Hol
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Hol
Przestronny hol na parterze rozchodzi się korytarzami do wszystkich skrzydeł dworu, to reprezentacyjna przestrzeń, w której witani są goście - niekiedy zatrzymywani na wyłożonych miękkim błękitnym aksamitem ławeczkach okrytych futrem z białych lisów, ustawionych wzdłuż ścian, w oczekiwaniu na odwiedzanego domownika. Zdobione kolumienki wydają się zgrabne, lecz nie przyciągają wzroku równie mocno, co liczne rzeźby, w tym popiersia przodków oraz liczne portrety przedstawiające co istotniejszych członków rodziny oraz krajobrazy Kentu - na wielu z nich pojawiają się sylwetki smoków. Otwartą salę oświetlają kryształowe żyrandole, których świece płoną całą noc. W porcelanowych wazach hodowane są rośliny ozdobne, głównie czerwone róże. Obszerna przestrzeń pozwala nieść hałasy echem.
Pokiwała głową, zgadzając się z wnioskiem o braku subtelności. Może w obecnym wieku lady Nott stawała się bardziej niecierpliwa i oczekiwała szybszych efektów? Poza tym, skąd myśl, by Rigel byłby odpowiednią parą dla Odetty? Pobiegła na moment do dusznego wspomnienia rozmowy sprzed miesiąca, gdzie w oparach opium padły wyznania, jakich nigdy by się nie spodziewała po swoich przyjaciołach. Jak lord Black wypełni rodowe obowiązki, kiedy jego uczucia osadzone były w osobie, która nie będzie mogła nigdy stanąć u jego boku? Czy lady Nott spodziewała się podobnych problemów? To ona starała się wybić Evandrze z głowy romantyczne zapędy i górnolotne pragnienia. Czy próbowała w ten sposób uchronić ją przed nieszczęściem i rozczarowaniem, a może sama była już tak zgorzkniała, by bez skrupułów wylewać swój żal na innych?
- Oczywiście, dlatego chętnie słucham opinii innych. Staram się, by każde kolejne wydarzenie było jeszcze lepsze, wzbudzało coraz większy zachwyt. Naturalnym jest jednak, że nie można zadowolić wszystkich i zawsze znajdzie się ktoś, kto wolałby czerwone róże, zamiast herbacianych - przywołała jeden ze stoczonych z Eurydice sporów w kwestii doboru kwiatów do wystroju sal na sabacie. Sama preferowała czerwienie, lecz kuzynka uparcie obstawała przy swoim i, jak się później okazało, słusznie. Wybrana kompozycja przypadła jej do gustu, idealnie współgrając z resztą dekoracji. - Czy naprawdę uważasz, że to zrównywanie naszych przywilejów do jednego, na stałe? Nikt ze starszyzny się na to nie zgodzi. Próbuję patrzeć na to też w inny sposób. To zaszczyt dla tych osób, by móc znaleźć się w naszym towarzystwie w tym wyjątkowym dniu. Ci czarodzieje walczą o naszą przyszłość, warto się im za to odwdzięczyć. - Wysoko ceniła wartość szlachetnej krwi i nic tego nie zmieni, nawet wątpliwości Odetty oraz interpretacja przemówienia lady Nott. Podkreślała wszak ona zwrócenie się ku tradycji, nie można było tego ignorować.
Radość na twarzy półwili pobladła nieznacznie, kontrastując z rumieńcem na policzkach Odetty, kiedy słuchając szczegółów wyglądu tajemniczego kawalera przed oczami wyobraźni pojawił się czarodziej o zgubnym uśmiechu. Dotyk szorstkich dłoni, sunący wzdłuż jej uda, duchotę nierównomiernych oddechów, przyspieszone bicie serca. Widziała go w Staffordshire, także ją rozpoznał, godząc się zachować ich spotkanie w tajemnicy. Czy naprawdę był także i na sabacie? Evandra zaczęła gorączkowo szukać we wspomnieniach tamtego dnia sylwetki, która zastanowiłaby ją choć na chwilę. Ogarnęły ją nagłe duszności, a wzdłuż pleców przebiegł dreszcz. Pospieszna próba odzyskania rezonu, głębszy oddech i lekkie, wyuczone wygięcie ust w uśmiechu.
- Może i lepiej, że jego tożsamość pozostanie słodką niewiadomą? - podsunęła, nie chcąc by lady Parkinson wyczuła, że na moment odpłynęła myślami do innego, dość krępującego momentu. - Niestety, nie przybyliśmy z Tristanem wcześniej, spotkaliśmy się dopiero na sali balowej. Myślę, że lady Nott wyglądała w tej kreacji zjawiskowo, Edward świetnie się spisał - podjęła coraz dalszą ucieczkę od tematu Cilliana, ciesząc się w duchu, że również Odetta nie chciała go ciągnąć.
- Odwiedzę cię, co do tego możesz mieć pewność - zgodziła się z przedstawionym planem, nie mogąc się już doczekać dotyku delikatnych tkanin pod opuszkami palców. Jaki efekt chciała osiągnąć, które atrybuty podkreślić? Koncepcji miała już kilka, ale w której będzie się czuć najlepiej, która prawdziwie odda to, co chce sobą reprezentować?
- Przede wszystkim musisz zdecydować jaki jest plan wydarzenia i gdzie będzie się odbywać. - Czy zdecyduje się na operę w Hampshire, Dom Mody Parkinsonów, czy też wybierze inne, bardziej ekstrawaganckie miejsce, które nawiąże do poruszanej przez nich sprawy? - Potrzebujesz także listy gości, których liczba będzie także determinować wybór miejsca. Ah i najważniejszym jest budżet. Nie chcesz włożyć w organizację wydarzenia więcej monet, niż zostanie zebrane na aukcji. Może Edward będzie mógł ci z tym pomóc? Z pewnością ma doświadczenie i usłuży poradą. - Sama często zasięgała rady lady Cedriny, a także lady Nott, których wiedza uzupełniała się wzajemnie, dając pełny obraz tego, na czym należało się skupić, by osiągnąć sukces. - Przydaliby się także goście specjalni, których obecność na pewno nadałaby wydarzeniu poważniejszego wydźwięku, podkreślając zaangażowanie w sprawę - myślała już na głos, coraz dalej idąc w rozważaniach nad planem tego przedsięwzięcia.
- Oczywiście, dlatego chętnie słucham opinii innych. Staram się, by każde kolejne wydarzenie było jeszcze lepsze, wzbudzało coraz większy zachwyt. Naturalnym jest jednak, że nie można zadowolić wszystkich i zawsze znajdzie się ktoś, kto wolałby czerwone róże, zamiast herbacianych - przywołała jeden ze stoczonych z Eurydice sporów w kwestii doboru kwiatów do wystroju sal na sabacie. Sama preferowała czerwienie, lecz kuzynka uparcie obstawała przy swoim i, jak się później okazało, słusznie. Wybrana kompozycja przypadła jej do gustu, idealnie współgrając z resztą dekoracji. - Czy naprawdę uważasz, że to zrównywanie naszych przywilejów do jednego, na stałe? Nikt ze starszyzny się na to nie zgodzi. Próbuję patrzeć na to też w inny sposób. To zaszczyt dla tych osób, by móc znaleźć się w naszym towarzystwie w tym wyjątkowym dniu. Ci czarodzieje walczą o naszą przyszłość, warto się im za to odwdzięczyć. - Wysoko ceniła wartość szlachetnej krwi i nic tego nie zmieni, nawet wątpliwości Odetty oraz interpretacja przemówienia lady Nott. Podkreślała wszak ona zwrócenie się ku tradycji, nie można było tego ignorować.
Radość na twarzy półwili pobladła nieznacznie, kontrastując z rumieńcem na policzkach Odetty, kiedy słuchając szczegółów wyglądu tajemniczego kawalera przed oczami wyobraźni pojawił się czarodziej o zgubnym uśmiechu. Dotyk szorstkich dłoni, sunący wzdłuż jej uda, duchotę nierównomiernych oddechów, przyspieszone bicie serca. Widziała go w Staffordshire, także ją rozpoznał, godząc się zachować ich spotkanie w tajemnicy. Czy naprawdę był także i na sabacie? Evandra zaczęła gorączkowo szukać we wspomnieniach tamtego dnia sylwetki, która zastanowiłaby ją choć na chwilę. Ogarnęły ją nagłe duszności, a wzdłuż pleców przebiegł dreszcz. Pospieszna próba odzyskania rezonu, głębszy oddech i lekkie, wyuczone wygięcie ust w uśmiechu.
- Może i lepiej, że jego tożsamość pozostanie słodką niewiadomą? - podsunęła, nie chcąc by lady Parkinson wyczuła, że na moment odpłynęła myślami do innego, dość krępującego momentu. - Niestety, nie przybyliśmy z Tristanem wcześniej, spotkaliśmy się dopiero na sali balowej. Myślę, że lady Nott wyglądała w tej kreacji zjawiskowo, Edward świetnie się spisał - podjęła coraz dalszą ucieczkę od tematu Cilliana, ciesząc się w duchu, że również Odetta nie chciała go ciągnąć.
- Odwiedzę cię, co do tego możesz mieć pewność - zgodziła się z przedstawionym planem, nie mogąc się już doczekać dotyku delikatnych tkanin pod opuszkami palców. Jaki efekt chciała osiągnąć, które atrybuty podkreślić? Koncepcji miała już kilka, ale w której będzie się czuć najlepiej, która prawdziwie odda to, co chce sobą reprezentować?
- Przede wszystkim musisz zdecydować jaki jest plan wydarzenia i gdzie będzie się odbywać. - Czy zdecyduje się na operę w Hampshire, Dom Mody Parkinsonów, czy też wybierze inne, bardziej ekstrawaganckie miejsce, które nawiąże do poruszanej przez nich sprawy? - Potrzebujesz także listy gości, których liczba będzie także determinować wybór miejsca. Ah i najważniejszym jest budżet. Nie chcesz włożyć w organizację wydarzenia więcej monet, niż zostanie zebrane na aukcji. Może Edward będzie mógł ci z tym pomóc? Z pewnością ma doświadczenie i usłuży poradą. - Sama często zasięgała rady lady Cedriny, a także lady Nott, których wiedza uzupełniała się wzajemnie, dając pełny obraz tego, na czym należało się skupić, by osiągnąć sukces. - Przydaliby się także goście specjalni, których obecność na pewno nadałaby wydarzeniu poważniejszego wydźwięku, podkreślając zaangażowanie w sprawę - myślała już na głos, coraz dalej idąc w rozważaniach nad planem tego przedsięwzięcia.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Ciężko było Odettcie odgadywać myśli lady Nott – kiedyś miały pozostać rodziną, lecz nieszczęsny pożar w Ministerstwie zniweczył te plany i sprawił, że Odetta pozostała panną. Jednak obydwie wiedziały, że wiecznie bez męża nie mogła pozostać, a i wiek staropanieństwa nieuchronnie zbliżał się, tak jakby wisiał nad jej głową. I to głównie niepokoiło młodą lady Parkinson.
- Prawda, niestety gusta są tak różne, a o spersonalizowanie ciężko. Mimo to mogę powiedzieć, że w tym roku sabat zdecydowanie należał do udanych, nie ma więc powodów do zmartwień. – Ciepły uśmiech zatańczył na jej wargach, zaraz jednak znikając kiedy spoważniała na kontynuację kwestii.
- Obydwie wiemy, jak ważne są sabaty. Nie tylko jako przyjęcie które wieńczy nasz rok, ale również jako miejsce, w którym panny ze szlacheckich rodzin po raz pierwszy uczestniczą w najważniejszym wydarzeniu roku, po raz pierwszy prezentując się na salonach, co może też wyznaczyć czy zdobędą tego wieczora narzeczonego czy jednak nie. To wielkie wydarzenie i wiele osób spoza szlacheckiego grona nie uczone było nigdy postępowania ani zasad panujących na sabacie, dlatego przychodząc można jedynie liczyć na ich dobrą wolę w zachowaniu. Pod maskami można zaś wiele ukryć. Wspominałaś o tym, że wiele jest wydarzeń na których przecież mogą pojawić się osoby krwi innej niż czysta i nie będzie to również dla nich ujmą, gdy zaczną od tych, gdzie mniej łatwo o popełnienie faux pas. – Wbrew jej słowom, jej ton nie nosił roszczeniowości, będąc dalej tak łagodnym jak zawsze. Skoro już jednak została zapytana, chciała się zdradzić ze swoją myślą, którą nie mogła podzielić się z innymi.
- Myślisz? Możesz masz rację. – W końcu miała jagodę, miała więc jedynie nadzieje, że po prostu jej kuzynki z rodziny Parkinson skupią się bardziej na nowszych problemów niż wypatrywanie, kto jeszcze nie odnalazł swojego kawalera od jagody albo kto jeszcze nie pochwalił się zaręczynowym pierścionkiem na swoim palcu. Uśmiechnęła się za to, kiedy komplement spłynął odnośnie pracy Edwarda, wiedząc że zdecydowanie zasłużył na takie miłe słowa. – Cieszę się, że mój brat może liczyć się z zaufaniem wobec swojej pracy. Powiem, że jestem niezwykle zadowolona, że stroje z rodziny Parkinson widać coraz częściej na najważniejszych wydarzeniach.
Wiedziała też, że niezawodnie mogły się doskonale sprawdzić na Evandrze, zwłaszcza jeżeli mogły być dopasowane byłyby nie tylko do jej postawy, ale też kolorystycznie. Wydawało się to niezwykle interesujące gdyby tylko mogła ubrać Evandrę nieco po swojemu. Nie, że teraz nie miała gustu, ale w tym wypadku pani Rosier miałaby porównanie do czegoś innego, co nie było dla niej zwyczajem w noszeniu i porównać, jak wygląda nieco inaczej niż dotychczas.
- Najczęściej i tak jestem na miejscu, ale jeżeli byś chciała, możesz wysłać mi sowę ze wcześniejszą informacją, a ja postaram się przygotować cały dzień dla ciebie. – Na pewno nie mogła skupić się na Evandrze i poświęcić jej dziesięć minut, bo do poważnego przedyskutowania garderoby potrzeba było zdecydowanie więcej.
Ostrożnie wypisywała jedną po drugim wszystkie rady Evandry, które później mogła przedyskutować z Edwardem albo kimś innym. Teraz też musiała zastanowić się nad podanymi punktami, ale co do niektórych miała już pomysły, oczywiście kwestia też miała dotyczyć ustalenia wszystkiego i jak zawsze sprowadzała się do kosztów.
- Myślisz o gościach specjalnych pokroju lady Adelaidy Nott czy lorda Cronosa Malfoya, czy myślałaś tutaj bardziej o artystach i znamienitych przedstawicielach ze świata sztuki? – Pojęcie „specjalnych gości” mogło się w końcu różnić w zależności od tego, co stało za intencjami danej osoby i tego, czym miało być to wydarzeniem. – Dziękuję, że mi pomagasz, to znacząco ułatwi mi dalsze rozmowy i przygotowanie!
- Prawda, niestety gusta są tak różne, a o spersonalizowanie ciężko. Mimo to mogę powiedzieć, że w tym roku sabat zdecydowanie należał do udanych, nie ma więc powodów do zmartwień. – Ciepły uśmiech zatańczył na jej wargach, zaraz jednak znikając kiedy spoważniała na kontynuację kwestii.
- Obydwie wiemy, jak ważne są sabaty. Nie tylko jako przyjęcie które wieńczy nasz rok, ale również jako miejsce, w którym panny ze szlacheckich rodzin po raz pierwszy uczestniczą w najważniejszym wydarzeniu roku, po raz pierwszy prezentując się na salonach, co może też wyznaczyć czy zdobędą tego wieczora narzeczonego czy jednak nie. To wielkie wydarzenie i wiele osób spoza szlacheckiego grona nie uczone było nigdy postępowania ani zasad panujących na sabacie, dlatego przychodząc można jedynie liczyć na ich dobrą wolę w zachowaniu. Pod maskami można zaś wiele ukryć. Wspominałaś o tym, że wiele jest wydarzeń na których przecież mogą pojawić się osoby krwi innej niż czysta i nie będzie to również dla nich ujmą, gdy zaczną od tych, gdzie mniej łatwo o popełnienie faux pas. – Wbrew jej słowom, jej ton nie nosił roszczeniowości, będąc dalej tak łagodnym jak zawsze. Skoro już jednak została zapytana, chciała się zdradzić ze swoją myślą, którą nie mogła podzielić się z innymi.
- Myślisz? Możesz masz rację. – W końcu miała jagodę, miała więc jedynie nadzieje, że po prostu jej kuzynki z rodziny Parkinson skupią się bardziej na nowszych problemów niż wypatrywanie, kto jeszcze nie odnalazł swojego kawalera od jagody albo kto jeszcze nie pochwalił się zaręczynowym pierścionkiem na swoim palcu. Uśmiechnęła się za to, kiedy komplement spłynął odnośnie pracy Edwarda, wiedząc że zdecydowanie zasłużył na takie miłe słowa. – Cieszę się, że mój brat może liczyć się z zaufaniem wobec swojej pracy. Powiem, że jestem niezwykle zadowolona, że stroje z rodziny Parkinson widać coraz częściej na najważniejszych wydarzeniach.
Wiedziała też, że niezawodnie mogły się doskonale sprawdzić na Evandrze, zwłaszcza jeżeli mogły być dopasowane byłyby nie tylko do jej postawy, ale też kolorystycznie. Wydawało się to niezwykle interesujące gdyby tylko mogła ubrać Evandrę nieco po swojemu. Nie, że teraz nie miała gustu, ale w tym wypadku pani Rosier miałaby porównanie do czegoś innego, co nie było dla niej zwyczajem w noszeniu i porównać, jak wygląda nieco inaczej niż dotychczas.
- Najczęściej i tak jestem na miejscu, ale jeżeli byś chciała, możesz wysłać mi sowę ze wcześniejszą informacją, a ja postaram się przygotować cały dzień dla ciebie. – Na pewno nie mogła skupić się na Evandrze i poświęcić jej dziesięć minut, bo do poważnego przedyskutowania garderoby potrzeba było zdecydowanie więcej.
Ostrożnie wypisywała jedną po drugim wszystkie rady Evandry, które później mogła przedyskutować z Edwardem albo kimś innym. Teraz też musiała zastanowić się nad podanymi punktami, ale co do niektórych miała już pomysły, oczywiście kwestia też miała dotyczyć ustalenia wszystkiego i jak zawsze sprowadzała się do kosztów.
- Myślisz o gościach specjalnych pokroju lady Adelaidy Nott czy lorda Cronosa Malfoya, czy myślałaś tutaj bardziej o artystach i znamienitych przedstawicielach ze świata sztuki? – Pojęcie „specjalnych gości” mogło się w końcu różnić w zależności od tego, co stało za intencjami danej osoby i tego, czym miało być to wydarzeniem. – Dziękuję, że mi pomagasz, to znacząco ułatwi mi dalsze rozmowy i przygotowanie!
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wysłuchała słów Odetty z pewnym zaskoczeniem, ale i wyrozumiałością. Przemawiała przez nią naiwność, jaka niegdyś cechowała także Evandrę. Wiara w piękno i niezwykłość sabatu, że wszystko jest spontaniczne, że to niepowtarzalne, magiczne działanie łączy ze sobą dwoje ludzi, a nie umowa, omawiana za hebanowymi drzwiami w pokoju przesiąkniętym duszącym zapachem cygar. Głupcem byłby jednak ten, który uznałby, że wyłącznie czarodzieje odpowiedzialni byli za te decyzje, subtelne sugestie pań zawsze były brane pod uwagę. Nawet jeśli ów czarodziej zarzekałby się, że działał bez żadnej pomocy, to co sprytniejsi wiedzieli, że za każdym silnym mężczyzną stoi czarownica. W tym przypadku słowa lady Parkinson nie potrzebowały sprostowania, bynajmniej w kwestii, którą dostrzegła półwila - czy to odpowiedni moment, by zacząć zmieniać sposób jej myślenia?
- Mówisz, że to był jeden z twoich sposobów na rozpoznanie z kim masz do czynienia? Sprawdzając znajomość etykiety? - Perlistym śmiechem odgoniła pochmurne przemyślenia Odetty, nie chcąc by dyskusja na temat słuszności zapraszania osób krwi nieszlachetnej na sabat zdominowała ich spotkanie. Była już świadoma przekonań przyjaciółki, chwilę zastanawiała się czyje opinie przyjęła jako własne, czy to Edward był tak konserwatywnie śmiały w swoich słowach, czy może inna szlachcianka podzieliła się z nią żalem odnośnie problemów z zamążpójściem? - Przyznaję, że to ciekawy pomysł, aż żałuję, że na niego nie wpadłam - stwierdziła, kiwając głową, choć możliwość obserwowania gości i ich lawirującego w konwersacjach tańca wynagradzała wszelkie niedogodności, pozwalając zanurzyć się w zupełnie nowym teatrze, wśród tych, którzy przywdziewając maski, mogli wreszcie odsłonić swoje prawdziwe oblicza. Kolorowe drinki, lejące się suto alkoholem o ciekawych właściwościach, kierowały jej myśli ku filozoficznym dygresjom, słodko-kwaśny szampan popychał ku iście eterycznym tyradom o czasie oraz przestrzeni, nie pozostawiając miejsca dla zbędnych podziałów. O ile przed balem miała zamiar pomówić z każdym z gości, tak po upiciu zaledwie kilku łyków otrzymanego trunku, zapragnęła zwrócić się do każdego z nich, by poznać ich przemyślenia; wieczór nie trwał jednak wiecznie.
- Nic dziwnego, Odetto, ród Parkinson może poszczycić się uznaniem dzięki swej ciężkiej pracy, a także ze względu na szacunek do krwi szlachetnej. Talent Edwarda można rychło rozpoznać, nic więc dziwnego, że lady Nott zwróciła się akurat do niego. - Skinęła głową z uznaniem. Myśli Evandry znów powędrowały do lady Adelaide i pobudek nią kierujących. Starała się zachować równowagę między starym a nowym, niemożliwym było, aby działała bez zastanowienia. Z pewnością wiedziała, że należy szlifować i pielęgnować uznanie do tradycji, jako że tylko ona wyznaczać może drogę ku silnej, zjednoczonej społeczności czarodziejów. Może zaproszenie osób spoza grona szlacheckiego miało pokazać im, jak bardzo jest to istotne? Przed jej oczami na powrót stanął pan Macnair, czy naprawdę pojawił się na sabacie, czy mijał ją na parkiecie, przy stoliku z przekąskami, a może na odświeżającym spacerze po ogrodzie? Świadomość, że osób w pewien sposób jej bliskich, acz nierozpoznanych mogło być tego wieczora więcej, przywoływały delikatny dreszcz, który przebiegał wciąż wzdłuż pleców, mniej związany z przerażeniem, a bardziej ekscytacją.
- Jesteś niezwykła, kochana - przyznała z ciepłym uśmiechem na propozycję odwiedzin w Domu Mody. - I prawdę mówiąc, w najbliższych dniach będę rozglądać się za czymś odpowiednim na urodziny Tristana - myślała na głos, zastanawiając się czy lady Odetta pomoże półwili również z doborem bielizny, wszak biorąc pod uwagę plany, przez większość czasu, to ona będzie wyeksponowana, nie falbany długich spódnic. - Może więc w przyszłym tygodniu? Będę rada z możliwości odwiedzin, jak i dyskrecji - dodała teatralnym tonem, puszczając szlachciance oczko.
- Och, zaproszenie zawsze należy im posłać! - Machnęła dłonią lekceważąco, jakby była to najoczywistsza rzecz w świecie. - Nawet jeśli zdecydują się nie zaszczycić wydarzenia swoją obecnością, to etykieta nakazuje ich zaprosić, podobnie ze starszyzną rodów. - Odgarnęła z twarzy kosmyk niesfornych, jasnych włosów, który wymykał się spod misternie upiętej fryzury ozdobionej perełkami. - Tu już jednak musisz zastanowić się dla kogo jest to wydarzenie i jaki chcesz osiągnąć efekt. Jeśli chcesz przypodobać się rodom, to należy zwrócić się do artystów, których kochają bądź jeszcze nie wiedzą, że pragną pokochać. - Odstawiła pustą już filiżankę na blat stolika. - Ale jeśli chcesz, by pokochali cię prości ludzie, o których przyszłość chcesz walczyć, musisz sięgnąć po rozwiązania, które mówić będą ich językiem. - Odetta musiała zastanowić się w którą stronę zamierzała iść ze swoimi planami, czy bardziej zależało jej na przyjęciu podobnym do aukcji w palarni opium, czy bardziej do spotkania w Stoke-on-Trent.
Po uraczeniu się wyśmienitym ciastem i opracowaniu kilku pomysłów, obie panie przeniosły się do garderoby Evandry, gdzie przeglądając kolorowe tkaniny, dyskutowały o niezwykłej mocy dobierania dodatków.
| zt x2
- Mówisz, że to był jeden z twoich sposobów na rozpoznanie z kim masz do czynienia? Sprawdzając znajomość etykiety? - Perlistym śmiechem odgoniła pochmurne przemyślenia Odetty, nie chcąc by dyskusja na temat słuszności zapraszania osób krwi nieszlachetnej na sabat zdominowała ich spotkanie. Była już świadoma przekonań przyjaciółki, chwilę zastanawiała się czyje opinie przyjęła jako własne, czy to Edward był tak konserwatywnie śmiały w swoich słowach, czy może inna szlachcianka podzieliła się z nią żalem odnośnie problemów z zamążpójściem? - Przyznaję, że to ciekawy pomysł, aż żałuję, że na niego nie wpadłam - stwierdziła, kiwając głową, choć możliwość obserwowania gości i ich lawirującego w konwersacjach tańca wynagradzała wszelkie niedogodności, pozwalając zanurzyć się w zupełnie nowym teatrze, wśród tych, którzy przywdziewając maski, mogli wreszcie odsłonić swoje prawdziwe oblicza. Kolorowe drinki, lejące się suto alkoholem o ciekawych właściwościach, kierowały jej myśli ku filozoficznym dygresjom, słodko-kwaśny szampan popychał ku iście eterycznym tyradom o czasie oraz przestrzeni, nie pozostawiając miejsca dla zbędnych podziałów. O ile przed balem miała zamiar pomówić z każdym z gości, tak po upiciu zaledwie kilku łyków otrzymanego trunku, zapragnęła zwrócić się do każdego z nich, by poznać ich przemyślenia; wieczór nie trwał jednak wiecznie.
- Nic dziwnego, Odetto, ród Parkinson może poszczycić się uznaniem dzięki swej ciężkiej pracy, a także ze względu na szacunek do krwi szlachetnej. Talent Edwarda można rychło rozpoznać, nic więc dziwnego, że lady Nott zwróciła się akurat do niego. - Skinęła głową z uznaniem. Myśli Evandry znów powędrowały do lady Adelaide i pobudek nią kierujących. Starała się zachować równowagę między starym a nowym, niemożliwym było, aby działała bez zastanowienia. Z pewnością wiedziała, że należy szlifować i pielęgnować uznanie do tradycji, jako że tylko ona wyznaczać może drogę ku silnej, zjednoczonej społeczności czarodziejów. Może zaproszenie osób spoza grona szlacheckiego miało pokazać im, jak bardzo jest to istotne? Przed jej oczami na powrót stanął pan Macnair, czy naprawdę pojawił się na sabacie, czy mijał ją na parkiecie, przy stoliku z przekąskami, a może na odświeżającym spacerze po ogrodzie? Świadomość, że osób w pewien sposób jej bliskich, acz nierozpoznanych mogło być tego wieczora więcej, przywoływały delikatny dreszcz, który przebiegał wciąż wzdłuż pleców, mniej związany z przerażeniem, a bardziej ekscytacją.
- Jesteś niezwykła, kochana - przyznała z ciepłym uśmiechem na propozycję odwiedzin w Domu Mody. - I prawdę mówiąc, w najbliższych dniach będę rozglądać się za czymś odpowiednim na urodziny Tristana - myślała na głos, zastanawiając się czy lady Odetta pomoże półwili również z doborem bielizny, wszak biorąc pod uwagę plany, przez większość czasu, to ona będzie wyeksponowana, nie falbany długich spódnic. - Może więc w przyszłym tygodniu? Będę rada z możliwości odwiedzin, jak i dyskrecji - dodała teatralnym tonem, puszczając szlachciance oczko.
- Och, zaproszenie zawsze należy im posłać! - Machnęła dłonią lekceważąco, jakby była to najoczywistsza rzecz w świecie. - Nawet jeśli zdecydują się nie zaszczycić wydarzenia swoją obecnością, to etykieta nakazuje ich zaprosić, podobnie ze starszyzną rodów. - Odgarnęła z twarzy kosmyk niesfornych, jasnych włosów, który wymykał się spod misternie upiętej fryzury ozdobionej perełkami. - Tu już jednak musisz zastanowić się dla kogo jest to wydarzenie i jaki chcesz osiągnąć efekt. Jeśli chcesz przypodobać się rodom, to należy zwrócić się do artystów, których kochają bądź jeszcze nie wiedzą, że pragną pokochać. - Odstawiła pustą już filiżankę na blat stolika. - Ale jeśli chcesz, by pokochali cię prości ludzie, o których przyszłość chcesz walczyć, musisz sięgnąć po rozwiązania, które mówić będą ich językiem. - Odetta musiała zastanowić się w którą stronę zamierzała iść ze swoimi planami, czy bardziej zależało jej na przyjęciu podobnym do aukcji w palarni opium, czy bardziej do spotkania w Stoke-on-Trent.
Po uraczeniu się wyśmienitym ciastem i opracowaniu kilku pomysłów, obie panie przeniosły się do garderoby Evandry, gdzie przeglądając kolorowe tkaniny, dyskutowały o niezwykłej mocy dobierania dodatków.
| zt x2
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Otrzymany przed paroma tygodniami list od krewnej z Francji przyjęła z mieszaniną zdumienia i niepokoju. Drżącymi dłońmi otworzyła kopertę, wstrzymała w napięciu oddech. Choć ciotka kluczyła w swoich słowach, dobierając te najbardziej taktowne, z łatwością można było wskazać istotę problemu i wcale nie napawała ona Evandry radością. Wraz z początkiem czerwca do Anglii miał przyjechać jej kuzyn, młody chłopak, kończący właśnie edukację w Beauxbatons.
A więc to tak, przeszło jej przez myśl, gdy przypomniała sobie niedawną rozmowę z własną matką. Lady Giselle nie nosiła żałoby po pierworodnym, nie mogła, wszak nigdy nie istniał. Tymi słowy tłumaczyli się lordowie Lestrange, nie chcąc poruszać tematu Francisa. Opróżnili jego komnaty, pozbyli się pamiątek, wiszących w korytarzu na piętrze obrazów. Stojąc w otwartych drzwiach pokoju do oczu nie cisnęły się już żadne łzy, kiedy nabierając do płuc powietrze próżno szukać w nim znajomego zapachu.
- Nie możemy już dłużej tkwić w zawieszeniu, należy podnieść się po porażce - powiedziała sucho lady Lestrange, ujmując w drobne dłonie palce Evandry. - Pomów proszę z Tristanem, niech wstawi się za nami, może zgodzi się ponownie… - Głos grzązł w jej gardle, z trudem artykułowała niewygodne słowa, zawieszając błagalny wzrok w córce, swej jedynej nadziei. Francis swoimi działaniami ściągnął na lordów Hampshire i Wight niesławę, bo choć wyparto się go równie szybko, co ten rozsypał się na wietrze za sprawą złamanej przysięgi, nie usunęło to pozostawionego niesmaku. Życie toczyło się dalej, a spojrzenia oddanych Czarnemu Panu możnych tkwiły w nich wyczekująco, żądając podjęcia kroków, odkupienia win. Dawali im łaskę, drugą szansę. Budziło to w Evandrze wyraźną niechęć i gwałtowny sprzeciw. Czy naprawdę można było kogoś ot tak zamienić, niczym stary mebel, zepsuty przyrząd, niegodny naprawy? Jak zastąpić kogoś, kto rzekomo nigdy nie istniał? Najwidoczniej tak właśnie miało być. Dla półwili pozycja rodziny miała wysoki priorytet, to dla niej zgodziła się na zamążpójście z lordem Kent, kiedy serce rozpadło się na dziesiątki kawałków. Teraz miała wykorzystać swój przywilej, by pomóc najbliższym, naturalnym było, że się zgodzi. W odpowiedzi do ciotki wyraźnie zaznaczyła, że nie widzi innej opcji, jak przyjąć chłopaka pod ich dach w Kent. Chciała mieć go przy sobie, by móc pełnić nadeń pieczę, zadbać o nastroje, by niczego mu nie zabrakło. Uchronić przed niewdzięcznością świata i brutalnością mugoli, tak jak nie mogła tego zrobić z Francisem.
We wtorkowy poranek znalazła się w głównym holu, wezwana przez służkę, informującą o przybyciu gościa. Wzięła głębszy oddech i łagodnie uniosła kąciki ust, przygotowując się już do otwarcia drzwi. Jasna twarz czarownicy była nieco bledsza, niż zazwyczaj, podkreślona subtelnym makijażem, mającym za zadanie ukryć oznaki niewyspania oraz zmęczenia. Po bladym świcie spędzonym w łazience w towarzystwie mdłych torsji zjadła obfite śniadanie złożone z chleba razowego z plastrami żółtego sera z konfiturą oraz jajkiem. Na dokładkę biały twarożek z rzodkiewką, dwa pikle i kawałek ciasta z powidłami. Nie pytaj, miał znad filiżanki różanej herbaty mówić jej wzrok do każdego, kto ze zdumieniem spoglądał na kompozycję na talerzu lady doyenne, bo sama nie mogła się sobie nadziwić.
Teraz prezentowała się wdziękiem w kremowej, jedwabnej bluzeczce, zapinanej z przodu rzędem ozdobnych guzików, wsuniętej za pas rozkloszowanej, długością sięgającej do połowy łydki granatowej spódnicy, a wąska talia nadal nie zdradzała brzemiennego stanu czarownicy. Złote włosy upięła w niski, romantyczny kok, a wsunięte weń szpilki o perłowych końcach idealnie komponowały się z delikatnymi kolczykami i przypiętą do piersi broszką z morskim motywem. W bezruchu tkwiła kolejne dwie minuty, by w chwili otwarcia drzwi uśmiechnąć się szerzej i od razu ruszyć w stronę wyjścia z rozwartymi szeroko ramionami.
- Timothee! Ça fait longtemps, dis donc - odezwała się ciepłym tonem ze słowami powitania. - Niezwykle cieszę się, mogąc cię tu wreszcie gościć. Jak minęła podróż? - zapytała, używając rodzimego dla niego języka, którym w Château Rose biegle władali wszyscy mieszkańcy. Miał czuć się tu jak w domu wraz z pierwszym postawionym w progu krokiem.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Co jak co, ale Timothee nigdy nie spodziewał się, że po ukończeniu szkoły jego życie nabierze aż takiego tempa. Jasne od czasu do czasu wyobrażał sobie jak to będzie po ukończeniu swojej edukacji w Akademii, ale żaden ze scenariuszy nie przewidział tego, gdzie wyląduje, bardziej już spodziewał się debiutu w paryskiej filharmonii.
Ledwo wyszedł za próg Beauxbatons, zostawił w domu niepotrzebne już podręczniki i już był w podróży ku targanej wojną Anglii. Zanim się obejrzał stał już przy wejściu Château Rose, pełen młodzieńczego entuzjazmu i, a jakże, naiwności. Wiedział, że czeka go ciężka praca, ale był zdeterminowany zrobić wszystko co będzie konieczne, aby rodzina mogła być z niego dumna.
Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech kiedy drzwi się otwarły i stanęła w nich Evandra. Miał na sobie jasnobeżowy letni garnitur, ewidentnie dzieło jakiegoś francuskiego projektanta, który pewnie niezbyt dobrze przyjąłby fakt, że marynarka leżała rzucona niedbale na kufer. Sam Timothee pomimo podróży wyglądał całkiem rześko, ale to raczej taki urok młodości. Młody Lestrange był w tym wieku, w którym spokojnie mógłby balować całą noc, a potem ruszyć dziarsko ujeżdżać hipokampy.
-Evandra, mon chéri! Tu es splendide comme d'habitude przywitał się i nie mógł powstrzymać się od uścisku i trzech les bisous, w końcu był z Prowansji.
- Dobrze Cię widzieć! Dalej grasz na harfie? Dziękuję, że zechciałaś mnie przyjąć u siebie. Masz pozdrowienia od Maman i zaproszenie na południe Francji jak tylko będziesz chciała odpocząć Wielkiej Brytanii- zaczął się wylewać z niego wręcz potok słów. Wdzięczny był, że kuzynka zechciała zacząć konwersację po francusku. Ostatnio nie miał okazji korzystać z angielskiego i obawiał się, że znajomość tego języka mogła u niego trochę zardzewieć, no ale może martwił się na wyrost? Zaaferowany powitaniem nawet nie zauważył jak służba zręcznie zajęła się jego bagażem.
- Podróż mi minęła na szczęście całkiem spokojnie i bez żadnych nieprzewidzianych atrakcji- odpowiedział na pytanie Evandry. Nie było o czym mówić, to nie była jego pierwsza wyprawa na Wyspy, chociaż pierwsza, którą odbył samotnie.
Ledwo wyszedł za próg Beauxbatons, zostawił w domu niepotrzebne już podręczniki i już był w podróży ku targanej wojną Anglii. Zanim się obejrzał stał już przy wejściu Château Rose, pełen młodzieńczego entuzjazmu i, a jakże, naiwności. Wiedział, że czeka go ciężka praca, ale był zdeterminowany zrobić wszystko co będzie konieczne, aby rodzina mogła być z niego dumna.
Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech kiedy drzwi się otwarły i stanęła w nich Evandra. Miał na sobie jasnobeżowy letni garnitur, ewidentnie dzieło jakiegoś francuskiego projektanta, który pewnie niezbyt dobrze przyjąłby fakt, że marynarka leżała rzucona niedbale na kufer. Sam Timothee pomimo podróży wyglądał całkiem rześko, ale to raczej taki urok młodości. Młody Lestrange był w tym wieku, w którym spokojnie mógłby balować całą noc, a potem ruszyć dziarsko ujeżdżać hipokampy.
-Evandra, mon chéri! Tu es splendide comme d'habitude przywitał się i nie mógł powstrzymać się od uścisku i trzech les bisous, w końcu był z Prowansji.
- Dobrze Cię widzieć! Dalej grasz na harfie? Dziękuję, że zechciałaś mnie przyjąć u siebie. Masz pozdrowienia od Maman i zaproszenie na południe Francji jak tylko będziesz chciała odpocząć Wielkiej Brytanii- zaczął się wylewać z niego wręcz potok słów. Wdzięczny był, że kuzynka zechciała zacząć konwersację po francusku. Ostatnio nie miał okazji korzystać z angielskiego i obawiał się, że znajomość tego języka mogła u niego trochę zardzewieć, no ale może martwił się na wyrost? Zaaferowany powitaniem nawet nie zauważył jak służba zręcznie zajęła się jego bagażem.
- Podróż mi minęła na szczęście całkiem spokojnie i bez żadnych nieprzewidzianych atrakcji- odpowiedział na pytanie Evandry. Nie było o czym mówić, to nie była jego pierwsza wyprawa na Wyspy, chociaż pierwsza, którą odbył samotnie.
Kiedy podczas śniadania nakładał na kanapkę z jagnięca szynką pikle, sięgając do ozdobnej srebrnej miseczki tuż po swojej żonie, nie mógł nie dostrzec tego, co zbierało się na jej talerzu - mieszanka smaków zdawała się nieść doniosłe rewelacje żołądkowe, a przy tym niekoniecznie smakowe. I choć rozchylone usta szukały odpowiedniego zapytania, to jej stanowcze spojrzenie sprawiło, że porzucił te zamiary i przekierował uwagę na ostatnie doniesienia Walczącego Maga odnośnie postępów na froncie. Gdy konfitura, po którą zamierzał sięgnąć na deser, znów zniknęła pod jej dłonią, swoje zastanowienie zatopił w filiżance orzeźwiającej z rana różanej herbaty. Od stołu odszedł jako pierwszy, korzystając z nestorskiego przywileju i choć pamiętał, że tego dnia miał ich nawiedzić gość z Francji, Tristan sądził spotkać się z nim dopiero przy wieczornej kolacji - dzień pełen obowiązków nie pozwalał mu na oczekiwanie na szacowaną godzinę.
Hol przemierzał szybkim krokiem, zmierzając właśnie do wyjścia, gdy minęła go zaaferowana służba, a w świetle wejściowych drzwi dostrzegł witające się sylwetki, nie pozostawiając miejsca na spekulacje odnośnie ich tożsamości. Nie był pozbawiony obaw. Nie mógł odmówić podobnej prośbie, nie tylko dlatego, że słabnąca pozycja Lestrange'ów była i jego problemem, lecz o tym czarodzieju nie wiedział właściwie niczego. Czy miał umysł jaśniejszy od Francisa? Przy nim przeliczył się srogo, pokładając nadzieję w resztkach zdrowego rozsądku szwagra, gdy uwierzył, że świadomie złożona przysięga wieczysta zasznuruje mu usta na zawsze. Popełnił błąd, przez wzgląd na Evandrę wykazując się nadmierną pobłażliwością i tylko dobrotliwa łaska Czarnego Pana sprawiła, że sam Tristan - przynajmniej na razie, pstry koń ją wiózł - nie musiał za to odpowiadać bardziej dotkliwie. Na drugi błąd nie mógł sobie pozwolić wobec nikogo: ani wobec syreniego rodu ani wobec Czarnego Pana. Usłyszał, że porozumiewają się po francusku - i on zwrócił się do niego w ten sposób.
- Ty musisz być Timothee. - Zatrzymał się obok nich, wyciągając ku niemu dłoń na powitanie; jego uścisk był zdecydowany i silny. Kwestię oficjalnego przedstawienia ich sobie pozostawił jego krewniaczce, spoglądając na nią z ukosa. W myślach westchnął ze znużeniem, że wydawał się przynajmniej pełen życia - a to był już krok do przodu względem Francisa. Na jego twarzy nie było uśmiechu, a podjęty wcześniej pośpiech nadawał mu większej niż zwykle surowości. I choć brzmienie języka przodków było znacznie piękniejsze od języka tych ziem, młody Timothee musiał odnaleźć się wśród brytyjskiej socjety, dlatego jego pierwszym pytaniem było:
- Potrafisz mówić po angielsku? - Jego spojrzenie nie zdradzało wiele, ni to wątpliwości, ni pytań, ni oceny; musieli porozmawiać dłużej, a teraz nie miał na to czasu. - Czy w Beuxbatons wciąż dyrektorem jest monsieur Toussaint? - zapytał później, dając mu jednak czas na odpowiedź. Toussainta zapamiętał jako człowieka surowego, przekładającego żelazne zasady francuskiego baletu na niełatwą sztukę edukację młodzieży. Wtedy tego nie doceniał, po latach uznawał za konieczność, dawał nadzieję na szczątkową dyscyplinę zaszczepioną w tym młodym człowieku.
Hol przemierzał szybkim krokiem, zmierzając właśnie do wyjścia, gdy minęła go zaaferowana służba, a w świetle wejściowych drzwi dostrzegł witające się sylwetki, nie pozostawiając miejsca na spekulacje odnośnie ich tożsamości. Nie był pozbawiony obaw. Nie mógł odmówić podobnej prośbie, nie tylko dlatego, że słabnąca pozycja Lestrange'ów była i jego problemem, lecz o tym czarodzieju nie wiedział właściwie niczego. Czy miał umysł jaśniejszy od Francisa? Przy nim przeliczył się srogo, pokładając nadzieję w resztkach zdrowego rozsądku szwagra, gdy uwierzył, że świadomie złożona przysięga wieczysta zasznuruje mu usta na zawsze. Popełnił błąd, przez wzgląd na Evandrę wykazując się nadmierną pobłażliwością i tylko dobrotliwa łaska Czarnego Pana sprawiła, że sam Tristan - przynajmniej na razie, pstry koń ją wiózł - nie musiał za to odpowiadać bardziej dotkliwie. Na drugi błąd nie mógł sobie pozwolić wobec nikogo: ani wobec syreniego rodu ani wobec Czarnego Pana. Usłyszał, że porozumiewają się po francusku - i on zwrócił się do niego w ten sposób.
- Ty musisz być Timothee. - Zatrzymał się obok nich, wyciągając ku niemu dłoń na powitanie; jego uścisk był zdecydowany i silny. Kwestię oficjalnego przedstawienia ich sobie pozostawił jego krewniaczce, spoglądając na nią z ukosa. W myślach westchnął ze znużeniem, że wydawał się przynajmniej pełen życia - a to był już krok do przodu względem Francisa. Na jego twarzy nie było uśmiechu, a podjęty wcześniej pośpiech nadawał mu większej niż zwykle surowości. I choć brzmienie języka przodków było znacznie piękniejsze od języka tych ziem, młody Timothee musiał odnaleźć się wśród brytyjskiej socjety, dlatego jego pierwszym pytaniem było:
- Potrafisz mówić po angielsku? - Jego spojrzenie nie zdradzało wiele, ni to wątpliwości, ni pytań, ni oceny; musieli porozmawiać dłużej, a teraz nie miał na to czasu. - Czy w Beuxbatons wciąż dyrektorem jest monsieur Toussaint? - zapytał później, dając mu jednak czas na odpowiedź. Toussainta zapamiętał jako człowieka surowego, przekładającego żelazne zasady francuskiego baletu na niełatwą sztukę edukację młodzieży. Wtedy tego nie doceniał, po latach uznawał za konieczność, dawał nadzieję na szczątkową dyscyplinę zaszczepioną w tym młodym człowieku.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Prezentował się wspaniale z młodzieńczym uśmiechem na twarzy oraz letnim wiatrem wplątanym we włosy. Przywiózł ze sobą zapach Francji i sentyment zagrzebanych głęboko w pamięci wspomnień wspólnych wakacji. Jak bardzo zmienił się od dnia, kiedy mieli możliwość rozmawiać po raz ostatni? Od kiedy zamieszkała w Château Rose coraz rzadziej brała udział w wydarzeniach w Thorness Manor, dowiadując się o ich przebiegu z listów matki. Nie, żeby nie tęskniła za krewnymi, wszak nadal byli jej bliscy i chciała wiedzieć z jakimi borykają się troskami oraz co przynosi im radość. Tyle że rodzina Evandry znacznie się powiększyła, a wraz z otrzymaniem tytułu doyenne rodu Rosier musiała dowiedzieć się o Różach jak najwięcej. To za nich była teraz odpowiedzialna i to ich zmartwienia stały się jej własnymi. Potrzeba bycia blisko każdego z nich z wolna przytłaczała i uniemożliwiała oddech, a na to nie mogła pozwolić - zwłaszcza teraz.
- Oh, dobrze, że jesteś. - Odwróciła się do Tristana na dźwięk jego głosu. Spodziewała się, że mąż opuścił już pałac i udał się za obowiązkami, lecz skoro nadal tu był, świadczyć to mogło wyłącznie o spóźnieniu. - To Timothee Lestrange, mój kuzyn, tegoroczny absolwent Beauxbatons, który właśnie dotarł do nas z Prowansji. Timothee, oto lord nestor Tristan Rosier, mój drogi mąż - przedstawiła ich sobie nawzajem, zgodnie z etykietą podsuwając od razu istotne szczegóły.
Pozwoliła im zamienić ze sobą kilka słów, przysłuchując im się bez słowa. Wykorzystała ten moment, by przyjrzeć się skupionemu na Tristanie kuzynowi i sprawdzić czy zna już powagę ciążącego na jego barkach zadania. Czy ugnie się pod stanowczością jej męża, czy okaże słabość i zdenerwowanie, a co najważniejsze - czy sprosta oczekiwaniom, oczyszczając imię rodu Lestrange? Wróciła wzrokiem do Tristana, dopiero wtedy wychwytując surowość tonu. Nie mógł odmówić wymiany kilku zdań z gościem, trzymali go więc w pół kroku od wyjścia. Pogawędki w holu zabierały jego cenny czas, jakiego nie zamierzała mu zabierać.Nie znając wcześniej dokładniej pory przybycia młodego Lestrange’a umówieni byli na wieczór z oficjalnym przywitaniem.
- Zobaczymy się podczas kolacji? - zwróciła się do męża, sięgając jego ramienia ciepłym gestem. Rzuciła mu porozumiewawcze spojrzenie, by mógł skorzystać z okazji i wrócić do swoich zadań. Zaczekała aż wymienią się ostatnimi uprzejmościami i wreszcie straci ukochanego z oczu. Naraz nasunęła jej się myśl, że powinna częściej odprowadzać go do wyjścia i obdarowywać pocałunkiem na pożegnanie.
- Chodźmy, nie ma chwili do stracenia. - Przeniosła wzrok na kuzyna, płynnie przechodząc na angielski, chcąc sprawdzić czy rzeczywiście sprawnie będzie mu szło ze zmianą. Przestąpiła krok, ustawiając się bokiem i skinęła już głową w kierunku bocznego korytarza. Obecność Timothee przyniosła jej większą radość, niż początkowo zakładała.
- Oh, dobrze, że jesteś. - Odwróciła się do Tristana na dźwięk jego głosu. Spodziewała się, że mąż opuścił już pałac i udał się za obowiązkami, lecz skoro nadal tu był, świadczyć to mogło wyłącznie o spóźnieniu. - To Timothee Lestrange, mój kuzyn, tegoroczny absolwent Beauxbatons, który właśnie dotarł do nas z Prowansji. Timothee, oto lord nestor Tristan Rosier, mój drogi mąż - przedstawiła ich sobie nawzajem, zgodnie z etykietą podsuwając od razu istotne szczegóły.
Pozwoliła im zamienić ze sobą kilka słów, przysłuchując im się bez słowa. Wykorzystała ten moment, by przyjrzeć się skupionemu na Tristanie kuzynowi i sprawdzić czy zna już powagę ciążącego na jego barkach zadania. Czy ugnie się pod stanowczością jej męża, czy okaże słabość i zdenerwowanie, a co najważniejsze - czy sprosta oczekiwaniom, oczyszczając imię rodu Lestrange? Wróciła wzrokiem do Tristana, dopiero wtedy wychwytując surowość tonu. Nie mógł odmówić wymiany kilku zdań z gościem, trzymali go więc w pół kroku od wyjścia. Pogawędki w holu zabierały jego cenny czas, jakiego nie zamierzała mu zabierać.Nie znając wcześniej dokładniej pory przybycia młodego Lestrange’a umówieni byli na wieczór z oficjalnym przywitaniem.
- Zobaczymy się podczas kolacji? - zwróciła się do męża, sięgając jego ramienia ciepłym gestem. Rzuciła mu porozumiewawcze spojrzenie, by mógł skorzystać z okazji i wrócić do swoich zadań. Zaczekała aż wymienią się ostatnimi uprzejmościami i wreszcie straci ukochanego z oczu. Naraz nasunęła jej się myśl, że powinna częściej odprowadzać go do wyjścia i obdarowywać pocałunkiem na pożegnanie.
- Chodźmy, nie ma chwili do stracenia. - Przeniosła wzrok na kuzyna, płynnie przechodząc na angielski, chcąc sprawdzić czy rzeczywiście sprawnie będzie mu szło ze zmianą. Przestąpiła krok, ustawiając się bokiem i skinęła już głową w kierunku bocznego korytarza. Obecność Timothee przyniosła jej większą radość, niż początkowo zakładała.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
-Ravi de vous rencontrer- bez wahania uścisnął wyciągniętą w jego kierunku dłoń. Nawet gdyby Evandra ich sobie nie przedstawiła, młody Timothée nie miałby wątpliwości, że ma przed sobą Monsieur Rosiera, męża Evandry i nestora rodu. Zdecydowanie miał odpowiednią aurę.
Surowość w głosie rozmówcy nie wzbudziła w zdenerwowania w młodym Lordzie. W zasadzie to nie spodziewał się niczego innego. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie przyjechał tutaj na wakacje ani w odwiedziny, a czeka go wiele pracy i wyzwań. Nie znał co prawda szczegółów tego co go miało czekać, ale wychodził z założenia, że nie musi wiedzieć wszystkiego. Lepiej się nie wtrącać i nie dociekać, w sprawach o których się nie ma pojęcia. Poza tym może kiedyś w przyszłości zasłuży sobie na życzliwsze spojrzenie Lorda Rosiera.
-Potrafię- odpowiedział przy okazji przechodząc na angielski tak jakby chciał rozwiać ewentualne wątpliwości co do władania tym językiem – bywałem nie raz na Wyspie Wight, poza tym moja matka wychowała się na Wyspach. - dodał jeszcze. Mówił całkiem płynnie, ale nie był w stanie ukryć swojego akcentu, szczególnie słynnego francuskiego "r". Na szczęście nie było problemów ze zrozumieniem Timothee’go
-[i]Monsieur Toussaint nadal jest dyrektorem, aczkolwiek pojawiła się plotka, że to będzie jego ostatni rok w Beauxbatons i prawdopodobnie zastąpi go monsiuer Benoit. Słychać też głosy, że o fotel dyrektora Akademii będzie się ubiegać również Lemaitre. Na pewno nie brakuje mu ambicji, ale obawiam się, że nie ma tylu koneksji co Benoit[i]- zreferował pokrótce aktualne wydarzenia z Beauxbatons, przy okazji bezwiednie z powrotem przechodząc na francuski. Nie chciał zanudzać swojego rozmówcy szczegółami, szczególnie, że zdawał sobie sprawę, iż to nie była dobra pora i miejsce na dłuższe pogawędki. I tak był wdzięczny, że zechciał się pojawić osobiście już teraz. Kiedy już się pożegnali, a Lord Rosier, ruszył do swych obowiązków, dał się porwać swojej kuzynce.
-Skoro nie mamy chwili do stracenia, to faktycznie musimy się pospieszyć- odpowiedział ze śmiechem i ruszył w kierunku który wskazała. Zastanawiał się co też Evandra wymyśliła.
Surowość w głosie rozmówcy nie wzbudziła w zdenerwowania w młodym Lordzie. W zasadzie to nie spodziewał się niczego innego. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie przyjechał tutaj na wakacje ani w odwiedziny, a czeka go wiele pracy i wyzwań. Nie znał co prawda szczegółów tego co go miało czekać, ale wychodził z założenia, że nie musi wiedzieć wszystkiego. Lepiej się nie wtrącać i nie dociekać, w sprawach o których się nie ma pojęcia. Poza tym może kiedyś w przyszłości zasłuży sobie na życzliwsze spojrzenie Lorda Rosiera.
-Potrafię- odpowiedział przy okazji przechodząc na angielski tak jakby chciał rozwiać ewentualne wątpliwości co do władania tym językiem – bywałem nie raz na Wyspie Wight, poza tym moja matka wychowała się na Wyspach. - dodał jeszcze. Mówił całkiem płynnie, ale nie był w stanie ukryć swojego akcentu, szczególnie słynnego francuskiego "r". Na szczęście nie było problemów ze zrozumieniem Timothee’go
-[i]Monsieur Toussaint nadal jest dyrektorem, aczkolwiek pojawiła się plotka, że to będzie jego ostatni rok w Beauxbatons i prawdopodobnie zastąpi go monsiuer Benoit. Słychać też głosy, że o fotel dyrektora Akademii będzie się ubiegać również Lemaitre. Na pewno nie brakuje mu ambicji, ale obawiam się, że nie ma tylu koneksji co Benoit[i]- zreferował pokrótce aktualne wydarzenia z Beauxbatons, przy okazji bezwiednie z powrotem przechodząc na francuski. Nie chciał zanudzać swojego rozmówcy szczegółami, szczególnie, że zdawał sobie sprawę, iż to nie była dobra pora i miejsce na dłuższe pogawędki. I tak był wdzięczny, że zechciał się pojawić osobiście już teraz. Kiedy już się pożegnali, a Lord Rosier, ruszył do swych obowiązków, dał się porwać swojej kuzynce.
-Skoro nie mamy chwili do stracenia, to faktycznie musimy się pospieszyć- odpowiedział ze śmiechem i ruszył w kierunku który wskazała. Zastanawiał się co też Evandra wymyśliła.
Płynna angielszczyzna rokowała dobrze, choć w angielskich wyższych sferach trudno było o poważne traktowanie czarodziejów, którzy nie potrafili poprawnie nałożyć brytyjskiego akcentu, nieeleganckim posługiwały się klasy niższe i... obcokrajowcy. Timothee pochodził jednak z kontynentu i był jeszcze bardzo młody, a to sprawiało, że póki co napotka się z wyrozumiałością towarzystwa. Popracują nad tym, a dłuższy pobyt w kraju powinien pomóc mu wyrobić sobie pewne nawyki. Czy został ulepiony z lepszej gliny niż Francis? Jakie szaleństwo mogło płynąć w jego żyłach? Krótka interakcja nie mogła dać odpowiedzi na te wątpliwości, wydawał się raczej zorientowanym i przytomnym młodym człowiekiem, ale pozory czasem wprowadzały w błąd. Lustrował go uważnym spojrzeniem, jak gdyby spodziewał się odczytać z jego twarzy więcej, niż było to możliwe. Miał wiele wątpliwości i jeszcze więcej obaw.
Wysłuchał nowin z murów francuskiej szkoły, z pewnym zawodem oceniając mniejsze szanse Lemaitre'a - zawsze wydawał się mieć sensowniejsze poglądy niż Benoit. Do ostatecznej decyzji zostało jeszcze trochę czasu - a im zostało parę lat, nim zacznie to być faktycznie istotne. Kiedy Evan wejdzie w odpowiedni wiek, będzie trzeba podjąć decyzję, dokąd zostanie skierowany. Beuxbatons wydawało się wyborem całkowicie naturalnym, ale zastanawiające pozostawało to, jak Wielka Brytania będzie wyglądała za dziewięć lat. Dokonane czystki mogły całkowicie odmienić tę kwestię i wiele innych. Nim zdołał odpowiedzieć, poczuł na ramieniu dotyk, który zwrócił jego uwagę.
- Tak, oczywiście - odparł, pojmując jej gest. Przez chwilę wahał się, czy nie zabrać Timothee'ego ze sobą. Proste, acz wymagające zajęcia w Smoczych Ogrodach kształtowały charakter, ale spotkania z rana uniemożliwiały mu zajęcie się nim, a nie był pewien, czy Mathieu nie był dzisiaj w terenie. - Będziemy musieli porozmawiać, Timothee - dodał, tym samym tonem, przenosząc spojrzenie na Lestrange'a. O nim, o jego odpowiedzialności i o tym, co działo się w kraju. Ale też o tym, co dopiero się zadzieje i co stanie się z jego udziałem. Ale nie teraz i najpewniej nie dzisiaj, nie powinni kończyć wcześniej kolacji powitalnej. - Tymczasem - rozgość się. - Nie zaprzątał sobie tym głowy, pewien, że jego żona zajmie się nim odpowiednio. Pożegnał skinięciem ich obojga, wkrótce znikając w świetle wejściowych drzwi.
/zt x3
Wysłuchał nowin z murów francuskiej szkoły, z pewnym zawodem oceniając mniejsze szanse Lemaitre'a - zawsze wydawał się mieć sensowniejsze poglądy niż Benoit. Do ostatecznej decyzji zostało jeszcze trochę czasu - a im zostało parę lat, nim zacznie to być faktycznie istotne. Kiedy Evan wejdzie w odpowiedni wiek, będzie trzeba podjąć decyzję, dokąd zostanie skierowany. Beuxbatons wydawało się wyborem całkowicie naturalnym, ale zastanawiające pozostawało to, jak Wielka Brytania będzie wyglądała za dziewięć lat. Dokonane czystki mogły całkowicie odmienić tę kwestię i wiele innych. Nim zdołał odpowiedzieć, poczuł na ramieniu dotyk, który zwrócił jego uwagę.
- Tak, oczywiście - odparł, pojmując jej gest. Przez chwilę wahał się, czy nie zabrać Timothee'ego ze sobą. Proste, acz wymagające zajęcia w Smoczych Ogrodach kształtowały charakter, ale spotkania z rana uniemożliwiały mu zajęcie się nim, a nie był pewien, czy Mathieu nie był dzisiaj w terenie. - Będziemy musieli porozmawiać, Timothee - dodał, tym samym tonem, przenosząc spojrzenie na Lestrange'a. O nim, o jego odpowiedzialności i o tym, co działo się w kraju. Ale też o tym, co dopiero się zadzieje i co stanie się z jego udziałem. Ale nie teraz i najpewniej nie dzisiaj, nie powinni kończyć wcześniej kolacji powitalnej. - Tymczasem - rozgość się. - Nie zaprzątał sobie tym głowy, pewien, że jego żona zajmie się nim odpowiednio. Pożegnał skinięciem ich obojga, wkrótce znikając w świetle wejściowych drzwi.
/zt x3
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Czary z zakresu transmutacji towarzyszyły lady doyenne Rosier niemal każdego dnia - od drobnych poprawek w kreacji czy ułożeniu włosów po prędkie pokonywanie dużych odległości wśród korytarzy Château Rose. O tym, że chce poszerzać swoje umiejętności, wiedziała od jakiegoś już czasu, kilka razy w tygodniu próbując się z nowymi zaklęciami. Podczas uroczystości ślubnych Corneliusa i Valerie Sallow wzięła wraz z Tristanem udział w organizowanej zabawie. Zaczarowane obrazy zachwyciły ją nie tylko poziomem realizmu iluzji, ale i poziomem skomplikowania czarów. Niezwykłe barwy, namacalność dostępnych na wyciągnięcie ręki przedmiotów, naturalność ruchów oraz mowy postaci. Evandra zdawała sobie sprawę z tego, że aby osiągnąć podobny efekt, czeka ją wiele miesięcy, jeśli nie lat nauki. Kimże by była, gdyby zaniechała starań, widząc że praca będzie długa i mozolna?
Tym razem nie fatygowała się do zbiorów bibliotecznych w Londynie samodzielnie. Po księgi o transmutacji posłała służącą i wprost nie mogła się już doczekać przed wykorzystaniem zaklęć w praktyce. Przewertowała stronice podręcznika i skupiła wzrok na interesującym ją rozdziale. Przestudiowała go pilnie, czytając zawartą weń teorię kilkukrotnie. Mając już pewność, że więcej z samego tekstu nie wyciągnie, kroczyła właśnie głównym holem pałacu w poszukiwaniu satysfakcjonującego ją obrazu. Znalezione zaklęcie, choć nie dawało efektu zbliżonego do tego, co miała przyjemność zobaczyć (ale i doświadczyć!) podczas zabawy weselnej, tak chciała je wypróbować. Materiał lekkiej spódnicy łopotał od pospiesznego kroku, kiedy lady Evandra rozglądała się po każdym z obrazów. Zatrzymała się naraz gwałtownie przed pokaźnych pokaźnych rozmiarów ramą. Morski pejzaż z kawałkiem piaszczystej plaży i rozłożony nań koc piknikowy. Na barwnym materiale spoczywał bielony, wiklinowy kosz, podróżne filiżanki, misa z winogronami oraz owoc granatu. Czarownica ściągnęła brwi w zastanowieniu, jakby rozważając wszelkie za i przeciw, by finalnie zaniechać dalszych poszukiwań. Mogła oczywiście przenieść obraz do innego miejsca, gdzie w ustronnym zaciszu nie będzie nikomu przeszkadzać niosącymi się echem okrzykami, ale zamiast tego zadarła brodę i wymierzyła koniec wiązowej różdżki w obraz.
- Lateo! - Wybrzmiało zaklęcie, wystrzeliło kilka jasnych iskier, lecz poza tym nie wydarzyło się nic. Poruszyły się pierwsze sylwetki przodków w pozłacanych ramach. Ktoś zajrzał nawet do obrazu, przed którym stała Evandra, lecz oddalił się pospiesznie, mamrocząc coś pod nosem. Czarownica zacmokała z niezadowoleniem, lecz nie poddając się ponowiła inkantację. Jedna ze służących zaalarmowana niosącym się całą długością holu wychyliła się zza rogu, przez moment ze zdumieniem obserwując poczynania lady doyenne. Widząc jednak, że są to wyłącznie próby zaklęć, odetchnęła ze spokojem, nie był to wszak żaden zadziwiający widok. Czarownica nie krępowała się zwykle ze swoją ludzką stroną, była przecież damą w każdym calu i żadne ćwiczenie umiejętności nie mogło jej w tym umniejszać.
Przy którejś próbie z kolei błysnęła wreszcie szybka smuga światła. Evandra pochwaliła się refleksem i z wprawą chwyciła wyskakujący z ram obrazu owoc. Uśmiechnęła się triumfalnie i aż pisnęła z radości, czując pod naporem palców twardą, skórzastą łupinę barwy purpurowej.
- A może by tak… - zastanawiała się na głos, obracając owoc w dłoni. Schyliła się, by przycupnąć i ułożyła granat na drewnianej posadzce. Świat zwierząt nie był Evandrze obcy, lecz próbując wymyślić co przypominałoby zarówno kształtem, jak i rozmiarem ten owoc, miała problem z kreatywnością. Głowiła się chwilę, by zaraz ponownie użyć różdżki, tym razem mierząc w owoc. - Ericus! - Padła inkantacja, nieudany czar; półwila zaklęła pod nosem po trytońsku i przymknęła oczy, aby lepiej zwizualizować sobie wybrane stworzenie. Zdecydowanie machnęła różdżką i w jednej chwili w miejsce granatu pojawiła się ryba - pierwsze skojarzenie lady najlepiej obytej z istotami morskimi. Niemal okrągła w swym przekroju, o wytrzeszczonych oczach, łapczywie falująca paszczą, próbując złapać dech. Spojrzenie lady doyenne momentalnie zaczęło przypominać to u stworzenia, podskoczyła zaskoczona, mrugając zaraz w niezrozumieniu. - Na Merlina, przepraszam! - zwołała od razu spanikowana Evandra, zapominając, że przecież rozdymki, jak każda inna ryba, do przeżycia potrzebują wody. - Ericus! - padło ponownie, a telepiąca się na drewnianych panelach istota ponownie zamieniła się w owoc granatu. Uspokajając oddech pozwoliła sobie na rozluźnienie mięśni i ukradkowe zerknięcie w kierunku ram obrazów. Szczęśliwie żaden z dziadków Tristana nie znajdował się w zasięgu, by być świadkiem tego upokorzenia. Podnosząc się z miejsca chwyciła owoc i ruszyła przed siebie, zastanawiając się jakie inne, lądowe zwierzę może przypominać.
| zt
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Tęskniła za rozmowami z bratem - najmocniej uświadamiała to sobie w momentach w których znajdowała się przed nim. Nie tylko za nimi - za nim samym. Z cichym westchnieniem zadowolenia skierowała kroki do własnych komnat, popychając drzwi, wchodząc do środka, rozglądając się wokół. Naprawdę od jej ostatniej wizyty z Manannem (mimowolnie na chwilę wygięła usta) pozostawały niezmienione. Przeszła przez nie, podchodząc do drzwi, potem na niewielki balkon wychodząc na niego. Zaplatając dłonie na ramionach, zadzierając tęczówki nad klify wzrokiem poszukując ukochanych smoków pozwalając by objęło ją znajome powietrze, tak podobne jak i inne do tego z Norfolku.
Naprawdę potrzebowała odpoczynku, może innej perspektywy, wyciągnięcia siebie z osiadających na nadgarstkach kajdan Corbenic Castle, planując drogę ucieczki od miejsca w które wpadła.
Nie z Norfolku i nie od męża - od impasu w którym była. Nie potrafiła odpuścić własnej złości, bez pewności - całkowitej - nie mogła zostawić tak po prostu. Dlatego choć istotnie nadchodzące dni zamierzała w większości poświęcić Evandrze, tak zamierzała też podjąć się kolejnych planów. Ktoś mógłby powiedzieć, że winna odpuścić. Przyjąć sprawy takimi jakimi była, przejść ponad nimi dalej. Ale odpuszczali tylko słabi, niezdolni sięgnąć po to, co zdawało się poza ich zasięgiem. Była badaczem, odnajdywanie prawdy i faktów było czymś co potrafiła.
Najpierw jednak musiała przetrwać kolację z rodziną - a w to wliczała się też jej matka. Przywołała Anithę, wchodząc do środka, poprawiona fryzura, suknia pozbawiona wgnieceń, obejrzała się w lustrze, pozornie idealna, gotowa, choć wiedziała że Cedrina znajdzie coś co będzie mogła skomentować.
Po kolacji od razu pozostała z Evandrą zaplatając jej dłoń wokół własnego ramienia. Kiedy powolnym rozleniwionym tempem wędrowały razem przez korytarze znajomego domu, mniej surowego, bardziej francuskiego we własnym wyrazie.
- Jeśli mój mąż nie pojawi się w ciągu najbliższych godzin, będziemy miały dla siebie dwa niemal pełne dni na stateczną zabawę. Choć z drugiej strony, zapomniałam mu dokładnie wspomnieć dokąd się udaję. - zapowiedziała, rozciągając wargi w figlarnym uśmiechu, pochylając się w jej stronę odrobinę, poufale by słowa trafiły tylko do niej. - Powiedz, moja droga, czy sił masz nadal jeszcze trochę - możemy pomówić w którymś z salonów, albo udać się wspólnie do łaźni. Nie będę cię męczyć, jeśli wolałabyś złożyć już głowę do snu. Wiem o której przeważnie wstajesz. - zauważyła z niegasnącym rozbawieniem - czy szczerym? Połowicznie, kiedy odsuwała od siebie drażniące kwestie było łatwiej, ale w spojrzeniu trudno było doszukiwać się całkowitej, bezsprzecznej radości. - Tylko ucieknijmy kuzynkom, przy nich nie poruszymy tego co ważne. - poprosiła bo - choć nie miała nic przeciwko obecności czy rodziny, czy Deirdre, to naprawdę potrzebowała pomówić z Evandrą na osobności. Miała do niej sprawę. Nijak się do miało do zachwytów, czy gratulacji wobec jej stanu o którym poinformowała wszystkich wcześniej.
| wybieraj gdzie leziemy
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Chwiejność, ciągła chwiejność. Potrzeba dzielenia się swoimi uczuciami i przemyśleniami nie współgra z przymusem pełnienia roli statecznej lady doyenne. Choć nie stara się ukrywać w pałacowych przestrzeniach, tak podczas posiłków uśmiecha się do wszystkich łagodnie, sprawiając pozory lekkości. Wprawdzie mogłaby każdy upadek nastroju tłumaczyć brzemiennym stanem, lecz nie chce, by ktokolwiek podważał jej zdolność do wykonywania obowiązków. Już sam fakt, że musiała porzucić pracę nad serpentarium, sprawia, że złości się na siebie, Tristana, który sprawił, że jest ciężarna, jak i na samą noszoną pod sercem Estelle. Są chwile, kiedy cieszy się z otrzymanego błogosławieństwa, wprost nie mogąc się już doczekać rozwiązania, kiedy będzie wreszcie mogła pochwycić córkę w ramiona i przytulić do piersi, ale są i takie, gdy zalewa się łzami, mając przeczucie, że ta radość nie będzie jej dana.
Podczas wspólnego posiłku nakłada sobie niewielką porcję, czując, jak zaciskają się jej gardło i żołądek. Pieczeń jest wspaniale soczysta i przepełniona smakiem, acz już po kilku kęsach chwytają ją nudności. Z tego też względu w ostatnich tygodniach jada pomiędzy rodzinnymi posiłkami, by podtrzymywać organizm do funkcjonowania. Im bliżej rozwiązania, tym napady serpentyny są coraz częstsze. Chociaż eliksir łagodzący objawy choroby pachnie niesamowicie, tak w smaku jest obrzydliwy - nie sądziła kiedykolwiek, że będzie za nim tęsknić. Jeszcze tylko niecałe dwa miesiące, powtarza sobie w myślach, zaciskając zęby. Dam radę, muszę.
Wsuwając rękę pod ramię szwagierki, odczuwa spokój. Obdarza ją szczerym, ciepłym uśmiechem, podążając niespiesznym krokiem pałacowymi korytarzami. Głęboki granat cieplejszej sukni zdaje się pochłaniać blask świec. Choć chłód jesiennych dni nie stanowi dla niej problemu, postanowiła zrezygnować z krótszych i zwiewnych spódnic. Wełna zdaje się bardziej odpowiadać jej nastrojowi, który w ostatnich tygodniach daleki jest od ideału przyszłej matki upragnionej córki.
- Z jednej strony, w istocie, chciałabym mieć cię na dłużej, z drugiej zaś, wolałabym, byś żyła w zgodzie ze swoim mężem. Czy temat waszych obecnych nastrojów jest czymś, co chciałabyś ze mną poruszyć? - pyta bezpośrednio, acz starając się nie naciskać. Jeśli Melisande zdecyduje się przed nią w tej kwestii otworzyć, wysłucha jej. Czarownica jest od niej nieznacznie niższa, więc pochyla głowę, kiedy ta przysuwa się, by zdradzić prośbę. - Chodźmy na piętro do komnaty wieczornej. Nie przeszkodzi nam tam nawet żaden z plotkujących obrazów - dodaje ściszonym głosem, bo Sala Kolców, stanowiąca najczęściej miejsce najważniejszy obrad, pozbawiona jest dzieł, które mogłyby przysłuchiwać się rozmowom. Łaźnia brzmi kusząco, lecz teraz preferuje własną wannę, gdzie nie musi na powrót ubierać sukni, aby przejść korytarzami do swoich komnat. Ostatnim razem odwiedziła ją wyłącznie ze względu na Hypatię, która poprosiła o większy zbiornik wodny, by móc wywołać uproszoną u lady Crouch wizję. - Mimo iż zmęczenie jeszcze mi nie doskwiera, tak stamtąd będę mieć bliżej do sypialni. - Zmyślnie utkany plan ma za zadanie jak najbardziej ułatwić jej życie.
| idziemy tutaj
Podczas wspólnego posiłku nakłada sobie niewielką porcję, czując, jak zaciskają się jej gardło i żołądek. Pieczeń jest wspaniale soczysta i przepełniona smakiem, acz już po kilku kęsach chwytają ją nudności. Z tego też względu w ostatnich tygodniach jada pomiędzy rodzinnymi posiłkami, by podtrzymywać organizm do funkcjonowania. Im bliżej rozwiązania, tym napady serpentyny są coraz częstsze. Chociaż eliksir łagodzący objawy choroby pachnie niesamowicie, tak w smaku jest obrzydliwy - nie sądziła kiedykolwiek, że będzie za nim tęsknić. Jeszcze tylko niecałe dwa miesiące, powtarza sobie w myślach, zaciskając zęby. Dam radę, muszę.
Wsuwając rękę pod ramię szwagierki, odczuwa spokój. Obdarza ją szczerym, ciepłym uśmiechem, podążając niespiesznym krokiem pałacowymi korytarzami. Głęboki granat cieplejszej sukni zdaje się pochłaniać blask świec. Choć chłód jesiennych dni nie stanowi dla niej problemu, postanowiła zrezygnować z krótszych i zwiewnych spódnic. Wełna zdaje się bardziej odpowiadać jej nastrojowi, który w ostatnich tygodniach daleki jest od ideału przyszłej matki upragnionej córki.
- Z jednej strony, w istocie, chciałabym mieć cię na dłużej, z drugiej zaś, wolałabym, byś żyła w zgodzie ze swoim mężem. Czy temat waszych obecnych nastrojów jest czymś, co chciałabyś ze mną poruszyć? - pyta bezpośrednio, acz starając się nie naciskać. Jeśli Melisande zdecyduje się przed nią w tej kwestii otworzyć, wysłucha jej. Czarownica jest od niej nieznacznie niższa, więc pochyla głowę, kiedy ta przysuwa się, by zdradzić prośbę. - Chodźmy na piętro do komnaty wieczornej. Nie przeszkodzi nam tam nawet żaden z plotkujących obrazów - dodaje ściszonym głosem, bo Sala Kolców, stanowiąca najczęściej miejsce najważniejszy obrad, pozbawiona jest dzieł, które mogłyby przysłuchiwać się rozmowom. Łaźnia brzmi kusząco, lecz teraz preferuje własną wannę, gdzie nie musi na powrót ubierać sukni, aby przejść korytarzami do swoich komnat. Ostatnim razem odwiedziła ją wyłącznie ze względu na Hypatię, która poprosiła o większy zbiornik wodny, by móc wywołać uproszoną u lady Crouch wizję. - Mimo iż zmęczenie jeszcze mi nie doskwiera, tak stamtąd będę mieć bliżej do sypialni. - Zmyślnie utkany plan ma za zadanie jak najbardziej ułatwić jej życie.
| idziemy tutaj
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Hol
Szybka odpowiedź