Wydarzenia


Ekipa forum
Balkon
AutorWiadomość
Balkon [odnośnik]30.08.17 12:13
First topic message reminder :

Balkon

Opis będzie później

[bylobrzydkobedzieladnie]
Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390

Re: Balkon [odnośnik]13.09.17 19:13
Nie brałam pod uwagę niczego innego. Nie brałam pod uwagę tego, że życie mojej rodziny może potoczyć się inaczej niż sobie to wyobraziłam. Za kilka lat tymi korytarzami miały biegać małe, roześmiane Yaxley’e, uspokajające się jedynie pod wpływem karcącego spojrzenia nestora i ojców, starających się ich odpowiednio wychować. Wspólne uroczyste posiłki, jedna duża i przede wszystkim, zdrowa oraz szczęśliwa, rodzina. Nie brałam pod uwagę, że Morgoth któregoś dnia może nie wrócić, albo że stracę Cynerica, albo że mojej siostrze lub kuzynce może się stać jakaś krzywda. Albo, że coś złego dosięgnie mnie i to ja opuszczę ten świat jako pierwsza. Nadal żyłam w świecie marzeń, idealistycznych wyobrażeń, nie zawsze dopuszczając do siebie faktyczny obraz rzeczywistości, który swoim mrokiem przerażał mnie. Takie myślenie było zdecydowanie łatwiejsze, mogłam oderwać się od złego, pozostawić to mężczyznom, wmawiać sobie, że nic złego się nie dzieje i jestem bezpieczna. U ich boku byłam, ale gdy tylko pozostawałam sama nie było już tak przyjemnie. Faktycznie nie mieszkaliśmy wspólnie, dlatego zwyczaje kuzyna ciągle pozostawały dla mnie zagadką. Nie wiedziałam o której godzinie w jego sypialni gaśnie światło, gdzie najczęściej lubi przebywać. Nie znałam rutynowych zajęć cioci, codziennie ucząc się o niej czegoś nowego. Wuja, naszego nestora, rzadko kiedy miałam okazję zobaczyć, pogrążony w swoich obowiązkach nie specjalnie wychodził mi naprzeciw. Wszyscy byli poddenerwowani, zajęci swoimi sprawami, a my rzuceni na głęboką wodę musieliśmy, razem z Lilianą oraz Cynericiem, się do tego dostosować. Było to trudne, nie tylko dla mnie. Dlatego też tak zdziwiłam się, gdy Morgoth stwierdził, że nie wybywa za daleko. Nie do końca rozumiałam dlaczego nie wróci na noc, ale skoro tego wymagała od niego jego wyprawa, to tak musiał uczynić. Na wyspie Wight nie bywałam zbyt często, właściwie nie pamiętam kiedy był ten ostatni raz. Była piękna, ale dla mnie zbyt otwarta, za płaska, tak różna od bagien i lasów w Fenland.
- Wszystko co mi przywieziesz docenię z całego serca - zapewniłam. - Przecież wiesz.
W mojej szafie nadal spoczywała peleryna niewidka, podarowana mi na urodziny. Czekała na odpowiedni moment, nie chciałam bowiem wykorzystywać jej nierozważnie. Zawsze doceniałam najmniejszy jego gest, wszystkie podarowane mi prezenty, jeśli tylko mogłam, przechowywałam nie wyrzucając niczego. Byłam sentymentalna. Dlatego też z takim trudem szło mi zapomnienie o starym, wiekowym już, domu, o przedmiotach, które zostały zniszczone. Nawet o tapecie w moim dawnym pokoju.
Patrzyłam na niego, prosto w jego oczy gdy milczał a moja dłoń spoczywała na jego sercu. Nie musiał nic mówić, przecież czułam. Coś przeżył, coś co go wzmocniło i widać było tę zmianę. Nie do końca wiedziałam czy była ona dobra, Morgoth coraz częściej przypominał mi skałę bez uczuć. Zachmurzony, zamyślony. I jedynie te krótkie momenty, gdy udało mi się wywołać na jego twarzy uśmiech mogłam dostrzec, że nadal gdzieś w jego środku drzemał człowiek, dusza.
- Mówi, że tak. Wierzę mu, ale martwię się, że tak długo do siebie dochodzi. Uzdrowiciele zapewniają, że to kwestia czasu - odpowiedziałam szczerze, zabierając dłoń z jego piersi.
Martwiłam się o ojca, nadal byłam zła na Lilianę, która postąpiła wczoraj tak głupio, ale nie chciałam o tym nikomu wspominać. Miałam nadzieję, że ani Morgoth ani Cyneric nic nie wiedzą, sama sobie chciałam poradzić i utemperować charakter siostrzyczki. Mieli swoje rzeczy na głowie, nie chciałam ich dodatkowo męczyć. Niemal podskoczyłam gdy drzwi ponownie zaskrzypiały, zaskoczona spojrzałam w tamtą stronę. Mój narzeczony stał w progu, zmarszczki na czole układały mu się w prostą linię, wpatrywał się w nas srogo, a ja nie bardzo wiedziałam czemu.
- Nie - odpowiedziałam od razu. - Nie przeszkadzasz.
Poczułam się nagle taka mniejsza. Przytłoczona przez negatywne emocje, które wraz z pojawieniem się Cynerica rozprzestrzeniły się po całym pomieszczeniu. Wymieszane z tym co emanowało od Morgoth’a stanowiło naprawdę przedziwną mieszankę. Utkwiłam w narzeczonym swoje spojrzenie, starałam się lekko uśmiechnąć, ale jego widoczny zły nastrój zbił mnie z tropu. Od razu w mojej głowie pojawił się cichy głosik próbujący wmówić mi, że to na pewno moja wina, że zdenerwowało go moje zachowanie w stosunku do kuzyna, chociaż byłam niemal pewna, że wszedł w momencie, gdy tylko rozmawialiśmy.
- Rozmawiamy - odpowiedziałam, trochę może zbyt szybko i nerwowo. - Zobacz, jaki stąd ładny widok.
Zacisnęłam dłonie na poręczy i ponownie spojrzałam przed siebie. Utkwiłam swoje spojrzenie gdzieś daleko, jakbym chciała zobaczyć to, co dzieje się za horyzontem. Ale tylko zobaczyć i ponownie odwrócić się w stronę domu - tu gdzie był cały mój świat. I cokolwiek się działo i co miało się dziać nic tego nie zmieni, należałam do Fenland, do tego domu, do ludzi, którzy tu żyli i za nic w świecie nie chciałabym tego zmienić.


Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamień
Rozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Balkon - Page 2 DByCxa2
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t649-rosalie-yaxley https://www.morsmordre.net/t696-smuzka#2194 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-yaxley-s-hall https://www.morsmordre.net/t3552-skrytka-bankowa-nr-174#62683 https://www.morsmordre.net/t955-rosalie-yaxley
Re: Balkon [odnośnik]13.09.17 21:06
Nie widział tego w tak prosty sposób jak Rosalie. To ona była od tego, by widzieć świat odmiennie od nich. Nie potrafił zresztą, nawet gdyby chciał, odpuścić całkowicie. Tak naprawdę wcale tego nie potrzebował. Myślenia o przyszłości, która mogła nadejść. Oczywiście, że miał w głowie przekonanie, że wspólna przyszłość będzie możliwa dla tej rodziny, jednak były to zaprogramowane, wypisane zadania jak i punkty, które miały się wydarzyć. Nie sytuacje pełne dźwięków, śmiechów, osób. Uczuć i odpowiedzi na nie. Wiedział, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym poślubi odpowiednią kobietę, że potem ich dzieci będą żyły w tych murach. Liczył na to. Ale nie myślał nad tożsamością przyszłej wybranki czy kolorem włosów potomstwa. Nie myślał w tych kategoriach co Rosalie. To ona była częścią ich nowego domu, która pobudzała w inny sposób kategorię przyszłości. Zupełnie jakby równoważyła twarde, analityczne myślenie męskich członków rodu swoim łagodnym usposobieniem i marzeniami, w które wierzyła. A zadaniem mężczyzn - ojca, Cynerica, jego zadaniem było to, by dopilnować by tak właśnie się stało. Po to byli i tak miało być już zawsze. By zapewnić przyszłość swoim rodzinom, bezpieczną i nienaruszoną przez zagrożenia czyhające na nich w oddali poza granicami Cambridgeshire. Z daleka od rodzinnych ziem i znanego życia. Wciąż było tam niebezpiecznie, ale Morgoth zamierzał to zmienić, idąc za ideą, która towarzyszyła ich rodowi od wieków. Nestor siedzący właśnie w swoim gabinecie miał do przejścia inną drogę, chociaż wspólnie z synem podążali do tego samego celu. Leon nie działał już aktywnie w Rycerzach, zostawiając tę część jemu. A teraz również i Cyneric zaczął iść śladami Morgotha. I chociaż ten ufał zdolnościom jak i determinacji kuzyna, tak patrząc na Rosalie zastanawiał się czy jego decyzje nie miały doprowadzić do końca, którego się nie spodziewał i nie mógł przewidzieć w żaden sposób. To co nim kierowało było odmienne od tego, czemu służyła reszta takich jak on - Śmierciożerców. Idąc w to wszystko, nie myślał o sobie. Wymieniając w myślach każdego z żyjących już wybrańców, miał szczere wątpliwości co do tego, by łączyła ich ta idea. Sądził wręcz, że dzieliła i nie był w żaden sposób przez to niespokojny. Bardziej zawiedziony i rozczarowany. Kto tak naprawdę był tam dla władzy, a kto z innych pobudek? To już zostawiał samym zainteresowanym.
Nie odpowiedział na słowa kuzynki, gdy mówiła o swoim ojcu. Nie zaglądał do stryja, wiedząc, że sam nie chciałby, by go nachodzono i wyrażono współczucie. Fortinbras był Yaxleyem i nie znał troski o samego siebie. Morgoth zamierzał to uszanować, wolał jednak się upewnić co z nim, a jak lepiej było się tego dowiedzieć jak nie od córki? Nie wiedział, co się działo z Lilianą, woląc zostawić ją przez jakiś czas samej sobie. Już i tak powiedział, co chciał, przesyłając jej odpowiednie listy. Teraz miał inne zajęcia, którymi musiał się zatroszczyć i które okrutnie go zajmowały. Być może aż za bardzo. Podniósł spojrzenie dokładnie w tym samym momencie, co Rosalie, by natrafił nim na sylwetkę Cynerica. Morgoth nie znał dokładnych planów działania pozostałych Rycerzy Walpurgii. Wiedział tylko tyle, że przyjdzie im również dołożyć swoich zdolności do utrzymania Azkabanu niedostępnego dla pościgu. Również i Cyneric był jednym z nich dlatego poruszenie związane z tą kwestią na pewno musiało dotrzeć również i do niego. Nie pytał kuzyna o te rzeczy. Nie rozmawiali o sprawach organizacji. Ostatnio w ogóle nie rozmawiali, woląc oddawać się samotnym, własnym rozmyślaniom. Ich poszukiwania w gruzach Białej Wywerny nie wyjaśniło uczuć związanych ze wszystkimi wydarzeniami, które miały miejsce, ale nie byli ludźmi, którzy się uzewnętrzniali. Morgoth czuł, że w starszym Yaxleyu coś pękło, coś się zmieniło. Nie wiedział czy było to tylko chwilowe, jednak ciężko było wpłynąć na chociażby jednego z nich, dlatego miał wątpliwości czy aby na pewno stan kuzyna był przejściowy.
- A mógłbyś? - odparł krótko, obserwując uważnie twarz blondyna, widząc na niej wyraźne niezadowolenie. Nie miał pojęcia o jego spotkaniu, wątpił, jednak by to właśnie oni byli problemem tego humoru. Zbyt dobrze znał Cinę, by ulegać złudzeniom. Nie byłby zdolny być zazdrosnym. Umniejszałoby to nie tylko jemu samemu, ale również i relacji jaka istniała między nim a Morgothem. I między nim a Rosalie. Nie patrzył na kuzynkę, wiedząc, że na pewno zlękła się tej pochmurności. Łatwo było dotknąć ją swoim zachowaniem, dlatego zdziwił się lekko, że Cyneric objął taką taktykę. Jednak jeśli już naprawdę do tego doszło, sprawa musiała być poważna. A o tym nie zamierzał rozmawiać w tej chwili.



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.

Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390
Re: Balkon [odnośnik]19.09.17 9:36
Zawsze mu zależało. Najpierw zarówno na uczuciu matki jak i aprobacie ojca, później zależało mu na spokojnym życiu, dobrych ocenach w szkole. Zależało mu na rodzinie, na rodowej hodowli. Na Morgo, Rosie i Lilianie. Na rodzeństwie. Zależało mu na dobrym imieniu Yaxley'ów, na czystym, pozbawionym szlamu świecie. Zależało mu naprawdę na wielu rzeczach, sprawach oraz przede wszystkim osobach - do tej pory robił jednakże wszystko dla innych, rzadko myślał o sobie. Zawsze jego działania miały określony powód, nigdy nie robił niczego bezsensownie, nawet jeśli niekiedy niedojrzały impuls brał nad nim górę. Ze wszystkich sił próbował opanować swoje emocje, wszakże był synem Leofrica, a to znaczyło wiele. Nie tylko dla niego samego, jak podejrzewał. Niemal każdy dziedzic Cambrigeshire był wielkim czarodziejem, mężczyzną w pełni znaczenia tego słowa. Prowadzili wojny, walczyli z mugolami, dbali o tradycje - każdym swym istnieniem pogłębiali chwałę własnego rodu. Skąd zatem przyszło zwątpienie na zmartwione skronie samego Cynerica? Nie potrafił sobie odpowiedzieć na to pytanie. Teraz znów musiał odłożyć własne sprawy na bok, całkowicie poświęcając się zadaniu Rycerzy, na którym mu zależało. Przejmowanie się oznaczało motywację, pragnienie zwieńczenia swego żywota sukcesem; lecz jednocześnie zmartwienie widmem porażki. Nie był przyzwyczajony do zawodu, popełniania błędów. Urodził się w rodzinie nieznającej litości dla słabeuszy, mącicieli czy nieudaczników. Z tak chwalebną historią nie mogą pozwolić sobie na jej splamienie - tym presja była większa. Osiągała krytyczny poziom wraz z mijającym czasem. Nie mógł zawieść, rozbić swojej nieudolności o ostre skały pewnych wymogów. Przytłaczało go tym bardziej, że jego rodzina jak i on sam został narażony na niebezpieczeństwo anomalii, że dawny dwór został zniszczony. Nie umiał się z tym pogodzić. To zbyt wielka rewolucja jak dla kogoś tak konserwatywnego. Niestety musiał w końcu przewartościować swoje myśli i poglądy, oddać się losowi.
Póki co rozdrażnienie przejmowało nad nim górę. Nieznacznie nasiliło się, kiedy wszedł do pomieszczenia oraz ujrzał Rosie i Morgotha. Nie wiedział dlaczego - być może z powodu rozmowy, do której on sam nie został zaproszony? Bez sensu, widocznie potrzebowali konwersacji w cztery oczy. Skoro im jednak nie przeszkadzał - jak twierdzili - dlaczego nie mógł w tym uczestniczyć? Zbyt wiele pytajników pojawiło się w jego głowie, będącej zresztą na zupełnie innej orbicie niż aktualna rzeczywistość.
Spojrzał wpierw na narzeczoną, nie komentując jej słów. Następnie przeniósł wzrok na kuzyna. Ty mi powiedz, przemknęło mu przez myśl, lecz na szczęście w porę ugryzł się w język. Przemierzył ostatnie metry dzielące go od tej dwójki, po czym całkowicie wyszedł na balkon. Spojrzał na horyzont przed nim, jednakże zupełnie nieobecnym wzrokiem. Miał ochotę spytać o tematy do rozmów; powstrzymał się. Nie był dziś sobą bardziej niż kiedykolwiek. Życie się zmieniało - czy i on miał się zmienić? Odepchnął od siebie podobne przypuszczenia, zawzięcie milcząc. W obawie, że mógłby powiedzieć o te kilka słów za dużo. Może chłód powietrza zdołałby go ostudzić?



Sanguinem et ferrum potentia immitis.

Cyneric Yaxley
Cyneric Yaxley
Zawód : treser trolli
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
There is a garden in her eyes, where roses and white lilies flow.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3851-cyneric-yaxley https://www.morsmordre.net/t3906-bagienna-poczta#73780 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-yaxley-s-hall https://www.morsmordre.net/t3907-skrytka-nr-974#73782 https://www.morsmordre.net/t3908-cyneric-yaxley#73784
Re: Balkon [odnośnik]19.09.17 14:14
Nie tylko im zależało, mi również. Zależało mi na dobru naszego rodu, na dobru mojej rodziny. Nie miałam takich możliwości jak Morgoth czy Cyneric, nie mogłam stanąć do walki, aby odzyskać chwałę należną czarodziejom. Nie miałam zresztą pojęcia co się dzieje, że oboje należą do jakiejś organizacji, że to jakie zmiany w nich obserwuję nie są naturalną częścią dorastania a tego, że oddali się komuś innemu, aby chronić mnie, Yaxley’ów, wyplenić tą mugolską zarazę, która rozprzestrzenia się po całym świecie. Mogłam tylko stać i to obserwować nie mogąc unieść różdżki i stanąć u ich boku. Przez te wszystkie lata mojego życia nauczyłam się stać z boku i jedynie wierzyć w to, że nasi mężczyźni będą w stanie sobie poradzić. Ale jakim kosztem? Wiedziałam co jest dla nas dobre, jak powinien wyglądać nasz świat stawiając nas, czarodziei, czy też bardziej samych Yaxley’ów, na szczycie hierarchii rządzącej Wyspami, całym światem. Ale czasami zastanawiałam się czy jestem w stanie przyjąć to poświęcenie, aby moje dzieci czy, kiedyś, wnuki mogły doczekać nowego lepszego świata. Świata, w którym to czarodzieje są największą i najważniejszą jednostką na ziemi; gdzie to mugole muszą ukrywać się w podziemiach, bojąc się nas i nie chcąc wchodzić nam w drogę. Nie wierzyłam we wspólne życie. Albo my albo oni. Nigdy razem. Wszyscy przeżywali ostatnie wydarzenia, ja także. Tak bardzo przeżyliśmy stratę naszego domu, anomalie które dotknęły mnie, Lilianę czy Cynerica. Chwile, w których przemierzałam korytarze Munga szukając wśród poszkodowanych twarzy najbliższych mi osób były najgorszymi minutami w moim życiu. Ojciec nie czuł się najlepiej, Cyneric miał dużo pracy z trollami, w rezerwacie były problemy. Co jeszcze miało się wydarzyć? Co jeszcze miało nas dotknąć i sprawdzić naszą siłę? Yaxley’e byli silni, jak kilkusetletnie dęby, które zapuszczają mocne i silne korzenie i byle co nie przewróci ich jak zapałkę. Byliśmy twardzi, niezłomni, pamiętliwi i pewni siebie. Ale czy to wystarczyło by przetrwać? Morgoth, Cyneric, mój ojciec, nestor - oni byli w stanie. Ale ja? Jeśli napięta atmosfera, która pojawiła się na balkonie już mnie przerastała? Byłam zbyt łagodna, zbyt krucha, zbyt łatwo można było mnie zranić. Nie byłam kilkusetletnim dębem, ledwie małą sadzonką, którą można było zdeptać jeśli tylko się tego zapragnęło. Wyginałam się pod naporem innych, ich wielkość mnie przytłaczała. Chociaż stałam z uniesioną brodą i wypiętą piersią do przodu, to tylko pozory, tak naprawdę skuliłam się w sobie stłamszona przez złość Cynerica oraz jego i Morgoth’a silną osobowość. Zerknęłam niepewnie na narzeczonego, gdy zbliżył się do nas. Czułam wyraźnie jego poddenerwowanie, którego nie byłam w stanie zrozumieć. Nie wiedziałam, czy jego zły nastrój jest spowodowany moją winą? Nie pamiętam kiedy ostatni raz widziałam go w takim stanie i przyznam się szczerze, że się wystraszyłam. Nie lubiłam stać na niepewnym gruncie, gdzie nie wiedziałam, czy nic mi nie grozi, czy zaraz spadnę w otchłań. Zerknęłam na Morgoth’a szukając w nim oparcia, ale i w jego kamiennej twarzy nie dostrzegłam niczego, co mogłoby mi pomóc. Spojrzałam więc przed siebie, jeszcze mocniej zaciskając dłonie na poręczach. Chwila ciszy jedynie spotęgowała nieprzyjemne odczucia, miałam wrażenie, że coś się gotuje i zaraz wybuchnie, atmosfera była bardzo napięta, a ja, na Merlina, nie wiedziałam czemu. Odwróciłam się delikatnie w stronę narzeczonego, z chęcią chwyciłabym go za dłoń, zacisnęła na niej swoją, ale bałam się odtrącenia. Nie wiedziałam czy ma on ochotę na to, abym w jakikolwiek sposób naruszała jego osobistą przestrzeń. W końcu nie chciałam go dodatkowo denerwować.
- Czy coś się stało? - zapytałam więc cicho.
Jeśli chciał, to mogłam milczeć, jeśli chciał, to mogłam wyjść i zostawić ich samych. Wystarczyło, że powie słowo, ale nie byłabym sobą gdybym nie spróbowała się dowiedzieć dlaczego jest w tak złym nastroju, nie byłabym sobą, gdybym nie spróbowała mu pomóc. Bardzo było mi źle widząc, jak się męczy i, że coś go trapi. Zapewne nie poznam przyczyny, ale jeśli mogłam zrobić coś, co sprawi, że jego złość odejdzie, to byłam w stanie sięgnąć gwiazd na niebie. Specjalnie dla niego.


Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamień
Rozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Balkon - Page 2 DByCxa2
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t649-rosalie-yaxley https://www.morsmordre.net/t696-smuzka#2194 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-yaxley-s-hall https://www.morsmordre.net/t3552-skrytka-bankowa-nr-174#62683 https://www.morsmordre.net/t955-rosalie-yaxley
Re: Balkon [odnośnik]23.09.17 13:45
Gdyby Morgoth wiedział, co czekało jego kuzyna tego samego dnia, rozumiałby ten niecodzienny humor. Majacząca wizja, nawet bardzo niewyraźnie, możliwej porażki kryła się w zakamarkach ich umysłów. Zresztą powinna u każdego człowieka rozumnego, planującego, przewidującego. Tylko głupcy zakładali odgórnie, że nic nie stanie im na przeszkodzie do osiągnięcia celu. Teraz tak łatwo było zgubić właściwą drogę, dla tych o słabszych charakterach. Wielka pycha ogarniała Rycerzy Walpurgii, kręciły się tam również spore pieniądze. Łatwo bardzo mogło więc powstać urojenie, że każda zachcianka była mądrością. Yaxley nie myślał w tym momencie o swoim kuzynie, jednak obawiał się, że istniała taka możliwość wśród innych. Stanowili potężną siłę, jednak będąc na piedestale, upadek bolał jeszcze bardziej, a patrząc na osoby, które go tam otaczały, nie mógł być pewien czy właśnie byliby na to gotowi. Władza dla samej władzy była nic nie warta. Było to puste egzekwowanie woli jednego człowieka wobec drugiego. Jednak oni patrzyli na to inaczej. Między nim a Cynericiem widniała ścieżka, której końca jeszcze nie było widać. W życiu każdego człowieka przychodził taki moment, w którym podejmował decyzję wpływającą na jego przyszłe los, kiedy na skrzyżowaniu wielu dróg musiał wybrać jedną z nich, nie wiedząc, dokąd ona prowadzi. Łącząc swoje życie z Riddlem, Morgoth zawierzył sprawie, nie znając końca. Rodzina była jego największą siłą i największą słabością i jako jedyna kierowała go właśnie ku takim decyzjom. Nie żałował, zdając sobie sprawę, ile mógł dzięki temu wygrać. A mając przy boku jeszcze Cynerica, mogli zrobić naprawdę wiele. Musieli jednak być jednomyślni i skupienie. Najwidoczniej ostatnio wszystkie wydarzenia wpłynęły na jego kuzyna, który stał się bardziej pochmurny, podenerwowany. Było to zrozumiałe. W końcu jego dawny dom został zrujnowany, życie zaczynało nabierać tempa, a teraz doszły jeszcze sprawy Rycerzy, ślubu. Morgoth wierzył jednak w to, że starszy Yaxley doskonale zdawał sobie sprawę, że to co osiągało się bez bólu, było nic nie warte, a to co łatwo osiągalne było bez znaczenia. Możliwe że potrzebował czasu, by się oswoić z nowymi wydarzeniami. Teraz jednak w tym momencie nie chodziło o nich, a o to, by nie wylewać swoich żalów na innych. Szczególnie że Rosalie nie była osobą, po której podobne zachowania spływały, aż w końcu o nich zapominała. Opiekun smoków widział, że jego kuzynka stała się silniejsza, odkąd wyszła ze szpitala i dowiedziała się, że to właśnie Cyneric będzie jej przyszłością. Prawdziwa miłość oślepiała i pomimo że kobieta rosła w siłę, mężczyzna zaś był wystawiony na niebezpieczeństwo. Znał Cinę wystarczająco, by obawiać się tego silnego przywiązania do ich kuzynki. Czy potrafił połączyć jedno życie z nią z drugim, które należało do Rycerzy? Szczerze życzył im jak najlepiej. Teraz jednak blondyn musiał wziąć pod uwagę fakt, że nie przebywał jedynie z Morgothem, a jego zachowanie oddziaływało na stojącą z nimi dziewczynę. Dlatego gdy Cyneric stanął obok, wyłapał jego spojrzenie. Gdy to się stało, jego twarz mówiła jedynie, by tego nie robił. Nie dzisiaj, nie teraz i nie przy Rosalie. Jeśli sam nie mógł tego dostrzec, najwyraźniej potrzebował kogoś, kto by mu o tym wspomniał. To nie był on. Dopiero po tej krótkiej chwili przeniósł uwagę raz jeszcze na kuzynkę i uniósł delikatnie kącik ust, by cofnąć się i oprzeć plecami o filary między wielkimi oknami. Chwilowo żadne z nich nie odzywało się ani nie miało na to ochoty. Domyślał się, jednak że Rosie nie chciała teraz zostawać z Ciną sama. Milczenie trwało pewną chwilę, którą sam przerwał, a gdy się odezwał w jego głosie słychać było delikatne rozbawienie.
- Pamiętacie jak zgubiliśmy się w lesie? - spytał, wiedząc, że jego kuzynostwo oczywiście zdawało sobie sprawę z tego, o czym mówił. Wspólnie stwierdzili kiedyś, że wyruszą w ogrody, by odkryć króla trolli. Zamiast tego zgubili się i przez dwa dni rodzina jak i służba szukała ich bez wytchnienia. Mimo że było to lekkomyślne, te wspomnienia wciąż były w nim żywe.



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.

Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390
Re: Balkon [odnośnik]05.10.17 21:51
Przetrwali wiele wojen, wiele chwalebnych bitew, nierzadko odnosząc dumne zwycięstwo - tacy byli Yaxley'owie. Nadchodząca, kolejna batalia miała być czymś naturalnym, czymś, czego się spodziewali. Cyneric domyślał się jak potoczą się dalsze losy jego rodziny, lecz nie sądził, że sprawa tak mocno się pokomplikuje. W tym wszystkim nie było anomalii - jawnego zamachu na każdego czarodzieja. Bowiem czymże oni byli bez magii, bez różdżek gotowych na każde ich zawołanie? Na szczęście lordowie Cambrigeshire potrafili władać jeszcze bronią białą i to z jej pomocą brnąć ku zwycięstwu - tylko czy dadzą radę sami naprzeciwko rozmnażającemu się szlamowi? Nie był tego taki pewien. Przewyższali ich liczebnością, jeden niewielki ród prawdopodobnie nie mógł uczynić im krzywdy. Kiedy zaś treser dowie się o ich niemagicznej technice, broni zdolnej do zabijania, przerazi się jeszcze mocniej niż dotychczas. Teraz mógł jedynie tkwić w poczuciu ważności misji, na którą dobrowolnie się zgodził. I którą zaproponował mu nikt inny jak Morgoth. Musiał mu ufać, wierzyć w jego siłę skoro zadecydował się zdradzić mu tajemnice Rycerzy oraz wcielić w ich szeregi. Nadszarpnięcie tego zaufania byłoby chyba najbardziej haniebnym występkiem jakiego mógłby się dopuścić. I to go przerażało w równie mocnym stopniu jak wszystkie inne aspekty nowego życia, które podjął. I które niedługo podzieli także Rosalie, nawet jeśli wiele spraw pozostanie dla niej tajemnicą. Z pewnością nie raz przywita męża poranionego, być może nawet ledwie żywego - a kiedyś może usłyszeć o jego śmierci na polu bitwy. Jego problemy staną się jej problemami, chociaż bez wyraźnej znajomości przyczyny takowych wydarzeń, dziejących się tuż pod jej nosem. Czy chciał tego dla niej? Nie. Wolałby, żeby żyła gdziekolwiek indziej, bez zmartwień oraz napełniona całkowicie swobodą, lecz takie miejsce nie istniało. Już nie. Sytuacja nabierała tempa, natomiast jej miejsce było w Fenland. Przy nim. Tak jak niegdyś jego matki; oby Rosie udało mu się ochronić przed podobnym losem jego rodzicielki.
Myślał o wielu rzeczach. I to jednocześnie. Wszystkie refleksje przeplatały się w jego głowie w jedno, nie pozwalając na jednoznaczny osąd. Zdobycie się na konkretne wnioski, a także ostudzenie gorejących w nim emocji. Zaciskał dłonie na barierce, wyrównywał płytki oddech. Omiótł spojrzeniem horyzont, na krótką chwilę zapominając o obecności narzeczonej i kuzyna. Kiedy powietrze przecięło pytanie, obrócił nieznacznie głowę w stronę blondynki. Otaksował ją kątem oka, lecz z powrotem zaczął patrzeć przed siebie.
- Nie - odpowiedział chrapliwie, nieprzyjemnie. Przez to, że zastały mu się struny głosowe. Nie dodał jednakże nic ponadto, znów milknąc oraz powalając ciszy na nowo odebrać stery. Dopiero pytanie młodszego Yaxley'a zmusiło Cynerica do zmiany kursu własnych rozmyślań. Na chwilę wspomnienia odjęły mu trosk, nieznacznie uniósł kąciki ust. - Nadal mam tamten kamień - wyznał przyjemniejszym dla ucha głosem. Dokładnie ten sam, o który się wtedy potknął i z którym miał się rozprawić po powrocie do domu. Zapomniał o nim jednak, ciskając go w szufladę biurka, ponieważ służba kazała młodemu paniczowi umyć się po tym feralnym zniknięciu. Później nie potrafił sobie przypomnieć co też miał z nim zrobić - cisnąć weń zaklęciem? Poprosić trolla o rozbicie go sobie na głowie? Z braku pomysłów został mu zatem na pamiątkę.



Sanguinem et ferrum potentia immitis.

Cyneric Yaxley
Cyneric Yaxley
Zawód : treser trolli
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
There is a garden in her eyes, where roses and white lilies flow.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3851-cyneric-yaxley https://www.morsmordre.net/t3906-bagienna-poczta#73780 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-yaxley-s-hall https://www.morsmordre.net/t3907-skrytka-nr-974#73782 https://www.morsmordre.net/t3908-cyneric-yaxley#73784
Re: Balkon [odnośnik]10.10.17 18:45
Nie miałam pojęcia, że coś się szykuje, że moje życie wcale nie będzie wyglądać tak, jak sobie to zaplanowałam. Żyłam marzeniami, kłamstwem i nieświadomością, wszyscy zapewniali mnie, że jest w porządku, że nie mam się o co martwić, a tak naprawdę było zgoła inaczej. Chociaż czułam na plecach ciarki, czułam otaczające mnie zło, to wybierałam je z całej swojej siły nawet nie biorąc pod uwagę faktu, że najważniejsi mężczyźni w moim życiu mogą być w to jakoś zaplątani. Byłam całkowicie nieświadoma tego, że któregoś dnia życie może mnie brutalnie potraktować, zabierając mi któregoś z nich. Wierzyłam w ich siłę całym sercem, gdy mówili, że nie dzieje się nic czym powinnam się przejmować - ufałam im. Nigdy nie pozwoliliby mnie skrzywdzić, dlatego w pełni beztrosko mogłam patrzeć w przyszłość nie zastanawiając się nad tym, co może się wydarzyć. Po którejkolwiek stronie stali, o czymkolwiek nie myśleli i jakiekolwiek poglądy by nie przedstawiali, a wiedziałam, że przedstawiają jedyne słuszne, w końcu się z nimi wychowywałam, stałabym za nimi murem. W końcu czyż nie takie było główne zadanie kobiety? Aby popierać każde działanie mężczyzny, aby wspierać go i dopingować w jego działaniu? Nie musiałam wiedzieć wszystkiego, nawet jeśli bym chciała, to nie powinnam i wiedziałam, że nigdy się nie dowiem. Ale może to i lepiej? Nieświadomość była błogosławieństwem, pozwalała mi spokojnie spać i nie patrzeć na kuzynów jak na zdrajców. Nie poglądów, a moich pasji. W końcu dwoje z nich stało za brutalnymi zabójstwami jednorożców, a trzeci, ten najważniejszy, być może kiedyś do nich dołączy.
Patrzyłam to na jednego to na drugiego nie widząc w nich zła. Znałam ich od małego, wychowywałam się z jednym i drugim i chociaż wszyscy razem dorastaliśmy, chociaż świat wokół nas się zmieniał, chociaż oni się zmieniali i zmieniałam się też ja, to nie mogłam powiedzieć, aby były to złe zmiany. Dorastaliśmy, dziecięce marzenia odchodziły na bok zastępowane przez trudy prawdziwego życia, wybory, które musieliśmy podejmować, decyzje, które mogły zaważyć na całym naszym życiu. Obraliśmy swoje drogi, jedni mniej a drudzy bardziej skomplikowane, ale nikogo nie można było za to sądzić, a już na pewno nie ich. Miałam o tyle dobrze, że oboje nade mną stali, oboje korygowali moje poczynania i dzięki nim moja droga się wyprostowała. To samo miało czekać na Lilianę. Na drogę Cynerica ani Morgoth’a nie miałam wpływu. Mogłam jedynie obserwować ich z tyłu i szczerze im dopingować, aby to co wybrali okazało się najlepszą rzeczą jaką mogli zrobić dla siebie i swojej rodziny.
Ciężka atmosfera, która nas otoczyła, ta cisza, która trwała była jak cisza przed burzą. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że coś w moim narzeczonym pękło, coś się stało, co zmieniło jego zachowanie. Na jak długo? Czy potrzebował po prostu odpoczynku, czy może było to coś poważniejszego? Miał ogromnie dużo na głowie, wszyscy bardzo przeżyliśmy anomalie, zawalenie się Yaxley’s Hall, przeprowadzkę do pałacu, kiepski stan zdrowia ojca. I o ile ja mogłam pokazać, jak bardzo się tym wszystkim martwię tak zdawałam sobie sprawę z tego, że mężczyznom po prostu nie wypadało. Może dlatego przyjmowali tą kamienną twarz, oschłość, pewnego rodzaju gorycz. Przecież mogli być przy mnie naturalni, mogli powiedzieć mi o swoich zmartwieniach na tyle, na ile uznaliby to za odpowiednie. Mogli być ze mną szczerzy, ale zakorzenione wychowanie, które nie pozwalało na taką szczerość z kobietą sprawiło, że ani ja nie informowałam ich o tym, że jestem gotowa przyjąć na siebie część ich zmartwień, ani oni nie kwapili się, aby się nimi dzielić.
Wspomnienie, które przywołał Morgoth było jak miód na moje serce. Cofając się wspomnieniami wstecz, widząc te beztroskie chwile, które wspólnie spędziliśmy, wywoływały uśmiech na mojej twarzy. Byliśmy wtedy dzieciakami, które nie miały pojęcia o otaczającym nas świecie, myśleliśmy, że wszystko jest takie proste i wszystko da się załatwić. Czy to rozmową, czy czarodziejskim pojedynkiem. Świat okazał się jednak niezwykle brutalny, ciemny, mroczny, pozbawiony skrupułów. A my musieliśmy sobie z nim poradzić.
- Naprawdę? - zapytałam narzeczonego.
Delikatny uśmiech pojawił się na mojej twarzy, gdy przypomniałam sobie jego perypetie z owym kamieniem. Gdy przypomniałam sobie wspólne zbieranie suchych gałęzi na opał, chociaż bardziej to oni zbierali, a ja stałam na starym pieńku obserwując ich z góry. To był mój drugi raz, kiedy zgubiłam się w lesie, ale wtedy nie bałam się otaczających nas trolli, nie bałam się ciemności i nieprzyjemnych zwierząt. Miałam przy sobie kuzynów, którzy przenosili mnie na ramionach przez większą wodę, którzy zbierali dla mnie jeżyny, którzy dbali o to, aby żadna gałązka nie zrobiła najmniejszego zranienia na mojej delikatnej skórze. Chociaż się zgubiliśmy, był strach i zdenerwowanie, to w gruncie rzeczy każdy z nas bawił się chyba doskonale. W naszym naturalnym środowisku. W końcu byłam księżniczką z bagien, i nie bez powodu ciotka nadała mi ten tytuł.
- Nigdy później nie jadłam tak dobrych jeżyn - przyznałam szczerze. - Nigdy nie żałowałam tej wyprawy, aczkolwiek ojcowie surowo nas ukarali.
Chociaż nie był to przyjemny temat, to ja jakoś zaśmiałam się na wspomnienie tego faktu. Z jakiegoś powodu bardzo mnie to rozbawiło, chociaż w tamtym momencie do śmiechu zupełnie mi nie było. Rozpromieniłam się, ponownie stając na palcach i trzymając się poręczy lekko wychylając za barierkę.
- Jak myślicie? Widać stąd miejsce, do którego dotarliśmy? Czy mech zarósł już na naszych wyrytych na korze inicjałach? - dopytałam.
Chciałabym tam kiedyś jeszcze wrócić. Cofnąć się do tych beztroskich chwil nie musząc martwić się o nic, co było ważne w dorosłym życiu. Bo było ono bardzo trudne, skomplikowane i męczące i jak każdy człowiek, ja również chciałam czasami po prostu odpocząć i oderwać się od myśli, które zaprzątały moją głowę.


Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamień
Rozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Balkon - Page 2 DByCxa2
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t649-rosalie-yaxley https://www.morsmordre.net/t696-smuzka#2194 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-yaxley-s-hall https://www.morsmordre.net/t3552-skrytka-bankowa-nr-174#62683 https://www.morsmordre.net/t955-rosalie-yaxley
Re: Balkon [odnośnik]25.11.17 14:50
Yaxleyowie od zawsze byli znani ze swojej bezwzględnej walki o poglądy, które na kartach historii zapisane były krwawymi literami. Wierni filarom i podwalom swoich przodków nigdy nie wątpili w ich prawdziwość ani słuszność. To dzięki nim wszak utrzymali tak wyraźną pozycję wśród innych, często nijakich rodzinach arystokratów, których interesowały jedynie ulotne przyjemności, a delikatność i brak zdecydowania sprawiał, że byli nic nie wartymi sojusznikami, a wręcz szkodnikami szkalującymi dobre imię szlacheckich tradycji. Nic więc dziwnego, że Yaxleyowie woleli wycofać się z życia społecznego, preferując skupienie się i wieczne przywracanie do życia odległej, chwalebnej, pełnej mordów przeszłości, która niczym dłuto wyrzeźbiła ich w twardej skale teraźniejszości. Co prawda Morgoth nie był typowym przedstawicielem ich spuścizny pod względem fizjonomii, ale na pewno duchem nie odstawał od największych postaci, a jego przywiązanie do kultywowania konserwatywnego podejścia znali praktycznie wszyscy, którzy przynajmniej słyszeli jego nazwisko. Wspólnie z Cynericiem byli gotowi oddać życie, jeśli tego wymagało od nich dobro rodziny. Nic więc dziwnego, że z takim poświęceniem szli ramię w ramię przez życie, żeby związać swoje losy nawet na podłożu organizacji, do której obaj należeli. Wcześniej Morgoth mało kiedy opuszczał ich rodzinną posiadłość, prócz wypraw do rezerwatu w Peak District, jednak wraz z zostaniem przez ojca nestorem, to on przejął obowiązek aktywnego działania wśród Rycerzy Walpurgii, a to oznaczało kontaktowanie się z innymi członkami. W pewnym stopniu młodszy Yaxley nie wyobrażał sobie życia bez tego aspektu. Nie oznaczało to jednak że do tego przywykł czy akceptował wszystkie zapadające tam decyzje. Zdawał sobie sprawę z jakimi ludźmi przyszło mu tam współpracować i na kogo powinien uważać. Jego spojrzenie powędrowało na ułamek sekundy w stronę odwróconego kuzyna, który jeszcze nie wiedział, do czego niektórzy byli zdolni. Rycerze Walpurgii byli niebezpieczni. I nie chodziło wcale o ich gotowość wyrżnięcia całego Londynu, byle tylko było to zgodne z wolą Czarnego Pana, ale nie posiadali zasad. A to czyniło ich nieprzewidywalnymi, choć nie w demonicznym kontekście. Zrobiliby wszystko, by przypodobać się Riddle'owi, a w tym tkwiła pycha, na której mogli się potknąć i boleśnie upaść. Morgothowi zależało na rodzinie - miał ją chronić przez ideę panującą wśród Rycerzy, nie przez upadlanie się i próbę wkradania w łaski tego, który ich zrzeszał. Dlatego nie podjął się bezcelowego, niepotrzebnego zabicia Megary Carrow i jej nienarodzonego jeszcze dziecka. Wspomnienie tamtej nocy wywoływało w nim dziwne uczucia, ale bardziej niepojęte dla niego były reakcje pozostałych Śmierciożerców, którzy otwarcie przyznali, że na jego miejscu z chęcią pozbyliby się tego bachora i jego zdradzieckiego płodu. Więc takimi ludźmi chcieli widzieć swoich sojuszników? Bezmyślnych chłopców na posyłki mordujących na prawo i lewo niewinnych. Być może jeszcze ta zasada myślenia miała go doprowadzić do bolesnego końca, ale jeśli tak... Niech i tak będzie.
Nie miał narzeczonej ani żony tak jak Cyneric. A przynajmniej chwilowo, bo sądząc po zapatrywaniach ojca i jego wyborach mógł się domyślać, że raczej nie zamierzał czekać, aż jego syn osiągnie trzydzieści lat jak co poniektórzy seniorzy aprobowali. Dlatego też mógł ryzykować bardziej niż jego kuzyn, którego w razie wypadku zamierzał powstrzymać przed przekroczeniem niebezpiecznej granicy, jeśli sytuacja tego nie wymagała. Nie zamierzał pozwolić, by Rosalie szybko owdowiała przez głupi błąd czy brawurę, chociaż akurat tego ostatniego po swoim kuzynie absolutnie się nie spodziewał. Cieszył się z tego, że wspólnie mogli teraz walczyć o swojego przekonania, tylko nie chciał też by Cina za bardzo się w to uwikłał. Jego plany wszak obejmowały już współdzielenie tego życia z kimś dla niego ważnym. Dla ich obu. Kuzyn nie powinien więc myśleć jedynie o Rycerzach, a o kobiecie która nawet i teraz stała u jego boku.
Wiedział, że wspólne wspomnienie sprawi, że cała ich trójka poczuje się... Inaczej. Tak, jak kiedyś, gdy byli pędrakami, a głowy mieli pełne naiwności. I chociaż obaj wraz z Cynericiem sądzili, że są poważnymi lordami, a Rosie lady, nie przeszkadzało im to wymknąć się, by jak zwyczajne dzieci pognać do lasu wbrew zakazom rodziców. Ale to nie ów zakazy gnały ich w nieznane, a chęć odkrycia przygód, legowiska króla trolli, które jedno z nich wyczytało w bajce, usłyszało od piastunki lub zwyczajnie zmyśliło. Nie to było ważne, a wiara w istnienie czegoś tak abstrakcyjnego i chociaż teraz mogli postukać się w głowę na samą myśl, tak wcześniej nie miało to znaczenia. Wyszli razem, zgubili się razem i wspólnie tam przetrwali. Pojedynczo zapewne by się bali, zostając w lesie na trzy dni i trzy noce, ale na tym polegała ich rodzina - na wspieraniu się i trwaniu przy sobie.
- Szczerze? Nie mam pojęcia jak daleko zaszliśmy - odparł, obserwując swoje kuzynostwo, wiedząc, że oboje musieli przejść ciężkie chwile, by na siebie znów trafić. Stojąc teraz na balkonie i wpatrując się w rozłożyste tereny ich rodzinnych ziem, wspominając błogie dni i znajdując się między bliskimi, Morgoth zdał sobie sprawę, że właśnie dla takich chwil się walczyło. I chociaż trwały one trzy dni lub tylko trzy minuty były cenniejsze niż każde złoto świata.



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.

Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390
Re: Balkon [odnośnik]02.12.17 0:58
Czasy się zmieniały - oni wraz z nimi. Proces dorastania był nieunikniony, chociaż początkowo nikt się na niego nie godził. Nie wprost i nie za szybko. Arystokratyczne dzieci od początku istnienia przygotowywane były do dorosłego życia pełnego zasad oraz wymagań i Yaxley'owie nie byli wyjątkami od tej reguły. Nadal pozostając dziećmi lubili od czasu do czasu zrobić coś po swojemu narażając się swoim rodzicom, lecz to zawsze było warte wszystkich tych otrzymywanych kar. Tak przynajmniej uważał Cyneric - w dzieciństwie i tak zachowywał się niezwykle poważnie oraz rozsądnie. Nigdy nie chciał zawieść drogiego mu ojca ani widzieć smutku w łagodnym obliczu matki, spełniając tym samym ich niemal każde życzenie; niemal w przypadku rodzicielki. Zwykle to żywiołowe kuzynki namawiały go do przekroczenia pewnych granic, zaś obecność Morgotha tylko dodawała mu animuszu. Jednakże z każdą kolejną sposobnością był mniej chętny, po śmierci rodziców zamknął się w sobie jeszcze mocniej stroniąc od niekontrolowanych rozrywek. Biedne kuzynostwo musiało go długo namawiać, zaś sam chłopiec zawsze towarzyszył reszcie jako opiekun, jak sam lubił twierdzić. Pomimo posiadania starszego - a także młodszego - rodzeństwa chyba nigdy nie zżył się z nim tak mocno jak z dalszymi krewnymi - to było dość zadziwiające. Prawdopodobnie wszyscy z jego gałęzi zbyt mocno przeżyli rodzinną tragedię rozbijając całość na trzy niewielkie części podążające w różnych kierunkach; treser trolli nie tylko nie mógł, lecz również nie chciał narzucać im swojej filozofii. Każdy znał swoje miejsce, rozumiał tradycje rodu, działał ku jego chwale - nie potrzebowali zatem ojcowania Cynerica.
To wszystko o tym mu właśnie przypomniało. O tych drobnych niuansach, których nie wychwytywał jako dziecko. Nie myślał tak analitycznie, perspektywicznie. Tęsknił za czasami względnej beztroski jednocześnie bojąc się przeżywania żałoby na nowo. Nie chciałby na nowo słyszeć trzasku pękającej czaszki ojca, nie chciałby znów oglądać sinego ciała zatopionej matki. To były dwa różne światy, dwa różne pragnienia - odgradzał się od tego złego, wspominając tylko te szczęśliwe chwile. To nie tak, że wcale ich nie było, chociaż okazywały się bezskutecznie przy próbach wyczarowania patronusa. Może teraz miało się to zmienić? Znów był rozdarty między dwoma światami - tym szczęśliwym, spełniającym marzenia takie jak ślub z ukochaną kobietą i drugim pełnym obaw, ze świadomością, że mógł nawet zginąć w służbie Czarnemu Panu. Wojna nigdy nie była bezpieczna ani łaskawa, mogła go wyrwać z istnienia, szponami zgarniając do krainy zaświatów. Miał równie wiele do zyskania co do stracenia, jednakże wiedział, że to na Yaxley'ach spoczywał obowiązek walki. Historia jasno pokazała im, że to właśnie do tego byli stworzeni. Zobligowani byli do zapewnienia swoim potomkom lepszego świata, pozbawionego wszelkiego brudu pasożytującego na pradawnej magii. Nie mogli stać wobec takiej odpowiedzialności biernie, z założonymi rękoma. Wybór działania był oczywisty. Najważniejsze, że nadal byli w tym razem.
W przeciwieństwie do nieświadomych niczego Rosie i Liliany. Walka nie była sprawą kobiet, nigdy tak nie było i nie miało być. Cyneric nawet nie wyobrażał sobie eterycznych półwil próbujących zgładzić wrogów czystości krwi. To zakrawało na absurd.
Dlatego musieli dochować tajemnicy. Nawet teraz, kiedy jego narzeczona oczekiwała wyjaśnień. Nie, nie mógł ich jej dać. Musiała mu zaufać, że samo przejdzie. Podenerwuje się jeszcze trochę, żeby następnie móc cieszyć się nowym życiem z żoną u boku.
Skinął głową potwierdzająco, wpatrując się w otaczające ich drzewa oraz inne roślinności. Nie mógł teraz odnaleźć tamtego miejsca pomimo całkowitej koncentracji na odtworzeniu młodzieńczej drogi. - Też nie pamiętam - potwierdził słów Morgotha. - Może jeszcze kiedyś się tam wybierzemy - dodał już łagodniej niż poprzednio. Gdyby nie wizja nadciągających batalii, ten pomysł nie byłby wcale taki zły. Wspólna wycieczka w celu odprężenia się oraz odcięcia od problemów dobrze zrobiłaby surowym Yaxley'om.



Sanguinem et ferrum potentia immitis.

Cyneric Yaxley
Cyneric Yaxley
Zawód : treser trolli
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
There is a garden in her eyes, where roses and white lilies flow.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3851-cyneric-yaxley https://www.morsmordre.net/t3906-bagienna-poczta#73780 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-yaxley-s-hall https://www.morsmordre.net/t3907-skrytka-nr-974#73782 https://www.morsmordre.net/t3908-cyneric-yaxley#73784
Re: Balkon [odnośnik]28.12.17 14:37
Wierzyłam w każde ich słowo. Mogli karmić mnie kłamstwami, ograniczać dostęp do prawdy, udawać, że nic się nie dzieje, a ja pewnie nawet nie zauważyłabym, że coś jest nie tak. Albo może zauważyłabym, ale nie odważyłabym się podważyć ich słów. Ufałam im, podporządkowałam się ich decyzji, że jako kobieta nie powinnam brać w niczym udziału i mimo że ciekawość zżerała mnie od środka, to przestałam wypytywać. Nie byłam Lilianą, nie naciskałam na nich, nie próbowałam wymusić odpowiedzi biorąc Cynerica i Morgoth’a pod włos. Ufałam im na tyle, że wystarczyły mi ich zapewnienia. Cyneric miał mieć oko na młodszego Yaxley’a, a ten drugi uważał, że z przyszłym mężem będę na tyle bezpieczna, że nie muszę się o nic martwić. Tyle wystarczyło.
Dorosłość miała swoje plusy i minusy. Życie młodej lady na wydaniu, co wszakże niedługo miało ulec zmianie, było cudowne. Sabaty, bankiety i bale, spotkania towarzyskie, martwienie się o to, czy nowa biżuteria będzie pasować do sukienek, bo jeśli nie, to i nową kieckę należało zakupić. Morgoth zdradził mi jednak na tyle dużo informacji, że gdzieś z tyłu głowy ciągle miałam myśl o rozłamie, o panoszących się mugolach i zachodzących w tej sprawie zmianach. Nie mówiłby tego, gdyby coś się nie działo, a to wystarczyło, by gdzieś w tyle głowy martwić się o bardziej poważniejsze kwestie niż makijaż i uczesanie. Czy brali w tym udział? Jeśli tak, to jak? Co jeśli stanie im się krzywda? Czy ktoś mnie poinformuje? Co jeśli kiedyś nie wrócą do Yaxley’s Hall, czy ojciec każe mi o nich zapomnieć? Kochałam ich obojga. Cynerica jak mężczyznę, a Morgth’a jak brata. Oboje byli mi bliscy i w tym momencie nie byłam pewna, czy dałabym radę przeżyć utratę któregokolwiek z nich. Trafiłam do munga po śmierci mężczyzny, który nic dla mnie nie znaczył. Jak bardzo przeżyłabym ich śmierć?
Chciałam być znowu dzieckiem, panienką, która większość swojego czasu spędzała przy fortepianie, gdy moja siostra jeździła konno po okolicznych terenach. Tą samą, która ukryta w Rosierowych ogrodach zanurzała się w romantycznych powieściach i tą samą, która pewnego dnia nie bacząc na konsekwencje wraz z kuzynami zgubiła się w lesie. Miałam wrażenie, że świat był wtedy lepszy, stabilniejszy i bezpieczniejszy. Chociaż zagłębiałam się w ówczesną politykę, nie dochodziły do mnie tak straszne informacje jak to, co działo się ostatnio. Wybuchy magii, anomalie, niespodziewane zniknięcia i zabójstwa. Ataki czarnoksiężników i dziwnych symboli na niebie. Chociaż działo się to na Nokturnie, to napawało mnie niepokojem. Bo przecież w każdej chwili mogło przedostać się na Pokątną, w inne części Londynu, a nawet Anglii.
Rozejrzałam się po okolicznych lasach. Połacie drzew, nic innego aż po horyzont. Z drugiej strony jezioro, głębokie i groźne. Pełen pałac czarodziejów i czarownic gotowych oddać swoje życie za członków swojego rodu. Obok mnie ojciec, siostra, kuzyni i ukochany. Ale czy na pewno byłam bezpieczna? Pokręciłam głową, aby wyrzucić te pytania ze swoich myśli. Oczywiście, że byłam. Bo Morgoth tak mówił, bo zawsze miał racje. Bo Cyneric oddałby swoje życie, aby mi tylko jeden najmniejszy włos z głowy nie spadł. Jednak po ostatnich wydarzeniach drżałam za każdym razem gdy opuszczali Fenland. Jakimś cudem magia wdała się do naszej posiadłości, zniszczyła starą siedzibę, przeniosła mnie i Lilianę, zwalając nam dach na głowy. Miałam trudności z zasypianiem, a każde skrzypnięcie powodowało spięcie każdego mięśnia. Mogłam nie obudzić się z tylu powodów, chociażby własnej choroby, a bałam się tego, że walący się budynek pogrzebie mnie żywcem.
Bałam się też o nich. To chyba było naturalną rzeczą i nie dlatego, że powątpiewałam w ich słowa, ale dlatego, że bardzo ich kochałam, a lęk o najbliższych był czymś normalnym. Dopiero co odzyskałam kuzyna, niemalże brata i strach o to, że znowu go stracę mnie przerażała. Dopiero zyskałam prawdziwego ukochanego, o którym przecież tyle marzyłam.
- Świat się zmienił - zauważyłam. - Las też się zmienił, nie wiem czy wrócimy do tamtego miejsca.
Zacisnęłam dłonie mocniej na barierce. Chciałam się unieść. Wysoko, ponad chmury, aby spojrzeć na nasze tereny z wysokości. Aby mieć pewność, że żadne zło nie czai się przy progu, a nie zdawałam sobie sprawy z tego, że to zło stało tuż obok mnie. Bałam się znaków na ziemie, martwiłam o wydarzenia na Nokturnie nie zdając sobie sprawy, że ci co brali w tym udział stali krok ode mnie. Unosząc się tak wysoko nie dostrzegłabym niebezpieczeństwa, zostało ono wpuszczone do środka przez samego gospodarza. To nie tak, że nie rozumiałam. Wiedziałam przecież jacy są Yaxley’e, jakie posiadają poglądy i że byliby pierwszymi, którzy ruszyliby do walki z zagrażającymi nam mugolami, mugolakami i półkrwiakami. Ale mnie bardziej zaślepiała miłość i chęć zatrzymania ukochanych przy sobie, ideały były ważne, ale my kobiety patrzyłyśmy na wiele kwestii inaczej niż mężczyźni.
- Jeśli coś wam się stanie… - zaczęłam, ale dalsze słowa nie chciały przejść przez moje gardło. Urwałam więc na chwilę biorąc większy wdech. - Skoczyłabym za wami w ogień, nie potrafiłabym stać bezczynnie. Nie dałabym rady stać i patrzeć na to wszystko z boku. Jeśli sytuacja mnie do tego zmusi…
Nie będę bezczynna. Pochyliłam się i spojrzałam w dół. Nie musiałam im mówić, że oddałabym życie za nich, za każdego z nich. Byli dla mnie tak bardzo ważni i nie mogli z tym walczyć. Po prostu nie mogli.


Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamień
Rozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Balkon - Page 2 DByCxa2
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t649-rosalie-yaxley https://www.morsmordre.net/t696-smuzka#2194 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-yaxley-s-hall https://www.morsmordre.net/t3552-skrytka-bankowa-nr-174#62683 https://www.morsmordre.net/t955-rosalie-yaxley
Re: Balkon [odnośnik]20.01.18 21:51
Wydorośleli. Chociaż od zawsze uważali się za małych dorosłych, potrzebowali czasu, by sięgnąć wzrokiem dalej niż jeszcze kilka miesięcy temu. Drogi, które obrali zaczęły gwałtownie się wyostrzać, dając im dokładniejszy obraz celu, do którego dążyli. Morgoth jeszcze nie myślał o zakładaniu rodziny w przeciwieństwie do swojego kuzynostwa, dlatego łatwiej było mu się skupić na pracy jak i dążeniu do spełnienia sprawy pod której sztandarem zebrał jej zwolenników Riddle. Domyślał się, że nie tylko Liliana pragnęłaby się dowiedzieć, co tak naprawdę działo się dokoła nich. Rosalie nie śmiałaby mu się przeciwstawić lub kwestionować podjętej już decyzji. Ubolewał nad tym, że jego młodsza kuzynka nie była podobna do swojej siostry, jednak ów idealny układ nie był do osiągnięcia przez zbyt duże różnice w charakterach. Musieli więc wspólnie sobie jakoś z tym radzić. Wcześniej jedynie on wraz z ojcem, który wprowadził go w tajniki czarnej magii jak i w szeregi Rycerzy Walpurgii, teraz on prowadził Cynerica stając się pewnym zastępcą Leona Vasilasa na tym polu. Ciężko było mu przywyknąć do tej roli, wciąż dziwnie się w niej czuł, mając w pamięci swojego kuzyna jako silniejszego, starszego, ukazującego drogę brata. Potrafił w odpowiednim momencie skarcić samym spojrzeniem, zachowaniem dawał przykład jak postępować w przeróżnych sytuacjach. Był stróżem młodszego kuzyna, a od jakiegoś czasu stali obok siebie jak równy z równym. Morgoth podejrzewał, że stało się tak po śmierci rodziców Ciny, gdy ten wycofał się, ustępując równocześnie pola opiekunowi smoków. Byli jednym, musieli być, by przetrwać i musieli robić wszystko, by tak się właśnie stało. Obowiązkiem mężczyzny było stanie na straży własnej rodziny, obowiązkiem kobiety zajmowanie się tą rodziną. Każdy z nich znał swą powinność od narodzin, dlatego wypełnianie tego było celem ich życia. Uczeni od maleńkości przydatnych umiejętności dla każdej z płci nie pytali dlaczego. Nie kręcili nosami ani nie odmawiali posłuszeństwa. Zawsze wierzyli w to, że ich ród wytrwał tyle wieków ze względu na pokładanie wiary w tych naukach. Dbanie o najmniejszą z tradycji było ich obowiązkiem, przywilejem, zarówno brzmieniem jak i wybawieniem. Nie mogli przeciwstawić się rodzinie, wyrzec jej zasad, wyrzec członków i własnego pochodzenia. Byli dumni z tego co mieli, z tego kim byli, z tego do czego zmierzali. A Morgoth był dumny ze swojego kuzynostwa. Byli silni i wytrwali. Może zajęło im wszystkim lata, by się dotrzeć w tych sprawach, lecz najważniejsze, że byli we właściwym miejscu. Każdy tam gdzie być powinien.
Skoczyłabym za wami w ogień, nie potrafiłabym stać bezczynnie.
Na słowa Rosalie nie odezwał się, wciąż opierając się o jeden z filarów dzielący balkonowe okna. Podniósł na krótko spojrzenie na Cynerica, a gdy w chwili minęła odpowiednia ilość czasu, odbił się nogą i spokojnie podszedł, by stanąć między jasnowłosym kuzynostwem. Sięgnął po leżącą na murku dłoń Rosalie i delikatnie poprowadził ku tej należącej do starszego z Yaxleyów. Uśmiechnął się do dziewczyny, po czym spojrzał na opiekuna trolli. Dopiero wtedy cofnął się o krok, by w końcu obrócić i zniknąć wewnątrz pałacu, a wraz z nim jego odgłosy kroków na posadzce.

|zt



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.

Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390
Re: Balkon [odnośnik]09.02.18 18:00
Nie zastanawiał się nad tym. Nad ogromem cierpienia zsyłanym na Rosie. Na pełne koszmarów noce - zakładając, że w ogóle będzie w stanie je przespać - na ciągły niepokój w sercu, na niepewność jutra. Mogło zdarzyć się tak wiele odkąd z Morgothem obrali ścieżkę wyznaczaną przez Czarnego Pana. Obaj znajdowali się na zupełnie innych pułapach wtajemniczenia, lecz obaj będą ryzykować życiem. Swoim i nie tylko - ich rodzina także nie pozostanie bierna na toczące się wokół wydarzenia. Cyneric wiedział, że postępował słusznie. Taki był jego obowiązek - zaś obowiązek był rzeczą świętą. Nikt nie pochwaliłby w Yaxley'ach tchórzostwa, nie tego nauczyli ich przodkowie oraz napisana przez nich krwawa historia. Widząc polityczno-społeczną zawieruchę nie mogli chować się po kątach, wieść życia, jakie pragnęli wieść wszyscy z arystokratycznej rodziny. To byłoby wbrew zasadom oraz wbrew sumieniom. Nie mógłby spojrzeć w swoje oblicze na lustrzanej tafli - wstydziłby się i mocował z demonami wyrzutów sumienia.
Cały czas pokładał w Rosalie nadzieję. Nadzieję na zrozumienie. Jako Yaxley powinna wiedzieć jak wyglądało związanie się z innym Yaxley'em. Ciągłe obowiązki, wymagania, ambicja czy gotowość do walki - tym byli, to była ich rodowa spuścizna. Nie mieli prawa odwracać biegu rzeki, wręcz nie chcieli domagać się zmian. Tradycja nade wszystko - te słowa winny przyświecać każdemu z nich. Jedni się dobrze bawili, inni walczyli, to była kwestia priorytetów. Wewnętrznej siły. Słabeusze chowali się po kątach, prawdziwi mężczyźni toczyli bój. O ojczyznę, o honor, o poglądy czy nawet damę serca. Działali, nie poddając się zgubnym napływom nowoczesności. Jego narzeczona to rozumiała - musiała. Jeśli pragnęła beztroskiego życia spędzonego na wiecznej zabawie powinna wybłagać u ojca zamążpójście za syna innego rodu. Cynericowi pękłoby wtedy serce, jednakże zrozumiałby. Szczęście bliskiej mu półwili było dlań ważne, lecz niestety plasowało się poniżej powinności wynikających nie tylko z obowiązku - także z potrzeby serca. Ironiczne - gdyby tylko matka mogła wysłuchać jego myśli.
Skinął głową, faktycznie oddając zgodę Yaxley'ównie. Tak, świat się zmienił. Zmieniał się nieustannie, szeregując jego uczestników według pewnych kryteriów, niebędących dla wszystkich na rękę. Rzeczywistość odmieniła się, wykrzywiła jak obraz w trefnym lustrze, szpecąc go i uwypuklając. To, na czym właśnie istnieli, przybrało barwy tragikomedii - absurdu w najczystszej postaci. Treser trolli nie mógł się z tym pogodzić jednocześnie czując, że los bywa niezwykle przewrotny. Nadszedł czas klęski - lat chudych, lecz dzięki Czarnemu Panu nadejdą jeszcze lata tłuste. Każdy z nich będzie wtedy bezpieczny. O tym myślał, angażując się w tę sprawę - o losy ukochanej oraz potomków władców tych ziem. Żeby roślina wydała plon, musi mieć żyzny grunt pod sobą.
- To my skoczymy za tobą w ogień, Rosalie - odparł spokojnie, chociaż ostrzegawczo. Nie powinna sobie tym zaprzątać głowy. Posiadała wojowniczego ducha, lecz wciąż pozostawała kobietą. Kobiety nie stawały w szranki na równi z mężczyznami. Wolałby, żeby o tym wiedziała.
Pożegnał Morgotha skinieniem głowy. Z Rosie wyszli chwilę później - jeszcze nie wypadało im przebywać sam na sam.

zt wszyscy



Sanguinem et ferrum potentia immitis.

Cyneric Yaxley
Cyneric Yaxley
Zawód : treser trolli
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
There is a garden in her eyes, where roses and white lilies flow.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3851-cyneric-yaxley https://www.morsmordre.net/t3906-bagienna-poczta#73780 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-yaxley-s-hall https://www.morsmordre.net/t3907-skrytka-nr-974#73782 https://www.morsmordre.net/t3908-cyneric-yaxley#73784
Re: Balkon [odnośnik]08.12.18 21:12
10 września
Leia Yaxley nigdy nie bała się bardziej niż teraz – do tego stopnia, że oddychanie nie przychodziło jej z taką łatwością, jak zazwyczaj i nie była w stanie wziąć pełnego wdechu. Wiedziała, że to nie kwestia za ciasnej sukni, ponieważ ta leżała na niej wręcz perfekcyjnie, co było oczywiste, biorąc pod uwagę fakt, jak ważny był dzisiaj dzień. Właśnie z jego powodu w posiadłości Yaxleyów nie było chociażby Morgotha, który przebywał u Nottów, a także Rosalie i Cynerica. Zamiast tego w Fenland pojawił się nestor rodziny Black wraz ze swoją małżonką i synem, którego tożsamości nie znała. Kilkakrotnie prosiła brata, by ten wyjawił jej tę tajemnicę, ale za każdym razem słyszała, że ich ojciec mu tego zabronił. Z jednej strony Leia była w stanie to zrozumieć, ale z drugiej imię jej przyszłego męża było czymś, o czym nie mogła przestać myśleć, odkąd odbyła pierwszą rozmowę z Morgothem na ten temat. Myśl o zbliżającym się ślubie sprawiała, że nie była w stanie spać i niejednokrotnie przewracała się na materacu, jakby znalezienie dogodnej pozycji na nim miało rozwiązać wszystkie jej problemy. I kiedy nawet udawało jej się zasnąć, to miewała koszmary, w których jej narzeczony przybierał twarz paskudnego potwora. Wiedziała, że to irracjonalne – w końcu jej doświadczenia z Blackami były w większości pozytywne, w związku z czym nie miała powodów do tego, aby sądzić, iż te koszmary miały cokolwiek wspólnego z prawdą. Rozsądek nie był jednak w stanie wyprzeć tych obrazów ze świata snów, co jeszcze bardziej pogłębiało jej niepokój. Czasami w ciągu dnia przypominała sobie tę twarz z koszmaru i zastygała w bezruchu, dopiero później karcąc się za swoją głupotę. W końcu sny były jedynie snami, niczym więcej, a mimo to pozwalała, by wpływały na jej postrzeganie sytuacji. Pogłębiało to jej irytację, jej zmęczenie tym wszystkim, jej strach. A im bardziej zbliżał się do niej ten dzień, tym bardziej nie potrafiła się na niczym skupić, obawiając się tego, co na nią będzie czekać.
Nic więc dziwnego, że nie była w stanie ustać w miejscu. Tylko na kilkanaście sekund była w stanie zmusić się do obserwowania widoku z balkonu – przez większość czasu chodziła to w jedną, to w drugą stronę, a w jej głowie kłębiło się tysiące myśli. Kogo zobaczy, jeżeli w końcu zbierze się na odwagę, by spotkać się ze swoim narzeczonym? Teoretycznie odpowiedzi na to pytanie było niewiele, bo przecież znała nazwisko, ale nie chciała myśleć o możliwych imionach. Wiedziała, że pogłębiłoby to tylko jej paranoję, dlatego dzielnie powstrzymywała się od tego, by jej myśli podążyły tym biegiem. Szczerze mówiąc, cieszyła się, że ze wszystkich miejsc w pałacu wybrała właśnie balkon, jako że tutaj nie czuła się, jakby została zamknięta w pudle. Od czasu do czasu mogła poczuć wiatr na skórze, będący w tym momencie ogromnym ukojeniem bowiem miała wrażenie, jakby przed momentem opuściła gorącą kąpiel. Jej serce ani myślało o tym, by zwolnić swoje bicie, dlatego była wręcz boleśnie świadoma tego, jak niespokojne było. Gdyby nie trzymała rąk splecionych ze sobą, bez wątpienia by drżały. W ten sposób jedna pilnowała drugą, tak aby żadna z nich nie zdradziła skrywanej przez ich właścicielkę tajemnicy. Leia czuła się jak tchórz, bo czy nie była nim, skoro nie była w stanie zdobyć się na odwagę i zjeść na dół? Zamiast tego wolała schować się tu, na górze, zupełnie jakby miała nadzieję, że ten dzień może przeminąć bez jej udziału. I mimo że wiedziała, iż ta chwila musi nastąpić, gdy w końcu przestanie się tu chować, to jednak wcale nie chciała, by ona nadeszła.

strój, bo ważna okazja


her soul is fierce. her heart is brave
her mind is strong

Leia Yaxley
Leia Yaxley
Zawód : dama z towarzystwa
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
can you remember who you were, before the world told you who you should be?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Balkon - Page 2 35465d97796c66437944bbd58443a238
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3572-leia-yaxley https://www.morsmordre.net/t3638-ren https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t6144-skrytka-bankowa-nr-907 https://www.morsmordre.net/t3639-leia-yaxley
Re: Balkon [odnośnik]10.12.18 18:13
Od przeszło miesiąca wiedziałem z kim połączą mnie węzłem małżeńskim, choć oczywiście najpierw wszystko musiało być rozegrane za pomocą zaręczyn. Morgoth w imieniu swoim i ojca poprosił mnie o dyskrecję, co było jednym z trudniejszych zadań z jakim przyszło mi się mierzyć. Na wszelki wypadek ograniczałem kontakt z Leią to niezbędnego minimum, by przypadkiem niczego jej nie zasugerować; dziwiło mnie to, że obaj chcieli trzymać swą krewną w niepewności przez ten cały czas, ale uszanowałem ich wolę i nie wtrącałem się w wewnętrzne sprawy Yaxleyów. Dlatego ten czas mijał mi pozornie spokojnie, ale kiedy tylko udało mi się oderwać od pracy, ponownie ogarniało mnie uczucie podenerwowania. Z każdym kolejnym dniem negatywne emocje wzbierały, bo znów oczekiwano ode mnie nienagannego zachowania połączonego z robieniem dobrej miny do złej gry. Nie chodziło oczywiście o samą Leię czy jej rodzinę, a całą tę otoczkę pełną niezrozumiałego napięcia, uważnych spojrzeń zawierających groźby, gdyby cokolwiek poszło nie tak i oceniające każdy mój ruch twarze. Nieodgadnione, ale wyglądające nieprzychylnie, wzbudzające lęk. Niby przyzwyczajano mnie do takich zachowań od maleńkiego, ale nigdy nie dotyczyły one mnie osobiście, przynajmniej w pełnym wymiarze tego słowa. Robiłem to, co mi nakazywano, zaś teraz musiałem wykazywać się kreatywnością; byłem dorosły, nikt nie zamierzał zaciągnąć mnie za rączkę do narzeczonej i załatwiać wszystkiego za mnie. Dlatego czułem ciążącą na mnie presję.
Do której dołączyło smutne przeczucie, że miałem jakieś cholerne deja vu. Znów kobieta, na której mi zależało oraz jej brat, będący mi przyjacielem. Bałem się, że historia zatoczy koło, a ja będę musiał przeżuwać kolejną papkę z goryczy jaką zaserwuje mi uciekająca narzeczona. Nie chciałem tak myśleć, Yaxleyowie nie byli Parkinsonami, tak jak Leia nie była Victorią, a Morgoth Aaronem, ale te podobieństwa tak mocno kołatały mi w głowie, że instynktownie czułem się nie tyle rozczarowany, co niepewny w nowej roli. Cieszyłem się, że kuzyn miał do mnie takie zaufanie i spośród wszystkich kawalerów uznał moją osobę za najgodniejszą ręki jego siostry, ale to tylko dokładało do ciężaru spoczywającej na mnie presji. Presji, że powinienem wypaść jak najlepiej, dać z siebie wszystko; niby jak zawsze, jak zwykle, bez niespodzianek, ale nie zdołałem przejść nad tym do porządku dziennego. Że znów moje życie ma się odmienić.
Ubrany w elegancką, odświętną szatę z najdroższych materiałów, obleczony w czerń typową dla Blacków, spoglądałem do lustra. Wyglądowi nie mogłem niczego zarzucić. Granatowy halsztuk idealnie ozdabiał szyję, srebrne spinki zbierały mankiety białej koszuli, zaś dwurzędowa kamizelka łączyła wszystkie trzy kolory. Całość spięta broszą kruka nie stanowiła żadnego zaskakującego elementu. Wyglądałem jak typowy przedstawiciel swej rodziny, nie mniej i nie więcej. Tylko blizna szpecąca lewy policzek oraz część pod prawym okiem wyglądała nieidealnie, jak zawsze. Nigdy nie nauczyłem się patrzeć na nią z obojętnością, już zawsze miała przypominać mi o tym, że o wszystko trzeba walczyć jeśli nie chce się zginąć tuż za progiem domu.
Zjawiłem się w Yaxleys Hall punktualnie, a wkrótce dołączyła część mojej rodziny. Ojciec z cieszącą się matką, która będąc od urodzenia Flintówną cieszyła się na połączenie Blacków z drogimi jej Yaxleyami i oczywiście lord Acrux mający upewnić się, że wszystko poszło po jego myśli. Kiedy jednak Leia nie schodziła na dół, postanowiłem poszukać jej na górze, w miejscach, gdzie prawdopodobnie mogła się znajdować. Znalazłem ją w końcu, a przejście od drzwi do balkonu musiało zająć mi całe wieki patrząc na zaskoczoną twarz czarownicy. Uśmiechnąłem się do niej lekko, na tyle ciepło, na ile byłem w stanie. – Ja też się boję – zacząłem, w oczywisty sposób nawiązując do naszej rozmowy podczas festiwalu lata. – Ale nie jest to niczym, z czym sobie nie poradzimy – kontynuowałem uważnie przyglądając się jej gładkiej twarzy. Czy znajdę w niej niedowierzanie, ulgę, złość czy odrazę? Nie mogłem przestać o tym myśleć. – Jesteś silna, Leia. Wymknęłaś się z rąk śmierci i dla rodziny zrezygnowałaś z siebie, zaręczyny to przy tym bułka z masłem – upewniłem ją, jakbym czytał w jej myślach, choć wcale tak nie było. I wyciągnąłem do niej dłoń. Wiedziałem, że działo się to szybko, ale znałem zniecierpliwienie Blacków; zamierzałem złagodzić ich frustrację, która niepotrzebnie zostałaby przerzucona na lady Yaxley. Teraz i ja miałem być za nią odpowiedzialny.
Lupus Black
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4105-lupus-black https://www.morsmordre.net/t4189-lupusowa https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t4464-skrytka-bankowa-nr-1060#95257 https://www.morsmordre.net/t4398-lupus-black#94303
Re: Balkon [odnośnik]28.12.18 19:46
Czy była tak naprawdę gotowa na to małżeństwo? Zadawała sobie to pytanie raz po raz, próbując znaleźć odpowiedź. Nikt inny nie przejmował się tą kwestią, nikt inny nie pytał jej o zdanie, jeśli o to chodziło. Wszyscy z góry zakładali, iż powinna być szczęśliwa, wychodząc za mąż, ponieważ dzięki temu przynosiła dumę swojej rodzinie. Oczywiście nie spodziewała się, by komukolwiek była w stanie zwierzyć się ze swoich trosk, ale nie zmieniało to faktu, iż ciężko było jej się zmierzyć z dniem dzisiejszym. Jej matka mówiła głównie o tym, jak pięknie będzie wyglądała podczas ślubu, u boku swojego męża. Gdy kobieta była w tak dobrym nastroju, Leia nie miała serca do tego, aby wyrazić swoje wątpliwości. Nie po tym, ile zmartwień przysporzyła rodzicom swoją chorobą. Dlatego uśmiechała się, udając, że wszystko jest w porządku i wie, co robi. Prawda była jednak taka, że nie miała pojęcia, jak się zachować, szczególnie teraz, w tym ważnym dla siebie dniu. Wszelkie nauki, jakie pobrała w przeszłości, zdawały się nie mieć znaczenia albo po prostu wyparowały z jej głowy, jakby zupełnie ich nie było, a przecież zawsze była pilną uczennicą, nawet pod względem dworskiej etykiety. Czuła się trochę jak mała dziewczynka, zagubiona w posiadłości swojego rodu, z tym że teraz nie miała przy sobie Morgotha, który odnalazłby ją i wskazał odpowiednią drogę. Z tym, co ją teraz czekało, musiała poradzić sobie sama, ale na pytanie czy jest w stanie to zrobić, wciąż nie umiała sobie odpowiedzieć.
Była zbyt pogrążona w myślach, aby usłyszeć, że ktoś się do niej zbliżał. Jej burzliwe, nie dające się uspokoić myśli, sprawiały, że świat zewnętrzny zupełnie dla niej nie istniał. Zazwyczaj mocno stąpająca po ziemi, dziś z chęcią odrywała się od rzeczywistości, trochę jakby miała nadzieję nigdy do niej nie powrócić. Były to jednak tylko nadzieje, nic więcej, a ona sama w głębi duszy wiedziała, że tak naprawdę nic jej to nie da. Mogła jedynie odkładać to, co nieuniknione, więc czy nie lepiej byłoby, gdyby po prostu zeszła na dół? To nie byłoby takie trudne, dobrze znała drogę, która zaprowadziłaby ją do serca dzisiejszych wydarzeń. Niestety, nogi nie chciały się jej słuchać.
Z potoku myśli wyrwał ją dopiero ruch, który dostrzegła kątem oka. Zanim się spostrzegła, już była odwrócona przodem do postaci, która do niej podeszła. W pierwszej chwili pomyślała, że to pewnie ojciec poirytowany jej zachowaniem, dlatego nic dziwnego, iż na jej twarzy wymalowało się zaskoczenie, gdy zorientowała się, że to Lupus. Chciała zapytać, co tutaj robi, jako że nikt jej nie wspominał, by miał pojawić się z rodziną, ale na szczęście połączyła ze sobą fakty jeszcze przed otworzeniem ust. Świadomość, iż to właśnie ten z Blacków miał być jej przyszłym mężem uderzyła w nią, jak grom z jasnego nieba i sprawiła, że Leia potrzebowała chwili, aby przyswoić sobie tę informację. Szczerze mówiąc, nie miała pojęcia, co o tym sądzić. O ile jeszcze przed sekundą jej głowa była wypełniona wieloma myślami, tak teraz była zupełnie pusta. Co miała robić?
Ja… — zaczęła głupio, praktycznie od razu karcąc się za brak taktu. Nie powinna w ten sposób mówić do swojego narzeczonego. Powinna znaleźć lepsze słowa, ale jeszcze przez tę jedną chwilę nie była w stanie. Moment, którego obawiała się przez te ostatnie trzy miesiące, w końcu nadszedł, a ona nie wiedziała, jak postąpić. Bała się, to było oczywiste i tylko świadomość, że Lupus też się bał, sprawiała, że czuła się trochę bardziej spokojna. Przecież nie musiała się go bać. Może i nie popierał wszystkich podjętych przez nią decyzji, ale mimo tego zawsze mogła na niego liczyć. Był przyjacielem, nie wrogiem. Byli w tym, razem, czy nie tak? — Przepraszam. Jestem przerażona — odpowiedziała, ale po chwili na jej ustach pojawił się lekki uśmiech. Wciąż było widać po niej niepewność, lecz gdy położyła swoją drobną dłoń na wyciągniętej dłoni Lupusa, poczuła się lepiej. — Wiem, że wszyscy czekają na moje przyjście, ale nie byłam w stanie się na to odważyć. Wybacz — powiedziała, podnosząc wzrok, tak aby móc spojrzeć w oczy mężczyzny. Nie musiała się go bać, nie musiała uciekać przed nim wzrokiem. Mogła mu zaufać.


her soul is fierce. her heart is brave
her mind is strong

Leia Yaxley
Leia Yaxley
Zawód : dama z towarzystwa
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
can you remember who you were, before the world told you who you should be?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Balkon - Page 2 35465d97796c66437944bbd58443a238
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3572-leia-yaxley https://www.morsmordre.net/t3638-ren https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t6144-skrytka-bankowa-nr-907 https://www.morsmordre.net/t3639-leia-yaxley

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Balkon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach