Ogrody
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ogrody
Ogrody znajdujące się przy willi sprawiają wrażenie starych, opuszczonych i zaniedbanych: sprawiają, Rosierowie mocno dbają o swoje zewnętrzne tereny i ten nie jest wyjątkiem - skrzat domowy rodziny - niewidzialnie - pielęgnuje go z nie mniejszą dokładnością, tworząc perfekcyjną harmonię chaotycznego nieładu. Usypane ziemią ścieżki wiją się wokół zarośli, pośród których jak rubiny błyszczą krzewy kolczastych czerwonych róż. Pośrodku znajduje się stara altana - kamienna, również sprawiająca wrażenie podniszczonej, ale całkowicie zdatna do użytku. Niską zabudowę ozdabiają wysokie, rzeźbione w symbole Rosierów znaki.
Całość ogrodu otoczona jest wysokim kamiennym murem przykrytym gęstym żywopłotem - okolica jest odludna i podobne środki ostrożności wydają się zbędne, ale stary szlachecki ród nigdy nie przepadał za przypadkowym towarzystwem.
Całość ogrodu otoczona jest wysokim kamiennym murem przykrytym gęstym żywopłotem - okolica jest odludna i podobne środki ostrożności wydają się zbędne, ale stary szlachecki ród nigdy nie przepadał za przypadkowym towarzystwem.
The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 64, 78, 95, 48
'k100' : 64, 78, 95, 48
-BAAAAAA! - jęknęła Myssleine w odpowiedzi na surowe próby uspokojenia. Była wrażliwa i rozhisteryzowana, przeżyła prawdziwą traumę, choć nie była jeszcze świadoma, że Anglii dotknęła poważniejsza trauma niż nieobecność Mathildy i śliska satyna. Szlochała dalej, jawnie manifestując swoje niezadowolenie, ale bliskość matki zdawała się ją uspokajać. Po chwili płacz zmienił się w ciche pochlipywanie.
Marcus wydawał się nieco oszołomiony, ale w odróżnieniu od siostry nie dawał się porwać gwałtownym emocjom. Być może wyczuwał, że któreś z ich dwójki powinno pozostać spokojniejsze. Zdziwiło go, że lata nad podłogą w jedną i drugą stronę, ale bezradność zamanifestował jedynie machaniem rączkami i mama przyszła mu z pomocą. Po chwili miękko wylądował na bezpiecznym fragmencie podłogi i nieco chwiejnie podniósł się na nogi.
-Ma! - odpowiedział mamie rzeczowo, choć trudno było stwierdzić, czy ma na myśli mamę czy Mathildę. Miał na nie dwa różne skróty i tony głosu, ale dzisiejszej nocy był skołowany i senny. Ziewnął, jakby przypominając sobie o tym, że powinien spać. Lubił spać.
Gdy znaleźli się nad Mathildą, chłopiec przyjrzał się jej z zaintrygowaniem, a Myssie nadal była zaabsorbowana własnym cierpieniem. Ze skupienia się na sobie dziewczynkę wyrwał dopiero krzyk opiekunki. Myssleine przestała płakać, szerokimi oczyma wpatrując się w zimną wodę, ściekającą po twarzy opiekunki. Zaklaskała, wyraźnie zadowolona. Zamruczała cicho, uspokojona albo wspomnieniem jaszczurki albo pokazem drobnego okrucieństwa—nieświadoma, że wodna interwencja Deirdre mogła uratować Mathilde życie.
Niania próbowała drżącą dłonią chwycić różdżkę, ale w porównaniu z trzeźwo myślącą Deirdre była roztrzęsiona. Chcąc pomóc, wzięła na ręce Marcusa i mocno przytuliła chłopca, którego lękała się mniej niż drugiej podopiecznej.
-Jak dobrze, że pani przybyła! - jęknęła cicho Mathilde. -Przepraszam, tak bardzo przepraszam... - zaczęła się jąkać, obawiając się kary za to, że... -musiałam stracić przytomność, naprawdę nie wiem jak... - zamrugała, chcąc odegnać łzy. -Niebo zrobiło się tak jasne, a potem w ogród uderzyła pierwsza z gwiazd. Widziałam ogień na niebie i w oddali, wyjęłam dzieci z kołysek gdy odłamek uderzył w dach. Chciałam ukryć je w szafie i znaleźć świstoklik, a potem zapadła ciemność. - pociągnęła nosem. Ostrożnie zeszła za Deirdre, czekając na rozkazy i nie mogąc się doczekać, by opuścić ten dom. Dzieci wzniosły główki do góry, nie rozumiejąc widoku zniszczeń na parterze, ale z fascynacją wpatrując się w niebo.
Marcus wydawał się nieco oszołomiony, ale w odróżnieniu od siostry nie dawał się porwać gwałtownym emocjom. Być może wyczuwał, że któreś z ich dwójki powinno pozostać spokojniejsze. Zdziwiło go, że lata nad podłogą w jedną i drugą stronę, ale bezradność zamanifestował jedynie machaniem rączkami i mama przyszła mu z pomocą. Po chwili miękko wylądował na bezpiecznym fragmencie podłogi i nieco chwiejnie podniósł się na nogi.
-Ma! - odpowiedział mamie rzeczowo, choć trudno było stwierdzić, czy ma na myśli mamę czy Mathildę. Miał na nie dwa różne skróty i tony głosu, ale dzisiejszej nocy był skołowany i senny. Ziewnął, jakby przypominając sobie o tym, że powinien spać. Lubił spać.
Gdy znaleźli się nad Mathildą, chłopiec przyjrzał się jej z zaintrygowaniem, a Myssie nadal była zaabsorbowana własnym cierpieniem. Ze skupienia się na sobie dziewczynkę wyrwał dopiero krzyk opiekunki. Myssleine przestała płakać, szerokimi oczyma wpatrując się w zimną wodę, ściekającą po twarzy opiekunki. Zaklaskała, wyraźnie zadowolona. Zamruczała cicho, uspokojona albo wspomnieniem jaszczurki albo pokazem drobnego okrucieństwa—nieświadoma, że wodna interwencja Deirdre mogła uratować Mathilde życie.
Niania próbowała drżącą dłonią chwycić różdżkę, ale w porównaniu z trzeźwo myślącą Deirdre była roztrzęsiona. Chcąc pomóc, wzięła na ręce Marcusa i mocno przytuliła chłopca, którego lękała się mniej niż drugiej podopiecznej.
-Jak dobrze, że pani przybyła! - jęknęła cicho Mathilde. -Przepraszam, tak bardzo przepraszam... - zaczęła się jąkać, obawiając się kary za to, że... -musiałam stracić przytomność, naprawdę nie wiem jak... - zamrugała, chcąc odegnać łzy. -Niebo zrobiło się tak jasne, a potem w ogród uderzyła pierwsza z gwiazd. Widziałam ogień na niebie i w oddali, wyjęłam dzieci z kołysek gdy odłamek uderzył w dach. Chciałam ukryć je w szafie i znaleźć świstoklik, a potem zapadła ciemność. - pociągnęła nosem. Ostrożnie zeszła za Deirdre, czekając na rozkazy i nie mogąc się doczekać, by opuścić ten dom. Dzieci wzniosły główki do góry, nie rozumiejąc widoku zniszczeń na parterze, ale z fascynacją wpatrując się w niebo.
I show not your face but your heart's desire
Szloch Myssleine gasł powoli, dziewczynka się uspokajała, zbyt zmęczona, by kontynuować nieludzkie piski - Deirdre przyjęła to z ulgą, skroń pulsowała bólem, a stały niepokój o to, czy Biała Willa nie runie im na głowy, tylko wzmagał dyskomfort. Mimo to koncentrowała się na działaniu, na każdym kolejnym kroku i zaklęciu, które miały przybliżyć ich wszystkich do bezpiecznego opuszczenia domu. Groteskowe ujęcie sprawy; miejsce, które było opoką, schronieniem i azylem, pozwalającym im na spokojne życie, zmieniło się w tor przeszkód, gotowy w każdej chwili wybuchnąć, grzebiąc ich pod zwałami gruzu i drewna. Na co dzień piękne wnętrza teraz ziały pustką i chłodem, powypalane oczy obrazów wydawały się dziurami wydrążonymi w nicość, a po cennych bibelotach pozostały tylko okruchy. Ogień nie buzował przytulnie w kominku, magiczne światło nie rzucało długich promieni na piękno różanego ogrodu - Biała Willa ciągle stała mocno na kamiennych fundamentach, ale została mocno zniszczona. Jak bardzo, Deirdre nie była w stanie ocenić, chociaż czujnie przyglądała się trzeszczącym belkom podsufitowym, wybitym oknom i przechylającym się niemal w oczach schodom prowadzącym na strych.
- Porozmawiamy o tym później - rzuciła surowo w stronę obudzonej gwałtownie Mathilde. Była blada i roztrzęsiona, na skroni zaczynał rosnąć pokaźny siniak, zapewne dziewczyna oberwała spadającą belką albo po prostu stała się ofiarą oślepiającego i ogłuszającego wybuchu, może fali wody, wdzierającej się do środka...Nieistotne, ważne, że była w stanie chodzić i zająć się Marcusem. Jako opiekunka uczyniła wszystko, by uchronić bliźnięta, to musiała jej oddać, nie zamierzała więc wymierzać żadnych kar. Przynajmniej dopóki nie dowie się więcej o tym, co wydarzyło się przed kilkoma godzinami. I dopóki nie znajdą się w względnie bezpiecznym miejscu.
Zachowanie Myssleine nie umknęło uwagi Deirdre, uśmiechnęła się nieświadomie i lekko: tak, mogła o tym pomyśleć wcześniej, kołysanki i łagodność nie zabawiały dziewczynki tak, jak czyjeś cierpienie i grymasy bólu. Przykre i zarazem obiecujące; wkrótce mogła widzieć więcej takich twarzy, świat stanął na głowie, zabierając wszystkim coś cennego. - Ruszamy do portu, potem - prosto do Londynu - przekazała Mathildzie prosty plan, nie była w stanie nic innego wymyślić. Wydostanie się z wyspy było priotytetem, tu, na środku morza były bezbronne. Co, jeśli ziemia zatrzęsie się na tyle mocno, że wody pochłoną w całości skały Sheppey? Ile miały czasu, dopóki spod ich nóg nie wystrzelą gejzery lawy - albo potężna fala zmiecie wszystko z powierzchni małej wysepki? Musiały działać natychmiast. - Magicus extremos - wychrypiała, chcąc wzmocnić opiekunkę, dodać jej sił, podniesć morale. - Bądź czujna - poleciła, ostrożnie schodząc na parter. Mówiła ogólnie, nie tylko o stromym podejściu, ale i o wszystkim, co mogło spotkać je na drodze do portowej mieścinki. Mieli tam bezpieczne świstokliki, sprawdziła to już wcześniej, przeniosą się do Londynu; była gotowa słono za nie zapłacić albo wymóc na tamtejszym karczmarzu ich ofiarowanie. Byleby tam dotarły, w jednym kawałku.
Gdy znalazła się znów w zalanym wodą salonie, szybko ruszyła w kierunku wyjścia, nasłuchując trzasków zapowiadających zawalenie się dachu. Szczęśliwie nic takiego się nie stało, czarownice zdołały opuścić budynek a później przejść przez zniszczoną furtkę. - Caelum - zainkantowała Deirdre, chcąc roztoczyć nad sobą, Mathilde i dziećmi niewidzialną barierę, chroniącą je od wiatru, zacinającego coraz mocniej deszczu i unoszącego się wszędzie lepkiego pyłu. Skupiła się na zaklęciu, różdżkę ciągle miała w pogotowiu. Obejrzała się na Białą Willę tylko raz: coś zakłuło ją w sercu i szarpnęło w dole brzucha, miejsce, które stało się dla niej pierwszym w życiu prawdziwym domem wydawało się chwiać w posadach. Wybite okna, roztrzaskana w proch weranda: główna konstrukcja była nienaruszona - na Merlina, taką miała nadzieję - ale budynek straszył wyglądem. Mogącym jeszcze pogorszyć się wraz z nadchodzącą ulewą. Tym razem z nieba lunął zwykły deszcz, bez płonących meteorytów, w powietrzu unosił się jednak gryzący zapach dymu. Mericourt zacisnęła mocniej ręce na różdżce i ruszyła szybko, ale ostrożnie za Mathilde, by razem z opiekunką dotrzeć na brzeg wyspy, a stamtąd - do Londynu. Musiała znaleźć inne schronienie, pierwsza - jedyna? - na myśl przyszła jej La Fantasmagoria i to tam właśnie zamierzała się udać.
| zt
- Porozmawiamy o tym później - rzuciła surowo w stronę obudzonej gwałtownie Mathilde. Była blada i roztrzęsiona, na skroni zaczynał rosnąć pokaźny siniak, zapewne dziewczyna oberwała spadającą belką albo po prostu stała się ofiarą oślepiającego i ogłuszającego wybuchu, może fali wody, wdzierającej się do środka...Nieistotne, ważne, że była w stanie chodzić i zająć się Marcusem. Jako opiekunka uczyniła wszystko, by uchronić bliźnięta, to musiała jej oddać, nie zamierzała więc wymierzać żadnych kar. Przynajmniej dopóki nie dowie się więcej o tym, co wydarzyło się przed kilkoma godzinami. I dopóki nie znajdą się w względnie bezpiecznym miejscu.
Zachowanie Myssleine nie umknęło uwagi Deirdre, uśmiechnęła się nieświadomie i lekko: tak, mogła o tym pomyśleć wcześniej, kołysanki i łagodność nie zabawiały dziewczynki tak, jak czyjeś cierpienie i grymasy bólu. Przykre i zarazem obiecujące; wkrótce mogła widzieć więcej takich twarzy, świat stanął na głowie, zabierając wszystkim coś cennego. - Ruszamy do portu, potem - prosto do Londynu - przekazała Mathildzie prosty plan, nie była w stanie nic innego wymyślić. Wydostanie się z wyspy było priotytetem, tu, na środku morza były bezbronne. Co, jeśli ziemia zatrzęsie się na tyle mocno, że wody pochłoną w całości skały Sheppey? Ile miały czasu, dopóki spod ich nóg nie wystrzelą gejzery lawy - albo potężna fala zmiecie wszystko z powierzchni małej wysepki? Musiały działać natychmiast. - Magicus extremos - wychrypiała, chcąc wzmocnić opiekunkę, dodać jej sił, podniesć morale. - Bądź czujna - poleciła, ostrożnie schodząc na parter. Mówiła ogólnie, nie tylko o stromym podejściu, ale i o wszystkim, co mogło spotkać je na drodze do portowej mieścinki. Mieli tam bezpieczne świstokliki, sprawdziła to już wcześniej, przeniosą się do Londynu; była gotowa słono za nie zapłacić albo wymóc na tamtejszym karczmarzu ich ofiarowanie. Byleby tam dotarły, w jednym kawałku.
Gdy znalazła się znów w zalanym wodą salonie, szybko ruszyła w kierunku wyjścia, nasłuchując trzasków zapowiadających zawalenie się dachu. Szczęśliwie nic takiego się nie stało, czarownice zdołały opuścić budynek a później przejść przez zniszczoną furtkę. - Caelum - zainkantowała Deirdre, chcąc roztoczyć nad sobą, Mathilde i dziećmi niewidzialną barierę, chroniącą je od wiatru, zacinającego coraz mocniej deszczu i unoszącego się wszędzie lepkiego pyłu. Skupiła się na zaklęciu, różdżkę ciągle miała w pogotowiu. Obejrzała się na Białą Willę tylko raz: coś zakłuło ją w sercu i szarpnęło w dole brzucha, miejsce, które stało się dla niej pierwszym w życiu prawdziwym domem wydawało się chwiać w posadach. Wybite okna, roztrzaskana w proch weranda: główna konstrukcja była nienaruszona - na Merlina, taką miała nadzieję - ale budynek straszył wyglądem. Mogącym jeszcze pogorszyć się wraz z nadchodzącą ulewą. Tym razem z nieba lunął zwykły deszcz, bez płonących meteorytów, w powietrzu unosił się jednak gryzący zapach dymu. Mericourt zacisnęła mocniej ręce na różdżce i ruszyła szybko, ale ostrożnie za Mathilde, by razem z opiekunką dotrzeć na brzeg wyspy, a stamtąd - do Londynu. Musiała znaleźć inne schronienie, pierwsza - jedyna? - na myśl przyszła jej La Fantasmagoria i to tam właśnie zamierzała się udać.
| zt
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 66
--------------------------------
#2 'k100' : 79
#1 'k100' : 66
--------------------------------
#2 'k100' : 79
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Ogrody
Szybka odpowiedź