Pokój dzienny
AutorWiadomość
Pokój dzienny
Jasne, urządzone w barwach właściwych francuskiej koronie wnętrze. Niski stolik kawkowy otoczony miękką, wyścielaną szaroniebieskim jedwabiem kanapą oraz krzesłami z kompletu służy do przyjmowania gości - za narzuty, jak w innych rezydencjach Rosierów, służą futra białych lisów. Ściany zdobią doskonale utrzymane arrasy malowane w gałęzie kwiatów, których trzymały się rajskie ptaki. Jasny parkiet zabezpieczają delikatne wschodnie tkaniny. Zaczarowany gramofon cicho przygrywa klasykę francuskiego romantyzmu, od Bizeta i Chopina po Debussy'ego, do którego tańczą srebrne figury damy i dżentelmena ustawione na jednej z wyższych półek wąskiego regału z księgami - traktujących głównie o tematyce zakazanej, czarnomagicznej. Letni domek odwiedzają zwykle wyłącznie zaufani goście, stąd znikome środki ostrożności. Kilka okrągłych portretów przedstawia znamienitych przodków rodu - w tym dwie kobiety, trucicielkę Mahaut oraz jej córkę, królową Joannę. Mężczyzna to Agravain Rosier, zmarły przed czterystoma laty czarnoksiężnik, który zasłynął z bezkompromisowego podejścia do mugoli.
Czerń. Chateau Rose zwykle przepełniała jasność. Światło sączące się przez okiennice, blask setek świec, dominujące kremowe barwy, biele i złoto. Teraz wszystko pogrążone było w czerni i w smutku. Panowała także cisza. Nienaturalna, przejmująca cisza, która doskwierała. Niespełna miesiąc temu w komnatach członków rodziny brzmiała cicha muzyka, płynąca z gramofonu, bądź grana przez muzyków, a nawet samych Rosierów, byli wszak muzykalną rodizną; Tristan i Melisande na klawiszach pianina wygrywali prawdziwą poezję, zaś Fantine przynosiła uciechę matce grając na poprzecznym flecie. Cedrina lubiła ich słuchać z przymrużonym oczami, niejednokrotnie nad muzyką przebrzmiewały jej krytyczne uwagi. Za bardzo związana była z muzyką, zbyt mocno ją umiłowała, by przymykać oko na błędy, nawet własnych dzieci. Teraz jednak nie słychać było nic. Fantine nie mówiła nawet głośno, jeśli się odzywała - to szeptem, jakby obawiała się, że głośniejsza rozmowa zakłóci przeżywanie żałoby.
Doskwierała jej ta cisza, smutek i samotność. Tristan często znikał, lady Cedrina pogrążona była w smutku, a stan Evandry wciąż był bardzo ciężki. Dławiła Fanny atmosfera bólu i cierpienia; nie pojawiała się na spotkaniach towarzyskich, tkwiła zamknięta we własnych komnatach i czuła, że się dusi. Za oknami wciąż szalały burze, zza chmur niemal wcale nie wyglądało. Może to po prostu bardzo zły sen, myślała Fanny, zaraz się obudzę i wszystko będzie tak jak wcześniej.
Podobne myśli miewała, kiedy zginęła Marianne. Z jej śmiercią także nie potrafiła i chciała się pogodzić. Czasami szczypała własną skórę, bądź kazała robić to skrzatce, by się obudzić. Zaciskała mocno oczy, czuła ból, otwierała je i... Wciąż wszystko było takie sam. Koszmar był prawdziwy. Koszmarem było wówczas jej życie. Teraz pogrążyła się w nim ponownie i nie potrafiła wybudzić.
Zza chmur wyjrzało słońce. Zapukała do drzwi komnat starszej siostry i wemknęła się do nich cicho jak cień, co było do do niej absolutnie niepodobne.
-Muszę stąd uciec, chociaż na chwilę - powiedziała siostrze poważnym głosem -Och, nie bądź niemądra, nie dosłownie uciec. Na kilka dni. Chodź ze mną, siostrzyczko, nie daj się prosić - potrafiła być przekonująca. Znała doskonale zarówno Tristana, jak i Melisande, a uparta była jak sam osioł; rodzeństwo pozostawało więc bezbronne wobec wymysłów Fantine.
Skrzatka spakowała ich kufry. Mademoiselle Choupette prychała cicho, niezadowolona, że została zamknięta w koszyku. Fantine osobiście powiadomiła matkę, która nie miała im tego za złe; Cedrina także potrzebowała kilku dni w samotności, by uporządkować myśli. Wybiła godzina piętnasta, a Fantine powiedziała do Melisande:
-Widzimy się za moment - powiedziała do siostry, nim obróciła się w miejscu i zniknęła, pochłonięta przez nicość. Dwa uderzenia serca później jej stopy dotknęły schodów prowadzących ku drzwiom willi. Słyszała szum morza i czuła ciepłe promienie słońca na policzkach; aura pogodowa była tu dziś zdecydowanie łagodniejsza, a Fantine w myślach pogratulowała sobie pomysłu przybycia tu.
Otworzyła drzwi zaklęciem, wchodząc do środka cicho, mając na stopach miękkie pantofelki, a na sobie czarną suknię w bladozłote gwiazdy. W Białej Willi również panowała doskonała cisza. Tutaj jednak nic nie zakłóci spokoju ani jej, ani siostry, odetchną, odpoczną, może nawet nie odnajdą ich cudze sowy, które wciąż niosły listy z szczerymi, bądź mniej kondolencjami, przypominające o bolesnej stracie. Przemierzyła cicho korytarzach, nie bardzo wiedząc, dokąd konkretnie zmierza. Wychynęła zza rogu, chciała wkroczyć do pokoju dziennego, lecz cofnęła się o kok...
Nie była tu sama.
Na eleganckiej sofie, o rzeźbionych nóżkach, obitej kremowym perkalem, leżała kobieta. Musiała być to kobieta, choć nie widziała jej twarzy, którą przysłoniętą miała księgą. Czarne jak noc, rozpuszczone włosy spoczywały w nieładzie na poduszce, pod białą suknią dostrzegła zarys piersi - bez wątpienia była to kobieta.
-Tajemnice sił nieczystych, cóż za interesująca lektura - odezwała się głośno Fantine, głosem pewnym i śpiewnym, dając znak o swojej obecności -Dzień dobry.
Bez wątpienia kobieta, lecz nie zwykła - zza księgi wychynęła twarz. Obca dosłownie i w przenośni. Egzotyczna i niebanalna.
-Och, Melisande, mamy gościa - powiedziała po francusku, z nienagannym akcentem. Splotła przed sobą dłonie, unosząc brodę i obdarzając nieznajoma wyniosłym spojrzeniem. Na różane usta Fantine wychynął nieprzewrotny uśmiech.
Miała świadomość kim jest ta kobieta. Nigdy przedtem jej nie widziała, lecz miała dobrą pamięć i bystry umysł. Potrafiła łączyć ze sobą fakty.
Doskwierała jej ta cisza, smutek i samotność. Tristan często znikał, lady Cedrina pogrążona była w smutku, a stan Evandry wciąż był bardzo ciężki. Dławiła Fanny atmosfera bólu i cierpienia; nie pojawiała się na spotkaniach towarzyskich, tkwiła zamknięta we własnych komnatach i czuła, że się dusi. Za oknami wciąż szalały burze, zza chmur niemal wcale nie wyglądało. Może to po prostu bardzo zły sen, myślała Fanny, zaraz się obudzę i wszystko będzie tak jak wcześniej.
Podobne myśli miewała, kiedy zginęła Marianne. Z jej śmiercią także nie potrafiła i chciała się pogodzić. Czasami szczypała własną skórę, bądź kazała robić to skrzatce, by się obudzić. Zaciskała mocno oczy, czuła ból, otwierała je i... Wciąż wszystko było takie sam. Koszmar był prawdziwy. Koszmarem było wówczas jej życie. Teraz pogrążyła się w nim ponownie i nie potrafiła wybudzić.
Zza chmur wyjrzało słońce. Zapukała do drzwi komnat starszej siostry i wemknęła się do nich cicho jak cień, co było do do niej absolutnie niepodobne.
-Muszę stąd uciec, chociaż na chwilę - powiedziała siostrze poważnym głosem -Och, nie bądź niemądra, nie dosłownie uciec. Na kilka dni. Chodź ze mną, siostrzyczko, nie daj się prosić - potrafiła być przekonująca. Znała doskonale zarówno Tristana, jak i Melisande, a uparta była jak sam osioł; rodzeństwo pozostawało więc bezbronne wobec wymysłów Fantine.
Skrzatka spakowała ich kufry. Mademoiselle Choupette prychała cicho, niezadowolona, że została zamknięta w koszyku. Fantine osobiście powiadomiła matkę, która nie miała im tego za złe; Cedrina także potrzebowała kilku dni w samotności, by uporządkować myśli. Wybiła godzina piętnasta, a Fantine powiedziała do Melisande:
-Widzimy się za moment - powiedziała do siostry, nim obróciła się w miejscu i zniknęła, pochłonięta przez nicość. Dwa uderzenia serca później jej stopy dotknęły schodów prowadzących ku drzwiom willi. Słyszała szum morza i czuła ciepłe promienie słońca na policzkach; aura pogodowa była tu dziś zdecydowanie łagodniejsza, a Fantine w myślach pogratulowała sobie pomysłu przybycia tu.
Otworzyła drzwi zaklęciem, wchodząc do środka cicho, mając na stopach miękkie pantofelki, a na sobie czarną suknię w bladozłote gwiazdy. W Białej Willi również panowała doskonała cisza. Tutaj jednak nic nie zakłóci spokoju ani jej, ani siostry, odetchną, odpoczną, może nawet nie odnajdą ich cudze sowy, które wciąż niosły listy z szczerymi, bądź mniej kondolencjami, przypominające o bolesnej stracie. Przemierzyła cicho korytarzach, nie bardzo wiedząc, dokąd konkretnie zmierza. Wychynęła zza rogu, chciała wkroczyć do pokoju dziennego, lecz cofnęła się o kok...
Nie była tu sama.
Na eleganckiej sofie, o rzeźbionych nóżkach, obitej kremowym perkalem, leżała kobieta. Musiała być to kobieta, choć nie widziała jej twarzy, którą przysłoniętą miała księgą. Czarne jak noc, rozpuszczone włosy spoczywały w nieładzie na poduszce, pod białą suknią dostrzegła zarys piersi - bez wątpienia była to kobieta.
-Tajemnice sił nieczystych, cóż za interesująca lektura - odezwała się głośno Fantine, głosem pewnym i śpiewnym, dając znak o swojej obecności -Dzień dobry.
Bez wątpienia kobieta, lecz nie zwykła - zza księgi wychynęła twarz. Obca dosłownie i w przenośni. Egzotyczna i niebanalna.
-Och, Melisande, mamy gościa - powiedziała po francusku, z nienagannym akcentem. Splotła przed sobą dłonie, unosząc brodę i obdarzając nieznajoma wyniosłym spojrzeniem. Na różane usta Fantine wychynął nieprzewrotny uśmiech.
Miała świadomość kim jest ta kobieta. Nigdy przedtem jej nie widziała, lecz miała dobrą pamięć i bystry umysł. Potrafiła łączyć ze sobą fakty.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wyspa Sheppey, a raczej posiadłość na niej, od zawsze kojarzyła jej się z wakacjami. Spędzali tam wszyscy razem sporo czasów, między przyjazdem i powrotem do szkoły. Nie chciała jechać. Martwiła się o Tristana, martwiła o rezerwat – nadal trzeba było dopilnować w nim wielu spraw, wieloma się zająć, nie chciała zrzucać wszystkiego na barki brata. O dziwo – jakkolwiek brutalnie by to nie brzmiało – nie martwiła się o matkę, kochała ją, ale między nimi zawsze stał niewidzialny mur, przez który, mimo upływu lat, nie udało im się przejść. Ale, mimo wszystko, najmocniej martwiła się o Fanny. Śmierć Marianne dotknęła ich wszystkich i choć nie idzie zmierzyć wielkości smutki danej osoby, to wiedziała że jej siostra przeżyła ją najżywiej. Fantine poddawała się emocją, były one jej motorem napędowym, ale jednocześnie prostą drogą do zguby. Więc gdy przyszła do niej tego dnia nie mogła jej odmówić. Nie chciała jechać, ale nie mogła też jej puścić samej, nie teraz – prawdopodobnie – nie nigdy.
Zjawiła się chwilę później, a do samej willi też wchodziła kilka kroków za Fatnine. To ona zbierała wszystkie światła reflektorów i lubiła ich blask, wylegiwała się w nich niczym kotka, na gorącym dachu, karmiła nimi i czasem Melisande zdawało się, że nie potrafiła bez nich żyć. Doskonale odnajdywała się w centrum zainteresowania, a przemawiała przez nią pewność, a nawet pewngo rodzaju pycha. Bardzo przypominała jej Tristana. Ona sama zaś zazwyczaj szła kilka kroków dalej nie chcąc, by ktoś zauważył jakiś fałszywy ruch, czy odkrył że większość zachowań jest jedynie mechanicznie powtarzaną codziennością. Nie potrzebowała świateł i blasków, ale jako Rosier i w nich potrafiła się odnaleźć. Preferowała jednak kroczyć po zacienionej ścieżce rodzeństwa zajmując się smokami. Nawet teraz, gdy opuszczały rodzinne włości by pozwolić sobie na pozbieranie myśli i wyrwanie się z ciążącej domowej atmosfery, nawet teraz przyciskała do piersi foldery i teczki z ostatnich bada, które zebrała w ostatniej chwili z biurka. Fantine karmiła się i regenerowała dzięki uwadze innych, swobodnie lawirowała w niej z odpowiednią dozą wyczucia, ale i pewności – jak i Tristan, ona też nauczyła się tej sztuki, ale przychodziło jej to oporniej, wkładała w to więcej energii, nie posiadała ich naturalności. Posiadła pewność znajomą dla Rosierów, dumę objawiająca się w postawie i kroku, pewnie uniesionym podbródku, pycha rozsierdzała się w jej sercu, objawiła też czasem w duszy, ale ojciec już za dziecka nauczył ja swojego rodzaju pokory. Podejścia do wszystkiego, każdy człowiek posiadał swoje własne brzękadło, trzeba było tylko dowiedzieć się, co nim było, zmylić wzrok, zmamić myśli i osiągnąć postawiony przed sobą cel. Szeptana dyplomacja, choć Melisande nie była tego świadoma, jej podstaw nauczono ją już za dziecka.
Wzrok padł na postać na kanapie, ale został na niej tylko na chwilę, jakby kompletnie nie zrażony, czy przejęty obecnością obcej osoby w ich domu. Pozwoliła, by to Fantine zabrała głos – zawsze pozwalała – z reguły trwając gdzieś w boku, ostrzegawczym spojrzeniem tonując jej ognisty temperament, czy słowami próbując załagodzić zbyt ostre, czy też dosadne słowa.
- Nie trzeba stwierdzać oczywistości, Fantine. – odpowiedziała siostrze w ojczystym języku. Kultura nakazywała, by nie budować barier językowych. Istniało spore prawdopodobieństwo, że ich towarzyszka nie zna francuskiego. Przebywając w grupie należało dbać, by każdy z rozmówców mógł wiedzieć o czym toczy się dyskusja. Własne przemyślenia winny padać dopiero później, gdy znajduje się na to odpowiednia chwila, gdy nie wprawia się towarzystwa do nieprzyjemnego odczucia pominięcia. – Melisande Rosier – jak już się pewnie zdążyłaś domyślić. – to moja siostra, Fantine. – powiedziała odklejając jedną z dłoni od teczek i wskazując nią, lekkim machnięciem na siostrę. – bystre, ale uprzejme spojrzenie powędrowało do egzotycznej twarzy zakotwiczając się na niej. – Ty jesteś…? – nie pytała, oczekiwała odpowiedzi. Może i nie odnajdywała się wśród zbyt dużego blasku reflektorów – czy raczej uważała go po prostu za meczący, ale potrafiła rozmawiać, wypowiadać frazy naturalnie przyjemne, wypowiadać komplementy nie w oczywistych słowach, tylko skrywać ja ze woalem z dobrze dobranych zdań. Łechtać ego rozmówcy po cichu, przekonywać go do siebie, zaskarbiać jego sympatię, oswajać swobodnie i powoli, niepostrzeżenie przeciągając na swoją stronę, tak długo, aż nie będzie jadł z jej dłoni. Każda znajomość mogła przynieść ze sobą profity, dlatego nie należało ignorować żadnego czarodzieja o zdrowym umyśle, nie splamionym plagą plugactwa i sympatyków mugolii – choć i z nimi przychodziło jej odbywać rozmowy. Kiedyś szanowany ród Greengrasów, dziś stający za tymi, przed którymi skrywamy się latami, był jednym z takich rozmówców. Tristan gotował się na samą myśl o nich, nie dziwiła mu się – ale posiadali rezerwat o który należało zadbać. Całe szczęście, że natura nie tworzyła jednostek identycznych, w jakimś dziwnym, skomplikowanym równaniu na sam koniec okazywało się, że – mimo iż każdy inny – symbiotycznie zgrywają się w życiu. Ale nie czas był teraz na rozmyślania podobnej kwestii. Skupiła uwagę na kobiecie siedzącej na jasnej kanapie, w myślach ciesząc, że pozwoliła wyciągnąć się na tą wycieczkę. Fantine… bywała porywcza i nie przebierała w słowach, choć zdania składała ładnie, prawdziwym nietaktem byłoby urażenie jednostki, której ktoś – domyślała się kto – zaproponował gościnę.
Kompletnie nieodpowiednie, całkowicie nieakceptowalne.
Zjawiła się chwilę później, a do samej willi też wchodziła kilka kroków za Fatnine. To ona zbierała wszystkie światła reflektorów i lubiła ich blask, wylegiwała się w nich niczym kotka, na gorącym dachu, karmiła nimi i czasem Melisande zdawało się, że nie potrafiła bez nich żyć. Doskonale odnajdywała się w centrum zainteresowania, a przemawiała przez nią pewność, a nawet pewngo rodzaju pycha. Bardzo przypominała jej Tristana. Ona sama zaś zazwyczaj szła kilka kroków dalej nie chcąc, by ktoś zauważył jakiś fałszywy ruch, czy odkrył że większość zachowań jest jedynie mechanicznie powtarzaną codziennością. Nie potrzebowała świateł i blasków, ale jako Rosier i w nich potrafiła się odnaleźć. Preferowała jednak kroczyć po zacienionej ścieżce rodzeństwa zajmując się smokami. Nawet teraz, gdy opuszczały rodzinne włości by pozwolić sobie na pozbieranie myśli i wyrwanie się z ciążącej domowej atmosfery, nawet teraz przyciskała do piersi foldery i teczki z ostatnich bada, które zebrała w ostatniej chwili z biurka. Fantine karmiła się i regenerowała dzięki uwadze innych, swobodnie lawirowała w niej z odpowiednią dozą wyczucia, ale i pewności – jak i Tristan, ona też nauczyła się tej sztuki, ale przychodziło jej to oporniej, wkładała w to więcej energii, nie posiadała ich naturalności. Posiadła pewność znajomą dla Rosierów, dumę objawiająca się w postawie i kroku, pewnie uniesionym podbródku, pycha rozsierdzała się w jej sercu, objawiła też czasem w duszy, ale ojciec już za dziecka nauczył ja swojego rodzaju pokory. Podejścia do wszystkiego, każdy człowiek posiadał swoje własne brzękadło, trzeba było tylko dowiedzieć się, co nim było, zmylić wzrok, zmamić myśli i osiągnąć postawiony przed sobą cel. Szeptana dyplomacja, choć Melisande nie była tego świadoma, jej podstaw nauczono ją już za dziecka.
Wzrok padł na postać na kanapie, ale został na niej tylko na chwilę, jakby kompletnie nie zrażony, czy przejęty obecnością obcej osoby w ich domu. Pozwoliła, by to Fantine zabrała głos – zawsze pozwalała – z reguły trwając gdzieś w boku, ostrzegawczym spojrzeniem tonując jej ognisty temperament, czy słowami próbując załagodzić zbyt ostre, czy też dosadne słowa.
- Nie trzeba stwierdzać oczywistości, Fantine. – odpowiedziała siostrze w ojczystym języku. Kultura nakazywała, by nie budować barier językowych. Istniało spore prawdopodobieństwo, że ich towarzyszka nie zna francuskiego. Przebywając w grupie należało dbać, by każdy z rozmówców mógł wiedzieć o czym toczy się dyskusja. Własne przemyślenia winny padać dopiero później, gdy znajduje się na to odpowiednia chwila, gdy nie wprawia się towarzystwa do nieprzyjemnego odczucia pominięcia. – Melisande Rosier – jak już się pewnie zdążyłaś domyślić. – to moja siostra, Fantine. – powiedziała odklejając jedną z dłoni od teczek i wskazując nią, lekkim machnięciem na siostrę. – bystre, ale uprzejme spojrzenie powędrowało do egzotycznej twarzy zakotwiczając się na niej. – Ty jesteś…? – nie pytała, oczekiwała odpowiedzi. Może i nie odnajdywała się wśród zbyt dużego blasku reflektorów – czy raczej uważała go po prostu za meczący, ale potrafiła rozmawiać, wypowiadać frazy naturalnie przyjemne, wypowiadać komplementy nie w oczywistych słowach, tylko skrywać ja ze woalem z dobrze dobranych zdań. Łechtać ego rozmówcy po cichu, przekonywać go do siebie, zaskarbiać jego sympatię, oswajać swobodnie i powoli, niepostrzeżenie przeciągając na swoją stronę, tak długo, aż nie będzie jadł z jej dłoni. Każda znajomość mogła przynieść ze sobą profity, dlatego nie należało ignorować żadnego czarodzieja o zdrowym umyśle, nie splamionym plagą plugactwa i sympatyków mugolii – choć i z nimi przychodziło jej odbywać rozmowy. Kiedyś szanowany ród Greengrasów, dziś stający za tymi, przed którymi skrywamy się latami, był jednym z takich rozmówców. Tristan gotował się na samą myśl o nich, nie dziwiła mu się – ale posiadali rezerwat o który należało zadbać. Całe szczęście, że natura nie tworzyła jednostek identycznych, w jakimś dziwnym, skomplikowanym równaniu na sam koniec okazywało się, że – mimo iż każdy inny – symbiotycznie zgrywają się w życiu. Ale nie czas był teraz na rozmyślania podobnej kwestii. Skupiła uwagę na kobiecie siedzącej na jasnej kanapie, w myślach ciesząc, że pozwoliła wyciągnąć się na tą wycieczkę. Fantine… bywała porywcza i nie przebierała w słowach, choć zdania składała ładnie, prawdziwym nietaktem byłoby urażenie jednostki, której ktoś – domyślała się kto – zaproponował gościnę.
Kompletnie nieodpowiednie, całkowicie nieakceptowalne.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Deirdre z trudem rozgraniczała kolejne dni - doby zlewały się w jedno, deszczowe, długie, leniwe wakacyjne popołudnie, którego nie doświadczyła od ukończenia szkoły. Czas tracił na znaczeniu, nie musiała się nigdzie śpieszyć, nic planować, do niczego się przygotowywać, po prostu istniała, zawieszona gdzieś pomiędzy niepokojącą rzeczywistością, poprzeplataną anomaliami, a błogim snem, otulającym ją złudną aurą beztroski. Dostawała wszystko, czego pragnęła - a nawet więcej. Nikt nie zakłócał jej spokoju, biblioteczka pękała w szwach od tajemnych ksiąg, których jeszcze nie miała przyjemności przeczytać, krople bębniły w szyby, zastępowane nagłymi przebłyskami słońca, pozwalającymi jej na długie spacery brzegiem wzburzonego morza - przesiąkała solą i bryzą, przesiąkała wolnością, utkaną z siarczystego wiatru, chłodu i izolacji. Dzieliła się swoją samotnością tylko z nim; tęsknota nie psuła nastroju, szybko zamieniając się w namiętność, wcale nie dogasającą a wybuchającą jeszcze większym płomieniem, gdy widziała jego barczystą sylwetkę przekraczającą drzwi tarasu. Zawsze nadchodził od morza, od plaży, mokry od deszczu, nawiedzającego wyspę wraz z potężnymi burzami - smakował podobnie, jak ona sama; słoną słodyczą, gwałtownie uderzającą do głowy. Czekała na niego niecierpliwie, nie okazując jednak głodu, prawie zapominając o nim do momentu spotkania - Biała Willa tylko pozornie gwarantowała niewiele rozrywek, lecz Deirdre nie potrzebowała wiele, by się doskonale bawić: ułożone na stolikach księgi starczyłyby jej na całe lata lektury, a nadrabianie braków było czystą przyjemnością.
Dziś także się im oddawała, leżąc na wygodnej sofie. Nogi przewiesiła przez jej oparcie, głowę układając na poduszkach - w takiej pozycji sięganie po francuskie przysmaki, ułożone na białej pufie, było znacznie wygodniejsze, nie musiała obawiać się, że pobrudzi okruszkami słodkości pachnące kurzem woluminy. Gdyby miała na sobie nieco wystawniejszą suknię - a w żyłach błękitną krew - mogłaby wyglądać na rozleniwioną damę, przeglądającą z zapałem ostatnie wydanie Czarownicy, podczas częstowania się różowymi makaronikami. Czuła się swobodnie, czuła się dobrze - choć trochę nierzeczywiście, ponad chmurami, z których została jednak gwałtownie sprowadzona prosto na ziemię.
Słyszała kroki i trzaśnięcia drzwi, ale była przekonana, że to Prymulka, nadpobudliwie sprzątającą wszystkie kąty, jakby chciała zatrzeć ślady istnienia Deirdre w tym domu - nie miała wiele pracy, Tsagairt dalej nie posiadała tutaj praktycznie niczego, a zakupione niedawno szaty mieściły się w jednym małym kufrze na poddaszu. Dlaczego więc skrzatka wchodziła akurat tutaj? Deirdre leniwie uniosła wzrok znad książki, bez mrugnięcia wpatrując się w stojące na progu salonu kobiety.
Siostry Tristana.
Wiedziała, że mogły się tu pojawić, ostrzegał ją przed tą wizytą - ale nie sądziła, że aż tak szybko dojdzie do konfrontacji. Spotkania niewygodnego zapewne dla obydwu stron, chociaż sama Deirdre wcale nie czuła się skrępowana. Zaskoczona - odrobinę, ale i tego nie dała po sobie poznać, po prostu odkładając księgę na bok, tytułem do dołu, ostrożnie, by jej nie uszkodzić, ale też tak, by złote litery nie rzucały się w oczy. Wolała nie demoralizować młodzieży, a przynajmniej nie od pierwszego wejrzenia. Zgrabnie podsunęła się do góry, do siadu, a potem - wstała z kanapy, poprawiając poły białej, koronkowej sukni: z wzrokiem ciągle utkwionym w Melisande i Fantine.
Jedna podobna do Tristana, o podobnym kształcie oczu, błyszczących tą samą butą; podobnie unosiła brodę, ponownie zerkała spojrzeniem ostrym i bystrym; druga bardziej wycofana, lecz tak podobna do Marie, którą widziała kiedyś na zapomnianej magicznej fotografii, że prawie poczuła ten sam ból, którym dzielił się z nią przed miesiącami Rosier. Deirdre przyglądała im się uważanie, badawczo, ale nienachalnie, a na jej ustach wykwitł delikatny uśmiech. Trochę nieśmiały, trochę niepewny - dobrze udawała pewne zawstydzenie - na pewno: uprzejmy. Przez chwilę zawahała się - czy powinna powitać je po francusku, dając znać, biegle włada tym językiem, czy wykorzystać uznanie jej za dzikuskę, by później czerpać profity z ewentualnych informacji, nieprzeznaczonych do jej uszu? W normalnej sytuacji wybrałaby opcję pierwszą, ale - nie chciała pogrywać z kobietami, nie z siostrami Tristana, nie z jego rodziną, którą szanowała. Nawet jeśli będzie to szacunek nieodwzajemniony.
- Lady Melisande, lady Fantine - powitała je spokojnie, choć bez usłużnego dygnięcia. - Nie ma potrzeby przedstawiania się, tak samo jak kłopotania się niezrozumieniem - kontynuowała płynną francuszczyzną; mogły rozmawiać w języku, który wybiorą, nie było to dla niej żadnym kłopotem a chciała, by czuły się swobodnie. Na tyle, na ile mogły, natykając się na...Na kogo? Kochankę brata, rozłożoną na kanapie domu ich zmarłego niedawno ojca? Nie wiedziała, ile - jeśli cokolwiek - Tristan powiedział swoim siostrom, musiała więc wybadać grunt na podstawie reakcji kobiet. - Deirdre - przedstawiła się, bez nazwiska; i tak nic nie znaczyło. - Jestem gościem Tristana - kontynuowała spokojnie, ze stateczną pewnością, na tyle pokorną, by nie można było uznać jej słów za butę, ale na tyle zdecydowaną, by nie dała zdominować się nietypowości sytuacji. Chciała zaproponować coś do picia, zasugerować, by rozsiadły się na kanapach, ale znajdowały się w niekomfortowym konflikcie. Czy to ona była tu gościem? Czy też - one, możliwe, że zmęczone podróżą, oczekujące odpowiedniego powitania? Obserwując te sytuację z boku, Deirdre pewnie uznałaby ją za zabawną, ale będąc uwięzioną w nieoczywistych konwenansach, czuła się odrobinę nieswojo. - Cieszę się, mogąc w końcu poznać bohaterki jego opowieści - uśmiechnęła się ponownie, nieprzesadnie, łagodnie, bo choć słuchała raczej o Marie, w tych ciężkich, dusznych tygodniach, w oparach diablego ziela, w intensywności pogrzebanej rozpaczy, to i obrazki młodszych sióstr pojawiły się w tym albumie wspomnień.
Dziś także się im oddawała, leżąc na wygodnej sofie. Nogi przewiesiła przez jej oparcie, głowę układając na poduszkach - w takiej pozycji sięganie po francuskie przysmaki, ułożone na białej pufie, było znacznie wygodniejsze, nie musiała obawiać się, że pobrudzi okruszkami słodkości pachnące kurzem woluminy. Gdyby miała na sobie nieco wystawniejszą suknię - a w żyłach błękitną krew - mogłaby wyglądać na rozleniwioną damę, przeglądającą z zapałem ostatnie wydanie Czarownicy, podczas częstowania się różowymi makaronikami. Czuła się swobodnie, czuła się dobrze - choć trochę nierzeczywiście, ponad chmurami, z których została jednak gwałtownie sprowadzona prosto na ziemię.
Słyszała kroki i trzaśnięcia drzwi, ale była przekonana, że to Prymulka, nadpobudliwie sprzątającą wszystkie kąty, jakby chciała zatrzeć ślady istnienia Deirdre w tym domu - nie miała wiele pracy, Tsagairt dalej nie posiadała tutaj praktycznie niczego, a zakupione niedawno szaty mieściły się w jednym małym kufrze na poddaszu. Dlaczego więc skrzatka wchodziła akurat tutaj? Deirdre leniwie uniosła wzrok znad książki, bez mrugnięcia wpatrując się w stojące na progu salonu kobiety.
Siostry Tristana.
Wiedziała, że mogły się tu pojawić, ostrzegał ją przed tą wizytą - ale nie sądziła, że aż tak szybko dojdzie do konfrontacji. Spotkania niewygodnego zapewne dla obydwu stron, chociaż sama Deirdre wcale nie czuła się skrępowana. Zaskoczona - odrobinę, ale i tego nie dała po sobie poznać, po prostu odkładając księgę na bok, tytułem do dołu, ostrożnie, by jej nie uszkodzić, ale też tak, by złote litery nie rzucały się w oczy. Wolała nie demoralizować młodzieży, a przynajmniej nie od pierwszego wejrzenia. Zgrabnie podsunęła się do góry, do siadu, a potem - wstała z kanapy, poprawiając poły białej, koronkowej sukni: z wzrokiem ciągle utkwionym w Melisande i Fantine.
Jedna podobna do Tristana, o podobnym kształcie oczu, błyszczących tą samą butą; podobnie unosiła brodę, ponownie zerkała spojrzeniem ostrym i bystrym; druga bardziej wycofana, lecz tak podobna do Marie, którą widziała kiedyś na zapomnianej magicznej fotografii, że prawie poczuła ten sam ból, którym dzielił się z nią przed miesiącami Rosier. Deirdre przyglądała im się uważanie, badawczo, ale nienachalnie, a na jej ustach wykwitł delikatny uśmiech. Trochę nieśmiały, trochę niepewny - dobrze udawała pewne zawstydzenie - na pewno: uprzejmy. Przez chwilę zawahała się - czy powinna powitać je po francusku, dając znać, biegle włada tym językiem, czy wykorzystać uznanie jej za dzikuskę, by później czerpać profity z ewentualnych informacji, nieprzeznaczonych do jej uszu? W normalnej sytuacji wybrałaby opcję pierwszą, ale - nie chciała pogrywać z kobietami, nie z siostrami Tristana, nie z jego rodziną, którą szanowała. Nawet jeśli będzie to szacunek nieodwzajemniony.
- Lady Melisande, lady Fantine - powitała je spokojnie, choć bez usłużnego dygnięcia. - Nie ma potrzeby przedstawiania się, tak samo jak kłopotania się niezrozumieniem - kontynuowała płynną francuszczyzną; mogły rozmawiać w języku, który wybiorą, nie było to dla niej żadnym kłopotem a chciała, by czuły się swobodnie. Na tyle, na ile mogły, natykając się na...Na kogo? Kochankę brata, rozłożoną na kanapie domu ich zmarłego niedawno ojca? Nie wiedziała, ile - jeśli cokolwiek - Tristan powiedział swoim siostrom, musiała więc wybadać grunt na podstawie reakcji kobiet. - Deirdre - przedstawiła się, bez nazwiska; i tak nic nie znaczyło. - Jestem gościem Tristana - kontynuowała spokojnie, ze stateczną pewnością, na tyle pokorną, by nie można było uznać jej słów za butę, ale na tyle zdecydowaną, by nie dała zdominować się nietypowości sytuacji. Chciała zaproponować coś do picia, zasugerować, by rozsiadły się na kanapach, ale znajdowały się w niekomfortowym konflikcie. Czy to ona była tu gościem? Czy też - one, możliwe, że zmęczone podróżą, oczekujące odpowiedniego powitania? Obserwując te sytuację z boku, Deirdre pewnie uznałaby ją za zabawną, ale będąc uwięzioną w nieoczywistych konwenansach, czuła się odrobinę nieswojo. - Cieszę się, mogąc w końcu poznać bohaterki jego opowieści - uśmiechnęła się ponownie, nieprzesadnie, łagodnie, bo choć słuchała raczej o Marie, w tych ciężkich, dusznych tygodniach, w oparach diablego ziela, w intensywności pogrzebanej rozpaczy, to i obrazki młodszych sióstr pojawiły się w tym albumie wspomnień.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie jest zdziwiona; była lekko zaskoczona, owszem. Nie spodziewała się tu jej obecności. Wielu kochanek brata, lecz nie tej; Biała Willa stwarzała nader wygodne warunki do prowadzenia podwójnego życia dla mężczyzny. Tak ukształtowany był świat, że mieli podobny przywilej i nikt nie miał im tego za złe; Fantine przyjmowała to do wiadomości, pogodziła się z tym już dawno, nie była buntowniczką wobec konwenansów bywała jedynie zbyt narwana i niepokorna; lubiła myśleć, że to druga, smocza natura. Przez całe lata obserwowała z boku wiele romansów swego umiłowanego brata, o niektórych wiedziała więcej, o niektórych mniej - znała jednak finał niemal każdego z nich; ostatecznie wszystkie go nudziły i pogrążały się w odmętach niepamięci, zapomniane i odtrącone. Rosierowie mieli kochliwe serca, zwłaszcza najstarsze i najmłodsze spośród dzieci Corentina i Cedriny; na wyobrażenia Tristana jako wiernego małżonka reagowała śmiechem, świadoma, że usechłby niczym róża pozbawiona wody w prawdziwym, monogamicznym małżeństwie, dotrzymując przysiąg złożonych przed ołtarzem. Od żadnego męża w szlacheckim świecie tego wszak nie wymagano - zdrada była przywilejem mężczyzn, lecz zwłaszcza w przypadku jej brata budziło to śmiech; więc tak - wiedziała, że ma kochanki. Była świadoma jak oddziałuje na kobiety, one same pchały się w jego ramiona. Najpewniej nieco później, gdy emocje by opadły, gdy ból przy przycichł - sama jęłaby przypuszczać, że w Białej Willi może sprowadzić klejnot spośród swego haremu.
Nie spodziewała się jednak, że nastąpi tak szybko. Nie spodziewała się, że będzie to dziwka. Nie metaforyczna, nie przysłowiowa - prostytutka z burdelu, oddająca się mężczyznom za pieniądze, oddająca się każdemu, kto wystarczająco pieniędzy miał - brudna, skalana, bez honoru. To miejsce, jeden z rodowych dworów, maleńki pałacyk, gdzie letnie miesiące spędzały także maleńkie różyczki, kalane było obecnością prostytutki. Wiedziała czym jest Wenus, choć nie powinna; młodej damie nie wypadało wiedzieć, lecz akurat Fantine wiele rzeczy uchodziło na sucho - wystarczyło, by uśmiechnęła się promiennie.
Nigdy przedtem stojącej przedeń Azjatki na oczy nie widziała, lecz była bystra - potrafiła łączyć fakty. Ileż orientalnych kwiatów mogło uwieść Tristana, ileż z nich zaprosiłby tutaj? Odpowiedź brzmi: jedna - była więc pewna, że to właśnie ona. Nie przypuszczała, że kiedykolwiek ją pozna. Miała wręcz mieszane uczucia: była zaintrygowana kobietą, która wzbudziła w jej bracie tak silne zainteresowanie, a jednako zdegustowana - miejsce prostytutki było w domu publicznym, nie dworze rodu Rosier. Po bladej twarzy Fantine nie przemknął jednak cień prawdziwych emocji, wszystkie je starannie skrywała pod fasadą uśmiechu.
Kącik ust Fanny drgnął; doskonale wiedziała czyim jest gościem.
-Lorda Tristana - poprawiła ją z niezmiennym, nieprzewrotnym uśmiechem, jasno wytyczając granicę i przypominając, że nie nie jest kimś, kto mógłby stanąć z nimi na równi -Deirdre - powtórzyła Fantine, powoli, przeciągając samogłoski -Droga sercu naszego brata przyjaciółka - wyrzekła, lekko obracając głowę w stronę Melisande, lecz prędko spojrzeniem wróciła do oczu gościa. Badała spojrzeniem jej twarz, piękną i egzotyczną; miała noc we włosach i ciemność w oczach, była intrygująca i przypominała Fantine egzotyczny kwiat, słodki i gorzki zarazem. Piękno rodzimych kwiatów przemawiało jednak doń o stokroć bardziej, a wrodzone uprzedzenia natychmiast przypomniały jej o tym, czego Tristan najpewniej nie dostrzegał - płaskiej, okrągłej twarzy, maleńkich, skośnych oczkach, dziwacznych policzkach -Słyszałam o Tobie Deirdre - powiedziała cicho, zbliżając się o dwa kroki, tak że stała już niebezpiecznie blisko -Szczerze przyznam, że jestem bardzo ciekawa - spojrzenie panny Rosier spoczęło na pełnych ustach egzotycznej piękności, wykrojonych jakby przez znamienitego rzeźbiarza, gdy nieśpiesznie zbliżyła swą twarz do twarzy Deirdre -Pozwolę sobie więc.. - usta Fantine niespodziewanie obdarzyły usta Deirdre przelotnym, subtelnym pocałunkiem; zaraz po tym młódka cofnęła się, muskając wargi opuszkiem palca -Gorzka słodycz - zawyrokowała, unosząc jednako dłoń, broniąc się tym samym przed reprymendą siostry.
-Wypijesz z nami herbatę, Deirdre? - pozorne pytanie wcale nie brzmiało jak pytanie. W głosie Fantine zabrzmiała nuta władczości, uniosła wyżej brodę, a wyniosłe spojrzenie niebieskich oczu ostrzegało przed odmową. Klasnęła cicho w dłonie, a ciszę rozerwał trzask; w komnacie zmaterializowała się także skrzatka, posłusznie pochylona w ukłonie -Prymulko, mamy ochotę na podwieczorek.
Odwróciła się, przerzucając jednako kaskadę ciemnobrązowych fal na plecy, kierując się do stołu, by usiąść na jednym z rzeźbionych krzeseł.
-Mam nadzieję, że słyszałaś o nas wyłącznie dobre rzeczy - uśmiechnęła się promiennie, gestem zapraszając Deirdre i siostrę do stołu, tak jakby to ona była tu gospodynią. Wsunęła kosmyk włosów za ucho, promyk słońca zagrał blaskiem na drogocennym rubinie.
Nie spodziewała się jednak, że nastąpi tak szybko. Nie spodziewała się, że będzie to dziwka. Nie metaforyczna, nie przysłowiowa - prostytutka z burdelu, oddająca się mężczyznom za pieniądze, oddająca się każdemu, kto wystarczająco pieniędzy miał - brudna, skalana, bez honoru. To miejsce, jeden z rodowych dworów, maleńki pałacyk, gdzie letnie miesiące spędzały także maleńkie różyczki, kalane było obecnością prostytutki. Wiedziała czym jest Wenus, choć nie powinna; młodej damie nie wypadało wiedzieć, lecz akurat Fantine wiele rzeczy uchodziło na sucho - wystarczyło, by uśmiechnęła się promiennie.
Nigdy przedtem stojącej przedeń Azjatki na oczy nie widziała, lecz była bystra - potrafiła łączyć fakty. Ileż orientalnych kwiatów mogło uwieść Tristana, ileż z nich zaprosiłby tutaj? Odpowiedź brzmi: jedna - była więc pewna, że to właśnie ona. Nie przypuszczała, że kiedykolwiek ją pozna. Miała wręcz mieszane uczucia: była zaintrygowana kobietą, która wzbudziła w jej bracie tak silne zainteresowanie, a jednako zdegustowana - miejsce prostytutki było w domu publicznym, nie dworze rodu Rosier. Po bladej twarzy Fantine nie przemknął jednak cień prawdziwych emocji, wszystkie je starannie skrywała pod fasadą uśmiechu.
Kącik ust Fanny drgnął; doskonale wiedziała czyim jest gościem.
-Lorda Tristana - poprawiła ją z niezmiennym, nieprzewrotnym uśmiechem, jasno wytyczając granicę i przypominając, że nie nie jest kimś, kto mógłby stanąć z nimi na równi -Deirdre - powtórzyła Fantine, powoli, przeciągając samogłoski -Droga sercu naszego brata przyjaciółka - wyrzekła, lekko obracając głowę w stronę Melisande, lecz prędko spojrzeniem wróciła do oczu gościa. Badała spojrzeniem jej twarz, piękną i egzotyczną; miała noc we włosach i ciemność w oczach, była intrygująca i przypominała Fantine egzotyczny kwiat, słodki i gorzki zarazem. Piękno rodzimych kwiatów przemawiało jednak doń o stokroć bardziej, a wrodzone uprzedzenia natychmiast przypomniały jej o tym, czego Tristan najpewniej nie dostrzegał - płaskiej, okrągłej twarzy, maleńkich, skośnych oczkach, dziwacznych policzkach -Słyszałam o Tobie Deirdre - powiedziała cicho, zbliżając się o dwa kroki, tak że stała już niebezpiecznie blisko -Szczerze przyznam, że jestem bardzo ciekawa - spojrzenie panny Rosier spoczęło na pełnych ustach egzotycznej piękności, wykrojonych jakby przez znamienitego rzeźbiarza, gdy nieśpiesznie zbliżyła swą twarz do twarzy Deirdre -Pozwolę sobie więc.. - usta Fantine niespodziewanie obdarzyły usta Deirdre przelotnym, subtelnym pocałunkiem; zaraz po tym młódka cofnęła się, muskając wargi opuszkiem palca -Gorzka słodycz - zawyrokowała, unosząc jednako dłoń, broniąc się tym samym przed reprymendą siostry.
-Wypijesz z nami herbatę, Deirdre? - pozorne pytanie wcale nie brzmiało jak pytanie. W głosie Fantine zabrzmiała nuta władczości, uniosła wyżej brodę, a wyniosłe spojrzenie niebieskich oczu ostrzegało przed odmową. Klasnęła cicho w dłonie, a ciszę rozerwał trzask; w komnacie zmaterializowała się także skrzatka, posłusznie pochylona w ukłonie -Prymulko, mamy ochotę na podwieczorek.
Odwróciła się, przerzucając jednako kaskadę ciemnobrązowych fal na plecy, kierując się do stołu, by usiąść na jednym z rzeźbionych krzeseł.
-Mam nadzieję, że słyszałaś o nas wyłącznie dobre rzeczy - uśmiechnęła się promiennie, gestem zapraszając Deirdre i siostrę do stołu, tak jakby to ona była tu gospodynią. Wsunęła kosmyk włosów za ucho, promyk słońca zagrał blaskiem na drogocennym rubinie.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Spod lekko przymrużonych powiek obserwowała zachowanie własnej siostry podskórnie czując, że ta jedynie się rozkręca, a każde jej słowo i gest jest czystą realizacją planu, który powzięła w swojej głowie. Nie odezwała się, gdy Fantine poprawiła kobietę. Nie zmieniła wyrazu twarzy, gdy ta zwróciła swoje spojrzenie w jej stronę, jakby chcąc coś zaznaczyć. Doskonale zdawała sobie sprawę z istnienia kogoś jeszcze, ale nie przeszkadzało jej to tak długo, jak Tristan nie narażał wizerunku ich rodziny – a wiedziała, że nigdy do tego nie dopuści i tak długo jak długo zajmował się należycie żoną, tak długo nie jej interesem było to, jak spędzał swój czas poza rodzinnymi włościami. Ufała mu w każdej decyzji i wiedziała, że nie jest w stanie podjąć żadnej złej. Stojąca tu kobieta zaś musiała być więcej niźli przygodną zabawką – Tristan nie dopuściłby do siebie, do nich, nikogo, kto nie byłby godzien tego zaszczytu. I sama świadomość tego starczała, by nie traktować kobiety jak intruza, a wręcz przeciwnie jak kogoś w kim można odnaleźć sojusznika.
Dłoń Melisande zacisnęła się mocniej na różdżce, którą nadal miała w dłoni, choć wiedziała, że z naręczem dokumentów ciężko będzie jej poprawnie czarować – poza tym, przynajmniej na razie nie miała ku temu większych powodów. Kolejne słowa, jak i kroki Fantine wprawiały w drżenie powietrze, nieświadomie podpowiadając Mel, ze nie zmierza to ku niczemu dobremu. Obserwowała jak siostra porusza się kocim chodem, by znaleźć się przed ciemnowłosą kobietą. Obserwowała jak zbliża swoje wargi do jej w duchu przeklinając siebie, że nie zareagowała wcześniej. Westchnęła cicho, widząc uniesioną dłoń Fantine – tym razem nie była w stanie tym jej zatrzymać. Ruszyła do komody, na której zostawiła dokumenty i odwróciła się w momencie, gdy Fantine zmierzała w stronę jednego z krzeseł i zasiadała na nim. Sama postąpiła kilka kroków do przodu gdy Fantine zapraszała je do stołu niczym pani tych włości.
- Balneo. – wypowiedziałam kierując koniec różdżki w stronę siostry. Spodziewałam się, że nie przyjmie tego dobrze, ale nie powinna tak się zachowywać.
- Ochłoń, Fantine. – powiedziała cicho, spokojnym głosem, który przeciął ciszę. – I zachowuj się, jak na lady przystało, skoro wymagasz, by ktokolwiek tak cię tytułował. – głos zabarwił się stalową nutą, podobną do tej którą czasem słyszała w głosie Tristana. Musiała zapanować nad tą sytuacją, wiedziała, że tak. Jeśli jej brat sprowadził tutaj kobietę musiała ona czymś go sobie zjednać, urodą to pewne, ale i inteligencją – wątpiła, by głupia dziewucha z wątpliwym rodowodem mogła zainteresować go na więcej niż jedną noc. To zaś prowadziło ją do jasnego wniosku – była ważna dla niego. A skoro tak było, należał się jej szacunek taki sam, jakim dążył ją jej brat, lord Rosier, głowa rodu. Fantine miała wszystko na skinienie palcem, a to dało jej też mylne wrażenie, że może i wszystko. W większości czasu było to prawdą – każda inna osoba potraktowana w ten sposób nawet by jej nie obeszła, ale jej siostra znów postanowiła igrać z ogniem, ogniem który mógł je potem sparzyć. Tristan miał dostatecznie dużo problemów na głowie, by musieć jeszcze kłopotać się niesfornymi siostrami.
Zmrużone spojrzenie ustąpiło łagodności, gdy odwróciła wzrok od siostry kierując go na ciemnowłosą kobietę z ciekawością. Poddała ją uważnej lustracji której nie ukrywała. Od góry, do dołu i ponownie ku stopom.
- Wybacz mojej siostrze. – powiedziała z tym samym spokojem, jednak po stalowej nucie nie pozostał nawet ślad. – Ma dobre maniery, zazwyczaj. – kontynuowałam dalej nie spoglądając w jej stronę. – Znajomą dla nas pewność o wyższości nad innymi – za co nie wolno jej winić. Wszak i to było prawdą. Lekki uśmiech zatańczył na wargach starszej z sióstr. – Jednak ty nie jesteś zwykłym innym. Czyż nie, Deirdre? – zapytała retorycznie, nie potrzebowałam odpowiedzi, wnioski już dawno uformowały się w mojej głowie. Wiedziała, że są trafne, intuicja i logika rzadko kiedy ją zawodziły – ufała im, a one odpłacały się dobrym przesiewem wniosków błędnych pozostawiając tylko te właściwie. Ruszyła w kierunku jednego z krzeseł. – Tytulatura jest zbędna wśród przyjaciół. Jeśli nasz brat tego nie wymaga od ciebie, my też nie będziemy. Przynajmniej w tak kameralnym gronie.– kontynuowała spoglądając ostrzegawczo na siostrę chcąc zablokować spojrzeniem jakikolwiek sprzeciw. Melisande uznawała ten incydent za miniony i nie zamierzała do niego wracać. – Usiądź, Deirdre. – poprosiła spoglądając ponownie na kobietę. – Skoro udało nam się spotkać, spróbujmy poznać się jak najlepiej. – zaproponowała z łagodnością i spokojem, w ciszy oczekując na odpowiedź kobiety. Ułożyła dłonie na kolanach, poprawiając fałdę czarnej sukni, lewą dłonią – w prawej nadal trzymała różdżkę.
Dłoń Melisande zacisnęła się mocniej na różdżce, którą nadal miała w dłoni, choć wiedziała, że z naręczem dokumentów ciężko będzie jej poprawnie czarować – poza tym, przynajmniej na razie nie miała ku temu większych powodów. Kolejne słowa, jak i kroki Fantine wprawiały w drżenie powietrze, nieświadomie podpowiadając Mel, ze nie zmierza to ku niczemu dobremu. Obserwowała jak siostra porusza się kocim chodem, by znaleźć się przed ciemnowłosą kobietą. Obserwowała jak zbliża swoje wargi do jej w duchu przeklinając siebie, że nie zareagowała wcześniej. Westchnęła cicho, widząc uniesioną dłoń Fantine – tym razem nie była w stanie tym jej zatrzymać. Ruszyła do komody, na której zostawiła dokumenty i odwróciła się w momencie, gdy Fantine zmierzała w stronę jednego z krzeseł i zasiadała na nim. Sama postąpiła kilka kroków do przodu gdy Fantine zapraszała je do stołu niczym pani tych włości.
- Balneo. – wypowiedziałam kierując koniec różdżki w stronę siostry. Spodziewałam się, że nie przyjmie tego dobrze, ale nie powinna tak się zachowywać.
- Ochłoń, Fantine. – powiedziała cicho, spokojnym głosem, który przeciął ciszę. – I zachowuj się, jak na lady przystało, skoro wymagasz, by ktokolwiek tak cię tytułował. – głos zabarwił się stalową nutą, podobną do tej którą czasem słyszała w głosie Tristana. Musiała zapanować nad tą sytuacją, wiedziała, że tak. Jeśli jej brat sprowadził tutaj kobietę musiała ona czymś go sobie zjednać, urodą to pewne, ale i inteligencją – wątpiła, by głupia dziewucha z wątpliwym rodowodem mogła zainteresować go na więcej niż jedną noc. To zaś prowadziło ją do jasnego wniosku – była ważna dla niego. A skoro tak było, należał się jej szacunek taki sam, jakim dążył ją jej brat, lord Rosier, głowa rodu. Fantine miała wszystko na skinienie palcem, a to dało jej też mylne wrażenie, że może i wszystko. W większości czasu było to prawdą – każda inna osoba potraktowana w ten sposób nawet by jej nie obeszła, ale jej siostra znów postanowiła igrać z ogniem, ogniem który mógł je potem sparzyć. Tristan miał dostatecznie dużo problemów na głowie, by musieć jeszcze kłopotać się niesfornymi siostrami.
Zmrużone spojrzenie ustąpiło łagodności, gdy odwróciła wzrok od siostry kierując go na ciemnowłosą kobietę z ciekawością. Poddała ją uważnej lustracji której nie ukrywała. Od góry, do dołu i ponownie ku stopom.
- Wybacz mojej siostrze. – powiedziała z tym samym spokojem, jednak po stalowej nucie nie pozostał nawet ślad. – Ma dobre maniery, zazwyczaj. – kontynuowałam dalej nie spoglądając w jej stronę. – Znajomą dla nas pewność o wyższości nad innymi – za co nie wolno jej winić. Wszak i to było prawdą. Lekki uśmiech zatańczył na wargach starszej z sióstr. – Jednak ty nie jesteś zwykłym innym. Czyż nie, Deirdre? – zapytała retorycznie, nie potrzebowałam odpowiedzi, wnioski już dawno uformowały się w mojej głowie. Wiedziała, że są trafne, intuicja i logika rzadko kiedy ją zawodziły – ufała im, a one odpłacały się dobrym przesiewem wniosków błędnych pozostawiając tylko te właściwie. Ruszyła w kierunku jednego z krzeseł. – Tytulatura jest zbędna wśród przyjaciół. Jeśli nasz brat tego nie wymaga od ciebie, my też nie będziemy. Przynajmniej w tak kameralnym gronie.– kontynuowała spoglądając ostrzegawczo na siostrę chcąc zablokować spojrzeniem jakikolwiek sprzeciw. Melisande uznawała ten incydent za miniony i nie zamierzała do niego wracać. – Usiądź, Deirdre. – poprosiła spoglądając ponownie na kobietę. – Skoro udało nam się spotkać, spróbujmy poznać się jak najlepiej. – zaproponowała z łagodnością i spokojem, w ciszy oczekując na odpowiedź kobiety. Ułożyła dłonie na kolanach, poprawiając fałdę czarnej sukni, lewą dłonią – w prawej nadal trzymała różdżkę.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Ostatnio zmieniony przez Melisande Rosier dnia 02.09.17 16:54, w całości zmieniany 1 raz
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Melisande Rosier' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 19
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 19
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Przeszywające spojrzenie niepokojąco uśmiechniętej Fantine nie wywołało w Deirdre chęci odwrócenia wzroku - albo i całej siebie, znikającej tchórzliwie za drzwiami prowadzącymi na taras. Ciągle spoglądała na niższą z brunetek, obdarzając je lekkim uśmiechem, nieprzesadnym, wyważonym, nieco wyższym od uprzejmości, ale zdecydowanie nie radosnym. Żadna z nich nie miała powodów do emanowania szczęściem, Rosierówny dotknęła potworna tragedia, przed którą zapewne umknęły w znane im, spokojne miejsce. Kondolencje, natrętne ciotki, nadopiekuńczy wujowie, ciągłe ścieranie się z dalszą i bliższą rodziną, spełniającą swoje szlacheckie obowiązki - Tsagairt wiedziała, jak działa szlachecki świat i poniekąd współczuła stojącym przed nią dziewczętom przykrego losu. Ona także wolałaby cierpieć w samotności, pogodzić się ze stratą, zaleczyć rany bez wywlekania ich na pokaz - i bez nieprzyjemnych niespodzianek. Ich zdziwienie wywoływało jednak podskórne, łaskoczące poczucie satysfakcji: wydawały się odrobinę zdezorientowane, ale widocznie w pewien sposób ją kojarzyły, a początkowy szok mógł implikować, że jest pierwszą kobietą, którą sprowadził w te progi. Nie dała się jednak porwać irracjonalnym, upokarzającym rozmyślaniom, musiała pozostać czujna, wiedząc, że ma do czynienia z krwią z krwi Rosiera. Wzbogaconą o pierwiastek kobiecy, bardziej przebiegły i zagrażający, pomimo wymiany słodkich uśmiechów. I subtelnych ciosów.
Kąciki warg Deirdre zadrżały po kolejnych słowach Fantine o lordzie Tristanie. Z każdym kolejnym zdaniem upewniała się w przekonaniu, że młodsza latorośl traktuje ją jako zagrożenie i niechcianą plamę na wystawnej sukni - plamę, którą należało usunąć, niezależnie od środków. Tsagairt obserwowała zbliżającą się brunetkę, zmieniając spojrzenie z miłego, na pytające. Zazwyczaj potrafiła przewidzieć zachowania osób wokół siebie i odpowiednio szybko zareagować, ale to, co zrobiła po chwili Rosierówna, wymykało się nawet najśmielszym wyobrażeniom. Bardziej spodziewałaby się drobnego nożyka wepchniętego pomiędzy żebra niż...pocałunku. Fanny wspięła się na palce i po sekundzie poczuła na ustach jej miękkie, wilgotne wargi, gorący oddech, delikatną woń drogich perfum. Nie odsunęła się, ale też nie odwzajemniła pieszczoty, zastygła w tej samej pozycji, wpatrzona w śliczną twarz Fantine. Z tej odległości widziała gęste rzęsy, nieskazitelną cerę, drobne zmarszczki w kącikach dużych oczu - oczu fałszywie zadowolonych, lecz podbarwionych trucizną, jaką potrafiła doskonale rozpoznać.
Gorzka słodycz. Uśmiech nie zniknął z twarzy Deirdre, ale jej spojrzenie przybrało na ostrości. Młodszej Rosierównie udało się ją zaskoczyć; ciągle czuła na ustach słodycz warg młodej kobiety, gorzką słodycz, przypominającą jej, że ciągle pozostaje przedmiotem, rozrywką, interesującą igraszką, jaką można zabawić się w dowolny sposób. Nie okazała jednak w żaden sposób niezadowolenia, ciągle stojąc przed kanapą z dłońmi grzecznie splecionymi na podołku białej sukni, jakby przed chwilą wcale nie otrzymała czułego pocałunku od młodej lady. Powinna spytać, co też Fantine o niej słyszała, ale podjęcie w tym momencie dalszej konwersacji wydawało się jej przesadą. Jedynie spoważniała, wpatrzona przed siebie, w Melisande, która zdawała się równie zdziwiona zachowaniem siostry.
- Nie, dziękuję, nie chcę przeszkadzać wam w odpoczynku, więc... - odpowiedziała powoli na propozycję herbaty, na sekundę spuszczając z oka starszą z sióstr. Perspektywa zostania tutaj z nimi na niezobowiązującej pogawędce przy popołudniowym napoju wydawała się jej potwornie niewygodna dla obydwu stron, nie sądziła, by mogło spotkać ich coś mniej komfortowego - a jednak, los ponownie postanowił wyprowadzić ją z błędu. Błękitny promień zaklęcia pomknął w stronę zmierzającej w stronę kanapy Fantine, zalewając ją wodą. Duże krople skapywały z pięknej sukni, oblepiającej smukłe ciało, zlepiały gęste włosy, skapywały na ziemię - czas zdawał się zwalniać a atmosfera gęstnieć z każdym słowem, wypowiedzianym przez Melisande. Spokojną, zdecydowaną, surową, jasno ustalającą granicę - Deirdre zrozumiała, że zbyt pochopnie uznała Fanny za tą bardziej podobną do Tristana; starsza sióstr także miała w sobie wiele jego cech. Czyniących początkową, pełną dyskomfortu sytuację jeszcze gorszą. Tsagairt ciągle nie ruszyła się nawet o krok, szybkim, kontrolnym spojrzeniem omiatając Fantine, by powrócić wzrokiem do statecznej Melisy. - Och, nie mam czego wybaczać, doszło jedynie do drobnego nieporozumienia - nie jestem przedmiotem, ciałem, które można traktować jako swoją własność, już nie; nie dopowiedziała tego jednak, uprzejma i spokojna tak samo jak Melisande, z którą poczuła nić porozumienia, pomimo wewnętrznego przekonania o zbyt gwałtownej reakcji, mogącej przynieść więcej złego niż dobrego. Brnęła jednak dalej w tę grę o nieustalonych zasadach, zerkając w kierunku skrzatki, która nagle pojawiła się przy stoliczku z wielką tacą, zastawiając blat przysmakami. - Prymulko, przynieś ręczniki - poleciła spokojnie, pewna, że posłuch u skrzatki spotka się z kolejną porcją gniewnego niedowierzania Fantine. Trudno, wolała, by uznała to za wyraz siostrzanej troski, ale nie miała wpływu na buntownicze myśli młodszej brunetki, którą chciała po prostu doprowadzić do stanu względnego komfortu. Puchate ręczniki, leżące w łaźni, powinny szybko pomóc pozbyć się jej nadmiaru wody, chociaż wątpiła, by to nagłe ochłodzenie faktycznie wpłynęło uzdrawiająco na wojowniczy nastrój Rosierówny. Mogłaby szybko osuszyć ją zaklęciem, ale przy obecnym szczęściu kapryśna różdżka zamieniłaby Fanny w wyjątkowo urodziwą żabę - a takie coś musiało skończyć się wojną, której nie chciała wszczynać. Machnęła ponaglająco dłonią w kierunku przejętej skrzatki, posyłając jednocześnie Melisande ten sam, spokojny uśmiech. Na razie omijała wzrokiem przemoczoną kobietę, nie chcąc wprowadzać ją w większy dyskomfort. - To bardzo miłe z twojej strony, Melisande, także sądzę, że wśród bliskich sobie osób można rozmawiać swobodnie - odparła uprzejmie, postanawiając subtelnie ominąć temat swej inności ani, tym bardziej, niezwykłości. Pewne szczegóły nie powinny trafiać do młodych panien. - Wolałabym nie kłopotać was moim towarzystwem, zapewne szukacie tutaj spokoju i samotności - kontynuowała delikatnie, nie zajmując miejsca przy zastawionym słodkościami i parującymi filiżankami z herbatą stoliku, ale także nie robiąc kroku w stronę prowadzących na piętro schodów: kilka chwil temu, zapewne ulotniłaby się od razu, ale w tym momencie pozostawianie sióstr samym sobie wydało się jej skrajnie niebezpieczne. Czyżby już zaczynała czuć się za nie w pewien sposób odpowiedzialna? - I owszem, słyszałam o was same dobre rzeczy. Wiem, że interesujesz się smokami, cóż za odważna, wymagająca pasja - skinęła lekko głową siedzącej już Melisande - a Fantine doskonale zna się na trudnej sztuce eliksirów oraz potrafi otworzyć serce na piękno sztuki- kontynuowała lekko, jakby wcale nie znajdowała się pomiędzy rozzłoszczoną, przemoczoną kobietą a jej siostrą. Nie umknął jej fakt, że Melisande ciągle ściskała w dłoni różdżkę - zrobiła kilka kroków w kierunku stołu, dopiero teraz spoglądając na Fantine. - Potrzebujesz chwili, moja droga? - spytała niemalże troskliwie, zerkając na podchodzącą do brunetki skrzatkę, niemalże niewidoczną zza zwoju puchatego, miękkiego ręcznika. Nie wiedziała, czy Fanny postanowi doprowadzić się do porządku na osobności czy też od razu wystawi kolce - była gotowa na obydwie możliwości, które i tak kwitowała delikatnym uśmiechem. Cierpliwość była cnotą; znosiła już potwornych mężczyzn, konfrontacja z kapryśną damą nie powinna być dużo trudniejsza - a przynajmniej tak naiwnie sądziła.
Kąciki warg Deirdre zadrżały po kolejnych słowach Fantine o lordzie Tristanie. Z każdym kolejnym zdaniem upewniała się w przekonaniu, że młodsza latorośl traktuje ją jako zagrożenie i niechcianą plamę na wystawnej sukni - plamę, którą należało usunąć, niezależnie od środków. Tsagairt obserwowała zbliżającą się brunetkę, zmieniając spojrzenie z miłego, na pytające. Zazwyczaj potrafiła przewidzieć zachowania osób wokół siebie i odpowiednio szybko zareagować, ale to, co zrobiła po chwili Rosierówna, wymykało się nawet najśmielszym wyobrażeniom. Bardziej spodziewałaby się drobnego nożyka wepchniętego pomiędzy żebra niż...pocałunku. Fanny wspięła się na palce i po sekundzie poczuła na ustach jej miękkie, wilgotne wargi, gorący oddech, delikatną woń drogich perfum. Nie odsunęła się, ale też nie odwzajemniła pieszczoty, zastygła w tej samej pozycji, wpatrzona w śliczną twarz Fantine. Z tej odległości widziała gęste rzęsy, nieskazitelną cerę, drobne zmarszczki w kącikach dużych oczu - oczu fałszywie zadowolonych, lecz podbarwionych trucizną, jaką potrafiła doskonale rozpoznać.
Gorzka słodycz. Uśmiech nie zniknął z twarzy Deirdre, ale jej spojrzenie przybrało na ostrości. Młodszej Rosierównie udało się ją zaskoczyć; ciągle czuła na ustach słodycz warg młodej kobiety, gorzką słodycz, przypominającą jej, że ciągle pozostaje przedmiotem, rozrywką, interesującą igraszką, jaką można zabawić się w dowolny sposób. Nie okazała jednak w żaden sposób niezadowolenia, ciągle stojąc przed kanapą z dłońmi grzecznie splecionymi na podołku białej sukni, jakby przed chwilą wcale nie otrzymała czułego pocałunku od młodej lady. Powinna spytać, co też Fantine o niej słyszała, ale podjęcie w tym momencie dalszej konwersacji wydawało się jej przesadą. Jedynie spoważniała, wpatrzona przed siebie, w Melisande, która zdawała się równie zdziwiona zachowaniem siostry.
- Nie, dziękuję, nie chcę przeszkadzać wam w odpoczynku, więc... - odpowiedziała powoli na propozycję herbaty, na sekundę spuszczając z oka starszą z sióstr. Perspektywa zostania tutaj z nimi na niezobowiązującej pogawędce przy popołudniowym napoju wydawała się jej potwornie niewygodna dla obydwu stron, nie sądziła, by mogło spotkać ich coś mniej komfortowego - a jednak, los ponownie postanowił wyprowadzić ją z błędu. Błękitny promień zaklęcia pomknął w stronę zmierzającej w stronę kanapy Fantine, zalewając ją wodą. Duże krople skapywały z pięknej sukni, oblepiającej smukłe ciało, zlepiały gęste włosy, skapywały na ziemię - czas zdawał się zwalniać a atmosfera gęstnieć z każdym słowem, wypowiedzianym przez Melisande. Spokojną, zdecydowaną, surową, jasno ustalającą granicę - Deirdre zrozumiała, że zbyt pochopnie uznała Fanny za tą bardziej podobną do Tristana; starsza sióstr także miała w sobie wiele jego cech. Czyniących początkową, pełną dyskomfortu sytuację jeszcze gorszą. Tsagairt ciągle nie ruszyła się nawet o krok, szybkim, kontrolnym spojrzeniem omiatając Fantine, by powrócić wzrokiem do statecznej Melisy. - Och, nie mam czego wybaczać, doszło jedynie do drobnego nieporozumienia - nie jestem przedmiotem, ciałem, które można traktować jako swoją własność, już nie; nie dopowiedziała tego jednak, uprzejma i spokojna tak samo jak Melisande, z którą poczuła nić porozumienia, pomimo wewnętrznego przekonania o zbyt gwałtownej reakcji, mogącej przynieść więcej złego niż dobrego. Brnęła jednak dalej w tę grę o nieustalonych zasadach, zerkając w kierunku skrzatki, która nagle pojawiła się przy stoliczku z wielką tacą, zastawiając blat przysmakami. - Prymulko, przynieś ręczniki - poleciła spokojnie, pewna, że posłuch u skrzatki spotka się z kolejną porcją gniewnego niedowierzania Fantine. Trudno, wolała, by uznała to za wyraz siostrzanej troski, ale nie miała wpływu na buntownicze myśli młodszej brunetki, którą chciała po prostu doprowadzić do stanu względnego komfortu. Puchate ręczniki, leżące w łaźni, powinny szybko pomóc pozbyć się jej nadmiaru wody, chociaż wątpiła, by to nagłe ochłodzenie faktycznie wpłynęło uzdrawiająco na wojowniczy nastrój Rosierówny. Mogłaby szybko osuszyć ją zaklęciem, ale przy obecnym szczęściu kapryśna różdżka zamieniłaby Fanny w wyjątkowo urodziwą żabę - a takie coś musiało skończyć się wojną, której nie chciała wszczynać. Machnęła ponaglająco dłonią w kierunku przejętej skrzatki, posyłając jednocześnie Melisande ten sam, spokojny uśmiech. Na razie omijała wzrokiem przemoczoną kobietę, nie chcąc wprowadzać ją w większy dyskomfort. - To bardzo miłe z twojej strony, Melisande, także sądzę, że wśród bliskich sobie osób można rozmawiać swobodnie - odparła uprzejmie, postanawiając subtelnie ominąć temat swej inności ani, tym bardziej, niezwykłości. Pewne szczegóły nie powinny trafiać do młodych panien. - Wolałabym nie kłopotać was moim towarzystwem, zapewne szukacie tutaj spokoju i samotności - kontynuowała delikatnie, nie zajmując miejsca przy zastawionym słodkościami i parującymi filiżankami z herbatą stoliku, ale także nie robiąc kroku w stronę prowadzących na piętro schodów: kilka chwil temu, zapewne ulotniłaby się od razu, ale w tym momencie pozostawianie sióstr samym sobie wydało się jej skrajnie niebezpieczne. Czyżby już zaczynała czuć się za nie w pewien sposób odpowiedzialna? - I owszem, słyszałam o was same dobre rzeczy. Wiem, że interesujesz się smokami, cóż za odważna, wymagająca pasja - skinęła lekko głową siedzącej już Melisande - a Fantine doskonale zna się na trudnej sztuce eliksirów oraz potrafi otworzyć serce na piękno sztuki- kontynuowała lekko, jakby wcale nie znajdowała się pomiędzy rozzłoszczoną, przemoczoną kobietą a jej siostrą. Nie umknął jej fakt, że Melisande ciągle ściskała w dłoni różdżkę - zrobiła kilka kroków w kierunku stołu, dopiero teraz spoglądając na Fantine. - Potrzebujesz chwili, moja droga? - spytała niemalże troskliwie, zerkając na podchodzącą do brunetki skrzatkę, niemalże niewidoczną zza zwoju puchatego, miękkiego ręcznika. Nie wiedziała, czy Fanny postanowi doprowadzić się do porządku na osobności czy też od razu wystawi kolce - była gotowa na obydwie możliwości, które i tak kwitowała delikatnym uśmiechem. Cierpliwość była cnotą; znosiła już potwornych mężczyzn, konfrontacja z kapryśną damą nie powinna być dużo trudniejsza - a przynajmniej tak naiwnie sądziła.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
O zazdrości można snuć długie i niezwykle mądre wywody, można uznać ją także za oznakę słabości, lecz w istocie nikt nigdy nie zdołał zazdrości poskromić w pełni. Pozornie uczucie dla Fantine Rosier mogło być obce; czegóż mogłaby komu zazdrościć? Urodziła się jako lady, Rosier szlachetnej i nieskazitelnej krwi, oczko w głowie rodziców i swego rodzeństwa; miała więc wszystko, czego zapragnęła, począwszy od rzeczy materialnych, po szczerą miłość rodziny i ciepło domowego ogniska. Wszystko to jednak zdołało ją zepsuć. Potrafiła dzięki rodzinie doceniać piękno i szczerze kochać, lecz jednocześnie potrafiła ogniście nienawidzić, stała się zepsuta, zawistna i jadowita, niczym trujący bluszcz. Zdawała się być piękną różą, lecz pod alabastrową skórą miała żmiję; również gada jak smoki, nie tak potężnego, bo była zaledwie młodą dziewczyną, lecz wciąż jadowitego i potrafiącego ugryźć. Fantine Rosier nosiła więc w sobie wiele grzechów; dużo pychy, gniewu i chciwości, lecz także wiele zazdrości. Przed laty, kiedy Tristan spotkał na swej drodze Evandrę, pokochał ją szczerym uczuciem, tak być musiało, widziała to wyraźnie; cieszyła się uczuciem brata i na równi z nim cierpiała, gdy lady Lestrange go odrzucała, lecz jednocześnie nie potrafiła okiełznać niewygodnego uczucia w piersi - zazdrości o jego uwagę i czas. Jako dziecko przywykła, iż Tristan jest jej rycerzem, obrońcą i opiekunem, niczym ojciec, lecz wciąż był bratem - rozumiał Fantine doskonale, nie potrzebowali nawet słów. Przywykła do tego, że dostawała wszystko i miała wiele, ciężko więc było jej przełknąć to, że musi się z kimś dzielić. Czuła to samo, gdy ogłoszono zaręczyny Marianne i kiedy Melisande pragnięto swatać z sir Anthonym. Pewna cząstka jej duszy chciała ich tylko dla siebie. Dorosła i potrafiła trzymać owe niewygodne uczucia na wodzy, lady Evandrę obdarzyła szacunkiem i sympatią, lecz teraz...
Poczuła jego ukłucie w sercu.
Niewątpliwie musiał jej ufać, niewątpliwie była dla niego ważna - w innym wypadku nie pozwoliłby Deirdre tu zostać. Nigdy wcześniej nie potraktował tak kochanki, a przynajmniej tak się jej zdawało, choć miała wiarę, graniczącą z absolutną pewnością, że Tristan nie zataiłby przedeń takiego romansu. Ufali sobie, jednocześnie wiedząc, że to oni dwoje mają najbardziej kochliwe serca spośród Róż. Wiedziała więc kim jest Deirdre, dobrze wiedziała, choć nie wszystko, jednakże już dość - by postrzegać ją jako zagrożenie. Jak bowiem musiała być wyjątkowa prostytutka, by sprowadzono ją na dwór?
-Ależ nie przeszkodzisz... - zdążyła odpowiedzieć Fantine, gdy usłyszała słowa siostry. Ledwie odwróciła się na pięcie, a ugodziło weń zaklęcie i poczuła lodowatą wodę. Nie potrafiła powstrzymać cichego piśnięcia, zarówno przez zimno, jak i oburzenia. Uniosła drobne dłonie do twarzy, ocierając oczy, nim obdarzyła Melisande wściekłym spojrzeniem.
Jak ś m i a ł a ś?
Pierś Fantine falowała pod wpływem oburzenia i gniewu, który wzbudziła siostra. Nie sądziła, by Melisande zachowała milczenie wobec jej zachowania, spodziewała się ostrzegawczego tonu i dezaprobaty w spojrzeniu, tak jak czyniła to zawsze, gdy młoda siostra znów ulegała emocjom, bądź dopuszczała się gierek z innymi ludźmi. Lubiła je tak mocno jak grę w karty, czy gry salonowe; dawała im początek w najmniej spodziewanym momencie i sama ustała w głowie zasady gry, z rozkoszą patrząc jak inni błądzą po omacku. Melisande w tym względzie wykazywała swój męski pierwiastek, woląc nie owijać w bawełnę i dochowując zasady fair play. Różniły się, lecz wciąż były siostrami - winny więc trzymać się razem. W mniemaniu Fanny Melisande powinna bezwzględnie trzymać jej stronę, a wycelowane weń zaklęcie odbierała w kategoriach nie tylko potwarzy, lecz także zdrady. Była wściekła i urażona - nie rozumiała dlaczego siostra zamiast subtelnie ją upomnieć, zdecydowała się ją poniżyć.
-Och, zdecydowanie nie jest zwykłym innym - wtrąciła z przekąsem, lecz pozornie nagle się zreflektowała. Na bladej twarzy pojawił się przepraszający wręcz wyraz -Jestem Ci winna przeprosiny, droga Deirdre. Popełniłam faux pas. Nie zapłaciłam Ci za pocałunek, a powinnam czyż nie? Jaką cenę ma on w Wenus?
Poleceniem, które Deirdre wydała skrzatce, doprowadziła Rosierównę do jeszcze większej złości. Nie panowała już nad sobą, wybuchnął weń ogień gniewu, więc każde słowo, czy gest odbierała opacznie i była gotowa kąsić jeszcze boleśniej. Prymulka powróciła z ręcznikami, a Fantine obdarzyła ją wściekłym spojrzeniem. Nie zamierała przyjąć tych ręczników, choć w istocie ich potrzebowała -Odłóż ręczniki na swoje miejsce i ukarz się - rozkazała wyniosłym głosem. Dobyła różdżki z ukrytej kieszeni w spónicy. Rzecz jasna nie miała najmniejszego zamiaru atakować własnej siostry, och nie - nie była taka, by odwracać się przeciwko własnej rodzinie. Evanesco, pomyślała, chcąc wysuszyć wilgoć tkwiącą w sukni i na ciele, przez targające emocje zapominając o anomaliach.
Spojrzenie niebieskich oczu spoczęło na Melisande, wyraźnie dając znać, co sądzi o tym, by dały sobie spokój z tytulaturą. Jeśli dotąd nie zrozumiała z kim mają do czynienia, to zamierzała ją boleśnie uświadomić.
-Cóż za troska z Twojej strony, moja droga - odrzekła Fantine, siląc się na spokój. Powściągnęła gniew i odezwała się po chwili spokojnie, niemal zmartwionym głosem -Jaka szkoda, że fałszywa. Czy tak samo troszczysz się o mego brata? Och, nie odpowiadaj, widzę wszak, że tak. Gdybyś naprawdę się o niego troszczyła, nie narażałabyś zdrowia i życia jedynej kobiety jaką kiedykolwiek kochał - kącik ust drgnął, jakby lady Rosier mimowolnie miała się jadowicie uśmiechnąć, lecz powstrzymała go, ciągnąc dalej -Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę jak niebezpieczny jest stres dla kobiet dotkniętych klątwą Serpentyny. Ona także go kocha. Pomyśl więc sobie co będzie, jeśli się dowie, że pod naszym dachem mieszka jego prostytutka? Pomyśl jak wielka będzie rozpacz Tristana, jeśli ją straci. Wszystkie inne kobiety odeszły w niepamięć, niczym wczorajszy deszcz - tylko nie ona. Naprawdę chcesz narażać go na stratę lady Evandry? Cóż za egoizm - ostatnie słowa niemal wyszeptała, potępieńczo, z wyraźnym wyrzutem, świdrując Deirdre karcącym spojrzeniem.
Poczuła jego ukłucie w sercu.
Niewątpliwie musiał jej ufać, niewątpliwie była dla niego ważna - w innym wypadku nie pozwoliłby Deirdre tu zostać. Nigdy wcześniej nie potraktował tak kochanki, a przynajmniej tak się jej zdawało, choć miała wiarę, graniczącą z absolutną pewnością, że Tristan nie zataiłby przedeń takiego romansu. Ufali sobie, jednocześnie wiedząc, że to oni dwoje mają najbardziej kochliwe serca spośród Róż. Wiedziała więc kim jest Deirdre, dobrze wiedziała, choć nie wszystko, jednakże już dość - by postrzegać ją jako zagrożenie. Jak bowiem musiała być wyjątkowa prostytutka, by sprowadzono ją na dwór?
-Ależ nie przeszkodzisz... - zdążyła odpowiedzieć Fantine, gdy usłyszała słowa siostry. Ledwie odwróciła się na pięcie, a ugodziło weń zaklęcie i poczuła lodowatą wodę. Nie potrafiła powstrzymać cichego piśnięcia, zarówno przez zimno, jak i oburzenia. Uniosła drobne dłonie do twarzy, ocierając oczy, nim obdarzyła Melisande wściekłym spojrzeniem.
Jak ś m i a ł a ś?
Pierś Fantine falowała pod wpływem oburzenia i gniewu, który wzbudziła siostra. Nie sądziła, by Melisande zachowała milczenie wobec jej zachowania, spodziewała się ostrzegawczego tonu i dezaprobaty w spojrzeniu, tak jak czyniła to zawsze, gdy młoda siostra znów ulegała emocjom, bądź dopuszczała się gierek z innymi ludźmi. Lubiła je tak mocno jak grę w karty, czy gry salonowe; dawała im początek w najmniej spodziewanym momencie i sama ustała w głowie zasady gry, z rozkoszą patrząc jak inni błądzą po omacku. Melisande w tym względzie wykazywała swój męski pierwiastek, woląc nie owijać w bawełnę i dochowując zasady fair play. Różniły się, lecz wciąż były siostrami - winny więc trzymać się razem. W mniemaniu Fanny Melisande powinna bezwzględnie trzymać jej stronę, a wycelowane weń zaklęcie odbierała w kategoriach nie tylko potwarzy, lecz także zdrady. Była wściekła i urażona - nie rozumiała dlaczego siostra zamiast subtelnie ją upomnieć, zdecydowała się ją poniżyć.
-Och, zdecydowanie nie jest zwykłym innym - wtrąciła z przekąsem, lecz pozornie nagle się zreflektowała. Na bladej twarzy pojawił się przepraszający wręcz wyraz -Jestem Ci winna przeprosiny, droga Deirdre. Popełniłam faux pas. Nie zapłaciłam Ci za pocałunek, a powinnam czyż nie? Jaką cenę ma on w Wenus?
Poleceniem, które Deirdre wydała skrzatce, doprowadziła Rosierównę do jeszcze większej złości. Nie panowała już nad sobą, wybuchnął weń ogień gniewu, więc każde słowo, czy gest odbierała opacznie i była gotowa kąsić jeszcze boleśniej. Prymulka powróciła z ręcznikami, a Fantine obdarzyła ją wściekłym spojrzeniem. Nie zamierała przyjąć tych ręczników, choć w istocie ich potrzebowała -Odłóż ręczniki na swoje miejsce i ukarz się - rozkazała wyniosłym głosem. Dobyła różdżki z ukrytej kieszeni w spónicy. Rzecz jasna nie miała najmniejszego zamiaru atakować własnej siostry, och nie - nie była taka, by odwracać się przeciwko własnej rodzinie. Evanesco, pomyślała, chcąc wysuszyć wilgoć tkwiącą w sukni i na ciele, przez targające emocje zapominając o anomaliach.
Spojrzenie niebieskich oczu spoczęło na Melisande, wyraźnie dając znać, co sądzi o tym, by dały sobie spokój z tytulaturą. Jeśli dotąd nie zrozumiała z kim mają do czynienia, to zamierzała ją boleśnie uświadomić.
-Cóż za troska z Twojej strony, moja droga - odrzekła Fantine, siląc się na spokój. Powściągnęła gniew i odezwała się po chwili spokojnie, niemal zmartwionym głosem -Jaka szkoda, że fałszywa. Czy tak samo troszczysz się o mego brata? Och, nie odpowiadaj, widzę wszak, że tak. Gdybyś naprawdę się o niego troszczyła, nie narażałabyś zdrowia i życia jedynej kobiety jaką kiedykolwiek kochał - kącik ust drgnął, jakby lady Rosier mimowolnie miała się jadowicie uśmiechnąć, lecz powstrzymała go, ciągnąc dalej -Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę jak niebezpieczny jest stres dla kobiet dotkniętych klątwą Serpentyny. Ona także go kocha. Pomyśl więc sobie co będzie, jeśli się dowie, że pod naszym dachem mieszka jego prostytutka? Pomyśl jak wielka będzie rozpacz Tristana, jeśli ją straci. Wszystkie inne kobiety odeszły w niepamięć, niczym wczorajszy deszcz - tylko nie ona. Naprawdę chcesz narażać go na stratę lady Evandry? Cóż za egoizm - ostatnie słowa niemal wyszeptała, potępieńczo, z wyraźnym wyrzutem, świdrując Deirdre karcącym spojrzeniem.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Fantine Rosier' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Melisande znała doskonale uczucie zazdrości, od dziecka pragnęła jednego, czego nie mogła mieć. Pragnęła być jak jej brat, a nawet pragnęła być nim już od małego podziwiając jego każdy ruch. Matka jednak chciała od niej czego innego, pragnęła by w swoim bycie bliżej jej było do sióstr, niźli do brata. W końcu po latach udało jej się zacząć odpowiednio odgrywać swoją rolę, wewnątrz hamując ostatnie podrygi wolnego serca.
Znała swoją rodzinę dokładnie, każdego jednego jej członka i choć kochała Fantine wiedziała, że wszyscy – łącznie z nią – zepsuli Fantine. Pozwalali jej na wszystko, na wiele przymykając oko i choć zazwyczaj nie ingerowała pozwalając jej funkcjonować po swojemu i podążać drogami, które sama dla siebie opierała. Teraz jednak sytuacja miała się z goła inaczej – nie wodziła za nos jednego z arystokratycznych młodzieńców zapatrzonych w siebie, nie ucierała nosa sądzącej o sobie zbyt wiele szlachciance. Próbowała pogrążyć spotkaną kobietę. Kobietę, którą zaprosił tutaj jej brat. Kobietę, która musiała znaczyć dla niego dostatecznie dużo, by pozwolić jej zbliżyć się do niej i Fantine. A to jednoznacznie świadczyło, że była pod jego protekcją. A Tristan nie brał pod opiekę byle kogo – powinnaś to wiedzieć Fanny. Pozwoliłaś zaślepić się uczuciom i grze w której się lubowałaś a w którą grałaś zbyt często, która wpoiła ci złudne wrażenie, że za każdym razem to ty pociągasz za sznurki. Nie skomentowała padających ze złością słów Fantine przenosząc spojrzenie z Deirdre, przy kolejnych kierując je w stronę skrytej za naręczem ręczników Prymulki.
- Zaczekaj Prymulko. – wydała kolejne polecenie skrzatce, czując, że ta z pewnością za chwilę zacznie wariować od przesytu informacji. – Tristan nakazał ci spełnianie poleceń Deirdre? – zapytała patrząc na służkę z góry – znała odpowiedź, ale chciała jej głośnego potwierdzenia.
- Tak, lady. Lord Tristan nakazał służyć pani Deirdre. – odpowiedziała piskliwym głosem schylając się lekko. Melisande obserwowała jej ruchy, nie zdając sobie sprawy, jak jej usta wydymają się lekko, gdy rozważała odpowiednie wyjście z kolejnej z sytuacji. Skrzatka nie była niczemu winna.
- Odłóż ręczniki wedle woli mojej siostry. Zawołamy cię gdy będziesz potrzebna. – zażądała zgrabnie pomijając rozkaz o ukaraniu się, pozwalając by oddaliła się wraz z naręczem ręczników. – To żaden kłopot. – zapewniła spokojnie, układając różdżkę na kolanach. Zsunęła z stóp pantofle podciągając stopy na fotel. Matka z pewnością by już załamała ręce nad jej zachowaniem, ale sztywne pozy zostawiała na salony. W domu pozwalała sobie na większą swobodność. Uniosła dłoń by założyć za ucho kosmyków włosów, który uciekł spod upięcia. – Dobre towarzystwo jest zawsze w cenie. – zadecydowała wpierając łokieć na podpórce fotela, a nim umiejscawiając twarz. – Nie posiadam odwagi mojego brata, nie posiadam też jego wiedzy. – przyznała szczerze zawieszając spojrzenie na stojącej nadal Deirdre. – przemykam się raczej w cieniu, wnioskując i zakładając, próbując zrozumieć smoki, pertraktuje z Grenngrasami, bo Tristan nie potrafi zachować przy nich zimnej krwi – nic dziwnego. – tłumaczyła swobodnie, jakby cała ta burza, która miała przed chwilą miejsce była za nimi. I w istocie, miała szczerą nadzieję, że właśnie tak jest. Ogień Fantine, zwłaszcza złej miał dwie odmiany, palił się krótko ale intensywnie, lub mozolnie pochłaniał ze sobą wszystko. Pomyliła się jednak błędnie zakładając, że największa burza jest za nimi, słowa młodszej rosierówny jasno to potwierdzały. Pozwoliła jej powiedzieć wszystko, wylać każde jedno słowo. Cisza rozbrzmiała tylko chwilę po zdaniach, które padły z jej ust.
- Usiądź, Deirdre. – tym razem już nie prosiła, głos naznaczył się stalową stanowczością, odwróciła spojrzenie od gościa spoglądając na siostrę. – Ty też, Fantine. – kontynuowała tym samym tonem. Zamilkła na chwilę, jednak ciszę znaczyło niewerbalne ostrzeżenie, by nawet nie próbować jej przerywać. Westchnęła lekko odrobinę żałując, że dała wyciągnąć się siostrze, ale i jednocześnie ciesząc się z takiego obrotu spraw – sama wizja Fantine napotykającej ich gościa nie potrafiła zmaterializować się w jej głowie. Milczała, czekając aż obie spełnią jej polecenie, by zaraz zacząć.
- Nie jest ważnym, Fantine, co robi, ile bierze za pocałunek i czy oddaje się innym za galeony – zerknęła w stronę Deirdre. – mam nadzieję jednak, że jedynym któremu się oddaje – przynajmniej ostatnio - jest nasz brat. – spojrzała z powrotem na siostrę. – co, jeśli dobrze wnioskuję jest prawdą, skoro jest tutaj, a nie w Wenus. – znów zamilkła, pozwalając na ponowne otoczenie ich przez ciszę. – Twoją uwagę powinien przykuć fakt, że jest tutaj. Tristan nie pozwoliłby zbliżyć się do nas komuś, kogo by nie cenił. Nie jest Evandrą i nigdy nią nie będzie. Nie nam oceniać jego wybory. Tym bardziej nie nam je krytykować. On jest głową rodziny, on podejmuje decyzje i to on będzie za nie płacił – jeśli przyjdzie do tego. Przepraszam Fantine, ale na chwilę straciłaś rezon. Jesteś mądra – wiem, że tak – wątpię, że powiedziałam coś, czego nie wiesz. Znów niewątpliwe starasz się zrobić wszystko by zrazić do siebie naszego gościa – do siebie i całej naszej rodziny. Zrazić, wzbudzić poczucie wstydu, a nawet winy. – zamilkła odwracając spojrzenie od siostry i przenosząc je na siedzącą z nimi kobietę. – Tobie zaś Deirdre winszuję odwagi, świadomie godzisz się na pozostanie w cieniu, dzielnie uwagi między inną kobietę. Wierzę, że cenisz naszego brata tak, jak on ciebie. – nie musiał jej tego mówić, Melisande potrafiła zgrabnie łączyć fakty i wyciągać z nich wnioski - tak samo jak wierzę, że nie zrobisz nigdy nic, co mogłoby zaszkodzić jego, jak i całej naszej rodziny, reputacji. – w innym wypadku zrozumiesz na własnej skórze, że nasza pycha nie zrodziła się jedynie z przekonań o wyższości nad resztą, ale i czynów.
- Załatwmy to tutaj i teraz. – powiedziała spokojnie powracając spojrzeniem do swojej siostry. Łagodność zawitała w jej spojrzeniu. – Ta sytuacja się nie zmieni, moja droga. – wiem, że sama to wiesz. – Jeśli masz coś, co chciałabyś dodać, powiedzieć, zrób to teraz i nie wracajmy już więcej do tego. Ja osobiście, wolałabym dowiedzieć się więcej o Deirdre. – niebieskie tęczówki znów zmieniły pozycję zawieszając się na poznanej dziś kobiecie. – Oczywiście, jeśli nie masz nic przeciwko.
Znała swoją rodzinę dokładnie, każdego jednego jej członka i choć kochała Fantine wiedziała, że wszyscy – łącznie z nią – zepsuli Fantine. Pozwalali jej na wszystko, na wiele przymykając oko i choć zazwyczaj nie ingerowała pozwalając jej funkcjonować po swojemu i podążać drogami, które sama dla siebie opierała. Teraz jednak sytuacja miała się z goła inaczej – nie wodziła za nos jednego z arystokratycznych młodzieńców zapatrzonych w siebie, nie ucierała nosa sądzącej o sobie zbyt wiele szlachciance. Próbowała pogrążyć spotkaną kobietę. Kobietę, którą zaprosił tutaj jej brat. Kobietę, która musiała znaczyć dla niego dostatecznie dużo, by pozwolić jej zbliżyć się do niej i Fantine. A to jednoznacznie świadczyło, że była pod jego protekcją. A Tristan nie brał pod opiekę byle kogo – powinnaś to wiedzieć Fanny. Pozwoliłaś zaślepić się uczuciom i grze w której się lubowałaś a w którą grałaś zbyt często, która wpoiła ci złudne wrażenie, że za każdym razem to ty pociągasz za sznurki. Nie skomentowała padających ze złością słów Fantine przenosząc spojrzenie z Deirdre, przy kolejnych kierując je w stronę skrytej za naręczem ręczników Prymulki.
- Zaczekaj Prymulko. – wydała kolejne polecenie skrzatce, czując, że ta z pewnością za chwilę zacznie wariować od przesytu informacji. – Tristan nakazał ci spełnianie poleceń Deirdre? – zapytała patrząc na służkę z góry – znała odpowiedź, ale chciała jej głośnego potwierdzenia.
- Tak, lady. Lord Tristan nakazał służyć pani Deirdre. – odpowiedziała piskliwym głosem schylając się lekko. Melisande obserwowała jej ruchy, nie zdając sobie sprawy, jak jej usta wydymają się lekko, gdy rozważała odpowiednie wyjście z kolejnej z sytuacji. Skrzatka nie była niczemu winna.
- Odłóż ręczniki wedle woli mojej siostry. Zawołamy cię gdy będziesz potrzebna. – zażądała zgrabnie pomijając rozkaz o ukaraniu się, pozwalając by oddaliła się wraz z naręczem ręczników. – To żaden kłopot. – zapewniła spokojnie, układając różdżkę na kolanach. Zsunęła z stóp pantofle podciągając stopy na fotel. Matka z pewnością by już załamała ręce nad jej zachowaniem, ale sztywne pozy zostawiała na salony. W domu pozwalała sobie na większą swobodność. Uniosła dłoń by założyć za ucho kosmyków włosów, który uciekł spod upięcia. – Dobre towarzystwo jest zawsze w cenie. – zadecydowała wpierając łokieć na podpórce fotela, a nim umiejscawiając twarz. – Nie posiadam odwagi mojego brata, nie posiadam też jego wiedzy. – przyznała szczerze zawieszając spojrzenie na stojącej nadal Deirdre. – przemykam się raczej w cieniu, wnioskując i zakładając, próbując zrozumieć smoki, pertraktuje z Grenngrasami, bo Tristan nie potrafi zachować przy nich zimnej krwi – nic dziwnego. – tłumaczyła swobodnie, jakby cała ta burza, która miała przed chwilą miejsce była za nimi. I w istocie, miała szczerą nadzieję, że właśnie tak jest. Ogień Fantine, zwłaszcza złej miał dwie odmiany, palił się krótko ale intensywnie, lub mozolnie pochłaniał ze sobą wszystko. Pomyliła się jednak błędnie zakładając, że największa burza jest za nimi, słowa młodszej rosierówny jasno to potwierdzały. Pozwoliła jej powiedzieć wszystko, wylać każde jedno słowo. Cisza rozbrzmiała tylko chwilę po zdaniach, które padły z jej ust.
- Usiądź, Deirdre. – tym razem już nie prosiła, głos naznaczył się stalową stanowczością, odwróciła spojrzenie od gościa spoglądając na siostrę. – Ty też, Fantine. – kontynuowała tym samym tonem. Zamilkła na chwilę, jednak ciszę znaczyło niewerbalne ostrzeżenie, by nawet nie próbować jej przerywać. Westchnęła lekko odrobinę żałując, że dała wyciągnąć się siostrze, ale i jednocześnie ciesząc się z takiego obrotu spraw – sama wizja Fantine napotykającej ich gościa nie potrafiła zmaterializować się w jej głowie. Milczała, czekając aż obie spełnią jej polecenie, by zaraz zacząć.
- Nie jest ważnym, Fantine, co robi, ile bierze za pocałunek i czy oddaje się innym za galeony – zerknęła w stronę Deirdre. – mam nadzieję jednak, że jedynym któremu się oddaje – przynajmniej ostatnio - jest nasz brat. – spojrzała z powrotem na siostrę. – co, jeśli dobrze wnioskuję jest prawdą, skoro jest tutaj, a nie w Wenus. – znów zamilkła, pozwalając na ponowne otoczenie ich przez ciszę. – Twoją uwagę powinien przykuć fakt, że jest tutaj. Tristan nie pozwoliłby zbliżyć się do nas komuś, kogo by nie cenił. Nie jest Evandrą i nigdy nią nie będzie. Nie nam oceniać jego wybory. Tym bardziej nie nam je krytykować. On jest głową rodziny, on podejmuje decyzje i to on będzie za nie płacił – jeśli przyjdzie do tego. Przepraszam Fantine, ale na chwilę straciłaś rezon. Jesteś mądra – wiem, że tak – wątpię, że powiedziałam coś, czego nie wiesz. Znów niewątpliwe starasz się zrobić wszystko by zrazić do siebie naszego gościa – do siebie i całej naszej rodziny. Zrazić, wzbudzić poczucie wstydu, a nawet winy. – zamilkła odwracając spojrzenie od siostry i przenosząc je na siedzącą z nimi kobietę. – Tobie zaś Deirdre winszuję odwagi, świadomie godzisz się na pozostanie w cieniu, dzielnie uwagi między inną kobietę. Wierzę, że cenisz naszego brata tak, jak on ciebie. – nie musiał jej tego mówić, Melisande potrafiła zgrabnie łączyć fakty i wyciągać z nich wnioski - tak samo jak wierzę, że nie zrobisz nigdy nic, co mogłoby zaszkodzić jego, jak i całej naszej rodziny, reputacji. – w innym wypadku zrozumiesz na własnej skórze, że nasza pycha nie zrodziła się jedynie z przekonań o wyższości nad resztą, ale i czynów.
- Załatwmy to tutaj i teraz. – powiedziała spokojnie powracając spojrzeniem do swojej siostry. Łagodność zawitała w jej spojrzeniu. – Ta sytuacja się nie zmieni, moja droga. – wiem, że sama to wiesz. – Jeśli masz coś, co chciałabyś dodać, powiedzieć, zrób to teraz i nie wracajmy już więcej do tego. Ja osobiście, wolałabym dowiedzieć się więcej o Deirdre. – niebieskie tęczówki znów zmieniły pozycję zawieszając się na poznanej dziś kobiecie. – Oczywiście, jeśli nie masz nic przeciwko.
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Deirdre znacznie częściej przebywała w towarzystwie lordów, a świat arystokratycznych dam znała głównie z opowieści. Lepszych, gorszych, ciekawszych, niezmiernie nudnych; Wynonna odmalowywała ten świat w szarościach i ograniczeniach, towarzyszki w Wenus szeptały w kuluarach o potwornie zazdrosnych żonach i narzeczonych, gotowych do największych podłości, niewierni mężowie narzekali na swe stateczne miłości, dawne szkolne znajome w słodkich zachwytach opiewały swój los, natomiast zdrowy rozsądek nakazywał wypośrodkowanie każdej informacji. Wyciągała własne wnioski, nigdy nie zazdroszcząc szlachciankom, częściej współczując niż pogardzając, chociaż im więcej napotykała na swej drodze młodych dam, tym mniejszą cierpliwość posiadała do ich arogancji i głupoty. Sądziła, że siostry Tristana są inne, obraz, który wyłaniał się z opowieści Rosiera odmalowywał je jako silne, pewne siebie i mądre istoty, pochodzące przecież od samej Mahaut, ale to krótkie acz intensywne spotkanie zmusiło ją do zweryfikowania naiwnej nadziei, przynajmniej w stosunku do pewnej gniewnej jednostki.
Fantine skupiała na sobie całą jej uwagę i chociaż w uśmiechach i stateczności gestów nie można było odczytać wzburzenia, to ton głosu i słowa, które padały raz po raz z miękkich ust, od razu umieszczały ją w definicji kapryśnej, emocjonalnej, zadufanej w sobie dziewczyny, ignorującej oczywistości otaczającego ją świata. Rozumiała zdziwienie, rozumiała niezadowolenie, lecz rosnącej wrogości pojąć już nie potrafiła, nie, kiedy znała zależność łączącą rodzeństwo Rosierów. Skoro nawet Melisande uznała poczynania Fanny za przesadne, warte otrzymania ochładzającej sugestii, to widocznie młodsza z sióstr całkowicie nie panowała nad swą frustracją. Deirdre także uznała, że pierwsza fala sztormu przetoczyła się i - jak to w przypadku nastoletnich wybuchów i dziecięcych dąsów - atmosfera stanie się na tyle spokojna, by mogła elegancko opuścić pokój bez troski o to, że rosierówny powyrzynają - choćby przypadkowo, przeklętymi anomaliami - się w momencie, w którym tylko zostawi je same. Nie dane jej było powiedzieć cokolwiek więcej, bowiem znów usłyszała zjadliwe syknięcie, przeradzające się w słodycz sarkazmu. W pierwszej chwili nie odwróciła wzroku od twarzy Melisande, sądząc, że jeśli zignoruje te paskudne pytania, będzie mogła dokończyć wymianę uprzejmości z starszą sióstr i przestać narażać je wszystkie na kontynuację niewygodnego spotkania - szukały tutaj ciszy i spokoju, w zamian otrzymując kolejną burzę, rozpętującą się tuż nad ich głowami.
Nie mogła dłużej wspaniałomyślnie ignorować słów Fantine - odwróciła głowę w jej stronę, wpatrując się w jej twarz z tym samym, uprzejmym uśmiechem, nie drżącym nawet pod wpływem najgorszych słów. Podłych insynuacji, prób zaznaczenia jej podległego miejsca, ustawienia w pozycji żałosnej i przegranej, zabawki, nic nie znaczącej wobec jedynej kobiety, którą kocha - kobiety, którą, według Fantine, jakże podle oszukiwała, w dodatku marząc - i przyczyniając się - o jej śmierci. Podejrzewała, że tak może przedstawiać się ta przecież prosta sytuacja, była prostytutką i ten ślad zostanie wypalony na jej ciele jeszcze długo, interpretacja Fanny mogłaby być słuszna - w innych okolicznościach, z decyzjami innego mężczyzny. Słowa kobiety miały zaboleć - i w pewien sposób dotknęły czułego, wrażliwego, nowo powstałego miejsca. Deirdre nigdy jednak nie podrażniała zadanej rany, nie, kiedy pojedynek toczył się dalej. Zapewne słowa brunetki zasiały w niej dodatkowe wątpliwości - którym będzie musiała się przyjrzeć, babrając się w upokarzającym bagnie własnych uczuć - ale na razie mogła jedynie unieść nieco wyżej brew, spoglądając na młodszą z sióstr z obojętnym spokojem, jakby przed sekundą nie obrzuciła ją setką paskudnych oskarżeń. Była jeszcze dzieckiem, wiele można było jej wybaczyć, a co ważniejsze: była siostrą Tristana. I jeśli sądziła, że Deirdre da się sprowokować, udowadniając, że faktycznie jest wyrachowana i gotowa uderzyć w jego rodzinę, jego siostry, w Rosierów - w jakikolwiek sposób - to srodze się zawiodła. - Myślałam, że jesteś rozsądniejsza, Fantine. Ubolewam, że widocznie uznajesz decyzje brata za błędne, insynuując jego głupotę i niedojrzałość- skomentowała tylko obojętnie, nie wytykając dziur w tej rozpaczliwej trosce o Evandrę, luk w argumentacji i potwornej przepaści, rozciągającej się pomiędzy tym, jaki obraz brata właśnie kreowała. Nieostrożnego, lekkomyślnego, głupiego, stawiającego na ostrzu noża wszystko, co - i kogo - kochał dla chwilowej rozrywki. Owszem, czasem postępował szargany emocjami, ale znał ją zbyt dobrze, by chociaż przez sekundę wątpić w jej dyskrecję i odpowiedzialność, by w jakikolwiek sposób zagrozić żonie. Najchętniej wypunktowałaby całą irracjonalność wybuchu gniewu, ale nie powiedziała już nic więcej - nie przestając się delikatnie uśmiechać, chociaż ciągle czuła mocny dyskomfort. Nie tak wyobrażała sobie spotkanie z siostrami Tristana, nienawidząc niezrozumienia i wyciągania pochopnych, morderczych wniosków. Zacisnęła mocniej palce na oparciu krzesła, przy którym stała, przenosząc ponownie wzrok na Melisande: rozluźnioną, przynajmniej pozornie. Przyjęła jej prośbę, siadając na jednym z krzeseł, stojących przy suto zastawionym stole. Nie miała pojęcia, do czego doprowadzi zaczęta przez badaczkę smoków rozmowa, ale słuchała jej w milczeniu, sięgając po jeden z kolorowych makaroników. Złamała ciasteczko na pół i wsunęła jedną z części do ust, spoglądając neutralnie na obydwie siostry. Doprawdy, dawno nie znalazła się w tak dziwnej sytuacji; Melisande argumentowała z nieziemską cierpliwością, dosadnie - nawet bardzo, jak na damę; Dei zamrugała lekko, słysząc o oddawaniu się za galeony - właściwie werbalizując to, co sama myślała, a czego nie mogła i nie chciała powiedzieć. Wbrew temu, co rozpaczliwie próbowała sugerować Fanny, Deirdre znała swoje miejsce. Mogłaby sprostować wiele rzeczy, nie pojawiła się tutaj na stale, nie była zwykłą kochanką żerującą na hojności arystokraty, ale zagłębianie się w meandry relacji łączącej ją z Tristanem doprowadziłoby do tematów, których nie chciała poruszać. Mroczny Znak, Śmierciożercy, Czarny Pan - wątpiła, by Tristan powiedział o tym siostrom, sprowadzając na nie niebezpieczeństwo. Przyjmowała więc stereotypową łatkę z pozornym spokojem, zjadając powoli jasnozielone ciastko, kruche i osładzające nieco ten trzyosobowy sabat. Gdy Melisande umilkła, Deirdre przeniosła wzrok na uroczą dyplomatkę, uśmiechając się do niej lekko. A więc była cenioną przez Tristana utrzymanką - z coraz większym trudem hamowała chęć wyprowadzenia kobiety z błędu, czuła się poniekąd upokorzona a rosierówna ujmowała w słowa - w przyjemny, łagodny sposób, ale jednak dokładnie - pozycję, w jakiej się znalazła. - Sądzę, że wszystko zostało logicznie wytłumaczone a oczywistości - zwerbalizowane - skwitowała rzeczowo, sięgając po kolejne ciastko. Nie brzmiała nonszalancko, ale też nie wyglądała na spiętą. - Chciałam jednak zaznaczyć, że jestem tutaj tylko przez jakiś czas. Tristan zaoferował mi pomoc w dość trudnym dla mnie okresie, mam jednak nadzieję szybko znaleźć dla siebie nowe miejsce i nie nadużywać waszej gościnności - dodała spokojnie, chcąc być może zasiać drobne ziarno niepewności co do jej wyrachowania i żerowania na łasce wodzonego za nos bezradnego Rosiera. Prychnęłaby na myśl o tak niedorzecznym obrazku, ale utrzymywała uprzejmą obojętność, powracając wzrokiem do Melisande. - Wątpię, bym mogła zainteresować cię - wolała nie używać liczby mnogiej, wiedząc o nastawieniu Fantine - swoja opowieścią, ty jednak z pewnością możesz mieć wiele ciekawych historii. Nie wiem wiele o smokach, dlatego lubię słuchać na ten temat - powiedziała miękko, ciągle opanowana i spokojna, choć wysyczane przez Fanny słowa rezonowały nieprzyjemnie w jej sercu.
Fantine skupiała na sobie całą jej uwagę i chociaż w uśmiechach i stateczności gestów nie można było odczytać wzburzenia, to ton głosu i słowa, które padały raz po raz z miękkich ust, od razu umieszczały ją w definicji kapryśnej, emocjonalnej, zadufanej w sobie dziewczyny, ignorującej oczywistości otaczającego ją świata. Rozumiała zdziwienie, rozumiała niezadowolenie, lecz rosnącej wrogości pojąć już nie potrafiła, nie, kiedy znała zależność łączącą rodzeństwo Rosierów. Skoro nawet Melisande uznała poczynania Fanny za przesadne, warte otrzymania ochładzającej sugestii, to widocznie młodsza z sióstr całkowicie nie panowała nad swą frustracją. Deirdre także uznała, że pierwsza fala sztormu przetoczyła się i - jak to w przypadku nastoletnich wybuchów i dziecięcych dąsów - atmosfera stanie się na tyle spokojna, by mogła elegancko opuścić pokój bez troski o to, że rosierówny powyrzynają - choćby przypadkowo, przeklętymi anomaliami - się w momencie, w którym tylko zostawi je same. Nie dane jej było powiedzieć cokolwiek więcej, bowiem znów usłyszała zjadliwe syknięcie, przeradzające się w słodycz sarkazmu. W pierwszej chwili nie odwróciła wzroku od twarzy Melisande, sądząc, że jeśli zignoruje te paskudne pytania, będzie mogła dokończyć wymianę uprzejmości z starszą sióstr i przestać narażać je wszystkie na kontynuację niewygodnego spotkania - szukały tutaj ciszy i spokoju, w zamian otrzymując kolejną burzę, rozpętującą się tuż nad ich głowami.
Nie mogła dłużej wspaniałomyślnie ignorować słów Fantine - odwróciła głowę w jej stronę, wpatrując się w jej twarz z tym samym, uprzejmym uśmiechem, nie drżącym nawet pod wpływem najgorszych słów. Podłych insynuacji, prób zaznaczenia jej podległego miejsca, ustawienia w pozycji żałosnej i przegranej, zabawki, nic nie znaczącej wobec jedynej kobiety, którą kocha - kobiety, którą, według Fantine, jakże podle oszukiwała, w dodatku marząc - i przyczyniając się - o jej śmierci. Podejrzewała, że tak może przedstawiać się ta przecież prosta sytuacja, była prostytutką i ten ślad zostanie wypalony na jej ciele jeszcze długo, interpretacja Fanny mogłaby być słuszna - w innych okolicznościach, z decyzjami innego mężczyzny. Słowa kobiety miały zaboleć - i w pewien sposób dotknęły czułego, wrażliwego, nowo powstałego miejsca. Deirdre nigdy jednak nie podrażniała zadanej rany, nie, kiedy pojedynek toczył się dalej. Zapewne słowa brunetki zasiały w niej dodatkowe wątpliwości - którym będzie musiała się przyjrzeć, babrając się w upokarzającym bagnie własnych uczuć - ale na razie mogła jedynie unieść nieco wyżej brew, spoglądając na młodszą z sióstr z obojętnym spokojem, jakby przed sekundą nie obrzuciła ją setką paskudnych oskarżeń. Była jeszcze dzieckiem, wiele można było jej wybaczyć, a co ważniejsze: była siostrą Tristana. I jeśli sądziła, że Deirdre da się sprowokować, udowadniając, że faktycznie jest wyrachowana i gotowa uderzyć w jego rodzinę, jego siostry, w Rosierów - w jakikolwiek sposób - to srodze się zawiodła. - Myślałam, że jesteś rozsądniejsza, Fantine. Ubolewam, że widocznie uznajesz decyzje brata za błędne, insynuując jego głupotę i niedojrzałość- skomentowała tylko obojętnie, nie wytykając dziur w tej rozpaczliwej trosce o Evandrę, luk w argumentacji i potwornej przepaści, rozciągającej się pomiędzy tym, jaki obraz brata właśnie kreowała. Nieostrożnego, lekkomyślnego, głupiego, stawiającego na ostrzu noża wszystko, co - i kogo - kochał dla chwilowej rozrywki. Owszem, czasem postępował szargany emocjami, ale znał ją zbyt dobrze, by chociaż przez sekundę wątpić w jej dyskrecję i odpowiedzialność, by w jakikolwiek sposób zagrozić żonie. Najchętniej wypunktowałaby całą irracjonalność wybuchu gniewu, ale nie powiedziała już nic więcej - nie przestając się delikatnie uśmiechać, chociaż ciągle czuła mocny dyskomfort. Nie tak wyobrażała sobie spotkanie z siostrami Tristana, nienawidząc niezrozumienia i wyciągania pochopnych, morderczych wniosków. Zacisnęła mocniej palce na oparciu krzesła, przy którym stała, przenosząc ponownie wzrok na Melisande: rozluźnioną, przynajmniej pozornie. Przyjęła jej prośbę, siadając na jednym z krzeseł, stojących przy suto zastawionym stole. Nie miała pojęcia, do czego doprowadzi zaczęta przez badaczkę smoków rozmowa, ale słuchała jej w milczeniu, sięgając po jeden z kolorowych makaroników. Złamała ciasteczko na pół i wsunęła jedną z części do ust, spoglądając neutralnie na obydwie siostry. Doprawdy, dawno nie znalazła się w tak dziwnej sytuacji; Melisande argumentowała z nieziemską cierpliwością, dosadnie - nawet bardzo, jak na damę; Dei zamrugała lekko, słysząc o oddawaniu się za galeony - właściwie werbalizując to, co sama myślała, a czego nie mogła i nie chciała powiedzieć. Wbrew temu, co rozpaczliwie próbowała sugerować Fanny, Deirdre znała swoje miejsce. Mogłaby sprostować wiele rzeczy, nie pojawiła się tutaj na stale, nie była zwykłą kochanką żerującą na hojności arystokraty, ale zagłębianie się w meandry relacji łączącej ją z Tristanem doprowadziłoby do tematów, których nie chciała poruszać. Mroczny Znak, Śmierciożercy, Czarny Pan - wątpiła, by Tristan powiedział o tym siostrom, sprowadzając na nie niebezpieczeństwo. Przyjmowała więc stereotypową łatkę z pozornym spokojem, zjadając powoli jasnozielone ciastko, kruche i osładzające nieco ten trzyosobowy sabat. Gdy Melisande umilkła, Deirdre przeniosła wzrok na uroczą dyplomatkę, uśmiechając się do niej lekko. A więc była cenioną przez Tristana utrzymanką - z coraz większym trudem hamowała chęć wyprowadzenia kobiety z błędu, czuła się poniekąd upokorzona a rosierówna ujmowała w słowa - w przyjemny, łagodny sposób, ale jednak dokładnie - pozycję, w jakiej się znalazła. - Sądzę, że wszystko zostało logicznie wytłumaczone a oczywistości - zwerbalizowane - skwitowała rzeczowo, sięgając po kolejne ciastko. Nie brzmiała nonszalancko, ale też nie wyglądała na spiętą. - Chciałam jednak zaznaczyć, że jestem tutaj tylko przez jakiś czas. Tristan zaoferował mi pomoc w dość trudnym dla mnie okresie, mam jednak nadzieję szybko znaleźć dla siebie nowe miejsce i nie nadużywać waszej gościnności - dodała spokojnie, chcąc być może zasiać drobne ziarno niepewności co do jej wyrachowania i żerowania na łasce wodzonego za nos bezradnego Rosiera. Prychnęłaby na myśl o tak niedorzecznym obrazku, ale utrzymywała uprzejmą obojętność, powracając wzrokiem do Melisande. - Wątpię, bym mogła zainteresować cię - wolała nie używać liczby mnogiej, wiedząc o nastawieniu Fantine - swoja opowieścią, ty jednak z pewnością możesz mieć wiele ciekawych historii. Nie wiem wiele o smokach, dlatego lubię słuchać na ten temat - powiedziała miękko, ciągle opanowana i spokojna, choć wysyczane przez Fanny słowa rezonowały nieprzyjemnie w jej sercu.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Coraz większą wściekłość budziła weń własna siostra, która podważała jej rozkazy przy słudze, lekceważyła jej wolę i traktowała jak dziecko. Nie odezwała się już jednak do skrzatki, zamiast tego z wielką dezaprobatą obserwując zachowanie Melisande. Nie były same, ani z nikim bliskim, by pozwalać sobie na podobną swobodę; patrzyła na siostrę z wyraźną naganą, a usta Fanny zmieniły się w wąską kreskę.
-Nie wiem, czy wyraziłam się dość jasno, czy może język angielski sprawia Ci trudności - zimny głos Fantine ciął gęste powietrze jak ostrze brzytwy, gdy świdrowała czarownicę nieprzychylnym spojrzeniem -Nie jestem kimś, do kogo możesz zwracać się po imieniu. Lady Rosier, Deirdre - mówiła władczo i stanowczo, jasno wytyczając granicę i wyraźnie oczekując, iż orientalna piękność będzie je respektować. Nie zamierzała się powtarzać, a nie zamierzała tolerować braku szacunku.
Usiadła na jednym z krzeseł, dostrzegając to ostrzegawcze spojrzenie Melisande, które pojawiało się zawsze, kiedy młodsza z sióstr pociągała za nieodpowiednie struny zdecydowanie za mocno. Nie zamierzała jednak okazywać pokory, nie zamierzała się kajać, nie czuła się niczemu winna. Nie czuła, że zrobiła coś złego. Była absolutnie pewna swoich racji, a wściekłość nie pozwoliła Fanny się uspokoić, choć wysłuchała słów siostry.
-Matka miała rację - powiedziała Różyczka, bezlitośnie wbijając cierń w siostrę, świadoma konfliktów i negatywnych relacji, które łączyły ją z lady Rosier. Fanny nigdy nie potrafiła i nie chciała tego zrozumieć. Cedrina była dlań absolutny wzorem do naśladowania, ideałem i matką doskonałą, którą miłowała ze wszystkich sił, tak mocno jak tylko córka może kochać matkę -Za dużo czasu spędzasz w rezerwacie, poprzewracało Ci się już w głowie - ciągnęła dalej -Gdybyś tylko częściej słuchała matki, zamiast ganiać po drzewach i harować w rezerwacie, niczym tamtejszy pracownik, to wiedziałabyś, że mężczyźni nie myślą trzeźwo, gdy wiedzeni są pożądaniem - przez chwilę zdawała się ignorować obecność Deirdre, tak, jakby wcale jej tam nie było -Nie jesteś chyba ślepa, ani głupia, nasza towarzyszka jak widać ma nie tylko urodę, ale i najpewniej wiele talentów, by omotać mężczyznę, chyba się nie mylę, Deirdre? - zwróciła się do orientalnej czarownicy jedynie na moment, zaraz wróciła spojrzeniem do swojej siostry -Czasami pożądanie zagłusza rozsądek, czyż nie, Melisande? Nasz brat nie jest głupi i nigdy bym tego nie zasugerowała, nie sądziłam, że będziesz zdolna, by mnie o to posądzać. Wciąż jest jednak mężczyzną, kochliwym i pożądliwym mężczyzną, gdybyś wciąż tego nie zauważyła, więc jak widać - musimy go ochronić przed samym sobą, aby nie zniszczył tego, czego pragnął przez tyle lat - drobne ciało Fantine jęło drżeć ze wściekłości. Czy Melisande naprawdę tego nie widziała? Istniała spora różnica pomiędzy posiadaniem kochanicy gdzieś w świecie, odwiedzaniem jej w domu publicznym, albo i nawet kupionym dlań mieszkaniu, a sprowadzaniu jej pod własny dach -Nasz brat ściągnął do domu naszej rodziny, domu naszego ojca brudną, żółtą prostytutkę, a ciało ojca jeszcze nie ostygło w grobie. Domu, w którym tak lubiłyśmy spędzać wakacje. Domu, w którym tak wiele czasu spędziła Marianne. Jej obecność kala to miejsce. Jej towarzystwo urąga naszej godności. Sam fakt, ze tu przebywa naraża naszą rodzinę na pogorszenie reputacji - ostatnie słowa paliły w język, wiedziała bowiem jak wielka była to z jej strony hipokryzja. Rosierowie byli głównymi bohaterami największego seksualnego skandalu w czarodziejskim świecie, zaś ona - udawała nieskazitelny wzór moralności i wszelkich cnót. W chwilach wzburzenia, gdy trafił ją płomień gniewu traciła kontrolę nad własnym językiem; winiła o to jednak siostrę, która dołożyła drwa do tego ognia, gdy zaatakowała ją zaklęciem.
Fantine urwała na chwilę, a pierś falowała jej z oburzenia. Nie sądziła, że będzie musiała tłumaczyć Melisande rzeczy tak oczywiste, zawsze wszak sądziła, że to właśnie ona została obdarzona najbystrzejszym umysłem spośród trzech róż Corentina i Cedriny. Ujęła w dłoń kielich, w którym nagle pojawiło się wino, zwilżyła wargi, a w tym samym momencie poczuła coś miękkiego na swoich kostkach. Mademoiselle Choupette, jej jasna kotka z czarną plamą na pyszczku i diamentową obróżką, wskoczyła na krzesło opok i gniewnie prychnęła na nieznajomą kobietę, która siedziała naprzeciw.
-Matka powtarzała, że przez rezerwat zaczynasz obracać się w nieodpowiednim towarzystwie, Melisande - dodała gniewnie, znów racząc się winem, na którego nóżce zaciskała palce tak mocno, że zbielały jej knykcie -lecz nigdy nie sądziłam, że zechcesz zaprzyjaźnić się z prostytutką, lecz może masz rację - spuściła z tonu, gdy zwróciła się znów do Deirdre, mówiąc jadowicie przesłodzonym głosem -Być może Deirdre ma wiele ciekawych opowieści z Wenus o lordach, których być może przyjdzie nam poślubić, czyż nie? Tylko nie wstydź się, Mellie, sama przecież o to prosiłaś.
-Nie wiem, czy wyraziłam się dość jasno, czy może język angielski sprawia Ci trudności - zimny głos Fantine ciął gęste powietrze jak ostrze brzytwy, gdy świdrowała czarownicę nieprzychylnym spojrzeniem -Nie jestem kimś, do kogo możesz zwracać się po imieniu. Lady Rosier, Deirdre - mówiła władczo i stanowczo, jasno wytyczając granicę i wyraźnie oczekując, iż orientalna piękność będzie je respektować. Nie zamierzała się powtarzać, a nie zamierzała tolerować braku szacunku.
Usiadła na jednym z krzeseł, dostrzegając to ostrzegawcze spojrzenie Melisande, które pojawiało się zawsze, kiedy młodsza z sióstr pociągała za nieodpowiednie struny zdecydowanie za mocno. Nie zamierzała jednak okazywać pokory, nie zamierzała się kajać, nie czuła się niczemu winna. Nie czuła, że zrobiła coś złego. Była absolutnie pewna swoich racji, a wściekłość nie pozwoliła Fanny się uspokoić, choć wysłuchała słów siostry.
-Matka miała rację - powiedziała Różyczka, bezlitośnie wbijając cierń w siostrę, świadoma konfliktów i negatywnych relacji, które łączyły ją z lady Rosier. Fanny nigdy nie potrafiła i nie chciała tego zrozumieć. Cedrina była dlań absolutny wzorem do naśladowania, ideałem i matką doskonałą, którą miłowała ze wszystkich sił, tak mocno jak tylko córka może kochać matkę -Za dużo czasu spędzasz w rezerwacie, poprzewracało Ci się już w głowie - ciągnęła dalej -Gdybyś tylko częściej słuchała matki, zamiast ganiać po drzewach i harować w rezerwacie, niczym tamtejszy pracownik, to wiedziałabyś, że mężczyźni nie myślą trzeźwo, gdy wiedzeni są pożądaniem - przez chwilę zdawała się ignorować obecność Deirdre, tak, jakby wcale jej tam nie było -Nie jesteś chyba ślepa, ani głupia, nasza towarzyszka jak widać ma nie tylko urodę, ale i najpewniej wiele talentów, by omotać mężczyznę, chyba się nie mylę, Deirdre? - zwróciła się do orientalnej czarownicy jedynie na moment, zaraz wróciła spojrzeniem do swojej siostry -Czasami pożądanie zagłusza rozsądek, czyż nie, Melisande? Nasz brat nie jest głupi i nigdy bym tego nie zasugerowała, nie sądziłam, że będziesz zdolna, by mnie o to posądzać. Wciąż jest jednak mężczyzną, kochliwym i pożądliwym mężczyzną, gdybyś wciąż tego nie zauważyła, więc jak widać - musimy go ochronić przed samym sobą, aby nie zniszczył tego, czego pragnął przez tyle lat - drobne ciało Fantine jęło drżeć ze wściekłości. Czy Melisande naprawdę tego nie widziała? Istniała spora różnica pomiędzy posiadaniem kochanicy gdzieś w świecie, odwiedzaniem jej w domu publicznym, albo i nawet kupionym dlań mieszkaniu, a sprowadzaniu jej pod własny dach -Nasz brat ściągnął do domu naszej rodziny, domu naszego ojca brudną, żółtą prostytutkę, a ciało ojca jeszcze nie ostygło w grobie. Domu, w którym tak lubiłyśmy spędzać wakacje. Domu, w którym tak wiele czasu spędziła Marianne. Jej obecność kala to miejsce. Jej towarzystwo urąga naszej godności. Sam fakt, ze tu przebywa naraża naszą rodzinę na pogorszenie reputacji - ostatnie słowa paliły w język, wiedziała bowiem jak wielka była to z jej strony hipokryzja. Rosierowie byli głównymi bohaterami największego seksualnego skandalu w czarodziejskim świecie, zaś ona - udawała nieskazitelny wzór moralności i wszelkich cnót. W chwilach wzburzenia, gdy trafił ją płomień gniewu traciła kontrolę nad własnym językiem; winiła o to jednak siostrę, która dołożyła drwa do tego ognia, gdy zaatakowała ją zaklęciem.
Fantine urwała na chwilę, a pierś falowała jej z oburzenia. Nie sądziła, że będzie musiała tłumaczyć Melisande rzeczy tak oczywiste, zawsze wszak sądziła, że to właśnie ona została obdarzona najbystrzejszym umysłem spośród trzech róż Corentina i Cedriny. Ujęła w dłoń kielich, w którym nagle pojawiło się wino, zwilżyła wargi, a w tym samym momencie poczuła coś miękkiego na swoich kostkach. Mademoiselle Choupette, jej jasna kotka z czarną plamą na pyszczku i diamentową obróżką, wskoczyła na krzesło opok i gniewnie prychnęła na nieznajomą kobietę, która siedziała naprzeciw.
-Matka powtarzała, że przez rezerwat zaczynasz obracać się w nieodpowiednim towarzystwie, Melisande - dodała gniewnie, znów racząc się winem, na którego nóżce zaciskała palce tak mocno, że zbielały jej knykcie -lecz nigdy nie sądziłam, że zechcesz zaprzyjaźnić się z prostytutką, lecz może masz rację - spuściła z tonu, gdy zwróciła się znów do Deirdre, mówiąc jadowicie przesłodzonym głosem -Być może Deirdre ma wiele ciekawych opowieści z Wenus o lordach, których być może przyjdzie nam poślubić, czyż nie? Tylko nie wstydź się, Mellie, sama przecież o to prosiłaś.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Ostatnio zmieniony przez Fantine Rosier dnia 11.09.17 23:14, w całości zmieniany 1 raz
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- Masz rację, Fantine. - zgodziła się spokojnie unosząc dłoń i zakładając za ucho kilka kosmyków włosów. Zatrzymała gest przymykając na chwilę powieki, przykładając wskazujący palec do ust, a potem skubiąc lekko dolną wargę. Mimo, że zewnętrznie zdawała się nieporuszona wewnątrz czuła narastającą w niej złość. Nie, nie złość. Panikę. Sytuacja wymykała jej się dłoni, a wiedziała, że musi zrobić wszystko co w jej mocy by ten konflikt nie pozostał w stanie otwartego wżenia, mógł przysporzyć wiele problemów. Czuła też, ze Tristan założył że może ich spotkać taka sytuacja i jedynym powodem dla którego podjął ryzyko był fakt, iż wierzył że będzie tutaj by móc to wszystko naprawić. Skubnęła wargę jak zawsze, gdy wnioski i konkluzje formowały się w głowie. W końcu otworzyła oczy z lekkim westchnięciem zawieszając spojrzenie na siostrze. Fantine bywała impulsywna, zapatrzona w siebie i wychowana w przekonaniu, że nie ma od niej lepszych. Co, w gruncie rzeczy było prawdą. Tylko w jednym myliła się matka. Myliła się co do jej pracy w rezerwacie. To właśnie ona otworzyła jej oczy, pozwoliła zobaczyć jak funkcjonuje świat i jakie prawa nim naprawdę rządzą. Wszyscy byli od nich gorsi, ale niedocenienie przeciwnika było zawsze błędem wynikającym ze zbyt dużej pewności. - Matka może znać się na wielu rzeczach i może posiadać własne opinie, jednak w tym temacie jest w błędzie. Rezerwat pozwolił mi zrozumieć. Ale to nie kwestia na teraz. - powiedziała wywracając lekko oczami, jak zawsze, gdy Fantine wspominała matkę. W mniemaniu Melisande nie mogła obrać sobie gorszego wzoru do naśladowania, ale był to jej wybór i nie zamierzała go kwestionować. - Tristan już podjął decyzję i nie jesteśmy w stanie zmienić jego zdania - ale proszę, próbuj jeśli taka jest twoja wola. - odwiązałam wstążkę z dłoni o krwistej barwie przyglądając się jej przez chwilę. Następnie uniosłam dłonie i zaplotłam warkocz który przełożyłam przez ramię, wstążką obwiązałam końcówki włosów tak, by fryzura nie rozpadła się od razu, choć i tak pod koniec dnia w rezerwacie spod warkocza uciekały kosmyki. Nigdy jednak nie przywiązywała do tego większej uwagi. Pozwalała by służba układała jej włosy na sabaty i oficjalne wyjścia, jednak noszenia na głowie małych fryzurowych dzieł sztuki na co dzień nie leżało w jej charakterze. - We wszystkim masz rację, Fanny, tylko taktycznie podchodzisz do tego od złej strony. - powiedziała ze stalową pewnością, jednak imię siostry otuliła znajoma czułość, nadal jednak czuła jak z dłoni wymyka jej się kontrola powodując nieprzyjemne wzburzenia w żołądku. - Masz rację, mężczyźni nie myślą, gdy powoduje nimi pożądanie. Nasz brat może nie być w tym innym, ale to nie ma znaczenia. - stwierdziła dalej - Nie ma znaczenia, bo Deirdre została kochanicą króla róż - i czy ci się to podoba czy nie, posiada potężny oręż, skoro tu jest - i z pewnością potężne talenty. - spojrzała w stronę kobiety. Wiedziała, że to jedna z ostatnich szans. Ostatnich szans na to, by choć odrobinę zmniejszyła napięcie. Musiała jednak posunąć się do ostateczności, wyjawić wszystkie swoje myśli i przemyślenia, nie pozostawiając nic więcej na później. - Jest też z pewnością świadoma, że dla nas jest intruzem, - Melisande spokojnie lustrowała jej twarz, nie potrafiąc nie dać jej małego plusa za opanowanie, jej samej przychodziło to czasem ciężko przy Fantine - zresztą, pozwoliła już ponieść się emocjom tylko potęgując złość siostry. Uśmiechnęła się w stronę kobiety, szczerze, spokojnie i statycznie, z lekko widoczną winą za to, co ją właśnie spotykało, nigdy nie chciała by ktokolwiek był świadkiem jej dysputy z siostrą. Zwyczaj rozumiały się, mimo swoich charterów i własnych zdań. Dzisiaj zdawało się chodzącą katastrofą. - to fakt, ale jest też zagrożeniem - tylko wtedy, gdy sama poczuje się zagrożona. - kontynuowała dalej, odwracając wzrok i ponownie zawieszając go na siostrze - Ty zaś robisz wszystko, by właśnie tak było. By poczuła się niechciana, mimo, że nasz własny brat zapewniał ją z pewnością że będzie inaczej powołując się na nasz rozsądek i mądrość. Wierzę, że jest tutaj przez sytuację, nie z kaprysu naszego brata. Mniemam, że nie miał dostatecznie czasu by załatwić jej inne schronienie, finalnie uznawszy, że to będzie na obecną chwilę najbardziej odpowiednie. - stawiała tezy dalej. Dłoń ponownie uniosła się do ust, skubnęła je nieświadomie. Matka z pewnością by już ją za to zagaiła. - Rozsądniej jest zawiązać cichy sojusz, a nawet - jeśli czas i nasze osobowości okażą się kompatybilne - przyjaźń. - czuła, czuła pod skórą, że to zdanie tylko podsyci ogień w Fantine, błagała jednak największych czarodziei, by tym razem się myliła. - Nasza potęga wyrosła do tego stopnia dlatego, że wiemy z kim należy się zadawać, a kto nie jest godzien tego, by pastować nam obuwie. Mugole i mugolaki to robaki, jednak bez nich małe stworzenia nie miałby co jeść, gdyby te zaś pomarły z głodu, drapieżniki również czekałby ten sam los. Wierzę, że wszystkie trzy jesteśmy drapieżnikami, posiadamy znajomy dla nich spryt i siłę, oraz wiedzę, jak wykorzystać swoje atuty. Nie zapominaj Fatnine, że każdy ma z nas rolę. Uważam, że możemy czerpać od siebie nawzajem. - znów zerknęła w stronę Deirdre, schyliła lekko głowę w jej kierunku unosząc lekko wargi. Wróciła spojrzeniem do siostry. - Ojciec doskonale zdawał sobie sprawę, kiedy należy komuś uścisnąć dłoń. My zaś od dawna nie jesteśmy dziećmi. Marie była dla wszystkich życzliwa tak długo, aż ci nie dali jej powodu, by stało się inaczej. - wzrok Melisande zmienił się, zawierał w sobie prośbę, gdy patrzyła na siostrę. Prośbę by nie tupała nogą, bo nie dostała tego, co chciała. Musiała w końcu zrozumieć, ze nawet one nie dostają zawsze tego czego chcą, ale zawsze mogą to zdobyć, jeśli tylko odpowiednio podejdą do sprawy. - Proszę, Fantine. - odezwała się jeszcze, inaczej niż wcześniej, ciszej, ale z lekką proszącą nutą wydzierającą się z na pozór spokojnych słów. Na jej ostatnie słowa uśmiechnęła się, ale inaczej, odważnie, z lekką butą znajomą bardziej dla Tristana i Fantine niż dla niej. - Z chęcią posłucham o lordach, przewaga zawsze jest po stronie tego, kto wie więcej. - przekrzywiła lekko głowę zawieszając zamyślone spojrzenie na poznanej dziś kobiecie. - Pewnie musiałyśmy wydać ci się ciężkostrawne. - stwierdziła kierując słowa wprost do niej.- Wierzę, że spotkamy się jeszcze, wlałabym odłożyć na bok sztuczną uprzejmość. Jeśli nie jest ona konieczna. - dodała jeszcze stawiając kolejną sprawę jasno. Nadal cicho licząc na fakt, że Fantine odpuści, choć wiedziała, że gdy siostra zaparła się w jakimś temacie, nie było siły na świecie, która była w stanie zmienić jej front.
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Gdyby nie przeklęta, rozwijająca się pod jej sercem niczym pasożyt, zależność, jaka wiązała ją z Tristanem coraz silniej, mogłaby obserwować tę sytuację ze szczerym zainteresowaniem. Lubiła żywe spektakle, barwne postaci, lejącą się krew i łzy, co prawda w bardziej brutalnych okolicznościach, ale rozbijanie na drobne cząsteczki każdego gestu i grymasu wzbogacało jej arsenał kłamstw: najtrudniej przychodziło udawanie kogoś, z kim nie miało się do czynienia, dlatego też mimowolnie chłonęła najdrobniejsze zmrużenie oczu, pogardliwe wygięcie warg i oburzone, krótkie wdechy - Fantine idealnie odnajdywała się w płomieniach świętego gniewu, docierającego parzącym działaniem także do swej siostry. Ciekawość ustępowała jednak dyskomfortowi, emocjonalnej niewygodzie, coraz trudniejszej do zniesienia: Deirdre naprawdę sądziła, że próby Melisande przyniosą skutek, pozwalając okiełznać kapryśny charakterek młodszej rosierówny, była wszak dojrzalsza, spokojniejsza i, co najważniejsze, była jej rodziną, ale widocznie Fanny całkowicie straciła kontakt z rzeczywistością, dalej plując mało wyrafinowanym jadem, uderzającym już w obie kobiety, siedzące przy tym samym stole.
Dei uniosła lekko brwi, słysząc kolejny, ostry przytyk - dobrze, że zdołała zjeść jedną ze słodkości, inaczej ta rozprysnęłaby się okruszkami, zmiażdżona w uścisku białych palców, zaciskających się mocno na materiale białej sukni - gest na szczęście zasłonięty przez elegancki obrus. Wyczuwała w rozjuszeniu Fantine rozpacz, poczucie niezrozumienia, wręcz zdrady; pojmowała, że brutalne zderzenie z nie tak idealnym światem jest dla niej traumatycznym przeżyciem, ale nic nie tłumaczyło tak nieznośnego zachowania. Przenosząc je do innego, niższego stanem świata, jawnie wrogie i pogardliwe słowa kobiety były tożsame ze splunięciami w twarz - a Deirdre, choć dalej lekko uśmiechnięta i całkowicie spokojna, nie zamierzała tego dłużej znosić.
Naprawdę starała się zachować odpowiednio, okazując przeżywającym żałobę siostrom należny szacunek, ofiarując możliwość szybkiego rozłączenia ścieżek i przystając na propozycję pogawędki, na jaką nie miała żadnej ochoty, by w zamian stać się zarzewiem konfliktu. Wzięła głęboki, cichy oddech, chcąc uspokoić powoli, choć głośno bijące serce - co, jeśli miały rację? Co, jeśli była tylko przeszkodą, zagrożeniem dla kogoś, kogo Tristan kochał naprawdę i od tylu lat? Intruzem, drażniącym i stanowiącym plamę na teoretycznym honorze? Urodziwym zastępstwem w trudnych chwilach? Brudną, nieważną prostytutką, chwilowym zadurzeniem kochliwego mężczyzny? Czyż sama nie sądziła, że decyzje Rosiera są podyktowane pożądaniem, chwilową namiętnością podszytą samczą chęcią odebrania ją Wenus, przewidując, że gdy tylko ochłonie, a jej bliskość przyniesie jego udręce ulgę, sam pożegna ją na dobre, zostawiając z niczym? Czy nawet starająca się ją ochronić Melisande nie spoglądała na nią z litościwym lekceważeniem, proponując sojusz wyłącznie z szacunku do starszego brata, pewna, że niewygodny temat zniknie już niedługo? Zrobiło się jej mdło, a wewnętrzne pęknięcie, przełamujące nagle na pół szklaną szybę intensywnych uczuć, za którą kryła bolesne wątpliwości, powiększyło się, zalewając ją dławiącą goryczą. Nic jednak nie zmieniło się w jej mimice ani spojrzeniu, doskonale panowała nad swoją maską, nieco znudzoną, odrobinę zirytowaną, przykrywającą fakt, że to spotkanie z powodującego lekki dyskomfort stało się dla niej po prostu upokarzające i bolesne. Nie chciała kontynuować tej farsy, nie chciała wysłuchiwać kolejnych obelg na swój temat ani też - przy całym zrozumieniu prób przemówienia Fantine do rozsądku - słów Melisande, pozornie łagodnych, lecz i tak stawiających Deirdre w roli ciekawego zwierzęcia, wymagającego obrony i pewnej protekcjonalności - jednocześnie w pewien sposób akcentując jego niebezpieczną naturę. Mimo okropieństw, które padły z ust młodszej z sióstr, Tsagairt nie chciała stawać między nimi, przyczyniać się do eskalacji konfliktu, stawać się kwestią sporną: nie chciała być zagrożeniem, ani dla nich, ani dla Tristana. Duma, którą bez problemu wyciszała w najplugawszych chwilach, teraz nie pozwalała zepchnąć się na dalszy plan; dała temu spotkaniu wystarczająco wiele szans, by w końcu choć odrobinę zadbać o siebie i tą drżącą wewnętrzną część, zalewającą się rozpaczą i gniewem.
Jeszcze w czasie gorącej przemowy Fantine, powoli wstała z krzesła, poprawiając delikatnie materiał białej, koronkowej sukni. Całkowicie zignorowała pojawienie się kota, tak samo jak pełne jadu przytyki młodszej z brunetek. - Z całym szacunkiem - tu kiwnęła lekko głową Melisande, ostoi rozsądku w środku szaleńczej burzy - ale nie będę kontynuować rozmowy, która zeszła do tak niskiego poziomu - powiedziała melodyjnie i całkowicie spokojnie, już dla siebie zostawiając zdanie, że nie jest tutaj dla czyjejś rozrywki - na pewno, Deirdre? - że nie będzie opowiadać o Wenus, że nie będzie upadłą gwiazdą kobiecego podwieczorku. Znoszenie dalszych policzków, wymierzonych zgrabną dłonią Fanny, wcale nie uwznioślało męczeństwa - nawet w imię słabości, którą czuła do Tristana. Wsunęła bogato zdobione krzesło na miejsce i po raz ostatni uniosła wzrok na Fanny. Mogła zmusić ją do przeprosin, mogła sprawić jej ból równy temu, który czuła ona sama - ale w ogóle nie czuła takiej potrzeby ani pragnienia, nie było w niej niechęci, jedynie gorycz niewidocznego dla nich smutku, przesłoniętego doskonałym opanowaniem. - Mam nadzieję, że wypoczynek mimo wszystko uznacie za udany a bliskość morza przyniesie w tym trudnym czasie ulgę - skłoniła lekko głowę w wyrazie pożegnania, jak zawsze spokojna i dobrze wychowana, nawet gdy pod skórą czuła piekące igły. Nie zamierzała dodawać, że rusza do swojej sypialni, nie brała udziału w grze rozpisanej przez manipulacje Fantine. Po prostu powoli odwróciła się od stołu, zamierzając opuścić pokój - z wysoko uniesioną głową i bez jakiegokolwiek śladu wewnętrznych obrażeń, jakie nabiegały krwią odżywającej paranoi.
Dei uniosła lekko brwi, słysząc kolejny, ostry przytyk - dobrze, że zdołała zjeść jedną ze słodkości, inaczej ta rozprysnęłaby się okruszkami, zmiażdżona w uścisku białych palców, zaciskających się mocno na materiale białej sukni - gest na szczęście zasłonięty przez elegancki obrus. Wyczuwała w rozjuszeniu Fantine rozpacz, poczucie niezrozumienia, wręcz zdrady; pojmowała, że brutalne zderzenie z nie tak idealnym światem jest dla niej traumatycznym przeżyciem, ale nic nie tłumaczyło tak nieznośnego zachowania. Przenosząc je do innego, niższego stanem świata, jawnie wrogie i pogardliwe słowa kobiety były tożsame ze splunięciami w twarz - a Deirdre, choć dalej lekko uśmiechnięta i całkowicie spokojna, nie zamierzała tego dłużej znosić.
Naprawdę starała się zachować odpowiednio, okazując przeżywającym żałobę siostrom należny szacunek, ofiarując możliwość szybkiego rozłączenia ścieżek i przystając na propozycję pogawędki, na jaką nie miała żadnej ochoty, by w zamian stać się zarzewiem konfliktu. Wzięła głęboki, cichy oddech, chcąc uspokoić powoli, choć głośno bijące serce - co, jeśli miały rację? Co, jeśli była tylko przeszkodą, zagrożeniem dla kogoś, kogo Tristan kochał naprawdę i od tylu lat? Intruzem, drażniącym i stanowiącym plamę na teoretycznym honorze? Urodziwym zastępstwem w trudnych chwilach? Brudną, nieważną prostytutką, chwilowym zadurzeniem kochliwego mężczyzny? Czyż sama nie sądziła, że decyzje Rosiera są podyktowane pożądaniem, chwilową namiętnością podszytą samczą chęcią odebrania ją Wenus, przewidując, że gdy tylko ochłonie, a jej bliskość przyniesie jego udręce ulgę, sam pożegna ją na dobre, zostawiając z niczym? Czy nawet starająca się ją ochronić Melisande nie spoglądała na nią z litościwym lekceważeniem, proponując sojusz wyłącznie z szacunku do starszego brata, pewna, że niewygodny temat zniknie już niedługo? Zrobiło się jej mdło, a wewnętrzne pęknięcie, przełamujące nagle na pół szklaną szybę intensywnych uczuć, za którą kryła bolesne wątpliwości, powiększyło się, zalewając ją dławiącą goryczą. Nic jednak nie zmieniło się w jej mimice ani spojrzeniu, doskonale panowała nad swoją maską, nieco znudzoną, odrobinę zirytowaną, przykrywającą fakt, że to spotkanie z powodującego lekki dyskomfort stało się dla niej po prostu upokarzające i bolesne. Nie chciała kontynuować tej farsy, nie chciała wysłuchiwać kolejnych obelg na swój temat ani też - przy całym zrozumieniu prób przemówienia Fantine do rozsądku - słów Melisande, pozornie łagodnych, lecz i tak stawiających Deirdre w roli ciekawego zwierzęcia, wymagającego obrony i pewnej protekcjonalności - jednocześnie w pewien sposób akcentując jego niebezpieczną naturę. Mimo okropieństw, które padły z ust młodszej z sióstr, Tsagairt nie chciała stawać między nimi, przyczyniać się do eskalacji konfliktu, stawać się kwestią sporną: nie chciała być zagrożeniem, ani dla nich, ani dla Tristana. Duma, którą bez problemu wyciszała w najplugawszych chwilach, teraz nie pozwalała zepchnąć się na dalszy plan; dała temu spotkaniu wystarczająco wiele szans, by w końcu choć odrobinę zadbać o siebie i tą drżącą wewnętrzną część, zalewającą się rozpaczą i gniewem.
Jeszcze w czasie gorącej przemowy Fantine, powoli wstała z krzesła, poprawiając delikatnie materiał białej, koronkowej sukni. Całkowicie zignorowała pojawienie się kota, tak samo jak pełne jadu przytyki młodszej z brunetek. - Z całym szacunkiem - tu kiwnęła lekko głową Melisande, ostoi rozsądku w środku szaleńczej burzy - ale nie będę kontynuować rozmowy, która zeszła do tak niskiego poziomu - powiedziała melodyjnie i całkowicie spokojnie, już dla siebie zostawiając zdanie, że nie jest tutaj dla czyjejś rozrywki - na pewno, Deirdre? - że nie będzie opowiadać o Wenus, że nie będzie upadłą gwiazdą kobiecego podwieczorku. Znoszenie dalszych policzków, wymierzonych zgrabną dłonią Fanny, wcale nie uwznioślało męczeństwa - nawet w imię słabości, którą czuła do Tristana. Wsunęła bogato zdobione krzesło na miejsce i po raz ostatni uniosła wzrok na Fanny. Mogła zmusić ją do przeprosin, mogła sprawić jej ból równy temu, który czuła ona sama - ale w ogóle nie czuła takiej potrzeby ani pragnienia, nie było w niej niechęci, jedynie gorycz niewidocznego dla nich smutku, przesłoniętego doskonałym opanowaniem. - Mam nadzieję, że wypoczynek mimo wszystko uznacie za udany a bliskość morza przyniesie w tym trudnym czasie ulgę - skłoniła lekko głowę w wyrazie pożegnania, jak zawsze spokojna i dobrze wychowana, nawet gdy pod skórą czuła piekące igły. Nie zamierzała dodawać, że rusza do swojej sypialni, nie brała udziału w grze rozpisanej przez manipulacje Fantine. Po prostu powoli odwróciła się od stołu, zamierzając opuścić pokój - z wysoko uniesioną głową i bez jakiegokolwiek śladu wewnętrznych obrażeń, jakie nabiegały krwią odżywającej paranoi.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Pokój dzienny
Szybka odpowiedź