Oranżeria
AutorWiadomość
Oranżeria
To pomieszczenie przylegające do zamku, otoczone grubymi, przeszklonymi ścianami i wypełnione roślinnością. Centralny punkt zajmuje oczko wodne, w którym żyją niewielkie, kolorowe rybki od czasu do czasu błyskające pod taflą wody. Bliżej szklanych ścian rosną rozmaite, w większości magiczne rośliny, a pomiędzy roślinnością a stawem znajduje się wolna przestrzeń, w której znajduje się stolik oraz miękkie kanapy i fotele, zabezpieczone czarami przed obecną tu wilgocią. W oranżerii żyją też motyle sprowadzone niegdyś przez jednego z Traversów. To dobre miejsce do wypoczynku w otoczeniu roślin; nawet zimą jest tu bardzo ciepło.
| 18.06
Choć mieszkała tu już dwa tygodnie, wciąż zdarzało jej się czasem gubić. Oczywiście Glaucus lub jego siostra starali się być pomocni i przybliżyć dziewczątku zawiłości życia w zamku Corbenic, ale Lyra uczyła się dość powoli. Większość czasu spędzała w swoich kwaterach lub pracowni malarskiej. Nawet na zewnątrz wychodziła rzadko, bojąc się kapryśnej anomaliowej pogody. Dlatego nie oddalała się mocno od zamku, gotowa schować się w jego murach, kiedy warunki nagle się psuły. W samych murach też nie mogła narzekać na brak rozmaitych kryjówek i innych miejsc, gdzie mogła szukać spokoju. Czasem, gdy tylko udawało się zapomnieć na moment o problemach ostatnich tygodni, mogła poczuć się prawie jak dziecko, którym była, poznając zakamarki Hogwartu.
Oczywiście musiała też sporo wypoczywać. Matka jej męża już dbała o to, by Lyra nie nadwyrężała się nadmiernie i żeby odpowiednio się odżywiała. Była przecież w ciąży i musiała na siebie uważać. Czasami przyglądała się sobie w lustrze, próbując dostrzec jakieś zmiany w swoim ciele, ale póki co nic takiego nie zauważyła. Wciąż była bardzo blada i chuda, a pod suknią nie rysował się jeszcze brzuszek. Poza tym, że czasami doskwierało jej osłabienie, zmienne nastroje i pojawiający się od czasu do czasu apetyt na dziwne połączenia smaków, nie zauważała innych konsekwencji swojego odmiennego stanu.
Nieczęsto wychodziła z domu, mogła właściwie policzyć na palcach te sytuacje, kiedy już po powrocie z Munga i późniejszej przeprowadzce opuszczała tereny posiadłości. Zbyt mocno bała się anomalii by ochoczo opuszczać komnaty. Prawie w ogóle nie używała magii, bojąc się, że różdżka zwróci się przeciwko niej w najmniej spodziewanym momencie, a nie mogła tak ryzykować. Nie, kiedy nosiła w sobie małego Traversa.
Ale kilka dni temu opuściła posiadłość, składając krótką wizytę w dzielnicy portowej; nawet spotkanie pewnego wyniosłego, nieprzyjemnego szlachcica nie pokrzyżowało jej planów. Teraz szła w kierunku oranżerii, gdzie według skrzata znajdował się jej małżonek, a w drobnych dłoniach niosła malutką paczuszkę. Za pieniądze zarobione za obrazy kupiła mężowi niewielki prezent; czuła jednak pewną satysfakcję, że nie musiała już żyć tak bardzo oszczędnie i mogła podarować mężowi coś od siebie.
Wsunęła się do pomieszczenia, w którym nawet mimo kapryśnej aury ostatnich dni było ciepło, a grube, szklane płaszczyzny izolowały oranżerię od warunków zewnętrznych. Też lubiła tu przychodzić; wśród scenerii roślin przyjemnie się szkicowało lub pogrążało w myślach. Ten widok działał na nią uspokajająco.
- Glaucusie? – zapytała cicho, chowając małą paczuszkę za plecami i rozglądając się za swoim małżonkiem.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Choć mieszkała tu już dwa tygodnie, wciąż zdarzało jej się czasem gubić. Oczywiście Glaucus lub jego siostra starali się być pomocni i przybliżyć dziewczątku zawiłości życia w zamku Corbenic, ale Lyra uczyła się dość powoli. Większość czasu spędzała w swoich kwaterach lub pracowni malarskiej. Nawet na zewnątrz wychodziła rzadko, bojąc się kapryśnej anomaliowej pogody. Dlatego nie oddalała się mocno od zamku, gotowa schować się w jego murach, kiedy warunki nagle się psuły. W samych murach też nie mogła narzekać na brak rozmaitych kryjówek i innych miejsc, gdzie mogła szukać spokoju. Czasem, gdy tylko udawało się zapomnieć na moment o problemach ostatnich tygodni, mogła poczuć się prawie jak dziecko, którym była, poznając zakamarki Hogwartu.
Oczywiście musiała też sporo wypoczywać. Matka jej męża już dbała o to, by Lyra nie nadwyrężała się nadmiernie i żeby odpowiednio się odżywiała. Była przecież w ciąży i musiała na siebie uważać. Czasami przyglądała się sobie w lustrze, próbując dostrzec jakieś zmiany w swoim ciele, ale póki co nic takiego nie zauważyła. Wciąż była bardzo blada i chuda, a pod suknią nie rysował się jeszcze brzuszek. Poza tym, że czasami doskwierało jej osłabienie, zmienne nastroje i pojawiający się od czasu do czasu apetyt na dziwne połączenia smaków, nie zauważała innych konsekwencji swojego odmiennego stanu.
Nieczęsto wychodziła z domu, mogła właściwie policzyć na palcach te sytuacje, kiedy już po powrocie z Munga i późniejszej przeprowadzce opuszczała tereny posiadłości. Zbyt mocno bała się anomalii by ochoczo opuszczać komnaty. Prawie w ogóle nie używała magii, bojąc się, że różdżka zwróci się przeciwko niej w najmniej spodziewanym momencie, a nie mogła tak ryzykować. Nie, kiedy nosiła w sobie małego Traversa.
Ale kilka dni temu opuściła posiadłość, składając krótką wizytę w dzielnicy portowej; nawet spotkanie pewnego wyniosłego, nieprzyjemnego szlachcica nie pokrzyżowało jej planów. Teraz szła w kierunku oranżerii, gdzie według skrzata znajdował się jej małżonek, a w drobnych dłoniach niosła malutką paczuszkę. Za pieniądze zarobione za obrazy kupiła mężowi niewielki prezent; czuła jednak pewną satysfakcję, że nie musiała już żyć tak bardzo oszczędnie i mogła podarować mężowi coś od siebie.
Wsunęła się do pomieszczenia, w którym nawet mimo kapryśnej aury ostatnich dni było ciepło, a grube, szklane płaszczyzny izolowały oranżerię od warunków zewnętrznych. Też lubiła tu przychodzić; wśród scenerii roślin przyjemnie się szkicowało lub pogrążało w myślach. Ten widok działał na nią uspokajająco.
- Glaucusie? – zapytała cicho, chowając małą paczuszkę za plecami i rozglądając się za swoim małżonkiem.
[bylobrzydkobedzieladnie]
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Ostatnio zmieniony przez Lyra Travers dnia 20.12.17 14:47, w całości zmieniany 2 razy
Była jak ptak zamknięty w klatce. Widziałem to, ale nie wiedziałem co mogłem zrobić. Wyjście poza granice zamku faktycznie niosły znamiona niebezpieczeństwa. Panujące wszędzie anomalie magiczne oraz nieciekawa pogoda przypominały o tym dobitnie. Robiło się coraz zimniej, co mogłem zaobserwować wstawaniem wczesnym rankiem. Niestety i ja zostałem nieco uziemiony; ojciec zabronił nam pływać w taką pogodę, co wyraźnie odbijało się na zarobkach oraz kontaktach handlowych. Nauplius uspokajał, że dla niego ważniejsze jest życie czarodziejów, a nie pieniądze, ale widziałem jak bardzo zmartwiony chodził po posiadłości. Chciałem mu ulżyć, wpaść na genialny pomysł, ale nie miałem żadnego. Mogliśmy tymczasowo przerzucić się na handel lądowy, ale to też wbrew pozorom niosło znamiona sytuacji zagrażającej życiu czy zdrowiu. Wszystko jakby przymarło, pomijając krajową pocztę, choć zdarzało się, że sowy także ginęły podczas przesyłek. A to niespodziewane pioruny, a to zbyt duży mróz; sytuacja wydawała się być naprawdę nieciekawa.
Dużo bardziej poświęcałem się wtedy Zakonowi, choć Lyrze zwykle mówiłem, że szukam pomocy dla rodu, dla strapionego ojca. Źle się czułem z tymi kłamstwami, ale musiałem tak robić, nie miałem innego wyjścia. Nie mogłem jej powiedzieć prawdy; skończyłoby się to katastrofalnie, nie potrzebowaliśmy kolejnego zmartwienia do całej kolekcji nieszczęśliwych wydarzeń.
Dzisiaj postanowiłem zostać w domu, tym razem całkowicie skupiając się na żonie. Nadal smutnej, nadal zmizerniałej. Miałem wrażenie, że cała ta sytuacja wymykała mi się spod kontroli i nie odnajdywałem najlepszego dla niej rozwiązania. Na wszelkie pomysły wspólnego wyjścia, matka reagowała zbyt histerycznie, bym odważył się na ten krok. Uważała, że ciężarnej kobiecie w sytuacji nieprzewidywalnej magii nie wolno opuszczać rodzinnego domu. Potrafiła wymienić mi chyba z setkę najczarniejszych scenariuszy kończących się oczywiście śmiercią lub ciężkim uszczerbku na zdrowiu, a ja chyba nie miałem siły przekonywać jej, że przy mnie nie powinna się obawiać podobnych rzeczy; stwierdziła wtedy, że bez magii jestem bezbronny niczym dziecko, ale nie zamierzałem się z nią kłócić. I wyprowadzać z błędu. Dla niej chyba wszyscy wciąż byliśmy małymi brzdącami, którymi należało się zająć. Kochałem ją, ale ten jej władczy charakter działał mi czasem na nerwy. To chyba cud, że pozwoliła Lyrze odwiedzić mnie w porcie; prawdopodobnie to ojciec maczał w tym swoje palce.
Musiałem gdzieś ochłonąć, a nie było ku temu odpowiedniego pomieszczenia. Nogi same poniosły mnie do oranżerii, gdzie panowało przyjemne ciepło oraz rześkie powietrze. Przemierzyłem ją całą, aż wreszcie usiadłem na jednej z ławeczek chcąc zebrać myśli i być może wpaść na coś genialnego. Na razie szło mi to dość opornie.
I całkowicie się zdekoncentrowałem słysząc dobrze znany mi głos. Uniosłem głowę, wpatrując się w drobną sylwetkę rudzielca.
- Tu jestem – powiedziałem, starając się zabrzmieć entuzjastycznie i równie żywo wyglądać, ale wiedziałem, że nie tak łatwo jest odgonić burzowe chmury. Siedziałem nieopodal wejścia, dlatego zamachałem do żony, chcąc, by usiadła obok; chciałem ją objąć, poczuć znajome ciepło i zapach, dając tym samym ukojenie rozszalałych emocji.
Dużo bardziej poświęcałem się wtedy Zakonowi, choć Lyrze zwykle mówiłem, że szukam pomocy dla rodu, dla strapionego ojca. Źle się czułem z tymi kłamstwami, ale musiałem tak robić, nie miałem innego wyjścia. Nie mogłem jej powiedzieć prawdy; skończyłoby się to katastrofalnie, nie potrzebowaliśmy kolejnego zmartwienia do całej kolekcji nieszczęśliwych wydarzeń.
Dzisiaj postanowiłem zostać w domu, tym razem całkowicie skupiając się na żonie. Nadal smutnej, nadal zmizerniałej. Miałem wrażenie, że cała ta sytuacja wymykała mi się spod kontroli i nie odnajdywałem najlepszego dla niej rozwiązania. Na wszelkie pomysły wspólnego wyjścia, matka reagowała zbyt histerycznie, bym odważył się na ten krok. Uważała, że ciężarnej kobiecie w sytuacji nieprzewidywalnej magii nie wolno opuszczać rodzinnego domu. Potrafiła wymienić mi chyba z setkę najczarniejszych scenariuszy kończących się oczywiście śmiercią lub ciężkim uszczerbku na zdrowiu, a ja chyba nie miałem siły przekonywać jej, że przy mnie nie powinna się obawiać podobnych rzeczy; stwierdziła wtedy, że bez magii jestem bezbronny niczym dziecko, ale nie zamierzałem się z nią kłócić. I wyprowadzać z błędu. Dla niej chyba wszyscy wciąż byliśmy małymi brzdącami, którymi należało się zająć. Kochałem ją, ale ten jej władczy charakter działał mi czasem na nerwy. To chyba cud, że pozwoliła Lyrze odwiedzić mnie w porcie; prawdopodobnie to ojciec maczał w tym swoje palce.
Musiałem gdzieś ochłonąć, a nie było ku temu odpowiedniego pomieszczenia. Nogi same poniosły mnie do oranżerii, gdzie panowało przyjemne ciepło oraz rześkie powietrze. Przemierzyłem ją całą, aż wreszcie usiadłem na jednej z ławeczek chcąc zebrać myśli i być może wpaść na coś genialnego. Na razie szło mi to dość opornie.
I całkowicie się zdekoncentrowałem słysząc dobrze znany mi głos. Uniosłem głowę, wpatrując się w drobną sylwetkę rudzielca.
- Tu jestem – powiedziałem, starając się zabrzmieć entuzjastycznie i równie żywo wyglądać, ale wiedziałem, że nie tak łatwo jest odgonić burzowe chmury. Siedziałem nieopodal wejścia, dlatego zamachałem do żony, chcąc, by usiadła obok; chciałem ją objąć, poczuć znajome ciepło i zapach, dając tym samym ukojenie rozszalałych emocji.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mimo tych wszystkich otaczających ją wspaniałości Lyra nie była w pełni szczęśliwa. Nie potrafiła, skoro jej małe, wrażliwe serduszko nieustannie drżało z niepokoju. Prawie nie opuszczała posiadłości, obawiała się też o męża, co spędzało jej sen z powiek i tym trudniej było znieść to uziemienie. Próbowała uciekać od przesyconych lękiem myśli w świat sztuki, przesiadywała też sporo z matką swojego małżonka. Azure Travers była jednak bardzo nadopiekuńcza wobec ciężarnej synowej, tym sposobem nieświadomie podsycając w młódce obawy. Gdyby tylko wiedziała o kłamstwach męża, z pewnością czułaby się jeszcze gorzej z tym wszystkim. Czułaby się w pewnym sensie zdradzona i oszukana, że jej małżonek głupio ryzykował (i to w tajemnicy przed nią!) zamiast zadbać o bezpieczeństwo własne i rodziny.
Pozostawała słodko nieświadoma wielu rzeczy, ale nawet ona nie mogła nie zauważyć, że na świecie coś się psuło. Czuła też, że pragnie spędzać jak najwięcej czasu z mężem, więc często szukała jego towarzystwa, chcąc po prostu być obok niego. To on był najważniejszym mężczyzną jej życia i o nikogo nie martwiła się równie mocno jak o niego, choć często zastanawiała się też, jak sobie radzą inni w tych okropnych czasach. Jak radzą sobie Prewettowie, Alex, Titus, a nawet jej brat. Nie było jej to obojętne i martwiła się o nich wszystkich.
Martwiła się wszystkim zbyt wiele, przed czym też przestrzegała ją matka małżonka. Lyra marniała i trudno było tego nie zauważyć. Jej rude włosy oraz zielone oczy nie błyszczały tak jak dawniej, suknia wisiała nieco zbyt luźno na wątłym ciałku, a w spojrzeniu często błyszczał cień lęku. Nawet malowanie nie zawsze stanowiło skuteczną ucieczkę. Powinna teraz kwitnąć, ciesząc się szczęśliwym małżeństwem i wyczekiwanym dzieckiem rosnącym w jej ciele, ale za bardzo się bała, że dostała to wszystko tylko na chwilę, że może jednak nie były to najlepsze czasy do powoływania na świat nowego istnienia. Co, jeśli jej mały Travers ucierpi przez te anomalie?
Wsunęła się do oranżerii, próbując wypatrzeć męża. I po chwili, krótko po tym, jak wypowiedziała jego imię, usłyszała jego głos.
- Jesteś – ucieszyła się, po czym natychmiast podeszła bliżej. Usiadła obok niego, muskając ustami jego policzek i wtulając się w jego ciepłe ramię. – Szukałam cię. Spędziłam większość ranka z twoją mamą. Znowu odpytywała mnie z historii rodów i pokazywała nowe taneczne kroki. – Lyra lubiła nauki Azure, a teraz godziła się na nie także po to, by zająć czymś myśli. W normalnych okolicznościach pewnie miałaby dużo frajdy w szlifowaniu nie tak idealnych (choć i tak dużo lepszych niż dawniej) umiejętności. – Może miałbyś ochotę kiedyś je wypróbować? Pewnie raźniej robiłoby się to z tobą niż samotnie i z książką na głowie.
Westchnęła cicho; nawet te płytkie rozrywki godne damy nie były w stanie całkowicie wyplenić z niej smutku i obaw, więc znowu spojrzała na męża, po chwili wyjmując zza pleców paczuszkę, którą sama zawinęła w kolorowy papier.
- To nic wielkiego, ale... Chciałam sprawić ci choć małą przyjemność. Kupiłam to podczas ostatniej wizyty w porcie... do tej pory się zastanawiam, jak to się stało, że twoja matka pozwoliła mi się tam udać i to samej.
Patrzyła z ciekawością, jak jej mąż rozwija pakunek. Niezbyt się znała na szpargałach lubianych przez mężczyzn, ale oglądając tamtego dnia stoiska uznała, że takie przedmioty mogą mu się spodobać i przydać w jego pracy żeglarza.
- Nie wiem, ile prawdy jest w tym, co sprzedawca zachwalał na temat ich magicznych właściwości, ale mam nadzieję, że i tak ci się przydadzą – powiedziała, lekko ściskając dłoń męża.
Pozostawała słodko nieświadoma wielu rzeczy, ale nawet ona nie mogła nie zauważyć, że na świecie coś się psuło. Czuła też, że pragnie spędzać jak najwięcej czasu z mężem, więc często szukała jego towarzystwa, chcąc po prostu być obok niego. To on był najważniejszym mężczyzną jej życia i o nikogo nie martwiła się równie mocno jak o niego, choć często zastanawiała się też, jak sobie radzą inni w tych okropnych czasach. Jak radzą sobie Prewettowie, Alex, Titus, a nawet jej brat. Nie było jej to obojętne i martwiła się o nich wszystkich.
Martwiła się wszystkim zbyt wiele, przed czym też przestrzegała ją matka małżonka. Lyra marniała i trudno było tego nie zauważyć. Jej rude włosy oraz zielone oczy nie błyszczały tak jak dawniej, suknia wisiała nieco zbyt luźno na wątłym ciałku, a w spojrzeniu często błyszczał cień lęku. Nawet malowanie nie zawsze stanowiło skuteczną ucieczkę. Powinna teraz kwitnąć, ciesząc się szczęśliwym małżeństwem i wyczekiwanym dzieckiem rosnącym w jej ciele, ale za bardzo się bała, że dostała to wszystko tylko na chwilę, że może jednak nie były to najlepsze czasy do powoływania na świat nowego istnienia. Co, jeśli jej mały Travers ucierpi przez te anomalie?
Wsunęła się do oranżerii, próbując wypatrzeć męża. I po chwili, krótko po tym, jak wypowiedziała jego imię, usłyszała jego głos.
- Jesteś – ucieszyła się, po czym natychmiast podeszła bliżej. Usiadła obok niego, muskając ustami jego policzek i wtulając się w jego ciepłe ramię. – Szukałam cię. Spędziłam większość ranka z twoją mamą. Znowu odpytywała mnie z historii rodów i pokazywała nowe taneczne kroki. – Lyra lubiła nauki Azure, a teraz godziła się na nie także po to, by zająć czymś myśli. W normalnych okolicznościach pewnie miałaby dużo frajdy w szlifowaniu nie tak idealnych (choć i tak dużo lepszych niż dawniej) umiejętności. – Może miałbyś ochotę kiedyś je wypróbować? Pewnie raźniej robiłoby się to z tobą niż samotnie i z książką na głowie.
Westchnęła cicho; nawet te płytkie rozrywki godne damy nie były w stanie całkowicie wyplenić z niej smutku i obaw, więc znowu spojrzała na męża, po chwili wyjmując zza pleców paczuszkę, którą sama zawinęła w kolorowy papier.
- To nic wielkiego, ale... Chciałam sprawić ci choć małą przyjemność. Kupiłam to podczas ostatniej wizyty w porcie... do tej pory się zastanawiam, jak to się stało, że twoja matka pozwoliła mi się tam udać i to samej.
Patrzyła z ciekawością, jak jej mąż rozwija pakunek. Niezbyt się znała na szpargałach lubianych przez mężczyzn, ale oglądając tamtego dnia stoiska uznała, że takie przedmioty mogą mu się spodobać i przydać w jego pracy żeglarza.
- Nie wiem, ile prawdy jest w tym, co sprzedawca zachwalał na temat ich magicznych właściwości, ale mam nadzieję, że i tak ci się przydadzą – powiedziała, lekko ściskając dłoń męża.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Czasem w życiu bywa tak, że trzeba podjąć trudne decyzje. Tym razem to na moich barkach spoczywała odpowiedzialność za naszą nową rodzinę. Długo biłem się z myślami, długo nie chciałem dać nam szansy i długo oszukiwałem samego siebie, że to wcale nie byłoby najlepszym rozwiązaniem. Żal było mi porzucać rodzinę, Zakon i wszystko co znałem i co ceniłem, ale niestety pewne rzeczy wymagały drastycznych rozwiązań. To nad tym tak długo myślałem chowając się w samotności, nie chciałem, by Lyra lub rodzina zobaczyli mnie w stanie skrajnego zamyślenia. I zmartwienia. Zresztą, rozmawiałem już o tym z rodzicami, więc rozumieli, że potrzebowałem mieć chwilę dla siebie. Niestety moja żona nadal pozostawała nieświadoma tego, co wymyśliłem. Bałem się jej reakcji, ale jednocześnie wierzyłem, że jak już odrzuci od siebie emocje, to zwycięży rozsądek i przyzna mi rację. Naprawdę w to wierzyłem.
Nadal się uśmiechałem, choć brakowało na mojej twarzy typowej dla mnie wesołości oraz niefrasobliwości. Objąłem rudzielca ramieniem, kiedy usiadła tuż obok; zrobiło mi się trochę lżej na zmęczonej dorosłym życiem duszy. Pozwoliłem jej mówić, chcąc czerpać jak najwięcej przyjemności z tych kilku ostatnich chwil względnej beztroski. Nawet rozbawiła mnie nadgorliwość własnej matki.
- I jaką notę ci wystawiła? – spytałem, oczywiście żartując. Z nią był taki problem, że z powodu sympatii nie wystawiłaby żadnej złej, nawet jeśli Lyra podeptałaby stopy wszystkich instruktorów. Ale oczywiście do wystawienia oceny byłaby zdolna. Ot, paradoks.
- Pewnie, czemu nie – odparłem. Może faktycznie powinienem więcej uwagi poświęcić sztuce tańca? Trudno mi się myślało o takich rzeczach kiedy za oknem szalała wojna. Moje myśli nie zdążyły ponownie powędrować ku pesymistycznym, wręcz katastroficznym tematom, bo wtedy przed moimi oczami zmaterializowały się prezenty. Przyjąłem je nie bez zaskoczenia, ujmując delikatnie w dłonie. Dość długo w milczeniu oglądałem obie rzeczy, jakbym trochę nie dowierzał, że dostałem coś tak cennego. – Dziękuję… są piękne. To amulet wspomagający skupienie, a to kompas wskazujący bezpieczne miejsce, bardzo cenne. Naprawdę dziękuję – rzuciłem z przejęciem, uśmiechając się dość blado. To dlatego, że pomyślałem, że ten drugi podarunek już niedługo nam się przyda.
- Chcę z tobą porozmawiać – zacząłem poważnie, odkładając rzeczy na bok. I chwyciłem Lyrę za jej drobne dłonie. – Długo myślałem o naszej sytuacji… już rozmawiałem z rodzicami, wyrazili zgodę – ciągnąłem dalej. – Chcę cię prosić, byśmy stąd wyjechali. Z kraju. We troje. To miejsce nam nie służy, w dodatku… – zawahałem się. – Nie mogę ci nic powiedzieć, ale wiem pewne rzeczy. Ty jeszcze może tego nie widzisz, ale powoli zaczyna się wojna: arystokracja kontra reszta świata i zapewniam cię, że będzie gorzej. Dużo gorzej. Nie chcę was na to narażać. Dlatego podjąłem decyzję, że powinniśmy wyjechać, wrócić może kiedy to szaleństwo się skończy – dodałem. – Zawsze zazdrościłaś mi podróży, pamiętasz? Teraz możemy to zrealizować. Wiem, że nie nauczyliśmy cię pływać, ale jakoś sobie z tym poradzimy – powiedziałem jeszcze, patrząc na nią wyczekująco. Wiedziałem, że będzie trudno. Ale takie jest życie.
Nadal się uśmiechałem, choć brakowało na mojej twarzy typowej dla mnie wesołości oraz niefrasobliwości. Objąłem rudzielca ramieniem, kiedy usiadła tuż obok; zrobiło mi się trochę lżej na zmęczonej dorosłym życiem duszy. Pozwoliłem jej mówić, chcąc czerpać jak najwięcej przyjemności z tych kilku ostatnich chwil względnej beztroski. Nawet rozbawiła mnie nadgorliwość własnej matki.
- I jaką notę ci wystawiła? – spytałem, oczywiście żartując. Z nią był taki problem, że z powodu sympatii nie wystawiłaby żadnej złej, nawet jeśli Lyra podeptałaby stopy wszystkich instruktorów. Ale oczywiście do wystawienia oceny byłaby zdolna. Ot, paradoks.
- Pewnie, czemu nie – odparłem. Może faktycznie powinienem więcej uwagi poświęcić sztuce tańca? Trudno mi się myślało o takich rzeczach kiedy za oknem szalała wojna. Moje myśli nie zdążyły ponownie powędrować ku pesymistycznym, wręcz katastroficznym tematom, bo wtedy przed moimi oczami zmaterializowały się prezenty. Przyjąłem je nie bez zaskoczenia, ujmując delikatnie w dłonie. Dość długo w milczeniu oglądałem obie rzeczy, jakbym trochę nie dowierzał, że dostałem coś tak cennego. – Dziękuję… są piękne. To amulet wspomagający skupienie, a to kompas wskazujący bezpieczne miejsce, bardzo cenne. Naprawdę dziękuję – rzuciłem z przejęciem, uśmiechając się dość blado. To dlatego, że pomyślałem, że ten drugi podarunek już niedługo nam się przyda.
- Chcę z tobą porozmawiać – zacząłem poważnie, odkładając rzeczy na bok. I chwyciłem Lyrę za jej drobne dłonie. – Długo myślałem o naszej sytuacji… już rozmawiałem z rodzicami, wyrazili zgodę – ciągnąłem dalej. – Chcę cię prosić, byśmy stąd wyjechali. Z kraju. We troje. To miejsce nam nie służy, w dodatku… – zawahałem się. – Nie mogę ci nic powiedzieć, ale wiem pewne rzeczy. Ty jeszcze może tego nie widzisz, ale powoli zaczyna się wojna: arystokracja kontra reszta świata i zapewniam cię, że będzie gorzej. Dużo gorzej. Nie chcę was na to narażać. Dlatego podjąłem decyzję, że powinniśmy wyjechać, wrócić może kiedy to szaleństwo się skończy – dodałem. – Zawsze zazdrościłaś mi podróży, pamiętasz? Teraz możemy to zrealizować. Wiem, że nie nauczyliśmy cię pływać, ale jakoś sobie z tym poradzimy – powiedziałem jeszcze, patrząc na nią wyczekująco. Wiedziałem, że będzie trudno. Ale takie jest życie.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lyra nie zdawała sobie sprawy, jakie myśli krążyły już w głowie jej męża. Ostatnimi czasy rzeczywiście regularnie gdzieś znikał, ale łudziła się, że to kwestia obszerności zamku Corbenic, w którym można było długo błądzić w poszukiwaniu kogoś z pozostałych mieszkańców. Często się o niego niepokoiła, był dla niej przecież bardzo ważny. I korzystała z każdej wspólnie przeżywanej chwili, w której mogli być razem. Bez względu na to, co działo się poza murami zamku, a co często spędzało jej sen z powiek. Była w małżeństwie taka szczęśliwa, pod jej sercem rosło dziecko, dobrze dogadywała się z rodziną męża... Ale jednak były pewne czynniki które kładły cień na tym wszystkim. Jak niedawna śmierć brata, zagrożenie ciąży czy anomalie i inne przerażające wydarzenia, których tak bardzo się bała. Bała się, że coś może w każdej chwili odebrać jej to szczęście.
Uśmiechnęła się do męża, siadając obok i chwytając go za rękę.
- Powiedziała, że robię postępy – pochwaliła się; rzeczywiście szło jej coraz lepiej. Lady Travers powiedziała, że miała szansę nie zawstydzić męża podczas kolejnego wspólnego wyjścia; oczywiście powiedziała to z przymrużeniem oka. Nie chciała urazić delikatnej synowej, która tak bardzo się starała.
Teraz jednak najważniejsza była ta chwila z mężem, w otoczeniu pięknych krajobrazów oranżerii Traversów. Chciała sprawić mu radość prezentami, nie wiedząc jeszcze, jakie wieści usłyszy za chwilę, a czego zupełnie się nie spodziewała. Nie spodziewała się, że mąż może podjąć taką, a nie inną decyzję, więc gdy chwycił ją za dłonie i zaczął mówić, po prostu na niego patrzyła, a jej zielone oczy robiły się coraz szersze z niedowierzania.
- Co ty mówisz, Glaucusie? – zapytała cichutko. Czy to jakiś dziwny sen?
Chciał, żeby wyjechali za granicę? Naprawdę nie umiała w to uwierzyć. Naprawdę miała wrażenie, że to sen. Oczywiście, od dawna pragnęła zwiedzić świat w towarzystwie męża i zobaczyć inne kraje poza Anglią, ale nie wiedziała, że taka propozycja padnie w takich okolicznościach. Że upragniona podróż nie będzie wymarzonymi, sielankowymi wakacjami, a ucieczką. Ucieczką przed zagrożeniem ze strony anomalii... i wojny, o której mówił. A której oznaki mogła powoli zacząć zauważać nawet tak naiwna osóbka jak Lyra. Na świecie nie działo się dobrze, ministerstwo zmieniało swoje podejście, a i rody zrywały dawne sojusze i zawierały nowe. Pośrodku tego wszystkiego byli też oni – ona, jej mąż i dziecko, które nosiła pod sercem.
Rozpłakała się w ramionach męża, potrzebując jeszcze kilku chwil, by przyjąć do wiadomości te słowa. Nie wiadomo, jak długo to trwało, zanim w końcu zdołała wykrztusić z siebie słowa.
- Och, Glaucusie... – wyszeptała w końcu. – Naprawdę myślisz... że możemy być w niebezpieczeństwie? Że powinniśmy... wyjechać? – zapytała, kurczowo ściskając jego dłonie, a po chwili oderwała zapłakaną buzię od jego ramienia i spojrzała mu prosto w oczy. – Tak bardzo się boję... Każdego dnia boję się, że coś może się stać tobie... lub naszemu dziecku. Nigdy wcześniej się tak nie bałam. Myślisz... że gdzieś indziej będzie bezpiecznie? Że gdzieś indziej... będziemy mogli przeczekać?
Jej głos drżał po każdym słowie, a po policzkach wciąż spływały strumienie łez. Jednak wiedziała, że Glaucus nie zaproponowałby tego, gdyby nie miał mocnego powodu. Nie straszyłby jej żadną wojną, nie wymuszałby niczego. Być może wiedział dużo więcej niż ona, był przecież synem nestora rodu i dużo częściej opuszczał posiadłość. Lyra wychodziła stosunkowo rzadko. Wiedziała też, że nade wszystko pragnęła urodzić swoje dziecko w bezpiecznym miejscu, nie musieć każdego dnia bać się o nie i o męża, jak bała się, odkąd pod koniec kwietnia prawie je straciła, a kilka dni później rozpoczęły się anomalie, które wywróciły ich dotychczasowy świat do góry nogami.
- Co z twoją rodziną? – zapytała jeszcze. – Ja... Dobrze, Glaucusie. Skoro naprawdę tego chcesz, skoro twoja rodzina też tego chce... Wyjedźmy stąd. Dla naszego dziecka – powiedziała, układając dłoń na brzuchu. Dla swojego dziecka była gotowa na bardzo wiele. Nawet, jeśli jak mówił Glaucus, to oznaczało konieczność opuszczenia kraju, by uniknąć anomalii i wojny. Która, miała nadzieję, nigdy tak naprawdę nie nadejdzie. Że Glaucus się mylił, mówiąc że miało być jeszcze gorzej niż jest teraz, i że za kilka miesięcy będą mogli tu wrócić, bezpieczni i szczęśliwi, gotowi na wspólne wychowanie małego Traversa. Tego właśnie pragnęła – żyć długo i szczęśliwie z mężem i gromadką dzieci, które pragnęła mieć.
Jeszcze mocniej zacisnęła dłonie na rękach męża i pokiwała lekko głową. Musiała wierzyć, że tak będzie dla nich lepiej. Że Glaucus wiedział co robił.
- Kiedy, Glaucusie? Kiedy... chcesz wyruszyć? – zapytała jeszcze, zastanawiając się, ile jeszcze czasu było jej dane spędzić w zamku Corbenic i w ogóle w kraju. Szkoda, że nie zdążyła się w pełni nacieszyć życiem tu, ale miała nadzieję, że wkrótce będą mogli wrócić. Kiedy już wszystko będzie dobrze.
Uśmiechnęła się do męża, siadając obok i chwytając go za rękę.
- Powiedziała, że robię postępy – pochwaliła się; rzeczywiście szło jej coraz lepiej. Lady Travers powiedziała, że miała szansę nie zawstydzić męża podczas kolejnego wspólnego wyjścia; oczywiście powiedziała to z przymrużeniem oka. Nie chciała urazić delikatnej synowej, która tak bardzo się starała.
Teraz jednak najważniejsza była ta chwila z mężem, w otoczeniu pięknych krajobrazów oranżerii Traversów. Chciała sprawić mu radość prezentami, nie wiedząc jeszcze, jakie wieści usłyszy za chwilę, a czego zupełnie się nie spodziewała. Nie spodziewała się, że mąż może podjąć taką, a nie inną decyzję, więc gdy chwycił ją za dłonie i zaczął mówić, po prostu na niego patrzyła, a jej zielone oczy robiły się coraz szersze z niedowierzania.
- Co ty mówisz, Glaucusie? – zapytała cichutko. Czy to jakiś dziwny sen?
Chciał, żeby wyjechali za granicę? Naprawdę nie umiała w to uwierzyć. Naprawdę miała wrażenie, że to sen. Oczywiście, od dawna pragnęła zwiedzić świat w towarzystwie męża i zobaczyć inne kraje poza Anglią, ale nie wiedziała, że taka propozycja padnie w takich okolicznościach. Że upragniona podróż nie będzie wymarzonymi, sielankowymi wakacjami, a ucieczką. Ucieczką przed zagrożeniem ze strony anomalii... i wojny, o której mówił. A której oznaki mogła powoli zacząć zauważać nawet tak naiwna osóbka jak Lyra. Na świecie nie działo się dobrze, ministerstwo zmieniało swoje podejście, a i rody zrywały dawne sojusze i zawierały nowe. Pośrodku tego wszystkiego byli też oni – ona, jej mąż i dziecko, które nosiła pod sercem.
Rozpłakała się w ramionach męża, potrzebując jeszcze kilku chwil, by przyjąć do wiadomości te słowa. Nie wiadomo, jak długo to trwało, zanim w końcu zdołała wykrztusić z siebie słowa.
- Och, Glaucusie... – wyszeptała w końcu. – Naprawdę myślisz... że możemy być w niebezpieczeństwie? Że powinniśmy... wyjechać? – zapytała, kurczowo ściskając jego dłonie, a po chwili oderwała zapłakaną buzię od jego ramienia i spojrzała mu prosto w oczy. – Tak bardzo się boję... Każdego dnia boję się, że coś może się stać tobie... lub naszemu dziecku. Nigdy wcześniej się tak nie bałam. Myślisz... że gdzieś indziej będzie bezpiecznie? Że gdzieś indziej... będziemy mogli przeczekać?
Jej głos drżał po każdym słowie, a po policzkach wciąż spływały strumienie łez. Jednak wiedziała, że Glaucus nie zaproponowałby tego, gdyby nie miał mocnego powodu. Nie straszyłby jej żadną wojną, nie wymuszałby niczego. Być może wiedział dużo więcej niż ona, był przecież synem nestora rodu i dużo częściej opuszczał posiadłość. Lyra wychodziła stosunkowo rzadko. Wiedziała też, że nade wszystko pragnęła urodzić swoje dziecko w bezpiecznym miejscu, nie musieć każdego dnia bać się o nie i o męża, jak bała się, odkąd pod koniec kwietnia prawie je straciła, a kilka dni później rozpoczęły się anomalie, które wywróciły ich dotychczasowy świat do góry nogami.
- Co z twoją rodziną? – zapytała jeszcze. – Ja... Dobrze, Glaucusie. Skoro naprawdę tego chcesz, skoro twoja rodzina też tego chce... Wyjedźmy stąd. Dla naszego dziecka – powiedziała, układając dłoń na brzuchu. Dla swojego dziecka była gotowa na bardzo wiele. Nawet, jeśli jak mówił Glaucus, to oznaczało konieczność opuszczenia kraju, by uniknąć anomalii i wojny. Która, miała nadzieję, nigdy tak naprawdę nie nadejdzie. Że Glaucus się mylił, mówiąc że miało być jeszcze gorzej niż jest teraz, i że za kilka miesięcy będą mogli tu wrócić, bezpieczni i szczęśliwi, gotowi na wspólne wychowanie małego Traversa. Tego właśnie pragnęła – żyć długo i szczęśliwie z mężem i gromadką dzieci, które pragnęła mieć.
Jeszcze mocniej zacisnęła dłonie na rękach męża i pokiwała lekko głową. Musiała wierzyć, że tak będzie dla nich lepiej. Że Glaucus wiedział co robił.
- Kiedy, Glaucusie? Kiedy... chcesz wyruszyć? – zapytała jeszcze, zastanawiając się, ile jeszcze czasu było jej dane spędzić w zamku Corbenic i w ogóle w kraju. Szkoda, że nie zdążyła się w pełni nacieszyć życiem tu, ale miała nadzieję, że wkrótce będą mogli wrócić. Kiedy już wszystko będzie dobrze.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Krążyły w mojej głowie od dawna, tylko do tej pory skutecznie je ignorowałem. Nie mogłem dłużej. I nie potrafiłem. Zdrowy rozsądek musiał wreszcie wygrać z niefrasobliwością oraz lekkodusznym podejściu do życia. Można tak było przeżyć dzieciństwo, wiek nastoletni, kilka lat dorosłości; ale nie więcej. Wszystko miało swój początek oraz koniec i nie można było dłużej udawać, że coś ma zadatki na nieśmiertelność. Tym bardziej było to przykre. Lekki uśmiech będący odpowiedzią na pochwałę matki będzie musiał Lyrze wystarczyć. Nie umiałem zmusić się do żadnego innego komentarza, będąc już pogrążony w myślach. O tym, co nas czekało, co czaiło się za rogiem i było bliskie chwycenia nas w swoje szpony. Świat był niebezpieczny i to była prawda. I świat arystokracji zwróci się przeciwko nam, to tylko kwestia czasu.
Serce rozpadało mi się na miliony kawałków kiedy obserwowałem najpierw zdziwienie, a potem okropny smutek na piegowatej twarzy żony. Wiedziałem, że dla niej to będzie trudniejsze, że może też nie zrozumieć zbyt wiele z tych okrojonych wyjaśnień, ale wiedziałem, że robię dobrze. Tylko ta wiedza trzymała moje emocje na wodzy. Słowa, że być może żartowałem i dała się nabrać. Nie, te wszystkie zdania, które tu padły, muszą zamienić się w czyn.
Objąłem ją szczelniej ramionami, nie poganiając. Wiedziałem, że nie miała czasu do namysłu, że oczekiwałem wszystkiego tak nagle i w dodatku na już. Nie miałem innego wyjścia. Wrogowie nie będą czekać aż będziemy gotowi. Zaatakują w najmniej spodziewanym momencie, a tego najlepiej byłoby uniknąć. Chciałem mieć rodzinę, nie trumnę oraz padół łez. Lub leżeć bez życia w przypadkowej ziemi. To wymagało ofiar. I drastycznych środków.
- Ja to wiem – odpowiedziałem jednocześnie stanowczo jak i z nieskrywanym przygnębieniem. Wiedziałem, że jesteśmy w niebezpieczeństwie, bo posiadałem więcej informacji niż nieświadoma niczego Lyra. Tym trudniej było jej przyjąć do wiadomości moje słowa, ale tym razem nie mogłem ukrywać przed nią niewygodnych faktów. Tym razem zobowiązany byłem do przedstawienia rzeczy takimi jakie są.
- Tak. Nie wszędzie czarodzieje wytaczają sobie wojny, nie wszędzie są tak antymugolskie nastroje. Nawet wiem, gdzie będzie nam lepiej niż tutaj – wyjaśniłem konkretnie, zaraz zresztą dodając nazwę miejsca, w którym ostatecznie planowałem się osiedlić wraz z rodziną. I kiedyś być może wrócić, kiedy ta cała sytuacja wreszcie się uspokoi. – Z chęcią również by wyjechali, ale ojciec nie może. Został nestorem rodu, musi więc dalej pełnić swoje obowiązki na miejscu. Ale zgodził się dając mi olbrzymi kredyt zaufania. Zamierzam go spłacić – dodałem. Kamień spadł mi z serca oraz odetchnąłem z ulgą, kiedy Lyra zgodziła się wyjechać. Objąłem ją z tej radości nieco mocniej. Znów chwyciłem jej dłonie. – Jak najszybciej. Nawet zaraz, jak się spakujemy – powiedziałem poważnie. Nie było na co czekać, wszystko, co może nam się zdarzyć, musi zdarzyć się gdzie indziej. Nie tutaj.
Serce rozpadało mi się na miliony kawałków kiedy obserwowałem najpierw zdziwienie, a potem okropny smutek na piegowatej twarzy żony. Wiedziałem, że dla niej to będzie trudniejsze, że może też nie zrozumieć zbyt wiele z tych okrojonych wyjaśnień, ale wiedziałem, że robię dobrze. Tylko ta wiedza trzymała moje emocje na wodzy. Słowa, że być może żartowałem i dała się nabrać. Nie, te wszystkie zdania, które tu padły, muszą zamienić się w czyn.
Objąłem ją szczelniej ramionami, nie poganiając. Wiedziałem, że nie miała czasu do namysłu, że oczekiwałem wszystkiego tak nagle i w dodatku na już. Nie miałem innego wyjścia. Wrogowie nie będą czekać aż będziemy gotowi. Zaatakują w najmniej spodziewanym momencie, a tego najlepiej byłoby uniknąć. Chciałem mieć rodzinę, nie trumnę oraz padół łez. Lub leżeć bez życia w przypadkowej ziemi. To wymagało ofiar. I drastycznych środków.
- Ja to wiem – odpowiedziałem jednocześnie stanowczo jak i z nieskrywanym przygnębieniem. Wiedziałem, że jesteśmy w niebezpieczeństwie, bo posiadałem więcej informacji niż nieświadoma niczego Lyra. Tym trudniej było jej przyjąć do wiadomości moje słowa, ale tym razem nie mogłem ukrywać przed nią niewygodnych faktów. Tym razem zobowiązany byłem do przedstawienia rzeczy takimi jakie są.
- Tak. Nie wszędzie czarodzieje wytaczają sobie wojny, nie wszędzie są tak antymugolskie nastroje. Nawet wiem, gdzie będzie nam lepiej niż tutaj – wyjaśniłem konkretnie, zaraz zresztą dodając nazwę miejsca, w którym ostatecznie planowałem się osiedlić wraz z rodziną. I kiedyś być może wrócić, kiedy ta cała sytuacja wreszcie się uspokoi. – Z chęcią również by wyjechali, ale ojciec nie może. Został nestorem rodu, musi więc dalej pełnić swoje obowiązki na miejscu. Ale zgodził się dając mi olbrzymi kredyt zaufania. Zamierzam go spłacić – dodałem. Kamień spadł mi z serca oraz odetchnąłem z ulgą, kiedy Lyra zgodziła się wyjechać. Objąłem ją z tej radości nieco mocniej. Znów chwyciłem jej dłonie. – Jak najszybciej. Nawet zaraz, jak się spakujemy – powiedziałem poważnie. Nie było na co czekać, wszystko, co może nam się zdarzyć, musi zdarzyć się gdzie indziej. Nie tutaj.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lyra spędziła większość życia w swoim własnym naiwnym świecie. Tym bardziej przeżycia ostatnich tygodni były dla niej wstrząsające, a świat poza murami zamku zaczynał coraz bardziej kojarzyć się z potencjalnymi zagrożeniami, które mogły tam na nią czyhać. Tęskniła za możliwością wychodzenia bez lęku, ale niestety musiała przyznać rację matce Glaucusa – najbezpieczniejsza była tutaj, i jako kobieta ciężarna nie powinna zbyt wiele wychodzić i się narażać. To trzymanie pod kloszem było rozsądne, ale na swój sposób przytłaczające. Bo co z tego, że sama była teraz bezpieczniejsza, skoro jej mąż wciąż mógł być w niebezpieczeństwie? Och, gdyby tylko wiedziała, jak bliska była prawdy! Ale, szczęśliwie dla niej, nadal była nieświadoma w co uwikłał się Glaucus. Ani czego musiał się teraz wyrzekać. Dla niej.
Przez dłuższy czas po prostu się do niego przytulała, płacząc. Niemal zapomniała już, jaka jeszcze kilka chwil temu była szczęśliwa i podekscytowana zrobioną mu niespodzianką. Teraz to wszystko prysło, zamiast tego pojawiła się cała gama innych emocji. Czuła, że coś się zmieniło. Była jednak pewna, że mówił prawdę, że rzeczywiście proponował jej wyjazd. Ucieczkę przed zagrożeniem, które mogło na nich czyhać w kraju, który nieuchronnie pogrążał się w chaosie, anomaliach i zupełnie niepotrzebnych konfliktach. A nade wszystko pragnęła mieć żywą rodzinę, choć od ślubu minęło zaledwie kilka miesięcy, już nie wyobrażała sobie życia bez swojego męża. Kochała Glaucusa i pragnęła zestarzeć się u jego boku, razem z nim patrzeć, jak ich dzieci dorastają i w końcu zakładają swoje rodziny. Takiego życia pragnęła – spokojnego, sielankowego i pełnego rodzinnego ciepła. Bez strachu i poważnych problemów. I panicznie bała się, że mogłaby to stracić, że mogłaby utracić jego lub swoje dziecko.
- Naprawdę się boję – wyszeptała więc, gdy już przetrawiła w myślach jego słowa i wypłakała się w jego ciepłych ramionach, próbując się oswoić z nadchodzącą przyszłością, która nigdy nie wydawała się równie mroczna. Ale od której mogli spróbować uciec, co właśnie proponował jej mąż. Jako Travers miał dużo większe możliwości zabrania jej gdzieś, mogli odpłynąć gdzieś daleko na jego statku i zamieszkać w innym kraju do czasu uspokojenia się sytuacji tutaj. Mogli nawet zwiedzać świat, nawet jeśli przez cały czas miał jej towarzyszyć pewien smutek, oraz strach o tych, którzy pozostawali w kraju. Zostawiała tu w końcu innych znajomych, także swoją rodzinę. Ale była całkowicie pewna, że oni nie uciekną. Jej brat i większość krewnych mieli zapędy na zbawców świata, nie uciekaliby z podkulonym ogonem, tak jak zgodziła się to zrobić ona. Ale Lyra była tylko delikatną nastolatką zupełnie nienadającą się do takich realiów, i nosiła w sobie najcenniejszy skarb, który, choć mogło to zabrzmieć nieco okrutnie, stawiała wyżej niż obcych, bezimiennych ludzi. A drugi jej skarb siedział obok, ściskając jej dłonie i snując przed nią wizje sposobu, w jaki mogli zapewnić sobie bezpieczeństwo.
- Nawet jeśli wyjedziemy... Boję się tego, co może się tu dziać. Martwię się o resztę naszej rodziny, o innych naszych przyjaciół. Ale... Jestem na to gotowa. Dla naszego dziecka... i dla ciebie, Glaucusie. Nigdy nie potrafiłam ci tego powiedzieć... ale... chyba się w tobie zakochałam – wyszeptała drżącym z emocji głosem, po raz pierwszy nazywając swoje uczucia do niego głośno w jego obecności. Ale okoliczności zmusiły ją do tego, że po prostu musiała to powiedzieć. – I nie chciałabym żyć w świecie, w którym nie ma ciebie. Może to z naszej strony egoistyczne, ale pozostaje wierzyć... że wszystko się ułoży. I że to co złe to tylko stan przejściowy przed tym, by mogło być lepiej.
Naiwna, głupiutka Lyra. Myśl o wojnie nadal wydawała się zbyt przerażająca, więc naprawdę pragnęła wierzyć, że za jakiś czas sytuacja się uspokoi i wtedy będą mogli wrócić do zamku Corbenic, do rodziny Glaucusa. Że ich dzieci będą wychowywać się w tych przestrzeniach i pewnego dnia pójdą do Hogwartu, już bezpiecznego. Że będą szczęśliwe.
- Tak, Glaucusie... Nie zwlekajmy zbyt długo, może wtedy będzie mi łatwiej się z tym pogodzić. Chciałabym jednak odpowiednio się pożegnać z twoimi bliskimi. Napisać parę listów do swoich znajomych. I... spakuję najważniejsze rzeczy – powiedziała, zastanawiając się, czy na statku będzie mogła malować. Zamierzała jednak pozabierać swoje przybory, stroje i inne ważne dla niej rzeczy. Skoro mieli wyjeżdżać, to chciała przynajmniej mieć jakąś iluzję, że żyją normalnie, tak jak do tej pory.
Przytuliła się do niego raz jeszcze, po czym wstała, wciąż patrząc mężowi w oczy, chłonąc jego widok i ciesząc się, że mieli mierzyć się z tym wszystkim razem. Sama raczej nie dałaby rady. Nogi i ręce mocno jej drżały, nadal była wypełniona mnóstwem sprzecznych emocji, wśród których przeważał strach i żal, ale też... nadzieja. I świadomość, że czasem jednak trzeba było podjąć drastyczne kroki, żeby zapewnić sobie i dziecku bezpieczeństwo. Być może już jutro ich tu nie będzie. Być może to ostatni dzień w tym miejscu na nie wiadomo jak długi czas?
Przez dłuższy czas po prostu się do niego przytulała, płacząc. Niemal zapomniała już, jaka jeszcze kilka chwil temu była szczęśliwa i podekscytowana zrobioną mu niespodzianką. Teraz to wszystko prysło, zamiast tego pojawiła się cała gama innych emocji. Czuła, że coś się zmieniło. Była jednak pewna, że mówił prawdę, że rzeczywiście proponował jej wyjazd. Ucieczkę przed zagrożeniem, które mogło na nich czyhać w kraju, który nieuchronnie pogrążał się w chaosie, anomaliach i zupełnie niepotrzebnych konfliktach. A nade wszystko pragnęła mieć żywą rodzinę, choć od ślubu minęło zaledwie kilka miesięcy, już nie wyobrażała sobie życia bez swojego męża. Kochała Glaucusa i pragnęła zestarzeć się u jego boku, razem z nim patrzeć, jak ich dzieci dorastają i w końcu zakładają swoje rodziny. Takiego życia pragnęła – spokojnego, sielankowego i pełnego rodzinnego ciepła. Bez strachu i poważnych problemów. I panicznie bała się, że mogłaby to stracić, że mogłaby utracić jego lub swoje dziecko.
- Naprawdę się boję – wyszeptała więc, gdy już przetrawiła w myślach jego słowa i wypłakała się w jego ciepłych ramionach, próbując się oswoić z nadchodzącą przyszłością, która nigdy nie wydawała się równie mroczna. Ale od której mogli spróbować uciec, co właśnie proponował jej mąż. Jako Travers miał dużo większe możliwości zabrania jej gdzieś, mogli odpłynąć gdzieś daleko na jego statku i zamieszkać w innym kraju do czasu uspokojenia się sytuacji tutaj. Mogli nawet zwiedzać świat, nawet jeśli przez cały czas miał jej towarzyszyć pewien smutek, oraz strach o tych, którzy pozostawali w kraju. Zostawiała tu w końcu innych znajomych, także swoją rodzinę. Ale była całkowicie pewna, że oni nie uciekną. Jej brat i większość krewnych mieli zapędy na zbawców świata, nie uciekaliby z podkulonym ogonem, tak jak zgodziła się to zrobić ona. Ale Lyra była tylko delikatną nastolatką zupełnie nienadającą się do takich realiów, i nosiła w sobie najcenniejszy skarb, który, choć mogło to zabrzmieć nieco okrutnie, stawiała wyżej niż obcych, bezimiennych ludzi. A drugi jej skarb siedział obok, ściskając jej dłonie i snując przed nią wizje sposobu, w jaki mogli zapewnić sobie bezpieczeństwo.
- Nawet jeśli wyjedziemy... Boję się tego, co może się tu dziać. Martwię się o resztę naszej rodziny, o innych naszych przyjaciół. Ale... Jestem na to gotowa. Dla naszego dziecka... i dla ciebie, Glaucusie. Nigdy nie potrafiłam ci tego powiedzieć... ale... chyba się w tobie zakochałam – wyszeptała drżącym z emocji głosem, po raz pierwszy nazywając swoje uczucia do niego głośno w jego obecności. Ale okoliczności zmusiły ją do tego, że po prostu musiała to powiedzieć. – I nie chciałabym żyć w świecie, w którym nie ma ciebie. Może to z naszej strony egoistyczne, ale pozostaje wierzyć... że wszystko się ułoży. I że to co złe to tylko stan przejściowy przed tym, by mogło być lepiej.
Naiwna, głupiutka Lyra. Myśl o wojnie nadal wydawała się zbyt przerażająca, więc naprawdę pragnęła wierzyć, że za jakiś czas sytuacja się uspokoi i wtedy będą mogli wrócić do zamku Corbenic, do rodziny Glaucusa. Że ich dzieci będą wychowywać się w tych przestrzeniach i pewnego dnia pójdą do Hogwartu, już bezpiecznego. Że będą szczęśliwe.
- Tak, Glaucusie... Nie zwlekajmy zbyt długo, może wtedy będzie mi łatwiej się z tym pogodzić. Chciałabym jednak odpowiednio się pożegnać z twoimi bliskimi. Napisać parę listów do swoich znajomych. I... spakuję najważniejsze rzeczy – powiedziała, zastanawiając się, czy na statku będzie mogła malować. Zamierzała jednak pozabierać swoje przybory, stroje i inne ważne dla niej rzeczy. Skoro mieli wyjeżdżać, to chciała przynajmniej mieć jakąś iluzję, że żyją normalnie, tak jak do tej pory.
Przytuliła się do niego raz jeszcze, po czym wstała, wciąż patrząc mężowi w oczy, chłonąc jego widok i ciesząc się, że mieli mierzyć się z tym wszystkim razem. Sama raczej nie dałaby rady. Nogi i ręce mocno jej drżały, nadal była wypełniona mnóstwem sprzecznych emocji, wśród których przeważał strach i żal, ale też... nadzieja. I świadomość, że czasem jednak trzeba było podjąć drastyczne kroki, żeby zapewnić sobie i dziecku bezpieczeństwo. Być może już jutro ich tu nie będzie. Być może to ostatni dzień w tym miejscu na nie wiadomo jak długi czas?
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Byłem tchórzem. Inni na pewno też nazwą mnie tchórzem, ale nie dbałem o to. Źle się czułem z ucieczką, ale wybrałem rodzinę. Nie tylko Lyrę i nasze dziecko, ale też rodziców, którzy nie znieśliby utraty kolejnego dziecka. I być może wnuka. Nie było lepszego rozwiązania, doskonale wszyscy o tym wiedzieliśmy. To właśnie dlatego podjąłem wreszcie tą jedną z najtrudniejszych życiowych decyzji. Łatwiej mi było przy niej trwać kiedy wspierali mnie najbliżsi. I kiedy robiła to ukochana kobieta, która zamiast wymyślać miliony powodów przeciw, zgodziła się. Wiedząc, że to dla dobra nas wszystkich. Byłem dumny z jej dojrzałości oraz roztropności. Nie tylko ona potrzebowała mnie, ale też ja jej. Dla nikogo z nas konsekwencje tej decyzji nie miały być ani piękne, ani łatwe, ani przyjemne. Jednak wspólnymi siłami mogliśmy sprawić, by stało się to choć odrobinę lżejsze.
- Ja też – odparłem. Wiedziałem, że powinienem być bardziej jak skała, udawać, że jestem tym wszystkim niewzruszony, ale nie mogłem. Chciałem jej pokazać, że nie jest z tym strachem sama, że jesteśmy w nim wszyscy i w takim samym składzie sobie z nim poradzimy.
Też się martwiłem. O wszystkich tych, którzy tu zostają. O matkę, ojca, rodzeństwo, przyjaciół i wszystkich dzielnie walczących w Zakonie. Mieli mnóstwo siły, mieli być także bohaterami, którym ja widocznie nie potrafiłem się stać. Mogłem mieć tylko nadzieję, że dotychczasowe moje działania przyczyniły się choć w minimalnym stopniu do pomocy im wszystkim.
Nieadekwatnie do sytuacji uśmiechnąłem się nadzwyczajnie szeroko słysząc to osobliwe wyznanie. Urocze. Odgarnąłem włosy żony do tyłu, muskając dłonią jej policzek. Musiało to wyglądać groteskowo.
- Ja w tobie chyba też – powiedziałem parafrazując jej słowa. – I to normalne, że się boisz. Jednak każdy jest odpowiedzialny za samego siebie, nie możemy im dyktować jak żyć – dodałem. Szczególnie, że większość z nich robi coś naprawdę dobrego. Dla tego kraju, dla czarodziejów i mugoli. Ale o tym Lyra wiedzieć nie mogła; ja nie mogłem jej tego powiedzieć.
- Na pewno. Kiedyś się to wszystko skończy i będzie dobrze, zobaczysz – stwierdziłem uspokajająco. Choć wiedziałem, że to nie będzie kwestia miesięcy, a może nawet lat. Dlatego tym bardziej musiałem roztoczyć przed nią wizję szczęśliwego, przyszłego życia, nie przez wieczność na obczyźnie.
- Jasne – potwierdziłem. Złożyłem całus na jej policzku, jeszcze zanim wstała. Wstałem i ja. Tak, trzeba się pożegnać, spakować. Odejść i odciąć się od wszystkiego, co mogłoby sprawić nam ból oraz problem. To już nie nasz świat, musimy sobie zbudować nasz własny. Nie oglądać się za siebie, tylko patrzeć w przyszłość.
- Ja też – odparłem. Wiedziałem, że powinienem być bardziej jak skała, udawać, że jestem tym wszystkim niewzruszony, ale nie mogłem. Chciałem jej pokazać, że nie jest z tym strachem sama, że jesteśmy w nim wszyscy i w takim samym składzie sobie z nim poradzimy.
Też się martwiłem. O wszystkich tych, którzy tu zostają. O matkę, ojca, rodzeństwo, przyjaciół i wszystkich dzielnie walczących w Zakonie. Mieli mnóstwo siły, mieli być także bohaterami, którym ja widocznie nie potrafiłem się stać. Mogłem mieć tylko nadzieję, że dotychczasowe moje działania przyczyniły się choć w minimalnym stopniu do pomocy im wszystkim.
Nieadekwatnie do sytuacji uśmiechnąłem się nadzwyczajnie szeroko słysząc to osobliwe wyznanie. Urocze. Odgarnąłem włosy żony do tyłu, muskając dłonią jej policzek. Musiało to wyglądać groteskowo.
- Ja w tobie chyba też – powiedziałem parafrazując jej słowa. – I to normalne, że się boisz. Jednak każdy jest odpowiedzialny za samego siebie, nie możemy im dyktować jak żyć – dodałem. Szczególnie, że większość z nich robi coś naprawdę dobrego. Dla tego kraju, dla czarodziejów i mugoli. Ale o tym Lyra wiedzieć nie mogła; ja nie mogłem jej tego powiedzieć.
- Na pewno. Kiedyś się to wszystko skończy i będzie dobrze, zobaczysz – stwierdziłem uspokajająco. Choć wiedziałem, że to nie będzie kwestia miesięcy, a może nawet lat. Dlatego tym bardziej musiałem roztoczyć przed nią wizję szczęśliwego, przyszłego życia, nie przez wieczność na obczyźnie.
- Jasne – potwierdziłem. Złożyłem całus na jej policzku, jeszcze zanim wstała. Wstałem i ja. Tak, trzeba się pożegnać, spakować. Odejść i odciąć się od wszystkiego, co mogłoby sprawić nam ból oraz problem. To już nie nasz świat, musimy sobie zbudować nasz własny. Nie oglądać się za siebie, tylko patrzeć w przyszłość.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lyra też nie czuła się do końca dobrze z ucieczką, ale bez wahania wybierała rodzinę – tą tworzoną z mężem i dzieckiem, które nosiła w sobie. Dla dobra tej rodziny była gotowa się poświęcić, zrezygnować na pewien czas z życia, które miała tutaj. Z obiecującej kariery malarskiej i dalszego rozwoju na salonach, musiała też odsunąć się na pewien czas od ludzi, których tu pozostawiała. I nie była pewna, jak zareagują, i czy kiedyś będzie mogła spokojnie spojrzeć im w oczy. Póki co żywiła przekonanie, że kiedyś wrócą, a wtedy wszystko będzie po staremu. Znów będzie malować, pojawiać się towarzysko i wychowywać dzieci na godnych Traversów pod pieczą ich dziadków, a rodziców Glaucusa. Tak właśnie wyglądała jej wymarzona przyszłość, w której oboje byli szczęśliwymi rodzicami nowego pokolenia rodu Travers. Nie miała zapędów na bohaterkę, była tylko zwykłą młodą dziewczyną, która pragnęła żyć i mieć żywych bliskich.
Musiała jednak najpierw podjąć tę niezwykle trudną decyzję, i to podjąć ją szybko. Nie będąc pewną, czy nie będzie żałować – ale w obliczu niedawnych problemów była na nią gotowa, byle tylko zapewnić bezpieczeństwo swojemu dziecku. Czuła, że dla Glaucusa to też było bardzo trudne, że on też miał wiele za sobą zostawić, nawet jeśli kochał żeglować po świecie i był przyzwyczajony do takiego trybu życia. Oboje wyrzekali się czegoś w nadziei, że będzie lepiej i przyszłość wcale nie miała być tak czarna, jak mogło wydawać im się teraz, kiedy snuli plany wyjazdu.
Westchnęła cicho, kiedy Glaucus delikatnie odgarnął na bok jej włosy i musnął jej policzek, który zaczął się lekko rumienić. Wciąż była skonsternowana i niepewna, nie wiedziała też, czy dobrze zrobiła, wyznając mężowi swoje uczucia. Ale może pragnęła przekonać się, czy i on czuł coś do niej? Może chciała przekonać się tego jeszcze tutaj, w miejscu, w którym mieli budować swoją wspólną przyszłość, obecnie prawdopodobnie odroczoną w czasie?
- Och, Glaucusie – westchnęła, tuląc się raz jeszcze do ukochanego mężczyzny. – Mam nadzieję, że nadal tu będą, gdy wrócimy. Że znowu będzie tak, jak jeszcze rok temu... – Lyra pragnęła żyć w spokojnym, pokojowym świecie. Takim, w jakim spędziła większość swojego życia. Bała się perspektywy utraty tej kruchej równowagi i tego, że ktoś z ważnych dla niej osób mógł na tym ucierpieć. – Cieszę się... że będę tam z tobą.
Nachyliła się i musnęła drżącymi ustami jego policzek. Niczego innego tak teraz nie pragnęła, jak jego bliskości i świadomości, że się ułoży.
- Pozostaje nam w to wierzyć – odpowiedziała na jego słowa, pragnąc, by miał rację, bo to pasowałoby do jej skrytych pragnień. Naiwnych, ale cóż poradzić, że w gruncie rzeczy wciąż pozostawała tylko nastolatką? Nie chciała spędzić całego życia ukrywając się i bojąc. Chciała móc kiedyś wrócić właśnie tutaj, u boku męża i z dziećmi.
Wstali razem, trzymając się za ręce. Bez względu na wszystko byli w tym razem – i teraz razem mieli mierzyć się z konsekwencjami podjętej przed chwilą decyzji.
Pakując się i przygotowując do wyjazdu, Lyra płakała i nawet nie próbowała powstrzymywać łez, chyba że w pobliżu pojawiał się mąż, którego nie chciała martwić. Przez całą ostatnią noc w zamku tuliła się do małżonka w daremnej próbie zaśnięcia. Podczas pożegnalnego posiłku przed wyjazdem atmosfera była ciężka i niezręczna, matka i siostra Glaucusa też wyglądały jakby z trudem powstrzymywały łzy. Ale nadszedł w końcu ten moment, kiedy musieli udać się na już przygotowany do drogi statek, na który przeniesiono wcześniej ich rzeczy. Wkroczyła na niego u boku męża, cały czas kurczowo ściskając jego rękę i starając się nie płakać. A godzinę później już płynęli, zostawiając za sobą Norfolk i dotychczasowe życie, wychodząc na przeciw temu, co dopiero miało nadejść.
| koniec.
Musiała jednak najpierw podjąć tę niezwykle trudną decyzję, i to podjąć ją szybko. Nie będąc pewną, czy nie będzie żałować – ale w obliczu niedawnych problemów była na nią gotowa, byle tylko zapewnić bezpieczeństwo swojemu dziecku. Czuła, że dla Glaucusa to też było bardzo trudne, że on też miał wiele za sobą zostawić, nawet jeśli kochał żeglować po świecie i był przyzwyczajony do takiego trybu życia. Oboje wyrzekali się czegoś w nadziei, że będzie lepiej i przyszłość wcale nie miała być tak czarna, jak mogło wydawać im się teraz, kiedy snuli plany wyjazdu.
Westchnęła cicho, kiedy Glaucus delikatnie odgarnął na bok jej włosy i musnął jej policzek, który zaczął się lekko rumienić. Wciąż była skonsternowana i niepewna, nie wiedziała też, czy dobrze zrobiła, wyznając mężowi swoje uczucia. Ale może pragnęła przekonać się, czy i on czuł coś do niej? Może chciała przekonać się tego jeszcze tutaj, w miejscu, w którym mieli budować swoją wspólną przyszłość, obecnie prawdopodobnie odroczoną w czasie?
- Och, Glaucusie – westchnęła, tuląc się raz jeszcze do ukochanego mężczyzny. – Mam nadzieję, że nadal tu będą, gdy wrócimy. Że znowu będzie tak, jak jeszcze rok temu... – Lyra pragnęła żyć w spokojnym, pokojowym świecie. Takim, w jakim spędziła większość swojego życia. Bała się perspektywy utraty tej kruchej równowagi i tego, że ktoś z ważnych dla niej osób mógł na tym ucierpieć. – Cieszę się... że będę tam z tobą.
Nachyliła się i musnęła drżącymi ustami jego policzek. Niczego innego tak teraz nie pragnęła, jak jego bliskości i świadomości, że się ułoży.
- Pozostaje nam w to wierzyć – odpowiedziała na jego słowa, pragnąc, by miał rację, bo to pasowałoby do jej skrytych pragnień. Naiwnych, ale cóż poradzić, że w gruncie rzeczy wciąż pozostawała tylko nastolatką? Nie chciała spędzić całego życia ukrywając się i bojąc. Chciała móc kiedyś wrócić właśnie tutaj, u boku męża i z dziećmi.
Wstali razem, trzymając się za ręce. Bez względu na wszystko byli w tym razem – i teraz razem mieli mierzyć się z konsekwencjami podjętej przed chwilą decyzji.
Pakując się i przygotowując do wyjazdu, Lyra płakała i nawet nie próbowała powstrzymywać łez, chyba że w pobliżu pojawiał się mąż, którego nie chciała martwić. Przez całą ostatnią noc w zamku tuliła się do małżonka w daremnej próbie zaśnięcia. Podczas pożegnalnego posiłku przed wyjazdem atmosfera była ciężka i niezręczna, matka i siostra Glaucusa też wyglądały jakby z trudem powstrzymywały łzy. Ale nadszedł w końcu ten moment, kiedy musieli udać się na już przygotowany do drogi statek, na który przeniesiono wcześniej ich rzeczy. Wkroczyła na niego u boku męża, cały czas kurczowo ściskając jego rękę i starając się nie płakać. A godzinę później już płynęli, zostawiając za sobą Norfolk i dotychczasowe życie, wychodząc na przeciw temu, co dopiero miało nadejść.
| koniec.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Oranżeria
Szybka odpowiedź