, że wystarczy rzucić kiełbasę na jeden obiad - żeby prosty lud zeżarł ją na placu, na którym rozlano krew ich bliskich? Lubili równać ich ze zwierzętami, kierowanymi instynktem, nie rozumem, a przecież myśleli jak oni, nawet jeśli ich domy nie były wypełnione księgami aż po sufit. Nie byli głupi. Pasja Rigela budziła u niego raczej pobłażliwe rozbawienie, nie wierzył ani jemu ani w niego.
- Czym różni się prywatna menażeria od ogrodu zoologicznego? - zapytał, wzruszając ramionami; nie był wcale skromny, skoro o tym mówił. - Jest bardziej snobistyczna? - zapytał, umyślnie prowokując, wsparł się łokciami o stół, by znaleźć się bliżej niego i z uwagą spojrzał mu w oczy - z tą samą prowokującą iskrą. Dzieci nie powinny służyć budowaniu niczyjego ego. Dzieci nie były jak bezdomne kocięta, którym do szczęścia wystarczy dach nad głową, wciąż traciły rodziców. Widział dość. Pomógł wielu. Pomagał cały czas - i znał tę grozę od strony prawdziwych nieszczęść i prawdziwych historii, których jemu nikt nie miałby odwagi opowiedzieć. Których on nigdy by nie usłyszał, nie zapuszczając się tak głęboko w brudne slumsy tego miasta.
Nie cofnął się, kiedy pochwycił jego ramię, ale uniesiona brew opadła. Black wydawał się coraz bardziej zagubiony, nie tylko we własnych słowach. Czy rzeczywiście mógł mówić szczerze?
- Przejdź do działań - odparł, bez zawahania - nawet nie mrugnął. - Tutaj ludzie potrzebują wszystkiego. Pieniędzy, jedzenia i leków. - Oczywiście, że nie wziąłby tego dla siebie, nie potrzebował. Ale Celine wciąż dochodziła do siebie, syn państwa Arrow bez eliksirów przeciwgorączkowych przeżyje najwyżej kilka dni, a pieniądze mogły pomóc wydostać się z kraju kilkudziesięciu rodzinom, o których wiedział. Jeśli Rigel rzeczywiście chciał pomóc - mógł to po prostu zacząć robić.
Skrzywił się, kręcąc niechętnie głową, kiedy Black wspomniał o bracie. Wizja złożenia jego brata w ofierze przez jego własnych sprzymierzeńców nie wydała mu się ni trochę zaskakująca. Wierzył, że ta banda zwyrodnialców zdolna była do wszystkiego. A myśl, że zaczynali wyżynać samych siebie - dawał nadzieję. Nie czuł współczucia względem Rigela. Czuł zażenowanie jego emocjami. Jak mógł żałować tego sukinsyna? Pewnie zasłużył na tę ofiarną śmierć - czuł tylko strach na myśl, jakiż złowieszczy rytuał mógł dopełnić się jego krwią. Nie kochał własnego ojca, dziś, gdy znał jego okrucieństwo, nie czuł względem niego nic prócz obrzydzenia. Więzy krwi nie były żadnym wytłumaczeniem. A jednak nie czuł względem Rigela złości. Mina mu zrzedła, kiedy opisał ciało Alpharda bardziej obrazowo, nic nie wiedział o czarnej magii i mrocznych rytuałach, ale cokolwiek robili ci podli czarnoksiężnicy - robili coś obrzydliwego. Pokręcił tylko głową, zgadzając się z jego słowy - w tym nie było żadnego przypadku.
- Dziwi cię to po wszystkim, co się dotąd wydarzyło? - zapytał w końcu, szeptem, który ledwie przedzierał się przez krzykliwą melodię jazzu. Trochę z niedowierzaniem, trochę z bezradnością. Mordowali niewinnych, uchwalali drakońskie prawa, za nic mieli zdanie innych. O ich brutalności narastały przerażające legendy, a prawda niekiedy okazywała się jeszcze bardziej okrutna. Czy Rigel naprawdę aż tak żył pod kloszem? Nie negował jego słów o ofierze, dla niego brzmiały naturalnie. - Po tym, jak Tamiza zabarwiła się czerwienią? - zapytał, martwo i jeszcze ciszej, ledwie poruszając ustami. Tamtego dnia stracił wiarę, że Black nosił w sercu jakąkolwiek wrażliwość, późniejsze spotkania z ojcem obdarły go z naiwności, przestał jej szukać u ludzi, których nie znał. Pamiętał przecież, własne błagalne spojrzenie, żarliwe słowa i jego chłód, obojętność na los bezradnych. Nie powinno go zaskakiwać, że zmieniła mu się perspektywa dopiero wtedy, gdy zmarł jego bliski. Może lepiej późno niż wcale. - Wśród nich nie ma bohaterów, Rigel - wymsknęło mu się równie cicho.
Prychnął, wzruszając ramionami na jego dalsze słowa. Z jakiegoś powodu podobne wypowiadali tylko bogacze, którym wydawało się, że rozumieją więcej. Nie rozumieli.
- Wiesz, kiedy burczy w brzuchu trudno jest myśleć o czymś innym - odparł z otwartą szczerością. On żył w świecie, który nie znał innych podziałów, cyrkowi artyści różnili się między sobą wszystkim, byli zbiorowiskiem niezrozumianych przez świat dziwadeł, a jednak żyli w tej bohemie razem - jak rodzina. A może i lepiej niż rodzina. Bieda nie przeszkadzała im w beztrosce póki nie nadeszła wojna. - Oświeć mnie, jakie jeszcze są podziały?


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Piwniczny Klub Jazzowy [odnośnik]09.08.23 19:14
27 lipca

Pod Złotą Gęsią nie było dziś nikogo, a to co najmniej o trzy osoby za mało, by móc się bezpiecznie kręcić po publicznych miejscach bez pieniędzy. Niedziela to dzień, w którym nie mógł liczyć na spotkanie z kumplem, snuł się więc po londyńskich uliczkach samotnie, uważając na to, by przypadkiem nie natrafić na ministerialny patrol. Dokumenty, które posiadał były wciąż ważne, o ile tamten parszywy urzędnik nie zdecydował się na jakąś okrutną adnotację przy jego wniosku — o ile to mogło jakoś wpłynąć na rejestrację i późniejsze wylegitymowanie, nie wiedział. Wątpił jednak, by poświęcił mu tyle czasu, o ile jeszcze żył, bo przecież mało kto musiał przeżyć tamten feralny czerwcowy jarmark, a na nim widział go po raz ostatni. Klub jazzowy prezentował się znacznie lepiej niż tania gospoda o tej porze i choć nie było tu tłumów, które pamiętał przed Bezksiężycową Nocą, wciąż znajdowały się pary z Londynu lub okolic, które lubiły się bawić i miały okazję do rozruszania kości. I nie tylko pary. Lubił to miejsce, choć pojawiał się tu w towarzystwie Marcela, który chcąc nie chcąc milcząco poświadczał za niego — złotowłosy, jasnooki chłopak już wyglądał porządniej niż on, nawet jeśli nosili się podobnie. Nigdy nie zrobili tu zamieszania ani burdy — nigdy, czyli ani razu w trakcie tych czterech wyjść tutaj. Dziś był sam, przemknął jednak przeciskając się przez trzy starsze od niego czarownice, które odwróciły od niego uwagę mężczyzn, zdecydowanie chcących go stąd wyrzucić. Miał na sobie świeżą i czystą lnianą koszulę — ukradzioną z jednego z londyńskich, opuszczonych mieszkań, ale jego poprzednia nie nadawała się już do niczego. Cała postrzępiona i z zaschniętej krwi nie mogła posłużyć nawet za szmatę. Wygładził ją na piersi, rozglądając się po lokalu, szukając dla siebie dziś odpowiedniego towarzystwa — zdecydowanie kobiety. Wiek był mu obojętny, nie mogła wyglądać na zbyt pewną siebie, bo mogła go przejrzeć na wylot, a zdecydowanie nie miał szlachetnych intencji. Poprawił szelki, które przytrzymywały luźnawe spodnie i przeczesał dłonią ciemne loki, które opadły mu na czoło. Przy takiej temperaturze w mgnieniu oka wyschły po kąpieli w rzece, niedaleko Ottery, układając się niesfornie jeszcze zanim zdążył się deportować pod stolice. Nie był pewien, czy dobrze wybrał, ale samotnie siedząca przy barze czarownica wyglądała dość niewinnie i niepozornie i nie powinna stanowić wielkiego problemu.
Zgarnął chwilowo samotny kufel piwa, który został bez opieki kiedy jeden z mężczyzn poprosił uroczą kobietę do tańca i nie zatrzymując się ruszył dalej, w stronę baru. Obrzucił ją spojrzeniem — jej strój, to, co miała ze sobą; gdzie mogła trzymać sakiewkę z pieniędzmi. Zerknął na jej biżuterię w pośpiechu, upił łyk piwa, by choć trochę było czuć, że opróżnił już trzy czwarte szklanego kufla i zatrzymał się przy jej krześle, by kucnąć.
— Przepraszam, to należy do pani? — spytał, przystając z boku, nie za blisko, ale na tyle, by swobodnie jej pokazać jej znalezisko. Na otwartej dłoni tkwiła moneta, ale nie była ani czarodziejską walutą ani mugolską. Przedstawiała jakiegoś patrona, zagraniczna personę i była bardzo stara. Dostał ją kiedyś od dziadka — i choć nie miała szczególnej wartości często się nią bawił w palcach i pokazywał sztuczki, które mogły odwrócić uwagę od faktycznych planów. — Leżała pod pani krzesełkiem.— Zerknął na nią, próbując oszacować jej wiek, ale wyglądała bardzo młodo i była bardzo piękna. Zmarszczył lekko brwi. — Czy my się... Mógłbym przysiąc, że się już spotkaliśmy — wydukał z niemalże szczerym zakłopotaniem. Nie odrywając od niej spojrzenia przechylił lekko głowę. — Pierwszego kwietnia, podczas tej gali rozdania orderów, tu w Londynie — mówił dalej. — Siedziała pani przede mną, prawda?— ciągnął dalej, przesuwając się między jej krzesełko, a to puste obok. Ułożył kufel na blacie i nieco opuścił dłoń z moneta, która sprytnie przemknęła ze środka dłoni miedzy palce.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Piwniczny Klub Jazzowy [odnośnik]22.08.23 20:10
Trwało zawieszenie broni, ale dla wywiadu niewiele tak naprawdę zmieniało. Cele obrane na przestrzeni miesięcy, złożone sprawy i operacje toczyły się swoim własnym rytmem; ludzie byli śledzeni, informacje przekazywane, miejsca poddane stałej, niezmiennej obserwacji. Kiedy grało się na dwa fronty w tej wojnie ― obowiązków także miało się dwa razy więcej, a to do niedawna jej nie przeszkadzało. Miałą zajętą głowę, wiecznie wypchany plan dnia i nie myślała o niczym poza kwestiami zawodowymi do czasu aż spotkała ponownie niejakiego Michaela Tonksa. Michael w klasyczny dla siebie sposób zburzył jej porządek dnia, zburzył także poukładane dotąd życie i zburzył spokój tak ducha, jak i serca; wprowadził chaos i zmusił ją do kolejnych improwizacji, do zorganizowania sobie porządku pracy na nowo. I pewne kwestie faktycznie uległy zmianie.
Ale momenty w których wykorzystywała własny wygląd i atrakcyjność by zdobyć to, co jej się aktualnie zamarzyło, nigdy nie miały odejść w zapomnienie.
W klubie jazzowym miała spotkać się z niejakim Ralphem; jej zaufany kontakt zaręczał, że ma istotne informacje dotyczące komendanta magicznej policji, ale cóż, Ralph najwidoczniej nie dotarł. Spóźniający się informator czy szpieg zazwyczaj oznaczał tylko jedną możliwość i nie była ona zbyt wesoła. Rubinowe kolczyki i bransoletkę przywdziała więc na darmo ― to dzięki nim informator miał zlokalizować niejaką “Kicię” w tłumie innych panien. Adda przyjrzała się migoczącym w mdłym świetle kamieniom, przelotnie pomyślała o tym, że w istocie, są to bardzo porządnie wykonane podróbki. Poprawiła się na krzesełku; elegancka, dopasowana do sylwetki sukienka zaszeleściła cicho, a spod spinki wywinął się jasny kosmyk włosów, musnął skórę szyi. Powinna jeszcze chwilę zaczekać? Teoretycznie lepiej byłoby ruszyć dalej, zająć się kolejną rzeczą ze swojej rozpiski na dzień dzisiejszy i skończyć szybciej, wrócić do gajówki, do…
Pojawienie się intruza natychmiast przywróciło ją do rzeczywistości. Adda błyskawicznie przywołała na twarz niezobowiązujący, miły dla oka uśmiech i z prawdziwym zainteresowaniem przyjrzała się prezentowanej monecie.
A skąd ― odparła pogodnie ― ale skoro pan to znalazł, to proszę. Znalezione, nie kradzione ― dodała i już zaraz miała stracić chłopakiem zainteresowanie, wrócić do obserwacji otoczenia, ale odezwał się znowu, tym razem zyskując jej pełną uwagę. Podobno swój pozna swego, gdzieś tak kiedyś usłyszała, ale nie mogła z pełnym przekonaniem potwierdzić czy to prawda. Z pełnym przekonaniem i odpowiedzialnością za swoje myśli mogła jednak stwierdzić, że ktoś tu próbował ją wziąć na paskudne kłamstwo.
Uśmiech, dotąd miły i niewinny, w sekundę nabrał drapieżnego uroku; zielone oczy błysnęły ciekawsko, kiedy pochyliła głowę w milczącym potaknięciu, przyznając mu rację. Pierwszego kwietnia była na gali rozdania orderów, oczywiście, że była. Ale tuż za nią siedziała jakaś paskudna flądra zbyt głośno wzdychająca do odznaczanych “bohaterów wojennych”, przed nią siedział znajomy z biura wiedźmiej straży, a po bokach miała kolegów magipolicjantów zwolnionych tymczasowo ze służby z powodu odniesionych obrażeń.
Choć miała ku temu sposobność ― postanowiła nie wyprowadzać chłopaka z błędu. Przyjemnie się na niego patrzyło, choć osobiście miała słabość do blondynów, to stanowił miłą alternatywę dla siedzenia w samotności. A męskiego towarzystwa, męskiej uwagi, nie zwykła unikać; kokieteryjna natura pozwalała jej płynnie odnajdywać się w takich sytuacjach i przekuwać je na swoją korzyść. Poza tym, kokietowanie było po prostu przyjemne. Zwłaszcza, kiedy można było komuś namącić w głowie i zniknąć, pozostawić po sobie zapach perfum, ślad szminki na policzku i mgliste wspomnienie czegoś, czego nie było.
Adda idealnie odegrała zaskoczenie i zaśmiała się, pokręciła głową. Kłamstwo za kłamstwo zatem, gra rozpoczęta.
Och, faktycznie! ― potaknęła entuzjastycznie i z zapałem. ― To pan mi wtedy podał torebkę, prawda? Przewiesiłam ją sobie przez oparcie, ale spadła i w życiu bym nie zauważyła gdyby nie pańska uprzejmość… ― zmyśliła naprędce i pochyliła się w stronę nieznajomego, złapała jego spojrzenie. ― Nie zdążyłam podziękować z tego wszystkiego, zatem: dziękuję. ― Kolejny opieszały, leniwy uśmiech, a spojrzenie spłynęło po jego szyi w dół, na ramiona. Nie wyglądał na specjalnie mocno zbudowanego, raczej przeciętna budowa, może nawet trochę chuda. Ubiór schludny, acz bez szału. Chłopak z portu? Magazynier, początkujący żeglarz? Doręczyciel? Pomoc w piekarni?...
Skinęła głową w stronę dłoni z monetą.
Zna pan jakieś sztuczki? ― zainteresowała się. Ciekawe czy miał wyrobione palce, zręczne dłonie. To też mogłaby być wskazówka w kwestii jego tożsamości i zawodu; teoretycznie mogłaby to wybadać w rozmowie, ale gdzie w tym przyjemność? ― A może porzucimy zbędne konwenanse, skoro jest pan moim bohaterem z gali? ― spytała, obdarzając go spojrzeniem pełnym zainteresowania i kolejnym przymilnym uśmiechem.


Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy


Adriana Tonks
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
I can run away
I can try to hide
and pretend
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +6
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11438-adriana-adda-de-verley https://www.morsmordre.net/t11442-rodzynka#353850 https://www.morsmordre.net/t12085-adriana-tonks#372538 https://www.morsmordre.net/f177-somerset-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t11444-skrytka-bankowa-nr-2503#353855 https://www.morsmordre.net/t11449-adriana-de-verley#353913
Re: Piwniczny Klub Jazzowy [odnośnik]01.09.23 20:09
Kobiety rzadko przystawały na tę grę i łapały się na podobne zaczepki. Choćby był najschludniej ubrany, te, które miały przy sobie coś, co mógłby sobie przywłaszczyć zwykle spoglądały na niego z mieszaniną zainteresowania i niepokoju. Wiedzione radami swoich matek uważały na mężczyzn odmiennego odcienia skóry, oczu, włosów, dlatego łatwiej było je wziąć na litość — biedny chłopak, z biednej rodziny szuka u dobrych kobiet miłosierdzia i gestu wsparcia. Ale on dorastał. Jego rysy robiły się coraz ostrzejsze; żuchwa była już mocniej zarysowana, nos zrobił się pociągły, kości policzkowe uwydatniły, a kolejne blizny na twarzy — na w poprzek nosa i ta na łuku brwiowym — coraz bardziej utrudniały w zdobywaniu zaufania potrzebującego pomocy dziecka. Zachęcony i spokojny z przyjemna ulgą przyjął jej powolne przytakniecie — myślała, szukała go w pamięci, sądził, ale zupełnie nie spodziewał się, że podejmie tę grę i pociągnie ją dalej według niepisanych reguł. Kłamał łatwo i gładko, ale wciąż nie na tyle, by zawsze zachować kamienną twarz. Nie chcąc się spalić od razu, uśmiechnął i na kilkanaście sekund opuścił wzrok, kiwając głową w potwierdzeniu, wiedząc, że spojrzenie mogłoby zdradzić jego zaskoczenie. Rzucił okiem na jej piękną bransoletkę, na błyszczące czerwienią rubiny, na zapięcie i spojrzał na nią, uśmiechając się szeroko. Wiedział, że gdyby podniósł jej torebkę to nie byłoby nic takiego, ale skoro już wyszła mu naprzeciw, stwarzając własną historię, nie mógł pozostać jej dłużny. Nie miał jednak pewności, czy kłamała, czy po prostu szczęśliwym trafem go z kimś pomyliła. Zastygł na moment w bezruchu, kiedy nachyliła się w jego stronę. Poufale, zawieszając na nim wzrok.
— To prawda, ale to nic takiego — przytaknął, patrząc jej w oczy. Miała piękne oczy. Duże, intensywnie błyszczące, przyciągające uwagę. Łatwo było patrzeć prosto w nie, ale ona postanowiła zmierzyć go wzrokiem. Taksowała go, zbierając o nim informacje, oceniając — oczywiście. Wykorzystał więc ten moment, by zrobić to samo, prześlizgnąć się po jej nienagannej sylwetce, dopasowanej do sylwetki sukience. Gdzieś jednak musiała mieć różdżkę, gdzieś musiała mieć sakiewkę. Wiedział dobrze, że i w takich strojach miały na to swoje miejsce. Spojrzała na jego dłoń, a on uniósł wody wzrok wyżej, na jej upięcie i spinkę, spod której wydostały się pojedyncze kosmyki.
— Och, tak — mruknął miękko, swobodnie, spoglądając na własną dłoń. Obrócił monetę na palcach, ale niezbyt szybko — przeciętnie, choć dokładnie. — Sztuczkę znikających pieniędzy przy barze. — stwierdził z żalem, zerkając na kufel piwa przelotnie, by znów popatrzeć na nią. — Móbłbym pokazać — zaoferował się, obracając przodem do baru, a usadowiony między jej krzesłem, a kolejnym stanął z nią prawie ramię w ramię. — Chętnie postawiłbym pani coś do picia, ale wcześniej... Zatańczy pani ze mną? — zaproponował po chwili namysłu, obracając ku niej głowę. Jej uśmiech był podejrzany, rzadko która kobieta obdarzała go podobnym zainteresowaniem, ale istniała szansa, że jej randka nie dopisała, a ona była zwyczajnie znudzona siedzeniem tu samotnie. Młody chłopak zainteresowany nią jak piękną kobietą, nawet taki jak on, mógłby poprawić jej humor? — Proszę — Uniósł lekko brwi i uśmiechnął się uprzejmie, wyciągając lewą dłoń w jej kierunku, w tej niewielkiej przestrzeni, która ich dzieliła. Poczuł zapach jej perfum, które bezlitośnie wdzierały się w nozdrza. Pachniała wanilią, ale w słodycz przełamywała świeżość cedru, ostrość pieprzu i rześkość gruszki. Wziął pełny wdech, na ułamek sekundy zatracając się w jej spojrzeniu, prawie zapominając po co do niej podszedł. Doprowadził się do porządku, przywdziewając na usta subtelniejszy, zachęcający uśmiech. Oczy mu błysnęły, choć to już za jej sprawką, jej spojrzeń i uśmiechów. Serce podskoczyło mu prawie do gardła, ale bardzo się starał nie wychodzić z własnej roli. — Patrin — przedstawił się. Imię nadane mu przez mamę, romskie znacznie bardziej pasowało do jego nieangielskiej urody. Właśnie dlatego je wybrał kiedy rejestrował dokumenty. Przynajmniej po pierwszej widowiskowo nieudanej próbie, po której jeden z paskudnych urzędników zamknął go w pokoju pod groźbą kary zmusił do łapówki, której nie uiścił i podania prawdziwych danych. Rozminął się nieco z prawdą, ale istniała szansa, że ten człowiek już nie żył, a on nie musiał martwić się o niespłacone zobowiązanie. — Patrin Tremaine. Mogę? — ponaglił ją, wysuwając się spomiędzy krzesełek z wciąż wyciągniętą ręką. Łatwo było na nią patrzeć, kiedy była taka piękna i kiedy wydawała się taka zainteresowana jego osobą. Łatwo było się też zgubić we własnych krokach, bo nie musiał realizować własnych celów. Miał jej uwagę, udowodniła, że patrzyła mu na ręce, zmuszając by był czujny choć ona każdym gestem tę czujność próbowała uśpić. Muzyka, wpierw wyjątkowo wolna odrobinę przyspieszyła, stając się łatwą melodią do tańca, niekoniecznie wymagającego bliskości, ale też nie zabójczo szybkiego, pozwalającego na kilka obrotów, zbliżeń, wymianę uśmiechów i parę słów.

| rzucam na spostrzegawczość; Django music



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Piwniczny Klub Jazzowy [odnośnik]01.09.23 20:09
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 51
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Piwniczny Klub Jazzowy - Page 10 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Piwniczny Klub Jazzowy [odnośnik]20.09.23 16:54
Kłamstwo było jej najlepszą i najskuteczniejszą bronią, zaraz obok zdolności aktorskich i umiejętności dopasowania się do sytuacji. We własnych historiach odnajdywała się płynnie i bez zająknięcia, a na sztuce maskowania klasycznych oznak nieumiejętnego kłamstwa zjadła zęby. Nowy towarzysz umknął od niej wzrokiem, spojrzał gdzieś w dół i w milczeniu potakiwał głową, tym samym odsłaniając się i pozwalając jej na niezmąconą niczym analizę. Oczywiście, mógł być człowiekiem, który po prostu nie lubi patrzeć komuś w oczy podczas rozmowy. Mógł się też zawstydzić, wcale by jej to nie zdziwiło, bo momentami nie wpisywała się w sztywną ramę konwenansów; zaskakiwała, przejmowała kontrolę, była zbyt śmiała i zbyt bezczelna, a na dodatek świadomie atrakcyjna. Ale w tym wszystkim mógł też umknąć wzrokiem by się nie zdradzić z kłamstwem ― mniejszym, większym, nie miało to znaczenia.
Adda leniwym ruchem uniosła dłoń i równie leniwie okręciła sobie jasny kosmyk wokół palca.
Co ukrywasz?, pytały zielone oczy, po raz kolejny taksując jego sylwetkę wzrokiem. Nieśmiałość, do której chłopak w twoim wieku się nie przyzna? Dowód kłamstwa? A może naprawdę wpadłam ci w oko…?
Odpowiedź na podziękowanie wybrzmiała całkiem pewnie; spojrzenie piwnych oczu uniosło się, na dłuższy moment po prostu spoglądali na siebie, oceniali. Schlebiało jej to, jak bada jej sylwetkę, choć nie była pewna czego konkretnie szuka i tylko wyuczony odruch powstrzymał ją od muśnięcia wygładzonej magią kieszonki wszytej w sukienkę na wysokości talii, w której kryła się jej różdżka i parę monet.
Tę sztuczkę znam ― odparła z miłym uśmiechem i puściła do niego oko ― ale dobrej magii nigdy za wiele, prawda? ― dodała przymilnie, w istocie nie mając nic przeciwko kolejnej demonstracji i kolejnemu mężczyźnie, który chciałby jej postawić drinka. Nic jeszcze dziś nie piła, a odrobina czegoś słodkiego, przeciętego cierpką nutą alkoholu, nie powinna jej zaszkodzić. Propozycja tańca ją trochę zaskoczyła, ale w wyrazie twarzy nic to nie zmieniło; utrzymanie odpowiedniej miny przyszło jej gładko i bez wysiłku. W oczach mignęło zainteresowanie, Adda przyjrzała się młodzieńcowi z nową uwagą. Lubiła tańczyć, większość czasu na wszelkich zabawach spędziła na parkiecie, więc propozycja spotkała się z pozytywnym odbiorem, choć czarownica nie ruszyła się jeszcze ze swojego krzesełka, przeciągając moment oficjalnej zgody. Zniecierpliwi się? Zirytuje? Lubiła badać ludzkie granice, sprawdzać, który osobnik był elastyczny z usposobienia, a który uważał, że wszystko mu się należy.
Coralie ― skłamała gładko, przywołując imię własnej matki ― Coralie de Montmorency. ― Nazwisko słusznie okraszyła śpiewnym, francuskim akcentem, po raz kolejny chcąc wybić go z rytmu, zaskoczyć, sprawdzić jak zareaguje na coś innego, być może nieznanego.
Patrin ― powtórzyła po nim powoli, jakby sprawdzając smak nowopoznanego imienia i to, jak układa się na języku. Test musiał wypaść pomyślnie, bo obdarzyła go kolejnym uśmiechem i podniosła się nieśpiesznie, korzystając z uprzejmej asysty jego dłoni. ― Podoba mi się ― dodała cicho, mrukliwie, przeznaczając pochwałę tylko dla jego uszu.
Wślizgnięcie się pomiędzy kolejne takty muzyki przyszło jej z łatwością; nie była zbyt wolna, ani zbyt szybka, prowadzenie w tańcu słusznie oddała Patrinowi, zrzucając na niego tę odpowiedzialność za kolejne obroty, kroki i zbliżenia. Sama zajęła się obserwacją, można by rzec, że ponownie, ale tym razem w inny sposób. Przyjemniejszy, noszący znamiona flirtu. Podda się jej urokowi? A może stawi opór? Jakie były jego myśli?
Kolejnych parę kroków zbliżyło ich do siebie, Adda bez cienia nieśmiałości przesunęła dłonią po jego ramieniu, zbadała palcami krzywiznę barku, zburzyła schludne ułożenie koszuli.
Lubisz niespodzianki? ― Pytanie prawie utonęło w gwarze i muzyce, a w ich małym tanecznym światku z nagła zmienił się układ sił; Adda zawinęła kompanem w półobrocie, przejęła prowadzenie na ten mały okruch czasu tylko po to, by mu pokazać, że może.
I że lubi przejmować kontrolę.


Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy


Adriana Tonks
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
I can run away
I can try to hide
and pretend
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +6
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11438-adriana-adda-de-verley https://www.morsmordre.net/t11442-rodzynka#353850 https://www.morsmordre.net/t12085-adriana-tonks#372538 https://www.morsmordre.net/f177-somerset-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t11444-skrytka-bankowa-nr-2503#353855 https://www.morsmordre.net/t11449-adriana-de-verley#353913
Re: Piwniczny Klub Jazzowy [odnośnik]21.09.23 10:01
— Coralie — powtórzył po niej, pewien, że nazwiska z pewnością nie powtórzy, a nie chciał złamać sobie na tym języka i spalić ze wstydu. — Piękne imię— przyznał. Łatwo zapamiętać, imię mogło pochodzić od nazwy tych czerwonych kamieni. Jego babcia miała biżuterię z koralami. Dobrze pamiętał jego barwę i niejednolitą masę.
Patrzył na nią chwilę, kiedy ociągała się z przyjęciem jego propozycji. Dłoń zawieszona w powietrzu na chwilę złożyła się, jakby miał już zrezygnować onieśmielony jej wahaniem i może gdyby chodziło wyłącznie o to, że była piękną kobietą, z którą chciał zatańczyć, zrezygnowałby, nie rozumiejąc, że z nim pogrywa i go sprawdza. Brakowało mu pewności siebie w szczerych relacjach z dziewczynami, a świat całe życie dbał o to, by znał własne miejsce i rozumiał, dlaczego nigdy nie będzie cieszył się zainteresowanim. Do niej sprowadziły go inne powody, więc kiedy nieco skonsternowany i wystraszony potencjalną odmową chciał już zmienić taktykę i temat, pierwotne cele, konieczność i instynkt pchnęły go w fałszywą śmiałość. Rozprostował dłoń ponownie i uniósł brwi z uśmiechem, wyczekująco, nawet jeśli jego serce drżało, a gardło przez moment wypełniła paskudna kluska. Był tylko cyganem, chłopcem, który przy odrobinie szczęścia może stać się dla takiej kobiety jak ona dziś formą rozrywki, oderwaniem od smutków codzienności, czy zawodu z powodu nieobecnej randki. Pocieszeniem. Marnym, ale wiernym — mógł dzisiaj być. Mógłby być i z dobrego serca, gdyby to otwarte było na innych i wypełnione empatią. Mógłby być też interesownie, postanawiając utrzymać zainteresowanie jakim go obdarzyła. Niecodziennym, ale tak miłym i nęcącym, że był gotów jej uwierzyć — w jej szczere intencje, szczególnie wtedy, gdy ostatecznie ujęła jego dłoń, by udać się z nim na parkiet.
— Ta przyprawia o smutek i rozczarowanie, a to co dobre szybko się kończy — odparł jej już, przedzierając się znacznie bardziej melodyjnym i dźwięcznym głosem przez melodię, w którą dobrze się wkomponował. Nawiązywał do znikających pieniędzy przy barze. Wszędzie było drogo, a to sprawiało, że zwykli śmiertelnicy nie mogli sobie często pozwolić na taką rozrywkę, zadowalając się jakimiś popłuczynami w Parszywym Pasażerze, czy innych portowych spelunach. — Nie ciągnie cię do magii, która przyprawia o uśmiech? To — Ruchem głowy wskazał na zespół grajków na niewielkiej scenie. — To jest prawdziwa magia — wyznał szczerze z podziwem spoglądając na artystów. Powrócił do niej wzrokiem i obrócił ją, przemykając spojrzeniem po jej sylwetce. — Muzyka przepływa przez ciało znacznie lepiej niż drinki przy barze. Porusza. Dogłębnie. Czujesz wibracje? — spytał z uśmiechem, lekko przyciągając ją do siebie, by móc ją o to spytać, po czym odsunął i znów obrócił. — Kiedy smyczek prześlizguje się po strunach wytwarza wibracje, a te odbijają się dźwiękiem od pudła, przez które przepływa powietrze. A my słyszymy to w formie muzyki. I czujemy — Urwał na moment, kiedy zbliżyła się do niego znacznie bliżej, a jej dłoń przesunęła się po jego koszuli. Zamrugał na chwilę tracąc rezon, gdy palce prześlizgiwały się po ramieniu, serce zgubiło rytm, a on na moment głos. Nie musiał już mówić tak głośno, dystans między nimi był mały.— Wibracje — skończył, spoglądając jej w oczy. Stabilniej chwycił jej dłoń, a drugą ułożył na jej talii. Talii osy, powoli przesuwając palcami w stronę pleców, pod opuszkami badając marszcząca się fakturę materiału sukienki, zaszewek, kieszonki. Przez ułamek sekundy wydawało mu się, że była tu tylko ona, nikogo więcej. Byli na parkiecie sami, ale czas się zatrzymał. Wypuścił powietrze powoli. — Tylko dobre — odpowiedział, łatwo i lekko pozwalając jej przejąć stery w tańcu. Obrócił się miękko i płynnie, wracając do niej zaraz z błyskiem w ciemnych oczach. Tak więc lubiła grać? Jej ruch, teraz jego. Uniósł jedną brew i przyciągnął ją szybko do siebie. — To już to, czy masz coś jeszcze z zanadrzu? — spytał prowokująco z zawadiackim uśmiechem, po czym obrócił najpierw ją, a potem w tańcu zbliżył się i obrócił się sam, nie puszczając jednak jej dłoni, pozwalając jej utrzymać ze sobą kontakt przez prześlizgującą się damską dłoń wokół jego talii podczas obrotu. Zaskoczyła go, a on dał to po sobie poznać przez chwilę tracąc grunt pod nogami, ale zaraz przypomniał sobie, że tu był, a utwór się jeszcze nie skończył. Z nieschodzącym z ust uśmiechem odsunął ją od siebie, a potem przysunął i obrócił raz, drugi i trzeci, pozwalając sobie też jedną dłonią muskać ją po talii. — Dobrze tańczysz — stwierdził bez wahania, śmiało, zatrzymując ją plecami opartą o siebie. — Często tu bywasz, Coral? — spytał nachylając się nad jej ramieniem w stronę ucha.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Piwniczny Klub Jazzowy [odnośnik]24.09.23 9:10
Uniosła brwi w lekkim wyrazie zaskoczenia. Pierwszy raz chyba słyszała, by ktoś mówił w ten sposób o muzyce; nie tyle co z pasją, co ze świętym przekonaniem, że fale rezonujące w pudle to faktycznie magia, zręcznie utkany czar nęcący zmysły. Podobało jej się porównanie do drinków, zwłaszcza, że taniec nie niósł za sobą żadnych szkód w postaci bolącej głowy w kolejnym dniu.
Nie ciągnie cię do magii, która przyprawia o uśmiech? Adda uniosła kącik warg, umiejętnie maskując igiełkę smutku przeszywającą serce. Oczywiście, że ją ciągnęło. Ale rzeczywistość była, jaka była i zdecydowanie więcej czasu spędzała wśród ludzi dla których magia była po prostu środkiem do celu. Brutalną siłą, której nie sposób ignorować. Chwile takie jak te, naznaczone lekkością, nie należały do częstych, być może dlatego tak prosto i łatwo przyszło jej odnalezienie się w nowym towarzystwie. Patrin miał przyjemny dla ucha głos, mówił ciekawie, w tonie jasno sugerującym podziw. Adda parę razy pomknęła spojrzeniem w stronę grajków, a choć nie czuła dokładnie tego, co jej towarzysz, i tak zdołała się uśmiechnąć ciepło i wdzięcznie, jak prawdziwie zasłuchana towarzyszka. Zręcznie jej to wychodziło; budowanie zainteresowania, tlący się w oczach ognik ciekawości. Nawet niespecjalnie musiała się na tym skupiać, kolejne gesty przychodziły naturalnie.
Okręcił ją zwinnie i przyciągnął do siebie; pytanie zawisło w powietrzu tylko na moment, słowa zaraz zgasły w przyjemnym dźwięku melodii.
Czuję. Tak mi się zdaje ― odparła, nim znów ją od siebie odsunął. Świat ponownie zawirował, sala rozmyła się w kolorową smugę przetkaną jasnymi plamkami świateł. Dobrze tańczył, to mu musiała oddać. I chyba znał się na muzyce, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie. W jego słowach kryło się drugie dno, jakieś przesłanie, ale nie była do końca pewna czy chce za nim podążać.
Obrót ― krok ― kolejny obrót ― znowu blisko. Nie powstrzymała się przed drobną przyjemnością, zburzeniem porządku rytmu i bezbłędnie wychwyciła, kiedy sztuczka przyniosła zamierzony efekt. Jej towarzysz rozproszył się na moment, zapomniał języka w ustach, zapomniał po co tu właściwie przyszedł. Adda posłała mu długie spojrzenie spod rzęs i uśmiechnęła się, niewinna jak skowronek.
Czy ty też potrafisz to robić? ― spytała, nie kryjąc w tonie ciekawości. ― Wydobywać czar z pudełka? ― Przechyliła nieznacznie głowę w bok, w doskonale znanym sobie geście pozwalając, by jasny kosmyk włosów opadł jej na policzek, częściowo przesłonił zielone oko. Chciała mu podbić trochę ego, sprawić, żeby czuł się w jej towarzystwie dobrze, tak po prostu. Kto wie, kiedy się znowu spotkają i w jakich okolicznościach. Mógł jej się przydać…
Złamała rytm, zmyślnie przejmując kontrolę, Patrin obrócił się zwinnie, bez wahania, jedynie na moment tracąc rezon i już zaraz znów była blisko, przyciągnięta w płynnym, lekkim ruchu. Zawadiacki błysk w oku kompana jej się podobał, przenosił grę na inny poziom. Korzystając z bliskości, postąpiła jeszcze pół kroku do przodu, poprawiła ułożenie dłoni na jego ramieniu, ciepły oddech owionął mu szyję.
Jak ci powiem, to nie będzie niespodzianki ― wymruczała w jego skórę, tuż pod uchem. Bliskość, nagła, zaskakująca, skończyła się tak szybko, jak się zaczęła. Adda poddała się prowadzeniu, zakręciła zwinnie i z gracją, jak zmyślnie puszczona fryga, ale i ten ruch nagle ustał. Poczuła za plecami drugie ciało; ciepłe, przyjemnie napięte. Tuż nad uchem ― miękki głos zniżony niemalże do szeptu.
Często tu bywasz, Coral?
Na tyle często, by znać barmana z imienia ― odparła, odwracając nieco głowę w bok, spoglądając na niego od dołu. Wolną dłoń uniosła ruchem dość leniwym; opuszek palca podążył wzdłuż linii jego szczęki, tuż pod uchem i zsunął się po szyi. ― Na tyle rzadko, by on nie kojarzył mnie ― dodała wymijająco i uciekła od niego na wyciągnięcie ręki, znów wślizgując się zręcznie między kolejne takty, jakby nie było żadnego przestoju, żadnej przerwy. ― A co? Już planujesz kolejne spotkanie?
I dziękuję za komplement. ― Obrót, dwa kroki wolniej, potem po skosie… wspięła się na palce, kiedy wykonali wspólny obrót, znów tylko po to, by przeznaczyć słowa jedynie dla jego uszu: ― Lubię komplementy. ― Krok, obrót, ucieczka na wyciągnięcie ręki i znów spokojnie, przewidywalnie. ― Ty też jesteś dobry w te klocki. Moi partnerzy gubią rezon zazwyczaj w połowie melodii ― parsknęła wesoło, niewiele odbiegając od prawdy.


Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy


Adriana Tonks
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
I can run away
I can try to hide
and pretend
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +6
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11438-adriana-adda-de-verley https://www.morsmordre.net/t11442-rodzynka#353850 https://www.morsmordre.net/t12085-adriana-tonks#372538 https://www.morsmordre.net/f177-somerset-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t11444-skrytka-bankowa-nr-2503#353855 https://www.morsmordre.net/t11449-adriana-de-verley#353913
Re: Piwniczny Klub Jazzowy [odnośnik]27.09.23 21:21
Czuła — tak twierdziła. Musiała. Uśmiechnął się od razu, pozwalając jej tańczyć. Jej smukłe ciało poruszało się w takt muzyki doskonale, a przyjemność z jaką się na nią patrzyło była trudna do opisania. Mogłaby być jedną z wielu, zwyczajną — a przynajmniej zwyczajnie bardzo atrakcyjną kobietą, ale kiedy się odzywała lub zbliżała zdawała się rzucać urok, który gubił rytm serca, sprawiał, że James tracił oddech na kilka chwil. Nigdy nie tańczył z taką, nie dotykał tak delikatnej dłoni i nigdy żadna nie patrzyła na niego tak, jak Coralie. Nie miała w sobie niewinności i dziewczęcej naiwności. Była starsza od niego — wydawało mu się, że dużo starsza; pewna siebie, zdecydowana i udowodniła mu, że jest gotowa po prostu wziąć to, co będzie chciała. Spora jego część bardzo chciała, by to zrobiła. Zawsze brakowało mu pewności siebie, a pochodzenie, wygląd i możliwości wyuczyły w nim rozmaite sposoby radzenia sobie z tym złością, nieprawdziwymi przechwałkami, arogancją. Umiał kłamać i tylko to tuszowało ubytki, choć tak wprawna obserwatorka jak ona musiała dostrzegać chwile, gdy umykał wzrokiem, czy przełykał ślinę poruszając grdyką. Głupia odwaga, lekkomyślność i śliskie osiąganie celu wciąż trzymało go na parkiecie — zmuszały go do trzymania jej dłoni bez cienia wahania. Onieśmielała go wzrokiem i słowami. Bardzo chciał wierzyć, że to było prawdziwe. Jak jednak mógł, kiedy on sam pomknął ku niej w mało szlachetnym celu?
— Potrafię — odpowiedział miękko, przełykając ślinę. Ciemne oczy na ułamek sekundy przysłoniła nostalgia. Tęsknił za tym — za graniem, za jednym jedynym sposobem na zyskanie niewyobrażalnej, wręcz narcystycznej pewności siebie, tego co robił, co potrafił. Muzyka go nie zawstydzała, dodawała mu skrzydeł. Mówiła za niego. Była mostem pomiędzy nim, a światem, wyrażając wszystko to, czego nie potrafił ubrać ani w romskie, ani angielskie zwroty. — Nie tylko z pudełka — dodał zaraz. Cwano, prowokująco. Przyświecała mu myśl, żeby ją oszukać. Szczerze nie potrafiłaby jej oczarować. Nie potrafiłby jej powiedzieć jaka jest piękna i jak bardzo mu się podobała. Jak przyjemnie byłoby mieć ją w sowich ramionach, a nawet skosztować jej ust — tak innych od ust, które znał, bo nie miał wielkiego doświadczenia. Thomas robił to z łatwością — czarował słowem, flirtował, by dostać to, czego chciał. On przekonywał, potrafił liczyć i sprzedać, ale to — to było nowe. Nowe i niepewne. Nawet teraz, spoglądając na nią nie był pewien, czy to wciąż on z nią igrał, czy to już ona przejęła pałeczkę i bawiła się niczego nieświadomym chłopcem. Miał nieodpartą chęć sięgnąć do jej twarzy i odsunąć kosmyk, który przysłonił ją w niewielkim stopniu, ale nie miał na to wystarczająco odwagi, ale wszystko działo się szybko, jej włosy zdążyły już drgnąć niesione powietrzem w jednym z obrotów. Kiedy zmniejszyła odległość między nimi, wypuścił powietrze i nie nabrał go ponownie. Patrzył na nią szeroko otwartymi oczami dopóki nie pochyliła się, a jej oddech nie przemknął po szyi wywołując w nim gęsią skórkę; strosząc włoski na karku. Zaciągnął się mocno, wdychając zapach jej perfum. Otumaniający. Taniec pozwalał na zbliżenia, na dotyk, na intymność. Grę słów, ciał splatających się i odsuwających zaraz, by nie móc przywyknąć do rozkoszy. Taniec wiele mówił o człowieku. A jej dotyk palił — jej dłoń, palce na szyi. To był sen?
— Kolejne całkiem przypadkowe zrządzenie losu — wyznał z chłopięcą szczerością. Dla niego była to informacja, że to miejsce będzie musiał unikać, choć prędko bijąc serce pragnęło czegoś zupełnie odwrotnego. Spojrzał na jej wargi, prostując się, gdy znów uciekła na dystans. Podążył za nią spojrzeniem.— W każdej chwili ktoś może zająć moje miejsce — mruknął z rozbawieniem, zerkając na dwóch mężczyzn przy stoliku, którzy podrygiwali w takt i spoglądali z zainteresowaniem na Coralie. — I mogę stracić cię z oczu — dodał zaraz. — Wierzę, że czasem szczęściu trzeba dopomóc.— Podążył za nią wzrokiem, ale uciekła mu przy obrocie. Wydychane przez nią powietrze zmieszane z zapachem skóry i perfum zdążyło się już ulotnić nad jego ramieniem. Przygryzł policzek od środka i ujął jej dłoń pewniej, po czym przyciągnął ją do siebie, zatrzymując na chwilę. — A tobie go chyba brakowało. Musiałaś mieć kiepskich partnerów do tej pory — przyznał ze szczeniackim uśmiechem. Miała na myśli partnerów w tańcu, prawda? Mocniej ujął jej dłoń i ułożył ją sobie na piersi, przyciągając ją na chwilę bliżej siebie. Dłoń ułożona na talii nie przylegała do niej sztywno, miękko poruszając się po jej ciele dopasowując się do jej ruchów i tańca. — Nigdy nie spotkałem kobiety takiej jak ty — wyznał znów szczerze, spoglądając jej prosto w oczy. — Czy mogłabyś... czy zechciałabyś...— zaczął, a palce wsunął delikatnie w kieszonkę, w której brzęczały cicho monety. Ona mogła tego nie słyszeć, ale jego ucho znało ten brzdęk zbyt dobrze. Muzyka się zmieniła w nieco wolniejszą, więc stanął pół kroku bliżej niej, niwelując ostatni dystans.— Pomyślałem, że może dałabyś się porwać na spacer? — spytał w końcu, koncentrując się coraz bardziej na wydostaniu paru monet. Nie spodziewał się, że nastąpi to tak szybko, ale zgodnie z jego przypuszczeniem stanął przy nich mężczyzna będący jego całkowitym przeciwieństwem. Wysoki, przystojny i dobrze ubrany blondyn. Spojrzał na niego spode łba, powoli marszcząc brwi i odsunął się od Coralie.


| zręczne ręce II



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Piwniczny Klub Jazzowy [odnośnik]27.09.23 21:21
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 28
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Piwniczny Klub Jazzowy - Page 10 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Piwniczny Klub Jazzowy [odnośnik]01.10.23 21:26
Świadomie wymykała się schematom i pełnymi garściami czerpała ze swojego podejścia do mężczyzn; wciąż mało który przedstawiciel płci przeciwnej spodziewał się kobiety śmiałej, doskonale wiedzącej co chce osiągnąć, oswojonej z ciałem w sposób dość swobodny, ale nie niesmaczny. Natura kokietki uzupełniała tę samoświadomość, pozwalała jej wynieść grę na inny poziom, przekonać mężczyzn do tego, by podejmowali się niektórych akcji po to, by sprawić jej przyjemność lub po to, by zdobyć jej względy. Skrawki sympatii rozdawała jednak dość rozsądnie, zawsze mając na uwadze także nieszczęśliwą możliwość złamania komuś serca, ale cóż ― czasem po prostu inaczej się nie dało.
Patrin, choć pochodzenia wątpliwego, mógł jej się przydać; mimo obycia z londyńskimi ulicami, okolicą i dobrą znajomością terenów Anglii, wciąż nie mogłaby się rozdwoić, nie mogła słuchać plotek i informacji w każdym zaułku, w każdej podejrzanej knajpie. Nie mogła być elementem każdej społeczności, więc musiała poradzić sobie inaczej. Dzięki urokowi osobistemu, sprytowi i smykałce do interesów w postaci przysług różnej maści (do których zresztą wykorzystywała wcześniej poznane jednostki) udało jej się zbudować całkiem solidną siatkę własnych informatorów, pomniejszych szpiegów, ludzi, którzy byli jej oczami i uszami. Patrin mógł stać się elementem tej siatki, mógłby być kolejnym trybikiem w machinie, mógłby jej powiedzieć o tym czy owym, szepnąć słówko tu i tam. Było to okraszone marginesem ryzyka, potwornego błędu w którym informator wpuszcza ją w maliny, ale Adda ― uważająca samą siebie za ryzykantkę z zamiłowania i z zawodu ― wliczała to w kalkulacje, pozostawała świadoma braku lojalności niektórych jednostek.
Poza tym ― bez ryzyka nie było zabawy. Gdyby grała bezpiecznie według wytyczonych zasad, gdyby nie wychodziła przed szereg, to nigdy w życiu nie znalazłaby się w pozycji na tyle niebezpiecznej i wygodnej zarazem, by czerpać profity z londyńskiego Ministerstwa Magii i jednocześnie przenosić informacje do Plymouth.
Jej czar działał, dostrzegała to w jego oczach; przyjemnie ciemnych, barwą przypominającą ciemny orzech, a w głębszym cieniu przechodzącą w ciemność godną onyksu. Zdradzały go gesty, zdradzał brak pewności, zdradzało ciało i zdradzały myśli. Nie była legilimentką, nie potrafiła zajrzeć mu do głowy, ale przemyślenia odbijały się na jego twarzy, chowały w rysach, w uśmiechu. Kręcił coś, oczywiście, że tak. Nie był czysty w swoim podejściu, zresztą, jeśli wierzyć powszechnej opinii dotyczącej cyganów ― zapewne skończy ten wieczór lżejsza o parę monet. Ewentualna strata była jednak warta próby; mogła zyskać kolejną parę oczu, mogła zyskać chłopaka, który za obietnicę wieczornego spaceru mógłby wyręczyć ją w jakiejś mało przyjemnej sprawie.
Potrafił zabijać? Szmuglować towar? Potrafił słuchać? Jak dobrą miał pamięć? Rodzina, żyła? Tak? Nie?
Zalotny uśmiech ozdobił jej wargi, gdy przyznał się do umiejętności gry na instrumencie ― nie było to coś, co byłoby jej aktualnie potrzebne w pracy, ale zawsze warto było mieć znajomego grajka. Poza tym ― lubiła muzykę i lubiła tańce; zainteresowanie przyszło naturalnie, podobnie jak naturalnie przychodziły miłe uśmiechy i przyjemnie uważne spojrzenie.
Zagraj mi ― poprosiła cicho, miękko. Ton ociekał słodyczą miodu, zielone oczy skrzyły się w mdłym świetle piwnicznego klubu. Fascynacja? Zainteresowanie? Fortel? Trudno było orzec. ― Nie tutaj rzecz jasna. Ale… następnym razem? Przy innej okazji? ― zaproponowała lekko, autentycznie ciekawa jego reakcji.
Na jego cwany uśmiech odpowiedziała tym samym; z urokiem chochlika zerknęła na niego spod rzęs, zdawać by się mogło, że w nader dwuznaczny sposób. Uniosła lekko brew.
Nie tylko z pudełka? ― powtórzyła po nim z aksamitnym pomrukiem. ― A jakie jeszcze czary możesz mi pokazać, Patrin?... Znasz się na transmutacji? Na urokach?
Stworzyła parę okazji do dotyku, do zmniejszenia dystansu, ale część z nich nie spotkała się z odpowiednią akcją. Coś go hamowało, nie podążał za własnymi pragnieniami i Adda zapisała to jako połowiczny plus; gwarantował jej po części bezpieczeństwo (przecież flirtowanie i kokietowanie wiązało się z ryzykiem niechcianego dotyku przekraczającego pewne granice), ale i utrudniał nieco pracę, utrudniał poznanie. Bliskość czasem mówiła więcej niż słowa, zdradzała to, czego mógł pilnować w zaciszu własnych myśli.
Ach tak ― podłapała z uciechą, słysząc o kolejnym przypadkowym spotkaniu. Upatrzył ją sobie? Śledził? Adda zmrużyła lekko oczy, jak rozleniwiony kot, któremu drzemkę przerwała irytująca mucha; może dla kogoś pracował? ― Nie doceniasz sam siebie i trochę mnie obrażasz, sugerując, że tak łatwo mnie odbić. ― Korzystając z bliskości, ukłuła go palcem pod żebra, zdradzając raczej rozbawienie wnioskiem niż irytację czy złość.
Tempo zwolniło wyraźnie, melodia stała się spokojniejsza, sprzyjała bliskości, stwarzała otoczkę intymności. Zdawało jej się, czy parę świec przygasło? Pół kroku wprzód ― nie stawiała żadnego oporu, kiedy przyciągnął ją do siebie ― cichy szelest materiału sukienki przemykającego mu pod palcami. Gest, który wykonał chwilę później, to jak ułożył jej dłoń na piersi, był całkiem uroczy, wywołał przyjemną falę ciepła. Nie byłaby jednak sobą, gdyby na tym się skończyło; faktura czystej koszuli była zbyt przyjemna, ciepło bijące spod materiału zachęcało do tego, by przesunąć dłoń nieco dalej. Opieszale i leniwie. Niedokładnie.
Musiałaś mieć kiepskich partnerów do tej pory.
W jej oczach zaległa ciemna smuga, cień, nieprzyjemny smutek, który pojawiał się wraz ze wspomnieniem pierwszego męża. Igor był jaki był, wycierpiała przez niego wiele, ale zawsze stanowił najlepsze źródło negatywnych emocji, najlepszą podstawę zmyślnie wykreowanego kłamstwa. Owszem, wielu partnerów pozostawało poniżej oczekiwań, ale teraz miała przy sobie Michaela, co było najlepszym kontrargumentem na tezę “braku szczęścia” wysuniętą przez jej towarzysza. Nie pozwoliła sobie na długą kąpiel w nieprzyjemnych wspomnieniach, zręcznie odegrane przygnębienie miało wzbudzić w Patrinie kolejne uczucia, może jakiś ułamek sympatii, współczucia, rycerskiej ciekawości, która nakazałaby mu drążyć temat dalej. Mogłaby mu wtedy opowiedzieć jakąś historię, dlaczego by nie. Coś bliskiego prawdy, bo tylko takie kłamstwo miało szansę utrzymać się dłużej.
Wymiana spojrzeń ― kolejne skrócenie odległości ― parę powolnych kroków w rytm melodii. Po smutku nie został nawet ślad.
Zdziwiłabym się, gdybyś spotkał ― mruknęła miękko, z lekkim uśmiechem błądzącym po wargach. Przez chwilę zastanawiała ją ta dłoń błądząca nienachalnie po talii, ale ostatecznie nie uznała tego za coś wybitnie podejrzanego. Finalne zniwelowanie dystansu skusiło ją, by sięgnąć dłonią wyżej, przesunąć ją po piersi towarzysza, musnąć palcami szyję. ― Jestem jedyna w swoim rodzaju.
Przyjrzała mu się z nową uwagą, gdy zaproponował spacer, a jej myśli automatycznie odpłynęły w stronę gajówki. Michael miał dzisiaj patrol, mówił, że wróci późno. Skoro więc do wyboru była samotność albo całkiem nowy i przyjemny dla oka kolega…
Nim jednak odpowiedziała, napatoczył się jakiś wysoki blondyn, przez oczy Addy przemknął cień irytacji, natychmiast zastąpiony uprzejmym zainteresowaniem. Intruz próbował górować nad nimi wzrostem, łypał z góry, ewidentnie grając posturą ciała. Nie zrobiło to na niej wrażenia; był tylko jeden blondyn, który mógł zawrócić jej w głowie i ten tutaj na pewno nim nie był. Wrażenie ciepła drugiego ciała zniknęło, Patrin odsunął się na stosowną odległość, najwyraźniej nie chcąc kłopotów.
No proszę ― Adda skrzyżowała ręce na piersi i przeciągnęła po blondynie spojrzeniem tak zielonym i tak intensywnym, że ten na moment stracił rezon. ― Nie znamy się, a jednak rościsz sobie prawo do psucia mi wieczoru ― stwierdziła dość obcesowo ― damy do tańca prosi się z odpowiednią manierą, inaczej trzeba liczyć się z odmową. I odmawiam ― dodała hardo, stawiając wieczór na jedną kartę. Patrin wydawał się mocno nią zainteresowany, była naprawdę niedaleko celu i nie zamierzała tak po prostu dać pozbawić się okazji na pozyskanie kolejnej pary oczu.
Złapała Patrina za rękę i pociągnęła lekko za sobą, ruchem głowy wskazała wyjście z pubu.
Chodź, opowiesz mi o tych czarach z pudełka. Tu nie da się rozmawiać.


Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy


Adriana Tonks
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
I can run away
I can try to hide
and pretend
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +6
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11438-adriana-adda-de-verley https://www.morsmordre.net/t11442-rodzynka#353850 https://www.morsmordre.net/t12085-adriana-tonks#372538 https://www.morsmordre.net/f177-somerset-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t11444-skrytka-bankowa-nr-2503#353855 https://www.morsmordre.net/t11449-adriana-de-verley#353913
Re: Piwniczny Klub Jazzowy [odnośnik]02.10.23 12:29
Chciała by jej zagrał. Przyjemny dreszcz poniósł się po ciele pozostawiając po sobie tęskne niespełnienie. Budził pożądanie, ekscytację, potrzebę bliskości. Jej prośba była tak szczera i pewna, że nie śmiał nawet zwątpić w jej czyste intencje — bo jakiż mogła mieć cel w tak prostym żądaniu. Nie miał jej nic do zaoferowania. Nic poza wzruszeniem i uśmiechem, który mogła wywołać muzyka. Czując ją obok siebie, gładząc w palcach jej smukłą dłoń wiedział, że nie chciała, by zagrał tak jak grywał dla przyjaciół. Nie chciała, by zagrał tak, jak w taborze, czy muzykanci tutaj. Czekała aż zagra jej tak, jak grywał Celinie w porcie i pod oknem Grimmauld Place 12, kiedy onieśmielony jej urodą i wdziękami tak mógł wyrazić zainteresowanie i uczucia budzące się w jej obecności; gdy łaknął jej uwagi i spojrzenia choć nigdy nie miał wystarczająco odwagi by w jakikolwiek inny sposób pokazać jej, jak bardzo mu się podobała. Coralie też mu się podobała.
— Dobrze — zgodził się bez wahania, na jedno uderzenie serca zapominając, że przecież nie grał od pół roku. Nie grał odkąd strażnicy wytargali go wraz z przyjaciółmi z zimowego jarmarku, a potem skatowali jak psa w londyńskim Tower. Nie grał odkąd łamali jego palce i leczyli raz za razem by dać mu nauczkę. Dali. Surową i okrutną. Jego palce nie były takie jak dawniej i choć nie zagrał na skrzypcach od tamtej pory, łapał gryf i trenował chwyty, wciąż przecież kradł. Był drobnym kieszonkowcem, złodziejaszkiem. Włamywał się do opuszczonych domków, do sklepów z żywnością, by zabrać do domu jedzenie, które pozwoli Eve i Aishy wypełnić brzuchy. Palce wracały do sprawności, ale blokada była wystarczająco silna, by nie spróbował. A jednak nie zawahał się, odpowiadając jej od razu. Chciała się z nim spotkać. Chciała powtórzyć dzisiaj. Dotknęły go wyrzuty sumienia, kiedy zorientował się, że wpadł w jej pułapkę. Kiedy ją zobaczył, chciał ją okraść, ale ona z każdą chwilą wzbudzała w nim coraz większe wyrzuty sumienia, wątpliwości. Kiedy to zrobi, zamknie im drzwi. Oddech na chwilę ugrzązł mu w gardle, ale potem powrócił. Jednak była piękna. Piękniejsza niż sądził w pierwszej chwili.
— Na bezludnej plaży, pośród szumu drzew i cichych fal? Pod rozgrzanym słońcem, w akompaniamencie śpiewu ptaków? W beztrosce i przyjemności, przy kielichu wina i niezobowiązującym papierosie? — Recytował propozycje na kolejne spotkanie, widząc to oczami wyobraźni — ich siedzących na rozgrzanym piasku, kąpiących się w morzu. Ulegał temu wrażeniu przez chwilę, pogrążony w ulotnych marzeniach, które wpoiła mu do głowy rozniecając młodzieńczą fantazję. Uśmiechnął się szeroko, kołysząc lekko ich ciałami. Była niższa od niego, niewiele, ale wystarczająco, by mógł nie czuć się chłopcem, a mężczyzną, kiedy tak patrzyła na niego. Nie chciał jej wypuszczać z objęć, powoli coraz mocniej odurzony jej zapachem, dźwiękiem i brzmieniem słów, jej głosu. Zaschło mu w gardle, ale uśmiechał się szelmowsko, pozwalając z każdą chwilą na więcej. Już miał na końcu języka odpowiedź dla niej, kiedy coś w niego uderzyło. Jej niezwykle pragmatyczne podejście do jego własnej propozycji. — Czy to przesłuchanie? — spytał nagle zbity z pantałyku, mrużąc oczy i poważniejąc. Która kobieta pytałaby o coś takiego? Wypytywała go, chciała wiedzieć co potrafi — dlaczego?  Nie po to, by zaimponować jej bombardą w mur. — Pracujesz dla ministerstwa? — spytał nim pomyślał, czy to rzeczywiście było to o co chciał spytać. Mógł spróbować zrobić to zręczniej, wypalił jednak zbyt szybko, patrząc na nią z lekkim niepokojem. Nie był nikim ważnym, po co te podchody? Kiedy zorientował się, że nagła zmiana nastroju była widoczna uśmiechnął się znów, choć mniej krnąbrnie. — Czary, których można dokonać bez użycia różdżki. Nie wszystko można nią załatwić i nie we wszystkim bywa pomocna — mruknął, zastanawiając się, czy to właśnie tak powinno brzmieć. A jeśli należała do patrolu egzekucyjnego? Choć nie, tam chyba służyli tylko mężczyźni. Ale jeśli była urzędniczką to po co pytała o uroki? Czy jeśli z nią teraz wyjdzie, wyceluje w niego różdżką? Wymierzy mu ją prosto w plecy? Chce wiedzieć, czy jest w stanie ją zaatakować? Nie był, ale nie mogła się o tym dowiedzieć. — Znam się na żyłach magicznych — wspomniał, na prędcy odnajdując ratunek (a może pułapkę) w zainteresowaniach najlepszego przyjaciela. Steffen coś o tym wspominał, interesował si tym, ekscytował. To musiało być coś imponującego. Zaimponuje jej tym? — Czym się zajmujesz, Coral? — spytał, odsuwając ją od siebie i obracając, by za chwilę znów przyciągnąć ją ku sobie. Był czujniejszy niż chwilę wcześniej; instynkt był w nim silny. Był tez tchórzem, musiał by gotowy do ucieczki w każdej chwili. Ukłuła go w żebra, w miejscu gdzie blizna po cieniach wciąż była tkliwa, wyraźna nawet pod palcami. Rana się zagoiła, ale wciąż czuł to, kiedy o tym myślał. O cieniach, które weszły w niego i wyszły łamiąc mu zebra, rozdzierając skórę i doprowadzając prawie do śmierci. Grymas przeciągu jego twarz a włosy na rękach się zjeżyły, ale świadom tego uśmiechnął się po chwili zakłopotany i przyciągnął ją znów bliżej siebie, praktycznie tuląc ją do siebie na moment, by twarz zawiesić nad jej ramieniem.
—Jeśli tak, to nie zamierzam na to pozwolić — odpowiedział jej prosto do ucha. — Ale właśnie straciłaś szansę na to by mnie spławić nie łamiąc mi serca — dodał obejmując ją znów w talii. Gładził ją dłonią, chcąc wybadać jakie przedmioty skrywała drobna kieszonka na jej talii, znaleźć wygodne i bezpieczne wejście do niej; niebudzące podejrzeń. Jej smutek był wyczuwalny w chwilowej ciszy więc spojrzał na nią zakłopotany, że popełnił jakąś gafę. A to zdarzało mu się nieustannie więc gotów był ją przeprosić za niefortunnie dobrane słowa.
— Przepraszam — szepnął szczerze poruszony jej widokiem, przygnębieniem. — Ja... nie chciałem... — Zmarszczył brwi, próbując odnaleźć jej spojrzenie i szczerze wyrazić wstyd, choć nie był pewien czym tak naprawdę spowodowany. Nie był świadom jak bardzo igrała z jego uczuciami, jak bawiła się nastoletnim chłopcem. — Powiedziałem coś nie tak? — spytał, czując się jak idiota. Był zbyt śmiały? Thomas poradziłby sobie na jego miejscu lepiej, doskonale komplementował kobiety, czarował słowem. On był tylko wątłym cieniem, który nigdy mu nie dorówna w takich kontaktach. Ciemne oczy pomknęły w dół, kiedy jej palce sięgnęły jego szyi, ale oczywiście nie mógł ich dostrzec. Powrócił więc wzrokiem do jej oczu z niewypowiedzianym pytaniem, czując jak miękną mu kolana i zasycha mu w gardle. Moment, w którym ją podejrzewał o prace dla Ministerstwa zniknął, podobnie jak jego czujność. Znów był tylko młodzieńcem podatnym na każdy przejaw kobiecego zainteresowania.
— Jesteś — potwierdził. — Wyjątkowa i naprawdę piękna — wyznał z dziecięcą szczerością zanim pomyślał, czy w ogóle powinien. — Ten, który cię dziś wystawił naprawdę dał plamę, ale... Dobrze dla mnie.— Przemknął po po jej oczach i zerknął na wargi układające się w uśmiechu. Serce waliło mu jak w piersi, a palce wsunęły się w kieszonkę na talii. Poczuł opuszkami palców ciepło nagrzanych od ciała monet, musnął je i obrócił, nie sięgając jeszcze dostatecznie głęboko by móc je wyciągnąć. Speszył się, kiedy się poruszyła i zamiast jednym nagłym ruchem sięgnąć głębiej i wyciągnąć pieniądze cofnął dłoń, pozostając z niczym i tracąc szansę. Druga taka okazja może się nie trafić. Nie niezauważona, chyba, że...
Na chwilę stracił siłę i wiarę we wszystko, czując gorycz drobnej porażki i ciężkość wiszącego nad nim pecha. Nie z powodu obecności mężczyzny, który wyrósł przed nimi. Może to on go zdekoncentrował, a może zrobiła to sama Coralie. Czy działała na niego tak, że nie pozwoliła mu się skupić? Spojrzał na mężczyznę nieprzychylnie, a potem na nią, kiedy tak prosto i dobitnie odesłała go z kwitkiem. Był zaskoczony. Brwi powędrowały ku górze, nie był w stanie zachować ani powagi ani kamiennej i zadowolonej z takiego obrotu spraw twarzy. Ujęła go za dłoń nim zdążył się odezwać, ale ten ruch i ten gest uderzył w niego mocno. Eksplozja ekscytacji jaka w nim się pojawiła uświadomiła mu, że naprawdę tego chciał. Nie okraść ją, a dotknąć. Jej dłoni, bioder. Chciał z nią pójść i zostać sam na sam i jeśli z nią teraz wyjdzie z klubu, nie powstrzyma się przed niczym, dążąc do tego, o czym nie powinien dziś nawet myśleć. W domu czekała na niego Eve. Piękna, młoda, dobra. Eve, który była mu tak obca, a jednocześnie miała być tak bliska i tak bardzo się starał w ostatnich dniach, by cokolwiek poczuć względem niej. Nie mógł jej tego zrobić. Nie być takim dupkiem.
To był ten moment.
— Przesuń się, wychodzimy — oznajmił krótko i ostrzegawczo, z butą i wyraźną agresją w tonie. Nie był duży i postawny, ale jeśli przypominał blondynowi włóczącego się po ulicach kundla to właśnie zjeżył sierść i obnażył kły. Nie myśląc wiele, popchnął wolną ręką górującego nad nim mężczyznę i choć w jego spojrzeniu zalągł się na w ułamku sekundy strach, prowokująca mina zwycięscy nieodbytego pojedynku miała go pchnąć do działania. Uśmiech, który wykwitł na jego twarzy kazał czarodziejowi wypierdalać w podskokach po tym, jak pani odmówiła, ale to była ta chwila, jego być albo nie być. No dalej, nie bądź cieniasem, cholerny dryblasie. Ruszył za Coralie ale ledwie po dwóch krokach cudza ręka obróciła go, by grzecznie choć dosadnie mu wyjaśnić gdzie popełnił błąd w tym uczniowskim zachowaniu. Nie myśląc wiele od razu ją odepchnął ręką, zrzucił ją z siebie. Druga dłoń puściła Coralie, ale w tej samej chwili palce sięgnęły zapięcia jej bransoletki z rubinami. Miał szansę się jej wcześniej przyjrzeć, nie było w tym nic skomplikowanego, robił to już wiele razy. Sęk w tym, żeby była zajęta czymś innym i nie poczuła, jak biżuteria osuwa się z jej dłoni i znika w kieszeni małego złodzieja, a on musiał to zrobić szybko, bo po chwili już musiał łapać równowagę odepchnięty przez czarodzieja.
— Zabieraj się stąd mały gnojku — odpowiedział barytonem, patrząc prosto na młodego Roma. — A pani nie dała mi nawet szansy, by odpowiednio poprosić — Zwrócił się miększym i milszym tonem w stronę Coralie, kiedy James cofnięty o dwa kroki się prostował. Prędko poprawił kieszeń. Bransoletka z rubinami, którą z sukcesem zdjął czarownicy spoczęła w jego kieszeni, nie mogła wypaść.
— Ta pani powiedziała wyraźnie, że nie jest zainteresowana — warknął wściekle i doskoczył do niego raz jeszcze, zadarł brodę wyżej i ze zmrożonymi oczami spojrzał na niego, nim zdecydował się go dotknąć. Wokół ludzie się zatrzymali, a muzyka ucichła kiedy zorientowano się, że rozpętało się zamieszanie. — I jeszcze raz nazwij mnie małym to będziesz lizał podłogę — zagroził mu, próbując go sprowokować, rozzłościć jeszcze bardziej. Teraz szczególnie, kiedy wszyscy zwrócili się w ich stronę. Nie musiał myśleć i planować, wiedział, że duma bolała najmocniej. I rzeczywiście. Poprzedzające "ty mała gnido" rozpoczęło całą aferę. Mężczyzna zamachnął się i prawą ręką wymierzył Jamesowi cios w twarz, ale Doe zdążył odskoczyć, wpadając przy tym na przypadkową parę. Nie obrócił się, by przeprosić. Od razu odepchnięty do przodu łapał równowagę by nie polecieć na twarz.

| zręczne ręce tutaj; cwaniak atak mężczyzny i unik tez; Rzucam tutaj jeszcze na sytuację:

K1 - Postawny czarodziej podwinął rękawy czarodziejskiej szaty, kiedy przy nim i wokół wszyscy się rozstąpili w kółeczku, robiąc miejsce na bójkę. Podjudzony, w towarzystwie dopingujących go kolegów był gotów bić się o Addę. Ludzie na parkiecie zainteresowani patrzyli na rozwój sytuacji

K2 - Zamieszanie wywołane w klubie spotkało się z niechęcią przebywających tam i tańczących ludzi. Nikt nie chciał by przeraziło się to w bójkę. Towarzysze blondyna próbowali go uspokoić i przekonać do tego, by nie zniżał się do tego poziomu i to zignorował. Ktoś w tłumie krzyknął, by zwołali patrol z ulicy.

K3 - Ludzie przyglądali się sytuacji z zainteresowaniem, ale barman błyskawicznie zareagował i wyskoczył zza baru, próbując rozgonić towarzystwo. — Wynocha stąd! Ale już! — krzyknął, kierując swoje słowa zapewne do obu czarodziejów rozpoczynających awanturę, ale to Jamesa złapał za ramię i szarpnął w stronę Coral, by go wyrzucić.




ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa


Ostatnio zmieniony przez James Doe dnia 02.10.23 12:57, w całości zmieniany 1 raz
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Piwniczny Klub Jazzowy [odnośnik]02.10.23 12:29
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością


'k3' : 1
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Piwniczny Klub Jazzowy - Page 10 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Strona 10 z 11 Previous  1, 2, 3 ... , 9, 10, 11  Next

Piwniczny Klub Jazzowy
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach