Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki
Stara kuźnia
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Stara kuźnia
Nie od dziś wiadomo, że najstarsza część doków kryje wiele tajemnic. Podobnie rzecz się ma ze starą, oczywiście nieużywaną już kuźnią.
Budynek znajdował się na skraju portowej ulicy, jako jeden z niewielu wciąż będąc w stanie niezrujnowanym. Wielokrotnie można spotkać na jego terenie bezpańskie koty, czy panoszące się psy i szczury, a także... ludzi. Najczęściej w okolicach kryją się postaci o mniej lub bardziej marginesowych poglądach. Okazjonalnie pojawiają się tu patrolowe służby, ale ograniczają się raczej do mniej oficjalnych akcji.
Sama kuźnia, o dziwo, wciąż mieści w sobie większość starych, pordzewiałych narzędzi, które wyglądają, jakby ktoś jeszcze przed chwilą ich używał: jakby czeladnik przed momentem zajmował się kuciem tarcz czy podsycaniem ognia wielką dmuchawą. Jednak osmolone palenisko tętni chłodem, a czarne smugi w wielu miejscach pozostawiają drobiny popiołu.
Tajemnicą tak zachowanej przestrzeni, niemal wyrwanej z przeszłości, są duchy. Nikt nigdy nie widział kto i co zajmuje dawną kuźnię, ale niejednokrotnie słyszano świszczące wycie, dostrzegano lewitujące przedmioty, a nocą odgłosy, które sugerowały użytek narzędzi. Jaka jest prawda? Tego prawdopodobnie nie dane będzie się dowiedzieć, przynajmniej dopóki duchy same nie zechcą zdradzić tajemnicy.
Budynek znajdował się na skraju portowej ulicy, jako jeden z niewielu wciąż będąc w stanie niezrujnowanym. Wielokrotnie można spotkać na jego terenie bezpańskie koty, czy panoszące się psy i szczury, a także... ludzi. Najczęściej w okolicach kryją się postaci o mniej lub bardziej marginesowych poglądach. Okazjonalnie pojawiają się tu patrolowe służby, ale ograniczają się raczej do mniej oficjalnych akcji.
Sama kuźnia, o dziwo, wciąż mieści w sobie większość starych, pordzewiałych narzędzi, które wyglądają, jakby ktoś jeszcze przed chwilą ich używał: jakby czeladnik przed momentem zajmował się kuciem tarcz czy podsycaniem ognia wielką dmuchawą. Jednak osmolone palenisko tętni chłodem, a czarne smugi w wielu miejscach pozostawiają drobiny popiołu.
Tajemnicą tak zachowanej przestrzeni, niemal wyrwanej z przeszłości, są duchy. Nikt nigdy nie widział kto i co zajmuje dawną kuźnię, ale niejednokrotnie słyszano świszczące wycie, dostrzegano lewitujące przedmioty, a nocą odgłosy, które sugerowały użytek narzędzi. Jaka jest prawda? Tego prawdopodobnie nie dane będzie się dowiedzieć, przynajmniej dopóki duchy same nie zechcą zdradzić tajemnicy.
Przyszedł tutaj w celach właściwie służbowych, więc spodziewał się wiele (ryzyka, patroli, dementorów), ale nie... empatii. Drgnął i spojrzał na Hagrida jakoś tak cieplej, słysząc w jego głosie szczere współczucie. I chyba... sympatię? Nagle uświadomił sobie, że półolbrzym to przecież nie tylko potencjalny sojusznik sprawy Zakonu i szpieg w porcie. Rubeus Hagrid był przecież półczłowiekiem, darzącym Michaela serdecznością i zaufaniem. Tonksowi zrobiło się nagle trochę głupio i postanowił tym bardziej zadbać o bezpieczeństwo półolbrzyma. Alex miał rację, nic pochopnie.
-Ja... uhm, dzięki, Rubeusie. Ale jaki głaz? - uśmiechnął się blado, bo skupiony na czymś innym przestał nadążać za metaforami.
Z satysfakcją spojrzał na swoje magiczne i unoszące się w powietrzu graffiti, które wydawało się radować również Hagrida. Trudno było jednak zapomnieć o trupie na jego rękach. Tonks nie miał doświadczenia w organizowaniu pochówków, szczególnie w mieście. Jedyne, co potrafił to rzucać Orcumiano w plenerze. Na szczęście, Hagrid myślał zadziwiająco trzeźwo - szczególnie jak na kogoś, kto nosił trupa. Mike spojrzał za nim zaintrygowany, a potem skinął z dumą głową, widząc skrzynkę.
-Doskonały pomysł. Wzbudzimy też mniej podejrzeń, niosąc ją nad wybrzeże. - przytaknął. Na razie byli bezpiecznie ukryci za Salvio Hexia, ale jakoś trzeba się dostać nad wodę.
Pomógł Hagridowi ułożyć kobietę w skrzyni i zamknął wieko, przekazując mu zarazem istotne informacje. Półolbrzym wydawał się skupiony i poruszony, więc Tonks miał nadzieję, że wszystko zapamięta.
-Och, nie... nie wszyscy arystokraci. - poprawił się, gdy Rubeus wspomniał Macmillana. -Niektórzy wspierają naszą sprawę, ale tych porządnych nie znajdziesz w Londynie. Macmillan i Prewett są nawet na listach gończych. Ci, którzy pozostali w stolicy, są po stronie Ministerstwa i Czarnego Pana, na przykład Blackowie, Burke'owie, Rosierowie. - wyliczył tych, którzy najczęściej przewijali się na tablicy ogłoszeń w Starej Chacie.
-Umiesz szyfrować listy? Choćby mugolskim sposobem? - zagaił, zastanawiając się jak bezpiecznie przekazać te wszystkie informacje. -Zawsze mogę też wpaść do Londynu. Znam bezpieczne miejsca w lesie na obrzeżach miasta. - zaproponował, sam zabezpieczał w końcu strategiczne lokacje w londyńskim lesie. Tego nie zamierzał na razie zdradzać Hagridowi, ale spotkanie na obrzeżach może być łatwiejsze niż przedzieranie się do portu.
-Zatem spotkajmy się w Dolinie we wtorek za dwa tygodnie. Jak już odwiedzisz ten grób. - zaproponował, w pamięci notując sobie termin. Da znać Alexowi.
Drgnął, słysząc hałasy. Skierował różdżkę w tamtą stronę.
-Nikt nas nie widzi, zadbałem o to. - szepnął do Rubeusa, wytężając wzrok. -Ale podobno to miejsce jest nawiedzone. - nie czuł obecności żadnego ducha, gdy zaczynali rozmowę, ale teraz zrobiło mu się jakoś nieswojo. Może się zbiegły, zwabione ich głosami albo trupem? O nie, nikt nie będzie ich podsłuchiwał! Coś zgrzytnęło, a potem załomotało. -To poltergeist! - uświadomił sobie i wygiął usta w gniewnym grymasie. Złośliwe stwory! -Anima Expellare! - syknął, chcąc go stąd przepędzić.
-Ja... uhm, dzięki, Rubeusie. Ale jaki głaz? - uśmiechnął się blado, bo skupiony na czymś innym przestał nadążać za metaforami.
Z satysfakcją spojrzał na swoje magiczne i unoszące się w powietrzu graffiti, które wydawało się radować również Hagrida. Trudno było jednak zapomnieć o trupie na jego rękach. Tonks nie miał doświadczenia w organizowaniu pochówków, szczególnie w mieście. Jedyne, co potrafił to rzucać Orcumiano w plenerze. Na szczęście, Hagrid myślał zadziwiająco trzeźwo - szczególnie jak na kogoś, kto nosił trupa. Mike spojrzał za nim zaintrygowany, a potem skinął z dumą głową, widząc skrzynkę.
-Doskonały pomysł. Wzbudzimy też mniej podejrzeń, niosąc ją nad wybrzeże. - przytaknął. Na razie byli bezpiecznie ukryci za Salvio Hexia, ale jakoś trzeba się dostać nad wodę.
Pomógł Hagridowi ułożyć kobietę w skrzyni i zamknął wieko, przekazując mu zarazem istotne informacje. Półolbrzym wydawał się skupiony i poruszony, więc Tonks miał nadzieję, że wszystko zapamięta.
-Och, nie... nie wszyscy arystokraci. - poprawił się, gdy Rubeus wspomniał Macmillana. -Niektórzy wspierają naszą sprawę, ale tych porządnych nie znajdziesz w Londynie. Macmillan i Prewett są nawet na listach gończych. Ci, którzy pozostali w stolicy, są po stronie Ministerstwa i Czarnego Pana, na przykład Blackowie, Burke'owie, Rosierowie. - wyliczył tych, którzy najczęściej przewijali się na tablicy ogłoszeń w Starej Chacie.
-Umiesz szyfrować listy? Choćby mugolskim sposobem? - zagaił, zastanawiając się jak bezpiecznie przekazać te wszystkie informacje. -Zawsze mogę też wpaść do Londynu. Znam bezpieczne miejsca w lesie na obrzeżach miasta. - zaproponował, sam zabezpieczał w końcu strategiczne lokacje w londyńskim lesie. Tego nie zamierzał na razie zdradzać Hagridowi, ale spotkanie na obrzeżach może być łatwiejsze niż przedzieranie się do portu.
-Zatem spotkajmy się w Dolinie we wtorek za dwa tygodnie. Jak już odwiedzisz ten grób. - zaproponował, w pamięci notując sobie termin. Da znać Alexowi.
Drgnął, słysząc hałasy. Skierował różdżkę w tamtą stronę.
-Nikt nas nie widzi, zadbałem o to. - szepnął do Rubeusa, wytężając wzrok. -Ale podobno to miejsce jest nawiedzone. - nie czuł obecności żadnego ducha, gdy zaczynali rozmowę, ale teraz zrobiło mu się jakoś nieswojo. Może się zbiegły, zwabione ich głosami albo trupem? O nie, nikt nie będzie ich podsłuchiwał! Coś zgrzytnęło, a potem załomotało. -To poltergeist! - uświadomił sobie i wygiął usta w gniewnym grymasie. Złośliwe stwory! -Anima Expellare! - syknął, chcąc go stąd przepędzić.
Can I not save one
from the pitiless wave?
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 93
'k100' : 93
- No bo to je ta... Idziesz se po tym ziemskim padole, nie? Najpierw Cię rodzą, potem se dorastasz i ptaszki oglądasz i tyle, a potem nagle bum... - wypuścił mocno powietrze. - I to je tak jakby Ci ktoś kamień kazał nosić, tyle, że ten kamień za każdym dniem to ciężej, nie? Tak jakby dokładali tam więcej kamieni i ten, no... No głaz. No i se niesiesz ten kamień, znaczy głaz, przez życie, ciągle trudniej i trudniej, męczysz się. No i rozwiązania na to nie ma... Jest tak, nie? Chociaż ja osobiście to bym wolał takim głazem w jakąś szumowinę przypieprzyć i czaszkę roztrzaskać - zakończył te pokrętną metaforę.
Hagrid wpakował ciało kobiety do skrzyni i jeszcze ostatni raz na nią spojrzał zanim zamknął wieko. Zdążył wyjąć płaszcz i oddać go Tonksowi co by się chłopina okrył w zimniejszą noc, bo noce bywały przecież zdradliwe. Nie wiedział Rubeus czy będzie chciał nosić taki płaszcz po trupie, ale Michael się na jakiegoś delikatnego nie wydawał, w końcu auror prawdziwy, to pewnie nie jedno już widział i dotykanie czegoś co przed chwilą okrywało zwłoki wcale nie było dla niego szczególnym wyczynem.
- Jak Macmillana spotkasz, w sensie Antka, to go pozdrów od starego Hagrida - uśmiechnął się blado pod nosem. - Prewetta też znałem, też z Hogwartu, pa jaki to świat mały. Jak mnie pamięć nie myli, a może mylić to Archibald był, dobry chłopina... Jak sprawę wspiera to mnie duma rozpiera, że go znać mogłem. Porządny szlachcic znaczy się widać - czyli nie wszyscy jednak tacy źli byli.
Zapamiętał nazwisko Burke, Black i Rosier. Coś tam mu się o uszy obiło kiedyś, kogoś w Hogwarcie poznał takiego pewno, ale kto by to po latach spamiętał. Jak to i tak szumowiny były to nie warto było o nich myśleć, trzeba im było najzwyczajniej w świecie przy najbliższej okazji w ryj dać i tyle.
- Znaczy chyba ta, nie wiem w sensie, że... Znaczy, że jak szyfrować? - dopytał jeszcze.
Hagrid był prosty chłopak, co mu się powiedziało to przecież by zrobił, zwłaszcza dla takiego Tonksa, ale żeby szyfrować listy to nawet nie wiedział jakby miał. Może jakieś słowa trzeba było pozamieniać? Jak jeszcze smarkiem był to go coś tam tatko uczył.
- Wiem! - półolbrzyma olśniło. - Tatko mnie opowiadał, że jak brzdącem był kiedyś, niech mu ziemia lekką będzie, to z braciszkiem listy wymieniał tak co by ich matulka nie złapała na knuciu. Ma-li-no-we bu-ty, ta. Tak to się jakoś nazywało. Chyba mnie kiedyś uczył, tam się coś te literki zamieniało, ja to nigdy żem w literkach dobry nie był, ale to taka zabawa myślałem żeby szyfrować, no ale mogę jak chcesz, chyba, że Tobie o co innego chodzi to też w porządeczku, ja to wiesz... Byleby ta wojenka wygrana już była - kiwnął głową.
Nie wiedział jeszcze jak dotrze do Doliny Godryka, ale to znaczenia dużego nie miało. Na grób psora Dumbledore'a wypadało iść.
- Powiedz mnie Tonksie... Jak to się stało, że Dumbledore'a starego wykończyli? Przecie to czarodziej ponad czarodzieje był, nigdy żem takiego innego nie spotkał jak jego - zamyślił się. - Kto go trzasnął?
Z chaty huknęło, ale Tonks, chociaż go Hagrid własnym ciałem próbował osłonić, ani się ruszył, tylko różdżkę uniósł i jakieś magiczne słowa wypowiedział. W środku zadudniło, a chwilę potem jakaś srebrna poświata wyleciała w przeciwnym kierunku, prosto przez ścianę. No wrażenie to zrobiło piorunujące, może by tak powiedzieć.
- To to taki hałas dało? - dopytał jeszcze, bo się na czarach nie znał. - Tonksie, jak to z tymi aurorami jest? Kiedyście w Ministerstwie siedzieć przestali, bo ja pamiętam, żeście stamtąd byli, nie?
Hagrid wpakował ciało kobiety do skrzyni i jeszcze ostatni raz na nią spojrzał zanim zamknął wieko. Zdążył wyjąć płaszcz i oddać go Tonksowi co by się chłopina okrył w zimniejszą noc, bo noce bywały przecież zdradliwe. Nie wiedział Rubeus czy będzie chciał nosić taki płaszcz po trupie, ale Michael się na jakiegoś delikatnego nie wydawał, w końcu auror prawdziwy, to pewnie nie jedno już widział i dotykanie czegoś co przed chwilą okrywało zwłoki wcale nie było dla niego szczególnym wyczynem.
- Jak Macmillana spotkasz, w sensie Antka, to go pozdrów od starego Hagrida - uśmiechnął się blado pod nosem. - Prewetta też znałem, też z Hogwartu, pa jaki to świat mały. Jak mnie pamięć nie myli, a może mylić to Archibald był, dobry chłopina... Jak sprawę wspiera to mnie duma rozpiera, że go znać mogłem. Porządny szlachcic znaczy się widać - czyli nie wszyscy jednak tacy źli byli.
Zapamiętał nazwisko Burke, Black i Rosier. Coś tam mu się o uszy obiło kiedyś, kogoś w Hogwarcie poznał takiego pewno, ale kto by to po latach spamiętał. Jak to i tak szumowiny były to nie warto było o nich myśleć, trzeba im było najzwyczajniej w świecie przy najbliższej okazji w ryj dać i tyle.
- Znaczy chyba ta, nie wiem w sensie, że... Znaczy, że jak szyfrować? - dopytał jeszcze.
Hagrid był prosty chłopak, co mu się powiedziało to przecież by zrobił, zwłaszcza dla takiego Tonksa, ale żeby szyfrować listy to nawet nie wiedział jakby miał. Może jakieś słowa trzeba było pozamieniać? Jak jeszcze smarkiem był to go coś tam tatko uczył.
- Wiem! - półolbrzyma olśniło. - Tatko mnie opowiadał, że jak brzdącem był kiedyś, niech mu ziemia lekką będzie, to z braciszkiem listy wymieniał tak co by ich matulka nie złapała na knuciu. Ma-li-no-we bu-ty, ta. Tak to się jakoś nazywało. Chyba mnie kiedyś uczył, tam się coś te literki zamieniało, ja to nigdy żem w literkach dobry nie był, ale to taka zabawa myślałem żeby szyfrować, no ale mogę jak chcesz, chyba, że Tobie o co innego chodzi to też w porządeczku, ja to wiesz... Byleby ta wojenka wygrana już była - kiwnął głową.
Nie wiedział jeszcze jak dotrze do Doliny Godryka, ale to znaczenia dużego nie miało. Na grób psora Dumbledore'a wypadało iść.
- Powiedz mnie Tonksie... Jak to się stało, że Dumbledore'a starego wykończyli? Przecie to czarodziej ponad czarodzieje był, nigdy żem takiego innego nie spotkał jak jego - zamyślił się. - Kto go trzasnął?
Z chaty huknęło, ale Tonks, chociaż go Hagrid własnym ciałem próbował osłonić, ani się ruszył, tylko różdżkę uniósł i jakieś magiczne słowa wypowiedział. W środku zadudniło, a chwilę potem jakaś srebrna poświata wyleciała w przeciwnym kierunku, prosto przez ścianę. No wrażenie to zrobiło piorunujące, może by tak powiedzieć.
- To to taki hałas dało? - dopytał jeszcze, bo się na czarach nie znał. - Tonksie, jak to z tymi aurorami jest? Kiedyście w Ministerstwie siedzieć przestali, bo ja pamiętam, żeście stamtąd byli, nie?
No i idę z tym brzemieniem ku Golgocie
Co ja pieprzę idę przecież w
jasną dal
Uniósł lekko jedną brew, bo nie pamiętał aby kiedykolwiek świadomie obserwował ptaszki, ani w dzieciństwie ani w Hogwarcie. Spróbował jednak zachować sympatyczno-skupiony wyraz twarzy, widząc, że Hagrid się nakręcił.
-Ale... Jakie bum? Ptaszki robią bum? - upewnił się, nie chcąc zgubić gdzieś sensu historii (o ile ta posiadała sens), po czym pozwolił Rubeusowi mówić dalej. -Uhm...coś o tym wiem. Kamieniu, znaczy. - mruknął nagle, szerzej otwierając oczy. Jego głaz nie siedział mu co prawda na plecach, a w kościach i w głowie. I warczał i ślinił się na widok krwi. -Czasem te głazy są strasznie krnąbrne. - dodał ściszonym głosem.
Sądził, że zostawią jego płaszcz w skrzyni, że Hagrid nie będzie w stanie jeszcze raz spojrzeć w martwą twarz kobiety. Półolbrzym wykazał się jednak mocnym charakterem i żołądkiem (lub troską o płuca Michaela - choć wieczór był ciepły, a Tonks nosił płaszcz głównie po to, by móc przysłonić twarz kapturem), więc auror bez słowa odebrał swoją własność i zarzucił na plecy. Nie takie rzeczy widział, ubierał i robił.
-Nie jesteś taki stary... - zauważył, pamiętał przecież, że był już chyba kursantem, gdy Hagrida wywalali z Hogwartu. -Pozdrowię, tańczyłem nawet na jego weselu. Obaj są bardzo... porządni. - skonkludował i urwał na tym temat. Może Rubeus dowie się więcej, w swoim czasie. Może kiedyś wszyscy spotkają się w Starej Chacie.
Jak szyfrować? Najprościej magicznym sposobem Zakonu, ale...
-...nie masz różdżki, prawda? - upewnił się, a potem podrapał po głowie. -Słuchaj, jest taki mugolski sposób, może na to szumowiny nie wpadną. Macie w Parszywym dużo cytryn? - oby, ale pewnie tak, cytrusy są podobno chodliwe u marynarzy. -Pisz mi listy atramentem z cytryny, po wsiąknięciu w papier jest niewidzialny. Ujawnia się dopiero nad ogniem. Oprócz tego, możesz dodać... nie wiem, przepisy, i nazywaj mnie Ciocią, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Może być? - zaproponował. -Ten sposób twojego papy też możesz stosować, albo oba na raz, jak ci wygodniej. - nie chciał zupełnie skołować półolbrzyma, chociaż z każdym momentem coraz bardziej przekonywał się do Hagrida, to słyszał jednak, że olbrzymy bywają... no, inteligentne inaczej. Niech sam wybierze, jak mu łatwiej - grunt, by Tonks, a w istocie Gwardia, dostali informacje.
-Grindelwald. - odparł posępnie, słysząc o Dumbledorze. -Gdzie byłeś, że cię to ominęło? To była szumowina jakich mało, wywołał wojnę, zgromadził wokół siebie popleczników, jako auror wyłapywałem jego dawnych zwolenników jeszcze zeszłej jesieni. Ale ten nowy, Czarny Pan, Lord Voldemort, jest równie groźny i jeszcze podlejszy. To przez niego... to wszystko. - machnął ręką, wskazując na skrzynię z trupem i całą resztę skundlonego Londynu.
-No i po sprawie. Jeśli duch wróci, nas już tu nie będzie. Wingardium Leviosa. - wycelował w skrzynię. -Chodźmy ją pochować, panie Hagrid. - zadecydował i ruszył ostrożnie w kierunku morza. Ze skrzynią wyglądali już jak dwaj tragarze - byle nikt nie powiązał ich z Flagrate-graffiti, ale to raczej się nie stanie, zaułek był pusty, a oni już po chwili szli w przeciwną stronę.
-W nocy z trzydziestego marca na pierwszego kwietnia Minister Magii nakazał zabijać mugoli, w nocy, znienacka. - zaczął odpowiadać ściszonym głosem, dając gestem Hagridowi znać, by i ten zachował ciszę. -Policja stanęła po jego stronie, aurorzy przeciw. Walczyliśmy na ulicach Londynu, ale tych szumowin było zbyt wiele... od tej pory zeszliśmy do podziemi, nadal działamy, ale poza Ministerstwem. Chcemy odbić miasto od tych szumowin. Kiedyś opowiem ci więcej, ale na razie im mniej wiesz, tym lepiej - dla bezpieczeństwa nas wszystkich.
-Ale... Jakie bum? Ptaszki robią bum? - upewnił się, nie chcąc zgubić gdzieś sensu historii (o ile ta posiadała sens), po czym pozwolił Rubeusowi mówić dalej. -Uhm...coś o tym wiem. Kamieniu, znaczy. - mruknął nagle, szerzej otwierając oczy. Jego głaz nie siedział mu co prawda na plecach, a w kościach i w głowie. I warczał i ślinił się na widok krwi. -Czasem te głazy są strasznie krnąbrne. - dodał ściszonym głosem.
Sądził, że zostawią jego płaszcz w skrzyni, że Hagrid nie będzie w stanie jeszcze raz spojrzeć w martwą twarz kobiety. Półolbrzym wykazał się jednak mocnym charakterem i żołądkiem (lub troską o płuca Michaela - choć wieczór był ciepły, a Tonks nosił płaszcz głównie po to, by móc przysłonić twarz kapturem), więc auror bez słowa odebrał swoją własność i zarzucił na plecy. Nie takie rzeczy widział, ubierał i robił.
-Nie jesteś taki stary... - zauważył, pamiętał przecież, że był już chyba kursantem, gdy Hagrida wywalali z Hogwartu. -Pozdrowię, tańczyłem nawet na jego weselu. Obaj są bardzo... porządni. - skonkludował i urwał na tym temat. Może Rubeus dowie się więcej, w swoim czasie. Może kiedyś wszyscy spotkają się w Starej Chacie.
Jak szyfrować? Najprościej magicznym sposobem Zakonu, ale...
-...nie masz różdżki, prawda? - upewnił się, a potem podrapał po głowie. -Słuchaj, jest taki mugolski sposób, może na to szumowiny nie wpadną. Macie w Parszywym dużo cytryn? - oby, ale pewnie tak, cytrusy są podobno chodliwe u marynarzy. -Pisz mi listy atramentem z cytryny, po wsiąknięciu w papier jest niewidzialny. Ujawnia się dopiero nad ogniem. Oprócz tego, możesz dodać... nie wiem, przepisy, i nazywaj mnie Ciocią, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Może być? - zaproponował. -Ten sposób twojego papy też możesz stosować, albo oba na raz, jak ci wygodniej. - nie chciał zupełnie skołować półolbrzyma, chociaż z każdym momentem coraz bardziej przekonywał się do Hagrida, to słyszał jednak, że olbrzymy bywają... no, inteligentne inaczej. Niech sam wybierze, jak mu łatwiej - grunt, by Tonks, a w istocie Gwardia, dostali informacje.
-Grindelwald. - odparł posępnie, słysząc o Dumbledorze. -Gdzie byłeś, że cię to ominęło? To była szumowina jakich mało, wywołał wojnę, zgromadził wokół siebie popleczników, jako auror wyłapywałem jego dawnych zwolenników jeszcze zeszłej jesieni. Ale ten nowy, Czarny Pan, Lord Voldemort, jest równie groźny i jeszcze podlejszy. To przez niego... to wszystko. - machnął ręką, wskazując na skrzynię z trupem i całą resztę skundlonego Londynu.
-No i po sprawie. Jeśli duch wróci, nas już tu nie będzie. Wingardium Leviosa. - wycelował w skrzynię. -Chodźmy ją pochować, panie Hagrid. - zadecydował i ruszył ostrożnie w kierunku morza. Ze skrzynią wyglądali już jak dwaj tragarze - byle nikt nie powiązał ich z Flagrate-graffiti, ale to raczej się nie stanie, zaułek był pusty, a oni już po chwili szli w przeciwną stronę.
-W nocy z trzydziestego marca na pierwszego kwietnia Minister Magii nakazał zabijać mugoli, w nocy, znienacka. - zaczął odpowiadać ściszonym głosem, dając gestem Hagridowi znać, by i ten zachował ciszę. -Policja stanęła po jego stronie, aurorzy przeciw. Walczyliśmy na ulicach Londynu, ale tych szumowin było zbyt wiele... od tej pory zeszliśmy do podziemi, nadal działamy, ale poza Ministerstwem. Chcemy odbić miasto od tych szumowin. Kiedyś opowiem ci więcej, ale na razie im mniej wiesz, tym lepiej - dla bezpieczeństwa nas wszystkich.
Can I not save one
from the pitiless wave?
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 10
'k100' : 10
Hagrid roześmiał się smętnie, bo choć sytuacja nieodpowiednia była to trochę humorku w najgorszym czasie nawet powinno pomóc, a Tonks śmiesznie gadał.
- Nie, że ptaszki robią bum tylko, że Ty tym kamieniem robisz bum w ryje wrogów - podsumował.
Poeta by to ładniej powiedział, coś, że "skorzystaj z własnych doświadczeń by zniszczyć przeciwności swego losu", ale Hagrid ani poetą nie był ani nawet takich słów za bardzo nie znał. Nie znał też za bardzo takiego słowa jak "krnąbrny". Znał "rąbny", znał "nietomny", ale żeby "krnąrbny"? Może to jakiś rodzaj głazów? Na drzewach w miarę się znał, na zwierzątkach też, ale na kamykach nie do końca.
- No ta, Tonksie... Pewno dobrze gadasz, ale... e... Co to ten "krnąbrny" znaczy? - dopytał ciekawy.
Jeszcze jakby się języka poduczył to by dobrze było, skoro sobie listy mieli pisać z kodem, to wypadało słownictwo rozbudowane mieć. Hagrid idąc do Londynu to myślał, że raczej sobie zostanie mięsem armatnim niż szpiegiem, a tu proszę, taka fucha. Kto by się mógł spodziewać? Hagrid by to nawet za awans społeczny uznał jakby nie takie okropne uczucie żołądku, że to się wcale dobrze skończyć nie może. Wolał robótki ręczne i ręczne mordobicie, ale Tonks to bohater był i skoro tak mówił żeby robić to kim był by mu powiedzieć, że nie?
- Dobra jest, w Parszywym mamy, to cytryn użyje i tego kodu tam, jak nie będę miał cytryn to kodu i tego no... Ma-li-no-we-bu-ty. Bierzesz jak coś piszesz to sobie literki ze sobą w parze podmieniasz. To taki stary mugolski sposób, tatko mnie uczył, ale skąd on go znał to nie wiem, no ale u mugolów to też żem to spotkał to widać popularne. A wiesz jak to? Jak oni mugolów nie lubią to wiedzieć nie będą pewnie, nie, Ciociu - no na logikę przynajmniej. - No nie mam - spuścił głowę. - Kiedyś żem miał różdżkę, dalej resztki mam tego, na pamiątkę, ale to złamane leży... Nic z tego nie będzie - wzruszył ramionami, czarodziej z niego to był żaden.
Tak słuchał kto psora zabił i uwierzyć nie mógł, że wszystko go ominęło, ale co robić skoro pół życia pod Keswick przesiedział drewno robiąc. Zapamiętał nazwisko Grindelwald, głupio brzmiało, coś zagramanicznego jakby. Jak go spotka to mu łeb oderwie gołymi łapksami, przysięgał sobie. O Czarnym Panie słyszał już, szumowina jakich mało, naprawdę. Najchętniej to by ich wszystkich do jednego wora wsadził i do oceanu wrzucił co by sobie popłynęli daleko stąd i dali wszystkim ludziom w spokoju żyć. Co komu ta wojna dawała? Na ulicy trupy, w rynsztoku krew, a uśmiechu to tylko przy rumie można było słuchać i to po całej butelce, a nie, że od razu.
Pochowali kobietę na dnie rzeki, smutny to był moment jak się skrzynia pod powierzchnię wody zanurzała pod czarem Tonksa. Hagrid przetarł jedno oko i pociągnął nosem. Nie znał jej, ale co to biedne dziewczę komu zrobiło?
- Dobra, listy słać będę, a za 2 tygodnie do Doliny zajdę, Pani Boyle mnie puści pewno - mówił ściszonym głosem. - Jakby mnie się co stało to, no... To nie będę pisać - poklepał mężczyznę po ramieniu.
zt x2
- Nie, że ptaszki robią bum tylko, że Ty tym kamieniem robisz bum w ryje wrogów - podsumował.
Poeta by to ładniej powiedział, coś, że "skorzystaj z własnych doświadczeń by zniszczyć przeciwności swego losu", ale Hagrid ani poetą nie był ani nawet takich słów za bardzo nie znał. Nie znał też za bardzo takiego słowa jak "krnąbrny". Znał "rąbny", znał "nietomny", ale żeby "krnąrbny"? Może to jakiś rodzaj głazów? Na drzewach w miarę się znał, na zwierzątkach też, ale na kamykach nie do końca.
- No ta, Tonksie... Pewno dobrze gadasz, ale... e... Co to ten "krnąbrny" znaczy? - dopytał ciekawy.
Jeszcze jakby się języka poduczył to by dobrze było, skoro sobie listy mieli pisać z kodem, to wypadało słownictwo rozbudowane mieć. Hagrid idąc do Londynu to myślał, że raczej sobie zostanie mięsem armatnim niż szpiegiem, a tu proszę, taka fucha. Kto by się mógł spodziewać? Hagrid by to nawet za awans społeczny uznał jakby nie takie okropne uczucie żołądku, że to się wcale dobrze skończyć nie może. Wolał robótki ręczne i ręczne mordobicie, ale Tonks to bohater był i skoro tak mówił żeby robić to kim był by mu powiedzieć, że nie?
- Dobra jest, w Parszywym mamy, to cytryn użyje i tego kodu tam, jak nie będę miał cytryn to kodu i tego no... Ma-li-no-we-bu-ty. Bierzesz jak coś piszesz to sobie literki ze sobą w parze podmieniasz. To taki stary mugolski sposób, tatko mnie uczył, ale skąd on go znał to nie wiem, no ale u mugolów to też żem to spotkał to widać popularne. A wiesz jak to? Jak oni mugolów nie lubią to wiedzieć nie będą pewnie, nie, Ciociu - no na logikę przynajmniej. - No nie mam - spuścił głowę. - Kiedyś żem miał różdżkę, dalej resztki mam tego, na pamiątkę, ale to złamane leży... Nic z tego nie będzie - wzruszył ramionami, czarodziej z niego to był żaden.
Tak słuchał kto psora zabił i uwierzyć nie mógł, że wszystko go ominęło, ale co robić skoro pół życia pod Keswick przesiedział drewno robiąc. Zapamiętał nazwisko Grindelwald, głupio brzmiało, coś zagramanicznego jakby. Jak go spotka to mu łeb oderwie gołymi łapksami, przysięgał sobie. O Czarnym Panie słyszał już, szumowina jakich mało, naprawdę. Najchętniej to by ich wszystkich do jednego wora wsadził i do oceanu wrzucił co by sobie popłynęli daleko stąd i dali wszystkim ludziom w spokoju żyć. Co komu ta wojna dawała? Na ulicy trupy, w rynsztoku krew, a uśmiechu to tylko przy rumie można było słuchać i to po całej butelce, a nie, że od razu.
Pochowali kobietę na dnie rzeki, smutny to był moment jak się skrzynia pod powierzchnię wody zanurzała pod czarem Tonksa. Hagrid przetarł jedno oko i pociągnął nosem. Nie znał jej, ale co to biedne dziewczę komu zrobiło?
- Dobra, listy słać będę, a za 2 tygodnie do Doliny zajdę, Pani Boyle mnie puści pewno - mówił ściszonym głosem. - Jakby mnie się co stało to, no... To nie będę pisać - poklepał mężczyznę po ramieniu.
zt x2
No i idę z tym brzemieniem ku Golgocie
Co ja pieprzę idę przecież w
jasną dal
Nie spodziewała się, że dziewczyna tak szybko poderwie się z ziemi. Chwyci ją za rękę i zacznie biec ile sił w nogach. Huxley nie miała wyboru, ciągnięta ruszyła za blondynką, przeklinając ją w myślach, ponieważ mężczyzna teraz uzna, że wygrał. A to ona miała ustanowić dominację. Wiedziała, że ich kolejne spotkanie będzie pełne emocji. Wątpiła w to, że napastnik będzie omijać ją szerokim łukiem, wręcz przeciwnie, sprowokuje spotkanie i Rain nie będzie miała już wtedy tyle szczęścia. Szklanka się przewróciła, mleko się wylało. Będzie się tym martwić przy kolejnym spotkaniu z Marcusem.
Biegła za blondynką mijając kolejne budynki, kilka razy skręcając raz w prawo, raz w lewo. Dziewczyna chyba nie do końca wiedziała, gdzie chce uciekać, nie znała portu, bo zamiast biec w kierunku centrum Londynu, to ona zapuszczała się na sam koniec dzielnicy portowej. W pewnym momencie Huxley, dobrze wiedząc, gdzie się znajdują, gwałtownie wyhamowała, szarpiąc młodą dziewczynę za rękę i zaciągając ją do starego budynku, który pachniał spróchniałym drewnem, metalem i rdzą.
- Ja pierdolę…. Kurwa… jak ty szybko… biegasz - sapnęła, nie była w kondycji i przez ten bieg miała wrażenie, że zaraz wypluje swoje płuca.
Huxley musiała pochylić się na chwilę do przodu i głęboko pooddychać, aby uspokoić swoje ciało. W międzyczasie w końcu bezpiecznie schowała różdżkę za pazuchę, przynajmniej na razie nie będzie jej ona potrzebna. Uniosła wzrok na dziewczynę i dopiero teraz mogła jej się lepiej przyjrzeć. Miała ładną twarz, blond włosy lekko kręcące się przy twarzy. I jasne szaro-zielone oczy. Ubrana też była całkiem dobrze, skromnie, ale nie wyglądała na bidulkę, żebraczkę czy dziwkę. W porównaniu z Huxley która miała na sobie już wysłużone ubrania, wyglądała bardzo zacnie. Zdecydowanie odróżniała się od osób, które na co dzień spotykało się na portowych ulicach.
- Słuchaj, zaciągnęłaś nas w najdalszą część portu. Tu wcale nie jest bezpieczniej niż w tamtej uliczce. Po co taki ktoś jak - zmierzyła dziewczynę wzrokiem - ty, szwendał się sam po porcie. Ile ty w ogóle masz lat? Piętnaście?
Dla Rain dziewczyna, która naprzeciwko niej stała wyglądała jeszcze jak dziecko. Powinna być teraz w Hogwarcie, chociaż Huxley nawet nie orientowała się czy ta szkoła jeszcze stoi na swoich murach. A jak nie w Hogwarcie to w domu, a nie w szemranych uliczkach portu.
- Jeżeli szukasz pracy, to pomyliłaś ulice. Czerwone latarnie były kawałek dalej, ale, nie wyglądasz na taką - dodała, lekko wzruszając ramionami.
Westchnęła głęboko i podeszła do framugi, w której pozostały już tylko jakieś szczątki okna i szyb w nim zamontowanych. Rozejrzała się po okolicy, a przynajmniej tyle ile było widać z tego miejsca, ale nic nie widziała i nic nie słyszała.
- Trzeba będzie jakoś wrócić - mruknęła pod nosem, słychać było, że nie jest zbytnio zadowolona tą całą sytuacją.
I nic przecież dziwnego, miała trochę inne plany na dzień dzisiejszy. I wszystko szlag trafił. I jeszcze sama narobiła sobie problemów, bo zachciało jej się uratować obcą dziewczynę. Gdzie ta dawna Rain, co jej było wszystko jedno? Kiedyś przeszłaby obok, jej przecież nikt nie ratował, kiedy sama wpadała w podobne tarapaty. A jednak nie przeszła obojętnie.
Biegła za blondynką mijając kolejne budynki, kilka razy skręcając raz w prawo, raz w lewo. Dziewczyna chyba nie do końca wiedziała, gdzie chce uciekać, nie znała portu, bo zamiast biec w kierunku centrum Londynu, to ona zapuszczała się na sam koniec dzielnicy portowej. W pewnym momencie Huxley, dobrze wiedząc, gdzie się znajdują, gwałtownie wyhamowała, szarpiąc młodą dziewczynę za rękę i zaciągając ją do starego budynku, który pachniał spróchniałym drewnem, metalem i rdzą.
- Ja pierdolę…. Kurwa… jak ty szybko… biegasz - sapnęła, nie była w kondycji i przez ten bieg miała wrażenie, że zaraz wypluje swoje płuca.
Huxley musiała pochylić się na chwilę do przodu i głęboko pooddychać, aby uspokoić swoje ciało. W międzyczasie w końcu bezpiecznie schowała różdżkę za pazuchę, przynajmniej na razie nie będzie jej ona potrzebna. Uniosła wzrok na dziewczynę i dopiero teraz mogła jej się lepiej przyjrzeć. Miała ładną twarz, blond włosy lekko kręcące się przy twarzy. I jasne szaro-zielone oczy. Ubrana też była całkiem dobrze, skromnie, ale nie wyglądała na bidulkę, żebraczkę czy dziwkę. W porównaniu z Huxley która miała na sobie już wysłużone ubrania, wyglądała bardzo zacnie. Zdecydowanie odróżniała się od osób, które na co dzień spotykało się na portowych ulicach.
- Słuchaj, zaciągnęłaś nas w najdalszą część portu. Tu wcale nie jest bezpieczniej niż w tamtej uliczce. Po co taki ktoś jak - zmierzyła dziewczynę wzrokiem - ty, szwendał się sam po porcie. Ile ty w ogóle masz lat? Piętnaście?
Dla Rain dziewczyna, która naprzeciwko niej stała wyglądała jeszcze jak dziecko. Powinna być teraz w Hogwarcie, chociaż Huxley nawet nie orientowała się czy ta szkoła jeszcze stoi na swoich murach. A jak nie w Hogwarcie to w domu, a nie w szemranych uliczkach portu.
- Jeżeli szukasz pracy, to pomyliłaś ulice. Czerwone latarnie były kawałek dalej, ale, nie wyglądasz na taką - dodała, lekko wzruszając ramionami.
Westchnęła głęboko i podeszła do framugi, w której pozostały już tylko jakieś szczątki okna i szyb w nim zamontowanych. Rozejrzała się po okolicy, a przynajmniej tyle ile było widać z tego miejsca, ale nic nie widziała i nic nie słyszała.
- Trzeba będzie jakoś wrócić - mruknęła pod nosem, słychać było, że nie jest zbytnio zadowolona tą całą sytuacją.
I nic przecież dziwnego, miała trochę inne plany na dzień dzisiejszy. I wszystko szlag trafił. I jeszcze sama narobiła sobie problemów, bo zachciało jej się uratować obcą dziewczynę. Gdzie ta dawna Rain, co jej było wszystko jedno? Kiedyś przeszłaby obok, jej przecież nikt nie ratował, kiedy sama wpadała w podobne tarapaty. A jednak nie przeszła obojętnie.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Stara kuźnia
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki