Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki
Opuszczona tawerna
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Opuszczona tawerna
Niegdyś w tym miejscu strudzeni po wyprawach mugolscy marynarze przesiadywali przy kuflach po brzegi wypełnionych piwem, klepiąc po tyłkach karczmarki i tracąc świeżo zarobione pieniądze na z góry przegranych zakładach z mądrzejszymi od siebie handlarzami. Wśród nich zawsze znajdywali się jacyś czarodzieje, którzy sprawnie wtapiali się w zapijaczony tłum. Kilka lat temu doszło tu jednak do tragedii. W wyniku awantury pewien czarnoksiężnik jednym zaklęciem pozbawił życia połowy klientów. Był bardzo pijany, więc czarodziejskiej policji udało się go szybko schwytać, a amnezjatorom większości z gości wymazać pamięć. Jednak prawdopodobnie ktoś umknął pracownikom ministerstwa, przez co po dokach rozniosły się plotki, przeradzające w okoliczną legendę o tym jak Szalony Korsarz rozprawił się z pozbawionymi honoru członkami załogi, którzy odmówili mu wyprawy w kolejny rejs. Tawerna szybko straciła klientów, w końcu przestała istnieć, lecz wierzy się, że gdzieś pod podłogą kryje się piracki skarb.
ST dostrzeżenia odmiennej części podłogi, pod którą znajduje się kufer wynosi 70. Do rzutu należy doliczyć bonus biegłości spostrzegawczość.
Pod podłogą znajduje się wielka magiczna skrzynia, w której ukryto niezwykły skarb. Aby go zdobyć, należy rzucić kością k10.
1- Twoim skarbem okazały się być stare rybackie spodnie. Do tego dziurawe.
2- Twoim skarbem okazał się być bon na różdżkę. Niestety dawno przeterminowany.
3- Twoim skarbem okazał się być srebrny galeon. Wyjątkowo bezwartościowa podróbka.
4- Twoim skarbem okazał się być stary pamiętnik jednego z marynarzy. Niezwykle ciekawa lektura, pełna bardzo szczegółowych opisów brudnych myśli i niestosownych snów, których główną bohaterką była córka kapitana.
5- Twoim skarbem okazał się być złoty pierścień, niestety, pozbawiony mocy i nie dający ci władzy nad innymi pierścieniami.
6- Twoim skarbem okazało się zaproszenie na darmowy pokaz bójki do Parszywego Pasażera.
7- Twoim skarbem okazała się być pusta fotografia. Och nie! Czekaj! Nagle pojawiła się na niej znajoma twarz. To jakiś straszny psikus.
8- Twoim skarbem okazał się być wybrakowany "komplet" gargulków. Właściwie...było ich mniej niż połowa wymagana do gry.
9- Twoim skarbem okazała się być parka jodłujących kaczek.
10- Twoim skarbem okazały się być bilet do czarodziejskiego wesołego miasteczka.
Lokacja zawiera kości.ST dostrzeżenia odmiennej części podłogi, pod którą znajduje się kufer wynosi 70. Do rzutu należy doliczyć bonus biegłości spostrzegawczość.
Pod podłogą znajduje się wielka magiczna skrzynia, w której ukryto niezwykły skarb. Aby go zdobyć, należy rzucić kością k10.
1- Twoim skarbem okazały się być stare rybackie spodnie. Do tego dziurawe.
2- Twoim skarbem okazał się być bon na różdżkę. Niestety dawno przeterminowany.
3- Twoim skarbem okazał się być srebrny galeon. Wyjątkowo bezwartościowa podróbka.
4- Twoim skarbem okazał się być stary pamiętnik jednego z marynarzy. Niezwykle ciekawa lektura, pełna bardzo szczegółowych opisów brudnych myśli i niestosownych snów, których główną bohaterką była córka kapitana.
5- Twoim skarbem okazał się być złoty pierścień, niestety, pozbawiony mocy i nie dający ci władzy nad innymi pierścieniami.
6- Twoim skarbem okazało się zaproszenie na darmowy pokaz bójki do Parszywego Pasażera.
7- Twoim skarbem okazała się być pusta fotografia. Och nie! Czekaj! Nagle pojawiła się na niej znajoma twarz. To jakiś straszny psikus.
8- Twoim skarbem okazał się być wybrakowany "komplet" gargulków. Właściwie...było ich mniej niż połowa wymagana do gry.
9- Twoim skarbem okazała się być parka jodłujących kaczek.
10- Twoim skarbem okazały się być bilet do czarodziejskiego wesołego miasteczka.
Nigdy nie przepadała za zwierzętami, zawsze widziała w nich bardziej obciążenie niż towarzysza człowieka. Sowy były wyjątkiem wyłącznie dlatego, że ich posiadanie i towarzystwo przynosiło pragmatyczną korzyść w postaci komunikacji. Dopiero w ostatnim czasie zaczęła mieć problem także z nimi - i nie umiała tego wyjaśnić. Do tej pory Kim chętnie zanosiła wszystkie jej listy, swobodnie wylatywała na polowania i równie niezauważenie powracała do domu. Była kapryśną sową, prawda, zwłaszcza gdy przychodziło do obcych ludzi, którzy próbowaliby ją dotykać, ale tolerowały się wzajemnie i można by nawet powiedzieć, że w jakimś stopniu ją polubiła - za jej wyniosły spokój i obowiązkowość. W ostatnich tygodniach jednak z niewiadomych przyczyn się rozwydrzyła, dziobiąc ją i drapiąc przy każdej okazji. Musiała z tego powodu urządzić jej nowe mieszkanie na poddaszu i zadbać o to, by jak najrzadziej zachodziły sobie drogę - jedynie wtedy, gdy było to absolutnie konieczne.
Uznałaby to może za jakąś jej chorobę, może kaprysy starości, ale gdy atakować zaczęły ją też przypadkowe zwierzęta, zaczynała robić się sfrustrowana.
Chciała żądać wyjaśnień, ale była też ciekawa.
Może byłaby w stanie znieść parę rozcięć i plam z krwi na szatach, jeśli dzięki temu częściej będzie przechwytywać cudzą korespondencję. Może i była wścibska, ale też zupełnie szczerze chętna do tego, by przeszkadzać potencjalnym wywrotowcom. Czy nie od tego była? By zanosić w kraju porządek brutalniej i skuteczniej od Policji? Zresztą, sowa nawinęła jej się sama. Właściciel mógł winić wyłącznie swoje durne zwierzę.
Nie bała się, odczuwała co najwyżej rozkoszny dreszcz znajomej ekscytacji. Przyspieszony puls, krzywy uśmieszek czający się w kącikach warg - lubiła to uczucie niepewności, oczekiwanie, które zapewniało jej same luźne trzymanie dłoni na rękojeści różdżki. Kto próbował zakłócić ministerialny pokój?
A może mężczyzna, którego dostrzegła w półmroku niedługo po wejściu do środka - w średnim wieku, zadbany bardziej niż przeciętny moczymorda portu, ale ewidentnie podejrzany - umawiał się tylko w ten sposób na banalnie obrzydłą schadzkę z prostytutką? Wkrótce się dowie.
- Mmm. - Jego bezceremonialne przywitanie i wulgarne słowa skwitowała mruknięciem. Rozejrzała się po opuszczonym lokalu z teatralnym zainteresowaniem. - Być może. - W jednej dłoni miała różdżkę, drugą uniosła, by bladymi, szczupłymi palcami przesunąć po odsłoniętym obojczyku i widniejących na nim różowych szramach.
Podszedł bliżej, a ona mu pozwoliła, obserwując jego ruchy z beznamiętnością. Była wysoka jak na kobietę, ale on jeszcze wyższy, musiała więc zadrzeć brodę. Zrobiła to bez wstydu, przygryzając czerwoną wargę, starannie obrysowaną szminką.
- Myślę, że to ja będę zadawać pytania, kwiatuszku. - sparowała po chwili ciszy. Powietrze w Parszywym śmierdziało kurzem, szczynami i wilgocią, a ona, choć była najczystsza w tej masie brudu, nawet przez chwilę nie okazała lęku. Palce, którymi obejmowała rękojeść różdżki, przesuwały się po drewnie niemal z pieszczotą. - Usiądziesz teraz. Masz dużo krzeseł do wyboru. Usiądziesz i powiesz mi, dlaczego twoja sowa mnie zaatakowała. To będzie pierwsza rzecz. Drugą będzie twoje imię. Wtedy zastanowię się, co z tobą zrobić. - Nie była nawet złośliwa; stawiała sprawę jasno suchym tonem, jakby obydwoje zaplanowali to spotkanie, któremu ona od początku miała przewodniczyć. I tylko kącik jej ust pozostawał uniesiony kpiąco.
Jak niewiele przykładała już wagi do tego, czy rozmówca uzna ją początkowo za kobiecą, głupią i słabą.
Uznałaby to może za jakąś jej chorobę, może kaprysy starości, ale gdy atakować zaczęły ją też przypadkowe zwierzęta, zaczynała robić się sfrustrowana.
Chciała żądać wyjaśnień, ale była też ciekawa.
Może byłaby w stanie znieść parę rozcięć i plam z krwi na szatach, jeśli dzięki temu częściej będzie przechwytywać cudzą korespondencję. Może i była wścibska, ale też zupełnie szczerze chętna do tego, by przeszkadzać potencjalnym wywrotowcom. Czy nie od tego była? By zanosić w kraju porządek brutalniej i skuteczniej od Policji? Zresztą, sowa nawinęła jej się sama. Właściciel mógł winić wyłącznie swoje durne zwierzę.
Nie bała się, odczuwała co najwyżej rozkoszny dreszcz znajomej ekscytacji. Przyspieszony puls, krzywy uśmieszek czający się w kącikach warg - lubiła to uczucie niepewności, oczekiwanie, które zapewniało jej same luźne trzymanie dłoni na rękojeści różdżki. Kto próbował zakłócić ministerialny pokój?
A może mężczyzna, którego dostrzegła w półmroku niedługo po wejściu do środka - w średnim wieku, zadbany bardziej niż przeciętny moczymorda portu, ale ewidentnie podejrzany - umawiał się tylko w ten sposób na banalnie obrzydłą schadzkę z prostytutką? Wkrótce się dowie.
- Mmm. - Jego bezceremonialne przywitanie i wulgarne słowa skwitowała mruknięciem. Rozejrzała się po opuszczonym lokalu z teatralnym zainteresowaniem. - Być może. - W jednej dłoni miała różdżkę, drugą uniosła, by bladymi, szczupłymi palcami przesunąć po odsłoniętym obojczyku i widniejących na nim różowych szramach.
Podszedł bliżej, a ona mu pozwoliła, obserwując jego ruchy z beznamiętnością. Była wysoka jak na kobietę, ale on jeszcze wyższy, musiała więc zadrzeć brodę. Zrobiła to bez wstydu, przygryzając czerwoną wargę, starannie obrysowaną szminką.
- Myślę, że to ja będę zadawać pytania, kwiatuszku. - sparowała po chwili ciszy. Powietrze w Parszywym śmierdziało kurzem, szczynami i wilgocią, a ona, choć była najczystsza w tej masie brudu, nawet przez chwilę nie okazała lęku. Palce, którymi obejmowała rękojeść różdżki, przesuwały się po drewnie niemal z pieszczotą. - Usiądziesz teraz. Masz dużo krzeseł do wyboru. Usiądziesz i powiesz mi, dlaczego twoja sowa mnie zaatakowała. To będzie pierwsza rzecz. Drugą będzie twoje imię. Wtedy zastanowię się, co z tobą zrobić. - Nie była nawet złośliwa; stawiała sprawę jasno suchym tonem, jakby obydwoje zaplanowali to spotkanie, któremu ona od początku miała przewodniczyć. I tylko kącik jej ust pozostawał uniesiony kpiąco.
Jak niewiele przykładała już wagi do tego, czy rozmówca uzna ją początkowo za kobiecą, głupią i słabą.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Obserwował ją tak samo spokojnie, co ciekawie. Nie wiedział, kogo dziwka fortuna postawiła na jego drodze, ale był daleki od paniki, złości czy paru innych, niezbyt wesołych emocji. Mleko się rozlało, nie miał na to wpływu, mógł tylko zadbać o to, by rozegrać podsuniętą mu okazję najlepiej, jak potrafił. Nie miał w zwyczaju lekceważenia kobiet ze względu na płeć, przypisaną im przez społeczeństwo słabość tak ciała, jak i umysłu, traktował panie tak, jak na to zasługiwały. Pracował w środowisku w którym płeć piękna potrafiła być równie (ba, nawet momentami bardziej) niebezpieczna co panowie; sam na własnej skórze ― jakiś czas temu ― odczuł, jak bolesne może być zlekceważenie ładnej twarzy. Pojedynek z obecną namiestniczką Londynu wspominał raz po raz, głównie w formie jebanego znaku ostrzegawczego, by już nigdy nie dopuścić się podobnych, bardzo śmiałych, założeń w kwestii tego co kobieta potrafi, a czego nie.
Nie lekceważył więc nieznajomej, ale jego ogólne podejście do ludzi zwykle pozostawiało wiele do życzenia. Był impertynencki, zbyt bezpośredni, wulgarny, momentami przesadnie szczery i nie przejmował się tym, podchodził do ogółu sytuacji z nonszalancją. Jej brak strachu nie wzbudził nim niczego poza przelotnym zainteresowaniem; skoro czuła się pewnie w towarzystwie podejrzanego typa spod ciemnej gwiazdy, to musiała mieć ku temu podstawy. Kto wie, może trafił na jakąś pizdę z konkurencji, morderczynię równie zręczną w fachu, co on sam? Albo, kurwa, znowu nawinął się pod różdżkę komuś, kto był powiązany z Rycerzami, chuj wie.
Uśmiechnął się paskudnie, kiedy przejęła rolę złego policjanta, ale nie zaprotestował. Splótł ramiona na piersi, uznając, że próbę sięgnięcia po różdżkę i tak mu zablokuje, albo potraktuje rozbrojeniem na dzień dobry. Ewentualnego Lamino prosto w mordę też nie wykluczał. Nie ruszył się jednak z miejsca, nawet pomimo jej wyraźnego życzenia, by spoczął sobie na krzesełku. Spojrzał tylko na obdrapany mebel przelotnie, z jawną ignorancją i wrócił spojrzeniem do tajemniczej blondynki.
― Ani mi się, kurwa, śni ― odpowiedział uprzejmie na tę sugestię. ― A sowa jest po prostu pojebana, skąd mam wiedzieć, czemu ujebała sobie, że zaatakuje akurat ciebie, a nie Ministra Magii. ― Wzruszył ramionami, ale mimo niedbałości gestów i pozornego rozluźnienia, nie spuszczał z niej wzroku ani na chwilę. Miała różdżkę, to przewaga, ale gdyby tylko zdołał skrócić dystans… prawie słyszał odgłos skręcanego karku, charakterystyczny trzask, chrupnięcie kości.
― Victor ― przedstawił się. Nie miał w zwyczaju ukrywać swojego imienia, podobnie zresztą jak tego, czym się zajmował. Ale o to nie pytała. ― Kwiatuszku ― dodał uszczypliwie i znów oparł się barkiem o ścianę. Dzieliło ich nie więcej, niż parę metrów, po drodze miał jeden stolik. Miał za sobą lata doświadczeń w sprawnym mordowaniu ludzi, ale czy to wystarczy żeby wyjść z tego bez szwanku? Przeglądał możliwości całkiem odruchowo, kalkulacje wkradły się w jego myśli nieproszone; przecież nie będzie chciał jej wyeliminować. Nie od razu i nie bez powodu.
Nie lekceważył więc nieznajomej, ale jego ogólne podejście do ludzi zwykle pozostawiało wiele do życzenia. Był impertynencki, zbyt bezpośredni, wulgarny, momentami przesadnie szczery i nie przejmował się tym, podchodził do ogółu sytuacji z nonszalancją. Jej brak strachu nie wzbudził nim niczego poza przelotnym zainteresowaniem; skoro czuła się pewnie w towarzystwie podejrzanego typa spod ciemnej gwiazdy, to musiała mieć ku temu podstawy. Kto wie, może trafił na jakąś pizdę z konkurencji, morderczynię równie zręczną w fachu, co on sam? Albo, kurwa, znowu nawinął się pod różdżkę komuś, kto był powiązany z Rycerzami, chuj wie.
Uśmiechnął się paskudnie, kiedy przejęła rolę złego policjanta, ale nie zaprotestował. Splótł ramiona na piersi, uznając, że próbę sięgnięcia po różdżkę i tak mu zablokuje, albo potraktuje rozbrojeniem na dzień dobry. Ewentualnego Lamino prosto w mordę też nie wykluczał. Nie ruszył się jednak z miejsca, nawet pomimo jej wyraźnego życzenia, by spoczął sobie na krzesełku. Spojrzał tylko na obdrapany mebel przelotnie, z jawną ignorancją i wrócił spojrzeniem do tajemniczej blondynki.
― Ani mi się, kurwa, śni ― odpowiedział uprzejmie na tę sugestię. ― A sowa jest po prostu pojebana, skąd mam wiedzieć, czemu ujebała sobie, że zaatakuje akurat ciebie, a nie Ministra Magii. ― Wzruszył ramionami, ale mimo niedbałości gestów i pozornego rozluźnienia, nie spuszczał z niej wzroku ani na chwilę. Miała różdżkę, to przewaga, ale gdyby tylko zdołał skrócić dystans… prawie słyszał odgłos skręcanego karku, charakterystyczny trzask, chrupnięcie kości.
― Victor ― przedstawił się. Nie miał w zwyczaju ukrywać swojego imienia, podobnie zresztą jak tego, czym się zajmował. Ale o to nie pytała. ― Kwiatuszku ― dodał uszczypliwie i znów oparł się barkiem o ścianę. Dzieliło ich nie więcej, niż parę metrów, po drodze miał jeden stolik. Miał za sobą lata doświadczeń w sprawnym mordowaniu ludzi, ale czy to wystarczy żeby wyjść z tego bez szwanku? Przeglądał możliwości całkiem odruchowo, kalkulacje wkradły się w jego myśli nieproszone; przecież nie będzie chciał jej wyeliminować. Nie od razu i nie bez powodu.
Soul for sale
Fakt, że mężczyzna nie okazał strachu nie był dla Elviry ani zaskoczeniem ani zawodem. Nawet jeśli sama miała świadomość idiotyzmu tej oceny, tak pewna była własnego potencjału, umiejętności i okrucieństwa, przeżyła już na tym świecie wystarczająco wiele zim, by wiedzieć, że żadna kobieta o kruchej sylwetce i ładnej twarzy nie będzie brana na poważnie, choćby kryła w sobie moc samego Merlina.
Ona, cóż, nie była wiedźmą u szczytu potęgi, ale nie była też damą w potrzasku. Odkąd tylko pamiętała, potrafiła obronić się sama.
A teraz potrafiła też zranić, zabić. Nawet dziecko, małą dziewczynkę, której twarz i ciepła krew tryskająca z krtani towarzyszyły jej do dziś, jak cień otulający ramiona.
Zmarszczyła nos z niesmakiem, gdy na jej wyraźne żądanie mężczyzna odpowiedział serią wulgaryzmów; mimo zaskakującej pewności siebie musiał więc być portowym ścierwem. Nie dopuściła do siebie myśli, że kiedyś wysławiała się wcale nie mniej barwnie od niego, że może, w rzadkich chwilach, wciąż miała do tego skłonność - dzisiaj czuła się złym gliną, czuła się silna, od zbyt długiego czasu nie miała możliwości napawać się tym uczuciem.
- Obciąć ci język? - spytała z lekko zmarszczonymi brwiami, a potem uśmiechnęła się pod nosem, gdy uświadomiła sobie, że to nie była pusta groźba; że już zajmowała się tak brudną robotą, tutaj, dokładnie w tym porcie, w którym teraz stali. - Zresztą. Nie przyszłam rozmawiać o sowie. Z kim się tu spotykałeś i w jakim celu? Dam ci szansę odpowiedzieć, Victor - Zasmakowała jego imienia na języku, przechodząc powoli kilka leniwych kroków wzdłuż ściany, coraz dalej od niego, ale wciąż mając go na celowniku wyciągniętej różdżki.
Zauważyła jego łapczywe spojrzenie krążące po pomieszczeniu, dobrze je znała. Widywała u ofiar i u niebezpiecznych wrogów.
- Nic cię to nie będzie kosztowało, może co najwyżej moją dezaprobatę - rzecz jasna, kłamała. Jeszcze nie wiedziała co z nim zrobi, ale przypływ adrenaliny, ta niepewność, przyjemnie podgrzewały krew. - Możesz też dalej nazywać mnie kwiatuszkiem i próbować uciec. Albo, hmm, zrobić mi krzywdę. - Cmoknęła językiem, jakby ta myśl była dla niej wielkim rozczarowaniem. - Ale wtedy ja będę zmuszona zrobić krzywdę tobie. To by było niefortunne. Ciężko by się nam rozmawiało, gdybyś nie miał języka. - Przechyliła głowę, zmrużyła powieki. - Ale masz jeszcze inne skarby, prawda? Obcinałam ludziom języki, obcinałam ręce, ale jeszcze nigdy nie urżnęłam mężczyźnie tego, co dla niego najdroższe. - Najbardziej zaskakującą konkluzją było, że droczyła się z nim właściwie dla zabawy. Wcale nie ucierpiałaby znacznie, gdyby koniec końców nie uzyskała wszystkich odpowiedzi.
Jeśli jednak był poszukiwanym przez władze podrzędnym rzezimieszkiem, nikt za nim nie zapłacze, takich jak on nie obejmowało zawieszenie broni.
Podobało jej się jego roziskrzone spojrzenie, twarz pełna arogancji i dobrze skrywanego gniewu. Chciała sprowokować go mocniej, aż straci nad sobą kontrolę.
Ona, cóż, nie była wiedźmą u szczytu potęgi, ale nie była też damą w potrzasku. Odkąd tylko pamiętała, potrafiła obronić się sama.
A teraz potrafiła też zranić, zabić. Nawet dziecko, małą dziewczynkę, której twarz i ciepła krew tryskająca z krtani towarzyszyły jej do dziś, jak cień otulający ramiona.
Zmarszczyła nos z niesmakiem, gdy na jej wyraźne żądanie mężczyzna odpowiedział serią wulgaryzmów; mimo zaskakującej pewności siebie musiał więc być portowym ścierwem. Nie dopuściła do siebie myśli, że kiedyś wysławiała się wcale nie mniej barwnie od niego, że może, w rzadkich chwilach, wciąż miała do tego skłonność - dzisiaj czuła się złym gliną, czuła się silna, od zbyt długiego czasu nie miała możliwości napawać się tym uczuciem.
- Obciąć ci język? - spytała z lekko zmarszczonymi brwiami, a potem uśmiechnęła się pod nosem, gdy uświadomiła sobie, że to nie była pusta groźba; że już zajmowała się tak brudną robotą, tutaj, dokładnie w tym porcie, w którym teraz stali. - Zresztą. Nie przyszłam rozmawiać o sowie. Z kim się tu spotykałeś i w jakim celu? Dam ci szansę odpowiedzieć, Victor - Zasmakowała jego imienia na języku, przechodząc powoli kilka leniwych kroków wzdłuż ściany, coraz dalej od niego, ale wciąż mając go na celowniku wyciągniętej różdżki.
Zauważyła jego łapczywe spojrzenie krążące po pomieszczeniu, dobrze je znała. Widywała u ofiar i u niebezpiecznych wrogów.
- Nic cię to nie będzie kosztowało, może co najwyżej moją dezaprobatę - rzecz jasna, kłamała. Jeszcze nie wiedziała co z nim zrobi, ale przypływ adrenaliny, ta niepewność, przyjemnie podgrzewały krew. - Możesz też dalej nazywać mnie kwiatuszkiem i próbować uciec. Albo, hmm, zrobić mi krzywdę. - Cmoknęła językiem, jakby ta myśl była dla niej wielkim rozczarowaniem. - Ale wtedy ja będę zmuszona zrobić krzywdę tobie. To by było niefortunne. Ciężko by się nam rozmawiało, gdybyś nie miał języka. - Przechyliła głowę, zmrużyła powieki. - Ale masz jeszcze inne skarby, prawda? Obcinałam ludziom języki, obcinałam ręce, ale jeszcze nigdy nie urżnęłam mężczyźnie tego, co dla niego najdroższe. - Najbardziej zaskakującą konkluzją było, że droczyła się z nim właściwie dla zabawy. Wcale nie ucierpiałaby znacznie, gdyby koniec końców nie uzyskała wszystkich odpowiedzi.
Jeśli jednak był poszukiwanym przez władze podrzędnym rzezimieszkiem, nikt za nim nie zapłacze, takich jak on nie obejmowało zawieszenie broni.
Podobało jej się jego roziskrzone spojrzenie, twarz pełna arogancji i dobrze skrywanego gniewu. Chciała sprowokować go mocniej, aż straci nad sobą kontrolę.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Przewrócił oczami. Nie miał w zwyczaju nikogo lekceważyć; oceniał tak wrogów, jak i kompanów w sposób jednakowy ― po umiejętnościach, po tym, co sobą reprezentują. Kobieta przed nim ― jakkolwiek jej było ― zachowywała się jak jebany oszołom, tak po prostu. Nie przypominał sobie, by wiadomość, którą zgubił Damocles miała w sobie coś, co rzucałoby cień podejrzenia na jego osobę; nie miał wypisanego “zbir do wynajęcia” na czole, mógł żądać spotkania w tym miejscu z różnych powodów, a każdy z nich mógł być tak samo legalny, co nielegalny. Owszem, nie wzbudzał zaufania wyglądem, ale znajdowali się w takiej dzielnicy, że naprawdę zdziwiłby się, gdyby ktokolwiek budził ciepełko w niewieścim serduszku od pierwszego spojrzenia i od pierwszego spotkania.
Groźby ― umiejętnie zawoalowane czy nie ― niespecjalnie robiły na nim wrażenie, spojrzenie zimnych, błękitnych oczu z każdą sekundą stawało się coraz bardziej pobłażliwe. Nie potrafił jej traktować poważnie, nie w tych okolicznościach, nie po tym, jak próbowała być… kim właściwie? Szczurem z Ministerstwa, z magipolicji? Jakimś oszołomem krojących mugoli dla zabawy?
― Z leprechaunem ― odparł poważnie, głos nawet mu nie zadrżał ― skurwiel wisi mi przysługę i miał pokazać drogę na drugą stronę tęczy po sagan złota ― nieśpiesznie potoczył wzrokiem po pustym pomieszczeniu, pozwolił by słowa rozpłynęły się w milczeniu i wirujących w powietrzu drobinach kurzu ― ale chyba mnie wystawił ― dodał szeptem, jakby zdradzał jej wielki sekret.
― Jeśli nie chcesz być kwiatuszkiem to możesz ― na przykład ― się przedstawić ― skonstatował. ― Nic cię to nie będzie kosztowało, najwyżej moją dezaprobatę. ― Zwłaszcza, jeśli z kimś ją skojarzy.
Uśmiechnął się paskudnie w odpowiedzi na następne słowa, nieomal skwitował parsknięciem kolejną nieefektywną groźbę. Ta dziecinada była straszną stratą czasu, miał inne zobowiązania na głowie, inne rzeczy, którymi powinien się teraz zająć. Prima nie przyszła, nie wiedziała nawet, że miała się gdzieś stawić; napotkana kobieta zachowywała się jak wyrwany z piwnicy oszołom; gdzieś pod oknem postój musiała sobie zrobić grupka pijanych w sztok marynarzy, bo bełkotliwe przyśpiewki niosły się po ulicy, wdzierały przez nieszczelne okna.
Uniósł dłoń i przeciągnął nią po twarzy, ucisnął nasadę nosa na krótki moment ― ja pierdole ― w końcu nie wytrzymał i parsknął krótko, cicho.
― Moim najdroższym skarbem jest cierpliwość ― poinformował ją, siląc się na uprzejmo-poważny ton ― niestety, dziwka fortuna mi go poskąpiła i przez to znajdujemy się tej nieprzyjemnej sytuacji w której ty mnie wkurwiasz, a ja wychodzę.
Groźby ― umiejętnie zawoalowane czy nie ― niespecjalnie robiły na nim wrażenie, spojrzenie zimnych, błękitnych oczu z każdą sekundą stawało się coraz bardziej pobłażliwe. Nie potrafił jej traktować poważnie, nie w tych okolicznościach, nie po tym, jak próbowała być… kim właściwie? Szczurem z Ministerstwa, z magipolicji? Jakimś oszołomem krojących mugoli dla zabawy?
― Z leprechaunem ― odparł poważnie, głos nawet mu nie zadrżał ― skurwiel wisi mi przysługę i miał pokazać drogę na drugą stronę tęczy po sagan złota ― nieśpiesznie potoczył wzrokiem po pustym pomieszczeniu, pozwolił by słowa rozpłynęły się w milczeniu i wirujących w powietrzu drobinach kurzu ― ale chyba mnie wystawił ― dodał szeptem, jakby zdradzał jej wielki sekret.
― Jeśli nie chcesz być kwiatuszkiem to możesz ― na przykład ― się przedstawić ― skonstatował. ― Nic cię to nie będzie kosztowało, najwyżej moją dezaprobatę. ― Zwłaszcza, jeśli z kimś ją skojarzy.
Uśmiechnął się paskudnie w odpowiedzi na następne słowa, nieomal skwitował parsknięciem kolejną nieefektywną groźbę. Ta dziecinada była straszną stratą czasu, miał inne zobowiązania na głowie, inne rzeczy, którymi powinien się teraz zająć. Prima nie przyszła, nie wiedziała nawet, że miała się gdzieś stawić; napotkana kobieta zachowywała się jak wyrwany z piwnicy oszołom; gdzieś pod oknem postój musiała sobie zrobić grupka pijanych w sztok marynarzy, bo bełkotliwe przyśpiewki niosły się po ulicy, wdzierały przez nieszczelne okna.
Uniósł dłoń i przeciągnął nią po twarzy, ucisnął nasadę nosa na krótki moment ― ja pierdole ― w końcu nie wytrzymał i parsknął krótko, cicho.
― Moim najdroższym skarbem jest cierpliwość ― poinformował ją, siląc się na uprzejmo-poważny ton ― niestety, dziwka fortuna mi go poskąpiła i przez to znajdujemy się tej nieprzyjemnej sytuacji w której ty mnie wkurwiasz, a ja wychodzę.
Soul for sale
Nie ufała ludziom z zasady, nie wierzyła też w przypadki. Choć i Kim i sowa Marii uwzięły się na nią w ostatnim czasie, żadna kreatura nie powinna była spaść na nią z nieba jak ta cholerna szkarłatna kometa i rozciąć jej skóry poniżej kości żuchwy. To groziło poważnym krwotokiem, ale miała szczęście i wprawną rękę do czarów. Już samo to mogło sprowokować ją wystarczająco, ale spędziła też w Londynie większą część swojego życia i wiedziała, że w tych czasach, gdy w stolicy nie wolno już było przebywać brudnokrwistym, nikt nie udawał się do opuszczonych knajp w porcie, które nawet za czasów istnienia miały szemraną reputację, tylko po to, aby porozmawiać i wypić herbatę.
Nie budził w niej ciepłych odczuć, nie budził również strachu. Wątpiła w to, by mógł być szmuglerem szlam, to byłoby zbyt piękne, gdyby po tak nikłych wskazówkach udało jej się takowego przyłapać. Mógł jednak być nawet podrzędnym złodziejem albo naganiaczem dziwek, to wystarczyło. Może nie mogła go torturować bez żadnego powodu, ale mogła go ocenić, zbadać, oskarżyć. Posłać do Tower, do władz - nawet to byłoby przyjemną odskocznią od ostatnich porażek.
A jeśli zaatakuje ją pierwszy - cóż, wtedy to będzie tylko samoobrona. Uśmiechnęła się krzywo na samą myśl.
Jego oczy mogły być zimne, ale jej były zimniejsze. Nie umiał tylko dobrze im się przyjrzeć, pewnie zwiedziony dziewczęcą twarzą.
Kiedy kolejny raz sobie zadrwił nie mogła się powstrzymać, parsknęła pod nosem. Gdy tym razem obnażyła zęby w uśmiechu, było w tym coś seksualnie drapieżnego.
- Zabawny jesteś, co? Portowy komediant. A może błazen? Nie widziałam cię tu wcześniej. No dalej opowiedz coś o sobie. Historia za historię - Lekko przekręciła nadgarstek, trzymając teraz dłoń z różdżką grzbietem do dołu, lepiej do obrony. - Mogę się nazywać Liza. Mogę być Val albo cholerna Sigrun. Mogę też być twoim ostatnim widokiem przed wtrąceniem za kratki. Ale czy mam do tego powód? Czy mi go dasz? - Przestała się odsuwać, oparła biodro o stolik. Nuciła coś cicho pod nosem, gdy zaczął wykręcać się cierpliwością. Och, ona także nie miała jej na pęczki.
Uniosła brew, gdy ruszył do drzwi.
Świśnięcie różdżki było szybkie - rzucone terracreato sprawiło, że z podłogi przed drzwiami do wyjścia wyrósł mur uniemożliwiający wyjście.
- Nie - powiedziała po prostu, cicho. - Najpierw porozmawiamy, cukiereczku.
Nie budził w niej ciepłych odczuć, nie budził również strachu. Wątpiła w to, by mógł być szmuglerem szlam, to byłoby zbyt piękne, gdyby po tak nikłych wskazówkach udało jej się takowego przyłapać. Mógł jednak być nawet podrzędnym złodziejem albo naganiaczem dziwek, to wystarczyło. Może nie mogła go torturować bez żadnego powodu, ale mogła go ocenić, zbadać, oskarżyć. Posłać do Tower, do władz - nawet to byłoby przyjemną odskocznią od ostatnich porażek.
A jeśli zaatakuje ją pierwszy - cóż, wtedy to będzie tylko samoobrona. Uśmiechnęła się krzywo na samą myśl.
Jego oczy mogły być zimne, ale jej były zimniejsze. Nie umiał tylko dobrze im się przyjrzeć, pewnie zwiedziony dziewczęcą twarzą.
Kiedy kolejny raz sobie zadrwił nie mogła się powstrzymać, parsknęła pod nosem. Gdy tym razem obnażyła zęby w uśmiechu, było w tym coś seksualnie drapieżnego.
- Zabawny jesteś, co? Portowy komediant. A może błazen? Nie widziałam cię tu wcześniej. No dalej opowiedz coś o sobie. Historia za historię - Lekko przekręciła nadgarstek, trzymając teraz dłoń z różdżką grzbietem do dołu, lepiej do obrony. - Mogę się nazywać Liza. Mogę być Val albo cholerna Sigrun. Mogę też być twoim ostatnim widokiem przed wtrąceniem za kratki. Ale czy mam do tego powód? Czy mi go dasz? - Przestała się odsuwać, oparła biodro o stolik. Nuciła coś cicho pod nosem, gdy zaczął wykręcać się cierpliwością. Och, ona także nie miała jej na pęczki.
Uniosła brew, gdy ruszył do drzwi.
Świśnięcie różdżki było szybkie - rzucone terracreato sprawiło, że z podłogi przed drzwiami do wyjścia wyrósł mur uniemożliwiający wyjście.
- Nie - powiedziała po prostu, cicho. - Najpierw porozmawiamy, cukiereczku.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Opuszczona tawerna
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki