William "Billy" Bones
Nazwisko matki: Blackwood
Miejsce zamieszkania: Dorking, Tower Hill 8
Czystość krwi: Półkrwi
Status majątkowy: Średniozamożny
Zawód: Właściciel sklepu z magicznymi artefaktami
Wzrost: 178 cm
Waga: 76 kg
Kolor włosów: Czarny
Kolor oczu: Zielony
Znaki szczególne: Krzywy nos, szorstkie dłonie, częsty kilkudniowy zarost
11 cali, sztywna, Jakaranda z Włosem abraksana
Ravenclaw
Gołąb
we mnie jako samotnego starca bez syna, który przejąłby mój sklep i któremu mógłbym przekazać moją wiedzę
monetami, pergaminem i wiosennym powietrzem
Siebie z dorosłym synem, z którym pochylam się nad starą księgą i przekazuję mu całą swoją wiedzę
prowadzeniem interesów, sztuką nakładania klątw
Sokoły z Heidelbergu
Prowadzeniem sklepu, nakładaniem klątw na życzenie klientów. Oprócz tego osobistym rozwojem, układaniem swojego życia prywatnego
niezbyt nowoczesnej muzyki
Adrien Brody
Było wczesne lato, upał nie doskwierał jeszcze przy codziennych czynnościach. Dzień był niezwykle słoneczny, promienie wpadały do izby przez pootwierane okna, a powiew świeżego powietrza orzeźwiał Alexandra, gdy ten będąc w osobnej izbie, wyglądał przybycia położnej informującej o przyjściu na świat jego pierworodnego syna. Krzyk kobiety roznosił się po całej okolicy, docierał również do jej męża, który ze zdenerwowaniem zaciskał dłonie na swej lasce. Parła z całej siły, ściskając dłoń towarzyszącej jej służki, rodząc na świat swoje pierwsze dziecko. Alexander bardzo długo czekał na potomka, miał już pięćdziesiąt lat i była najwyższa pora, aby pojawił się ktoś, kto jeszcze przed jego śmiercią, będzie zdolny przejąć rodzinny interes. Pan Bones obarczony był chorobą, która powoli odbierała mu jego życie i jedynie myśl, że musi wychować swojego potomka, nadal trzymała go na nogach. Pani Bones była od niego młodsza o jakieś dwadzieścia pięć lat, odebrana rodzinie jako spłata zadłużenia, niezbyt czystej krwi, starała się spełnić wymagania swojego męża i odpowiednio pełnić rolę pani domu. Po kilku latach udało im się stworzyć związek, bazujący na przyjaźni i zaufaniu, oraz chęci spełnienia swojego obowiązku, czego owocem było dziecko, które wydostało się właśnie na świat z łona matki i brało pierwsze samodzielne wdechy. Alexander nadał mu na imię William, uważając, że jest ono niezwykle dostojne, odpowiednie dla pierworodnego i, zapewne już ostatniego, syna państwa Bones. Matka i ojciec kochali go z całego serca, był ich jedynym dzieckiem, oczkiem w głowie, którego chcieli wychować na porządnego czarodzieja. Miał cenić rodzinne zwyczaje, darzyć świat szacunkiem, kierować się moralnością i zasadami, pozwalającymi żyć w zgodzie z otaczającymi go ludźmi.
William żył i dorastał na obrzeżach jednej z wiosek, w małym i skromnym, jak na standardy niektórych czarodziei, domu. Rodzina Bones nie posiadała skrzata, nie mogąc sobie na niego pozwolić, ale mieli jedną służkę, która pomagała im w codziennych czynnościach. Zabrana jeszcze z rodzinnego domu pani Bones, była przywiązana do rodziny i nikt nie mógł powiedzieć na nią złego słowa. Pomagała wychowywać Williama, przewijała go, wstawała w nocy, aby podać go jego matce, by ta przystawiając go do piersi, mogła synka nakarmić. Całe dzieciństwo Billy’ego, jak to nazywali go rodzice, przebiegło w spokoju. Na świecie nie działo się nic, co mogłoby zakłócić rodzinne życie, dlatego też chłopczyk nie mógł na nic narzekać. Poznawał czarodziejski świat z perspektywy syna właściciela sklepu, który handlował magicznymi przedmiotami. Od małego przyglądał się klientom, próbował naśladować ojca, gdy ten dyskutował o cenach, naciskał guziki na kasie albo bawił się srebrnymi syklami. Alexander był niezwykle dumny, że William złapał bakcyla, że go to ciekawiło i sam chciał przebywać w sklepie, a nie, że musiał go do tego zmuszać, tworząc z tego pewnego rodzaju nieprzyjemny obowiązek. Na tyle, na ile młody chłopiec potrafił to zrozumieć, na tyle ojciec starał się przekazać mu tę wiedzę. Chociaż bardzo chciał, aby jego dziecko towarzyszyło mu od rana do wieczora chłonąc wiedzę potrzebną do prowadzenia interesu, pani Bones bardzo stawiała na inne umiejętności małego Williama. To dzięki jej pomocy i jednego z nauczycieli nauczył się poprawnie pisać i liczyć, a argumentem zachęcającym było stwierdzenie, że nie da rady prowadzić sklepu nie potrafiąc dodać do siebie odpowiedniej liczby galeonów, sykli oraz knutów oraz ładnie podpisać się na dokumencie. Tyle wystarczyło, aby chłopiec z chęcią ćwiczył swoje pismo. Oczywiście, nigdy nie zdobył takich umiejętności jak kaligrafia, nikt go nigdy nie uczył pięknego wysławiania się, czytania poezji czy tańca. W tej rodzinie nie zwracano na takie szczegóły uwagi. Liczył się sklep, pieniądze i idące za tym korzyści. Dorastał wśród ludzi, dla których to zysk był najważniejszy, w domu nie rozmawiało się o niczym innym jak o pieniądzach, transakcjach, dostawcach oraz klientach. Przeklinało się przy tym starego Bones'a, ojca Alexandra, a każda jego wizyta kończyła się kłótnią dwóch mężczyzn o zupełnie odmiennych poglądach. William w swoim pokoju dokładnie słyszał o czym mówią i chociaż takie słowa jak "czarna magia" czy "klątwy" nic mu nie mówiły i po pewnym czasie wypadły z głowy, to wtedy jeszcze nie wiedział, że staną się one mu bliższe, niż mógłby się tego spodziewać.
Gdy tylko Billy skończył jedenaście lat, do okna jego pokoju zapukała sowa przynosząc list zawiadamiający o przyjęciu go do szkoły. Szanowny Panie Bones. Mamy przyjemność poinformowania Pana, że został Pan przyjęty do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Czerwone wypieki pojawiły się na policzkach małego chłopca, gdy wraz z ojcem i matką, korzystając z sieci Fiuu, pojawił się na Pokątnej, w celu innym niż spędzenie czasu w ich rodzinnym sklepie. Ulica Pokątna była, i nadal jest, największą i najbardziej czarodziejską ulicą w całym Londynie. Ściskając w dłoni swój list, w którym wypisane miał wszystkie potrzebne mu przedmioty, chodził od sklepu do sklepu z każdego wychodząc z coraz to większą górą pakunków. Cynowy kociołek numer dwa, spiczasta tiara dzienna, rękawice ze smoczej skóry, mógł tak wymieniać w nieskończoność, pokazując palcem kolejne sklepy, do których musieli wstąpić. Ale żaden czarodziej nie może być czarodziejem bez tej najważniejszej rzeczy - bez różdżki. Sklep Ollivanderów był ponoć najlepszym sklepem na Pokątnej, to tu można było dostać najlepszą różdżkę, która będzie służyć w odpowiedni sposób. Pracownik sklepu nie musiał się długo zastanawiać, postawił przed chłopcem trzy opakowania, kazał otworzyć, różdżkę wziąć i machnąć. Pierwsza i ostatnia nie były najlepsze. Raz wysadził wazonik, drugim razem potargał mamie starannie ułożone włosy. Ta środkowa, jakarandowa z włosem abraksana, była idealna. Czuć było powiew wiatru, a w palcach młodego Williama przeszedł przyjemny prąd. Różdżka wybrała swojego właściciela. Opuszczenie rodzinnego domu dla każdego dziecka było ciężką sytuacją, pożegnanie się z rodzicami, świadomość, że wróci dopiero na święta, brak możliwości przebywania wraz z ojcem w sklepie, co przecież tak uwielbiał… Ekscytacja jednak wygrała, nowi koledzy, nowe miejsce, opowieści o Hogwarcie, których słuchał przed snem. Chciał przekonać się, czy naprawdę to miejsce jest tak wspaniałe. Hogwart go zachwycił, wysoki zaczarowany sufit, obrazy, z których panienki dygały mu niziutko, duchy, rozmawiające ze sobą o nowych uczniach, którzy przybyli do Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Czekał w szeregu przed starą Tiarą, ubrany w szkolną szatę i nie był w stanie zamknąć ust, będąc pod ogromnym wrażeniem tego, co go spotkało. Opowieści ojca nawet w minimalnym stopniu nie oddawały prawdziwej magii towarzyszącej temu miejscu. William Bones dotarło do jego uszu, gdy zastępca dyrektora wywołał go na środek. Na miękkich kolanach podszedł do stołka, usiadł, a gdy tylko Tiara dotknęła jego głowy wykrzyczała: Ravenclaw! Odważny, mądry, błyskotliwy, potrafiący wykorzystać swoje pomysły - taki był i Tiara dobrze wiedziała, że kiedyś stanie się dzielnym mężczyzną, potrafiącym wykorzystać swoja wiedzę, aby osiagnąć cel, jaki sobie w przyszłości postawi. W Hogwarcie znalazł przyjaciół, uczył się dobrze chociaż miewał, jak każdy, swoje problemy, nie był idealny i nigdy nie starał się nim być. Dzielnie pisał pergaminy wypracowań i uczył się z eliksirów, transmutacji czy astronomii. Czasami rozrabiał, jak każdy dzieciak, a potem psioczył pod nosem, szorując puchary na szlabanie. Siedem lat minęło jak z bicza strzelił, egzaminy wszystkie zdał na takim poziomie, jaki go zadowalał i opuszczał Hogwart z wysoko uniesioną brodą, dumny ze swoich poczynań. Pech chciał, że akurat gdy to nastąpiło czarodziejskim światem wstrząsnęło coś nieznanego. Nie dość, że wybuchła wojna wśród mugoli, to jeszcze na terenach Europy doszło do Wielkiej Wojny Czarodziejów. Ale to dotyczyło całej czarodziejskiej społeczności, która z zainteresowaniem śledziła wydarzenia ze świata. Rodzina Bones miała swoją własną tragedię. Alexander zmarł. W końcu śmierć wyciągnęła po niego swoje kościste łapska, zabierając na drugą stronę i zostawiając zrozpaczoną rodzinę. William nie miał na tyle doświadczenia, aby samemu zarządzać rodzinnym interesem. Na horyzoncie pojawił się mężczyzna, który nie był ulubionym członkiem tej rodziny, ale posiadał wiedzę, którą Billy musiał posiąść. Wraz ze swoim dziadkiem, ojcem Alexandra, rozpoczęli wspólnie pracować w sklepie. Już wtedy młody chłopiec bardzo szybko dostrzegł jak różnymi osobami byli obaj ci mężczyźni i nie potrafił zrozumieć jakim cudem oboje mogli być ze sobą spokrewnieni.
Z biegiem czasu, gdy sytuacja czarodziejów w Anglii się pogarszała, czego apogeum miało nastąpić w 1945 roku, gdy to Wielka Wojna Czarodziejów dotarła na wyspy, w interesach nie szło najlepiej. Ludzie niespecjalnie chcieli wydawać swoje oszczędności na magiczne przedmioty, nawet te sprowadzane z zagranicy. Mimo że kiedyś sklep cieszył się popularnością i miał stałych klientów, to z biegiem czasu coś się wykruszyło i Billy nie miał zielonego pojęcia co. Z pomocą przyszedł stary Bones ze swoim zaskakującym i dość niebezpiecznym pomysłem. Chociaż młody mężczyzna poznał się już na swoim dziadku, to jego propozycja bardzo go zaskoczyła. Ludzie potrzebują teraz przedmiotów, dzięki którym będą mogli mogli się chronić przed innymi, w sposób zgoła inny od tego najbardziej oczywistego. Nie każdy chce jednak wkraczać z tego powodu na Nokturn. Bądźmy alternatywą, przyuczę cię do nakładania klątw, to pozwoli nam zdobyć nowych klientów. Stary Bones, jak się okazało, zjadł na tym zęby. Wiedzę miał ogromną i chyba tylko czekał, aż sklep trafi w jego ręce, aż trafi na podatny grunt u wnuka, aby wprowadzić swoje rządy. William był jeszcze młody, niedoświadczony i zbyt ufny. Wierzył, przekonany przez dziadka, że to nic złego, podchwycił temat i powoli zaczął wprowadzać je w życie. Uczył się tej trudnej sztuki, nie tylko nakładania klątw, przez bardzo długi okres czasu. Starzec wpajał mu, że aby w pełni wykorzystywać te umiejętności, musi pojąć także trudną sztukę Czarnej Magii, więc i w nią William się zagłębił. A ta szybko pochłonęła jego dusze i gdy dał się już złapać w jej sidła, to nie było mowy, aby się z nich uwolnił. W między czasie nie miał zbytnio głowy do innych spraw, zajmował się głównie pracą i nauką, ale z poczucia obowiązku i próśb matki udało mu się znaleźć żonę, która urodziła mu dziecko - dziewczynkę, co było dla niego ogromnym ciosem i powodem do niezadowolenia. Fakt ten sprawił, że jeszcze więcej czasu spędzał w sklepie, wraz ze starym Bones’em, niż z własną rodziną. Dopiero gdy skończył przeszło trzydzieści lat, a więc jego nauka trwała ich prawie sześć lub siedem, mógł uznać, że posiada już na tyle rozwinięte umiejętności, aby móc wrócić do kierowania biznesem samemu, bez pomocy starca. Ten jednak nie chciał odpuścić mimo zapewnień Billy'ego, że doskonale sobie jest w stanie poradzić. Chociaż już ewidentnie starcowi coś poprzewracało się w głowie, jak to Billy zwykł mówić do matki, nie miał zamiaru oddać sterów tego statku. Interes kręcił się bardzo dobrze, pod przykrywką sklepu z magicznymi artefaktami, pod ladą, w centrum ulicy Pokątnej, prosperował biznes, który stał się konkurencją dla osób pracujących na Nokturnie. Tak jak przewidział stary Bones ludzie przychodzili i prosili o nakładanie klątw nie tylko na przedmioty, ale także na miejsca i ludzi. Przychodzili ci, którzy nie chcieli pokazywać się na Nokturnie, którzy nie chcieli mieć do czynienia z nazwiskami znanymi z półświatka. William miał ambicje, sam chciał kierować dalej interesem, tak jak pragnął tego jego ojciec. Mimo że był wdzięczny starcowi, to uważał, że należało go już odsunąć na bok. Czuł się ograniczony i przytłoczony wielkością dziadka i jego silnym charakterem. Nie widział innego sposobu, na odebranie mężczyźnie władzy, jak pozbycie się go. Uczeń przerósł mistrza. Wziął go podstępem, na tyle udoskonalił swoje umiejętności, że jego nauczyciel nie był w stanie dostrzec, gdy Billy podał mu przedmiot zaklęty straszliwą klątwą, która wkrótce odebrała mu życie. Pierwotnie nakładanie klątw miało być ochroną. W tym momencie stało się potężną bronią. Mężczyzna nie był osobą, jaką miał być według tego, co wyobrażał sobie jego ojciec. Nie był zwykłym sprzedawcą, posiadającym żonę i dzieci, w tym syna o czym bardzo pragnął, żyjącym w spokoju i dostatku. Parał się ciemnymi mocami, zdolnymi do pozbawienia życia drugiego człowieka, w bardziej dyskretny i mniej oczywisty sposób. Coś, co ostatnimi czasy stało się mocno pożądane i często wykorzystywane.
Od śmierci starego Bones’a minęły dwa lata, a sklep jak dobrze się trzymał w czasach jego władzy, tak dobrze trzyma się nadal. William, broń Merlinie, nie zaprzepaścił tego, co osiągnął jego ojciec. Utrzymując stare kontakty otrzymywał przedmioty pochodzące z różnych części świata. Indie, Chiny, Ameryka, Egipt, południowa Afryka, kupował i sprzedawał z zyskiem, mając smykałkę do interesów nie było to dla niego zbyt wielką trudnością. Poświęcał się pracy, coraz częściej jednak przypominając sobie słowa ojca o dziedzicu, którzy przejmie po nim rodzinny biznes i nabyte, w ciągu tych wszystkich lat, umiejętności. Nie chciał popełnić błędów Alexandra, zostawiając dziecko samemu sobie tuż po opuszczeniu szkoły i wrzucając go tym samym na zbyt głęboką, jak dla niego, wodę. William być może nie poradziłby sobie bez pomocy starego Bones’a, a teraz nie było nikogo, kto mógłby przejąć opiekę nad jego przyszłym pierworodnym i pokierować nim tak, aby to co stworzył wraz z ojcem, przetrwało kolejne pokolenie. Któregoś wieczora, porządkując dokumentację sklepu, zawiesił swój wzrok na niewielkim płomieniu świecy. Zdał sobie sprawę, że już pora, aby posiąść nowe kontakty umożliwiające poszerzenie zakresu jego działalności, doczekać się w końcu syna, który będzie lepszym kandydatem na jego następcę niż córka, i rozwinąć swoje skrzydła posuwając swoje życie na przód. Bo najgorsze co mogło mu się przytrafić, to stanąć w miejscu.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 9 | 1 (różdżka) |
Zaklęcia i uroki: | 10 | 3 (różdżka) |
Czarna magia: | 6 | 1 (różdżka) |
Magia lecznicza: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 0 | Brak |
Eliksiry: | 10 | Brak |
Sprawność: | 4 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Starożytne runy | IV | 40 |
Numerologia | II | 10 |
Historia magii | I | 2 |
Kłamstwo | I | 2 |
Spostrzegawczość | I | 2 |
Ukrywanie się | I | 2 |
Retoryka | I | 2 |
OMNS | I | 2 |
Zielarstwo | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Ekonomia | I | 5 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Latanie na miotle | I | 1 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Genetyka (jasnowidz, półwila, wilkołak lub brak) | - | 0 |
Reszta: 0 |
Sowa