Przydrożny bar "U Toma"
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
- [bylobrzydkobedzieladnie]
Lokal zamknięty
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Przydrożny bar "U Toma"
Bar stojący przy jednej z mugolskich szos. Dość przyjemne miejsce, nigdy nie świeci pustkami, jednak też mało kiedy się zdarza, by wszystkie stoliki były zajęte. Z rana można tu dostać kanapkę z jajkiem albo tuńczykiem, jajecznicę, albo babeczki, wszystko to z kawą albo herbatą; popołudniu zawsze znajdą się tu frytki, kurczak, ryba, kulki mięsne czy jakaś zupa dnia. Nie trudno tu także o alkohol, nie jest on jednak chlubnej jakości.
Z mugolskiego radia dosłyszeć można aktualne przeboje, jeśli nucisz Presleya, możesz liczyć na niewielką zniżkę u niskiej kelnerki z czarnymi lokami.
Z mugolskiego radia dosłyszeć można aktualne przeboje, jeśli nucisz Presleya, możesz liczyć na niewielką zniżkę u niskiej kelnerki z czarnymi lokami.
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:57, w całości zmieniany 3 razy
Trzeba być niezwykle roztrzepanym, żeby zapomnieć o czymś tak ważnym jak prezent urodzinowy dla siostry bliźniaczki. A tak długo zastanawiałem się nad tym co jej podarować! Bo to wcale nie jest tak, że skoro znamy się od zawsze, to nie mam z tym żadnego problemu. Na początku wydawało mi się, że Florence ma wszystko - potem całkiem zmieniłem zdanie i doszedłem do wniosku, że mógłbym jej dać tysiące wspaniałych upominków. Tylko który z nich wysłać? A kiedy już wpadłem na konkretny pomysł, nie zabrałem go z domu. Florianie, doprawdy, Florence ma rację. Następnym razem zapomnisz własnej głowy. - Przepraszam - powtórzyłem po raz kolejny, bo co innego mogłem zrobić w tej beznadziejnej sytuacji? - Zostawiłem na łóżku w sypialni - westchnąłem, kiedy wreszcie przypomniałem sobie co z nim dokładnie zrobiłem. Zobaczyłem przed oczami to nieduże kolorowe opakowanie, ale niezbyt kolorowe, takie jakie bezsprzecznie spodobałoby się Florence. - Spokojnie, będę o niego dbał. Muszę znaleźć odpowiednie miejsce, żeby go powiesić - zastanawiałem się nad ścianą w kuchni, to chyba było najlepsze miejsce na taką rzecz, ale będę musiał się jeszcze raz nad tym zastanowić jak już wrócę do mieszkania.
Odłożyłem zegarek na bar, szybko kończąc chłodną już jajecznicę, zanim Flo odsunęła nasze talerze. Ciasto, które dostaliśmy zaraz potem, prezentowało się bajecznie! O wiele lepiej niż ta jajecznica, ale może dlatego, że ja po prostu bardzo lubiłem słodycze. Krem był słodziutki, a owoce dodawały pysznego kwasu - lubiłem takie połączenia, sam często je stosowałem przy kreowaniu lodowych deserów. Słodkość i kwaśność, ach, ideał. - Pyszne - powiedziałem na głos o czym myślałem, zerkając na kelnerkę, która właśnie przeszła obok nas. Nie wydawała się być szczególnie zadowolona z pracy - ja bym tam na jej miejscu nie narzekał. Wcale nie było dużego ruchu.
- Co robimy potem? - Zapytałem, bo przecież ten dzień nie mógł się tak szybko skończyć.
Odłożyłem zegarek na bar, szybko kończąc chłodną już jajecznicę, zanim Flo odsunęła nasze talerze. Ciasto, które dostaliśmy zaraz potem, prezentowało się bajecznie! O wiele lepiej niż ta jajecznica, ale może dlatego, że ja po prostu bardzo lubiłem słodycze. Krem był słodziutki, a owoce dodawały pysznego kwasu - lubiłem takie połączenia, sam często je stosowałem przy kreowaniu lodowych deserów. Słodkość i kwaśność, ach, ideał. - Pyszne - powiedziałem na głos o czym myślałem, zerkając na kelnerkę, która właśnie przeszła obok nas. Nie wydawała się być szczególnie zadowolona z pracy - ja bym tam na jej miejscu nie narzekał. Wcale nie było dużego ruchu.
- Co robimy potem? - Zapytałem, bo przecież ten dzień nie mógł się tak szybko skończyć.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kuchnia wydawała się dobrym miejscem. W końcu to właśnie tam rodzeństwo spędzało najwięcej czasu - zwykle w takich mieszkaniach to salon był najczęściej odwiedzanym pomieszczeniem. Ale nie u nich! Oboje mieli w końcu ciągoty do ciągłego testowania i eksperymentowania ze smakami. A eksperymenty te nie były przeprowadzane wyłącznie na zapleczu ich lodziarni - nawet mimo faktu że mieli do niej niezwykle blisko. Jeśli więc to Florka miałaby decydować, albo chociaż poproszono by ją o opinię, zagłosowałaby za kuchnią.
Co do braku prezentu dla niej, machnęła ręką na kolejne przeprosiny brata. I tak go w końcu dostanie, w końcu Florek przyznał, że podarek zostawił w swoim pokoju. Chociaż nad tym zapominalstwem to chyba musieli nieco popracować! Skleroza w tak młodym wieku? Oj, zdecydowanie jej się to nie podobało!
- Poczekaj! - zawołała, zanim Florean zabrał się za pochłanianie swojego kawałka ciasta. Faktycznie, wyglądało pysznie, Florence sądziła, że pewnie zamawiali je z jakiejś zewnętrznej piekarni, bo wizualnie prezentowało się dużo lepiej niż jajecznica, którą jedli. Nie miało to jednak w sumie większego znaczenia bo po chwili Florence wetknęła w oba kawałki po niewielkiej świeczce i odpaliła je zapałkami. Musiała się trochę namęczyć, już dawno nie używała tego ustrojstwa, w końcu zazwyczaj wszystko odpalała różdżką! Ostatnio osiągała jednak coraz większą wprawę, bo sięgała po nie coraz częściej. Anomalie i te sprawy...
- Wszystkiego najlepszego, Florku! - powiedziała radośnie - Pomyśl życzenie! - może i mogliby darować sobie całą tą świeczkową dziecinadę, myślenie życzeń, szczególnie, że znajdowali się w barze, otoczeni dorosłymi mugolami, ale... ona nie chciała. To był jeden z niewielu dni, kiedy mogli sobie pozwolić na coś takiego. Okej, przy tworzeniu lodów też się wygłupiali, ale to jednak nie było to samo. Nie miało takiej atmosfery jak te naiwne, dziecięce wierzenie, że życzenie złożone przy dmuchaniu świeczki kiedyś się spełni.
- Chodźmy na spacer. - zaproponowała, kiedy już na jej talerzu nic nie zostało. Florek miał rację, ciasto było pyszne. Nie miała dziś ochoty na żadne ekscytujące rozrywki, to miał być ich dzień i miał być dniem leniwym, radosnym i pozbawionym wszelakich trosk.
Co do braku prezentu dla niej, machnęła ręką na kolejne przeprosiny brata. I tak go w końcu dostanie, w końcu Florek przyznał, że podarek zostawił w swoim pokoju. Chociaż nad tym zapominalstwem to chyba musieli nieco popracować! Skleroza w tak młodym wieku? Oj, zdecydowanie jej się to nie podobało!
- Poczekaj! - zawołała, zanim Florean zabrał się za pochłanianie swojego kawałka ciasta. Faktycznie, wyglądało pysznie, Florence sądziła, że pewnie zamawiali je z jakiejś zewnętrznej piekarni, bo wizualnie prezentowało się dużo lepiej niż jajecznica, którą jedli. Nie miało to jednak w sumie większego znaczenia bo po chwili Florence wetknęła w oba kawałki po niewielkiej świeczce i odpaliła je zapałkami. Musiała się trochę namęczyć, już dawno nie używała tego ustrojstwa, w końcu zazwyczaj wszystko odpalała różdżką! Ostatnio osiągała jednak coraz większą wprawę, bo sięgała po nie coraz częściej. Anomalie i te sprawy...
- Wszystkiego najlepszego, Florku! - powiedziała radośnie - Pomyśl życzenie! - może i mogliby darować sobie całą tą świeczkową dziecinadę, myślenie życzeń, szczególnie, że znajdowali się w barze, otoczeni dorosłymi mugolami, ale... ona nie chciała. To był jeden z niewielu dni, kiedy mogli sobie pozwolić na coś takiego. Okej, przy tworzeniu lodów też się wygłupiali, ale to jednak nie było to samo. Nie miało takiej atmosfery jak te naiwne, dziecięce wierzenie, że życzenie złożone przy dmuchaniu świeczki kiedyś się spełni.
- Chodźmy na spacer. - zaproponowała, kiedy już na jej talerzu nic nie zostało. Florek miał rację, ciasto było pyszne. Nie miała dziś ochoty na żadne ekscytujące rozrywki, to miał być ich dzień i miał być dniem leniwym, radosnym i pozbawionym wszelakich trosk.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Już sięgałem małym widelczykiem po ciasto, już prawie przebiłem się przez polewę... kiedy Florence krzyknęła, a ja aż podskoczyłem, co nie było dobrym pomysłem - w końcu siedziałem na chybotliwym krześle barowym, z którego w tamtej chwili o mało nie spadłem. - Nie strasz mnie! - Powiedziałem z lekka zbulwersowany, ale to tylko ze względu na stres. Kto by pomyślał, że takie niewielkie niebezpieczeństwo dalej było w stanie mnie denerwować. Wydawało mi się, że po wydarzeniach z Kruczej Wieży już nie będę przejmował się problemami dnia codziennego. Nic bardziej mylnego, martwiłem się nimi tak jak dawniej tylko z tyłu głowy pamiętałem jeszcze o inferiusach i zbliżającej się wojnie. Cóż, czyli wychodziło na to, że martwiłem się jeszcze bardziej!
- Pomyślałaś o wszystkim, to niesamowite, Flo - powiedział autentycznie wzruszony, kiedy wsadziła w kawałek mojego toru niewielką świeczuszkę. Nie mogłem powstrzymać śmiechu jak zobaczyłem jakim problemem było dla niej posłużenie się zapalniczką. - To znak, że trzeba częściej wychodzić do mugoli - szepnąłem, szturchając ją przyjacielsko w ramię. Przyganiał kocioł garnkowi - pewnie mi nie poszłoby to wcale dużo lepiej, ale skoro miałem możliwość trochę się powymądrzać to czemu z tego nie skorzystać? - Tobie też jeszcze raz wszystkiego, ale to wszystkiego najlepszego, Flo - odpowiedziałem z uśmiechem, po czym zawiesiłem wzrok na palącej się świeczce w moim kawałku ciasta. Życzenie? W tym roku to nie było dla mnie takie trudne. Zazwyczaj wymyślałem niestworzone marzenia, ale tym razem pragnąłem po prostu bezpieczeństwa dla Florence. Nie była świadoma jak dużo się działo za jej plecami - ja o tym wiedziałem i uświadomiłem sobie, że teraz właśnie to powinno być dla wszystkich priorytetem. Przymknąłem więc oczy i zażyczyłem sobie jakiegoś dobrego ducha dla siostry, po czym mocno zdmuchnąłem świeczkę. Teraz to musiało się spełnić. - Mam nadzieję, że wszystko się spełni - powiedziałem, nawet nie pytając Flo o jej życzenie. To miała pozostać tajemnica, nawet między nami.
- Spacer to świetny pomysł - powiedziałem, od razu wołając do nas nową kelnerkę. Zapłaciłem jej, nieomal podając jej srebrne sykle zamiast mugolskich pieniędzy, po czym szybko wstałem i ruszyłem w kierunku drzwi. - Musimy sobie kupić aparat - stwierdziłem, kiedy zmierzaliśmy spacerowym krokiem do parku.
/zt x2
- Pomyślałaś o wszystkim, to niesamowite, Flo - powiedział autentycznie wzruszony, kiedy wsadziła w kawałek mojego toru niewielką świeczuszkę. Nie mogłem powstrzymać śmiechu jak zobaczyłem jakim problemem było dla niej posłużenie się zapalniczką. - To znak, że trzeba częściej wychodzić do mugoli - szepnąłem, szturchając ją przyjacielsko w ramię. Przyganiał kocioł garnkowi - pewnie mi nie poszłoby to wcale dużo lepiej, ale skoro miałem możliwość trochę się powymądrzać to czemu z tego nie skorzystać? - Tobie też jeszcze raz wszystkiego, ale to wszystkiego najlepszego, Flo - odpowiedziałem z uśmiechem, po czym zawiesiłem wzrok na palącej się świeczce w moim kawałku ciasta. Życzenie? W tym roku to nie było dla mnie takie trudne. Zazwyczaj wymyślałem niestworzone marzenia, ale tym razem pragnąłem po prostu bezpieczeństwa dla Florence. Nie była świadoma jak dużo się działo za jej plecami - ja o tym wiedziałem i uświadomiłem sobie, że teraz właśnie to powinno być dla wszystkich priorytetem. Przymknąłem więc oczy i zażyczyłem sobie jakiegoś dobrego ducha dla siostry, po czym mocno zdmuchnąłem świeczkę. Teraz to musiało się spełnić. - Mam nadzieję, że wszystko się spełni - powiedziałem, nawet nie pytając Flo o jej życzenie. To miała pozostać tajemnica, nawet między nami.
- Spacer to świetny pomysł - powiedziałem, od razu wołając do nas nową kelnerkę. Zapłaciłem jej, nieomal podając jej srebrne sykle zamiast mugolskich pieniędzy, po czym szybko wstałem i ruszyłem w kierunku drzwi. - Musimy sobie kupić aparat - stwierdziłem, kiedy zmierzaliśmy spacerowym krokiem do parku.
/zt x2
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
28.05
W rzadkich chwilach zastanawiała się, czy gdzieś w procesie ustalania własnego miejsca w nowym, opustoszałym i zwodniczo cichym Londynie nie stała się kolejnym potworem. Łatwo było mówić, że starała się tylko przetrwać - a żeby przetrwać, trzeba było być silniejszym od innych. Od słabych. Ale przyjmując zlecenia od znanych szmalcowników albo takie, które już na pierwszy rzut oka śmierdziały donosicielstwem - cóż, nawet ktoś tak doświadczony i zniechęcony do ludzi jak ona mógł się poczuć nieswojo. Żeby wykonać zadanie dobrze i puścić w obieg wieści o swoim kolejnym sukcesie musiała jednak te wątpliwości wyprzeć. Inaczej nie załatwi sobie kolejnej sakiewki złota ani nie postawi na stole mięsa. Cholera, nawet czegoś przypominającego mięso.
Była łasa na pieniądze, bo tylko one utrzymywały ją przy życiu - była w Londynie sama i poza garstką znajomych, o których z ostrożnością wyrażała się "wspólnicy" lub "kuzyni", nikogo nie obchodził jej los. Czarownica półkrwi, była dziwka, a obecna bandytka nadawała się co najwyżej do zamknięcia w Tower, nie do wychwalania jej domniemanej wyższości nad wypłukanym z ulic szlamem. Równi i równiejsi, ech?
Jak na razie skutecznie unikała złapania, miała znajomości i może - ale tylko może - pomagało jej branie takich właśnie zleceń. Nie wiedziała co by o tym powiedział Alfred, ale spora szansa, że by go to nie obchodziło.
Ubrana w długi szary płaszcz z kapturem i workowate spodnie przechadzała się alejami już jakiś czas, nie wzbudzając zbytniego zainteresowania, bo kropił deszcz, a w deszczu każdy chował głowę. Chyba nawet jej spodnie ledwo co kogo obeszły, bo na dalekich, zapyziałych przedmieściach mieszkali biedacy i ewenementy, a tutaj, w okolicach opuszczonego baru, w ogóle już mało kto się kręcił. Do przydrożnego lokalu, teraz zabitego dechami, przylegało kilka pokrytych sadzą kamienic z czerwonej cegły. Okna w nich ledwie trzymały się okiennic, a na jednym piętrze ktoś zamiast szyby wstawił drewniany panel. Przyglądała mu się długo, ale koniec końców odrzuciła pierwszą nasuwającą się myśl. Framugi prawdziwych okien były na tyle słabe, że łatwiej i dyskretniej będzie je wyłamać i wstawić z powrotem niż walczyć z dechą.
Włosy spięła za uszami w niską kitą, w ustach miała wymemłanego, obrzydliwego peta, który produkował więcej popiołu niż dymu. Wypluła go wreszcie i sprawdziła, czy różdżka, nóż i narzędzia są tam, gdzie ich miejsce, w obszernych, doszywanych kieszeniach. Według jej wszelkiej wiedzy rodzina podejrzewana o jakieś gówno warte kolaboracje mieszkała na drugim piętrze, tam gdzie zepsute okno. Przyrdzewiała rynna ledwie trzymała się ściany, ale z przylegającego do kamienicy dachu baru spokojnie dało się wskoczyć na tylne balkony od strony wewnętrznego, cuchnącego dziedzińca. Był późny wieczór, słońce zachodziło, ale nie schowało się jeszcze całkiem za kominy, ale wiedziała już z dotychczasowych obserwacji i zebranych donosów, że małżeństwo, będące właścicielem mieszkania 6a nie wróci dzisiaj przed godziną piątą. Druga zmiana w manufakturze, konieczność, żeby opłacić najważniejsze rachunki i wykarmić choć siebie; nie mówiąc o dzieciach, które za miesiąc wrócą z Hogwartu i dołożą rodzinie zmartwień. Kinę dziwiło, że przy tych wszystkich problemach chciałoby im się przechowywać na czas wojny kosztowności swoich mugolskich byłych sąsiadów.
Może wcale nie powodziło im się aż tak źle, jak wydawali się sądzić ich znajomi. Kina na ich miejscu na pewno by już wszystko sprzedała.
Odczekała jeszcze daleko poza światłem latarni, aż fioletowy mrok skryje opuszczony bar w cieniach. Wtedy dopiero zatarła ręce, nałożyła rękawiczki bez palców i ruszyła na tyły lokalu, gdzie w kontenerach wciąż cuchnęły śmieci, mimo wielu miesięcy, które minęły od Bezksiężycowej Nocy. Pewnie były używane przez okolicznych, którzy nie chcieli płacić za pozbywanie się własnych.
Najpierw wspięła się właśnie na taki kontener, znieczulona już na smrody londyńskich zaułków. Potem złapała rękami ceglany wyłom w ścianie, spięła ciało i odbiła się, dosięgając prostego gzymsu. Miała wystarczająco dużo sił i - przede wszystkim - zwinności, aby wyrzucić w powietrze jedną nogę i dosięgnąć nią dachu. Potem jednak popełniła błąd i wylądowała prawie na samej krawędzi. Długie włosy zakołysałyby się nad śmietnikiem, gdyby nie ciasny kok, ale z ust i tak wyrwało jej się przeciągłe syknięcie. Cholerne oko.
Gdyby miała wciąż pełny wzrok, gdyby nie ta cholerna baba z Nokturnu i cholerna, czarna opaska, wszystko szłoby jej gładziej. Nie musiałaby się też poczwórnie starać, aby udowodnić swoim najemcom, że naprawdę jest warta każdego sykla.
Dach baru był stabilniejszy niż sądziła, więc błyskawicznie dostała się pod brudną ścianę kamienicy, po której mogła - kawałek po kawałku, jak pająk - przedostać się wprost na balustradę starego balkonu. Nie było na niej nic poza pustą doniczką z resztkami ziemi i metalowym krzesłem, poświęciła jednak chwilę, aby upewnić się, że nie została dostrzeżona. Wątpiła zresztą, czy gdyby ktokolwiek z przypadkowych ludzi na dziedzińcu ją teraz dojrzał, odważyłby się wyjść jej na przeciw albo wezwać policję. Nigdy nie wiadomo, kto okaże się szmalcownikiem lub Rycerzem - a z takimi nie chciano zadzierać. Czarodziejska Policja też nie budziła już zaufania wśród najbiedniejszych warstw społecznych, co przyjmowała z zawistną satysfakcją.
Drzwi balkonu były pewne, ale niewielkie okienko łatwo było wypchnąć z drewnianej framugi; nawet mimo braku jednego oka nie miała problemu z przeczołganiem się przez kwadratowy otwór, a na przykurzony dywan opadła cicho jak kot. Robiła to wszak nie pierwszy i nie ostatni raz. Jeśli coś było jej mocną stroną to z pewnością była to kontrola nad ciałem; czuła się z nim nawet pewniej niż z różdżką.
Mimo to rzuciła ciche Cave Inimicum, aby przekonać się, czy wbrew ustaleniom ktokolwiek przebywa w mieszkaniu. Było jednak cicho i ciemno poza rytmicznym tykaniem starego zegara. Mieszkanie było tak zwykłe i skromne jak mogła się spodziewać. Tapczan pamiętający ubiegły wiek, komplet porysowanych talerzy i szklanek, radio, które dość szybko oceniła pod względem wartości. Okazało się jednak zepsute.
Najważniejszym zadaniem było rzecz jasna odnalezienie domniemanych szkatułek z mugolskimi pamiątkami. Oświetlając sobie drogę stłumionym przez płaszcz Lumos, przejrzała regały, zakamarki pod łóżkiem, przetrzepała szarą bieliznę. Umyślnie omijała wzrokiem zdjęcia na ścianach, gdy unosiła ramki do góry, wychodząc z założenia, że im mniej się napatrzy na codzienne życie tych bądź co bądź niewinnych (ale głupich) ludzi, tym szybciej uwinie się z pracą.
Ostatecznie sukces odniosła w łazience, wymacując gołymi dłońmi poluzowany kafelek za kiblem. Ostrożnie, aby zminimalizować skrzypienie, uniosła go i wyjęła z poziomu między podłogą a sufitem mieszkania niżej aż cztery drewniane skrzynki zamykane prostymi, miedzianymi kłódkami. Nic nie wskazywało na to, żeby były objęte zaklęciami, ale i tak zachowała ostrożność, sprawdzając to kilkukrotnie nim w dłonie chwyciła wytrych. Ze zręcznością rozwiniętą doświadczeniem otworzyła każdą kolejno, gdyż wszystko wskazywało na to, że otwiera się je tym samym kluczem, a więc podobnym mechanizmem. Na spodzie górnych wieczek każda ze skrzynek miała wypisane imię i nazwisko. Laura Buchanan, Thomas Fidler, Bob Rye, Helena Wojtowich. A w środku poza albumami i stosami listów i dyplomów; srebrne zegarki, kolekcje starych monet, biżuteria z kryształami, a nawet dziecięce buciki.
- Trzeba się było nie chwalić w robocie - wymamrotała Kina do siebie, upychając wszystko w torbie i zrywając z drewnianych wieczek nazwiska mugoli, do których należały. Zleceniodawca może zechcieć je usłyszeć. Odręczne napisy, mugolskie monety, wszystko mogło podobno stanowić dowód; jeśli w ogóle ktokolwiek w tych czasach jeszcze potrzebował dowodu.
Wymknęła się z powrotem na balkon tak cicho jak weszła, wkładając drewnianą framugę na miejsce i mocując ją najprostszymi wkrętami. Nie utrzyma się długo, ale co zrobią ci ludzie potem z dziurą w oknie już niewiele ją obchodziło. Wtedy ona będzie już z powrotem u siebie, licząc pieniądze otrzymane za zdemaskowanie ich pożal się Merlinie litości.
Najemca będzie w tym czasie liczył pieniądze za klejnoty, a policjanci za wlepione kary.
I tak kręciło się to koło, koło zysków i strat. A przede wszystkim - pogardy.
/zt
W rzadkich chwilach zastanawiała się, czy gdzieś w procesie ustalania własnego miejsca w nowym, opustoszałym i zwodniczo cichym Londynie nie stała się kolejnym potworem. Łatwo było mówić, że starała się tylko przetrwać - a żeby przetrwać, trzeba było być silniejszym od innych. Od słabych. Ale przyjmując zlecenia od znanych szmalcowników albo takie, które już na pierwszy rzut oka śmierdziały donosicielstwem - cóż, nawet ktoś tak doświadczony i zniechęcony do ludzi jak ona mógł się poczuć nieswojo. Żeby wykonać zadanie dobrze i puścić w obieg wieści o swoim kolejnym sukcesie musiała jednak te wątpliwości wyprzeć. Inaczej nie załatwi sobie kolejnej sakiewki złota ani nie postawi na stole mięsa. Cholera, nawet czegoś przypominającego mięso.
Była łasa na pieniądze, bo tylko one utrzymywały ją przy życiu - była w Londynie sama i poza garstką znajomych, o których z ostrożnością wyrażała się "wspólnicy" lub "kuzyni", nikogo nie obchodził jej los. Czarownica półkrwi, była dziwka, a obecna bandytka nadawała się co najwyżej do zamknięcia w Tower, nie do wychwalania jej domniemanej wyższości nad wypłukanym z ulic szlamem. Równi i równiejsi, ech?
Jak na razie skutecznie unikała złapania, miała znajomości i może - ale tylko może - pomagało jej branie takich właśnie zleceń. Nie wiedziała co by o tym powiedział Alfred, ale spora szansa, że by go to nie obchodziło.
Ubrana w długi szary płaszcz z kapturem i workowate spodnie przechadzała się alejami już jakiś czas, nie wzbudzając zbytniego zainteresowania, bo kropił deszcz, a w deszczu każdy chował głowę. Chyba nawet jej spodnie ledwo co kogo obeszły, bo na dalekich, zapyziałych przedmieściach mieszkali biedacy i ewenementy, a tutaj, w okolicach opuszczonego baru, w ogóle już mało kto się kręcił. Do przydrożnego lokalu, teraz zabitego dechami, przylegało kilka pokrytych sadzą kamienic z czerwonej cegły. Okna w nich ledwie trzymały się okiennic, a na jednym piętrze ktoś zamiast szyby wstawił drewniany panel. Przyglądała mu się długo, ale koniec końców odrzuciła pierwszą nasuwającą się myśl. Framugi prawdziwych okien były na tyle słabe, że łatwiej i dyskretniej będzie je wyłamać i wstawić z powrotem niż walczyć z dechą.
Włosy spięła za uszami w niską kitą, w ustach miała wymemłanego, obrzydliwego peta, który produkował więcej popiołu niż dymu. Wypluła go wreszcie i sprawdziła, czy różdżka, nóż i narzędzia są tam, gdzie ich miejsce, w obszernych, doszywanych kieszeniach. Według jej wszelkiej wiedzy rodzina podejrzewana o jakieś gówno warte kolaboracje mieszkała na drugim piętrze, tam gdzie zepsute okno. Przyrdzewiała rynna ledwie trzymała się ściany, ale z przylegającego do kamienicy dachu baru spokojnie dało się wskoczyć na tylne balkony od strony wewnętrznego, cuchnącego dziedzińca. Był późny wieczór, słońce zachodziło, ale nie schowało się jeszcze całkiem za kominy, ale wiedziała już z dotychczasowych obserwacji i zebranych donosów, że małżeństwo, będące właścicielem mieszkania 6a nie wróci dzisiaj przed godziną piątą. Druga zmiana w manufakturze, konieczność, żeby opłacić najważniejsze rachunki i wykarmić choć siebie; nie mówiąc o dzieciach, które za miesiąc wrócą z Hogwartu i dołożą rodzinie zmartwień. Kinę dziwiło, że przy tych wszystkich problemach chciałoby im się przechowywać na czas wojny kosztowności swoich mugolskich byłych sąsiadów.
Może wcale nie powodziło im się aż tak źle, jak wydawali się sądzić ich znajomi. Kina na ich miejscu na pewno by już wszystko sprzedała.
Odczekała jeszcze daleko poza światłem latarni, aż fioletowy mrok skryje opuszczony bar w cieniach. Wtedy dopiero zatarła ręce, nałożyła rękawiczki bez palców i ruszyła na tyły lokalu, gdzie w kontenerach wciąż cuchnęły śmieci, mimo wielu miesięcy, które minęły od Bezksiężycowej Nocy. Pewnie były używane przez okolicznych, którzy nie chcieli płacić za pozbywanie się własnych.
Najpierw wspięła się właśnie na taki kontener, znieczulona już na smrody londyńskich zaułków. Potem złapała rękami ceglany wyłom w ścianie, spięła ciało i odbiła się, dosięgając prostego gzymsu. Miała wystarczająco dużo sił i - przede wszystkim - zwinności, aby wyrzucić w powietrze jedną nogę i dosięgnąć nią dachu. Potem jednak popełniła błąd i wylądowała prawie na samej krawędzi. Długie włosy zakołysałyby się nad śmietnikiem, gdyby nie ciasny kok, ale z ust i tak wyrwało jej się przeciągłe syknięcie. Cholerne oko.
Gdyby miała wciąż pełny wzrok, gdyby nie ta cholerna baba z Nokturnu i cholerna, czarna opaska, wszystko szłoby jej gładziej. Nie musiałaby się też poczwórnie starać, aby udowodnić swoim najemcom, że naprawdę jest warta każdego sykla.
Dach baru był stabilniejszy niż sądziła, więc błyskawicznie dostała się pod brudną ścianę kamienicy, po której mogła - kawałek po kawałku, jak pająk - przedostać się wprost na balustradę starego balkonu. Nie było na niej nic poza pustą doniczką z resztkami ziemi i metalowym krzesłem, poświęciła jednak chwilę, aby upewnić się, że nie została dostrzeżona. Wątpiła zresztą, czy gdyby ktokolwiek z przypadkowych ludzi na dziedzińcu ją teraz dojrzał, odważyłby się wyjść jej na przeciw albo wezwać policję. Nigdy nie wiadomo, kto okaże się szmalcownikiem lub Rycerzem - a z takimi nie chciano zadzierać. Czarodziejska Policja też nie budziła już zaufania wśród najbiedniejszych warstw społecznych, co przyjmowała z zawistną satysfakcją.
Drzwi balkonu były pewne, ale niewielkie okienko łatwo było wypchnąć z drewnianej framugi; nawet mimo braku jednego oka nie miała problemu z przeczołganiem się przez kwadratowy otwór, a na przykurzony dywan opadła cicho jak kot. Robiła to wszak nie pierwszy i nie ostatni raz. Jeśli coś było jej mocną stroną to z pewnością była to kontrola nad ciałem; czuła się z nim nawet pewniej niż z różdżką.
Mimo to rzuciła ciche Cave Inimicum, aby przekonać się, czy wbrew ustaleniom ktokolwiek przebywa w mieszkaniu. Było jednak cicho i ciemno poza rytmicznym tykaniem starego zegara. Mieszkanie było tak zwykłe i skromne jak mogła się spodziewać. Tapczan pamiętający ubiegły wiek, komplet porysowanych talerzy i szklanek, radio, które dość szybko oceniła pod względem wartości. Okazało się jednak zepsute.
Najważniejszym zadaniem było rzecz jasna odnalezienie domniemanych szkatułek z mugolskimi pamiątkami. Oświetlając sobie drogę stłumionym przez płaszcz Lumos, przejrzała regały, zakamarki pod łóżkiem, przetrzepała szarą bieliznę. Umyślnie omijała wzrokiem zdjęcia na ścianach, gdy unosiła ramki do góry, wychodząc z założenia, że im mniej się napatrzy na codzienne życie tych bądź co bądź niewinnych (ale głupich) ludzi, tym szybciej uwinie się z pracą.
Ostatecznie sukces odniosła w łazience, wymacując gołymi dłońmi poluzowany kafelek za kiblem. Ostrożnie, aby zminimalizować skrzypienie, uniosła go i wyjęła z poziomu między podłogą a sufitem mieszkania niżej aż cztery drewniane skrzynki zamykane prostymi, miedzianymi kłódkami. Nic nie wskazywało na to, żeby były objęte zaklęciami, ale i tak zachowała ostrożność, sprawdzając to kilkukrotnie nim w dłonie chwyciła wytrych. Ze zręcznością rozwiniętą doświadczeniem otworzyła każdą kolejno, gdyż wszystko wskazywało na to, że otwiera się je tym samym kluczem, a więc podobnym mechanizmem. Na spodzie górnych wieczek każda ze skrzynek miała wypisane imię i nazwisko. Laura Buchanan, Thomas Fidler, Bob Rye, Helena Wojtowich. A w środku poza albumami i stosami listów i dyplomów; srebrne zegarki, kolekcje starych monet, biżuteria z kryształami, a nawet dziecięce buciki.
- Trzeba się było nie chwalić w robocie - wymamrotała Kina do siebie, upychając wszystko w torbie i zrywając z drewnianych wieczek nazwiska mugoli, do których należały. Zleceniodawca może zechcieć je usłyszeć. Odręczne napisy, mugolskie monety, wszystko mogło podobno stanowić dowód; jeśli w ogóle ktokolwiek w tych czasach jeszcze potrzebował dowodu.
Wymknęła się z powrotem na balkon tak cicho jak weszła, wkładając drewnianą framugę na miejsce i mocując ją najprostszymi wkrętami. Nie utrzyma się długo, ale co zrobią ci ludzie potem z dziurą w oknie już niewiele ją obchodziło. Wtedy ona będzie już z powrotem u siebie, licząc pieniądze otrzymane za zdemaskowanie ich pożal się Merlinie litości.
Najemca będzie w tym czasie liczył pieniądze za klejnoty, a policjanci za wlepione kary.
I tak kręciło się to koło, koło zysków i strat. A przede wszystkim - pogardy.
/zt
do not be afraid to bare your teeth
you were not brought into this world
covered in blood to become a gentle
tamed thing
you were not brought into this world
covered in blood to become a gentle
tamed thing
Strona 2 z 2 • 1, 2
Przydrożny bar "U Toma"
Szybka odpowiedź