Hol
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Hol
Przestronny hol na parterze rozchodzi się korytarzami do wszystkich skrzydeł dworu, to reprezentacyjna przestrzeń, w której witani są goście - niekiedy zatrzymywani na wyłożonych miękkim błękitnym aksamitem ławeczkach okrytych futrem z białych lisów, ustawionych wzdłuż ścian, w oczekiwaniu na odwiedzanego domownika. Zdobione kolumienki wydają się zgrabne, lecz nie przyciągają wzroku równie mocno, co liczne rzeźby, w tym popiersia przodków oraz liczne portrety przedstawiające co istotniejszych członków rodziny oraz krajobrazy Kentu - na wielu z nich pojawiają się sylwetki smoków. Otwartą salę oświetlają kryształowe żyrandole, których świece płoną całą noc. W porcelanowych wazach hodowane są rośliny ozdobne, głównie czerwone róże. Obszerna przestrzeń pozwala nieść hałasy echem.
| Po spacerze, po bitce z Caerwynem, a przed oficjalnymi zaręczynami
Był już późny wieczór, kiedy Evandra wymknęła się z domu i teleportowała do Dover, skrywając swą tożsamość pod materiałem obszernego kaptura. Oczywiście, nie powinna opuszczać wyspy nocą, ani tym bardziej odwiedzać o takich nieprzyzwoitych porach swego przyszłego narzeczonego - lecz tylko w ten sposób mogła uniknąć wścibskiego wzroku innych i odbyć tę wizytę bez udziału przyzwoitek. Jednak dlaczego w ogóle zdecydowała się na to spotkanie? Wszak ostatnio nie pożegnali się w pokoju, zaś wiadomość, którą Padraig przekazał jej przy dostarczaniu podarku, wcale nie poprawiała ich wzajemnych relacji... Mimo to, gdy tylko dowiedziała się - oczywiście, niezbyt oficjalnie - że Rosier wdał się w jakąś bójkę, że doznał jakiegoś urazu, serce zaczęło walić jej głucho, a w jej głowie od razu pojawiła się myśl, że musi się z nim zobaczyć. Domyślała się, że Tristan ani myślał odwiedzić uzdrowiciela, choćby odniesione przez niego rany były naprawdę poważne, zaś ona, jako czarownica po - przerwanym co prawda - kursie, jako alchemiczka, mogła mu pomóc. Próbowała nie myśleć o tym, jakimi słowami się pożegnali, czy Tristan naprawdę tak myślał, tak ją traktował, choć za chęcią pomocy nadal czaił się lęk - czy nie mówił jej, by nie robiła niczego głupiego? Czy nie groził, nie drwił? Jak przyjmie ją teraz? I czy w ogóle...? Wszak zawsze mogło go nie być w domu, mogła wybrać się tutaj na marne...
W oknach posiadłości dostrzegła światło; zawahała się, czując, że ręce zaczynają jej drżeć. Powinna tu w ogóle przychodzić? Narzucać mu się ze swą pomocą, po tym wszystkim, co jej powiedział? Stanęła tuż przed okazałymi drzwiami do letniej posiadłości Rosierów, w jednej dłoni ściskając słoiczek z maścią na siniaki, drugą zaś uruchamiając dzwonek, który powinien zasygnalizować gospodarzowi, że ma gościa. No cóż, było już za późno, by uciec w popłochu, choć miała na to niemałą ochotę.
Był już późny wieczór, kiedy Evandra wymknęła się z domu i teleportowała do Dover, skrywając swą tożsamość pod materiałem obszernego kaptura. Oczywiście, nie powinna opuszczać wyspy nocą, ani tym bardziej odwiedzać o takich nieprzyzwoitych porach swego przyszłego narzeczonego - lecz tylko w ten sposób mogła uniknąć wścibskiego wzroku innych i odbyć tę wizytę bez udziału przyzwoitek. Jednak dlaczego w ogóle zdecydowała się na to spotkanie? Wszak ostatnio nie pożegnali się w pokoju, zaś wiadomość, którą Padraig przekazał jej przy dostarczaniu podarku, wcale nie poprawiała ich wzajemnych relacji... Mimo to, gdy tylko dowiedziała się - oczywiście, niezbyt oficjalnie - że Rosier wdał się w jakąś bójkę, że doznał jakiegoś urazu, serce zaczęło walić jej głucho, a w jej głowie od razu pojawiła się myśl, że musi się z nim zobaczyć. Domyślała się, że Tristan ani myślał odwiedzić uzdrowiciela, choćby odniesione przez niego rany były naprawdę poważne, zaś ona, jako czarownica po - przerwanym co prawda - kursie, jako alchemiczka, mogła mu pomóc. Próbowała nie myśleć o tym, jakimi słowami się pożegnali, czy Tristan naprawdę tak myślał, tak ją traktował, choć za chęcią pomocy nadal czaił się lęk - czy nie mówił jej, by nie robiła niczego głupiego? Czy nie groził, nie drwił? Jak przyjmie ją teraz? I czy w ogóle...? Wszak zawsze mogło go nie być w domu, mogła wybrać się tutaj na marne...
W oknach posiadłości dostrzegła światło; zawahała się, czując, że ręce zaczynają jej drżeć. Powinna tu w ogóle przychodzić? Narzucać mu się ze swą pomocą, po tym wszystkim, co jej powiedział? Stanęła tuż przed okazałymi drzwiami do letniej posiadłości Rosierów, w jednej dłoni ściskając słoiczek z maścią na siniaki, drugą zaś uruchamiając dzwonek, który powinien zasygnalizować gospodarzowi, że ma gościa. No cóż, było już za późno, by uciec w popłochu, choć miała na to niemałą ochotę.
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Dzwonek. Tristan siedział w salonie, z lodem na twarzy, trzymając w ręku szklaneczkę Ognistej – również z lodem. Nie pierwszą tego dnia, ani nawet nie drugą. Ból nie ciążył mu równie mocno, co odrzucenie, lecz przynajmniej chwilowo odwracał od niego uwagę. Jak mogła wypowiedzieć słowa tak okrutne? Przeniósł nieobecne spojrzenie na psa, który na dźwięk zwiastujący niespodziewanego gościa poderwał się na cztery łapy. Nie uspokajał go, było mu obojętne. Nie spodziewał się gości, Druella, Darcy? Matka? Nie powinna go widzieć w podobnym stanie, ani potłuczonego, ani pijanego. Padraig? Westchnął, być może. Wrzucił kawał lodu do szklanej misy znajdującej się na stoliku, tuż obok prawie pustej już butelki Ognistej. Odłożył szklaneczkę; w każdym razie próbował – szkło wymknęło mu się z dłoni i roztrzaskało o elegancką, drewnianą posadzkę. Przeklął pod nosem i wstał, opuszczając salon, po drodze jedynie przecierając mokrą od lodu twarz rękawem szaty, przecierając wodą zmęczone oczy. Nim otworzył drzwi, w pół kroku zatrzymał się przed lustrem. Nie prezentował się dobrze, zaczerwienione oczy, sińce po bójce i nieprzespanej nocy, obrzęk w kilku miejscach. Przeciągnął dłonią po zwichrzonych włosach – niewiele to pomogło. Odczekał jeszcze kilka chwil, trzeźwiejąc pod drzwiami – może natręt zrezygnuje, uzna, że nie ma go w domu, odejdzie? Enjolras jak czarny diabeł wpatrywał się w drzwi wejściowe.
W końcu – pchnął je, a ujrzawszy istotę u progu jął się zastanawiać, czy to już sen, czy jeszcze pijackie majaki. Białe myszy byłyby mniej bolesne, Merlinie. Lichtarz przy drzwiach rzucił światło na jej twarz, koszmarna mara lub słodkie marzenie. Nie mogła wybrać gorszej chwili.
- Evandro – powitał ją, dopiero po chwili oprzytomniawszy na tyle, by usunąć się z progu i umożliwić jej wejście do środka. Niepewnie i niechętnie; Evandra nie powinna go teraz odwiedzać, nie, kiedy był w podobnym stanie, ani nie przed ślubem, nawet nie przed oficjalnymi zaręczynami. Tristan obawiał się potknięcia; wiedział, że jakikolwiek błąd mógł go kosztować utratę tej kobiety. Wiedział, że jej rodzice byliby wściekli, gdyby dowiedzieli się o tej wizycie, przecież nie pozwalali jej wychodzić z domu samej, nie teraz. Nie byliby również pocieszeni, gdyby doszła do nich wieść, że Tristan sprowadza ją do siebie wieczorami – jego reputacja i tak była już mocno nadszarpnięta. To nie mógł być element obiecanej gry, prawda? Nie rozpoznał zawartości trzymanego przez nią słoiczku.
Ostrożnie wodził spojrzeniem po jej gładkim licu, w pośpiechu zamykając za nią drzwi; z jednej strony nie chciał jej wpuszczać, z drugiej – jeszcze bardziej nie chciał, by ktokolwiek ją tutaj i o tej porze dostrzegł. Nie poprosił o płaszcz, nie powinno jej tutaj być. Nie powinna go widzieć w takim stanie. Miał być jej wsparciem, obrońcą, rycerzem w lśniącej zbroi, tymczasem przypominał najwyżej pijaną łachudrę. Mogłaś uprzedzić, Evandro. Mogłaś...
- Co... – urwał, spoglądając wprost w lśniący szmaragd jej oczu, tylko na chwilę, jego spojrzenie zaraz umknęło na bok. - Wszystko w porządku? – wtrącił sam sobie w słowo, szukając odpowiedniego, dopiero teraz powracając ku niej oczyma. Bał się odpowiedzi, tak jak bał się celu tej wizyty oraz jej efektu.
W końcu – pchnął je, a ujrzawszy istotę u progu jął się zastanawiać, czy to już sen, czy jeszcze pijackie majaki. Białe myszy byłyby mniej bolesne, Merlinie. Lichtarz przy drzwiach rzucił światło na jej twarz, koszmarna mara lub słodkie marzenie. Nie mogła wybrać gorszej chwili.
- Evandro – powitał ją, dopiero po chwili oprzytomniawszy na tyle, by usunąć się z progu i umożliwić jej wejście do środka. Niepewnie i niechętnie; Evandra nie powinna go teraz odwiedzać, nie, kiedy był w podobnym stanie, ani nie przed ślubem, nawet nie przed oficjalnymi zaręczynami. Tristan obawiał się potknięcia; wiedział, że jakikolwiek błąd mógł go kosztować utratę tej kobiety. Wiedział, że jej rodzice byliby wściekli, gdyby dowiedzieli się o tej wizycie, przecież nie pozwalali jej wychodzić z domu samej, nie teraz. Nie byliby również pocieszeni, gdyby doszła do nich wieść, że Tristan sprowadza ją do siebie wieczorami – jego reputacja i tak była już mocno nadszarpnięta. To nie mógł być element obiecanej gry, prawda? Nie rozpoznał zawartości trzymanego przez nią słoiczku.
Ostrożnie wodził spojrzeniem po jej gładkim licu, w pośpiechu zamykając za nią drzwi; z jednej strony nie chciał jej wpuszczać, z drugiej – jeszcze bardziej nie chciał, by ktokolwiek ją tutaj i o tej porze dostrzegł. Nie poprosił o płaszcz, nie powinno jej tutaj być. Nie powinna go widzieć w takim stanie. Miał być jej wsparciem, obrońcą, rycerzem w lśniącej zbroi, tymczasem przypominał najwyżej pijaną łachudrę. Mogłaś uprzedzić, Evandro. Mogłaś...
- Co... – urwał, spoglądając wprost w lśniący szmaragd jej oczu, tylko na chwilę, jego spojrzenie zaraz umknęło na bok. - Wszystko w porządku? – wtrącił sam sobie w słowo, szukając odpowiedniego, dopiero teraz powracając ku niej oczyma. Bał się odpowiedzi, tak jak bał się celu tej wizyty oraz jej efektu.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Czas dłużył jej się w nieskończoność, gdy tak wystawała pod drzwiami posiadłości, a żaden szmer, choćby najcichszy, nie zapowiadał nadejścia gospodarza. A może pomyliła się, może to nie tutaj? Może powinna odejść, szybko, nim ktokolwiek ją zauważy i nie będzie już odwrotu...? Przecież Rosier posiadał psa – dlaczego ten nie ujadał? Serce waliło jej głucho, a miliony płochych myśli przelatywały przez obolałą od powtarzających się regularnie ataków głowę; co ona tu robiła, dlaczego postanowiła go odwiedzić, dlaczego tak ryzykowała? Znów wystawiała się na zranienie, a pewnie i na pośmiewisko; gdyby tylko rodzice dowiedzieli się o jej ucieczce, gdyby dowiedzieli się, u kogo bywa o takich nieprzyzwoitych porach...!
W końcu drzwi drgnęły, a przed nią stanął Tristan, będący obrazem nędzy i rozpaczy. I ona potrzebowała dłuższej chwili na oprzytomnienie, w milczeniu kontemplując barwiące jego lico siniaki, kurczowo ściskając w dłoniach przyniesioną ze sobą maść - nie przypuszczała, że widok poobijanego, zrezygnowanego Rosiera zrobi na niej aż takie wrażenie.
- Tristanie – odpowiedziała mu cicho, z trudem panując nad swym głosem. Wyczuła bijącą od niego niechęć, która tylko podkopała jej nadwątloną już pewność siebie, lecz mimo to powoli przekroczyła próg jego domu. Nie mogła dłużej udawać, że nie rozpoznaje charakterystycznej woni alkoholu, która spowijała całą jego postać; była spięta, przejęta niepokojem, jednak próbowała nie dawać nerwom za wygraną. Dlaczego nie chciał jej wpuścić? Dlaczego zajęło mu aż tyle? Może nie był sam, może wcale nie chciał jej pomocy, może naprawdę każde przekazane przez Padraiga słowo interpretowała trafnie... A może wcale nie powinna przebywać z nim, kiedy był pijany? Otuchy wcale nie dodawał jej kręcący się pod nogami ogar, szybki, czarny jak noc i z pewnością diablo zabójczy. Co ona wyprawiała, co ją podkusiło... Nie mogła go jednak zostawić w takim stanie; każdy szpecący jego lico siniak przejmował jej serce dojmującym bólem – kto śmiał podnieść na niego rękę, kto śmiał...?
Powoli zdjęła kaptur, mimowolnie rozglądając się dookoła, po urządzonym gustownie halu; naprawdę mieszkał tutaj sam? W końcu jednak odnalazła wzrokiem zaniepokojone spojrzenie mężczyzny, próbując zachować spokój i pełną kontrolę. Nie chciała i nie mogła pozwolić, by ich kolejne spotkanie zakończyło się tak, jak poprzednie; niezależnie od tego, co sądził na jej temat, był teraz w potrzebie i potrzebował jej pomocy. Ponadto nierozważnym było drażnić pijanego, a wystarczy jedna iskra, by ogień kłótni rozgorzał na nowo.
- U mnie w porządku – odpowiedziała cicho, krótko, sugestywnie, wciąż wodząc wzrokiem po szramach i siniakach; nie powinni teraz rozmawiać o niej, o jej chorobie, ani tego nie chciała, ani nie było to potrzebne. – Czy byłeś u jakiegoś uzdrowiciela? Czy ktoś spojrzał na twoje rany? – przeszła od razu do sedna sprawy, nie chcąc wracać do tematu podarunku, spaceru po plaży czy zbliżającego się obiadu. Musiała skupić się na tym, na celu swej wizyty, by nie poddać się działaniu zgubnych emocji, które w obecności Tristana tym mocniej zaczynały przejmować nad nią kontrolę.
W końcu drzwi drgnęły, a przed nią stanął Tristan, będący obrazem nędzy i rozpaczy. I ona potrzebowała dłuższej chwili na oprzytomnienie, w milczeniu kontemplując barwiące jego lico siniaki, kurczowo ściskając w dłoniach przyniesioną ze sobą maść - nie przypuszczała, że widok poobijanego, zrezygnowanego Rosiera zrobi na niej aż takie wrażenie.
- Tristanie – odpowiedziała mu cicho, z trudem panując nad swym głosem. Wyczuła bijącą od niego niechęć, która tylko podkopała jej nadwątloną już pewność siebie, lecz mimo to powoli przekroczyła próg jego domu. Nie mogła dłużej udawać, że nie rozpoznaje charakterystycznej woni alkoholu, która spowijała całą jego postać; była spięta, przejęta niepokojem, jednak próbowała nie dawać nerwom za wygraną. Dlaczego nie chciał jej wpuścić? Dlaczego zajęło mu aż tyle? Może nie był sam, może wcale nie chciał jej pomocy, może naprawdę każde przekazane przez Padraiga słowo interpretowała trafnie... A może wcale nie powinna przebywać z nim, kiedy był pijany? Otuchy wcale nie dodawał jej kręcący się pod nogami ogar, szybki, czarny jak noc i z pewnością diablo zabójczy. Co ona wyprawiała, co ją podkusiło... Nie mogła go jednak zostawić w takim stanie; każdy szpecący jego lico siniak przejmował jej serce dojmującym bólem – kto śmiał podnieść na niego rękę, kto śmiał...?
Powoli zdjęła kaptur, mimowolnie rozglądając się dookoła, po urządzonym gustownie halu; naprawdę mieszkał tutaj sam? W końcu jednak odnalazła wzrokiem zaniepokojone spojrzenie mężczyzny, próbując zachować spokój i pełną kontrolę. Nie chciała i nie mogła pozwolić, by ich kolejne spotkanie zakończyło się tak, jak poprzednie; niezależnie od tego, co sądził na jej temat, był teraz w potrzebie i potrzebował jej pomocy. Ponadto nierozważnym było drażnić pijanego, a wystarczy jedna iskra, by ogień kłótni rozgorzał na nowo.
- U mnie w porządku – odpowiedziała cicho, krótko, sugestywnie, wciąż wodząc wzrokiem po szramach i siniakach; nie powinni teraz rozmawiać o niej, o jej chorobie, ani tego nie chciała, ani nie było to potrzebne. – Czy byłeś u jakiegoś uzdrowiciela? Czy ktoś spojrzał na twoje rany? – przeszła od razu do sedna sprawy, nie chcąc wracać do tematu podarunku, spaceru po plaży czy zbliżającego się obiadu. Musiała skupić się na tym, na celu swej wizyty, by nie poddać się działaniu zgubnych emocji, które w obecności Tristana tym mocniej zaczynały przejmować nad nią kontrolę.
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Wsparł się plecami o ścianę, znużony zarówno alkoholem, jak i bólem, od którego po bójce z Borginem nie mógł się uwolnić. W każdej innej sytuacji wizyta Evandry byłaby dla niego teraz jak miód na rany, w każdej innej – ale nie w tej. Nie chciał litości, sam się prosił o te siniaki, a poniesiona porażka napawała go wstydem. Był pijany, a na podłodze w salonie iskrzyło szkło po rozbitej szklance. Otulił go kokon porażki, wzniecone emocje znalazły ujście zeszłej nocy, pozostało w nim jedynie zniechęcenie i zrezygnowanie. Chciał być sam, wiedział, że nie rozumiała żadnego z tych uczuć, a jego stan wzbudzał w niej wyłącznie zażenowanie. Jej odrzucenie stało się ostatnią cegłą w murze, który odgrodził go od zbyt niesprawiedliwego świata. A może przyszła prosić o litość, zwrócenie wolności? W jego oczach zaiskrzyło coś bolesnego. Spuścił spojrzenie na psa, ostrożnie zapoznającego się z nową osobą – dotychczas nie miał okazji poznać jej zapachu.
Bez słowa patrzył, jak zsuwa z twarzy powłóczysty kaptur, ukazując twarz, która niezmiennie od lat czyniła na nim równie silne wrażenie; półwila krew zmieszana z błękitnym dziedzictwem stworzyły razem klejnot pośród dam, a Tristan, choć długie lata marzył o tym, by ów klejnot posiąść, teraz bał się, że go roztrzaska, zapominając o tym, jak twarde były prawdziwe diamenty. U niej w porządku – przypływ ulgi? Raczej nie, napięcie wciąż rosło. Tristan uciekał spojrzeniem od jej twarzy, wodząc nim po dłoni, którą ściągała kaptur zwiewnego płaszcza, każdy jej ruch przepełniała perfekcyjna gracja. Uciekał spojrzeniem, jakby od tego Evandra miała przestać widzieć jego twarz, nie tylko poobijaną i zmęczoną, ale i pozbawioną jakiejkolwiek chęci do życia. Czuł sugestywną nutę w jej głosie, czuł też spojrzenie, jakim go raczyła. Kontrastowali ze sobą dziś tak mocno, jak czerń i biel, kobieta i mężczyzna – piękno i żałość, księżniczka i żebrak.
- Nie – odpowiedział, bardziej szorstko, niż planował. Po to tu przyszła, obejrzeć siniaki? Skąd mogła wiedzieć? Nie wierzył w jej troskę, nie po słowach, które zdruzgotały mu serce, zresztą – nie chciał jej. Nie chciał być przy niej taki, nawet jeśli był to prawdziwy on. To nie był odpowiedni moment na to spotkanie, Tristan potrzebował samotności, łaknął jej. - Nie było potrzeby – dodał, być może chcąc złagodzić swoją obcesowość. Nie myślał wcale o tym, że Evandra była uzdrowicielką, że potrafiła to ocenić o wiele lepiej, niż on sam, chciał ją zbyć. Nie był małym chłopcem, nie potrzebował matkowania, a już na pewno nie potrzebował go od swojej narzeczonej. Powinien być dla niej silny, to on powinien być dla niej opiekunem – jak nie potrafił nim być dla Marianne.
- Ktoś wie, że tutaj jesteś? – zapytał, zmieniając temat, dopiero teraz spoglądając jej w oczy. Alkohol szumiał w uszach, dodawał odwagi, odejmował rozumu; zbyt łatwo wzbudzał gniew i rozniecał emocje. Wciąż nie wyciągnął dłoni po jej płaszcz, nie powinien. Jej nie powinno być tutaj, gdyby ktokolwiek się dowiedział – konsekwencje poniósłby Tristan, ale czy nie tego właśnie chciała Evandra? - Odprowadzę cię – dodał od razu, stanowczo i ze zdecydowaniem, kładąc dłoń na klamce zamkniętych przed momentem drzwi, oczekując jednak, by Evandra założyła wpierw kaptur, nikt nie mógł jej zauważyć. Dokąd miałby ją odprowadzić – tego nie wiedział, ale wiedział, że nie mogła być tutaj. Nie myślał wiele, ani o tym, czy ją urazi, ani o tym, że właśnie otrzymał szansę od losu na naprawienie tego, co było, alkohol wzmocniony parszywym nastrojem całkowicie go zamroczył.
Bez słowa patrzył, jak zsuwa z twarzy powłóczysty kaptur, ukazując twarz, która niezmiennie od lat czyniła na nim równie silne wrażenie; półwila krew zmieszana z błękitnym dziedzictwem stworzyły razem klejnot pośród dam, a Tristan, choć długie lata marzył o tym, by ów klejnot posiąść, teraz bał się, że go roztrzaska, zapominając o tym, jak twarde były prawdziwe diamenty. U niej w porządku – przypływ ulgi? Raczej nie, napięcie wciąż rosło. Tristan uciekał spojrzeniem od jej twarzy, wodząc nim po dłoni, którą ściągała kaptur zwiewnego płaszcza, każdy jej ruch przepełniała perfekcyjna gracja. Uciekał spojrzeniem, jakby od tego Evandra miała przestać widzieć jego twarz, nie tylko poobijaną i zmęczoną, ale i pozbawioną jakiejkolwiek chęci do życia. Czuł sugestywną nutę w jej głosie, czuł też spojrzenie, jakim go raczyła. Kontrastowali ze sobą dziś tak mocno, jak czerń i biel, kobieta i mężczyzna – piękno i żałość, księżniczka i żebrak.
- Nie – odpowiedział, bardziej szorstko, niż planował. Po to tu przyszła, obejrzeć siniaki? Skąd mogła wiedzieć? Nie wierzył w jej troskę, nie po słowach, które zdruzgotały mu serce, zresztą – nie chciał jej. Nie chciał być przy niej taki, nawet jeśli był to prawdziwy on. To nie był odpowiedni moment na to spotkanie, Tristan potrzebował samotności, łaknął jej. - Nie było potrzeby – dodał, być może chcąc złagodzić swoją obcesowość. Nie myślał wcale o tym, że Evandra była uzdrowicielką, że potrafiła to ocenić o wiele lepiej, niż on sam, chciał ją zbyć. Nie był małym chłopcem, nie potrzebował matkowania, a już na pewno nie potrzebował go od swojej narzeczonej. Powinien być dla niej silny, to on powinien być dla niej opiekunem – jak nie potrafił nim być dla Marianne.
- Ktoś wie, że tutaj jesteś? – zapytał, zmieniając temat, dopiero teraz spoglądając jej w oczy. Alkohol szumiał w uszach, dodawał odwagi, odejmował rozumu; zbyt łatwo wzbudzał gniew i rozniecał emocje. Wciąż nie wyciągnął dłoni po jej płaszcz, nie powinien. Jej nie powinno być tutaj, gdyby ktokolwiek się dowiedział – konsekwencje poniósłby Tristan, ale czy nie tego właśnie chciała Evandra? - Odprowadzę cię – dodał od razu, stanowczo i ze zdecydowaniem, kładąc dłoń na klamce zamkniętych przed momentem drzwi, oczekując jednak, by Evandra założyła wpierw kaptur, nikt nie mógł jej zauważyć. Dokąd miałby ją odprowadzić – tego nie wiedział, ale wiedział, że nie mogła być tutaj. Nie myślał wiele, ani o tym, czy ją urazi, ani o tym, że właśnie otrzymał szansę od losu na naprawienie tego, co było, alkohol wzmocniony parszywym nastrojem całkowicie go zamroczył.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Obserwowała go w napięciu, jakby obawiając się, że w każdej chwili może wezbrać w nim ta wściekłość, ta złość, tylko potęgowana przez wypity – w jakiej ilości? – alkohol. Przelotnie zerknęła w kierunku obwąchującego ją psa, lecz nie poświęciła mu większej uwagi; również dlatego, że napawał ją swego rodzaju lękiem. Zbyt szybki, zbyt czujny, zbyt groźny. Próbowała zachować klasę i spokój, choć postawa wspierającego się o ścianę, widocznie zrezygnowanego i złamanego Tristana nie pomagała; czy powinna odejść już teraz? Wyjść, dać mu święty spokój, nie naciskać? Miała ochotę zmusić go do oględzin choćby siłą, lecz jednocześnie najmniejszej na kolejną bolesną awanturę, kolejne celne, łamiące serce ataki. Jedno słowo, jeden zbędny gest również i ją mogły doprowadzić do wybuchu, jednak próbowała zepchnąć urazę i gorycz na dalszy plan, a skupić się tylko i wyłącznie na doznanych przez niego urazach.
Gdyby tylko nie te wszystkie dzielące ich tragedie, uczynki i podszyte fałszem deklaracje, Evandra bez chwili wahania rzuciłaby się ku niemu i otoczyła go troskliwą opieką, ukoiła jego ból na wszelkie możliwe sposoby... Gdyby. Lecz teraz zachowywała odpowiednią odległość, nieruchoma niczym posąg, wpatrzona w niego jak w piękny, smutny obraz; bała wykonać się jakikolwiek ruch, by nie spłoszyć, nie pogorszyć, nie urazić. Jednocześnie wzbierała w niej złość, bo dlaczego nie chciał, żeby została? Dlaczego ociągał się z zaproszeniem do środka? Już jej nie chciał? Już zrezygnował?
Nie drgnęła, gdy przemówił doń tak szorstko, ostro, bezlitośnie – lecz włożyła w to całą swą siłę. Ścisnęła pudełeczko z maścią mocniej, by wyładować na czymś to nieznośne napięcie, które wzrastało z każdą kolejną chwilą. Nie było potrzeby...? Dobre sobie. Nie była ślepa, nie była również naiwna, lecz o tym najwidoczniej Rosier zapomniał już dawno, dawno temu.
- Przyniosłam ci maść na siniaki – odpowiedziała cicho, pozornie nie zrażona jego postawą i tonem głosu. Nie wyciągnęła ku niemu dłoni ze słoiczkiem, wciąż licząc na to, że Tristan oprzytomnieje i pozwoli jej na choćby szybkie oględziny odniesionych w walce ran. Nie drgnęła również, gdy prędko, stanowczo postanowił, że odprowadzi ją do domu; doskonale wiedziała, że w tym stanie nie powinien nawet przymierzać się do teleportacji, on również musiał być tego świadom. Więc na co ta gra, na co ta poza? Lico młódki wciąż pozostawało doskonale widoczne, gdyż nie zamierzała skryć go na powrót pod obszernym kapturem peleryny; naprawdę próbował ją wyrzucić? Kto wie, może w salonie czeka na niego inna uzdrowicielka, może to dlatego aż tak mu się śpieszyło...
- Nigdzie się nie wybieram, dopóki cię nie obejrzę – oświadczyła tym samym neutralnym tonem głosu, co i wcześniej; jego stanowczość, zdecydowanie zdawały się nie robić na niej najmniejszego wrażenia, choć nie była pewna, czy za chwilę nie pożałuje powziętej decyzji i nie rozpęta tym samym piekła na ziemi. Przecież nikt się nie dowie o tej wizycie, a on zdecydowanie potrzebował oględzin, tak obolały i zrozpaczony, zrezygnowany i... zły? Oddałaby wiele, by dowiedzieć się, kto ważył się podnieść na niego rękę, w jakich okolicznościach doszło do tej bójki, lecz nie łudziła się, że Tristan poruszy z nią ten temat, choćby i za wiele długich miesięcy; mogła tylko wyobrażać sobie dziesiątki tragicznych scenariuszy, umierać z przedziwnego lęku o jego zdrowie, by na koniec zostać wyrzuconą za próg. Bezczelny.
- Zaprowadź mnie gdzieś, gdzie będziesz mógł wygodnie usiąść – kontynuowała, nadal nie dając za wygraną. Nie po to tyle ze sobą walczyła, nie po to w końcu wystawiła się na tę próbę, by odpuścić tak łatwo. Wolną dłonią odpięła broszę, która spinała poły peleryny i odrzuciła ją w bok, na stojącą opodal szafkę, nie sprawdzając nawet, czy materiał jej drogocennego odzienia wylądował tam, gdzie powinien, czy zamiata właśnie podłogę hallu.
Gdyby tylko nie te wszystkie dzielące ich tragedie, uczynki i podszyte fałszem deklaracje, Evandra bez chwili wahania rzuciłaby się ku niemu i otoczyła go troskliwą opieką, ukoiła jego ból na wszelkie możliwe sposoby... Gdyby. Lecz teraz zachowywała odpowiednią odległość, nieruchoma niczym posąg, wpatrzona w niego jak w piękny, smutny obraz; bała wykonać się jakikolwiek ruch, by nie spłoszyć, nie pogorszyć, nie urazić. Jednocześnie wzbierała w niej złość, bo dlaczego nie chciał, żeby została? Dlaczego ociągał się z zaproszeniem do środka? Już jej nie chciał? Już zrezygnował?
Nie drgnęła, gdy przemówił doń tak szorstko, ostro, bezlitośnie – lecz włożyła w to całą swą siłę. Ścisnęła pudełeczko z maścią mocniej, by wyładować na czymś to nieznośne napięcie, które wzrastało z każdą kolejną chwilą. Nie było potrzeby...? Dobre sobie. Nie była ślepa, nie była również naiwna, lecz o tym najwidoczniej Rosier zapomniał już dawno, dawno temu.
- Przyniosłam ci maść na siniaki – odpowiedziała cicho, pozornie nie zrażona jego postawą i tonem głosu. Nie wyciągnęła ku niemu dłoni ze słoiczkiem, wciąż licząc na to, że Tristan oprzytomnieje i pozwoli jej na choćby szybkie oględziny odniesionych w walce ran. Nie drgnęła również, gdy prędko, stanowczo postanowił, że odprowadzi ją do domu; doskonale wiedziała, że w tym stanie nie powinien nawet przymierzać się do teleportacji, on również musiał być tego świadom. Więc na co ta gra, na co ta poza? Lico młódki wciąż pozostawało doskonale widoczne, gdyż nie zamierzała skryć go na powrót pod obszernym kapturem peleryny; naprawdę próbował ją wyrzucić? Kto wie, może w salonie czeka na niego inna uzdrowicielka, może to dlatego aż tak mu się śpieszyło...
- Nigdzie się nie wybieram, dopóki cię nie obejrzę – oświadczyła tym samym neutralnym tonem głosu, co i wcześniej; jego stanowczość, zdecydowanie zdawały się nie robić na niej najmniejszego wrażenia, choć nie była pewna, czy za chwilę nie pożałuje powziętej decyzji i nie rozpęta tym samym piekła na ziemi. Przecież nikt się nie dowie o tej wizycie, a on zdecydowanie potrzebował oględzin, tak obolały i zrozpaczony, zrezygnowany i... zły? Oddałaby wiele, by dowiedzieć się, kto ważył się podnieść na niego rękę, w jakich okolicznościach doszło do tej bójki, lecz nie łudziła się, że Tristan poruszy z nią ten temat, choćby i za wiele długich miesięcy; mogła tylko wyobrażać sobie dziesiątki tragicznych scenariuszy, umierać z przedziwnego lęku o jego zdrowie, by na koniec zostać wyrzuconą za próg. Bezczelny.
- Zaprowadź mnie gdzieś, gdzie będziesz mógł wygodnie usiąść – kontynuowała, nadal nie dając za wygraną. Nie po to tyle ze sobą walczyła, nie po to w końcu wystawiła się na tę próbę, by odpuścić tak łatwo. Wolną dłonią odpięła broszę, która spinała poły peleryny i odrzuciła ją w bok, na stojącą opodal szafkę, nie sprawdzając nawet, czy materiał jej drogocennego odzienia wylądował tam, gdzie powinien, czy zamiata właśnie podłogę hallu.
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Wyjdź, błagał w myślach, wyjdź i nie utrudniaj. Tristan odprowadziłby ją pod sam dom – nie myśląc o konsekwencjach rozszczepienia - a potem skierował się w dzielnice, w których człowiek o jego pozycji bywać nie powinien, i może poprosił Borgina, by dokończył dzieło. Nie chciał, by widziała go w takim stanie – przegranego i słabego, miał być jej mężem. Opiekunem. Jak mógł zająć się nią, kiedy nie był w stanie zająć się nawet samym sobą? Jego dłoń mocno zacisnęła się na metalowej klamce drzwi wyjściowych, poczuł kanciastość różanych zdobień. Bezradność go obezwładniała, a gniew – na samego siebie – przyćmiewał zmysły. Nie powinna przy nim przebywać, nie teraz. Pragnął jej jak pragnąć mógłby wody po pustynnej wędrówce, pożądał jej jak pożądał kolejnego łyku Ognistej – jak daleko był w stanie się posunąć, aby ją posiąść? Nie, przestań. Już była jego. Nie patrzył na nią, a na hebanową płytę drzwi, gdy zdradziła cel swojej wizyty – szaleństwo, popadał w szaleństwo z rozpaczy. Maść na siniaki, z tym przyszła? Przymknął oczy, których i tak wciąż nie widziała. Nie chciał jej litości, nie chciał, by opatrywała jego uliczne rany, bezpańsko błąkające się koty zawsze wylizywały je sobie same po drapieżnych bijatykach. Chciał, by wierzyła, że potrafił być silny, ale jak długo byłby w stanie kłamać? Maść, Evandro, przecież to tylko kilka siniaków, za parę dni zejdą.
- Niepotrzebnie – wtrącił wciąż szorstko, maskując dojmujący ból mieszający się ze wzruszeniem, wiedząc, że wyciąga ku niemu rękę i że powinien tę rękę przyjąć. Na Merlina, jak mógł posądzić ją o wyrachowanie i zarzucić zaplanowaną intrygę? Znał ją już tyle lat, jak zawsze była po prostu doskonała. A on, jak zawsze, musiał to spieprzyć. Lepiej, żeby wyszła, nim zrobi coś jeszcze głupszego.
Nie odpowiedziała, Tristan pojął – nikt nie wiedział, że tutaj była. Evandry słusznie nie wypuszczano z domu samej od czasu pamiętnego porwania, ktoś mógłby przecież chcieć ją uciszyć. Ktoś mógłby chcieć to powtórzyć. Wszyscy otaczali ją troską godną klejnotu, którym była, dlaczego próbowała wyrwać się spod tego bezpiecznego klosza? Jego dłoń ześlizgnęła się z klamki, a on odwrócił się w jej stronę na dźwięk kolejnych słów; na twarzy Tristana wciąż malował się gniew, niechęć i zmęczenie, bez choćby lichej iskry radości.
Królewskim gestem zrzuciła płaszcz, radząc sobie bez jego pomocy i uparcie obstając przy swoim, pod materiałem krył się jak zawsze perfekcyjny strój. Delikatna suknia podkreślała eteryczną urodę jego pięknej nimfy, jak zwykł ją nazywać od pamiętnego spaceru na weselu Marianne – czy dalsze oponowanie miało jakikolwiek sens? Nie chciała słyszeć sprzeciwu, a przecież nie mógł jej też stąd wyrzucić siłą. Był pijany, a serce rozdarte miał na pół. Uchwycił rzucony przez nią płaszcz, nim ten ześlizgnął się za sprawą szlachetnych jedwabnych nici na drewnianą posadzkę, nie patrząc wcale na pelerynę, a na sylwetkę kobiety skąpaną w bladym świetle tańczących płomieni świec. Jego królowa, przyszła lady Rosier – dziś silniejsza od niego, czy mógł upokorzyć się przed nią jeszcze bardziej? W milczeniu odwiesił jej nakrycie, ze zrezygnowaniem dając za wygraną.
Bez słowa zrównał się z nią krokiem, nie mógł zabrać jej do salonu, przed wyjściem nie zadbał o usunięcie z podłogi szkła.
- Jadalnia jest na końcu korytarza – stwierdził więc z naciskiem i wyrazem nie kryjącym niezadowolenia, a mijając salon zamaszyście zatrzasnął do niego drzwi, częściowo dając upust nagromadzonej złości. Przyjście tutaj nie było najlepszą życiową decyzją Evandry – i był pewien, że ta wizyta skończy się źle, tak, jak źle kończyły się wszystkie ich spotkania. Wciąż nie wiedział, jaka była jej reakcja na podarunek – ani czy w ogóle go przyjęła, ale skoro Padraig do niego nie wrócił z kotem, to być może wzięła go do siebie, w każdym razie miał nadzieję, że zwierzę nie zdechło od jego silnego uroku - choć być może wolał tego nie wiedzieć.
/zt x2
- Niepotrzebnie – wtrącił wciąż szorstko, maskując dojmujący ból mieszający się ze wzruszeniem, wiedząc, że wyciąga ku niemu rękę i że powinien tę rękę przyjąć. Na Merlina, jak mógł posądzić ją o wyrachowanie i zarzucić zaplanowaną intrygę? Znał ją już tyle lat, jak zawsze była po prostu doskonała. A on, jak zawsze, musiał to spieprzyć. Lepiej, żeby wyszła, nim zrobi coś jeszcze głupszego.
Nie odpowiedziała, Tristan pojął – nikt nie wiedział, że tutaj była. Evandry słusznie nie wypuszczano z domu samej od czasu pamiętnego porwania, ktoś mógłby przecież chcieć ją uciszyć. Ktoś mógłby chcieć to powtórzyć. Wszyscy otaczali ją troską godną klejnotu, którym była, dlaczego próbowała wyrwać się spod tego bezpiecznego klosza? Jego dłoń ześlizgnęła się z klamki, a on odwrócił się w jej stronę na dźwięk kolejnych słów; na twarzy Tristana wciąż malował się gniew, niechęć i zmęczenie, bez choćby lichej iskry radości.
Królewskim gestem zrzuciła płaszcz, radząc sobie bez jego pomocy i uparcie obstając przy swoim, pod materiałem krył się jak zawsze perfekcyjny strój. Delikatna suknia podkreślała eteryczną urodę jego pięknej nimfy, jak zwykł ją nazywać od pamiętnego spaceru na weselu Marianne – czy dalsze oponowanie miało jakikolwiek sens? Nie chciała słyszeć sprzeciwu, a przecież nie mógł jej też stąd wyrzucić siłą. Był pijany, a serce rozdarte miał na pół. Uchwycił rzucony przez nią płaszcz, nim ten ześlizgnął się za sprawą szlachetnych jedwabnych nici na drewnianą posadzkę, nie patrząc wcale na pelerynę, a na sylwetkę kobiety skąpaną w bladym świetle tańczących płomieni świec. Jego królowa, przyszła lady Rosier – dziś silniejsza od niego, czy mógł upokorzyć się przed nią jeszcze bardziej? W milczeniu odwiesił jej nakrycie, ze zrezygnowaniem dając za wygraną.
Bez słowa zrównał się z nią krokiem, nie mógł zabrać jej do salonu, przed wyjściem nie zadbał o usunięcie z podłogi szkła.
- Jadalnia jest na końcu korytarza – stwierdził więc z naciskiem i wyrazem nie kryjącym niezadowolenia, a mijając salon zamaszyście zatrzasnął do niego drzwi, częściowo dając upust nagromadzonej złości. Przyjście tutaj nie było najlepszą życiową decyzją Evandry – i był pewien, że ta wizyta skończy się źle, tak, jak źle kończyły się wszystkie ich spotkania. Wciąż nie wiedział, jaka była jej reakcja na podarunek – ani czy w ogóle go przyjęła, ale skoro Padraig do niego nie wrócił z kotem, to być może wzięła go do siebie, w każdym razie miał nadzieję, że zwierzę nie zdechło od jego silnego uroku - choć być może wolał tego nie wiedzieć.
/zt x2
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Skoro góra nie chce przyjść do Mahometa, to Mahomet musi przyjść do góry. Czy jakoś tak mówił jeden dzieciak z Beauxbattons. Głupio powiedzonko przypomniało się Druelli, kiedy wreszcie po ubraniu Narcyzy i Andromedy, przygotowaniu ich do wyjścia i sprowadzeniu do holu zauważyła, że Bellatrix cały czas jest niegotowa. Pani Black zagryzła zęby i stoickim choć nieco lodowatym głosem oświadczyła, że jeżeli najstarsza córka nie będzie ubrana za pięć minut, to nie idzie do wujka Tristana. Skończyło się na płaczu, który ustał dopiero po kolejnych trzech minutach, w których Andromeda zdążyła zacząć się rozbierać, bo w kurtce robiło jej się gorąco, a Narcyza, zwykle spokojna, swoje niezadowolenie zademonstrowała krótkim płaczem. Zanim Dru ją uspokoiła, środkowa względem wieku latorośl pozbyła się nawet czapeczki. Druella miała ochotę szpetnie zakląć. Powstrzymywało ją tylko towarzystwo córek. Planowała wziąć dziewczynki na spacer zanim kominkiem przeniosą się do Tristana. W tym tempie jednak nie dotrą do niego nie tylko dzisiaj, ale nawet za rok. Westchnęła więc z rezygnacją i zamiast ubierać Andromedę, rozebrała Narcyzę z ciepłych ubranek i zawołała ciągle zapłakaną Bellatrix, która nie zdążyła jeszcze ubrać nawet butów. Pomimo pomocy skrzata, należy dodać. Wreszcie Dru udało się załadować z córkami do kominka. Wziąwszy odrobinę proszku fiuu (i upomniawszy Bellatrix, żeby się nie odzywała) rzuciła go w palenisko i wypowiedziała adres zamieszkania swojego brata. I oto pojawiły się zielone płomienie, a cztery kobiety pomknęły w stronę Dover. Wreszcie.
Przez zrezygnowanie ze spaceru trafiły do domu Tristana nieco wcześniej niż powinny. Druella miała szczerą nadzieję, że brat nie będzie miał pretensji. A jeśli tak, to niech sam spróbuje się wybrać z tymi małymi potworami na przechadzkę. Oczywiście niecodzienne okoliczności kominkowych podróży ekscytowały jedynie Bellę i Meddie, Cyzię raczej przerażały. I, choć zwykle siedziała cichutko, tym razem rozdarła się wniebogłosy zupełnie niezadowolona i zaskoczona tym, co się wokół niej działo. I to właśnie krzyk małej powiadomił wszystkich będących w domu w Dover na Upper Road 13, że goście przybyli. Bella natychmiast wyskoczyła z kominka brudząc dywan sadzą. W ślad za nią wygramoliła się Andromeda, która rozglądała się po holu nieco bardziej niepewnie. Druella zaś wychodząc, zajęta uspokajaniem Cyzi, zahaczyła głową o górę kominka, w którą zaplątały się jej włosy. Dowiedziała się o tym po chwili, gdy jej kolejny krok został zatrzymany przez brutalne szarpnięcie. W oczach zamigotały jej łzy, gdy wyginając się, by nie upuścić córki odczepiała się od kominka. Wreszcie udało się jej oswobodzić i wyjąć różdżkę, którą wyczyściła ślady sadzy z podłogi. Opadła na kanapę nie mając już siły upominać dzieci. Przynajmniej Narcyza nie płakała. Do czasu aż do halu nie wpadł Enjolras szczekając radośnie i wpychając pysk do zawiniątka z najmłodszą córką czym wywołał kolejną falę płaczu.
- Tristanie, jakbyś jeszcze nie słyszał, to masz gości - jęknęła z rezygnacją po raz trzeci w ciągu ostatniego kwadransa uspokajając córkę. Nie miała pojęcia czy brat widzi jej beznadziejną walkę o zachowanie spokoju, czy może jeszcze go nie ma. Na jego miejscu też bała by się przychodzić w miejsce, z którego dochodzą podobne odgłosy. Jeżeli Tristan zachował jeszcze odrobinę rozsądku, to właśnie powinien się stąd teleportować i zesłać jego seksowną skrzatkę, która z przykrością poinformuje, że pan Rosier zmuszony był pilnie wybyć. Ale pewnie tego nie zrobi. Nie ma na co dzień podobnego harmidru, nie jest więc na tyle mądry, by zawczasu brać nogi za pas. I na szczęście dla Dru, bo ogarnianie chaosu przynajmniej na chwilę rozłoży się na dwie osoby.
Przez zrezygnowanie ze spaceru trafiły do domu Tristana nieco wcześniej niż powinny. Druella miała szczerą nadzieję, że brat nie będzie miał pretensji. A jeśli tak, to niech sam spróbuje się wybrać z tymi małymi potworami na przechadzkę. Oczywiście niecodzienne okoliczności kominkowych podróży ekscytowały jedynie Bellę i Meddie, Cyzię raczej przerażały. I, choć zwykle siedziała cichutko, tym razem rozdarła się wniebogłosy zupełnie niezadowolona i zaskoczona tym, co się wokół niej działo. I to właśnie krzyk małej powiadomił wszystkich będących w domu w Dover na Upper Road 13, że goście przybyli. Bella natychmiast wyskoczyła z kominka brudząc dywan sadzą. W ślad za nią wygramoliła się Andromeda, która rozglądała się po holu nieco bardziej niepewnie. Druella zaś wychodząc, zajęta uspokajaniem Cyzi, zahaczyła głową o górę kominka, w którą zaplątały się jej włosy. Dowiedziała się o tym po chwili, gdy jej kolejny krok został zatrzymany przez brutalne szarpnięcie. W oczach zamigotały jej łzy, gdy wyginając się, by nie upuścić córki odczepiała się od kominka. Wreszcie udało się jej oswobodzić i wyjąć różdżkę, którą wyczyściła ślady sadzy z podłogi. Opadła na kanapę nie mając już siły upominać dzieci. Przynajmniej Narcyza nie płakała. Do czasu aż do halu nie wpadł Enjolras szczekając radośnie i wpychając pysk do zawiniątka z najmłodszą córką czym wywołał kolejną falę płaczu.
- Tristanie, jakbyś jeszcze nie słyszał, to masz gości - jęknęła z rezygnacją po raz trzeci w ciągu ostatniego kwadransa uspokajając córkę. Nie miała pojęcia czy brat widzi jej beznadziejną walkę o zachowanie spokoju, czy może jeszcze go nie ma. Na jego miejscu też bała by się przychodzić w miejsce, z którego dochodzą podobne odgłosy. Jeżeli Tristan zachował jeszcze odrobinę rozsądku, to właśnie powinien się stąd teleportować i zesłać jego seksowną skrzatkę, która z przykrością poinformuje, że pan Rosier zmuszony był pilnie wybyć. Ale pewnie tego nie zrobi. Nie ma na co dzień podobnego harmidru, nie jest więc na tyle mądry, by zawczasu brać nogi za pas. I na szczęście dla Dru, bo ogarnianie chaosu przynajmniej na chwilę rozłoży się na dwie osoby.
Gość
Gość
Koniec świata? Uderzenie komety? Zbiegły smok z rezerwatu właśnie atakował dom? A może tylko trzęsienie ziemi? Nie rozumiał, co się działo, do czasu, aż nie usłyszał krzyku Druelli, oznajmiającego, że oto ma gości: ach tak, trójka jej uroczych córek. Tristan nie zdawał sobie sprawy z tego, ile pracy musi włożyć matka w opiekę nad kilkorgiem malutkich dziewczynek, wychodził z założenia, że wszystko się robi samo: same jedzą (przecież są już takie duże), same się ubierają (przecież to damy), same wiedzą, jak się zachowywać (przecież to tylko małe dziewczynki, nie małe smoki) i ogólnie rzecz biorąc - są samodzielne. Jak to młode czarownice. Mylił się srogo, o czym zorientować powinien się już dawno temu, najwyraźniej było mu jednak z tą ślepotą dość wygodnie.
Własnie wchodził do holu, kiedy to się wydarzyło, trzymał w ręku grubą księgę o smoczej anatomii - właśnie znalazł ją w gabinecie i chciał zabrać do sypialni, by nie zapomnieć jej przejrzeć przed snem - z nadzieją, że może właśnie w niej odnajdzie choćby wskazówki do rozwiązania swoich problemów. Instynkt samozachowawczy widocznie szwankował, bo nie nakazał natychmiastowego odwrotu; przeciwnie - wydawał się całkiem ucieszony z wizyty, nie zważając nawet na to, że nawet nie spostrzegł, kiedy Bella wydarła z jego ręki ową księgę.
- Bells - próbował ja powitać, ale huragan pognał dalej, Tristan nie przejął się tym zanadto. Podszedł do kanapy, na którą opadła jego siostra; nachylając się na nią, by odpowiednio przywitać Druellę. Nie wydawał się zaskoczony, siostra wszakże była mile widziana w jego domu o każdej porze dnia i nocy, nawet gdyby motywował nią tylko kaprys. - Dobrze was widzieć, Druello - rzucił, przygładzając kasztanowe włosy Andromedy. Spojrzał w zawiniątko na rękach siostry, maleńka Narcyza rosła jak na drożdżach, ale wciąż wydawała się krucha i delikatna jak porcelanowa lalka - naprawdę śliczna lalka. Opadł miękko na kanapę obok siostry, najwyraźniej nie przyszło mu do głowy odgonić Enjolrasa od niemowlęcia - przecież nie zrobi mu krzywdy. Higiena? Zarazki? Przypadkowe kłapnięcie paszczą? Nie pomyślał - przecież ten pies nigdy nie skrzywdziłby dziecka, mógł za to ręczyć własną głową.
- Skrzaty przygotują herbatę - rzucił nieco głośniej, dość głośno, by skrzatka faktycznie usłyszała; nie proponował Druelli nic innego, wino byłoby dalece nieodpowiednie tak krótko po porodzie. - Trzeba wam czegoś jeszcze? - Potrzeby dzieci pozostawały dla niego nieodgadnione. - Jak się czujesz? - Bo choć od szczęśliwego przyjścia na świat małej Cyzi minęło już kilka miesięcy, Druella pozostawała schorowana i przemęczona natłokiem obowiązków - zasługiwała na porządny odpoczynek. Ton jego głosu pozostawał spokojny - pomimo wszechobecnego chaosu, który zdawał się go wcale nie wytrącać z równowagi - zapewne dlatego, że ani trochę nie zdawał sobie sprawy z jego powagi.
Własnie wchodził do holu, kiedy to się wydarzyło, trzymał w ręku grubą księgę o smoczej anatomii - właśnie znalazł ją w gabinecie i chciał zabrać do sypialni, by nie zapomnieć jej przejrzeć przed snem - z nadzieją, że może właśnie w niej odnajdzie choćby wskazówki do rozwiązania swoich problemów. Instynkt samozachowawczy widocznie szwankował, bo nie nakazał natychmiastowego odwrotu; przeciwnie - wydawał się całkiem ucieszony z wizyty, nie zważając nawet na to, że nawet nie spostrzegł, kiedy Bella wydarła z jego ręki ową księgę.
- Bells - próbował ja powitać, ale huragan pognał dalej, Tristan nie przejął się tym zanadto. Podszedł do kanapy, na którą opadła jego siostra; nachylając się na nią, by odpowiednio przywitać Druellę. Nie wydawał się zaskoczony, siostra wszakże była mile widziana w jego domu o każdej porze dnia i nocy, nawet gdyby motywował nią tylko kaprys. - Dobrze was widzieć, Druello - rzucił, przygładzając kasztanowe włosy Andromedy. Spojrzał w zawiniątko na rękach siostry, maleńka Narcyza rosła jak na drożdżach, ale wciąż wydawała się krucha i delikatna jak porcelanowa lalka - naprawdę śliczna lalka. Opadł miękko na kanapę obok siostry, najwyraźniej nie przyszło mu do głowy odgonić Enjolrasa od niemowlęcia - przecież nie zrobi mu krzywdy. Higiena? Zarazki? Przypadkowe kłapnięcie paszczą? Nie pomyślał - przecież ten pies nigdy nie skrzywdziłby dziecka, mógł za to ręczyć własną głową.
- Skrzaty przygotują herbatę - rzucił nieco głośniej, dość głośno, by skrzatka faktycznie usłyszała; nie proponował Druelli nic innego, wino byłoby dalece nieodpowiednie tak krótko po porodzie. - Trzeba wam czegoś jeszcze? - Potrzeby dzieci pozostawały dla niego nieodgadnione. - Jak się czujesz? - Bo choć od szczęśliwego przyjścia na świat małej Cyzi minęło już kilka miesięcy, Druella pozostawała schorowana i przemęczona natłokiem obowiązków - zasługiwała na porządny odpoczynek. Ton jego głosu pozostawał spokojny - pomimo wszechobecnego chaosu, który zdawał się go wcale nie wytrącać z równowagi - zapewne dlatego, że ani trochę nie zdawał sobie sprawy z jego powagi.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Kochała brata z całego serca. Dlatego gdy wreszcie postanowił się pojawić, nie wiedziała czy cieszyć się, czy raczej martwić. Nie chciała go przecież wciągać w podobne końce świata, które sama nauczyła się znosić ze stoickim spokojem. Umiała je przetrwać, nawet, kiedy wydawało się, że gorzej już być nie może. Psy szczekają, dzieci płaczą, kot tłucze wazę, a sowy jak wściekłe latają przy kandelabrze, bo ktoś postanowił otworzyć im klatki. W końcu tak fajnie fruwają. W domu Tristana było o jednego psa, jednego kota i jedną sowę mniej. Zazwyczaj było w nim mniej też o trójkę (niedawno przecież była tylko dwójka, jak ten czas szybko leci) dzieci. Pewnie dlatego zwykle panował tu spokój. Druella jednak naprawdę ucieszyła się na widok brata. Współczucie wobec niego wcale nie było aż tak wielkie, świetnie będzie się bawił z Bellą, która przecież będzie grzeczna u wujka. Maddy też nie sprawia problemów w gościach. Wszyscy będą szczęśliwy. A kiedy tylko Tristan zrobi się nieco zmęczony, nadejdzie czas, żeby rodzina wróciła do domu. I wtedy on odpocznie, w spokoju wychyli szklankę ognistej i doceni, że dzieci ma tylko na jakiś czas. A przynajmniej powinien docenić.
Przywitała brata ze zmęczonym uśmiechem na ustach. Sam fakt, że jednak nie była sama z armagedonem nastrajał ją optymistycznie. Przynajmniej odrobinę. Gdyby jednak zaczęła tracić grunt pod nogami, Tristan z pewnością ją złapie.
- Ciebie też, Tris. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że udało nam się tu dotrzeć - odparła zasłaniając Narcyzę przed psem. Miała w tym doświadczenie, w domu dwa podobne czworonogi były bardzo zainteresowane nowym członkiem rodziny.
U Tristana czuła się jakby była w domu. Oczywiście, to nie ta rezydencja, w której się wychowali, której poznali każdy kącik. Ale w Dover powietrze było inne, pachniało jakoś znajomo. Różane ornamenty subtelnie wplecione w domowe sprzęty sprawiały, że miała wrażenie jakby wracała do domu. Czuła się tu dobrze i wiedziała, że córkom wyrwanie się z głośnego i brudnego Londynu z pewnością wyjdzie na dobre. Może jakiś dłuższy weekend w Dover byłby dobrym pomysłem? Z pewnością znajdzie się jakaś rezydencja, w której mogłaby pomieszkać z dziećmi. Może nawet Cygnus chociaż na chwilę wyrwał się z Minsterstwa. A jeśli nie, to dziewczynki pewnie z chęcią odwiedzą babcię. Pytanie tylko czy odkąd przyjechał Thibaud i Julia znajdzie się miejsce dla kolejnych gości. Zanim jednak zacznie planować wakacje trzeba zająć się znacznie pilniejszymi rzeczami. Bella i Meddy pewnie sobie poradzą. Nie poszły w końcu na spacer, nie mają ubranych czapek, więc nie trzeba ich rozbierać. Przynajmniej tyle.
- Herbata to świetny pomysł - mruknęła spoglądając na chwilę na brata zanim wróciła do uspokajania córki. Cyzia krzyczała jakby ktoś usiłował ją skrzywdzić. Kołysanie jej na rękach i nucenie kołysanki w pewnym momencie zaczęło przynosić skutek. Do czasu aż Enjolras nie zajrzał dziewczynce prosto w oczy wywołując kolejną salwę płaczu.
- Mógłbyś wziąć Enjolrasa? - Wstała z kanapy zabierając córkę z daleka od ciekawskiego pyska. - Cyzia się go jednak boi. Jak przyzwyczai się do nowego miejsca powinno być lepiej.
Wpatrzona w córkę, nucąc kołysanki chodziła w kółko czekając aż mała znudzi się krzykiem. Wreszcie zmęczona najwyraźniej demonstrowaniem światu swojego niezadowolenia usnęła. Druella usiadła wreszcie z cichym westchnięciem. Ułożyła córkę obok zanim znowu mogła porozmawiać z bratem. Koniec świata na chwilę został opanowany.
- Skrzaty powinny pilnować czy twoje siostrzenice nie roznoszą ci właśnie domu - mruknęła sięgając po przyniesioną herbatę. Sądząc po odgłosach tupania, obie córki zajęte były ganianiem się po domu. Oznaczało to tyle, że nie przeszukiwały żadnych zakamarków i nie znalazły nic niebezpiecznego, czym mogłyby zrobić sobie krzywdę.
- Myślisz, że twoja skrzatka podoła ich upilnowaniu? - Zapytała patrząc krytycznie na lekko trzęsący się sufit. Nie ma się co jednak łudzić, ani Bella, ani Meddy nie będą długo zajmować się sobą. To tylko kwestia czasu aż wpadną zaciągać najukochańszego wujka do zabawy.
- Co u ciebie? Jak się czujesz? - Nie pamiętała, że Tristan przed chwilą zadał jej identyczne pytanie, na które nie odpowiedziała zajęta wszechogarniającym chaosem.
Przywitała brata ze zmęczonym uśmiechem na ustach. Sam fakt, że jednak nie była sama z armagedonem nastrajał ją optymistycznie. Przynajmniej odrobinę. Gdyby jednak zaczęła tracić grunt pod nogami, Tristan z pewnością ją złapie.
- Ciebie też, Tris. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że udało nam się tu dotrzeć - odparła zasłaniając Narcyzę przed psem. Miała w tym doświadczenie, w domu dwa podobne czworonogi były bardzo zainteresowane nowym członkiem rodziny.
U Tristana czuła się jakby była w domu. Oczywiście, to nie ta rezydencja, w której się wychowali, której poznali każdy kącik. Ale w Dover powietrze było inne, pachniało jakoś znajomo. Różane ornamenty subtelnie wplecione w domowe sprzęty sprawiały, że miała wrażenie jakby wracała do domu. Czuła się tu dobrze i wiedziała, że córkom wyrwanie się z głośnego i brudnego Londynu z pewnością wyjdzie na dobre. Może jakiś dłuższy weekend w Dover byłby dobrym pomysłem? Z pewnością znajdzie się jakaś rezydencja, w której mogłaby pomieszkać z dziećmi. Może nawet Cygnus chociaż na chwilę wyrwał się z Minsterstwa. A jeśli nie, to dziewczynki pewnie z chęcią odwiedzą babcię. Pytanie tylko czy odkąd przyjechał Thibaud i Julia znajdzie się miejsce dla kolejnych gości. Zanim jednak zacznie planować wakacje trzeba zająć się znacznie pilniejszymi rzeczami. Bella i Meddy pewnie sobie poradzą. Nie poszły w końcu na spacer, nie mają ubranych czapek, więc nie trzeba ich rozbierać. Przynajmniej tyle.
- Herbata to świetny pomysł - mruknęła spoglądając na chwilę na brata zanim wróciła do uspokajania córki. Cyzia krzyczała jakby ktoś usiłował ją skrzywdzić. Kołysanie jej na rękach i nucenie kołysanki w pewnym momencie zaczęło przynosić skutek. Do czasu aż Enjolras nie zajrzał dziewczynce prosto w oczy wywołując kolejną salwę płaczu.
- Mógłbyś wziąć Enjolrasa? - Wstała z kanapy zabierając córkę z daleka od ciekawskiego pyska. - Cyzia się go jednak boi. Jak przyzwyczai się do nowego miejsca powinno być lepiej.
Wpatrzona w córkę, nucąc kołysanki chodziła w kółko czekając aż mała znudzi się krzykiem. Wreszcie zmęczona najwyraźniej demonstrowaniem światu swojego niezadowolenia usnęła. Druella usiadła wreszcie z cichym westchnięciem. Ułożyła córkę obok zanim znowu mogła porozmawiać z bratem. Koniec świata na chwilę został opanowany.
- Skrzaty powinny pilnować czy twoje siostrzenice nie roznoszą ci właśnie domu - mruknęła sięgając po przyniesioną herbatę. Sądząc po odgłosach tupania, obie córki zajęte były ganianiem się po domu. Oznaczało to tyle, że nie przeszukiwały żadnych zakamarków i nie znalazły nic niebezpiecznego, czym mogłyby zrobić sobie krzywdę.
- Myślisz, że twoja skrzatka podoła ich upilnowaniu? - Zapytała patrząc krytycznie na lekko trzęsący się sufit. Nie ma się co jednak łudzić, ani Bella, ani Meddy nie będą długo zajmować się sobą. To tylko kwestia czasu aż wpadną zaciągać najukochańszego wujka do zabawy.
- Co u ciebie? Jak się czujesz? - Nie pamiętała, że Tristan przed chwilą zadał jej identyczne pytanie, na które nie odpowiedziała zajęta wszechogarniającym chaosem.
Gość
Gość
Tristan wciąż nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, co oznacza bliskość dzieci: prawdopodobnie był całkowicie przekonany, że nawet nowonarodzona Cyzia jest w stanie sama się nakarmić, przebrać, a już na pewno że można ją zostawić samą - tak po prostu, na godzinę, dwie lub dzień. Przecież dziewczynki były Rosierami, musiały być nie tylko piękne, wybitnie utalentowane, ale i wyjątkowo inteligentne. Być może dlatego zmęczony uśmiech, jaki pojawił się na twarzy siostry, zdziwił Tristana - być może jednak miała za dużo na głowie.
- Miałyście jakieś problemy po drodze? - zdziwił się uprzejmie, usuwając się z drogi pędzącej Belli. Enjolras radośnie merdał ogonem, wciskając mokry nos w becik Cyzi - ale nie przyszło mu do głowy, że mogłoby to komuś przeszkadzać, przecież to oczywiste, że pies nie zrobi krzywdy córce Druelli, choć być może krzyki malej powinny dać mu do myślenia. Być może - bo nie dały, dopiero, kiedy jego siostra wprost poprosiła o odsunięcie psa, zrozumiał powód krzyku niemowlęcia i gestem nakazał się mu oddalić - psy było dużo łatwiej wychować niż dzieci, niezależnie od ich wieku. - Wciąż nie jest przyzwyczajona? - Powrócił spojrzeniem ku twarzy siostry. - Koniecznie musicie zacząć pojawiać się u mnie częściej, wiesz, że zawsze jest tutaj dla was miejsce. Długo jej nie widziałem. - Jego spojrzenie powoli przesunęło się na twarz najmłodszej ostatniej pozostałej przy nich - pozostałe robiły raban na piętrze - siostrzenicy. - Będzie piękna. Wyjątkowa. Już jest. - Bez wątpienia, jak złoto pośród węgla. Idiotyczne plotki na temat jego siostry nie przeszły mu nawet przez myśl, choć ojcostwo Narcyzy było mu właściwie obojętne, to honor Druelli pozostawał czymś, czego nigdy nie poddawał wątpliwościom. Zapewne również dlatego nie przeszło mu przez myśl, by mogło być to czymś, co zaprzątałoby jej myśli dłużej niż chwilę.
- Daj spokój, to tylko dzieci - rzucił, po raz kolejny pokazując, że prawdopodobnie nigdy nie będzie dobrym ojcem, a w każdym razie - że będzie się musiał jeszcze dużo nauczyć. Na szczęście, miał na to czas. - Co mogłyby... - zrobić? czy to nie trzask potłuczonego szkła? z niewyraźną miną uniósł wzrok na sufit, przez krótki moment zastanawiając się, jaka jest szansa na to, by potłuczone naczynie okazało się ulubionym wazonem babci dziewczynek, ale ostatecznie powrócił spojrzeniem do siostry - tak było zdecydowanie bezpieczniej. Dziewczynki wypełniły pustą przestrzeń, wdarły się do niej jak wicher, odrywając jego myśli od trosk i skupiając je na samych sobie, podobne oderwanie zdawałoby się było mu potrzebne. Zbyt dużo czasu spędzał ostatnio sam. I zdecydowanie zbyt dużo myślał. - Oczywiście, że podoła - zapewnił więc siostrę, siadając obok leżącej przy niej Narcyzy. Westchnął, rozsiadając się na kanapie wygodniej, kątem oka kontrolując psa warującego u niskiego progu holu.
- Jesteś rozkojarzona - zauważył troskliwie, mimo rozgardiaszu zauważając, że Druella nie odpowiedziała na jego pytanie, nie było przecież kurtuazyjne. - Powinien wynająć ci odpowiednią guwernantkę, wydajesz się zmęczona. Zadbaj o siebie. - Jego głos przyjął ton prośby, im więcej widział, tym mocniej się o nią martwił. Na wielu płaszczyznach. - Jak się czujesz? - powtórzył więc, świadomie ignorując jej pytanie. One zawsze były i będą ważniejsze.
- Miałyście jakieś problemy po drodze? - zdziwił się uprzejmie, usuwając się z drogi pędzącej Belli. Enjolras radośnie merdał ogonem, wciskając mokry nos w becik Cyzi - ale nie przyszło mu do głowy, że mogłoby to komuś przeszkadzać, przecież to oczywiste, że pies nie zrobi krzywdy córce Druelli, choć być może krzyki malej powinny dać mu do myślenia. Być może - bo nie dały, dopiero, kiedy jego siostra wprost poprosiła o odsunięcie psa, zrozumiał powód krzyku niemowlęcia i gestem nakazał się mu oddalić - psy było dużo łatwiej wychować niż dzieci, niezależnie od ich wieku. - Wciąż nie jest przyzwyczajona? - Powrócił spojrzeniem ku twarzy siostry. - Koniecznie musicie zacząć pojawiać się u mnie częściej, wiesz, że zawsze jest tutaj dla was miejsce. Długo jej nie widziałem. - Jego spojrzenie powoli przesunęło się na twarz najmłodszej ostatniej pozostałej przy nich - pozostałe robiły raban na piętrze - siostrzenicy. - Będzie piękna. Wyjątkowa. Już jest. - Bez wątpienia, jak złoto pośród węgla. Idiotyczne plotki na temat jego siostry nie przeszły mu nawet przez myśl, choć ojcostwo Narcyzy było mu właściwie obojętne, to honor Druelli pozostawał czymś, czego nigdy nie poddawał wątpliwościom. Zapewne również dlatego nie przeszło mu przez myśl, by mogło być to czymś, co zaprzątałoby jej myśli dłużej niż chwilę.
- Daj spokój, to tylko dzieci - rzucił, po raz kolejny pokazując, że prawdopodobnie nigdy nie będzie dobrym ojcem, a w każdym razie - że będzie się musiał jeszcze dużo nauczyć. Na szczęście, miał na to czas. - Co mogłyby... - zrobić? czy to nie trzask potłuczonego szkła? z niewyraźną miną uniósł wzrok na sufit, przez krótki moment zastanawiając się, jaka jest szansa na to, by potłuczone naczynie okazało się ulubionym wazonem babci dziewczynek, ale ostatecznie powrócił spojrzeniem do siostry - tak było zdecydowanie bezpieczniej. Dziewczynki wypełniły pustą przestrzeń, wdarły się do niej jak wicher, odrywając jego myśli od trosk i skupiając je na samych sobie, podobne oderwanie zdawałoby się było mu potrzebne. Zbyt dużo czasu spędzał ostatnio sam. I zdecydowanie zbyt dużo myślał. - Oczywiście, że podoła - zapewnił więc siostrę, siadając obok leżącej przy niej Narcyzy. Westchnął, rozsiadając się na kanapie wygodniej, kątem oka kontrolując psa warującego u niskiego progu holu.
- Jesteś rozkojarzona - zauważył troskliwie, mimo rozgardiaszu zauważając, że Druella nie odpowiedziała na jego pytanie, nie było przecież kurtuazyjne. - Powinien wynająć ci odpowiednią guwernantkę, wydajesz się zmęczona. Zadbaj o siebie. - Jego głos przyjął ton prośby, im więcej widział, tym mocniej się o nią martwił. Na wielu płaszczyznach. - Jak się czujesz? - powtórzył więc, świadomie ignorując jej pytanie. One zawsze były i będą ważniejsze.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Druella nie zamierzała wyrywać brata z jego słodkiej krainy ułudy i naiwności. Szczególnie, jeśli chodziło o opiekę nad dziećmi. Przyjemność tę zostawiała Evandrze, która z pewnością zajmie się edukowaniem swojego męża w zakresie postępowania z niemowlakiem. Będzie to zapewne przeżycie niezapomniane dla obojga, ale Druella uczestniczyć w nim nie musi. Dlatego pytania brata o trudności w podróży zbyła krótkim:
- Wiesz jak to dzieci, zanim wepchniesz je do kominka pięć razy muszą iść siku.
I nie wdawała się w głębsze wyjaśnienia, które zawierałyby zakładanie czapek, kurtek i uspokajanie dzieci, które żadnej z tych czynności nie lubią. Szczególnie jeśli chodziło o Meddy. Jeżeli Druella miałaby pokazać, które jej dziecko najbardziej się w nią wdało z pewnością wskazałaby na środkową latorośl. Nie słuchała nikogo, niczego i na wszystko miała własne zdanie, wiedziała lepiej. A na brodę Merlina, miała tylko dwa lata. Aż strach pomyśleć, co zrobi jak dorośnie. Dru bardzo nie chciała wiedzieć, co też jej córka wymyśli w kwestii zamążpójścia. Doświadczenia własne przestrzegały ją, że może to być przeżycie traumatyczne.
Obrzuciła brata powłóczystym spojrzeniem.
- Nie lubi psiego pyska na twarzy - wzruszyła ramionami poprawiając dziecko na rękach i krążąc nieustannie po pokoju. - Może jak trochę dorośnie przywyknie - spojrzała z uczuciem na małą, blondwłosą istotkę. Gestowi temu sprzyjał fakt, że Narcyza naprawdę zaczynała się uspokajać. Teraz patrzyła tylko na mamę swoimi pięknymi oczami i ruszała ustami jakby chciała przekazać coś bardzo ważnego. Ale nie wydobyła z siebie już głosu zasypiając wreszcie.
Herbata okazała się błogosławieństwem, a filiżanka pozwoliła ukryć grymas, gdy coś ewidentnie się potłukło. Druella zamarła na chwilę, ale nie rozległ się płacz. Przynajmniej tyle. Mogła udawać, że nic nie słyszała, skoro Tristan najwyraźniej obrał podobną strategię. To jego pamiątki rodowe właśnie unikają rozkruszeniu na tysiące danych kawałeczków. Zaklęcie reparo powinno jednak poradzić sobie nawet z najcenniejszymi wazonami.
- Takie spacery potrafią wykańczać - mruknęła przytulając się do brata, opierając o niego tak, że mogła widzieć zawiniątko z Narcyzą. - A czasem nie chcę, żeby guwernantka zajmowała się moimi dziećmi, też umiem o nie zadbać - oczywiście, na co dzień jej pomoc była nieoceniona. Ale Druella nie mogła znieść innej kobiety kręcącej się przy jej córkach, która na każdym kroku zdawała się udowadniać, że radzi sobie z nimi lepiej niż rodzona matka. - I dbam o siebie - dodała po chwili. - Naprawdę. Jem warzywa, piję, odpoczywam, nie trenuję do upadłego i nie latam na miotle bez trzymanki - no, to ostatnie to nie do końca była prawda, ale już nie próbowała wykręcać beczek trzymając się trzonka jedynie nogami, więc jednak też nie do końca kłamała. Latanie bez trzymanki to wszak nie jakiś wielki wyczyn, jeśli robić to odpowiednio wolno, a ostatnio Druella nie starała się pobijać rekordów prędkości.
Nie ponawiała swojego pytania, odchyliła jednak głowę do tyłu, żeby móc obrzucić Tristana zniecierpliwionym spojrzeniem. Przecież zapytała pierwsza.
- Dobrze, naprawdę dobrze. Dość szybko do siebie doszłam. No i to zawsze pozbyć się kilku kilogramów z brzucha - zastanowiła się przez chwilę czy jest coś jeszcze wartego powiedzenia w sprawie własnego samopoczucia. - Z dziewczynkami też dobrze. Jak widzisz rosną jak na drożdżach i na chore na pewno nie wyglądają - dodała zanim zapytał. Wiedziała, że chciałby wiedzieć, gdyby coś było nie tak. Uspokajała go na zaś, zanim zdąży zapytać.
- Ale nie tylko ja wydaję się rozkojarzona. Cu u ciebie, Tris? Opowiedz mi jakąś ciekawą historię z życia smokologa. Najlepiej z dużą dozą adrenaliny, bo jak będzie za spokojna mogę jeszcze zasnąć. Zasnęłaby, to pewne. Nie dlatego że nie byłaby zainteresowana. Po prostu ciepło bijące od brata, spokój, który nagle zapanował, znajome wnętrza i zapachy kojarzone z dzieciństwem miały niezwykle kojącą moc. Druella zasnęłaby natychmiast, snem niewinnych, słodko przytulona do piersi brata, wdychając zapach jego perfum i rozkoszując się znajomym bezpieczeństwem, które zawsze zapewniał. Przymknęła oczy rozkoszując się pełną spokoju chwilą ze swoim starszym bratem. Starając się nie myśleć o tym, kiedy dorośli i gdzie bezpowrotnie przepadły te beztroskie lata ganiania się po niebie na miotłach. Lata, w których jeszcze wierzyła, że może być Robertem.
- Wiesz jak to dzieci, zanim wepchniesz je do kominka pięć razy muszą iść siku.
I nie wdawała się w głębsze wyjaśnienia, które zawierałyby zakładanie czapek, kurtek i uspokajanie dzieci, które żadnej z tych czynności nie lubią. Szczególnie jeśli chodziło o Meddy. Jeżeli Druella miałaby pokazać, które jej dziecko najbardziej się w nią wdało z pewnością wskazałaby na środkową latorośl. Nie słuchała nikogo, niczego i na wszystko miała własne zdanie, wiedziała lepiej. A na brodę Merlina, miała tylko dwa lata. Aż strach pomyśleć, co zrobi jak dorośnie. Dru bardzo nie chciała wiedzieć, co też jej córka wymyśli w kwestii zamążpójścia. Doświadczenia własne przestrzegały ją, że może to być przeżycie traumatyczne.
Obrzuciła brata powłóczystym spojrzeniem.
- Nie lubi psiego pyska na twarzy - wzruszyła ramionami poprawiając dziecko na rękach i krążąc nieustannie po pokoju. - Może jak trochę dorośnie przywyknie - spojrzała z uczuciem na małą, blondwłosą istotkę. Gestowi temu sprzyjał fakt, że Narcyza naprawdę zaczynała się uspokajać. Teraz patrzyła tylko na mamę swoimi pięknymi oczami i ruszała ustami jakby chciała przekazać coś bardzo ważnego. Ale nie wydobyła z siebie już głosu zasypiając wreszcie.
Herbata okazała się błogosławieństwem, a filiżanka pozwoliła ukryć grymas, gdy coś ewidentnie się potłukło. Druella zamarła na chwilę, ale nie rozległ się płacz. Przynajmniej tyle. Mogła udawać, że nic nie słyszała, skoro Tristan najwyraźniej obrał podobną strategię. To jego pamiątki rodowe właśnie unikają rozkruszeniu na tysiące danych kawałeczków. Zaklęcie reparo powinno jednak poradzić sobie nawet z najcenniejszymi wazonami.
- Takie spacery potrafią wykańczać - mruknęła przytulając się do brata, opierając o niego tak, że mogła widzieć zawiniątko z Narcyzą. - A czasem nie chcę, żeby guwernantka zajmowała się moimi dziećmi, też umiem o nie zadbać - oczywiście, na co dzień jej pomoc była nieoceniona. Ale Druella nie mogła znieść innej kobiety kręcącej się przy jej córkach, która na każdym kroku zdawała się udowadniać, że radzi sobie z nimi lepiej niż rodzona matka. - I dbam o siebie - dodała po chwili. - Naprawdę. Jem warzywa, piję, odpoczywam, nie trenuję do upadłego i nie latam na miotle bez trzymanki - no, to ostatnie to nie do końca była prawda, ale już nie próbowała wykręcać beczek trzymając się trzonka jedynie nogami, więc jednak też nie do końca kłamała. Latanie bez trzymanki to wszak nie jakiś wielki wyczyn, jeśli robić to odpowiednio wolno, a ostatnio Druella nie starała się pobijać rekordów prędkości.
Nie ponawiała swojego pytania, odchyliła jednak głowę do tyłu, żeby móc obrzucić Tristana zniecierpliwionym spojrzeniem. Przecież zapytała pierwsza.
- Dobrze, naprawdę dobrze. Dość szybko do siebie doszłam. No i to zawsze pozbyć się kilku kilogramów z brzucha - zastanowiła się przez chwilę czy jest coś jeszcze wartego powiedzenia w sprawie własnego samopoczucia. - Z dziewczynkami też dobrze. Jak widzisz rosną jak na drożdżach i na chore na pewno nie wyglądają - dodała zanim zapytał. Wiedziała, że chciałby wiedzieć, gdyby coś było nie tak. Uspokajała go na zaś, zanim zdąży zapytać.
- Ale nie tylko ja wydaję się rozkojarzona. Cu u ciebie, Tris? Opowiedz mi jakąś ciekawą historię z życia smokologa. Najlepiej z dużą dozą adrenaliny, bo jak będzie za spokojna mogę jeszcze zasnąć. Zasnęłaby, to pewne. Nie dlatego że nie byłaby zainteresowana. Po prostu ciepło bijące od brata, spokój, który nagle zapanował, znajome wnętrza i zapachy kojarzone z dzieciństwem miały niezwykle kojącą moc. Druella zasnęłaby natychmiast, snem niewinnych, słodko przytulona do piersi brata, wdychając zapach jego perfum i rozkoszując się znajomym bezpieczeństwem, które zawsze zapewniał. Przymknęła oczy rozkoszując się pełną spokoju chwilą ze swoim starszym bratem. Starając się nie myśleć o tym, kiedy dorośli i gdzie bezpowrotnie przepadły te beztroskie lata ganiania się po niebie na miotłach. Lata, w których jeszcze wierzyła, że może być Robertem.
Gość
Gość
Tristan pokiwał ze zrozumieniem głową, choć nie do końca rozumiał - wolał jednak nie dopytywać, niezręcznie omijając temat sikania dzieci. Niektóre aspekty życia, zwłaszcza te przyziemne i związane z wychowywaniem potomstwa, były mu najzupełniej w świecie obce. Przez moment poczuł nawet, jakby nie spodziewał się, że tak piękna, urocza i zachwycająca istotka jak Bella w ogóle korzysta z toalety, bezpośredniość siostry zgasiła go jednak dość skutecznie, by nie próbował już wracać do tego tematu. Temat dzieci był dla kobiet zawsze intymny, dla niego - niezręczny, pozostawiał im te sferę bez protestów, wdzięczny losowi za płeć, z którą się urodził (jakby nie patrzeć, nawet sikało mu się łatwiej). Czując na sobie spojrzenie Druelli, przeniósł własne na próg pokoju, przy którym posłusznie leżał jego pies, trzymając pysk nisko przy łapach. Tak, wychowywanie zwierząt wychodziło mu doskonale - z dziećmi faktycznie mogło pójść trochę inaczej, ale na myślenie o tym miał jeszcze dużo czasu. Bez słowa podążył za wzrokiem siostry, na twarz maleńkiej Cyzi, ponownie udając, że nie słyszy trzasku wtórującego tupotowi stóp na piętrze ponad nimi. Na szczęście, nie miał jeszcze pod dachem drobiazgów Evandry. I on sięgnął po filiżankę herbaty, upijając z niej łyk, ponoć koiła nerwy.
Objął ją ramieniem, kiedy się o niego oparła, również kierując spojrzenie na zawiniątko z małą Cyzią. Urocza dziewczynka zrodzona z jej krwi szybko podbiła jego serce, dołączając do swoich sióstr w jego wewnętrznym panteonie. Wolną ręką uścisnął drugie ramię siostry, wreszcie jej córka miała chwilę spokoju i względnej ciszy, nie licząc hałasów rozbrzmiewających ponad nimi, żeby usnąć. Druella była uparta jak zawsze, a on nauczył się już, że w jej upartość - zwłaszcza, kiedy w grę wchodziło zdrowie dzieci - nie warto się wtrącać. I tak nie dałaby sobie nic powiedzieć, choć z jej stanem zdrowia nierozsądnie było brać za siebie odpowiedzialność za całą trójkę. Gdyby to zależało od niego, pewnie nie pozwoliłby jej na podobny wysiłek - ale nie zależało.
- Jesteś najlepszą matką świata - zapewnił ją po cichu, nie chcąc zbudzić niemowlęcia. - A takie zwłaszcza potrzebują odpoczynku. Żadna guwernantka nie będzie miała dość odwagi, by choćby spróbować zasugerować, że jest inaczej. - Przecież za to jej płacisz, Druello, za jej odpowiednie zachowanie i za twój odpoczynek. Ale Tristan wiedział, że strzępił język na marne, Druella wiedziała lepiej jak się zachować - czego jako matce nie mógł jej zresztą odebrać. Nie przestawał się jednak martwić, jego siostra nigdy nie cieszyła się dobrym zdrowiem, a wydawanie na świat kolejnych dzieci musiało znacznie ją osłabiać. Początkowo krytycznie podszedł do jej zapewnień, ale kiedy dodała naprawdę uwierzył przynajmniej w warzywa, na wspomnienie miotły jedynie uśmiechnął się pod nosem. Znał ją trochę zbyt dobrze.
- Mam zapytać Bellę, jak często widuje cię na miotle? - zapytał z rozbawieniem, dziewczynka jakkolwiek mocno nie kochałabym matki, z pewnością nie do końca zrozumiałaby sens jego pytania i, jak przynajmniej sądził, bez zająknięcia wsypałaby Druellę. Uchwycił jej spojrzenie, wciąż z ustami wygiętymi w uśmiech, nie do końca pojmując jej zniecierpliwienie; nie odpowiedziała przecież za pierwszym razem. Skinął głową, przenosząc wzrok przed siebie, jego siostra rzeczywiście szybko wróciła do formy, a dziewczynki wciąż wyglądały na zdrowe. Wyglądały, choroba Druelli objawiła się naprawdę późno i tak naprawdę jeszcze bardzo długo nie będzie wiadome, czy któraś z dziewczynek odziedziczyła przypadłość po matce. Póki co - musieli być dobrej myśli. I byli. - Trudno stwierdzić, w której z nich jest najwięcej ciebie. Bella ma urodę i gesty, Maddy jest uparta jak osioł, a Cyzia ledwie się urodziła, a już zdążyła wprawić w zdumienie całą najwyższą socjetę. - Oparł brodę na jej głowie, w milczeniu wysłuchując jej słów, musiała być zmęczona. Przemęczona. Przysypiała w jego ramionach, powinien, po prostu, dać jej usnąć, a potem przenieść do pokoju gościnnego. Dziewczynki mogły przecież zostać z nim same, a Cyzię chętnie weźmie na kilka godzin babcia.
Westchnął, kiedy zwróciła uwagę na jego rozkojarzenie, ostatnimi czasy przytłaczało go wiele rzeczy, od śmierci Diany i zatroskanych Crouchów po zbliżający się ślub, po drodze mijając troskę o zdrowie starszej z sióstr i ojca. Gdzieś pomiędzy nimi toczyła się jeszcze nieustanna walka Darcy z Lornem, którą ostatecznie właśnie on wpakował w tę kabałę.
Po prostu próbuję pozbierać się do kupy, Dru.
- Niech będzie bez adrenaliny - przytaknął, odwracając jej słowa, to oczywiste, że potrzebowała snu - jeśli więc dynamiczna opowieść miała ją go pozbawić, musiał jej opowiedzieć coś statycznego. - Trzy lata temu urodził się u nas smok inny niż wszystkie - zaczął, wciąż wpatrując się w drobną, niewinną buzię malutkiej Narcyzy. - Był mniejszy i jaśniejszy od innych, ale nie mniej zadziorny. Dostał imię Devaughn, chyba nadał je wuj Lancelot. - Nie pamiętał dobrze. - Rósł jak inne, ale wolniej, po paru miesiącach był o połowę mniejszych od swoich rówieśników. Po roku różnice lekko się zmniejszyły, ale wciąż odstawał, był wyraźnie mniejszy, a kiedy wzbijał się w przestworza, wracał o wiele szybciej, niż inne. Szybko się męczył, był słaby. Ale nasze badania nie wykrywały żadnej choroby. - Umilkł, przypominając sobie testy, których sam miesiące temu dopilnował. - Aż kiedyś zniknął. Zachowaliśmy jego akta, choć sądziliśmy, że zmarł w przestworzach i wpadł prosto w morskie fale, gdzie nie znaleźliśmy ciała. Ale on przeżył, przeżył i do nas wrócił. Choroba, która zdawała się go trzymać od zawsze, wypuściła swój kwiat. On... - zawahał się, choć umyślnie utrzymywał monotonny ton głosu, chcąc uśpić siostrę, a zarazem nie chcąc zbudzić jej córki, powątpiewał, czy umierający smok był odpowiednim tematem na tę rozmowę. - Wybacz - przerwał, bezwiednie ściskając krótko jej ramię. - Niebawem zapomnę, jak zabawia się ludzi rozmową.
Objął ją ramieniem, kiedy się o niego oparła, również kierując spojrzenie na zawiniątko z małą Cyzią. Urocza dziewczynka zrodzona z jej krwi szybko podbiła jego serce, dołączając do swoich sióstr w jego wewnętrznym panteonie. Wolną ręką uścisnął drugie ramię siostry, wreszcie jej córka miała chwilę spokoju i względnej ciszy, nie licząc hałasów rozbrzmiewających ponad nimi, żeby usnąć. Druella była uparta jak zawsze, a on nauczył się już, że w jej upartość - zwłaszcza, kiedy w grę wchodziło zdrowie dzieci - nie warto się wtrącać. I tak nie dałaby sobie nic powiedzieć, choć z jej stanem zdrowia nierozsądnie było brać za siebie odpowiedzialność za całą trójkę. Gdyby to zależało od niego, pewnie nie pozwoliłby jej na podobny wysiłek - ale nie zależało.
- Jesteś najlepszą matką świata - zapewnił ją po cichu, nie chcąc zbudzić niemowlęcia. - A takie zwłaszcza potrzebują odpoczynku. Żadna guwernantka nie będzie miała dość odwagi, by choćby spróbować zasugerować, że jest inaczej. - Przecież za to jej płacisz, Druello, za jej odpowiednie zachowanie i za twój odpoczynek. Ale Tristan wiedział, że strzępił język na marne, Druella wiedziała lepiej jak się zachować - czego jako matce nie mógł jej zresztą odebrać. Nie przestawał się jednak martwić, jego siostra nigdy nie cieszyła się dobrym zdrowiem, a wydawanie na świat kolejnych dzieci musiało znacznie ją osłabiać. Początkowo krytycznie podszedł do jej zapewnień, ale kiedy dodała naprawdę uwierzył przynajmniej w warzywa, na wspomnienie miotły jedynie uśmiechnął się pod nosem. Znał ją trochę zbyt dobrze.
- Mam zapytać Bellę, jak często widuje cię na miotle? - zapytał z rozbawieniem, dziewczynka jakkolwiek mocno nie kochałabym matki, z pewnością nie do końca zrozumiałaby sens jego pytania i, jak przynajmniej sądził, bez zająknięcia wsypałaby Druellę. Uchwycił jej spojrzenie, wciąż z ustami wygiętymi w uśmiech, nie do końca pojmując jej zniecierpliwienie; nie odpowiedziała przecież za pierwszym razem. Skinął głową, przenosząc wzrok przed siebie, jego siostra rzeczywiście szybko wróciła do formy, a dziewczynki wciąż wyglądały na zdrowe. Wyglądały, choroba Druelli objawiła się naprawdę późno i tak naprawdę jeszcze bardzo długo nie będzie wiadome, czy któraś z dziewczynek odziedziczyła przypadłość po matce. Póki co - musieli być dobrej myśli. I byli. - Trudno stwierdzić, w której z nich jest najwięcej ciebie. Bella ma urodę i gesty, Maddy jest uparta jak osioł, a Cyzia ledwie się urodziła, a już zdążyła wprawić w zdumienie całą najwyższą socjetę. - Oparł brodę na jej głowie, w milczeniu wysłuchując jej słów, musiała być zmęczona. Przemęczona. Przysypiała w jego ramionach, powinien, po prostu, dać jej usnąć, a potem przenieść do pokoju gościnnego. Dziewczynki mogły przecież zostać z nim same, a Cyzię chętnie weźmie na kilka godzin babcia.
Westchnął, kiedy zwróciła uwagę na jego rozkojarzenie, ostatnimi czasy przytłaczało go wiele rzeczy, od śmierci Diany i zatroskanych Crouchów po zbliżający się ślub, po drodze mijając troskę o zdrowie starszej z sióstr i ojca. Gdzieś pomiędzy nimi toczyła się jeszcze nieustanna walka Darcy z Lornem, którą ostatecznie właśnie on wpakował w tę kabałę.
Po prostu próbuję pozbierać się do kupy, Dru.
- Niech będzie bez adrenaliny - przytaknął, odwracając jej słowa, to oczywiste, że potrzebowała snu - jeśli więc dynamiczna opowieść miała ją go pozbawić, musiał jej opowiedzieć coś statycznego. - Trzy lata temu urodził się u nas smok inny niż wszystkie - zaczął, wciąż wpatrując się w drobną, niewinną buzię malutkiej Narcyzy. - Był mniejszy i jaśniejszy od innych, ale nie mniej zadziorny. Dostał imię Devaughn, chyba nadał je wuj Lancelot. - Nie pamiętał dobrze. - Rósł jak inne, ale wolniej, po paru miesiącach był o połowę mniejszych od swoich rówieśników. Po roku różnice lekko się zmniejszyły, ale wciąż odstawał, był wyraźnie mniejszy, a kiedy wzbijał się w przestworza, wracał o wiele szybciej, niż inne. Szybko się męczył, był słaby. Ale nasze badania nie wykrywały żadnej choroby. - Umilkł, przypominając sobie testy, których sam miesiące temu dopilnował. - Aż kiedyś zniknął. Zachowaliśmy jego akta, choć sądziliśmy, że zmarł w przestworzach i wpadł prosto w morskie fale, gdzie nie znaleźliśmy ciała. Ale on przeżył, przeżył i do nas wrócił. Choroba, która zdawała się go trzymać od zawsze, wypuściła swój kwiat. On... - zawahał się, choć umyślnie utrzymywał monotonny ton głosu, chcąc uśpić siostrę, a zarazem nie chcąc zbudzić jej córki, powątpiewał, czy umierający smok był odpowiednim tematem na tę rozmowę. - Wybacz - przerwał, bezwiednie ściskając krótko jej ramię. - Niebawem zapomnę, jak zabawia się ludzi rozmową.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Połączenie sikania i kominka wystarczyło, żeby Tristan nie rozwijał tematu. Druella poczuła niemałą ulgę z tego powodu. Nie chodziło o to, że nie lubiła rozmawiać z bratem. Zdecydowanie nie to. Są jednak tematy, na które rozmawia się wyjątkowo trudno, gdy druga strona nie posiada niezbędnej wiedzy. I z pewnością macierzyństwo było właśnie czymś, o czym najwspanialszy ze wszystkich lordów wiedział zdecydowanie zbyt mało. Druella zaś nie czuła się na siłach, by mu je tłumaczyć. Może kiedyś, kiedy Tristan dorobi się potomka i będzie musiał zasięgnąć porady. Wtedy z sadystyczną satysfakcją zacznie wyjaśniać mu wszystko po kolei wiedząc, że musi jej słuchać. Teraz pewnie i tak nie zapamiętałby nawet słowa z jej wykładu. Z resztą, nie powinna się łudzić. Zmienianie pieluszek jej brat pozostawi piastunkom i Evandrze, sam woli opiekować się małymi smokami niż czarodziejami. I z pewnością uważa to też za znacznie prostsze i bezpieczniejsze zajęcie.
Z filiżanką otuloną w zimnych jak zwykle dłoniach rozkoszowała się przyjemnością, jaka płynęła z bliskości brata. Jego cichego oddechu, zapachu i ciepłego ramienia wokół niej. W niczyim towarzystwie nie czuła się tak bezpiecznie, szczęśliwie i swobodnie zarazem. Tristan był jej najbliższy przez wszystkie dziecięce lata. Zawsze obok, gotowy bawić się z nią w berka i kryć, kiedy potłukła wazon. Jej starszy brat.
- Też tak myślę - inaczej by przecież nie pracowała. Żadna guwernantka nie była chyba na tyle nierozważna, by sugerować swojej pracodawczyni takie rzeczy. Druella musiała jednak przyznać, że komplement sprawił jej przyjemność. Zwłaszcza, że padał z ust osoby, której zdanie dla Dru się wyjątkowo liczyło. Gdyby miała ogon, zamerdałaby radośnie. Pozbawiona jednak podobnych organów swoją radość wyraziła lekkim uśmiechem i silniejszym wtuleniem w brata. Znalazła sobie idealne zagłębienie, w którym było nawet miękko pomimo tych wspaniałych mięśni, które tak lubił prężyć przed pannami i paniami. Kiedy jednak odnalazła swoje idealne miejsce nastroszyła włosy na jego ewidentną groźbę. Wiedziała, co powiedziałaby Bella. Powiedziałaby prawdę, bo dlaczego miałaby okłamywać wujka w tak niegroźnej sprawie?
- Nie musisz - skapitulowała. Nie przyzna się, że jest niegrzeczną siostrą i zamiast odpoczywać po porodzie wyrywa się w niebo na swojej ukochanej miotle, ale zamierzała kłamać. Jej zdaniem wypoczywa wystarczająco i nie robi więcej niż może. Całe życie była aktywna, jak nie latała na miotle, to chociaż tańczyła, trudno było jej się pożegnać z nawykiem ćwiczeń. Dobrze czuła się wiedząc, że wszystkie jej mięśnie są odpowiednio rozciągnięte, że jest w formie. Po każdej ciąży wkładała dużo pracy w to, by wrócić do jak najlepszej dyspozycji. Dlatego na przekór wszystkim wsiadała na miotłę i wyginała ciało w kolejnych plié. Chociaż rozumiała swoją rodzinę, na córki też byłaby zła po podobnych wysiłkach, chociaż na głos nie planowała się nikomu do tego przyznawać jeszcze przez jakiś czas. Za kilkanaście lat zawsze będzie mogła powiedzieć, że to były inne czasy. Ale jeśli jej dzieci będą choć trochę do nie podobne, to... No, lepiej powiedzieć, że nie chciałaby stawać z nimi do dyskusji.
- Nie wiem czy pamiętasz, ale jak ostatnio wprawiłam całą salę w osłupienie, mama chciała mnie wydziedziczyć - stwierdziła z przekąsem wspominając te pożałowania godne zaręczyny, które na szczęście nie doszły do skutku. - Wiesz, chciałabym, żeby któraś z moich córek albo chociaż wnuczka była metamorfomagiem - podzieliła się z bratem swoim skrytym pragnieniem, o którym nie mówiła nikomu nigdy wcześniej. - To nie jest wcale taki częsty dar, ale wiedziałabym, że to na pewno ja go przekazałam. Świadczyłby o korzeniach. Wiesz, co mam na myśli? - Bella, Meddy i Cyzia będą pamiętać o rodzinie Rosierów, będą znać babcię i dziadka, wujka, ciocię, rezydencje, smoki i zapach róż. Ale wszyscy będą je kojarzyć z nazwiskiem męża, dla wszystkich będą Blackami. Dla swoich przyszłych mężów też, dla całego świata. Ich dzieci zaś będą potomkami swoich ojców, po babci nie zostanie u nich ślad. Druella po cichu marzyła o tym, by jej córki dostały od niej coś, co przypominało by o ich korzeniach równie mocno co nazwisko, coś po niej, tylko i wyłącznie. Miała nadzieję, że Tristan zrozumie, o co jej chodziło i że nie uzna tego za głupie. Ona sama czasem tak myślała, to jednak pragnienia zmienić nie potrafiło. Jakby na znak, że rozmowa nie powinna zrobić się zbyt poważna, a także w celu zdystansowania się od sentymentalizmu, do którego nie przywykła zmieniła swoje włosy. Najpierw przybrały kolor wściekłego błękitu, by zwrócić na siebie uwagę brata a potem w złoto z czerwienią, kolory Rosierów. Dru wpasowywała się w pokój Tristana obecnie lepiej niż niektóre meble. Nawet jej ciemna szata specjalnie nie odcinała się od wystroju. Może dlatego że była bordowa, nie jak zwykle czarna bądź granatowa.
Nie drążyła tematu, gdy Tristan nie dzielił się z nią powodem swojego rozkojarzenia. Pozwoliła mu nawet opowiadać bajkę bez adrenaliny, choć uśmiechnęła się kwaśno i podkreśliła swoje niezadowolenie kuksańcem w bok. Nie protestowała jednak, a szturchnięcie wcale nie było mocne. Ona nie potrzebowała tej historii, nawet jeśli miała sprawić jej przyjemność, miała jednak wrażenie, że jej bratu przyda się niezobowiązująca bajka, nawet jeśli sam musi ją opowiadać. Druella wsłuchała się w spokojny głos ciesząc się, że dziewczynki zajęły się czymś piętro wyżej. Wyglądało na to, że skrzatka faktycznie nad nimi zapanowała. Chodź Dru ciągle jej do końca nie ufała.
Głos Tristana niósł się spokojnie po pokoju, prowadził ją w krainę snów. Ciepłe ramię otulało ją jak kołdra, a oddechy kołysały usypiająco. Druella robiła się coraz bardziej senna. Przed zamkniętymi oczami zaczęły pojawiać się sceny, które z pewnością nie mogły stać się w żadnym pokoju, nawet pomimo magii. Gdzieś przed nią latał opisywany smok, ział ogniem i straszył. A ona nieustraszenie podchodziła do niego, głaskała po głowie. Wszyscy wokół zamarli w przerażeniu, gdy dosiadła go gotowa do lotu. Już czuła wiatr na twarzy, niezwykłe uczucie, jakie towarzyszyło lataniu, gdy w głos Tristana wkradł się fałszywy ton. Uściśnięcie ramienia wyrwało ją z magicznej krainy, w której latała na smoku. Zamrugała szybko zdziwiona jak szybo udało jej się zasnąć.
- Powinieneś poćwiczyć energetyzujące bajki - wychrypiała wracając do rzeczywistości. Wzięła głębszy oddech, by dotlenić mózg i zyskać na czasie, przypomnieć sobie, o czym mówił Tristan.
- Nie, to naprawdę ciekawe - zapewniła po przeprosinach brata, I tak było, gdyby tylko nie próbował jej uśpić, przerażająco skutecznie z resztą, słuchałaby z zainteresowaniem. Lubiła opowieści z rezerwatu. Były takie... Tristanowe.
- Odkryłeś, co dolegało smokowi? - Zapytała zastanawiając się czy to możliwe, że to stąd bierze się rozkojarzenie brata. Znała go, mógłby przejąć się biednym smokiem na tyle, by zamartwiać się nim w wolnych chwilach. Nie miała jednak pewności, że chodziło o niego. To mogło być wszystko, a kiedy nie wiedziała, czuła się taka niepotrzebna i bezradna, Nienawidziła tego uczucia. - Mogę ci jakoś pomóc? - Chciała, żeby dał jej jakieś zadanie, które pomoże mu poczuć ulgę, poradzić sobie z tym, co zaprzątało jego myśli. Ze wszystkich ludzi na świecie on na jej pomoc zasłużył. Za to ile razy chował potłuczone wazony, ścigał się z nią na miotle i nie krzyczał, gdy zabierała mu z szafy kolejne spodnie.
Powinna zmienić pozycję, usiąść tak, by widzieć twarz Trisa, na przeciwko niego, przynajmniej w miarę możliwości zajmowanej obecnie kanapy. Nie tylko po to, by obserwować czy brat kręci, czy mówi prawdę i co tak naprawdę się dzieje, ale również po to, by pozbyć się tej ogarniającej senności, na którą wcale nie pomagał ciepły uścisk i zaskakująco wygodny tors, który aż prosił, by się na nim zdrzemnąć. Prawie jakby był poduszką. Ale było jej tak wygodnie. Zamiast więc wykonywać męczącą pracę podnoszenia się i przesuwania, uniosła głowę, by widzieć twarz Tristana. Minusem tej pozycji było to, że jeśli tylko on na nią nie patrzył, miała doskonały widok na jego brodę, a nie do końca o to jej chodziło.
Z filiżanką otuloną w zimnych jak zwykle dłoniach rozkoszowała się przyjemnością, jaka płynęła z bliskości brata. Jego cichego oddechu, zapachu i ciepłego ramienia wokół niej. W niczyim towarzystwie nie czuła się tak bezpiecznie, szczęśliwie i swobodnie zarazem. Tristan był jej najbliższy przez wszystkie dziecięce lata. Zawsze obok, gotowy bawić się z nią w berka i kryć, kiedy potłukła wazon. Jej starszy brat.
- Też tak myślę - inaczej by przecież nie pracowała. Żadna guwernantka nie była chyba na tyle nierozważna, by sugerować swojej pracodawczyni takie rzeczy. Druella musiała jednak przyznać, że komplement sprawił jej przyjemność. Zwłaszcza, że padał z ust osoby, której zdanie dla Dru się wyjątkowo liczyło. Gdyby miała ogon, zamerdałaby radośnie. Pozbawiona jednak podobnych organów swoją radość wyraziła lekkim uśmiechem i silniejszym wtuleniem w brata. Znalazła sobie idealne zagłębienie, w którym było nawet miękko pomimo tych wspaniałych mięśni, które tak lubił prężyć przed pannami i paniami. Kiedy jednak odnalazła swoje idealne miejsce nastroszyła włosy na jego ewidentną groźbę. Wiedziała, co powiedziałaby Bella. Powiedziałaby prawdę, bo dlaczego miałaby okłamywać wujka w tak niegroźnej sprawie?
- Nie musisz - skapitulowała. Nie przyzna się, że jest niegrzeczną siostrą i zamiast odpoczywać po porodzie wyrywa się w niebo na swojej ukochanej miotle, ale zamierzała kłamać. Jej zdaniem wypoczywa wystarczająco i nie robi więcej niż może. Całe życie była aktywna, jak nie latała na miotle, to chociaż tańczyła, trudno było jej się pożegnać z nawykiem ćwiczeń. Dobrze czuła się wiedząc, że wszystkie jej mięśnie są odpowiednio rozciągnięte, że jest w formie. Po każdej ciąży wkładała dużo pracy w to, by wrócić do jak najlepszej dyspozycji. Dlatego na przekór wszystkim wsiadała na miotłę i wyginała ciało w kolejnych plié. Chociaż rozumiała swoją rodzinę, na córki też byłaby zła po podobnych wysiłkach, chociaż na głos nie planowała się nikomu do tego przyznawać jeszcze przez jakiś czas. Za kilkanaście lat zawsze będzie mogła powiedzieć, że to były inne czasy. Ale jeśli jej dzieci będą choć trochę do nie podobne, to... No, lepiej powiedzieć, że nie chciałaby stawać z nimi do dyskusji.
- Nie wiem czy pamiętasz, ale jak ostatnio wprawiłam całą salę w osłupienie, mama chciała mnie wydziedziczyć - stwierdziła z przekąsem wspominając te pożałowania godne zaręczyny, które na szczęście nie doszły do skutku. - Wiesz, chciałabym, żeby któraś z moich córek albo chociaż wnuczka była metamorfomagiem - podzieliła się z bratem swoim skrytym pragnieniem, o którym nie mówiła nikomu nigdy wcześniej. - To nie jest wcale taki częsty dar, ale wiedziałabym, że to na pewno ja go przekazałam. Świadczyłby o korzeniach. Wiesz, co mam na myśli? - Bella, Meddy i Cyzia będą pamiętać o rodzinie Rosierów, będą znać babcię i dziadka, wujka, ciocię, rezydencje, smoki i zapach róż. Ale wszyscy będą je kojarzyć z nazwiskiem męża, dla wszystkich będą Blackami. Dla swoich przyszłych mężów też, dla całego świata. Ich dzieci zaś będą potomkami swoich ojców, po babci nie zostanie u nich ślad. Druella po cichu marzyła o tym, by jej córki dostały od niej coś, co przypominało by o ich korzeniach równie mocno co nazwisko, coś po niej, tylko i wyłącznie. Miała nadzieję, że Tristan zrozumie, o co jej chodziło i że nie uzna tego za głupie. Ona sama czasem tak myślała, to jednak pragnienia zmienić nie potrafiło. Jakby na znak, że rozmowa nie powinna zrobić się zbyt poważna, a także w celu zdystansowania się od sentymentalizmu, do którego nie przywykła zmieniła swoje włosy. Najpierw przybrały kolor wściekłego błękitu, by zwrócić na siebie uwagę brata a potem w złoto z czerwienią, kolory Rosierów. Dru wpasowywała się w pokój Tristana obecnie lepiej niż niektóre meble. Nawet jej ciemna szata specjalnie nie odcinała się od wystroju. Może dlatego że była bordowa, nie jak zwykle czarna bądź granatowa.
Nie drążyła tematu, gdy Tristan nie dzielił się z nią powodem swojego rozkojarzenia. Pozwoliła mu nawet opowiadać bajkę bez adrenaliny, choć uśmiechnęła się kwaśno i podkreśliła swoje niezadowolenie kuksańcem w bok. Nie protestowała jednak, a szturchnięcie wcale nie było mocne. Ona nie potrzebowała tej historii, nawet jeśli miała sprawić jej przyjemność, miała jednak wrażenie, że jej bratu przyda się niezobowiązująca bajka, nawet jeśli sam musi ją opowiadać. Druella wsłuchała się w spokojny głos ciesząc się, że dziewczynki zajęły się czymś piętro wyżej. Wyglądało na to, że skrzatka faktycznie nad nimi zapanowała. Chodź Dru ciągle jej do końca nie ufała.
Głos Tristana niósł się spokojnie po pokoju, prowadził ją w krainę snów. Ciepłe ramię otulało ją jak kołdra, a oddechy kołysały usypiająco. Druella robiła się coraz bardziej senna. Przed zamkniętymi oczami zaczęły pojawiać się sceny, które z pewnością nie mogły stać się w żadnym pokoju, nawet pomimo magii. Gdzieś przed nią latał opisywany smok, ział ogniem i straszył. A ona nieustraszenie podchodziła do niego, głaskała po głowie. Wszyscy wokół zamarli w przerażeniu, gdy dosiadła go gotowa do lotu. Już czuła wiatr na twarzy, niezwykłe uczucie, jakie towarzyszyło lataniu, gdy w głos Tristana wkradł się fałszywy ton. Uściśnięcie ramienia wyrwało ją z magicznej krainy, w której latała na smoku. Zamrugała szybko zdziwiona jak szybo udało jej się zasnąć.
- Powinieneś poćwiczyć energetyzujące bajki - wychrypiała wracając do rzeczywistości. Wzięła głębszy oddech, by dotlenić mózg i zyskać na czasie, przypomnieć sobie, o czym mówił Tristan.
- Nie, to naprawdę ciekawe - zapewniła po przeprosinach brata, I tak było, gdyby tylko nie próbował jej uśpić, przerażająco skutecznie z resztą, słuchałaby z zainteresowaniem. Lubiła opowieści z rezerwatu. Były takie... Tristanowe.
- Odkryłeś, co dolegało smokowi? - Zapytała zastanawiając się czy to możliwe, że to stąd bierze się rozkojarzenie brata. Znała go, mógłby przejąć się biednym smokiem na tyle, by zamartwiać się nim w wolnych chwilach. Nie miała jednak pewności, że chodziło o niego. To mogło być wszystko, a kiedy nie wiedziała, czuła się taka niepotrzebna i bezradna, Nienawidziła tego uczucia. - Mogę ci jakoś pomóc? - Chciała, żeby dał jej jakieś zadanie, które pomoże mu poczuć ulgę, poradzić sobie z tym, co zaprzątało jego myśli. Ze wszystkich ludzi na świecie on na jej pomoc zasłużył. Za to ile razy chował potłuczone wazony, ścigał się z nią na miotle i nie krzyczał, gdy zabierała mu z szafy kolejne spodnie.
Powinna zmienić pozycję, usiąść tak, by widzieć twarz Trisa, na przeciwko niego, przynajmniej w miarę możliwości zajmowanej obecnie kanapy. Nie tylko po to, by obserwować czy brat kręci, czy mówi prawdę i co tak naprawdę się dzieje, ale również po to, by pozbyć się tej ogarniającej senności, na którą wcale nie pomagał ciepły uścisk i zaskakująco wygodny tors, który aż prosił, by się na nim zdrzemnąć. Prawie jakby był poduszką. Ale było jej tak wygodnie. Zamiast więc wykonywać męczącą pracę podnoszenia się i przesuwania, uniosła głowę, by widzieć twarz Tristana. Minusem tej pozycji było to, że jeśli tylko on na nią nie patrzył, miała doskonały widok na jego brodę, a nie do końca o to jej chodziło.
Gość
Gość
Wygiął usta w uśmiechu, wpatrując się w ścianę przed sobą, ścianę, z której straszył portret pradziadka, którego imienia zapewne żadne z nich nie pamiętało, choć powinno. Odpowiedź na jego pytanie wystarczyła, by poznał prawdę, której i tak się domyślał; Druella była jego małą siostrzyczką już przez ćwierćwiecze, potrafił wyczuć, kiedy psociła ze skutecznością nieco wyższą niż ich matka (lub nieco wyższą, niż ich matka po sobie pokazywała, ale w tym momencie pozostawało to bez znaczenia).
- Uważaj na siebie - poprosił, wiedząc, że nie zmusi jej do siedzenia na tyłku, ale musiała sobie zdawać sprawę z tego, że trzeci już poród poważnie osłabiał jej i tak wątły organizm. Chciał, żeby była bezpieczna. Po tym, co stało się z ich siostrą - musiała być bezpieczna, dla dobra swojego i całej rodziny. Ale przecież Druella doskonale o tym wiedziała, musiała być bezpieczna - dla swoich trzech maleńkich córek. Teraz już trzech, utkwił wzrok na różowej buzi Cyzi, była taka drobna - aż trudno uwierzyć, że Andromeda i Bellatriks nie tak dawno wyglądały podobnie. Czas pędził jak wicher, pędził i upominał się o niego coraz głośniej - choć Tristan wciąż unikał rozmów o własnym ojcostwie. Nie widział się w tej roli i prawdopodobnie nie znał ani jednej osoby, która uznałaby go za dobrego przyszłego ojca. Był nieodpowiedzialny, niedojrzały, gwałtowny i nadgorliwy i prawdopodobnie jeszcze kilka "nie" i nad", których nie chciało mu się już wymieniać nawet w myślach.
- Pamiętam - odparł z rozbawieniem, bo po latach rzeczywiście go to śmieszyło. Wtedy nieszczególnie, matka była wściekła, Druella otarła o utratę nazwiska, lecz dzisiaj... - Crouch - dodał dziwnie głucho, gdyby nie odrzuciła tamtych zaręczyn, byłaby dzisiaj Druellą Crouch, należałaby do rodziny zdrajców i wrogów, tych, którzy skrzywdzili Marie. W dziwny sposób dawny skandal przestał być trudnym do zatarcia wspomnieniem rodzinnej wrzawy, choć raz uśmiechnęło się do nich szczęście. Trudno co prawda nazwać szczęściem jej aktualnego męża, ale Cygnus przynajmniej wydawał się dość nieporadny, by nigdy nie skrzywdzić Druelli. - Dobrze się stało.
Skinął głową, rozumiał. Nie wszystko, oczywiście, bo nie rozumiał, dlaczego jej dzieci po prostu nie mogły nazywać się Rosier. Cygnus dużo bardziej pasował do noszenia wystawnych sukni niż jego siostra, silniejsza charakterem od każdego Blacka, którego znał - a każdym gardził równorako. Gdyby dziewczynki nazywały się tak, jak powinny, Druella nie musiałaby martwić się ich korzeniami. Ale niestety świat był brutalny - zwłaszcza dla małych dziewczynek. Wiedział, że one same o różach nie zapomną nigdy, wierzył, że siostra się o to postara, ale świat również powinien pamiętać o tym, skąd się wywodziły. Może zleci wykonanie medalionów z grawerem Rosierów? Trzy takie same. Ale cztery - dla matki i córek. Tak, powinien zdążyć przed świętami.
- Pamiętasz, ile mogłaś mieć lat, kiedy to się u ciebie objawiło? - Jego wspomnienia były mętne, dawne, ale wciąż jaskrawe i ważne, nie pamiętał czasu, pamiętał samo wydarzenie. - Matka była wtedy na ciebie wściekła - mruknął, usiłując przypomnieć sobie więcej detali, szczegółów, zupełnie jakby rozwścieczenie matki przez Druellę było czymś wyjątkowym, niecodziennym lub znamionującym. Nie było. - Wiadomo, kiedy metamorfomagia może się objawić najpóźniej? - Nie wiedział zbyt wiele o genetyce, transmutacja była mu obca, a poza swoją siostrą nie znał nikogo innego z tym darem. Wierzył w jej wyjątkowość, wyjątkowość swojej siostry, a więc i w to, że z łatwością przekaże swoje zdolności swoim córkom. Nie, Tristan nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości. Wszystkie trzy dziewczynki - będą wyjątkowe. Łypnął okiem na jaskrawą barwę jej włosów, kiedy te zmieniały już barwy na rodowe, królewska krwista czerwień i nie mniej wytworne złoto. Ich kolory, niezależnie od żałobnej czerni, którą najwyraźniej kazał jej nosić Cygnus. Zacisnął dłoń na jej ramieniu - lekko, na krótko, w pokrzepiającym geście. Starał się nie myśleć o tym, co działo się w pokoju, w którym znajdowały się w tym momencie dziewczynki - jeszcze nie wiedział, że cisza wśród dzieci generalnie zwiastowała tragedię.
Jego usta drgnęły, widział, że opowieść działała na nią usypiająco i wiedział, że Druella naprawdę potrzebowała odpoczynku. Starała się mieć oczy dookoła głowy, sama zajmować się trójką dzieci, ale przeceniała swoje siły - była chora i nie mogła o tym zapominać. Wiedział, że porozmawianie z nią o tym w cztery oczy nie skutkowałoby niczym oprócz urażonej dumy Druelli, dlatego wolał uciec się do podstępu i uśpić ją w ten sposób - jak dziecko, które ona sama trzymała na rękach. Wciąż jesteś moją małą siostrzyczką, Druello. Zawsze będziesz.
- Być może - przytaknął z zastanowieniem, faktycznie nigdy nie był dobry w opowiadaniu bajek, choć fakt ten należałoby sprecyzować, był świetny w opowiadaniu bajek kobietom, ale niekoniecznie były to bajki z gatunku tych, jakie spodziewała się teraz usłyszeć Druella. Zabawianie ludzi, których nie zamierzał zaciągnąć do łóżka, nigdy nie wychodziło mu najlepiej. Dopiero teraz powiódł spojrzeniem po jej twarzy, rozbawiony rozespanymi przeprosinami. To nieważne, że jej to nie interesowało, wcale nie musiało. Powtarzanie sobie tej historii w koło zmuszało go do refleksji, przemyślenia dotychczasowych działań; może gdzieś po drodze zadziało się coś, co błędnie przeoczył, a czego potrzebował, żeby uratować Devaughna? - Jeszcze nie - dodał wciąż monotonnie, umyślnie mamiąc siostrę głosem; drugi raz powinno pójść łatwiej z jej uśpieniem. W brzmieniu jego głosu wciąż dało się uchwycić pewność siebie - niezachwianą, musiał dokonać tego odkrycia. Smoków na świecie było zdecydowanie za mało, zwłaszcza ich smoków, żeby ginęły na darmo bezsensowną śmiercią, którą dało się przecież powstrzymać. Jeśli tylko chciało się tego wystarczająco mocno. - Ale to tylko kwestia czasu. Jeśli chcesz pomóc - Jego głos zniżył się do szeptu, nachylił głowę, by sięgnąć ustami jej ucha. - Możesz mi pomóc zrobić pieczeń z twojego męża, mała przekąska z pewnością znacznie poprawi humor mojemu pupilowi. Dawno nie jadł nic równie smacznego. O ile tylko nie rozstroi mu żołądka ciężkostrawnością... - Żartował - a może i nie? Tak, Druella nigdy nie zgodziłaby się na odebranie córkom ojca, a ponoć lepszy taki niż żaden. Nie spojrzał na nią, kiedy odwróciła się w jego stronę, zamiast tego wziął jej głowę pod brodę i niezauważalnie odsunął się niewielki kawałek, chcąc ją lekko przechylić do bardziej leżącej pozycji; śpij, siostrzyczko, niczym się nie przejmuj.
Wiesz, że nie zrobię mu krzywdy, póki mi na to nie pozwolisz.
- Uważaj na siebie - poprosił, wiedząc, że nie zmusi jej do siedzenia na tyłku, ale musiała sobie zdawać sprawę z tego, że trzeci już poród poważnie osłabiał jej i tak wątły organizm. Chciał, żeby była bezpieczna. Po tym, co stało się z ich siostrą - musiała być bezpieczna, dla dobra swojego i całej rodziny. Ale przecież Druella doskonale o tym wiedziała, musiała być bezpieczna - dla swoich trzech maleńkich córek. Teraz już trzech, utkwił wzrok na różowej buzi Cyzi, była taka drobna - aż trudno uwierzyć, że Andromeda i Bellatriks nie tak dawno wyglądały podobnie. Czas pędził jak wicher, pędził i upominał się o niego coraz głośniej - choć Tristan wciąż unikał rozmów o własnym ojcostwie. Nie widział się w tej roli i prawdopodobnie nie znał ani jednej osoby, która uznałaby go za dobrego przyszłego ojca. Był nieodpowiedzialny, niedojrzały, gwałtowny i nadgorliwy i prawdopodobnie jeszcze kilka "nie" i nad", których nie chciało mu się już wymieniać nawet w myślach.
- Pamiętam - odparł z rozbawieniem, bo po latach rzeczywiście go to śmieszyło. Wtedy nieszczególnie, matka była wściekła, Druella otarła o utratę nazwiska, lecz dzisiaj... - Crouch - dodał dziwnie głucho, gdyby nie odrzuciła tamtych zaręczyn, byłaby dzisiaj Druellą Crouch, należałaby do rodziny zdrajców i wrogów, tych, którzy skrzywdzili Marie. W dziwny sposób dawny skandal przestał być trudnym do zatarcia wspomnieniem rodzinnej wrzawy, choć raz uśmiechnęło się do nich szczęście. Trudno co prawda nazwać szczęściem jej aktualnego męża, ale Cygnus przynajmniej wydawał się dość nieporadny, by nigdy nie skrzywdzić Druelli. - Dobrze się stało.
Skinął głową, rozumiał. Nie wszystko, oczywiście, bo nie rozumiał, dlaczego jej dzieci po prostu nie mogły nazywać się Rosier. Cygnus dużo bardziej pasował do noszenia wystawnych sukni niż jego siostra, silniejsza charakterem od każdego Blacka, którego znał - a każdym gardził równorako. Gdyby dziewczynki nazywały się tak, jak powinny, Druella nie musiałaby martwić się ich korzeniami. Ale niestety świat był brutalny - zwłaszcza dla małych dziewczynek. Wiedział, że one same o różach nie zapomną nigdy, wierzył, że siostra się o to postara, ale świat również powinien pamiętać o tym, skąd się wywodziły. Może zleci wykonanie medalionów z grawerem Rosierów? Trzy takie same. Ale cztery - dla matki i córek. Tak, powinien zdążyć przed świętami.
- Pamiętasz, ile mogłaś mieć lat, kiedy to się u ciebie objawiło? - Jego wspomnienia były mętne, dawne, ale wciąż jaskrawe i ważne, nie pamiętał czasu, pamiętał samo wydarzenie. - Matka była wtedy na ciebie wściekła - mruknął, usiłując przypomnieć sobie więcej detali, szczegółów, zupełnie jakby rozwścieczenie matki przez Druellę było czymś wyjątkowym, niecodziennym lub znamionującym. Nie było. - Wiadomo, kiedy metamorfomagia może się objawić najpóźniej? - Nie wiedział zbyt wiele o genetyce, transmutacja była mu obca, a poza swoją siostrą nie znał nikogo innego z tym darem. Wierzył w jej wyjątkowość, wyjątkowość swojej siostry, a więc i w to, że z łatwością przekaże swoje zdolności swoim córkom. Nie, Tristan nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości. Wszystkie trzy dziewczynki - będą wyjątkowe. Łypnął okiem na jaskrawą barwę jej włosów, kiedy te zmieniały już barwy na rodowe, królewska krwista czerwień i nie mniej wytworne złoto. Ich kolory, niezależnie od żałobnej czerni, którą najwyraźniej kazał jej nosić Cygnus. Zacisnął dłoń na jej ramieniu - lekko, na krótko, w pokrzepiającym geście. Starał się nie myśleć o tym, co działo się w pokoju, w którym znajdowały się w tym momencie dziewczynki - jeszcze nie wiedział, że cisza wśród dzieci generalnie zwiastowała tragedię.
Jego usta drgnęły, widział, że opowieść działała na nią usypiająco i wiedział, że Druella naprawdę potrzebowała odpoczynku. Starała się mieć oczy dookoła głowy, sama zajmować się trójką dzieci, ale przeceniała swoje siły - była chora i nie mogła o tym zapominać. Wiedział, że porozmawianie z nią o tym w cztery oczy nie skutkowałoby niczym oprócz urażonej dumy Druelli, dlatego wolał uciec się do podstępu i uśpić ją w ten sposób - jak dziecko, które ona sama trzymała na rękach. Wciąż jesteś moją małą siostrzyczką, Druello. Zawsze będziesz.
- Być może - przytaknął z zastanowieniem, faktycznie nigdy nie był dobry w opowiadaniu bajek, choć fakt ten należałoby sprecyzować, był świetny w opowiadaniu bajek kobietom, ale niekoniecznie były to bajki z gatunku tych, jakie spodziewała się teraz usłyszeć Druella. Zabawianie ludzi, których nie zamierzał zaciągnąć do łóżka, nigdy nie wychodziło mu najlepiej. Dopiero teraz powiódł spojrzeniem po jej twarzy, rozbawiony rozespanymi przeprosinami. To nieważne, że jej to nie interesowało, wcale nie musiało. Powtarzanie sobie tej historii w koło zmuszało go do refleksji, przemyślenia dotychczasowych działań; może gdzieś po drodze zadziało się coś, co błędnie przeoczył, a czego potrzebował, żeby uratować Devaughna? - Jeszcze nie - dodał wciąż monotonnie, umyślnie mamiąc siostrę głosem; drugi raz powinno pójść łatwiej z jej uśpieniem. W brzmieniu jego głosu wciąż dało się uchwycić pewność siebie - niezachwianą, musiał dokonać tego odkrycia. Smoków na świecie było zdecydowanie za mało, zwłaszcza ich smoków, żeby ginęły na darmo bezsensowną śmiercią, którą dało się przecież powstrzymać. Jeśli tylko chciało się tego wystarczająco mocno. - Ale to tylko kwestia czasu. Jeśli chcesz pomóc - Jego głos zniżył się do szeptu, nachylił głowę, by sięgnąć ustami jej ucha. - Możesz mi pomóc zrobić pieczeń z twojego męża, mała przekąska z pewnością znacznie poprawi humor mojemu pupilowi. Dawno nie jadł nic równie smacznego. O ile tylko nie rozstroi mu żołądka ciężkostrawnością... - Żartował - a może i nie? Tak, Druella nigdy nie zgodziłaby się na odebranie córkom ojca, a ponoć lepszy taki niż żaden. Nie spojrzał na nią, kiedy odwróciła się w jego stronę, zamiast tego wziął jej głowę pod brodę i niezauważalnie odsunął się niewielki kawałek, chcąc ją lekko przechylić do bardziej leżącej pozycji; śpij, siostrzyczko, niczym się nie przejmuj.
Wiesz, że nie zrobię mu krzywdy, póki mi na to nie pozwolisz.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Hol
Szybka odpowiedź