Wydarzenia


Ekipa forum
Pokój glówny
AutorWiadomość
Pokój glówny [odnośnik]15.08.17 13:51

Pokój glowny

Bardzo ciemne i wąskie pomieszczenie, zagracone starymi meblami. Zakurzone dywany dawno już przeżyły swoje lata świetności. Całość pomieszczenia to niewielkich rozmiarów, kwadratowa przestrzeń, zacieniona wiecznie zasuniętymi kotarami, na której środku znajduje się obita czarną skórę sofa, a obok niej wysłużona ława. Wciśnięte za sofą biurko, ulokowane jest tuż pod oknem. Komody ułożone pod ścianami, uginają się pod ciężkim ciężarem reliktow przeszłości, jakich Lirienne nie zdjęła z półek i szafek jeszcze po starym właścicielu. Z prawej komody najbliżej drzwi, patrzy się więc na ludzi wypchany kruk, witając każdego przybysza pustym spojrzeniem martwych oczu. Światło wpuszczane do pokoju przez drzwi wejściowe, rozprasza się w częstym, gęstym papierosowym dymie i zaduchu panującemu w tym – wbrew pozorom – najbardziej reprezentacyjnym pomieszczeniu w mieszkaniu.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Pokój glówny [odnośnik]15.08.17 13:58
maj
Początek maja był taki sam jak koniec kwietnia - zleciał mu na wałęsaniu się po znanych sobie ulicach i przyglądaniu się spacerującym ludziom. I chociaż widział naprawdę sporo kobiet, które przyciągały jego spojrzenie, wstrzymywał się i nie zamierzał od razu rzucać się w wir wykradania wspomnień. Tak samo i dziś, po złożeniu raportu o jego misji w Paryżu, nie planował wybywania gdziekolwiek, byle tylko zapełnić pustkę. Było mu dobrze tak gdzie się znajdował. Tego dnia na zewnątrz było bardzo wietrznie. Blade wieczorne niebo pokrywały strzępiaste obłoki, a ulice opustoszały podobnie zresztą jak Ministerstwo Magii. Godziny pracy urzędników i reszty pracowników dobiegał końca, jednak Quin wciąż tkwił w powoli zamykającej się kawiarence, trzymając w dłoni tę samą filiżankę zimnej kawy, co piętnaście i trzydzieści minut wcześniej. Rozejrzał się ponownie po lokalu, dostrzegając jeszcze cztery osoby, które nie wydawały się przejęte kończącym się dniem pracy. Jedną z nich był chudy, wyglądający na kancelistę człowieczek o szczurzych rysach, ubrany w wyświechtaną szatę. Czytał od godziny wciąż tę samą gazetę, chociaż mogłoby mu to zająć dwadzieścia minut. Runcorn domyślał się w czym problem. Ów mężczyzna zajmował miejsce naprzeciwko grubej żony, która przyciskała do piersi nieforemne zawiniątko z różowej i białej materii – wystawała z niego pomarszczona, zaczerwieniona od gorąca twarzyczka niemowlęcia. Ta paplała jak najęta i zamykała się na chwile, w których jej małżonek przerzucał strony. Dwaj pozostali klienci byli młodymi mężczyznami. Pierwszy, wyglądał na członka Wizengamotu, miał około trzydziestu pięciu lat, drugi wydawał się znacznie młodszy i spał w rogu rozłożony na kanapie. Po ogłoszeniu godziny ósmej w kawiarni prawie przez cały czas panowała cisza. Starsze małżeństwo od czasu do czasu wymieniało półgłosem uwagi, ale chudy urzędnik nie miał ochoty rozmawiać, najwyraźniej nieco skonfundowany obecnością osób, których nie znał. Młodszy z mężczyzn pochrapywał od czasu do czasu, a starszy spoglądał na swoje notatki, przytrzymując ręką okulary. Był niski i szczupły w czarnej szacie, włosy miał zaczesane do tyłu i założone za uszy. Nosił ubranie uszyte z pierwszorzędnego materiału, a jego buty lśniły nowością. Żadna z osób nie była postacią godną uwagi, jednak to właśnie na pracowniku Wizengamotu miał się skupić. Co prawda nie był żadnym sympatykiem policji antymugolskiej, chociaż lepiej było to nazwać bojówkami minister, ale miał mu się przyjrzeć. Runcorn obserwował go cały dzień, tak samo jak dzień i dwa dni wcześniej. Nim obserwowany wstał, Quin wyszedł z kawiarni i ruszył ku wyjściu z Ministerstwa Magii. Wiedział, że tamten mieszkał i nie miał zamiaru śledzić każdego kroku. Zresztą musiał przez chwilę dać mu spokój - nie, żeby bał się, że ten to zauważy. To Runcornowi się nudziło.
Deportował się do małej wsi w hrabstwie Suffolk tuż przy tamtejszym kościele. Nikt nie wychodził w taką pogodę na zewnątrz, a nawet jeśli gęsta mgła uniemożliwiała dostrzeżenie czegokolwiek dalej niż na kilka cali. Dookoła panował półmrok i jedynie jakieś rozmazane punkty w mlecznej szarudze świadczyły o tym, gdzie znajdowały się latarnie bądź domy, z których wydobywało się światło. Stłumione rżenie konia zapewniło go, że wciąż jeszcze cała miejscowość nie udała się na spoczynek. Być może również jakieś bezpańskie, okoliczne psy grasowały dookoła, ale nie miało to znaczenia. Nawet w całkowitych ciemnościach, które przykrywałyby wszystko dokoła niczym całun znałby drogę. Nie trwało to długo nim stanął pod znanymi sobie drzwiami, których zarysowana po lewej stronie framugi skaza widniała tam od wielu już lat. Z biegiem czasu początkowo drobna rysa poprzez wilgoć i starość rozszerzyła się, by napęcznieć, aż w końcu pęknąć tworząc cudaczne zakrzywienie. To właśnie w te drzwi zapukał delikatnie, czekając na odpowiedź.


Lasciate ogne speranza, voi ch’intrate.
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.

Quinlan Runcorn
Quinlan Runcorn
Zawód : szpieg wiedźmiej straży
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
For every life you save, there's a million new ways to die
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t4710-apocalypto https://www.morsmordre.net/t4828-poczta-runcorna#103570 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f326-portobello-road-117-4 https://www.morsmordre.net/t4827-skrytka-bankowa-nr-1214#103569 https://www.morsmordre.net/t4807-quin-runcorn#103053
Re: Pokój glówny [odnośnik]15.08.17 14:11
Głębokie cienie pod oczami zdradzały, że kobieta nie spala pól nocy, przekrwione spojówki, że być może nie była to jej pierwsza noc z rzędu. Papieros trzymany w ręku, zapijany czwartą filiżanką najzwyklejszego geminio, rósł jej w ustach obrzydzającym smakiem piżma. Jego woń osiadała na skórze wysuszonej od kłębiącego się w ciasnym pokoiku dymu. Kobieta przeciągnęła z zażenowaniem dłonią po twarzy, chwilę potem długimi, drżącymi z przedawkowania kofeiny, patyczkowatymi palcami ocierając oczy z kłującego oparu. Wypuszczając dym przez usta ku sufitowi, z chwilowym, całkowitym zobojętnieniem, odkryła, że kolejny raz dala się oszukać nokturnowej szumowinie, skupując egzoteryczne babskie fajki, zamiast konkretnego zioła, po które się tam w ogóle fatygowała. Paskudny smak, pozostający z niesmaczną słodyczą na języku z chwili na chwilę, powodował narastającą w niej frustrację. Złość ta znalazła swoje ujście, kiedy usłyszała pierwsze uderzenie do drzwi. Wzrok opuściła wtedy na akurat z trudem zaklinany przez nią przedmiot, mrużąc oczy z rozdrażnienia.
Jak chcesz wchodzić to wchodź, jak nie masz tyle pewności, żeby pociągnąć za klamkę to WON!
Wypowiedź wzrastała wraz z każdym wypowiedzianym przez nią słowem. Początkowo wyburczanym pod nosem, aż, w końcówce, wykrzyczanym, nawet  nie w kierunku drzwi, tylko biurka, nad którym się pochylała. Zaraz jednak zmieniła zdanie, dźwigając się z miejsca. Materiał peleryny, który przed chwilą wisiał niemrawo na jej ramionach, opadł na leżący przed nią amulet, opływając go czernią niedbale rzuconej, gładko łamiącej się tkaniny. Po drodze zgarnęła jeszcze tylko tytoń, czy inne zielsko, różdżkę całkowicie ignorując. Kto mógł jej zagrażać o tej porze? W najgorszym wypadku jakiś świr opiewający wielkość Grindelwalda, próbujący zrobić jej włam na chatę i burdel albo jakiś pijany cwel-sąsiad-mugol. Czy mugole mieszkali w tej dzielnicy? W pierwszym przypadku wszystkich najgorszych wariatów miała po swojej stronie, a mugola ostatnio coraz łatwiej było, zgodnie z prawem, zlać ciepłym moczem. Otwierając drzwi, miała na głowie większe, ważniejsze problemy.
Runcorn!
Jego widok uświadomił jej, że może zamiast czwartego, podwójnego espresso, mogła zaparzyć sobie belladonę, ale przecież widywał ją w gorszym stanie. Aktualnie z żałością oparła się o ścianę obok drzwi, wyciągając w jego kierunku dłoń ze ściśniętym w środku mieszkiem wypełnionym po brzegi oszukanym tytoniem. Jednocześnie głowa, z odkrytym właśnie światłowstrętem, uciekła jej w przeciwnym kierunku, kiedy przymknęła oczy, w ucieczce przed bardzo skąpym snopem światła, rozpraszającym się w panującym w pomieszczeniu zaduchu i papierosowej mgle. Pomieszczenie było pogrążone w absolutnym mroku, nawet niewielkie światło przyprawiało ją teraz o migrene.
Czy to ci pachnie ziołem?
Nie zdążyła dobrze skończyć kwestii, kiedy z warknięciem odepchnęła się nagą stopą od ściany. Tytoń rozsypał się po podłodze, wypuszczony spomiędzy palców. Kobieta miała już kolejne, nowe priorytety.
Drzwiii — jęknęła wchodząc w głąb niewielkiego saloniku, przejeżdżając dłońmi po twarzy, przy okazji zaczesując ciemne pasma włosów na nagie łopatki. To nie był nawet wyraz nieposzanowania dla gościa, tylko jej gorliwa prośba uciszenia narastającego w głowie hałasu – to ta migrena. Padając na jedyną w pomieszczeniu sofę, w ostatnim geście wychowania, narzuconego jej przez ojca, ramiona i koszulę nocną okryła półprzeźroczystym, czarnym materiałem podomki zgarniętej z poduszki i podkładając dloń pod głowę, przekrwione spojrzenie zawiesiła na mężczyźnie.
Ale gównianie wyglądasz — słowa wypowiedziała uśmiechając się przy tym nie perfidnie, tylko po prostu krzywo, bo trochę tak się czuła. Słowa te w jakiś sposób zasiały w niej nutkę zadowolenia, że mogła wyprzedzić jego spostrzeżenia. Nawet jeśli nie zamierzał – co było wysoce prawdopodobne – głośno się nimi z nią dzielić. Wyręczyła go, z całą sympatią.
Interesuje Cię co robię?
Mogła mu powiedzieć. Było mało rzeczy, których o niej nie wiedział. Bo czy zresztą dalo się przed nim cos ukryć?
Gość
Anonymous
Gość
Re: Pokój glówny [odnośnik]17.08.17 10:15
Znał Blythe od bardzo dawna, chociaż pojęcie znajomości przedstawiało się w ich wypadku w bardzo cudaczny i rozbieżny sposób od tego, który na co dzień jest postrzegany jako relacja dwójki osób. Tolerowali się, jeśli byli sobie wzajemnie potrzebni i nie kryli się z tymi przekonaniami. Runcorn niczego też nie robił nadprogramowo, co mogłoby się zdarzyć, gdyby byli przyjaciółmi. Nie martwił się o nią, nie odwiedzał jej, gdy nie musiał, nie załatwiał spraw w jej imieniu. Zareagował tylko raz, ściągając ją z miasta, jednak to też leżało w jego interesie. Lirienne lubiła nielegalne używki, czerpiąc z nich doraźne przyjemności. Narkotyk wyostrzał zmysły i pogłębiał stany chorobliwego skupienia uwagi na nieistotnych szczegółach, którymi, niestety, potrafiła męczyć go do upadłego. Byłoby to może znośne, gdyby nie robiła tego w dość nachalny sposób tak charakterystyczny niekiedy podczas tych stanów. Obserwując ów narkotyczne incydenty, w jakie popadała kobieta, niekiedy przydawały się, gdy potrzebował kreatywności i inicjatywy z jej strony. Niekiedy aż w pewien sposób przekraczający normalne postrzeganie potrafiła odnaleźć rozwiązanie i odpowiedź, jednak biło się to z rozdrażnieniem i szybką irytacją w późniejszych chwilach. Marna to jednak pociecha, gdy musiał znosić konsekwencje. Jej delirium stawało się wówczas i jego, nawet jeśli nie było niczym więcej, jak tylko opiumowym, alkoholowym czy szaleńczym wymysłem.
Słysząc znajomy krzyk, domyślił się już, że gospodyni nie była trzeźwości umysłu. Nie mógł powiedzieć, by był zaskoczony, szczególnie że Blythe się nie zmieniała. Wciąż w tym samym domu, to samo zajęcie i te same problemy co rok wcześniej, gdy po raz ostatni ją widział. Zanim otworzyła przed nim drzwi, widział te długie, niemal szponowate palce bawiące się papierosem, wychudzone ciało i kontrastujące z bladą cerą, kruczoczarne włosy przypominające heban. Nawet pod grubym materiałem widać było jej obojczyki, mocno zarysowane pod ubraniem, chociaż mało kiedy przejmowała się specjalnie ubiorem. A przynajmniej w jego towarzystwie. Widząc znajome cienie pod oczami i przekrwione oczy w powiększającej się szczelinie między drzwiami a framugą, wiedział, że nic się nie zmieniło. Poza którą przyjęła, była równie teatralna i groteskowa co ruch dłonią, który wykonała w jego stronę. Nie przejął jednak ów mieszka ani nie odpowiedział na jej pytanie, nie będąc tym tematem zainteresowany. Zamiast tego wszedł do środka, przejeżdżając ramieniem przez jej. Zaraz też Blythe oddaliła się, zostawiając go w wejściu. Nie musiała jednak mówić nic o drzwiach - zostały zamknięte nim skończyła mówić. Quinlan skierował się w stronę środka pomieszczenia, które przypominało typową klitę dla opiumistów, których miał okazję podziwiać w Paryżu.
- Powinnaś przestać to palić. Śmierdzi tu - odparł jedynie, podchodząc do stołu i podnosząc palcami pozostawione liście tytoniu. Patrzył na nie przez moment i odłożył na miejsce, nie zamierzając mówić wprost, że nie tylko całe miejsce cuchnęło, ale również i właścicielka przeszła tym odorem. Nie miał nic przeciwko palaczom, ale jeśli tyczyło się to normalnego tytoniu, a nie diablego ziela. Wiedział jednak że Lirienne znała kontekst tej wypowiedzi lepiej niż ktokolwiek inny. I kolejny raz ją zignorował, podnosząc spojrzenie na przeciwległą ścianę. Bez pardonu podszedł też do okna i otworzył je, by móc przewietrzyć paskudny zaduch. Kotara zawiała pod napływem świeżego powietrza, a Quinlan skorzystał z okazji by skontrolować przejrzystość mgły. Wciąż nic nie było widać, jednak powoli przesuwała się w stronę pól, co sprzyjało celowi, dla którego się tu znalazł. Korzystając z chwili czasu, odwrócił się do kobiety rozłożonej na sofie i podszedł do niej, by patrzeć na nią z góry. Chyba tak długo grała, że te wszystkie gesty weszły jej w nawyk, ale nie zamierzał zbyt długo o tym myśleć. Sięgnął do kieszeni płaszcza, by wyciągnąć z niej mały pakunek.
- Zostaję na noc - powiedział, po czym rzucił jej woreczek i znowu wrócił do okna, by usiąść tam na krześle. - Lepsze niż twoje wióry - odparł, odchylając głowę i opierając ją o ścianę. Z tego co wiedział, było to coś nowego, co zdobył we Francji. Możliwe że w Anglii jeszcze nie zaczęto tego produkować i mimo że tego nie popierał, wiedział, że będzie to drogą do celu.


Lasciate ogne speranza, voi ch’intrate.
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.

Quinlan Runcorn
Quinlan Runcorn
Zawód : szpieg wiedźmiej straży
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
For every life you save, there's a million new ways to die
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t4710-apocalypto https://www.morsmordre.net/t4828-poczta-runcorna#103570 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f326-portobello-road-117-4 https://www.morsmordre.net/t4827-skrytka-bankowa-nr-1214#103569 https://www.morsmordre.net/t4807-quin-runcorn#103053
Re: Pokój glówny [odnośnik]17.08.17 11:05
Zanim na dobre utkwiła w nim spojrzenie, spoglądała za jego ramię na jarzącego się jeszcze papierosa, w pośpiechu pozostawionego na biurku. Dopalał się powoli, wypełniając powietrze kłębkiem dymu. Z początku ten lawirował spiralnie ku górze, w pewnym momencie intrygująco przechylając się na bok. Powietrze odegnało dymek na bok, burząc jej długo kreowany domowy porządek.
Wiem — ucięła kwestię smrodu, dobrze wiedząc co chciał przez to powiedzieć, ale szerzej tego nie skomentowała. Mrużąc oczy obserwowała jak otwiera szerzej okno, zagryzając w złości wargę. Było kilka stopni zdenerwowania Lirienne. Ten był całkiem niegroźny. Wyklinała w głowie mężczyznę, prawdopodobnie przeklinając go z roczną nawiązką, skoro około tyle się nie widzieli, ale nic więcej z tym nie robiła. Mówienie głośno, co ją denerwuje mijało się z celem, skoro Quinlan najpewniej wcale nie planował się tym przejmować. W końcu odetchnęła, zaczerpując – powiedzmy – świeższego powietrza.
Nie palę, bo lubię. To nawyk — wymruczała gramoląc się na sofie, podnosząc się na niej na łokciach i przechyliła głowę na bok, taksując spojrzeniem całą męską sylwetkę, kiedy się do niej zbliżył. Palce zacisnęła na grubym obiciu mebla spinając na chwilę mięśnie dłoni. Brakowało jej relaksującego odruchu zbliżania papierosa do ust. Nie wiedząc co zrobić z dłońmi, zaczęła wbijać długie paznokcie w twardy, nieprzyjemny w dotyku materiał. Akurat w momencie, w którym oznajmił jej przyczynę swojej dzisiejszej wizyty. Lekkie ściągnięcie brwi wskazywało na to, że obmyślała właśnie w głowie tą kwestię.
W porządku — rzuciła o dziwo bez obiekcji. Obliczając to sobie w głowie, doszła do wniosku, że i tak wisiała mu znacznie więcej przysług, które jeśli nie będą kolidować z jej własnymi korzyściami, po prostu spełni z podobną pokorą z jaką zrobiła to przed chwilą. Walka z nim nie miała sensu, odkąd przypomniała sobie, że równowaga ich niepisanego układu wzajemnych, koniecznych „uprzejmości” niebezpiecznie została przez nią rok temu zachwiana, kiedy ogarniał ją po narkotykowym zejściu. Za to przysługiwało mu chyba znacznie więcej noclegów niż ten jeden.
A powiesz mi chociaż dlaczego?
Rzucony jej woreczek chwyciła raczej cudem, bo dym jeszcze całkowicie nie ulotnił się z atmosfery. Miętosząc zawiniątko w palcach, uśmiechnęła się kątem ust, już wiedząc co się tam znajduje jeszcze zanim Quin zdążył dopowiedzieć coś na temat niewielkiego zawiniątka.
Dzięki — podniosła się do pozycji siedzącej, otwierając woreczek, niuchając jego zawartość — Nie ma Cię rok i wracasz do mnie z prezentami. To już zaawansowany związek. Czy mogę Ci już mówić po imieniu, Quinlan? A może Quin? Skoro mowa o związkach…
Oświeciło ją właśnie w tym momencie, a żeby myśl jej nie uciekła odłożyła woreczek na bok, żeby się nie rozpraszać. Prostując się, podparła się łokciem na oparciu sofy, daremnie szukając na twarzy mężczyzny jakiegoś zainteresowania. Nawet gdyby tam było, w obecnym wstanie by go nie dostrzegła.
Pamiętasz tą… jak jej tam. Marlene? Lena? Marla? A, Dorothea! Szukała Cię. Powiedziałam jej, że nie żyjesz. Cieszysz się? Już Cię nie będzie nachodzić… w moim domu.
Zastanowiła się nad tym, jednocześnie od krótkiej chwili zwijając w palcach papierosa z tajemniczego świństwa, które dostała w prezencie. W zasadzie spławienie byłej zdobyczy Runcorna miało większe korzyści dla niej samej niż dla niego, ale… coś w tym jej dalej nie grało.
Przypomnij mi… dlaczego ona właściwie odwiedzała Cię w moim domu?
Wstrząsnęła głową. To w sumie było dość mało istotne, skoro już się jej pozbyła. Dlatego podsunęła mężczyźnie zawiniątko z jego tytoniową zawartością.
Zapalisz ze mną?
Gość
Anonymous
Gość
Re: Pokój glówny [odnośnik]18.08.17 10:33
Nie obchodziło go to, że Lirienne czuła się źle z tym, że wszedł do środka i zaczął się tam panoszyć. Gdyby był kimś innym, może i by się tym przejął, ale szczerze go to nie obchodziło. Sama otworzyła mu drzwi i znała go na tyle, by wiedzieć, co się wydarzy. Mogła sobie żyć w swoim zaduchu i ciemnicy, ale on nie zamierzał tego tolerować, gdy przebywał w okolicy. Nawet jeśli chodziło o jej własny dom. Nie był to pierwszy i zapewne nie ostatni raz, gdy miało się coś takiego wydarzyć. Wcześniej też przychodził i odchodził bez słowa. Potrafili nie widzieć się wiele miesięcy, dlatego ten rok nie był dla niego czymś niezwykłym w okresie trwania tego związku. Dobrze im się współpracowało, chociaż gdyby przyszło co do czego i któreś musiałoby ratować własną skórę - nie zawahaliby się wydać drugiego, byle tylko ujść z życiem. Byli sojusznikami do chwili, w której się to im opłacało. A przynajmniej Quinlan zdawał sobie z tego sprawę, chociaż Lirienne była diabolicznie inteligentną, wręcz przebiegłą kobietą i nie wątpił w to, że również znała filary, które rządziły tą relacją. Nie zamierzał też jej mówić nic o tym dlaczego takie miał życzenie - zostać tu. Gdyby to od niego zależało, tkwiłby poza granicami Wielkiej Brytanii z daleka od tego smrodu i robactwa trawiącego ten kraj jak gnijące jabłko. Z chęcią rozstałby ze wszystkimi aktualnymi znajomościami, byle nie musieć tu trwać. Wielka Brytania go dusiła. Gdy wyjeżdżał z niej, czuł ulgę; gdy wracał, czuł jakby jakiś niewidzialny demon usiadł na jego klatce piersiowej i nie pozwolił zaczerpnąć pełnego wdechu. I miał mu towarzyszyć przez cały pobyt tutaj. Oby jak najkrótszy. Ciągle walczył z tym uczuciem. Nawet teraz gdy podniósł spojrzenie na znajomą kobietę, która zdecydowanie za dużo mówiła. Widział jak obracała w niemal szponiastych palcach woreczek i zaraz potem znowu zerknął za okno, kontrolując to, co się zaraz za nim działo. Wiedział, że Lirienne lubi mówić o czymś, co nie miało sensu. A gdy zaczęła mówić o jakiejś kobiecie, która ją nachodziła, przykuła jego uwagę na krótką chwilę.
- Przejęłaś się? - spytał tylko, patrząc na nią i znosząc również jej spojrzenie w tamtym momencie. Przez chwilę panowała cisza, którą przerwała Blythe swoim pretensjonalnym tonem. Nie obchodziło go to, kto do niej przychodził, a jeśli sądziła, że dzięki temu zdobędzie jego uwagę to się myliła. Potrzebował miejsca obserwacyjnego, nie zabawowego towarzystwa. - Nie - odparł, spojrzenie mając wbite w zupełnie inny punkt niż postać chudej kobiety. Wiedział, co było w środku tego podarunku i nie zamierzał się nawet do tego zbliżać. Jego myśli musiały pozostać świeże i nienaruszone, bo tylko w ten sposób mógł we właściwy sposób wykonać swoje zadanie. Delirium w które wpadali narkomani i reszta uzależnionych nie miała dla niego nic do zaoferowania, a jedynie stępiałe zmysły. Wciąż siedząc i wpatrując się w okolicę za oknem, mruknął cicho, ale wciąż na tyle głośno, by kobieta bez problemu go usłyszała:
- Prawdę powiedziawszy myślałem, że umarłaś i zastanę tylko twojego trupa. Chyba nikt by nie zauważył różnicy, co?


Lasciate ogne speranza, voi ch’intrate.
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.

Quinlan Runcorn
Quinlan Runcorn
Zawód : szpieg wiedźmiej straży
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
For every life you save, there's a million new ways to die
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t4710-apocalypto https://www.morsmordre.net/t4828-poczta-runcorna#103570 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f326-portobello-road-117-4 https://www.morsmordre.net/t4827-skrytka-bankowa-nr-1214#103569 https://www.morsmordre.net/t4807-quin-runcorn#103053
Re: Pokój glówny [odnośnik]18.08.17 18:23
Fakt, że mężczyzna nie patrzył w jej kierunku, nie przeszkadzał jej w taksowaniu jego sylwetki. Leżała w pozycji idealnej do obserwowania profilu jego twarzy. Jej wzrok nie wyrażał ani zainteresowania, ani znudzenia. Po prostu skierowany był w konkretnym punkcie i z nadzwyczajną skrupulatnością, jak na kogoś, kto ledwie trzymał się na nogach, wyłapywał wszelkie szczegóły w otoczeniu. Światło wpuszczane przez okiennice, coraz mniej jej przeszkadzało. Wzrok powoli przyzwyczajał się do zmiany, co nie znaczyło, że nie czuła się bardziej komfortowo, zamknięta w swojej palarni. Kiedy nacisk na jej głowę wzrastał od narastającej migreny, mogła poczuć, że jej umysł rzeczywiście pracuje na pełnych obrotach. Teraz nie była aż tak skoncentrowana. Jej uwaga uciekała do wielu płaszczyzn, dzieląc się pomiędzy kilka obiektów zainteresowania. Jednym z nich był Quinlan. Miał rację, że tak naprawdę nie interesowało ją, w jakim celu się tu zjawił. Rozmowę prowadziła w dalszym ciągu, nie dając umysłowi się zastać, czując jak ogarnia ja zmęczenie, któremu nie chciała się poddać.
Diabelnie — skwitowała — to przez moją chorobliwą zazdrość. Dzień bez rozmyślania o Tobie uznałabym za dzień stracony.
Podsunięte mu zawiniątko trzymała na wyciągniętej przed siebie ręce i uśmiechnęła się kpiąco pod nosem. Zarówno w reakcji na swój własny, nasączony słabym żartem komentarz, jak i jakby nawet zadowolona z jego odpowiedzi co do wspólnego dzielenia ze sobą tytoniu. Gdyby nie odmówił, być może powinna by go spożyć. Odmawiając, dał jej powód, żeby tego nie robić, bo przecież co to za zabawa palić w samotności. Wbrew ogólnej opinii, nad którą Lirienne nie pracowała, a która powstawała sama, jako, że niej Lira nigdy nie zaprzeczała — nie była uzależniona. Nie od ciężkich używek przynajmniej. Je spożywała sporadycznie, ale opinia, jakoby umysł miała wiecznie upojony, nawet jej odpowiadała. Mając taki wizerunek, ludzie spodziewali się po niej szaleństw, abstrakcji, nielogicznego postępowania. Tam, gdzie mogła poddać się instynktom, Lirienne stosowała długo planowane, podstępne posunięcia, dalekie od strategii naćpanego uzależnieni owca. Nawet jeśli jej działania dla pobocznego obserwatora wyglądały na chaotyczne i pozbawione większego sensu, sama idea zaszczepiona była choćby w tym, że właśnie tak odbierali ją ludzie. Często lekceważąc ją jako potencjalne zagrożenie.
Przepraszam, że Cię zawiodłam, Quin. Następnym razem postaram się być bardziej martwa.
Jej beznamiętność wobec słów, które każdy inny odebrałby jako obelgę, była wręcz nienaturalna. Jej własna śmierć, albo życzenie jej te właśnie, nie robiła na niej wrażenia, Rzuciła mieszek z ziołem na ławę, sięgając zamiast tego po papierosa, którego zapaliła wstrząśnięciem pomiędzy palcami, zachowując się, jakby rozmawiali o pogodzie. A z racji tego, ze temat właśnie się urwał, postanowiła rozbudzić się w inny sposób. Dźwignęła się z miejsca, przytrzymując wargami papierosa i poprawiając narzutkę na ramionach, zbliżyła się do mężczyzny, zatrzymując się za jego plecami. Opierając się na przedramionach na oparciu jego krzesła, utkwiła wzrok w punkcie, gdzie wydawało jej się, że sam patrzył.
Hej, Qunnie. — słodycz i nutka uwodzenia w jej tonie nie powinny go oszukać, ale i tak nie mogła sobie tej próby odpuścić. — To co robisz, może poczekać pięć minut, żebyś mi mógł dopisać coś do rachunku?
Zsunęła przedramiona z krzesła, jedną dłoń wsuwając pod kołnierz jego koszuli, docierając nią do jego klatki piersiowej, a drugą przytrzymała papierosa w dłoni, odciągając go na chwilę od ust.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Pokój glówny [odnośnik]18.08.17 19:05
Nie miał pojęcia jak mogła egzystować w takim dekadenckim miejscu jak to. Dosłownie czuł jak dym i ciemność wślizgiwały się do jego umysłu, powodując przykre stępienie każdego ze zmysłów. Ona to lubiła i nie potrafił tego zrozumieć. Chyba postrzeganie na trzeźwo rzeczywistości nie było jej mocną stroną i oszukiwanie samej siebie również. Nie był jednak żadnym cholernym analitykiem zachowań behawioralnych zdziwaczałej, osamotnionej kobiety. Póki nie zadawała pytań i dawała mu tego, co chciał, nie zamierzał się nią przejmować. Fakt że należeli do Rycerzy Walpurgii również dawało mu pewną dozę bezpieczeństwa, że nie ujawni niektórych sekretów, które o nim wiedziała. Do tego on też posiadał kilka haków, by ją dobitnie zmusić do milczenia. Może i posiadał do niej pewną słabość związaną z długoletnią znajomością, jednak nie zawahałby się, jeśli oddanie jej życia, miałoby zapewnić mu niesamowite korzyści. Czasem jednak zastanawiał się nad tym, że może brakowałoby mu tego pełnego impertynencji tonu i szukania interesu. Byli do siebie podobni, chociaż nigdy by się nie przyznał ani przed samym sobą, ani na pewno nie przed Bltyhe. Ze słów które wypowiadała można by tworzyć trucizny. Każde z nich ociekało fałszem, aktorszczyzną i sporą dawką ironii. Gdyby chciała, pasowałaby do Wiedźmiej Straży jako jedna z informatorek. Musiałaby tylko wytrzeźwieć, a na to raczej nie miała ochoty. Zioła, którymi się raczyła stępiły jej umysł i chociaż była zdolną czarownicą, jej talent przygasł. Więcej miałby z niej pożytku, gdyby zdecydowała się odstawić fajkę, ale nie zamierzał interweniować. I tak nie miało się to skończyć po jego myśli, a jedynie straciłby czas. Pod tą grubą ścianą dymu jednak wciąż czaiła się ta postać, którą znał sprzed lat. Na jej słowa o własnej śmierci, uśmiechnął się ukradkiem w bardzo charakterystyczny dla siebie sposób. Bo i owszem - to, że ją tu zastał w takim samym stanie rozkładu jak rok wcześniej, zaskoczyło go. Sądził, że przynajmniej wysypie się z jej drzwi multum męskich trupów, z których wysysała witalność, gromadząc ich życia w swoich zaklinanych przedmiotach. Ta wizja na pewno bardzo by do niej pasowała.
Słyszał jak wstała i czuł jak oparła się przedramionami na oparciu jego krzesła. Pomimo całej swojej obojętności w stosunku do otaczających ją sytuacji jak i ludzi była jeszcze kobietą. Dlatego zbliżający się fakt wcale nie wytrącił go z równowagi. Nie podejrzewał tylko, że tak będzie się jej nudziło, by marnowała na to czas. Gdyby jej nie znał, gdyby nie był sobą, gdyby był naiwny może i by się poddał tej wymownej słodkości, którą dosłownie ociekała. Jako niepoprawny esteta oczywiście dostrzegał zalety, które posiadała Lirienne. Nie była jednak jedną z jego zabawek. Za dobrze ją znał, żeby nabrać się na to oczywiste kłamstwo.
- Przestań - powiedział, łapiąc ją za rękę, która wędrowała zdecydowanie tam gdzie nie powinna. Igrała sobie z nim wedle własnej woli, dobrze wiedząc jaki będzie finał. Czuł jej chude palce na klatce piersiowej i ponownie owiał go ten zapach mieszanki, którą paliła. Lirienne uwielbiała się przekomarzać, ale on nie miał teraz na to czasu. Nie odepchnął jej jednak, wiedząc, że gra rozpoczęła się wraz z przekroczeniem przez niego progu tego domu. Wiedział o tym, gdy pomyślał, że to właśnie od niej będzie obserwował swój cel. Jednak co to byłaby za zabawa? Nawet bardzo oszukana i ustawiona odgórnie.


Lasciate ogne speranza, voi ch’intrate.
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.

Quinlan Runcorn
Quinlan Runcorn
Zawód : szpieg wiedźmiej straży
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
For every life you save, there's a million new ways to die
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t4710-apocalypto https://www.morsmordre.net/t4828-poczta-runcorna#103570 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f326-portobello-road-117-4 https://www.morsmordre.net/t4827-skrytka-bankowa-nr-1214#103569 https://www.morsmordre.net/t4807-quin-runcorn#103053
Re: Pokój glówny [odnośnik]18.08.17 19:28
Brak jego reakcji na jej ruch, jeszcze zanim pochyliła się nad jego barkiem, był dla niej odpowiednim sygnałem dla jedynego scenariusza, jakim mogłyby się zakończyć jej droczenia się. Skoro już jednak pofatygowała się, żeby wstać, odciągnąć swoją uwagę od palonego papierosa i skupić ją na mężczyźnie, nie wycofywała się. Jego obojętność nie złamała się kiedy oparła się na jego krześle, więc nie sądziła, żeby mogła go złamać jednym zdaniem. Już opierając dłoń na jego piersi, wiedziała, z jaką reakcją się spotka. O ile w ogóle Quinlan podejmie się jakiegokolwiek wysiłku żeby ją spławić. Brała też pod uwagę, że mógłby ją całkiem zignorować, czekając aż jej się znudzi. Zablokowanie jej ruchów było chyba skuteczniejszą metodą. Czując stanowczy uścisk na wąskim nadgarstku, zgięła palce, naznaczając jego skórę lekkim zadrapaniem, ale nie było w tym ruchu złości, ani rozgoryczenia, żadnego poczucia porażki. Stuknęła jego skórę dwukrotnym uderzeniem palca w rytm jego bicia serca i zaciągnęła się papierosowym dymem. Z westchnieniem wypuszczając jego kłęby z płuc, mruknęła dość sucho, jak na kogoś kto właśnie przejawiał potencjalny romantyzm w słowach.
Gdyby tęsknota miała zapach, roznosiłaby woń twojej wody kolońskiej.
Chociaż nawet nie była pewna, czy jakiejś używał. Nie zwróciła na to najmniejszej uwagi, przynajmniej nie świadomie. To co robiła jej podświadomość, nad tym akurat kontroli nie miała. Nie zdziwiłoby jej więc, gdyby przypadkiem jej wypowiedź znalazłaby jakiś swój głębszy sens. Jeśli jednak ją miała, ten komplement rzucony został ze zwykłego przypadku. Lirienne nie próbowałaby łechtać jego ego specjalnie. Nie wyprostowała się jeszcze, pochylona nad jego ramieniem. Przechyliła twarz na bok, z nieopisaną przyjemnością, wydmuchując dym prosto na jego twarz, z premedytacją, przysłaniając mu widok na krótką chwilę, pozwalając innym jego zmysłom zadziałać, kiedy musnęła wargami jego kark. Zaczepnie i bez podtekstu, bo jak przewidział, nie starała się ciągnąć tej gry w nieskończoność, świadoma jej końca. To był akcent, którym chciała tę zabawę zakończyć.
Po prostu, cokolwiek będziesz tu robił, obudź mnie za jakieś pół godziny, dobra?
Zawiesiła ton i z perfidnym uśmieszkiem, dodała:
Możesz już puścić moją dłoń — i tak pewnie zamierzał to zrobić, ale gdyby to przyznała, nie mogłaby rzucić dalszej części swojego zgryźliwego komentarza — Chyba, że jednak na coś liczysz, tylko nie potrafisz o to poprosić.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Pokój glówny [odnośnik]18.08.17 20:01
Nie pierwszy i nie ostatni raz miała z nim igrać, przekraczając granice tego, co nazywali znajomością dla korzyści. Gdyby szukał dzisiejszej nocy pociechy w postaci kobiecego ciała, skierowałby kroki w inną stronę. Blyhe była jednak na swój dziwny, pokręcony sposób pociągająca. Gdy jeszcze chodzili do szkoły, lubił mieć ją przy sobie, bo dojrzewała szybciej niż inne dziewczęta, a jej widok był całkiem przyjemny dla oka. Zresztą obracali się w podobnym towarzystwie, nie lubili wychodzić na pierwszy plan i już wtedy zaczął się ten niemy sojusz interesów, który panował do dnia ówczesnego. Odetchnął, czując jak zarysowała paznokciami jego skórę, jednak nie było to związane z żadnym pożądaniem. Jeszcze tego by brakowało. Jeśli istniały osoby, które umiały w tak bezuczuciowy sposób grać w grę pozorów, będącą właśnie takimi ironicznymi wymianami, to oni byli tego idealnym przykładem.
- Wzruszające - skwitował jej słowa o tęsknocie. Może w romantycznej książce dla słabszych i wrażliwszych, naiwnych serc mogłoby się to wydawać kwintesencją poetycznych wyznań. Tutaj jednak nie miało to żadnego znaczenia. Na pewno nie dla Runcorna, który dość drobnym sitkiem odcedzał prawdę od fałszu Lirienne. Gdy się przesunęła, odgiął się, chcąc by się odsunęła. Ona jednak miała inny plan i jak zawsze musiała postawić na swoim. Jeśli chciała, mogła sobie działać do woli. Tym razem jednak nie miał na to ochoty i zdecydowanie nie zamierzał pozwalać jej na więcej. Gdy kobieta wycofała się, poczuł ulgę. - Gdyby tak było, wiedziałabyś - odparł, zerkając na chwilę przez ramię, by spojrzeć na jej długie ramię, po czym puścił nadgarstek kobiety i przejechał dłonią we włosach, czując, że te gierki już zawsze miały towarzyszyć ich spotkaniom. Zgryźliwe słowa były wpisane w jej naturę i Quin tolerował to, póki miał co chciał. Kobieta położyła się, a on mógł w końcu poświęcić się temu, dla czego tu przybył. Nie obudził jej ani pół godziny później, ani w ogóle. Rano Lirienne miała zastać równie zadymione wnętrze jak przed jego przyjściem.

|zt


Lasciate ogne speranza, voi ch’intrate.
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.

Quinlan Runcorn
Quinlan Runcorn
Zawód : szpieg wiedźmiej straży
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
For every life you save, there's a million new ways to die
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t4710-apocalypto https://www.morsmordre.net/t4828-poczta-runcorna#103570 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f326-portobello-road-117-4 https://www.morsmordre.net/t4827-skrytka-bankowa-nr-1214#103569 https://www.morsmordre.net/t4807-quin-runcorn#103053
Re: Pokój glówny [odnośnik]18.08.17 20:22
Uśmiechnęła się kątem ust, bo przecież oboje wiedzieli, że wcale nie próbowała go wzruszyć. Ani słowami, ani gestami, których przecież mógł się spodziewać jeszcze zanim przekroczył próg jej mieszkania. Widząc jednak jego niewzruszenie, nawet zabawa w celu pobudzenia jej komórek do aktywności, nie miała w tym momencie sensu. Zamiast odczuć upragnione rozbudzenie, czuła tylko narastające znużenie. Nawet jej reakcje i słowa stawały się bardzo mechaniczne. Zgryźliwe, owszem, ale pozbawione większej głębi.
W takim razie czuję się oburzona — chociaż wcale na oburzoną nie brzmiała — że nigdy nie dałeś mi odczuć posiadania takiej wiedzy — westchnęła teatralnie, cofając się kilka kroków w tył i zakładając obie ręce za plecy, ściągnęła ramiona ku sobie, wydając z siebie puste westchnienie. Sztywny kark i mięśnie pleców dawały się jej już we znaki. Regularny ból w skroniach z kolei rozsadzał jej oczodoły. W jednym miał na pewno rację. To już był koniec zabawy.
Wiesz jak podkopać w kobiecie pewność siebie — zamarudziła, nawet się z tym nie zgadzając, żeby to właśnie miał w tym momencie zrobić. Wcale też jednak nie starała się, żeby jej wypowiedź zabrzmiała realnie. Machnęła niedbale ręką i zniknęła za progiem drzwi do sypialni.
Niespełna kilka minut później pogrążona była już we śnie, absolutnie nie zajmując sobie głowy powodem, dla którego Quinlan spedził noc w jej mieszkaniu. Ta myśl nie nachodziła jej umysłu ani przed snem, ani po przebudzeniu się. A obudziła się nad ranem, nie po półgodzinie, jak go prosiła.
Gdyby cechowała się jakąś naiwnością, prawdopodobnie podejrzewałaby Quinlana o wyraz troski, przez którą pozwolił jej spać. Przecież najwyraźniej po przebudzeniu odkryła, że taki odpoczynek w gruncie rzeczy był jej potrzebny. Wyspana, poczuła się odświeżona – zregenerowała siły. Ból mięśni nieco ustał. Co prawda, głowa dalej ją bolała, ale nieco mniej dotkliwie niż wcześniej. Powinna być mężczyźnie wdzięczna, że nie przystał na jej prośbę obudzenia jej. Byłaby, gdyby nie znała go dłużej i nie była zbyt mocno świadoma faktu, ze pozwolił jej spać ze zwykłej arogancji, nie z troski.

| zt
Gość
Anonymous
Gość
Pokój glówny
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach