Poddasze
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Poddasze
Poddasze zagospodarowane jest kilkoma pomieszczeniami gospodarnymi oraz jeszcze jednym pokojem gościnnym - skromniejszym od pozostałych, ale nie pozbawionym elegancji. Podłogi kryją arabskie, delikatne tkaniny, okryte prostym, przesuwanym baldachem łoże znajduje się niedaleko wyjścia na nieduży balkonik, z którego rozciąga się widok na szumiące w pobliżu morze. Skromny sekretarzyk zdobi zabytkowy wazon oraz lustro pamiętające czasy napoleońskie; zamiast wysokich, niepraktycznych przy skośnym dachu szaf, w pokoju znajduje się kilka głębokich kufrów wyścielanych aksamitem. Trzy krzesła, obite miękkiem szkarłatnym jedwabiem, otaczają rzeźbiony okrągły stolik, na którym ustawiono srebrną rzeźbę najeżonego kolcami różanego drzewa.
Bezceremonialne pytanie Agathy o dziwo nie wywołało w Deirdre agresji; nie odebrała go też jako oznaki wścibstwa lub żałosnych prób nawiązania przyjaźni. Dziewczyna raczej stała się lustrem, wykrzywionym odbiciem, zadającym celne pytania. Może zbyt szybko trafiające na podatne, zaczerwione miejsce, epicentrum słabości wobec tych drobnych dłoni i dużych, wilgotnych, lekko skośnych oczu. – Bywają…interesujące – odparła po prostu po dłuższej chwili ciszy, śledząc wzrokiem palec Myssleine wędrujący do pulchnych usteczek. – Wiem, że drzemie w nich wielki potencjał. Wielki i straszny; jestem ciekawa, czy ich skóra pokryje się czarnymi wybroczynami, czy serce przestanie bić, czy ich magia, aura, w jakiej zostały poczęte, w jakiś sposób wypełzną na wierzch – wyznała, wypowiadając każde słowo w zastanowieniu, a w głosie brunetki drżała fascynacja. Nie obrzydzenie, nie lęk o przyszłość diabelskiego nasienia.
- Nie narodziły się z miłości – sprostowała tylko pobłażliwym tonem, przeczesując palcami wilgotne włosy. To, co łączyło ją z Rosierem nie zasługiwało na takie miano; uczucie, które ich związało było straszniejsze i silniejsze, chwiejące się na granicy nienawiści, pogardy i wiecznego głodu. Każde uderzenie, splunięcie, siny ślad po palcach, burgund rozlewanej krwi, kosmyk wyrwanych włosów, słony pot zbierający się w zagłębieniach obojczyków: wszystko to odmalowywało obraz budzący grozę i obrzydzenie, nie zachwyt. Ten nawet Deirdre odczuwała rzadko, coraz częściej jednak, gdy spoglądała w głębię oczu Marcusa. Musiał dorosnąć, stać się silnym synem swego nieistniejącego ojca, czarodziejem, który poprowadzi czarodziejską Anglię ku pełni wielkości. Zgadzała się w pełni ze słowami Agathy, celnymi, pozwalającymi nieco złagodzić zagubioną słabość, zamienić wątpliwości w determinację. Na razie lepką, grząską, budowaną na megalomanii, lęku i chaosie, lecz dawało to jakąkolwiek nadzieję na dalszą przyszłość bliźniąt. I ich przeżycie do wieku, w którym będą w stanie same o siebie zadbać. – Nie musisz mnie tak komplementować, Agatho, znam swą wartość. A słodkie pochlebstwa nie sprawią, że zacznę śpiewać im kołysanki i gruchać nad kołyską – ucięła, poprawiając opadające ramiączko przemoczonej koszuli. Brzmiała, mimo dość pogardliwej treści, spokojnie, bez obrazy czy złości, nie zauważając nawet odruchowego skulenia szczupłych ramion piastunki. Tu, w domu, nie akcentowała swojej wyższości, nie musiała tego robić, tak samo jak nie musiała tłumaczyć się z sposobu, w jaki wychowywała – lub podtapiała? – własne dzieci. Spoglądała na wychodzącą blondynkę beznamiętnie, bez tęsknoty za niemowlęciem, bez wyrzutów sumienia, bez głębszej refleksji. Była po prostu zmęczona i zła, sfrustrowana własnymi słabościami, w ciągłym kołowrotku ze wspomnieniami porażek, za które musiała kogoś obwinić. Najłatwiej zrzucić odpowiedzialność na coś od niej niezależnego; na kobiecą magię, na przekleństwo czarownic, muszących marnować swój potencjał na kolejne ciąże, porody, połogi i tortury macierzyństwa. Deirdre zamierzała przerwać to pasmo, niezależnie od kosztów – osiągnęła potęgę właśnie dlatego, że potrafiła poświęcić dla niej dosłownie wszystko.
| ztx2
- Nie narodziły się z miłości – sprostowała tylko pobłażliwym tonem, przeczesując palcami wilgotne włosy. To, co łączyło ją z Rosierem nie zasługiwało na takie miano; uczucie, które ich związało było straszniejsze i silniejsze, chwiejące się na granicy nienawiści, pogardy i wiecznego głodu. Każde uderzenie, splunięcie, siny ślad po palcach, burgund rozlewanej krwi, kosmyk wyrwanych włosów, słony pot zbierający się w zagłębieniach obojczyków: wszystko to odmalowywało obraz budzący grozę i obrzydzenie, nie zachwyt. Ten nawet Deirdre odczuwała rzadko, coraz częściej jednak, gdy spoglądała w głębię oczu Marcusa. Musiał dorosnąć, stać się silnym synem swego nieistniejącego ojca, czarodziejem, który poprowadzi czarodziejską Anglię ku pełni wielkości. Zgadzała się w pełni ze słowami Agathy, celnymi, pozwalającymi nieco złagodzić zagubioną słabość, zamienić wątpliwości w determinację. Na razie lepką, grząską, budowaną na megalomanii, lęku i chaosie, lecz dawało to jakąkolwiek nadzieję na dalszą przyszłość bliźniąt. I ich przeżycie do wieku, w którym będą w stanie same o siebie zadbać. – Nie musisz mnie tak komplementować, Agatho, znam swą wartość. A słodkie pochlebstwa nie sprawią, że zacznę śpiewać im kołysanki i gruchać nad kołyską – ucięła, poprawiając opadające ramiączko przemoczonej koszuli. Brzmiała, mimo dość pogardliwej treści, spokojnie, bez obrazy czy złości, nie zauważając nawet odruchowego skulenia szczupłych ramion piastunki. Tu, w domu, nie akcentowała swojej wyższości, nie musiała tego robić, tak samo jak nie musiała tłumaczyć się z sposobu, w jaki wychowywała – lub podtapiała? – własne dzieci. Spoglądała na wychodzącą blondynkę beznamiętnie, bez tęsknoty za niemowlęciem, bez wyrzutów sumienia, bez głębszej refleksji. Była po prostu zmęczona i zła, sfrustrowana własnymi słabościami, w ciągłym kołowrotku ze wspomnieniami porażek, za które musiała kogoś obwinić. Najłatwiej zrzucić odpowiedzialność na coś od niej niezależnego; na kobiecą magię, na przekleństwo czarownic, muszących marnować swój potencjał na kolejne ciąże, porody, połogi i tortury macierzyństwa. Deirdre zamierzała przerwać to pasmo, niezależnie od kosztów – osiągnęła potęgę właśnie dlatego, że potrafiła poświęcić dla niej dosłownie wszystko.
| ztx2
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Poddasze
Szybka odpowiedź