[sen] Until he sails home
AutorWiadomość
2 maja
Nie wiedziała, jak długo czekała na nadejście tego snu; granica zacierała się i Marine nie była pewna, który fragment okalającej ją ciemności był procesem zapadania w objęcia Morfeusza, a który podwodną podróżą. Zorientowała się, że płynie, gdy znad tafli zaczęło przebijać się do niej słońce dnia. Kolejną chwilę zajęło jej uświadomienie sobie, że wcale nie musi wynurzać się, by zaczerpnąć oddech; umiejętność była w tym przypadku niezwykła, ponieważ nie pamiętała rzucania zaklęcia Bąblogłowy ani sięgania po Skrzeloziele. Przebywanie pod wodą nie sprawiało jej trudności, a kolejne odległości zdawała się pokonywać bez wysiłku. Głębia była doprawdy piękna i niemalże pociągająca, lecz coś nie dawało dziewczynie spokoju – dookoła nie widać było żadnego innego żywego stworzenia, nawet najmniejszej rybki. Lestrange zaczęła rozglądać się dookoła i wtedy dojrzała jeszcze jeden odstęp od normy – długi syreni ogon, będący przedłużeniem jej własnego ciała.
O dziwo odkrycie to przyjęła ze spokojem, jakby brak nóg nie był najgorszym, co mogłoby ją spotkać we śnie i jakby obecny stan był czymś zupełnie normalnym. Uderzyła mocniej ogonem i obróciła się dookoła własnej osi, przyspieszając nieznacznie. Podobało jej się uczucie wolności, jakie nagle zaczęło urastać w jej sercu. Nawet gdyby była teraz samiutka na świecie, nie umiałaby tęsknić za ludźmi, ani za formą, którą posiadała na jawie; uśmiechnięta i zadowolona płynęła przed siebie, pozostawiając w tyle troski, jakie nękały ją jeszcze przed zapadnięciem w sen. Teraz nie pamiętała o nich, skupiona wyłącznie na nowej przygodzie i możliwościach, jakie dawało bycie syreną.
Refleksy na jej grynszpanowych łuskach odbijały się w wodzie, przywołując na myśl zatopioną w głębinach błyskotkę, proszącą się wręcz by po nią sięgnąć. Ogon łączył się z resztą ciała tuż pod pępkiem, a skóra na żebrach wyglądała tak, jakby jakiś czas temu przestała być pokryta łuskami. Długi naszyjnik z pereł był jedynym dodatkiem, jaki Marine miała na sobie; jedynie on oraz jej rozpuszczone włosy osłaniały w tej chwili nagą klatkę piersiową. Dziewczyna z pewnym zawodem przyjęła brak błony między palcami dłoni, wcześniej uznając ją niemal za syreni pewnik, lecz nie przeszkadzało jej to w pokonywaniu kolejnych odległości.
Po kilkunastu minutach podwodnej podróży, podczas której zdążyła przećwiczyć swoją zwinność i dać popis prędkości, Lestrange znalazła się na znajomym terenie cichej zatoki, znajdującej się we wschodniej części jej rodzinnej wyspy. A więc po raz kolejny nawiedzały ją w snach te okolice…
Zaryzykowała wpłynięcie na płyciznę tylko dlatego, że była ciekawa, jak z tej perspektywy wygląda miejsce, w którym dorastała. Nigdy nie dane jej było tutaj pływać; na jawie zatoka syren była bacznie pilnowana przez trytony, a mieszkańcy wysypy uszanowali chęć tych stworzeń do prywatności, obiecując niezakłócanie spokoju. Lecz teraz miejsce to było puste, a przejmująca cisza wręcz kazała Marine wynurzyć się choć na chwilę.
Ostrożnie wystawiła głowę do linii obojczyków, po czym rozejrzała się uważnie dookoła, kontemplując znajome zakamarki i obejmując spojrzeniem plażę. Czy odnajdzie się na niej ktoś gotowy do wysłuchania jej syreniej pieśni?
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Głos Barry'ego Weasleya rozbrzmiewał w jego głowie jeszcze na długo po tym jak zostawił go martwego w lesie. Wydawało mu się, że wciąż czuł to uczucie żądzy krwi, która go opanowała w krótkiej chwili po starciu z czarodziejem. Teraz siedział pogrążony w ciemności i ciszy, nie wiedząc czy upłynął już cały dzień, czy jeszcze nie minęła nawet godzina. Trwał siedząc – był sam. Zdawało mu się, że ocknął się z mętnych i niespokojnych snów. Była północ, jednak nie zachował dość trwałego i dość określonego wspomnienia tych zdarzeń, które zaszły w tej posępnej przerwie między morderstwem, a jego powrotem do pałacu. A mimo to wspomnienia te pełne były jakiejś zgrozy, tym bardziej niepokojącej, że nieokreślonej, mglistej... Była to jakby krwawa karta wycięta z jego istnienia, zapisana od końca do końca wspomnieniami ciemnymi, potwornymi i niepojętymi. Starał się ją odcyfrować, lecz na próżno. Pamiętał jedynie krwawy szał, który go ogarnął, gdy tylko poczuł krew. Nie rejestrował poczucia przemijania czasu ani tym bardziej zmęczenia. Te rozmyślania zaprowadziły go do zadumy, która pozwoliła zapaść mu w sen. Nie zarejestrował momentu, gdy głowa opadła mu ciężko, a trzymany w dłoniach magiczny kompas z miękkim tąpnięciem upadł na dywany.
Znów tam był. Na wyspie, z której nie mógł się wydostać. Siedział na skale niedaleko przepływającej odnogi rzeki, która zapewne za jakiś czas wpadała do morza. Patrzył właśnie na swoją dłoń, w której trzymał kobiecą bransoletkę. Próbował sobie przypomnieć do kogo należała, ale przez chwilę panowała okropna pustka. Dopiero gdy woda uderzyła w dół kamienia pod jego stopami, przed oczami wyobraźni stanęły mu ogromne, mocne fale, które wyszarpnęły mu nieznajomą dziewczynę. Nie wiedział, że ściągnął jej ozdobę. Przypatrywał się przez dłuższy moment bransolecie, zastanawiając się czy to oznaczało, że morze zabrało jej właścicielkę na dobre. Zacisnął pięść, czując, że zawiódł. Nie tylko ją, ale głównie samego siebie. Sądził, że jest silny na tyle, by nie pozwolić, by coś się stało towarzyszącej mu osobie. A na pewno nie komuś, kto uratował mu życie. Niewiele warte, ale jednak... Nie musiała tego robić. Nie potrafił się odwdzięczyć, chociaż pod inną postacią, nie pozwoliłby jej sobie odebrać. A jednak stało się inaczej - ludzka forma była słaba i nie cierpiał słabości. Nie mógł jednak się przemienić. Jeszcze nie. Instynktownie przeniósł spojrzenie na swój bok, dostrzegając pod koszulą cienką linię. Blizna wyglądała jakby rana zadana była lata temu, a nie dosłownie dzień wcześniej. Ale czy on był na tej przeklętej wyspie dzień czy miesiące? Nie miał pojęcia jak mijał tutaj czas, co jeszcze bardziej go frustrowało.
Nie mógł jednak już tu dłużej tkwić. Musiał opuścić wyspę i to już dzisiaj. Teraz. Zsunął się ze skały i stanął na piasku, pozwalając by przez chwilę jego uwagę przykuła woda w zatoce. Wydawała się mienić w wysoko położonym słońcu niczym łuski tęczowych ryb. Tylko ona była jego przeciwnikiem do dalszej podróży. To co miał za plecami już znał. Jaskinię, miejsce, w którym morze zatriumfowało, mijaną chatę rybacką. Nie miał do czego ani do kogo wracać. Odetchnął i przejechał dłonią we włosach. Musiał iść naprzód, mając nadzieję, że ciało pozwoli mu znowu wzbić się w powietrze i zostawi plażę za sobą. Chwilowo jednak musiał liczyć na swoje ludzkie możliwości. Zdjął krawat i zostawił go na ziemi, po czym podciągnął rękawy koszuli, by nie czuć się ograniczonym w żaden sposób. Obejrzał się jeszcze za siebie, sprawdzając czy nikt za nim nie podążał, nim ruszył przed siebie wzdłuż brzegu zatoki. Miał nadzieję, że nie będzie musiał do niej wchodzić. Nieznane wody bywały zawsze zdradliwe.
Znów tam był. Na wyspie, z której nie mógł się wydostać. Siedział na skale niedaleko przepływającej odnogi rzeki, która zapewne za jakiś czas wpadała do morza. Patrzył właśnie na swoją dłoń, w której trzymał kobiecą bransoletkę. Próbował sobie przypomnieć do kogo należała, ale przez chwilę panowała okropna pustka. Dopiero gdy woda uderzyła w dół kamienia pod jego stopami, przed oczami wyobraźni stanęły mu ogromne, mocne fale, które wyszarpnęły mu nieznajomą dziewczynę. Nie wiedział, że ściągnął jej ozdobę. Przypatrywał się przez dłuższy moment bransolecie, zastanawiając się czy to oznaczało, że morze zabrało jej właścicielkę na dobre. Zacisnął pięść, czując, że zawiódł. Nie tylko ją, ale głównie samego siebie. Sądził, że jest silny na tyle, by nie pozwolić, by coś się stało towarzyszącej mu osobie. A na pewno nie komuś, kto uratował mu życie. Niewiele warte, ale jednak... Nie musiała tego robić. Nie potrafił się odwdzięczyć, chociaż pod inną postacią, nie pozwoliłby jej sobie odebrać. A jednak stało się inaczej - ludzka forma była słaba i nie cierpiał słabości. Nie mógł jednak się przemienić. Jeszcze nie. Instynktownie przeniósł spojrzenie na swój bok, dostrzegając pod koszulą cienką linię. Blizna wyglądała jakby rana zadana była lata temu, a nie dosłownie dzień wcześniej. Ale czy on był na tej przeklętej wyspie dzień czy miesiące? Nie miał pojęcia jak mijał tutaj czas, co jeszcze bardziej go frustrowało.
Nie mógł jednak już tu dłużej tkwić. Musiał opuścić wyspę i to już dzisiaj. Teraz. Zsunął się ze skały i stanął na piasku, pozwalając by przez chwilę jego uwagę przykuła woda w zatoce. Wydawała się mienić w wysoko położonym słońcu niczym łuski tęczowych ryb. Tylko ona była jego przeciwnikiem do dalszej podróży. To co miał za plecami już znał. Jaskinię, miejsce, w którym morze zatriumfowało, mijaną chatę rybacką. Nie miał do czego ani do kogo wracać. Odetchnął i przejechał dłonią we włosach. Musiał iść naprzód, mając nadzieję, że ciało pozwoli mu znowu wzbić się w powietrze i zostawi plażę za sobą. Chwilowo jednak musiał liczyć na swoje ludzkie możliwości. Zdjął krawat i zostawił go na ziemi, po czym podciągnął rękawy koszuli, by nie czuć się ograniczonym w żaden sposób. Obejrzał się jeszcze za siebie, sprawdzając czy nikt za nim nie podążał, nim ruszył przed siebie wzdłuż brzegu zatoki. Miał nadzieję, że nie będzie musiał do niej wchodzić. Nieznane wody bywały zawsze zdradliwe.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jeśli sny już zawsze miały tak wyglądać, Marine była pewna, że mogłaby się do nich wreszcie przekonać. Gdyby ktoś potrafił zapewnić ją, że odtąd po zaśnięciu będzie przenosić się do magicznych krain i przeżywać prawdziwe przygody, przyklasnęłaby temu pomysłowi i oczekiwała na każdą kolejną noc z wielkim entuzjazmem. Niestety, nikt nie mógł jej dać takiej pewności, a i ona sama czuła, że dobra passa może wreszcie się skończyć, a nawet najpiękniejszy sen zamienić w koszmar podczas jego trwania.
Nie pamiętała wiele z poprzedniego razu; jedynie spacer po plaży i wielkie fale, które zdradziły ją i oddzieliły od towarzysza. Jego samego wspominała najlepiej, bo nie był już zwykłym nieznajomym ze snu, a marą, która ciekawiła ją coraz bardziej. Gdy więc przeczesywała spojrzeniem brzeg zatoki i rozpoznała znajomą sylwetkę, na jej twarz odruchowo wstąpił uśmiech. Mężczyzna spacerował plażą, najwyraźniej nie dostrzegłszy jeszcze, że znowu nie jest w swej wędrówce sam. Czy jego obecność miała być dla niej jakąś wskazówką? Czemu znowu go spotykała? Zmiennokształtny czarodziej jawił się niczym symbol, którego nie umiała jeszcze rozczytać, choć bardzo pragnęła to zrobić.
Zanurzyła się, postanawiając pod wodą przemyśleć swoje dalsze działania, zanim zdecyduje się ujawnić swoją obecność i zaburzyć spokój mężczyzny, a także znów połączyć ich we śnie. Zastanawiała się, czy w ogóle ją pamiętał i jeśli tak, czy przejął się rozdzieleniem ich przez wodę; miała nadzieję, że rana nie dokuczała mu już zbyt mocno i upłynęło wystarczająco wiele czasu, by zagoiła się chociaż częściowo. Nie miała pojęcia, że ten, którego poznała w smoczej postaci, ma przy sobie coś, co w poprzednim sennym marzeniu należało do niej. Zerknęła w dół, na swój nowiutki syreni ogon, z którego przed momentem tak bardzo się cieszyła; teraz uniemożliwiał jej dotarcie bliżej osoby, z którą chciała porozmawiać.
Nie miała różdżki, lecz coś podpowiadało jej, że mimo wszystko nie straciła swojej magii, a odnajdzie ją u siebie pod nieco inną postacią. Czyż syreny i trytony nie były iście czarodziejskimi stworzeniami? Nikt nie mógł odmówić im gracji i wdzięku, a jednocześnie niewielu postanowiło im się narazić. Jeśli czegoś się obawiali, zapewne źródło tego strachu nie było jedynie plotką; musiała znajdować się tu choć część prawdy. Lestrange postanowiła skoncentrować się na jedynej rzeczy, jaka przychodziła jej do głowy – skupieniu swych myśli na celu i skierowaniu nań wszystek swej silnej woli.
Z nieznacznie drżącym sercem wynurzyła się ponownie, szybko odnajdując wzrokiem znajomą sylwetkę. Przez chwilę płynęła równolegle do niego, by w końcu podjąć decyzję i syrenim śpiewem zwrócić na siebie jego uwagę.
We fight every night for something, when the sun sets we're both the same - half in the shadows, half burned in flames. We can't look back for nothing, take what you need say your goodbyes. I gave you everything… this darkness is the light.
Woda wydała się być jej posłuszna, a spokojna fala dotarła do stóp wędrowca, nie zalewając ich jednak, a jedynie okalając i próbując przyciągnąć jego spojrzenie do znajdującej się w wodzie postaci.
Kolejne spotkanie we śnie nie mogło być przypadkiem; Marine czuła, że wszystko dzieje się wedle jakby zaplanowanego wcześniej scenariusza. Powoli, nie bez przeszkód, lecz wciąż oboje natykali się na siebie i mimo wszystko podążali do przodu. Chcąc nie chcąc, byli dla siebie towarzyszami w tej podróży, tak niezrozumiale dobranymi, a jednak w jakiś sposób dopasowanymi.
Nie pamiętała wiele z poprzedniego razu; jedynie spacer po plaży i wielkie fale, które zdradziły ją i oddzieliły od towarzysza. Jego samego wspominała najlepiej, bo nie był już zwykłym nieznajomym ze snu, a marą, która ciekawiła ją coraz bardziej. Gdy więc przeczesywała spojrzeniem brzeg zatoki i rozpoznała znajomą sylwetkę, na jej twarz odruchowo wstąpił uśmiech. Mężczyzna spacerował plażą, najwyraźniej nie dostrzegłszy jeszcze, że znowu nie jest w swej wędrówce sam. Czy jego obecność miała być dla niej jakąś wskazówką? Czemu znowu go spotykała? Zmiennokształtny czarodziej jawił się niczym symbol, którego nie umiała jeszcze rozczytać, choć bardzo pragnęła to zrobić.
Zanurzyła się, postanawiając pod wodą przemyśleć swoje dalsze działania, zanim zdecyduje się ujawnić swoją obecność i zaburzyć spokój mężczyzny, a także znów połączyć ich we śnie. Zastanawiała się, czy w ogóle ją pamiętał i jeśli tak, czy przejął się rozdzieleniem ich przez wodę; miała nadzieję, że rana nie dokuczała mu już zbyt mocno i upłynęło wystarczająco wiele czasu, by zagoiła się chociaż częściowo. Nie miała pojęcia, że ten, którego poznała w smoczej postaci, ma przy sobie coś, co w poprzednim sennym marzeniu należało do niej. Zerknęła w dół, na swój nowiutki syreni ogon, z którego przed momentem tak bardzo się cieszyła; teraz uniemożliwiał jej dotarcie bliżej osoby, z którą chciała porozmawiać.
Nie miała różdżki, lecz coś podpowiadało jej, że mimo wszystko nie straciła swojej magii, a odnajdzie ją u siebie pod nieco inną postacią. Czyż syreny i trytony nie były iście czarodziejskimi stworzeniami? Nikt nie mógł odmówić im gracji i wdzięku, a jednocześnie niewielu postanowiło im się narazić. Jeśli czegoś się obawiali, zapewne źródło tego strachu nie było jedynie plotką; musiała znajdować się tu choć część prawdy. Lestrange postanowiła skoncentrować się na jedynej rzeczy, jaka przychodziła jej do głowy – skupieniu swych myśli na celu i skierowaniu nań wszystek swej silnej woli.
Z nieznacznie drżącym sercem wynurzyła się ponownie, szybko odnajdując wzrokiem znajomą sylwetkę. Przez chwilę płynęła równolegle do niego, by w końcu podjąć decyzję i syrenim śpiewem zwrócić na siebie jego uwagę.
We fight every night for something, when the sun sets we're both the same - half in the shadows, half burned in flames. We can't look back for nothing, take what you need say your goodbyes. I gave you everything… this darkness is the light.
Woda wydała się być jej posłuszna, a spokojna fala dotarła do stóp wędrowca, nie zalewając ich jednak, a jedynie okalając i próbując przyciągnąć jego spojrzenie do znajdującej się w wodzie postaci.
Kolejne spotkanie we śnie nie mogło być przypadkiem; Marine czuła, że wszystko dzieje się wedle jakby zaplanowanego wcześniej scenariusza. Powoli, nie bez przeszkód, lecz wciąż oboje natykali się na siebie i mimo wszystko podążali do przodu. Chcąc nie chcąc, byli dla siebie towarzyszami w tej podróży, tak niezrozumiale dobranymi, a jednak w jakiś sposób dopasowanymi.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
To było jak zupełnie inne życie. Morgoth prowadził dwa różne byty i w jednym i drugim pozostawał sobą, nie naginając granicy tego kim był. Ani tego jakim był. Na szczęście nie pamiętał wtedy o nocy z Megarą i Marianną, podczas której dowiedział się czegoś więcej o Zakonie Feniksa. Poznał nazwiska i miejsce ich spotkań. Niezbyt precyzyjne, ale to musiało wystarczyć. Podświadomie nie przekazywał żadnych ukrytych faktów nocnej marze i chociaż mogła być jedynie wytworem jego wyobraźni, wolał, żeby nawet one nie znały jego najskrytszych sekretów. Nie wiedząc nawet o tym, sam umysł Yaxleya bronił się. Na jawie zdawał sobie z tego sprawę, ale gdy ponownie zapadał w ten realistyczny sen, nie pamiętał już o konsekwencjach. Był po prostu kimś, kto uciekał przed nadchodzącym zwiastunem śmierci. Poniekąd nawet jej wyczekiwał.
Nie miał do czynienia z syrenami bezpośrednio. Nie przepadał też za tymi stworzeniami i być może osłabienie spowodowane niedawną raną przytłumiło jego zmysły, że nie zwrócił na nią uwagi. Nie słyszał również plusku wody, zajęty własnymi myślami o ostatniej stracie, która mogła być dzień lub miesiąc temu. Czas nie miał tutaj żadnej określonej granicy. Płynął lub stał w zależności od własnej potrzeby. Liczyło się tylko tu i teraz. Morgoth żałował jedynie, że poznanie i przebywanie z tamtą dziewczyną trwało tak krótko. Wydawała się być dobrym człowiekiem, ale jak każdy kto z nim przebywał, kończył tak samo. Nic dziwnego skoro wciąż był sam. Nie pamiętał już chwili, w której mógł powiedzieć, że ktoś naprawdę był mu bliski. Poniekąd towarzystwo drugiej osoby mogło być pokrzepiające, chociażby miał trwać tylko krótki moment. I taki właśnie był, czyż nie? Na chwilę zatrzymał się, by zerknąć raz jeszcze na bransoletę. Czy powinien ją oddać falom, czy zatrzymać? I właśnie w momencie w którym zamierzał podjąć decyzję, zauważył, że woda w dziwny sposób dosięgała jego ubrania, ale nie pozostawała mokrym. Do tego zdawało mu się, że słyszał czyjś głos. Kojarzył go? Sam nie wiedział dlaczego dopiero teraz przeniósł spojrzenie z biżuterii na wodę, by przez sekundę patrzeć zmieszanym wzrokiem na ów obraz. Widząc majaczącą sylwetkę w wodzie, otrzeźwiał i nie zastanawiał się nad dalszym ciągiem. Różdżka znalazła się automatycznie w jego dłoni. Słońce świeciło mu twarz, więc początkowo nie był pewien tego, co widział. Rozpoznając znajomą twarz, chciał natychmiast przestać w nią celować, ale coś go powstrzymało. Chyba sam fakt że dziewczyna nie próbowała wyjść na ląd i charakterystycznie unosiła się na wodzie. Możliwe że była to gra świateł, ale mógł powiedzieć, że zauważył odbicie promieni słońca, które mieniły się w głębi. Zupełnie jakby coś się poruszało, ale na pewno nie były to nogi czy materiał. Może gdyby nie była syreną, poczułby ulgę i starał się jej pomóc, ale... Pamiętał zdecydowanie za wiele na temat tych magicznych stworzeń i nie były to zbyt dobre wspomnienia. Piękne z zewnątrz i brutalne w środku. I mimo że wszystko mówiło mu, by nie opuszczał czarodziejskiej broni, zrobił to. Bardzo powoli, ale znów wsunął różdżkę do rękawa koszuli do odpowiedniej kieszonki. Już niczego nie rozumiał, ale chyba nie miało to znaczenia w tym momencie.
- To ty? - spytał, nie spuszczając oczu z syreny. Wciąż był niepewny i nieufny, ale widząc znajomą twarz nawet jemu ciężko było być nastawionym całkowicie sceptycznie. Dlaczego?
Nie miał do czynienia z syrenami bezpośrednio. Nie przepadał też za tymi stworzeniami i być może osłabienie spowodowane niedawną raną przytłumiło jego zmysły, że nie zwrócił na nią uwagi. Nie słyszał również plusku wody, zajęty własnymi myślami o ostatniej stracie, która mogła być dzień lub miesiąc temu. Czas nie miał tutaj żadnej określonej granicy. Płynął lub stał w zależności od własnej potrzeby. Liczyło się tylko tu i teraz. Morgoth żałował jedynie, że poznanie i przebywanie z tamtą dziewczyną trwało tak krótko. Wydawała się być dobrym człowiekiem, ale jak każdy kto z nim przebywał, kończył tak samo. Nic dziwnego skoro wciąż był sam. Nie pamiętał już chwili, w której mógł powiedzieć, że ktoś naprawdę był mu bliski. Poniekąd towarzystwo drugiej osoby mogło być pokrzepiające, chociażby miał trwać tylko krótki moment. I taki właśnie był, czyż nie? Na chwilę zatrzymał się, by zerknąć raz jeszcze na bransoletę. Czy powinien ją oddać falom, czy zatrzymać? I właśnie w momencie w którym zamierzał podjąć decyzję, zauważył, że woda w dziwny sposób dosięgała jego ubrania, ale nie pozostawała mokrym. Do tego zdawało mu się, że słyszał czyjś głos. Kojarzył go? Sam nie wiedział dlaczego dopiero teraz przeniósł spojrzenie z biżuterii na wodę, by przez sekundę patrzeć zmieszanym wzrokiem na ów obraz. Widząc majaczącą sylwetkę w wodzie, otrzeźwiał i nie zastanawiał się nad dalszym ciągiem. Różdżka znalazła się automatycznie w jego dłoni. Słońce świeciło mu twarz, więc początkowo nie był pewien tego, co widział. Rozpoznając znajomą twarz, chciał natychmiast przestać w nią celować, ale coś go powstrzymało. Chyba sam fakt że dziewczyna nie próbowała wyjść na ląd i charakterystycznie unosiła się na wodzie. Możliwe że była to gra świateł, ale mógł powiedzieć, że zauważył odbicie promieni słońca, które mieniły się w głębi. Zupełnie jakby coś się poruszało, ale na pewno nie były to nogi czy materiał. Może gdyby nie była syreną, poczułby ulgę i starał się jej pomóc, ale... Pamiętał zdecydowanie za wiele na temat tych magicznych stworzeń i nie były to zbyt dobre wspomnienia. Piękne z zewnątrz i brutalne w środku. I mimo że wszystko mówiło mu, by nie opuszczał czarodziejskiej broni, zrobił to. Bardzo powoli, ale znów wsunął różdżkę do rękawa koszuli do odpowiedniej kieszonki. Już niczego nie rozumiał, ale chyba nie miało to znaczenia w tym momencie.
- To ty? - spytał, nie spuszczając oczu z syreny. Wciąż był niepewny i nieufny, ale widząc znajomą twarz nawet jemu ciężko było być nastawionym całkowicie sceptycznie. Dlaczego?
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nieograniczona przez dworskie konwenanse mogła pozwolić sobie na większą swobodę, niż zapewne miałoby to miejsce w rzeczywistości. Ale tutaj na szczęście nie znali swoich imion ani nazwisk, nie ciągnęły się za nimi rodowe historie i stereotypy. Marine nie musiała obawiać się, że jednym złym gestem przyniesie wstyd rodzinie i pozostawi po sobie pierwsze dobre wrażenie. To był tylko i aż sen, a więc wszystko, co działo się tutaj, nie miało wielkiego odbicia w rzeczywistości. Oczywiście, że po pobudce poświęci chwilę na wspomnienie tego, co przyniosła jej noc, lecz nie będzie odczuwała wyrzutów sumienia w związku z tym, że nie do końca zachowywała się jak na damę przystało. Zresztą, czy którakolwiek dama została kiedyś przemieniona w syrenę i mogłaby powiedzieć, że mimo wszystko zachowała rezon? No właśnie.
W kwestii znajomości z mężczyzną nie miała sobie niczego do zarzucenia – przecież poznała go, gdy był pod zupełnie inną postacią, udzieliła mu pomocy mając na względzie konsekwencje, czemu więc miałaby zachowywać dystans, gdy sprawy obrały nieoczekiwany obrót? Ruszyła za nim wtedy na plaży, owszem, ale przecież nie mogła tak po prostu ukłonić się na pożegnanie i zostać na piasku. Chociaż tutaj, chociaż w tej rzeczywistości oboje byli sobie na swój sposób równi i właśnie dlatego Lestrange czuła się tak swobodnie.
Choć właśnie na moment zamarła, gdy mężczyzna, usłyszawszy ją, dobył różdżki. Czyżby jej nie rozpoznał? A może forma, w jakiej mu się ujawniła, napawała go niepokojem? Odruchowo cofnęła się do tyłu, odpływając kawałek dalej, jednak w obliczu zaklęcia na niewiele by się to zdało. Nie obawiała się klątwy, lecz przez moment nie była pewna, czy znajomy ją rozpoznaje i rozważając, co zrobiłaby w jego sytuacji szybko pocieszyła się, że zareagowałaby dokładnie tak samo. Czyż wtedy w jaskini nie miała ze sobą różdżki?
Gdy jego głos poniósł się po wodzie ku niej, poczuła ulgę. Skinęła głową nie potrafiąc na razie ubrać wszystkich myśli w słowa. Wyjawienie mu prawdy na głos nagle wydało jej się śmieszne, a słowa ‘jestem syreną’ zabrzmiały w głowie na tyle infantylnie i dziwacznie, że powstrzymała się i przez moment milczała, wciąż jednak spoglądając w jego kierunku. Zauważyła, że trzymał coś w drugiej dłoni, lecz z tej odległości trudno było dostrzec cóż to takiego.
- Znowu się spotykamy – zdecydowała się zamachnąć ogonem i na moment wynurzyć go ponad powierzchnię; to powinno rozwiać wątpliwości mężczyzny i uspokoić go. Zadziałało, ponieważ moment później schował różdżkę – Cieszę się, że jesteś cały.
Nie wyglądał już na rannego, lecz po prostu zmęczonego; przed sobą wciąż miał długą drogę, której końca nie było widać, lecz i tym razem Marine postanowiła mu towarzyszyć. Podpłynęła jeszcze kawałek, nie spuszczając z niego spojrzenia czujnych oczu; nie zapomniała, że nie jest odziana, dlatego nie wynurzała się ponad linię obojczyków i liczyła, że tafla wody odbijająca słoneczne światło nie pozwoli mu zobaczyć zbyt wiele.
- Jeśli ja się zmieniłam, może i ty znowu byś potrafił? – zapytała, a jej pytanie podszyte cichą nadzieją poniosło się po wodzie prosto na plażę.
Domyślała się, że coś go trapi i choć nawet we śnie nie potrafiła użyć legilimencji, spodziewała się, że jego troski mogą być związane ze smoczą formą w jakiej go poznała. Byli sami, byli wolni, lecz dziwnym zrządzeniem losu nie mogli się tą wolnością cieszyć na tyle, na ile by chcieli.
W kwestii znajomości z mężczyzną nie miała sobie niczego do zarzucenia – przecież poznała go, gdy był pod zupełnie inną postacią, udzieliła mu pomocy mając na względzie konsekwencje, czemu więc miałaby zachowywać dystans, gdy sprawy obrały nieoczekiwany obrót? Ruszyła za nim wtedy na plaży, owszem, ale przecież nie mogła tak po prostu ukłonić się na pożegnanie i zostać na piasku. Chociaż tutaj, chociaż w tej rzeczywistości oboje byli sobie na swój sposób równi i właśnie dlatego Lestrange czuła się tak swobodnie.
Choć właśnie na moment zamarła, gdy mężczyzna, usłyszawszy ją, dobył różdżki. Czyżby jej nie rozpoznał? A może forma, w jakiej mu się ujawniła, napawała go niepokojem? Odruchowo cofnęła się do tyłu, odpływając kawałek dalej, jednak w obliczu zaklęcia na niewiele by się to zdało. Nie obawiała się klątwy, lecz przez moment nie była pewna, czy znajomy ją rozpoznaje i rozważając, co zrobiłaby w jego sytuacji szybko pocieszyła się, że zareagowałaby dokładnie tak samo. Czyż wtedy w jaskini nie miała ze sobą różdżki?
Gdy jego głos poniósł się po wodzie ku niej, poczuła ulgę. Skinęła głową nie potrafiąc na razie ubrać wszystkich myśli w słowa. Wyjawienie mu prawdy na głos nagle wydało jej się śmieszne, a słowa ‘jestem syreną’ zabrzmiały w głowie na tyle infantylnie i dziwacznie, że powstrzymała się i przez moment milczała, wciąż jednak spoglądając w jego kierunku. Zauważyła, że trzymał coś w drugiej dłoni, lecz z tej odległości trudno było dostrzec cóż to takiego.
- Znowu się spotykamy – zdecydowała się zamachnąć ogonem i na moment wynurzyć go ponad powierzchnię; to powinno rozwiać wątpliwości mężczyzny i uspokoić go. Zadziałało, ponieważ moment później schował różdżkę – Cieszę się, że jesteś cały.
Nie wyglądał już na rannego, lecz po prostu zmęczonego; przed sobą wciąż miał długą drogę, której końca nie było widać, lecz i tym razem Marine postanowiła mu towarzyszyć. Podpłynęła jeszcze kawałek, nie spuszczając z niego spojrzenia czujnych oczu; nie zapomniała, że nie jest odziana, dlatego nie wynurzała się ponad linię obojczyków i liczyła, że tafla wody odbijająca słoneczne światło nie pozwoli mu zobaczyć zbyt wiele.
- Jeśli ja się zmieniłam, może i ty znowu byś potrafił? – zapytała, a jej pytanie podszyte cichą nadzieją poniosło się po wodzie prosto na plażę.
Domyślała się, że coś go trapi i choć nawet we śnie nie potrafiła użyć legilimencji, spodziewała się, że jego troski mogą być związane ze smoczą formą w jakiej go poznała. Byli sami, byli wolni, lecz dziwnym zrządzeniem losu nie mogli się tą wolnością cieszyć na tyle, na ile by chcieli.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Pusta, teoretycznie, wyspa nie była miejscem ani trochę podobnym do dworskich salonów, gdzie trzeba było się zachowywać nienagannie. Zresztą świat, w którym się znajdowali dyktował własne zasady, których granic tak naprawdę nie znali. Nie było to nic złego, ale innego i w tym momencie bardzo rzeczywistego i prawdziwego. Po przebudzeniu Morgoth wiedział, że to, co działo się w jego własnej głowie od zawsze było fikcją, a ona nie znała czegoś takiego jak wstyd przed doznaniem uszczerbku na nazwisku swojej rodziny. Bo tam był sam. Zapewne jedyny ze swoich i to było niezwykle naturalne, że nawet nie musiał się z tym specjalnie bić. Przyjmował to jak było bez chociażby słowa sprzeciwu, bo innej przeszłości nie znał. A czy ona zdawała sobie sprawę z tej rozbieżności? Tak naprawdę sądził, że była jedynie wytworem jego wyobraźni i miała nim pozostać już na zawsze. Po pewnym czasie zapomnianym jak każdy ze snów.
Obserwował ruchy wody i jej własne - wyglądały jak idealnie zsynchronizowane. W dość nienaturalny sposób, chociaż nie mógł powiedzieć wprost czy nie było to zwyczajne przywidzenie. Słońce wciąż padało mu prosto w twarz, chociaż już powoli oczy zaczynały mu się przyzwyczajać do tej niezbyt komfortowej sytuacji. Wciąż był uwięziony w tej ludzkiej, słabej formie, dlatego nie mógł czuć się w pełni swobodnie. Nie pamiętał kiedy ostatnio szedł pośród ludzi, by dzięki temu uciekać przed takimi jak człowiek, który go ścigał. Byli jak rekiny, które gdy wyczuły najdrobniejszy ślad krwi, podążały śladem swych ofiar, aż nie osiągnęły celu lub nie zginęły po drodze. Dlatego też nie lubił swojego przejawu człowieczeństwa, wiedząc, że to właśnie oni byli odpowiedzialni za wszelkie zło istniejące na świecie. Zastanawiał się czasami czy wciąż istnieje dobro i poszanowanie do natury. Z każdym spotkaniem z cywilizacji utwierdzał się w przekonaniu, że jego nadzieje były złudne. Dlatego przestał w nich wierzyć i w to, że się zmienią. Ku lepszemu i dostrzegą błędy, które popełniali bez przerwy. Teraz jednak mogło się stać inaczej - ze znalazł ostatnią przystań, ostatnią iskrę przejawu dawnego poczucia obowiązku i współczucia. Spotkał ją.
Gdy się odezwała, nie odpowiedział. Nie spodziewała się zapewne po nim innej reakcji, a gdyby nawet musiała się zawieść. Morgoth nigdy nie mówił, gdy nie trzeba było otwierać ust. Widział jak powoli kieruje się w jego stronę, ale nie cofnął się. Zamiast tego usiadł na piasku i przejechał dłonią przez włosy, czując się naprawdę zmęczonym. W sumie ciągle był zmarnowany. Odkąd pamiętał. Może należało już się poddać i czekać na koniec? Może stanie twarzą w twarz ze swoim prześladowcą, ale nie zginie żałośnie i stanie do walki. Gdy dziewczyna wspomniała o przemianie, podniósł na nią spojrzenie. Nie zmieniła się - wciąż miała ten sam wyraz twarzy, chociaż wciąż był czujny. Nie mogła czuć się winna. Po prostu wszyscy których obdarzył zaufaniem już nie żyli.
- Może - mruknął jedynie w odpowiedzi, zastanawiając się dlaczego posiadał pewien upór przed próbą. - Jest twoja - rzucił nagle, nie chcąc, by skupiali się na nim. Dlatego wyciągnął rękę z bransoletą w stronę syreny. W razie czego mógł szybko sięgnąć różdżki. Ale miał nadzieję, że nie będzie musiał.
Obserwował ruchy wody i jej własne - wyglądały jak idealnie zsynchronizowane. W dość nienaturalny sposób, chociaż nie mógł powiedzieć wprost czy nie było to zwyczajne przywidzenie. Słońce wciąż padało mu prosto w twarz, chociaż już powoli oczy zaczynały mu się przyzwyczajać do tej niezbyt komfortowej sytuacji. Wciąż był uwięziony w tej ludzkiej, słabej formie, dlatego nie mógł czuć się w pełni swobodnie. Nie pamiętał kiedy ostatnio szedł pośród ludzi, by dzięki temu uciekać przed takimi jak człowiek, który go ścigał. Byli jak rekiny, które gdy wyczuły najdrobniejszy ślad krwi, podążały śladem swych ofiar, aż nie osiągnęły celu lub nie zginęły po drodze. Dlatego też nie lubił swojego przejawu człowieczeństwa, wiedząc, że to właśnie oni byli odpowiedzialni za wszelkie zło istniejące na świecie. Zastanawiał się czasami czy wciąż istnieje dobro i poszanowanie do natury. Z każdym spotkaniem z cywilizacji utwierdzał się w przekonaniu, że jego nadzieje były złudne. Dlatego przestał w nich wierzyć i w to, że się zmienią. Ku lepszemu i dostrzegą błędy, które popełniali bez przerwy. Teraz jednak mogło się stać inaczej - ze znalazł ostatnią przystań, ostatnią iskrę przejawu dawnego poczucia obowiązku i współczucia. Spotkał ją.
Gdy się odezwała, nie odpowiedział. Nie spodziewała się zapewne po nim innej reakcji, a gdyby nawet musiała się zawieść. Morgoth nigdy nie mówił, gdy nie trzeba było otwierać ust. Widział jak powoli kieruje się w jego stronę, ale nie cofnął się. Zamiast tego usiadł na piasku i przejechał dłonią przez włosy, czując się naprawdę zmęczonym. W sumie ciągle był zmarnowany. Odkąd pamiętał. Może należało już się poddać i czekać na koniec? Może stanie twarzą w twarz ze swoim prześladowcą, ale nie zginie żałośnie i stanie do walki. Gdy dziewczyna wspomniała o przemianie, podniósł na nią spojrzenie. Nie zmieniła się - wciąż miała ten sam wyraz twarzy, chociaż wciąż był czujny. Nie mogła czuć się winna. Po prostu wszyscy których obdarzył zaufaniem już nie żyli.
- Może - mruknął jedynie w odpowiedzi, zastanawiając się dlaczego posiadał pewien upór przed próbą. - Jest twoja - rzucił nagle, nie chcąc, by skupiali się na nim. Dlatego wyciągnął rękę z bransoletą w stronę syreny. W razie czego mógł szybko sięgnąć różdżki. Ale miał nadzieję, że nie będzie musiał.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
On wyczuwał powoli zbliżający się koniec, a ona miała wrażenie, że właśnie rodziła się na nowo. Dwa zupełnie różne podejścia do sytuacji mimo wszystko pozwoliły im nawiązać nić porozumienia. Zapewne jutro rano Marine nie będzie mogła nadziwić się, że wyśniła sobie kogoś takiego, jak on – nie spotkała wcześniej takich osób, tym bardziej była więc ich ciekawa. Wyglądał młodo, a mimo wszystko biła od niego dojrzałość, jakiej nie spotykała u ludzi starszych od niego; najprawdopodobniej doświadczył już w życiu naprawdę wiele, stąd jego powściągliwość i dystans. Lestrange nie zrażała się; nie chciała udawać kogoś, kim nie była, wolała pokazać mu się z tej bardziej ciekawskiej i nawet naiwnej strony, niż na siłę przybierać maskę na twarz i kopiować jego postawę.
Skoro los wciąż splatał ich ścieżki w snach, zdążyła już trochę go poznać, a przynajmniej myśleć, że tak właśnie jest. Dlatego nie spodziewała się kwiecistej odpowiedzi, lecz przeczuwała, że mimo wszystko zamyślił się nad jej sugestią. Nie chciała sprawiać mu przykrości, jednak obchodzenie się z nim jak z rannym nieśmiałkiem nie działałoby na korzyść żadnego z nich. Na pewno był przyzwyczajony do poruszania niewygodnych tematów i potrafił je zbywać. Tak, jak teraz.
Gdy usiadł na piasku, ona także dała za wygraną i zdecydowała się wpłynąć na płyciznę, by móc lepiej go widzieć i być może odczytać z jego wyrazu twarzy coś, czego nie widziałaby z oddali. Fala przypływowa pomogła jej ułożyć się wygodnie na brzuchu, więc Marine oparła głowę na dłoniach i obserwowała zmiennokształtnego, pogrążonego w swoich myślach. Mokre włosy i perły osłaniały ją od niepożądanego spojrzenia, a ogon ukazał się wreszcie w pełnej okazałości i w tej chwili nie był niczym nadzwyczajnym – przez te kilkadziesiąt minut pod wodą zdążyła się już do niego przyzwyczaić.
- Dziękuję – odpowiedziała, przyjmując swoją zgubę.
To dziwne, nawet nie wiedziała, że ją straciła, lecz oto on oddawał jej bransoletkę, jak gdyby nigdy nic. Oboje wiedzieli, że to nie było pożegnanie, jednak Lestrange nie zamierzała mu sugerować, by zatrzymał jej własność. Miała wrażenie, że jej propozycja może zostać źle odebrana, a mężczyzna wcale nie będzie chciał pamiętać tych chwil słabości na plaży Wyspy Wight. W końcu to był tylko sen.
Milczeli przez chwilę, a ona obserwowała jego próby regeneracji sił. Syrenia natura podpowiadała jej, by zaoferować mu nieco innego rodzaju odpoczynek, lecz zignorowała to i nienachalnie przypatrywała się swojemu towarzyszowi.
- Wędrujesz ku czemuś, czy przed czymś uciekasz? – zapytała wreszcie, leniwie machając ogonem, który plusnął cicho i zamienił się w słońcu.
Chciała wiedzieć, jak to wszystko wygląda z jego perspektywy, czy w tej kwestii też różnią się od siebie niczym ogień i woda. Ona miała wrażenie, że przed nimi czeka coś wspaniałego, choć nie miała nawet pojęcia, co mogłoby to być. Magia snu pozwalała jej czuć podekscytowanie pomimo tego, że nie wiedziała czemu właściwie powinna je odczuwać.
Skoro los wciąż splatał ich ścieżki w snach, zdążyła już trochę go poznać, a przynajmniej myśleć, że tak właśnie jest. Dlatego nie spodziewała się kwiecistej odpowiedzi, lecz przeczuwała, że mimo wszystko zamyślił się nad jej sugestią. Nie chciała sprawiać mu przykrości, jednak obchodzenie się z nim jak z rannym nieśmiałkiem nie działałoby na korzyść żadnego z nich. Na pewno był przyzwyczajony do poruszania niewygodnych tematów i potrafił je zbywać. Tak, jak teraz.
Gdy usiadł na piasku, ona także dała za wygraną i zdecydowała się wpłynąć na płyciznę, by móc lepiej go widzieć i być może odczytać z jego wyrazu twarzy coś, czego nie widziałaby z oddali. Fala przypływowa pomogła jej ułożyć się wygodnie na brzuchu, więc Marine oparła głowę na dłoniach i obserwowała zmiennokształtnego, pogrążonego w swoich myślach. Mokre włosy i perły osłaniały ją od niepożądanego spojrzenia, a ogon ukazał się wreszcie w pełnej okazałości i w tej chwili nie był niczym nadzwyczajnym – przez te kilkadziesiąt minut pod wodą zdążyła się już do niego przyzwyczaić.
- Dziękuję – odpowiedziała, przyjmując swoją zgubę.
To dziwne, nawet nie wiedziała, że ją straciła, lecz oto on oddawał jej bransoletkę, jak gdyby nigdy nic. Oboje wiedzieli, że to nie było pożegnanie, jednak Lestrange nie zamierzała mu sugerować, by zatrzymał jej własność. Miała wrażenie, że jej propozycja może zostać źle odebrana, a mężczyzna wcale nie będzie chciał pamiętać tych chwil słabości na plaży Wyspy Wight. W końcu to był tylko sen.
Milczeli przez chwilę, a ona obserwowała jego próby regeneracji sił. Syrenia natura podpowiadała jej, by zaoferować mu nieco innego rodzaju odpoczynek, lecz zignorowała to i nienachalnie przypatrywała się swojemu towarzyszowi.
- Wędrujesz ku czemuś, czy przed czymś uciekasz? – zapytała wreszcie, leniwie machając ogonem, który plusnął cicho i zamienił się w słońcu.
Chciała wiedzieć, jak to wszystko wygląda z jego perspektywy, czy w tej kwestii też różnią się od siebie niczym ogień i woda. Ona miała wrażenie, że przed nimi czeka coś wspaniałego, choć nie miała nawet pojęcia, co mogłoby to być. Magia snu pozwalała jej czuć podekscytowanie pomimo tego, że nie wiedziała czemu właściwie powinna je odczuwać.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Podobno przeciwieństwom zdecydowanie łatwiej było dojść do porozumienia niż ludziom o podobnych charakterach. Poniekąd może istniało w tym ziarno prawdy, chociaż w ten sposób naiwni ludzie tłumaczyli sobie swoje porażki jak i złe decyzje. Poniekąd jednak wyglądało na to, że starość jak i młodość, czekanie na koniec i rozpoczęcie nowej drogi od zawsze się ze sobą łączyły. Bo gdy coś się zaczynało, coś musiało się skończyć. Był to naturalny cykl przyrody i nie trzeba było wymyślać nieprawdopodobnych stwierdzeń, by to wiedzieć. Tak jak ona nie miała pojęcia, skąd wzięła się taka osoba w jej wyobraźni, Morgoth spotkał już wcześniej w mniejszym stopniu natężenie podobnych cech charakteru. Były z jednej strony dobrze mu znane, z innej natomiast nie. Sam wolał kierować się czym innym niż chęcią doznać i ciekawością. Był zdecydowanie za stary, żeby posiadać w sobie naiwność młodości, która wmawiała swojemu pokoleniu, że nic nie jest niemożliwe. Owszem ale starość uczyła, że wszystko miało swoją cenę. Do tego wrodzone zdolności umysłowe zwane analitycznymi pozwalały mu bez zbytniego zagłębiania się emocjonalnego ocenić sytuację. Nawet w nadobniejszych okolicznościach były one przydatne. Okazywało się, że we wszystkich swych rozwiązaniach istniało tyle przenikliwości, iż w pojmowaniu zwyczajnym wydawała się ona nadprzyrodzona. Wyniki jego, osiągane przez
najistotniejszą treść i ducha metody, miały rzeczywiście wszystkie znamiona
intuicji. Uwaga w tym wszystkim miała ogromne znaczenie. Dość, by osłabła na chwilę, by coś się przeoczyło, a mogła wyniknąć stamtąd porażka lub przegrana. Wciąż rozpamiętywał ostatnie spotkanie z łowcą, który wykorzystał właśnie to chwilowe uśpienie uwagi smoka, by zaatakować. I udało mu się. Jakim to było potwornym ciosem dla godności, gdy ktoś równie analityczny potrafił wyłapać odpowiedni moment na atak. Powinien zmniejszyć prawdopodobieństwa nieuwagi się zmniejszają, zaś sama tylko baczność względnie niewielkie miała zastosowanie, skutkiem czego przewaga bywa po stronie przenikliwości bystrzejszej aniżeli uważniejszej. O zwycięstwie między takimi umysłami ostatecznie mogła rozstrzygnąć tylko przezorna taktyka, będąca wynikiem potężnego wysiłku intelektualnego. Pozbawiony zwykłych środków pomocniczych Morgoth wnikał w ducha swego przeciwnika, utożsamiał się z nim i niejednokrotnie od pierwszego rzutu oka odkrywał sposób, jak go wciągnąć w zasadzkę lub popchnąć ku błędnemu działaniu. Ten jeden jedyny raz jednak poległ i zapłacił za to cenę, która przerastała wszelką wyobraźnię. Zapewne niewiele brakowało, by szpikulec dostał się między żebra i przebił worki osierdziowe, a wraz z tym na zewnątrz wydobyłyby się niemożliwe ilości ciemnej, niemal czarnej smoczej krwi pompowanej w niezwykłym szale przez poruszające się jeszcze serce. Komory zacieśniające się i rozkurczające podczas agonalnych spazmów i ostatnich ruchów oznajmiających, że wciąż tliło się w organizmie życie. Uciekające niczym rozbitkowie przed szalejącym morzem i morderczymi falami. Ten moment był właśnie najważniejszym przejściem między prawdą, a ciemnością. Cienka granica, którą przekroczyło już wielu i następni mieli tego doświadczać w nieskończoność, aż do końca świata.
Wędrujesz ku czemuś, czy przed czymś uciekasz?
Podniósł spojrzenie, by wyłapać mieniące się niebieskoszare oczy, które ginęły pod morzem wilgotnych włosów upstrzonych małymi diamencikami z kropel wody. Spływały po jej czole i nosie topiąc się między rozgrzanymi ziarenkami piasku.
- Nie znam innego życia - odparł jej, nie do końca odpowiadając na zadanie pytanie. Wiedział jednak że domyślała się sensu wypowiedzi. W końcu czy nie uciekał od ludzi i równocześnie tym samym nie szukał dla siebie miejsca? I chociaż jedynie na parę chwil, by odpocząć i ruszyć dalej, nie były to poszukiwania? Być może końcem tej drogi miało być spotkanie z kimś, kogo nie chciał spotkać, ale równocześnie miał go przyjąć jak starego przyjaciela... Mógł mu dać śmierć, chociaż nie w taki sposób w jaki chciał skończyć życie na tym świecie. - Ty masz jeszcze przyszłość - powiedział, wierząc w swoje słowa. Ze względu na nią samą powinien zniknąć i właśnie to zamierzał zrobić. Już wkrótce. Wstał, strzepując z ubrania drobinki piasku i zerknął raz jeszcze na wylegującą się przed nim syrenę. Zauważył, że jej ogon przestaje się mocno mienić, więc podniósł głowię na ciemniejące niebo. Nadchodziła burza po raz kolejny. I chociaż uwielbiał taką pogodę, czuł że teraz zwiastowała niebezpieczne chwile.
najistotniejszą treść i ducha metody, miały rzeczywiście wszystkie znamiona
intuicji. Uwaga w tym wszystkim miała ogromne znaczenie. Dość, by osłabła na chwilę, by coś się przeoczyło, a mogła wyniknąć stamtąd porażka lub przegrana. Wciąż rozpamiętywał ostatnie spotkanie z łowcą, który wykorzystał właśnie to chwilowe uśpienie uwagi smoka, by zaatakować. I udało mu się. Jakim to było potwornym ciosem dla godności, gdy ktoś równie analityczny potrafił wyłapać odpowiedni moment na atak. Powinien zmniejszyć prawdopodobieństwa nieuwagi się zmniejszają, zaś sama tylko baczność względnie niewielkie miała zastosowanie, skutkiem czego przewaga bywa po stronie przenikliwości bystrzejszej aniżeli uważniejszej. O zwycięstwie między takimi umysłami ostatecznie mogła rozstrzygnąć tylko przezorna taktyka, będąca wynikiem potężnego wysiłku intelektualnego. Pozbawiony zwykłych środków pomocniczych Morgoth wnikał w ducha swego przeciwnika, utożsamiał się z nim i niejednokrotnie od pierwszego rzutu oka odkrywał sposób, jak go wciągnąć w zasadzkę lub popchnąć ku błędnemu działaniu. Ten jeden jedyny raz jednak poległ i zapłacił za to cenę, która przerastała wszelką wyobraźnię. Zapewne niewiele brakowało, by szpikulec dostał się między żebra i przebił worki osierdziowe, a wraz z tym na zewnątrz wydobyłyby się niemożliwe ilości ciemnej, niemal czarnej smoczej krwi pompowanej w niezwykłym szale przez poruszające się jeszcze serce. Komory zacieśniające się i rozkurczające podczas agonalnych spazmów i ostatnich ruchów oznajmiających, że wciąż tliło się w organizmie życie. Uciekające niczym rozbitkowie przed szalejącym morzem i morderczymi falami. Ten moment był właśnie najważniejszym przejściem między prawdą, a ciemnością. Cienka granica, którą przekroczyło już wielu i następni mieli tego doświadczać w nieskończoność, aż do końca świata.
Wędrujesz ku czemuś, czy przed czymś uciekasz?
Podniósł spojrzenie, by wyłapać mieniące się niebieskoszare oczy, które ginęły pod morzem wilgotnych włosów upstrzonych małymi diamencikami z kropel wody. Spływały po jej czole i nosie topiąc się między rozgrzanymi ziarenkami piasku.
- Nie znam innego życia - odparł jej, nie do końca odpowiadając na zadanie pytanie. Wiedział jednak że domyślała się sensu wypowiedzi. W końcu czy nie uciekał od ludzi i równocześnie tym samym nie szukał dla siebie miejsca? I chociaż jedynie na parę chwil, by odpocząć i ruszyć dalej, nie były to poszukiwania? Być może końcem tej drogi miało być spotkanie z kimś, kogo nie chciał spotkać, ale równocześnie miał go przyjąć jak starego przyjaciela... Mógł mu dać śmierć, chociaż nie w taki sposób w jaki chciał skończyć życie na tym świecie. - Ty masz jeszcze przyszłość - powiedział, wierząc w swoje słowa. Ze względu na nią samą powinien zniknąć i właśnie to zamierzał zrobić. Już wkrótce. Wstał, strzepując z ubrania drobinki piasku i zerknął raz jeszcze na wylegującą się przed nim syrenę. Zauważył, że jej ogon przestaje się mocno mienić, więc podniósł głowię na ciemniejące niebo. Nadchodziła burza po raz kolejny. I chociaż uwielbiał taką pogodę, czuł że teraz zwiastowała niebezpieczne chwile.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie trzeba było być dojrzałym i dźwigać na barkach bagażu doświadczeń by wiedzieć, że w życiu nic nie przychodziło za darmo. Wszystko miało swoją cenę, za wszystko trzeba było zapłacić lub ponieść mniej lub bardziej poważne konsekwencje. I choć Marine była młoda, zdołała już zasmakować goryczy związanej z taką wymianą. Jej matka zapłaciła życiem za życie swojej córki, jej ojciec za występki z przeszłości pokarany został brakiem męskiego potomka, a ona sama za dziecinną naiwność i krótkowzroczność pozbawiona została normalnego, zdrowego dzieciństwa. Coś za coś. Tak to się toczyło i nic nie wskazywało na to, by ten porządek miał wkrótce ulec zmianie. Jednak co z nagrodami za poniesione straty? Być może były niewspółmierne, lecz przecież musiały prędzej czy później nadejść, nawet we śnie. Dlatego właśnie podświadomość Lestrange podpowiadała jej, że po wszystkim, co przeszła w snach, należeć jej się będzie jakieś zadośćuczynienie. Upadek ze skały i porwanie przez morskie fale wspominała już jak przez mgłę, a mimo to niemalże oczekiwała, by tym razem wypadki potoczyły się inaczej. Pozytywnie, po jej myśli. Nie marzyła o byciu syreną, więc to niemożliwe, by forma, jaką przybrała teraz okazała się być wyczekiwaną nagrodą. Musiało istnieć coś jeszcze, coś, co uczyni sen mniej realny, a jednocześnie będzie odpowiedzią na jej wołanie o wyrównanie bilansu strat.
Przypatrywała się swojemu towarzyszowi, częściowo skupiona na własnych rozmyśleniach, lecz w dużej mierze wciąż obserwująca jego twarz i każdy pojawiający się na niej grymas. Nie znała legilimencji, nie potrafiła czytać w myślach, dlatego też trudno jej było choćby wyobrazić sobie, z czym mężczyzna musi się teraz borykać. On zapewne czytał z niej jak z otwartej księgi, jednak nie miała zamiaru się temu przeciwstawiać. Nie widziała powodów, by mu nie ufać i choć być może było to naiwne podejście, nie potrafiłaby postąpić inaczej. Nie przy trzecim już spotkaniu, które przecież na pewno miało jakiś cel, lub było kolejnym elementem układanki, nad jaką oboje pracowali.
Zastanowiły ją jego słowa; nie byłą to jednoznaczna odpowiedź i wcale się takiej nie spodziewała, jednak wielorakość interpretacji pozwoliła jej po raz kolejny utwierdzić się w przekonaniu, że ma przed sobą tajemnicę, którą chciałaby odkryć. To on był tą tajemnicą, podobnie jak był nią ten sen, to miejsce i wszystko, co działo się pod magicznym niebem nierealnych, sennych podróży.
- Być może – zgodziła się, rzucając niemalże tęskne spojrzenie, gdy podnosił się z ziemi z ewidentnym zamiarem ruszenia dalej – Ale już nie chce być w niej sama. Pozwól, że dotrzymam ci towarzystwa po drodze.
Spoglądała mu w oczy, nieświadomie kreśląc palcem na piasku nieokreślone wzory i symbole. Choć samotność była momentami wręcz pożądana, na dłuższą metę nie wiązała się z niczym pozytywnym. Potrafiła doprowadzić człowieka do szaleństwa i sprawić, ze ten postrada zmysły; była to największa obawa, z jaką Marine kiedykolwiek przyszło się zmierzyć. Mogli poruszać się niezależnie od siebie, mogła płynąć równolegle do jego kroków na plaży, mogli nawet stracić się z oczu, lecz nie wyobrażała sobie, by mogła go już nigdy nie zobaczyć. Gdyby miała to być jego ostatnia podróż, chciała dotrzymać mu towarzystwa – czyż nie dlatego los zetknął ich ze sobą? By nie musieli odbywać swoich wędrówek samotnie?
Nadchodząca burza nie umknęła tym razem jej uwadze; Lestrange wiedziała już, jak powinna się z nią zmierzyć. Pragnęła czegoś bardzo mocno i jak przekonała się niedawno, nawet bez różdżki była w stanie to osiągnąć. Nie znała skali swoich nowych umiejętności, lecz poprzysięgła zrobić wszystko, by tym razem żywioł ich nie pokonał. Tym razem to ona miała być żywiołem.
- Ruszaj – rzuciła mu ostatnie spojrzenie, zanim nie wróciła do wody.
Nie mogła pozwolić, by nadchodzący sztorm zagroził mu choć trochę. To nie czas na koniec żadnego z nich, to za wcześnie. Znów znalazła się pod wodą, o wiele bardziej niespokojną, niż przed kilkunastoma minutami; rozejrzała się, lecz tym razem także nie dostrzegła żadnej żywej duszy. Była zdana na siebie, ale wiedziała, że ma się dla kogo postarać. Zerknęła na bransoletkę, teraz zapiętą dookoła jej nadgarstka, a błyskotka dodała jej siły i pomogła skupić się na próbie ujarzmienia fal. Dopóki Marine znajdowała się w wodzie, ta nie mogła dosięgnąć podążającego plażą mężczyzny. Syrenie czary działały, zamieniając piękny sen w magiczne doświadczenie.
Przypatrywała się swojemu towarzyszowi, częściowo skupiona na własnych rozmyśleniach, lecz w dużej mierze wciąż obserwująca jego twarz i każdy pojawiający się na niej grymas. Nie znała legilimencji, nie potrafiła czytać w myślach, dlatego też trudno jej było choćby wyobrazić sobie, z czym mężczyzna musi się teraz borykać. On zapewne czytał z niej jak z otwartej księgi, jednak nie miała zamiaru się temu przeciwstawiać. Nie widziała powodów, by mu nie ufać i choć być może było to naiwne podejście, nie potrafiłaby postąpić inaczej. Nie przy trzecim już spotkaniu, które przecież na pewno miało jakiś cel, lub było kolejnym elementem układanki, nad jaką oboje pracowali.
Zastanowiły ją jego słowa; nie byłą to jednoznaczna odpowiedź i wcale się takiej nie spodziewała, jednak wielorakość interpretacji pozwoliła jej po raz kolejny utwierdzić się w przekonaniu, że ma przed sobą tajemnicę, którą chciałaby odkryć. To on był tą tajemnicą, podobnie jak był nią ten sen, to miejsce i wszystko, co działo się pod magicznym niebem nierealnych, sennych podróży.
- Być może – zgodziła się, rzucając niemalże tęskne spojrzenie, gdy podnosił się z ziemi z ewidentnym zamiarem ruszenia dalej – Ale już nie chce być w niej sama. Pozwól, że dotrzymam ci towarzystwa po drodze.
Spoglądała mu w oczy, nieświadomie kreśląc palcem na piasku nieokreślone wzory i symbole. Choć samotność była momentami wręcz pożądana, na dłuższą metę nie wiązała się z niczym pozytywnym. Potrafiła doprowadzić człowieka do szaleństwa i sprawić, ze ten postrada zmysły; była to największa obawa, z jaką Marine kiedykolwiek przyszło się zmierzyć. Mogli poruszać się niezależnie od siebie, mogła płynąć równolegle do jego kroków na plaży, mogli nawet stracić się z oczu, lecz nie wyobrażała sobie, by mogła go już nigdy nie zobaczyć. Gdyby miała to być jego ostatnia podróż, chciała dotrzymać mu towarzystwa – czyż nie dlatego los zetknął ich ze sobą? By nie musieli odbywać swoich wędrówek samotnie?
Nadchodząca burza nie umknęła tym razem jej uwadze; Lestrange wiedziała już, jak powinna się z nią zmierzyć. Pragnęła czegoś bardzo mocno i jak przekonała się niedawno, nawet bez różdżki była w stanie to osiągnąć. Nie znała skali swoich nowych umiejętności, lecz poprzysięgła zrobić wszystko, by tym razem żywioł ich nie pokonał. Tym razem to ona miała być żywiołem.
- Ruszaj – rzuciła mu ostatnie spojrzenie, zanim nie wróciła do wody.
Nie mogła pozwolić, by nadchodzący sztorm zagroził mu choć trochę. To nie czas na koniec żadnego z nich, to za wcześnie. Znów znalazła się pod wodą, o wiele bardziej niespokojną, niż przed kilkunastoma minutami; rozejrzała się, lecz tym razem także nie dostrzegła żadnej żywej duszy. Była zdana na siebie, ale wiedziała, że ma się dla kogo postarać. Zerknęła na bransoletkę, teraz zapiętą dookoła jej nadgarstka, a błyskotka dodała jej siły i pomogła skupić się na próbie ujarzmienia fal. Dopóki Marine znajdowała się w wodzie, ta nie mogła dosięgnąć podążającego plażą mężczyzny. Syrenie czary działały, zamieniając piękny sen w magiczne doświadczenie.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Możliwe że znali się tak krótko, ale mieli tylko siebie. A przynajmniej Morgoth nie miał żadnej bliższej osoby, a na pewno nie kogoś kto znał jego tajemnicę. Nie wśród żywych. Czy gdyby teraz uciekła, musiałby podjąć pewne kroki, by jego sekret został bezpieczny? Mógłby... Jeden ruch nadgarstkiem, odpowiednie zaklęcie i byłaby jego. Zależna od jego woli i naginająca się według niej. Nie chciał jednak tego. I tak na świecie panoszyło się za wiele bezsensownego cierpienia, a on nie zamierzał brać w tym udziału. Nie w taki sposób i nie za taką cenę. Zresztą nawet gdyby komuś powiedziała, nie miałoby to znaczenia. Uciekał już za długo i był zmęczony ciągłą walką. Sam fakt że przetrwał tak długo było niesamowitym ewenementem, chociaż on akurat brał to za klątwę. Nic nie było warte, jeśli nie można było się tym z kimś dzielić, a ostatni członek rodziny opuścił go wiele dziesiątek lat temu. A może setek... Czas zlewał się w jedno i dawno już przestał starać się dociekać prawdy. Najważniejszym było to czy mógł wreszcie wrócić do swojego prawdziwego ja. W końcu stanie się prawdziwym sobą nie wiązało się z niczym poważnym. Jedynie jego ciało rozpadało się, by przemienić w zupełnie inne - nowe i rzeczywiste. Zdołał już przywyknąć. Nie było takiego bólu jak podczas pierwszych przemian, gdy dosłownie rozrywało mu mięśnie i był jedynie bardziej osłabiony niż stać się silniejszym. Zupełnie jakby to właśnie przez słabości miało się uodpornić na wszelkie możliwości zranienia. Ale czy tak nie było? Że krzywda albo popychała ludzi słabych w odmęty szaleństwa, albo motywowała do niesamowitych czynów? A teraz? Co działo się w tym momencie? Była to słabość czy kolejna scena z życia bez konsekwencji?
- Uważnie z życzeniami - odpowiedział, ale jej nie przegonił. Nie miało to znaczenia, wszak dobrze czuł się w jej towarzystwie, chociaż forma syreny, która przybrała wcale nie napawała go radością. Była zaskakująco świeża ze swoim podejściem do życia i jego wyraźnie protekcjonalnego nastawienia. Nie bała się i chciała wiedzieć więcej. Kim była i dlaczego Morgoth wyśnił właśnie ją? Nie wierzył w przeznaczenie, a czyny, bo to one kształtowały innych, ale... Czemu akurat taki obraz wymyślił jego umysł? Był przyzwyczajony do samotności i pogodził się z tym, że już do końca tak będzie. A teraz... Było inaczej i czuł, że nie rozstaną się tak szybko.
Nie zaszedł daleko, gdy usłyszał jej wyraźny głos, chociaż wcale się go nie posłuchał. Bo nie zamierzał uciekać. Nie bał się morza. Nie bał się chmur, które zwiastowały coś, czego nie można było uniknąć. A jeśli już mieli się zetrzeć to właśnie teraz. W tym samym momencie jednak zastygł w bezruchu. Morska bryza była wyjątkowo intensywnym zapachem, ale było wśród niego coś jeszcze. Woń, która nie należała do naturalnych na wyspie, a którą znał i rozpoznałby wszędzie. Typowy koński pot, który ukazywał się w postaci piany na zmęczonej sierści złączony ze świeżym powiewem powietrza i czymś innym. Człowiekiem... Morgoth otworzył szerzej oczy, ale było już za późno. Ciemny kształt przysłonił resztki nieba, które pozostały, a nad głową unosił się wielki aeton z czterema parami nóg niosący na swoim grzbiecie rycerza metalicznej i świecącej jakby własnym blaskiem. Oto jestem! Dobitne, zimne, niewzruszenie dobitne zabrzmiały w jego uszach te słowa, pełne prostoty, i zowąd, niby ołów rozżarzony, przelały się, sycząc, do jego mózgu. Lata, lata mogły minąć, lecz pamięć tamtej chwili – przenigdy, bo już nie było ucieczki. Została ostateczna rozgrywka. Obserwując masywne skrzydła zwierzęcia zatracił wszelkie poczucie czasu i przestrzeni, i gwiazdy wszelkich przeznaczeń opuściły niebo, i ziemia od wtedy pociemniała, i wszelkie postaci ziemskie przesuwały się przed jego oczami wyobraźni jako cienie odlotne i wpośród nich widziałem tylko – jego. Wiatry niebieskie tylko jedno imię szeptały mi do ucha i gędźba morza nieustannie szemrała: „Syrena”! Przeniósł wzrok na miejsce, gdzie zniknęła i miał nadzieję, że tam pozostanie już na zawsze bezpieczna. On tymczasem odsunął się i opadł plecami na piaski, pozwalając by monstrum opadło kilka metrów przed nim, a jego wielkie kopyta orały ziemię. Morgoth zdał sobie sprawę, że ma różdżki. Po prostu przepadła, a on mógł tylko się zmienić.
- Uważnie z życzeniami - odpowiedział, ale jej nie przegonił. Nie miało to znaczenia, wszak dobrze czuł się w jej towarzystwie, chociaż forma syreny, która przybrała wcale nie napawała go radością. Była zaskakująco świeża ze swoim podejściem do życia i jego wyraźnie protekcjonalnego nastawienia. Nie bała się i chciała wiedzieć więcej. Kim była i dlaczego Morgoth wyśnił właśnie ją? Nie wierzył w przeznaczenie, a czyny, bo to one kształtowały innych, ale... Czemu akurat taki obraz wymyślił jego umysł? Był przyzwyczajony do samotności i pogodził się z tym, że już do końca tak będzie. A teraz... Było inaczej i czuł, że nie rozstaną się tak szybko.
Nie zaszedł daleko, gdy usłyszał jej wyraźny głos, chociaż wcale się go nie posłuchał. Bo nie zamierzał uciekać. Nie bał się morza. Nie bał się chmur, które zwiastowały coś, czego nie można było uniknąć. A jeśli już mieli się zetrzeć to właśnie teraz. W tym samym momencie jednak zastygł w bezruchu. Morska bryza była wyjątkowo intensywnym zapachem, ale było wśród niego coś jeszcze. Woń, która nie należała do naturalnych na wyspie, a którą znał i rozpoznałby wszędzie. Typowy koński pot, który ukazywał się w postaci piany na zmęczonej sierści złączony ze świeżym powiewem powietrza i czymś innym. Człowiekiem... Morgoth otworzył szerzej oczy, ale było już za późno. Ciemny kształt przysłonił resztki nieba, które pozostały, a nad głową unosił się wielki aeton z czterema parami nóg niosący na swoim grzbiecie rycerza metalicznej i świecącej jakby własnym blaskiem. Oto jestem! Dobitne, zimne, niewzruszenie dobitne zabrzmiały w jego uszach te słowa, pełne prostoty, i zowąd, niby ołów rozżarzony, przelały się, sycząc, do jego mózgu. Lata, lata mogły minąć, lecz pamięć tamtej chwili – przenigdy, bo już nie było ucieczki. Została ostateczna rozgrywka. Obserwując masywne skrzydła zwierzęcia zatracił wszelkie poczucie czasu i przestrzeni, i gwiazdy wszelkich przeznaczeń opuściły niebo, i ziemia od wtedy pociemniała, i wszelkie postaci ziemskie przesuwały się przed jego oczami wyobraźni jako cienie odlotne i wpośród nich widziałem tylko – jego. Wiatry niebieskie tylko jedno imię szeptały mi do ucha i gędźba morza nieustannie szemrała: „Syrena”! Przeniósł wzrok na miejsce, gdzie zniknęła i miał nadzieję, że tam pozostanie już na zawsze bezpieczna. On tymczasem odsunął się i opadł plecami na piaski, pozwalając by monstrum opadło kilka metrów przed nim, a jego wielkie kopyta orały ziemię. Morgoth zdał sobie sprawę, że ma różdżki. Po prostu przepadła, a on mógł tylko się zmienić.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Sny były odzwierciedleniem pragnień, czasem nawet tych skrytych tak głęboko, że człowiek nie miał pojęcia, że w nim dojrzewają, dopóki nie stanął z nimi twarzą w twarz. Marine nie śniła więc o pomyślnie zdanych egzaminach i świętowaniu zakończenia roku, nie pojawił się kawaler zabiegający o jej uwagę, nie było sceny operowej ani nawet wianuszka przyjaciółek otaczającego ją przed najważniejszym dniem. Po oddaniu się w objęcia Morfeusza znowu znajdowała się na wyspie i wędrowała w nieznane, za towarzysza mając zmiennokształtnego czarodzieja – wołanie o wolność i przygodę było tak głośne, że przebijało się do nierealnego, wykreowanego przez nią świata. Sceneria zgadzała się z tym, co znała z życia doczesnego, lecz wydarzenia niosły w sobie magię, jaką wytworzyć mógł tylko sen.
Zachłysnęła się swoją nowo nabytą mocą, czując jak w starciu z morzem to jej potęga tryumfuje, a fale nie dobijają do brzegu, jednocześnie nie stwarzając zagrożenia dla przebywającego tam mężczyzny. Przez moment była z siebie naprawdę dumna, poczuła się silna i niezwyciężona, a było to uczucie na tyle nowe, że aż zaparło jej dech w piersiach – rozpostarła szeroko ręce, jak gdyby chciała sprawić, że jej syrenie zaklęcia zadziałają z większą mocą. Przez morską taflę widziała szalejącą nad nimi burzę, jednak nie wynurzała się, jeszcze nie. Pod wodą była silna i bezpieczna, nie chciała tego tracić, a mimo wszystko z każdą sekundą wzbierała w niej ciekawość. Jak radził sobie jej kompan, jej wyśniony towarzysz? Czy powinna już podążyć za nim, czy jeszcze przez chwilę mocować się z żywiołem i w dalszym ciągu wygrywać?
Ciekawość zwyciężyła; Lestrange szarpnęła ogonem i czym prędzej wypłynęła na powierzchnię tylko po to, by przekonać się, jak ulotne potrafią być piękne chwile. Na plaży nie znajdowała się już jedna osoba, były tam dwie, a pomiędzy nimi wielki aeton z szeroko rozpostartymi skrzydłami. Ktoś lub coś atakowało zmiennokształtnego, a ona z tej odległości nie była w stanie nic zrobić. Bezsilność uderzyła w nią w tym samym momencie, w którym straciła panowanie nad falami, a te ponownie wdarły się na plażę. Jedna chwila zwątpienia w siebie wystarczyła, by wszystko poszło na marne, by nawet kolejna próba odzyskania kontroli skończyła się fiaskiem. Marine mogła teraz jedynie patrzeć na to, co działo się na brzegu, jednocześnie samej próbując utrzymać się na wodzie. Nie miała różdżki, nie miała magii, a sen powoli zamieniał się w koszmar.
Chciała krzyknąć, ale w ostatniej chwili zasłoniła sobie usta dłonią – nie mogła zwrócić na siebie uwagi mężczyzny, nie mogła go zdekoncentrować i uczynić się jego słabością. Musiał wstawać i walczyć, więc zacisnęła pięści i z całych sił pragnęła, by jego magia odezwała się wreszcie i pozwoliła mu odpowiedzieć na atak.
Kopyta aetona orały mokry piasek, w tle fale majestatycznie rozbijały się o brzeg, a przerażona syrena wreszcie stała się świadkiem tego, o co prosiła. Udało mu się. Nie odrywała wzroku od sytuacji na plaży, jednocześnie przestraszona i zafascynowana rozgrywającą się tam akcją. Nie podpływała bliżej; metaliczny błysk skutecznie odstraszył ją od tego. Byłaby jedynie balastem, niepotrzebną przeszkodą. Mogła tylko obserwować i liczyć na to, że smok zregenerował swoje siły i jest gotowy do walki.
Zachłysnęła się swoją nowo nabytą mocą, czując jak w starciu z morzem to jej potęga tryumfuje, a fale nie dobijają do brzegu, jednocześnie nie stwarzając zagrożenia dla przebywającego tam mężczyzny. Przez moment była z siebie naprawdę dumna, poczuła się silna i niezwyciężona, a było to uczucie na tyle nowe, że aż zaparło jej dech w piersiach – rozpostarła szeroko ręce, jak gdyby chciała sprawić, że jej syrenie zaklęcia zadziałają z większą mocą. Przez morską taflę widziała szalejącą nad nimi burzę, jednak nie wynurzała się, jeszcze nie. Pod wodą była silna i bezpieczna, nie chciała tego tracić, a mimo wszystko z każdą sekundą wzbierała w niej ciekawość. Jak radził sobie jej kompan, jej wyśniony towarzysz? Czy powinna już podążyć za nim, czy jeszcze przez chwilę mocować się z żywiołem i w dalszym ciągu wygrywać?
Ciekawość zwyciężyła; Lestrange szarpnęła ogonem i czym prędzej wypłynęła na powierzchnię tylko po to, by przekonać się, jak ulotne potrafią być piękne chwile. Na plaży nie znajdowała się już jedna osoba, były tam dwie, a pomiędzy nimi wielki aeton z szeroko rozpostartymi skrzydłami. Ktoś lub coś atakowało zmiennokształtnego, a ona z tej odległości nie była w stanie nic zrobić. Bezsilność uderzyła w nią w tym samym momencie, w którym straciła panowanie nad falami, a te ponownie wdarły się na plażę. Jedna chwila zwątpienia w siebie wystarczyła, by wszystko poszło na marne, by nawet kolejna próba odzyskania kontroli skończyła się fiaskiem. Marine mogła teraz jedynie patrzeć na to, co działo się na brzegu, jednocześnie samej próbując utrzymać się na wodzie. Nie miała różdżki, nie miała magii, a sen powoli zamieniał się w koszmar.
Chciała krzyknąć, ale w ostatniej chwili zasłoniła sobie usta dłonią – nie mogła zwrócić na siebie uwagi mężczyzny, nie mogła go zdekoncentrować i uczynić się jego słabością. Musiał wstawać i walczyć, więc zacisnęła pięści i z całych sił pragnęła, by jego magia odezwała się wreszcie i pozwoliła mu odpowiedzieć na atak.
Kopyta aetona orały mokry piasek, w tle fale majestatycznie rozbijały się o brzeg, a przerażona syrena wreszcie stała się świadkiem tego, o co prosiła. Udało mu się. Nie odrywała wzroku od sytuacji na plaży, jednocześnie przestraszona i zafascynowana rozgrywającą się tam akcją. Nie podpływała bliżej; metaliczny błysk skutecznie odstraszył ją od tego. Byłaby jedynie balastem, niepotrzebną przeszkodą. Mogła tylko obserwować i liczyć na to, że smok zregenerował swoje siły i jest gotowy do walki.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Jeden wdech. Wydech. Mokry piasek pod dłońmi. I znajoma postać, która podążała za nim jak cień. Jego ciało czuło się, że się zmienia i jego umysł również. To było nierozerwalne - jedna integralna całość fizyczności z psychiką. Zupełnie jakby to właśnie od pragnień wszystko się rozpoczynało i taka była prawda. To nie strach przed śmiercią spowodował, że zareagował. Była to chęć wrócenia do swojej prawdziwej postaci. Gdy nie liczyło się nic prócz lotu, czucie świata dookoła i wolności. Nie było lepszego momentu na osiągnięcie tego, na co tak długo czekał. Dosłownie czuł wibracje pod skórą i mrowienie, które czekało tylko na wydobycie się na powierzchnię. Niemal z wyprzedzeniem mógł zobaczyć jak jego ciało powoli wraca do ponownego kształtu. W końcu poczuł jak coś cisnęło nim ponownie o ziemię. Morgoth poczuł jak ogarnia go ciemna mgła, ale nie w sensie materialnym. Poczuł jakby jego umysł pogrążał się w ciemnościach. Czuł gorącą krew przepływającą przez żyły i tętnice, zwiększając pulsacyjnie swoje ciśnienie. Każdy mięsień napinał się pod wpływem adrenaliny, która się tam pojawiła. Była to jednak tylko ułuda. Po chwili ciemność ustąpiła jasności, a gadzie oko łypnęło prosto na zbliżającego się nieznajomego. Zdawało mu się, że łowca coś powiedział, ale może była to tylko iluzja przemiany. Jego głos wydawał się potrojony, zupełnie jakby odbijał się w studni lub o kamienne ściany dziedzińca. To potwór ukryty w jego wnętrzu próbował wydostać się na zewnątrz. Wyczuł przyspieszone bicie własnego serca. Z każdą chwilą rosło w nim napięcie i gdy wybuchło, poczuł jak kiedyś nieznośny, lecz teraz praktycznie niezauważalny ból rozrywał mu mięśnie. Wszystko od momentu, gdy upadł, do tamtej chwili trwało zaledwie kilka sekund, a świat dookoła jakby zwolnił. Ostrze miecza zawisło w bezruchu nad jego głową, a przerażona twarz syreny nie poruszyła się nawet trochę. Z jego wnętrza wydobył się jakiś dziwny pomruk wyczuwalny głęboko w przeponie i ściskający żołądek. Klatka piersiowa dosłownie zapadała się, a żebra, każde po kolei, łamały się i rosły tak, że widział to przez koszulę, rozrywając materiał. Tym razem jednak nie bolało, chociaż serce łomotało jakby zaraz miało wybuchnąć. Wszystko wyglądało jakby ktoś przykładał zapaloną zapałkę do kawałka gazety podłożonego na palenisku pod drewnem: przez chwilę nic się nie działo, potem pojawia się cienka smuga ognia, pełznąca wzdłuż brzegu gazety. Coś podobnego działo się z nim. Przez dobrą chwilę trwał dalej nie zmieniony. Potem cienka smuga złota zaczęła pojawiać się na jego jasnej koszuli, za chwilę rozszerzyła się gwałtownie, aż złocisty kolor spłynął na całą postać, tak jak płomień liżący kawałek papieru; wreszcie, przypominające teraz kamień fałdy rozsypały się w kaskadę czarnych, lśniących łusek. Smok otworzył wielki, czerwony wewnątrz pysk, ciepły i żywy, i złapał potężny oddech. Wraz z tym ruchem odchylił się, by rozpostrzeć ogromne skrzydła i stanąć na dwóch, grubych jak konary starych drzew nogach. Zbalansował się silnym ogonem, który smagnął piasek, a opadający miecz ciął puste miejsce - dokładnie tam gdzie jeszcze kilka sekund wcześniej tkwiła głowa człowieka. Smok opadł w końcu na ziemię, a wszystko dokoła zatrzęsło się od tego impetu opadającego cielska. Stojąc naprzeciwko rycerza, rozwarł paszczę i wydał z siebie potężny ryk wydłużający się w nieskończoność. Przypominał odgłos wielu rogów na polowaniu, ale miał w sobie o wiele większą głębię i pewną dozę przeraźliwego autorytetu. Nie było to jednak nic zaskakującego - stworzenie o takich rozmiarach mogło jednym ruchem skrzydła zburzyć solidny dom. Teraz jednak był tylko on i rycerz wraz ze swym rumakiem. Tym razem wielki gad nie zamierzał dać się zaskoczyć i nim ktokolwiek zdołał zareagować, wysunął szyję i złapał między zęby ciało aetona. Chrupnęły kości klatki piersiowej, a z pyska konia wydobyła się piana przerażenia. Nie zdążyło zareagować w porę i zapłaciło. Krew wystrzeliła z ran, jednak smok nie zamierzał skupiać się tylko na latającym wierzchowcu. Odrzucił prosto w odmęty morza dogorywające ciało i z niezachwianą pewnością spojrzał na rycerza, który złapał mocniej rękojmie swej broni i wbił piętę mocniej w piasek, szykując się do uderzenia. Pod zbroją nie widać było czy jest potężnych rozmiarów, czy wręcz przeciwnie, ale nie można było odmówić mu zwinności. Tam gdzie smok zamierzał zamknąć szczęki, jego już nie było. Obrócił się pół piruetem i znalazł się po drugiej stronie z zamiarem cięcia. Zwierzę jednak odzyskało siły, a zmysły miał znów wyostrzone jak kiedyś. Uchyliło się, by jednym ruchem odrzucić ubranego w metal człowieka.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Opisanie tego, co działo się na plaży, było niemożliwe; zapierało dech w piersiach i Marine po raz pierwszy od dawien dawna po prostu zabrakło słów. Unosiła się w wodzie i przez cały czas trwania przemiany miała wrażenie, że oto znajduje się we śnie wewnątrz snu – odbierane przez nią obrazy nie przypominały niczego, co czytała na kartach ksiąg czy baśni. Chłonęła każdą chwilę tak łapczywie, jakby zaraz miała je zapomnieć, jakby po wybudzeniu się i znalezieniu z powrotem w dormitorium Ślizgonów wspomnienie przemiany mężczyzny w smoka miało zatrzeć się i zniknąć całkowicie. Chciała pamiętać, bo oto dokonywało się przed nią coś prawdziwie magicznego. Kilka razy w życiu widziała przemianę innej osoby w animagiczną postać, lecz sceny z wybrzeża były do tego podobne jedynie w założeniu. W powietrzu czuło się ciężką atmosferę, jakby coś miało niebawem wybuchnąć, a przeciwnik zdawał się także to odczuwać – szybko oceniając swoje szanse zamachnął się mieczem póki miał okazję, lecz było już dla niego za późno.
Gdy smok stanął na dwóch nogach i wydał z siebie ryk, wszystko dookoła zatrzęsło się, zawibrowało i… ucichło. Niewidzialna fala (czyżby magii?) rozprzestrzeniła się, morze cofnęło, a Marine razem z nim, wciąż ślepo zapatrzona w rozwój sytuacji na piasku. O ile wcześniej martwiła się o mężczyznę, który mógł nie dojść do siebie po wielu przygodach, widok smoka utwierdził ją w przekonaniu, że to on wygra to starcie. Stał naprzeciwko swojego przeciwnika, nieustraszony i nieugięty. I zaatakował pierwszy.
Lestrange nie spodziewała się tak szybkiego rozwoju wydarzeń; ledwie dostrzegła jak smok zatapia kły w aetonie, a wierzchowiec już lądował w morskich głębinach, dogorywając. Syrena poczuła, że to może być jej moment, że przestanie obserwować bezczynnie i przyłoży rękę do zwycięstwa, jakie niebawem niewątpliwie miało nadejść. Raz jeszcze spróbowała skupić się na swych podmorskich mocach i tym razem jej się to udało – dryfujące końskie cielsko zostało wciągnięte pod wodę, skąd miało już nie wypłynąć. Jedynie bąbelki na wzbudzonych falach świadczyły o tym, że chwilę temu ktoś jeszcze znajdował się w morzu.
Odwróciła się, by powrócić do obserwowania sytuacji na plaży i stała się świadkiem wyrównanej walki. Smok atakował, rycerz wykonywał unik; ostrze miecza błysnęło, lecz oto stworzenie znowu było górą, silnie odrzucając przeciwnika na piach. Syrena podpłynęła bliżej, nie chcąc utracić ani sekundy z tej potyczki, gotowa w każdej chwili udzielić pomocy smokowi, gdyby cokolwiek poszło nie po jego myśli. Zachowywała jedynie minimalny dystans, naiwnie wierząc, że w każdej chwili będzie mogła odwrócić się i zniknąć w głębinach, zanim rycerz dojrzy i ją.
Metaliczny szczęk zwiastował kolejną ranę zadaną przeciwnikowi, a Marine była pełna podziwu dla smoka i jego umiejętności. Nie walczył pierwszy raz, na pewno musiał odbyć w swoim życiu wiele takich potyczek, jednak dawał z siebie wszystko i sam groźny wyraz jego pyska nadawał mu wygląd dzikiej bestii. Ale ona wiedziała, że nie walczył dla przyjemności, że nie był tak straszny, na jakiego wyglądał.
Zapatrzona w zmiennokształtnego towarzysza nie zorientowała się nawet, gdy znalazła się zdecydowanie za blisko walczącej dwójki, a co gorsza w zasięgu wzroku rycerza. Ten dostrzegł ją kątem oka, lecz ona wciąż pozostawała błogo nieświadoma; unosiła się w wodzie i obserwowała najbardziej realistyczne przedstawienie. Przedstawienie na śmierć i życie.
Gdy smok stanął na dwóch nogach i wydał z siebie ryk, wszystko dookoła zatrzęsło się, zawibrowało i… ucichło. Niewidzialna fala (czyżby magii?) rozprzestrzeniła się, morze cofnęło, a Marine razem z nim, wciąż ślepo zapatrzona w rozwój sytuacji na piasku. O ile wcześniej martwiła się o mężczyznę, który mógł nie dojść do siebie po wielu przygodach, widok smoka utwierdził ją w przekonaniu, że to on wygra to starcie. Stał naprzeciwko swojego przeciwnika, nieustraszony i nieugięty. I zaatakował pierwszy.
Lestrange nie spodziewała się tak szybkiego rozwoju wydarzeń; ledwie dostrzegła jak smok zatapia kły w aetonie, a wierzchowiec już lądował w morskich głębinach, dogorywając. Syrena poczuła, że to może być jej moment, że przestanie obserwować bezczynnie i przyłoży rękę do zwycięstwa, jakie niebawem niewątpliwie miało nadejść. Raz jeszcze spróbowała skupić się na swych podmorskich mocach i tym razem jej się to udało – dryfujące końskie cielsko zostało wciągnięte pod wodę, skąd miało już nie wypłynąć. Jedynie bąbelki na wzbudzonych falach świadczyły o tym, że chwilę temu ktoś jeszcze znajdował się w morzu.
Odwróciła się, by powrócić do obserwowania sytuacji na plaży i stała się świadkiem wyrównanej walki. Smok atakował, rycerz wykonywał unik; ostrze miecza błysnęło, lecz oto stworzenie znowu było górą, silnie odrzucając przeciwnika na piach. Syrena podpłynęła bliżej, nie chcąc utracić ani sekundy z tej potyczki, gotowa w każdej chwili udzielić pomocy smokowi, gdyby cokolwiek poszło nie po jego myśli. Zachowywała jedynie minimalny dystans, naiwnie wierząc, że w każdej chwili będzie mogła odwrócić się i zniknąć w głębinach, zanim rycerz dojrzy i ją.
Metaliczny szczęk zwiastował kolejną ranę zadaną przeciwnikowi, a Marine była pełna podziwu dla smoka i jego umiejętności. Nie walczył pierwszy raz, na pewno musiał odbyć w swoim życiu wiele takich potyczek, jednak dawał z siebie wszystko i sam groźny wyraz jego pyska nadawał mu wygląd dzikiej bestii. Ale ona wiedziała, że nie walczył dla przyjemności, że nie był tak straszny, na jakiego wyglądał.
Zapatrzona w zmiennokształtnego towarzysza nie zorientowała się nawet, gdy znalazła się zdecydowanie za blisko walczącej dwójki, a co gorsza w zasięgu wzroku rycerza. Ten dostrzegł ją kątem oka, lecz ona wciąż pozostawała błogo nieświadoma; unosiła się w wodzie i obserwowała najbardziej realistyczne przedstawienie. Przedstawienie na śmierć i życie.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Czuł jak jego ciała znów odnalazło dobrze mu znane ruchy. Nie był przyzwyczajony do ludzkiej formy, a przynajmniej nie trwał w niej tak długo, woląc unosić się i szybować wysoko ponad głowami cywilizacji w gęstych obłokach chmur. Bo człowiek był jedynie jego drugą twarzą, potrzebował go, ale nie chciał nim być. Dlatego dobrze poczuł się w silnym, o wiele potężniejszym organizmie. Teraz był w pełni sił i w pełni swoich możliwości. Smok syknął, gdy człowiek wykonał kolejny płynny unik, chociaż i on nie trafił zwierzęcia. Wzbił się w powietrze, okręcając się wokół własnej osi i tym samym pozbywając ziarenek piasku, które przyległy do łusek niczym drugi pancerz. Piach rozsypał się w okręgu kilkunastu metrów, ale i tak najwięcej spadło na wojownika na dole. Nie zaszkodził mu w żaden śmiertelny sposób, ale podmuch i poderwana łuna drobinek utworzyła małą burzę, która wdarła się pod hełm i na moment odebrała mu zmysł wzroku. Obaj przeciwnicy byli siebie godni i żaden nie chciał odpuszczać, by szala zwycięstwa przekrzywiła się w stronę oponenta. Uniósł się wysoko, niknąć na moment z pola widzenia i pozwolił, by ciemne chmury stały się jego sojusznikiem. Człowiek z ziemi nie mógł go nigdzie znaleźć na niebie, bo szaruga panowała dookoła, odbierając możliwość kierowania się cieniem. To był najpierw cichy odgłos, potem coraz głośniejszy i głośniejszy, a w końcowym stadium praktycznie ogłuszający. Ryk zbliżającego się smoka. Był blisko, ale nagle wszystko ucichło tak szybko jak się rozległo. Gdzieś trysnęła krew, słychać było krzyk, a potem odgłos opadanego ciała. Smok ponownie zniknął, zostawiając rycerza z raną. Ten jednak się nie poddawał i z nadludzką siłą, podniósł się z kolan. Teraz obserwował linię drzew oddalonych od plaży, chociaż domyślał się, że właśnie tam mógł ukryć się smok. A Morgoth tylko na to liczył. Gdy człowiek znalazł się wystarczająco blisko, można było usłyszeć trzask nie gałęzi, a całych drzew, które uderzyły w ziemię z hukiem jak z armaty. Korony nad głową wojownika zafalowały gwałtownie, lawina liści spadła na ziemię, a spośród nich wyłoniło się gigantyczne cielsko pokryte praktycznie czarnymi łuskami, rozrzucając dookoła kawałki drewna i zielonych drobin. Był ogromny. Monstrum. Potwór. Kark pokryty kolcami, a skrzydła zakończone potężnym pazurem wielkości głowy dorosłego mężczyzny. Bestia rzucała na ziemię złowrogi cień, szybując po niebie i szukając tego, kto zakłócił jego spokój. Smok poruszał się jak w zwolnionym tempie. Ale nie na długo. Niebo rozdarł ryk, a sekundę później smok pikował już w dół prosto na łowcę. Wylądował na powalonym wcześniej dębie, łamiąc jego konar jak wyschnięty patyk i wydając z siebie ryk, od którego zatrzęsła się ziemia. Zassał powietrze i już wiadomo było co zamierzał. Słup ognia wystrzelił z jego gardzieli w mgnieniu oka. Prosto w osamotnionego śmiałka. Ten jednak był szybki. Za szybki i uskoczył z gracją się zanim dosięgnął go gorąc. Zaczęło się.
Znów zwierzę wyleciało w stronę plaży, jednak nie dostrzegło swojego błędu. Wywabiając człowieka, Morgoth sądził, że syrena już odpłynęła i nigdy nie wróci. Mylił się. Jednym trzaśnięciem ogona odrzucił metalowego rycerza w stronę wody. Mężczyzna jednak dostrzegł przed upadkiem pół-kobietę pół-rybę i ostatkiem sił przekoziołkował, by z gracją opaść na mokry piasek. Nie był jednak już zainteresowany swoim dotychczasowym zmartwieniem. Złapał za kuszę i wymierzył w znaną smokowi stronę. Gad nie miał czasu do stracenia, bo nie zamierzał pozwolić, by coś stało się jego towarzyszce. Wysunął się naprzód, chcąc przegonić rycerza. Wzbił się więc za jego plecami w górę, by przelecieć tuż nad jego głową i mocą pędu przewalić go na piach. Serce nie zdążyło zabić, gdy znalazł się tuż przy syrenie. Złapał ją, nabierając równocześnie rozchlapując wodę i wzbił się wysoko w powietrze. Odleciał daleko od wyspy, zostawiając na jej brzegach rozwścieczonego łowcę. Był pozbawiony swojego wierzchowca, ale nie oznaczało to, że poprzestanie w szukaniu bestii. I syreny.
|koniec <3
Znów zwierzę wyleciało w stronę plaży, jednak nie dostrzegło swojego błędu. Wywabiając człowieka, Morgoth sądził, że syrena już odpłynęła i nigdy nie wróci. Mylił się. Jednym trzaśnięciem ogona odrzucił metalowego rycerza w stronę wody. Mężczyzna jednak dostrzegł przed upadkiem pół-kobietę pół-rybę i ostatkiem sił przekoziołkował, by z gracją opaść na mokry piasek. Nie był jednak już zainteresowany swoim dotychczasowym zmartwieniem. Złapał za kuszę i wymierzył w znaną smokowi stronę. Gad nie miał czasu do stracenia, bo nie zamierzał pozwolić, by coś stało się jego towarzyszce. Wysunął się naprzód, chcąc przegonić rycerza. Wzbił się więc za jego plecami w górę, by przelecieć tuż nad jego głową i mocą pędu przewalić go na piach. Serce nie zdążyło zabić, gdy znalazł się tuż przy syrenie. Złapał ją, nabierając równocześnie rozchlapując wodę i wzbił się wysoko w powietrze. Odleciał daleko od wyspy, zostawiając na jej brzegach rozwścieczonego łowcę. Był pozbawiony swojego wierzchowca, ale nie oznaczało to, że poprzestanie w szukaniu bestii. I syreny.
|koniec <3
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
[sen] Until he sails home
Szybka odpowiedź