Anastasia Theodora Bott
Nazwisko matki: Ross
Miejsce zamieszkania: Nokturn, Londyn
Czystość krwi: półkrwi
Status majątkowy: biedna
Zawód: była stażystka w Departamencie Niewłaściwego Użycia Czarów, aktualnie wróżbitka na Nokturnie znana jako Wanda Dimitrowa
Wzrost: 163 cm
Waga: 50 kg
Kolor włosów: miedziany blond
Kolor oczu: błękitne
Znaki szczególne: piegi pokrywające całą twarz i ciało, ślady po poparzeniach oraz inne blizny po klątwach "pod kołnierzem"
8", giętka, tarnina, łuska chimery
Ravenclaw
gawron
topielca
intensywnym zapachem wiśni, nutą kwitnącego bzu, starymi stronicami i kapką wody kolońskiej
siebie u boku osoby, którą podziwiam - szczęśliwą
starymi opowieściami, mistycyzmem, wróżeniem, historią i prawem, badaniami nad magią
Srokom z Montrose
jestem perfekcyjną panią domu
rock'n'rolla i bluesa
Emma Laird
Three for a funeral, four for birth
Five for heaven, six for hell
Seven for the devil, his own self
Byłam starszą siostrą. Lubiłam łapać brata za rękę i ciągnąć go za sobą w nowo odkryte miejsca. Podobało mi się, kiedy oczy błyszczały mu z zachwytu. Wspinaliśmy się razem na drzewa, chichotaliśmy w krzakach kryjąc się przed dorosłymi, którzy byli przestraszeni naszym zniknięciem, podkradaliśmy stygnące ciastka z parapetu i broiliśmy na tysiące sposobów, przez które pani Bott wyciągała nas z kryjówek za uszy... A potem całą winę brałam na siebie, z powagą przyjmując konsekwencje - i kiedy szłam do swojego pokoju, pozbawiona kolacji, mrugałam figlarnie do Bertiego. W dzieciństwie nie nauczyliśmy się dyscypliny - nie, gdy byliśmy razem.
Kochałam go i nie chciałam wypuścić z objęć, kiedy na peronie King's Cross żegnał mnie, a ja miałam wsiąść w pociąg do Hogwartu, opuszczając wszystko to, co było mi znane. Tiara przydziału powitała mnie w Ravenclawie, odnajdując w moim umyśle pęd do wiedzy, który miał otworzyć mi oczy; ale tylko ja miałam zdecydować, w którą stronę postanowię zwrócić wzrok. Podobna władza nad własnym losem wydawała mi się nieodpowiednia, wszak byłam tylko dziewczynką i granice były mi z góry narzucane, a ja nigdy nie chciałam ich niebezpiecznie przekraczać, dobrze czując się w ich zachowawczych ramach.
Książki były moją ucieczką i pocieszeniem, a rosnące zobowiązania w formie sterty zadań domowych pozwalały mi skupić się na czasie spędzanym w szkole, jednocześnie upewniając mnie, że mija mi on tak, jak powinien. Namiętnie wystrzeliwywałam rękę do góry, kiedy profesor rzucił pytanie na forum, a ja puchłam z dumy, że byłam przygotowana. Nie przepadałam za zaskoczeniem, ani tym bardziej momentami, gdy zasypiałam nad książkami, tracąc tak cenne minuty na drzemki - czułam rozdrażnienie, że słabe ciało nie chciało nadążyć za żądzą uczenia się, odmawiając mi realnej możliwości przeczytania każdego woluminu, który mieścił się w szkolnej bibliotece, a także znalezienia w grafiku wolnego miejsca na kolejny fakultet. Nareszcie jednak, moje listy do domu przestały być nagminne, a ja nie tęskniłam już tak boleśnie, oddając się fascynacji nad możliwościami, jakie przede mną stały. Urosła we mnie pokorna ambicja i kompletnie nie przejmowałam się żartami, które były rzucane w moją stronę, kiedy nawet przy kremowym piwie siedziałam nachylona nad pergaminami, przepisując kolejne, zakurzone strony starych podręczników. Otaczałam się kręgiem serdecznych koleżanek, które stanowiły idealną zaporę przed niekomfortowymi spotkaniami z chłopcami (mało który był na tyle odważny, by spróbować rozpocząć konwersację z grupką dziewcząt!), ale także wsparcie w codziennych potyczkach. Swoje głębokie poczucie obowiązku i sprawiedliwości mogłam przetestować, kiedy na piątym roku zostałam wybrana na prefekta – jakkolwiek nie byłoby to zawstydzające wyjść z wygodnego cienia, tak szybko odnalazłam radość w dzieleniu troski i rad dla młodszych roczników, dbając nawet o to, by żaden krawat nie był przekrzywiony. Duma Krukonów nie mogła być wystawiona na szwank przez niedopatrzenie choćby w najmniejszym szczególe!
Tonę. Odkąd pamiętam tonę - w strachu, że to w końcu się stanie, śniąc o ciemności, która mnie pochłonie, o nikłym świetle, do którego będę niemo, bezsilnie wołać, tracąc tlen na desperackich próbach ratunku.
Wbrew pozorom nie przyjmowałam wiedzy bez filtra – moja umiejętność wyrecytowania podręcznika historii magii nie wiązała się jednocześnie z brakiem zdolności wytłumaczenia okoliczności wojny goblińskiej ani wydaniem opinii co do zaistniałych wydarzeń, choć wstydziłam się wywyższać na tle chłopców - i robiłam to jedynie nieumyślnie. W wielu aspektach przyjmowałam formę świata w sposób, jaki został mi przedstawiony, nie podważając swojej roli w społeczeństwie – doskonale na przykład wiedziałam co dziewczyna powinna i nie powinna robić, i z wypiekami na twarzy słuchałam co wyprawiały moje niektóre rówieśniczki, nazywając je bez wahania po imieniu (to akurat przejęłam po mamie!). Pewne sugestie i pomysły odbiły się jednak echem w mojej głowie. I chyba wszystko zaczęło się od strachu i tej całej idei, która trzymała nas w pozornie bezpiecznych ramach. I kompletnie rozumiałam tą emocję – bałam się odkąd pamiętam. Jak miałam 6 lat, wybuchła wojna – nie wrócił z niej Johnny z sąsiedztwa, ani Tom, ani Ben, ani tym bardziej lekko otyły syn piekarza. Każdy kurs samolotu wiązał się z alarmami, wybieganiem z domu i sprintem do schronu. Pamiętam krzyki, chaos, płacz i to przejęcie, które wstrząsało całym moim ciałem. Jestem w stanie bardzo precyzyjnie odtworzyć każdą sekundę, pojedynczą myśl – piętno słabości odbiło się na mnie mocno, wyraźnie naznaczając mi te wspomnienia w pamięci. Do dzisiaj o tym śnię. Śniłam też zanim te rzeczy się wydarzyły, ale to przecież zawsze były tylko sny. Dwa roczniki przed moim rozpoczęciem Hogwartu zginęła tam uczennica. Czarodziejów opanował kolejny terror, jakby zapomnieli, że ciągle trwa walka i rozlewa się krew. Mimo wszystko bałam się – zimnych, ciemnych lochów, podejrzanych dźwięków starego budynku, pustego korytarza czy opowieści z dreszczykiem starszych kolegów. Byłam podatna. Ale tylko tak silne odczuwanie tego zagwarantowało mi poznanie prawdziwej siły strachu. I zaczęłam się zastanawiać – kto postanowił go wykorzystać? Czy nie żyjemy w świecie kierowanym przez to uczucie, kryjąc się za zasłonami, obłożeni zakazem mówienia o naszej potędze, nakładając na siebie kolejne ograniczenia, które wiązały moc i wkładały w ciasne ramy? Znałam mugoli, żyłam wśród nich, dostrzegając ich wynalazki i próby nadgonienia ułomności, które czarodzieje rozwiązywali naturalnymi, wrodzonymi zdolnościami. Nie potrzebowaliśmy obskurnych, stalowych konstrukcji i maszyn, kłębów dymu i hektolitrów toksyn. Mieliśmy magię, a jednak baliśmy się ujawnienia, poddając się emocji, która wpychała nas w ciemne kąty. I myślałam o tym dużo - zasuwałam kotary własnego łóżka w dormitorium, wpadałam w zamyślenie podczas lekcji, gdy przygryzałam paznokcie, wyłapywałam z utęsknieniem każdą sugestię, która odbijała mój pogląd i łapałam się jej, zadając niewygodne, naiwne pytania - ale nigdy nie powinnam wypowiadać swoich wątpliwości na głos, bo spotykałam się z nieprzychylną audiencją, która nie chciała ze mną wejść w polemikę. Musiałam szukać sama, plując sobie w brodę, że tak długo z tym zwlekałam. Z lekkim niepokojem zauważałam kpiące uśmiechy Ślizgonów i ostrożność reszty. Ucichłam. Zapomnieli. Nie lubiłam być w centrum uwagi.
Pamiętam, jak skłamałam po raz pierwszy. Dyżur, powiedziałam. I mimo że miałam absolutne przyzwolenie na chodzenie po korytarzach w czasie ciszy nocnej, drżałam cała, stawiając każdy, pojedynczy krok, kuląc się pod echem własnych obcasów, których dźwięk odbijał się od pustych ścian. Przemykałam pod wzrokiem portretów, kuląc się coraz bardziej, aż w końcu, ściskając torbę, zaczęłam biec, tracąc dech, gdy w końcu dotarłam do biblioteki. Miałam wrażenie, że obudzę cały zamek biciem serca, a przełknięcie śliny wywoła Irytka, który zrobi niepotrzebny raban. Z duszą na ramieniu wchodziłam do Działu Ksiąg Zakazanych, nieśmiało rozpalając różdżkę prostym Lumos. Nie potrafię do dziś opisać wrażenia, jakie zrobiły na mnie opasłe, zakurzone tomy - uczucie wyjątkowości i zachłyśnięcia się możliwością sięgnięcia po dowolną książkę niemalże zwaliło mnie z nóg. Zaczęłam metodycznie, wybierając swoją pierwszą lekturę. To nie tak, że chciałam uczyć się czarnej magii. Potrzebowałam odpowiedzi. Szerszej perspektywy. Pierwszy raz postanowiłam, że muszę sama wyrobić sobie na jakiś temat opinię, a jedynym sposobem było zgłębienie tej drugiej strony. Tej nieznanej.
Straciłam rachubę czasu już za pierwszym razem, spłoszona przez czyjeś nadejście. W panice zabrałam księgę, którą czytałam - choć może tak naprawdę skradłam ją intencjonalnie, by mieć wymówkę do wrócenia w to miejsce. I przychodziłam tam niemalże każdej nocy, wyliczając sobie dokładnie ile powinnam spać, by móc odpowiednio funkcjonować na zajęciach. Zaczęłam czuć podekscytowanie i zniecierpliwienie, że musiałam czekać, aż wszyscy rozejdą się do dormitoriów. Byłam przytłoczona informacjami, jakie zdobywałam, nie potrafiąc ich odpowiednio zinterpretować. Potrzebowałam nauczyciela, ale już na tym etapie wiedziałam, że czarna magia n i e powinna być przez nas odrzucana - dawała wszak tyle MOŻLIWOŚCI. Czego się baliśmy? I dlaczego we wszystkim nieodłączny był s t r a c h? Wolno jego idea zaczęła być... podniecająca, choć przyjmowałam to uczucie z pewnym zawstydzeniem.
Czekałam na odpowiednią osobę do następnego semestru - był Ślizgonem z ostatniego rocznika. Musieliśmy mijać się jakimś sposobem podczas naszych nocnych eskapad, bo spotkałam go dopiero po kilku miesiącach własnych eksploracji, na początku mając wrażenie, że to on mnie przyłapał na gorącym uczynku, a nie ja jego. Pod absurdalną groźbą doniesienia na niego na zebraniu prefektów, z wypiekami na twarzy i dłońmi założonymi na biodrach, nakazałam mu wytłumaczyć sobie niejasny fragment w jednym z woluminów. Wybuchnął śmiechem zanim zdołałam mrugnąć - ale dla nieznanych mi powodów spełnił moją prośbę, choć pewnie uznał to za działalność charytatywną. Nasz cichy układ (na korytarzach mijał mnie jakbym była powietrzem) trwał do końca roku, a ja kontynuowałam swoje studia samotnie, bogatsza o nową perspektywę. Wizja OWuTeMów skutecznie jednak osłabiła moją fascynację i zastępowała powód, dla którego nie mogłam spać w nocy. Zanim się spostrzegłam życie nabrało tempa, które nie pozwalało mi kontynuować filozoficznych rozmyślań. Porzuciłam czarną magię wraz z ukończeniem szkoły, znajdując nowe priorytety.
Topiłam się we własnym strachu i głupocie, unikając ryzyka. Nie miałam pojęcia, że los pcha mnie nie na stracenie, lecz ku zupełnemu odrodzeniu. Uciekałam do słońca, kiedy powinnam szukać odpowiedzi w ciemności, odnajdując w jej cieniach bezpieczne schronienie. Za każdym razem wybierałam odwrotnie, próbując odwlec to, co było mi przeznaczone.
Nawet jeśli urodzenie nie gwarantowało mi najlepszego startu, to bez wątpienia zrobiły to moje wyniki - dostałam się na staż do Departamentu Niewłaściwego Użycia Czarów, z zachwytem przyjmując wszelkie obowiązki, które skupiały się głównie na tworzeniu obszernych dokumentacji i przemieszczaniem się od działu do działu, by zebrać wszystkie niezbędne informacje, formularze i druki. Siedziałam po nocach, sumiennie ucząc się wszelkich przepisów na pamięć - miałam wrażenie, jakbym wygrała los na loterii, zyskując dokładnie to, na co pracowałam, mimo że coś nęciło moje myśli z tyłu głowy - jakiś cichy podszept, który jednak był zagłuszany przez kolejne rewelacje.
I oto pierwsza z nich - zakochałam się. Szybko, intensywnie i niemalże od pierwszego wejrzenia, kiedy los splótł nas znów ze sobą, łącząc ponownie przez swój mistycyzm. Kiedyś przesiadywaliśmy w pustej, szkolnej łazience, słuchając szlochów Jęczącej Marty, a tamtego dnia popchnęła nas w swoim kierunku zawiła sprawa związana z próbą przetransmutowania ducha i ciała w jedno - doprawdy, dosyć mroczne i abstrakcyjne tło jak na uczucie, ale najwyraźniej serce nie potrzebowało zbyt wiele, by zabić mocniej w klatce piersiowej.
Zawsze podziwiałam jego impulsywność i spontaniczność, ale tamto zaproszenie na kawę mnie zaskoczyło, choć nie potrafiłam mu nie ulec. Każde słowo spijałam z uśmiechem, ale na szczęście nie zauważał mojego rozmarzonego spojrzenia ani tym bardziej ukłucia bólu, kiedy po raz pierwszy wspomniał o istnieniu swojej ukochanej malarki. Prawdopodobnie powinnam usunąć się w cień, ale ciężko było opierać się tym niezobowiązującym propozycjom, kiedy standardowe, wybąkiwane wymówki były natychmiastowo zbywane rozbrajającym uśmiechem, a ja nie miałam śmiałości wypowiedzieć prawdziwego powodu mojego oporu. Nie śmiałam się skarżyć, kiedy życie złośliwie postanowiło zrzucić mu wszystko na barki, a moją rolę odrzucił, uznając ją za zbyt nieznaczącą, bym miała uczestniczyć w jego najcięższych momentach. Patrzyłam więc ze smutkiem z boku, będąc jego cichym cieniem, niezauważalnym obserwatorem - nie znaczącym powietrzem, którym nie musiał nawet oddychać, a we mnie rosła desperacja i uczucie ciężkości w klatce. Postanowiłam w końcu skonfrontować z nim wszystko i zakończyć swoje denne mrzonki, stając pod drzwiami jego mieszkania po kilkunastu tygodniach ciszy, ale gdy nacisnęłam na dzwonek, chciałam się wycofać ze swojego zamiaru. Nie zdążyłam zbiec po schodach - jego sylwetka za szybko pojawiła się we framudze, a ja nie byłam w stanie do niczego innego jak do niewinnego uśmiechu i wytłumaczenia, że byłam w okolicy i zapytania czy nie ma czasem ochoty na lody - to jedyne, co przyszło mi na myśl tamtego dnia. Nie zdziwiłam się, że nie odmówił - wszak to nie byłoby w jego stylu - ale definitywnie nie spodziewałam się, że na nowo zaczniemy się błąkać przy brzegu Tamizy i opowiadać historie z dzieciństwa.
Nie zauważyłam kiedy i on zaczął na mnie patrzeć inaczej. Byłam przekonana, że się przesłyszałam, gdy zadał mi to pytanie, a dla lepszego efektu klęknął na jedno kolano. Musiałam wyglądać okropnie - zapłakana, ale on się tym chyba nie przejmował, bo zdawał się być niesamowicie szczęśliwy, kiedy żarliwie kiwałam w odpowiedzi głową na tak, niezdolna do wypowiedzenia choć słowa. Miałam być panią Fortescue. Anastasia Fortescue. Czy nie brzmiałoby to cudownie? To był najpiękniejszy, najlżejszy czas w moim życiu. Był. Wszystko zostało jednak starte na proch, a ja prawie zapomniałam co czułam.
Woda zakryła mi głowę - czarna otchłań pochłonęła mnie całkowicie i nikt nie mógł dojrzeć tego, jak się szamocę. Traciłam dech, próbując krzyczeć o pomoc, ale nikt nie mógł mnie usłyszeć. Własne odbicie czekało cierpliwie, aż je dostrzegę i zrozumiem, że niepotrzebnie tracę energię, skoro rozwiązanie było na wyciągnięcie ręki. Chwyciłam swój cień.
Minęły trzy lata stażu. Mężczyzna mojego życia wprowadził odpowiednią równowagę, zmieniając nieco moje nawyki - zamiast zostawać dłużej w biurze, nie mając po co spieszyć się do domu lub zabierania pracy ze sobą, wolno zaczęłam przyjmować do siebie możliwość spędzania czasu w inny sposób. Malowaliśmy ściany w zakupionym przez niego lokalu lub szliśmy na mecz, a moja skóra w końcu zyskiwała tak niemodnego koloru od nastawiania się na - inne od sztucznego - światło.
Nie zdecydowałam się jeszcze na rezygnację ze stanowiska, bo w związku z otwieraniem biznesu nieco przeciągnęliśmy planowanie ślubu, co dawało mi komfort w postaci braku dylematu czy powinnam oddać się całkowicie ognisku domowemu - na to miałam mieć jeszcze czas. Marzyłam o własnych badaniach, po cichu chciałam też wrócić do studiowania zakazanej dziedziny magii, czując podskórnie, że działam jak destrukt - choć ciężko mnie winić za poszukiwanie odpowiedniej drogi, kiedy natężające się wizje podsuwały mi nowe spojrzenia i kazały pójść ich śladem, nawołując coraz głośniej i intensywniej. Zapadałam się w sobie pod ich natłokiem, nie potrafiąc sobie z nimi poradzić. Byłam jak spłoszone zwierzę, które szukało ratunku, gnając na oślep.
Współpraca z wydziałem egzekucyjnym przyniosła ze sobą znajomość, która nie pozwalała mi spać po nocach, jednocześnie przynosząc ogromną ulgę zmęczonemu umysłowi - poznałam c i e b i e. Zasiane w głowie pomysły i idee dawały nadzieję, a twoja magnetyczna charyzma nie pozwalała przejść obok obojętnie. Byłeś moim światłem, bo przy tobie wszystko wydawało się tak wyraźne i oczywiste. Nie miałam jasnego wytłumaczenia co ciągnęło mnie do twojego gabinetu, choć po kilku miesiącach byłam w stanie przysiąc i obiecać ci wszystko, bylebyś tylko nie wyrzucił mnie za jego drzwi. Niezwykle sprawnie operowałeś słowem, podsuwając sugestie, które niezauważalnie wyciągały z rozmówcy dokładnie to, czego szukałeś - i musiałeś być zaintrygowany tym, co znalazłeś we mnie. A przynajmniej to mi powtarzałeś - byłam wyjątkowa, prawda? Nie poświęcałbyś mi inaczej swojego cennego czasu na tłumaczenie opasłych tomów, nie zawieszałbyś na mnie spojrzenia i nie odgarniałbyś niby przypadkiem kosmyków z mojej szyi, gdy wysmyknęły się z pospiesznego upięcia. W niczyjej obecności nie czułam nigdy takiego napięcia, jakbym siedziała na szpilkach - a jednak uzależniłam się całkowicie od tego uczucia, zapominając o filmie, na jaki miałam pójść wieczorem z narzeczonym i o obiedzie u rodziców, nie mając tak naprawdę na nic z tego ochoty, skoro byłam pod twoim urokiem i nic już nie wydawało się takie samo. Otworzyłeś mi oczy w sposób, jakiego poszukiwałam od tylu lat, a ja zachłysnęłam się wrażeniem, że ktoś nareszcie podzielał moje niepokoje (doprawdy perfekcyjnie dopasowywałeś się do konwersacji, z taką gładkością manipulując ekspresją, że uwierzyłam w twoje przejęcie). Słuchałam o misji i poświęceniu, rozumiejąc, że musiałam oddać się ćwiczeniom, by świat, o którym rozmawialiśmy, miał szansę na zaistnienie. Chciałam żyć w rzeczywistości, którą przede mną rysowałeś. Wiedziałam, że prawdziwe poznanie sztuki (tak to zaczęłam dzięki tobie postrzegać) czarnej magii musiało się wiązać z jej doświadczeniem - tylko prawdziwe przesiąknięcie i bezpośrednie doznanie mogło zagwarantować odpowiednią dojrzałość, by operować klątwami; nie musiałeś mnie do tego długo przekonywać - już dawno byłam oddana każdemu twojemu słowu. Pierwsza fala przeszywającego bólu doprowadziła do omdlenia - ale nie miało to znaczenia, skoro obudziło mnie pieszczotliwe głaskanie i uspakajający szept. I mimo strachu, mimo drżenia, mimo sprzeciwu mięśni i umysłu, wola nie dawała się nagiąć, bo twoja bliskość wynagradzała wszystko. Z dumą nosiłam blizny, choć wiedziałam, że nikt nie zrozumie naszej więzi i oddania, toteż nie pokazywałam ich. I kiedy pierwsze zachłyśnięcie minęło, myślałam, że będę mogła wrócić do swoich obowiązków - przyszłej żony, sumiennej pracownicy, oddanej siostry i córki, ale za szybko wychwyciłeś moją słabość, skutecznie przekonując, że było mi to zbędne, a ja kompletnie ci uległam. Dałam się przekonać, że byliśmy dwójką wizjonerów - wróżbitami, którzy mieli kreować los. Uwierzyłam w swoją pozycję u twojego boku, ostatecznie zrywając zaręczyny. Nasza intensywna relacja nie pozwalała mi rozsądnie rozważyć wszystkiego, a ja bez filtra podążałam za każdą twoją namową, w końcu pozwalając uczynić z siebie kobietę - czyż przeznaczenie nie wiązało nas ze sobą ciasno? Nie wątpiłam w twoje intencje, choć tygodniami śniłam o wodach szkarłatu.
To był styczniowy poranek. Gdybym potrafiła skojarzyć, że przed chwilą wyciągnąłeś różdżkę i rzuciłeś na mnie zaklęcie, prawdopodobnie uznałabym to za niepotrzebne, choć wiedziałam, jak bardzo lubiłeś mieć wszystko pod kontrolą. Chciałam to zrobić. Ufałam bezgranicznie każdemu twojemu słowu, więc wolno, niespiesznie zrzucałam z siebie płaszcz, dobrze wiedząc, jak lubisz sycić wzrok najmniejszym aktem. Nie obchodziły mnie chłoszczące, zimowe podmuchy wiatru, które wprawiały słabe ciało w instynktowne drżenie - uśmiechałam się, choć kolejne polecenie odebrało mi ten wyraz z twarzy - nie miało to znaczenia, dla ciebie mogłam przybrać dowolną ekspresję. Obróciłam się. Czułam, jak mięśnie się trzęsą, chcąc odmówić każdego kroku, który wykonywałam, niespiesznie zanurzając się coraz bardziej w lodowatej wodzie. Nigdy wszak nie nauczyłam się pływać, a kąpiel zimową porą nie należała do najlepszych pomysłów - cóż jednak z tego? Nie pamiętam o czym rozmawialiśmy, bo mój umysł przejęła jedna, prosta myśl. I moja jasna głowa w końcu zniknęła pod ciemną taflą - oczy obserwowały spokojnie nieznaną perspektywę, a widok słońca z głębin Tamizy wyglądał przepięknie. Płuca w końcu zaczęły żądać oddechu, ale nie chciałam ani nie potrafiłam spełnić ich prośby, zdrętwiała z zimna oraz nałożonych ograniczeń. Obejmowała mnie lekkość, kiedy dusiłam się kolejnymi haustami cieczy, nie myśląc nawet o ratunku.
Chciałam umrzeć, gdy wnętrze rozpaliło się z pierwszym oddechem. Nie potrafiłam walczyć z niechcianym bohaterem, chcąc raz jeszcze oddać się na pożarcie głębinom, kiedy wróciła do mnie świadomość. Nie mogłam znieść tego, że stałam się dla ciebie ciężarem i nie miałam sił, by wypełnić twoją wolę do końca, choć to nie ja się jej sprzeciwiłam. Nie potrafiłam być wdzięczna za ratunek.
If you want to know what the future holds
The black bird knows.
Potrzebowałam długich tygodni, by wrócić do siebie - zarówno fizycznie jak i psychicznie, torturowana dolegliwościami jak i koszmarami, które nawiedzały mnie o każdej porze. Mój gospodarz również zdawał się gardzić moją słabością, ale z ulgą przyjmowałam jego rzadką obecność. Bałam się stanąć na nogi oraz momentu, w którym musiałabym opuścić tą opokę, jaką stał się dla mnie stary strych - w jego ścianach byłam bezpieczna i nieosiągalna. Zupełnie tak, jakbym faktycznie zginęła w otchłaniach rzeki i czasem miałam wrażenie, że faktycznie tak było, a sama byłam tylko marnym cieniem lub zwyczajnie duchem, który miał nękać innych swoją egzystencją. Nie czułam się żywa w najmniejszym stopniu, jakby Tamiza wypłukała mnie z jakichkolwiek doczesnych doznań. Nie rozumiałam co się stało i dlaczego nie ma już ciebie przy moim boku - zupełnie tak, jakby twoja absencja odebrała rdzeń mojego jestestwa.
Byłam pasożytem, który gardził swoją egzystencją; nie pozwalano mi jednak na roztkliwianie się nad sobą. Zostałam zmuszona do zebrania się na nogi, zignorowania skapujących łez po policzkach, piekących płuc i przydania się na coś. I jedna drobna rzecz potoczyła lawinę kolejnych - zaczęłam od wyszukiwania informacji wśród starych ksiąg na temat artefaktu, by dać się w końcu kompletnie wciągnąć w cały proces, z lubością przyjmując nowe zajęcie. Kilka miesięcy spędzałam w całkowitym odosobnieniu, mając za towarzystwo tylko i wyłącznie swojego bohatera - wychodziłam na zewnątrz tylko z absolutnej konieczności - i w końcu (być może z braku innych opcji) zaczęłam na niego patrzeć jakby był jedyną osobą na świecie (bo dla mnie ten strych się do niego ograniczył).
Zakres lektur był poszerzany, a z czasem dostawałam książki w obcym języku, którego podstaw mnie uczył. Rosyjski nie przychodził mi naturalnie, jednak bez wątpienia byłam pilną uczennicą, nie dając mu za wygraną. Zaczynała jednak męczyć mnie samotność, a zbytnio bałam się natknąć na ciebie na nokturnowych uliczkach, więc wybłagałam u pana domu, by zabrał mnie ze sobą na jedną z wypraw - do Rosji, z dala od wszystkiego. Wiedziałam, że nie będę przeszkadzać - zbytnio drżałam przed narzekaniem i przerywaniem mu, gdy był zajęty, i zawsze chętnie i sumiennie podchodziłam do zadań. Jedynym zagrożeniem dla niego było to, że posiadałam tylko jedną twarz, podczas gdy on ich miał tysiąc - ale moje wizje były zbyt intrygujące, by nie miał wziąć tego ryzyka na siebie, chcąc wykorzystać mój dar dla swoich celów. Zabawne, ale zaczęłam wolno rozumieć mechanizmy, jakie powodowały męską rasą - a mimo to wciąż nie wyobrażałam sobie życia bez ich bezpiecznego boku.
Podróż była pierwszym razem od długiego czasu, gdy moje płuca nabrały powietrza z taką swobodą, nawet jeśli wciąż były nieco zbyt tkliwe. Przybieranie różnych ról, kompletny brak konsekwencji (wszak w nowym mieście przyjmowaliśmy znów inną tożsamość) i ta atmosfera przygody tchnęły we mnie nieco życia. Zaczęłam myśleć o tym wszystkim nieco inaczej, nabierając skutecznego dystansu - a może zwyczajnie coś podświadomie ciągnęło mnie z powrotem do ciebie, podsyłając mi sny i myśli o tobie, które nie pozwalały zapomnieć? Rok temu, po pierwszym powrocie do Anglii, zdecydowałam się skontaktować z kuzynem, którego nie mogłam uniknąć na Nokturnie, a mógł mi pomóc w tuszowaniu śladów, gdy zacznę opuszczać bezpieczne poddasze. Nabrałam mocnego stanowiska i pewności co do tego, jak będzie wyglądać moja przyszłość - na nowo otworzyłam oczy, widząc szerszą perspektywę. Przypomniałam sobie każdą naszą wizję, najmniejszy plan, a przede wszystkim twoje pragnienia i wiedziałam, że muszę to dopełnić. Serce zabiło mi na nowo, ale jego bicie musiało być trzymane w sekrecie. Nie potrafiłam myśleć o bracie ani reszcie rodziny - czy ich dawna Anastasia, nie była już martwa? Nie czułam jakiegokolwiek powiązania ze swoim starym wcieleniem. Nazywałam się Wandą Dimitrową, przykładem mojego towarzysza przybrałam nową tożsamość. Odrodziłam się z misją - teraz wydawało mi się to jasne. Śniłam o maskach, dymie i bladym blasku świec - to przysiężenie było mi przeznaczone, a nie wygodna, ślepa sielanka. I nie mogłam już dłużej ignorować tego, jak los był mi pisany.
Ulica Śmiertelnego Nokturnu zaoferowała mi więcej niż zdołałam zapragnąć - nie tylko anonimowość, możliwość zarobku na wróżbach, ale także dostarczyła dawnego nauczyciela, który odwiedzał mnie podczas nieobecności włodarza, przygotowując do ostatecznego testu. Nie porzuciłam rozbudzonego przez niego zainteresowania artefaktami, odnajdując w nich szansę na odnalezienie odpowiedniego narzędzia, które miałoby mi pomóc w dopełnieniu celu.
Nareszcie wszystko stało się oczywiste - może potrzebowałam mroźnego syberyjskiego powietrza, by zrozumieć, że moje wizje i wydarzenia ze stycznia nie były przypadkowe, tylko celowym złożeniem losu. Miałam cel i czułam się z tym przeraźliwie lekko - najwyraźniej to właśnie przeżywa człowiek, kiedy nareszcie odnajdzie sens.
A downright curse within the core.
Yet chance to change that stray the path
Love shall triumph that singe such wrath.
For that of dream does not come true,
She know the pain that must endure.
All that left remained from start,
Of a vile and twisted, wicked heart.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 5 | Brak |
Zaklęcia i uroki: | 14 | Brak |
Czarna magia: | 16 | Brak |
Magia lecznicza: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 0 | Brak |
Eliksiry: | 0 | Brak |
Sprawność: | 0 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Język narodowy: rosyjski | II | 3 | Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Astronomia | I | 2 |
Anatomia | I | 2 |
Starożytne runy | I | 2 |
Historia magii | II | 5 |
Kłamstwo | II | 5 |
Numerologia | III | 10 |
ONMS | I | 2 |
Retoryka | II | 5 |
Spostrzegawczość | II | 5 |
Ukrywanie się | II | 5 |
Wróżbiarstwo | III | 10 |
Zielarstwo | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Mugoloznastwo | I | 5 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Gotowanie | I | 1 |
Literatura (wiedza) | I | 1 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
brak | - | - |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Genetyka (jasnowidz) | X | 10 |
Reszta: 0 |
różdżka, nakładanie klątw
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Anastasia Bott dnia 08.08.17 21:28, w całości zmieniany 2 razy