Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Shropshire
Pałac zimowy
Dostrzegł sylwetkę Jaydena od razu, a jego uśmiech rozpromienił się nader znacznie, jakby doczekał się czegoś, co złożył już na karb niepowodzenia. Wtulił się w syna, klepiąc go z otuchą po plecach, co najmniej tak, jakby ten miał przed sobą jedynie kolejne małe wyzwanie, któremu podoła z łatwością, jak zawsze. – Mama? Och, posłała mnie przodem, sama wstąpiła po dziadków, chyba nie sądziłeś, że mogliby to pominąć? – zaśmiał się krótko, jakby przypominając sobie całą wewnątrzrodzinną kłótnię o tym kto pójdzie na sympozjum, jednak stary dziadek Vane był na tyle nieugięty, że mimo własnych zmartwień miał zamiar dziś przybyć, siejąc niejaki postrach w psychice Ethana, który wiedział, że będzie musiał odeskortować własnego ojca do domu zanim ten rozpocznie uzewnętrznianie się na temat poglądów z niewłaściwymi ludźmi, nie bacząc na słowa. Zupełnie inne pokolenia i inne sposoby rozwiązywania konfliktów miały się tu dziś spotkać i najlepiej dla Jaydena byłoby, gdyby każdy z nich siedział grzecznie cicho przez całe sympozjum, a uzdrowiciel musiał to jakoś zorganizować, najpewniej sadzając własną żoną obok ojca, który ją wielbił ponad wszystko. Chyba jakoś przetrwają dzisiejszą rozłąkę, prawda? – Powodzenia, synu – otulił słowa w ciełpo, którego używał jedynie w stosunku do najbliższej rodziny i posłał je w przestrzeń. Nie widział nawet możliwości, że ten wieczór skończy się inaczej, niżeli sukcesem.
- Lepiej zajmijmy stolik – zawyrokował w stronę Everetta i Jade, a w tej samej chwili otworzyły się przed nimi wielkie, mahoniowe drzwi, ukazując im docelową na dzisiejszy wieczór salę. Idealnie, w samą porę, pomyślał, krocząc bez zawahania w stronę Sali. Obserwował zdobienia taczające pomieszczenie, uśmiechając się z zadowoleniem na widok, który raczył jego oczy niemałym zachwytem. Wszystko wydawało się być idealne, starannie dobrane dla oka, przyciągające nawet dla tych, którzy nie cenili sztuki na co dzień. Rozejrzał się wprzód, dostrzegając mównicę, gdzie zapewne będzie przemawiać jego syn, pozostało już jedynie wybrać stolik, choć ludzie kręcili się na tyle gęsto, by mu to utrudnić. Przedarł się pomiędzy wkraczającym do Sali tłumem i dostrzegł momentalnie kilka wolnych miejsc przy jednym z samotnie siedzących mężczyzn. Zaraz mało gustownie pomachał do rodzeństwa Sykes i zwrócił się do siedzącego przy stole Elrica – Dzień dobry, Ethan, Vane – przedstawił się wpierw z lekkim, niemal niezauważalnym skinieniem głowy w dozie szacunku. – Tłumy tu dzisiaj, mam nadzieję, że możemy się dosiąść? – spytał uprzejmie, choć już od razu zaczął zajmować miejsce koło mężczyzny, co zrobić, Ethan nie był zbyt subtelny w kontakcie z obcymi, jak to na uzdrowiciela przystało, nadrabiał za to urokiem osobistym i postawą godną nader pewnego siebie człowieka.
stolik 5, numer 2
Niewiele robiąc sobie z tego, co wypada, a co nie, odmachałem wujkowi Ethanowi, kierując się wprost w jego stronę – najwidoczniej udało mu się odnaleźć odpowiednio dobre miejsca. – Everett Sykes – powiedziałem, gdy okazało się, że przy stoliku zasiada ten sam czarodziej, który powstrzymał się przed uraczeniem Jaydena kopniakiem na szczęście. Szkoda, nie pogardziłbym takim widokiem.
| stolik 5, numer 3 + Jade na numer 4
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
- Bliskie osoby, powiadasz. O kim dokładnie mowa? Widziałam program, czyżby chodziło o lorda Blacka? - Elvira spojrzała na obrazy z lekkim westchnieniem, udając, że podziwia kunszt malarza, a w rzeczywistości kątem oka przypatrując się gromadzącym się gościom. Łagodny dreszcz przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa, gdy w masie twarzy spostrzegła charakterystyczne rysy Ramseya Mulcibera. Odwróciła się do niego plecami wystarczająco szybko, aby nie musieć krzyżować wzroku z jego chłodnymi oczami. - Mam nadzieję, że sympozjum zaowocuje interesującymi ideami do omówienia. Sama chętnie wygłosiłabym wykład, obawiam się jednak, że rodzaj... nauki, który praktykuję nie nadawałby się na to konkretne spotkanie - skwitowała cicho, gdy na wielkich dwuskrzydłowych drzwiach pojawił się plan wraz z tytułem tegorocznego sympozjum. - Piękna zima i jeszcze piękniejszy zamek, nie sądzisz?
Wraz z Odettą weszły do sali tronowej ramię w ramię, zadzierając głowy, aby przyjrzeć się freskom. Elvira miała wrażenie, że zadawane przez nią pytania są nienaturalne, jej język zbyt sztywny i pozbawiony lekkości, z którą inne damy na tego typu wydarzeniach wymieniały się komentarzami. Nigdy nie była przesadnie towarzyska, co w czasach jej lat nastoletnich stanowiło przyczynek wielu nieprzychylnych, złośliwych komentarzy ze strony koleżanek. Nie potrafiła odnaleźć się w takich warunkach, ale osiągała powoli dojrzałość wystarczającą do tego, by nie zareagować złością na własną niedoskonałość. Mogła nauczyć się etykiety galowej, mogła osiągnąć perfekcję i w tym, tak jak osiągnęła ją w wielu innych dziedzinach.
Pozwoliła kuzynce wybrać miejsca, w duchu wyrażając zadowolenie z faktu, że wybrała jeden z bliższych stolików. Po prawdzie Elvirę mniej niż goście i potrawy interesowały przygotowane prelekcje. Upiła niewielki łyk apertifu i postawiła kieliszek dość daleko od własnych dłoni, powstrzymując ochotę oparcia łokci na stole. Miast tego skrzyżowała nogi w eleganckim tonie, mimowolnie kopiując posturę Odetty. W swojej pięknej spódnicy, z upięciem i makijażem prezentowała się zapewne dość porządnie, by ujść za damę.
- Mówisz? - posłała kuzynce ostrożne spojrzenie, niepewna, czy ta naprawdę chciała wciągnąć ją teraz w rozmowy na temat mody. Cóż, jeśli dzięki temu nie będzie później gadać w trakcie wykładów... - Który dekolt twoim zdaniem wykracza poza standardy? - zapytała z cieniem uśmieszku, dyskretnie przyglądając się kobietom przy stoliku za plecami Odetty. Można byłoby uwierzyć, że jest tego szczerze ciekawa.
Stolik 2 miejsce 2
[bylobrzydkobedzieladnie]
will you be satisfied?
Skinęła im głową, uśmiechając się łagodnie.
- Lordzie Black, lady Burke, panie Sallow.- podjęła najpierw, by w trzecim przypadku nacisnąć nieco na fałszywie uprzejmą nutę, której Cornelius powinien się domyślić. Po ich ostatnim spotkaniu i tym jak mężczyzna uniósł się dumą, nie potrafiła inaczej odnosić się do niego.- panie Mulciber.- kącik jej ust uniósł się odrobinę wyraźniej, bardziej szczerze. Tylko raz zwróciła się do niego w podobny sposób, kolejnym pozostawiając przesadną formę per Pan dla innych.- Dołączysz? – spytała miękko, ale nie naciskała, pozostawiając mu wybór. W końcu ich znajomość była mocno powierzchowna, jednak miała wrażenie, że na ten moment był idealnym towarzystwem.
stolik 1, miejsce 1
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Belvina Blythe dnia 15.11.21 2:06, w całości zmieniany 2 razy
W nocy
Bez nikogo
— Rigelu — powitał go bezpośrednio, jako przełożony, skinając mu głową oszczędnie, lecz tak, by nie okazać braku szacunku, który przecież żywił do jego krewnych. Ród Black był rodziną, która pielęgnowała tradycję i najważniejsze dla czarodziejskiego świata wartości. Opowiedziała się po jedynej słusznej stronie, po stronie Czarnego Pana. Miał nadzieję, że młody lord aspirował do zostania następcą Alpharda. — Cieszę się, że znalazłeś swoją inspirację. Wierzę, że rozwiałeś wątpliwości, które Ttobą targały i odpowiednio ukierunkowałeś siły. Ministerstwo potrzebuje wciąż otwartych umysłów, badaczy, który będą mogli zgłębiać dręczące nas nieustannie zagadnienia i problemy. — Upił łyk lekkiego alkoholu, od razu dostrzegając zbliżającą się sylwetkę Corneliusa Sallowa, któremu także skinął głową na powitanie. — Zachwycające — przyznał kłamliwie bez mrugnięcia okiem. Nigdy nie dostrzegał sensu w zachwycaniu się otaczającą przyrodą, a jednak wyznanie czarodzieja skłoniło do podjęcia tematu. — Szczególnie ujęło mnie Wenlock Edge, choć nie bawiłam tam zbyt długo. Legenda mówi, że da się tam usłyszeć jęki Fineasa Rowle'a. Nie miałem szansy potwierdzić tych historii, a szkoda — dodał z rozbawieniem. Wątpił, by Sallow czy ktokolwiek inny zdawał sobie sprawę z jego pochodzenia, nigdy nie trzymał zbyt głębokiej komitywy z rodziną matki. Na pytanie o książkę, skinął głową. — Owszem. Interesujące dzieło – przyznał, nie mówiąc jednak więcej. Z zaciekawieniem zerknął na Corneliusa, jakby oczekiwał, że sam odpowie. Kiedy jednak zwrócił uwagę na demony uśmiechnął się powoli, wilczo. Ogma był w nim silny, był potężny. Czynił go potężnym.
— W rzeczy samej — dodał enigmatycznie, zachowując swoje myśli wyłącznie dla siebie. Kobiecy głos poznał od razu, błyskawicznie kojarząc go z wyjątkowym talizmanem, chociaż za nic nie mógł sobie przypomnieć, gdzie go stracił. — Lady Burke — powitał ją, kłaniając się grzecznie z czarującym uśmiechem. — Jak moglibyśmy odmówić takiemu towarzystwu — odparł, łapiąc szybko spojrzenie czarownicy i lekko skinął głową. — Z żalem muszę stwierdzić, że zbyt rzadko miewam do czynienia z kobietami o takim umyśle, jestem ciekaw twojej opinii, lady, na temat dzisiejszych wykładów. Proszę — gestem dłoni zachęcił kobietę do prowadzenia w stronę wybranego stolika, kiedy punktualnie, drzwi sali tronowej otwarły się, aby wpuścić wszystkich gości.
Wokół było wiele znajomych twarzy, ale obecności Belviny się nie spodziewał. Kącik ust drgnął mu, kiedy spojrzał w jej stronę, witając się uprzejmym ruchem głowy. Wyglądała oszałamiająco — spojrzenie przemknęło po jej twarzy, na kilka wyraźnych sekund zatrzymując się na jej wargach. Była dobrą uzdrowicielką, zawdzięczał jej powrót do zdrowia po przedsylwestrowych perypetiach z sojusznikami zdrajców w Dziurawym Kotle, ale przy tym wyjątkowo atrakcyjną kobietą.
— Panno Blythe. A może ty zechcesz do nas dołączyć. Właśnie wspomniałem o tym, jak niewiele jest kobiet, z którymi można podjąć dyskurs w trakcie takich wydarzeń.— Mało było inteligentnych kobiet, — tę uwagę pozostawił już dla siebie — a on lubił otaczać się takimi. Nim jeszcze wkroczyli do sali tronowej, zaczepił pracownika pałacowego i zwrócił się do niego z prośbą o dostawienie jeszcze jednego krzesła dla damy, która powinna zasiąść koniecznie w ich towarzystwie, a następnie ruszył za lady Burke, której odsunął krzesło nim usiadła, w końcu zajmując własne tuż obok.
| rzucam na opętanie, bo zapomniałam... i przekazuje pracownikowi 10 pm za fatygę
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
'k100' : 1
Co prawda, ostatnio myśli Corneliusa zajmowała głównie widziana na spotkaniu Rycerzy panna Dolohov - jej roziskrzone oczy, gdy legilmpntował przy niej mugola. Szeroki uśmiech karminowych warg, sposób w jaki powoli sączyła wino, głęboki akcent, zgrabne nogi. Nie był jednak przekonany, czy powinien zalecać się do panny z zagranicy, w dodatku jawnie uczestniczącej w wojnie. Kobiety powinny w końcu siedzieć w domu i pięknie wyglądać - w innym wypadku kończą jak Deirdre i stają się nieznośne.
-Mój brat twierdził kiedyś, że go słyszał. - odpowiedział odruchowo Mulciberowi, gdy zaczęli rozmawiać o Wenlock Edge. Zamrugał, zły na siebie za to, że rozproszył się myślami o pięknych kobietach. Nie chciał wspominać dziś Solasa. Lepiej wykorzystać rozmowę politycznie. -Liczę, że wojna zbliży do siebie Shropshire i sąsiadujące hrabstwa. - zauważył, sygnalizując, że - pomimo wychowania na ziemiach Averych - jego lojalność leży w Londynie, że pragnie silnej i scentralizowanej Anglii. Waśń Rowlów i Averych, ciągnąca się od wieków, zdawała się mniej istotna niż nowy, wspaniały świat.
-Tak, niektóre wnioski są zaiste interesujące. Szczególnie dobór cytatów w "Horyzontach Zaklęć." - przytaknął Ramsey'owi, ale w głosie zabrzmiała zimna, metaliczna nuta.
"Żeby tego było mało - szokujące okazało się krótkotrwałe, niekontrolowane objawienie się magii w niemagicznej części eksperymentu! Napromieniowanie homoiomeriami zaprezentowało się na tyle skutecznie, iż pozwoliło na wykazanie cech związanych typowo z naszą codziennością! Po jakimś czasie ów stan wygasł, lecz to wystarczyło, by otworzyć kolejną rzeszę pytań tyczących się pierwotności czarodziejów, ekskluzywności magii oraz granic między naszym światem a światem wyzbytym z czarów." - studiował ten cytat tyle razy, zastanawiając się nad dziennikarskimi przeinaczeniami, że aż napisał do Vane'a z prośbą o wyjaśnienia. Te okazały się mało satysfakcjonujące i Sallow niecierpliwie oczekiwał pytań od publiczności. Musiał tylko z kimś się naradzić, by nie wyjść na ignoranta - dobrze będzie siąść przy jednym stole z naukowcami.
-Lady Burke. Będę zaszczycony. - odparł promiennie, gdy zaproponowała im udanie się do jednego stolika. Mimochodem dotknął pięknej przypinki przy klapie marynarki i spojrzał na Primrose porozumiewawczo. Talizman doskonale spełniał swoją rolę.
-Panno Blythe. Zapraszamy, przy okazji omówimy szczegóły naszej współpracy. Panna Belvina jest na tyle uprzejma i zaznajomiona z magią leczniczą, że wypowie się dla mojego nowego artykułu o fizycznej wyższości czarodziejów nad innymi... - nie dokończył zdania, nie chcąc nazywać mugoli ludźmi. Jeśli mieli pozbyć się ich z Anglii, to lepiej pomyśleć nad zgrabnym synonimem.
Udał się do stolika, puszczając panie przodem. Przy okazji rozejrzał się po sali, obserwując resztę przybyłych. Nieco zbyt sztywno skinął głową Elvirze, a potem zatrzymał spojrzenie na Jade. Już wymiana spojrzeń w korytarzu była mniej niż przyjemna, ale teraz wzrok Sallowa złagodniał. Przechylił lekko głowę, zerkając w stronę mosiężnych drzwi. Powinna znać ten gest - w podobny sposób zapraszał ją na stronę po rodzinnych zbiegowiskach, pod lodowatym spojrzeniem ojca i w ogniu ciętych uwag matki. Wtedy jeszcze pani matka miała cięty język, wtedy jeszcze nie opuścił jej rozum. Oszalała przez Jade, przynajmniej tak najpierw myślał. Legilimencja rozjaśniła potem parę spraw.
Musimy porozmawiać. Po wszystkim. - chciał zakomunikować szwagierce. Listy były ryzykowne, nie mógł przepuścić takiej okazji. Miał do omówienia pewną palącą kwestię, a mimo wszystko pozostawali rodziną. Solas by tego chciał.
Odsunął dla siebie krzesło i odruchowo obejrzał się na Mulcibera, chcąc zająć miejsce u jego boku. Możliwe, że w trakcie sympozjum będzie miał kilka pytań - a głupio szeptać je do szlachcica albo do kobiet.
Zajmuję miejsce 3 przy stoliku #3 i zapraszam Ramsey'a by usiadł obok, na 4
rzucam na spostrzegawczość - patrzę na zgromadzonych, a na końcu na Mulcibera
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
'k100' : 79
- Rito, co za niespodziewane spotkanie. Czy to nie ekscytujące wydarzenie? - przywitała ją, uśmiechając się szczerze. Była jej deską ratunku w środowisku, w którym sama się nie odnajdowała; czy zdawała sobie z tego sprawę? - Która prelekcja interesuje cię najbardziej? - zapytała, upiwszy drobny łyk trunku, który rozgrzał nieco jej wnętrze. Wtem drzwi do kolejnej sali zostały otwarte, a zebrani zaczęli wchodzić do środka i zajmować miejsca przy stołach - i one ruszyły ich śladem. - Usiądziesz ze mną czy jesteś z kimś umówiona? - Revna spojrzała na Ritę z cieniem nadziei pobłyskującej w oczach, a gdy ciemnowłosa przystała na jej propozycję, pozwoliła jej wybrać dogodne miejsce i usiadła na miejscu obok, by rozejrzeć się uważnym spojrzeniem po wszystkim i wszystkich dookoła.
siadamy przy stoliku #4, Revna na miejscu nr 1 i Rita Runcorn na miejscu nr 2
- Czy myślisz drogi bracie, że lady Travers przybędzie? - Wydawało jej się, że spotkanie przyszłej żony brata w takim miejscu będzie dla niej ulgą. W zasadzie to wczorajszego dnia były walentynki, a jej nie było wiadomo, czy Ares spędził je właśnie z przyszłą żoną, czy może znów trzeba wymyślić zwinną wymówkę przed panem ojcem, by nie wysłuchiwać komentarzy.
Calypso zawsze gotowa była bronić brata, chociaż jako kobieta nie miała teoretycznie zbyt wiele powiedzenia. Oczywiście nie chodziło o to, że nie mogła się zupełnie wyrażać no i w dodatku, jako córka pozostawała pupilką ojca, ale nigdy nie chciała tego nadwyrężać.
Dostrzegła w tłumie byłą narzeczoną Aresa, Primrose i jeśli była ku temu sposobność, uśmiechnęła się do niej. Miała nadzieję, że nie było między nimi złej krwi. Zwłaszcza że w ostatnim czasie była na ich zamku w celu wykonania portretu dla córki lorda Xaviera.
Prześlizgując się wzrokiem po zgromadzonych, dostrzegła lady Parkinson i odpowiedziała zadowolonym gestem na jej powitanie.
Wtedy właśnie ruszyli do zajęcia stolików. Mijając w przejściu Lady Odettę, Calypso nie mogła się powstrzymać przed uśmiechem — ta drobna lady miała w sobie takie naturalne ciepło, że wzbudzała same przyjemne odczucia.
- Mówiłam ci Aresie, że pomagałam ostatnio lady Parkinson w lekcji malarstwa? To wyjątkowo zdolna uczennica. - Powiedziała cicho do brata, gdy zajmowali miejsce przy stoliku.
Dwa wolne miejsca, które wybrali, znajdowały się akurat przy stoliku wspomnianej Lady.
- Dobry wieczór lady Parkinson. Pani Multon. - Uśmiechnęła się Calypso, odsuwając jedno z krzeseł. - Wspaniałe kreacje muszę przyznać. - Obie kobiety prezentowały się bardzo szykownie. To nic, że przyszły tutaj w celach naukowych — można być przecież i mądrą i piękną, czego byli wszyscy idealnym przykładem.
Zajmujemy z Aresem miejsce 3 (Calypso) i 4 (Ares) przy stoliku nr 2
should never crave the rose
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
Black kątem oka dostrzegł Odtettę, która również pojawiła się na sympozjum. Odpowiedział ciepłym uśmiechem na jej uśmiech. Może uda im się porozmawiać podczas przerwy? Może nawet po jego wystąpieniu, gdyż z wielką chęcią posłuchałby, co ona, jako alchemiczka, sądzi o temacie, który zostanie przez niego poruszony.
Usłyszawszy za sobą kroki, odwrócił się i dostrzegł, Corneliusa Sallow, który raczył dołączyć do ich małego grona.
-Dzień dobry, Panie Sallow. To przyjemna okolica i bardzo żałuję, że bywam tu dość rzadko. - upił łyk napoju ze swojego kieliszka. - Może poleciłby mi Pan miejsca, jakie jeszcze warto tu zobaczyć?
Ostatnio prawie w ogóle nie ruszał się z Londynu, skupiając się na badaniach w Szkocji, którą zdążył nawet polubić, jak i Irlandię. Na północy było spokojniej, z dala od działań wojennych, w końcu wymiana ognia tuż nad głową nie jest czymś, co pomaga się skupić.
-Pana brat był naukowcem? - Rigel wiedział, że Wenlock Edge przyciągało wielu badaczy z racji swojej niezwykłej flory oraz cennych minerałów, ukrytych w głębi ziemi.
-Nie mogę się już doczekać, kiedy będzie można zadać profesorowi więcej pytań. - szczególnie że tematy ich badań w pewnym stopniu były dość bliskie.
Rigel powoli przeniósł wzrok na gobelin, przede wszystkim wpatrując się w hipnotyczne płomienie. Lubił ogień, podobała mu się jego żarłoczność, siła. Oraz to, że jeden nieostrożny ruch i mała iskierka mogła zmienić się w ogniste piekło, niszczące wszystko na swojej drodze.
-Jeśli ma się w tym konkretny cel… to chyba warto... - powiedział cicho. Nie zdążył jednak dokończyć swojej myśli, gdyż usłyszał głos swojej przyjaciółki.
-Albo można i tak. Dobrze cię widzieć, Primrose. - uśmiechnął się do niej ciepło. - Dlaczego nie zdecydowałaś się również dziś wystąpić?
Kiedy drzwi do Sali Tronowej w końcu się otworzyły, uznał, że dołączy do Primrose. Obecnośc lady Burke zawsze działała na niego kojąco. Dopiero po chwili zauważył, że i Odetta dała mu wyraźny znak, aby dostał się do niej. W tłumie dostrzegł także Elvirę. Chyba już zawsze będą na siebie wpadać podczas imprez towarzyskich.
|Stolik 3, miejsce 2
Czy gdybym podjęła próbę uratowania go, byłby tu dzisiaj ze mną, czy może nie byłoby już nas oboje?
- Oprócz Jaydena i ciebie, bystrzaku. Brakuje tylko Macmillana, prawda? - Swoimi nieoczywistymi komplementami wspinałam się na wyżyny sarkazmu, nie pozostawiając na bracie suchej nitki. Humor wyostrzał mi się zwykle w miarę pogłębienia upojenia alkoholowego, a ja ledwie co zmoczyłam usta. - Doceniam, ale to chyba ten typ osobowości, na którym nie warto strzępić języka. - Wzruszyłam ramionami, dając mu do zrozumienia, że zdołałam się uodpornić na słowa Urquart. - Lepiej od razu wyczarować łopatę. - Dodałam konspiracyjnie po chwili namysłu, a uśmiech nie schodził z mojej twarzy. Podążyłam wzrokiem za braterską dłonią, kiedy ten poklepał się po piersi, domyślając się, co próbował przekazać. - Ciężko teraz dostać cokolwiek, lepiej oszczędzać zapasy. Zamierzam bawić się na koszt dzisiejszych mecenasów. - A także zachować względnie trzeźwy umysł na czas wykładów - ominęło mnie kilka lat sympozjów, zdecydowanie chciałam nadrobić nagromadzone zaległości.
I przy okazji nie rozkleić się, myśląc o tym, że równie dobrze mógłby to być wieczór Solasa.
- Jeśli odfrunie, to poślemy za nim Jocundę. - Mrugnęłam porozumiewawczo do wuja, którego ukrywane wzruszenie wydało mi się ujmujące; siostra była chyba najsłynniejszą lotniczką obecnych czasów. Swoim toastem musiałam nieświadomie przyciągnąć Jaydena, który zmaterializował się przed nami, kiedy tylko wznieśliśmy kieliszki ku górze. Ciepło powitałam kuzyna, dziękując za komplement, i choć sam również prezentował się wytwornie, wiedziałam, że dzisiejszego wieczoru najistotniejsze miały być jego słowa, na które wszyscy czekaliśmy.
- Domyślam się, że jesteś dziś rozchwytywany. - Przyznałam ze zrozumieniem, chcąc uświadomić Jaydena, że nie musiał się przed nami tłumaczyć. Mogliśmy się domyślić, że równie szybko jak się pojawił, tak szybko zostanie nam odebrany; już po chwili podszedł do nas Lovegood, którego uprzejme, choć krótkie powitanie sprawiło, że zgromiłam go nieco podejrzliwym spojrzeniem drapieżnego ptaka, z którego chyba nic sobie nie zrobił. W ostatnich latach nie utrzymywaliśmy zbyt bliskich stosunków, ale pamiętałam jeszcze czasy, kiedy potrafiliśmy powiedzieć sobie coś więcej niż tylko dzień dobry. Były Krukon szybko się ulotnił, a kiedy otworzono drzwi sali tronowej, życzyłam Jaydenowi powodzenia i jednym haustem opróżniłam zawartość swojego kieliszka, sięgając po kolejny - nie miałam zamiaru siedzieć o suchym gardle. Rozglądając się w poszukiwaniu wolnego stolika moje spojrzenie zupełnie przypadkiem - ponownie - skrzyżowało się ze spojrzeniem Sallowa, jakby jakaś niewidzialna siła pchała nas ku sobie. Odruchowo zmrużyłam powieki, zastanawiając się, czy szwagier celowo szukał ze mną kontaktu wzrokowego, czy tylko mi się wydawało. Kiedy jednak wykonał znajomy gest, w lot złapałam, co miał na myśli. Nie odpowiedziałam w żaden sposób, przez chwilę jeszcze mierząc go badawczym spojrzeniem, po czym odwróciłam głowę. Nie byłam jeszcze pewna, czy chcę z nim rozmawiać, ale zasiana ciekawość miała nie dać mi już spokoju do końca wieczoru.
- Sallow chyba czegoś ode mnie chce. Wysyła niepokojące sygnały. Albo po prostu jest zacofany. - przyznałam się bratu, ubarwiając tę niewerbalną komunikację na swój sposób, zanim jeszcze ruszyliśmy w stronę wuja Ethana, który najwyraźniej znalazł wolny stolik. Przypadek chciał, że wybrał akurat ten, przy którym siedział już Lovegood - tym razem nie zamierzałam już odpuścić mężczyźnie.
- Elric - przywołałam na język jego imię z wyraźnie zaczepną nutą. - Za to chłodne powitanie w holu należą ci się bęcki, ale skoro już ubrałam sukienkę, to przynajmniej zachowam pozory dobrego wychowania. - Zrugałam przyjaźnie dawnego znajomego, uważnie lustrując jego męską twarz. W niczym nie przypominał chłopca, który zapisał się w mojej pamięci - może poza wiecznie niewyspanym wzrokiem. - To już będzie dobre kilka lat, prawda? - Pamiętałam, że po raz ostatni widziałam się z nim, kiedy jeszcze żył mój mąż. - To mój wuj oraz brat. - Wyjaśniłam, kiedy panowie wymienili już uprzejmości. - Powinniśmy zarezerwować jeszcze kilka krzeseł, prawda? Dla cioci, dziadków Jaydena... kogoś pominęłam? - Zwróciłam się do Vane’a, nie chcąc, by ktokolwiek poczuł się pominięty.
stolik 5, miejsce 4
- Pradziadkowie też mówili, że się pojawią - odpowiedział ojcu, wiedząc, że zarówno Ronan z Lovellą, jak i Jayden z Katrioną nie mieli tego przegapić. Oba pokolenia wciąż były silne, ale na pewno pomoc w dotarciu do Pałacu Zimowego była im potrzebna. Wojenny czas nie pomagał w komunikacji... Zaraz też Jareth dał wyraz swojej ekscytacji, gdy jego ręka nieco mocniej uderzyła w ramię profesora, jednak ten jedynie odwzajemnił szczery uśmiech. Pojawienia się Elrica nie zaskoczyło go, ale zdecydowanie jego nieobecność na liście wykładowców już tak. - Powinieneś być tam ze mną. Ale dziękuję. Mam nadzieję, że będzie warto - dodał, patrząc już po wszystkich, gdy zarówno ojciec, kuzyn, kuzynka jak i przyjaciel życzyli mu powodzenia. Nie zamierzał ich zatrzymywać, samemu udając się w głąb Sali Tronowej, wzrokiem szukając kogoś jeszcze. Ciekawiło go, co też przygotował młody prelegent, którego nazwisko oczywiście znał — ze szkolnych murów raczej dość słabo, lecz szlacheckie pochodzenie było nowością wśród pionierów naukowych. Zanim profesor odszukał samego arystokratę, dostrzegł imiona okalające ten sam stolik, przy którym czarodziej zajmował miejsce. I sądząc po towarzystwie, zdecydowanie było to interesujące zgromadzenie. Vane udał się tam jednak bez większych obiekcji. Przemowa otwierająca sympozjum jeszcze się nie zaczęła, dlatego zamierzał wykorzystać krótkie okno możliwości i poznać pierwszego z wykładowców.
- Dobry wieczór. Lady Burke. Panie Mulciber. Panie Sallow - przywitał się z zebranymi przy trzecim stoliku, przesuwając spojrzeniem po znanych, jak i nieznanych sobie twarzach, by skinąć im głową na powitanie. Znał Rigela, znał Corneliusa — oczywistym więc było, domniemanie kto pozostał z rozpiski. Sallow wydawał się dużo młodszy w bezpośredniej interakcji, jednak Jayden nie zamierzał w żaden sposób go bagatelizować. Pamiętał słowa listu. Jak i własną odpowiedź. Nie zatrzymywał się jednak na trójce gości zbyt długo — jego obecność nie była dyktowana poprzez ich prezencję. Po oddaniu należytego szacunku profesor zwrócił się do najmłodszego z mężczyzn, pozwalając, by usta wykrzywiły się w szczerym uśmiechu. - Lordzie Black, wyczekuję z niecierpliwością pańskiego wykładu. Jak zawsze z uwagą śledzę poczynania młodych badaczy, którzy mogą wnieść odświeżenie do naszych zakurzonych umysłów. Życzę powodzenia - dodał na koniec, a skłoniwszy się po raz ostatni zebranym, skierował ku własnemu miejscu. Po drodze jednak natrafił na Belvinę, której obecność nieco go zaskoczyła. A nie powinna. Przecież doskonale zdawał sobie sprawę z jej przywiązania do podobnych wydarzeń. Na jednym z nich przyszło im się spotkać... To po prostu wrażenia ostatnich spotkań sprawiły, że nie czuł się już tak swobodnie w jej towarzystwie jak niegdyś. - Panno Blythe - wyrwało się spomiędzy jego warg, gdy w końcu zwalczył suchość w gardle. Powinien dać jej odejść i przejść dalej. Zawahał się jednak i jeszcze zanim się rozeszli, zabrał głos ponownie. - Będę mógł z tobą później porozmawiać? - Niekoniecznie po sympozjum. Niekoniecznie tej samej nocy, bo przecież takowy czas był niezwykle ograniczony.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Goście powoli zajmowali miejsca przy stolikach — jedni z większym zaintrygowaniem śledząc wnętrze Sali Tronowej, inni pochłonięci przez własne rozmowy. Badacze mieszali się z nieznanymi sobie postaciami nowo przybyłych, dostrzegając, iż dzisiejsze wydarzenie ściągnęło więcej hobbystów naukowych aniżeli kiedykolwiek wcześniej. Niektórzy z niezrozumieniem kręcili głowami, jednak większość zdawała się być miło zaskoczona takim obrotem sytuacji. Gdy tylko obecni zasiadali na swoich miejscach, na każdym ze stolików pojawiały się malutkie notesy, przy których wyczarowano także pióra, dzięki którym chętni mogli zapisywać swoje uwagi, spostrzeżenia oraz zapytania do wykładów. Po pomieszczeniu chodzili również pracownicy Pałacu Zimowego, pilnując porządku, a także rozdając ciepłą herbatę z domieszką miodu, po której można było poczuć przyjemne natchnienie i otwarcie umysłów — tym razem nie podawano alkoholu, by nie stępić zmysłów. Te musiały być gotowe na przyjmowanie nadchodzących wiadomości. Jeden z pracowników — ten, któremu Ramsey przekazał pieniądze — spojrzał z zawahaniem na czarodzieja. - Będzie państwu ciasno. A przed nami długa noc - powiedział ostrożnie, zerkając wymownie w stronę niektórych z prelegentów. Spełnił jednak prośbę czarodzieja i zniknął, by zająć się powierzoną sprawą.
Tymczasem Odetta wraz z Elvirą zdecydowały się na zajęcie miejsc przy stoliku najbliżej mównicy. Przechodząc koło grupki uczonych, mogły usłyszeć ciche słowa padające z ust jedynej kobiety w gronie. - Od kiedy arystokracja zaczęła się interesować nauką? - Ta sama kobieta pociągnęła spojrzeniem za mijającym ją Elriciem i najwidoczniej zamierzała z nim porozmawiać, jednak widok Jade szybko ją odstraszył. Gdyby Jade zdecydowała się rozejrzeć, z łatwością mogłaby rozpoznać w kobiecie Vanessę Urquart, którą dostrzegła wcześniej przed wejściem do Sali Tronowej.
Po odejściu profesora Vane'a od stolika numer trzy jego miejsce zajął Augustus Worme. Sporych rozmiarów czarodziej o wiecznie uśmiechniętej, lecz wyjątkowo wiekowej twarzy był właścicielem wydawnictwa Książnica Obskurus, które odpowiedzialne było za wydanie O pochodzeniu magii. A co za tym szło również za sympozjum promujące naukową pozycję. - Lordzie Black, ciekawe uczesanie! Chyba nie leciał tu lord na miotle? - zaśmiał się wesoło, jednak nawet nie czekał na odpowiedź. - Czekam na lordowskie wystąpienie z zapartym tchem! - powiedział podekscytowany, po czym ukłonił się i odszedł zaaferowany w kierunku mównicy. W międzyczasie Cornelius — dzięki swej spostrzegawczości — mógł dostrzec wiele ciekawych osobowości wśród zebranych. Prócz oczywiście znanych sobie postaci zauważył przy jednym ze stolików tuż za nim ducha, w którego postaci mógł rozpoznać Stanisława Augusta Poniatowskiego. Sylwetka króla Polski, była mu znana ze swej kariery politycznej oraz historycznego śladu, jaki pozostawił, jednak Cornelius mógł sobie przypomnieć, iż — czytając jego życiorys — władca był wielkim mecenasem nauki, sztuki i literatury. Patrząc dalej u boku profesora Vane'a dostrzegł Williama Rowana Hamiltona, królewskiego astronoma Irlandii, a kawałek za nimi również Elroya Crabbe w towarzystwie Edwarda Burnetta Tylora — obaj historycy byli znani szczególnie z artykułów pisanych do Walczącego Maga.
Rozproszenie ucichło w momencie, gdy Augustus Worme stanął za mównicą i zabrał głos, uprzednio odchrząkując delikatnie. Niewerbalny Sonorus pozwolił, aby usłyszał go każdy ze zgromadzonych. - W imieniu wydawnictwa Książnica Obskurus mam zaszczyt powitać państwa na naszym sympozjum! Gościem szczególnym jest postać profesora Vane'a, dzięki któremu jesteśmy tu wszyscy i który doskonale zdaje sobie sprawę z wagi naukowego myślenia w naszym życiu - urwał na moment, by złapać oddech. - Myślenie naukowe dąży do tego, aby jak najbardziej usunąć z procesu naukowego subiektywizm, zastępując go szeroko rozumianym obiektywizmem. Poznanie naukowe wynika z myślenia analitycznego, takiego, które w szerszym – globalnym – ujęciu nie straci swojej aktualności i będzie uznawane zarówno przez naszych rodowitych naukowców, jak i tych z każdego zakątka świata za sensowne. Nowe teorie winny być klarowne, rozwijające tudzież obalające stare. Takie dodawanie myśli naukowych służy uszczegółowieniu wiedzy, rozpatrzeniu jej w możliwie jak największej ilości aspektów i choć trudno tu mówić o dedukcyjnym procesie, to ku temu – a więc ku pełnej prawdziwości – dąży myślenie naukowe. Tego właśnie jesteśmy świadkami, to zamierzamy promować i dlatego zachęcam wszystkich do poszerzenia swojej wiedzy. Zanim jeszcze przejdziemy do części wykładowej, zachęcam do wspierania naszych młodych talentów — nie wszyscy mają pieniądze, aby przeprowadzić badania, dlatego właśnie naszym obowiązkiem jest umożliwienie im tego. Dziękuję i życzę miłego wieczoru! - Augustus zakończył swoją przemowę, ukłoniwszy się w stronę profesora Vane'a i dając równocześnie znak, aby kilka czarownic w prostych, eleganckich szatach zaczęło przechodzić między stolikami. Zbierały one datki od chętnych oraz w zamian oferowały małe upominki. Spóźnialscy mieli ostatnią okazję dołączyć, zanim drzwi do Sali Tronowej miały zostać zamknięte.
Aby wylosować upominek, należy rzucić kością k6 i zinterpretować ją według legendy:
k1: Czarownica ofiarowuje Ci szklaną kulę. Gdy się jej przyjrzysz, dostrzeżesz we wnętrzu rozsiane gwiazdy — postaci z biegłością astronomii na min. I poziomie rozpoznają Gwiazdozbiór Smoka. Po potrząśnięciu kulą gwiazdy zmienią się w prawdziwego smoka, który — po opadnięciu wstrząśniętego śniegu — znów osiądzie na szklanym nieboskłonie i na powrót zmieni się w gwiazdozbiór.
k2: Czarownica ofiarowuje Ci kompas. Po jego otwarciu zamiast tarczy z kierunkami świata dostrzegasz dokładną, miniaturową kopię Księżyca w jego aktualnej fazie.
k3: Czarownica ofiarowuje Ci naszyjnik z małą klepsydrą. Gdy przyjrzysz się uważnie, dostrzeżesz, że zamiast piasku w jej wnętrzu przesypuje się nocne niebo usiane gwiazdami.
k4: Czarownica ofiarowuje Ci książeczkę rozmiaru kieszonkowego. W jej wnętrzu znajdziesz rozpisaną oś czasu dalekiej przyszłości — możliwe, najważniejsze, przyszłe wydarzenia mające wydarzyć się we Wszechświecie.
k5: Czarownica ofiarowuje Ci okulary. Po ich ubraniu pod gołym, nocnym niebem będziesz w stanie dostrzec gwiazdozbiory w ruchomej postaci — np. Wielki Wóz zmieni się na Twoich oczach w niedźwiedzicę, Pegaz stanie się skrzydlatym koniem pędzącym po nieboskłonie, Wilk uniesie łeb, by zawyć do księżyca.
k6: Czarownica ofiarowuje Ci pierścień, który zamiast kamienia szlachetnego posiada gorejącą miniaturę Słońca. Niewielka gwiazda nie parzy, gdy spróbujesz jej dotknąć, lecz bije od niej przyjemne, kojące ciepło.
Postaciom, które nie dotarły, nie można zajmować miejsc, do których pierwszeństwo posiadają obecni. Zamknięcie drzwi Sali Tronowej odbędzie się 18 listopada o 14:00. Możecie pisać więcej niż 1 post na kolejkę. Do wydarzenia wciąż można dołączać po uprzednim poinformowaniu organizatora. W razie pytań zapraszam na PW do profesora.
Byłam tu na polecenie Corneliusa Sallowa, przyznam szczerze, że nigdy nie miałam drygu do nauki. Znacznie bardziej zależało mi na słuchaniu. Wiedziałam jednak, a przynajmniej podejrzewałam, że będzie ciekawie. Nawet jeśli nic bym z tego nie zrozumiała, nawet jeśli to dla mnie zbyt trudne, to Augustus od wielu miesięcy skrupulatnie nauczał mnie numerologii. Potrzebowałam jedynie podstaw, ale w miarę upływu czasu zaczynałam mieć wrażenie, że jest to dziedzina nie tylko ciekawa, ale i inspirująca. Nie potrafiłam jednak dopuścić do siebie myśli, że mogłabym być zainteresowaną nią z jakiegokolwiek powodu. W głębi duszy zresztą podejrzewałam, że nie chodziło nigdy o mnie, tylko że w jakiś sposób chciałam przypodobać się Rookwoodowi, który przecież nic dla mnie nie znaczył, co udowodniło ostatnie spotkanie. Kogo ja próbuję oszukać?
Kiwnęłam głową panu Sallowowi, a potem Ramseyowi, którego dostrzegłam w tłumie. Było tu kilka osób, które spotkałam w Wywernie, ale i wiele nowych twarzy. Polityk chciał upewnić się, że treści tu przedstawiane będą stosowne z doktrynami Malfoya, ja miałam upewnić się, co mówi tłum. Nie spodziewałam się, by w czasie prelekcji ktokolwiek rozmawiał, ale być może potem.
— Revna — uśmiechnęłam się do znajomej, którą przecież spotkałam nie tak dawno, która pomogła w temacie molo. — Sama nie wiem... Tyle tego. Ostatnio więcej czytam o numerologii... Jest ciekawsza niż mówili nam w Hogwarcie — przecież nie mogłam jej przyznać się, w jakim tu jestem celu i że ma on niewiele wspólnego z nauką. Byłam ubrana dość elegancko, pasowałam do tego grona, chyba... Na pewno o wiele bardziej niż na sabacie.
Swoje kroki, gdy tylko otworzyły się drzwi, skierowałam do stolika z Revną. Nie byłam pewna czego się tu spodziewać, ale usiadłam możliwie jak najbliżej tego stolika, do którego dosiadali się inni ludzie. Miałam tylko słuchać, to potrafiłam najlepiej. — Będziesz tu przemawiać, czy przyszłaś się uczyć? Aż dziw, że wyszłaś z lasu — tą kąsającą uwagę puściłam tylko do jej ucha, ale bez złośliwości. Właściwie lubiłam tę kobietę, była ciekawa, choć zupełnie inna niż ja. Nie odnajdywałam się do końca pomiędzy drzewami, wolałam wysokie kamienice, bruki na ulicach i kanały. Ale przeżyłyśmy razem wspaniałą przygodę. W imię Czarnego Pana.
Zamilkłam gdy na scenę wszedł człowiek, który rozpoczynał całą tę ceremonię. Przywitał gości, wliczając to i stawiając na piedestale profesora Vana. Słyszałam o nim i o jego pracy, chociaż przyznaję, że na pewno Cassandra byłaby nią znacznie bardziej zainteresowana. Cieszyłam się, że siedzę niedaleko, chociaż wydawał mi się być samotnikiem. Przez sekundę pomyślałam nawet, że mogłybyśmy się do niego dosiąść. Który dżentelmen odmówiłby towarzystwa kobiet? Ale ostatecznie nie zaproponowałam tego, nie znałam do końca etykiety spotkania i wolałam się nie wychylać, aby pozostać niezauważoną na swój sposób. Na razie podziwiałam, obserwowałam i chłonęłam szum szali, bijąc brawo wtedy kiedy powinnam i milcząc wtedy kiedy powinnam. Widziałam, że pomiędzy stolikami chodzą czarownice, zbierały datki. Powinnam coś dać? Eh. Pewnie tak. Potem zamierzałam poprosić Sallowa o wyrównanie tego datku do wypłaty, ale na razie zupełnie go nie znałam. Przekazałam więc parę monet.
przepraszam za spóźnienie! przekazuję czarownicy 10PM i losuję prezent
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Shropshire