Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart
Wieża Astronomiczna
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wieża Astronomiczna
Najwyższa wieża w Hogwarcie służąca jako miejsce zajęć z astronomii. To właśnie tutaj uczniowie rozszerzają swoją wiedzę na temat gwiazd i planet, obserwując je przez teleskopy, a także masę innych urządzeń służących do badania nieba. Najczęściej lekcje odbywają się o północy w bezksiężycowe noce, gdy ciała niebieskie są najlepiej widoczne. Wieża jest zazwyczaj zamknięta z wyjątkiem zajęć. Na jej szczyt prowadzi dokładnie tysiąc jeden stopni spiralnych schodów. To tutaj znajduje się również położony centralnie pod tarasem widokowym gabinet każdego nauczyciela astronomii, który uczył w szkole. Najczęściej jest zapełniony po brzegi książkami poświęconymi tej dziedzinie nauki jak i przedmiotami pomocnymi przy badaniu sklepienia. Sufit pomieszczenia zaczarowany jest w taki sposób, by pokazywał aktualne rozmieszczenie gwiazd bez potrzeby opuszczania pokoju.
21 maja, ranek
Pierwszomajowe anomalie i tajemnicze zniknięcie dyrektora przewartościowały nieco pogląd Marine, dotyczący magicznej mocy jaką posiadała i jaką chciała posiąść. Do tej pory odpowiedzi upatrywała w czarnej magii, którą zarówno jej ojciec, jak i Grindelwald uznawali za nadrzędną; w ręku czarodzieja miała budzić nie tylko postrach, a przede wszystkim dodać mu siły i pewności siebie, poczucia własnej sprawczości. Dla niej, osoby w przeszłości dotkniętej chorobą wpływającą na świadomość i zdrowe zmysły, takie hasła były niezwykle chwytliwe, pożądane. Jednak wydarzenia z mrocznej nocy pełnej strachów i złowrogiej mgły sprawiły, że młoda Ślizgonka nie wiedziała już, jak powinna do tego wszystkiego podchodzić. Długo rozmyślała nad tym, w którą stronę powinna skierować swoje przyszłe kroki, lecz każda odpowiedź na to pytanie wydawała się banalna, naiwna wręcz. Pamiętała jednak strach, jaki czuła na chłodnym cmentarzu i długo później i doszła do wniosku, że zagłębianie się w czarną magię może ten strach tylko przywołać, lub nawet pogłębić. Potrzebowała balansu, potrzebowała ochrony, potrzebowała poczucia bezpieczeństwa.
W notatkach do egzaminów nie raz, nie dwa pojawiała się wzmianka o Zaklęciu Patronusa, lecz początkowo panna Lestrange traktowała to wszystko jedynie jako formułkę do wyuczenia, zapamiętania. Dopiero ostatnie sny, w których podejmowane przez nią decyzję musiały być naznaczone szaleństwem, przed którym tak uciekała, przekonały ją do podjęcia odpowiednich kroków. Poprosiła więc o pomoc i dziś miała ją otrzymać; po raz pierwszy, ale zapewne nie ostatni.
Nie oczekiwała wielkich rezultatów już po pierwszych ćwiczeniach; szanowała profesora Vane i jego umiejętności, lecz nieco wątpiła we własne. Przecież od tylu miesięcy na zajęciach z obrony przed czarną magią nauczano wyłącznie tego, z czym z założenia miała ona walczyć. Zaklęcia ofensywne nie były jej obce, lecz nie miała okazji z nich korzystać – jako wzorowa dama nie przynależała do Klubu Pojedynków, a jako prefekt tym bardziej nie szastała zaklęciami na korytarzach. Jedynym ratunkiem były prywatne lekcje, treningi z kimś, kto znał się na rzeczy. A znając dobre serce profesora Astronomii i jego podejście do uczniów oraz wielu innych spraw, Marine zaryzykowała stwierdzeniem, że to właśnie on będzie odpowiednią osobą, by nauczyć ja tego, czego tak bardzo pragnęła.
Drogę do wieży astronomicznej pokonała szybko, być może dlatego wchodząc za pozwoleniem do gabinetu Jaydena mogła się pochwalić niewielką zadyszką. Pamiętała jednak, że miał zdradzić jej jakieś tajemnicze przejście, by mogła dostawać się tu znacznie szybciej i bez utraty tchu.
Było jeszcze stosunkowo wcześnie, choć zdążyła już zjeść śniadanie. Nie ruszyłaby bez niego; znała warunki tej umowy i znała także ograniczenia własnego organizmu. Głodna i niewyspana osiągnęłaby fatalne efekty i zapewne przypłaciła to jeszcze jakąś zapaścią na zdrowiu, gdyby zaklęcie okazało się jednak zbyt wymagające.
Gdy zdążyła się już uprzejmie przywitać, podziękować za przyjęcie jej i rozejrzeć z uśmiechem po gabinecie, przyszedł czas na zadawanie pytań.
- Czy myśli pan, że dam radę? Mimo tej trucizny, jaką wlewał w nas Grindelwald? – nie chciała się wycofać, wolała jednak wyłożyć na stół wszystkie karty, nawet te z wątpliwościami. Szczerość leżała u podstaw jej relacji z Jaydenem i tak miało pozostać.
Pierwszomajowe anomalie i tajemnicze zniknięcie dyrektora przewartościowały nieco pogląd Marine, dotyczący magicznej mocy jaką posiadała i jaką chciała posiąść. Do tej pory odpowiedzi upatrywała w czarnej magii, którą zarówno jej ojciec, jak i Grindelwald uznawali za nadrzędną; w ręku czarodzieja miała budzić nie tylko postrach, a przede wszystkim dodać mu siły i pewności siebie, poczucia własnej sprawczości. Dla niej, osoby w przeszłości dotkniętej chorobą wpływającą na świadomość i zdrowe zmysły, takie hasła były niezwykle chwytliwe, pożądane. Jednak wydarzenia z mrocznej nocy pełnej strachów i złowrogiej mgły sprawiły, że młoda Ślizgonka nie wiedziała już, jak powinna do tego wszystkiego podchodzić. Długo rozmyślała nad tym, w którą stronę powinna skierować swoje przyszłe kroki, lecz każda odpowiedź na to pytanie wydawała się banalna, naiwna wręcz. Pamiętała jednak strach, jaki czuła na chłodnym cmentarzu i długo później i doszła do wniosku, że zagłębianie się w czarną magię może ten strach tylko przywołać, lub nawet pogłębić. Potrzebowała balansu, potrzebowała ochrony, potrzebowała poczucia bezpieczeństwa.
W notatkach do egzaminów nie raz, nie dwa pojawiała się wzmianka o Zaklęciu Patronusa, lecz początkowo panna Lestrange traktowała to wszystko jedynie jako formułkę do wyuczenia, zapamiętania. Dopiero ostatnie sny, w których podejmowane przez nią decyzję musiały być naznaczone szaleństwem, przed którym tak uciekała, przekonały ją do podjęcia odpowiednich kroków. Poprosiła więc o pomoc i dziś miała ją otrzymać; po raz pierwszy, ale zapewne nie ostatni.
Nie oczekiwała wielkich rezultatów już po pierwszych ćwiczeniach; szanowała profesora Vane i jego umiejętności, lecz nieco wątpiła we własne. Przecież od tylu miesięcy na zajęciach z obrony przed czarną magią nauczano wyłącznie tego, z czym z założenia miała ona walczyć. Zaklęcia ofensywne nie były jej obce, lecz nie miała okazji z nich korzystać – jako wzorowa dama nie przynależała do Klubu Pojedynków, a jako prefekt tym bardziej nie szastała zaklęciami na korytarzach. Jedynym ratunkiem były prywatne lekcje, treningi z kimś, kto znał się na rzeczy. A znając dobre serce profesora Astronomii i jego podejście do uczniów oraz wielu innych spraw, Marine zaryzykowała stwierdzeniem, że to właśnie on będzie odpowiednią osobą, by nauczyć ja tego, czego tak bardzo pragnęła.
Drogę do wieży astronomicznej pokonała szybko, być może dlatego wchodząc za pozwoleniem do gabinetu Jaydena mogła się pochwalić niewielką zadyszką. Pamiętała jednak, że miał zdradzić jej jakieś tajemnicze przejście, by mogła dostawać się tu znacznie szybciej i bez utraty tchu.
Było jeszcze stosunkowo wcześnie, choć zdążyła już zjeść śniadanie. Nie ruszyłaby bez niego; znała warunki tej umowy i znała także ograniczenia własnego organizmu. Głodna i niewyspana osiągnęłaby fatalne efekty i zapewne przypłaciła to jeszcze jakąś zapaścią na zdrowiu, gdyby zaklęcie okazało się jednak zbyt wymagające.
Gdy zdążyła się już uprzejmie przywitać, podziękować za przyjęcie jej i rozejrzeć z uśmiechem po gabinecie, przyszedł czas na zadawanie pytań.
- Czy myśli pan, że dam radę? Mimo tej trucizny, jaką wlewał w nas Grindelwald? – nie chciała się wycofać, wolała jednak wyłożyć na stół wszystkie karty, nawet te z wątpliwościami. Szczerość leżała u podstaw jej relacji z Jaydenem i tak miało pozostać.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie udało mu się znaleźć terminu tak prędko jakby marzyła sobie o tym Marine, ale przesunięcie ich pierwszego spotkania na kilka dni później nie powinno mieć żadnego poważnego wpływu na te nauki. Sam również musiał nieco bardziej zgłębić temat, zaczytując się w odpowiedniej lekturze, którą znalazł nie tylko w ich szkolnej bibliotece, ale również i tej londyńskiej, której zbiory zdecydowanie przerastały zebrane dzieła w Hogwarcie. Nie był to jednak powód do wstydu, bo w głównej bibliotece Anglii istniały nieskończone pomieszczenia wysłane jedynie publikacjami i to o zadziwiającej dacie. Niektóre sięgały nawet czasów sprzed tysiąclecia, a nawet sprzed początków ery. Niesamowite... To było naprawdę wspaniałe, a kopalnia wiedzy nie miała końca. Najwięcej wszak odkryć dokonywało się w murach bibliotek, bo wszystko tam już się znajdowało, a nowe odkrycia były jedynie wnioskami wyciągniętymi z tego, co mądrzejsi pozostawili po sobie w spadku kolejnym pokoleniom. Należało umieć po prostu szukać tych wiadomości, jednak to również była sztuka, by w skupieniu przez wiele godzin móc przeszukiwać zbiory w celu odszukania jednej cennej informacji. Jaydenowi zdarzyły się takie emocjonujące porywy, jednak nie był zawodowcem, dlatego też jego czas był ograniczony - Hogwart wszak był jego cennym elementem życia i nie mógł ucierpieć na nieobecności profesora. Dlatego też zgromadził kilka, wydających mu się ciekawymi, egzemplarzy książek i notatników, które świadczyły o zaklęciu patronusa. Nie tylko wszak dla niego miało to być ułatwienie i przypomnienie, ale również dla uczącej się dopiero Marine. Astronom nie miał żadnych kwalifikacji przy nauce innych przedmiotów, a na pewno w tak zaawansowanej formie, ale motywacja mogła zaprowadzić daleko każdego, kto tylko chciał poznać nowe granice wiedzy z różnych dziedzin. Cieszył się, że sprawa przyjęła taki obrót, a on nie tylko mógł pomóc, ale stał się pewnym filarem zaufania. Tak samo zresztą jak panna Lestrange jego.
Gdy Marine przekraczała próg jego gabinetu, Jayden znajdował się na ruchliwej drabinie przy swojej niebieskawej kolekcji książek poukładanych od samej podłogi po sufit, dlatego posiłkowanie się drabiną było wręcz wskazane i uzależniające. Z ołówkiem w ustach przestawiał książki, a niektóre same sobie latały dokoła niego, zupełnie jakby czekały na swoją kolej, by ich właściciel odstawił je na miejsce. Do tego w tylnej kieszeni spodni miał mapę północnej ćwiartki, za uchem różdżkę, a we włosach kilka kawałków pergaminu, które często wplątywały się w gęstą czuprynę Vane'a, zupełnie jakby wiedziały, że będzie im tam wygodnie. Raz po raz też wypadały, by zostawić w spokoju astronomową szopę i uciekały przed zniecierpliwionymi woluminami, które przypominały bardziej zwierzątka domowe tak łaszące się do mężczyzny, by je przeczytał, niż zwyczajne książki. Ze skupieniem na twarzy porządkował swoje zbiory, mrucząc pod nosem jedną z piosenek, które leciały z jego włączonego praktycznie non stop adapteru. Przyjemne i wpadające do ucha melodie prosto z Bałkanów mogły poprawić niejeden zepsuty humor. Początkowo nie dostrzegł swojej uczennicy, ale Rozprawa o spadających gwiazdach odchrząknęła znacząco nad uchem Jaydena, zwracając jego uwagę w kierunku drzwi. Zaraz też jego twarz wykrzywiła się w ciepłym uśmiechu, a ołówek z ust przeszedł do dłoni.
- Witaj, Marine. Wchodź, wchodź. Momencik - zawołał wesoło i dopiero po kilku chwilach zszedł z powrotem na ziemię, by podciągnąć rękawy koszuli i stanąć przed dziewczyną. Wiedział, że ma coś ważnego do zrobienia tego ranka i już wiedział, co to było. Obszedł swoje biurko i zaczął wyciągać z szuflad pergaminy w poszukiwaniu różdżki. Którą miał przecież za uchem, ale szukał jej dalej i nie przerywając zajęcia, wsłuchiwał się w słowa panny Lestrange. Gdy zakończyła, podniósł na nią spojrzenie. - Szczególnie dlatego, Marine. Szczególnie! - rzucił Jayden, uderzając w takt swoich słów o blat biurka. - Zdajesz sobie sprawę z tego, co się wydarzyło i nie uciekasz przed tym w świat zakłamania czy fantazji, by jedynie zmniejszyć ten ból. Stawiasz czoło okropieństwom i wspomnieniom, które, owszem, są przerażające, ale w nich tkwi twoja siła, bo nie chcesz, by się powtórzyły. Czy to nie jedna z motywacji, dla których ludzie chcą naprawiać świat? Wielkie rzeczy zaczynają się od małych kroków. To bardzo odważne, a także dojrzałe, by zdawać sobie sprawę z własnych słabości i lęków - powiedział, prostując się i sięgając dłonią do różdżki. Zaraz jednak rozmyślił się i odłożył ją na biurko, by skierować kroki ku uczennicy. - To jak? Gotowa?
Gdy Marine przekraczała próg jego gabinetu, Jayden znajdował się na ruchliwej drabinie przy swojej niebieskawej kolekcji książek poukładanych od samej podłogi po sufit, dlatego posiłkowanie się drabiną było wręcz wskazane i uzależniające. Z ołówkiem w ustach przestawiał książki, a niektóre same sobie latały dokoła niego, zupełnie jakby czekały na swoją kolej, by ich właściciel odstawił je na miejsce. Do tego w tylnej kieszeni spodni miał mapę północnej ćwiartki, za uchem różdżkę, a we włosach kilka kawałków pergaminu, które często wplątywały się w gęstą czuprynę Vane'a, zupełnie jakby wiedziały, że będzie im tam wygodnie. Raz po raz też wypadały, by zostawić w spokoju astronomową szopę i uciekały przed zniecierpliwionymi woluminami, które przypominały bardziej zwierzątka domowe tak łaszące się do mężczyzny, by je przeczytał, niż zwyczajne książki. Ze skupieniem na twarzy porządkował swoje zbiory, mrucząc pod nosem jedną z piosenek, które leciały z jego włączonego praktycznie non stop adapteru. Przyjemne i wpadające do ucha melodie prosto z Bałkanów mogły poprawić niejeden zepsuty humor. Początkowo nie dostrzegł swojej uczennicy, ale Rozprawa o spadających gwiazdach odchrząknęła znacząco nad uchem Jaydena, zwracając jego uwagę w kierunku drzwi. Zaraz też jego twarz wykrzywiła się w ciepłym uśmiechu, a ołówek z ust przeszedł do dłoni.
- Witaj, Marine. Wchodź, wchodź. Momencik - zawołał wesoło i dopiero po kilku chwilach zszedł z powrotem na ziemię, by podciągnąć rękawy koszuli i stanąć przed dziewczyną. Wiedział, że ma coś ważnego do zrobienia tego ranka i już wiedział, co to było. Obszedł swoje biurko i zaczął wyciągać z szuflad pergaminy w poszukiwaniu różdżki. Którą miał przecież za uchem, ale szukał jej dalej i nie przerywając zajęcia, wsłuchiwał się w słowa panny Lestrange. Gdy zakończyła, podniósł na nią spojrzenie. - Szczególnie dlatego, Marine. Szczególnie! - rzucił Jayden, uderzając w takt swoich słów o blat biurka. - Zdajesz sobie sprawę z tego, co się wydarzyło i nie uciekasz przed tym w świat zakłamania czy fantazji, by jedynie zmniejszyć ten ból. Stawiasz czoło okropieństwom i wspomnieniom, które, owszem, są przerażające, ale w nich tkwi twoja siła, bo nie chcesz, by się powtórzyły. Czy to nie jedna z motywacji, dla których ludzie chcą naprawiać świat? Wielkie rzeczy zaczynają się od małych kroków. To bardzo odważne, a także dojrzałe, by zdawać sobie sprawę z własnych słabości i lęków - powiedział, prostując się i sięgając dłonią do różdżki. Zaraz jednak rozmyślił się i odłożył ją na biurko, by skierować kroki ku uczennicy. - To jak? Gotowa?
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Balansujący na chybotliwej drabinie w poszukiwaniu książek, z mapą nieba w tylnej kieszeni spodni i różdżką zatkniętą za uchem – taki profesor Vane powitał Marine w swoim gabinecie, a na jego widok dziewczyna uśmiechnęła się nieco szerzej; wszystko, co pozytywnie nietuzinkowe pasowało do niego niczym gwiazdy do nocnego nieba, a kolejne drobne rzeczy jedynie utwierdzały Ślizgonkę w przekonaniu, że wybrała dobrego nauczyciela. Zdawać by się mogło, że jest uosobieniem beztroski, a jednocześnie niezwykle realnie podchodził do tego, co działo się w rzeczywistości – tak niezwykła mieszanina, połączona ze szczerością intencji stawała się wywarem na wagę złota.
Chciała mu podpowiedzieć, gdzie powinien szukać swojej różdżki, lecz coś w jego osobie kazało jej nie przeszkadzać i cieszyć się formą, jaką zastała. Wydawał się być w dobrym humorze, a to wróżyło pomyślny pod wieloma względami poranek.
Jego odpowiedź wcale jej nie zaskoczyła, niezmiennie jednak zadziwiały ją pokłady wiary, jakie miewał w stosunku do niej. Nie był przecież opiekunem jej domu, był po prostu nauczycielem jednego przedmiotu, a mimo to potrafił ją wspierać i motywować nawet drobnymi słowami; naturalnie posiadł umiejętność, której jej własny ojciec uczył się do dziś.
- Naprawiać świat – powtórzyła po nim z lekkim westchnieniem – A ja myślałam, że mam egoistyczne pobudki, próbując obejść system, by się czegoś nauczyć – pozwoliła sobie na drobny żart, nasłuchując taktu wyznaczanego przez jego palce uderzające w drewniany blat biurka.
Czy rzeczywiście było tak, jak mówił? Czy swoją decyzją udowadniała własną odwagę i dojrzałość, a nie jedynie próbowała ugrać coś dla siebie? Profesor Vane miał chyba nieco większe mniemanie o niej, niż sama Marine, jednak zaletą, jak i celem tych zajęć było między innymi to, by Lestrange uwierzyła we własne możliwości i nie bała się po nie sięgnąć.
Odnalazł wszystko, co miał odnaleźć i stanął przed nią, z zakasanymi rękawami koszuli, więc Marine poczuła się na miejscu, by zdjąć marynarkę i również ująć różdżkę w dłoń – przygotowania wyglądały niczym przed prawdziwym treningiem, a poziom napięcia rósł stopniowo.
- Gotowa – skinęła głową, patrząc na nauczyciela.
O teorii wiedziała naprawdę wiele, lecz przecież przybyła tu po naukę praktyki, po doświadczenie, które zapamięta na tyle, by móc bez przeszkód odtworzyć je w przyszłości. By nie bać się już więcej i nie wątpić we własne umiejętności, czyniąc każdą ewentualną anomalię czymś, z czym zmierzy się z podniesionym czołem. Wyglądało więc na to, że wizyta w gabinecie astronoma miała przynieść jej mnóstwo korzyści.
- Znam inkantację i wiem, jaki ruch należy wykonać oraz o czym pomyśleć. Jednak to właśnie kwestia wspomnienia jest problematyczna – przyznała śmiało, lecz nie bez delikatnego rumieńca, wkraczała bowiem na problematyczny i dość osobisty temat – Skąd mam wiedzieć, że wspomnienie będzie wystarczające? Czy to musi być coś, co zdarzyło się naprawdę? Czy mogę zaczerpnąć siły z czegoś, co wydarzyło się na przykład we śnie?
Jedni nie posądziliby szlachcianki o brak dobrych wspomnień, a inni pochyliliby głowy i rzucili się ją pocieszać. Marine nie chciała litości; liczyła na szczere odpowiedzi, nawet jeśli miałyby być tylko gdybaniem, wariacją na temat Patronusa. Bazowanie źródła swojej mocy magicznej w rzeczy, która była jedynie wytworem fantazji, wiele o niej mówiło, lecz wiedziała, że Jayden nie będzie jej oceniał. Gdyby usłyszał o locie w przestworzach na smoczym grzbiecie, być może zmieniłby zdanie.
Chciała mu podpowiedzieć, gdzie powinien szukać swojej różdżki, lecz coś w jego osobie kazało jej nie przeszkadzać i cieszyć się formą, jaką zastała. Wydawał się być w dobrym humorze, a to wróżyło pomyślny pod wieloma względami poranek.
Jego odpowiedź wcale jej nie zaskoczyła, niezmiennie jednak zadziwiały ją pokłady wiary, jakie miewał w stosunku do niej. Nie był przecież opiekunem jej domu, był po prostu nauczycielem jednego przedmiotu, a mimo to potrafił ją wspierać i motywować nawet drobnymi słowami; naturalnie posiadł umiejętność, której jej własny ojciec uczył się do dziś.
- Naprawiać świat – powtórzyła po nim z lekkim westchnieniem – A ja myślałam, że mam egoistyczne pobudki, próbując obejść system, by się czegoś nauczyć – pozwoliła sobie na drobny żart, nasłuchując taktu wyznaczanego przez jego palce uderzające w drewniany blat biurka.
Czy rzeczywiście było tak, jak mówił? Czy swoją decyzją udowadniała własną odwagę i dojrzałość, a nie jedynie próbowała ugrać coś dla siebie? Profesor Vane miał chyba nieco większe mniemanie o niej, niż sama Marine, jednak zaletą, jak i celem tych zajęć było między innymi to, by Lestrange uwierzyła we własne możliwości i nie bała się po nie sięgnąć.
Odnalazł wszystko, co miał odnaleźć i stanął przed nią, z zakasanymi rękawami koszuli, więc Marine poczuła się na miejscu, by zdjąć marynarkę i również ująć różdżkę w dłoń – przygotowania wyglądały niczym przed prawdziwym treningiem, a poziom napięcia rósł stopniowo.
- Gotowa – skinęła głową, patrząc na nauczyciela.
O teorii wiedziała naprawdę wiele, lecz przecież przybyła tu po naukę praktyki, po doświadczenie, które zapamięta na tyle, by móc bez przeszkód odtworzyć je w przyszłości. By nie bać się już więcej i nie wątpić we własne umiejętności, czyniąc każdą ewentualną anomalię czymś, z czym zmierzy się z podniesionym czołem. Wyglądało więc na to, że wizyta w gabinecie astronoma miała przynieść jej mnóstwo korzyści.
- Znam inkantację i wiem, jaki ruch należy wykonać oraz o czym pomyśleć. Jednak to właśnie kwestia wspomnienia jest problematyczna – przyznała śmiało, lecz nie bez delikatnego rumieńca, wkraczała bowiem na problematyczny i dość osobisty temat – Skąd mam wiedzieć, że wspomnienie będzie wystarczające? Czy to musi być coś, co zdarzyło się naprawdę? Czy mogę zaczerpnąć siły z czegoś, co wydarzyło się na przykład we śnie?
Jedni nie posądziliby szlachcianki o brak dobrych wspomnień, a inni pochyliliby głowy i rzucili się ją pocieszać. Marine nie chciała litości; liczyła na szczere odpowiedzi, nawet jeśli miałyby być tylko gdybaniem, wariacją na temat Patronusa. Bazowanie źródła swojej mocy magicznej w rzeczy, która była jedynie wytworem fantazji, wiele o niej mówiło, lecz wiedziała, że Jayden nie będzie jej oceniał. Gdyby usłyszał o locie w przestworzach na smoczym grzbiecie, być może zmieniłby zdanie.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie był osobą bojącą się oceny lub specjalnie starającą się zapobiegać wszelkim wymyślnym fantazjom, dlatego nawet gdyby właśnie przez drzwi wszedł sam dyrektor Dippet, Jayden nie zeskoczyłby specjalnie dla niego na ziemię, pozostawiając w nieładzie swoje książki. Nikt nie był dla niego ważniejszy i wszyscy znajdowali się na tym samym poziomie szacunku i skupienia uwagi. Dlatego być może wielu osobom z przeróżnych warstw społecznych, o różnym statusie krwi i różnym pochodzeniu odpowiadało jego towarzystwo i nikogo nie interesowały jego odmienne poglądy. Wszak był postacią, którą chyba tylko nieliczni nie znosili, a nawet jeśli tych jednostek było znacznie więcej, nie wiedział o tym - jego charakter i osobowość wyrzucała negatywne brzmienia z zachowania czy gestów takich osób i sprawiały, żeby były dokładnie takie same jak każde inne spotkane na jego drodze. Marine w ostatnim czasie postanowiła, że Jayden stanie się nie tylko jej nauczycielem od astronomii, ale również w aspekcie obrony przed czarną magią, którą powinna jej zapewnić szkoła, ale tego nie zrobiła. Poniekąd jednak czy nie nadrabiała tym samym strat? Zdawał sobie sprawę jednak, że mimo braku etatu z ów przedmiotu to nie działał wbrew żadnym zasadom. Gdyby się tego nie podjął, wtedy mógłby przeczyć całemu swojemu bytowaniu jak i celom, dla których był w Hogwarcie. Wszak obiecywał kształcić młodych czarodziejów i czarownice bez względu na przeciwności losu i przekazywać im niezbędną wiedzę. A ona była niezbędna.
- Gdyby ludzie rządzili się rozumem, mieliby bardziej prawidłowy niż obecnie pogląd na swoje własne interesy; a gdyby wszyscy ludzie działali w myśl dobrze zrozumianej korzyści własnej, świat byłby rajem w porównaniu z tym, czym jest dzisiaj - odparł, gdy usłyszał jej żart o egoistycznych pobudkach. Zdawał sobie sprawę z faktu, że dziewczę nie patrzyło na swoją decyzję w taki sam sposób jak on i stąd ten żart. Oczywiście, że uśmiechnął się na te słowa, ale nie zamierzał pozostawiać ich bez komentarza, który zarówno był odpowiedzią, a także próbą uzmysłowienia pannie Lestrange, że niekiedy własny egoizm staje się krokiem do czegoś większego niż jedynie własna osoba. Może nie pojmowała tego jeszcze w całości, jednak wierzył, że pewnego dnia tak się stanie i zrozumie, dlaczego jego słowa czy czyny przyjmowały właśnie taką postać. Głębszy sens swoich działań mógł przynieść znacznie więcej niż się początkowo można było spodziewać i liczył, że każda taka decyzja, którą podejmował, miała mieć odbicie w przyszłości. Czy pomoc uczennicy przy zaklęciu, czy przystanięcie przy zakłopotanym pierwszoklasiście, który nie znał drogi. Każde dobro wracało prędzej czy później pomnożone o wiele większą siłą. Gdy Marine oznajmiła, że gotowa bardziej nie będzie, zadała mu pytanie a propos wspomnienia i tutaj nieco się zawiesił nad odpowiedzią. Odbiło się to na jego twarzy, gdy zamyślił się porządnie. - A to mnie zaskoczyłaś - odparł, patrząc na uczennicę uważnie, ale zaraz wzruszył ramionami, zdając sobie sprawę, że tego akurat w podręczniku nie było. - Nie mam pojęcia. Możesz spróbować i zobaczyć, co też ci wyjdzie z tego. Chociaż raczej najsilniejszym patronusem będzie zaklęcie oparte na rzeczywistości. Bo wiesz, że to przeżyłaś, bo znasz uczucie, które ci towarzyszyły, bo masz ten obraz w pamięci i wyrył ci się tak dokładnie, że możesz przywołać ów wspomnienie w każdym momencie. I mimo że było to wiele lat temu, wciąż czujesz te emocje. I nie mówię, że to musi być coś najpiękniejszego, co pamiętasz. Nie. To może być drobna rzecz, która daje ci siły, gdy czujesz się słaba. Lub gdy czujesz się samotna. Teraz gdy myślę o twoim śnie... Czujesz, że mogłoby dać ci tę siłę? - spytał, widząc na twarzy dziewczyny pewien rumieniec. Jeśli naprawdę czuła, że to silna nocna mara, dlaczego nie mieliby spróbować? Najwyżej spróbują innej metody. Wszak czasu i chęci mieli akurat sporo.
- Gdyby ludzie rządzili się rozumem, mieliby bardziej prawidłowy niż obecnie pogląd na swoje własne interesy; a gdyby wszyscy ludzie działali w myśl dobrze zrozumianej korzyści własnej, świat byłby rajem w porównaniu z tym, czym jest dzisiaj - odparł, gdy usłyszał jej żart o egoistycznych pobudkach. Zdawał sobie sprawę z faktu, że dziewczę nie patrzyło na swoją decyzję w taki sam sposób jak on i stąd ten żart. Oczywiście, że uśmiechnął się na te słowa, ale nie zamierzał pozostawiać ich bez komentarza, który zarówno był odpowiedzią, a także próbą uzmysłowienia pannie Lestrange, że niekiedy własny egoizm staje się krokiem do czegoś większego niż jedynie własna osoba. Może nie pojmowała tego jeszcze w całości, jednak wierzył, że pewnego dnia tak się stanie i zrozumie, dlaczego jego słowa czy czyny przyjmowały właśnie taką postać. Głębszy sens swoich działań mógł przynieść znacznie więcej niż się początkowo można było spodziewać i liczył, że każda taka decyzja, którą podejmował, miała mieć odbicie w przyszłości. Czy pomoc uczennicy przy zaklęciu, czy przystanięcie przy zakłopotanym pierwszoklasiście, który nie znał drogi. Każde dobro wracało prędzej czy później pomnożone o wiele większą siłą. Gdy Marine oznajmiła, że gotowa bardziej nie będzie, zadała mu pytanie a propos wspomnienia i tutaj nieco się zawiesił nad odpowiedzią. Odbiło się to na jego twarzy, gdy zamyślił się porządnie. - A to mnie zaskoczyłaś - odparł, patrząc na uczennicę uważnie, ale zaraz wzruszył ramionami, zdając sobie sprawę, że tego akurat w podręczniku nie było. - Nie mam pojęcia. Możesz spróbować i zobaczyć, co też ci wyjdzie z tego. Chociaż raczej najsilniejszym patronusem będzie zaklęcie oparte na rzeczywistości. Bo wiesz, że to przeżyłaś, bo znasz uczucie, które ci towarzyszyły, bo masz ten obraz w pamięci i wyrył ci się tak dokładnie, że możesz przywołać ów wspomnienie w każdym momencie. I mimo że było to wiele lat temu, wciąż czujesz te emocje. I nie mówię, że to musi być coś najpiękniejszego, co pamiętasz. Nie. To może być drobna rzecz, która daje ci siły, gdy czujesz się słaba. Lub gdy czujesz się samotna. Teraz gdy myślę o twoim śnie... Czujesz, że mogłoby dać ci tę siłę? - spytał, widząc na twarzy dziewczyny pewien rumieniec. Jeśli naprawdę czuła, że to silna nocna mara, dlaczego nie mieliby spróbować? Najwyżej spróbują innej metody. Wszak czasu i chęci mieli akurat sporo.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Filozoficzna odpowiedź profesora kazała jej zastanowić się przez chwilę z czym tak naprawdę przyjdzie jej się zmierzyć, gdy opuści szkołę. Chociaż pochodzili z różnych środowisk, to on z ich dwojga był bardziej doświadczonym czarodziejem, a więc i wiedza, którą przekazywał, posiadała o wiele czystsze i pewniejsze źródło; wierzyła więc w to, co mówił, nazywając dzisiejszy świat przeciwieństwem raju. Niezależnie od tego, czy to doświadczenia czy przewidywania kazały mu tak sądzić i mówić, Marine zdała sobie sprawę, że ochronny klosz pod którym żyła nie zawsze jawił się jako dobra rzecz. Wynikły z urodzenia, odgradzał ją niekiedy od prawdziwego spojrzenia na świat – jako dobrze urodzona panienka miała naprawdę mało realnych, prawdziwych zmartwień, a i jej przyszłość wydawała się być zaplanowana mimo wszystko. Być może było to pod pewnym względem smutne, ale i bezpieczne z punktu widzenia tych, którzy się nią opiekowali. Gdyby dorastała tak, jak Jayden, na pewno patrzyłaby na różne sprawy zupełnie inaczej, o ile nie na wszystkie, lecz nie był to moment, by rozmyślać nad pochodzeniem. Jeśli Vane zdecydował się spełnić jej prośbę i nauczyć ją zaklęcia Patronusa, najwyraźniej uważał, że mimo wszystko będzie jej ono w jakiś sposób potrzebne. A panna Lestrange nauczyła się już ufać jego osądom.
Był astronomem, nie oczekiwała więc od niego bezkresnej wiedzy z dziedziny obrony przed czarną magią, zwłaszcza, że pytanie, które zadała, nie należało wcale do łatwych. Rozumiała jego odpowiedź i całkowicie się z nią zgadzała; zdawała sobie sprawę, że realne wspomnienie będzie zdecydowanie silniejsze, bo nada to zaklęciu mocy niezbędnej do bazy pod inkantację. A mimo wszystko musiała zapytać, bowiem ostatnie noce przyniosły jej kilka obrazów, które jednocześnie wykorzystałaby jako najszczęśliwsze, a z drugiej jako najwstydliwsze z dotychczasowych.
- To było czysto orientacyjne pytanie – wyjaśniła, delikatnie nabierając powietrza i oddychając spokojnie, by pozbyć się rumieńca – Zdaję sobie sprawę, że najlepiej opierać się na czymś, co wydarzyło się naprawdę, jednak dzięki snom miewam w głowie obrazy, które dają mi wiele radości.
W ostatniej chwili powstrzymała się przed powiedzeniem mu, że leciała na smoku; zabrzmiałaby jak mała dziewczynka i najprawdopodobniej tak też by wyglądała – z roziskrzonymi oczami, wspominająca coś, co tak naprawdę nie miało miejsca.
Nie chciała pytać o czym myśli on, gdy wyczarowuje swojego Patronusa. To było zbyt personalne, choć oczywiście gdyby chciał jej to zdradzić, nie uznałaby tej wiadomości za niewłaściwą. Różne rzeczy motywowały różnych ludzi, dając im siłę napędową do działania, lub, jak w tym przypadku, do zaklęć. I nie było w tym niczego złego.
- W takim razie uwaga, próbuję – oznajmiła, odchodząc od biurka i stając na środku pomieszczenia.
Czy profesor zabezpieczył je jakoś, na wypadek totalnej porażki? Czy jego cenne księgi były bezpieczne w zasięgu różdżki Marine?
Dziewczyna pochwyciła ją w rękę, ścisnęła lekko i zamknęła oczy w prostym geście przywołania w pamięci jednego ze szczęśliwych wspomnień z dzieciństwa. Wyprawa z dziadkiem na smocze cmentarzysko nie obfitowała w szalone przygody, jednak malownicze widoki i klimat tego miejsca pozostał w pannie Lestrange po dziś dzień, czyniąc z niej oddaną fankę wielkich gadów oraz ich historii.
- Expecto Patronum! – wypowiedziała spokojnym tonem, otwierając oczy i spoglądając na czubek własnej różdżki.
Blamaż czy sukces, cóż to będzie?
Był astronomem, nie oczekiwała więc od niego bezkresnej wiedzy z dziedziny obrony przed czarną magią, zwłaszcza, że pytanie, które zadała, nie należało wcale do łatwych. Rozumiała jego odpowiedź i całkowicie się z nią zgadzała; zdawała sobie sprawę, że realne wspomnienie będzie zdecydowanie silniejsze, bo nada to zaklęciu mocy niezbędnej do bazy pod inkantację. A mimo wszystko musiała zapytać, bowiem ostatnie noce przyniosły jej kilka obrazów, które jednocześnie wykorzystałaby jako najszczęśliwsze, a z drugiej jako najwstydliwsze z dotychczasowych.
- To było czysto orientacyjne pytanie – wyjaśniła, delikatnie nabierając powietrza i oddychając spokojnie, by pozbyć się rumieńca – Zdaję sobie sprawę, że najlepiej opierać się na czymś, co wydarzyło się naprawdę, jednak dzięki snom miewam w głowie obrazy, które dają mi wiele radości.
W ostatniej chwili powstrzymała się przed powiedzeniem mu, że leciała na smoku; zabrzmiałaby jak mała dziewczynka i najprawdopodobniej tak też by wyglądała – z roziskrzonymi oczami, wspominająca coś, co tak naprawdę nie miało miejsca.
Nie chciała pytać o czym myśli on, gdy wyczarowuje swojego Patronusa. To było zbyt personalne, choć oczywiście gdyby chciał jej to zdradzić, nie uznałaby tej wiadomości za niewłaściwą. Różne rzeczy motywowały różnych ludzi, dając im siłę napędową do działania, lub, jak w tym przypadku, do zaklęć. I nie było w tym niczego złego.
- W takim razie uwaga, próbuję – oznajmiła, odchodząc od biurka i stając na środku pomieszczenia.
Czy profesor zabezpieczył je jakoś, na wypadek totalnej porażki? Czy jego cenne księgi były bezpieczne w zasięgu różdżki Marine?
Dziewczyna pochwyciła ją w rękę, ścisnęła lekko i zamknęła oczy w prostym geście przywołania w pamięci jednego ze szczęśliwych wspomnień z dzieciństwa. Wyprawa z dziadkiem na smocze cmentarzysko nie obfitowała w szalone przygody, jednak malownicze widoki i klimat tego miejsca pozostał w pannie Lestrange po dziś dzień, czyniąc z niej oddaną fankę wielkich gadów oraz ich historii.
- Expecto Patronum! – wypowiedziała spokojnym tonem, otwierając oczy i spoglądając na czubek własnej różdżki.
Blamaż czy sukces, cóż to będzie?
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Marine Lestrange' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 82
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 82
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Każdemu należała się pomoc, jeśli jej szukał. Nawet tym, którzy w pewnym momencie zeszli ze ścieżki prawości, by dać się pochłonąć ciemności. Ale czy właśnie tym nie wyróżniała się właściwa dobroć w swojej definicji? Miłosierdziem i przebaczeniem? Czy nie były to filary człowieczeństwa określające nie tylko samo istnienie, ale również i tych, którzy mu służyli? Przystępując do Zakonu Feniksa, sądził, że właśnie tam spotka swoich braci i siostry w walce o ten właśnie porządek. O to co naprawdę się liczyło. Przekreślenie win w zamian za gorący żal jak i postanowienie zmiany wyróżniała jedyną słuszną stronę od tej zagubionej, od tej ciemnej i pogrążonej w złości. Jak bardzo zagubieni w niej musieliby być ci, którzy pozwolili nią nad sobą zapanować. Owszem - ta droga podsuwała proste, skuteczne rozwiązania problemów, prowadząc przez to jednak do zamknięcia się na dobro innych, demoralizacji, zaniku współczucia wobec pozostałych. Czy poniesione koszta były warte swojej ceny? Z początku na pewno druga strona medalu kusiła łatwością oraz możliwością szybkiego uzyskania potęgi, jednak w ostatecznym rozrachunku wyniszczała każdego, kto po nią sięgnął. Czy wiadomo było, co się stało z byłym dyrektorem? Czy przed zniknięciem nie był wyzbyty jakiekolwiek miłosierdzia, przypominając bardziej byt niż osobę? Zamiast czerpać siłę z życia, czarna magia korzystała na destrukcji i negatywnych emocjach, przynosząc jedynie ból i cierpienie. Jej złudna prosta, szybka ścieżka jedynie dawała mylne wrażenie, że była silniejsza od właściwej strony magii. Wysysała siły witalne od każdego, kto jej zawierzył, pozostawiając najczęściej zniszczone umysły, prowadząc ku upadkowi. Bez żadnej pomocy od zewnątrz ciężko było porzucić czarnoksiężnikowi swoje dotychczasowe życie. Nic dziwnego, ze większość z nich trafiała do Azkabanu, gdzie stanowili jedynie pożywienie dla dementorów, nie będąc w stanie przydać się już do niczego więcej. Jay nie wyobrażał sobie innego używania maggi jak właśnie wedle zdroworozsądkowych, dobrych, słusznych powodach. Nic dziwnego, że czarna magia fascynowała, bo jeśli chodziło o białą należało umieć zdobywać cierpliwość, która chroniła przed pochopnymi decyzjami i pragnieniem posiadania potęgi. Była jednak o wiele dłuższa i przez to również trudniejsza. Należało się wystrzegać wszelkich pobudek do szybszego zdobycia wiedzy, co dla niektórych było irytujące. Mając jednak poparcie w starszych czarodziejach czy czarownicach można było dostrzec szerszą perspektywę długiej i mozolnej edukacji.
Miał nadzieję, że jeśli Marine będzie musiała rzucać ów zaklęcie parę razy to zniechęci się zbyt łatwo. Nie wiedział jeszcze, że efekt miał mieć zupełnie inne odzwierciedlenie, jednak nie mógł tego przewidzieć. Może i miał od niej większe pojęcie, jeśli chodziło o zakres zaklęć, ale na poziomie merytorycznym nie różnili się, aż tak bardzo. W końcu to astronomia była jego życiową miłością, nie obrona przed czarną magią. Bądź co bądź znał się na niej i tak lepiej niż niektórzy ludzie w jego wieku czy nawet starsi. Podejrzewał jednak że nie jego zdolności sprawiły, że panna Lestrange zgłosiła się właśnie do niego o pomoc. Pozwolił jej mówić, żeby nie czuła się w żaden sposób zdenerwowana, a gdy uniosła różdżkę, sądził, że zdąży coś powiedzieć. - No, to tera... - uciął, gdy dokładnie tuż przed nosem śmignęła mu jasna, niebieskawa łuna zaklęcia. Nie zdążył dokończyć zdania, bo jego uczennica rzuciła mocne, pewne czary, które ogarnęły cały gabinet swoim światłem. Musiał się odchylić, chociaż i tak poczuł muskanie silnej magii na nosie. Oparł się o ścianę plecami i z zadartą głową obserwował poczynania uczennicy. - I świetnie! - krzyknął, a endorfiny skoczyły na chyba najwyższy poziom. Szeroki uśmiech gościł na jego twarzy, a duma jaką czuł zapewne sięgała dalej niż do Księżyca. Gdy zaklęcie w końcu ustało, nie przestawał się uśmiechać tylko rzucił w kierunku dziewczyny:
- A tak martwiłaś się o to wspomnienie.
Miał nadzieję, że jeśli Marine będzie musiała rzucać ów zaklęcie parę razy to zniechęci się zbyt łatwo. Nie wiedział jeszcze, że efekt miał mieć zupełnie inne odzwierciedlenie, jednak nie mógł tego przewidzieć. Może i miał od niej większe pojęcie, jeśli chodziło o zakres zaklęć, ale na poziomie merytorycznym nie różnili się, aż tak bardzo. W końcu to astronomia była jego życiową miłością, nie obrona przed czarną magią. Bądź co bądź znał się na niej i tak lepiej niż niektórzy ludzie w jego wieku czy nawet starsi. Podejrzewał jednak że nie jego zdolności sprawiły, że panna Lestrange zgłosiła się właśnie do niego o pomoc. Pozwolił jej mówić, żeby nie czuła się w żaden sposób zdenerwowana, a gdy uniosła różdżkę, sądził, że zdąży coś powiedzieć. - No, to tera... - uciął, gdy dokładnie tuż przed nosem śmignęła mu jasna, niebieskawa łuna zaklęcia. Nie zdążył dokończyć zdania, bo jego uczennica rzuciła mocne, pewne czary, które ogarnęły cały gabinet swoim światłem. Musiał się odchylić, chociaż i tak poczuł muskanie silnej magii na nosie. Oparł się o ścianę plecami i z zadartą głową obserwował poczynania uczennicy. - I świetnie! - krzyknął, a endorfiny skoczyły na chyba najwyższy poziom. Szeroki uśmiech gościł na jego twarzy, a duma jaką czuł zapewne sięgała dalej niż do Księżyca. Gdy zaklęcie w końcu ustało, nie przestawał się uśmiechać tylko rzucił w kierunku dziewczyny:
- A tak martwiłaś się o to wspomnienie.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Choć nie wychowywali jej źli ludzie, częściej obcowała z przejawami litości niż miłosierdzia czy przebaczenia. Pamiętliwi, zdolni wykorzystać nawet najmniejszą drobnostkę wyciągniętą z zakamarków zasłyszanych historii; patrzący z góry na innych i doceniający jedynie tych, którzy czynami potrafili udowodnić swoją wartość. Surowi, srodzy, konserwatywni i żyjący zgodnie z zasadami sięgającymi czasów tak odległych, że sami ich nie pamiętali. Dumni i nieugięci, skryci i podstępni. Kochała swoją rodzinę i przyjmowała jej nauki, nie zazdroszcząc nigdy innym, że poprzez wyniesione z domu wychowanie potrafią spojrzeć na pewne rzeczy pod zupełnie innym kątem. Nie wszyscy widzieli świat tak samo i było to jednocześnie pięknie, jak i przerażające.
Pierwszy z brzegu przykład ich dyrektora, który zniknął bez wieści i po którym słuch zaginął, dawał już do myślenia w kwestii podejścia nie tylko do obecnej sytuacji w czarodziejskim świecie, ale do magii w ogóle. Czy postąpienie kroku w kierunku mroczniejszych zaklęć zawsze oznaczało obranie łatwiejszej ścieżki? Rzeczywiście, kusiła możliwościami i korzyściami, jakie można było z niej wynieść, lecz jednocześnie wymagała także poświęceń. Grindelwald nie uczył ich jak skórować mugoli, a zaznajomił jedynie z czarami, jakie w gruncie rzeczy mogłyby się przydać w sytuacji zagrożenia. Na jego praktyki patrzono karcąco, podczas gdy inna magiczna placówka edukacyjna, wcale nie tak odległy Durmstrang, wpisała czarną magię w plan swojego nauczania. Nie zamierzała wcale bronić byłego dyrektora, choć w swoim czasie zapewne by to zrobiła, teraz jednak doskonale pamiętała uczucie strachu wywołane atakiem złowrogiej magii – w końcu dlatego tu była, by sięgnąć do każdej dziedziny, która mogła jej pomóc stać się lepszą, wszechstronną czarownicą, umiejącą się obronić. Na wiele sposobów.
Nie usłyszała nawet, że profesor chce coś jeszcze powiedzieć, gdy poczuła przyjemne ciepło pulsujące z różdżki, a rączka jakby się rozgrzała. Różane drzewo i łuska chimery wypuściły z siebie mocne, pewne i udane zaklęcie, a srebrna mgła rozjaśniła całe pomieszczenie, swoją mocą wprawiając w zachwyt zwłaszcza autorkę czarów. Marine nie mogła uwierzyć w to, co właśnie się stało – szczytem jej marzeń był dotychczas strzępek białej mgiełki, a tymczasem już w pierwszej próbie zaserwowała zaklęcie, którego nie powstydziłby się dorosły. Wolną dłonią zasłoniła usta w geście niedowierzania, a wzorkiem podążyła za efektem własnego zaklęcia, by w końcu spojrzeć na profesora Vane’a, który minę miał taką, jakby zbliżały się święta. Krzyknął nawet, a rozpierająca go duma była tak widoczna, że Lestrange miała ochotę podbiec i go uścisnąć. Powstrzymała się jednak, zamiast tego lekko i niekontrolowanie podskakując w miejscu.
- Nie mogę w to uwierzyć! – podekscytowana próbowała podtrzymać zaklęcie, lecz emocje wezbrały w niej na tyle, że była to naprawdę trudna sztuka – Teraz chyba moim wspomnieniem wywołującym patronusa będzie to, które właśnie mija – mocniej zacisnęła dłoń na różdżce, jakby pragnęła jej podziękować za to, że w decydującym momencie magia nie zawiodła.
Ach, gdyby teraz w okolicy pojawił się jakiś dementor… Ślizgonka była z siebie tak zadowolona, że na pewno odesłałaby go z powrotem do Azkabanu.
Najwyraźniej to nie niebo było granicą, a jej własny umysł.
Pierwszy z brzegu przykład ich dyrektora, który zniknął bez wieści i po którym słuch zaginął, dawał już do myślenia w kwestii podejścia nie tylko do obecnej sytuacji w czarodziejskim świecie, ale do magii w ogóle. Czy postąpienie kroku w kierunku mroczniejszych zaklęć zawsze oznaczało obranie łatwiejszej ścieżki? Rzeczywiście, kusiła możliwościami i korzyściami, jakie można było z niej wynieść, lecz jednocześnie wymagała także poświęceń. Grindelwald nie uczył ich jak skórować mugoli, a zaznajomił jedynie z czarami, jakie w gruncie rzeczy mogłyby się przydać w sytuacji zagrożenia. Na jego praktyki patrzono karcąco, podczas gdy inna magiczna placówka edukacyjna, wcale nie tak odległy Durmstrang, wpisała czarną magię w plan swojego nauczania. Nie zamierzała wcale bronić byłego dyrektora, choć w swoim czasie zapewne by to zrobiła, teraz jednak doskonale pamiętała uczucie strachu wywołane atakiem złowrogiej magii – w końcu dlatego tu była, by sięgnąć do każdej dziedziny, która mogła jej pomóc stać się lepszą, wszechstronną czarownicą, umiejącą się obronić. Na wiele sposobów.
Nie usłyszała nawet, że profesor chce coś jeszcze powiedzieć, gdy poczuła przyjemne ciepło pulsujące z różdżki, a rączka jakby się rozgrzała. Różane drzewo i łuska chimery wypuściły z siebie mocne, pewne i udane zaklęcie, a srebrna mgła rozjaśniła całe pomieszczenie, swoją mocą wprawiając w zachwyt zwłaszcza autorkę czarów. Marine nie mogła uwierzyć w to, co właśnie się stało – szczytem jej marzeń był dotychczas strzępek białej mgiełki, a tymczasem już w pierwszej próbie zaserwowała zaklęcie, którego nie powstydziłby się dorosły. Wolną dłonią zasłoniła usta w geście niedowierzania, a wzorkiem podążyła za efektem własnego zaklęcia, by w końcu spojrzeć na profesora Vane’a, który minę miał taką, jakby zbliżały się święta. Krzyknął nawet, a rozpierająca go duma była tak widoczna, że Lestrange miała ochotę podbiec i go uścisnąć. Powstrzymała się jednak, zamiast tego lekko i niekontrolowanie podskakując w miejscu.
- Nie mogę w to uwierzyć! – podekscytowana próbowała podtrzymać zaklęcie, lecz emocje wezbrały w niej na tyle, że była to naprawdę trudna sztuka – Teraz chyba moim wspomnieniem wywołującym patronusa będzie to, które właśnie mija – mocniej zacisnęła dłoń na różdżce, jakby pragnęła jej podziękować za to, że w decydującym momencie magia nie zawiodła.
Ach, gdyby teraz w okolicy pojawił się jakiś dementor… Ślizgonka była z siebie tak zadowolona, że na pewno odesłałaby go z powrotem do Azkabanu.
Najwyraźniej to nie niebo było granicą, a jej własny umysł.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Dla każdego istniała nadzieja i nie można było dzielić ludzi jedynie na dobrych czy złych. Oczywiście, że istnieli ci, którzy pobłądzili, zgubili odpowiednie ścieżki, być może brakowało w ich życiu kogoś, kto pomógłby im się odnaleźć. Jednak tam gdzie było absolutne dobro, musiało również istnieć jego przeciwieństwo. Jayden widział to jako ciemność, pewną podświadomość, nieuchwytny byt, który kusił ludzkość swoimi łatwymi, prostszymi, szybszymi sposobami posiadania czy zdobywania tego o czym marzyli. W każdym z nich tliła się taka właśnie pokusa, by ulec ów podszeptom, lecz skoro mogli nad tym zapanować, oznaczało, że nie musieli tego słuchać. Sam, szczególnie w ostatnim czasie, czuł pewnego rodzaju zwątpienie, osłabienie duchowe, zupełnie jakby ciemny, ciężki kot usiadł mu na klatce piersiowej i nie pozwalał się podnieść, szczerząc jedynie zębiska zadowolony ze swojego osiągnięcia. Człowiek bez wątpliwości był pozbawiony ten iskry, która sprawiała, że można go było identyfikować jako postać ludzką, a nie pusty pojemnik, który jadł, poruszał się i żył na wzór społeczeństwa. Dlatego nic nie było stracone, póki można było o to walczyć. W końcu to uśmiech bywał aktem męstwa, smutek słabością i postawą zbyt wygodną. Być radosnym i dobrym, kiedy świat był smutny i zły, to dopiero odwaga. Usłyszał to raz i raz wystarczyło, by wiedział do czego został stworzony. Nie chciał robić nic innego - chciał być po prostu dobrym człowiekiem. Nic dziwnego, że sam cieszył się niewyobrażalnie, gdy widział na twarzy dziecka szczęście. Nie był przecież jego prowodyrem, a jedynie obserwatorem, bo to panna Lestrange sobie z tym świetnie poradziła. Mógł brać w tym bierny udział, jednak nagrodą było właśnie to uczucie euforii i samozadowolenia. Niewiele brakowało, by to osiągnąć, a mury Hogwartu potrzebowały nieco rozświetlenia i blasku. Jayden dostrzegał skrzące się oczy uczennicy, która podskoczyła z dłonią zaciśniętą na różdżce, nie wiedząc jak inaczej wyrazić swój aktualny stan.
- Świetnie, Marine - powiedział, podchodząc do dziewczyny i położył jej dłoń na ramieniu, uśmiechając się szeroko. Był z niej naprawdę dumny i mogła to dostrzec gołym okiem. Wyczarowanie tego zaklęcia za pierwszym razem nie udawało się nawet najsilniejszym czarodziejom, dlatego miał nadzieję, że Lestrange dzięki temu podniesienie nieco swoje morale dotyczące tkwiącej w niej magii i umiejętności. Zaraz po tym krótkim, niemalże ojcowskim geście przeszedł przez swój gabinet, by zacząć rozbijać się pomiędzy sprzętami, za którymi znajdowały się małe drzwiczki. W tym samym momencie z adaptera leciały tak dobrze znane, śmiesznie adekwatne słowa piosenki Fly me to the moon. Let me play among the stars. Let me see what spring is like on Jupiter and Mars. - No, to teraz powinniśmy to jakoś uczcić, chociaż nie sądziłem, że w ogóle sobie przypomnę o tym cudzie - Vane mruczał pod nosem, przepychając się między teleskopami, podpórnikami, jakimiś deskami, z którymi powinien zrobić porządek, jednak gdy dopchał się do celu już dawno zapomniał o tym, co postanowił sekundę temu. Zaraz też szedł w stronę biurka z butelką, na której znajdowała się plakietka w obcym języku. - Odpowiednik naszego kremowego piwa. Podobno świetny. Przekazał mi go profesor Dumbledore... Świętej pamięci - mruknął, nalewając niewielką ilość płynu do dwóch szklanek i jedną z nich suwając po blacie w stronę Marine. Przypomniał sobie tę chwilę, gdy odwiedził ówczesnego dyrektora jeszcze jako uczeń. Hogwart różnił się tak bardzo pod jego panowaniem... - Odleciałem - rzucił nagle, przypominając sobie, że nie miał siedemnastu lat i nie siedział w gabinecie z dawnym dyrektorem, a miał przed sobą własną uczennicę. - No, to zdrowie - rzucił, po czym upił pierwszy łyk. - Merlinie! - wykrzywił się momentalnie, kaszląc, krztusząc się i wyglądając jakby właśnie zjadł wielką cytrynę. - Co za paskudztwo! Marine, nie pij tego. Nie, nie! Oddawaj - rzucił, po czym sięgnął przez biurko do jej ręki po szklankę i zaraz rzucił w stronę kosza, który przesunął się parę centymetrów, by złapać lecące naczynie i podskoczyć przy tym radośnie. - Roweno... Aż mnie zatkało - rzucił, uderzając się pięścią w klatkę piersiową i chcąc się pozbyć paskudnego posmaku. - Nic nie widziałaś - dodał, patrząc poważnie na siedzącą wciąż naprzeciw pannę, chociaż zaraz odchylił się na fotelu, żeby spojrzeć w zaczarowany sufit i przez chwile wsłuchiwać się w muzykę. Dostał kolejną lekcję od dawnego profesora... Nawet po jego śmierci Dumbledore wciąż potrafił wpłynąć na dawnych uczniów. - Chcesz spróbować jeszcze? - spytał JJ, zerkając na Marine, zdając sobie sprawę jak bardzo wyczerpujące było zaklęcie patronusa.
- Świetnie, Marine - powiedział, podchodząc do dziewczyny i położył jej dłoń na ramieniu, uśmiechając się szeroko. Był z niej naprawdę dumny i mogła to dostrzec gołym okiem. Wyczarowanie tego zaklęcia za pierwszym razem nie udawało się nawet najsilniejszym czarodziejom, dlatego miał nadzieję, że Lestrange dzięki temu podniesienie nieco swoje morale dotyczące tkwiącej w niej magii i umiejętności. Zaraz po tym krótkim, niemalże ojcowskim geście przeszedł przez swój gabinet, by zacząć rozbijać się pomiędzy sprzętami, za którymi znajdowały się małe drzwiczki. W tym samym momencie z adaptera leciały tak dobrze znane, śmiesznie adekwatne słowa piosenki Fly me to the moon. Let me play among the stars. Let me see what spring is like on Jupiter and Mars. - No, to teraz powinniśmy to jakoś uczcić, chociaż nie sądziłem, że w ogóle sobie przypomnę o tym cudzie - Vane mruczał pod nosem, przepychając się między teleskopami, podpórnikami, jakimiś deskami, z którymi powinien zrobić porządek, jednak gdy dopchał się do celu już dawno zapomniał o tym, co postanowił sekundę temu. Zaraz też szedł w stronę biurka z butelką, na której znajdowała się plakietka w obcym języku. - Odpowiednik naszego kremowego piwa. Podobno świetny. Przekazał mi go profesor Dumbledore... Świętej pamięci - mruknął, nalewając niewielką ilość płynu do dwóch szklanek i jedną z nich suwając po blacie w stronę Marine. Przypomniał sobie tę chwilę, gdy odwiedził ówczesnego dyrektora jeszcze jako uczeń. Hogwart różnił się tak bardzo pod jego panowaniem... - Odleciałem - rzucił nagle, przypominając sobie, że nie miał siedemnastu lat i nie siedział w gabinecie z dawnym dyrektorem, a miał przed sobą własną uczennicę. - No, to zdrowie - rzucił, po czym upił pierwszy łyk. - Merlinie! - wykrzywił się momentalnie, kaszląc, krztusząc się i wyglądając jakby właśnie zjadł wielką cytrynę. - Co za paskudztwo! Marine, nie pij tego. Nie, nie! Oddawaj - rzucił, po czym sięgnął przez biurko do jej ręki po szklankę i zaraz rzucił w stronę kosza, który przesunął się parę centymetrów, by złapać lecące naczynie i podskoczyć przy tym radośnie. - Roweno... Aż mnie zatkało - rzucił, uderzając się pięścią w klatkę piersiową i chcąc się pozbyć paskudnego posmaku. - Nic nie widziałaś - dodał, patrząc poważnie na siedzącą wciąż naprzeciw pannę, chociaż zaraz odchylił się na fotelu, żeby spojrzeć w zaczarowany sufit i przez chwile wsłuchiwać się w muzykę. Dostał kolejną lekcję od dawnego profesora... Nawet po jego śmierci Dumbledore wciąż potrafił wpłynąć na dawnych uczniów. - Chcesz spróbować jeszcze? - spytał JJ, zerkając na Marine, zdając sobie sprawę jak bardzo wyczerpujące było zaklęcie patronusa.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jeśli przed zakończeniem roku szkolnego ktoś miałby wręczyć jej ankietę ewaluacyjną odnośnie jej pobytu w Hogwarcie, zapewne ze szczegółami wypisałaby wszystkie wady i zalety, jakie nosiła w sobie ta placówka. Przy nazwisku profesora Vane zawahałaby się nie wiedząc, czy powinna popełnić kilku stronnicowy elaborat pochwalny, czy też po prostu, najzwyczajniej w świecie, dorysować małą gwiazdkę przy pozycji swojego ulubionego Astronoma i taką oto ocenę mu wystawić. Nie miał sobie równych i to jego podejście przyczyniło się do sukcesu związanego z wyczarowaniem pierwszego w życiu Patronusa, co do tego Marine nie miała najmniejszych wątpliwości. Indywidualne, szczere podejście i potraktowanie ją jak dorosłą osobę, a nie smarkate dziecko przyniosło efekty – jeszcze tak niedawno nie była pewna własnej magii, a teraz chciała próbować więcej i częściej. Złożone, potężne zaklęcie nie zmaterializowało się co prawda w zwierzęcej formie – o tym nawet nie marzyła – ale srebrna mgła była na tyle jasna, że bez trudu dało się wyczuć, że jest potężna.
Ojcowski gest profesora, czyli położenie jej dłoni na ramieniu, nieomal ją wzruszył. Była mu naprawdę bezgranicznie wdzięczna i jednocześnie tak z siebie dumna, że opanowywał ją stan prawdziwej euforii, na szczęście wiedziała, że za drzwiami jego gabinetu jest całkowicie bezpieczna, a każda ewentualnie popełniona głupota nie wyjdzie za ten próg.
- To wszystko dzięki panu – odprowadziła go wzrokiem, ciekawa cóż takiego wygrzebie ze swojego składziku.
Postąpiła kilka kroków w tamtą stronę, by zajrzeć mu przez ramię, posłusznie chwytając jeden z teleskopów, który zaraz odłożyła na stertę książek, a później przyjrzała się jeszcze jakiejś mapie nieba, wyciągniętej spomiędzy desek, po czym jej uwagę przykuła już tylko butelka, jaką dzierżył w dłoniach Jayden. Zaniemówiła, w ogóle nie spodziewając się propozycji uczczenia swojego sukcesu, ale wciąż uśmiechała się radośnie, dlatego nauczyciel musiał wiedzieć, że niczym absolutnie jej nie uraził.
Pojawienie się w Wieży Astronomicznej było niczym wkroczenie do alternatywnego wszechświata, w którym wszystkie troski odchodziły na bok, a czas mijał radośnie na kultywowaniu swoich mocnych stron. Lestrange zapomniała na chwilę o motywach, jakie kierowały nią gdy chciała podjąć naukę skomplikowanego zaklęcia Patronusa. Zapomniała o strachu, o anomaliach, o wszystkich negatywnych uczuciach i po prostu chłonęła atmosferę tego miejsca, a także nastrój gospodarza.
Gdy kosz przesunął się i złapał niechcianą szklankę, nie miała wyjścia i roześmiała się wesoło, dając wreszcie właściwe ujście pozytywnym emocjom, jakie się w niej skumulowały. Srebrna mgiełka już zniknęła, lecz ona wciąż czuła jej efekty – zwłaszcza te, które osiadły na jej pewności siebie i nie zamierzały uciekać nawet wtedy, gdyby kolejne próby były nieudane. To ta pierwsza wyszła bezbłędnie, a Ślizgonka miała zapamiętać ją na długi, długi czas.
- Nie wiem, o czym pan mówi – rozbawiona odwróciła wzrok od kosza, odszukując zaczarowany gramofon i na moment wsłuchując się w muzykę bardziej, niż dotychczas. Odprężała ją, pasowała do atmosfery panującej w pomieszczeniu i stanowiła idealny podkład do kolejnej próby – Oczywiście, że chcę spróbować. Uczcimy to, gdy wyjdzie mi trzy razy – zapowiedziała, ponownie podnosząc różdżkę w górę i skupiając się na właściwym wspomnieniu – Expecto Patronum!
Ojcowski gest profesora, czyli położenie jej dłoni na ramieniu, nieomal ją wzruszył. Była mu naprawdę bezgranicznie wdzięczna i jednocześnie tak z siebie dumna, że opanowywał ją stan prawdziwej euforii, na szczęście wiedziała, że za drzwiami jego gabinetu jest całkowicie bezpieczna, a każda ewentualnie popełniona głupota nie wyjdzie za ten próg.
- To wszystko dzięki panu – odprowadziła go wzrokiem, ciekawa cóż takiego wygrzebie ze swojego składziku.
Postąpiła kilka kroków w tamtą stronę, by zajrzeć mu przez ramię, posłusznie chwytając jeden z teleskopów, który zaraz odłożyła na stertę książek, a później przyjrzała się jeszcze jakiejś mapie nieba, wyciągniętej spomiędzy desek, po czym jej uwagę przykuła już tylko butelka, jaką dzierżył w dłoniach Jayden. Zaniemówiła, w ogóle nie spodziewając się propozycji uczczenia swojego sukcesu, ale wciąż uśmiechała się radośnie, dlatego nauczyciel musiał wiedzieć, że niczym absolutnie jej nie uraził.
Pojawienie się w Wieży Astronomicznej było niczym wkroczenie do alternatywnego wszechświata, w którym wszystkie troski odchodziły na bok, a czas mijał radośnie na kultywowaniu swoich mocnych stron. Lestrange zapomniała na chwilę o motywach, jakie kierowały nią gdy chciała podjąć naukę skomplikowanego zaklęcia Patronusa. Zapomniała o strachu, o anomaliach, o wszystkich negatywnych uczuciach i po prostu chłonęła atmosferę tego miejsca, a także nastrój gospodarza.
Gdy kosz przesunął się i złapał niechcianą szklankę, nie miała wyjścia i roześmiała się wesoło, dając wreszcie właściwe ujście pozytywnym emocjom, jakie się w niej skumulowały. Srebrna mgiełka już zniknęła, lecz ona wciąż czuła jej efekty – zwłaszcza te, które osiadły na jej pewności siebie i nie zamierzały uciekać nawet wtedy, gdyby kolejne próby były nieudane. To ta pierwsza wyszła bezbłędnie, a Ślizgonka miała zapamiętać ją na długi, długi czas.
- Nie wiem, o czym pan mówi – rozbawiona odwróciła wzrok od kosza, odszukując zaczarowany gramofon i na moment wsłuchując się w muzykę bardziej, niż dotychczas. Odprężała ją, pasowała do atmosfery panującej w pomieszczeniu i stanowiła idealny podkład do kolejnej próby – Oczywiście, że chcę spróbować. Uczcimy to, gdy wyjdzie mi trzy razy – zapowiedziała, ponownie podnosząc różdżkę w górę i skupiając się na właściwym wspomnieniu – Expecto Patronum!
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Marine Lestrange' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 61
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 61
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Tak jak postrzegali go uczniowie, tak Jayden też starał się w miarę swoich możliwości pomagać im ze wszystkim. Nawet tym, co wychodziło poza jego obowiązki. Nie znał się za wiele na obronie przed czarną magią, lecz czy nie mógł wspomóc aspirującej, młodej czarownicy do rozwijania swojej wiedzy? Kim wiec by był, gdyby jej tego zabronił i ciągnął w dół? To że Marine chciała się uczyć było czymś wspaniałym i godnym podziwu. Godnym wspierania i bycia częścią tego wszystkiego. Sam pamiętał radość, którą czuł podczas poznawania czegoś nowego, lecz pozytywne uczucia jako jedyne mnożyły się, gdy się nimi z kimś dzielił. Tak jak i teraz mógł czuć uderzające zadowolenie, a endorfiny chyba sięgnęły Marsa, gdy zaklęcie przywołane przez pannę Lestrange wypełniło całą wieżę astronomiczną. W żadnym wypadku nie brał części tego sukcesu na siebie. Magia w młodym człowieku była najpotężniejsza i tak jak łatwo mogła zostać skierowana ku dobrej drodze, równie szybko i prosto mogła skręcić tam gdzie nie powinna. Praktyki byłego dyrektora Hogwartu były takimi drzwiami, które otwarte, zapraszały chłonne umysły do czarnej magii i paskudnych zainteresowań. Niektórych to odrzucało, innych przyciągało i tego Jayden bał się najbardziej. Chciał za wszelką cenę ocalić swoich uczniów przed takimi konsekwencjami, które miały się za nimi ciągnąć przez całe życie. Złe decyzje były nie do cofnięcia i widok cierpiącego człowieka niszczył mu serce. Dlatego pierwszy raz od kwietniowej odsieczy, Vane poczuł jak euforia skleiła jego poharataną morderczymi doznaniami duszę z powrotem w jedną całość. Uśmiech na twarzy, szczery uśmiech Marine był wystarczającym lekarstwem i dowodem na to, że nie powinien nigdy się wycofywać z tego, co robił.
To wszystko dzięki panu.
- Mnie? Co ty opowiadasz, dziecko - rzucił wyraźnie zaskoczony, po czym machnął dłonią jakby chciał, żeby przestała pleść głupoty. Jego nieco wykrzywiona w zabawnym grymasie twarz mówiła sama za siebie co myślał o tych słowach. Jej śmiech był jedynie potwierdzeniem tego, że nie brała go na poważnie. Zresztą JJ mało kiedy bywał śmiertelnie poważny, chociaż za tą całą dobrodusznością i ciepłem można było wykryć człowieka z krwi i kości, któremu zależało na losie innych i zamierzał oddać wszystko, byle tylko ów misja się powiodła. - Nie ja przywołałem myślami patronusa i szczęśliwe wspomnienie. Pamiętaj - siła rzuconych zaklęć zależy tylko i wyłącznie od ciebie. Siła serca się liczy - dodał, sięgając do szuflady biurka i wyciągając czekoladę z Miodowego Królestwa. Ona jednak w stu procentach była zjadliwa, dlatego też podał ją uczennicy. Uśmiechnął się lekko, słysząc głos Ślizgonki oznajmiający o pełnej gotowości do dalszych czarów. - No. chyba że masz do czynienia z anomaliami. Wtedy nic ci nie pomoże - dodał, po czym sam się roześmiał. Póki co nic nie wybuchło, dlatego anomalie nie miały przeszkodzić w nauce. Obserwował uważnie z miejsca uczennicę, która zamierzała ponowić czarowanie, lecz z końca jej różdżki wydobyła się malutka mgiełka, po czym szybko rozmyła się w powietrzu. Dopiero wtedy Jayden wstał i przeszedł do dziewczyny, by stanąć zaraz przed nią. - Chodź, usiądź na moment. Czarowanie jest ważne, ale odpoczynek jeszcze bardziej - mruknął i wskazał fotel. Sam jednak nie zamierzał wracać do swojego. Zamiast tego zagwizdał i po chwili przez okno wleciał nie kto inny, a niesamowicie niebieski ptak, który usiadł na wyciągniętym przedramieniu profesora. Vane wziął z blatu zalakowaną kopertę, Steve pochwycił ją w dziób i zaraz znów zniknął. Jay zamyślił się na chwilę, jednak zmiana lecącego utworu przywołała go na ziemię. - Co planujesz dalej, Marine? - zagadnął, odwracając się do uczennicy. - Na pewno zamierzasz pójść na staż do Wieży Astrologów i potem wygryźć mnie z pracy. Przyznaj się.
Na pewno tego nie planowała, jednak zawsze pewna część profesora żałowała, że zdolni uczniowie nie zamierzali kontynuować jego nauk. Co prawda cieszył się z obranej przez nich drogi, lecz chyba każdy nauczyciel posiadał to uczucie i nie był w stanie w żaden sposób się go pozbyć.
To wszystko dzięki panu.
- Mnie? Co ty opowiadasz, dziecko - rzucił wyraźnie zaskoczony, po czym machnął dłonią jakby chciał, żeby przestała pleść głupoty. Jego nieco wykrzywiona w zabawnym grymasie twarz mówiła sama za siebie co myślał o tych słowach. Jej śmiech był jedynie potwierdzeniem tego, że nie brała go na poważnie. Zresztą JJ mało kiedy bywał śmiertelnie poważny, chociaż za tą całą dobrodusznością i ciepłem można było wykryć człowieka z krwi i kości, któremu zależało na losie innych i zamierzał oddać wszystko, byle tylko ów misja się powiodła. - Nie ja przywołałem myślami patronusa i szczęśliwe wspomnienie. Pamiętaj - siła rzuconych zaklęć zależy tylko i wyłącznie od ciebie. Siła serca się liczy - dodał, sięgając do szuflady biurka i wyciągając czekoladę z Miodowego Królestwa. Ona jednak w stu procentach była zjadliwa, dlatego też podał ją uczennicy. Uśmiechnął się lekko, słysząc głos Ślizgonki oznajmiający o pełnej gotowości do dalszych czarów. - No. chyba że masz do czynienia z anomaliami. Wtedy nic ci nie pomoże - dodał, po czym sam się roześmiał. Póki co nic nie wybuchło, dlatego anomalie nie miały przeszkodzić w nauce. Obserwował uważnie z miejsca uczennicę, która zamierzała ponowić czarowanie, lecz z końca jej różdżki wydobyła się malutka mgiełka, po czym szybko rozmyła się w powietrzu. Dopiero wtedy Jayden wstał i przeszedł do dziewczyny, by stanąć zaraz przed nią. - Chodź, usiądź na moment. Czarowanie jest ważne, ale odpoczynek jeszcze bardziej - mruknął i wskazał fotel. Sam jednak nie zamierzał wracać do swojego. Zamiast tego zagwizdał i po chwili przez okno wleciał nie kto inny, a niesamowicie niebieski ptak, który usiadł na wyciągniętym przedramieniu profesora. Vane wziął z blatu zalakowaną kopertę, Steve pochwycił ją w dziób i zaraz znów zniknął. Jay zamyślił się na chwilę, jednak zmiana lecącego utworu przywołała go na ziemię. - Co planujesz dalej, Marine? - zagadnął, odwracając się do uczennicy. - Na pewno zamierzasz pójść na staż do Wieży Astrologów i potem wygryźć mnie z pracy. Przyznaj się.
Na pewno tego nie planowała, jednak zawsze pewna część profesora żałowała, że zdolni uczniowie nie zamierzali kontynuować jego nauk. Co prawda cieszył się z obranej przez nich drogi, lecz chyba każdy nauczyciel posiadał to uczucie i nie był w stanie w żaden sposób się go pozbyć.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lubiła nie tylko profesora Astronomii, ale także wykładany przez niego przedmiot; poznawanie sekretów nocnego nieba było wciągające i szczerze ją interesowało, jednak pasja do muzyki przebijała się przez wszystko inne, co zdążyła już poznać. Być może gdyby dorastała w innym domu, obrałaby ścieżkę kariery schlebiającą mentorowi z Wieży Astronomicznej, jednak sprawy wyglądały tak, a nie inaczej – miejsce panny Lestrange było na deskach Opery. Nie zamierzała porzucać innych zainteresowań, a życie damy z dużą dozą pewności miało jej na to pozwolić, wszakże Astronomia była mało inwazyjną dziedziną nauki i nie godziła w dobre imię młodej panienki, nie stała także w opozycji do roli, jaką ta powinna odgrywać. Być może więc kiedyś przyjdzie jej pogłębić swoją wiedzę w temacie gwiazd i planet, a wtedy z wielką chęcią zasięgnie porady wkrótce już byłego profesora.
Na razie jednak cieszyła się, że mogła choć przez chwilę cieszyć się z własnego sukcesu, który nie tylko ją podniósł na duchu. Jeśli odczytywała Jaydena dobrze, jej udany Patronus naprawdę zrobił na nim wrażenie i poruszył strunę, którą nie do końca jeszcze znała. Nie umiała czytać w myślach, legilimencja była jej obca, jednak spostrzegawczość kazała sądzić, że już dawno nie odczuwał podobnie szczerej radości. Już wcześniej domyśliła się, że coś go trapiło, byli jednak w takiej relacji, że nie do końca wypadało jej pytać – uczennica nie powinna interesować się życiem prywatnym profesora, a on nie powinien się jej zwierzać. Marine trwała więc w niewiedzy, jednak możliwość podniesienia na duchu swojego ulubionego nauczyciela sprawiła jej przyjemność.
- To ja go przywołałam, ale pan dał mi ku temu możliwości – oboje wiedzieli, że nie chodziło jedynie o poświęcenie kawałka czasu oraz zaofiarowanie swojego gabinetu jako Sali treningowej.
Lestrange doceniała całokształt pomocy profesora Vane, a w jej myślach – choć jeszcze nie na głównym planie – błąkały się pomysły odnośnie tego, jak mogłaby mu się odwdzięczyć.
Drugi raz okazał się o wiele mniej skuteczny, a srebrna mgiełka tylko na kilka sekund wydobyła się z jej różdżki, by potem zniknąć równie szybko, co się pojawiła. Drobne ukłucie zawodu było równie krótkie – Marine wciąż pozostawała w euforii po pierwszej udanej próbie, nie czuła więc niesmaku po tym, jak nie wyszła jej druga. Oczywiście, że miała ochotę na więcej, jednak na razie należało odpocząć, nie ćwiczyła wszakże zwyczajnych czarów.
Uśmiechnęła się na widok czekolady i posłusznie zasiadła we wskazanym fotelu. Sięgnęła po słodycz i poczęstowała się, czując, jak odpręża się po wcześniejszym wysiłku. Obserwowała Jaydena gdy odbierał list od swojego niebieskiego ptaka; Marine uśmiechała się pod nosem na widok jastrzębia. Zamienienie sowy na inny rodzaj ptaka pocztowego było kolejnym elementem tak bardzo pasującym do osoby Astronoma, że nie zdziwiło jej ani trochę.
Kolejnych kilkanaście minut poświęcili na spokojną rozmowę o planach Ślizgonki na przyszłość; opowiedziała mężczyźnie o Operze, o pasji do muzyki jednocześnie zapewniając z mocą, że nie porzuci swojego zainteresowania przedmiotem przez niego wykładanym.
Oboje doszli też do wniosku, że jak na pierwszy raz wystarczyło im wrażeń oraz wysiłku, dlatego ustalili wspólnie kolejny termin nauki Zaklęcia Patronusa, a Marine po raz kolejny podziękowała wylewnie, a następne życzyła profesorowi miłego dnia i ruszyła w dół po schodach w kierunku lochów. Wciąż była tak zadowolona ze swojego sukcesu, że idąc czuła się tak, jakby unosiła się nad ziemią.
zt x 2
Na razie jednak cieszyła się, że mogła choć przez chwilę cieszyć się z własnego sukcesu, który nie tylko ją podniósł na duchu. Jeśli odczytywała Jaydena dobrze, jej udany Patronus naprawdę zrobił na nim wrażenie i poruszył strunę, którą nie do końca jeszcze znała. Nie umiała czytać w myślach, legilimencja była jej obca, jednak spostrzegawczość kazała sądzić, że już dawno nie odczuwał podobnie szczerej radości. Już wcześniej domyśliła się, że coś go trapiło, byli jednak w takiej relacji, że nie do końca wypadało jej pytać – uczennica nie powinna interesować się życiem prywatnym profesora, a on nie powinien się jej zwierzać. Marine trwała więc w niewiedzy, jednak możliwość podniesienia na duchu swojego ulubionego nauczyciela sprawiła jej przyjemność.
- To ja go przywołałam, ale pan dał mi ku temu możliwości – oboje wiedzieli, że nie chodziło jedynie o poświęcenie kawałka czasu oraz zaofiarowanie swojego gabinetu jako Sali treningowej.
Lestrange doceniała całokształt pomocy profesora Vane, a w jej myślach – choć jeszcze nie na głównym planie – błąkały się pomysły odnośnie tego, jak mogłaby mu się odwdzięczyć.
Drugi raz okazał się o wiele mniej skuteczny, a srebrna mgiełka tylko na kilka sekund wydobyła się z jej różdżki, by potem zniknąć równie szybko, co się pojawiła. Drobne ukłucie zawodu było równie krótkie – Marine wciąż pozostawała w euforii po pierwszej udanej próbie, nie czuła więc niesmaku po tym, jak nie wyszła jej druga. Oczywiście, że miała ochotę na więcej, jednak na razie należało odpocząć, nie ćwiczyła wszakże zwyczajnych czarów.
Uśmiechnęła się na widok czekolady i posłusznie zasiadła we wskazanym fotelu. Sięgnęła po słodycz i poczęstowała się, czując, jak odpręża się po wcześniejszym wysiłku. Obserwowała Jaydena gdy odbierał list od swojego niebieskiego ptaka; Marine uśmiechała się pod nosem na widok jastrzębia. Zamienienie sowy na inny rodzaj ptaka pocztowego było kolejnym elementem tak bardzo pasującym do osoby Astronoma, że nie zdziwiło jej ani trochę.
Kolejnych kilkanaście minut poświęcili na spokojną rozmowę o planach Ślizgonki na przyszłość; opowiedziała mężczyźnie o Operze, o pasji do muzyki jednocześnie zapewniając z mocą, że nie porzuci swojego zainteresowania przedmiotem przez niego wykładanym.
Oboje doszli też do wniosku, że jak na pierwszy raz wystarczyło im wrażeń oraz wysiłku, dlatego ustalili wspólnie kolejny termin nauki Zaklęcia Patronusa, a Marine po raz kolejny podziękowała wylewnie, a następne życzyła profesorowi miłego dnia i ruszyła w dół po schodach w kierunku lochów. Wciąż była tak zadowolona ze swojego sukcesu, że idąc czuła się tak, jakby unosiła się nad ziemią.
zt x 2
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Koniec roku szkolnego zbliżał się nieubłaganie i chociaż Marine nie mogła się już doczekać wkroczenia w dorosłość, istniało kilka rzeczy, za którymi niewątpliwie miała w przyszłości zatęsknić. Spacer do wieży astronomicznej był jedną z nich; chociaż dzięki profesorowi poznała skrót mogący zaoszczędzić jej drogi, dziś wybrała tę dłuższą i bardziej wymagającą. Nie spieszyła się wcale, wstała bowiem odpowiednio wcześnie, by móc pozwolić sobie na powolny spacer i jednocześnie pojawienie się w umówionym miejscu o czasie. Wędrowała niespiesznym krokiem znajomymi korytarzami czując, że być może robi to po raz ostatni. Choć czerwiec ledwo się rozpoczął, przeczucie ostateczności zagościło w niej na dobre, jednocześnie napawając dziwnym rodzajem spokoju. Nie musiała martwić się o swoją przyszłość, a choć kilka jej aspektów wciąż widniało jako niewiadome na ścieżce życia, całokształt nie wydawał się przerażający. Jeszcze nie.
Podejmując się nauki zaklęcia Patronusa być może tym samym podjęła jedną z najlepszych decyzji w swoim życiu. Wcześniej zafascynowana tym, co niesie magia prezentowana przez Grindelwalda, szybko przeszła na jasną stronę, gdy i dzięki niej poczuła się silna i pewna siebie. Do tej pory myślała, że słabości można zwalczać tylko w jeden sposób, lecz od jakiegoś czasu wiedziała już, że wyjść zawsze jest kilka – wystarczyło tylko, by ktoś wskazał jej drogę.
Dlatego właśnie każdorazowe spotkanie z profesorem Vane sprawiało jej po prostu radość. Wiedziała, że może mu zaufać w kwestii swojego bezpieczeństwa i nawet gdyby za sprawą anomalii zabawa zaklęciami przerodziła się w coś poważniejszego, będzie on w stanie podjąć odpowiednie kroki błyskawicznie. Wierzyła w jego moc czarodziejską, a dzięki ludzkiemu podejściu czuła się po prostu dobrze za każdym razem, gdy przekraczała próg jego gabinetu. Tak było i tym razem, gdy wyposażona w różdżkę i nieśmiały uśmiech zapukała do drzwi i pchnęła je, by wejść do środka.
Pomieszczenie co i raz zaskakiwało ją swoją magią, lecz dziś to nie sklepienie przykuło uwagę Ślizgonki; czujne spojrzenie natychmiast odnalazło łapacz snów, podarowany profesorowi jako prezent urodzinowy. Lestrange uśmiechnęła się już nieco śmielej, dopiero teraz zwracając uwagę na postać mężczyzny przebywającego w gabinecie.
- Podobno śpiew lelka wróżebnika zwiastuje deszcz – nawiązała niby od niechcenia do ptaka, z którego piór wykonany został łapacz – Więc może oprócz spokojnego snu zapewni panu sprawdzoną prognozę pogody?
Nie mogła oprzeć się tej uwadze, choć dla niespodziewającego się niczego profesora mogła się ona wydać nieco dziwna. Mimo wszystko obdarowywanie profesorów prezentami nie leżało w gestii Marine, jednak po tym wszystkim, co zrobił dla niej astronom, nie mogła nie odwdzięczyć mu się w najprostszy choćby ze sposobów. Nie wiedziała, czy tak naprawdę cierpiał na bezsenność, czy te podkrążone oczy były jedynie wynikiem kilku nocy zarwanych nad sprawdzaniem wypracowań – mimo wszystko obchodził ją na tyle, by zainteresowała się tą kwestią.
- Jestem gotowa na następną lekcję – zapowiedziała, dobywając różdżki.
Czekała jednak wiernie na sygnał, po którym mogłaby zacząć działać.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nieświadomy nadchodzącej młodej istotki, Jayden próbował rozwikłać zagadkę, którą była próba zwizualizowania gwiazdozbioru centaura przez drugoklasistów. Ich zadanie polegało na odnalezieniu odpowiedniego ugrupowania ciał niebieskich, a następnie mieli przenieść je na papier w taki sposób, by układały się w jedno. Niestety najwyraźniej niektórzy z uczniów widzieli to, co chcieli zobaczyć i w stosie papierów miał już gnoma, trolla, chyba feniksa, a także wąsy profesora Bonesa. Co prawda przyprawiało go to o uśmiech, czasami nie do powstrzymania, ale z bólem serca nie mógł tego zaliczyć. Na zachętę przydzielał im kilka punktów dla domu i spokojnie tłumaczył na czym polegała sztuczka - nie mieli uczyć się na pamięć gwiazd, wystarczyło podnieść w górę ołówek i znaleźć jedną prostą linię, od której następnie odchodziły pozostałe. Niektórym nie udawało się i po kilka razy zaliczali, ale nigdy nie wprowadzał nerwowej atmosfery do swoich lekcji. Był mimo tego konsekwentny i nigdy nie tolerował lenistwa. Jednak nie musiał grzmieć na niektórych z biednych pierwszaków, którzy nie wiedzieli jeszcze na czym polegała dyscyplina ani nie odnaleźli się w wysokich murach szkoły. JJ ich rozumiał - Hogwart potrafił przytłoczyć swoim majestatem, ale nie oznaczało to, że wszyscy w środku byli dokładnie tacy sami. Chciał pokazać dzieciom i już czarodziejom wstępującym w wiek dorosły, że edukacja nie polegała jedynie na dobrych stopniach, a nauka mogła być przyjemnością, zabawą. W pewnym sensie jego wychowywanie mogło budzić kontrowersje - i budziło! Wszak ile razy najczęściej rodzice dzieci szlachetnie urodzonych przychodzili do niego, by w obecności dyrektora oznajmić, że wymagania jak i to, co się dzieje na zajęciach jest niedopuszczalne. Co zabawniejsze jego uczniowie wcale się nie uskarżali. Zdarzali się tacy, którzy próbowali zadzierać nosa, jednak prędko rozumieli, że nie było takiej potrzeby. Vane nigdy nie pragnął tego, by wszyscy go lubili, ale by chociaż odrobinę liznęli tematu jego ukochanej astronomii. Bo była wspaniała! I towarzyszyła im na każdym kroku. Dlatego opowiadał im, kiedy można znaleźć kwiat paproci lub podczas koniunkcji najczęściej dochodzi do fascynujących rzeczy, a czarodziej, który się podczas niej narodził, dokona wielkich rzeczy. Wyciągał ciekawostki z przeszłości, z historii, z życia innych wspaniałych uczonych i przyprowadzał ze sobą Heweliusza, by ten opowiedział o swoich dokonaniach. Jayowi daleko było do profesorów znudzonych swoją pracą, którzy nie mogli znieść widoku pucołowatych buziek wpatrzonych szerokimi oczami i nie rozumiejącymi ani słowa. Z każdym rokiem ciekawość się powiększała, więc i tematy się zmieniały. Jak chociażby światy równoległe. Podróże w czasie. Zakrzywienia. Tunele z jednego zakątka galaktyki do drugiego. Niebo skrywało wiele sekretów, chociaż wydawało się jedynie słońcem, gwiazdami i księżycem. Zamyślił się na chwilę nad pracami swoich studentów, zdając sobie sprawę, że mieli mu towarzyszyć jeszcze pięć długich lat. Lub odwrotnie. To on miał im towarzyszyć przy budowaniu wspaniałego życia początkującego czarodzieja lub czarownicy. Jego dzieci. Jego mała armia, która rozrastała się każdego roku. Bo chociaż jedni opuszczali Hogwart, a na ich miejsce wchodzili drudzy, to absolwenci wciąż pozostali w pewnej łączności ze swoim nauczycielem. Nawet wtedy gdy o nim zapomnieli lub on zapomniał o nich. Bez względu na wszystko trwali w swojej przeszłości i nic nie mogło tego zmienić.
Uśmiechnął się, słysząc pukanie do drzwi, by zaraz dostrzec znajomą twarz. Czasami ciężko było odróżnić uczniów, gdy wszyscy nosili te same szaty. Ale ta buzia była mu bardzo dobrze znana. - A druzgotki są małe i paskudne - odparł jej wesoło, wstając i podchodząc do swojej nadprogramowej uczennicy. - Czyste szaleństwo, Marine. Wiem, że jesteś gotowa, ale zanim zaczniemy, chcę ci coś powiedzieć. Będzie krótko. Obiecuję. - Przejechał dłonią po pokrytej włoskami brodzie, nie zmniejszając uśmiechu. - Żałuję, że już kończysz szkołę, ale chcę powiedzieć, że jestem dumny z tego co osiągnęłaś i jakąś czarownicą się stałaś. Pamiętaj, że jeśli coś nabroisz to będzie mi smutno - zakończył, prostując się. Ale zaraz się roześmiał i obrócił, by podejść do łapacza snów i złapać jedno z delikatnych piór. - Ładny, prawda? Dalej nie wiem, skąd się znalazł na moim oknie, ale to musiał być jakiś mój strażnik. Wiedział, że słabo sypiam - dodał, by zamilknąć na chwilę, a jego spojrzenie spoczęło na dziecińcu szkolnym, na którym roiło się od uczniów. Tak dużo się pozmieniało w ostatnim czasie, a coś czuł, że to nie koniec. Zaraz jednak potrząsnął głową i odwrócił się w stronę Marine, by posłać jej ciepły uśmiech. - Wyczarujmy tego patronusa.
Uśmiechnął się, słysząc pukanie do drzwi, by zaraz dostrzec znajomą twarz. Czasami ciężko było odróżnić uczniów, gdy wszyscy nosili te same szaty. Ale ta buzia była mu bardzo dobrze znana. - A druzgotki są małe i paskudne - odparł jej wesoło, wstając i podchodząc do swojej nadprogramowej uczennicy. - Czyste szaleństwo, Marine. Wiem, że jesteś gotowa, ale zanim zaczniemy, chcę ci coś powiedzieć. Będzie krótko. Obiecuję. - Przejechał dłonią po pokrytej włoskami brodzie, nie zmniejszając uśmiechu. - Żałuję, że już kończysz szkołę, ale chcę powiedzieć, że jestem dumny z tego co osiągnęłaś i jakąś czarownicą się stałaś. Pamiętaj, że jeśli coś nabroisz to będzie mi smutno - zakończył, prostując się. Ale zaraz się roześmiał i obrócił, by podejść do łapacza snów i złapać jedno z delikatnych piór. - Ładny, prawda? Dalej nie wiem, skąd się znalazł na moim oknie, ale to musiał być jakiś mój strażnik. Wiedział, że słabo sypiam - dodał, by zamilknąć na chwilę, a jego spojrzenie spoczęło na dziecińcu szkolnym, na którym roiło się od uczniów. Tak dużo się pozmieniało w ostatnim czasie, a coś czuł, że to nie koniec. Zaraz jednak potrząsnął głową i odwrócił się w stronę Marine, by posłać jej ciepły uśmiech. - Wyczarujmy tego patronusa.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Wieża Astronomiczna
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart