[Sen] Ruiny
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
8 maja
Nie spodziewał się, że tej nocy wróci do niej. Do tego dziwnego świata, który był mu bliżej niż znajomy. Gdy znajdował się wśród nocnych mar, stawały się one dla niego rzeczywistością, a przy okazji nową tożsamością, która już po raz kolejny dawała o sobie znać. Morgoth szukał w starych księgach ojca jakiegoś wspomnienia o powtarzającej się historii, która najwidoczniej nie skończyła się po jednym ani po dwóch snach, a ciągnęła się dalej. Zupełnie jakby chciała go zaprowadzić do określonego miejsca, którego celu jeszcze nie znał, ale wraz z każdym kolejnym przeistoczeniem się był coraz bliżej. Tym razem nie było inaczej.
W dole potężne fale z głuchym łoskotem waliły o skałę, rozsyłając na wszystkie strony strugi słonej wody i obłoki piany. Widok z ziemi może i mógł być zatrważający, jednak z góry mógł być jedynie czymś wspaniałym. I chociaż widział to już setki, tysiące albo nawet miliony razy wciąż doceniał to, co dostawał. Tylko widoki zostały mu w nieskończoności samotności. Spojrzał jeszcze raz, a potem machnął potężnym łbem, patrząc przed siebie - w noc i w ciemność, wznosząc się coraz wyżej i wyżej, czyli tam, gdzie nawet najdzielniejsze i najwytrwalsze ptaki nie odważyły się szybować. Nad głową miał granatowe niebo poprzetykane diamentami gwiazd, wokół rozrzedzone chłodne powietrze. Pod nim bezkresna tafla oceanu, z jednej tylko strony ograniczona jasnym pasem plaży, za którym migotały światła oddalonego miasta, które wkrótce miało zniknąć z horyzontu tak szybko jak wyłoniło się z ciemności. Nagle poczuł potężny podmuch wiatru, który musiał przezwyciężyć odpowiednim sposobem, by ten nie przerwał mu lotu. Jedno odpowiednie machnięcie ogona, złożenie na chwilę skrzydeł i zapikowanie kilka metrów w dół pozwoliło olbrzymowi uniknąć niepotrzebnych nieprzyjemności. Wyrównał, wyczuwając odpowiedni kierunek nocnych wiatrów i ustawił się w ich podmuchu. Dzięki temu nie musiał się tak męczyć, przebywając długie dystanse. Wiedział, że jego pasażerka zasnęła w końcu wyczerpana niesiona na jego kolczastym grzbiecie. Jej ludzka forma wcale go nie zaskoczyła, a była czymś oczywistym. Postanowił jednak pokazać jej coś, czego na pewno wcześniej nie doświadczyła, a potrzebował dziewczyny całkowicie przytomnej. Smok machnął ponownie głową, wydając z siebie ryk, który poniósł się na wiele dziesiątek kilometrów niesiony przez wodę. Nie bał się jednak tego, co się wydarzy. Jego boki zadrżały pod pracą mięśni, a dziewczyna na jego grzbiecie poruszyła się. Musiała się mocno trzymać, bo stworzenie złożyło skrzydła i przypikowało ku wodzie. Smok spadał jak ogromny głaz, niesamowicie szybko, powietrze wokół nich po prostu aż piszczało. Kiedy od powierzchni oceanu dzieliły ich już dosłownie sekundy lotu, nagle woda pod cielskiem zakotłowała się i uniosła o dobre kilka metrów. Smok dosłownie w ostatniej chwili rozłożył skrzydła. Już nie pikował, lecz unosił się nad powierzchnią oceanu. Wydawszy z siebie ogłuszający ryk, załopotał skrzydłami i dalej pruł przed siebie nad skłębioną masą wody i piany. Fala rosła i rosła, a kiedy zaczęła się łamać, zgodnie z ruchem wody skierował się w lewo i okazało się, że leciał przez wodny tunel. Kiedy woda u wylotu tunelu znów zaczęła się kłębić, przyśpieszył wyprysnął w górę spośród kłębów piany w chwili, gdy czoło fali zaczęło opadać. Opadło, chyba wściekłe, bo nie natrafiło już na nikogo. Smok wraz z dziewczyną na grzebiecie już dawno unosił się z powrotem w niebo, wznosząc się coraz wyżej i wyżej. Były to ostatnie chwile ich wspólnego lotu, bo niedługo miał nadejść świt, a przebyty przez noc dystans zdecydowanie oddalił ich od zagrożenia. Oboje potrzebowali wypoczynku, więc czarna bestia powoli zaczęła okrążać wzgórze, na którym znajdowały się ruiny dawnego zamczyska. Tym razem jednak nie zamierzał narażać dziewczyny na drastyczne zmiany wysokości, więc delikatnie osiadł na pustym placu pośrodku dawnej budowli, a ziemia dokoła zadrżała pod jego ciężarem.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Czekała na niego. Na towarzysza ze swoich snów, który, choć spotkała dopiero trzy razy, stał się jej dziwnie znajomy, wręcz bliski. Wszystko było lepsze, od zadręczania chaosem w czarodziejskim świecie, niepokojącymi anomaliami i krzywdą krewnych, lecz na ten sen czekała niczym na wybawienie, odkąd tylko ocknęła się z poprzedniego. Chciała znać ciąg dalszy, pragnęła wiedzieć, co wydarzy się w kolejnym elemencie układanki. Jaką drogą pójdą, jakie przygody przeżyją i czy dotrą wreszcie do celu – mistycznego, niczym sam sen. Hogwarcka biblioteka nie przyniosła odpowiedzi na pytanie dlaczego, a wstęp do Działu Ksiąg Zakazanych wciąż był dla Marine niedostępny. Może gdyby opisała swoją przypadłość, te powracające w nocy historie i jego samego, uznano by to za rozsądny argument i udzielono dostępu do zamkniętego skrzydła biblioteki, lecz Lestrange nie chciała się dzielić. To były jej własne, prywatne marzenia.
Ocknęła się, słysząc potężny ryk, ale moment zdezorientowania został odpokutowany przez niesamowity widok, jaki zobaczyła, gdy tylko otworzyła oczy. Płynęła w przestworzach, pod sobą mając wzburzone fale oceanu, a nad sobą lśniący księżyc i niebo pełne gwiazd; zaparło jej dech w piersiach i musiała przytrzymać się mocniej, a wtedy zdała sobie sprawę, ze szybuje na znajomym, smoczym grzbiecie. Serce zaczęło łomotać jej z podniecenia, wiatr chlastał po twarzy, łopocząc jej suknią i włosami, lecz nie przejmowała się tym w najmniejszym nawet stopniu. Gdyby mogła, rozpostarłaby szeroko ręce i ryknęła niczym smok przed chwilą, jednak nie mogła pozwolić sobie na takie ryzyko, nawet jeśli było to tylko sen.
Nagle stworzenie zaczęło pikować w dół, a żołądek na moment podszedł Marine do gardła, jednak już po kilku sekundach zaczęła w duchu prosić o więcej. Szybciej. Teraz. Zwierzę w ostatniej chwili zmieniło kierunek i pędziło teraz z rozłożonymi skrzydłami ponad taflą wzburzonej wody, igrając z falami. Prędkość była tak wielka, że musiała pochylić się do przodu i na dodatek zmrużyć oczy, lecz nie zamieniłaby tego uczucia na nic na świcie. Czuła się wolna i niepokonana, a to wszystko wyłącznie dzięki jednemu lotowi. Gdyby mogła teraz zdecydować, czy chciałaby pozostać w tej sennej rzeczywistości na zawsze, nie obudziłaby się już nigdy.
Noc ustępowała miejsca dniu, a smok powoli obniżał swój lot. Lestrange mimowolnie badała dłonią fakturę jego grzbietu, łusek i kolców, napawając się każdą chwilą. Gdy zobaczyła z góry nieznajome ruiny wiedziała już, że to będzie miejsce ich lądowania. Nie musieli nawet rozmawiać ani na siebie patrzeć, by wiedziała, że zmiennokształtny rozważa ją w swoich planach. Powinni odpocząć, zanim ruszą dalej; z dala od zagrożenia, ukryci przed światłem dnia, które mogłoby zdradzić ich położenie, gdyby lecieli dalej nad pełnym morzem.
Wylądował, a ziemia zadrżała, lecz Marine jeszcze przez moment nie schodziła na dół. Oparła się czołem o smoczy grzbiet i łapała oddech, a serce łomotało jej tak szybko, iż była głęboko przekonana, że mimo grubej skóry stworzenie było w stanie to poczuć. Zsunęła się wreszcie, powoli i całkiem zgrabnie, jakby nie robiła tego pierwszy raz w życiu; obcasy stuknęły o ziemię, a dziewczyna postąpiła niepewnie kilka kroków, jakby przypominała sobie właśnie, jak chodzić na dwóch nogach.
Była zarumieniona i potargana od wiatru, ale minę miała tak uradowaną, jakby właśnie spełniło się jej największe marzenie. Nie ruszała się z miejsca, nie rozglądała dookoła; trwała u boku czarnej bestii, bez najmniejszej oznaki strachu o własne życie.
- To było… - zaczęła schrypniętym głosem, pewna, że uda jej się odnaleźć odpowiednie słowo, ale umysł ją zawiódł, wyobraźnia także. Magiczne? Niesamowite? Niepowtarzalne? Wszystkie te określenia jednocześnie pasowały, a z drugiej strony były rażącym niedopowiedzeniem. Gdyby dzięki snom można było wyczarowywać Patronusy, jej po czymś takim byłby najsilniejszy na świecie.
Ocknęła się, słysząc potężny ryk, ale moment zdezorientowania został odpokutowany przez niesamowity widok, jaki zobaczyła, gdy tylko otworzyła oczy. Płynęła w przestworzach, pod sobą mając wzburzone fale oceanu, a nad sobą lśniący księżyc i niebo pełne gwiazd; zaparło jej dech w piersiach i musiała przytrzymać się mocniej, a wtedy zdała sobie sprawę, ze szybuje na znajomym, smoczym grzbiecie. Serce zaczęło łomotać jej z podniecenia, wiatr chlastał po twarzy, łopocząc jej suknią i włosami, lecz nie przejmowała się tym w najmniejszym nawet stopniu. Gdyby mogła, rozpostarłaby szeroko ręce i ryknęła niczym smok przed chwilą, jednak nie mogła pozwolić sobie na takie ryzyko, nawet jeśli było to tylko sen.
Nagle stworzenie zaczęło pikować w dół, a żołądek na moment podszedł Marine do gardła, jednak już po kilku sekundach zaczęła w duchu prosić o więcej. Szybciej. Teraz. Zwierzę w ostatniej chwili zmieniło kierunek i pędziło teraz z rozłożonymi skrzydłami ponad taflą wzburzonej wody, igrając z falami. Prędkość była tak wielka, że musiała pochylić się do przodu i na dodatek zmrużyć oczy, lecz nie zamieniłaby tego uczucia na nic na świcie. Czuła się wolna i niepokonana, a to wszystko wyłącznie dzięki jednemu lotowi. Gdyby mogła teraz zdecydować, czy chciałaby pozostać w tej sennej rzeczywistości na zawsze, nie obudziłaby się już nigdy.
Noc ustępowała miejsca dniu, a smok powoli obniżał swój lot. Lestrange mimowolnie badała dłonią fakturę jego grzbietu, łusek i kolców, napawając się każdą chwilą. Gdy zobaczyła z góry nieznajome ruiny wiedziała już, że to będzie miejsce ich lądowania. Nie musieli nawet rozmawiać ani na siebie patrzeć, by wiedziała, że zmiennokształtny rozważa ją w swoich planach. Powinni odpocząć, zanim ruszą dalej; z dala od zagrożenia, ukryci przed światłem dnia, które mogłoby zdradzić ich położenie, gdyby lecieli dalej nad pełnym morzem.
Wylądował, a ziemia zadrżała, lecz Marine jeszcze przez moment nie schodziła na dół. Oparła się czołem o smoczy grzbiet i łapała oddech, a serce łomotało jej tak szybko, iż była głęboko przekonana, że mimo grubej skóry stworzenie było w stanie to poczuć. Zsunęła się wreszcie, powoli i całkiem zgrabnie, jakby nie robiła tego pierwszy raz w życiu; obcasy stuknęły o ziemię, a dziewczyna postąpiła niepewnie kilka kroków, jakby przypominała sobie właśnie, jak chodzić na dwóch nogach.
Była zarumieniona i potargana od wiatru, ale minę miała tak uradowaną, jakby właśnie spełniło się jej największe marzenie. Nie ruszała się z miejsca, nie rozglądała dookoła; trwała u boku czarnej bestii, bez najmniejszej oznaki strachu o własne życie.
- To było… - zaczęła schrypniętym głosem, pewna, że uda jej się odnaleźć odpowiednie słowo, ale umysł ją zawiódł, wyobraźnia także. Magiczne? Niesamowite? Niepowtarzalne? Wszystkie te określenia jednocześnie pasowały, a z drugiej strony były rażącym niedopowiedzeniem. Gdyby dzięki snom można było wyczarowywać Patronusy, jej po czymś takim byłby najsilniejszy na świecie.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nigdy wcześniej nie niósł nikogo na swoim grzbiecie. Nikomu nie pozwalał na to, by znajdował się tak blisko. Bo gdyby chciała, mogłaby mu zadać śmiertelny cios, wybierając miejsce na złączeniu łusek. Wystarczyłoby, żeby wślizgnęła tam płaskie ostrze i zaczęła posuwać się dalej. Ale nie bał się. Ufał jej na swój sposób, jednak nawet sam sobie nie zdawał sprawę jak bardzo. Spokojnie leciał, niosąc ją wraz z powietrzem i pozwalając, by zasnęła wraz z ciepłym prądem, który znalazł. Nie tylko on ogrzewał drobne, chude ciało dziewczyny, bo z boków stworzenia biło własne źródło wyższej temperatury, które promieniowało na jasną skórę i nie pozwalało jej zmarznąć. Mimo tego wszystkiego, wydawać by się mogło niemożliwym, by czuł jej bliskość, każdy jej ruch dłonią przechodził na niego niczym lekkie drżenie, wibracje, dzięki którym doskonale wiedział, kiedyś się budziła lub kiedy spała spokojnym snem. Czy w trakcie tego upadania w ramiona Morfeusza odkrywała nowe światy? Przeżywała kolejne przygody czy może właśnie się budziła w innej rzeczywistości? Jemu sen wydawał się czymś dawno zapomnianym. Morgoth nie śnił lub jego wizjami była ciemność. Nie pamiętał, co działo się, gdy szukał odpoczynku bądź zamykał oczy. Jednak tym razem cieszył się z tego, że przy nim była. Że samotność przestała być przekleństwem, bo tyle lat bycia ostatnim sprowadziło go na tę wyspę, gdzie spotkał dziecko przypominające zjawę. Tam był jej dom, jednak nie wyglądała na smutną, gdy oznajmił, że rusza dalej. Sama chciała mu towarzyszyć, a błogi sen otulił ją w spokoju, z którego nie chciała się wybudzać. To porwanie wcale na takie nie wyglądało, chociaż gdyby bardzo chciała, wróciliby. Musiała jednak zdawać sobie sprawę z ryzyka, które tam zostawili. Czuł mimo wszystko brak jakichkolwiek wątpliwości z jej strony. A jeśli ona ich nie miała, leciał dalej, ufając, że zawierzyła mu w tej kwestii. Wystarczyło jednak by delikatnie przejechała dłonią po jego grzbiecie, a zmieniał ułożenie i lot, by nie targały nią nieprzychylne powiewy. Wszystko było dobrze, dopóki byli razem i nic nie mogło zachwiać tego momentu, który wspólnie dzielili. Pikując, czuł jak jej drobne dłonie zacisnęły się mocniej na kolcach, a uda przywarły do grzbietu. Możliwe że miała łzy w oczach, jednak nie zwalniał. Nie pozwolił jej zresztą na przerwanie manewru. Gdy dotarli na sam dół, rozpostarł skrzydła i szybko umknął w bok, wiedząc, że mógł tym przestraszyć dziewczynę, ale nie miało to znaczenia. Bo strach był tłumiony przez całą chwilę. Trzecia powieka przymknęła się instynktownie, by woda nie oślepiła smoka, więc mogli bezkarnie z nią igrać. A później znowu byli wysoko w górze, napawając się wolnością, którą im dano.
Gdy w chwilę później znajdował się już na ziemi, poczuł jak dziewczyna drżała z wrażenia, wciąż będąc na jego grzbiecie. Słyszał jej szybki oddech, wyczuwał łomoczące szybko serce i gdyby mógł, wydobyłby z siebie głęboki ryk, od którego ruiny zatrzęsłyby się w posadach. Musiał się jednak powstrzymać, chociaż jego boki, jak dwa wielkie miechy, unosiły się i opadały po długim, całonocnym locie. Czekał, aż się zsunęła i obserwował uważnie jak postępowała kilka kroków. Na pewno czuła miękkość w kolanach, ale miało to potrwać tylko przez chwilę. Słysząc słowa, które powiedziała, zdawał sobie sprawę z braku odpowiedniego określenia. W końcu była człowiekiem i nigdy nie przeżyła czegoś podobnego. Nachylił łeb, by jeszcze raz poczuć dotyk jej dłoni. Musieli odpocząć. Tu i teraz. Spojrzał w niebo i poruszył długą szyją, pozwalając, by pomruk z głębi wydobył się z jego gardła. Dopiero wtedy powoli zaczął się uspokajać, a ciało zmniejszać, nabierając pod koniec ludzkich kształtów. Gdy smocze łuski zmieniły się w skórę, wydłużony pysk w twarz, Morgoth opadł na ziemię, starając się złapać oddech. Ta forma była bardziej podatna na zmęczenie, ale przyzwyczaił się. Podniósł spojrzenie na wciąż stojącą dziewczynę i pozwolił, by nikły, acz szczery uśmiech pojawił się na jego twarzy.
Gdy w chwilę później znajdował się już na ziemi, poczuł jak dziewczyna drżała z wrażenia, wciąż będąc na jego grzbiecie. Słyszał jej szybki oddech, wyczuwał łomoczące szybko serce i gdyby mógł, wydobyłby z siebie głęboki ryk, od którego ruiny zatrzęsłyby się w posadach. Musiał się jednak powstrzymać, chociaż jego boki, jak dwa wielkie miechy, unosiły się i opadały po długim, całonocnym locie. Czekał, aż się zsunęła i obserwował uważnie jak postępowała kilka kroków. Na pewno czuła miękkość w kolanach, ale miało to potrwać tylko przez chwilę. Słysząc słowa, które powiedziała, zdawał sobie sprawę z braku odpowiedniego określenia. W końcu była człowiekiem i nigdy nie przeżyła czegoś podobnego. Nachylił łeb, by jeszcze raz poczuć dotyk jej dłoni. Musieli odpocząć. Tu i teraz. Spojrzał w niebo i poruszył długą szyją, pozwalając, by pomruk z głębi wydobył się z jego gardła. Dopiero wtedy powoli zaczął się uspokajać, a ciało zmniejszać, nabierając pod koniec ludzkich kształtów. Gdy smocze łuski zmieniły się w skórę, wydłużony pysk w twarz, Morgoth opadł na ziemię, starając się złapać oddech. Ta forma była bardziej podatna na zmęczenie, ale przyzwyczaił się. Podniósł spojrzenie na wciąż stojącą dziewczynę i pozwolił, by nikły, acz szczery uśmiech pojawił się na jego twarzy.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie tęskniła za domem, za wyspą z poprzedniego razu, za miejscem, które znała; być może powinno jej to dać do myślenia, w końcu zostawianie za sobą takich miejsc bez sentymentu nie musiało o niej dobrze świadczyć, a jednak nowe uczucia zawładnęły nią na tyle, by nie przejmowała się starymi. Teraz interesowała ją tylko chwila, która trwała i wszystkie, jakie miały nadejść – wizja przygody pochłaniała ją bez reszty, napełniając emocjonalnością, jakiej od dawna nie czuła. Kiedy ostatnio przejmowała się tak bardzo nadchodzącymi zdarzeniami? Zwłaszcza takimi, jakie trudno było przewidzieć, a więc tym samym sprawować nad nimi kontrolę. A to Marine stawiała sobie przecież za priorytet, lubiła panować nad sytuacją, bo bez poczucia sprawstwa łatwo było zagubić się w życiowych meandrach. Dlaczego więc we śnie z taką łatwością porzuciła tak wiele?
Dochodziła do siebie bardzo powoli, niemalże niechętnie oddając każde wspomnienie lotu, w tym także miękkie kolana czy drżące z podniecenia serce. Uspokajała oddech, głaszcząc stworzenie po wyciągniętym przezeń pysku; dotyk był kojący i zapewniał ją, że to dopiero początek ich przygody. Gdy ze smoczego gardła wydobył się pomruk, cofnęła się. Mogła tylko podejrzewać, ze zmiennokształtny zdecyduje się na przemianę i miała rację, wiec cofnęła się o dwa kroki i subtelnie odwróciła wzrok. Chciała patrzeć, bo najzwyczajniej w świecie była tego ciekawa, ale czynność powrotu do ludzkiej formy uznała za sprawę na tyle intymną, by z przyzwoitości się odwrócić. Poprzednim razem widziała proces zachodzący w drugą stronę, jednak z daleka; odległość pomogła w pozbyciu się wyrzutów sumienia, jakoby podglądała coś, czego nie powinna widzieć.
Pojawił się przed nią wreszcie w ludzkiej postaci i od razu odważyła się spojrzeć mu prosto w oczy, odwzajemniając uśmiech. Powędrowała spojrzeniem do jego boku, we wcześniejszych snach zranionego, zauważyła także bliznę na lewym oku, która musiała chyba umknąć jej wcześniej. Nie pytała, lecz gdyby chciał udzielić wyjaśnień, przyjęłaby je ze spokojem. Bez słowa wyciągnęła w jego kierunku dłoń, oferując mu pomoc w podniesieniu się. Nie wiedziała, jak bardzo mógł go zmęczyć ten lot, choć podejrzewała, że całonocna podróż z nią na grzbiecie musiała się jakoś na nim odbić.
Dopiero wtedy zdecydowała się rozejrzeć dookoła – znajdowali się pośród ruin dawnego zamczyska, a słońce właśnie podnosiło się nad horyzontem i oświetlało dla nich zakamarki tego miejsca. Nie znała go, zaczęła więc podejrzewać, ze tym razem znajdują się lokacji, która jest bliska zmiennokształtnemu. To dziwne, wciąż nie znała jego imienia, ale nie było jej ono potrzebne do szczęścia.
- Odpocznij – zasugerowała ciepłym tonem, na moment wracając spojrzeniem do jego twarzy – Ja zostanę na warcie – zaoferowała, po chwili skanując wzrokiem okolicę w poszukiwaniu miejsca, w którym mógłby bezpiecznie i wygodnie usiąść.
Sama nie czuła zmęczenia, przespała się przecież na smoczym grzbiecie wystarczająco długo, by teraz bez zawahania podjąć się roli wartownika. Miała przy sobie różdżkę, a niebezpieczeństwo zostawili za sobą na tyle daleko, by nie musieli się nim przejmować przez długi, długi czas… Zresztą kto wie, może rycerz finalnie poległ od zadanych mu ran?
Dochodziła do siebie bardzo powoli, niemalże niechętnie oddając każde wspomnienie lotu, w tym także miękkie kolana czy drżące z podniecenia serce. Uspokajała oddech, głaszcząc stworzenie po wyciągniętym przezeń pysku; dotyk był kojący i zapewniał ją, że to dopiero początek ich przygody. Gdy ze smoczego gardła wydobył się pomruk, cofnęła się. Mogła tylko podejrzewać, ze zmiennokształtny zdecyduje się na przemianę i miała rację, wiec cofnęła się o dwa kroki i subtelnie odwróciła wzrok. Chciała patrzeć, bo najzwyczajniej w świecie była tego ciekawa, ale czynność powrotu do ludzkiej formy uznała za sprawę na tyle intymną, by z przyzwoitości się odwrócić. Poprzednim razem widziała proces zachodzący w drugą stronę, jednak z daleka; odległość pomogła w pozbyciu się wyrzutów sumienia, jakoby podglądała coś, czego nie powinna widzieć.
Pojawił się przed nią wreszcie w ludzkiej postaci i od razu odważyła się spojrzeć mu prosto w oczy, odwzajemniając uśmiech. Powędrowała spojrzeniem do jego boku, we wcześniejszych snach zranionego, zauważyła także bliznę na lewym oku, która musiała chyba umknąć jej wcześniej. Nie pytała, lecz gdyby chciał udzielić wyjaśnień, przyjęłaby je ze spokojem. Bez słowa wyciągnęła w jego kierunku dłoń, oferując mu pomoc w podniesieniu się. Nie wiedziała, jak bardzo mógł go zmęczyć ten lot, choć podejrzewała, że całonocna podróż z nią na grzbiecie musiała się jakoś na nim odbić.
Dopiero wtedy zdecydowała się rozejrzeć dookoła – znajdowali się pośród ruin dawnego zamczyska, a słońce właśnie podnosiło się nad horyzontem i oświetlało dla nich zakamarki tego miejsca. Nie znała go, zaczęła więc podejrzewać, ze tym razem znajdują się lokacji, która jest bliska zmiennokształtnemu. To dziwne, wciąż nie znała jego imienia, ale nie było jej ono potrzebne do szczęścia.
- Odpocznij – zasugerowała ciepłym tonem, na moment wracając spojrzeniem do jego twarzy – Ja zostanę na warcie – zaoferowała, po chwili skanując wzrokiem okolicę w poszukiwaniu miejsca, w którym mógłby bezpiecznie i wygodnie usiąść.
Sama nie czuła zmęczenia, przespała się przecież na smoczym grzbiecie wystarczająco długo, by teraz bez zawahania podjąć się roli wartownika. Miała przy sobie różdżkę, a niebezpieczeństwo zostawili za sobą na tyle daleko, by nie musieli się nim przejmować przez długi, długi czas… Zresztą kto wie, może rycerz finalnie poległ od zadanych mu ran?
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wydawać by się mogło, że wydarzenia na wyspie były dawną, zapomnianą przeszłością, która nie mogła ich dogonić. Nie teraz ani nigdy później. Zupełnie jakby samym lotem i swoim towarzystwem odmieniali swoje losy, które pozostawały nieznane i niezbadane, chociaż przeczuwali, że na końcu było coś, co miało ich zmienić już na zawsze. Gdyby Morgoth nie zostałby zraniony, nie schowałby się w jaskini na wyspie ani nie spotkałby dziewczęcia, które początkowo nie wzbudzało w nim żadnych pozytywnych uczuć. Nie ufał ludziom i nie sądził, żeby kiedykolwiek się to zmieniło. Nie bez powodu żył z daleka od ich siedlisk, które stawały się coraz bardziej brutalniejsze pod względem nastawienia do natury. Wielkie machiny, nowe zaklęcia, łańcuchy mające powstrzymać w ryzach niegdyś wolne stworzenia raniły jego serce zupełnie jakby sam był uwiązany nimi i przyszpilony do ziemi. Górskie trolle, leśne centaury o wielkim harcie ducha, jednorożce, których niewinność przebijała nawet niemowlęcą naiwność, aetony więzione stadnie nigdy nie miały już zaznać powietrza na skórze wysoko na niebie, skrzaty traktowało się jeszcze gorzej niż kiedyś. To wszystko było czynami człowieka jako jednostki i jako społeczności. Wolałby nie pamiętać, co działo się z równymi jemu, panami przestworzy. Nie tylko łowcy podobni do tych, który go ścigał, sprowadził zagładę na jego gatunek. Im mniej smoków było, tym ich znaczenie jako surowca do eliksirów czy kośćca do budowy znacznie wzrastało. Bogaczy było stać na ozdoby ze smoczych kości, łusek, rogów, szczęk, a polujący zdobywali ich pieniądze, samym stając się niesamowicie zamożnymi. Interes nakręcał interes, jednak nikt nie przeciwstawił się, by powstrzymać straszną karuzelę upadku jednego z najważniejszych gatunków magicznych stworzeń. To dzięki nim równowaga wciąż była możliwa, a gdy ich zabrakło, wraz z nimi zniknął spokój i ład. Pradawne opowieści opisywały jakoby nowy porządek miał się odrodzić z pojawieniem się ponownie władców ognia. Morgoth jednak w to nie wierzył. Wierzył tylko w to, co było, a nie to co mogło się wydarzyć. A fakty mówiły same za siebie - ludzie wyniszczyli jego rasę, jemu podobnych. Nigdy nie podejrzewał, że spotka kogoś, komu zawierzy swoje życie i komu ukarze prawdziwe oblicze.
Czuł, że dziewczyna bacznie się mu przygląda, chociaż wcześniej odwróciła wzrok. Poniekąd czuł się lepiej z faktem, że nie widziała jak jego ciało ulegało zmianie. Wiedział, że mogło się jej to wydać straszne, a nie chciał niepotrzebnie dawać jej powodów do rozmyślań. Gdy sam podniósł głowę, by na nią spojrzeć, dostrzegł uśmiech na jej twarzy, który mówił zdecydowanie więcej niż jakiekolwiek słowa. Od szybkiego lotu nieco nastroszyły się jej włosy, a policzki zmieniły kolor na nieco bardziej różowy. Musiał przyznać, że wyglądała... Piękniej niż kiedykolwiek wcześniej. Wyglądała na szczęśliwą, a uczucie to zdawało się być mu tak samo dalekie, że prawie nieznane. Powiew świeżości, który wprowadziła jej obecność przebijał się przez jego gruby pancerz dystansu i chociaż początkowo nie chciał tego przyznać, sprawiało, że czuł się dobrze od bardzo dawna. Wstał bez jej pomocy, ale nie było w tym nic złego. Była po prostu zbyt słaba, by mu pomóc. Ruiny, do których trafili, były mu znane, chociaż nie przywiązywał do niech żadnego konkretnego wspomnienia. Może latał nad nimi, gdy w murach zamczyska tętniło życie? Przebijające się promienie słońca upodabniały plan na którym stali, do rozjaśnionej wielkiej sali, w której kiedyś odbywały się wspaniałe bale.
- Nie musisz - odpowiedział na jej słowa, stając przy boku dziewczyny i obserwując wschodzące powoli słońce. Pozostali tak jeszcze chwilę, nim również i Morgoth zaczął rozglądać się za miejscem, gdzie mogliby się schronić. Ruszył przodem, po czym odwrócił się jeszcze, by zatrzymać idącą za nim postać. Nie wiedział czy dobrze robił, ale to było silniejsze od niego. Złapał ją delikatnie powyżej nadgarstka, patrząc na bransoletkę, która została mu w dłoni, a teraz znowu widniała na ręce właścicielki. W tym momencie wydawała mu się być niesamowicie istotna, dlatego przeniósł wolno wzrok z ozdoby na oczy towarzyszki, zadając jej nieme pytanie o ten przedmiot. Biła od niego pewna siła, której nie rozumiał.
Czuł, że dziewczyna bacznie się mu przygląda, chociaż wcześniej odwróciła wzrok. Poniekąd czuł się lepiej z faktem, że nie widziała jak jego ciało ulegało zmianie. Wiedział, że mogło się jej to wydać straszne, a nie chciał niepotrzebnie dawać jej powodów do rozmyślań. Gdy sam podniósł głowę, by na nią spojrzeć, dostrzegł uśmiech na jej twarzy, który mówił zdecydowanie więcej niż jakiekolwiek słowa. Od szybkiego lotu nieco nastroszyły się jej włosy, a policzki zmieniły kolor na nieco bardziej różowy. Musiał przyznać, że wyglądała... Piękniej niż kiedykolwiek wcześniej. Wyglądała na szczęśliwą, a uczucie to zdawało się być mu tak samo dalekie, że prawie nieznane. Powiew świeżości, który wprowadziła jej obecność przebijał się przez jego gruby pancerz dystansu i chociaż początkowo nie chciał tego przyznać, sprawiało, że czuł się dobrze od bardzo dawna. Wstał bez jej pomocy, ale nie było w tym nic złego. Była po prostu zbyt słaba, by mu pomóc. Ruiny, do których trafili, były mu znane, chociaż nie przywiązywał do niech żadnego konkretnego wspomnienia. Może latał nad nimi, gdy w murach zamczyska tętniło życie? Przebijające się promienie słońca upodabniały plan na którym stali, do rozjaśnionej wielkiej sali, w której kiedyś odbywały się wspaniałe bale.
- Nie musisz - odpowiedział na jej słowa, stając przy boku dziewczyny i obserwując wschodzące powoli słońce. Pozostali tak jeszcze chwilę, nim również i Morgoth zaczął rozglądać się za miejscem, gdzie mogliby się schronić. Ruszył przodem, po czym odwrócił się jeszcze, by zatrzymać idącą za nim postać. Nie wiedział czy dobrze robił, ale to było silniejsze od niego. Złapał ją delikatnie powyżej nadgarstka, patrząc na bransoletkę, która została mu w dłoni, a teraz znowu widniała na ręce właścicielki. W tym momencie wydawała mu się być niesamowicie istotna, dlatego przeniósł wolno wzrok z ozdoby na oczy towarzyszki, zadając jej nieme pytanie o ten przedmiot. Biła od niego pewna siła, której nie rozumiał.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Czasem zastanawiała się, jak to jest podziwiać świat z zupełnie innej perspektywy; magia dawała jej takie możliwości, lecz Marine była jeszcze zbyt młoda i niedoświadczona, by porywać się na tak wielkie wyczyny, jak na przykład animagia. Zmiana swej postaci wedle uznania, przeżywanie wszystkiego jako zwierzę i odbieranie bodźców tak podobnych, a mimo wszystko tak różnych od tych, jakie teraz odczuwała – to były jej dalekosiężne plany, na szczęście dziewczyna miała to do siebie, że stawiane cele osiągała prędzej czy później. Dążyła do nich stanowczo i niezłomnie, a w końcu dosięgała tego, co sobie wymarzyła. Zostanie animagiem majaczyło gdzieś w wizjach dalekiej przyszłości, przesłonione jednak wszystkimi ważnymi wydarzeniami, jakie nieuchronnie musiały wydarzyć się najpierw.
Na całe szczęście miała jeszcze swoje sny, w których mogła być kim tylko chciała i w których spełniały się jej inne marzenia i fantazje, nawet te zakopane głęboko w podświadomości. Przemiana w syrenę i władanie wodą, lot na smoku, wędrówka z nieznajomym i wspólne przygody… nic z tych rzeczy nie mogło zdarzyć się w realnym świecie, dlatego tek fikcyjny był w gruncie rzeczy tak niebezpieczny. Oferował coś, czego nigdy nie mogłaby mieć, a zakazane owoce kusiły przecież najbardziej. Lestrange nie zdawała sobie jeszcze sprawy, jak dziwnie nasiąknięty magią jest jej sen i że do końca nie jest wyłącznie jej; nie miała pojęcia o współdzieleniu go z mężczyzną, którego poznała najpierw w smoczej formie. Była przekonana, że go wyśniła, że został jej towarzyszem dlatego, by w tej historii nie była samotna. Gdyby wiedziała, że tak nie jest, wszystko potoczyłoby się inaczej.
Trwała jednak w błogiej nieświadomości, obecnie skupiona na odnalezieniu miejsca, w którym oboje mogliby odpocząć. Cofnęła rękę, gdy nie skorzystał z oferowanej pomocy, jednak nie miała mu tego za złe. Wiedziała, że się jej przyglądał i pozwoliła mu, traktując to niemalże niczym pochlebstwo. Był zainteresowany, zwracał na nią uwagę – na ten moment nie śmiała prosić o więcej. Wspólnie obejrzeli wschód słońca, po czym on ruszył przed siebie, a ona wiernie podążyła za nim.
- Nie jestem zmęczona – zapewniła go, podtrzymując swoją ofertę pozostania na warcie, podczas gdy on pozwoli sobie na drzemkę i nabranie sił.
Nie bała się tego, co pozostało po zamczysku; w promieniach słońca ruiny wyglądały naprawdę wspaniale, aż chciałoby się poznać ich historię, lecz dookoła nie było żadnej żywej ani nawet nieżywej duszy, która mogłaby im ją opowiedzieć.
Przesuwając wzrokiem po szkielecie dawnej wieży, Marine zorientowała się, że mężczyzna łapie ją za rękę i przygląda się bransoletce. Tej samej, którą zwrócił jej poprzednim razem po tym jak morze porwało pannę Lestrange w trakcie ich drugiego spotkania. Także i ona spojrzała na błyskotkę, usiłując sobie przypomnieć, skąd ją ma. Czy była to jedna z wielu pamiątek po matce, a może prezent od ojca? Przez chwilę nie mogła sobie przypomnieć, skąd ją posiadała, lecz pustka w głowie szybko się rozwiała, zastąpiona miłym wspomnieniem z dzieciństwa.
- Dostałam ją od dziadka – błogi wyraz twarzy był reakcją na obrazy, które podsuwała jej teraz pamięć – Za jeden z koncertów, który mu zadedykowałam. Nie wiem, gdzie ją zdobył, lecz wydaje mi się, że to stara, rodzinna pamiątka – to właśnie lord Lestrange jako pierwszy wspierał jej pasje, nie tylko muzyczne, chętnie słuchał także o aspiracjach wnuczki i był dla niej osobą niezwykle bliską.
Marine nie była pewna, czy takie informacje wystarczą zmiennokształtnemu, jednak nie posiadała ich wiele więcej. Nie podejrzewała, by bransoletkę spowijał jakiś dziwny rodzaj magii; to było raczej domeną jej ojca. Theseus Lestrange fascynował się klątwami, lecz nigdy nie podarowałby zaklętego przedmiotu swojej jedynej córce.
Jej myśli pobiegły w kierunku magii, a więc podpowiedzi odnośnie schronienia same wpadły jej do głowy. Powolnym ruchem sięgnęła do kieszeni sukni by wyciągnąć z niej różdżkę; zamienienie głazów w wygodne poduszki i pufy było kwestią kilku chwil, podobnie jak przesunięcie ich w miejsce, którego nie można było tak łatwo dojrzeć z powietrza.
Na całe szczęście miała jeszcze swoje sny, w których mogła być kim tylko chciała i w których spełniały się jej inne marzenia i fantazje, nawet te zakopane głęboko w podświadomości. Przemiana w syrenę i władanie wodą, lot na smoku, wędrówka z nieznajomym i wspólne przygody… nic z tych rzeczy nie mogło zdarzyć się w realnym świecie, dlatego tek fikcyjny był w gruncie rzeczy tak niebezpieczny. Oferował coś, czego nigdy nie mogłaby mieć, a zakazane owoce kusiły przecież najbardziej. Lestrange nie zdawała sobie jeszcze sprawy, jak dziwnie nasiąknięty magią jest jej sen i że do końca nie jest wyłącznie jej; nie miała pojęcia o współdzieleniu go z mężczyzną, którego poznała najpierw w smoczej formie. Była przekonana, że go wyśniła, że został jej towarzyszem dlatego, by w tej historii nie była samotna. Gdyby wiedziała, że tak nie jest, wszystko potoczyłoby się inaczej.
Trwała jednak w błogiej nieświadomości, obecnie skupiona na odnalezieniu miejsca, w którym oboje mogliby odpocząć. Cofnęła rękę, gdy nie skorzystał z oferowanej pomocy, jednak nie miała mu tego za złe. Wiedziała, że się jej przyglądał i pozwoliła mu, traktując to niemalże niczym pochlebstwo. Był zainteresowany, zwracał na nią uwagę – na ten moment nie śmiała prosić o więcej. Wspólnie obejrzeli wschód słońca, po czym on ruszył przed siebie, a ona wiernie podążyła za nim.
- Nie jestem zmęczona – zapewniła go, podtrzymując swoją ofertę pozostania na warcie, podczas gdy on pozwoli sobie na drzemkę i nabranie sił.
Nie bała się tego, co pozostało po zamczysku; w promieniach słońca ruiny wyglądały naprawdę wspaniale, aż chciałoby się poznać ich historię, lecz dookoła nie było żadnej żywej ani nawet nieżywej duszy, która mogłaby im ją opowiedzieć.
Przesuwając wzrokiem po szkielecie dawnej wieży, Marine zorientowała się, że mężczyzna łapie ją za rękę i przygląda się bransoletce. Tej samej, którą zwrócił jej poprzednim razem po tym jak morze porwało pannę Lestrange w trakcie ich drugiego spotkania. Także i ona spojrzała na błyskotkę, usiłując sobie przypomnieć, skąd ją ma. Czy była to jedna z wielu pamiątek po matce, a może prezent od ojca? Przez chwilę nie mogła sobie przypomnieć, skąd ją posiadała, lecz pustka w głowie szybko się rozwiała, zastąpiona miłym wspomnieniem z dzieciństwa.
- Dostałam ją od dziadka – błogi wyraz twarzy był reakcją na obrazy, które podsuwała jej teraz pamięć – Za jeden z koncertów, który mu zadedykowałam. Nie wiem, gdzie ją zdobył, lecz wydaje mi się, że to stara, rodzinna pamiątka – to właśnie lord Lestrange jako pierwszy wspierał jej pasje, nie tylko muzyczne, chętnie słuchał także o aspiracjach wnuczki i był dla niej osobą niezwykle bliską.
Marine nie była pewna, czy takie informacje wystarczą zmiennokształtnemu, jednak nie posiadała ich wiele więcej. Nie podejrzewała, by bransoletkę spowijał jakiś dziwny rodzaj magii; to było raczej domeną jej ojca. Theseus Lestrange fascynował się klątwami, lecz nigdy nie podarowałby zaklętego przedmiotu swojej jedynej córce.
Jej myśli pobiegły w kierunku magii, a więc podpowiedzi odnośnie schronienia same wpadły jej do głowy. Powolnym ruchem sięgnęła do kieszeni sukni by wyciągnąć z niej różdżkę; zamienienie głazów w wygodne poduszki i pufy było kwestią kilku chwil, podobnie jak przesunięcie ich w miejsce, którego nie można było tak łatwo dojrzeć z powietrza.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Bycie animagiem dawało wolność. Nieprzerwaną, nie do porównania. Prawdziwą i jedyną. Zupełnie jakby zapominało się, że było się człowiekiem i że kiedyś robiło się cokolwiek innego prócz czucia świata tak intensywnie pod postacią zwierzęcia. Jednak on nie nazywał siebie w ten sposób. Bo to było coś innego, coś co drastycznie różniło się od zwyczajnej, znanej wszystkim animagii. Nie mógłby żyć tak długo, nie czułby się źle pod postacią człowieka. A tak właśnie było. Zwiedził już cały świat, trwając w przestworzach i obserwując zmieniający się pod nim ludzki rodzaj. On wciąż trwał w tym samym ciele, z tym samym duchem, co wcześniej i jeśli ktoś miałby mu powiedzieć, że dożyje chwil samotności, nie uwierzyłby. Wciąż pamiętał jak przez mgłę stada smoczych lotników unoszące się na horyzoncie, mając przed sobą jedynie przyszłość. Co więc poszło nie tak? Ludzka świadomość zmieniła się podobnie jak pragnienia wzbogacenia się, a zmiany, które wprowadzali szły tylko ku upadkowi. Czy znaczyło to, że również i ludzkość doszła do swoich granic możliwości i miała się załamać? zniknąć bezpowrotnie niczym drobna kropla w nieskończoności istnienia wszechświata? Pytania nasuwały się i powtarzały jedno za drugim, a Morgoth analizował je. Rozdrabniał, rozkładał problem na części pierwsze, by zrozumieć wszystko, co go otaczało. Kiedyś robiłby to nawet i teraz, ale obchodził go tylko lot i czerpanie z nich jak największej przyjemności. A to wszystko wydarzyło się z powodu drugiej osoby.
Ta kraina snów, do których regularnie wracał była dla niego zagadką. Gdyby nie powiązał tego z jakimś rodzajem magii, nie zacząłby szukać informacji na ten temat, a te były niezwykle istotne. Nigdy nie posiadał snów, które układałyby się w tak chronologiczną ścieżkę i powtarzały z dość regularnym odstępem czasu. Nie wiedział co o tym myśleć i przejrzał nawet zapiski o chorobach psychicznych w rodzie Yaxleyów, ale nigdzie nie potrafił się niczego dopatrywać. W jego żyłach nie płynęła krew Lestrange'ów. Jego przodkowie o tym nazwisku byli zbyt oddaleni od głównej gałęzi, by ów niekorzyści i skazy wpływały na życie opiekuna smoków. Jednak nie tylko ów świat go zaintrygował. Postać dziewczęcia, które spotykał coraz częściej, gdy zamykał oczy, była czymś niespotykany. Wiedział, że umysł nie mógł wykreować żadnej nowej twarzy samodzielnie, ale mógł przysiąc, że jej nigdy nie spotkał, a przyglądając się jej we śnie, po obudzeniu z niespotykaną wręcz łatwością mógł odzwierciedlić każdy, nawet najdrobniejszy szczegół jak i rys damskiego oblicza. Jak bardzo skomplikowane były owe nocne mary, miał się przekonać później.
Słuchając słów, które padały z ust jego towarzyszki, pozwolił sobie na moment zatrzymał dłoń na jej odkrytym kawałku ciała, zdając sobie sprawę, jak dawno temu miał kontakt z drugą osobą. Tak niezobowiązujący, spokojny, w pewien sposób bezprecedensowy. Już zapomniał, że było to tak proste i pokrzepiające. Cofnął rękę, przejeżdżając delikatnie po frakturze dziewczęcej skóry. W świecie który nie należał do tych snów, nie pozwoliłby sobie na to, jednak tutaj jego uczucia, historia, wszystko było inne. Idąc dalej, rozumiał już dlaczego zwrócił uwagę na bransoletkę. Była ważna ze względu na sentyment jak i rodzinne więzy. Zawsze szanował te uczucia, relacje, które istniały między tą samą krwią. Jakby z innego życia pamiętał przebłyski swojej rodziny, chociaż nie mógł sobie nawet przypomnieć obrazu ich twarzy. Ich zapachu, tonu głosu. Miał pustkę. Widząc jak dziewczyna wyciągnęła różdżkę i chciała rzucić zaklęcie, przypomniało mu się, że tej, która należała do niego dawno nie używał. Nie musiał. Nie gdy nawet nie wiedział, że wciąż ją miał. W tym samym momencie gdy chciał jej pomóc, poczuł pewien niepokój, który drastycznie wzrósł.
- Zaczekaj - powiedział, łapiąc ją za nadgarstek, jednak było to ostatnie słowo, które do niej powiedział nim zobaczył cień padający na jej twarz, a chwilę później pod ich stopami zapadł się grunt. Spadł w ciemność, ciągnąc ją za sobą. Nim jednak otoczyły ich skrzydła nicości, dojrzał nad ich głowami znajomą sylwetkę obleczoną w srebrną, ciężką zbroję.
Ta kraina snów, do których regularnie wracał była dla niego zagadką. Gdyby nie powiązał tego z jakimś rodzajem magii, nie zacząłby szukać informacji na ten temat, a te były niezwykle istotne. Nigdy nie posiadał snów, które układałyby się w tak chronologiczną ścieżkę i powtarzały z dość regularnym odstępem czasu. Nie wiedział co o tym myśleć i przejrzał nawet zapiski o chorobach psychicznych w rodzie Yaxleyów, ale nigdzie nie potrafił się niczego dopatrywać. W jego żyłach nie płynęła krew Lestrange'ów. Jego przodkowie o tym nazwisku byli zbyt oddaleni od głównej gałęzi, by ów niekorzyści i skazy wpływały na życie opiekuna smoków. Jednak nie tylko ów świat go zaintrygował. Postać dziewczęcia, które spotykał coraz częściej, gdy zamykał oczy, była czymś niespotykany. Wiedział, że umysł nie mógł wykreować żadnej nowej twarzy samodzielnie, ale mógł przysiąc, że jej nigdy nie spotkał, a przyglądając się jej we śnie, po obudzeniu z niespotykaną wręcz łatwością mógł odzwierciedlić każdy, nawet najdrobniejszy szczegół jak i rys damskiego oblicza. Jak bardzo skomplikowane były owe nocne mary, miał się przekonać później.
Słuchając słów, które padały z ust jego towarzyszki, pozwolił sobie na moment zatrzymał dłoń na jej odkrytym kawałku ciała, zdając sobie sprawę, jak dawno temu miał kontakt z drugą osobą. Tak niezobowiązujący, spokojny, w pewien sposób bezprecedensowy. Już zapomniał, że było to tak proste i pokrzepiające. Cofnął rękę, przejeżdżając delikatnie po frakturze dziewczęcej skóry. W świecie który nie należał do tych snów, nie pozwoliłby sobie na to, jednak tutaj jego uczucia, historia, wszystko było inne. Idąc dalej, rozumiał już dlaczego zwrócił uwagę na bransoletkę. Była ważna ze względu na sentyment jak i rodzinne więzy. Zawsze szanował te uczucia, relacje, które istniały między tą samą krwią. Jakby z innego życia pamiętał przebłyski swojej rodziny, chociaż nie mógł sobie nawet przypomnieć obrazu ich twarzy. Ich zapachu, tonu głosu. Miał pustkę. Widząc jak dziewczyna wyciągnęła różdżkę i chciała rzucić zaklęcie, przypomniało mu się, że tej, która należała do niego dawno nie używał. Nie musiał. Nie gdy nawet nie wiedział, że wciąż ją miał. W tym samym momencie gdy chciał jej pomóc, poczuł pewien niepokój, który drastycznie wzrósł.
- Zaczekaj - powiedział, łapiąc ją za nadgarstek, jednak było to ostatnie słowo, które do niej powiedział nim zobaczył cień padający na jej twarz, a chwilę później pod ich stopami zapadł się grunt. Spadł w ciemność, ciągnąc ją za sobą. Nim jednak otoczyły ich skrzydła nicości, dojrzał nad ich głowami znajomą sylwetkę obleczoną w srebrną, ciężką zbroję.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nawet gdy otwierała oczy i powoli odnajdywała się w realiach Ślizgońskiego dormitorium, wciąż pamiętała obrazy ze snu i wydarzenia, jakie przeżyła dzięki sile objęć Morfeusza. Znajomą wyspę, wielką wodę, ciemną jaskinię, słoneczną zatokę – miejsca zmieniały się płynnie, lecz zawsze były w jakiś sposób z nią związane, dlatego nie miała wątpliwości, ze to ona jest główną projektantką tych snów. Jednak ze wszystkich obrazów najwyraźniej zapamiętała obie postacie swojego towarzysza, zarówno tę zwierzęcą, jak i ludzką. Kilka razy przyłapała się na tym, że na szkolnym pergaminie szkicuje znajomą, smoczą sylwetkę, lecz nie nazywała tego inaczej, jak tylko sentymentem. Ciekawiło ją, czemu historie zdają się splatać w jedną całość, lecz póki co nie widziała w tym nic dziwnego. Niezbadane były ścieżki magii i jeśli ta w jakiś sposób pomagała zamieniać jej sny w barwne opowieści, w których Marine mogła okazać się pełnokrwistą bohaterką, czemu przerywać ten szczęśliwy ciąg? Miała na głowie wystarczająco doczesnych spraw, by swój wolny czas poświęcać na rozwiązywanie czegoś, co nie stanowiło problemu.
Świat fantazji został wykreowany podług jej woli, dlatego nie obowiązywały w nim tak sztywne ramy, jakie zastałyby ich w analogicznych sytuacjach na jawie. Otwartość, poufałość wręcz, z jaką traktowała swojego towarzysza, nie byłaby dobrze widziana w gronie, w jakim do tej pory się obracała. Jednak tutaj byli tylko we dwoje, a zezwolenie na dotyk nie było niczym grzesznym; Marine nie czułą się nieswojo, gdy mężczyzna delikatnie i przez moment pogładził jej skórę, wręcz przeciwnie. Przecież i ona dotykała jego, gdy przebywał jeszcze w zwierzęcej formie – badała fakturę łusek i kolców, ciekawa stworzenia, jakiego nigdy nie widziała z tak bliska, trzymała się ich mocno, by nie spaść i utrzymywała kontakt ze smokiem praktycznie całą sobą. Niech więc i jego ciekawość znajdzie ujście.
Zanim zdążyła się zamachnąć i uczynić to miejsce nieco bardziej dostosowanym do ich potrzeb, mężczyzna złapał jej rękę w przegubie, jakby próbując ją przed czymś ostrzec. Spojrzała na niego pytająco i było to ostatnie spojrzenie, jakim zdołała go obdarzyć, zanim nad ich głowami nie pojawił się cień, a ziemia nagle nie usunęła się spod ich stóp. Marine dojrzała błysk zbroi i usłyszała mrożące krew w żyłach końskie rżenie, tak niepodobne do tego, które znała ze stajni, a później runęła w dół z cichym okrzykiem na ustach.
Wylądowała dwa, może trzy piętra niżej, nie od razu rozpoznając, ze znajdują się teraz na niższych poziomach zamczyska. Dookoła rozpościerała się ciemność, a jedynym źródłem światła była wyrwa w ziemi, znajdująca się teraz nad ich głowami. Z góry patrzył ten sam wróg, który zaatakował jej towarzysza na plaży, ten sam, o którym myślała, że poległ. Jak mogli stracić na czujności i nie poczuć, że się zbliża? Jakim cudem odnalazł ich tak szybko? I dlaczego wciąż czuła jego wierzchowca, którego wcześniej pochłonęło morze?
Na czworakach przedostała się do zmiennokształtnego i skorzystała z jego pomocy przy wstawaniu z ziemi. Nie zwracała uwagi na takie niuanse, jakimi były potargane wciąż włosy czy podarta i brudna suknia. Liczyło się to, że oboje nadal są cali i mają swoje różdżki, a choć zmęczenie mogło dawać im w kość, przewaga liczebna w jakiś sposób ją pocieszała. Marine nie miała zamiaru chować się i bezczynnie przyglądać; tym razem zamierzała wziąć czynny udział w walce, czy to się zmiennokształtnemu podobało, czy nie. Ktoś przeszkodził jej w podróży, zaburzał spokój i atakował, więc nie wyobrażała sobie, by nie stanąć naprzeciwko niego. Trzymała w ręku różdżkę i spoglądała w górę, jedną dłonią mimowolnie sięgając do wolnego nadgarstka stojącego obok mężczyzny. Ścisnęła go pokrzepiająco.
Damy radę, nie bój się o mnie.
Powietrze niemalże wibrowało z napięcia, gdy końskie kopyta przeorały ziemię, a rycerz wraz ze swym wierzchowcem skoczył w dół, szarżując na przeciwników. Niewerbalne Defodio zawiodło; kawałek kamienia rzeczywiście odłupał się ze ściany, lecz po trafieniu w zbroję odbił się niemalże niczym piłka, choć szczęk był dobrze słyszalny. Marine zamrugała z niedowierzaniem. Czyżby to miało oznaczać, ze zaklęcia będą nieskutecznie w starciu z potworem?
Świat fantazji został wykreowany podług jej woli, dlatego nie obowiązywały w nim tak sztywne ramy, jakie zastałyby ich w analogicznych sytuacjach na jawie. Otwartość, poufałość wręcz, z jaką traktowała swojego towarzysza, nie byłaby dobrze widziana w gronie, w jakim do tej pory się obracała. Jednak tutaj byli tylko we dwoje, a zezwolenie na dotyk nie było niczym grzesznym; Marine nie czułą się nieswojo, gdy mężczyzna delikatnie i przez moment pogładził jej skórę, wręcz przeciwnie. Przecież i ona dotykała jego, gdy przebywał jeszcze w zwierzęcej formie – badała fakturę łusek i kolców, ciekawa stworzenia, jakiego nigdy nie widziała z tak bliska, trzymała się ich mocno, by nie spaść i utrzymywała kontakt ze smokiem praktycznie całą sobą. Niech więc i jego ciekawość znajdzie ujście.
Zanim zdążyła się zamachnąć i uczynić to miejsce nieco bardziej dostosowanym do ich potrzeb, mężczyzna złapał jej rękę w przegubie, jakby próbując ją przed czymś ostrzec. Spojrzała na niego pytająco i było to ostatnie spojrzenie, jakim zdołała go obdarzyć, zanim nad ich głowami nie pojawił się cień, a ziemia nagle nie usunęła się spod ich stóp. Marine dojrzała błysk zbroi i usłyszała mrożące krew w żyłach końskie rżenie, tak niepodobne do tego, które znała ze stajni, a później runęła w dół z cichym okrzykiem na ustach.
Wylądowała dwa, może trzy piętra niżej, nie od razu rozpoznając, ze znajdują się teraz na niższych poziomach zamczyska. Dookoła rozpościerała się ciemność, a jedynym źródłem światła była wyrwa w ziemi, znajdująca się teraz nad ich głowami. Z góry patrzył ten sam wróg, który zaatakował jej towarzysza na plaży, ten sam, o którym myślała, że poległ. Jak mogli stracić na czujności i nie poczuć, że się zbliża? Jakim cudem odnalazł ich tak szybko? I dlaczego wciąż czuła jego wierzchowca, którego wcześniej pochłonęło morze?
Na czworakach przedostała się do zmiennokształtnego i skorzystała z jego pomocy przy wstawaniu z ziemi. Nie zwracała uwagi na takie niuanse, jakimi były potargane wciąż włosy czy podarta i brudna suknia. Liczyło się to, że oboje nadal są cali i mają swoje różdżki, a choć zmęczenie mogło dawać im w kość, przewaga liczebna w jakiś sposób ją pocieszała. Marine nie miała zamiaru chować się i bezczynnie przyglądać; tym razem zamierzała wziąć czynny udział w walce, czy to się zmiennokształtnemu podobało, czy nie. Ktoś przeszkodził jej w podróży, zaburzał spokój i atakował, więc nie wyobrażała sobie, by nie stanąć naprzeciwko niego. Trzymała w ręku różdżkę i spoglądała w górę, jedną dłonią mimowolnie sięgając do wolnego nadgarstka stojącego obok mężczyzny. Ścisnęła go pokrzepiająco.
Damy radę, nie bój się o mnie.
Powietrze niemalże wibrowało z napięcia, gdy końskie kopyta przeorały ziemię, a rycerz wraz ze swym wierzchowcem skoczył w dół, szarżując na przeciwników. Niewerbalne Defodio zawiodło; kawałek kamienia rzeczywiście odłupał się ze ściany, lecz po trafieniu w zbroję odbił się niemalże niczym piłka, choć szczęk był dobrze słyszalny. Marine zamrugała z niedowierzaniem. Czyżby to miało oznaczać, ze zaklęcia będą nieskutecznie w starciu z potworem?
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
W niektórych momentach rzeczywistości, w której przychodziły mu wspomnienia snu nie poznawał samego siebie. Nieświadomie, podobnie jak kobieta z jego wyobrażeń, nie czuł się w żaden sposób związany obowiązkiem szlacheckim czy etykiety. Dla niego w tamtym momencie, w tamtym miejscu to nie istniało. Ani wcześniej, ani aktualnie, ani nigdy nie miało. Jednak nocne mary zmieniały nie tylko świat, w którym się było, ale również cząstki człowieczeństwa. Nikt nie był w stu procentach sobą, gdy śnił. Wszyscy unosili się na niewidzialnym powiewie morfeuszowego ducha, który ciągnął ich jeszcze dalej i głębiej, tworząc dla nic coś tak odmiennego od tego, co znali, a zarazem bliskiego, że ciężko było nie pomyśleć, że zawsze się w tym trwało, a nie dopiero co zrodziło z nicości. Dlatego nie czuł się winny. Nie musiał, wiedząc, że to jakim był w nocy to zupełnie inna sprawa. Dla niego liczyło się wtedy tu i teraz, a cała reszta nie miała znaczenia.
Teraz spadał, widząc stojącego nad osuniętą jamą rycerza, który nie zamierzał odpuścić. Morgoth nie zastanawiał się, dlaczego ani jakim sposobem tak szybko ich znalazł. Ważne, że tamten był tu i teraz i zamierzał się ich pozbyć. Był jedną słabo widoczną postacią w pyle, który uniósł się wraz z oderwaniem się ziemi. Z daleka można by go pomylić z centaurem, gdyż łowca siedział na wielkim, przysadzistym wierzchowcu, z którym wydawał się być jednością. Dodatkowych rozmiarów zwierzęciu dodawały kawałki zbroi na piersi i pysku. Rumak od czasu do czasu orał wielkim kopytem ziemię, rozchlapując świeżą ziemię na boki i unosząc wysoko nogę. Równie często parskał, pozbywając się nadmiaru pyłu wlatującego do nozdrzy. Mokra kara, gładka sierść, połyskiwała na granatowo w blasku wschodzącego słońca. Wraz z każdym lekkim powiewem wiatru koń poruszał się niespokojnie i strzygł uszami, jednak nie uciekał. Stał w miejscu, czekając aż właściciel da mu sygnał. Jeździec odziany był w długi poszarpany na końcach płaszcz z głębokim kapturem, który wciągnął na ciężką zbroję. Jej ostre krawędzie odbijały się pod przykryciem. Mimo, że twarz skryta była w cieniu, w rozrywających ostatnie ciemności promieniach można było dostrzec żelazną maskę. Przesiąknięty nieznaną wodą kaptur, oddawał krople, które z kolei zbierały się na metalowych brwiach, by powoli spływać po jej płaskim froncie i skapywać z ostro zakończonego podbródka. Mogłoby się wydawać, że ta chwila doprowadziłaby do szaleństwa, jednak jeździec tkwił nieruchomo, wpatrując się w dwójkę ludzi spadających w dół. Rycerz wyglądał jak posąg. Spokojny i nieporuszony. Prawą dłoń miał wyciągniętą w bok i trzymał w niej łopoczącą na zbierającym się wietrze chorągiew. Na jej chudym drzewcu zacieśniła się wielka żelazna pięść. Ciężkie krople spadały na ziemię zdawać by się mogło w zwolnionym tempie. A każda z nich mogła być kulą armatnią. Znad lewego ramienia jeźdźca wystawało rękojmię długiego miecza. Dodatkowo przy siodle były przytroczone liczne sztylety i przyrządy wyglądające jak przywiezione z innej krainy. To wszystko widział z niezwykłą dokładnością on - poszukiwany i ścigany przez los zwany przeznaczeniem. Nie wiedział, kiedy upadł, ani kiedy odwrócił wzrok od postaci. Usłyszał jedynie poruszenie koło siebie, a gdy spostrzegł poruszającą się w jego kierunku dziewczynę, złapał ją pewnym, silnym ruchem i podciągnął w górę, pomagając stanąć na nogi. Odgarnął włosy z jej twarzy, by odszukać spojrzeniem oczu i zadać nieme pytanie. Gdy zobaczył jednak że nic się nie stało, poczuł ulgę. Trwało to jednak dobrą chwilę, bo wciąż byli w wielkim niebezpieczeństwie. Oboje stali z głowami zadartymi w górę i obserwując to jak wielki, monstrualny wręcz rumak zamachał skrzydłami i skoczył za nimi w przepaść. Ciekły z niego i jego jeźdźca nieskończone ilości wody, chociaż wcale nie padało. Jednak nie to przykuło uwagę Morgotha - to gałki oczne zwierzęcia były pokryte bielmem jakby był ślepy, a jednak widział. Wciąż czując uścisk dłoni na nadgarstku, obserwował pierwsze zaklęcie rzucone, by powstrzymać rycerza. On również nie został obojętny, ale wystarczył jeden ruch grubym miechem, by odbić groźne światło. Rycerz zbliżał się, a oni nie mieli czasu, by stać w miejscu.
- Chodźmy! - rzucił do dziewczyny, po czym pociągnął ją w stronę ciemnego korytarza, chcąc zbiec przed wzrokiem rycerza i jego jeźdźca. Nie mogli go pokonać w takim stanie. Musieli zaatakować z zaskoczenia, jeśli chcieli przeżyć. Dość uciekania. Potrzebowali czegoś wielkiego do odwrócenia uwagi. Biegli w ciemnościach, chociaż nie bał się, że potkną się i upadną - wzrok, chociaż słabszy wciąż pozostawał wyczulony. W pewnym momencie odskoczył w boczną nawę i przyciągnął do siebie dziewczynę, pozwalając, by łowca, niczym złowróżbny cień, przemknął koło nich korytarzem, muskając ich twarze końcem płaszcza. Serce Morgotha pracowało szybko, jednak nie ze strachu. Potrzebował odwrócić jego uwagę, a jedynym sposobem było znowu przeistoczenie się w smoka. Tu i teraz. Pod ziemią by zapędzić go w kozi róg. Było to głupie i ryzykowne, ale jeśli mieli mieć szansę, musieli działać. I mogło się skończyć... Poczekasz tu?, spytał jedynie spojrzeniem, nie chcąc jej zostawiać bez wyjaśnienia. Wiedział, że właściwie odczytała jego intencje, chociaż co do reakcji na ten pomysł, nie był pewien.
Teraz spadał, widząc stojącego nad osuniętą jamą rycerza, który nie zamierzał odpuścić. Morgoth nie zastanawiał się, dlaczego ani jakim sposobem tak szybko ich znalazł. Ważne, że tamten był tu i teraz i zamierzał się ich pozbyć. Był jedną słabo widoczną postacią w pyle, który uniósł się wraz z oderwaniem się ziemi. Z daleka można by go pomylić z centaurem, gdyż łowca siedział na wielkim, przysadzistym wierzchowcu, z którym wydawał się być jednością. Dodatkowych rozmiarów zwierzęciu dodawały kawałki zbroi na piersi i pysku. Rumak od czasu do czasu orał wielkim kopytem ziemię, rozchlapując świeżą ziemię na boki i unosząc wysoko nogę. Równie często parskał, pozbywając się nadmiaru pyłu wlatującego do nozdrzy. Mokra kara, gładka sierść, połyskiwała na granatowo w blasku wschodzącego słońca. Wraz z każdym lekkim powiewem wiatru koń poruszał się niespokojnie i strzygł uszami, jednak nie uciekał. Stał w miejscu, czekając aż właściciel da mu sygnał. Jeździec odziany był w długi poszarpany na końcach płaszcz z głębokim kapturem, który wciągnął na ciężką zbroję. Jej ostre krawędzie odbijały się pod przykryciem. Mimo, że twarz skryta była w cieniu, w rozrywających ostatnie ciemności promieniach można było dostrzec żelazną maskę. Przesiąknięty nieznaną wodą kaptur, oddawał krople, które z kolei zbierały się na metalowych brwiach, by powoli spływać po jej płaskim froncie i skapywać z ostro zakończonego podbródka. Mogłoby się wydawać, że ta chwila doprowadziłaby do szaleństwa, jednak jeździec tkwił nieruchomo, wpatrując się w dwójkę ludzi spadających w dół. Rycerz wyglądał jak posąg. Spokojny i nieporuszony. Prawą dłoń miał wyciągniętą w bok i trzymał w niej łopoczącą na zbierającym się wietrze chorągiew. Na jej chudym drzewcu zacieśniła się wielka żelazna pięść. Ciężkie krople spadały na ziemię zdawać by się mogło w zwolnionym tempie. A każda z nich mogła być kulą armatnią. Znad lewego ramienia jeźdźca wystawało rękojmię długiego miecza. Dodatkowo przy siodle były przytroczone liczne sztylety i przyrządy wyglądające jak przywiezione z innej krainy. To wszystko widział z niezwykłą dokładnością on - poszukiwany i ścigany przez los zwany przeznaczeniem. Nie wiedział, kiedy upadł, ani kiedy odwrócił wzrok od postaci. Usłyszał jedynie poruszenie koło siebie, a gdy spostrzegł poruszającą się w jego kierunku dziewczynę, złapał ją pewnym, silnym ruchem i podciągnął w górę, pomagając stanąć na nogi. Odgarnął włosy z jej twarzy, by odszukać spojrzeniem oczu i zadać nieme pytanie. Gdy zobaczył jednak że nic się nie stało, poczuł ulgę. Trwało to jednak dobrą chwilę, bo wciąż byli w wielkim niebezpieczeństwie. Oboje stali z głowami zadartymi w górę i obserwując to jak wielki, monstrualny wręcz rumak zamachał skrzydłami i skoczył za nimi w przepaść. Ciekły z niego i jego jeźdźca nieskończone ilości wody, chociaż wcale nie padało. Jednak nie to przykuło uwagę Morgotha - to gałki oczne zwierzęcia były pokryte bielmem jakby był ślepy, a jednak widział. Wciąż czując uścisk dłoni na nadgarstku, obserwował pierwsze zaklęcie rzucone, by powstrzymać rycerza. On również nie został obojętny, ale wystarczył jeden ruch grubym miechem, by odbić groźne światło. Rycerz zbliżał się, a oni nie mieli czasu, by stać w miejscu.
- Chodźmy! - rzucił do dziewczyny, po czym pociągnął ją w stronę ciemnego korytarza, chcąc zbiec przed wzrokiem rycerza i jego jeźdźca. Nie mogli go pokonać w takim stanie. Musieli zaatakować z zaskoczenia, jeśli chcieli przeżyć. Dość uciekania. Potrzebowali czegoś wielkiego do odwrócenia uwagi. Biegli w ciemnościach, chociaż nie bał się, że potkną się i upadną - wzrok, chociaż słabszy wciąż pozostawał wyczulony. W pewnym momencie odskoczył w boczną nawę i przyciągnął do siebie dziewczynę, pozwalając, by łowca, niczym złowróżbny cień, przemknął koło nich korytarzem, muskając ich twarze końcem płaszcza. Serce Morgotha pracowało szybko, jednak nie ze strachu. Potrzebował odwrócić jego uwagę, a jedynym sposobem było znowu przeistoczenie się w smoka. Tu i teraz. Pod ziemią by zapędzić go w kozi róg. Było to głupie i ryzykowne, ale jeśli mieli mieć szansę, musieli działać. I mogło się skończyć... Poczekasz tu?, spytał jedynie spojrzeniem, nie chcąc jej zostawiać bez wyjaśnienia. Wiedział, że właściwie odczytała jego intencje, chociaż co do reakcji na ten pomysł, nie był pewien.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strach był naprawdę dziwnym uczuciem. Zdarzało się, że paraliżował człowieka do głębi i nie pozwalał mu poruszyć się choćby o cal, nie mówiąc o podniesieniu różdżki i rzuceniu zaklęcia. Ale bywało czasem tak, że po krótkiej chwili paraliż ten zmywany był przez falę nowych emocji, wyzwalających także pragnienie zmiany sytuacji na swoją korzyść. Tak było i teraz, gdy Marine, choć nie sama, znajdowała się w ciemnościach i naprzeciwko potężnego przeciwnika; bała się i wcale nie zamierzała tego ukrywać, a jednak wciąż miała w sobie wolę walki dość silną, by podjąć się wyzwania. By nie skulić się na ziemi, nie zatkać dłońmi uszu i nie zacisnąć mocno powiek. Nie wiedziała, co przyniosą następne chwile, lecz wolała stawić im czoła na swoich warunkach.
Nie znała niebezpieczeństwa, było ono dla niej nieznane i przez to groźniejsze, jednak już drugi raz przekonywała się, że zmiennokształtny doskonale wie, z czym mają do czynienia. To nie był czas na pytania ani nawet najmniejsze wątpliwości; w momencie, gdy cenna była każda sekunda, musiała zaufać swojemu towarzyszowi. Był znacznie bardziej doświadczony i zapewne silniejszy, pomimo wyczerpującego lotu i przemian, dlatego w mgnieniu oka zadecydowała, że posłucha każdej jego decyzji, bo tylko dzięki temu mają szansę na wyjście z tego cało. Nie wiedziała nawet, jak ciężko będzie jej później spełnić wszystkie jego życzenia.
Gdy jej zaklęcie nie odniosło skutku, a jego odbiło się od zaklętego miecza, oboje zrozumieli, że nie było sensu walić magią na oślep, skoro najwyraźniej nie przynosiła ona na razie pożądanych skutków. Puścili się biegiem przez ciemny korytarz, a oddech przyspieszał Marine wprost proporcjonalnie do bicia serca, gdy jak szaleni pokonywali korytarz, by w końcu skryć się w bocznej nawie. Przylgnęła do mężczyzny, odwracając głowę do ściany i na moment zaciskając powieki. Gdyby ich fortel się nie udał, zapewne byliby już martwi, a jednak jeździec połknął haczyk i pogalopował dalej, omijając ich. Lestrange odetchnęła i odsunęła się na moment, w ciemnościach odszukując spojrzenie towarzysza. To on powinien zadecydować, co robić dalej, a jej wydawało się, że jest gotowa na każdą ewentualność.
Nie musiał przyznawać tego na głos, ale wiedziała, że mężczyzna chce się przemienić; od razu pomyślała o siłach, jakie mu to zabierze, ale i przewadze, jaką mogą zyskać. Skoro zaklęcia nie potrafiły wiele zdziałać, musieli użyć podstępu i siły – ona sama tej drugiej nie miała prawie wcale. Na moment przypomniały jej się parskające nozdrza końskiego potwora i wzdrygnęła się lekko.
Uważaj na siebie. Nie zrób niczego głupiego.
Słowa ugrzęzły jej w gardle, niezdolne się z niego wydostać, lecz jej ostatnie spojrzenie powinno mu wystarczyć. Tak, zamierzała na niego poczekać, a jednocześnie przydać się do czegoś, dlatego w myślach zaczęła przypominać sobie wszelkie zaklęcia, jakich nauczyła się na zajęciach prowadzonych przez Grindelwalda; jeśli biała magia nie przynosiła skutków, być może należało sięgnąć po poważniejszy oręż? Stres nie ułatwiał jej wyłuskiwania czarów, które mogłyby się przydać w jakikolwiek sposób, lecz kilka zdołała sobie przypomnieć. Starała się myśleć trzeźwo i względnie na chłodno analizować sytuację. Oby próbując wpędzić rycerza w pułapkę, sami w nią nie wpadli.
Co było teraz priorytetem? Oddzielenie jeźdźca od wierzchowca i systematycznie poradzenie sobie z jednym i z drugim? Wydostanie się na zewnątrz i zasypanie obu przeciwników w ruinach zamczyska? Marine zacisnęła dłoń na różdżce i ciężko wypuściła powietrze; była gotowa do walki, jaka nie marzyła jej się jeszcze ani w snach, ani w koszmarach.
Nie znała niebezpieczeństwa, było ono dla niej nieznane i przez to groźniejsze, jednak już drugi raz przekonywała się, że zmiennokształtny doskonale wie, z czym mają do czynienia. To nie był czas na pytania ani nawet najmniejsze wątpliwości; w momencie, gdy cenna była każda sekunda, musiała zaufać swojemu towarzyszowi. Był znacznie bardziej doświadczony i zapewne silniejszy, pomimo wyczerpującego lotu i przemian, dlatego w mgnieniu oka zadecydowała, że posłucha każdej jego decyzji, bo tylko dzięki temu mają szansę na wyjście z tego cało. Nie wiedziała nawet, jak ciężko będzie jej później spełnić wszystkie jego życzenia.
Gdy jej zaklęcie nie odniosło skutku, a jego odbiło się od zaklętego miecza, oboje zrozumieli, że nie było sensu walić magią na oślep, skoro najwyraźniej nie przynosiła ona na razie pożądanych skutków. Puścili się biegiem przez ciemny korytarz, a oddech przyspieszał Marine wprost proporcjonalnie do bicia serca, gdy jak szaleni pokonywali korytarz, by w końcu skryć się w bocznej nawie. Przylgnęła do mężczyzny, odwracając głowę do ściany i na moment zaciskając powieki. Gdyby ich fortel się nie udał, zapewne byliby już martwi, a jednak jeździec połknął haczyk i pogalopował dalej, omijając ich. Lestrange odetchnęła i odsunęła się na moment, w ciemnościach odszukując spojrzenie towarzysza. To on powinien zadecydować, co robić dalej, a jej wydawało się, że jest gotowa na każdą ewentualność.
Nie musiał przyznawać tego na głos, ale wiedziała, że mężczyzna chce się przemienić; od razu pomyślała o siłach, jakie mu to zabierze, ale i przewadze, jaką mogą zyskać. Skoro zaklęcia nie potrafiły wiele zdziałać, musieli użyć podstępu i siły – ona sama tej drugiej nie miała prawie wcale. Na moment przypomniały jej się parskające nozdrza końskiego potwora i wzdrygnęła się lekko.
Uważaj na siebie. Nie zrób niczego głupiego.
Słowa ugrzęzły jej w gardle, niezdolne się z niego wydostać, lecz jej ostatnie spojrzenie powinno mu wystarczyć. Tak, zamierzała na niego poczekać, a jednocześnie przydać się do czegoś, dlatego w myślach zaczęła przypominać sobie wszelkie zaklęcia, jakich nauczyła się na zajęciach prowadzonych przez Grindelwalda; jeśli biała magia nie przynosiła skutków, być może należało sięgnąć po poważniejszy oręż? Stres nie ułatwiał jej wyłuskiwania czarów, które mogłyby się przydać w jakikolwiek sposób, lecz kilka zdołała sobie przypomnieć. Starała się myśleć trzeźwo i względnie na chłodno analizować sytuację. Oby próbując wpędzić rycerza w pułapkę, sami w nią nie wpadli.
Co było teraz priorytetem? Oddzielenie jeźdźca od wierzchowca i systematycznie poradzenie sobie z jednym i z drugim? Wydostanie się na zewnątrz i zasypanie obu przeciwników w ruinach zamczyska? Marine zacisnęła dłoń na różdżce i ciężko wypuściła powietrze; była gotowa do walki, jaka nie marzyła jej się jeszcze ani w snach, ani w koszmarach.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Gdyby wiedział, że tak prędko stanie się to wszystko, że łowca ich wytropi i zagrozi to ponownie nie tylko jego bezpieczeństwu, ale również i jej, za której osobę czuł się teraz niezwykle odpowiedzialny, nie lądowałby w tych ruinach tylko udałby się znaczeni dalej lub w ogóle nie dotykał już ziemi. Ten człowiek był znacznie bardziej potężny od wszystkich, których kiedykolwiek spotkał. Zupełnie jakby potrafił namierzyć wielkiego smoka w jeszcze znacznie większym świecie i to bez pomocy magii. I chociaż wydawać by się mogło, że dzierżył jedynie miecz - Morgoth ufał, wierzył w to, że to było źródło jego mocy. Gdyby pozbawił go tego sprzymierzeńca, kto wie? Może nawet zapanowaliby nad jego dzikim rumakiem, który pomimo śmiertelnych ran wciąż żył i wydawał się dyszeć wodą, opryskując wszystko na boki jakby w jego żyłach płynęła nie krew, a krystaliczna substancja. Nie było to możliwe, jednak ktoś tak potężny mógł znać wiele tajemnic, o których nawet staremu smokowi się nie śniło. Nie czerpał władzy ani wiedzy z czarnej magii, nie śledził poczynań jej fanatyków, nie miał więc pojęcia z czym się mierzyć. Jedno było pewne - musiał się go pozbyć. Miał już wystarczająco uciekania przed kimś, z kim zmierzył się dwa razy na przestrzeni wielu lat. Powinien już teraz to załatwić. Wcześniej był pogodzony ze swoim losem, który trwał i tak już zbyt długo. Wędrował po świecie bez celu, nie mając ani nie znając miejsca, do którego zmierzał. Sądził już, że wszystko zostało stracone i chciał oddać życie. Teraz wciąż tego pragnął, wiedząc, że już nic na niego nie czekało. Nic ani nikt. Nie chciał jednak dopuścić do tego, by kres dosięgnął również i ją. Była zbyt młoda, nic jeszcze nie przeżyła, co miało jej wskazać ścieżkę dalszego życia. Natrafiła na niego, złączając ich losy na dobre, więc był odpowiedzialny za to, by przetrwała. Nie obchodziło go, co się z nim stanie i nie mógł obiecać, że nie zrobi czegoś, co odbiłoby się na nim, a równocześnie stwarzało jej szansę. Było to nawet zabawne, jeśli pomyślało się o tym, że nawet nie znali własnych imion. Nie były one jednak ważne w tym wszystkim, co ich wcześniej jak i teraz spotykało. W jakimś sensie Morgoth przeczuwał, że miała to być ich ostatnia przygoda. Dla niego nie liczyło się wyjście zwycięsko z tego starcia. Mógł polec, ale jeśli tak to razem z rycerzem tak jak powinno być. Być może to właśnie tutaj - w znanych sobie ruinach miało dopełnić się jego przeznaczenie? Sądził, że w tym ostatnim starciu będzie osamotniony.
Stał teraz przed nią tak blisko, że z łatwością mógł wyczuć jej oddech. Serce pracowało jej równie szybko, co wtedy gdy zsunęła się na ziemię po locie wysoko w przestworzach. Ale tym razem nie wiązało się to z radością. Jak gwałtownie z pozytywnych emocji musieli spaść pod ziemię do tych negatywnych, do tych które oznaczały niepewność o los jak i strach przed nieznanym. Wiedział, co miała mu do powiedzenia. Że się martwiła, chociaż z drugiej strony przyznawała mu rację. Ta sytuacja wydawała się mu dziwnie znajoma, chociaż nie znał wspomnienia, z którym mogła się wiązać. Czy już tu kiedyś był? Mając do pokonania bestię, której nie znał, prócz jedynie obserwowania jej człowieczej postury? Co tak naprawdę kryło się pod tą przyłbicą i co oznaczał zdruzgotany zamek. Jeśli zamierzał się przekonać, nie było czasu do stracenia. Koń i jego jeździec na pewno długo nie dadzą się zwodzić i wkrótce zawrócą. A on musiał być gotowy.
- Żegnaj - powiedział tylko, odgarniając delikatnie włosy dziewczyny za ucho i uśmiechnął się krótko w ciemnościach. Przesunął się plecami wzdłuż ściany, by zniknąć jej z pola widzenia i zacząć to, co zaplanował. Jego magia nie miała się na nic zdać, nie, taka, która była znana ludziom. W tej samej chwili różdżka pękła mu w dłoni. Dłoni, która zaczęła zmieniać się w pokryte łuskami szpony. Z wydłużającej się, wąskiej czaszki wyrastały zagięte spiralnie rogi, szyja i cały grzbiet do nasady potężnego ogona pokryte były kolcami. Korytarz, którym się poruszał, zakołysał się pod naporem wielkiego cielska, które nie mieściło się powoli w jego granicach. Zdominowane przez ogromną siłę, nasady ustąpiły, a gad prześlizgnął się jakoś do wielkiej komnaty schowanej w głębiach zamkowych lochów. Oczywiście że zmiana dawała jak i odbierała mu siły. Metabolizm smoków wymagał wielkich ilości pożywienia, by były zdrowe i aktywne. Poza tym proces przemiany zawsze był dla organizmu ogromnym wysiłkiem, dlatego po niej smok miał odczuwać olbrzymi głód. A głodna bestia to zdenerwowane, niespokojne, szybko wpadające w gniew stworzenie. Skośne oczy spojrzały w dół tylko raz. Spojrzały pożądliwie, bezlitośnie, i ogromny smok, wydawszy z siebie przerażający ryk, wezwał jeźdźca, który zjawił się u szczytu długich schodów, prowadzących na samo dno pieczary.
Stał teraz przed nią tak blisko, że z łatwością mógł wyczuć jej oddech. Serce pracowało jej równie szybko, co wtedy gdy zsunęła się na ziemię po locie wysoko w przestworzach. Ale tym razem nie wiązało się to z radością. Jak gwałtownie z pozytywnych emocji musieli spaść pod ziemię do tych negatywnych, do tych które oznaczały niepewność o los jak i strach przed nieznanym. Wiedział, co miała mu do powiedzenia. Że się martwiła, chociaż z drugiej strony przyznawała mu rację. Ta sytuacja wydawała się mu dziwnie znajoma, chociaż nie znał wspomnienia, z którym mogła się wiązać. Czy już tu kiedyś był? Mając do pokonania bestię, której nie znał, prócz jedynie obserwowania jej człowieczej postury? Co tak naprawdę kryło się pod tą przyłbicą i co oznaczał zdruzgotany zamek. Jeśli zamierzał się przekonać, nie było czasu do stracenia. Koń i jego jeździec na pewno długo nie dadzą się zwodzić i wkrótce zawrócą. A on musiał być gotowy.
- Żegnaj - powiedział tylko, odgarniając delikatnie włosy dziewczyny za ucho i uśmiechnął się krótko w ciemnościach. Przesunął się plecami wzdłuż ściany, by zniknąć jej z pola widzenia i zacząć to, co zaplanował. Jego magia nie miała się na nic zdać, nie, taka, która była znana ludziom. W tej samej chwili różdżka pękła mu w dłoni. Dłoni, która zaczęła zmieniać się w pokryte łuskami szpony. Z wydłużającej się, wąskiej czaszki wyrastały zagięte spiralnie rogi, szyja i cały grzbiet do nasady potężnego ogona pokryte były kolcami. Korytarz, którym się poruszał, zakołysał się pod naporem wielkiego cielska, które nie mieściło się powoli w jego granicach. Zdominowane przez ogromną siłę, nasady ustąpiły, a gad prześlizgnął się jakoś do wielkiej komnaty schowanej w głębiach zamkowych lochów. Oczywiście że zmiana dawała jak i odbierała mu siły. Metabolizm smoków wymagał wielkich ilości pożywienia, by były zdrowe i aktywne. Poza tym proces przemiany zawsze był dla organizmu ogromnym wysiłkiem, dlatego po niej smok miał odczuwać olbrzymi głód. A głodna bestia to zdenerwowane, niespokojne, szybko wpadające w gniew stworzenie. Skośne oczy spojrzały w dół tylko raz. Spojrzały pożądliwie, bezlitośnie, i ogromny smok, wydawszy z siebie przerażający ryk, wezwał jeźdźca, który zjawił się u szczytu długich schodów, prowadzących na samo dno pieczary.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Największym wrogiem, z jakim miała do tej pory do czynienia, był jej własny umysł, płatający figle tak okrutne, że doprowadził ją do choroby. Na szczęście we śnie nie pamiętała tych chwil, w których zdawała sobie sprawę, że jej blondwłosa przyjaciółka Lavinia, towarzyszka zabaw dziecięcych i powierniczka sekretów jest wyimaginowanym stworem, psikusem. Nie pamiętała dziadków załamujących ręce, ojca przylatującego z drugiego końca świata i magomedyka, któremu zapłacono później za milczenie. Wiedziała tylko, że w przeszłości stoczyła poważną bitwę i wyszła z niej zwycięsko, dlaczego więc teraz miałoby być inaczej? Musiała wierzyć w to, że ma jakiekolwiek szanse, inaczej od razu mogłaby wystawić się na rzeź.
Nieświadoma tego, z czym przyszło im się zmierzyć, nie rozpatrywała tego jako walki z przeznaczeniem, jeszcze nie. Wyrównywanie porachunków czy zemsta – to były o wiele bardziej odpowiednie określenia na to, co miało rozegrać się w podziemnych korytarzach. Nie myślała już o konsekwencjach, zapomniała, że to wszystko jest tylko snem – sceneria pojedynku była jak z baśni, lecz to wszystko, co za chwilę miało się wydarzyć, przypominało bardziej ponurą legendę, niż historię opowiadaną na dobranoc. Czy sen zamieni się w koszmar?
Ostatni uśmiech na słabo oświetlonej twarzy towarzysza, okraszony jego słowami nie zwiastował niczego dobrego. Żegnaj? Lestrange otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale nie zdążyła, mężczyzna zniknął z pola widzenia. Nie, to nie mogła być prawda, to nie był jeszcze koniec ich historii. Gdyby był, czy nie czułaby tego całą sobą? Przecież pojawiał się tu, bo byli ze sobą związani, bo stanowił nieodłączny element snów, do których tęskniła, gdy rzeczywistość stawała się trudna do zniesienia. Czy to wszystko miało się skończyć tu i teraz, po tym wszystkim? Ich opowieść nie była kompletna, Marine nie mogła pozwolić, by rozdział został porzucony i niedokończony. Obiecała, że na niego zaczeka i zamierzała dotrzymać słowa, więc to nie było pożegnanie. Jeszcze nie.
Ryk smoka przywrócił ją do pełnej przytomności. A więc przemiana dokonała się, a zmiennokształtny stawał naprzeciw rycerza, by walczyć z nim jak równy z równym. Dziewczyna mocniej zacisnęła palce na różdżce i wychyliła się z wnęki, by szybko ocenić sytuację. Światło dnia, wpadające przez wyrwę w ziemi, miało dziwnie pomarańczową barwę, dlatego podziemia wyglądały teraz tak, jak gdyby powoli pochłaniał je ogień. Jakby dla kontrastu jeździec i jego rumak ociekali wodą, powoli rozpędzając się i szarżując prosto na oczekującego ich smoka.
Marine wstrzymała oddech, czekając na pierwsze uderzenie; smok nie zamierzał wystawiać się za łatwo, zaparł się łapami o ziemię i czekał aż jego przeciwnik znajdzie się w odpowiedniej odległości. Stukot końskich kopyt stawał się coraz głośniejszy, złowrogi szczęk stali docierał nawet do miejsca, w którym stała Lestrange, a wtedy bestia na moment cofnęła głowę, by zaraz wystawić ją przed siebie i poczęstować wroga potężną dawką ognia, wydobywającą się z jej gardła. Podmuch sprawił, że Marine jeszcze na moment schowała się we wnęce, lecz gdy pierwszy żar przeminął, z drżącym sercem wyjrzała, by przyjrzeć się zadanym obrażeniom. Nie mogła uwierzyć, że rycerz wciąż trzymał się w siodle, że jego zbroja nie stopiła się w gorącu uderzenia – czyżby na jego magię nie było mocnych?
Zagryzła wargę, namyślając się gorączkowo nad swoim kolejnym ruchem, ale przecież od przeciwnika wciąż oddzielała ją smocza sylwetka, jeszcze bardziej czarna i groźna, niż gdy widziała go po raz ostatni. Musiała wykorzystać fakt, że nie jest narażona na bezpośredni atak, a różdżka w jej dłoni mimo wszystko stanowi jeszcze jakiś atut. Jej celem był wierzchowiec, parskający wściekle i nacierający za każdym razem, gdy nakazał mu tego jeździec. Skoro tego ostatniego zaklęcia się nie imały, może chociaż ten podobny do zwierzęcego inferiusa stwór się im nie oprze?
Szybko kalkulując wszelkie ryzyko, Marine zamachnęła się różdżką i posłała silne Conjunctivitis prosto na zbliżającego się aetona. Zaklęcie zgrabnie ominęło smoka, lecz za pierwszym razem nie trafiło przeciwnika, tak więc Lestrange spróbowała jeszcze raz i kolejny. Za trzecim razem czerwony błysk przeciął powietrze i trafił zwierzę w miejsce, które nie było osłonięte zbroją. Oszołomione stanęło dęba, a dziewczyna zastygła w bezruchu oczekując, aż stworzenie zrzuci jeźdźca lub zmiennokształtny wykorzysta sytuację, by zrobić to samemu. A wtedy ona postara się wykorzystać zaklęcie, które mieliła już w ustach od kilku sekund.
Nieświadoma tego, z czym przyszło im się zmierzyć, nie rozpatrywała tego jako walki z przeznaczeniem, jeszcze nie. Wyrównywanie porachunków czy zemsta – to były o wiele bardziej odpowiednie określenia na to, co miało rozegrać się w podziemnych korytarzach. Nie myślała już o konsekwencjach, zapomniała, że to wszystko jest tylko snem – sceneria pojedynku była jak z baśni, lecz to wszystko, co za chwilę miało się wydarzyć, przypominało bardziej ponurą legendę, niż historię opowiadaną na dobranoc. Czy sen zamieni się w koszmar?
Ostatni uśmiech na słabo oświetlonej twarzy towarzysza, okraszony jego słowami nie zwiastował niczego dobrego. Żegnaj? Lestrange otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale nie zdążyła, mężczyzna zniknął z pola widzenia. Nie, to nie mogła być prawda, to nie był jeszcze koniec ich historii. Gdyby był, czy nie czułaby tego całą sobą? Przecież pojawiał się tu, bo byli ze sobą związani, bo stanowił nieodłączny element snów, do których tęskniła, gdy rzeczywistość stawała się trudna do zniesienia. Czy to wszystko miało się skończyć tu i teraz, po tym wszystkim? Ich opowieść nie była kompletna, Marine nie mogła pozwolić, by rozdział został porzucony i niedokończony. Obiecała, że na niego zaczeka i zamierzała dotrzymać słowa, więc to nie było pożegnanie. Jeszcze nie.
Ryk smoka przywrócił ją do pełnej przytomności. A więc przemiana dokonała się, a zmiennokształtny stawał naprzeciw rycerza, by walczyć z nim jak równy z równym. Dziewczyna mocniej zacisnęła palce na różdżce i wychyliła się z wnęki, by szybko ocenić sytuację. Światło dnia, wpadające przez wyrwę w ziemi, miało dziwnie pomarańczową barwę, dlatego podziemia wyglądały teraz tak, jak gdyby powoli pochłaniał je ogień. Jakby dla kontrastu jeździec i jego rumak ociekali wodą, powoli rozpędzając się i szarżując prosto na oczekującego ich smoka.
Marine wstrzymała oddech, czekając na pierwsze uderzenie; smok nie zamierzał wystawiać się za łatwo, zaparł się łapami o ziemię i czekał aż jego przeciwnik znajdzie się w odpowiedniej odległości. Stukot końskich kopyt stawał się coraz głośniejszy, złowrogi szczęk stali docierał nawet do miejsca, w którym stała Lestrange, a wtedy bestia na moment cofnęła głowę, by zaraz wystawić ją przed siebie i poczęstować wroga potężną dawką ognia, wydobywającą się z jej gardła. Podmuch sprawił, że Marine jeszcze na moment schowała się we wnęce, lecz gdy pierwszy żar przeminął, z drżącym sercem wyjrzała, by przyjrzeć się zadanym obrażeniom. Nie mogła uwierzyć, że rycerz wciąż trzymał się w siodle, że jego zbroja nie stopiła się w gorącu uderzenia – czyżby na jego magię nie było mocnych?
Zagryzła wargę, namyślając się gorączkowo nad swoim kolejnym ruchem, ale przecież od przeciwnika wciąż oddzielała ją smocza sylwetka, jeszcze bardziej czarna i groźna, niż gdy widziała go po raz ostatni. Musiała wykorzystać fakt, że nie jest narażona na bezpośredni atak, a różdżka w jej dłoni mimo wszystko stanowi jeszcze jakiś atut. Jej celem był wierzchowiec, parskający wściekle i nacierający za każdym razem, gdy nakazał mu tego jeździec. Skoro tego ostatniego zaklęcia się nie imały, może chociaż ten podobny do zwierzęcego inferiusa stwór się im nie oprze?
Szybko kalkulując wszelkie ryzyko, Marine zamachnęła się różdżką i posłała silne Conjunctivitis prosto na zbliżającego się aetona. Zaklęcie zgrabnie ominęło smoka, lecz za pierwszym razem nie trafiło przeciwnika, tak więc Lestrange spróbowała jeszcze raz i kolejny. Za trzecim razem czerwony błysk przeciął powietrze i trafił zwierzę w miejsce, które nie było osłonięte zbroją. Oszołomione stanęło dęba, a dziewczyna zastygła w bezruchu oczekując, aż stworzenie zrzuci jeźdźca lub zmiennokształtny wykorzysta sytuację, by zrobić to samemu. A wtedy ona postara się wykorzystać zaklęcie, które mieliła już w ustach od kilku sekund.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Walące się dookoła nich ruiny starych podziemi miały stać się miejscem kaźni. Być może było to niezwykle trafne określenie, jeśli brałoby się pod uwagę całokształt zadaniowy, do którego ów lochy pierwotnie były przeznaczone. Czy wciąż w jego starym ciele nie rozbrzmiewał dźwięk uderzanych raz po raz łańcuchów o grube mury, czy nie słyszał świśnięć biczem i krzyków błagalnych, by zwrócić niewinnym wolność? Smok słyszał każde wołanie z przeszłości, zawodzenie cierpiących i umierających drzemało w starych kamieniach jakby czekało, aż ktoś usłyszy ich wołanie. Tak stara istota jaką był smok, wyczuwała chwile minionej rzeczywistości. Teraz jednak przesuwając się między ściśniętymi korytarzami i burząc ich porządek, słyszał jak lament wzrastał wraz z każdym jego krokiem. Jego boki obijały się o ustawione blisko siebie ściany, napierając na nie bez większego problemu i łamiąc je w posadach. Coś huknęło okropnie w stok wzniesienia, jakby olbrzymy z rozmachem uderzyły o nią taranem z dębowych pni. Skała zadrżała gwałtownie, ściany popękały, ze stropu tunelu sypnęły się kamienie, jednak opadały niczym puch po twardym, stalowym grzbiecie gada. Smok łupał skałę w drobne kawałki, miażdżył ściany i urwiska ciosami swego potężnego ogona, aż wszystko: skrawek terenu, gdzie na wysokościach wylądował wcześniej i podziwiał wschód słońca, spopielona trawa, głaz, który dziewczyna chciała zmienić w poduszkę, ściany, których czepiały się ślimaki, wąska półka skalna — zniknęło w chaosie rumowiska i z lawiną strzaskanych kamieni runęło w ciemną przepaść na dno legowiska, które odsłoniło się i niczym wielka, naturalna jama pochłonęło część ruin. Jednak nie był to koniec, bo świst napieranego powietrza rozległ się wewnątrz nim krwista czerwień rozpaliła pobliskie skały do czerwoności. I oto ukazał się olbrzymi, czarny smok naprzeciw mając osłaniającego się tarczą przed jego ogniem rycerza gnającego w dół po schodach. Z paszczy i z nozdrzy dobywa się pomruk i kłęby dymu niezadowolenia, gdy nie udało mu się chociażby spowolnić swojego przeciwnika. Pod nim, nakryte jego cielskiem i wielkim zwiniętym ogonem, a także wszędzie dokoła rozsypane po ziemi i ginące w ciemnościach, piętrzyły się niezliczone odłamki i pokruszone skały czerwieniejące w rdzawym świetle. Smok wyczuwał obecność dziewczyny za swoimi plecami, wciąż była skryta przez mrok, ale nie zamierzał pozwolić, by rycerz ją dostrzegł. Rozłożył skrzydła na tyle na ile pozwalały mu skały otaczające podziemną pieczarę. Był wściekły. Podmuch krwawego ognia powinien spopielić każdego, kto znajdował się w jego zasięgu i zetrzeć na proch. Dlaczego więc czarodziej nawet nie czuł różnicy będąc zalewanym językami morderczego wyziewu? Ryknął przeciągle, gdy obok jego paszczy mignęły zaklęcia, lecące w stronę zwierzęcia. Ostatnie z nich ugodziły go w pierś, a spłoszony koń-upiór stanął dęba ciągnąc za sobą stalowego maga. Ten nie był w stanie zachować równowagi pod swoim ciężarem, dlatego upadł z głośnym łoskotem na ziemię, gdzie przygniótł mu jedną nogę jego wierzchowiec. Smokowi nie było potrzebne nic więcej. Opadł na cztery grube jak konary najstarszych drzew nogi i położył jedną na baryłkowatym, oblepionym wodorostami boku konia, który kwilił jak zarzynane prosię. Gad łypał okiem na uwięzioną dwójkę. Czuł kłęby gromadzącej się siarki, która zaraz miała wydobyć się z jego pyska i ogarnąć ciało walczącego jednym tchem, by nie pozostała nawet goła czaszka. Starta na popiół razem z resztą jego ciała. Zasyczał obniżając pokaźny łeb w stronę człowieka starającego się wydobyć spod prychającego topielca. Szukał dłonią rękojeści oddalonego miecza, ale tym razem hełm zamiast pomóc jedynie zawadzał. Przypominał robaka pod naporem smoka, który zaraz miał oglądać jedynie spopielone truchło. Bulgocząca lawa za chwilę miała zalać dwójkę unieruchomionych postaci, jednak to na mężczyźnie skupiła się czarna bestia. Na języku czuła metaliczny posmak krwi, która mieszała się z gniewem i głodem pozbycia się przeszkody raz na zawsze. Gdy czarodziej zdał sobie sprawę, że przegrał, podniósł rękę w stronę stworzenia jakby chciał je zatrzymać. W tym samym momencie spod hełmu wydobyło się Stój!, a smok zatrzymał się jakby unieruchomiony zaklęciem. Nie było w tym słowie żadnej magii, nic. Była tylko znana mu jakby z odmiennej historii nuta damskiego głosu. Głosu, który znał. To jedno uderzenie serca wszystko mogło zmienić i zmieniło, bo kobieta skryta pod zbroją dosięgnęła swojego miecza i zamachnęła się, tnąc smoka po pysku. Przeraźliwe wycie zatrzęsło podziemiem, smok podniósł się gwałtownie uwalniając spod stalowego uścisku jeźdźca i jego konia, machnął ogonem, który świsnął w powietrzu niczym bicz. Wybuchnął wściekłością, miotając łbem na boki i uderzając w wielkie mury, nie zdając sobie sprawy z walącego się powoli nań sufitu. Ryk poniósł się po ruinach raz jeszcze, gdy rycerz wsiadał na konia, gotowy do następnego uderzenia. Tym razem jednak to na mieczu czarownicy tliła się czarna jak noc krew.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Podziemne korytarze zadrżały, część ścian zaczęła zawalać się niczym domek z kart; na całe szczęście Marine obserwowała to wszystko z bezpiecznej odległości, wsparta dodatkowo zaklęciem ochronnym, jakie miała na podorędziu. Rozkruszane cegły spadały i mieszały się z brudną ziemią, pył podnosił się powoli lecz nie na tyle, by miał zasłonić dziewczynie walkę smoka i rycerza. Już drugi raz była jej świadkiem, jednak tym razem miała zgoła inne przeczucia – wolała jednak nie gdybać, za to skupić się na czasie teraźniejszym i spróbować nie dać przygnieść się spadającemu sufitowi.
Nie chciała stać bezczynnie, jednak po rzuceniu swojego zaklęcia mogła jedynie obserwować jego skutki – wierzchowiec stanął dęba, a smok wykorzystał to błyskawicznie, przygwożdżając go wraz z jeźdźcem do ziemi. Marine wychyliła się bardziej, po części głodna wrażeń, a z drugiej jednak strony miała nadzieję, że zaraz już będzie po wszystkim, że zmiennokształtny zakończy to raz na zawsze, używając ogromnej, smoczej paszczy lub kumulującego się w niej ognia.
Musiała przyznać, że był wielką, straszną bestią; gadem, o którego mogłyby się bić rezerwaty i który z powodzeniem mógł starać się o tytuł króla przestworzy. Czarna, gruba skóra, kolczasty grzbiet i zwinny ogon łączyły się w całość z pyskiem, który mógłby jej się przyśnić w koszmarze, gdyby nie jeden, drobny szkopuł. Nie bała się go. Był straszny, przerażający, a jego ryk mógł mrozić krew w żyłach lecz Lestrange w swojej naiwności – i nie wiedząc kiedy – zdążyła mu najzwyczajniej w świecie zaufać. Wiedziała, że zwierzę nie przejmie pełnej kontroli, że zmiennokształtny zachowa jasny umysł i pomimo gwałtownego tempa walki zawsze będzie miał na uwadze pewną młodą dziewczynę, którą poznał jakiś czas temu. Udowodnił to już podczas ich poprzedniego spotkania, które stanowiło preludium do szalonego lotu w przestworzach.
Kolejny atak smoczego ognia nie nastąpił, a Marine wychyliła się jeszcze bardziej, uskakując przed jedną z wielu opadających grud ziemi i skruszonej cegły. Wyciągnęła szyję i ze zsuniętymi brwiami wypatrywała jakiejś zmiany w sytuacji, która doprowadziła do tego, że ostateczne rozwiązanie jeszcze nie nadeszło. Dlaczego stworzenie zawahało się przed zabiciem przeciwnika? Czyżby to jego cząstka ludzkości kazała mu oszczędzić rycerza i jego wierzchowca? Lestrange nie mogła być tego pewna, lecz nie skreślała innych możliwości; niestety nie dane jej było się nad nimi zastanowić, bo oto chwilową słabość smoka wykorzystał wróg, unosząc miecz i zadając cios prosto w pysk zwierzęcia.
Raniony smok zaczął się miotać, a w międzyczasie jego oponent już stawał na nogi; również jego wierzchowiec mimo zadanych ran wydawał się wracać do pełni sił. Marine utkwiła spojrzenie w tym szkaradnym, końskim pysku, a cała jej złość spowodowana zranieniem jej towarzysza skumulowała się w jednym zaklęciu, którego formułę poznała dzięki studiowaniu ksiąg razem z ojcem. Serpensortia. Dumna Ślizgonka nakierowała wyczarowanego węża prosto na aetona i z odległości patrzyła, jak gad wślizguje się pod zbroję, by kąsać i zatruwać przeciwnika. Jeździec nie ustawał w próbach popędzenia wierzchowca na smoka, jednak srogo przeliczył możliwości swojego pupila – po kilku chwilach jego przednie nogi zgięły się, a zwierzę przewróciło się na bok, dysząc ciężko.
Nie było już odwrotu, jej obecność musiała zostać zauważona, a kryjówka przestała być bezpieczna; Marine rzuciła ostatnie spojrzenie na skonfundowanego wcześniej smoka i wybiegła z nawy, kierując się do schodów lub choć nasypu, który pomoże jej wydostać się na powierzchnię. W tym momencie jedynie zawadzałaby w starciu, dodatkowo mogąc stracić życie pod gruzami. Puściła się pędem w kierunku, z którego przybyła, lecz nie mogła się powstrzymać i raz po raz odwracała głowę by mieć pewność, że pojedynek rozstrzygnie się na korzyść jej towarzysza.
Nie chciała stać bezczynnie, jednak po rzuceniu swojego zaklęcia mogła jedynie obserwować jego skutki – wierzchowiec stanął dęba, a smok wykorzystał to błyskawicznie, przygwożdżając go wraz z jeźdźcem do ziemi. Marine wychyliła się bardziej, po części głodna wrażeń, a z drugiej jednak strony miała nadzieję, że zaraz już będzie po wszystkim, że zmiennokształtny zakończy to raz na zawsze, używając ogromnej, smoczej paszczy lub kumulującego się w niej ognia.
Musiała przyznać, że był wielką, straszną bestią; gadem, o którego mogłyby się bić rezerwaty i który z powodzeniem mógł starać się o tytuł króla przestworzy. Czarna, gruba skóra, kolczasty grzbiet i zwinny ogon łączyły się w całość z pyskiem, który mógłby jej się przyśnić w koszmarze, gdyby nie jeden, drobny szkopuł. Nie bała się go. Był straszny, przerażający, a jego ryk mógł mrozić krew w żyłach lecz Lestrange w swojej naiwności – i nie wiedząc kiedy – zdążyła mu najzwyczajniej w świecie zaufać. Wiedziała, że zwierzę nie przejmie pełnej kontroli, że zmiennokształtny zachowa jasny umysł i pomimo gwałtownego tempa walki zawsze będzie miał na uwadze pewną młodą dziewczynę, którą poznał jakiś czas temu. Udowodnił to już podczas ich poprzedniego spotkania, które stanowiło preludium do szalonego lotu w przestworzach.
Kolejny atak smoczego ognia nie nastąpił, a Marine wychyliła się jeszcze bardziej, uskakując przed jedną z wielu opadających grud ziemi i skruszonej cegły. Wyciągnęła szyję i ze zsuniętymi brwiami wypatrywała jakiejś zmiany w sytuacji, która doprowadziła do tego, że ostateczne rozwiązanie jeszcze nie nadeszło. Dlaczego stworzenie zawahało się przed zabiciem przeciwnika? Czyżby to jego cząstka ludzkości kazała mu oszczędzić rycerza i jego wierzchowca? Lestrange nie mogła być tego pewna, lecz nie skreślała innych możliwości; niestety nie dane jej było się nad nimi zastanowić, bo oto chwilową słabość smoka wykorzystał wróg, unosząc miecz i zadając cios prosto w pysk zwierzęcia.
Raniony smok zaczął się miotać, a w międzyczasie jego oponent już stawał na nogi; również jego wierzchowiec mimo zadanych ran wydawał się wracać do pełni sił. Marine utkwiła spojrzenie w tym szkaradnym, końskim pysku, a cała jej złość spowodowana zranieniem jej towarzysza skumulowała się w jednym zaklęciu, którego formułę poznała dzięki studiowaniu ksiąg razem z ojcem. Serpensortia. Dumna Ślizgonka nakierowała wyczarowanego węża prosto na aetona i z odległości patrzyła, jak gad wślizguje się pod zbroję, by kąsać i zatruwać przeciwnika. Jeździec nie ustawał w próbach popędzenia wierzchowca na smoka, jednak srogo przeliczył możliwości swojego pupila – po kilku chwilach jego przednie nogi zgięły się, a zwierzę przewróciło się na bok, dysząc ciężko.
Nie było już odwrotu, jej obecność musiała zostać zauważona, a kryjówka przestała być bezpieczna; Marine rzuciła ostatnie spojrzenie na skonfundowanego wcześniej smoka i wybiegła z nawy, kierując się do schodów lub choć nasypu, który pomoże jej wydostać się na powierzchnię. W tym momencie jedynie zawadzałaby w starciu, dodatkowo mogąc stracić życie pod gruzami. Puściła się pędem w kierunku, z którego przybyła, lecz nie mogła się powstrzymać i raz po raz odwracała głowę by mieć pewność, że pojedynek rozstrzygnie się na korzyść jej towarzysza.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Może to był jej błąd - zaufanie, które w końcu mogło ją doprowadzić do upadku. Nie chciał jej skrzywdzić, ale wszystko zaczęło toczyć się w szalonym tempie, nad którym nikt nie miał kontroli. Uczucia były tak proste w świecie zwierząt, że ciężko było powstrzymać nawet tych, którzy mieli najspokojniejszy charakter. Gdy smok czuł gniew, czuł go całym sobą bez domieszek innych emocji. Gdy czuł wewnętrzny ład, było to widać gołym okiem i nie trzeba było się znać na odczytywaniu ich emocji. Najgorszym jednak stanem ducha dla tej okazałej bestii był strach. A tak właśnie prezentował się na tę chwilę ten wielki gad. Nie chodziło o ranę, która została mu w tak dotkliwy sposób zadana. Ani nawet o sprytny fortel wyprowadzony przez rycerza, który okazał się być skrytą pod przyłbicą kobietą. Znał ten głos. Był równocześnie pewnym ucieleśnieniem wspomnienia o domu jak i niezwykle gorejącego bólu zapomnianej przeszłości. Nie mógł sobie uzmysłowić, z jaką sytuacją powinien ów kobietę sytuować. Czy w ogóle była taka możliwość? Gdyby był młodszy, mógłby stwierdzić, że źle usłyszał. Ale tak stary smok jak on, musiał być pewien swoich zmysłów. A on był. Rozzłoszczony nagłą dezorientacją, wciąż uderzał bokami o ściany, łeb targał na lewo i prawo, nie mogąc pozbyć się paskudnego uczucia szczypania w miejscu, gdzie zetknęła się klinga z jego delikatniejszą częścią psyka. Po raz kolejny zadrżały mu ogromne boki pod napływem przeraźliwego i długotrwałego ryku, od którego już na dobre zaczęły się walić wszystkie ściany podziemnej części ruin.
I wreszcie stało się. Kiedy czarownica w ciężkiej zbroi pokonała schody i była już w połowie uwalonej kamiennej ściany porośniętej trawą, ziemia tuż obok niej eksplodowała i wyłoniło się z niego gigantyczne cielsko pokryte czarnymi, lśniącymi łuskami, rozsiewając dookoła kawałki podziemia i gruntu. Wyprysnęło w górę i przefrunęło nad zadaszeniem ostałej jeszcze wieży. Był ogromny. Dorosły, dojrzały osobnik o wysokości sporego budynku i co najmniej stu sześćdziesięciu stopach długości. Z wąskiej czaszki wyrastały lekko zagięte spiralnie rogi, szyja i cały grzbiet do nasady potężnego ogona pokryte były kolcami. Wielkie skórzaste skrzydła rzucały na ziemię złowrogi cień, kiedy na moment zawisł w powietrzu, spoglądając na to, co się dzieje w dole. A potem skrzydła załopotały i smok przypikował. Wylądował na trawniku, wydając z siebie ryk, od którego zatrzęsła się ziemia, i zionął ogniem. Prosto w stronę osamotnionego człowieka. I zaczęło się piekło. Przeraźliwe krzyki przybyłego jeszcze ledwo poruszającego się wierzchowca, kiedy miotało nim na wszystkie strony, kiedy ogień smoka trawił go jak suche drewno. Nie tylko, bo zakończone szponami potężne łapy chwytały co mogły i miażdżyły, ugniatając jak plastelinę, a rozorane skały ciskały na ziemię w stronę starającego się walczyć o siłę czarodzieja. Jednocześnie smok przez cały czas młócił potężnym ogonem, rozrzucając to co zostało z dawnej warowni. Zapomniał chwilowo o młodej dziewczynie, która powinna być gdzieś w tym chaosie. Skupił się na źródle swojego strachu, chcąc je wyeliminować za wszelką cenę. Cenę, której jeszcze nie wiedział, że przyjdzie mu spłacić. Zauważył ją dopiero, gdy dostrzegł jej bladą twarz wśród ostałych kamieni. Wyciągnął ku niej łeb, by złapała go za rogi i przenieść ją w bezpieczniejsze miejsce. Stracił w tamtej chwili czujność na krótki moment, ale to wystarczyło. Kobieta poderwała się z ziemi i zaatakowała szerokim jak dłoń ludzka mieczem. Wycelowała nim w bok gigantycznego gada, tuż za przednią łapą, tam, gdzie było serce. Z opancerzonego cielska trysnęła krew. Smok zachwiał się, wydając ogłuszający ryk, czyli ostrze przebiło się przez łuski, ale jeszcze nie zabiło. Zbrojna parła więc do przodu, celując w słabe punkty w ogromnym cielsku. Machała mieczem bez przerwy, świadoma przecież, że im szybciej zabije się bestię, tym mniej wyrządzi szkody, tym mniej istot pozbawi życia. Dlatego nie było mowy o żadnym ociąganiu się. Przecież wiadomo, że albo on – albo ona. Innej opcji nie było. Jednak tak samo myślał ranny smok, który dość mocno się cofnął, że o mało dziewczyna nie puściła się jego rogów. Po raz ostatni machnął łbem, by odrzucić ją w w miejsce, gdzie trawa wyglądała na najbardziej miękką i odwrócił się w stronę łowczyni. Jego złote oczy zmienił już barwę na krwistą czerwień, a z nozdrzy wydobył się dym. Z głośnym sykiem ruszył naprzód, zmuszając cielsko do mozolnego biegu. Gdy złapał kobietę w paszczę, zleciał równocześnie wraz z nią z urwiska, ginąc w mrokach pieczary, którą sam wcześniej stworzył.
I wreszcie stało się. Kiedy czarownica w ciężkiej zbroi pokonała schody i była już w połowie uwalonej kamiennej ściany porośniętej trawą, ziemia tuż obok niej eksplodowała i wyłoniło się z niego gigantyczne cielsko pokryte czarnymi, lśniącymi łuskami, rozsiewając dookoła kawałki podziemia i gruntu. Wyprysnęło w górę i przefrunęło nad zadaszeniem ostałej jeszcze wieży. Był ogromny. Dorosły, dojrzały osobnik o wysokości sporego budynku i co najmniej stu sześćdziesięciu stopach długości. Z wąskiej czaszki wyrastały lekko zagięte spiralnie rogi, szyja i cały grzbiet do nasady potężnego ogona pokryte były kolcami. Wielkie skórzaste skrzydła rzucały na ziemię złowrogi cień, kiedy na moment zawisł w powietrzu, spoglądając na to, co się dzieje w dole. A potem skrzydła załopotały i smok przypikował. Wylądował na trawniku, wydając z siebie ryk, od którego zatrzęsła się ziemia, i zionął ogniem. Prosto w stronę osamotnionego człowieka. I zaczęło się piekło. Przeraźliwe krzyki przybyłego jeszcze ledwo poruszającego się wierzchowca, kiedy miotało nim na wszystkie strony, kiedy ogień smoka trawił go jak suche drewno. Nie tylko, bo zakończone szponami potężne łapy chwytały co mogły i miażdżyły, ugniatając jak plastelinę, a rozorane skały ciskały na ziemię w stronę starającego się walczyć o siłę czarodzieja. Jednocześnie smok przez cały czas młócił potężnym ogonem, rozrzucając to co zostało z dawnej warowni. Zapomniał chwilowo o młodej dziewczynie, która powinna być gdzieś w tym chaosie. Skupił się na źródle swojego strachu, chcąc je wyeliminować za wszelką cenę. Cenę, której jeszcze nie wiedział, że przyjdzie mu spłacić. Zauważył ją dopiero, gdy dostrzegł jej bladą twarz wśród ostałych kamieni. Wyciągnął ku niej łeb, by złapała go za rogi i przenieść ją w bezpieczniejsze miejsce. Stracił w tamtej chwili czujność na krótki moment, ale to wystarczyło. Kobieta poderwała się z ziemi i zaatakowała szerokim jak dłoń ludzka mieczem. Wycelowała nim w bok gigantycznego gada, tuż za przednią łapą, tam, gdzie było serce. Z opancerzonego cielska trysnęła krew. Smok zachwiał się, wydając ogłuszający ryk, czyli ostrze przebiło się przez łuski, ale jeszcze nie zabiło. Zbrojna parła więc do przodu, celując w słabe punkty w ogromnym cielsku. Machała mieczem bez przerwy, świadoma przecież, że im szybciej zabije się bestię, tym mniej wyrządzi szkody, tym mniej istot pozbawi życia. Dlatego nie było mowy o żadnym ociąganiu się. Przecież wiadomo, że albo on – albo ona. Innej opcji nie było. Jednak tak samo myślał ranny smok, który dość mocno się cofnął, że o mało dziewczyna nie puściła się jego rogów. Po raz ostatni machnął łbem, by odrzucić ją w w miejsce, gdzie trawa wyglądała na najbardziej miękką i odwrócił się w stronę łowczyni. Jego złote oczy zmienił już barwę na krwistą czerwień, a z nozdrzy wydobył się dym. Z głośnym sykiem ruszył naprzód, zmuszając cielsko do mozolnego biegu. Gdy złapał kobietę w paszczę, zleciał równocześnie wraz z nią z urwiska, ginąc w mrokach pieczary, którą sam wcześniej stworzył.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 1 z 2 • 1, 2
[Sen] Ruiny
Szybka odpowiedź