Mała pracownia
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Mała pracownia
Nieduży pokój, specjalnie wydzielony na potrzeby alchemicznych działań Inary, zawiera kilka ustawionych pod ścianą regałów, na których rozstawiono szereg buteleczek, kolorowych fiolek i magicznie zamkniętych ampułek, które zawierały co ważniejsze ingrediencje.
Pod wschodnią ścianą znajduje się kamienny kominek i wklęsłe żłobienie u jego stóp, na którym zazwyczaj był zawieszany kociołek.
Dwa równolegle stojące stoły zawierały większość ziół i pachnących naturą składników oraz rozsypane drobiny kolorowego pyłu. W kącie znajduje sie osobny, okrągły stolik z fotelem, zdobnym kandelabrem, przy którym leżała na wpółotwarta księga, notatnik właściwie, w którym widniały zapiski oraz zgrabne rysunki właścicielki. Proste pióro oraz inkaust ułożone obok pergaminów wyglądały, jakby jeszcze przed chwilą były używane.
To jednak co najbardziej charakterystyczne, to ulotny, chociaż bez problemu wyczuwalny zapach bzu, który wypełniał większość pomieszczeń, w których przebywali państwo Nott.
Pod wschodnią ścianą znajduje się kamienny kominek i wklęsłe żłobienie u jego stóp, na którym zazwyczaj był zawieszany kociołek.
Dwa równolegle stojące stoły zawierały większość ziół i pachnących naturą składników oraz rozsypane drobiny kolorowego pyłu. W kącie znajduje sie osobny, okrągły stolik z fotelem, zdobnym kandelabrem, przy którym leżała na wpółotwarta księga, notatnik właściwie, w którym widniały zapiski oraz zgrabne rysunki właścicielki. Proste pióro oraz inkaust ułożone obok pergaminów wyglądały, jakby jeszcze przed chwilą były używane.
To jednak co najbardziej charakterystyczne, to ulotny, chociaż bez problemu wyczuwalny zapach bzu, który wypełniał większość pomieszczeń, w których przebywali państwo Nott.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
| 12 maja
Przekroczyła próg drzwi w dziwnym pospiechu, niemal słysząc, jak długa, ciemnozielona spódnica furkocze, przy każdym jej kroku. Zatrzymała się tuż za progiem, odchylając się nieznacznie i gestem różdżki (którą wciąż trzymała w palcach) zamknąć za sobą wejście. Odetchnęła głęboko, przymykając oczy i odsuwając na bok chmurne myśli. Potrzebowała się skupić. Alchemia wymagała go bezsprzecznie, dlatego poruszyła się dopiero, gdy oddech zwolnił, a serce przestało tłuc się niespokojnie. Nie spała dobrze i wstała o świcie w postanowieniu wykonania kilku eliksirów i maści, które miały się przydać Percivalowi. Żałowała, że nie mogła wybrać się razem z nim i służyć swoją eliksirową pomocą na miejscu, ale nie buntowała się, doskonale wiedząc, że potrzebowałtego wyjazdu. Kiedy ostatnio pracował w terenie, daleko poza dusznymi korytarzami Ministerstwa?
Pokręciła głową, by energicznie ruszyć w stronę jednego, mniejszego stolika. W drodze, uniosła dłonie, zapleść włosy w luźny warkocz, a rękawy jasnej koszuli powinąć, by nawet rąbek nie popsuł jej planów. W pierwszej kolejności miała być Maść z wodnej gwiazdy. Najbardziej skuteczna, gdy miało się przyjemność egzystowania pośród tak majestatycznych istot, jak smoki. Podstawą była wodna gwiazda, którą zdążyła wcześniej przygotować. Wciąż niezasuszona, zanurzona w czystej wodzie, czekała, by znaleźć się w inarowych dłoniach. Jak się okazało, za długo znajdował się w cieczy i zamiast tego musiała użyć odłamka gwiazdy.
Gestem różdżki uniosła kociołek, by z niewymownym uśmiechem umieścić go nad pełgającym już płomykiem. Chwyciła w dłonie przeźroczysty słój, zakładając na niego cienie sitko i przelała półlitrową zawartość do nagrzanego naczynia. Na dnie pozostały długie liście rośliny, którą ułożyła w glinianej pokrywie. Nim użyła moździerza, by rozgnieść dokładnie bazę dla maści, wyciągnęła z kolejnej, pękatej szklanki jagody jemioły. Jako jednak pierwsze, wsypała na dno przygotowanego naczynia kilka zasuszonych, jaszczurczych ogonków, które z dziwnym chrzęstem rozgniotła. Dopiero wtedy dodała pięć kropli żabiego skrzeku i dwa, wcześniej przygotowane składniki. Musiała dokładnie rozgnieść wszystkie składniki, które powoli tworzyły dziwną mieszankę nie tylko w konsystencji, ale i zapachu.
Nim ingrediencje zniknęły pod moździerzowym naciekiem jej dłoni, zabarwiona ziołem woda, zaczynała wrzeć. Inara zmniejszyła ogień, czekając, aż większa część pary umknie poza brzegi kociołka, pozostawiając blado-zieloną, nieco gęstszą niż sama woda - zawartość. Dopiero wtedy przeniosła się nad parujące naczynie, trzymając w dłoni gruba papkę o intensywnej barwie, którą kolejnymi łyżeczkami dodawała do kociołka. Pomiędzy kolejnymi porcjami, obracała trzymane naczynie, a zawartość mieszała w przeciwną stronę. Bulgotanie i odpryski na jasnej dłoni świadczyły, że przychodził punkt, by dodać jeszcze jeden składnik. Żywokostu nie używała często, ze względu na silnie wiążące własności, ale przy wszelkiej maści...maściach, był niezastąpiony. Roślina z łatwością poddała się palcom, które rozerwały zieleń listków i łodyżkę, by - tak jak poprzednie ingrediencje, znaleźć się pod działaniem niedużego moździerza. Powstałą zawartość wrzuciła do gęstniejącego wywaru, pozostawiając na samoczynne połączenie. Teraz musiała zaczekać. Kilka kropel czystej wody zwilżyło naczynie po żywokostu i to dodała do całości. Przyjemny zapach rozluźnił mięśnie, ale musiała zaczekać, by maść zawiązała wszelkie wymagane elementy. Zgasiła niewielki ogienek, ale nie zestawiła kociołka z kominka, pozwalając by ciepło wciąż utrzymywało się pod naczyniem.
Przekroczyła próg drzwi w dziwnym pospiechu, niemal słysząc, jak długa, ciemnozielona spódnica furkocze, przy każdym jej kroku. Zatrzymała się tuż za progiem, odchylając się nieznacznie i gestem różdżki (którą wciąż trzymała w palcach) zamknąć za sobą wejście. Odetchnęła głęboko, przymykając oczy i odsuwając na bok chmurne myśli. Potrzebowała się skupić. Alchemia wymagała go bezsprzecznie, dlatego poruszyła się dopiero, gdy oddech zwolnił, a serce przestało tłuc się niespokojnie. Nie spała dobrze i wstała o świcie w postanowieniu wykonania kilku eliksirów i maści, które miały się przydać Percivalowi. Żałowała, że nie mogła wybrać się razem z nim i służyć swoją eliksirową pomocą na miejscu, ale nie buntowała się, doskonale wiedząc, że potrzebowałtego wyjazdu. Kiedy ostatnio pracował w terenie, daleko poza dusznymi korytarzami Ministerstwa?
Pokręciła głową, by energicznie ruszyć w stronę jednego, mniejszego stolika. W drodze, uniosła dłonie, zapleść włosy w luźny warkocz, a rękawy jasnej koszuli powinąć, by nawet rąbek nie popsuł jej planów. W pierwszej kolejności miała być Maść z wodnej gwiazdy. Najbardziej skuteczna, gdy miało się przyjemność egzystowania pośród tak majestatycznych istot, jak smoki. Podstawą była wodna gwiazda, którą zdążyła wcześniej przygotować. Wciąż niezasuszona, zanurzona w czystej wodzie, czekała, by znaleźć się w inarowych dłoniach. Jak się okazało, za długo znajdował się w cieczy i zamiast tego musiała użyć odłamka gwiazdy.
Gestem różdżki uniosła kociołek, by z niewymownym uśmiechem umieścić go nad pełgającym już płomykiem. Chwyciła w dłonie przeźroczysty słój, zakładając na niego cienie sitko i przelała półlitrową zawartość do nagrzanego naczynia. Na dnie pozostały długie liście rośliny, którą ułożyła w glinianej pokrywie. Nim użyła moździerza, by rozgnieść dokładnie bazę dla maści, wyciągnęła z kolejnej, pękatej szklanki jagody jemioły. Jako jednak pierwsze, wsypała na dno przygotowanego naczynia kilka zasuszonych, jaszczurczych ogonków, które z dziwnym chrzęstem rozgniotła. Dopiero wtedy dodała pięć kropli żabiego skrzeku i dwa, wcześniej przygotowane składniki. Musiała dokładnie rozgnieść wszystkie składniki, które powoli tworzyły dziwną mieszankę nie tylko w konsystencji, ale i zapachu.
Nim ingrediencje zniknęły pod moździerzowym naciekiem jej dłoni, zabarwiona ziołem woda, zaczynała wrzeć. Inara zmniejszyła ogień, czekając, aż większa część pary umknie poza brzegi kociołka, pozostawiając blado-zieloną, nieco gęstszą niż sama woda - zawartość. Dopiero wtedy przeniosła się nad parujące naczynie, trzymając w dłoni gruba papkę o intensywnej barwie, którą kolejnymi łyżeczkami dodawała do kociołka. Pomiędzy kolejnymi porcjami, obracała trzymane naczynie, a zawartość mieszała w przeciwną stronę. Bulgotanie i odpryski na jasnej dłoni świadczyły, że przychodził punkt, by dodać jeszcze jeden składnik. Żywokostu nie używała często, ze względu na silnie wiążące własności, ale przy wszelkiej maści...maściach, był niezastąpiony. Roślina z łatwością poddała się palcom, które rozerwały zieleń listków i łodyżkę, by - tak jak poprzednie ingrediencje, znaleźć się pod działaniem niedużego moździerza. Powstałą zawartość wrzuciła do gęstniejącego wywaru, pozostawiając na samoczynne połączenie. Teraz musiała zaczekać. Kilka kropel czystej wody zwilżyło naczynie po żywokostu i to dodała do całości. Przyjemny zapach rozluźnił mięśnie, ale musiała zaczekać, by maść zawiązała wszelkie wymagane elementy. Zgasiła niewielki ogienek, ale nie zestawiła kociołka z kominka, pozwalając by ciepło wciąż utrzymywało się pod naczyniem.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
The member 'Inara Nott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 80
'k100' : 80
Idealny. Gęstość, konsystencja, zapach. Wszystko idealnie zgrywało się w całość, nadając maści porządne właściwości. Inara nie musiała się zastanawiać, a może nawet zamiana wodnej gwiazdy na prawdziwą gwiazdę wyszła na dobre? Kociołek zdjęła dopiero, gdy po dwóch godzinach kociołek ostygł, a gęsta maź nie bulgotała, tworząc na powierzchni grube bąble. Z pomocą różdżki odstawiła naczynie na podwyższenie i dopiero wtedy, całą zawartość umieściła w hermetycznie (bo magicznie) zamkniętym pojemniczku o półprzeźroczystych ściankach, prze które wyraźnie widać było charakterystyczna barwę. Szczelnie domknęła wieczko, odcinając dopływ przyjemnej woni. Miała jeszcze dziś dużo pracy i nie sądziła, by do wieczora miała wyjść z pracowni.
| zt
| zt
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
| 14 maja
Kucnęła nad pojemnikiem, którego zamknięte wieko izolowało ostre fragmenty kolców jeżozwierza. Wolała trzymać je szczelnie oddzielone od nieostrożnych dłoni, które przypadkowo mogły je chwycić. Albo ptasich szponów, po pamiętnej sytuacji (znowu), w której jej rozwydrzona sówka nadziała się na jeden z zostawionych kolców. Ostrożnie wysypała garstkę, odliczając dokładnie pięć, które znalazły się w drewnianej misie. Musiała uważać i..uwarzyć wywar, który wymagał ogromnych pokładów cierpliwości, wiedzy i skupienie. I chociaż znała przepis Antidotum na niepowszechne trucizny, to na stole rozwinęła pożółkły pergamin, na którym widniała lista i odręczne notatki, które robiła przy ostatniej próbie. I nie była pewna, czy będzie dziś to jedyna próba, którą podejmie.
Do zimnego jeszcze kociołka wlała dwie miarki mirry, które błyszczały na dnie grubymi plamami, przynajmniej do momentu, w którym ogienek nie zapełgał na miniaturowym kominku, powoli podgrzewając oleistą zawartość. Czekała, aż temperatura będzie wystarczająco wysoka, by wrzucony na dno bezoar, nie zaskwierczy w charakterystycznym dźwięku, a jego prawie kamienna gęstość nie zacznie roztapiać się pod wpływem pierwszego ze składników. Gdy nad kociołkiem uniosła się srebrzysta mgiełka, Inara wiedziała, że musi jak najszybciej dodać kolce jeżozwierza, które za przykładem bezoaru, poddały się wrzącej cieczy, nadając gęstawej mazi brudnej, brązowej barwy. Musiała przykryć głębokie naczynie, by wnętrze wypełnić wystarczająco dużym ciśnieniem, które rozbije wciąż twarde elementy. Płomyk zmniejszył swoja wyrazistość, a czarnowłosa wychyliła się nieznacznie znad komina, by spojrzeć na zamknięte okno, przez które sączył się popołudniowy blask słońca. Miała nadzieję, że wybrała wystarczająco skuteczną porę, by wywar okazała się skuteczny.
Drgająca pokrywa poruszyła jej zmysły i gwałtownym machnięciem zsunęła wieko, by uwolnić gorącą parę. Zdjęła z półki pękatą fiolkę, w które trzymała czarne jagody. Musiała uzupełnić ich zapas, ale na dzisiejsze poczynania musiało wystarczyć. Wysypała na dłoń garstkę i pojedynczo, rozgniatała w palca, by każdą wrzucać do bulgoczącej cieczy. Nadal zbyt gęstej, ale tym się nie przejmowała. Tuż obok stała podłużna butelka, w której przygotowała esencję z krwawnika kichawca. Krwista czerwień odznaczała się barwą, ale alchemiczka pamiętała, że w połączeniu z odpowiednimi ingrediencjami, traciła swój wyrazisty kolor. Tak miało być i teraz.
Sięgnęła po szklane naczynie, wcześniej, dokładnie wycierając dłonie z pozostałości jagód. Biel przygotowanej ścierki naznaczyła się fioletem, ale palce miała suche. Dopiero wtedy odkorkowała butelkę i odmierzyła cztery miarki soku, by z pomocą różdżki, wszystkie wlać jednocześnie do kociołka.
Podsyciła ogień i spojrzała na klepsydrę, która miała przesypać się w jednej czwartej, nim będzie mogła zamieszać całość. Przez ten czas nie próżnowała, zerkając na recepturę. I dopiero gdy ziarenka piasku opadły w odpowiedniej ilości, zamieszała wywar, który powoli zmieniał swoja barwę, coraz bardziej jaśniejąc. By efekt dokonał się w pełni, musiała założyć pokrywę i zmniejszyć ogień na ledwie pełgający. To musiało wystarczyć. Przekonać się miała za chwilę.
Kucnęła nad pojemnikiem, którego zamknięte wieko izolowało ostre fragmenty kolców jeżozwierza. Wolała trzymać je szczelnie oddzielone od nieostrożnych dłoni, które przypadkowo mogły je chwycić. Albo ptasich szponów, po pamiętnej sytuacji (znowu), w której jej rozwydrzona sówka nadziała się na jeden z zostawionych kolców. Ostrożnie wysypała garstkę, odliczając dokładnie pięć, które znalazły się w drewnianej misie. Musiała uważać i..uwarzyć wywar, który wymagał ogromnych pokładów cierpliwości, wiedzy i skupienie. I chociaż znała przepis Antidotum na niepowszechne trucizny, to na stole rozwinęła pożółkły pergamin, na którym widniała lista i odręczne notatki, które robiła przy ostatniej próbie. I nie była pewna, czy będzie dziś to jedyna próba, którą podejmie.
Do zimnego jeszcze kociołka wlała dwie miarki mirry, które błyszczały na dnie grubymi plamami, przynajmniej do momentu, w którym ogienek nie zapełgał na miniaturowym kominku, powoli podgrzewając oleistą zawartość. Czekała, aż temperatura będzie wystarczająco wysoka, by wrzucony na dno bezoar, nie zaskwierczy w charakterystycznym dźwięku, a jego prawie kamienna gęstość nie zacznie roztapiać się pod wpływem pierwszego ze składników. Gdy nad kociołkiem uniosła się srebrzysta mgiełka, Inara wiedziała, że musi jak najszybciej dodać kolce jeżozwierza, które za przykładem bezoaru, poddały się wrzącej cieczy, nadając gęstawej mazi brudnej, brązowej barwy. Musiała przykryć głębokie naczynie, by wnętrze wypełnić wystarczająco dużym ciśnieniem, które rozbije wciąż twarde elementy. Płomyk zmniejszył swoja wyrazistość, a czarnowłosa wychyliła się nieznacznie znad komina, by spojrzeć na zamknięte okno, przez które sączył się popołudniowy blask słońca. Miała nadzieję, że wybrała wystarczająco skuteczną porę, by wywar okazała się skuteczny.
Drgająca pokrywa poruszyła jej zmysły i gwałtownym machnięciem zsunęła wieko, by uwolnić gorącą parę. Zdjęła z półki pękatą fiolkę, w które trzymała czarne jagody. Musiała uzupełnić ich zapas, ale na dzisiejsze poczynania musiało wystarczyć. Wysypała na dłoń garstkę i pojedynczo, rozgniatała w palca, by każdą wrzucać do bulgoczącej cieczy. Nadal zbyt gęstej, ale tym się nie przejmowała. Tuż obok stała podłużna butelka, w której przygotowała esencję z krwawnika kichawca. Krwista czerwień odznaczała się barwą, ale alchemiczka pamiętała, że w połączeniu z odpowiednimi ingrediencjami, traciła swój wyrazisty kolor. Tak miało być i teraz.
Sięgnęła po szklane naczynie, wcześniej, dokładnie wycierając dłonie z pozostałości jagód. Biel przygotowanej ścierki naznaczyła się fioletem, ale palce miała suche. Dopiero wtedy odkorkowała butelkę i odmierzyła cztery miarki soku, by z pomocą różdżki, wszystkie wlać jednocześnie do kociołka.
Podsyciła ogień i spojrzała na klepsydrę, która miała przesypać się w jednej czwartej, nim będzie mogła zamieszać całość. Przez ten czas nie próżnowała, zerkając na recepturę. I dopiero gdy ziarenka piasku opadły w odpowiedniej ilości, zamieszała wywar, który powoli zmieniał swoja barwę, coraz bardziej jaśniejąc. By efekt dokonał się w pełni, musiała założyć pokrywę i zmniejszyć ogień na ledwie pełgający. To musiało wystarczyć. Przekonać się miała za chwilę.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
The member 'Inara Nott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 41
'k100' : 41
Zmarszczyła nos, gdy pod uniesioną pokrywą dostrzegała...muchę? Zacisnęła drobne piąstki. czy dało się jeszcze uratować eliksir? Nie sądziła. patrzyła na owada, który zniknął pod blada powierzchnią wywaru, momentalnie nadając cieczy ciemniejszej barwy. Inara westchnęła i pokręciła głową. Odsunęła się, przez moment zastanawiając, czy coś nie wybuchnie jej w twarz. Na szczęście (a może i nie), usłyszała tylko ciche plaśniecie, zakończone ciszą.
Pozbycie się nie było łatwe, ale nie zajęło jej tyle czasu, ile myślała. Z pomocą maggi oczyściła kociołek, doprowadzając go do stanu sprzed nieudanej działalności. Zerknęła na okno, obliczając, że ma jeszcze czas, by spróbować przynajmniej dwa razy przygotować ten sam wywar. Chyliło się ku zachodowi, ale Inara miała jeszcze czas. Powtórzyła zabieg z mirrą, która rozlała się na dnie kociołka. Tym jednak razem postanowiła zaryzykować i odrobinę zmienić recepturę. Musiała działać tak, by zapobiec ewentualnym niepowodzeniom. Sercem miał być bezoar, ale w prezencie od ojca miała jeszcze kilka odłamków gwiazdy i jeden z nich chciała użyć zastępczo. Dlatego do wrzącej cieczy, w pierwszej kolejności dodała kolce jeżozwierza, które w ciągu kilku chwil stopiły się, stając się płynna częścią drżącej mazi. Garstka czarnych jagód zabarwiła jasną dłoń ciemnym sokiem, gdy palce rozgniatały delikatną skórkę owoców. Zawartość bulgotała, wydzielając dziwna, niezbyt przyjemną woń, a dodany w następnej kolejności, wywar z krwawnika uspokoił tańczące na brzegach krople, rozrzedzając gęsta maź i nadając eliksirowi bladej barwy miodu.
Inara odetchnęła ciężej, przyglądając się zmieniającej się fakturze, ale nie zmieniła zamiaru. Potrzebowała wywaru dużo bardziej, bo wiedziała, że na wyprawie może uratować komuś życie. Jemu. Smocze ukąszenia potrafiły być zabójcze i alchemiczka nie chciała sobie nawet wyobrażać, że coś podobnego mogło spotkać Łowcę, czy...no właśnie. Tristan.
Rozwinęła ostrożnie zawiniątko, które tak pieczołowicie chowała kilka miesięcy temu. Na jej dłoniach pojawiły się odłamki, które lśniły tajemniczo, jakby kryły w sobie moc większą, niż wiedziała. Może i tak było. Niesamowita własność pozwalała zastąpić każdą inna ingrediencję, ale to serce było najważniejsze. Zawsze. Ujęła w palce jeden okruch, zamykając go w dłoni, ogrzewając. Pozostałe odłamki schowała, powtórnie zawijając w cienki, ale mocny materiał na bazie lnu.
Pochyliła się nad kociołkiem w skupieniu wysuwając rękę przed siebie. palce wsunęła niżej, niemal dotykając brzegów naczynia. I dopiero wtedy pozwoliła, by okruch zniknął pod powierzchnią bulgoczącego wywaru. Odsunęła się pospiesznie, jednocześnie przygotowując pokrywę, którą założyła nad kociołkiem. Raz jeszcze musiała czekać, pamiętając o czasie i ogniu, który zmniejszył swój zapał. Musiał w końcu wyjść. Tym razem nie mogła się pomylić.
Pozbycie się nie było łatwe, ale nie zajęło jej tyle czasu, ile myślała. Z pomocą maggi oczyściła kociołek, doprowadzając go do stanu sprzed nieudanej działalności. Zerknęła na okno, obliczając, że ma jeszcze czas, by spróbować przynajmniej dwa razy przygotować ten sam wywar. Chyliło się ku zachodowi, ale Inara miała jeszcze czas. Powtórzyła zabieg z mirrą, która rozlała się na dnie kociołka. Tym jednak razem postanowiła zaryzykować i odrobinę zmienić recepturę. Musiała działać tak, by zapobiec ewentualnym niepowodzeniom. Sercem miał być bezoar, ale w prezencie od ojca miała jeszcze kilka odłamków gwiazdy i jeden z nich chciała użyć zastępczo. Dlatego do wrzącej cieczy, w pierwszej kolejności dodała kolce jeżozwierza, które w ciągu kilku chwil stopiły się, stając się płynna częścią drżącej mazi. Garstka czarnych jagód zabarwiła jasną dłoń ciemnym sokiem, gdy palce rozgniatały delikatną skórkę owoców. Zawartość bulgotała, wydzielając dziwna, niezbyt przyjemną woń, a dodany w następnej kolejności, wywar z krwawnika uspokoił tańczące na brzegach krople, rozrzedzając gęsta maź i nadając eliksirowi bladej barwy miodu.
Inara odetchnęła ciężej, przyglądając się zmieniającej się fakturze, ale nie zmieniła zamiaru. Potrzebowała wywaru dużo bardziej, bo wiedziała, że na wyprawie może uratować komuś życie. Jemu. Smocze ukąszenia potrafiły być zabójcze i alchemiczka nie chciała sobie nawet wyobrażać, że coś podobnego mogło spotkać Łowcę, czy...no właśnie. Tristan.
Rozwinęła ostrożnie zawiniątko, które tak pieczołowicie chowała kilka miesięcy temu. Na jej dłoniach pojawiły się odłamki, które lśniły tajemniczo, jakby kryły w sobie moc większą, niż wiedziała. Może i tak było. Niesamowita własność pozwalała zastąpić każdą inna ingrediencję, ale to serce było najważniejsze. Zawsze. Ujęła w palce jeden okruch, zamykając go w dłoni, ogrzewając. Pozostałe odłamki schowała, powtórnie zawijając w cienki, ale mocny materiał na bazie lnu.
Pochyliła się nad kociołkiem w skupieniu wysuwając rękę przed siebie. palce wsunęła niżej, niemal dotykając brzegów naczynia. I dopiero wtedy pozwoliła, by okruch zniknął pod powierzchnią bulgoczącego wywaru. Odsunęła się pospiesznie, jednocześnie przygotowując pokrywę, którą założyła nad kociołkiem. Raz jeszcze musiała czekać, pamiętając o czasie i ogniu, który zmniejszył swój zapał. Musiał w końcu wyjść. Tym razem nie mogła się pomylić.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
The member 'Inara Nott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 14
'k100' : 14
Nie. Cofnęła się gwałtownie, gdy wieko gwałtownie uniosło się, uderzając o sufit z metalicznym jękiem. Inara zamarła na wdechu, ale mimo że żaden wybuch nie nastąpił, doskonale wiedziała, że wywar okazał się fiaskiem. Wiedziała też, że na dziś - miała ostatnia szansę, by przygotować właściwie eliksir. Prawie cisnęła zaciskaną w dłoni fiolką, ale byłaby to większą głupota, bo znajdowało się w niej kilka, pływających soków. Wypuściła wstrzymane powietrze i dała chwilę organizmowi, które przetrawiał napięcie. Alchemiczka zerknęła na drzwi przez moment nasłuchując, czy ktoś gorliwy ze służby nie chciał sprawdzić, co też działo się w pracowni Inary. Cisza, przerywana tylko jej własnym oddechem uspokoiła i kazała jej pospieszyć się, jeśli rzeczywiście chciała powtórzyć próbę.
Magia i tym razem dała jej szansę na pobycie się mazi, która - mało brakowało - znalazłaby się nie tylko na ścianie, ale i na jej włosach. W oczyszczonym kociołku zawitała mirra podgrzewana na niedużym ogniu, na dnie pojawiły się cienkie igły jeżozwierza. proces rozpuszczania nie trwał długo, ale Inara, zamiast jagód, tym razem sięgnęła po aloes, który zmiażdżyła moździerzem i to w glinianej miseczce połączyła z krwawnikiem. Dopiero zmieszana zawartość, której barwa przypominała bardziej brunatną ślinę trolla, wlała do kociołka, czekając, aż składniki połączą się. Obserwowała brzegi naczynia, szukając skazy, ale nie odnajdując jej, odsunęła się, wstając z klęczek. Odnalazła zawiniątko i kurczący się zasób gwiezdnych okruchów. Zostały jej jeszcze trzy, gdy jeden zamknęła w dłoni. Z przymkniętymi powiekami chowała saszetkę do drewnianej szkatuły, a chłodny w dotyku kamień obracała w palcach. Przeszła kilka kroków, zataczając niemal krąg wokół kominka, ale dopóki wrzenie nie miało osiągnąć właściwej temperatury, nie mogła niczego zakłócać. Lekka mgiełka, która wcześniej pozytywnie wieściła zakończenie i tym razem uniosła się ponad wysokość kociołka. Czarnowłosa pokonała dzielącą ją od niego odległość i z westchnieniem wsunęła odłamek do naczynia. Kolor wywaru mienił się bladą poświatą, zapowiadając przemianę. Jak miała wyglądać tym razem? Odpowiadał jej pełgający cicho płomyk.
Magia i tym razem dała jej szansę na pobycie się mazi, która - mało brakowało - znalazłaby się nie tylko na ścianie, ale i na jej włosach. W oczyszczonym kociołku zawitała mirra podgrzewana na niedużym ogniu, na dnie pojawiły się cienkie igły jeżozwierza. proces rozpuszczania nie trwał długo, ale Inara, zamiast jagód, tym razem sięgnęła po aloes, który zmiażdżyła moździerzem i to w glinianej miseczce połączyła z krwawnikiem. Dopiero zmieszana zawartość, której barwa przypominała bardziej brunatną ślinę trolla, wlała do kociołka, czekając, aż składniki połączą się. Obserwowała brzegi naczynia, szukając skazy, ale nie odnajdując jej, odsunęła się, wstając z klęczek. Odnalazła zawiniątko i kurczący się zasób gwiezdnych okruchów. Zostały jej jeszcze trzy, gdy jeden zamknęła w dłoni. Z przymkniętymi powiekami chowała saszetkę do drewnianej szkatuły, a chłodny w dotyku kamień obracała w palcach. Przeszła kilka kroków, zataczając niemal krąg wokół kominka, ale dopóki wrzenie nie miało osiągnąć właściwej temperatury, nie mogła niczego zakłócać. Lekka mgiełka, która wcześniej pozytywnie wieściła zakończenie i tym razem uniosła się ponad wysokość kociołka. Czarnowłosa pokonała dzielącą ją od niego odległość i z westchnieniem wsunęła odłamek do naczynia. Kolor wywaru mienił się bladą poświatą, zapowiadając przemianę. Jak miała wyglądać tym razem? Odpowiadał jej pełgający cicho płomyk.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
The member 'Inara Nott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 27
'k100' : 27
Była zmęczona i prawdopodobnie zbytnio kombinowała. Usiadła na krześle, czekając, aż magia posprząta to, co powtórnie spartoliła. Nie miała siły się denerwować, chociaż porażka zaciskała na jej alchemicznej dumie nieprzyjemna pętlę. Wywar nie wyszedł i to co miało być antidotum, okazało się śmierdząca lurą, której nie była w stanie zbyt długo trzymać odkrytą.
Musiała zacząć od nowa, bez nacisku, który kazał Inarze tak bardzo się spinać. Bez pospiechu, kończącego się czasu. Cienie zbliżającej się nocy sygnalizowały zmiany układów gwiazd, które świeciły jaśniej, pełniej, przebijając się przez szybę okienną. Poruszyła dłonią i różdżka, która zaciskała w palcach i uchyliła ramę, wpuszczając do pracowni świeże, nocne powietrze. Na stoliku, nie wiedzą kiedy, pojawiła się filiżanka z mocną, zieloną herbatą. Widocznie skrzaty potrafiły być dla niej niewidzialne. Nadpiła odrobinę naparu i podniosła się, wracając do oczyszczonego kociołka, z determinacją, ale spokojem rozpoczynając przygotowania.
Nie zawahała się, gdy łączyła ze sobą składniki, które kurczyły jej zapasy. To nie było ważne. Mirra była dla niej łatwo dostępna, kolce jeżozwierza zdobywała od znajomego magizoologa, a czarne jagody, które plamiły palce ciemnym fioletem barw, mogła znaleźć jeszcze sama. Ingrediencje, których mogło jej brakować nie stanowiły o częstotliwości używania. I po krótkiej analizie, zamiast niewystarczającej dawki krwawnika, użyła soku mlecznego z wilczomlecza. Butelka nie była tak zasobna, jak krwista towarzyszka, ale biel przelewającej się cieczy przyjemnie i szybciej kojarzyła się z ostatecznym efektem, który miała osiągnąć. Antidotum na niepowszechne trucizny działało na groźniejsze, trudniejsze do uwarzenia trucizny, ale także na jad, którym dysponowały niektóre, smocze gatunki. Z czym podobnym zmierzyć się miał Percy na wyprawie i to w jej kwestii było, by zadbać o eliksirowy zapas.
Zanim ze szkatuły wyciągnęła ukryte okruchy gwiazdy, zapobiegawczo poprawiła ustawienie kociołka, wyregulowała płomień ognia, podgrzewającego eliksir i odrzuciła na bok pokrywę, która już kilkukrotnie odbiła się od sufitu, pozostawiając wyraźne rysy w fakturze tak ściany, jak i samej zawleczki. Już bez wahania przeniosła odłamek ze szkatuły, prosto w objęcia kociołkowych ramion. Bieląca się plucha poruszyła się pod naporem srebrzystego okruchu, pozostawiając drgającą powierzchnię naprężoną.
W pomieszczeniu panował półmrok, oświetlany drgającą pod sufitem kulą światła i wpadającym przez okno, blaskiem księżyca. Inara gasiła płomień, czekając, aż wrzątek uspokoi się, a zza oparów unoszącej się mgiełki, dostrzeże tłocząca się w kociołku eliksir. Udany, czy nie, nie miało znaczenia. Dziś pracowała długo.
Musiała zacząć od nowa, bez nacisku, który kazał Inarze tak bardzo się spinać. Bez pospiechu, kończącego się czasu. Cienie zbliżającej się nocy sygnalizowały zmiany układów gwiazd, które świeciły jaśniej, pełniej, przebijając się przez szybę okienną. Poruszyła dłonią i różdżka, która zaciskała w palcach i uchyliła ramę, wpuszczając do pracowni świeże, nocne powietrze. Na stoliku, nie wiedzą kiedy, pojawiła się filiżanka z mocną, zieloną herbatą. Widocznie skrzaty potrafiły być dla niej niewidzialne. Nadpiła odrobinę naparu i podniosła się, wracając do oczyszczonego kociołka, z determinacją, ale spokojem rozpoczynając przygotowania.
Nie zawahała się, gdy łączyła ze sobą składniki, które kurczyły jej zapasy. To nie było ważne. Mirra była dla niej łatwo dostępna, kolce jeżozwierza zdobywała od znajomego magizoologa, a czarne jagody, które plamiły palce ciemnym fioletem barw, mogła znaleźć jeszcze sama. Ingrediencje, których mogło jej brakować nie stanowiły o częstotliwości używania. I po krótkiej analizie, zamiast niewystarczającej dawki krwawnika, użyła soku mlecznego z wilczomlecza. Butelka nie była tak zasobna, jak krwista towarzyszka, ale biel przelewającej się cieczy przyjemnie i szybciej kojarzyła się z ostatecznym efektem, który miała osiągnąć. Antidotum na niepowszechne trucizny działało na groźniejsze, trudniejsze do uwarzenia trucizny, ale także na jad, którym dysponowały niektóre, smocze gatunki. Z czym podobnym zmierzyć się miał Percy na wyprawie i to w jej kwestii było, by zadbać o eliksirowy zapas.
Zanim ze szkatuły wyciągnęła ukryte okruchy gwiazdy, zapobiegawczo poprawiła ustawienie kociołka, wyregulowała płomień ognia, podgrzewającego eliksir i odrzuciła na bok pokrywę, która już kilkukrotnie odbiła się od sufitu, pozostawiając wyraźne rysy w fakturze tak ściany, jak i samej zawleczki. Już bez wahania przeniosła odłamek ze szkatuły, prosto w objęcia kociołkowych ramion. Bieląca się plucha poruszyła się pod naporem srebrzystego okruchu, pozostawiając drgającą powierzchnię naprężoną.
W pomieszczeniu panował półmrok, oświetlany drgającą pod sufitem kulą światła i wpadającym przez okno, blaskiem księżyca. Inara gasiła płomień, czekając, aż wrzątek uspokoi się, a zza oparów unoszącej się mgiełki, dostrzeże tłocząca się w kociołku eliksir. Udany, czy nie, nie miało znaczenia. Dziś pracowała długo.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
The member 'Inara Nott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 57
'k100' : 57
| 18 maja
Ciche kliknięcie zamka naznaczyło wejście Inary do niedużej pracowni. Było późno i alchemiczka nie chciała niepotrzebnie budzić zmęczonych domowników. Wcześniej rzuciła zaklęcie wyciszające i uchyliła okno, które wpuściło do pracowni ciepłe, majowe powietrze. Dziwnie ciche, absurdalnie wręcz kontrastujące z wydarzeniami, które tak niedawno miały miejsce. I działy się nadal.
Powoli uklękła przy pustym jeszcze kociołku, a różdżkę ułożyła na kolanach, tuż przy zawiniątku, który trzymała w zamkniętej dłoni. Nie podnosząc się z miejsca, gestem różdżki przywołała dzban z wodą, w której już pływały rozkruszone skrzydełka much. Całość wlała na dno kociołka, uważając, by ani kropla nie wydostała się poza krawędzie. Nadal nie podnosząc się z miejsca, wychyliła się, by sięgnąć do najniżej położonej półki, na której widniało kilka drewnianych pojemników. Z jednego wysunęła kolejny susz, tym razem były to żabie języczki.
Tuż obok pojawiło się niezbyt głębokie, gliniane naczynie i moździerzyk, w którym rozgniotła czarne jagody, których sok momentalnie zabarwił dno i stworzył ciemnobordową papkę, do której dodała wyciągnięte wcześniej, pokrojone drobno, języczki żab. Nim dwa składniki połączyły się wystarczająco ściśle, Inara zapaliła spory ogienek pod kociołkiem i nie czekając na podgrzanie, wrzuciła do środka zawartość glinianego naczynia. Nie zamieszała, dopóki na powierzchni nie pojawiły się grube, pękające bąble wywaru. Zapach nie był zbyt fascynujący, ale czarnowłosa spodziewała się zmiany.
Przyglądała się drgającej powierzchni do momentu, aż nad kociołkiem zalśniła jasna smuga pary. Uśmiechnęła się sama do siebie i dopiero wtedy odsunęła od rozpoczętego dzieła. Eliksir, który przygotowywała należał do działu bojowych, ale własnie takich potrzebował teraz Percy. Wyprawa, na której był ostatnio przypomniał jej czasy, w których warzyła mikstury nie tylko z potrzeby, ale zapobiegawczo. I taki plan miała teraz. A dopóki w rezerwacie, w którym świeżo zaczęła pracować, panowały zawirowania magii, miała więcej czasu na prywatne zlecenia.
Przysiadła pod oknem, nadal zaciskając zawiniątko w dłoni. Zerkała od czasu do czasu na bulgoczący wywar, ale pojawiła się przy kociołku dopiero po całej półgodzinie. Dodała sproszkowany róg byka, który popielną fakturą zajmował całą długość wysokiej fiolki. Wsypała dokładnie dwie uncje i zanim drobiny zniknęły w substancji, która nabierała rdzawej barwy, z trzymanego zawitka wysunęła okruch spadającej gwiazdy i wrzuciła go do kociołka. Został jej tylko jeden i ten ukryła w cienkiej kieszeni przy czarnej spódnicy. Jak zawsze, potrzebowała uzbroić się w cierpliwość.
Ciche kliknięcie zamka naznaczyło wejście Inary do niedużej pracowni. Było późno i alchemiczka nie chciała niepotrzebnie budzić zmęczonych domowników. Wcześniej rzuciła zaklęcie wyciszające i uchyliła okno, które wpuściło do pracowni ciepłe, majowe powietrze. Dziwnie ciche, absurdalnie wręcz kontrastujące z wydarzeniami, które tak niedawno miały miejsce. I działy się nadal.
Powoli uklękła przy pustym jeszcze kociołku, a różdżkę ułożyła na kolanach, tuż przy zawiniątku, który trzymała w zamkniętej dłoni. Nie podnosząc się z miejsca, gestem różdżki przywołała dzban z wodą, w której już pływały rozkruszone skrzydełka much. Całość wlała na dno kociołka, uważając, by ani kropla nie wydostała się poza krawędzie. Nadal nie podnosząc się z miejsca, wychyliła się, by sięgnąć do najniżej położonej półki, na której widniało kilka drewnianych pojemników. Z jednego wysunęła kolejny susz, tym razem były to żabie języczki.
Tuż obok pojawiło się niezbyt głębokie, gliniane naczynie i moździerzyk, w którym rozgniotła czarne jagody, których sok momentalnie zabarwił dno i stworzył ciemnobordową papkę, do której dodała wyciągnięte wcześniej, pokrojone drobno, języczki żab. Nim dwa składniki połączyły się wystarczająco ściśle, Inara zapaliła spory ogienek pod kociołkiem i nie czekając na podgrzanie, wrzuciła do środka zawartość glinianego naczynia. Nie zamieszała, dopóki na powierzchni nie pojawiły się grube, pękające bąble wywaru. Zapach nie był zbyt fascynujący, ale czarnowłosa spodziewała się zmiany.
Przyglądała się drgającej powierzchni do momentu, aż nad kociołkiem zalśniła jasna smuga pary. Uśmiechnęła się sama do siebie i dopiero wtedy odsunęła od rozpoczętego dzieła. Eliksir, który przygotowywała należał do działu bojowych, ale własnie takich potrzebował teraz Percy. Wyprawa, na której był ostatnio przypomniał jej czasy, w których warzyła mikstury nie tylko z potrzeby, ale zapobiegawczo. I taki plan miała teraz. A dopóki w rezerwacie, w którym świeżo zaczęła pracować, panowały zawirowania magii, miała więcej czasu na prywatne zlecenia.
Przysiadła pod oknem, nadal zaciskając zawiniątko w dłoni. Zerkała od czasu do czasu na bulgoczący wywar, ale pojawiła się przy kociołku dopiero po całej półgodzinie. Dodała sproszkowany róg byka, który popielną fakturą zajmował całą długość wysokiej fiolki. Wsypała dokładnie dwie uncje i zanim drobiny zniknęły w substancji, która nabierała rdzawej barwy, z trzymanego zawitka wysunęła okruch spadającej gwiazdy i wrzuciła go do kociołka. Został jej tylko jeden i ten ukryła w cienkiej kieszeni przy czarnej spódnicy. Jak zawsze, potrzebowała uzbroić się w cierpliwość.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
The member 'Inara Nott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 53
'k100' : 53
Do bulgoczącego raźno kociołka zajrzała kolejną godzinę później. Zdążyła przez ten czas poskładać rozrzucone słoiczki i przysiąść do otwartej książki, którą wertowała co jakiś czas. Eliksir byka wyszedł idealnie i mogła rozdzielić go na porcje, zamykając w cienkich, chociaż niezwykle odpornych fiolkach. Chwila czasu zajęła jej by oczyścić w całości kociołek i przygotować go do następnego działania i mikstury, którą planowała zrobić.
Na dnie głębokiego naczynia wlała wywar z jemioły, który szklistą, blado-żółtą barwo zalegał na dnie. Nie śpieszyła się, gdy do zimnej cieczy dodała dwie łyżeczki żabiego skrzeku. Rozmieszała całość glinianą łyżką i wlała do kociołka, które już zdążyło się nagrzać nad pełgającym delikatnie płomykiem. Charakterystyczny szum wyparowującej wody przyjęła z uśmiechem. Eliksir kociej zwinności działał na wyjątkowo i alchemiczka musiała się postarać, by wyszedł właściwie. Nie chciała, by Łowca nabył niepożądanych własności, a i tak zdarzało sie przy wymyślnych pomysłach.
Gdy na dnie ciecz zgęstniała, wlała kolejną porcję wywaru, patrząc jak całość rozwarstwia się na chwilę. Na ten moment czekała i nad samym kociołkiem ułożyła płaskie sitko, a na nim rozłożyła zwinięte w kulkę, włosie mantykory. Inara musiała zaczekać, aż wybrana ingrediencja przesiąknie unoszącym się zapachem i bielącą się parą. Zwinięte włoski rozciągnęły się, a pod wpływem wilgoci skręciły. Powstała w ten sposób, lepką warstwę wrzuciła do kociołka i zamieszała energicznie, uważając, by koła kręciła tylko w jedną stronę. Ostrożnie wyciągnęła porcelanowe mieszadełko, czekając, aż kilka zagubionych kropel wróci do całości. W podobnej kombinacji rozłożyła zwinięta ciasno kulkę z sierści kuguchara. Nie trudno było o podobny składnik, ale czarnowłosa dbała, by tym magicznym stworzeniom nie przydarzyła się większa, ponad utratę kilku kłaczków - krzywda. Lepka warstwa trafiła do kociołka, a zaraz za nią, wsypała trzy, rozkruszone mysie zęby. Mikstura nabrała bladej, błękitno-szarej barwy i alchemiczka potrzebowała czasu, by dostrzec, ze brzegi lekko dymią. Odsunęła się od parującego eliksiru, a gestem różdżki zgasiła drobny płomyk.
Na dnie głębokiego naczynia wlała wywar z jemioły, który szklistą, blado-żółtą barwo zalegał na dnie. Nie śpieszyła się, gdy do zimnej cieczy dodała dwie łyżeczki żabiego skrzeku. Rozmieszała całość glinianą łyżką i wlała do kociołka, które już zdążyło się nagrzać nad pełgającym delikatnie płomykiem. Charakterystyczny szum wyparowującej wody przyjęła z uśmiechem. Eliksir kociej zwinności działał na wyjątkowo i alchemiczka musiała się postarać, by wyszedł właściwie. Nie chciała, by Łowca nabył niepożądanych własności, a i tak zdarzało sie przy wymyślnych pomysłach.
Gdy na dnie ciecz zgęstniała, wlała kolejną porcję wywaru, patrząc jak całość rozwarstwia się na chwilę. Na ten moment czekała i nad samym kociołkiem ułożyła płaskie sitko, a na nim rozłożyła zwinięte w kulkę, włosie mantykory. Inara musiała zaczekać, aż wybrana ingrediencja przesiąknie unoszącym się zapachem i bielącą się parą. Zwinięte włoski rozciągnęły się, a pod wpływem wilgoci skręciły. Powstała w ten sposób, lepką warstwę wrzuciła do kociołka i zamieszała energicznie, uważając, by koła kręciła tylko w jedną stronę. Ostrożnie wyciągnęła porcelanowe mieszadełko, czekając, aż kilka zagubionych kropel wróci do całości. W podobnej kombinacji rozłożyła zwinięta ciasno kulkę z sierści kuguchara. Nie trudno było o podobny składnik, ale czarnowłosa dbała, by tym magicznym stworzeniom nie przydarzyła się większa, ponad utratę kilku kłaczków - krzywda. Lepka warstwa trafiła do kociołka, a zaraz za nią, wsypała trzy, rozkruszone mysie zęby. Mikstura nabrała bladej, błękitno-szarej barwy i alchemiczka potrzebowała czasu, by dostrzec, ze brzegi lekko dymią. Odsunęła się od parującego eliksiru, a gestem różdżki zgasiła drobny płomyk.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Mała pracownia
Szybka odpowiedź