Składzik w piwnicy
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Składzik
Pokój ma dwa metry na półtorej. Nie ma w nim żadnego okna, lampy, świecy. Ściany obłożone są drewnianymi półkami uginającymi się pod ciężarem leżakujących na nich butelek oraz fiolek wypełnionymi magicznymi substancjami. Wstęp do składzika nie jest swobodny - od wścibskich oczu i lepkich dłoni oddzielają go porządne drzwi na kłódkę.
|7 lipca
Nie potrafił się skupić. Misja Rycerzy w której uczestniczył mocno się na nim odbiła. Nigdy nie otarł się tak bardzo o śmierć jak wówczas. Już od pewnego czasu postrzegał ten stan trochę inaczej - od chwili w której poznał Hesper koniec nie do końca był końcem. Przykładem była również żona Hectora. Dziesiątki, setki, tysiące lat. Jak długo ten stan może trwać, czy można było go nazwać właściwie czymś pośmiertnym, a może innym? Przerażenie, jak i fascynacja tą materią prowadziły od pewnego czasu walkę, a to rodziło wiele pytań na które alchemik nie znał odpowiedzi. Nie wiedział też gdzie ich szukać. Frustracja i irytacja błądziła po jego umyśle skrobiąc jego czaszkę od wewnątrz. Co jest w stanie uwiązać duszę na tyle mocno by nie zniknęła wraz zmieniającym się w proch ciałem. Klątwa - to na pewno, lecz co jeszcze? Co uwiązało Hesper? Silna emocja? Czy strach który odczuwał w konfrontacji z Krakenem byłby wystarczający gdyby mu się nie udało...? Chciał tu zostać. Na ziemi. Z Hesper. Co jeśli prawo do decyzji leży poza jego umiejętnościami? Co powinien zrobić, jak zadziałać by ten stan duchowości przełamać odsyłając ducha z tego padołu? Nie chciał zostawiać tu Hesper samej, nie być przy niej. Wierzył w to, że ona również tego by pragnęła - odejść wraz z nim. A nawet jeśli nie to dać jej taką możliwość - wyboru między życiem, a nicością. Taki wybór powinien mieć każdy. Czemu więc on nie istnieje? Tak trudno było oszukać śmierć? A Flamel...?
Jego barki uniosły się i opadły, a z ust wydobyło się nikłe westchnięcie. Ciągle tak mało wiedział, ciagle tak mało mógł. Niechętnie, będąc pogrążonym w melancholii odstawił trzymany w dłoni eliksir na półkę. Zastygł w nim w zamyśleniu, zaraz jednak chwytając w dłonie pióro odnotował coś w swoim spisie. Grubą księgę z sfatygowaną oprawą odstawił na półkę mając w zamiarze udać się do biblioteki. Miał wiele zobowiązań, a wszystkie nałożył na siebie samemu.
Nie potrafił się skupić. Misja Rycerzy w której uczestniczył mocno się na nim odbiła. Nigdy nie otarł się tak bardzo o śmierć jak wówczas. Już od pewnego czasu postrzegał ten stan trochę inaczej - od chwili w której poznał Hesper koniec nie do końca był końcem. Przykładem była również żona Hectora. Dziesiątki, setki, tysiące lat. Jak długo ten stan może trwać, czy można było go nazwać właściwie czymś pośmiertnym, a może innym? Przerażenie, jak i fascynacja tą materią prowadziły od pewnego czasu walkę, a to rodziło wiele pytań na które alchemik nie znał odpowiedzi. Nie wiedział też gdzie ich szukać. Frustracja i irytacja błądziła po jego umyśle skrobiąc jego czaszkę od wewnątrz. Co jest w stanie uwiązać duszę na tyle mocno by nie zniknęła wraz zmieniającym się w proch ciałem. Klątwa - to na pewno, lecz co jeszcze? Co uwiązało Hesper? Silna emocja? Czy strach który odczuwał w konfrontacji z Krakenem byłby wystarczający gdyby mu się nie udało...? Chciał tu zostać. Na ziemi. Z Hesper. Co jeśli prawo do decyzji leży poza jego umiejętnościami? Co powinien zrobić, jak zadziałać by ten stan duchowości przełamać odsyłając ducha z tego padołu? Nie chciał zostawiać tu Hesper samej, nie być przy niej. Wierzył w to, że ona również tego by pragnęła - odejść wraz z nim. A nawet jeśli nie to dać jej taką możliwość - wyboru między życiem, a nicością. Taki wybór powinien mieć każdy. Czemu więc on nie istnieje? Tak trudno było oszukać śmierć? A Flamel...?
Jego barki uniosły się i opadły, a z ust wydobyło się nikłe westchnięcie. Ciągle tak mało wiedział, ciagle tak mało mógł. Niechętnie, będąc pogrążonym w melancholii odstawił trzymany w dłoni eliksir na półkę. Zastygł w nim w zamyśleniu, zaraz jednak chwytając w dłonie pióro odnotował coś w swoim spisie. Grubą księgę z sfatygowaną oprawą odstawił na półkę mając w zamiarze udać się do biblioteki. Miał wiele zobowiązań, a wszystkie nałożył na siebie samemu.
Wtem Valerija otulił znajomy chłód, przenikliwy, drażniący, na zewnątrz, kiedy w niektórych miejscach kraju zaczęli pojawiać się dementorzy, byłby również przerażający, ale w piwnicy alchemika ów chłód miał zupełnie inną konotację - to musiała być Hesper. Czyżby?
Przed oczami alchemika pojawiła się twarz, w pierwszej chwili obca i nieznajoma, w drugiej Valerij mógł ją skojarzyć z duchem spotkanym w podziemiach elektrowni. Duch był zły - zawiedziony? - uniósł w górę zaciśniętą pięść, lecz rozmył się w powietrzu, równie nagle, jak nagle się pojawił.
Nic więcej się nie wydarzyło.
Przed oczami alchemika pojawiła się twarz, w pierwszej chwili obca i nieznajoma, w drugiej Valerij mógł ją skojarzyć z duchem spotkanym w podziemiach elektrowni. Duch był zły - zawiedziony? - uniósł w górę zaciśniętą pięść, lecz rozmył się w powietrzu, równie nagle, jak nagle się pojawił.
Nic więcej się nie wydarzyło.
- Hesper...? - Zmarszczył czoło czując tą dziwną, charakterystyczną obecność niebytu. Nie pojawiła się jednak bliska alchemikowi zmora. To nie był jej chłód. Niepokój ogarnął Rosjanina bo przecież miał ku temu powody. Tym bardziej po tym co przeżył w elektrowni. Przeżył - tego się trzymał.
Wyłonienie się z ciemności obcej twarzy przeraziło go. Dlaczego nikogo nie usłyszał? Panika postawiła go na równe nogi. Krzesło za nim się wywróciło. Huknęło o ziemię. Serce biło jak oszalałe i zamarło widząc w twarzy nieznajomej przecież coś tak bardzo bliskiego. Była to zjawa, której złożył obietnicę. Chciał się jej w panice tłumaczyć lecz ta znikła równie nagle jak się pojawiła. W oknie, w tym samym czasie pojawiła się Sowa. Drew. Udał się do niego prędko.
|zt
Wyłonienie się z ciemności obcej twarzy przeraziło go. Dlaczego nikogo nie usłyszał? Panika postawiła go na równe nogi. Krzesło za nim się wywróciło. Huknęło o ziemię. Serce biło jak oszalałe i zamarło widząc w twarzy nieznajomej przecież coś tak bardzo bliskiego. Była to zjawa, której złożył obietnicę. Chciał się jej w panice tłumaczyć lecz ta znikła równie nagle jak się pojawiła. W oknie, w tym samym czasie pojawiła się Sowa. Drew. Udał się do niego prędko.
|zt
28.06.56
Ciągle czuł się słabo po wydarzeniach w elektrowni, jednak nie dla niego było leżenie w łóżku. Zwłaszcza, gdy kończyła się porządna lektura, jak również atrament do pióra, którym sporządzał notatki. potrzebował swego kotła. Zszedł zatem do swej piwnicy w której niewielkie, ścienne okienko było uchylone. Było chłodnawo, lecz po tym jak nad paleniskiem zatańczył ogień zaczęło si to zmieniać. Złoty kocioł zawisnął nad płomieniem będąc ciągle pustym. Valerij pamiętał o składzie Felix który wyszedł mu poprawnie. Zajrzał jeszcze jednak do swych notatek, a potem do astronomicznego kalendarza zastanawiając się czy nie będzie zmuszony zmienić proporcji przez wzgląd na magiczne oddziaływanie siłę gwiazd.
Zaczął tak jak poprzednio - od podprażenia mąki z łusek ramory. Czynił to w pustym kotle mieszając energicznie drewnianą szpatułką. Ingrediencja nie mogła się przypalić. Gdy przybrała jednak odpowiednią barwę Dolohov dolał wody miodowej tworząc kwaśny, żrący odczyn tak by zmiażdżony kamień księżycowy dokładnie złączył się ze strukturą naparu. To samo tyczyło się złotej monety, która chlupnęła do kadzi chwilę później. W roli katalizatora magii miały spełnić się goździki - dokładnie cała ich łyżka stołowa. Następnie alchemik poruszył różdżką wpędzając lekkości w napar co wrażenie to miał podbić użyty w eliksirze kwiat dyptamu. Zgęstniałą miksturę rozrzedził za pomocą pancerzyków chropianka oraz pancerzyków chitynowymi żuków, które doskonale miały rozbić zbita strukturę. Gdy magia buchająca z kotła wydawała się być odpowiednią dolał serca: uncję krwi jednorożca.
|Felix Felicis, zużywam krew jednorożca od Quentina, A=V, E=29
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ciągle czuł się słabo po wydarzeniach w elektrowni, jednak nie dla niego było leżenie w łóżku. Zwłaszcza, gdy kończyła się porządna lektura, jak również atrament do pióra, którym sporządzał notatki. potrzebował swego kotła. Zszedł zatem do swej piwnicy w której niewielkie, ścienne okienko było uchylone. Było chłodnawo, lecz po tym jak nad paleniskiem zatańczył ogień zaczęło si to zmieniać. Złoty kocioł zawisnął nad płomieniem będąc ciągle pustym. Valerij pamiętał o składzie Felix który wyszedł mu poprawnie. Zajrzał jeszcze jednak do swych notatek, a potem do astronomicznego kalendarza zastanawiając się czy nie będzie zmuszony zmienić proporcji przez wzgląd na magiczne oddziaływanie siłę gwiazd.
Zaczął tak jak poprzednio - od podprażenia mąki z łusek ramory. Czynił to w pustym kotle mieszając energicznie drewnianą szpatułką. Ingrediencja nie mogła się przypalić. Gdy przybrała jednak odpowiednią barwę Dolohov dolał wody miodowej tworząc kwaśny, żrący odczyn tak by zmiażdżony kamień księżycowy dokładnie złączył się ze strukturą naparu. To samo tyczyło się złotej monety, która chlupnęła do kadzi chwilę później. W roli katalizatora magii miały spełnić się goździki - dokładnie cała ich łyżka stołowa. Następnie alchemik poruszył różdżką wpędzając lekkości w napar co wrażenie to miał podbić użyty w eliksirze kwiat dyptamu. Zgęstniałą miksturę rozrzedził za pomocą pancerzyków chropianka oraz pancerzyków chitynowymi żuków, które doskonale miały rozbić zbita strukturę. Gdy magia buchająca z kotła wydawała się być odpowiednią dolał serca: uncję krwi jednorożca.
|Felix Felicis, zużywam krew jednorożca od Quentina, A=V, E=29
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Valerij Dolohov dnia 23.08.18 23:42, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Valerij Dolohov' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 90
'k100' : 90
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Składzik w piwnicy
Szybka odpowiedź