Główny pokój
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Główny pokój
Jak to w studio — duże przestronne pomieszczenie łączy ze sobą salon, kuchnię i sypialnię. Kuchnia znajduje się w oddzielnym wgłębieniu; część prywatna i ta dla gości zlewają się za to w jedno. Oddzielnie znajdziemy jeszcze małą łazienkę i balkon. Studio utrzymywane jest zazwyczaj w artystycznym nieładzie. Czasem książki trafiają na półki, często widywane są w stosach na podłodze. Jedynie przyrządy jubilerskie i kryształy zawsze są usunięte z pola widzenia i bezpiecznie schowane w skrytce, do której można się dostać poprzez minigabinet na antresoli.
[bylobrzydkobedzieladnie]
we all have our reasons.
Ostatnio zmieniony przez Pandora A. Sheridan dnia 19.07.17 16:57, w całości zmieniany 2 razy
Chybiła, jakżeby inaczej! Nigdy nie była w przesadnie dobrej kondycji, nie posiadała umiejętności godnej Szukającego i ogólnie nawet poruszała się bez większej gracji. Całe szczęście zdążyła wyhamować w ostatniej chwili, zanim uderzyła w szafkę kuchenna. Małe stworzonko, po prostu zniknęło, by pojawić się tuż poza zasięgiem jej rąk. Miało ogromne, żółtawe oczy, w których zdawały się tańczyć rozbawione iskierki. Mogło jej się to oczywiście jej przywidzieć, ale co do jednego była pewna — intruz nie posiadał w sobie ani krzty wstydu. Dalej zabierał się za kolejne półeczki, opróżniając je szybciej niż Pandora zdołała znów do niego podejść. Być może podeszła to tego ze złej strony, może dałoby się mu przemówić do rozumu? Porzuciła jednak pokojowe myślenie, kiedy to on rzucił w nią pudełkiem po ciastkach. Oczywiście, trafił. Złapała się za miejsce, w które trafił i wymruczała kilka nieprzyjemnych słów na jego temat. Właśnie kiedy szła po swoją różdżkę, zobaczyła wchodzącą — przez niedomknięte drzwi, zapewne otwarte przez magiczne zwierzę, które demolowało jej kuchnię — Cerise. Z tego wszystkiego zupełnie zapomniała, że była z nią umówiona. A właściwie, może to jej kuzynka przyprowadziła ze sobą tę srebrną małpkę? Z jej reakcji niewiele da się wywnioskować. W końcu przebywanie z dziwnymi stworami to dla niej codzienność. Pewnie nawet smok w jej mieszkaniu nie zrobiłby na niej wrażenia. Tak czy inaczej, idealnie się złożyło. Pandora nagle dostrzegła wielkie szanse w wyższej od niej blondynce.
— Cerise! Nareszcie! — wykrzyknęła, tak ją witając w progu. — Och, zdecydowanie za długo się nie widziałyśmy.
Była to prawda. Ale w tej sytuacji młoda wiedźma powiedziałaby niemal wszystko, potwierdziłaby prawie wszystko, byle uzyskać pomoc w tym chaosie. Ostentacyjnie wysunęła rękę w stronę potworka pałaszującego bez wstydu to, co spotkał na swej drodze. Przymknęła oczy, czekając aż jej ekspert od ONMS ruszy do akcji. Nie takiej reakcji oczekiwała. Kuzynka przeszła obok niej, siadając wygodnie i komentując to coś, co najwyraźniej było demimozem. Faktycznie, być może jej profesor w Hogwarcie coś wspominał o takich istotach... Nie zmieniało to jednak faktu, że był on mile widziany w jej domu. Westchnęła, po czym przejechała ręką po swoim czole.
— Znasz mnie. Moje wybory zazwyczaj są ekscentryczne. — powiedziała nieco zrezygnowana, podchodząc do krzesła, na którym usiadła panna Skamander. Jej rycerz w srebrnej zbroi chyba potrzebował większej zachęty. Położyła rękę na oparcie, zbliżając się do swojego gościa i uśmiechając się szeroko.
— Widzisz, tak naprawdę kupiłam go dla ciebie w prezencie — zaczęła, myśląc nad kolejnymi zmyślonymi faktami. — Podobno te demimozy obierają za właściciela tego, kto je złapie, więc do dzieła!
Wyprostowała się, dumna z obranej przez siebie taktyki. Nie chciała skrzywdzić tego stworzenia, rzucanie się na niego nie było skuteczne i właściwie to nie wiedziałaby co zrobić, gdyby jej się udało go jakoś przytrzymać. Wszystko to było kłopotliwe. Pandora była na tyle odpowiedzialna, że mogła zająć się co najwyżej kotem albo sową; nie wymagały one dużo uwagi ani jedzenia, więc wchodziło to w ramy jej kompetencji. Ale coś takiego? Nie patrzyło na nią przyjaźnie, do tego mało o nim wiedziała. Zaczynając od tego, iż nie miała bladego pojęcia jak miałby się tu znaleźć. Pokładała wielkie nadzieje w Cerise, oby ona potrafiła zająć się tym problemem. Później, mogły napić się herbaty i zapomnieć o całej tej sprawie.
— Cerise! Nareszcie! — wykrzyknęła, tak ją witając w progu. — Och, zdecydowanie za długo się nie widziałyśmy.
Była to prawda. Ale w tej sytuacji młoda wiedźma powiedziałaby niemal wszystko, potwierdziłaby prawie wszystko, byle uzyskać pomoc w tym chaosie. Ostentacyjnie wysunęła rękę w stronę potworka pałaszującego bez wstydu to, co spotkał na swej drodze. Przymknęła oczy, czekając aż jej ekspert od ONMS ruszy do akcji. Nie takiej reakcji oczekiwała. Kuzynka przeszła obok niej, siadając wygodnie i komentując to coś, co najwyraźniej było demimozem. Faktycznie, być może jej profesor w Hogwarcie coś wspominał o takich istotach... Nie zmieniało to jednak faktu, że był on mile widziany w jej domu. Westchnęła, po czym przejechała ręką po swoim czole.
— Znasz mnie. Moje wybory zazwyczaj są ekscentryczne. — powiedziała nieco zrezygnowana, podchodząc do krzesła, na którym usiadła panna Skamander. Jej rycerz w srebrnej zbroi chyba potrzebował większej zachęty. Położyła rękę na oparcie, zbliżając się do swojego gościa i uśmiechając się szeroko.
— Widzisz, tak naprawdę kupiłam go dla ciebie w prezencie — zaczęła, myśląc nad kolejnymi zmyślonymi faktami. — Podobno te demimozy obierają za właściciela tego, kto je złapie, więc do dzieła!
Wyprostowała się, dumna z obranej przez siebie taktyki. Nie chciała skrzywdzić tego stworzenia, rzucanie się na niego nie było skuteczne i właściwie to nie wiedziałaby co zrobić, gdyby jej się udało go jakoś przytrzymać. Wszystko to było kłopotliwe. Pandora była na tyle odpowiedzialna, że mogła zająć się co najwyżej kotem albo sową; nie wymagały one dużo uwagi ani jedzenia, więc wchodziło to w ramy jej kompetencji. Ale coś takiego? Nie patrzyło na nią przyjaźnie, do tego mało o nim wiedziała. Zaczynając od tego, iż nie miała bladego pojęcia jak miałby się tu znaleźć. Pokładała wielkie nadzieje w Cerise, oby ona potrafiła zająć się tym problemem. Później, mogły napić się herbaty i zapomnieć o całej tej sprawie.
we all have our reasons.
Wciąż siedzę na krześle, z nogą założoną na nogę i obserwuję jak demimoz demoluje Ci kuchnię. Zupełnie normalny dzień, przynajmniej dla mnie. Nie żebym spotkała się z taką sytuacją we własnym domu, ale spotkałam się z sytuacjami skrajnie dziwniejszymi. Więc czymże była srebrna małpka o zbyt dużym apetycie? Tylko pewnym utrudnieniem, może pewnym smaczkiem w zbyt szarym życiu. Znam Cię, ale czy Twoje wybory naprawdę są aż tak bardzo ekscentryczne? Nie jesteś mną. Nie jesteś moją inną kuzynką. To raczej po Holly spodziewałabym się czegoś takiego. Ale co na to poradzić? Każdego dnia dowiadujemy się o sobie czegoś nowego, najwyraźniej.
Nie byłabym zła gdybym wiedziała, że zapomniałaś. Mnie w sumie dość często zdarza się ostatnio o czymś zapominać. Zostawiłam chyba swoją miotłę u Poppy, chociaż przecież to na niej tam przyleciałam. Zapomniałabym o własnej głowie, jeżeli bym tylko mogła, takie zaczynam odnosić wrażenie. Może ta część mojego mózgu odpowiedzialna za pamięć została już w całości zapchana nazwami gatunków magicznych zwierząt i ciekawostkami o herbacie. Marszczę jednak brwi, słysząc kolejne zdania, tak jakbym mimowolnie wyczuwała między nimi kłamstwa. Miałam takie coś w sobie, że lubiłam bardzo uważnie przyglądać się cudzym twarzom, a to kłamstwo nie należało do najwymyślniejszych. Zresztą ta druga część była już kompletną bzdurą. Ale czy to znaczyło, że...
- Eh, to przecież nieprawda. Nie wiem kto nagadał Ci takich bzdur, zresztą... - zaczynam, wciąż nie do końca dociera do mnie to co się dzieje. - Wcale go nie kupiłaś prawda, pewnie próbuje zniszczyć Ci spiżarnię?
Takie rzeczy się zdarzały. Przynajmniej o nich słyszałam. Ale może trochę też nie chciałam w nie wierzyć. Bo jedyne w co wierzyłam, to to, że zwierzęta są lepsze od ludzi - i jak tu taka piękna, słodziutka małpka, która ma być może tylko zbyt wielki apetyt, może powodować taki zamęt? Przecież to niemożliwe! Z pewnością nie robi tego specjalnie. Nie, nie to tylko jakiś przypadek, tak być musi. Ale z drugiej strony, skoro zachowuje się tak nieprzyzwoicie, niszczy opinię innych magicznych stworzeń. Plądrujący spichlerze, ja im jeszcze pokażę. Czuję jak już prawie bolą mnie brwi od tego marszczenia, no bo naprawdę, ileż można. Czuję też buzujący we mnie, nowo odnaleziony gniew. Nie zamierzam oczywiście skrzywdzić stworzenia, ale nie zamierzałam też latać za nim jak głupia. Jeszcze nie. Może za chwilę. Teraz nawet nie wstaję z krzesła, napinam tylko na mięśnie lewej ręki i dzielnie trzepię nimi powietrze, tak jakby to były najprawdziwsze szpony. Chcę złapać stworzenie za kark i doprowadzić je do porządku, może trochę się podenerwować, a potem w spokoju wypić herbatę. Bo herbata była dobra na wszystko, ona z pewnością ustawi mnie do porządku. No chyba, że masz tylko taką z torebek - to byłby prawdziwy skandal! Pewnie i tak bym wypiła, ale coś wewnątrz mnie zapewne by umarło. To tak z grzeczności. Próbuję zachować przynajmniej jakieś pozory. Sięgam więc, próbując dokonać swojego celu, bo stworzenie znów znika i sama jeszcze nie wiem, czy się udało. Może powinnam mieć doświadczenie w łamaniu demimozów, bo w czym mogło to być trudniejsze od łapania smoków? Poza tym, że smoki są większe. No i zieją ogniem. Ale też nie znikają co chwila.
Nie byłabym zła gdybym wiedziała, że zapomniałaś. Mnie w sumie dość często zdarza się ostatnio o czymś zapominać. Zostawiłam chyba swoją miotłę u Poppy, chociaż przecież to na niej tam przyleciałam. Zapomniałabym o własnej głowie, jeżeli bym tylko mogła, takie zaczynam odnosić wrażenie. Może ta część mojego mózgu odpowiedzialna za pamięć została już w całości zapchana nazwami gatunków magicznych zwierząt i ciekawostkami o herbacie. Marszczę jednak brwi, słysząc kolejne zdania, tak jakbym mimowolnie wyczuwała między nimi kłamstwa. Miałam takie coś w sobie, że lubiłam bardzo uważnie przyglądać się cudzym twarzom, a to kłamstwo nie należało do najwymyślniejszych. Zresztą ta druga część była już kompletną bzdurą. Ale czy to znaczyło, że...
- Eh, to przecież nieprawda. Nie wiem kto nagadał Ci takich bzdur, zresztą... - zaczynam, wciąż nie do końca dociera do mnie to co się dzieje. - Wcale go nie kupiłaś prawda, pewnie próbuje zniszczyć Ci spiżarnię?
Takie rzeczy się zdarzały. Przynajmniej o nich słyszałam. Ale może trochę też nie chciałam w nie wierzyć. Bo jedyne w co wierzyłam, to to, że zwierzęta są lepsze od ludzi - i jak tu taka piękna, słodziutka małpka, która ma być może tylko zbyt wielki apetyt, może powodować taki zamęt? Przecież to niemożliwe! Z pewnością nie robi tego specjalnie. Nie, nie to tylko jakiś przypadek, tak być musi. Ale z drugiej strony, skoro zachowuje się tak nieprzyzwoicie, niszczy opinię innych magicznych stworzeń. Plądrujący spichlerze, ja im jeszcze pokażę. Czuję jak już prawie bolą mnie brwi od tego marszczenia, no bo naprawdę, ileż można. Czuję też buzujący we mnie, nowo odnaleziony gniew. Nie zamierzam oczywiście skrzywdzić stworzenia, ale nie zamierzałam też latać za nim jak głupia. Jeszcze nie. Może za chwilę. Teraz nawet nie wstaję z krzesła, napinam tylko na mięśnie lewej ręki i dzielnie trzepię nimi powietrze, tak jakby to były najprawdziwsze szpony. Chcę złapać stworzenie za kark i doprowadzić je do porządku, może trochę się podenerwować, a potem w spokoju wypić herbatę. Bo herbata była dobra na wszystko, ona z pewnością ustawi mnie do porządku. No chyba, że masz tylko taką z torebek - to byłby prawdziwy skandal! Pewnie i tak bym wypiła, ale coś wewnątrz mnie zapewne by umarło. To tak z grzeczności. Próbuję zachować przynajmniej jakieś pozory. Sięgam więc, próbując dokonać swojego celu, bo stworzenie znów znika i sama jeszcze nie wiem, czy się udało. Może powinnam mieć doświadczenie w łamaniu demimozów, bo w czym mogło to być trudniejsze od łapania smoków? Poza tym, że smoki są większe. No i zieją ogniem. Ale też nie znikają co chwila.
Gość
Gość
The member 'Cerise Skamander' has done the following action : rzut kością
'k100' : 59
'k100' : 59
Gdyby młoda wiedźma potrafiła czytać w myślach, pewnie jej uczucia względem kuzynki by jeszcze wzrosły. Ktoś nie uważał, że ona była najbardziej ekscentryczną znaną im osobą. Z drugiej strony, ciężko tu mówić o tym, kto miał bardziej niezwykłe życie. Dziewczyna o niemal srebrzystych włosach na co dzień walczyła ze smokami, w domu wysłuchiwała opowieści o najróżniejszych stworach... Przy niej, należało przyznać, Pandora wiodła całkiem przyziemne życie. Wytwarzała, co prawda, niezwykłe amulety, czym jednak taki drobiazg mógł się równać do fantastycznych, ziejących ogniem bestii? Sama wybrała swoją drogę, a jednak zawsze podobało jej się coś innego, porównywała wybory innych do tych, których sama dokonała. Coś ja dręczyło, coś nie pasowało. Może te demimozy czuły potrzebę siania chaosu w domach ludzi przyzwyczajonych do chaosu. Skądkolwiek by nie przyszedł, powinien tam niezwłocznie wrócić. Miała to szczęście, że w zasięgu rąk miała Cerise... osóbkę o nieodgadnionych motywacjach i o osobliwym charakterze. Z dokładnie tych powodów, była Krukonka spędzała czas w jej towarzystwie. Dogadywały się, bo ich usposobienia oraz zainteresowania odbiegały od tych typowych, ordynarnych. Przynajmniej tak się jej wydawało. Łączyły ich więzy rodzinne, co zmuszało do pewnej minimalnej uprzejmości czy kontaktu, ale w trybie jaki wiodła, wcale nie musiała zmuszać się zachowywania etykiety, które obowiązywała szlachtę ani do pokazywania się na balach. Sama wybierała, co będzie robić, kogo będzie oglądać. Dziś, no tak faktycznie!, miała poczęstować swoją kuzynkę nową herbatą, zakupioną w sklepie, tylko trochę podejrzanym. Przygryzła delikatnie wargę, zastanawiając się czy ten mały stworek lubił herbatę. W tej samej chwili blondynka przejrzała jej niezbyt udane kłamstwo, więc spróbowała wykrzywić usta w niezręcznym uśmiechu. Małe były szanse, że mogła ją przechytrzyć, zwłaszcza jeśli chodziło tu o ONMS. Nie próbowała już się tłumaczyć. Oparła dłonie delikatnie na ramionach panny Skamander i spojrzała ostentacyjnie w stronę źródła problemu.
— Nie wiem nawet jak się tu znalazł — odparła krótko, nie siląc się na żaden zabawny komentarz.
Wydała z siebie przeciągłe jęknięcie, widząc jak demimoz pałaszuje jej ulubioną czekoladę. Niech los go przeklnie! Znalazł jej tajną skrytkę ze słodyczami, które przywiozła sobie z Francji. Nie była osobą łatwo wpadającą w gniew... Cierpliwość jednak traciła dość łatwo i czuła wielką irytację. Próbowała sama coś z tym maleństwem zrobić, skutek był jednak tak marny, że szanse były bliskie zeru. Za to odetchnęła z ulgą, kiedy zauważyła zmianę w kuzynce. Och, tak! Nie była pewna, co sprowokowało tę reakcję; nie było to ważne. Ona stała wciąż w tym samym miejscu, obserwując swojego gościa w akcji. Może to dlatego, że magizoolog miała dziwną więź ze zwierzętami, a może to lata praktyki, ale wydawało się, iż akcja ratunkowa ma duże szanse na sukces. Cerise była odwrócona do niej tyłem, więc Pandora do końca nie widziała ostatecznej walki, jednak wnioskując pod odgłosach, było po wszystkim.
— Możesz go tak czy inaczej zatrzymać — zaoferowała. Dziewczyna miała długie, jasne włosy, tak podobne do futra srebrzystej małpki. Jeśli nie można było trzymać w domu smoka, to było najpewniej najlepszą alternatywą.
Poprawiła włosy, po czym zaczęła iść w stronę kuchenki, aby wstawić wodę na herbatę. Odnajdywała w całym rytuale pewien spokój, nawet jeśli mogła tylko machnąć różdżką i raz dwa wszystko przygotować.
— Nie wiem nawet jak się tu znalazł — odparła krótko, nie siląc się na żaden zabawny komentarz.
Wydała z siebie przeciągłe jęknięcie, widząc jak demimoz pałaszuje jej ulubioną czekoladę. Niech los go przeklnie! Znalazł jej tajną skrytkę ze słodyczami, które przywiozła sobie z Francji. Nie była osobą łatwo wpadającą w gniew... Cierpliwość jednak traciła dość łatwo i czuła wielką irytację. Próbowała sama coś z tym maleństwem zrobić, skutek był jednak tak marny, że szanse były bliskie zeru. Za to odetchnęła z ulgą, kiedy zauważyła zmianę w kuzynce. Och, tak! Nie była pewna, co sprowokowało tę reakcję; nie było to ważne. Ona stała wciąż w tym samym miejscu, obserwując swojego gościa w akcji. Może to dlatego, że magizoolog miała dziwną więź ze zwierzętami, a może to lata praktyki, ale wydawało się, iż akcja ratunkowa ma duże szanse na sukces. Cerise była odwrócona do niej tyłem, więc Pandora do końca nie widziała ostatecznej walki, jednak wnioskując pod odgłosach, było po wszystkim.
— Możesz go tak czy inaczej zatrzymać — zaoferowała. Dziewczyna miała długie, jasne włosy, tak podobne do futra srebrzystej małpki. Jeśli nie można było trzymać w domu smoka, to było najpewniej najlepszą alternatywą.
Poprawiła włosy, po czym zaczęła iść w stronę kuchenki, aby wstawić wodę na herbatę. Odnajdywała w całym rytuale pewien spokój, nawet jeśli mogła tylko machnąć różdżką i raz dwa wszystko przygotować.
we all have our reasons.
Hugh musiał przyznać, że ten dzień nie był zbyt szczęśliwy. Dopiero co pojawił się w mieście, a już Nicholson zniknął ze swojej klatki. Oczywiście jakiś pijany cymbał musiał zobaczyć, że stała zamknięta klatka i pusta, więc otworzył... Geniusz. Cholerny geniusz. Nie po to wyratował biednego demimoza w krajach na Dalekim Wschodzie, żeby teraz spotkało go coś gorszego na ulicach Londynu. Nicholson, bo tak nazwał ów magiczne stworzenie robił za rozrywkę w japońskim cyrku, gdzie ludzie płacili krocie, by zobaczyć jak zwierzę wyglądem przypominające szympansa o dużych, czarnych oczach na podstawie rachunku prawdopodobieństwa potrafiło przewidzieć niedaleką przyszłość - w tamtym wypadku unikanie rzucanych w jego stronę zaklęć. Hugh nie zamierzał pozwolić na dalsze męczenie biedaka, dlatego w nocy zakradł się do obozu cyrkowców i wykradł demimoza. Dość łatwo było go dostrzec w środku nocy, bo całe jego ciało pokryte było delikatnymi, srebrzystymi włoskami. Mężczyzna postanowił, że ukradnie go potajemnie z tego względu, że nikt nie zamierzał sprzedać mu jedną z lepszych atrakcji. Ci Japończycy byli potworni, ale Hugh wiedział, że nie tylko oni zachowywali się równie okrutnie. Zwiedził świat wzdłuż i wszerz, widział naprawdę wiele, a jeszcze więcej zrobił. Jako czarodziej pochodzenia mugolskiego dostrzegał zakrzywianie się granicy między światem magicznym i tym jego matczynym. Dzięki temu jego wiedza była znacznie szersza od innych, ale nie chwalił się tym. Wolał zwiedzać ziemię, poznawać nowe kraje i jego mieszkańców, a teraz wrócił na pogrzeb matki. Londyn... Anglia... Co dobrego mu przyniosła? Tylko wojnę za drugą.
Szedł śladem Nicholsona już dłuższy czas, aż w końcu trafił na Ulicę Pokątną. Nawet nie zauważył, gdy wkroczył do jakiejś kamienicy i skierował się po schodach na samą górę, słysząc skrzypienie pod nogami. Wciąż miał ze sobą marynarski płócienny worek na plecach i lekko zmierzwione włosy, więc mógł wyglądać na trochę nie na miejscu. Nie przeszkodziło mu to dalej brać w górę, aż nie zapukał do drzwi mieszkania. Miał nadzieję, że Nicholsonowi nic się nie stało ani nikogo nie przestraszył.
Szedł śladem Nicholsona już dłuższy czas, aż w końcu trafił na Ulicę Pokątną. Nawet nie zauważył, gdy wkroczył do jakiejś kamienicy i skierował się po schodach na samą górę, słysząc skrzypienie pod nogami. Wciąż miał ze sobą marynarski płócienny worek na plecach i lekko zmierzwione włosy, więc mógł wyglądać na trochę nie na miejscu. Nie przeszkodziło mu to dalej brać w górę, aż nie zapukał do drzwi mieszkania. Miał nadzieję, że Nicholsonowi nic się nie stało ani nikogo nie przestraszył.
I show not your face but your heart's desire
Spędziła dłuższą chwilę na poszukiwaniu herbaty — w jej szafkach panował rozgardiasz, puste nadgryzione opakowania, fragmenty papierków, okruszki... wszystko stało na głowie. Póki co, Pandora postanowiła się tym nie przejmować. Wsunęła smukłe dłonie w tę dżunglę resztek i w końcu natrafiła na to, czego poszukiwała. Biała herbata jaśminowa, zwinięta w drobne kuleczki, które rozwijają się podczas zaparzania. Miała nadzieję, że zadowoli to Cerise, która była znana ze swoich raczej wyrafinowanych upodobań.
Wybrała dla swojego gościa kubek ze smokiem, po czym zdążyła jeszcze pobiec po różdżkę i naprawić filiżankę, stłuczoną przez demimoza kilka godzin wcześniej. Właśnie wyłączała czajnik, kiedy usłyszała pukanie do drzwi. Rzuciła pytające spojrzenie w stronę blondynki, ale nie uzyskała żadnej odpowiedzi. Westchnęła teatralnie, zastanawiając się kogo znowu przywiało. Czyżby umówiła się z kolejną osobą i o tym zapomniała? A może gdy teraz otworzy, zobaczy jakieś inne magiczne stworzenie, na przykład hipogryfa, który nauczył się pukać.
— Kto tam? — krzyknęła, jeszcze zanim opuściła część kuchenną swojego apartamentu. Nie czekając na odpowiedź, ruszyła by otworzyć. Po drodze zauważyła swoje odbicie w lustrze, które prezentowało się dość mizernie. Poczochrane włosy, przesunięty na jedną stronę sweterek... Widać walka z demimozem jej nie służyła, a przecież nawet to nie ona była osobą, której się udało go złapać. Przeczesała palcami włosy, przygładziła grzywkę, poprawiła swój strój, naciągając materiał w dół. Wszystko to uczyniła niemal w locie, bo po chwili już otwierała drzwi.
Kim był ten człowiek?
Zmarszczyła brwi, jej prawa dłoń pozostawała na klamce, lewą zaś oparła o framugę. Właściwie, dzisiejszego dnia nic jej już nie powinno zdziwić, a jednak mężczyzna, stał w jej progu, zdołał to jakimś sposobem zrobić. Nie wyglądał ani na domokrążcę — tacy prawie w ogóle tu nie przychodzili, ponieważ nie wiedzieli, że ktoś mieszka na poddaszu — ani na kogoś z jej rodziny. W pierwszym odruchu miała ochotę zatrzasnąć drzwi, odsapnąć, zebrać myśli i dopiero mierzyć się z rzeczywistością, ale wtedy zauważyła worek na jego plecach. Nie chciała być zbytnią optymistką, może to pomyłka, jednak nieśmiały uśmiech wkradł się jej na usta. Rzecz jasna, najchętniej wyrzuciłaby tę małą małpkę przez okno i zupełnie o niej zapomniała, aczkolwiek jeśli istniała możliwość pozbycia się jej w inny sposób, również była nim zainteresowana.
Odchrząknęła, po czym z udawaną nonszalancją powiedziała:
— Słucham?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wybrała dla swojego gościa kubek ze smokiem, po czym zdążyła jeszcze pobiec po różdżkę i naprawić filiżankę, stłuczoną przez demimoza kilka godzin wcześniej. Właśnie wyłączała czajnik, kiedy usłyszała pukanie do drzwi. Rzuciła pytające spojrzenie w stronę blondynki, ale nie uzyskała żadnej odpowiedzi. Westchnęła teatralnie, zastanawiając się kogo znowu przywiało. Czyżby umówiła się z kolejną osobą i o tym zapomniała? A może gdy teraz otworzy, zobaczy jakieś inne magiczne stworzenie, na przykład hipogryfa, który nauczył się pukać.
— Kto tam? — krzyknęła, jeszcze zanim opuściła część kuchenną swojego apartamentu. Nie czekając na odpowiedź, ruszyła by otworzyć. Po drodze zauważyła swoje odbicie w lustrze, które prezentowało się dość mizernie. Poczochrane włosy, przesunięty na jedną stronę sweterek... Widać walka z demimozem jej nie służyła, a przecież nawet to nie ona była osobą, której się udało go złapać. Przeczesała palcami włosy, przygładziła grzywkę, poprawiła swój strój, naciągając materiał w dół. Wszystko to uczyniła niemal w locie, bo po chwili już otwierała drzwi.
Kim był ten człowiek?
Zmarszczyła brwi, jej prawa dłoń pozostawała na klamce, lewą zaś oparła o framugę. Właściwie, dzisiejszego dnia nic jej już nie powinno zdziwić, a jednak mężczyzna, stał w jej progu, zdołał to jakimś sposobem zrobić. Nie wyglądał ani na domokrążcę — tacy prawie w ogóle tu nie przychodzili, ponieważ nie wiedzieli, że ktoś mieszka na poddaszu — ani na kogoś z jej rodziny. W pierwszym odruchu miała ochotę zatrzasnąć drzwi, odsapnąć, zebrać myśli i dopiero mierzyć się z rzeczywistością, ale wtedy zauważyła worek na jego plecach. Nie chciała być zbytnią optymistką, może to pomyłka, jednak nieśmiały uśmiech wkradł się jej na usta. Rzecz jasna, najchętniej wyrzuciłaby tę małą małpkę przez okno i zupełnie o niej zapomniała, aczkolwiek jeśli istniała możliwość pozbycia się jej w inny sposób, również była nim zainteresowana.
Odchrząknęła, po czym z udawaną nonszalancją powiedziała:
— Słucham?
[bylobrzydkobedzieladnie]
we all have our reasons.
Ostatnio zmieniony przez Pandora Sheridan dnia 08.09.17 23:26, w całości zmieniany 1 raz
Nie spodziewał się niczego nadzwyczajnego. Nie po Anglii, która raczej nie była zbyt gościnna. Zresztą nie pamiętał, by kiedykolwiek była. Dlatego lubił podróże w dalekie strony i zupełnie się nie przejmował faktem, że gdzieś gdzie się urodził właśnie padało lub na chwilę wyszło słońce. Nie, żeby nie był przywiązany do rodzinnego kraju, ale jednak... Od zawsze chciał podróżować. Miał tę smykałkę do prowadzenia interesu, zarobił więc odpowiednią sumę, by sobie pozwolić na pierwszy prowiant, a potem... Potem już poszło z górki. Dostrzeganie piękna w każdym calu było czymś niesamowitym, a przeżywając przygody takie jak on nie można było pozostać do tego obojętnym. Podobnie zresztą jak na wydarzenia ostatnich dni, chociaż nie trzeba było znajdować się w samym Londynie by o nim usłyszeć. Chyba cały czarodziejski świat plotkował o tym, co się wydarzyło i wydarzyć mogło. To nie był jeszcze koniec. A przynajmniej Hugh podskórnie to czuł, dlatego chciał jedynie pogrzebać matkę i wracać na statek. Z daleka od tego przeklętego miejsca. Nic nie było tutaj dobre... Umarło wraz z jego rodzicem, o którego śmierci dowiedział się też w niezbyt przyjemnych okolicznościach. Nie chciał jednak tego rozpominać. Musiał znaleźć Nicholsona i to jak najszybciej. Przed zmierzchem znów musiał się znaleźć w jego kajucie, gdzie pomimo klatki miał sporo miejsca. Klatka była jedynie chwilowa. Wszak chciał go bezpiecznie odwieźć do ojczyzny i wypuścić na wolność. Nic więcej. Ufał, że znajdzie demimoza właśnie w tym mieszkaniu, chociaż nie wiedział, czego oczekiwać. Czy złości? Czy braku reakcji? A może nikogo nie miało tam być? Nie zdążył zareagować, gdy drzwi się otworzyły.
- Nicholson! - krzyknął nim odpowiedział na pytanie młodej kobiety, widząc swoją zgubę w ramionach innej. Ta nie zdołała utrzymać wielkoluda, który dosłownie wyrwał się jej z objęć i podbiegł do przyjaznej twarzy, która wydobyła go z przeraźliwych męczarni. Gdy stworzenie zawiesiło się długimi rękoma na jego szyi, nieco go odgięło w tył, ale zaraz zachował równowagę. Hugh uśmiechnął się szeroko, przytulając przyjaciela, po czym spojrzał na wciąż czekające na odpowiedź i wyjaśnienia dziewczyny. - Wybaczcie, ale... Mam nadzieję, że nie dał się wam we znaki - zaczął, nie wiedząc co powiedzieć. Szczególnie że cieszył się z odnalezienia zguby w tak nienaruszonym stanie.
- Nicholson! - krzyknął nim odpowiedział na pytanie młodej kobiety, widząc swoją zgubę w ramionach innej. Ta nie zdołała utrzymać wielkoluda, który dosłownie wyrwał się jej z objęć i podbiegł do przyjaznej twarzy, która wydobyła go z przeraźliwych męczarni. Gdy stworzenie zawiesiło się długimi rękoma na jego szyi, nieco go odgięło w tył, ale zaraz zachował równowagę. Hugh uśmiechnął się szeroko, przytulając przyjaciela, po czym spojrzał na wciąż czekające na odpowiedź i wyjaśnienia dziewczyny. - Wybaczcie, ale... Mam nadzieję, że nie dał się wam we znaki - zaczął, nie wiedząc co powiedzieć. Szczególnie że cieszył się z odnalezienia zguby w tak nienaruszonym stanie.
I show not your face but your heart's desire
Nieczęsto wpuszczała obcych do swojego mieszkania. Właściwie to jeszcze na początku zdarzały się nawet sytuacje, gdy w ogóle nie pochodziła do drzwi, jeżeli kogoś nie oczekiwała. Ich liczba jednak powoli zmniejszała się, a Pandora przerywała swoje zajęcia, by wysłuchać typowych domokrążców lub zetknąć się z pomyłkami. W końcu niewiele ponad tydzień temu wpadł do niej jej kuzyn i chyba by sobie nie wybaczyła, gdyby wtedy zignorowała jego pukanie. Czyżby i tam razem miało to okazać się dobrym posunięciem?
Ponownie zmierzyła mężczyznę dość nieufnym wzrokiem, pokonując w sobie pokusę, by odwrócić się i poszukać pomocy u kuzynki. Tak bardzo chciała być niezależna, odciąć się zarówno od wpływu ojca jak i jego obecności, chociaż tak naprawdę nie dał jej ku temu powodu. Wynikało to z jej silnego pragnienia samotności, do której niebezpiecznie przyzwyczaiła się pod koniec pobytu we Francji i którą ciężko jej było porzucić. Była jej częścią; przebywając za długo w towarzystwie innych osób, czuła się wręcz jakby ją zaniedbywała. Tylko ona i od niedawna Hyacinth wypełniały tę przestrzeń, żyły ciszą, biernością, jakby nie znajdowały się w sercu ruchliwej, żywej ulicy Pokątnej, ale gdzieś daleko, w miejscu nietkniętym przez troski i odseparowanym od trudów codzienności. Rzecz jasna, ten złudny spokój budowany na wycofaniu nie trwał wiecznie. Bywały momenty, przebłyski, gdy ktoś wpadał zburzyć jej starannie budowany świat — odsuwał jej zasłony, zostawiał ślady na kubkach i w jej wspomnieniach, przybliżając jej rzeczywistość, z którą nie miała ochoty sobie radzić. Innym razem, to ona musiała odkrywać, że ta swoboda i niezależność niosły ze sobą nieoczekiwane niekorzyści. Nie było nikogo, kto by ją uspokoił, gdy wydawało jej się, że burza nigdy nie ustanie ani kto spędziłby z jej powiek okruchy koszmarów. Wychodziła samotnie do sklepów, wracała nie zamieniając więcej słów niż było konieczne z drugą osobą. Ale było w porządku. Tego chciała, prawda? To naprawdę nie był dobry dzień na uświadamianie sobie takich faktów. O mało nie zapomniała o wizycie Cerise, odkryła w kuchni tajemniczego intruza, teraz musiała sobie poradzić z nieznajomym mężczyzną. Co jeszcze miało ją spotkać?
— Nicholson? — powtórzyła po mężczyźnie, przyglądając mu się z uzasadnioną, według siebie, podejrzliwością. Już miała powiedzieć, że nikt o podanym imieniu tutaj nie mieszka, gdy jej orzechowe oczy powędrowały za spojrzeniem tego obcego. — To ma imię? — mruknęła do siebie cicho z nutą nieprzychylności. Nie, mały demimoz nie zrobił z niej swojej przyjaciółki. Podparła jedną dłoń na biodrze, w zamyśleniu obserwując zjednoczenie stworzenie i jego, najwyraźniej, właściciela. Na usta cisnęło się jej kilka pytań: jak on potrafił nad nim zapanować? Skąd się wziął? Jednak z drugiej strony, to oznaczało, iż darmozjad nie był już jej problemem.
Ta myśl sprawiła, że delikatny, być może trochę sztuczny, uśmiech wpłynął na jej wargi. Wzruszyła ramionami, po czym odezwała się:
— Och, nic się nie stało — to nie tak, że wyjadł praktycznie wszystko z mojej kuchni — Cieszę się po prostu, że wszystko się dobrze skończyło. — dokończyła, wykonując gest dłonią, który miał znaczyć, iż naprawdę sobie dobrze z nim poradziły. Jakby to była dla niej drobnostka.
Spoglądała na niego, dobrze sobie radząc z ukrywaniem zniecierpliwienia. Oby nie chciał jeszcze wpaść do niej na herbatę...
Ponownie zmierzyła mężczyznę dość nieufnym wzrokiem, pokonując w sobie pokusę, by odwrócić się i poszukać pomocy u kuzynki. Tak bardzo chciała być niezależna, odciąć się zarówno od wpływu ojca jak i jego obecności, chociaż tak naprawdę nie dał jej ku temu powodu. Wynikało to z jej silnego pragnienia samotności, do której niebezpiecznie przyzwyczaiła się pod koniec pobytu we Francji i którą ciężko jej było porzucić. Była jej częścią; przebywając za długo w towarzystwie innych osób, czuła się wręcz jakby ją zaniedbywała. Tylko ona i od niedawna Hyacinth wypełniały tę przestrzeń, żyły ciszą, biernością, jakby nie znajdowały się w sercu ruchliwej, żywej ulicy Pokątnej, ale gdzieś daleko, w miejscu nietkniętym przez troski i odseparowanym od trudów codzienności. Rzecz jasna, ten złudny spokój budowany na wycofaniu nie trwał wiecznie. Bywały momenty, przebłyski, gdy ktoś wpadał zburzyć jej starannie budowany świat — odsuwał jej zasłony, zostawiał ślady na kubkach i w jej wspomnieniach, przybliżając jej rzeczywistość, z którą nie miała ochoty sobie radzić. Innym razem, to ona musiała odkrywać, że ta swoboda i niezależność niosły ze sobą nieoczekiwane niekorzyści. Nie było nikogo, kto by ją uspokoił, gdy wydawało jej się, że burza nigdy nie ustanie ani kto spędziłby z jej powiek okruchy koszmarów. Wychodziła samotnie do sklepów, wracała nie zamieniając więcej słów niż było konieczne z drugą osobą. Ale było w porządku. Tego chciała, prawda? To naprawdę nie był dobry dzień na uświadamianie sobie takich faktów. O mało nie zapomniała o wizycie Cerise, odkryła w kuchni tajemniczego intruza, teraz musiała sobie poradzić z nieznajomym mężczyzną. Co jeszcze miało ją spotkać?
— Nicholson? — powtórzyła po mężczyźnie, przyglądając mu się z uzasadnioną, według siebie, podejrzliwością. Już miała powiedzieć, że nikt o podanym imieniu tutaj nie mieszka, gdy jej orzechowe oczy powędrowały za spojrzeniem tego obcego. — To ma imię? — mruknęła do siebie cicho z nutą nieprzychylności. Nie, mały demimoz nie zrobił z niej swojej przyjaciółki. Podparła jedną dłoń na biodrze, w zamyśleniu obserwując zjednoczenie stworzenie i jego, najwyraźniej, właściciela. Na usta cisnęło się jej kilka pytań: jak on potrafił nad nim zapanować? Skąd się wziął? Jednak z drugiej strony, to oznaczało, iż darmozjad nie był już jej problemem.
Ta myśl sprawiła, że delikatny, być może trochę sztuczny, uśmiech wpłynął na jej wargi. Wzruszyła ramionami, po czym odezwała się:
— Och, nic się nie stało — to nie tak, że wyjadł praktycznie wszystko z mojej kuchni — Cieszę się po prostu, że wszystko się dobrze skończyło. — dokończyła, wykonując gest dłonią, który miał znaczyć, iż naprawdę sobie dobrze z nim poradziły. Jakby to była dla niej drobnostka.
Spoglądała na niego, dobrze sobie radząc z ukrywaniem zniecierpliwienia. Oby nie chciał jeszcze wpaść do niej na herbatę...
we all have our reasons.
Nie wchodził do środka. Nie zamierzał! Akurat może i wyglądał na marynarza i podróżnika bez manier, ale akurat wiedział, że nie można pod żadnym pozorem wkradać się do cudzych domów bez zgody właściciela. A na pewno nie młodych kobiet, które wpatrywały się w niego pytająco i najchętniej chyba wyrzuciły tam skąd przyszedł. I chętnie by to uczynił, jednak wpierw musiał odebrać swojego demimoza i to w terminie natychmiastowym. Martwił się o pupila, który już wystarczająco dużo przeżył i Hugh nie chciał go narażać na większe niebezpieczeństwo. Przyrzekł sobie wszakże, że nie pozwoli już go skrzywdzić. W pewnym sensie Nicholson stał się jego dobrym druhem, gdy ludzie zmieniali się jak rękawiczki. Co nowy port to ubywało dawnym znajomych, a przychodziły obce twarze. Przynajmniej demimoz, który wciąż nie osiągnął dojrzałego wieku, przebywał z nim. Dlatego Hugh odetchnął z ulgą widząc znajomą paszczkę.
- Ktoś go wypuścił z klatki i cieszę się, że nic mu się nie stało - odparł, ignorując powtórzone imię swojego niecodziennego przyjaciela. Całe szczęście nic mu się nie stało! A mieszkanie nie wyglądało strasznie, chociaż blondynka stojąca w tyle raczej nie wyglądała na zorientowaną w sytuacji. Mimo wszystko był wdzięczny tej dwójce kobiet, że nie zdecydowały się wrzucić do śmieci magicznego stworzenia. Lub jeszcze tego nie zrobiły. Bądź co bądź kłopot rozwiązał się sam, a Hugh mógł już bez problemu poczuć wyraźny spokój. Już on zamierzał sobie porozmawiać z marynarzami, którzy kręcili się dookoła jego rzeczy. Powinni lepiej pilnować swojego nosa. - Tak. Ja również. Dziękuję bardzo i przepraszam raz jeszcze za kłopot - odpowiedział dziewczynie, uśmiechając się przepraszająco i wycofał się na korytarz, by w końcu zacząć schodzić ze schodów z demimozem uczepionym jego szyi niczym mała kapucynka. Obaj musieli wrócić na statek i zabezpieczyć klatkę, by żaden cymbał już jej nie otworzył tak łatwo. Na samą myśl Hugh skrzywił się, jednak Nicholson uszczypnął go w policzek i stał się niewidzialny, gdy wyszli na gwarną ulicę.
|zt x2
- Ktoś go wypuścił z klatki i cieszę się, że nic mu się nie stało - odparł, ignorując powtórzone imię swojego niecodziennego przyjaciela. Całe szczęście nic mu się nie stało! A mieszkanie nie wyglądało strasznie, chociaż blondynka stojąca w tyle raczej nie wyglądała na zorientowaną w sytuacji. Mimo wszystko był wdzięczny tej dwójce kobiet, że nie zdecydowały się wrzucić do śmieci magicznego stworzenia. Lub jeszcze tego nie zrobiły. Bądź co bądź kłopot rozwiązał się sam, a Hugh mógł już bez problemu poczuć wyraźny spokój. Już on zamierzał sobie porozmawiać z marynarzami, którzy kręcili się dookoła jego rzeczy. Powinni lepiej pilnować swojego nosa. - Tak. Ja również. Dziękuję bardzo i przepraszam raz jeszcze za kłopot - odpowiedział dziewczynie, uśmiechając się przepraszająco i wycofał się na korytarz, by w końcu zacząć schodzić ze schodów z demimozem uczepionym jego szyi niczym mała kapucynka. Obaj musieli wrócić na statek i zabezpieczyć klatkę, by żaden cymbał już jej nie otworzył tak łatwo. Na samą myśl Hugh skrzywił się, jednak Nicholson uszczypnął go w policzek i stał się niewidzialny, gdy wyszli na gwarną ulicę.
|zt x2
I show not your face but your heart's desire
Strona 2 z 2 • 1, 2
Główny pokój
Szybka odpowiedź