Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Shropshire
Pałac zimowy
Słysząc słowa lorda Blacka, uśmiechnął się porozumiewawczo. Dobrze było widzieć jego entuzjazm oraz gotowość do działania. Być może w tym młodzieńczym zapale Vane widział samego siebie z dawniejszych czasów, gdy dopiero rozpoczynał drogę wśród tęższych, bardziej doświadczonych od jego własnego umysłów. Uwaga astronoma na moment spoczęła na młodej lady Burke, gdy raczyła się odezwać i odwołać do Hogwartu. Musiał przyznać, że nie kojarzył jej twarzy, lecz sądząc po wieku, musiała być na zakończeniu szkolnictwa lub nie uczęszczać na jego zajęcia. Jako nauczycielowi ciężej było mu zapamiętać wszystkich uczniów, niźli działo się to na odwrót. Mimo to posłał jej ciepły uśmiech. - Cała przyjemność po mojej stronie. Cieszę się z obecności tak wielu kobiet w naszym gronie. Pokładam wiarę, by nie wydarzenie zostało na ustach, lecz prawda, która pojawi się na mównicy. Życzę miłego wieczoru - odpowiedział jej, dziękując delikatnym ruchem głowy i zamierzając już odejść, lecz ktoś jeszcze zabrał głos. Słysząc słowa Corneliusa, uplasował krótki moment własnej uwagi w starszym czarodzieju. Jego słowa na każdym kroku — czy w liście, czy tutaj — były wyraźnie nasycone wyzwaniem oraz nadchodzącą groźną. Jayden jednak nie zamierzał pozostać dłużnym za takową szczodrość. - Nie wątpię, że spełnią pańskie oczekiwania - odpowiedział, uśmiechając się uprzejmie i skinąwszy w znaku szacunku oraz pożegnania głowę, odszedł. Wcześniej jeszcze podłapał wzrok Mulcibera, którego twarz widział po raz pierwszy, lecz na pewno intensywność spojrzenia mówiła wyraźnie, iż nie miało się do czynienia z kimś słabym. Po drodze do swojego stolika podziękował Belvinie krótkim i porozumiewawczym skinięciem głowy, zanim udał się do własnego miejsca, gdzie czekał już na niego Hamilton. Jako Królewski Astronom Irlandii był równocześnie dyrektorem obserwatorium w Dunsink i posiadał niesamowitą wiedzę nie tylko z zakresu astronomii czy numerologii, lecz także i rozwijającej się dopiero dziedziny numerologii mechanicznej. Kątem oka dostrzegł także matkę wraz ze starszym pokoleniem Vane'ów oraz młodszego kuzyna, który machnął mu ręką, gdy tylko wszedł do Sali Tronowej i zajął miejsce w niewielkiej odległości od niego. Dopiero później na mównicy pojawił się Augustus, racząc wszystkich — na szczęście — krótkim, lecz niezwykle trafnym przemówieniem. Gdy skończył, między stolikami pojawiły się czarownice, a jedna z nich podeszła również do Jaydena posyłając mu łagodny uśmiech. Profesor odpowiedział jej tym samym i przekazał pewną kwotę na cel, jaki narzucił przy organizacji sympozjum. Część wykładowa miała się rozpocząć, ale zanim się to stało, przed nim wyrósł nie kto inny jak Cornelius Sallow. Jego mowa wraz z wyraźnie aktorskim dramatyzmem wywołały uniesienie brwi astronoma, lecz nie odzywał się od razu. Pozwolił na ciągnięcie się spektaklu dalej. Najwyraźniej sam Rzecznik Ministerstwa Magii przyznawał się do faktu, iż nie tylko nie słuchał tego, co mówiło się chwilę wcześniej, ale także przeczył samemu sobie. Na pewno jednak Vane musiał mu swoje oddać — wiedział, jak wykorzystać chwilę. Czy skutecznie, ocenić mogli jedynie zebrani w pałacu goście. Dopiero gdy polityk umilkł, a na Sali Tronowej przestało roznosić się echo jego głosu, Jayden odetchnął niewidocznie, by odpowiedzieć, lecz kto inny zdecydował się to zrobić. Coś nieprzyjemnego ruszyło żołądkiem nauczyciela, gdy usłyszał charakterystyczną kobiecą chrypę. Obrócił się nieznacznie na krześle, by skrzyżować akurat własne spojrzenie się z tym należącym do Jade. Wiedział, że kuzynka chciała dobrze, ale praktycznie niezauważalnie pokręcił głową, by dać znak czarownicy, że nie musiała go bronić. Nie dlatego że nie doceniał jej interwencji czy sprzeciwu wobec oczywistych, nieczystych zagrań, ale dlatego, że nie chciał, aby zwracała na siebie uwagę kogoś, kto próbował uderzyć w niego samego. Kogoś, kto miał większą władzę od nich samych. Dopiero jednak gdy Jade usiadła, a Cornelius mógł skupić się tylko i wyłącznie na Jaydenie, astronom finalnie się odezwał:
- Zapewniam panie Sallow, fundusze znajdą miejsce — zgodnie ze słowami pana Worme — w zdolnych rękach młodych badaczy. Najlepsza różdżka nie przyczyni się do rozwoju nauki, gdy się ją trzyma w szafie. Naszym obowiązkiem jako naukowców jest dbanie o ekspansję naukową, która prowadzi do progresu i polepszenia bytności naszej społeczności. W tym seniorów, wdów i dzieci. Zasięg wiedzy nie zna granic, dlatego możemy zadbać o dobro mieszkańców nie tylko na terenach Wielkiej Brytanii, lecz również i krajów dalszych.
Tego mógł być absolutnie pewny. Obecność króla Polski była przykładem, iż nauka nie znała granic. Była ponadpolityczna, ponadczasowa i rządziła się własnymi zasadami. Odkrycia, jakie prowadziły cywilizację ludzką, wychodziły z podłoża naukowego. Historycznie oddalone o całe tysiąclecia, trwały i wciąż oddziaływały na ich życie codzienne. Jego wystąpienie na szczycie astronomicznym w Szwajcarii oraz powiązania, jakie tam zawiązał; sojusze, które stworzył; wsparcie, jakie otrzymał, mówiły same za siebie. Wiedział, że miał rację. Że szedł z własnym rozwojem tam, gdzie jeszcze nikt wcześniej nie zaszedł. Magia miała wszak zasięg globalny, a jego badania tyczyły się pozaziemskiego jej pochodzenia. Dotyczyła się wszak życia wszystkich czarodziejów i czarownic, pokoleń, które były za nimi oraz tych, które jeszcze miały nadejść — jaki zasięg w tym wszystkim posiadała polityka Sallowa?
Uwagę profesora odwróciła od polityka jednak sylwetka Mulcibera, który wstał nagle od stołu, a tuż za nim udał się Rigel. Jayden zmarszczył lekko brwi, obserwując dwójkę czarodziejów, nie potrafiąc zrozumieć, czy zaszła nagła zmiana w kolejności przemówień, o której nie słyszał?
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
'k6' : 2
- Powiedziałem coś, dziewko - warknął ku Primrose, która nie podniosła się z krzesła; nie słyszał jednak przekazanego dalej rozkazu, rozkojarzony niedawną walką, niewidoczną dla osób postronnych. Uczniów, którzy wymagali nauczenia, poznania wszystkich sekretów, obnażenia jego wiedzy - ich wiedzy - i obdarowania nią, by dalej nieść kaganek oświaty. Zbyt długo poruszał się po zacienionych krużgankach zamku uśpienia, a teraz uzyskał szansę, by głosić i przyćmiewać swą elokwencją.
Wstał z krzesła śmiało, wyprostował się, silny i żywy. Już robił krok do przodu, by ruszyć pomiędzy stolikami, gdy zatrzymał go jakiś mężczyzna, ledwie dziecię, nieświadomy, z kim ma do czynienia. Ogmios zwrócił się w jego stronę, pioronując go paraliżującym wzrokiem. Morderczym, lecz nie to było najdziwniejsze: oczy Mulcibera zdawały się coraz mocniej jaśnieć zielonym światłem, nie tylko tęczówki, ale i źrenice, białka barwione na niezdrowy kolor intensywnego szmaragdu, zaczynającego przebijać się także przez drobne naczynia krwionośne wokół oczu. - Zajęci czymś innym? Głupcze, nie ma nic ważniejszego od wiedzy, którą posiadam - syknął pogardliwie, wymijając Rigela z odrazą wypisaną na twarzy. - Przygotujcie się na prawdziwą lekcję, na wiedzę, która trafi do was boleśnie, rozdzierając kurtynę zaślepienia. To konsylium poprowadzi jedyny godny ku temu mag - ja - wygłosił z powagą i dumą, ruszając pewnie ku podestowi, zamierzając pokonać każdą przeszkodę, która stanie mu na drodze w wygłoszeniu swych prawd. Zielony blask, bijący z oczu Ramseya, zaczął obejmować całe jego ciało lekką aurą, złudną mgiełką, na razie praktycznie niewidoczną.
Ramsey, możesz spróbować wydostać się spod jarzma Ogmiosa.
Słyszał we własnej głowie jego głos, gdy z niego zakpił. Gdyby panował nad swoim ciałem, zacisnąłby szczękę, ale nie był w stanie. Własnymi oczami spojrzał na Primrose, do której się zwrócił Ogma jego ustami i jego głosem. To, na co pracował tyle lat sypało się i nie był w stanie tego powstrzymać. Wstyd był mu obcy, nie czuł go, chociaż jego zachowanie wykraczało poza najśmielsze oczekiwania. Był świadom, że niewielu będzie w stanie go powstrzymać, powziąć jakieś kroki. Był kim był, nie obchodziło go, co mieli myśleć o nim postronni. Dziś posiadał możliwości, które pozwalały mu czynić rzeczy, którym im się nie śniło.
Kiedy wstał i ruszył w kierunku podestu, zatrzymał go Black. To był błąd, ale biedak nie mógł podejrzewać, że przez swoje działanie naraża się legendarnemu bóstwu. Był ciekaw reakcji Ogmiosa, ale nie na tyle, by publicznie narażać życie i zdrowie lorda. Był ciekaw wiedzy tkwiącego w nim pasożyta, żądny jej posiadania, zdobycia — ale wyłącznie dla siebie. Nie chciał, aby przemawiał i dzielił się z nią z postronnymi, nawet jeśli to, czym pragnął uświadomić te zamknięte umysły miałoby go wznieść na wyżyny. Pozostawiając Rigela za sobą, ruszył przed siebie, w kierunku podestu. Ale nie zamierzał mu oddać tego wystąpienia bez walki.
| walczę z opętaniem (odp.magiczna)
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
'k100' : 92
Stolik, przy którym zasiadły Revna z Ritą okazał się być przestrzenią historyków. Edward Burnett Tylor oraz jego dawny podopieczny Elroy Crabbe zajęli miejsca przy obu czarownicach uprzednio witając się z nimi należycie zgodnie z zasadami dobrego wychowania oraz kurtuazji. Ubrani w eleganckie szaty przyglądali się dość krytycznie temu, co działo się na Sali Tronowej. Wąsaty, wiekowy Edward palił fajkę, z której unosił się gęsty dym, jednak zdawał się nie zważać na, to gdy komukolwiek to przeszkadzało. Wymienił parę uwag ze swoim towarzyszem, po czym skierował się ku Ricie. - Proszę wybaczyć, ale zdawało mi się, czy mówiła panienka coś o numerologii? Co takiego ją w niej zafascynowało i kiedy uczyła się w Hogwarcie? - Wydawał się być ową kwestią wyjątkowo zaintrygowany. Szczególnie zasłyszaną nazwą szkockiej szkoły. Pyknął przy okazji z fajki, a chmura dymu poleciała w przestrzeń między nimi. Jeśli Rita oraz Revna czytywały ostatnie wydania Walczącego Maga, mogły rozpoznać w czarodzieju autora najnowszego artykułu.
Tymczasem do stolika trzeciego przyszedł finalnie opłacony przez Ramseya pracownik pałacowy wraz z dodatkowym krzesłem dla Belviny, który wciąż wyglądał na nieco zakłopotanego. Dostawienie piątego krzesła było problematyczne i miało wywołać dyskomfort u wszystkich zasiadających przy okrągłym stole. Połowa wszak była niedostępna z uwagi na możliwość obserwacji mównicy, dlatego dwójka pracowników musiała poprosić Rigela, Primrose, Corneliusa oraz Ramseya, aby wstali na moment. Przearanżowanie siedzisk trwało krótki moment, lecz wywołało zabawne poruszenie wśród okalających stolik trzeci gości. Gdyby Cornelius zdecydował się odwrócić, mógłby dostrzec za swoimi plecami kolejne duchy — tym razem u boku króla Polski znajdował się hrabia George Spencer wraz z małżonką. Dawny Starszy Podsekretarz Ministra Magii — a konkretnie Artemizji Lufkin — kręcił z dezaprobatą głową, gdy Lavinia machała dostojnie wachlarzem. W pewnym momencie zakryła nim twarz i zwróciła się do swojego męża, lecz Sallow nie mógłby ich usłyszeć. Gdy cała piątka usiadła jednak przy stoliku, musieli mierzyć się z niewygodnym i bardzo niezręcznym ściskiem, który wywoływał u nich dyskomfort już do końca sympozjum.
Tuż przed przemówieniem Augustusa Worme do stolika Odetty, Elviry i Calypso przysiadł się wysoki brunet, który w wejściu Sali Tronowej wyminął Aresa. - Drogie panie - uśmiechnął się szarmancko, a młodzieńczy ognik błysnął w ciemnych oczach, gdy przyjrzał się każdej z nich. Odsunął sobie krzesło, zanim ktokolwiek mógł go powstrzymać i zasiadł nonszalancko u boku Calypso, gdzie wcześniej siedział jej brat. - To grzech zostawiać tak piękne damy bez towarzystwa. - Jego słowa posiadały w sobie coś zarówno ironicznego, jak i szczerego. Podczas przemówienia Corneliusa przyłożył dłoń do ust, maskując artystycznie odegrane ziewnięcie znudzenia. - Nie sądziłem, że Ministerstwo Magii musi wyciągać pieniądze od naukowców - zauważył ściszonym głosem, nachylając się delikatnie w kierunku Calypso, jednak szybko też wyprostował się i rozejrzał po zebranych.
Tymczasem na polecenie Primrose jeden z pracowników pałacu udał się po wspomniany przez kobietę trunek, a do Rzecznika Ministra Magii podszedł drugi i wskazał grzecznie krzesło mężczyzny. - Proszę wybaczyć. Część prelekcyjna wkrótce się zacznie. Prosimy o udostępnienie mównicy i zajęcie miejsca.
W międzyczasie na mównicę wszedł Thaddeus Sheridan, który był aktualnie dyrektorem dawnej rezydencji królewskiej i uwaga zebranych skupiła się właśnie na nim. - Drodzy państwo. Otwieramy już mównicę dla naszych gości specjalnych. Pierwsze exposé wygłosi debiutant — lord Rigel Black. Zapraszamy go... Ale... Panie Mulciber - co się dzieje? - Mężczyzna urwał w pół zdania, gdy zobaczył, jak czarodziej rusza w kierunku podwyższenia. Dwóch pracowników Pałacu Zimowego było jednak w pogotowiu, jeśli trzeba by odsunąć próbującego wtargnąć na mównicę niewymownego.
- Przepraszam… - zawołała jeszcze za czarownicą, która roznosiła podarki, ale ta już zdążyła przejść do następnego stolika. Panna Parkinson nie ukryła rozczarowania, odkładając podarunek na stół i nawet nie przyglądając mu się dokładniej. Spoglądała jeszcze po okolicy, ale w tym momencie spoglądała jeszcze na swoje towarzyszki, ciekawa, czy może one wylosowały coś o wiele ciekawszego niż ona. Na słowa Elviry uśmiechnęła się, kiwając głową w jej kierunku.
- Spokojnie, potrzeba by było znacznie więcej aby postawić mnie w niezręcznej sytuacji. Moja rodzina stworzyła jedne z najsłynniejszych wynalazków na całym świecie, dlatego jeżeli ktoś wątpi w moją obecność tutaj, to już jego problem. – Uniosła głowę, pozwalając sobie na spojrzenie jeszcze za czarownicami. Uśmiechnęła się jeszcze na słowa Calypso, starając się wcale nie czerwienić, kiedy tylko ta pochwaliła ją odnośnie wyboru nauczyciela i profesji. Sama zadbała o to, aby jednak nie przeszkadzać w rozmowach na temat uzdrowicielstwa i sztuk plastycznych, ostrożnie się podnosząc natomiast kiedy do jej ust dotarły słowa Corneliusa Sallowa.
Zmarszczyła brwi, musząc przyznać, iż była w tym momencie też zmartwiona. Skoro w tym momencie przedstawiciel Ministerstwa upraszał o pieniądze od naukowców, czyli, jakby nie patrzeć, ludzi którzy w większości złożyli się na datki poza nim. Podniosła się z miejsca, ostrożnie kierując się w stronę sąsiedniego stolika i przystając przy Kornelu, nie zwracając jeszcze uwagi dokładnie na zachowanie Ramsyea ani też na niepokoje malujące się na twarzach towarzyszących osób.
- Panie Sallow, wydaje mi się że taka zbiórka mogłaby się odbyć również w innych okolicznościach. Goście się niepokoją. – Nie chciała uczyć Corneliusa jak powinien wykonywać swój zawód, brońcie wszystkie jednorożce. Wydawało jej się jednak, iż nieciekawym było zasugerowanie, iż Ministerstwo, a tym bardziej jakikolwiek ród szlachecki potrzebował pieniędzy (no może poza Weasleyami, ale o nich się tutaj nie rozmawiało). Wróciła już do swojego stolika, spoglądając się jeszcze z zaniepokojeniem, czemu w sumie na ten moment Ramsey skierował się w stronę mównicy, dopiero wtedy spojrzeniem obdarzając mężczyznę, który usiadł tuż przy nich.
- Tak to niestety bywa na takich wydarzeniach. – Chciała dodać, że osoby czystej krwi nie są aż tak wychowane jak osoby krwi szlachetnej, ale w tym momencie zdała sobie sprawę, że chyba mężczyzna jej się nie przedstawił. – Proszę wybaczyć, chyba nie mieliśmy przyjemności się spotkać.
death, love
And sacrifice
- Zamieniłabym się z tobą, ale trafiło mi się to samo - szepnęła dyskretnie do Odetty, przerzucając niewielkie kartki książeczki.
W przeciwieństwie do kuzynki była dość zadowolona z podarunku; odpowiadał jej po stokroć bardziej od bibelotów, które pewnie upchnęłaby na poddaszu kamienicy w jakimś zakurzonym kufrze. Zastanawiała się, czy powinna spytać o wspaniałe wynalazki, powstałe w jej własnej rodzinie; była sfrustrowana i zawstydzona faktem, że matka nigdy jej o nich nie opowiedziała. Ostatecznie zdecydowała się sprawę przemilczeć i w wolnej chwili dokonać własnego śledztwa.
Obecność Calypso Carrow niejako ją rozproszyła, miała okazję zlustrować kolejną niewiastę-lady od stóp do głów, doszukując się szczegółów widocznego bogactwa, pozycji. Nie zamierzała wzorować się na ich manierze i stylu, do tego stopnia jeszcze nie namieszano jej w głowie, ale wprawiała się w prowadzeniu grzecznych rozmów wolnych od pogardliwych prychnięć, szorstkiego tonu głosu i krótkich, rzeczowych pytań.
- Kariera uzdrowiciela jest fascynująca, choć wydaje mi się, że w innym... charakterze - Uśmiechnęła się kątem ust, gładkim ruchem odgarnęła za ucho zbłąkany kosmyk jasnych włosów. - Często słyszę to pytanie i nigdy nie wiem, na jakie historie mogę pozwolić sobie w towarzystwie. Wiele z nich jest niesmaczna, niektóre objęte ścisłą tajemnicą. Muszą lady wiedzieć, że zajmowałam się leczeniem chorób genetycznych, a więc w głównej mierze szlachtą. Czyni to ze mnie skrupulatnego powiernika sekretów - W przesadnie egzaltowanym geście przycisnęła dłoń do piersi i zaśmiała się cicho, mając nadzieję, że chichot w jej ustach nie brzmi tak sztucznie jak jej się osobiście zdawało.
Jeśli czegoś się nie spodziewała, to tego, że krótkie i nieco mdłe wystąpienie polityczne Corneliusa rozbudzi emocje pozostałych uczestników sympozjum. Błękitne spojrzenie nabrało znamion złowieszczego chłodu, gdy na nogi podniosła się jedna z kobiet. Brzmiała szczerze, ale w mniemaniu Elviry niepotrzebnie rozbudzała szopkę. Z tego samego powodu musnęła palcami dłoń swojej kuzynki, gdy i ona zdecydowała się zabrać głos. Nie był to ruch w najmniejszym stopniu gwałtowny, miał jednak zwrócić uwagę Odetty na Elvirę. Na jej nieznacznie przechyloną głowę, wymowny uśmiech - uśmiech nie sięgający oczu, utkwiony w twarzy lady Parkinson z surowym nakazem, który zdawał się odstawać od ich dotychczasowych, ciepłych dość relacji.
Chwila jednak minęła, po kilku sekundach napięcie opadło. Uśmiech Elviry na powrót stał się życzliwy, nawet wtedy, gdy dosiadł się do nich jakiś nieproszony błazen.
- Mmm, piękne panie są zaszczycone - powiedziała powoli, unosząc kieliszek do ust i odpowiadając na jego wątpliwości ponad szklaną krawędzią: - Ministerstwo nic od nikogo nie wyciąga. Te zbiórki są charytatywne, jeśli ktoś uważa się za zbyt ubogiego, nie musi rzucić na nie ani grosza. A w tak wyjątkowych czasach nikt nie będzie o to winił - Z sarkastyczną figlarnością uniosła brew i upiła łyk apertifu.
Po to, by prawie zakrztusić się, gdy nieopodal podestu ujrzała czarodziejów szykujących się do wyjścia naprzeciw Ramseyowi Mulciberowi. Czy prowadzący sympozjum nie ogłosił występu Blacka? Co też ten człowiek próbował zrobić? Chciał przejąć naukowe sympozjum dla zaznaczenia dominacji? Wygłosić niezapowiedzianą przemowę? Pod stołem kolana Elviry zadrżały, zaparła się obcasami o podłogę, szykując się do wstania. Zrezygnowała w ostatniej chwili, opuszczając głowę i wbijając niewidzące spojrzenie we własną dłoń i starannie pomalowane paznokcie.
Cokolwiek zamierzał, publicznie nie wyjdzie mu naprzeciw, nie miała prawa.
Cokolwiek zamierzał, będzie musiała stanąć za nim murem, bo przed ludźmi i prasą zawsze byli jednością, hierarchią, w której on był dowódcą, a ona żołnierzem.
Od tej chwili zamilkła, zerwała konwersację, obserwując poczynania Mulcibera spod rzęs, uważnie i ostrożnie. Czekając na rozwój zdarzeń.
Niech by to wszystko chuj strzelił.
will you be satisfied?
-Był łamaczem klątw i niepotrzebnie igrał z ogniem. - odpowiedział mu bezbarwnym tonem, tym razem starannie tłumiąc wszelkie emocje i nie wchodząc w szczegóły. Solas zginął od Klątwy Stosu, ale przez to, że całe życie igrał z ogniem - z Jade Sykes. Gdyby nie zbliżał się do tej femme fatale, nadal by żył, przemawiałby dzisiaj na sympozjum, ukradł wszystkim blask. Odkąd brat umarł, Cornelius Sallow czuł do naukowców i nauki nieokreślony żal - żałoba stłumiła w nim ciekawość Krukona, pragnął raczej okiełznać świat do własnych celów, kontrolować to co nieprzewidziane, unikać niebezpieczeństwa.
-Dziękuję, ze pan pyta. - dodał uprzejmie, z nieco sztucznym uśmiechem.
-Niefortunny dobór słów w "Horyzontach Zaklęć" zdawał się sugerować, że mugole mają dostęp do magii. W obecnym klimacie politycznym takie podejrzenia są szkodliwe, nieprawdaż? - wyjaśnił Mulciberowi, gdy ten spytał o jego wrażenia z artykułu w "Horyzontach Zaklęć." W zielonych oczach błysnęły porozumiewawcze iskry - może i zasiedli przy tym stole jako pracownicy Ministerstwa, ale służyli również ideom Czarnego Pana. Ideom, w myśl których mugole powinni stać znacznie niżej od czarodziejów.
Uśmiechnął się promiennie do lorda Blacka, gdy ten zainteresował się jego poradami w kwestii publikacji.
-Z przyjemnością doradzę - myślę, że warto, by opublikował lord swoje badania, zwłaszcza gdy zostaną przedstawione na sympozjum. Proszę do mnie napisać, chętnie zerknę na manuskrypt pod kątem literackim. - zaproponował, w duchu czując ekscytację. Lady Black prosiła go już o podobną radę, ale po problemach na Connaught Square i z uwagi na żałobę jej tempo zdawało się nieco ostygnąć - o ileż bardziej prestiżowe byłoby udzieleni wsparcia jej bratu! Nie zdążył odnieść się do słów o królu Polski - chętnie porozmawia o tym później - bo wolał wciągnąć do rozmowy lady Burke.
-Po sympozjum chętnie wysłucham pomysłów milady. - zaoferował to samo Primrose, ciesząc się, że będzie miał okazję pracować już z trójką obecnych przy tym stole. Dwójka arystokratów oraz panna Blythe - na ich plecach mógłby dojść do porozumienia z redakcją "Horyzontów."
Następnie kilka rzeczy zdarzyło się na raz - do stolika podszedł profesor Vane, Corneliusa zainteresowały pieniądze, a Ramsey'a miód i podium.
Vane obiecywał prawdę na mównicy, a Cornelius jedynie wygiął lekko w górę kąciki ust.
-Czymże jest prawda? - odparł, unosząc brew. Jedyny mądry cytat z pewnej mogolskiej księgi, o której słyszał - i która z niezrozumiałych przyczyn potępiła ich autora.
A potem odezwała się Jade - chmura burzowa, cierń w sercu, iskra rozpalająca Klątwę Stosu. Spiorunował ją wzrokiem, gdy wypowiedziała jego nazwisko - nazwisko Solasa, niegdyś własne. Et tu, Brute contra me? Sallowowie dbali przede wszystkim o siebie, o rodzinę - gdyby nadal była panią Sallow, oczekiwałby od niej spójnego frontu i wsparcia nawet najbardziej kontrowersyjnych pomysłów rodziny. Gdyby nadal była panią Sallow, nie zrobiłby jednak tej sceny - bo na podium przemawiałby Solas, a on wspierałby swojego brata, nawet pomimo niezrozumienia jego fascynacji runami.
-Pani Sykes, doceniam wiarę w potęgę nauki - ale mając oczy utkwione zbyt daleko na horyzoncie, można przegapić pożar rozgrywający się tuż obok. Odkrycia naukowe potrzebują czasu i stabilności, a rebelia grozi temu wszystkiemu, a jej ofiarami są młode, zdolne umysły ze Shropshire. - odparował, a w lodowatym głosie wybrzmiała nieokreślona emocja, może i nie byłaś winna, ale spłonął przez ciebie, ciebie, ciebie. Wszyscy inni wezmą pewnie te słowa za polityczną metaforę, ale Cornelius piorunował spojrzeniem kuzynkę, doskonale wiedząc, kogo mają w tym momencie na myśli. Solas dźwięczał w jego słowach, tańczył w jej spojrzeniu - jego wspomnienie zawisło z bólem pomiędzy nimi, rozrywane na strzępy przez bliskich, którzy lepiej wiedzieli, jak wolałby być pamiętany.
Mógłby powiedzieć coś jeszcze, ale ostatnia resztka sumienia go powstrzymała. Brat faktycznie by tego nie chciał. Wziął głęboki oddech i spojrzał lodowato na profesora Vane.
-Oczywiście. Życzę zatem profesorowi, by nauka - i rozdysponowanie datków - pozostały w zgodzie z realnymi i pilnymi potrzebami społeczeństwa. - odpowiedział, a następnie z powrotem zajął swoje miejsce - piorunując wzrokiem pracownika (nie praw mi kazań o dobrym wychowaniu, plebejuszu) i wychwytując zamęt wśród zgromadzonych.
Z niedowierzaniem spojrzał na Mulcibera, który w podobny sposób odnosił się do lady Burke i nazwał głupcem Rigela. Przez chwilę korciło go, by milczeć, ale ostatecznie ciekawość zwyciężyła.
-Sympozjum poprowadzone przez pana byłoby nieskończenie bardziej interesujące od czczych pomysłów organizatora. - mruknął do Mulcibera, zachęcając go do objęcia podium. Ściszonym głosem, by nie usłyszał tego obmawiany właśnie Vane, ani lady Burke. Ramsey podniósł się z krzesła, a Cornelius odprowadził go uważnym wzrokiem.
Niech świat płonie.
zaginam lekko czasoprzestrzeń by odpowiedzieć Ramseyowi zanim go opętało
rzucam na spostrzegawczość - czy widzę zieloną poświatę?
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
'k100' : 62
-Szanowny panie Mulciber, zaraz zostanie podany pana miód. - Zwróciła się do niego spokojnym i chłodnym tonem. -Proszę wrócić na swoje miejsce, pozwolić wypowiedzieć się innym, a potem olśni nas pan swoją wiedzą i wyprowadzi wszystkich z błędów w jakich tkwimy. - Z tego co zrozumiała ze słów mężczyzny, chciał aby każdy obecny na sali go słuchał i został onieśmielony tym co ma do powiedzenia. -Będzie pan istnym zwieńczeniem tego wieczoru. Gwiazdą. - Nie wiedziała czy wtrącanie się i ingerencja w taki sposób nie pogorszy całej sytuacji. Nie mogła jednak pozostawić Rigela samego z tym kłopotem, z którym ewidentnie chciał się uporać. Nie chciała też aby sympozjum zostało zniszczone przez, prawdopodobnie, opętanego Mulcibera. Wyskok Sallowa został przytłumiony całkowicie tym co się działo przy ich stoliku. Nie zmieniało to jednak faktu, że była trochę zażenowana zachowaniem czarodzieja, który wykorzystywał nawet taki wieczór do gier politycznych i nie był w tym nawet subtelny. Był ordynarny i pomimo tego, że ród Burke należał do tych co mówią niewiele, a jak już powiedzą to zwykle otwarcie, aż nazbyt, tak Sallow wykazał się całkowitym brakiem taktu. Na jego szczęście, nie on był tutaj największym problemem. Rozejrzała się czy obsługa już niesie miód dla Ramseya, a następnie zerknęła czy ktoś inny stara się jakoś go powstrzymać przed wejściem na mównicę i zrobienia jeszcze większego zamieszania, które właśnie powstało.
Wyłapała przelotem spojrzenie Elviry oraz Odetty, a wzrok jej mówił wyraźnie, że nie jest jej w smak ta cała sytuacja.
'cause I won't
Nie zdążył dopić do końca apertifu, a stolik już zapełnił się po ostatnie miejsce, umożliwiając kelnerom zgrabne lawirowanie między gośćmi z filiżankami herbaty. Swoją przyjął z cichym westchnieniem ulgi, dyskretnie odstawiając niedopity alkohol na tacę jednego z przechodzących mężczyzn. To nie tak, że Elric nie lubił popić sobie, gdy był na to czas, ale podczas sympozjum nawet tak słaby napitek wydawał mu się nie na miejscu; przynajmniej w jego własnych ustach, miał wszak zamiar dokładnie zapamiętać każde jedno przemówienie.
Nie umknęło jego uwadze, że brat Jade zakropił własną herbatę z piersiówki oczywistej zawartości. Nie zdobył się jednak na żadne słowo przygany, tylko uśmiechnął pod nosem i spojrzał na Jade z nieskrywanym rozbawieniem, spodziewając się tego, że też nie będzie kryła się z pragnieniem. Jego dawnej koleżanki również trzymał się pogodny nastrój, tak przynajmniej wnioskował po jej geście - równie zuchwałym co jego własny. Lekko potarł czoło i poprawił kosmyk włosów, łobuzersko odrzucając go na bok.
- Tak myślisz? A byłem przekonany, że podziwiała twoją kreację - odgryzł się na komentarz kobiety, zastanawiając się, w którym dokładnie momencie atmosfera przy ich stoliku zmieniła się ze wzniosłej w tak swobodną i... rodzinną. - Mogę później ją o to spytać, jeżeli chcesz? Pewnie dostrzegła twój skrywany potencjał damy dworu - wniósł do Jade toast filiżanką herbaty, a potem zamilkł, żeby wysłuchać wstępu do sympozjum.
Podziękowania i ogłoszenia zawsze były najmniej interesującą częścią spotkania, ale z szacunku do niedawno wydanej pozycji Jaydena wysłuchał wszystkiego z uwagą, lekko odchylając się na krześle i nonszalancko opierając ramię o oparcie. Czy zdawał sobie sprawę, że kawalerskim urokiem może przyciągać wzrok panien? Pewnie tak, miał przecież w duszy tę niewielką cząstkę męskiej arogancji, ale dziś nie był zainteresowany flirtem.
Odbierając upominek od czarownicy w zamian za niewielki datek na rzecz badaczy, zbladł nieco i zmarszczył brwi, widząc na stronie tytułowej słowo "przyszłość" zapisane ozdobnym pismem. Sama zawartość była jednak ciekawa, czuł się zadowolony, gdy chował drobiazg do wewnętrznej kieszeni marynarki. Nastrój charytatywnego gestu zepsuła niepotrzebna wypowiedź jednego z gości - pracownika Ministerstwa, jak sądził. Pogardzał takimi wcinkami politycznymi podczas apolitycznego wydarzenia, przede wszystkim jednak rzucił ostrzegawcze spojrzenie Jade, jakby instynkt podpowiedział mu, co kobieta ma zamiar zrobić za chwilę. Przymknął oczy i westchnął, gdy Sykes wstała z miejsca; pozornie nieświadomym ruchem oparł dłoń na kieszeni, w której trzymał różdżkę, na wypadek, gdyby musiał w czymkolwiek ją wspomóc. Liczył jednak na rozsądek Jade i Sallowa oraz na strażników porządku sympozjum - którzy zdawali się jednak zainteresowani innym mężczyzną, nazbyt chętnym, by wygłosić przemówienie.
- Nie musiałaś - powiedział cicho do Jade, gdy wróciła na swoje miejsce, a po chwili zawahania dodał: - Ale cieszę się, że to zrobiłaś. - To nie był czas ani miejsce na to, by rozmawiać o tym, co sądził na temat słów, które padły.
Liczył na to, że wystąpienia rozpoczną się wkrótce.
frighten me
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
Zająłem miejsce między wujem a siostrą, nawet w najmniejszym stopniu nie dziwiąc się przepychance, na którą pozwoliła sobie z Lovegoodem; bez zawahania spełniłem jej nieme życzenie, dolewając odrobinę miodu również i do drugiej z filiżanek. Nie zraziłem się przy tym spojrzeniem magizoologa. To przecież za mało, o wiele za mało, by procenty mogły skutecznie uderzyć nam do głów. Nie przywykłem do wciskania się w eleganckie, krępujące ruchy szaty wyjściowe, ani też do dłuższego przesiadywania w jednym miejscu; skoro jednak musieliśmy już zająć miejsca, pozwoliłem sobie na korzystanie z alkoholowego znieczulacza i swobodną wędrówkę wzrokiem – od jednego stolika do drugiego, od zaczerwienionego, wąsatego jegomościa do epatującej pewnością siebie, przystrojonej w długą kiecę czarownicy. Kim byli ci wszyscy ludzie? Czy przywiodło ich tutaj niekłamane zainteresowanie nauką, tematem książki Jaydena, czy może raczej nuda? – Loczki pierwsza klasa – zgodziłem się przyciszonym głosem, rozsiadając wygodniej na krześle, wznosząc do ust parującą herbatę; może zapytam o to później kuzyna, on pewnie znał imiona i nazwiska wszystkich, którzy przewinęli się tego dnia przez Pałac. No, albo prawie wszystkich, wyniosła zjawa wyglądała na ważną, toteż zakładałem, że ją akurat mógł rozpoznać. Powstrzymałem się przed drążeniem tematu, by nie przeszkadzać pozostałym – głównie wujkowi Ethanowi – w słuchaniu wstępu do prelekcji. To była dla niego wielka chwila.
A później wszystko się skomplikowało. Nie chciałem zabierać głosu, bo nie wiedziałem, jak mogłoby się to skończyć, raczej niezbyt dobrze, żaden był ze mnie erudyta, nie przebierałem w słowach – i nawet jeśli Jade postanowiła się wtrącić, miałem pewność, że zrobi to na tyle sprytnie i taktownie, by nie zasłużyć na gromy i nie ściągnąć na głowę kłopotów, z którymi nie bylibyśmy sobie w stanie poradzić. Dlatego uśmiechałem się, szeroko i promiennie, wciąż nonszalancko rozparty na swym krześle, wlepiając wzrok w sylwetkę dumnego urzędasa; w dłoni trzymałem już odebrane od czarownicy okulary, choć nie miałem pojęcia, co było w nich wyjątkowego. Nieważne; Jarvis będzie zachwycony, że nie wrócę z pustymi rękoma. Później, gdy zabrał głos, spojrzałem w kierunku Jaydena; z pewnością był wniebowzięty, tylko czekał, aż rzecznik Ministerstwa wykaże się nie tylko ignorancją, ale i tupetem. – Jesteś pewna, że dalej chcesz z nim rozmawiać? – Uniosłem wyżej brwi, gdy siostra już spoczęła na swym miejscu, jak na moje dalej wzburzona i zniesmaczona tą wstawką Sallowa.
Wtedy jednak oderwałem od niej wzrok, zwracając uwagę na kierowane do Mulcibera – tego samego, którego Jade nazwała dziwakiem – słowa. Z jakiej racji pchał się na mównicę? Kolejny, który chciał się wtrącać, wymądrzać na temat polityki, zachęcać do wsparcia wdów czy sierot? Westchnąłem krótko, boleśnie. Na gacie Merlina, może jednak powinienem dolać sobie – nam – więcej miodu, żeby jakoś przetrzymać tę błazenadę.
Drowning peaceful through your hands
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
Idąc w ślad za gestem Elrica uniosłam swoją filiżankę, wznosząc niewerbalny toast i jednocześnie wymownie przenosząc spojrzenie na szatę brata, w miejsce, gdzie trzymał piersiówkę. Odprowadzając wzrokiem smutny, porzucony przez Lovegooda, pełen kieliszek, nie przypuszczałam, by się skusił, a jednocześnie nie chciałam, aby poczuł się pominięty. Byłam niemal pewna, że Everett nie odmówiłby poczęstunku. Herbata z miodem pitnym przyjemnie rozgrzała, rozluźniając napięte mięśnie. Daleko było mi do upojenia, mogłam więc rozkoszować się doprawionym napojem i pozytywnymi skutkami spożycia niewielkiej ilości alkoholu - jak na Sykesa.
- O, masz to samo - Zauważyłam, porównując wylosowany podarunek z okularami, które trafiły w ręce Everetta. Odruchowo wsunęłam je na nos, rozglądając się energicznie po sali niczym drapieżny ptak, strojąc przy tym nadzwyczaj poważne, teatralne miny, jakbym co najmniej została tajnym członkiem wiedźmiej straży. Wydawało się, że bawię się świetnie, nie przejmując szczególnie tym, czy ktoś zwraca uwagę na moje zachowanie. - Jestem zawiedziona. Myślałam, że po ich założeniu zyskam jakąś supermoc. Zobaczę aurę, albo będę mogła patrzeć przez szaty… - Na te słowa odwróciłam się w kierunku Elrica, na dłuższą chwilę zamierając w bezruchu, jakbym n a p r a w d ę zobaczyła coś więcej, po czym zsunęłam okulary na końcówkę nosa. - A wy? Macie coś ciekawego? - Zwróciłam się do swoich towarzyszy, licząc się jednak z tym, że czas luźnych rozmów miał za chwilę dobiec końca.
Bańka pozytywnej atmosfery prysnęła wraz z zabraniem przez Sallowa głosu. Dostrzegłam gest Jaydena, który odczytałam jako rezygnację i poczucie sprawienia zawodu. Nie miałam wątpliwości, że świetnie poradziłby sobie i beze mnie, nie mogłam jednak przemilczeć zachowania Corneliusa. On i ja mieliśmy za sobą wspólną, ponad dziesięcioletnią historię - i czasami trudno było mi uwierzyć, że nosił w sobie tę samą krew i te same pieśni, co mój zmarły mąż.
Czas zatrzymał się dla mnie, kiedy spoglądaliśmy na siebie, tocząc niemy pojedynek. Lustrowałam jego źrenice, jakbym chciała przewiercić go wzrokiem na wylot - w zasadzie mniej więcej takie były moje intencje. Jego starannie dobrana gra słów była odpowiedzią, która celowała bezpośrednio we mnie - w imię zasady oko za oko, ząb za ząb. Nie przepuścił okazji, by przypomnieć mi o śmierci Solasa, mimo, iż doskonale wiedział, że nie byłam jej winna.
Więcej - pomimo tego, że czuł to, co wówczas poczułam ja.
Odnajdywał satysfakcję w dręczeniu mojej psychiki?
Na ułamek sekundy ściągnęłam gniewnie brwi, po czym wsunęłam na twarz maskę uśmiechu, kiwając mu lekko głową i bez słowa wracając na krzesło. Emocje nadal miały nade mną kontrolę, duma kusiła jednak tym, by nie dać mu satysfakcji - nie pozwolić dalej się prowokować. Bo tego chciał. Wywlec moje najciemniejsze strony, odwrócić uwagę od własnef farsy. Nie dałam sie oszukać. Ci, którzy zajmowali ze mną wspólny stolik, po chwili, gdy już usiadłam, mogli z łatwością dojrzeć grę pozorów. Krew w moich żyłach wrzała, a zażenowanie ustąpiło miejsca złości. Sallow szarpnął za najdelikatniejsze struny - bo doskonale znał moje najwrażliwsze punkty. Nerwy drgały w niespokojnej kakofonii, próbując porwać mnie do miejsc, w których nie chciałam teraz być.
Siegnęłam filiżanki, pieszcząc przełyk alkoholem. Palił przyjemnie, ale niewystarczająco głęboko.
- Musiałam. - Odparłam mocnym, nieco wzburzonym głosem, choć to nie Lovegood był powodem tego nabuzowania. Nie przypuszczałam, bu ktokolwiek poza Everettem i samym Corneliusem rozumiał moje motywy. Musiałam, bo rany, które zadali mi Sallowowie były zbyt głębokie, bym po tylu latach przestała nosić je w sercu. Musiałam, bo wiedziałam, że w moich słowach usłyszy Solasa, który nigdy nie pozwoliłby na to, by podczas jego prelekcji przekładano politykę nad naukę. Musiałam, bo mimo całej tej złości chciałam wierzyć, że gdzieś tam pod palisadą wyrachowania drzemał w nim sentyment do zmarłego brata, który zawsze był jego kotwicą i latarnią.
Moją również.
- Teraz tym bardziej mam na to ochotę. - Wycedziłam, jakbym jednocześnie mówiła i wetknąć mu różdżkę w oko, tylko dlatego, że gdybym wetknęła mu ją w dupsko, brzydziłabym się jej później używać; istniała również szansa, że kij wyhodowany przez Sallowa zajmował tak dużo miejsca, że nic więcej już by się nie zmieściło. Byłam niemal pewna, że zrozumiał przekaz. Przechyliłam głowę, by po krótkiej wymianie spojrzeń z bratem sięgnąć wzrokiem dalej, w kierunku Corneliusa. Dostrzegłam wtedy poruszenie pod sceną, uwagę kierując na Mulcibera. Ruszył z taką pewnością w kierunku mównicy, jakby zamierzał zabrać głos - on kolejny? Widziałam jak drogę zastąpił mu jeden z pracowników, najwyraźniej próbując go powstrzymać. Zmrużyłam oczy, wnikliwie przyglądając się temu osobliwemu starciu. Wieczór w istocie był pełen rozrywek, a moja wrodzona ciekawość skłaniała mnie do wyławiania detali, które umykały innym. - Mówiłam, że dziwak. - Skomentowałam cicho Everettowi, kiedy ten również wygiął szyję w kierunku podestu.
spostrzegawczość II, jestem ciekawska i przglądam się samemu Mulciberowi oraz temu, co robi
'k100' : 100
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Shropshire