Biblioteka
AutorWiadomość
Biblioteka
To pomieszczenie dawniej służyło lokatorom jako graciarnia. Kiedy Antonia i Michael wprowadzili się do tego mieszkania postanowili zrobić z niego pożyteczniejsze miejsce. Wszystkie książki jakie przez lata zgromadzili oni i ich członkowie rodziny znalazły swoje miejsce na ciężkich półkach. Każda z półek jest oznaczona literką alfabetu, a książki ułożone w odpowiedniej kolejności. W rogu pomieszczenia stoi stolik z małą lampką na jego brzegu. Pokój jest dobrze oświetlony, a przy samych drzwiach znajduje się duży osmolony kominek.
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Trzynaście grubych ksiąg spoczywało na blacie dębowego stołu. Biblioteka była miejscem, które zawsze pociągało ją najbardziej. Nie miało znaczenia to gdzie się znajdowała. Czy to ich dom przy pięknych Yorskich terenach, dom dziadka, Instytut czy Ministerstwo. Zapach pergaminu i starego atramentu zawsze koił jej zmysły nawet jeśli treści później ponownie je rozpalały. To był męczący dzień. Ministerstwo pogrążyło się w chaosie i nawet ich departament miał ręce pełne zadań do wykonania. Nie narzekała. Wolała skupić uwagę na tym co ma zrobić niż bezczynnie patrzeć na tych wszystkich ludzi tam pracujących. Nie bez powodu rozmyślała nad tym dlaczego w ogóle postanowiła ulokować się w Ministerstwie. Wiedziała, że tego chciał dla niej ojciec i chyba nie do końca wiedziała czego sama o siebie chce gdy zaczęła pracować w Ministerstwie. To było lepsze od ciągłej pracy w rodzinnym sklepie. Chociaż czuła powinność i ciężar dziedzictwa za każdym razem gdy przekraczała jego próg to zbyt wiele rzeczy w tym miejscu przypominało jej swojej skazie. Brudnej krwi płynącej w jej żyłach. Bo przecież właśnie taka była; brudna. Wola więc poświęcić się departamentowi nawet jeśli nie było to to czym chciałaby się zajmować już zawsze. Praca niewymownej zajmowała jej myśli coraz częściej. Wiedziała, że przejście do departamentu tajemnic nie będzie proste, ale nigdy nie była typem człowieka oddającego się prostocie. Jeżeli coś wymagało od niej pracy, poświęcenia, czasu od razu nabierało na wartości. W departamencie tajemnic nie musiałaby przejmować się ludźmi. Każdy miał swoje własne zadanie, którego wykonanie było najważniejsze. Nie myśleli o tym by dzielić się najmniejszymi detalami swojego życia, o których Borgin szczerze nie chciała słuchać. Nie wiedziała dlaczego ludzie jej to mówią. Swoją osobą nie zachęcała ich do tego w żaden sposób, ale to chyba właśnie tak działa. Kiedy czegoś bardzo, ale to bardzo nie chcesz to dostajesz to z nawiązką. Dużo bezsensownych rozmów o dzieciach, wnukach, obiadkach i strojach. I to nie tyczyło się tylko kobiet. Potrzebowała uspokoić myśli, a nie znała na to lepszego sposobu. Nad książkami miała władzę. Mogła zdecydować, która z nich dzisiejszego wieczoru dotrzyma jej towarzystwa. Stała właśnie przy stole pełnym nieodłożonych pozycji. Zaczęła je segregować spoglądając to na autorów, to na tytuły. Wszystkie miały w sobie magię. Wiedziała, że to jeden z nielicznych wieczorów gdy może się temu oddać. Teraz było wiele rzeczy, które musieli wykonać, zadania, którym musieli się poświęcić i przecież wiedziała, że zaangażuje się w to całą sobą. Jak zawsze. Ruchem dłoni odsyłała książki w odpowiednie miejsca, a w powietrzu unosiły się drobinki kurzu. Nie spodziewała się niczego więcej.
[bylobrzydkobedzieladnie]
[bylobrzydkobedzieladnie]
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Ostatnio zmieniony przez Antonia Borgin dnia 11.10.17 13:40, w całości zmieniany 1 raz
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
14.04?
Nadszedł wieczór kiedy byłem umówiony z klientem. Jak zwykle przyszykowałem się wcześniej, należycie dobierając szaty (podobno pierwsze wrażenie jest najważniejsze) oraz starannie przygotowując fiolki z eliksirami, które zamówił. Pakuję je w płócienny woreczek, wypełniając go również innymi - wszystko, żeby tylko delikatne szkło się nie stłukło. To bardzo ważne zlecenie, przygotowane specjalnie dla wysokiej rangi klienta. Wszystko musi być więc na tip top, żadnej pomyłki, żadnego błędu. Wypijam eliksir wzmacniający, nabieram powietrza w płuca, a następnie spokojnym krokiem idę w stronę kominka - naturalnie upewniwszy się najpierw, że wszystko wziąłem. Biorę do ręki proszek Fiuu i nagle zdaję sobie sprawę z tego, że nie pamiętam dokładnego adresu, do którego miałem się udać. Myślę intensywnie nad wszystkimi kombinacjami ulic na Śmiertelnym Nokturnie i to zdumiewające, jak wiele ich nagle jest. Wreszcie wysupłuję z pamięci tą, jak mi się zdaje, najbardziej prawdopodobną nazwę. Wymawiam ją głośno oraz wyraźnie, rzucam proszkiem i wtem otacza mnie zielony płomień oraz cichy syk ognia.
Udaje się - gdzieś się dostaję. Potrząsam głową oraz rozglądam się dookoła próbując wzrokiem odszukać kupca. Przestępuję do przodu kilka kroków w głąb pomieszczenia, które nie jest imponujących rozmiarów. Podskórnie czuję, że to nie jest moje docelowe miejsce. Ciemne, ponure - rzeczywiście pasuje do Nokturnu, ale nie widzę nigdzie mężczyzny, któremu miałem dostarczyć wszystkie mikstury.
Wreszcie mój wzrok napotyka kobiecą sylwetkę stojącą przy stole. Może to jego żona?
- Halo? Pani McKinnon? - dopytuję, zbliżając się jeszcze bardziej. I dopiero teraz dostrzegam w nieznajomej całkiem znajomą kobietę - Borgin. To ta, która skalała własne nazwisko brudną krwią, która jest irytująca i panoszy się w sklepie jakby był jej własnością. Marszczę brwi niezadowolony z tego odkrycia.
- Co tu robisz? - zadaję kolejne pytanie. Nie dopuszczam do siebie myśli, że się pomyliłem. Pamiętam przecież wyraźnie! Nie mógłbym się zresztą dopuścić takiego zaniedbania. To ona musiała się znaleźć przypadkiem w domu mojego klienta. Może dla niego pracuje? A może to jakiś jej krewny? Nie, to niemożliwe, żeby miała tak znamienitą osobę w swojej rodzinie. Ten jeden jedyny Borgin to na pewno przypadek, dziwne zrządzenie losu. W każdym razie domagam się wyjaśnień, nie mam czasu na pomyłki.
Nadszedł wieczór kiedy byłem umówiony z klientem. Jak zwykle przyszykowałem się wcześniej, należycie dobierając szaty (podobno pierwsze wrażenie jest najważniejsze) oraz starannie przygotowując fiolki z eliksirami, które zamówił. Pakuję je w płócienny woreczek, wypełniając go również innymi - wszystko, żeby tylko delikatne szkło się nie stłukło. To bardzo ważne zlecenie, przygotowane specjalnie dla wysokiej rangi klienta. Wszystko musi być więc na tip top, żadnej pomyłki, żadnego błędu. Wypijam eliksir wzmacniający, nabieram powietrza w płuca, a następnie spokojnym krokiem idę w stronę kominka - naturalnie upewniwszy się najpierw, że wszystko wziąłem. Biorę do ręki proszek Fiuu i nagle zdaję sobie sprawę z tego, że nie pamiętam dokładnego adresu, do którego miałem się udać. Myślę intensywnie nad wszystkimi kombinacjami ulic na Śmiertelnym Nokturnie i to zdumiewające, jak wiele ich nagle jest. Wreszcie wysupłuję z pamięci tą, jak mi się zdaje, najbardziej prawdopodobną nazwę. Wymawiam ją głośno oraz wyraźnie, rzucam proszkiem i wtem otacza mnie zielony płomień oraz cichy syk ognia.
Udaje się - gdzieś się dostaję. Potrząsam głową oraz rozglądam się dookoła próbując wzrokiem odszukać kupca. Przestępuję do przodu kilka kroków w głąb pomieszczenia, które nie jest imponujących rozmiarów. Podskórnie czuję, że to nie jest moje docelowe miejsce. Ciemne, ponure - rzeczywiście pasuje do Nokturnu, ale nie widzę nigdzie mężczyzny, któremu miałem dostarczyć wszystkie mikstury.
Wreszcie mój wzrok napotyka kobiecą sylwetkę stojącą przy stole. Może to jego żona?
- Halo? Pani McKinnon? - dopytuję, zbliżając się jeszcze bardziej. I dopiero teraz dostrzegam w nieznajomej całkiem znajomą kobietę - Borgin. To ta, która skalała własne nazwisko brudną krwią, która jest irytująca i panoszy się w sklepie jakby był jej własnością. Marszczę brwi niezadowolony z tego odkrycia.
- Co tu robisz? - zadaję kolejne pytanie. Nie dopuszczam do siebie myśli, że się pomyliłem. Pamiętam przecież wyraźnie! Nie mógłbym się zresztą dopuścić takiego zaniedbania. To ona musiała się znaleźć przypadkiem w domu mojego klienta. Może dla niego pracuje? A może to jakiś jej krewny? Nie, to niemożliwe, żeby miała tak znamienitą osobę w swojej rodzinie. Ten jeden jedyny Borgin to na pewno przypadek, dziwne zrządzenie losu. W każdym razie domagam się wyjaśnień, nie mam czasu na pomyłki.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|pasuje
Antonia nie utrzymywała zbyt dużego kontaktu… właściwie z kimkolwiek. Nie od dzisiaj wiadomo, że ludzie nie byli jej potrzebni do szczęścia, a samo szczęście odbierała w dość wybiórczy sposób. Dlatego niewiele osób wiedziało gdzie jej szukać jeżeli akurat nie znajdowała się w sklepie przodków, albo w Ministerstwie. Niewiele osób wiedziało gdzie tak naprawdę mieszka bo przecież jej dane w Ministerstwie wskazują na puste mieszkanie w centrum Londynu, które odwiedza od święta by pozorom dać się ponieść w świat. Jej życie było pełne pozorów. Nauczyła się już udawać choć była jedna rzecz, której nigdy udawać by nie potrafiła. Nie potrafiła udawać, że jest godna tego co posiada. Nie była godna własnego nazwiska, nie była godna tego co dostała wraz z urodzeniem i nie była godna służenia temu, którego nazywają Czarnym Panem. Wiedziała to od zawsze i nigdy nie zmuszała się do udawania, że jest inaczej. Wystawiała drugi policzek wtedy gdy było to konieczne kując się w środku za błędy własnych przodków. Błędy, którego choć były od niej niezależne dotykały każdej sfery jej życia. Bez użalania się, bez zaprzeczania, czysta irytacja na stan rzeczy, z którym nie mogła się pogodzić. Kiedy sadza buchnęła z jej kominka Antonia sięgnęła po różdżkę i opuszczając ją wzdłuż uda zmarszczyła brwi. Jej brat prawie nigdy nie korzystał z tego typu komunikacji, a nawet jeśli nie spodziewała się go dzisiejszego wieczoru. Na pewno nie o tej porze. Czekała aż sadza opadnie, a ten kto postanowił ją odwiedzić podejdzie bliżej by mogła zobaczyć twarz. Może i zrozumieć skąd w ogóle się tutaj wziął. Nienawidziła niespodzianek. Nie miała problemu z robieniem ich choć jej niespodzianki nigdy nie należały do tych dobrych. Sama jednak nienawidziła kiedy coś szło niezgodnie z ustalonym planem, albo kiedy musiała spontanicznie dostosowywać się do sytuacji. Nie zawsze było to dobre. Kiedy rozpoznała mężczyznę stojącego w jej bibliotece jeszcze bardziej się zmieszała. - Co ja tutaj robię? - zapytała głosem wyrażającym nie tyle zdumienie co irytacje. - To chyba ja powinnam zapytać o to ciebie. - dodała wcale nie wyjaśniając, że mężczyzna właśnie wpadł do jej mieszania, robiąc szumu siecią fiuu, która zawsze pozostawiała po sobie niesamowity bałagan. Nie wiedziała kogo mężczyzna szukał, ale musiał bardzo mocno się rozczarować. Prawdopodobnie równie mocno co ona. To, że prowadzili jeden sklep, to, że ich przodkowie wspólnie go założyli wcale nie znaczyło, że oni wszyscy musieli także za sobą przepadać. Dzieliło ich wiele choć pewnie tak naprawdę nigdy do końca nie dowiedziała się co mogłoby ich łączyć. Książki z hukiem opadły na blat stołu.
Antonia nie utrzymywała zbyt dużego kontaktu… właściwie z kimkolwiek. Nie od dzisiaj wiadomo, że ludzie nie byli jej potrzebni do szczęścia, a samo szczęście odbierała w dość wybiórczy sposób. Dlatego niewiele osób wiedziało gdzie jej szukać jeżeli akurat nie znajdowała się w sklepie przodków, albo w Ministerstwie. Niewiele osób wiedziało gdzie tak naprawdę mieszka bo przecież jej dane w Ministerstwie wskazują na puste mieszkanie w centrum Londynu, które odwiedza od święta by pozorom dać się ponieść w świat. Jej życie było pełne pozorów. Nauczyła się już udawać choć była jedna rzecz, której nigdy udawać by nie potrafiła. Nie potrafiła udawać, że jest godna tego co posiada. Nie była godna własnego nazwiska, nie była godna tego co dostała wraz z urodzeniem i nie była godna służenia temu, którego nazywają Czarnym Panem. Wiedziała to od zawsze i nigdy nie zmuszała się do udawania, że jest inaczej. Wystawiała drugi policzek wtedy gdy było to konieczne kując się w środku za błędy własnych przodków. Błędy, którego choć były od niej niezależne dotykały każdej sfery jej życia. Bez użalania się, bez zaprzeczania, czysta irytacja na stan rzeczy, z którym nie mogła się pogodzić. Kiedy sadza buchnęła z jej kominka Antonia sięgnęła po różdżkę i opuszczając ją wzdłuż uda zmarszczyła brwi. Jej brat prawie nigdy nie korzystał z tego typu komunikacji, a nawet jeśli nie spodziewała się go dzisiejszego wieczoru. Na pewno nie o tej porze. Czekała aż sadza opadnie, a ten kto postanowił ją odwiedzić podejdzie bliżej by mogła zobaczyć twarz. Może i zrozumieć skąd w ogóle się tutaj wziął. Nienawidziła niespodzianek. Nie miała problemu z robieniem ich choć jej niespodzianki nigdy nie należały do tych dobrych. Sama jednak nienawidziła kiedy coś szło niezgodnie z ustalonym planem, albo kiedy musiała spontanicznie dostosowywać się do sytuacji. Nie zawsze było to dobre. Kiedy rozpoznała mężczyznę stojącego w jej bibliotece jeszcze bardziej się zmieszała. - Co ja tutaj robię? - zapytała głosem wyrażającym nie tyle zdumienie co irytacje. - To chyba ja powinnam zapytać o to ciebie. - dodała wcale nie wyjaśniając, że mężczyzna właśnie wpadł do jej mieszania, robiąc szumu siecią fiuu, która zawsze pozostawiała po sobie niesamowity bałagan. Nie wiedziała kogo mężczyzna szukał, ale musiał bardzo mocno się rozczarować. Prawdopodobnie równie mocno co ona. To, że prowadzili jeden sklep, to, że ich przodkowie wspólnie go założyli wcale nie znaczyło, że oni wszyscy musieli także za sobą przepadać. Dzieliło ich wiele choć pewnie tak naprawdę nigdy do końca nie dowiedziała się co mogłoby ich łączyć. Książki z hukiem opadły na blat stołu.
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nigdy nie zainteresowałoby mnie miejsce pobytu Borginówny. Nie od dziś wiadomo, że się nie lubimy, a jej krew jest skazą na honorze rodziny, z którą tak ściśle współpracujemy w przyjaźni od wielu lat. Nie potrafię przejść nad tym do porządku dziennego - nawet jeśli sama bohaterka tego dramatu nie może pogodzić się ze stanem faktycznym. To niczego nie zmienia. Nadal pozostaje intruzem, skazą na czystości, a to trudno jest przełknąć i udawać, że nic się nie stało. Tym dziwniej mi ze świadomością, że najwidoczniej McKinnonowie zaprosili ją do siebie. W jakim celu? Jeszcze tego nie wiem, ale zamierzam się dowiedzieć. Marszczę brwi okazując w ten sposób kulminację mojej frustracji, przestępuję kolejnych kilka kroków do przodu. Całkowicie opuszczam felerny kominek, teraz rzeczywiście przybrudzony popiołem - resztką po sieci Fiuu. Część z niego znalazła się przez oczyszczenie mojej szaty, ale to nie moja wina. Nie mogę się pokazać klientom w stroju kocmołucha, profesjonalny wygląd również się liczył. Nawet jeśli odbiorcami produktu są osobniki mieszkające na Nokturnie. Nigdy nie zrozumiem jak można tu żyć - interesy interesami, ale codzienność pośród uliczek zbrukanych trupem, moczem oraz wymiocinami jawi mi się jako skrajna desperacja. Mam nadzieję, że to tylko kryjówka moich kupców, gdzie trzymają niebezpieczne rzeczy, którymi zaraz zainteresowałoby się Ministerstwo, a tutaj są względnie bezpieczne. W przeciwnym razie musiałbym chyba stracić do nich szacunek.
Ściśnięte dotąd brwi wędrują ku górze, kiedy słyszę odpowiedź na moje pytanie - czy raczej kiedy odpowiedzią jest kolejny znak zapytania zamiast prostego stwierdzenia. Zamierzamy się bawić w kotka i myszkę? Dobrze.
- Czy jesteś głucha? - pytam zatem, nie rozumiejąc co jest trudnego w moim dopytywaniu o powód pobytu u McKinnonów. Czy to przekracza twoje zdolności intelektualne, Antonio? Posądzałem cię o wiele rzeczy, ale jednak nie o to. Dlatego nie utrudniaj, proszę. - To dlaczego nie pytasz? - Brnę dalej w tę grę, w którą tak chciałaś zagrać. Znów zmniejszam między nami dystans, znajdując się już naprawdę blisko. W dłoni już trzymam różdżkę, wysuniętą z rękawa - nie mogę ci ufać. Z pewnością sprzedałabyś mi klątwę w plecy, gdybym na moment się odwrócił. Albo między oczy, gdybym tylko na chwilę zboczył spojrzeniem z twojej twarzy. - Gdzie McKinnon? - dopytuję, naiwnie sądząc, że pójdziesz po rozum do głowy i odpowiesz wreszcie jak człowiek na pytania, które zadaję. Bez okrężnej drogi. Zakładam, że oboju z nas zależy na czasie.
Ściśnięte dotąd brwi wędrują ku górze, kiedy słyszę odpowiedź na moje pytanie - czy raczej kiedy odpowiedzią jest kolejny znak zapytania zamiast prostego stwierdzenia. Zamierzamy się bawić w kotka i myszkę? Dobrze.
- Czy jesteś głucha? - pytam zatem, nie rozumiejąc co jest trudnego w moim dopytywaniu o powód pobytu u McKinnonów. Czy to przekracza twoje zdolności intelektualne, Antonio? Posądzałem cię o wiele rzeczy, ale jednak nie o to. Dlatego nie utrudniaj, proszę. - To dlaczego nie pytasz? - Brnę dalej w tę grę, w którą tak chciałaś zagrać. Znów zmniejszam między nami dystans, znajdując się już naprawdę blisko. W dłoni już trzymam różdżkę, wysuniętą z rękawa - nie mogę ci ufać. Z pewnością sprzedałabyś mi klątwę w plecy, gdybym na moment się odwrócił. Albo między oczy, gdybym tylko na chwilę zboczył spojrzeniem z twojej twarzy. - Gdzie McKinnon? - dopytuję, naiwnie sądząc, że pójdziesz po rozum do głowy i odpowiesz wreszcie jak człowiek na pytania, które zadaję. Bez okrężnej drogi. Zakładam, że oboju z nas zależy na czasie.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Antonia była indywidualistką. Nie lubiła tłumów. Nie lubiła chaosu. Uwielbiała mieć kontrolę. Ułożony świat, w którym to ona podejmuje decyzje i którym tylko ona mogła rządzić. Nienawidziła czuć się gorszą choć to uczucie nigdy jej nie opuszczało. Najpierw traktowana tak przez ojca, dziadka, stryja… nauczyła się widzieć siebie tylko i wyłącznie w takim odcieniu. W szkole choć nikt nie oceniał jej otwarcie dobrze wiedziała co sobie o niej myślą. Borgin splamiony brudną krwią. Takie rzeczy się nie zdarzały, a jeśli już to naprawdę rzadko, całkowicie nieprzychylnie, całkowicie bezsensownie. Sama doskonale to wszystko w sobie widziała, ale gardzenie sobą było nieporównywalne do uczucia, które towarzyszyło jej kiedy to ktoś nią gardził. Nauczyła się oddzielać życie, które ma od tego, które powinna wieść. Zawsze nadstawiała drugi policzek wiedząc, że stać ją na więcej, a w duchu karząc się za grzechy jej ojca i dziada. Lubiła czas, który spędzała sam na sam, ale różne rzeczy się zdarzały. Nie mogła przecież oczekiwać, że świat nie zwali się jej na głowę kiedy najmniej się go spodziewa. Burke był właśnie tym co zwaliło jej się na głowę w najmniej oczekiwanym momencie. W najśmielszych myślach nie wyobrażała sobie sytuacji, w której on potrzebowałby od niej czegoś tak bardzo by pojawić się w jej mieszkaniu. Owszem pracowali w sklepie swoich przodków. Nie mogli poradzić nic na to, że dzielili to dziedzictwo i czasem potrzebowali od siebie pomocy. Jednakże ani Antonii ani Quentinowi nie zależało na tym by utrzymywać ze sobą kontakt, przecież wystarczyło wysłać sowę. Może właśnie dlatego tak bardzo ją ta wizyta zaskoczyła i w pewien sposób zaniepokoiła. Brunetka zrobiła krok do przodu kiedy mężczyzna do niej podszedł. Dopiero jego kolejne słowa wyjaśniły jej dlaczego ten się tu znajduje i jak bardzo się pomylił w dobrze adresu. Z czego prawdopodobnie nie zdawał sobie nawet sprawy. Kącik ust drgnął jej w delikatnym uśmiechu. Kobieta sięgnęła po książki, których nie zdążyła odłożyć na miejsce i już ze spokojem pchnęła je w stronę regałów. - Pan McKinnon? Nie wiem dlaczego przyszło ci do głowy szukać go w moim mieszkaniu, Burke, ale możesz być pewien, że tutaj go nie znajdziesz. Może dwie kamienice dalej? Pewnie nie słyszałeś o pięknej Doris, ale to ponoć właśnie u niej można znaleźć zaginionych… biznesmenów. - mruknęła wkładając w te słowa nie ironię, a pewność siebie. Nie lubiła tego… czuć się od kogoś gorsza choć doskonale wiedziała, że tak jest. Zawsze unosiła głowę wysoko tym bardziej, że wiedziała iż nie we wszystkim musi się tak czuć. Nie przez krew i nie przez pochodzenie.
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Być może krew jest dla niej ogromnym ciężarem. Tego nie wiem. Załamałbym się, gdybym był byle czarodziejem półkrwi. To musi być przerażające uczucie. Pogardzany przez wszystkich, słusznie zresztą. Jedynym ratunkiem byłoby mieszanie się z krwią czystą, tylko kto chciałby ją zanieczyścić? Klasyczny przykład impasu, z którego wyjście jest wyjątkowo trudne. Nie współczuję jej jednak, daleko mi do takiego człowieka. Może trochę jest mi jej żal, tak jak jest żal szczeniaczka, co to się urodzi bez jednej łapki. Gdyby nie jej roszczeniowa postawa, może nawet zdobyłbym się na więcej szacunku. Nie mogę, kiedy ta specjalnie pcha się do rodzinnego interesu, do Rycerzy, właściwie do wszystkiego, od czego powinna trzymać się z daleka. Jest wszak kobietą, marnym puchem - powinna znaleźć sobie męża, rodzić mu dzieci i nie wychylać się. Wtedy jej egzystencja miałaby jeszcze jakiś sens. Prawdopodobnie jestem mocno krytyczny w stosunku do niej z powodu braku sympatii oraz uprzedzeń względem, o zgrozo, Borginówny. Możliwe, że się mylę, chociaż nigdy nie doszedłbym sam do takiego wniosku. Jestem wręcz przekonany, że moje osądy są nieomylne - łatwo zresztą tak uważać kiedy jest się w zupełnie innym miejscu, po innej stronie barykady. Można powiedzieć, że mam wszystko - status społeczny, nienaganną krew, bogactwo. Tylko kiedy zadam sobie pytanie czego brakuje okazuje się, że lista znacznie się wydłuża.
Teraz natomiast tkwię w niewiedzy. Pozbawiony podstawowego prawa do rozeznania się w sytuacji. Gdybym je posiadał, mógłbym wyjść z tego starcia zwycięsko. Niestety to Antonia rozdaje tutaj karty, chociaż w tym konkretnym momencie przysięgam, że czuję się aż nazbyt pewny siebie. Obracam w dłoni bzową różdżkę, gotów do jej użycia gdyby zaszła taka potrzeba. Oczekuję wyjaśnień. Na czole pojawiają się bruzdy świadczące o intensywnym skupieniu, wzrok również koncentruję na kobiecej sylwetce ledwo widocznej wśród nikłego oświetlenia… biblioteki? To chyba ona.
Na jej odpowiedź unoszę brwi wyżej i wyżej, aż wyżej się już nie daje. Potem na powrót je ściągam z powodu gniewu, który we mnie wzbiera. Jak ona śmie tak ze mnie kpić?
- Twoim mieszkaniu? Ciebie to najwyżej stać na karton w zaułku Nokturnu - odpowiadam rozzłoszczony. Wszystko mówi o tym, że ma rację, a ja i tak twierdzę co innego. Z czystej przekory oraz poczucia nieomylności. - Nie interesują mnie byle dziwki. - Czyżby ostrzegawcze warknięcie? - Zaprowadź mnie do McKinnona - żądam, nie proszę. Wciąż tkwiąc w brutalnym świecie pozbawionym wiedzy. Omijam kobietę, chcąc wyjść z tego pomieszczenia i dotrzeć do mężczyzny.
Teraz natomiast tkwię w niewiedzy. Pozbawiony podstawowego prawa do rozeznania się w sytuacji. Gdybym je posiadał, mógłbym wyjść z tego starcia zwycięsko. Niestety to Antonia rozdaje tutaj karty, chociaż w tym konkretnym momencie przysięgam, że czuję się aż nazbyt pewny siebie. Obracam w dłoni bzową różdżkę, gotów do jej użycia gdyby zaszła taka potrzeba. Oczekuję wyjaśnień. Na czole pojawiają się bruzdy świadczące o intensywnym skupieniu, wzrok również koncentruję na kobiecej sylwetce ledwo widocznej wśród nikłego oświetlenia… biblioteki? To chyba ona.
Na jej odpowiedź unoszę brwi wyżej i wyżej, aż wyżej się już nie daje. Potem na powrót je ściągam z powodu gniewu, który we mnie wzbiera. Jak ona śmie tak ze mnie kpić?
- Twoim mieszkaniu? Ciebie to najwyżej stać na karton w zaułku Nokturnu - odpowiadam rozzłoszczony. Wszystko mówi o tym, że ma rację, a ja i tak twierdzę co innego. Z czystej przekory oraz poczucia nieomylności. - Nie interesują mnie byle dziwki. - Czyżby ostrzegawcze warknięcie? - Zaprowadź mnie do McKinnona - żądam, nie proszę. Wciąż tkwiąc w brutalnym świecie pozbawionym wiedzy. Omijam kobietę, chcąc wyjść z tego pomieszczenia i dotrzeć do mężczyzny.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To był jej dom. Jedyne miejsce, w którym mogła czuć się jak u siebie. Bez ciągłych uwag dotyczących tego kim jest, bez wytykania statusu i tego, że tak naprawdę wszystko co ma to zasługa kogoś innego. Jedyne miejsce na świecie, w którym mogła czuć się dobrze, a przynajmniej taką właśnie miała nadzieje. Może i nie było to spełnienie marzeń, ale nie pociągały ją tak przyziemne sprawy jak posiadłość czy bogactwo. Ludzie, którzy się tym szczycili byli nie tylko pozbawieni taktu, a także zaradności. Jeżeli pieniądze i to te uzyskane przed wiekami przez przodków mają być ostateczną bronią w starciu to nie było czym tak naprawdę się szczycić. Maska dostatku, której ona nosić nie musiała. Nie dlatego, że go nie posiadała, ale dlatego, że uwłaczałby jej fakt korzystania z zasobów, których sama nie pozyskała. Jednak nie jej było to oceniać prawda? Wiedziała do czego jest zdolna, znała swoją wartość nawet jeśli inni w niej tego nie widzieli. Nie obchodziło ją to. Zawsze stroniła od ludzi. Merlin jej świadkiem, że w ogóle ich nie potrzebowała. Jedyną osobą, o którą dbała był jej brat, którego szczerze… kochała. Może się wydawać, że takie uczucia nie pojawiają się w drobnym ciele Borginówny, ale tylko ignorant mógł tak uważać. Nie istnieje relacja bez negatywnych i pozytywnych emocji. Nie istnieje też ciało, które nie konfrontuje się ze wszystkimi emocjami i uczuciami. W sklepie Burke mógł być górą. Nie kłóciła się ze szlachcicem wiedząc, że w oczach innych jest tylko bezbronną kobietą. Osobą niegodną. Jednak to nie był sklep, a jej mieszkanie. Jej dom. Cztery ściany, które powinny dać jej bezpieczeństwo. Na stu diabłów nie miała zamiaru pozwolić zastraszać mu się we własnym domu nawet jeśli był szlachcicem i nawet jeśli ona w jego oczach była tylko nieszczęsną kobietą. Różdżka mocniej ukuła ją w udo, ale nie dała się sprowokować i nadal posyłała książki do odpowiednich miejsc. Gdy wspomniał, że nie interesują go byle dziwki uśmiechnęła się wymownie. Czasami nie było trzeba słów, wystarczyła mowa ciała i ona doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Zawsze myślała, że on też to rozumiał. Kiedy jednak spróbował ją ominąć i wejść głębiej do mieszkania zastąpiła mu drogę, a książki kolejny raz z hukiem opadły na podłogę. - Zrób jeszcze jeden krok, a wyjdziesz stąd z klątwą, z którą żaden łamacz sobie nie poradzi. - warknęła. - Myślałam, że skoro stać was na coś więcej niż karton na nokturnie to ze słuchem też raczej nie powinniście mieć problemu. Skoro się pomyliłam to powtórzę jeszcze raz; to nie jest mieszkanie McKinnona, a moje. Nikogo więcej tu nie ma więc jeszcze raz przypomnij sobie adres lordzie i tym razem postaraj się wypowiedzieć je trochę wyraźniej. - różdżkę już trzymała w dłoni. Groziła mu czy nie… to nie miało teraz znaczenia. Nie miała zamiaru ugiąć się przed kimś takim. A już na pewno nie we własnym domu.
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zrozumiałbym. Zrozumiałbym wszystko gdybym naprawdę dał sobie wyjaśnić, że to nie jest dom McKinnona. Gdyby to wreszcie do mnie dotarło - nie dociera, jeszcze. Jestem rozzłoszczony przez jej arogancję, butę oraz to, że nie chce dać za wygraną. I powiedzieć co tu robi, dlaczego nie ma gospodarzy. Jestem jakby głuchy - rzeczywiście. Ściągam gniewnie brwi, spoglądając na kobietę pełen dezaprobaty, może niewerbalnego ostrzeżenia? Nie powinna stawać mi na drodze, nie teraz, kiedy się spieszę. I chcę załatwić sprawę, niezwykle ważną dla interesów Borgina & Burke’a. Dlaczego tego nie rozumie? Może właśnie dlatego, że jest kobietą, jeszcze półkrwi na dodatek, niegodną noszenia swojego nazwiska. I z tego żalu pomieszało jej się wszystko. Psychoanaliza przychodzi mi zaskakująco szybko - widzieć źdźbło w oczach innych, a belki w swoich nie, to typowe zagrania większości nadętych arystokratów, do których się zaliczam. W dodatku będąc z tego dumnym. Inni zawsze będą zazdrościć wiedząc, że prestiż jest poza ich zasięgiem. Nazwisko to jednak nie wszystko, jak widać po Antonii. To zabawne, że nie dostrzegam swojej własnej nieudolności - tak naprawdę to owszem, jestem jej aż boleśnie pewien, poczucie bycia gorszym prześladuje mnie nieustannie. Teraz staram się jakby walczyć, wyprzeć ze świadomości swoje własne błędy i przekucie ich na pewność siebie. Zbyt wielką, żeby mogła zostać ona zbagatelizowana.
Przez właścicielkę mieszkania. Nie robiąc sobie nic z jej gróźb usiłuję przejść dalej, odnaleźć przeklętego McKinnona, wręcz wygarnąć mu odnośnie zapraszania tak prostackich gości. Jestem coraz bliżej klamki, kiedy Borgin na nowo staje mi na drodze, wygłaszając tyradę, która znacząco zmniejsza mój tupet. Spojrzenie robi się mniej roziskrzone, a postawa, chociaż nadal gotowa do ataku, staje się mniej napięta, skoncentrowana na sile gotowej wedrzeć się w trzewia całego domostwa.
- Blefujesz - syczę nie tyle ze złością, co z niedowierzaniem. Pewność siebie powoli ulatuje, moje emocje stają się teraz bardziej wyważone, a zagubienie coraz mocniej odbija się w mojej mimice. - To nie jest numer dziewiętnasty? - dopytuję jakbym kapitulował. Jeszcze raz się rozglądam. - Jeśli nie powiesz mi gdzie jest McKinnon, to ja stąd nie wyjdę - dodaję w przypływie kolejnej fali absurdalnej odwagi. - I tknij mnie tylko, to zobaczysz dopiero potęgę mojego rodu - dodaję ostrzegawczo. Naprawdę sądzisz, że coś takiego uszłoby ci na sucho? Lepiej spisuj testament, o ile posiadasz cokolwiek niż parę bezużytecznych ksiąg. Czyż to nie wzniosłe zasłaniać się koneksjami?
Przez właścicielkę mieszkania. Nie robiąc sobie nic z jej gróźb usiłuję przejść dalej, odnaleźć przeklętego McKinnona, wręcz wygarnąć mu odnośnie zapraszania tak prostackich gości. Jestem coraz bliżej klamki, kiedy Borgin na nowo staje mi na drodze, wygłaszając tyradę, która znacząco zmniejsza mój tupet. Spojrzenie robi się mniej roziskrzone, a postawa, chociaż nadal gotowa do ataku, staje się mniej napięta, skoncentrowana na sile gotowej wedrzeć się w trzewia całego domostwa.
- Blefujesz - syczę nie tyle ze złością, co z niedowierzaniem. Pewność siebie powoli ulatuje, moje emocje stają się teraz bardziej wyważone, a zagubienie coraz mocniej odbija się w mojej mimice. - To nie jest numer dziewiętnasty? - dopytuję jakbym kapitulował. Jeszcze raz się rozglądam. - Jeśli nie powiesz mi gdzie jest McKinnon, to ja stąd nie wyjdę - dodaję w przypływie kolejnej fali absurdalnej odwagi. - I tknij mnie tylko, to zobaczysz dopiero potęgę mojego rodu - dodaję ostrzegawczo. Naprawdę sądzisz, że coś takiego uszłoby ci na sucho? Lepiej spisuj testament, o ile posiadasz cokolwiek niż parę bezużytecznych ksiąg. Czyż to nie wzniosłe zasłaniać się koneksjami?
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Antonia nie rozumie jak można być tak bardzo zaślepionym własną arogancją, żeby nie widzieć najprostszych rzeczy. Myślała, że logiczne myślenie w jakimś stopniu wpasowuje się w ich ród. Nie dlatego, że byli arystokratami, ale dlatego, że u boku jej przodków doszli tak daleko. A teraz patrząc na dumny i nieprzemijający wyraz twarzy nie wiedziała czy po prostu się zaśmiać czy wskazać mężczyźnie drogę niczym zagubionemu chłopcu. Był ślepy i najwyraźniej głuchy bo jej słowa odbijały się echem po całej bibliotece najwyraźniej finalnie nie docierając do celu jakim były jego uszy. Przez myśl jej przeszło, że możliwe iż to wcale nie chodziło o logiczne myślenie, albo o głuchotę, ale może właśnie dlatego Burke zawsze milczał, bo tak naprawdę nie miał nic do powiedzenia. I tak jak jeszcze kilka godzin wcześniej widziała w nim w pewnym stopniu szlachecki obraz tak teraz to wszystko gdzieś uleciało. Gdyby nie fakt, że stali na środku jej biblioteki, gdyby nie fakt, że wtargnął do jej domu i przedstawiał jej swoje roszczenia prawdopodobnie już teraz machnęłaby ręką i odwróciła się na pięcie. Nauczyła się, że nie ma ludzi nieomylnych. Nauczyła się, że błędy są wszędzie tam gdzie pojawiają się decyzje i nie da się ich uniknąć. Zawsze znajdzie się ktoś kto powie, że to co zrobiłeś było złe, o wiele rzadziej, że zrobiłeś dobrze. Choć mniemanie o własnej o sobie, a przynajmniej o własnych umiejętnościach miała dość duże to nigdy nie pozwoliłaby sobie, żeby ego własnej nieomylności doprowadziło ją do momentu, w którym właśnie znajduje się Burke. Właśnie to różniło kobiety od mężczyzn. Kobiety przez lata traktowane jedynie jako rodzicielki i jedynie jako dodatek do mężczyzny, nauczyły się pokory, która przydałaby się niejednemu mężczyźnie. Ci z kolei żyją ciągle w przekonaniu, że świat leży u ich stóp nie zważając całkowicie na to, że ten świat już dawno uległ zmianie i role także się zmieniły. Borgin nigdy nie była traktowana jako przyszła matka czy kobieta, którą mężczyźnie można po prostu sprzedać. Ojciec wiedział, że pożytku z niej nie będzie dlatego już na samym początku machnął ręką nad jej losem, a dla niej to była jedna rzecz, za którą może być mu wdzięczna. Liczyły się inne priorytety i inne cele, ale mężczyźni tacy jak Burke tego nie widzieli. Może właśnie dlatego żadnymi oczami wyobraźni nie widziała się z mężczyzną. Żadnym i nigdy. Z każdym dniem i z każdym spotkaniem kolejnego przedstawiciela tego na pewno odmiennego gatunku przekonywała się o tym jeszcze bardziej. Słysząc słowa mężczyzny tylko się uśmiechnęła, ale w tym uśmiechu było naprawdę wszystko; uśmiech mówił, że nie znajdzie tu tego czego szuka, mówił też, że zasłanianie się własnym rodem przekreśla wszystko to co wcześniej powiedział o niej jako o marnej kobiecie. - Myślę, że powinieneś już iść. Tracisz czas na szukanie kogoś kogo nigdy tu nie było. - dodała przy tym wzruszając leniwie ramionami. Tracić czas to oni bardzo potrafili.
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Aż chciałoby się pokusić o stwierdzenie, że Antonia niewiele rozumie - niestety nie mogę zaglądnąć jej w myśli. Mogę jedynie domyślać się, że właśnie obrzuca mnie w nich inwektywami. Wszak robię dokładnie to samo, dlaczego miałoby być zgoła inaczej? Tak działa ludzka natura. Jesteśmy zawistni, źli, życzymy wszystkiego co najgorsze tym, których nie lubimy - to takie typowe. Zero zaskoczenia, ale nie o to w tym chodzi. Potrzebujemy się gdzieś wyżyć, być może za własne błędy, a być może za cudzą głupotę - to nieistotne. Najważniejsze, że w głowie jesteśmy najbezpieczniejsi. Owszem, istnieją czarodzieje potrafiący penetrować umysły innych, ale jest ich stosunkowo niewiele w porównaniu do reszty magicznej społeczności. Można zatem przypuszczać, że prawdopodobieństwo spotkania na swojej drodze legilimenty jest niewielkie. To zaś sprawia, że w myślach potrafimy błądzić po krainach, po których na żywo nie odważylibyśmy się stąpać wiedząc czym to grozi. Ja mimo wszystko ryzykuję. Wiele. Chociaż gorszej opinii u Borginówny mieć już nie mogę, to nadal może rzucać mi kłody pod nogi, zwłaszcza w sklepie. Jej naskarżenie na mnie mogłoby mi się odbić czkawką przez wspólny, rodzinny dobytek istniejący od dawien dawna. Właśnie narażam go na szwank. Nie tylko bezczelnym zachowaniem, ale groźbami, które, nie ukrywajmy, na nikim nie zrobiłyby wrażenia. Daleko mi do zakapiora.
Wpatruję się w kobietę wyczekującym wzrokiem, ze ściągniętymi gniewnie brwiami. I wyciągniętą przed siebie różdżką. Niestety trafiam głową w mur, nie uzyskując nic w zamian. Zaczynam się denerwować. Mam ochotę cisnąć jej łbem o ścianę, żeby coś do niej dotarło, ale wiem, że to niemożliwe. Z różnych powodów, których nawet nie chce mi się wymyślać w moim rozumie. Nie potrafię pojąć dlaczego taka jest. Jednak nie mogę zrezygnować z podjętej decyzji.
- W takim razie zostanę tutaj - odpowiadam lekceważąco. Przemierzam kilka kroków, opieram się o biurko, przy którym niedawno stała Antonia. Wpatruję się w nią pełen wyższości, z wyzwaniem wymalowanym na twarzy. Dopiero kiedy wreszcie uzyskuję upragnioną informację, rzucam nawet krótkim przepraszam za najście, taki jestem wspaniale wychowany! Dopiero wtedy cofam się do kominka i znikam w zielonych płomieniach sieci Fiuu. Żeby tylko nie przechodzić przez korytarz tego mieszkania.
zt. x2
Wpatruję się w kobietę wyczekującym wzrokiem, ze ściągniętymi gniewnie brwiami. I wyciągniętą przed siebie różdżką. Niestety trafiam głową w mur, nie uzyskując nic w zamian. Zaczynam się denerwować. Mam ochotę cisnąć jej łbem o ścianę, żeby coś do niej dotarło, ale wiem, że to niemożliwe. Z różnych powodów, których nawet nie chce mi się wymyślać w moim rozumie. Nie potrafię pojąć dlaczego taka jest. Jednak nie mogę zrezygnować z podjętej decyzji.
- W takim razie zostanę tutaj - odpowiadam lekceważąco. Przemierzam kilka kroków, opieram się o biurko, przy którym niedawno stała Antonia. Wpatruję się w nią pełen wyższości, z wyzwaniem wymalowanym na twarzy. Dopiero kiedy wreszcie uzyskuję upragnioną informację, rzucam nawet krótkim przepraszam za najście, taki jestem wspaniale wychowany! Dopiero wtedy cofam się do kominka i znikam w zielonych płomieniach sieci Fiuu. Żeby tylko nie przechodzić przez korytarz tego mieszkania.
zt. x2
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
/ 22 lipca
To była jedna z najbardziej lubianych przez Antonię pór roku. Przypominała jej delikatnie cykl życia każdego człowieka. Wiosną wszystko żyło, tętniło z mocą, którą ciężko było znieść. Latem wszystko przeradzało się w spokój i stagnacje by na jesień zacząć przemijać. Choć promienie słońca często dawały jej w kość to jednak nauczyła się nie narzekać na wszystko co obok. Przestała wyczekiwać lepszych opcji wiedząc, że w ostatnim czasie i tak los uśmiechnął się do niej wystarczającą ilość razy.
Antonia była zadowolona z misji, którą udało im się wykonać. Stworzenie idealnej klątwy było trudne, ale trudniejsze dla niej samej było dobranie zabezpieczeń, które miały nie pozwolić na ściągniecie jej zwykłemu łamaczowi klątw. Najlepiej na ściągniecie jej wcale. Czuła, że poradzili sobie doskonale chociaż to ona musiała wykazać się najbardziej. Burke był jej wzmocnieniem. Kimś kto miał służyć radą, wiedzą i doświadczeniem gdyby nagle się zagubiła. Jednakże jego zawodem było łamanie klątw, a nie ich nakładanie. Może właśnie dlatego wzięła wykonanie tej misji w sposób bardzo indywidualny. Czuła się tak jakby to było jej zadanie, jej sprawdzian. Teraz z perspektywy czasu chyba nie byłaby w stanie wymyślić już nic innego. Zwykle pomysły przychodziły do niej po czasie i przez następny czas żyła w złości na samą siebie wiedząc, że mogła zrobić więcej i więcej. Teraz to uczucie nie przyszło. Zaklęcie się powiodło, eliksir się udał, wszystko co mogli zrobić z runami zrobili i teraz mogła uznać to za jej mały sukces. Ich mały sukces.
Stała właśnie w bibliotece opierając się o ciepłą szybę i patrząc na znikające zza budynkami słońce. Lubiła Nokturn jeżeli można było go w ogóle lubić. Nie wyobrażała sobie mieszkać w innym miejscu i nawet bogate przedmieścia Londynu nie ściągnęłyby na siebie jej uwagi. Dla Ministerstwa miała w końcu gotową przykrywkę, nikt nigdy nie pozwoliłby zająć takiego stanowiska osobie mieszkającej w małym lofcie na Nokturnie. I choć mieszkanie w Londynie stało puste to nigdy nie ciągnęło ją by tam zamieszkać. Nawet po wyjeździe brata. Antonia choć była typem samotnika to wolała kiedy w jej domu było coś więcej prócz przeklinającego Wozaka i ciszy. Żałowała, że jej brat podjął teraz taką a nie inną decyzję. Nie uważała, że przez większość życia będą nierozłączni, ale w ostatnim czasie zbyt wiele było zmian, zbyt wiele sytuacji, z którymi musiała sobie radzić i zbyt wiele niebezpieczeństw. Wolałaby mieć go na oku choć w jego myśleniu to ona potrzebowała opieki, a nie on.
Brunetka odwróciła się od okna z lekkim westchnięciem. Spojrzała na wijącego się na podłodze wozaka i wzruszyła ramionami. Chodził swoimi drogami, a jeśli nie chciała mieć od progu awantury nie powinna się go czepiać. Bez niego nastałaby już całkowita cisza.
Kobieta usiadła przy biurku sięgając ręką po jeden z listów. Przez misje, które przyszło jej wykonywać i sprawy, które musiała załatwiać zapomniała o zleceniach jakie obiecała przyjąć. Teraz gdy Ministerstwo żyło własnym życiem i każdy mądry czarodziej wiedział, że z tej mąki dobrego chleba nie będzie, musiała ratować się innymi fuchami. Galeony nie spadały jej przecież z nieba, a nawet ktoś mieszkający na Nokturnie musiał z czegoś żyć.
List, który otworzyła zawierał bardzo stare pismo runiczne oraz krótką adnotacje „nieoceniona byłaby twoja pomoc”. Doskonale wiedziała od kogo przyszedł ten list i jak dużo jest w stanie wytargować za kilka odczytanych run. Czasami zastanawiała się dlaczego ludzie, którzy tak często korzystają z usług tłumaczy i wydają na nich krocie, zwyczajnie nie podejmą starań by ów profesji się nauczyć. Dla niej nie była to niedogodność. W końcu to jeden ze sposobów na zarobek, ale była typem człowieka, który nie potrafił przejść obojętnie obok idiotów, ludzi, którzy woleli wydać pieniądze niżeli wysilić się samemu lub takich, którzy byli zbyt leniwi by sięgnąć po własne predyspozycje. Ona odkąd pamiętała wolała spędzić czas w towarzystwie książek niżeli ludzi.
Pergamin, na którym były zapisane runy pochodził z dawnych czasów. Borgin potrafiła wyczuć pod palcami jego kruchość. Potrafiła ocenić nawet miejsce, w którym był przechowywany. Oczami wyobraźni widziała siedzącego starszego mężczyznę ściskającego delikatnie w dłoniach kartkę zastanawiając się nad sensem. Niektórzy poszukiwali znaczeń tylko po to by dojść do czegoś większego, inni coś utracili i myśleli, że stara magia będzie w stanie im pomóc. Ona sama skłamałaby mówiąc, że nigdy nie chciała wykorzystać magii samej w sobie dla własnych korzyści osobistych. Nie tych związanych z pracą, rodziną, a nawet Czarnym Panem, ale dla swoich własnych. O których nawet nie śmiałaby normalnie marzyć.
Antonia położyła pergamin na stole i wyciągnęła z szuflady czystą kartkę. Zanurzając pióro w atramencie zastanowiła się nad znaczeniem pierwszych trzech run. Ustawione obok siebie: Mannaz i Laukaz oznaczały człowieka i jezioro. Dalsze runy były połączeniem kobiety czystej. Tłumaczenie tych słów było łatwe w końcu określało tak dobrze znaną w podaniach Pani Jeziora. Antonia już dawno nie miała w dłoni żadnego mitu związanego z daną zjawą. Zapomniała, że takowa w ogóle istnieje. Naprawdę ktoś jeszcze wracał myślami do tak starych wierzeń?
Kreśląc tłumaczenie na kartce skupiła się na kolejnych runach, które w tłumaczeniu były już o wiele trudniejsze. Podczas tłumaczenia run najważniejsza była symbolika, bez niej… znaczenie ulatywało i można było tylko nad nim gdybać. Choć runy to prastara magia i tak naprawdę każdy mógł w owych czasach interpretować ją na swój własny sposób to jednak wymagała jak każda nauka tłumaczenia, które byłoby jedno dla każdego. Kolejną runą była Odala, która połączona w odpowiedniej płaszczyźnie z Dagaz mówiła o odnowie. Nadchodzącym dobrze, przyszłości bez złości, strachu i wojen. Choć dla kobiety brzmiało to teraz nad wyraz absurdalnie wiedziała, że takie właśnie tłumaczenie musi umieścić na kartce bo właśnie tego oczekiwał od niej zleceniodawca. Antonię czasami śmieszyło to w co przyszło wierzyć ludziom. Jedni już zrezygnowali z nadziei i wiedząc, że nic sobą nie wskórają postanowili opuścić własne domy i zniknąć. Dla brunetki było to najlepsze co mogli w danym momencie zrobić. Byli jednak też tacy, którzy wierzyli, że to wszystko co zapoczątkowali poplecznicy Czarnego Pana minie i wrócą do zatrutego świata, w którymi przecież żyli przez tak długi czas.
Borgin pokręciła głową ze szczerym obrzydzeniem do takiego stanu rzeczy. Ściskając mocniej pióro w dłoniach skupiła się na kolejnym wersie. Jeden po drugim przypomniał jej opowieść, którą już znała. Mit mówiący o odnowieniu. O artefakcie znajdującym się na dnie jeziora i z tego co pamiętała już nie jeden próbował ten artefakt znaleźć. Była to opowieść o syrenach, których nikt nie był w stanie oszukać i choć Antonia tłumaczyła mężczyźnie wers po wersie i runę po runie to nie mogła zrozumieć do czego była mu potrzebna podobna historia. Czy nikt mu nie powiedział, że ten pergamin niewiele znaczy? Czy może staruszek wierzył, że jest tu ukryte więcej niżeli mówią ludzie i niżeli wskazują słowa. Dla niej to nie był trud. Przyzwyczaiła się do tłumaczenia tak prostego pisma, miała wiedzę potrzebną by się tym zająć i nawet jeżeli z tego wszystkiego miała wyciągnąć niewiele galeonów to nie była to strata czasu, a w jakimś stopniu nauka. Zobaczyła, że ludzie nadal żyją w bańce mydlanej, zbyt ospali by zobaczyć to jak ich świat wygląda obecnie i jaki jest naprawdę.
Antonia ostatnimi ruchami pióra skreśliła słowa, które miały być jednocześnie przestrogą jak i zakończeniem. Zginając delikatnie w palcach stary pergamin i zamykając w nim tłumaczenie podeszła do okna by wezwać Vermeera. Widząc zbliżającego się jastrzębia pchnęła okiennice i przyczepiła mu rulon do łapy. Kobieta uśmiechnęła się delikatnie na myśl o głupocie niektórych i zamykając okno odwróciła się w stronę leżącego ziemi wozaka. - Debile – skwitował zwierzak jakby wiedząc doskonale o czym kobieta w danej chwili rozmyśla.
z.t
To była jedna z najbardziej lubianych przez Antonię pór roku. Przypominała jej delikatnie cykl życia każdego człowieka. Wiosną wszystko żyło, tętniło z mocą, którą ciężko było znieść. Latem wszystko przeradzało się w spokój i stagnacje by na jesień zacząć przemijać. Choć promienie słońca często dawały jej w kość to jednak nauczyła się nie narzekać na wszystko co obok. Przestała wyczekiwać lepszych opcji wiedząc, że w ostatnim czasie i tak los uśmiechnął się do niej wystarczającą ilość razy.
Antonia była zadowolona z misji, którą udało im się wykonać. Stworzenie idealnej klątwy było trudne, ale trudniejsze dla niej samej było dobranie zabezpieczeń, które miały nie pozwolić na ściągniecie jej zwykłemu łamaczowi klątw. Najlepiej na ściągniecie jej wcale. Czuła, że poradzili sobie doskonale chociaż to ona musiała wykazać się najbardziej. Burke był jej wzmocnieniem. Kimś kto miał służyć radą, wiedzą i doświadczeniem gdyby nagle się zagubiła. Jednakże jego zawodem było łamanie klątw, a nie ich nakładanie. Może właśnie dlatego wzięła wykonanie tej misji w sposób bardzo indywidualny. Czuła się tak jakby to było jej zadanie, jej sprawdzian. Teraz z perspektywy czasu chyba nie byłaby w stanie wymyślić już nic innego. Zwykle pomysły przychodziły do niej po czasie i przez następny czas żyła w złości na samą siebie wiedząc, że mogła zrobić więcej i więcej. Teraz to uczucie nie przyszło. Zaklęcie się powiodło, eliksir się udał, wszystko co mogli zrobić z runami zrobili i teraz mogła uznać to za jej mały sukces. Ich mały sukces.
Stała właśnie w bibliotece opierając się o ciepłą szybę i patrząc na znikające zza budynkami słońce. Lubiła Nokturn jeżeli można było go w ogóle lubić. Nie wyobrażała sobie mieszkać w innym miejscu i nawet bogate przedmieścia Londynu nie ściągnęłyby na siebie jej uwagi. Dla Ministerstwa miała w końcu gotową przykrywkę, nikt nigdy nie pozwoliłby zająć takiego stanowiska osobie mieszkającej w małym lofcie na Nokturnie. I choć mieszkanie w Londynie stało puste to nigdy nie ciągnęło ją by tam zamieszkać. Nawet po wyjeździe brata. Antonia choć była typem samotnika to wolała kiedy w jej domu było coś więcej prócz przeklinającego Wozaka i ciszy. Żałowała, że jej brat podjął teraz taką a nie inną decyzję. Nie uważała, że przez większość życia będą nierozłączni, ale w ostatnim czasie zbyt wiele było zmian, zbyt wiele sytuacji, z którymi musiała sobie radzić i zbyt wiele niebezpieczeństw. Wolałaby mieć go na oku choć w jego myśleniu to ona potrzebowała opieki, a nie on.
Brunetka odwróciła się od okna z lekkim westchnięciem. Spojrzała na wijącego się na podłodze wozaka i wzruszyła ramionami. Chodził swoimi drogami, a jeśli nie chciała mieć od progu awantury nie powinna się go czepiać. Bez niego nastałaby już całkowita cisza.
Kobieta usiadła przy biurku sięgając ręką po jeden z listów. Przez misje, które przyszło jej wykonywać i sprawy, które musiała załatwiać zapomniała o zleceniach jakie obiecała przyjąć. Teraz gdy Ministerstwo żyło własnym życiem i każdy mądry czarodziej wiedział, że z tej mąki dobrego chleba nie będzie, musiała ratować się innymi fuchami. Galeony nie spadały jej przecież z nieba, a nawet ktoś mieszkający na Nokturnie musiał z czegoś żyć.
List, który otworzyła zawierał bardzo stare pismo runiczne oraz krótką adnotacje „nieoceniona byłaby twoja pomoc”. Doskonale wiedziała od kogo przyszedł ten list i jak dużo jest w stanie wytargować za kilka odczytanych run. Czasami zastanawiała się dlaczego ludzie, którzy tak często korzystają z usług tłumaczy i wydają na nich krocie, zwyczajnie nie podejmą starań by ów profesji się nauczyć. Dla niej nie była to niedogodność. W końcu to jeden ze sposobów na zarobek, ale była typem człowieka, który nie potrafił przejść obojętnie obok idiotów, ludzi, którzy woleli wydać pieniądze niżeli wysilić się samemu lub takich, którzy byli zbyt leniwi by sięgnąć po własne predyspozycje. Ona odkąd pamiętała wolała spędzić czas w towarzystwie książek niżeli ludzi.
Pergamin, na którym były zapisane runy pochodził z dawnych czasów. Borgin potrafiła wyczuć pod palcami jego kruchość. Potrafiła ocenić nawet miejsce, w którym był przechowywany. Oczami wyobraźni widziała siedzącego starszego mężczyznę ściskającego delikatnie w dłoniach kartkę zastanawiając się nad sensem. Niektórzy poszukiwali znaczeń tylko po to by dojść do czegoś większego, inni coś utracili i myśleli, że stara magia będzie w stanie im pomóc. Ona sama skłamałaby mówiąc, że nigdy nie chciała wykorzystać magii samej w sobie dla własnych korzyści osobistych. Nie tych związanych z pracą, rodziną, a nawet Czarnym Panem, ale dla swoich własnych. O których nawet nie śmiałaby normalnie marzyć.
Antonia położyła pergamin na stole i wyciągnęła z szuflady czystą kartkę. Zanurzając pióro w atramencie zastanowiła się nad znaczeniem pierwszych trzech run. Ustawione obok siebie: Mannaz i Laukaz oznaczały człowieka i jezioro. Dalsze runy były połączeniem kobiety czystej. Tłumaczenie tych słów było łatwe w końcu określało tak dobrze znaną w podaniach Pani Jeziora. Antonia już dawno nie miała w dłoni żadnego mitu związanego z daną zjawą. Zapomniała, że takowa w ogóle istnieje. Naprawdę ktoś jeszcze wracał myślami do tak starych wierzeń?
Kreśląc tłumaczenie na kartce skupiła się na kolejnych runach, które w tłumaczeniu były już o wiele trudniejsze. Podczas tłumaczenia run najważniejsza była symbolika, bez niej… znaczenie ulatywało i można było tylko nad nim gdybać. Choć runy to prastara magia i tak naprawdę każdy mógł w owych czasach interpretować ją na swój własny sposób to jednak wymagała jak każda nauka tłumaczenia, które byłoby jedno dla każdego. Kolejną runą była Odala, która połączona w odpowiedniej płaszczyźnie z Dagaz mówiła o odnowie. Nadchodzącym dobrze, przyszłości bez złości, strachu i wojen. Choć dla kobiety brzmiało to teraz nad wyraz absurdalnie wiedziała, że takie właśnie tłumaczenie musi umieścić na kartce bo właśnie tego oczekiwał od niej zleceniodawca. Antonię czasami śmieszyło to w co przyszło wierzyć ludziom. Jedni już zrezygnowali z nadziei i wiedząc, że nic sobą nie wskórają postanowili opuścić własne domy i zniknąć. Dla brunetki było to najlepsze co mogli w danym momencie zrobić. Byli jednak też tacy, którzy wierzyli, że to wszystko co zapoczątkowali poplecznicy Czarnego Pana minie i wrócą do zatrutego świata, w którymi przecież żyli przez tak długi czas.
Borgin pokręciła głową ze szczerym obrzydzeniem do takiego stanu rzeczy. Ściskając mocniej pióro w dłoniach skupiła się na kolejnym wersie. Jeden po drugim przypomniał jej opowieść, którą już znała. Mit mówiący o odnowieniu. O artefakcie znajdującym się na dnie jeziora i z tego co pamiętała już nie jeden próbował ten artefakt znaleźć. Była to opowieść o syrenach, których nikt nie był w stanie oszukać i choć Antonia tłumaczyła mężczyźnie wers po wersie i runę po runie to nie mogła zrozumieć do czego była mu potrzebna podobna historia. Czy nikt mu nie powiedział, że ten pergamin niewiele znaczy? Czy może staruszek wierzył, że jest tu ukryte więcej niżeli mówią ludzie i niżeli wskazują słowa. Dla niej to nie był trud. Przyzwyczaiła się do tłumaczenia tak prostego pisma, miała wiedzę potrzebną by się tym zająć i nawet jeżeli z tego wszystkiego miała wyciągnąć niewiele galeonów to nie była to strata czasu, a w jakimś stopniu nauka. Zobaczyła, że ludzie nadal żyją w bańce mydlanej, zbyt ospali by zobaczyć to jak ich świat wygląda obecnie i jaki jest naprawdę.
Antonia ostatnimi ruchami pióra skreśliła słowa, które miały być jednocześnie przestrogą jak i zakończeniem. Zginając delikatnie w palcach stary pergamin i zamykając w nim tłumaczenie podeszła do okna by wezwać Vermeera. Widząc zbliżającego się jastrzębia pchnęła okiennice i przyczepiła mu rulon do łapy. Kobieta uśmiechnęła się delikatnie na myśl o głupocie niektórych i zamykając okno odwróciła się w stronę leżącego ziemi wozaka. - Debile – skwitował zwierzak jakby wiedząc doskonale o czym kobieta w danej chwili rozmyśla.
z.t
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Biblioteka
Szybka odpowiedź