Wydarzenia


Ekipa forum
Duża sala
AutorWiadomość
Duża sala [odnośnik]05.08.17 22:32

Duża sala

Specjalnie przygotowana sala, w której zmieścić może się wiele osób. Oprócz łóżek, w równych rzędach, ułożone są także materace, na których leżą ci mniej dotkliwie zranieni wybuchem. Uzdrowiciele w żółtych kitlach uwijają się jak w ukropie między pacjentami lecząc wszystkich z najgroźniejszych obrażeń. Co jakiś czas usłyszeć można podniesione głosy medyków kategorycznie zabraniające odwiedzin i chodzenia między łóżkami. W całym pomieszczeniu panuje hałas i zamieszanie, w którym zdają odnajdywać się jedynie pracownicy Munga. Nikt, kto się pojawia w szpitalu nie będzie pozostawiony bowiem bez pomocy.

Żeby wyleczyć się z obrażeń, których postaci nabawiły się w wyniku Do odważnych świat należy, trzeba napisać przynajmniej jednego posta w niniejszym wątku.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Duża sala Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Duża sala [odnośnik]07.08.17 22:34
Wizja Kornwalii znów była przeraźliwie wyraźna. Mogłaby przysiąc, że trawa łaskotała jej bose stopy, że wiatr tak dudnił wieczorową porą, że śmiech Rossy goniącej za psem pana White’a był tak donośny, jak jeszcze nigdy. Wszystko było tak realne, tak materialne. Mogła dotknąć łodyg konwalii i tulipanów przy domu, zerwać je i poczuć rwanie w mięśniach. Mogła zadrzeć sukienkę do góry i biec przed siebie, wołając Rossę, prosząc ze śmiechem, żeby na nią zaczekała. Straciła rachubę czasu, zagłębiając się coraz bardziej w swojej własnej podświadomości, której nikt poza nią nie znał. Pachniało zbożem, przysięgłaby, że to na pewno był owies. Mogła złapać ją za rękę, a potem biegły obie, recytując w chaosie wiersz, którego nauczyła je matka. Pachniało jeszcze wiśniami i czereśniami, których krzewy całkiem niedawno były ogołacane przez nie i przez ojca. Nie tęskniła, nie miała za czym, bo to wszystko miała przy sobie – teraz.
Wizja nie zaczęła kruszyć się tak szybko, zdążyła nacieszyć się chwilami wręcz wstydliwej beztroski. Zakończyła się łagodnie. Obie położyły się do swoich łóżek i zasnęły, wsłuchując się w powiewy letniego, ciepłego wiatru, hulającego między liśćmi. Nie było burzy ani sztormu. Nie było chaosu.
Sen nadszedł i prędko zamienił się w jawę.
Nie wiedziała, gdzie była – Kornwalia odeszła, zniknęła z horyzontu, zapomniała o niej, nawet nigdy nie pamiętając. Nadeszła za to pustka – myśli, ruchów, gestów, słów. Nie mówiła, ale do jej uszu zaczynały dobijać się inne głosy. Nieznane, zupełnie obce. Potem nadeszła lawina doznań.
Przypomniała sobie o bólu, a potem o krzyku, o mężczyźnie, którego nie widziała, a którego głos i inkantacje wczepiły się w jej umysł czarnymi szponami. Wyobraźnia odnalazła czarne ściany celi i pożar w Hogwarcie, rozdzierający ból głowy, krzyk – tuż przed drzwiami, a potem w samej wieży. Sasabonsam? Justine uciekająca z chłopcem. Lampa oliwna. Garrett, klucz z cierniem. Pomona, Lewis i Finnick. Samuel. Hereward.
Mnogość bodźców zleciała na nią jak grom z jasnego nieba. Wszystkie historie były zaczęte, mieszały się ze sobą i przeplatały w migającym pokazie obrazów. Jęknęła, usłyszała ten jęk. Nozdrza rozchyliły się, wchłonęły niesamowicie wielką ilość powietrza przesyconego zapachem medykamentów, krwi i brudu. Uniosła dłoń i przetarła nią twarz, uchyliła powieki. Plamy. Różnobarwne plamy dźwięków.
I w tym momencie zdała sobie sprawę, że coś jest nie tak. Pamiętała ślepotę, krótki dystans, który udało jej się wypełnić szurnięciami bosych stóp o suchą ziemię.
Uniosła się nagle, dłońmi sięgnęła do swojego ciała, otworzyła szeroko oczy i syknęła przeciągle, łapiąc się za głowę.
- Merlinie, Ondyna by to wzięła… - powiedziała niewyraźnie, padając głową na poduszkę.
Zasłoniła oczy dłonią. Gdzie ona była? Widziała? Dlaczego ból odszedł?
Nie stęskniła za nim, ale tak długo go czuła, że stał się integralną częścią jej ciała. Jej istnienia.


Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że

Nasze serca świecą w mroku

Eileen Bartius
Eileen Bartius
Zawód : Magibotanik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
didn't i show i cared?
i do
oh, i do

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Duża sala 1hKUbRW
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1515-eileen-wilde https://www.morsmordre.net/t1553-krolicza-poczta#14938 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f222-hogsmeade-134-dom-bartiusow https://www.morsmordre.net/t3930-skrytka-bankowa-nr-429#74545 https://www.morsmordre.net/t1578-eileen-wilde#15736
Re: Duża sala [odnośnik]09.08.17 0:21
Czuł się dziwnie przytłoczony. Noc była paskudna. Straszna i działo się w niej więcej niż ktokolwiek mógłby zgadnąć. Rzeczy okropne, a ciało niemal martwej kobiety na zawsze miało wrysować się w jego pamięci. Arthur widział wiele, i przeżył wystarczająco, by na karku prawie 40-letniego życia móc określać się mianem doświadczonego. A jednak rzeczywistość znowu wywracała wszystko, co próbował sobie poukładać. Złożyć w całość, gasząc gniew gdy widział, co działo się do tej pory. Mógł zasłaniać oczy pracą, wierzyć, że wszystko jakoś się naprawi, ale nie potrafił pozostawać obojętny na krzywdę, która wokół tak bardzo się kotłowała.
Nadal miał na sobie tę samą koszulę, w której był, gdy niósł kobietę na rękach. Materiał miał okrwawiony, ale czerwień nie należała do niego. Ciało które bezwładnie trwało w jego ramionach było chłodne i tak przeraźliwie blade, że poparzenia i krew przypominały bardziej dziwne, rozwarstwiające się pęknięcia. I właściwie do samego końca, do momentu, gdy ciężar odpowiedzialności przejęli uwijający się uzdrowiciele - nie wiedział, czy nieznajoma przeżyje. Tej nocy w Mungu, miało pojawić się wielu poranionych czarodziei. O martwych wolał nie myśleć. Ilu się nie udało, gdy nastąpiła, ta przeklęta wielka burza?
- Obudziła się - usłyszał nagle, gdy jedna z uzdrowicielek zajrzała na korytarz, w którym siedział Arthur. Czemu został? czemu czekał? Nie był pewien, ale trzymał się pewności, że chciał wiedzieć, czy...czy mu się udało. Czy jej się udało.
Podniósł się ciężko, pierwotnie mając zamiar po prostu opuścić salę. Nieznajoma żyłą. Była już bezpieczna, ale cichy, natrętny głosik podkusił i kroki które Arthur stawiał, doprowadziły w wąski korytarz łóżek i to jedno, na którym leżała znaleziona kobieta. Zatrzymał się niedaleko, przyglądając się licom - wciąż bladym, nadal przeciętą siecią żyłek zmęczenia, ale żywa - Lepiej, żeby już nic od Pani nie brała - odezwał się całkiem miękko, wciąż pozostawiając w pewnej odległości od łóżka, ale słowa kierował do właścicielki ciemnych włosów. Nie wiedział kim była i jakim cudem znalazła się w zagrodzie garborogów, ale nie czuł potrzeby wyciągania informacji.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Duża sala 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Duża sala [odnośnik]10.08.17 12:57
Głowa wciąż ją bolała, ale miała wrażenie, a przynajmniej to podpowiadała podświadomość, że tym razem ból nie był tak wyraźny. Słyszała własny oddech. Głośny i wyraźny, szeleszczący w uszach jak podrygi letniego, porannego wiatru. Dotknęła dłonią klatki piersiowej. Najpierw ostrożnie, muskając sztywny materiał starej, brudnej, postrzępionej szaty opuszkami palców, potem napierając na skórę wyzierającą spod nie całą jej powierzchnią. Nie czuła bólu. Po skórze nie przebiegł niespodziewany prąd, żaden impuls nie zmusił jej do wydania z siebie przeciągłego syku czy zatrzymania oddechów na czas uspokojenia się szalejących od gorąca nerwów.
Wdechy stało się płytsze, gdy po raz pierwszy od czasu, gdy nie widziała w ogóle, otworzyła oczy. W pierwszej chwili mrugała chaotycznie, żeby pozbyć się wrażenia płynących na nieznanym jej tle plam. Obraz zaczął się wyostrzać po dłuższej chwili. Dostrzegła biegające przy łóżkach sylwetki w limonkowych kitlach. Pierwsze skojarzenie miało okazać się trafne - Mung?
Obejrzała się ostrożnie dookoła. Gdzie ona była? To była Anglia? Wciąż czy z powrotem? Jak się tu znalazła? Ostatni widok, jaki pamiętała jej wyobraźnia, był tak naprawdę tylko głosem – dudnił jej w głowie z mocą wojennych bębnów.
Spojrzała na swoje dłonie, na ręce. Wydechy stały się krótsze. Skóra była blada, brudna od krwistych i ziemistych smug, ale elastyczna. Nie wyglądała jak wypalony w ogniu węgiel. Drobne żyłki blizn były jeszcze widoczne, ale mogłaby przysiąc, że znikały na jej oczach. Brud pod paznokciami przypominał jej o tym, czego w ostatnim czasie mogła dotykać. Ściany i podłoga w celi, własna, paląca się powłoka ciała, ziemia. Przypomniała sobie o ostatnim bólu, jaki dotarł do jej ciała. Najpierw nagłe osłabienie, a potem szczęka sztywniejąca od uderzenia i czarna smoła zalewająca jej myśli.
Drgnęła, gdy zobaczyła, że ktoś idzie w jej kierunku. Kobieta i mężczyzna. Coś kazało jej uciekać. Coś, co doznało zbyt wielu krzywd na przestrzeni zaledwie kilku dni. Wycofała się w łóżku, wbijając się plecami w jego oparcie. I wtedy poczuła naciągającą się na plecach skórę. Skrzywiła się boleśnie, zaciskając dłonie na kocu.
- Nie… nie zbliżaj się do mnie, nawet nie próbuj – wlepiła wzrok błękitnych oczu w barczystą sylwetkę mężczyzny. Wolną dłonią sięgnęła w stronę pustej przestrzeni tuż przy swoim ciele, gdzie, jak dobrze pamiętała, w kieszeni swetra znajdowała się jej jodłowa różdżka z rdzeniem z igły szpiczaka. Zawiodła ją zbyt wiele razy. A teraz zniknęła.
Znowu była bezradna. Nie chciała pozwolić na to, żeby z jej oczu popłynęły łzy, ale to było silniejsze od niej. Skuliła się mocno, trzęsąc się jak małe dziecko. Była bezpieczna? Czy zaraz po raz kolejny dozna krzywdy z czyichś rąk?


Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że

Nasze serca świecą w mroku



Ostatnio zmieniony przez Eileen Wilde dnia 13.08.17 0:15, w całości zmieniany 1 raz
Eileen Bartius
Eileen Bartius
Zawód : Magibotanik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
didn't i show i cared?
i do
oh, i do

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Duża sala 1hKUbRW
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1515-eileen-wilde https://www.morsmordre.net/t1553-krolicza-poczta#14938 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f222-hogsmeade-134-dom-bartiusow https://www.morsmordre.net/t3930-skrytka-bankowa-nr-429#74545 https://www.morsmordre.net/t1578-eileen-wilde#15736
Re: Duża sala [odnośnik]10.08.17 14:07
Ulżyło jej, gdy okazało się, że wcale nie byli tak daleko od cywilizacji i miejsca, skąd mogli się przenieść. Byłoby dużo gorzej, gdyby w promieniu wielu mil nie było żywej duszy, a przecież i takie miejsca były w tym kraju, gdzie musieliby wiele godzin błądzić, zanim znaleźliby jakąkolwiek pomoc. A gdyby jeszcze Jayden został ciężej ranny... Wtedy sytuacja byłaby jeszcze trudniejsza. Niemniej jednak podczas oczekiwania na jego powrót była podenerwowana i niespokojna, tym bardziej, że nie było wiadomo, czy to już koniec dramatycznych wydarzeń czy coś jeszcze miało ich spotkać.
Ale w końcu wrócił i mogli opuścić to miejsce; okazało się, że wcale nie wyrzuciło ich gdzieś bardzo daleko, byli w Londynie. Ta wiadomość przyniosła Jocelyn ulgę, bo skoro byli w Londynie, to potrzebna pomoc wcale nie znajdowała się tak daleko, jak mogło się wcześniej wydawać.
Kiedy ją nieśli, znowu zaczęła powoli odpływać, choć co jakiś czas otwierała oczy. Dotarli do jakiegoś budynku, według słów Jaydena lecznicy dla zwierząt, gdzie znajdował się kominek. Jocelyn mimo poparzeń i pękającej boleśnie skóry dała radę ostrożnie wejść w zielone płomienie, gdzie najgłośniej jak potrafiła wypowiedziała nazwę świętego Munga. Miała nadzieję, że kominek nie spłata jej figla i nie wyrzuci w zupełnie innym miejscu.
Podróż przez zielone płomienie była w tym stanie wyjątkowo nieprzyjemna i bolesna, ale na pewno bezpieczniejsza niż teleportacja, która niemal na pewno skończyłaby się rozszczepieniem. Chociaż zielone płomienie z kominka nie parzyły, i tak czuła, że robi jej się nieznośnie gorąco, a od wirowania w nich było jej niedobrze. Ale w końcu poczuła, że wypada z kominka na białą posadzkę. Osuwając się na kolana z jękiem bólu i strużkami krwi sączącymi się z pęknięć na skórze, zdążyła tylko dostrzec znajomy korytarz, którym przechodziła każdego dnia swojego stażu, a zaraz potem straciła przytomność.
Gdy się obudziła, była w rozległej sali zastawionej rzędami łóżek i materaców. Dookoła rozlegały się stłumione głosy i jęki, a gdy przekręciła na bok obolałą głowę, mogła zobaczyć, że w rzędach łóżek leżeli inni pacjenci. Przez swoje niecałe dwa lata kursu nigdy nie widziała takiego tłoku, a to mogło oznaczać tylko jedno – dziwne anomalie dotknęły nie tylko ją i Jaydena, a wydarzyły się na większą, niepokojącą wręcz skalę.
- Jayden? – rzuciła stłumionym głosem w przestrzeń. Miała nadzieję, że kuzyn też dostał się do Munga, więc zaczęła się za nim rozglądać. – Jesteś tu?
Wciąż była słaba, ale ktoś chyba rzucił na nią podstawowe zaklęcia, bo ból nie doskwierał jej tak mocno, właściwie go nie czuła. Nie miała jeszcze odwagi spojrzeć na swoje ciało i upewnić się co do jego stanu, więc wodziła wzrokiem dookoła, szukając Jaydena, ale i odruchowo próbując wypatrzeć na łóżkach inne bliskie lub znajome twarze. Wolałaby, żeby byli zdrowi i bezpieczni, ale z drugiej strony, lepiej było zobaczyć ich żywych w Mungu niż przekonać się później, że mieli mniej szczęścia niż ona. Na ten moment wciąż nie mogła być pewna co do ich położenia.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Duża sala [odnośnik]10.08.17 19:01
Korzystając z kominka dostałam się do Munga. Skierowałam się od razu tam, bo obawiałam się, że Cassandra może mieć pełne ręce roboty i nie chciałam jej dodatkowo dokładać. Nie jestem przecież z tych, co ją wykorzystują na każdym kroku - dbam o swoich znajomych. W Mungu zapewne poczekam trochę dłużej, ale mam nadzieję, że zajmą się mną w odpowiedni sposób. Gdy tylko przeszłam przez kominek moim oczom ukazały się tłumy, ogrom ludzi, którzy byli poszkodowani tak samo jak ja. Jedni bardziej, drudzy mniej, wszystkich sprowadziło do Munga w poszukiwaniu pomocy. Byli czarodzieje poparzeni tak jak ja, byli ślepi, nieprzytomni, poobijani, mogłabym tak wymieniać w nieskończoność. Na początku nawet nikt nie zwrócił na mnie uwagi, był taki chaos i rozgardiasz. Czyżbym trafiła w najgorszym momencie? Byłam przytomna, jedynie poparzona, dlatego nie wymagałam natychmiastowej interwencji, więc gdy już zwróciłam na siebie uwagę jednego z uzdrowicieli kazał mi usiąść i poczekać w kolejce. Kolejka w Mungu. Tego, to chyba jeszcze nie widziałam. Ale usiadłam, bo co miałam zrobić? I tak nie miałam nic, dzięki czemu samej pozbyłabym się oparzeń, a jeśli już, to na pewno zostałyby mi brzydkie blizny. Byłam kobietą, więc zależało mi na tym, aby jednak jakoś wyglądać. Nawet jeśli swoje ciało oglądałam tylko ja i mój mąż.
Nie wiem ile czasu minęło i nie wiem ile razy przeklęłam wszystkich za to, że nie zwracają na mnie uwagi, gdy ja tu cierpiałam z bólu, gdy w końcu ktoś się mną zainteresował. Zostałam poproszona do sali, gdzie leżało już kilkanaście innych osób, widocznie musieli mieć już spore przepełnienie. Widocznie nie mogli sobie pozwolić na to, aby trzymać mnie tu dłużej, niż było to konieczne, z tego co się zorientowałam ważne było dla nich każde wolne łóżko, a jeśli ktoś mógł zostać wypisany do domu lub szybciej uleczony - to właśnie robili w pierwszej kolejności. W moim przypadku zdecydowano się na rzucanie zaklęć gojących oparzenia, ponieważ maść musiałaby być nakładana z kilka godzin, a ja przez te kilka godzin, do doby, musiałabym tu zostać. Mnie również się to nie uśmiechało, dlatego zgodziłam się na zaklęcia. Rzucali na mnie Cauma Sanavi coś tam, czy jakoś tak i na raz robili to jeden magomedyk i kilku stażystów. Przynajmniej młodzi nauczą się poprawnie rzucać magiczne zaklęcia, ale jakoś niespecjalnie podobało mi się, że będą ćwiczyć akurat na mnie.
Wychodziłam z Munga niezadowolona. Nie przez to, że się mną nie zajęli, chwilę to trwało, ale byłam w stanie to zrozumieć, a przez to, że na moim ciele zostały blizny. Może nie były jakieś duże i nie rzucały się mocno w oczy, ale po przyjrzeniu się byłam w stanie je dostrzec. Suma sumarum jednak wolałam blizny niż śmierć. Z takim nastawieniem też wracałam do domu, bojąc się, że jeśli mi przytrafiło się coś tak okropnego, to czy mój syn bezpiecznie spał w swoim pokoju.

zt


Złamałeś tyle serc
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
Masza Dolohov
Masza Dolohov
Zawód : Złodziejka, handlarka i oszustka
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4721-masza-dolohov-budowa-nie-zagladac https://www.morsmordre.net/t4735-poczta-maszy#101445 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f320-smiertelny-nokturn-27 https://www.morsmordre.net/t4782-skrytka-bankowa-nr-1199#102283 https://www.morsmordre.net/t4736-masza-dolohov
Re: Duża sala [odnośnik]11.08.17 1:04
Jayden nie miał problemów z przeniesieniem się do szpitala Świętego Munga. Prócz tego paskudnego bólu głowy, który płatał mu nieśmieszne figle w postaci przypominania obrazów rozszarpanych ciał znanych sobie osób, miał poobijane ciało. Poobijane, ale nie czuł, żeby coś wyjątkowo mu dolegało. Raczej nie miał niczego złamanego, co przyjął z pewną ulgą. Był wyczerpany, czuł jak ból rozrywał mu mięśnie, ale zrzucił to na bieg po lesie, szukanie pomocy, ale również na dziwną anomalię, przez którą wyrzuciło go gdzieś w London Borough of Waltham Forest. Nie na co dzień doznawało się takiego wyładowania magii, która dotknęła zdecydowaną większość czarodziejów i czarownic sprawiając im przy tym przeróżne obrażenia. Jayden chyba został potraktowany bardzo łagodnie, bo nie dotknęły go żadne poparzenia czy krwotoki. Podziękował jeszcze ludziom, którzy podali mu pomocną dłoń, gdy jje potrzebował i ruszył śladem za dalszą kuzynką, biorąc w dłoń znany sobie proszek. Wypowiedział nazwę miejsce, po czym rzucił go sobie pod nogi. Coś błysnęło, a jego postać pokryła się jasnymi, zielonymi płomieniami, które ślizgały się po ubraniu, lizały umorusane błotem ręce, by w końcu pochłonąć w całości astronoma i wyrzucić na jasny korytarz. JJ musiał zmrużyć oczy, gdy nagła biel uderzyła go prosto w twarz, ale dostrzegł znane sobie ściany, podłogę, korytarz. Mimo że przez kilka sekund słyszał w uszach jedynie głośny pisk, mógł rozpoznać między tym czyjeś głosy. I zobaczył nad głową pochylającą się ku niemu kobiecą twarz, ruszającą uszami i powtarzającą w kółko ten sam komunikat.
- Halo! Proszę pana! Jest pan w szpitalu. Wszystko dobrze? Słyszy mnie pan?
I tak w kółko, a Vane jedynie skinął głową, pozwalając sobie na oddech i delikatny uśmiech, wiedząc, że dotarł na miejsce. Zaraz też przypomniał sobie o kuzynce, która miała się tu pojawić przed nim, ale nie zobaczył jej koło siebie. Na pewno wyszeptał, a potem nieco głośniej wypowiedział jej imię. Dostał w odpowiedzi zupełnie co innego, bo poczuł jak go podnoszą i przenieśli na jedno z łóżek, gdzie zajęła się nim ta sama uzdrowicielka, która go znalazła. Jay usiadł i rozejrzał się w międzyczasie po dużym pomieszczeniu, gdzie znajdowały się niesamowite ilości łóżek. Ranni, pielęgniarki, medycy, wszyscy kotłowali się i latali z miejsca na miejsce, starając się dotrzeć do każdego. Uzdrowiciele nieśli pomoc, pacjenci w lepszej kondycji szukali znajomych sobie twarzy. To było niespotykane i wszystkich dotykał najwidoczniej ten sam problem co Jaydena i Jocelyn.
- Co panu dolega? - usłyszał i skierował niepewne spojrzenie na kobietę przed nim.
- Emm... Boli mnie okropnie głowa i chyba nabawiłem się paru sińców - zaczął, szukając wzrokiem gdzieś twarzy Joss. Lub ojca albo kogokolwiek kogo znał. - No i chyba... Hm... Mogłem mieć jakieś przewidzenia - dodał, znowu zerkając na swoją opiekunkę. Ta skinęła głową, po czym kazała mu pokazać miejsca na ciele, gdzie znajdowały się obicia i rzuciła odpowiednie zaklęcia. Milczała poza leczeniem, więc i Jayden siedział cicho. W końcu jednak po piętnastu minutach stwierdziła, że jest lepiej. Zapisała mu medykamenty i kazała odpoczywać przez następne dwa dni. Gdy tylko odeszła, Vane wstał i zaczął szukać po pacjentach kuzynki. Trochę to trwało, bo znajdowała się w najdalszym kącie, ale w końcu się udało. Początkowo nie pozwolili mu się zbliżyć, więc pobiegł napisać list do Evey i wrócił, by usiąść koło niej i czekał. Trochę to trwało nim się wybudziła, ale zaraz wypowiedziała jego imię, więc przysunął się bliżej i złapał ją za rękę. - Jestem, Joss.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Duża sala [odnośnik]11.08.17 13:11
To, co się działo, wyglądało strasznie. Jocelyn nigdy nie widziała niczego podobnego. Chociaż myślała, że to, co widziała rano, było straszne i przechodziło jej pojęcie, to, co działo się teraz, zaniepokoiło ją jeszcze bardziej przede wszystkim ze względu na niespotykaną skalę tragedii, której przyczyn nie rozumiała. Nie zauważyła obok Jaydena, ale wokół znajdowało się wielu rannych, niektórzy byli poparzeni jak ona, inni krwawili lub zachowywali się niespokojnie. Widząc to wszystko poczuła jeszcze większą panikę, ale chwilę później ktoś dotarł i do niej; uzdrowicielka, którą przelotnie znała z korytarzy, wzmocniła zaklęcie przeciwbólowe i uspokajające, po czym zabrała się za leczenie jej poparzeń, wyjaśniając przelotnie, że pacjentów jest tyle, że nie wszystkich mogą uleczyć natychmiast i pierwszeństwo mają najpoważniejsze przypadki.
Leżała spokojnie, pozwalając się uleczyć. Prawie tego nie czuła. Na jej pytania o przyczyny tych wydarzeń czarownica mruknęła tylko coś o nieznanych anomaliach w magii, ale nie miała czasu udzielić dokładniejszej odpowiedzi, nawet, jeśli wiedziała coś więcej. Zaraz po zaleczeniu poparzeń Josie musiała udać się zająć kolejną poparzoną ofiarą, którą właśnie przyniesiono. Gdyby nie to, że odniosła rany wskutek tych tajemniczych anomalii, zapewne byłaby wśród medyków próbujących nieść pomoc poszkodowanym. W tym stanie póki co była bezużyteczna, więc uzdrowicielka kazała jej na razie pozostać w łóżku. Ale jeśli ofiar było więcej, zapewne i tak szybko będzie musiała je zwolnić dla kolejnych potrzebujących. Na razie próbowała odpocząć, ciesząc się wytchnieniem od bólu, ale nieustannie martwiąc o swoją rodzinę. Chwilę później znowu zaczęła odpływać, budząc się dopiero, gdy poczuła czyjąś dłoń zaciskającą się na jej i odruchowo wypowiedziała imię Jaydena.
To rzeczywiście był on; najwyraźniej też dostał się do Munga i teraz znalazł ją w zatłoczonej sali. Była jednak trochę zdezorientowana; przez moment zapomniała nawet że już ją uleczono, ale ukradkowe i nieco niepewne spojrzenie na ręce potwierdziło, że tak było w istocie i że krótka rozmowa z uzdrowicielką wcale jej się nie przyśniła. Z jej skóry zniknęły poparzenia i mogła poruszać kończynami bez uczucia, że jej skóra boleśnie pęka do krwi.
- Chyba mnie uleczyli – powiedziała cicho, a jej głos zabrzmiał mocniej niż wtedy, gdy znalazł ją w tamtych zaroślach. – Czy wszystko w porządku...? Dobrze się czujesz? – zapytała, odruchowo lustrując go wzrokiem. Była osłabiona, ale przytomniejsza niż wcześniej, zaklęcia zrobiły swoje. – Gdy szedłeś przez salę, widziałeś może... Iris lub moich rodziców? – zapytała nagle. Jednak gdy próbowała usiąść znowu zawirowało jej w głowie, więc opadła na poduszkę, ale była ciekawa, czy może Jayden zauważył coś idąc do niej. – Może powiedziano ci coś więcej o tym... co się wydarzyło? Uzdrowicielka, która mnie leczyła, twierdziła że to jakieś anomalie, ale zaraz potem poszła... a ja zasnęłam – mówiła, zastanawiając się nad tym wszystkim. Wciąż była zaniepokojona, choć na pewno nie tak, jak byłaby, gdyby nie działały na nią zaklęcia lecznicze. Chyba tylko one powstrzymywały ją przed paniką i szukania rodziny mimo ewidentnego osłabienia.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Duża sala [odnośnik]11.08.17 17:35
Nigdy nie widział tylu pacjentów w jednym miejscu. Zupełnie jakby przeszła wielka fala tsunami lub inny krwiożercy żywioł zmiótł ludzkość jednym ruchem. Jednak nie było to związane z siłami przyrody, nie była to zapewne sprawka jednego człowieka. Magia która spowodowała tak silne przeciążenie musiała mieć inne, potężniejsze źródło energii. Z tego co się zorientował ludzie trafiali do Świętego Munga z przeróżnych miejsc, niektórzy niewidomi, inni tak jak Joss poparzeni, jeszcze kolejni krwawili i nie można było tego zatamować. Krzyki bólu, wołane imiona, nieskończone pytania, rzucane zaklęcia - to wszystko łączyło się w jedną, niezrozumiałą, chaotyczną symfonię. Każdy chciał być zauważony i wysłuchany, jednak Jay nie był w stanie poświęcić się każdemu nawet najmniejszemu odgłosowi. Siedział przy łóżku kuzynki, czekając, aż się ocknie i starając się zrozumieć co się wydarzyło. Nim jeszcze napisał jednak list do Cecie, usłyszał znajomy głos krzyczący jego imię i odwrócił się, by zobaczyć idącego w jego stronę ojca. Astronom szybko wstał i przytulił rodzica, wypytując go o mamę i rodzinę Jocelyn, gdyby się ocknęła. Z wielką ulgą przyjął wiadomość, że wszyscy byli bezpieczni, ale pan Vane nie mógł zbyt długo stać w miejscu. Był potrzebny gdzie indziej, ale obiecał się przysłać kogoś do leżącej na łóżku za plecami JJa dziewczyny. Profesor jeszcze patrzył jak ten znika między rzędami łóżek, a młodsi medycy czy pielęgniarki wołają go do pilotowania. Uzdrowiciele ratowali życia i trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy, że bez nich wszystkie katastrofy byłyby o wiele brutalniejsze w skutkach niż można było przypuszczać. Znał pracę swojego ojca od podszewki, miał z nią do czynienia od najmłodszych lat, a niedawno był jej bezpośrednim świadkiem w wykonaniu Archiego i Adriena. Nieco uspokojony mógł powiadomić przyjaciółkę i wrócić do kuzynki, która wciąż się nie obudziła. Nie wiedział ile tak trwał, ale w końcu wzięła głębszy oddech, co wywołało uczucie ulgi. Po raz kolejny tej strasznej i niepewnej nocy.
- Już nie wyglądasz tak potwornie jak wcześniej - powiedział z uśmiechem i ściskając nieco mocniej rękę Jocelyn. Zaraz potem wyplątał ją z uścisku i przejechał dłonią we włosach, czując, że cały aż dosłownie drżał. Ze zmęczenia, ekscytacji, niepewności... - Tak. Już wszystko dobrze. Nie miałem wielu obrażeń. Spotkałem papę - powiedział mi, że z twoją rodziną wszystko w porządku. I nie. Nie widziałem ich na sali - odpowiedział momentalnie, chcąc, żeby odpoczęła i nie zamartwiała się niepotrzebnie. Nie było to w tej chwili potrzebne ani pomocne. Powstrzymał ją, gdy chciała się zbyt prędko podnieść i odetchnął, słysząc pytanie o powód tych dziwnych zdarzeń. - Wiem tyle co ty. To nadeszło nagle i dotknęło większości czarodziejów.
Umilkł, prosząc przodków, żeby każda droga mu osoba nie ponosiła ciężkich konsekwencji tej nocy, bo z tego co mówił ojciec - noc była jeszcze młoda. Niestety. Schował na moment twarz w dłoniach, próbując zebrać myśli i zastanowić co powinien robić dalej. Tkwienie w Mungu nic by mu nie dało, skoro upewnił się już, że Jocelyn nic nie grozi. Potrzebowała odpoczynku, a on miał inne obowiązki i innych ludzi pod sobą. Młodych i potrzebujących kontroli.
- Wszystko dobrze - powtórzył, uśmiechając się lekko. - Muszę wrócić do szkoły i upewnić się czy mnie tam nie potrzebują. Jesteś w dobrych rękach, a tu... Nic tu po mnie. W Hogwarcie może być podobne zamieszanie. Odpoczywaj - powiedział na pożegnanie. Wstał i poprawił skórzaną torbę na ramieniu, patrząc na leżącą stażystkę. - Do zobaczenia - dodał, zanim skierował się w stronę kominka, którym miał dostać się do zamku. To zdecydowanie nie miała być spokojna noc.

|zt


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Duża sala [odnośnik]11.08.17 18:54
Prawdopodobnie nie drzemała długo, tak jej się przynajmniej wydawało, choć równie dobrze mogła minąć zarówno minuta, jak i kilka godzin między momentem, gdy jej powieki opadły, a pojawieniem się Jaydena. Ale obudziła się natychmiast, gdy się pojawił i z pewnością czuła się lepiej niż wtedy, gdy ją znalazł. Jej ciało nie straszyło już ciężkimi poparzeniami, teraz wyglądała po prostu na zmęczoną.
- To dobrze – powiedziała cicho, dzielnie próbując się uśmiechnąć. – Choć chyba wolę tu przebywać jako stażysta niż jako pacjent.
Chwilę później jednak ucichła; Jayden przyniósł wieści, na które tak czekała, więc utkwiła w nim intensywne spojrzenie. A chwilę później poczuła wielką ulgę, gdy tylko usłyszała, że z jej rodziną wszystko w porządku i nie było ich tu. Dopiero wtedy to nagromadzone nawet mimo leczących zaklęć napięcie mogło zacząć z niej schodzić. Miała dużo szczęścia w tym nieszczęściu, że przeżyła, jej obrażenia dało się wyleczyć, a jej bliscy nie zostali dotknięci dziwną anomalią, która rozrzuciła czarodziejów po kraju, zadając im rozmaite rany.
- Och. To... cudownie. Dziękuję – szepnęła rozemocjonowanym z ulgi głosem, mocniej zaciskając dłoń na jego ręce. – Mam nadzieję... że to wszystko się uspokoi. To... naprawdę przerażające. To co się wydarzyło. Nigdy wcześniej nawet nie czytałam o czymś podobnym... – Powiodła spojrzeniem po sali pełnej pacjentów, wokół których krzątali się uzdrowiciele, zbyt mało liczni, by zająć się należycie każdym, choć pewnie ściągnięto ich tu z całego Munga. Może nawet jej ojciec wkrótce tu przybędzie, jeśli nie miał bardzo pilnego przypadku na swoim piętrze. O tej porze pewnie spał, przynajmniej tak byłoby w normalnych okolicznościach. Ale teraz, gdy świat w ciągu jednej nocy niemal stanął na głowie... Było kwestią czasu, aż przybędzie, skoro Jayden twierdził, że nie został poszkodowany. Naprawdę chciała w to wierzyć.
Skinęła głową, gdy niedługo później powiedział, że musi iść.
- Dobrze... Jeszcze raz dziękuję... za wszystko – powiedziała, zdając sobie sprawę, że gdyby nie pomoc Jaydena, cała sytuacja mogłaby się dla niej skończyć dużo gorzej. Gdyby wylądowała tam sama, ranna i niepewna tego, co się dzieje i gdzie się znajduje, to nie wiadomo jak by się to skończyło i czy równie szybko i sprawnie trafiłaby do Munga. – Mam nadzieję, że w Hogwarcie wszystko dobrze. Do zobaczenia – dodała, wyrażając nadzieję, że Hogwart przetrwał względnie bezpiecznie i że tajemnicze anomalie nie zagroziły uczniom, nawet jeśli jakimś sposobem mimo ochronnych zaklęć zabrały stamtąd Jaydena.
Gdy odszedł, ponownie opadła na poduszki i zasnęła. Trochę później podano jej jeszcze jakiś eliksir, a następnego dnia została wypuszczona do domu. Jej stan był na tyle stabilny, a potrzebujących leczenia wciąż nie brakowało.

| zt.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Duża sala [odnośnik]11.08.17 19:06
Ocknął się na czymś miękkim, choć ostatnie wspomnienia podpowiadały mu o śliskich krawędziach, błotnistej ziemi i śluzowatym materiale, po jakim musiał przesuwać rękami, by nie upaść na kolana. Zimny, zbryzgany wodą bruk zastąpił - wymacał ręką, zbyt sfrustrowany, by chociaż spróbować otworzyć oczy - materac, na którym leżał stosunkowo wygodnie. Łupało go w głowie, jakby doznał wstrząsu, może przeżył nieprzyjemne uderzenie; podniósł się nieco na łokciach, usiłując dźwignąć się do stabilnej pozycji półleżącej, ale prędko zaniechał tego pomysłu, czując przeszywający ból ramienia. Czyżby to ręka ucierpiała podczas nieudanej teleportacji? Ostatnie kilka(?) godzin miał w pamięci z drobiazgową dokładnością: chociaż nie mógłby opowiedzieć, co takiego zobaczył, wątek zapisał się w formie wiadomości głosowej. Przetwarzanej nawet teraz, w poświacie półmroku zaciśniętych kurczowo powiek, wzbraniających się jeszcze przed otworzeniem okna na podwórze. Chciał wiedzieć, co się stało i... było to porażająco bardziej istotne niż utrata wzroku. Przyzwyczajenie się do ślepoty okazało się trudne, straszne, jakby na cały świat nagle spłynęła czarna, gęsta smoła, oblepiająca wszystko i zasnuwająca obraz rozciągliwą, ciemną mazią o nieprzyjemnym, drażniącym zapachu, lecz zniósłby to kalectwo chwilę dłużej, gdyby wraz z nim spłynęło na niego nagłe olśnienie. Magnus wiedział, że to były mrzonki, powoli rozwierały oczy, uwrażliwione na ostre światło, padające z nieosłoniętej, gołej żarówki brzydkim, żółtym światłem. Zamrugał, łzy zbierające się w kącikach spłynęły prędko po jego zmęczonej twarzy, kiedy rozglądał się uporczywie dookoła, przyzwyczajając się do ponownego dopływu kolorów. Nie cierpiał na światłowstręt, ale i tak mrużył oczy, chroniąc je od dławiącego blasku starych żarówek, udających lampy. Gdzieniegdzie unosiły się wypalone do połowy świece, za to nigdzie nie widział uzdrowicieli - tylko wezgłowia łóżek, ułożonych w równych rzędach na całej powierzchni sali. Obrócił się z wysiłkiem, wyostrzając zmysły i już próbując dostrzec coś, co zminimalizowałoby bolesność jego doświadczeń. Nie chciał wyjść stąd z niczym. Leżąca tuż obok kobieta miała zabandażowaną twarz (czyżby również dotknęło ją to samo, co Magnusa?), jakiś dzieciak rzucał się na posłaniu niedaleko, zrzucając z siebie przykrywające go ukrycie i ukazując chude, poparzone ciało. Obserwował liczne zsinienia, bezwładne kończyny i truł się, nierozwiązaną zagadką. Co właściwie się stało? Dlaczego? W jaki sposób? Bawiłby się tak z sobą jeszcze długo, lecz przeszkodził mu uzdrowiciel, wyraźnie rad z jego przebudzenia. Kilka zaklęć, nieznanych Rowle'owi inkantacji, szklana fiolka eliksiru wciśnięta w dłoń i trzy kolejne leżące na małej szafce tuż obok łóżka z przykazaniem zażycia za czterdzieści pięć minut, co miały zasygnalizować mu same, głośnym gwizdem. Kiwnął głową, choć eliksir zdawał mu się podejrzany, tak samo jak uczynność magomedyka? Wiedział, z kim ma do czynienia? Niemniej jednak, musiał przyznać, że po paru łykach naparu naprawdę poczuł się lepiej. Od razu zasnął, ale był to przyjemny, regenerujący odpoczynek bez snów.

zt
Magnus Rowle
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Duża sala GleamingImpressionableFlatfish-small
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4426-magnus-phelan-rowle https://www.morsmordre.net/t4650-korespondencja-m-p-rowle-a https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-cheshire-farndon-posiadlosc-rowle-ow https://www.morsmordre.net/t4652-skrytka-bankowa-nr-1118 https://www.morsmordre.net/t4786-magnus-rowle
Re: Duża sala [odnośnik]13.08.17 11:03
| z rezerwatu trójogonów edalskich

Udało się. Złapał go - albo ją. Złapał i miał przy sobie ciepłe, miękkie, ale wilgotne od rosy ciałko kota. W momencie, w którym zwierzę podeszło do niego, zwabione najwidoczniej króliczymi wnętrznościami, Wright poczuł pierwszy od tygodni napływ ulgi. Przycisnął mocno kota do poparzonej klatki piersiowej, przymykając oczy. Chociaż jedna, jedna mała rzecz, której nie zawalił. Opadł bezwładnie na trawę, lecz szybko przypomniał sobie o obietnicy - miał zaserwować kotu króliczą nerkę. Sięgnął dłonią po zakrwawione wnętrzności, ale nie zdążył ich złapać: Jackie, wykorzystując nagły spadek adrenaliny, a co za tym idzie postępującą nieprzytomność Wrighta, przejęła kontrolę nad sytuacją, i zanim zdążyłby wyrazić sprzeciw, mocne ramiona stawiały go do pionu, prowadząc w stronę budynku administracji. Nie dał sobie odebrać kota; zawinął resztki koszuli w dziwny kokon, i przyciskał zwierzę do siebie - o dziwo, nie protestowało. Zamruczało, kilka razy miauknęło, polizało łapkę, a potem: zapadło w sen.
Jaimie zostawił kota pod opieką Jackie, wymagając na niej niemalże pod Przysięgą Wieczystą, że zamknie go w jego gabinecie, da kilka dobrych przysmaków dla smoków - na pewno będą mu smakować - i będzie go pilnować, aż Wright nie wróci. Dopiero potem pozwolił się przetransportować do Munga.
Trafił w sam środek jeszcze większego chaosu. Tragedia, jakiej był przyczyną, uderzyła go w twarz ostrym odorem śmierci, zgniłych tkanek, krwi, oparzonej skóry; prowizoryczna izba przyjęć pękała w szwach, wszędzie rozlegały się jęki bólu, pokrzykiwania wyczerpanych uzdrowicieli i płacz dzieci. Szeptano o anomalii, o końcu świata, o armagedonie; Wright opadł na pierwsze lepsze posłanie, wpatrując się przerażonym spojrzeniem w cały ten chaos - wynik ich działań. Mieli chronić bezbronnych - a zadali im potworne rany. Jaimie nawet nie zauważył, kiedy zajęła się nim dwójka uzdrowicieli; młodych, wyraźnie zdenerwowanych, ale kompetentnych. Rozebrali go, przemyli oparzenia roztworem, którego zapach znał z rezerwatu - i w żaden sposób nie skomentowali samobójczych blizn, ciągnących się na przedramionach. Mieli ważniejsze problemy na głowie niż ktoś, kto widocznie chciał zginąć: tych, którym się to udało, mogli liczyć tej nocy w setkach. Ben biernie poddawał się ich zabiegom, nawet nie sycząc z rosnącego bólu: ten wewnętrzny, emocjonalny, rozrywał go na kawałki z każdą nową osobą, którą wnoszono do środka sali. A sali było podobno więcej, w tym ta, do której znoszono zwłoki.
Tej nocy zginęli ludzie. Czy wśród ofiar znajdował się Grindelwald? Co z pozostałymi Gwardzistami? Co z Panią Profesor? Wright nie mógł odpłynąć w błogą nieprzytomność; został w szpitalu tylko na tyle, by zaleczyć i opatrzyć poparzenia, wypił eliksir wzmacniający i - przestrzeżony o obowiązku zmieniania opatrunków - zniknął za drzwiami Munga. Musiał dowiedzieć się, co z Garrettem, Foxem, Brendanem...Co z całą resztą. A co równie ważne - wrócić i zabrać kota w bezpieczne miejsce.

| zt


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Duża sala Frank-castle-punisher
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Duża sala [odnośnik]13.08.17 13:31
Wojna. Znowu wojna? Widział co robiła z ludzi. Potwory, wypłukane z człowieczeństwa, zdolne do okrucieństwa wykraczające poza pojęcie. Czy w każdym człowieku kryło się zło, które wypływało na wierzch, gdy...nie było innego wyjścia? Arthur nie rozumiał i rozumieć nie chciał. Zawsze był wybór. Nigdy jednak nie powiedział, że miał być prosty. Tak było w nocy. Świat wybuchł i nic nie miało być już takie samo. Magia szalała, a kolejne, napływające od rana informacje bombardowały silniej, niż mugolskie samoloty. A on musiał patrzyć na ciało, w którym ledwie tliło się życie. Mógł ją zostawić, mógł nie patrzeć, pozwolić, by rozjuszone garborogi dokończyły dzieła. Czemu miał się narażać? Myśli były jednak fałszywe, otulając kłamstwem każdą myśl. Nigdy nie zostawiłby jej samej. Nigdy. Tak, jak kiedyś zostawili jego w gruzach zbombardowanej kamienicy. Jakim cudem przeżył? Nie wiedział. Do dziś całą pierś znaczyły głębokie blizny w miejscach, gdy kamienne ściany rozerwały ciało. Nieważne. Arthur Moor złożył milcząca przysięgę, że nigdy nie zostawi nikogo. Nawet jedli miał kiedyś gorzko (a może głupio?) zapłacić za swoje działania. Wybór nigdy nie był prosty. I to czuł, gdy zadawano mu niekończąca się serię pytań.
Uzdrowicielka, której towarzyszył zatrzymała się obok niego tylko na moment. Różdżką tkwiła zanurzona w kieszeni białego fartucha, jakby w gotowości, do nagłego działania. Widok przerażonej? ich widokiem kobiety dawał mocno do myślenia. Co doprowadziło ją do stanu, w którym ją znalazł? I co iskrzyło przerażeniem w jasnych tęczówkach?
- Jestem Margareth, uzdrowicielka - kobieta podeszła bliżej z dłońmi wysuniętymi przed siebie - Jesteś bezpieczna - dodała ciepło i odwróciła się w stronę Arthura, który stał nieruchomo kilka kroków dalej - Ten pan cię tu przyniósł - wskazała gestem mężczyznę, który drgnął, jakby wyrwany z letargu. Czy potrafił wyobrazić sobie, co przytrafiło się wciąż nieznajomej - W porządku, spokojnie, nie musisz się mnie bać - pokręcił głową, odpowiadając gestem uzdrowicielce - Chciałem tylko wiedzieć... - co właściwie chciał wiedzieć? - Pójdę już, nie będę niepokoił - pochylił głowę i na brodatej twarzy pojawił się smutny uśmiech - Chciałem tylko wiedzieć, czy pani czuje się lepiej - zakończył koślawo, powoli wycofując się w głąb korytarza. Ostatnim czego chciał, to wywoływać tak skrajne emocje. Ciernisty smutek przemknął przez ciało, ale było wywołane stanem znalezionej kobiety. Nie swoim. Nie należał do mężczyzn, którzy przejmowali się zbyt mocno sobą.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Duża sala 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Duża sala [odnośnik]13.08.17 15:44
| z mieszkania, a wcześniej - z skalistego wybrzeża

Nie mogła zrozumieć, co się właściwie stało.
Po powrocie do mieszkania zdążyła tylko przebrać się w czystą, suchą szatę i osłonić czarny tatuaż bandażem - wszystko to przy akompaniamencie odległych wrzasków, świstów zaklęć i wybuchów. W pierwszej chwili była przekonana, że doszło do wojny, ale kiedy w końcu znalazła się w Świętym Mungu, jej podejrzenia okazały się mylne. Z podszeptów i urywek rozmów przed oczami Deirdre układał się przerażający obraz spustoszenia, jakie uczynił tajemniczy, magiczny wybuch. Nikt nie wiedział, kto za nim stał ani dlaczego zaatakował właśnie teraz - ale konsekwencje jego działań okazały się zatrważające. Zniszczone budynki, setki ofiar, mugole władający magią, tworzenie się magicznych wirów i anomalii w dotychczas bezpiecznych miejscach; tysiące przeteleportowanych w przypadkowe miejsca czarodziei, poranionych czarną magią. Koszmar majowej nocy sięgał dalej niż tylko na skalistą plażę i Deirdre nie potrafiła uwierzyć w to, czego była świadkiem.
Chłonęła strzępy informacji jak najdokładniej, skupiając się na dyskretnym podsłuchiwaniu bardziej niż na poszukiwaniu dla siebie ratunku. Była przecież względnie cała i, w porównaniu do reszty przebywających na sali, znajdowała się w najlepszym stanie. Cierpliwie oczekiwała na uzdrowicieli, ale im więcej rozmów usłyszała, tym mniej rozumiała. Gdy w końcu podeszła do niej starszawa magomedyczka, krótko wyjaśniła swoje urazy - siwowłosa kobieta wydawała się bardzo zmęczona i wręcz nieprzytomna, ale wystarczyło kilka krótkich zaklęć, by obolałe mięśnie przestały sprawiać dyskomfort a wielki siniak, rozlany na prawym udzie, całkowicie się wchłonął. Staruszka wręczyła jej także eliksir wzmacniający o dziwnym, owocowym smaku - Deirdre przyjrzała mu się podejrzliwie, ale wypiła miksturę do dna: od razu poczuła się lepiej. Ciało przestało drżeć, myślała jaśniej, zrobiło się jej cieplej, a problemy z nabraniem oddechu zniknęły całkowicie. Dalej czuła lekki dyskomfort promieniujący z dołu pleców - tam oberwała widocznie najmocniej - ale poza tym znajdowała się w dobrym stanie. Najchętniej poczekałaby na prowizorycznym łóżku jeszcze chwilę, ciekawa, co ma do powiedzenia reszta mijających ją uzdrowicieli i ofiar, ale coraz więcej ludzi kotłowało się w wąskich przejściach - nie było tu miejsca dla zdrowych. Wstała z leżanki i opuściła szpital, nasuwając na głowę czarny kaptur - ciągle nie wierzyła w to, co tej nocy stało się z czarodziejskim światem.

| zt


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Duża sala [odnośnik]13.08.17 19:57
| stąd


Na sercu Holly ciążyły wyrzuty sumienia, kiedy poczuła szarpnięcie w okolicach pępka, a jej stopy oderwały się od mokrego piachu. Zostawiła tam Florence samą, lecz do cholery - co miała zrobić? Nie mogła teleportować się z nią, właścicielka lodziarni sama również nie była w stanie. Nie miały miotły. Nie wiadomo, gdzie znalazłyby kominek podłączony do sieci Fiuu, a Florence nie była w stanie iść. Zbliżenie się do niej groziło zarażeniem się groszopryszczką, każda opcja wydawała się Holly bezsensowna. Jedynie wezwanie do niej magomedyków miało prawdziwy sens. Musiała wysłać do Florence specjalistów, może magiczne pogotowie ratunkowe? Kogoś, kto będzie potrafił się nią zająć pomimo choroby i przetransportować ją bezpiecznie na oddział chorób zakaźnych. Dlatego podjęła decyzję o teleportacji i sama w myślach tłumaczyła się, że tak było najlepiej. Przede wszystkim dla Florence, a potem dla niej. Przecież nie zostawiła jej tam na pastwę losu, by radziła sobie sama. Pomoże Florence, lecz w nieco bardziej sprytny sposób.
Stopy Holly dotknęły podłogi w holu szpitala św. Munga. Panował tam prawdziwy bałagan, ba! chaos. Wszędzie widziała rannych, a pomiędzy nimi biegających od jednego do drugiego uzdrowicieli. Ktoś wskazał jej drogę do Wielkiej Sali widząc jak chwieje się lekko, dostrzegając siniaki na ciele Holly. Dotarła do dużej sali, gdzie rannych było jeszcze więcej. Holly była w szoku. A więc to nie przytrafiło się tylko jej i Florence... To było coś wielkiego. Czuła to. Czuła to w kościach! Ktoś mówił coś o wybuchu, ktoś plotkował cicho o Grindewaldzie, panowało istne zamieszanie.
W końcu Holly udało się złapać uzdrowiciela, lecz zamiast mówić o sobie, zaczęła z przejęciem opowiadać o chorej Florence, która czeka w Zatoce Syren i potrzebuje pomocy, lecz jednocześnie zaraża groszopryszczką. Dopiero wówczas, kiedy otrzymała w zamia obietnicę, że ktoś zajmie się Florence - zamilkła i poddała się. Uzdrowiciel jął zaklęciami i eliksirami leczyć jej rany, choć i tak była w dużo lepszym stanie niż inni.
Uzdrowiciel zmusił ją, by położyła się na materacu, lecz nie wytrzymała na nim długo. Wymknęła się szybko i opuściła szpital św. Munga w pełni zdrowia.

|zt



then let the heavens hear it
the penitential hymn
come healing of the body
come healing of the mind
Holly Skamander
Holly Skamander
Zawód : Była ścigająca Srok, obecnie specjalista ds. quidditcha w MM i komentatorka meczy
Wiek : 24 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Strawberries, cherries and an angel's kiss in spring,
my summer wine is really made from all these things!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t4538-esmeralda-seastar-budowa#96495 https://www.morsmordre.net/t4700-listy-dp-holly#100510 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f314-northwood-road-13 https://www.morsmordre.net/t4781-skrytka-bankowa-nr-1171 https://www.morsmordre.net/t4755-holly-l-skamander#101703

Strona 1 z 8 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Duża sala
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach