Jezioro
Do niedawna organizowany w Weymouth festiwal lata, który łączył czarodziejów niezależnie od pochodzenia dobiegł końca wraz z chwilą rozpoczęcia wojny. Pogrążony w chaosie kraj nie miał ani chwili wytchnienia, a wspomnienia o święcie radości i spokoju było ledwie odległym snem. Wynegocjowane w czerwcu zawieszenie broni pozwoliło czarodziejom i czarownicom na powrót do tradycji po dwóch latach walk i rozlewu krwi. Choć strach nie opuszczał ludzi, pozwolił im na chwilowe odetchnięcie od toczonych bitew i ucieczkę przed koszmarami.
Już nie Weymouth, a Waltham w Londynie — symbol odrodzenia, czystości, idei i porządku stał się stolicą nowego święta miłości. Po Bezksiężycowej Nocy w stolicy kraju nie sposób było natknąć się mugola, a wszyscy o wątpliwym pochodzeniu byli sukcesywnie wyłapywani i usuwani. Zgodnie z tradycją, wianki plotły panny szukające miłości. Puszczały kwietne korony na taflę ofiarowując je kawalerom. Dziś nawet niektóre z zamężnych czarownic tęsknie powracają do tej tradycji by przypieczętować swój związek. I choć wyzwaniem nie jest już wzburzone, zimne morze, a głębokie jezioro w sercu Londynu, to wciąż wyraz odwagi i poświęcenia kawalera, którego czarownica nie może odmówić. Dlatego, kiedy czarodziej ofiarowuje kwietny wianek wybrance swego serca, zgodnie z tradycją winna spędzić w nim całą noc, a dzielnemu czarodziejowi oddać choć jeden taniec.
Na jednym z brzegów jeziora w Waltham, przy drewnianym pomoście przycumowane małe, drewniane łódeczki, których pilnuje nastoletni chłopiec. Celtyckim śpiewem i tradycyjnym tańcem na pomoście ściąga uwagę przechadzających się w okolicach brzegu czarodziejów, zapraszając do skorzystania z atrakcji. Za sykla przytrzyma łódeczkę, tak by nie odpłynęła podczas wsiadania. W łódeczce zmieszczą się dwie osoby wraz z paroma drobiazgami.
Jeśli odmówisz chłopcu pieniędzy zostawi cię w spokoju, poszukując innych gości. Jeśli wykażesz się szczodrością, nie tylko pomoże w bezpiecznym zajęciu miejsc w nieco chybotliwej łódeczce, ale także opowie o przepływie przez jezioro i wartych uwagi miejscach — także tym, z którego rzekomo najładniej widać gwiazdy i połyskującą na niebie kometę. Nim odpłyniesz, chłopak poprosi cię o chwilę cierpliwości. W tym czasie pobiegnie na polanę po dwa kielichy z winem lub koktajlem, wedle twojego życzenia (należy w tym temacie rzucić kością i odnieść się do wyniku z polany) i wręczy je wam życząc miłego spędzenia czasu.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Hypatio – ledwie rozchyliłem wargi wypowiadając jej imię; stłumiony dźwięk pozwolił mi opanować drżenie głosu, niecierpliwe wibracje świadczące o tym, że najchętniej bym po prostu milczał, zajmując język dotykiem jej skóry, prowadząc go pocałunkami od kącików jej ust do słodkiej miękkości warg. Przysunąłem się jeszcze bliżej, skracając dystans między nami niemal do zera; na swoim ciele czułem jej ciało, wilgoć mojej koszuli musiała przenikać na materiał jej sukienki, ale nie dbałem o to – nie troszczyłem się o suknię, o modowe dzieło sztuki! - w zapomnieniu wciągając głęboko powietrze. Gdzieś w tyle głowy wciąż czaiła się niepewność, czy właściwie zinterpretowałem sygnały, czy nie dopowiedziałem sobie tego, co chciałem, aby było prawdą, czy nie przeinaczyłem jej słów na swoją korzyść. Wszystko zdawało się układać doskonale, wręcz idealnie, jak w książkowym przykładzie dwojga ludzi gotowych dążyć do tego samego celu, do szukania przyjemności w słownym flircie i fizycznym dotyku. Niewinnym, subtelnym, ograniczonym, lecz wciąż dotyku, którego konwenanse brutalnie zakazywały.
- Zagłodzona martwa dusza to niewielka cena za tę przyjemność. - W tym zapewnieniu kryło się pogodzenie z losem, ciche przyzwolenie na konsekwencje i gotowość do ich poniesienia. Uśmiechnąłem się szczerze, radośnie, prawie że niewinnie i nie czekając dłużej, nie ryzykując nagłym „nie” wyszeptanym w niespodziewanym sprzeciwie, w zmienności kobiecego zdania, zmieszałem nasze oddechy w lekkości pocałunku. Nieśpiesznego mimo początkowej niecierpliwości moich ust i delikatnego w swojej pierwszej niepewności. Gdyby to był wyścig, niewątpliwie wygrałbym z Hypatią w przedbiegach, jednak przyjemność nigdy nie powinna być wyścigiem. Nigdy nie powinna być zawodami, w których ktokolwiek wygrywa lub przegrywa, dlatego się nie śpieszyłem, nie walczyłem, nie manifestowałem niepotrzebnie swojej przewagi. Czerpałem z tej chwili tyle, ile mogłem, dzieląc się rozkoszą płynącą z pocałunku.
Nie kolekcjonowałem dziewcząt i kobiet, nie obnosiłem się z ich uległością jak z orderami na piersi. Nie były dla mnie trofeami, ani zdobyczami, ani powodem do przechwałek i męskiej dumy. Były dowodem na to, że każda z nich może sama decydować o swoim życiu i działaniu; każda może powiedzieć tak lub nie, wybierając drogę, która najbardziej ją pociąga i fascynuje. Nie polowałem na nie, lecz pragnąłem, aby przychodziły do mnie same, świadome podjętej decyzji, a ja przyjmowałem ich zainteresowanie i życzenia zapomnienia z należytym szacunkiem i wdzięcznością, że to mnie zdecydowały się zaufać.
Czułem na wargach jej oddech, gorący i wilgotny, a pod ustami miękkość jej ust, która broniła dostępu do wnętrza; piekielna brama pożądania, do której Hypatia dzierżyła klucz, a którą pragnąłem tak bardzo przejść, bo nie wystarczało mi już samo miękko i delikatnie. Rozpocząłem szturm, pozornie skazany na porażkę; zaatakowałem mocniejszym naciskiem warg, głuchym jękiem, dłońmi wędrującymi po bokach jej ciała i kurczowo trzymającymi ją w talii. Naparłem językiem, prosząc o pozwolenie, zachęcając ją do rozchylenia ust. Nie żądałem przecież za dużo; tylko tyle oddania i zgody, by pokazać jej, jak na mnie działa, jak zawładnęła męskim, doświadczonym umysłem i przejęła kontrolę nad moim ciałem.
- Wpuść mnie – wyszeptałem chrapliwie w jej usta ni prośbę, ni rozkaz, gardłowy dźwięk pierwotny w samej swojej naturze, słyszany jedynie przez ludzi zawieszonych w tym samym wymiarze przyjemności. Każde muśnięcie palcami materiału jej sukni rezonowało we mnie opuszkami do nerwów, przenikało krew i drążyło kości, a każde dotknięcie warg upajało rozkoszą łamania zasad. Nie potrzebowałem wiele, ledwie szczeliny, w którą mógłbym się wślizgnąć językiem pogłębiając pocałunek i przenosząc nas z niewinności w lubieżność... Niemniej potrzebowałem czegokolwiek, aby samemu nie spłonąć.
Ciało przy ciele, mokry ślad na sukni trzeba będzie osuszyć albo powie, że to efekt puszczania wianków, w zdaniu nie przemycając nawet ziarenka kłamstwa. Gdy był tak blisko, mógł czuć zapach fiołkowych perfum i kwiatów, które tworzyły starannie dobraną kompozycję jej wianka. Nawet woda jeziora nie dała rady zmyć z niego wszelkich śladów męskiego pachnidła, a z bliska kropelki wody, które wciąż ostały się na jego włosach, lśniły podobne do małych diamentów. Sięgnęłaby po nie, a może jeszcze dalej, gdyby tego chciała. Ciepłe opuszki palców dotykały bowiem szyi, na jego własne, niespokojne życzenie.
Mogłaby, gdyby sir Harland nie postąpił zbyt pochopnie, rujnując tym samym jej plan.
Usta na ustach, delikatnie, lecz z wyraźnym drażnieniem wynikłym z posiadanego przez niego zarostu. Przez moment zastygła w zupełnym bezruchu, ledwie pamiętając o tym, by oddychać. Usta nie smakowały zwycięstwem, nie nosiły w sobie miękkości tych kobiecych, choć wyraźnie czuła, że obchodził się z nią delikatnie, z wyraźnym szacunkiem. Dotyk jego dłoni pozostawiał po sobie parzący gorąc — mimo okoliczności, a może przez nie właśnie, wyjątkowo nieprzyjemny. Ostrzegała go. Jej honor był honorem jej rodziny, a on w swej zachłanności postanowił, że jego potrzeby były od niego ważniejsze. Że można było zbrukać dobre imię szlachetnie urodzonej panny. Im dłużej to trwało, tym większą czuła w sobie złość, a jednak nie mogła odsunąć się od razu. Ciało rozpalone gniewem potrzebowało chwili, potrzebowało impulsu, a Harland, w swej wspaniałomyślności, dał jej go nader szybko.
— Ani mi się waż — syknęła w jego usta, w tym samym momencie cofając się o krok w tył. Nerwy wzięły wodzę, pokierowały wzburzonym ciałem, a zaciśnięta w pięść dłoń lewej ręki z zamachem wyprowadziła cios prosto w lordowski nos. Hypatia syknęła z bólu, jeszcze nigdy nie zniżała się do przemocy fizycznej, nie miała więc pojęcia, że to uderzenie będzie boleć także ją. Natychmiast schowała lewą rękę za siebie, na swoje plecy, w miejsce, w którym wcześniej dotykał ją Harland. — Nie masz do mnie prawa — choć jej głos pozostawał cichy, nie zamierzała przecież robić sceny, która mogłaby przyciągnąć uwagę spacerujących gdzieś dalej, między drzewami ludzi, to wciąż słychać w nim było zarówno ognistą złość, jak i lodowaty chłód podjętego zamiaru wymierzenia sprawiedliwości. Gdzieś w środku cieszyła się co prawda, że aż tak na niego podziałała. Ale lord Parkinson poczynał sobie wyjątkowo bezczelnie, nie pytając jej nawet o zgodę. Sam sprowadził na siebie jej gniew, a Hypatia postanowiła, że zapłaci za to tu i teraz. — Betula — nie dawała czasu do namysłu zarówno jemu, jak i sobie samej. Cienka, przypominająca bicz wstęga czarnomagicznego zaklęcia już mknęła w jego kierunku. Da mu możliwość obrony, oczywiście. Coś, czego nie miał odwagi jej zaproponować.
| tu udany rzut na lekki cios w nos za 11 pkt obrażeń
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
wine-dark and wanting.
Cofnąłem się o krok, łapiąc się za nos bardziej z szoku i niedowierzania, niż z faktycznego bólu, chociaż i tak wydałem z siebie przeciągły jęk, gdy poczułem pod palcami bolesne pulsowanie. Opuszki dotknęły wilgoci i bez patrzenia byłem pewien, że ta mała szarańcza upuściła mi właśnie krwi; odrobinę satysfakcji przyniósł mi dźwięk jej syknięcia, ale nawet to nie stłumiło we mnie poczucia tak jawnej niesprawiedliwości.
Dlaczego? Przecież sama chciała! Sama się dopominała swoimi gestami i prowokującym spojrzeniem, kuszącym tonem głosu i delikatnością dotyku, który składała na moim policzku. Patrzyła mi w oczy w taki sposób, że i tak wytrzymałem zdecydowanie zbyt długo, powstrzymując się przed wcześniejszą bezczelnością, a teraz gdy potraktowałem ją tak łagodnie, tak delikatnie, z góry uprzedzając o swoich zamiarach, odpowiedziała mi brutalnością, która nigdy nie powinna skalać jej kobiecych dłoni.
Rzuciłem jej spojrzenie pełne wyrzutu i niekrytej złości, mnąc w ustach siarczyste przekleństwo, jako że nie wypadało zachowywać się wulgarnie w obecności damy, nawet jeśli ta dama próbowała mnie uszkodzić. Uniosłem głowę dokładnie w idealnym momencie, by dostrzec ruch jej ręki; zareagowałem instynktownie, nie czekając nawet na wypowiedzianą do końca formułę jakiejś zapewne bardzo kobiecej i subtelnej klątwy. Nawet na myśl mi nie przyszło, że ktoś tak delikatny mógłby poważyć się na coś więcej niż niezawodne Balneo.
- Protego! - zaklęcia starły się ze sobą, a ja na ułamek sekundy przymknąłem oczy; w tym ułamku dotarło do mnie, że zaraz umrę, a jeśli nie umrę na pewno, to umrę prawie. Błysk światła pod powiekami był jednak dowodem na to, że przeżyłem. Nie opuściłem jednak różdżki, wpatrując się w Hypatię z mieszaniną irytacji i zaskoczenia. - Zwariowałaś?! - teraz to ja syknąłem, bynajmniej jednak nie z powodu odczuwanego bólu. - Czarną magią w szlachcica?! - świdrowałem ją spojrzeniem, powoli i ostrożnie wycierając sobie krew spod nosa. Na szczęście cios, chociaż trafiony, był dość lekki i nie musiałem się zmagać z niebezpiecznym krwotokiem. Niebezpiecznym dla mojej koszuli, bo w kwestiach zdrowotnych poradziłby sobie jednym zaklęciem.
- Co to było? - zapytałem już spokojniej, wciąż jednak widząc w niej pewne zagrożenie, bo nie zwykłem ignorować niebezpieczeństwa ze strony kobiet, które tak wyraźnie zadeklarowały gotowość do walki. - Te aluzje i wysyłane sygnały, nie tego chciałaś? Żebym złamał zasady i cię pocałował wbrew rozsądkowi? - oderwałem od niej wzrok tylko na chwilę, by zerknąć ponad jej ramieniem, czy ktoś nie nadchodzi ścieżką, ale ta część lasu wydawała się nagle opustoszała. Nawet ptaki przestały się wydzierać. Przyszła tu ze mną, opuściła zasłonę przyzwoitości, podążając w ciemność lasu i ułudę prywatności. Kusiła słodkością głosu i wyzwaniem rzucanym mojej odwadze, gdy przekornie wspominała o rodzinnym honorze, badając, czy poważę się wykonać ten krok. A gdy go wykonałem, potraktowała mnie jak jakiegoś prymitywnego natręta! Nie wierzyłem, że mógłbym aż tak bardzo się pomylić.
A mimo to stała przede mną wyraźnie wzburzona, zdenerwowana, wręcz wściekła, jakbym dopuścił się najstraszniejszej zbrodni. Doprawdy, nie całowałem przecież tragicznie! Wręcz przeciwnie, był to jeden z moich powodów do dumy, nieskromny przejaw nieco toksycznej męskości, której nie udało mi się zwalczyć, więc postanowiłem zawrzeć z nią sojusz ku chwale zadowalania kobiet. A lady Hypatia najwyraźniej kompletnie nic sobie z tego nie robiła i jeszcze wyrażała związane z tym, całkowicie dla mnie niezrozumiałe, pretensje!
Bo przecież nie bezbronną w ogóle. Widziała ciemne ślady krwi wypływającej z nosa Harlanda, była pewna, że gdyby tylko odpowiednio mocno zaciągnęła się nocnym powietrzem, poczułaby jej zapach. Przecież znała go doskonale, samej będąc częstą ofiarą krwotoków, choć spowodowanych chorobą, nie czyjąś interwencją. Odruchowo obniżyła spojrzenie, na własne dłonie. Nie zniosłaby widoku obcej krwi na bladej skórze. Sama myśl o tym sprawiła, że z trudem pozostała nieporuszona, gdy kolana wydawały się jakieś miększe, niż być powinny. Nie bolał jej pełen złości wzrok, którym ją uraczył, chyba nawet chciała, żeby był zły. Na pewno marzyła, aby pojął wagę swojej pomyłki, nawet jeżeli czarna magia nie dostanie się ostatecznie do jego ciała, po sprawnie rzuconym protego.
— To ty zwariowałeś! — szczątki współczucia (i wyrzutów sumienia), które zaczęła w sobie względem Harlanda budować, wyparowały wraz z jego pierwszym syknięciem. Rozbudziły za to ogień w sercu, palce wolnej dłoni zacisnęły się mocno w pięść, lecz ręka pozostała przy ciele. Drżała jednak, jako świadectwo próby woli, bo w ogniu chwili zastanawiała się, czy nie uderzyć go ponownie, czy może nie uciec, czy nie pójść o krok dalej. — Nie umarłbyś, przestań biadolić! — naprawdę sądził, że czarnomagiczna klątwa na poziomie świeżej absolwentki Hogwartu była w stanie go uszkodzić? Umysł pobiegł w tym kierunku, zupełnie pomijając idealny temat do dalszej dyskusji, jakim byłoby używanie czarnej magii przez arystokratów, jako obdarzonych największym potencjałem magicznym przez fakt posiadania błękitnej krwi. Nigdy nie rozumiała tych, którzy z nieufnością podchodzili do tej dziedziny magii. Oczywiście, sama odczuła na sobie — na szczęście nie teraz — nieprzyjemne efekty podobnych klątw, lecz każda prawdziwa moc miała przecież swoją cenę. Serpentynę również postrzegała jako swoistą zapłatę, choć atakami płaciła za otwieranie trzeciego oka, wplątywanie się w fałdy czasu i przestrzeni. Była wyjątkowa na więcej niż jeden sposób. Każda akcja miała konsekwencję, czy tego nie nauczono lorda Parkinson? — Chciałam, żebyś mnie adorował — nie syczała, w głosie nie było miejsca na złość, pozostała tylko kamienna powaga, ułuda niewzruszoności. Crouchowie potrafili operować słowem, potrafili czarować swych rozmówców, gdy było to potrzebne, przywdziewać następne maski. — Nie sądziłam, że możesz być na tyle szalony, aby wystąpić przeciwko honorowi nie tylko memu, a mojej rodziny, mimo że ostrzegałam cię przed tym wprost — rzucone spojrzenie niosło ze sobą coś na znak rozczarowania. Palce zaciśnięte w pięść rozprostowały się, wyciągnięte ramię, którego dłoń dzierżyła różdżkę, opadło. — Wiesz, czym zmywa się taką hańbę? — spytała po chwili, pozornie tylko niewinnie, bowiem nie zamierzała owijać go w bawełnę. Był mężczyzną, takowym wiele uchodziło na sucho, lecz rzeczywistość dam była o wiele surowsza. Jedno potknięcie, nawet nie własne, zapewniało ustawienie na społecznym marginesie. — Rychłym zamążpójściem. Ledwo wyszedłeś z wdowieństwa, wnioskuję po krzykach twoich kolegów, chcesz się w nie wplątać od razu? — spytała, przekrzywiając głowę w bok. Opuściła jednak spojrzenie w dół, wzdychając ciężko, płaczliwie, nim założyła ręce na piersiach, zwracając twarz w kierunku księżyca. W oczach, na zawołanie, pojawiły się drobne kryształki łez. Niech zrozumie, co uczynił, opowie mu sama. Płaczliwym, pełnym wyrzutu głosem zranionej kobiety. — Przecież ty mnie nawet nie kochasz...
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
wine-dark and wanting.
Nie mogłem się jednak powstrzymać i ostrożnie zrobiłem krok bliżej, czując jak gniew ustępuje miejsca pragnieniu, by jak najlepiej jej to wytłumaczyć. Patrzyłem na nią, jakby to co mówię, miało zmienić cały porządek rzeczy. Może w głębi duszy tego właśnie pragnąłem – rozbić jej niezłomną fasadę, tę maskę chłodnej racjonalności, za którą kryła się nie niewinna dziewczyna, ale pewna siebie kobieta. Widziałem jej twarz, ale nie umiałem z niej wyczytać nic ponad to, że słuchała uważnie.
- Pocałunek jest czysty, piękny - kontynuowałem, a ton mojego głosu stał się miękki, bardziej swobodny, pozbawiony napięcia, które towarzyszy usprawiedliwianiu. Nie usprawiedliwiałem się, nie tłumaczyłem swojego zachowania; wyjaśniałem jedynie to, co było dla mnie ważne. - To moment, w którym wszystko inne przestaje mieć znaczenie. To wyraz oddania, czułości, a może nawet szaleństwa, które mi zarzucasz, ale jest czymś więcej niż fizycznością właściwą jedynie małżeństwu, do której próbuje się go spłycić. - Zatrzymałem się w swoich wyjaśnieniach wciąż czując w powietrzu tę niewidzialną granicę, którą postawiła między nami. Jej spojrzenie wydawało się teraz mniej nieprzeniknione, jakby zmagała się z wewnętrznym konfliktem, którego nie chciała okazać. Albo właśnie zastanawiała się, jaką kolejną klątwą we mnie rzucić.
- Hypatio - mówiłem spokojnie, choć serce biło mi szybciej niż zwykle. - Jak coś tak wspaniałego może być przyczyną hańby? To nie jest coś, co można sprowadzić do jakiegoś błędu czy przewinienia. - Westchnąłem, czując, że słowa spływające mi na język powoli wygasają, zatracając swój pierwotny ogień. Może wpływ miała na to jej lekka wzmianka o małżeństwie, na którą jakimś cudem udało mi się nie wzdrygnąć, chociaż po plecach przeszedł mi nagły dreszcz. Nie była to opcja niemiła i nieprzyjemna. Nie podejrzewałem, że byłbym w tym małżeństwie nieszczęśliwy tak jak w poprzednim; wystarczyło mi to jedno spotkanie, aby wiedzieć, że lady Crouch różniła się od mojej zmarłej żony. Łatwiej byłoby nam dojść do małżeńskiego porozumienia, lecz sama wizja ślubu z kimś tak młodym sprawiała, że czułem wątpliwości dotyczące jej szczęścia.
- Pocałunki i miłość to dwie różne przyjemności – pokręciłem głową, pozbywając się resztek oszołomienia, które opanowało mnie przez kilkoma chwilami. W głowie grał mi weselny marsz, który musiałem jak najszybciej uciszyć. - Mogą występować razem, ale w naszym świecie zwykle bywają od siebie bardzo oddalone. - W moim głosie dało się wyczuć wyraźną gorycz, której nie zamierzałem ukrywać. - Nie trzeba kogoś kochać, by okazywać mu pocałunkiem swoje poż... oddanie – poprawiłem się natychmiast – by go doceniać, adorować i pokazywać, że nie jest się nieczułym na jego bliskość. Ten pocałunek... - znów mówiłem powoli, starając się nie zgubić w tym labiryncie emocji. - Masz rację, to nie była miłość, ale prawda. O tym, że cię podziwiam, że cię adoruję, że jesteś kimś wyjątkowym. Mówię to z pełną świadomością naszej krótkiej znajomości. Niewiele jest osób, które zrobiły na mnie takie wrażenie. Jeszcze mniej tych, które chciałbym pocałować, ryzykując brutalnym odrzuceniem. - W tym momencie pozwoliłem sobie na nikły uśmiech, bardziej do siebie niż do niej. - I tylko jedna osoba, która mnie faktycznie odrzuciła.
To była prawda, prosta i bolesna, choć ukryta pod cienką warstwą ironii. Patrzyłem na Hypatię, której twarz nadal pozostawała maską nieprzeniknioną, ale jej oczy zdradzały coś więcej. Nie była obojętna na moje słowa. W ciszy, która zapadła, czułem ciężar naszych niewypowiedzianych myśli. Oboje rozumieliśmy zasady tej gry w świecie, w którym rządziły konwenanse i reputacja. Ja coraz częściej rzucałem kośćmi nie dbając o wynik; Hypatia miała ograniczenia wynikające z jej płci i statusu. Wychowana w szacunku do rodziny, zgodnie z obyczajami mogła nie popierać mojego punktu widzenia.
- Przepraszam, że zawiodłem twoje zaufanie – powiedziałem poważnym tonem, skłaniając lekko głowę w geście pokory. Nie zamierzałem przepraszać za to, że ją pocałowałem; nie widziałem w pocałunku niczego złego i hańbiącego, zresztą gdybym teraz za to przeprosił, zaprzeczyłbym wszystkiemu, co właśnie powiedziałem.
— Coś, czym powinno dzielić się wyłącznie z osobą prawdziwie wyjątkową, taką, której oddaje się nie tylko serce, duszę... — ciągnęła dalej, tylko siłą woli powstrzymując się od nadania swojej wypowiedzi moralizatorskiego tonu, w który przecież tak łatwo wpadała. — Ale także rękę, jeśli jest się kobietą — nie mogła sobie jednak odmówić postawienia na swoim. Widziała, że trzymał rękę w bolącym miejscu i miała z tego powodu satysfakcję, tej jednakże znów nie mogła pokazać. To, że była kobietą, w dodatku młodą, nie znaczyło jednak, że będzie przytakiwać każdemu jego słowu, zgadzać się na każde, a przede wszystkim hańbiące zachowanie. Nie była wszak głupia, jako widząca wiedziała więcej od innych. Nie była też zdesperowana, miała pełną świadomość swej wysokiej wartości. Nie potrzebowała łapać byle przypadkowego lorda, w dodatku wdowca, w swoje sidła. Planowała pobawić się z nim, jak kocica bawiła się myszką, dając jej złudne poczucie kontroli nad własnym losem. Wobec mysiej niesubordynacji, pacnęła go tylko swoją łapką. Powinien być jej wdzięczny, że tylko na tym się skończyło.
Różdżka pozostała opuszczona, nawet gdy zbliżył się do niej, o ostrożny krok, raz jeszcze. Nadała swym zielonym oczom wyraz łagodności, swoistego zrozumienia, bo wiedziała już, że człowiek ten nie stanowił dla niej zagrożenia. Gdyby naprawdę chciał, postąpiłby inaczej, wykorzystał swoją fizyczną przewagę nad kruchą młodą damą. On jednak kontynuował — miękko, sprawiając wrażenie absolutnie przekonanego w słuszność własnych racji. To chyba najbardziej dziwiło lady Hypatię i jeszcze bardziej zastanawiało nad tym, czy człowiek ten na pewno posiadał pełnię władz umysłowych, a co za tym idzie — kogo pragnął bardziej przekonać, siebie, czy może jednak nią.
— Cóż o hańbie może wiedzieć mężczyzna, co zasmakowawszy cielesnych rozkoszy, gotów jest prawić morały o skostniałych wymaganiach społeczeństwa — westchnęła ciężko, z wyraźną dozą smutku, wznosząc zeszklone w najwyższym wyrazie teatralności oczy prosto na spotkanie z jego spojrzeniem. — Nie oczekuję, że będziesz wiedział, jak to jest być kobietą. Możesz poznać je, wiele przedstawicielek mojej płci, możesz adorować każdą z nich bez konsekwencji, które mogłyby na mnie spaść tylko przez nieuważnie rzucone spojrzenie. Nie mogę więc odwzajemnić twych ciągot, łatwości występowania naprzeciw konwenansom, adoracji nie tylko słowem i myślą, ale i ciałem, wszystkim, co może ono oferować — cóż to za urocza gra, którą właśnie rozgrywała lady Crouch. Pozornie szczere, delikatne upomnienie było przecież dopiero wstępem. Harland widział, jak hardość jej postawy rozpływała się, może pod wpływem jego słów i czynów właśnie, choć w rzeczywistości stanowiła zupełnie wykalkulowany ciąg wydarzeń. Ostatecznie nie chciała mieć go za wroga. Na pewno zaś nie za otwartego przeciwnika w politycznej grze, nie wiedziała, czy mógłby być na tyle szalony, aby pod wpływem emocji pociągnąć ją na dno za sobą. Wydawało się, że wspomnienie małżeństwa ostudziło jego ewentualne zamiary, może więc była jeszcze jakaś nadzieja. Z trudem powstrzymywała się przed triumfalnym uśmiechem, gdy usłyszała, że była jedyną, która go odrzuciła. Naprawdę bywał tak przekonujący? Może nie pokazał jej jeszcze pełni swoich możliwości, bawidamskiego arsenału?
Wreszcie stało się najważniejsze — Harland Parkinson skapitulował przed nią, na głos wyrażając swoje przeprosiny. Tego od niego wymagała, tego oczekiwała i to właśnie dostała. Słodki smak zwycięstwa rozlał się po jej ustach. Zadowolenie wreszcie rozpoczęło powolne wypieranie wcześniejszej złości, a kolejna olbrzymia doza samokontroli przeznaczona została na to, aby lady Crouch nie wygięła swych ust w zadowolonym uśmiechu. Nie, obnoszenie się ze zwycięstwem nie przyniosłoby jej nic dobrego. Niemniej jednak, tutaj jeszcze z nim nie skończyła.
Plan Hypatii był bowiem bardziej rozbudowany i nie zamykał się tylko na owych przeprosinach.
Przestąpiła jeden, następnie drugi krok, raz jeszcze niwelując pozostały między nimi dystans. Zadarła główkę w górę, nie odrywając spojrzenia od jego ciemnych tęczówek, gdy dłoń, dalej trzymająca różdżkę, powoli wślizgnęła się w mokre włosy mężczyzny, czule zagarniając je na bok. Później, zimnymi od zastanej wilgoci palcami przesunęła w dół, od skroni przez policzek i linię żuchwy, zatrzymując się dopiero wtedy, gdy opuszki palców spoczęły na jego dolnej wardze.
— Zapamiętaj tę chwilę. Zapach, ciszę, moją twarz — szeptała, nie było potrzeby mówić głośniej, gdy byli tak blisko. Moment ten nie trwał jednak długo, Hypatia cofnęła dłoń i obróciła się natychmiast na obcasach swoich pantofelków. Ruszyła przed siebie, ponownie w kierunku jeziora, na odchodne tylko dodając. — Już nigdy więcej się nie powtórzy!
| z/tx2
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
wine-dark and wanting.
Strona 18 z 18 • 1 ... 10 ... 16, 17, 18