Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Gloucestershire
Trzęsawisko
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Trzęsawisko
Trzęsawisko to pozornie urokliwe, lecz niezwykle niebezpieczne miejsce na spacery. Wysokie, kilkusetletnie drzewa wiecznie osnute są lekką mgłą, a unosząca się w powietrzu wilgoć szybko moczy włosy i zwilża skórę, a także ubrania. W oddali słychać cichą melodię — mawiają, że to kobiecy śpiew, który ściąga naiwnych mężczyzn w głąb bagien. Nigdy jednak nie udowodniono tej teorii, żaden ze śmiałków nie wrócił, by opowiedzieć, czy spotkał jakąkolwiek samotną i potrzebującą pomocy kobietę. W rzeczywistości to bagnowyje wciągają zapuszczające się w te strony ofiary na moczary, gdzie w wodzie i błocie pożerają biedaków.
W pierwszym poście należy rzucić kością k3.
1 - Twoja wycieczka odbywa się bez zakłóceń.
2 - Piękny śpiew wciąga cię w głąb trzęsawiska — idziesz za głosem jak urzeczony, pod wpływem niezwykłego czaru*. Po drodze wpadasz do bagna. Działanie uroku zanika, ale woda wciąga cię coraz głębiej. Ktoś musi ci niezwłocznie pomóc — ST wyjścia z błota wynosi 70, a fizycznego wyciągnięcia przez twojego towarzysza 50, do rzutu należy doliczyć punkty sprawności przemnożone przez 2. Jeśli ci się nie uda, tracisz 100 punktów żywotności, przez kolejny tydzień będziesz wymiotował mułem, ale przeżyjesz! Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
3 - Piękny śpiew wciąga cię w głąb trzęsawiska — idziesz za głosem jak urzeczony, pod wpływem niezwykłego czaru* i już po kilkunastu krokach spotykasz przed sobą przedziwne stworzenie, ale urok nie pozwala ci zawrócić. Psopodobne stworzenie, niewielki, włochaty potwór z oddali przypominający niewyrośniętego wilkołaka stanął ci na drodze. Niestety, jedyną możliwością uporania się z nim będzie podjęcie walki. PŻ stwora wynosi 100 punktów. Jeśli nie uda ci się go pokonać w 5 postach (jeśli walczycie we dwójkę, trójkę itd. każdy ma 5 postów do rozegrania) stwór przystąpi do ostatecznego ataku, zadając ci (lub każdemu z was) obrażenia w wielkości 200 pkt, a później ucieknie, porzucając was na pastwę losu.
* Czarodzieje posiadający biegłość odporności magicznej mogą rzucić kością, próbując oprzeć się działaniu magii. ST wynosi 60. Oklumenci są na niego odporni.
Lokacja zawiera kości.W pierwszym poście należy rzucić kością k3.
1 - Twoja wycieczka odbywa się bez zakłóceń.
2 - Piękny śpiew wciąga cię w głąb trzęsawiska — idziesz za głosem jak urzeczony, pod wpływem niezwykłego czaru*. Po drodze wpadasz do bagna. Działanie uroku zanika, ale woda wciąga cię coraz głębiej. Ktoś musi ci niezwłocznie pomóc — ST wyjścia z błota wynosi 70, a fizycznego wyciągnięcia przez twojego towarzysza 50, do rzutu należy doliczyć punkty sprawności przemnożone przez 2. Jeśli ci się nie uda, tracisz 100 punktów żywotności, przez kolejny tydzień będziesz wymiotował mułem, ale przeżyjesz! Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
3 - Piękny śpiew wciąga cię w głąb trzęsawiska — idziesz za głosem jak urzeczony, pod wpływem niezwykłego czaru* i już po kilkunastu krokach spotykasz przed sobą przedziwne stworzenie, ale urok nie pozwala ci zawrócić. Psopodobne stworzenie, niewielki, włochaty potwór z oddali przypominający niewyrośniętego wilkołaka stanął ci na drodze. Niestety, jedyną możliwością uporania się z nim będzie podjęcie walki. PŻ stwora wynosi 100 punktów. Jeśli nie uda ci się go pokonać w 5 postach (jeśli walczycie we dwójkę, trójkę itd. każdy ma 5 postów do rozegrania) stwór przystąpi do ostatecznego ataku, zadając ci (lub każdemu z was) obrażenia w wielkości 200 pkt, a później ucieknie, porzucając was na pastwę losu.
* Czarodzieje posiadający biegłość odporności magicznej mogą rzucić kością, próbując oprzeć się działaniu magii. ST wynosi 60. Oklumenci są na niego odporni.
Panna Grey zmarszczyła brwi, słysząc odpowiedź pani Flume. Sentymentalna wycieczka? Czy Blanche mieszkała kiedyś w okolicy? A może miała tu rodzinę? Właściwie to było całkiem możliwe. W końcu Gwen, chcąc nie chcąc, nie znała jej zbyt dobrze. Ich relacja była raczej czysto zawodowa. Ot, malarka kiedyś stworzyła portret tej pięknej, ciemnowłosej pianistki. Dogadały się na tyle, aby móc spędzać ze sobą czas w miarę przyjemnie, jednak rudowłosa artystka nie czuła między nimi jakiejś szczególnej więzi. Blanche mogła być ciekawym towarzystwem do teatru bądź też na zakupy, jednak nie wyobrażała sobie, aby zostały bliskimi przyjaciółkami. Jakby dzieliło je zbyt wiele. Każda z nich żyła w swoim własnym świecie i każdy z nich był zupełnie inny. Wręcz nie do pogodzenia.
– Znasz… HEP... to miejsce? – spytała, wiedziona ciekawością. Mimo wszystko, Blanche wcale nie wyglądała na osobę, która czuje się w tym lesie szczególnie pewnie. Jakoś tak… nie pasowała do trzęsawiska. Było zbyt tajemnicze, zbyt… naturalne? Pani Flume to kobieta, którą Gwen widziała w centrum Londynu. Może w parku, może gdzieś na przedmieściach, jeśli tam poniosłyby ją nogi. Albo kochankowie. Ale nie w środku tak gęstego, mrocznego lasu.
Pokiwała głową.
– HEP… zawsze uważam – powiedziała, nie mijając się z resztą z prawdą: – ...tylko HEP… ta czkawka… mnie tu przeniosła, to nie z mojej HEP… winy – mówiła, próbując się wytłumaczyć przed kobietą.
Tym razem wzruszyła ramionami, nie do końca wiedząc, co powinna Blanche powiedzieć. Na pewno nie mogła zbyt dużo, prawda? Mimo wszystko.
– Właściwie to… HEP… nie jest HEP… źle. Jak na… HEP… wojnę mam dość dużo HEP… zleceń – mówiła, kiwając głową i próbując bezskutecznie walczyć z czkawką. To naprawdę było całkiem irytujące!
Wzięła głęboki oddech, przymykając oczy i starając się zapanować nad tym nieprzyjemnym odruchem.
– A ty… Blanche.. jak się… HEP!
Niespodziewanie do uszu Blanche mógł dotrzeć trzask, a Gwen rozpłynęła się w powietrzu.
| zt
– Znasz… HEP... to miejsce? – spytała, wiedziona ciekawością. Mimo wszystko, Blanche wcale nie wyglądała na osobę, która czuje się w tym lesie szczególnie pewnie. Jakoś tak… nie pasowała do trzęsawiska. Było zbyt tajemnicze, zbyt… naturalne? Pani Flume to kobieta, którą Gwen widziała w centrum Londynu. Może w parku, może gdzieś na przedmieściach, jeśli tam poniosłyby ją nogi. Albo kochankowie. Ale nie w środku tak gęstego, mrocznego lasu.
Pokiwała głową.
– HEP… zawsze uważam – powiedziała, nie mijając się z resztą z prawdą: – ...tylko HEP… ta czkawka… mnie tu przeniosła, to nie z mojej HEP… winy – mówiła, próbując się wytłumaczyć przed kobietą.
Tym razem wzruszyła ramionami, nie do końca wiedząc, co powinna Blanche powiedzieć. Na pewno nie mogła zbyt dużo, prawda? Mimo wszystko.
– Właściwie to… HEP… nie jest HEP… źle. Jak na… HEP… wojnę mam dość dużo HEP… zleceń – mówiła, kiwając głową i próbując bezskutecznie walczyć z czkawką. To naprawdę było całkiem irytujące!
Wzięła głęboki oddech, przymykając oczy i starając się zapanować nad tym nieprzyjemnym odruchem.
– A ty… Blanche.. jak się… HEP!
Niespodziewanie do uszu Blanche mógł dotrzeć trzask, a Gwen rozpłynęła się w powietrzu.
| zt
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
| 19 maja
Mimo drugiej połowy maja, dzień był stosunkowo chłodny i wilgotny. Frances jednak nie chciała rezygnować z wyprawy, którą zaplanowali już kilka dni temu. Dudley proponował jej spędzenie wspólnych chwil w jakimś lokalu na Pokątnej, jednak panna Burroughs potrafiła być uparta, jeśli tego chciała. Sheridan więc koniec końców przystał na całą wycieczkę, nie chcąc, by dziewczyna samotnie pałętała się po lesie. Jej umiejętności w dziedzinie magii pojedynkowej były w końcu nieszczególnie duże.
To ona prowadziła, nie on. Dudley szedł pół kroku za dziewczyną, rozglądając się uważnie wokół.
– Frances, jesteś pewna, że dobrze idziemy? – dopytywał się. – Te zioła tylko tu gdzieś rosną, tak? O, zobacz, stokrotki tam rosną i jagody! One ci się nie przydadzą? – dopytywał, mając nadzieję, że alchemiczka przestanie go ciągnąć jeszcze dalej w głąb.
Nie do końca podobało mu się mgliste powietrze w tej okolicy. Naprawę coraz bardziej obawiał się, że się zgubią. O ile mógł przecież Frances obronić przed niedźwiedziem albo oszalałym mugolakiem, o tyle nie byłby raczej w stanie wyprowadzić jej z lasu, jeśli nie wiedziałby, gdzie jest.
Nastroju nie poprawiały mu przemoknięte od wilgoci buty ani błoto zdobiące spodnie. Nie był człowiekiem, który zupełnie bał się wybrudzenia, ale cenił sobie schludną prezencję, a tak nieprzyjemny las naprawdę w niej nie pomagał. Poza tym czy mu się wydawało, czy jego włosy jakoś dziwnie oklapły? Och, jeszcze Frances to zauważy i uzna, że jednak nie jest mężczyzną dla niej!
– Twoja mama wie, gdzie jesteśmy? – dopytał. – Och! Co to? – Aż podskoczył, gdy okoliczny krzak się poruszył i wyleciały zza niego dwa niewielkie ptaszki. Sheridan odetchnął z ulgą, jednak już po chwili pokręcił głową: – To jakaś kompletna dzicz, Frances. Nie było jakiś lasów bliżej Londynu? Znam je lepiej – stwierdził, a w jego głosie pojawił się nieco błagalny ton. No chodźmy już do domu – miał ochotę pojękiwać, jednak zdawał sobie w pełni sprawę, że na coś takiego jest zdecydowanie za stary. Nie miał przecież pięciu lat, potrafił być cierpliwy!
Przynajmniej dopóki nie przebywał w środku obcego lasu, bojąc się, że za chwilę któreś z nich się zgubi.
Mimo drugiej połowy maja, dzień był stosunkowo chłodny i wilgotny. Frances jednak nie chciała rezygnować z wyprawy, którą zaplanowali już kilka dni temu. Dudley proponował jej spędzenie wspólnych chwil w jakimś lokalu na Pokątnej, jednak panna Burroughs potrafiła być uparta, jeśli tego chciała. Sheridan więc koniec końców przystał na całą wycieczkę, nie chcąc, by dziewczyna samotnie pałętała się po lesie. Jej umiejętności w dziedzinie magii pojedynkowej były w końcu nieszczególnie duże.
To ona prowadziła, nie on. Dudley szedł pół kroku za dziewczyną, rozglądając się uważnie wokół.
– Frances, jesteś pewna, że dobrze idziemy? – dopytywał się. – Te zioła tylko tu gdzieś rosną, tak? O, zobacz, stokrotki tam rosną i jagody! One ci się nie przydadzą? – dopytywał, mając nadzieję, że alchemiczka przestanie go ciągnąć jeszcze dalej w głąb.
Nie do końca podobało mu się mgliste powietrze w tej okolicy. Naprawę coraz bardziej obawiał się, że się zgubią. O ile mógł przecież Frances obronić przed niedźwiedziem albo oszalałym mugolakiem, o tyle nie byłby raczej w stanie wyprowadzić jej z lasu, jeśli nie wiedziałby, gdzie jest.
Nastroju nie poprawiały mu przemoknięte od wilgoci buty ani błoto zdobiące spodnie. Nie był człowiekiem, który zupełnie bał się wybrudzenia, ale cenił sobie schludną prezencję, a tak nieprzyjemny las naprawdę w niej nie pomagał. Poza tym czy mu się wydawało, czy jego włosy jakoś dziwnie oklapły? Och, jeszcze Frances to zauważy i uzna, że jednak nie jest mężczyzną dla niej!
– Twoja mama wie, gdzie jesteśmy? – dopytał. – Och! Co to? – Aż podskoczył, gdy okoliczny krzak się poruszył i wyleciały zza niego dwa niewielkie ptaszki. Sheridan odetchnął z ulgą, jednak już po chwili pokręcił głową: – To jakaś kompletna dzicz, Frances. Nie było jakiś lasów bliżej Londynu? Znam je lepiej – stwierdził, a w jego głosie pojawił się nieco błagalny ton. No chodźmy już do domu – miał ochotę pojękiwać, jednak zdawał sobie w pełni sprawę, że na coś takiego jest zdecydowanie za stary. Nie miał przecież pięciu lat, potrafił być cierpliwy!
Przynajmniej dopóki nie przebywał w środku obcego lasu, bojąc się, że za chwilę któreś z nich się zgubi.
.. kiedy idę popływać, nie lubię się torturować, wchodząc do zimnej wody stopniowo. Nurkuję od razu i jest to paskudny skok, ale po nim cała reszta to pestka.
Ostatnio zmieniony przez Dudley Sheridan dnia 12.07.20 14:54, w całości zmieniany 1 raz
Dudley Sheridan
Zawód : Młodszy archiwista i genealog ds. rejestracji w MM
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Nie masz obowiązków wobec nikogo z wyjątkiem siebie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Dudley Sheridan' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 3
'k3' : 3
Od kilku dni londyńskie uliczki zdawały się pannie Burroughs równie nieprzyjazne co zakamarki portowych doków. Kilka dni temu, gdy złodzieje splądrowali jej niewielką kawalerkę coś w jasnowłosym dziewczęciu pękło sprawiając, że rodzinne miasto jawiło się jako wrogie oraz nieprzyjazne. Nic więc też dziwnego, że mimo chłodniejszej pogody ucieczka za miasto, zdawała jej się odpowiednim krokiem.
Nieco bardziej milcząca niż zwykle, z koszyczkiem przewieszonym przez ramię, uważnie kroczyła przez leśne ścieżki, wodząc spojrzeniem od roślin znajdujących się na jej drodze do buzi swojego towarzysza, zatrzymując się na niej na dłuższą chwilę, czemu towarzyszył delikatny uśmiech. Towarzystwo czarodzieja uspokajało jasnowłosą alchemiczkę, sprawiając, że ta nieświadomie pilnowała, by nie odchodzić dalej niż na krok.
- Tak, chyba tak… - Zaczęła z nutą niepewności w głosie. -Przydadzą, jeśli nie znajdziemy tego, czego szukam przez kolejne kilka kroków będziemy wracać, dobrze? - Kąciki ust dziewczęcia delikatnie uniosły się ku górze, chcąc pokrzepić towarzysza… I samą siebie. Ta część lasu, zdawała się być… Dziwna. Inna. Oraz z pewnością mniej przyjazna. Nie miała pojęcia, co to powodowało, powoli jednak zaczynała nabierać przekonania, że spacer w tę część lasu była błędem. - Też masz wrażenie, jakby zrobiło się więcej mgły? - Spytała zwalniając kroku, by znaleźć się w zasięgu bezpiecznych ramion Sheridana. Ledwie krok później przystanęła, uważnie rozglądając się po otoczeniu w poszukiwaniu znajomej roślinki, przez chwilę rozważając, czy aby na pewno warta była dalszego brnięcia w tę stronę.
- Nie, nie wie. Mama… Od kilku dni gorzej się czuje, ciężko się z nią dogadać. - Delikatnie wzruszyła ramionami, jakby chciała odegnać od siebie rozważania dotyczące ostatnich kilku dni. W tej konkretnej chwili chciała skupić się na swoim towarzyszu… I znalezieniu przyjemniejszego miejsca do rozłożenia piknikowego koca. Tak, chyba powinni zakończyć poszukiwania, nawet jeśli nie znaleźli tego, po co przyszli. Wizja małego pikniku zdawała jej się przyjemniejsza niż wilgotne powietrze oraz ziemia, która zdawała się coraz bardziej zapadać pod pantofelkami, zdobiącymi jej stopy. Nagłe poruszenie krzaku sprawiło, że jasnowłosa alchemiczka mocno owinęła swoje ręce wokół ramienia Dudley’a, bokiem przywierając do jego ciała.
- Ojej, też się przestraszyłeś? - Spytała unosząc z zaciekawieniem brew i uznając to… za całkiem urocze. Dłoń dziewczęcia odnalazła dłoń jej towarzysza, by mocno zacisnąć na niej smukłe palce. - Masz rację kochany, ten las przestał mi się podobać. Wróćmy na tę polanę, którą mijaliśmy, dobrze? Zabrałam imbryk, będziemy mogli napić się herbaty. - Zaproponowała. Niemal pewna, że usłyszy pozytywną odpowiedź wyjęła z kieszeni spódnicy różdżkę. Do tej pory zmierzali na południe, a to oznaczało, że powinni iść ku północy, by wrócić do punktu wyjścia. Nim jednak wypowiedziała inkantację usłyszała coś, na wzór dziwnego śpiewu.
- Też to słyszysz? - Po raz kolejny niepewność zagościła w jej głosie, tym razem przyprawiona strachem. Ta wycieczka coraz mniej się jej podobała a fakt, że wybrali się tu z jej sugestii jedynie pogarszał sprawę. Nie chciała, aby Sherdan choć przez chwilę źle o niej myślał.
Nieco bardziej milcząca niż zwykle, z koszyczkiem przewieszonym przez ramię, uważnie kroczyła przez leśne ścieżki, wodząc spojrzeniem od roślin znajdujących się na jej drodze do buzi swojego towarzysza, zatrzymując się na niej na dłuższą chwilę, czemu towarzyszył delikatny uśmiech. Towarzystwo czarodzieja uspokajało jasnowłosą alchemiczkę, sprawiając, że ta nieświadomie pilnowała, by nie odchodzić dalej niż na krok.
- Tak, chyba tak… - Zaczęła z nutą niepewności w głosie. -Przydadzą, jeśli nie znajdziemy tego, czego szukam przez kolejne kilka kroków będziemy wracać, dobrze? - Kąciki ust dziewczęcia delikatnie uniosły się ku górze, chcąc pokrzepić towarzysza… I samą siebie. Ta część lasu, zdawała się być… Dziwna. Inna. Oraz z pewnością mniej przyjazna. Nie miała pojęcia, co to powodowało, powoli jednak zaczynała nabierać przekonania, że spacer w tę część lasu była błędem. - Też masz wrażenie, jakby zrobiło się więcej mgły? - Spytała zwalniając kroku, by znaleźć się w zasięgu bezpiecznych ramion Sheridana. Ledwie krok później przystanęła, uważnie rozglądając się po otoczeniu w poszukiwaniu znajomej roślinki, przez chwilę rozważając, czy aby na pewno warta była dalszego brnięcia w tę stronę.
- Nie, nie wie. Mama… Od kilku dni gorzej się czuje, ciężko się z nią dogadać. - Delikatnie wzruszyła ramionami, jakby chciała odegnać od siebie rozważania dotyczące ostatnich kilku dni. W tej konkretnej chwili chciała skupić się na swoim towarzyszu… I znalezieniu przyjemniejszego miejsca do rozłożenia piknikowego koca. Tak, chyba powinni zakończyć poszukiwania, nawet jeśli nie znaleźli tego, po co przyszli. Wizja małego pikniku zdawała jej się przyjemniejsza niż wilgotne powietrze oraz ziemia, która zdawała się coraz bardziej zapadać pod pantofelkami, zdobiącymi jej stopy. Nagłe poruszenie krzaku sprawiło, że jasnowłosa alchemiczka mocno owinęła swoje ręce wokół ramienia Dudley’a, bokiem przywierając do jego ciała.
- Ojej, też się przestraszyłeś? - Spytała unosząc z zaciekawieniem brew i uznając to… za całkiem urocze. Dłoń dziewczęcia odnalazła dłoń jej towarzysza, by mocno zacisnąć na niej smukłe palce. - Masz rację kochany, ten las przestał mi się podobać. Wróćmy na tę polanę, którą mijaliśmy, dobrze? Zabrałam imbryk, będziemy mogli napić się herbaty. - Zaproponowała. Niemal pewna, że usłyszy pozytywną odpowiedź wyjęła z kieszeni spódnicy różdżkę. Do tej pory zmierzali na południe, a to oznaczało, że powinni iść ku północy, by wrócić do punktu wyjścia. Nim jednak wypowiedziała inkantację usłyszała coś, na wzór dziwnego śpiewu.
- Też to słyszysz? - Po raz kolejny niepewność zagościła w jej głosie, tym razem przyprawiona strachem. Ta wycieczka coraz mniej się jej podobała a fakt, że wybrali się tu z jej sugestii jedynie pogarszał sprawę. Nie chciała, aby Sherdan choć przez chwilę źle o niej myślał.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Dudley nie miał pojęcia o napadzie na Frances. Gdyby wiedział, pewnie nawet nie bacząc na panujące obyczaje, nalegałby, aby przynajmniej tymczasowo mieszkała u niego. Dziewczyna jednak chyba nie miała zamiaru dzielić się z nim takimi informacjami. Sheridan spał więc spokojnie, gdy jasnowłosa mogła szczerze obawiać się o własne życie. Ale przecież tyle razy zapewniała go, że wszystko jest w porządku w porcie!
Pokiwał głową, słysząc obietnice dziewczyny.
– Zerwać je? Jak? Przy korzeniu? – spytał, pochylając się nad popularnymi roślinkami. Słysząc pytanie dziewczyny wyprostował się jednak, rozglądając się wokół. – Mówiłem ci Frances. Ta okolica… nie wygląda dobrze. Nie mogliśmy się trzymać ścieżki? – dopytał, starając się brzmieć jak najbardziej neutralnie, jednak nie był w stanie wyzbyć się cienia zarzutu z tonu głosu.
Zmarszczył brwi. Nie chciał przecież słyszeć złych rzeczy na temat rodzicielki Frances. To na pewno wprawiało jasnowłosą w zły humor, a Dudley nie chciał widzieć dziewczyny w smutnym stanie.
– Coś poważnego się dzieje? – spytał. – Jakoś pomóc może? – dodał. Nie do końca miał ochotę zajmować się znów chorą kobietą, ale koniec końców miał w tym małe doświadczenie, prawda? Może mógłby zaoferować coś pannie Burroughs. Mimo wszystko, chyba nie wybaczyłby sobie, gdyby Frances miała zły nastrój, a on nie robiłby nic, aby go poprawić. To byłoby gorsze od drobnej pomocy jej mamie.
Już miał jej przytakiwać, już miał ją objąć i zaprowadzić do polany… Nim jednak zdążył odpowiedzieć do jego uszu dotarł magiczny, wspaniały śmiech. Spojrzenie Sheridana powędrowało w stronę melodii, a jego usta uchyliły się delikatnie w zachwycie.
– Ja… tak… jakie to piękne – powiedział, bezwiednie ruszając w stronę nadzwyczajnej melodii.
Szedł, nie zwracając kompletnie uwagi na pannę Burroughs. Nie udało mu się jednak dojść do samego celu, bowiem wtedy jego oczom ukazał się… NA MERLINA! PRZECIEŻ TO WILKOŁAK!
Nigdy nie widział tego stworzenia na żywo. Nie miał więc pojęcia, że wilkopodobne stworzenie jest nieco za małe na takowego. I tak pokazywało zęby, i tak wyglądało drapieżnie. Jakby nagle obudzony, stanął przed dziewczyną, wyćwiczonym ruchem wyciągając z kieszeni różdżkę.
– Frances, cofaj się. Powoli – rozkazał, starając się mówić pewnym, lecz dość cichym głosem, aby nie podjudzać zwierzęcia jeszcze bardziej. Wilkołak zbliżał się w ich stronę i Sheridanowi zdecydowanie nie było do śmiechu.
Uniósł różdżkę. Kątem oka skontrolował, czy Frances jest bezpieczna, a następnie skupił całą swoją uwagę na groźnym przeciwniku.
– Lamino! – powiedział pewnie, choć jego głos delikatnie drżał z nadmiaru emocji.
Pokiwał głową, słysząc obietnice dziewczyny.
– Zerwać je? Jak? Przy korzeniu? – spytał, pochylając się nad popularnymi roślinkami. Słysząc pytanie dziewczyny wyprostował się jednak, rozglądając się wokół. – Mówiłem ci Frances. Ta okolica… nie wygląda dobrze. Nie mogliśmy się trzymać ścieżki? – dopytał, starając się brzmieć jak najbardziej neutralnie, jednak nie był w stanie wyzbyć się cienia zarzutu z tonu głosu.
Zmarszczył brwi. Nie chciał przecież słyszeć złych rzeczy na temat rodzicielki Frances. To na pewno wprawiało jasnowłosą w zły humor, a Dudley nie chciał widzieć dziewczyny w smutnym stanie.
– Coś poważnego się dzieje? – spytał. – Jakoś pomóc może? – dodał. Nie do końca miał ochotę zajmować się znów chorą kobietą, ale koniec końców miał w tym małe doświadczenie, prawda? Może mógłby zaoferować coś pannie Burroughs. Mimo wszystko, chyba nie wybaczyłby sobie, gdyby Frances miała zły nastrój, a on nie robiłby nic, aby go poprawić. To byłoby gorsze od drobnej pomocy jej mamie.
Już miał jej przytakiwać, już miał ją objąć i zaprowadzić do polany… Nim jednak zdążył odpowiedzieć do jego uszu dotarł magiczny, wspaniały śmiech. Spojrzenie Sheridana powędrowało w stronę melodii, a jego usta uchyliły się delikatnie w zachwycie.
– Ja… tak… jakie to piękne – powiedział, bezwiednie ruszając w stronę nadzwyczajnej melodii.
Szedł, nie zwracając kompletnie uwagi na pannę Burroughs. Nie udało mu się jednak dojść do samego celu, bowiem wtedy jego oczom ukazał się… NA MERLINA! PRZECIEŻ TO WILKOŁAK!
Nigdy nie widział tego stworzenia na żywo. Nie miał więc pojęcia, że wilkopodobne stworzenie jest nieco za małe na takowego. I tak pokazywało zęby, i tak wyglądało drapieżnie. Jakby nagle obudzony, stanął przed dziewczyną, wyćwiczonym ruchem wyciągając z kieszeni różdżkę.
– Frances, cofaj się. Powoli – rozkazał, starając się mówić pewnym, lecz dość cichym głosem, aby nie podjudzać zwierzęcia jeszcze bardziej. Wilkołak zbliżał się w ich stronę i Sheridanowi zdecydowanie nie było do śmiechu.
Uniósł różdżkę. Kątem oka skontrolował, czy Frances jest bezpieczna, a następnie skupił całą swoją uwagę na groźnym przeciwniku.
– Lamino! – powiedział pewnie, choć jego głos delikatnie drżał z nadmiaru emocji.
.. kiedy idę popływać, nie lubię się torturować, wchodząc do zimnej wody stopniowo. Nurkuję od razu i jest to paskudny skok, ale po nim cała reszta to pestka.
Dudley Sheridan
Zawód : Młodszy archiwista i genealog ds. rejestracji w MM
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Nie masz obowiązków wobec nikogo z wyjątkiem siebie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Dudley Sheridan' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 69
'k100' : 69
Nie zwykła zarzucać innych swoimi problemami, nawet jeśli w ostatnim czasie kilka razy przyszło jej prosić innych o pomoc. Tamte osoby jednak w pewien sposób były częścią portu, Sheridan zaś był jej słodką odskocznią. Kimś, przy kim mogła zapomnieć o paskudnym otoczeniu, do którego tak bardzo nie pasowała. A to zdawało się być dla niej ważniejsze, niż nieprzyjemności powiązane z mieszkaniem w porcie.
Szaroniebieskie spojrzenie powędrowało w kierunku roślin.
- Tuż nad ziemią, o tak… - Frances pochyliła się, by złapać roślinę w odpowiednim miejscu i ostrożnie zerwać łodygę, tym samym prezentując towarzyszowi w którym dokładnie miejscu powinien ją zrywać. Z jego pomocą z pewnością szybciej zbiorą rośliny, tym samym szybciej mogąc powrócić na odpowiednią drogę. - Och nie złość się, zaraz będziemy wracać. - odpowiedziała jedynie na słowa, dotyczące ścieżki, pozwalając sobie ominąć wykład związany z występowaniem roślin.
- Och wiesz… Ostatnio trochę się wydarzyło, a ona… Chyba zamknęła się w sobie, odcinając od świata. Nie mam pojęcia, jak to działa. - Wyznała. Rozmawiała z nie jednym uzdrowicielem, żaden jednak nie posiadał remedium na matczyne dolegliwości, ciągnące się od dawna. Frances na chwilę zamyśliła się, by finalnie posłać mu blady uśmiech. - Pomóż mi nie myśleć, to byłoby całkiem miłe. - Nie do końca wiedziała, co ma przez to na myśli, chciała jednak choć przez kilka chwil nie myśleć oraz nie analizować wszystkiego, co wokół niej się działo.
I ona słyszała piękną melodię dobiegającą do jej uszu, zdawała się jednak być odrobinę mniej urzeczona, niż jej towarzysz, cokolwiek było tego powodem.
- Powinniśmy iść w drugą stronę… - Zaczęła, mimo to jednak i ona ruszyła w tamtym kierunku, idąc ledwie pół kroku za Sheridanem. I coś w tym wszystkim wydawało się jej… dziwne. Szaroniebieskie spojrzenie wodziło po otoczeniu by zatrzymać się na czymś, czego miała nadzieję nigdy w życiu nie spotkać na swojej drodze.
Wilków bała się od dzieciństwa za sprawą jednej z książek, jaką przeczytała w dzieciństwie, co zabawne teraz nie pamiętając już jej tytułu. Nadal jednak pamiętała kwieciste opisy brutalności tych zwierząt oraz męczarni, jakie przechodzą ich ofiary.
Dziewczęce serce zatrzepotało mocno, niemal próbując wyrwać się z jej piersi napędzane czystym przerażeniem, jakie rozlało się po drobnym ciele. Miała wrażenie, jakby znalazła się w innym świecie, jakby zdolny czarodziej nie stał przed nią próbując ją obronić… Jakby była tylko ona oraz wielki, najeżony wilk z żółtymi ślepiami wwiercającymi się w jej drobne ciało.
Słowa Dudley’a docierały do niej jak przez grubą zasłonę utrudniającą przepły głosu. Cofać się… Ale jak? Panna Burroughs miała wrażenie, że nie jest w stanie poruszyć chociażby palcem, co dopiero zacząć powoli iść we wskazanym kierunku. Obraz wilka zaczął rozmywać się przez łzy napływające do szaroniebieskich oczu, by chwilę później zacząć nieprzyjemnie osuwać się wraz z ziemią, na której stała. A przynajmniej, tak się jej wydawało.
Szaroniebieskie spojrzenie powędrowało w kierunku roślin.
- Tuż nad ziemią, o tak… - Frances pochyliła się, by złapać roślinę w odpowiednim miejscu i ostrożnie zerwać łodygę, tym samym prezentując towarzyszowi w którym dokładnie miejscu powinien ją zrywać. Z jego pomocą z pewnością szybciej zbiorą rośliny, tym samym szybciej mogąc powrócić na odpowiednią drogę. - Och nie złość się, zaraz będziemy wracać. - odpowiedziała jedynie na słowa, dotyczące ścieżki, pozwalając sobie ominąć wykład związany z występowaniem roślin.
- Och wiesz… Ostatnio trochę się wydarzyło, a ona… Chyba zamknęła się w sobie, odcinając od świata. Nie mam pojęcia, jak to działa. - Wyznała. Rozmawiała z nie jednym uzdrowicielem, żaden jednak nie posiadał remedium na matczyne dolegliwości, ciągnące się od dawna. Frances na chwilę zamyśliła się, by finalnie posłać mu blady uśmiech. - Pomóż mi nie myśleć, to byłoby całkiem miłe. - Nie do końca wiedziała, co ma przez to na myśli, chciała jednak choć przez kilka chwil nie myśleć oraz nie analizować wszystkiego, co wokół niej się działo.
I ona słyszała piękną melodię dobiegającą do jej uszu, zdawała się jednak być odrobinę mniej urzeczona, niż jej towarzysz, cokolwiek było tego powodem.
- Powinniśmy iść w drugą stronę… - Zaczęła, mimo to jednak i ona ruszyła w tamtym kierunku, idąc ledwie pół kroku za Sheridanem. I coś w tym wszystkim wydawało się jej… dziwne. Szaroniebieskie spojrzenie wodziło po otoczeniu by zatrzymać się na czymś, czego miała nadzieję nigdy w życiu nie spotkać na swojej drodze.
Wilków bała się od dzieciństwa za sprawą jednej z książek, jaką przeczytała w dzieciństwie, co zabawne teraz nie pamiętając już jej tytułu. Nadal jednak pamiętała kwieciste opisy brutalności tych zwierząt oraz męczarni, jakie przechodzą ich ofiary.
Dziewczęce serce zatrzepotało mocno, niemal próbując wyrwać się z jej piersi napędzane czystym przerażeniem, jakie rozlało się po drobnym ciele. Miała wrażenie, jakby znalazła się w innym świecie, jakby zdolny czarodziej nie stał przed nią próbując ją obronić… Jakby była tylko ona oraz wielki, najeżony wilk z żółtymi ślepiami wwiercającymi się w jej drobne ciało.
Słowa Dudley’a docierały do niej jak przez grubą zasłonę utrudniającą przepły głosu. Cofać się… Ale jak? Panna Burroughs miała wrażenie, że nie jest w stanie poruszyć chociażby palcem, co dopiero zacząć powoli iść we wskazanym kierunku. Obraz wilka zaczął rozmywać się przez łzy napływające do szaroniebieskich oczu, by chwilę później zacząć nieprzyjemnie osuwać się wraz z ziemią, na której stała. A przynajmniej, tak się jej wydawało.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
To, czy powinien zrywać kwiatki przy ziemi, czy w którą stronę powinien iść przestało mieć znaczenie, gdy trzęsawisko zaczęło wzywać Sheridana. To miejsce było tak niezwykle piękne! Jakże mógł chcieć się z niego kiedykolwiek wydostać? Jeśli Frances chciała się zapomnieć i nie myśleć też powinna tego posłuchać! A nie kazać mu zawracać, iść w inną stronę! Nim zaatakował ich wilkołak, nie raczył więc nawet odpowiedzieć dziewczynie.
Na całe szczęście, jego pierwszy atak skutecznie osłabił dzikie stworzenie. Noże wbiły się w jego ciało, z którego pociekła krew. Dudley poczuł, jak wraca mu odwaga. Zwierzę cofnęło się, więc Sheridan zrobił krok w przód, ręka odpychając jasnowłosą alchemiczkę do tyłu.
– Nie powinien być już taki groźny – oznajmił cichym, lecz stanowczym głosem. – Ale Frances, nie stój tak. Cofaj się. Powoli! Słyszysz? – Rzucił krótkie spojrzenie dziewczynie, czekając aż do tej faktycznie dotrze, co do niej mówił. A może była w zbyt wielkim szoku, aby poczynić cokolwiek? Nie zdziwiłby się wszakże. Była inteligentną, ale delikatną i drobną kobietą, która raczej nie wystawiała się na tego typu niebezpieczeństwa. I dobrze! Chociaż jeśli to oznaczało, że w takiej sytuacji nie potrafiła się ani wycofać, ani obronić… cóż, to już było mniej zabawne.
Wilkołak wyglądał tak, jakby zbierał siły i ponownie miał się na nich rzucić. Serce Sheridna zadrżało z przestrachu. Opanował się jednak. Był przecież czarodziejem! Istotą znacznie szlachetniejszą od plugawego wilkołaka. Jeśli dla jakiś sytuacji uczył się walczyć to właśnie dla takich. Potwora należało pokonać i nie pozwolić mu na dalsze spacerowanie po ziemi.
Upewniwszy sam siebie, że to jedyne postępowanie godne czarodzieja uniósł różdżkę po raz drugi.
– Frances, lepiej zamknij oczy – rozkazał, nie spoglądając jednak na dziewczynę. Musiał skupić się na bestii. Potężnej i groźnej, która na pewno nie zawahałaby się przed tym, aby zabić ich oboje. – Commotio! – krzyknął, machając różdżką. Jeśli magia go nie zawiedzie, stwór już wkrótce powinien leżeć na ziemi pozbawiony życia, albo co najmniej: przytomności. Chociaż w gruncie rzeczy wolałby to pierwsze. Nie miał ochoty ryzykować bliskiego spotkania z żyjącym potworem.
Na całe szczęście, jego pierwszy atak skutecznie osłabił dzikie stworzenie. Noże wbiły się w jego ciało, z którego pociekła krew. Dudley poczuł, jak wraca mu odwaga. Zwierzę cofnęło się, więc Sheridan zrobił krok w przód, ręka odpychając jasnowłosą alchemiczkę do tyłu.
– Nie powinien być już taki groźny – oznajmił cichym, lecz stanowczym głosem. – Ale Frances, nie stój tak. Cofaj się. Powoli! Słyszysz? – Rzucił krótkie spojrzenie dziewczynie, czekając aż do tej faktycznie dotrze, co do niej mówił. A może była w zbyt wielkim szoku, aby poczynić cokolwiek? Nie zdziwiłby się wszakże. Była inteligentną, ale delikatną i drobną kobietą, która raczej nie wystawiała się na tego typu niebezpieczeństwa. I dobrze! Chociaż jeśli to oznaczało, że w takiej sytuacji nie potrafiła się ani wycofać, ani obronić… cóż, to już było mniej zabawne.
Wilkołak wyglądał tak, jakby zbierał siły i ponownie miał się na nich rzucić. Serce Sheridna zadrżało z przestrachu. Opanował się jednak. Był przecież czarodziejem! Istotą znacznie szlachetniejszą od plugawego wilkołaka. Jeśli dla jakiś sytuacji uczył się walczyć to właśnie dla takich. Potwora należało pokonać i nie pozwolić mu na dalsze spacerowanie po ziemi.
Upewniwszy sam siebie, że to jedyne postępowanie godne czarodzieja uniósł różdżkę po raz drugi.
– Frances, lepiej zamknij oczy – rozkazał, nie spoglądając jednak na dziewczynę. Musiał skupić się na bestii. Potężnej i groźnej, która na pewno nie zawahałaby się przed tym, aby zabić ich oboje. – Commotio! – krzyknął, machając różdżką. Jeśli magia go nie zawiedzie, stwór już wkrótce powinien leżeć na ziemi pozbawiony życia, albo co najmniej: przytomności. Chociaż w gruncie rzeczy wolałby to pierwsze. Nie miał ochoty ryzykować bliskiego spotkania z żyjącym potworem.
.. kiedy idę popływać, nie lubię się torturować, wchodząc do zimnej wody stopniowo. Nurkuję od razu i jest to paskudny skok, ale po nim cała reszta to pestka.
Dudley Sheridan
Zawód : Młodszy archiwista i genealog ds. rejestracji w MM
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Nie masz obowiązków wobec nikogo z wyjątkiem siebie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Dudley Sheridan' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 38
'k100' : 38
Strach zdawał się przejąć panowanie nad drobnym ciałem czarownicy, nie potrafiącej pozbierać w sobie myśli. Oto stała przed tym, czego w swym życiu obawiała się najbardziej i nawet obecność tak zdolnego i dzielnego czarodzieja jak Dudley, zdawała się nie pomagać. A przecież wiedziała, że z pewnością ich obroni! Na własne oczy widziała niegdyś, jak rzuca uroki tak silne, że przepoławiały grube konary drzew.
Drgnęła, gdy noże zagłębiły się w cielsko bestii, od której nie mogła oderwać przerażonego wzroku. Nie, to z pewnością nie były widoki dla tak delikatnych panien jak Frances. W jednym momencie poczuła odrobinę ulgi oraz nieznośne ukłucie w żołądku. Widok krwi nie był jej obcy, zarówno w pracy bądź na portowych ulicach miała okazję widzieć jej paskudne ślady będące upamiętnieniem groźnych wydarzeń o których wolałaby nie wiedzieć.
Dopiero odepchnięcie przez znajomą dłoń wyrwało ją z dziwnego, pełnego przestrachu marazmu w jaki wpadła na widok podłej bestii. Załzawione spojrzenie przeniosło się na buzię Sheridana. Tyle słów, cisnęło się jej na usta, tyle chciała mu powiedzieć, wyjaśnić jak bardzo przerażają ją te stworzenia i przeprosić, za swoją nieudolność… Miała jednak wrażenie, jakby głos uwiązł jej w gardle co wywołało kolejny napływ łez. Finalnie skinęła jedynie głową wiedząc, że to nie będzie takie proste.
Miała wrażenie, jakby stała tak całe wieki, a jej nogi zapomniały, jak powinno się poruszać.
Dasz radę, Frances, dasz radę… Powtarzała w myślach niczym mantrę, aż w końcu odzyskała panowanie nad mięśniami i wykonała kilka kroków w tył.
Pantofelki na obcasie nieprzyjemnie zapadały się w podmokłe podłoże, o dziwo jednak, panna Burroughs nie przejęła się faktem, iż będzie musiała je czyścić. Jedyne, o czym marzyła w tej chwili, to aby razem wyszli z tego cało.
Nie protestowała, gdy Dudley rozkazał jej zamknąć oczy. Musiał wiedzieć, że kolejne widoki jeszcze gorzej by na nią wpłynęły to też uniosła smukłe dłonie by zakryć nimi twarz. Tak, tak z pewnością będzie lepiej. Do jej uszu dotarło zaklęcie wypowiedziane przez towarzysza… Nie usłyszała jednak pisku zwierzęcia bądź czegokolwiek, co wskazywałoby na jego pokonanie. Ostrożnie rozsunęła palce i… Och, jakże niefortunnie! Wilk nadal jeżył się kierując się w ich stronę, co oznaczało, że zaklęcie nie powiodło się. Co robić? Nie mogli przecież teraz umrzeć! W końcu mieli wspólnie piąć się po szczeblach kariery by finalnie przejąć władzę nad czarodziejskim światem, przynajmniej w jakimś stopniu. Do spełnienie tego planu nadal było daleko, ona nie uzyskała jeszcze awansu, a on nawet nie zdążył włożyć pierścionka na jej palec… Nie, to z pewnością nie był dobry dzień, aby umierać. Myśli dziewczęcia szybko lawirowały między kolejnymi rozwiązaniami. Nie byłą specjalistką w urokach, była jednak niemal pewna, że i bez tego uda jej się jakoś wspomóc Dudleya. Drżące dłonie odnalazły w kieszeni spódnicy jasne drewno różdżki, by wycelować ją w kierunku strasznego wilka, coraz pewniej zmierzającego w ich kierunku.
-Albalis. - Wyszeptała głosem równie drżącym, co jej dłonie. Różnokolorowe kulki magicznego śniegu pomknęły w kierunku zwierzęcia uderzając je kilkukrotnie w pysk. Nie sądziła, aby bestia doznała jakichś obrażeń, miała jednak nadzieję, że to spowolni ją na tyle, że Dudley zdąży wypowiedzieć kolejne inkantacje.
A świat ponownie zaczął nieprzyjemnie wirować, zapewne oznajmiając wyczerpanie jej odwagi.
Drgnęła, gdy noże zagłębiły się w cielsko bestii, od której nie mogła oderwać przerażonego wzroku. Nie, to z pewnością nie były widoki dla tak delikatnych panien jak Frances. W jednym momencie poczuła odrobinę ulgi oraz nieznośne ukłucie w żołądku. Widok krwi nie był jej obcy, zarówno w pracy bądź na portowych ulicach miała okazję widzieć jej paskudne ślady będące upamiętnieniem groźnych wydarzeń o których wolałaby nie wiedzieć.
Dopiero odepchnięcie przez znajomą dłoń wyrwało ją z dziwnego, pełnego przestrachu marazmu w jaki wpadła na widok podłej bestii. Załzawione spojrzenie przeniosło się na buzię Sheridana. Tyle słów, cisnęło się jej na usta, tyle chciała mu powiedzieć, wyjaśnić jak bardzo przerażają ją te stworzenia i przeprosić, za swoją nieudolność… Miała jednak wrażenie, jakby głos uwiązł jej w gardle co wywołało kolejny napływ łez. Finalnie skinęła jedynie głową wiedząc, że to nie będzie takie proste.
Miała wrażenie, jakby stała tak całe wieki, a jej nogi zapomniały, jak powinno się poruszać.
Dasz radę, Frances, dasz radę… Powtarzała w myślach niczym mantrę, aż w końcu odzyskała panowanie nad mięśniami i wykonała kilka kroków w tył.
Pantofelki na obcasie nieprzyjemnie zapadały się w podmokłe podłoże, o dziwo jednak, panna Burroughs nie przejęła się faktem, iż będzie musiała je czyścić. Jedyne, o czym marzyła w tej chwili, to aby razem wyszli z tego cało.
Nie protestowała, gdy Dudley rozkazał jej zamknąć oczy. Musiał wiedzieć, że kolejne widoki jeszcze gorzej by na nią wpłynęły to też uniosła smukłe dłonie by zakryć nimi twarz. Tak, tak z pewnością będzie lepiej. Do jej uszu dotarło zaklęcie wypowiedziane przez towarzysza… Nie usłyszała jednak pisku zwierzęcia bądź czegokolwiek, co wskazywałoby na jego pokonanie. Ostrożnie rozsunęła palce i… Och, jakże niefortunnie! Wilk nadal jeżył się kierując się w ich stronę, co oznaczało, że zaklęcie nie powiodło się. Co robić? Nie mogli przecież teraz umrzeć! W końcu mieli wspólnie piąć się po szczeblach kariery by finalnie przejąć władzę nad czarodziejskim światem, przynajmniej w jakimś stopniu. Do spełnienie tego planu nadal było daleko, ona nie uzyskała jeszcze awansu, a on nawet nie zdążył włożyć pierścionka na jej palec… Nie, to z pewnością nie był dobry dzień, aby umierać. Myśli dziewczęcia szybko lawirowały między kolejnymi rozwiązaniami. Nie byłą specjalistką w urokach, była jednak niemal pewna, że i bez tego uda jej się jakoś wspomóc Dudleya. Drżące dłonie odnalazły w kieszeni spódnicy jasne drewno różdżki, by wycelować ją w kierunku strasznego wilka, coraz pewniej zmierzającego w ich kierunku.
-Albalis. - Wyszeptała głosem równie drżącym, co jej dłonie. Różnokolorowe kulki magicznego śniegu pomknęły w kierunku zwierzęcia uderzając je kilkukrotnie w pysk. Nie sądziła, aby bestia doznała jakichś obrażeń, miała jednak nadzieję, że to spowolni ją na tyle, że Dudley zdąży wypowiedzieć kolejne inkantacje.
A świat ponownie zaczął nieprzyjemnie wirować, zapewne oznajmiając wyczerpanie jej odwagi.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Powinien wziąć Frances w ramiona, uspokoić ją i pocieszyć. Niestety, zagrożenie było zbyt silne, aby mógł sobie na to pozwolić, nie narażając przy tym jasnowłosej alchemiczki jeszcze bardziej. Co nie oznaczało, że nie chciał! Teraz jednak musiał przede wszystkim wypełnić męski obowiązek i pokazać, że naprawdę jest takim czarodziejem, za jakiego ma go Frances.
Tyle, że to wcale nie było proste.
Po pierwsze, mimo lat ćwiczeń i treningów, podbudowywanych niezbitą pewnością siebie Dudley’a różdżka… postanowiła nie zaatakować bestii a drzewo niedaleko niego. Sheridan miał wrażenie, że zmieniła kierunek samoistnie, tak jakby siła wyższa wiodła jego i Frances w paszczę dzikiej bestii. Dłoń chłopaka zadrżała, jakby młody czarodziej nie potrafił uwierzyć w to, co się właśnie stało.
Po drugie, Frances zamiast spokojnie, grzecznie się cofać, a potem u c i e k a ć postanowiła… zaatakować wilkołaka śnieżnymi kulami. Źrenice Dudleya rozszerzyły się, a on mimowolnie musiał spojrzeć w jej stronę.
– CO TY… – …robisz.
Nie zdążył do kończyć, bo do uszu chłopaka dotarł ryk bestii. Dudley znów zrobił krok w tył, rozkładając ręce, tym samym wymuszając na pannie Burroughs aby również się cofnęła. Kolorowe, śnieżne kule co najwyżej rozwścieczyły bestie, która mimo zranienia znów zrobiła krok w ich stronę. Niech to! Jeśli i tym razem nie trafi, już po nich! Doskonale wiedział, że teleportacja w takiej sytuacji jak ta, mogła skończyć się tylko rozszczepieniem. Nie miał więc zamiaru ryzykować.
Zacisnął więc zęby, starając się w miarę możliwości ignorować przerażoną alchemiczkę i trzymać na wodzy wściekłość związaną z jej głupią próbą rzucania czarów. Później jej wyjaśni, jak głupie to było posunięcie. Później. Jak… jeśli to przeżyją. Bo niestety, jasnowłosa dziewczyna naprawdę tylko pogorszyła ich sytuację.
Nie miał zamiaru przebierać w środkach. Ponownie uniósł różdżkę, biorąc głęboki oddech. Skup się, skup się, skup się – mówił do siebie, nie mogąc sobie pozwolić na kolejną wpadkę. Ta sytuacja to naprawdę nie były szkolne żarty, czy wygodna potyczka w klubie.
– LAMINO! – wykrzyczał, próbując przelać w różdżkę absolutnie całą swoją energię. Być może to pomoże. Albo nie. Tym razem jednak nie miał zamiaru chybić.
Tyle, że to wcale nie było proste.
Po pierwsze, mimo lat ćwiczeń i treningów, podbudowywanych niezbitą pewnością siebie Dudley’a różdżka… postanowiła nie zaatakować bestii a drzewo niedaleko niego. Sheridan miał wrażenie, że zmieniła kierunek samoistnie, tak jakby siła wyższa wiodła jego i Frances w paszczę dzikiej bestii. Dłoń chłopaka zadrżała, jakby młody czarodziej nie potrafił uwierzyć w to, co się właśnie stało.
Po drugie, Frances zamiast spokojnie, grzecznie się cofać, a potem u c i e k a ć postanowiła… zaatakować wilkołaka śnieżnymi kulami. Źrenice Dudleya rozszerzyły się, a on mimowolnie musiał spojrzeć w jej stronę.
– CO TY… – …robisz.
Nie zdążył do kończyć, bo do uszu chłopaka dotarł ryk bestii. Dudley znów zrobił krok w tył, rozkładając ręce, tym samym wymuszając na pannie Burroughs aby również się cofnęła. Kolorowe, śnieżne kule co najwyżej rozwścieczyły bestie, która mimo zranienia znów zrobiła krok w ich stronę. Niech to! Jeśli i tym razem nie trafi, już po nich! Doskonale wiedział, że teleportacja w takiej sytuacji jak ta, mogła skończyć się tylko rozszczepieniem. Nie miał więc zamiaru ryzykować.
Zacisnął więc zęby, starając się w miarę możliwości ignorować przerażoną alchemiczkę i trzymać na wodzy wściekłość związaną z jej głupią próbą rzucania czarów. Później jej wyjaśni, jak głupie to było posunięcie. Później. Jak… jeśli to przeżyją. Bo niestety, jasnowłosa dziewczyna naprawdę tylko pogorszyła ich sytuację.
Nie miał zamiaru przebierać w środkach. Ponownie uniósł różdżkę, biorąc głęboki oddech. Skup się, skup się, skup się – mówił do siebie, nie mogąc sobie pozwolić na kolejną wpadkę. Ta sytuacja to naprawdę nie były szkolne żarty, czy wygodna potyczka w klubie.
– LAMINO! – wykrzyczał, próbując przelać w różdżkę absolutnie całą swoją energię. Być może to pomoże. Albo nie. Tym razem jednak nie miał zamiaru chybić.
.. kiedy idę popływać, nie lubię się torturować, wchodząc do zimnej wody stopniowo. Nurkuję od razu i jest to paskudny skok, ale po nim cała reszta to pestka.
Dudley Sheridan
Zawód : Młodszy archiwista i genealog ds. rejestracji w MM
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Nie masz obowiązków wobec nikogo z wyjątkiem siebie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Dudley Sheridan' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 23
'k100' : 23
Łzy mocniej napłynęły do oczu dziewczęcia, gdy zauważyła, że śnieżki wymierzone w wilkołaka przynoszą zupełnie inny efekt, niż zamierzony. W końcu paskudna bestia powinna cofnąć się, bądź chociaż na chwilę zatrzymać dając Dudleyowi tę jedną, może dwie chwile aby mógł rzucić odpowiednie uroki oraz powstrzymać zwierzę. Jak na złość zaklęcia zdawały się go nie słuchać, jakby w tym momencie ich powodzenie nie było istotne. A może Sheridan wcale nie był tak świetny w swej dziedzinie, jak sądziła? Nie, to z pewnością nie mogło być prawdą! Sama widziała przecież, jak rozpłatał zaklęciem drzewo na dwie części.
Zaszklone oczy nabrały przepraszającego wyrazu, otworzyła nawet usta, szybko jednak zamknęła je, słysząc przeraźliwy ryk bestii. Potworny wilk znajdował się coraz bliżej, wywołując w głowie jasnowłosej alchemiczki najgorsze, możliwe wizje. Czy to właśnie tak miał wyglądać jej koniec? Na trzęsawisku, pośród wilgoci oraz błota, z wściekłym na nią Sheridanem u boku, nie dożywając nawet odkrycia, które mogłoby zapisać jej nazwisko na kartach historii? Oby nie.
Och, jaka była z niej głupia gęś, że postanowiła rzucić akurat śnieżkami!
Coś w głowie dziewczęcia zalśniło. Gęś. Transmutacja nie była jej obca, Steffen, jeszcze w szkole zadbał, aby wiedziała jak rzucać podstawowe zaklęcia, może więc, jeśli odpowiednio by się skupiła... Chociaż, czy powinna w ogóle próbować rzucić kolejne zaklęcie? Ich życie stało na szali, Sheridan i tak zdawał się być na nią wściekły... I mimo to, nie chciała przyglądać się jak zostają rozszarpani na kawałki.
Ostrożnie, stając tak, by przypadkiem Dudley nie zobaczył uniesionej przez nią różdżki, ponownie wycelowała w wilka. Wdech. Miała nadzieję, że uda jej się coś zdziałać, jakoś pomóc czarodziejowi w obronie ich życia.
-Pullus. - Wypowiedziała inkantację, starając się wypowiedzieć je najdokładniej, jak potrafiła stosując się do wszystkich rad przyjaciela ze szkolnych lat.
Bądź przeklęty, paskudny wilku.
Zaszklone oczy nabrały przepraszającego wyrazu, otworzyła nawet usta, szybko jednak zamknęła je, słysząc przeraźliwy ryk bestii. Potworny wilk znajdował się coraz bliżej, wywołując w głowie jasnowłosej alchemiczki najgorsze, możliwe wizje. Czy to właśnie tak miał wyglądać jej koniec? Na trzęsawisku, pośród wilgoci oraz błota, z wściekłym na nią Sheridanem u boku, nie dożywając nawet odkrycia, które mogłoby zapisać jej nazwisko na kartach historii? Oby nie.
Och, jaka była z niej głupia gęś, że postanowiła rzucić akurat śnieżkami!
Coś w głowie dziewczęcia zalśniło. Gęś. Transmutacja nie była jej obca, Steffen, jeszcze w szkole zadbał, aby wiedziała jak rzucać podstawowe zaklęcia, może więc, jeśli odpowiednio by się skupiła... Chociaż, czy powinna w ogóle próbować rzucić kolejne zaklęcie? Ich życie stało na szali, Sheridan i tak zdawał się być na nią wściekły... I mimo to, nie chciała przyglądać się jak zostają rozszarpani na kawałki.
Ostrożnie, stając tak, by przypadkiem Dudley nie zobaczył uniesionej przez nią różdżki, ponownie wycelowała w wilka. Wdech. Miała nadzieję, że uda jej się coś zdziałać, jakoś pomóc czarodziejowi w obronie ich życia.
-Pullus. - Wypowiedziała inkantację, starając się wypowiedzieć je najdokładniej, jak potrafiła stosując się do wszystkich rad przyjaciela ze szkolnych lat.
Bądź przeklęty, paskudny wilku.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Frances Burroughs' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 40
'k100' : 40
Miał ochotę kląć, gdy chybił po raz kolejny. Przy damie jednak nie wypadało, a dodatkowe słowa mogłyby rozwścieczyć jeszcze bardziej stojącego przed nimi potwora. Musiał się więc skupić, musiał w końcu trafić! To chyba przez tę mgłę! A może przez czary, które zwiodły ich w to miejsce? A właściwie to jego, ale… ich brzmiało jednak lepiej. Nie mógł się przecież przyznać do takiej słabości, czyż nie? Odpowiedzialność niesiona przez dwie osoby zdawała się zaś ważyć mniej.
Frances również próbowała atakować. Tym razem wybierając bardziej skuteczne zaklęcie. Dudley nie potrafił jej jednak za to pochwalić. Nie w tej chwili, na Merlina! Czemu ona nie uciekała?!
– Uciekaj, a nie atakuj! – krzyknął. – Frances, przecież ty nie umiesz walczyć! – zareagował ostrzej, niż przypuszczał. – Cofaj się! Już! Tylko się nie odwracaj!
Czemuż ta kobieta go nie słuchała?! Doskonale wiedział, że panna Burroughs nie była byle-jaką trzpiotką. Zakochał się w inteligentnej dziewczynie i liczył się z tym, że Frances miała swoje zdanie. Ale chyba każdy mógł przyznać, że to ON a nie ONA znał się na walce! Próbując atakować wilkołaka, mogła go co najwyżej bardziej rozwścieczyć. Tego zaś właśnie mieli przecież uniknąć.
Spokój. Spokojnie. Musi się uspokoić, musi trafić! Wilkołak był coraz bliżej. Zdawał się regenerować, zapominać o nożach tkwiących w jego ciele. Podchodził w ich stronę, warcząc i krzycząc, a kruki i wrony znajdujące się na pobliskich drzewach zdawały się mu kibicować, skrzecząc przeraźliwie. Dudley nawet w swoich największych koszmarach nie sądził, że znajdzie się w tak pełnej grozy sytuacji. Na dodatek mając pod swoją opieką młodą, utalentowaną dziewczynę, którą musiał chronić ponad wszystko.
Zabierając się w sobie, postanowił spróbować po raz kolejny. No, różdżko, traf rzesz, na Merlina i wszystkie morsy tego świata – pomyślał, nie mając pojęcia, czemu arktyczny ssak przyszedł mu na myśl.
Uniósł różdżkę, mając szczerą nadzieję, że po tej próbie wilkołak legnie na ziemi martwy.
– LAMINO!
Frances również próbowała atakować. Tym razem wybierając bardziej skuteczne zaklęcie. Dudley nie potrafił jej jednak za to pochwalić. Nie w tej chwili, na Merlina! Czemu ona nie uciekała?!
– Uciekaj, a nie atakuj! – krzyknął. – Frances, przecież ty nie umiesz walczyć! – zareagował ostrzej, niż przypuszczał. – Cofaj się! Już! Tylko się nie odwracaj!
Czemuż ta kobieta go nie słuchała?! Doskonale wiedział, że panna Burroughs nie była byle-jaką trzpiotką. Zakochał się w inteligentnej dziewczynie i liczył się z tym, że Frances miała swoje zdanie. Ale chyba każdy mógł przyznać, że to ON a nie ONA znał się na walce! Próbując atakować wilkołaka, mogła go co najwyżej bardziej rozwścieczyć. Tego zaś właśnie mieli przecież uniknąć.
Spokój. Spokojnie. Musi się uspokoić, musi trafić! Wilkołak był coraz bliżej. Zdawał się regenerować, zapominać o nożach tkwiących w jego ciele. Podchodził w ich stronę, warcząc i krzycząc, a kruki i wrony znajdujące się na pobliskich drzewach zdawały się mu kibicować, skrzecząc przeraźliwie. Dudley nawet w swoich największych koszmarach nie sądził, że znajdzie się w tak pełnej grozy sytuacji. Na dodatek mając pod swoją opieką młodą, utalentowaną dziewczynę, którą musiał chronić ponad wszystko.
Zabierając się w sobie, postanowił spróbować po raz kolejny. No, różdżko, traf rzesz, na Merlina i wszystkie morsy tego świata – pomyślał, nie mając pojęcia, czemu arktyczny ssak przyszedł mu na myśl.
Uniósł różdżkę, mając szczerą nadzieję, że po tej próbie wilkołak legnie na ziemi martwy.
– LAMINO!
.. kiedy idę popływać, nie lubię się torturować, wchodząc do zimnej wody stopniowo. Nurkuję od razu i jest to paskudny skok, ale po nim cała reszta to pestka.
Dudley Sheridan
Zawód : Młodszy archiwista i genealog ds. rejestracji w MM
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Nie masz obowiązków wobec nikogo z wyjątkiem siebie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Trzęsawisko
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Gloucestershire