Eleaonore Fianna Meadowes (née Scrimgeour)
Nazwisko matki: Abbott.
Miejsce zamieszkania: Domek jednorodzinny na obrzeżach miasta Penzance w Kornwalii.
Czystość krwi: Czysta ze skazą.
Status majątkowy: Średniozamożna.
Zawód: Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych.
Wzrost: 164 cm.
Waga: 60 kg.
Kolor włosów: Blond w ciepłym, miodowym odcieniu.
Kolor oczu: Szaroniebieskie.
Znaki szczególne: Ciepłe iskierki w oczach, drobne zmarszczki mimiczne od niezliczonych uśmiechów. Zapach medykamentów, gdy wraca ze szpitala i włosy rozczochrane przez morską bryzę, gdy przybywa wprost z Kornwalii. Palce pokłute przez igłę. Obrączka zawieszona na łańcuszku.
12 i pół cala, drewno cynamonowca. Włos z ogona jednorożca
Hufflepuff
Lis
Martwe ciało Dorcas
Morską bryzą, kwiatem bzu, suchym tytoniem i cynamonem
Mój mąż, ja i nasza córka - szczęśliwi i zdrowi
Literaturą w każdej postaci, magią leczniczą i mugolską medycyną
Harpiom z Hollyhead
Piszę do szuflady, piekę ciastka, bawię się z córką i haftuję
Klasycznej, gdy tęsknię za domem. Rozrywkowej, gdy mam ochotę tańczyć
Imogen Poots
What's in your heart
But if you're not ready for love
How can you be ready for life?
Kiedy myśli o rodzinnym domu widzi oczami wyobraźni ciasne korytarze i boazerię z ciemnego drewna. Przypomina sobie bibliotekę, której półki zawsze uginały się od książek i wytarty skórzany fotel w gabinecie ojca. Pamięta też o ciężkich zasłonach, które każdego poranka jej matka rozsuwała gwałtownym ruchem, by wpuścić do dziecięcej sypialni światło. W letnie poranki, jej włosy lśniły jak złoto, a uśmiech sprawiał, że serce rosło. We wspomnieniach Eleanore matka zawsze jest pełna światła. Jak latarnia, która sprowadza zbłąkane statki do domu. Jej piegowate policzki i czujne, pełne miłości oczy, były tym co jako dziecko kochała najbardziej.
Ojciec był posągowy. Wysoki, wyprostowany jak struna, nadzwyczaj poważny i pełen rezerwy. A może wydawał się taki tylko w zestawieniu ze swoją ciepłą i roześmianą małżonką? Był od niej o kilka lat starszy, pracował w Ministerstwie i często spóźniał się na kolacje. Ale zawsze pojawiał się na śniadaniach. Upominał małą Elie, by siedziała prosto i jadła ostrożnie – co by to był za niepotrzebny kłopot, gdyby pobrudziła się owsianką! Nigdy jednak nie podnosił głosu. Zawsze był tak doskonale opanowany. Ale czasem, gdy miał wyjątkowo dobry humor gwizdał pod nosem krótką melodyjkę, która sprawiała, że śpiący na grządce złoty znikacz (ukochany podopieczny matki przywieziony z jej rodzinnej posiadłości) podrywał się do lotu i odpowiadał mu tymi samymi tonami. Uśmiechał się wtedy – bardziej oczami, bo zawsze unosił zaledwie jeden kącik ust – i patrzył na nią z uczuciem. Dzięki takim momentom nigdy nie wątpiła w jego miłość.
Odziedziczyła po matce jasne włosy Abbottów i skórę w kolorze brzoskwini, na której latem roiło się od złocistych piegów. Los oszczędził jej na szczęście genetycznych przypadłości matki, która urodziła się przeklęta Serpentyną. Nikt nie spodziewał się, że będzie zdolna do rodzenia dzieci, więc zgodzono się na jej ślub z Hubertusem. Mimo drobnej postury i słabego zdrowia pani Scrimgeour urodziła dwójkę dzieci i żyła dostatecznie długo, by je wychować. Abbottowie nie wydawali się zasmuceniem takim obrotem spraw. Była przecież taka szczęśliwa!
Eleanora była ostrożnym i delikatnym dzieckiem. Świat poznawała głównie poprzez pełną skupienia obserwację. W przeciwieństwie do swoich rówieśników potrafiła niesłychanie długo trwać w bezruchu i po prostu patrzeć przed siebie. Czasem jej jasne brwi marszczyły się w zamyśleniu, kiedy indziej oblicze rozjaśniał uśmiech. Cokolwiek działo się w jej małej główce, zawsze wyraźnie odbijało się na twarzy (to akurat jedna z tych cech, których nie zatraciła na przestrzeni kolejnych lat). I choć fascynowały ją wszystkie rośliny hodowane przez matkę i każdy, najmniejszy nawet, owad zamieszkujący malutki ogródek za ich londyńską kamienicą - to jej ulubionym obiektem obserwacji był zawsze Rufus. Rozkoszny młodszy braciszek, który z godnym podziwu zapałem wkładał swoje własne stopy do buzi. Gdy się urodził była akurat na tyle duża, by wystawać głową ponad brzeg kołyski i spędzała niezliczone godziny na zabawianiu go swoimi uśmiechami. Gdy nikogo nie było w zasięgu wzroku, szeptem opowiadała mu o wszystkich wspaniałych rzeczach, które widziała i które pokaże mu, gdy tylko urośnie na tyle, by chodzić na stopach zamiast je zjadać.
Mimo sporej różnicy wieku byli doskonale zgranym rodzeństwem. Małomówna Eleanore rozkwitła, gdy jej brat wyrósł wreszcie z pieluch i zaczął dotrzymywać jej kroku w niezliczonych podróżach po domowych zakamarkach. Całe lata spędzone na milczeniu nadrabiała teraz z nawiązką, mówiąc nieustannie i zgodnie z obietnicą pokazując bratu wszystko, co jej zdaniem wymagało poznania. To nie z rodzicami, ale właśnie z Rufusem najtrudniej było jej się rozstać, gdy nadszedł czas podróży do Hogwartu. W czasie rozłąki nieustannie słała do domu listy, w których długie fragmenty poświęcała na wyjaśnianie bratu wszystkich możliwych niuansów szkolnego życia.
Była przykładną uczennicą; zawsze przygotowaną do lekcji, uczynną i grzeczną. Doskonale odnajdywała się w domu Helgi, do którego bez większego wahania przydzieliła ją Tiara Przydziału. Mówiono o niej, że jest dojrzała ponad swój wiek. Spojrzenie jej oczu zawsze zdawało się być poważne i skupione. Była oszczędna w słowach, zupełnie tak jakby pod nieobecność brata zupełnie zapominała jak dużo potrafi mówić. Niewielu widziało jej śmiech, bo choć sympatią darzyła wszystkich, to zaufanie rezerwowała tylko dla tych najbardziej zasłużonych. A w odpowiednim towarzystwie śmiać potrafiła się dużo i często. Zdarzały się też momenty, gdy wychodziła z niej jakaś psotność - jednak jej żarty i docinki zawsze były odpowiednio wyważone. Nigdy nie chciała nikomu wyrządzić szkody; serce drżało jej niespokojnie na samą myśl, że mogłaby być powodem czyjejś krzywdy.
Przodowała w zielarstwie, ale ważne miejsce w jej sercu zajmowały również zaklęcia i uroki. Obrona przed czarną magią była jej achillesową piętą, więc tym mocniej się do niej przykładała. Korzystając ze swoich rozległych znajomości prosiła zdolniejszych uczniów o korepetycje. Pod koniec nauki zdołała sobie wypracować z tego przedmiotu mocne Powyżej Oczekiwań.
Na piątym roku otrzymała odznakę prefekta, którą po ostatnich letnich wakacjach wymieniła na większą, zajmując tym samym stanowisko prefekta naczelnego. W szkole cieszyła się powszechną sympatią. Jeśli znaleźli się tacy, którzy nieprzychylnie spoglądali w jej stronę uprzejmie ignorowała ich istnienie. Nigdy nie wdawała się w kłótnie ani spory na tematy, które dla niej nie podlegały dyskusji. Wolała łagodzić waśnie niż je prowokować. Kierując się wartościami wyniesionymi z domu ponad wszystkim stawiała sprawiedliwość i moralność. Opuszczając Hogwart miała jasno wyrobione poglądy na świat i nie było w nich miejsca na brak tolerancji.
Tuż po SUM-ach postanowiła zostać uzdrowicielem i jak każdej decyzji w swoim życiu, tak i tej trzymała się z niemożliwym do złamania uporem. Spędziła ostatnie lata szkoły na intensywnej nauce i pomyślnie zakwalifikowała się na staż do szpitala św. Munga. Matka mruczała coś pod nosem o tym, że panna w jej wieku powinna poszukać sobie męża, a nie plątać się po szpitalu. Nora tylko śmiała się z tych staromodnych – szlachetnych – poglądów i całowała matczyne dłonie, obiecując, że kiedyś na pewno zapewni jej wnuki do zabawiania. W duchu raz po raz dziękowała Merlinowi, że w przeciwieństwie do swojej rodzicielki nie wychowywała się w konserwatywnym środowisku angielskiej arystokracji, gdzie - jak sądziła - szybko zmuszono by ją do ślubu. W całej tej sytuacji znajdowała wielkie oparcie w ojcu. Pan Scrimgeour, cieszył się z zaradności pierworodnej i z jej nieustannej pogoni za wiedzą. Zresztą wcale nie mówiła zamążpójściu kategorycznego nie! Zbyt twardo stąpała po ziemi, by marzyć o romantycznej miłości do końca życia, ale naprawdę pragnęła rodziny. W przyszłości. Możliwe jak najbardziej odległej…
Na stażu radziła sobie naprawdę dobrze. Po trzech latach ogólnego przygotowania, wyruszyła na oddział urazów pozaklęciowych (wcześniej na krótko zatrzymując się przy zatruciach elikisirowych), gdzie podjęła kolejne dwa lata nauki. I właśnie tam, między szpitalnymi łóżkami spotkała po raz pierwszy Edmunda Meadowes. Młodego, niepokojąco przystojnego aurora ze skłonnością do brawury. Tamtego dnia odwiedzał swojego kolegę z pracy, który już drugi tydzień zalegał na oddziale po jakimś niefortunnym wypadku. Gdy tylko Nora wkroczyła do sali Meadowes uśmiechnął się łobuzersko i głośno oświadczył: Nie dziwię się, że nie chcesz zdrowieć! Z takimi pięknymi pielęgniarkami też wolałbym zostać tu na dłużej. Urażona tym, że wziął ją za zwykłą pielęgniarkę, kazała go wyrzucić z sali za rzekome zakłócanie spokoju pacjentów. Wrócił następnego dnia z pudełkiem czekoladowych kociołków dla kolegi i wielkim bukietem bzu dla niej. W ramach przeprosin i z prośbą o zgodę na ponowne odwiedziny u przyjaciela. Później z niepokojącą regularnością wpadali na siebie na szpitalnym korytarzu. Edmund nawet przez moment nie krył się ze swoimi zamiarami - pojawiał się w Mungu tylko po to by ją zobaczyć. Im bardziej mu się opierała, tym bardziej starał się o jej względy. Po kilku tygodniach z przerażeniem uświadomiła sobie jak bliska jest przyznania, że coś do niego czuje. To oczywiście absolutnie nie wchodziło w grę! Rodzice chcieli dla niej męża z dobrego domu, który zapewni jej stabilizację i bezpieczeństwo. Morgano miej litość! Przecież zawsze wydawało jej się, że i ona sama dokładnie tego pragnie. A przeklęty Edmund Meadowes nie miał w jej oczach nic wspólnego z bezpieczeństwem i stabilizacją. Eleanore postanowiła wziąć kilka dni urlopu. Wrócić do rodzinnego domu, nabrać dystansu i przypomnieć sobie o swoich starannie przygotowanych planach na przyszłość. Wierzyła, że to wybije jej z głowy jakiekolwiek uczucia do Edmunda. Los chciał, że na ostatniej zmianie przed wyczekiwanym urlopem wszystko się zmieniło. Był późny wieczór; zbliżał się czas pierwszego nocnego obchodu, gdy niespodziewanie na korytarzu zakotłowało się od ludzi. Czterech poszkodowanych, dwóch ciężko rannych. Aurorzy, oczywiście, że aurorzy! Nie zwlekając ani sekundy rzuciła się w wir pracy. Pamiętała dokładnie moment, w którym jej profesjonalne opanowanie stopniało i przerodziło się w obezwładniającą falę paniki. Jedną z ofiar był nie kto inny jak właśnie Meadowes. Ręce drżały jej przeraźliwie, gdy opatrywała jego rany i pomagała innym uzdrowicielom w odwracaniu uroków, którymi tak paskudnie oberwał. Urlop spędziła przy jego łóżku. Nie było już dla niej odwrotu.
"Gdybym wiedział, że wszystko czego potrzeba, by zdobyć Twoje serce to prawie dać się zabić, zrobiłbym to już dawno temu!"
Przez kilka pierwszych miesięcy ukrywała przed rodziną i przyjaciółmi związek z Edmundem. Chciała być pewna swoich uczuć nim pójdzie do rodziców i poprzez oficjalne zapoznanie sprawi, że to wszystko stanie się całkiem poważne. Czuła na ramionach przytłaczający ciężar swoich lęków, ale w towarzystwie ukochanego nawet to traciło na znaczeniu. Bycie z nim otwierało jej oczy na wiele spraw, o których dotąd nie miała pojęcia. Przez całe życie wszyscy powtarzali jej nieustanie, że jest mądra, wrażliwa i rozsądna. On prychał tylko pod nosem na jej patetyczne wypowiedzi o sprawiedliwości i tolerancji. "Nic nie wiesz, Elie." - powtarzał raz po raz zabawnie kalecząc jej imię swoim mocnym akcentem i bynajmniej na tym nie kończył. O swoich przekonaniach potrafił mówić z niesamowitą pasją. Widziała wtedy w jego oczach ogień i jakimś cudem za każdym razem kochała go jeszcze mocniej. Opowiadał jej o niesprawiedliwości jaką jest traktowanie mugoli jak podludzi. Złościła go dominacja arystokratycznych rodów na arenie politycznej. Mówił, że mogą więcej tylko dlatego, że mają góry złota w skarbcach. Czasem marszczyła lekko nos i przypominała mu, że sama ma arystokratyczne korzenie. Scałowywał wtedy zmartwienie i złość z jej twarzy śmiejąc się i powtarzając, że ona jest inna. Że Abbottowie są jedną z niewielu porządnych rodzin, i gdyby wszyscy szlachcie byli tacy jak oni to świat z pewnością wyglądałby inaczej. Rumieniła się z zadowoleniem i uciszała go pocałunkiem.
Jego usta smakowały jak rewolucja.
Po trzech miesiącach ukrywanego związku wybrali się do jej domu, by tam spotkać się z państwem Scrimgeour. Eleanore bez ociągania przedstawiła im Edmunda jako swojego przyszłego męża. Jej matka była jednocześnie zachwycona i przerażona, zawsze bowiem miała niesamowity talent do łączenia w sobie skrajnych emocji. Pan Scrimgeour z kolei pozostał jak zawsze niewzruszony niczym skała. Podczas, gdy jego żona ciągnęła Edmunda za język, domagając się, by powiedział jej o sobie wszystko, Nora i on po prostu wpatrywali się w siebie w milczeniu przed dłuższą chwilę. Może wierzył w jej osąd, może kochał ją trochę bardziej niż wszystkich innych członków rodziny, może było mu wszystko obojętne? Koniec końców skinął lekko głową nie domagając się żadnych więcej wyjaśnień i uścisnął rękę przyszłego zięcia.
Drugą, może nawet ważniejszą próbą dla jej postanowień, okazało się zapoznanie Rufusa z Edmundem. Wbrew jej początkowym obawom młodszy brat niemal oszalał na punkcie szwagra, który był wtedy jednym z najlepiej zapowiadających się aurorów w Biurze. Meadowes w ten sposób szybko awansował na stanowisko nowego idola młodego panicza Scrimgeoura (miejsce dotychczas zajmowane przez ich wuja Brutusa) i zmienił jego wymarzoną ścieżkę kariery z zawodowego gracza Quidditcha na – oczywiście - aurora. Eleanore wzdychała w duchu z rozpaczą, bo oto dwóch z trzech mężczyzn, których kochała nad życie musiało poświęcić się akurat gonieniu za czarnoksiężnikami! Szydziła z nich niezbyt delikatnie, zbyt mocno upojona swoim szczęściem, by już teraz poważniej martwić się przyszłością. Kiedy brała ślub, cała najbliższa rodzina stawiła się na uroczystości, by życzyć jej szczęścia i nic nie mogłoby być dla niej lepszym prezentem.
Już pod nazwiskiem Meadowes dokończyła swój staż w św. Mungu. Zanim jednak podjęła pracę na pełnym etacie była już w ciąży. Z odrobiną żalu porzuciła szpital na rzecz wicia swojego gniazda. Obiecywała sobie, że gdy tylko dziecko trochę podrośnie czym prędzej wróci do szpitala.
Dorcas bezpowrotnie skradła jej serce. Elie nigdy wcześniej nie sądziła, że można kochać kogoś tak bezwarunkowo, absolutnie i bez najmniejszych zastrzeżeń. Choć obiecywała sobie, że wróci do pracy jak najszybciej będzie to możliwe, spędziła w domu całe półtora roku. Nie żałowała ani jednej chwili spędzonej wyłącznie w roli żony i matki. Fakt, że kiedyś tak ogromnie wzbraniała się przed porzuceniem kariery w szpitalu na rzecz tworzenia kolejnych pokoleń, wydawał jej się teraz wyjątkowo śmieszny. Do Munga zawitała ponownie dopiero w wakacje 1953 roku, gdy jej młodziutka szwagierka skończywszy naukę w Hogwarcie stanęła na progu ich małego domku w Kornwalii obiecując wsparcie w zamian za wikt i opierunek. Panna Meadowes pomagała więc przy opiece nad dzieckiem, a Eleanore powoli wracała do szpitalnej rutyny. Znów biegała po korytarzach w swoim limonkowym kitlu, szczęśliwa, że może nieść pomoc tym, którzy najbardziej jej potrzebują.
Wbrew temu co może się wydawać jej życie wcale nie było sielanką. Życie żony aurora nie było usłane różami. Jako uzdrowicielka była doskonale świadoma tego jak często przedstawiciele tego fachu ulegają ciężkim - a nawet śmiertelnym - wypadkom. Nie było dnia, w którym nie zamartwiałaby się o bezpieczeństwo swojego męża. Edmund miał skłonność do brawury; był tak bardzo gryfoński jak to tylko możliwe. Wszędzie pchał się pierwszy i zgrywał bohatera nawet wtedy, gdy nie było ku temu potrzeby. Często wracał do domu poobijany, notorycznie zastawał ją również na dyżurze w szpitalu. Zdawał się zapominać o tym, że co wieczór w domu czeka na niego nie tylko młodziutka żona, ale i maleńka córeczka. A jednak Eleanore nigdy nie zdobyła się na to, by zmusić go do zmiany pracy. Choć była pewna, że z winy tych wszystkich zmartwień niebawem osiwieje, to jednak nie była w stanie choćby w najmniejszym stopniu przyczynić się do odebrania mu tego co dawało mu tak wiele satysfakcji. Wyszłaś za aurora - przypominała sobie raz po raz. - Wiedziałaś na co się piszesz i nie wymagaj teraz od niego, by stał się kimś, kim nie jest. Nie było jej łatwo, ale wierzyła, że dzięki swojej stoickiej naturze zdoła przeżyć w ten sposób całe życie.
I faktycznie przeżyła całe życie. Tyle, że nie swoje.
Jesienią 1953 roku w Biurze Aurorów pojawiła się jakaś duża sprawa, której prowadzenie zlecono właśnie Edmundowi. Przez ponad miesiąc niemal nie wracał do domu. Nie spał, nie jadł, nieustannie zajmował się planowaniem kolejnych posunięć, analizowaniem dokumentów i doniesień. Nie opuszczał biura, więc Elie była gotowa przymknąć oko na jego dziwne zachowanie, skoro nie musiał angażować się w żadne niebezpieczne terenowe akcje. Gdy pojawiał się w domu obiecywał jej gorliwie, że zaraz po zamknięciu tej sprawy weźmie długi urlop i będą mogli pobyć tylko we trójkę. Spodziewał się awansu i podwyżki. Czasem mruczał jej do ucha coś o drugim dziecku. Gdy tylko to wszystko się skończy.
Tamtego dnia nie miała żadnego przebłysku kobiecej intuicji. Od rana czuła się doskonale, wydawało się, że wszystko jest zupełnie tak jak zawsze. To był jej dzień wolny; spędzała go w domu na zabawie z Dorcas i leniwych rozmowach ze szwagierką. Nie wiedziała, że był to również dzień, w którym biuro miało przeprowadzić zaplanowaną przez Edmunda akcję. Nie wiedziała, że był w terenie, że prowadził obławę na grupę przemytników. Nie wiedziała, że wszystko poszło źle, że on sam, w pojedynkę!, osłaniał odwrót ludzi za których był odpowiedzialny. Nie wiedziała, że umarł. Dopiero dużo później miała dowiedzieć się tego wszystkiego.
Jej męża mieli pośmiertnie oznaczyć Orderem Merlina trzeciej klasy za bohaterską śmierć w obronie towarzyszy.
Piła herbatę, gdy przyszli. Zapukali grzecznie, więc poszła otworzyć, zaskoczona nagłym towarzystwem. Byli przyjaciółmi jej męża. Znała ich doskonale, przecież wpadali do nich często na kolację. Prezentowali się kiepsko: umorusani, poszarpani, wyraźnie poszarzali na twarzach. W pierwszej chwili zmartwiła się, że może coś się im stało i potrzebują jej pomocy. Wystarczyło jednak, że spojrzała im w oczy i od razu wiedziała. Wysłuchała ich wtedy z kamienną miną, przez dobrą minutę niezdolna do wykonania najmniejszego ruchu. Później delikatnie kiwnęła głową, przeprosiła ich grzecznie i wyszła do ogrodu, by zaczerpnąć świeżego powietrza (bo przecież się dusiła, dusiła, nie mogła złapać tchu). W którymś momencie po prostu ugięły się pod nią nogi. Pamięta jeszcze, że ktoś złapał ją nim upadła - jeden z aurorów, który przyniósł jej te hiobowe wieści rozsądnie podążył za nią. Świat w jednej chwili spadł jej na głowę i nie wiedziała czy zdoła się po tym podnieść.
Na pogrzebie były tłumy. Eleanore czuła na sobie ich ciężkie od współczucia spojrzenia. To ta młoda wdowa - szeptali, a ona uprzejmie udawała, że nie słyszy. Rufus - kochany, najukochańszy! - stał u jej boku, pilnując by nikt nie zbliżył się do niej na odległość wyciągniętej ręki. Nie chciała kondolencji. Nie chciała zapewnień o tym, że jej mąż był bohaterem, że nikt go nie zapomni. Jedyne czego pragnęła to żeby wrócił. A skoro to nie było możliwe - to pozwalała sobie marzyć o momencie, w którym cała ta farsa dobiega wreszcie końca. Podczas trwania ceremonii nie uroniła nawet jednej łzy. Na silne emocje reagowała tak samo jak ojciec - zamykając się w sobie, kierując ból do wewnątrz, nie okazując absolutnie nic. Złamała się dopiero pod sam koniec, gdy trumnę spuszczano już do grobu. Dorcas z niewinną ciekawością zapytała dlaczego tata będzie teraz spał pod ziemią. Skryta pod woalką Nora płakała bezgłośnie, obiecując jednocześnie córce, że wyjaśni jej to, gdy będzie starsza.
Musiała zająć się pracą. Oszczędności nie miała wiele, więc trzeba było jakoś zarobić na życie swoje i córki. Długie zmiany w szpitalu pozwalały jej również lepiej radzić sobie z żałobą. Gdyby nie Dorcas, pewnie nie opuszczałaby Munga nawet na moment, ale nie mogła przecież pozbawić jej kolejnego rodzica.
Mijały dni, tygodnie, miesiące. Robiło się łatwiej. Powoli przypominała sobie jak oddychać. Jak się śmiać. Była silna i co najważniejsze nie była sama! Miała swoją córeczkę, swój bezpieczny dom nad brzegiem morza, swoją wspaniałą rodzinę i niezastąpionych przyjaciół. I chociaż wciąż tęskniła, a świat wciąż był okrutny i rozdarty przez liczne niesprawiedliwości to jednak Eleanore nie traciła nadziei, że wszystko można jeszcze naprawić...
Gdy dwa miesiące temu na jej progu pojawił się przyjaciel dzierżący w dłoni pióro Feniksa zawahała się nad odpowiedzią. Nie była przecież tak dzielna jak Edmund - nie wychowała się wśród lwów. Obawiała się pojedynków, o których nigdy nie miała większego pojęcia. Drżała na myśl o czarnej magii i czyhających w ciemności niebezpieczeństwach. Martwiła się o córkę, na którą swoją decyzją mogła sprowadzić kolejne nieszczęścia. Ale po tej wypełnionej wahaniem i strachem chwili przyjęła leżące przed nią pióro. Jeśli czegoś nauczyła się od swojego męża to właśnie tego, że nie można pozostawać ślepym na niesprawiedliwość. Zresztą nawet jeśli żadna z niej wojowniczka to wciąż może się przydać w Zakonie robiąc to na czym zna się najlepiej - lecząc rany, wspierając dobrym słowem i nieustannie wierząc, że przyszłość będzie lepsza.
And let's love loud
Let's love now
'Cause soon enough we'll die
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 10 | 2 |
Zaklęcia i uroki: | 10 | 0 |
Czarna magia: | 0 | 0 |
Magia lecznicza: | 15 | 3 |
Transmutacja: | 0 | 0 |
Eliksiry: | 0 | 0 |
Sprawność: | 0 | 0 |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Anatomia | V | 35 |
Historia Magii | II | 5 |
Zielarstwo | II | 5 |
Silna wola | II | 5 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Muzyka (śpiew) | I | 1 |
Literatura (wiedza) | I | 1 |
Literatura (proza) | I | 1 |
Haft (tworzenie) | II | 7 |
Gotowanie | II | 7 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Taniec współczesny | II | 7 |
Pływanie | I | 1 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Genetyka | brak | 0 |
Reszta: 0 |
-
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Eleanore Meadowes dnia 06.08.17 20:59, w całości zmieniany 2 razy
Witamy wśród Morsów
Nasze serca świecą w mroku