Hol
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Hol
To przestronne i bardzo okazałe pomieszczenie z rzeźbionymi schodami i poręczami, i błyszczącą posadzką. Podobnie jak w innych pomieszczeniach, elementy wyposażenia są zdobione rodowymi motywami. Na ścianach, podobnie jak w salonie, wiszą obrazy przedstawiające dawnych członków rodu oraz sceny z ich wypraw. Od holu rozchodzą się korytarze prowadzące w inne części zamku. Posadzka w części wejściowej holu bywa jednak zdradliwa dla nieproszonych gości, pod którymi potrafi nagle przemienić się w ruchome piaski.
Na hol nałożone jest zaklęcie Duna
| 09.05
I w końcu nadszedł ten dzień – moment przeprowadzki Lyry i Glaucusa do zamku Corbenic, głównej siedziby rodu Travers, gdzie mieszkali rodzice i rodzeństwo jej małżonka, oraz członkowie jego dalszej rodziny, w większości słabo znani młódce. Dziewczę obawiało się tego momentu odkąd Glaucus powiedział jej o planach przeprowadzki. I choć wiedziała, że ten wybór jest podyktowany bezpieczeństwem obojga w tych trudnych czasach, nie była pewna, jak odnajdzie się w nowym otoczeniu. Dla wychowanej w skromnych, ubogich warunkach nastolatki już zamieszkanie w poprzednim dworku było sporym (choć pozytywnym) szokiem, a teraz miała zamieszkać w okazałym zamku, już nie tylko z mężem, ale też z jego rodziną. Do tej pory z rodzicami i siostrą małżonka miała dobre kontakty; pytanie tylko, czy nadal będzie tak dobrze, kiedy będzie w ich posiadłości nie gościem, a jedną z mieszkańców? Bywała tu regularnie z wizytami u siostry męża oraz teściów, ale to było coś innego niż zamieszkanie tu na stałe. Jej samej na pewno będzie raźniej, kiedy pod nieobecność męża nie będzie pozostawiona zupełnie samotnie, a będzie mogła liczyć na towarzystwo innych Traversów. Chciała czuć się jedną z nich, choć wiedziała, że ma duże braki w szlacheckim obyciu, ale uparcie próbowała nadrobić zaległości i zmniejszyć dystans pomiędzy sobą a nimi. Chciała być właśnie taka i nie rozumiała, jak można było nie chcieć być częścią tego pełnego wspaniałości świata.
Skrzaty przetransportowały już ich osobiste przedmioty do przydzielonych im pomieszczeń, a wkrótce miał odbyć się powitalny rodzinny obiad, mający uczcić zamieszkanie Glaucusa z małżonką w rodowym zamku. Lyra wiedziała już, że Glaucus kiedyś tu mieszkał, że przyszedł na świat i wychował się właśnie w tych murach, a jako chłopiec i nastolatek przemierzał te same korytarze, zapewne znając tu każdy kąt. Jego rodzinę z pewnością radował jego powrót, a Lyrze pozostawało mieć nadzieję, że będzie tu mile widziana i znajdzie wspólny język ze wszystkimi mieszkańcami zamku.
Spojrzała na stojącego obok małżonka, wypuszczając swoją kotkę, którą trzymała w ramionach. Trójbarwne kocię przycupnęło na posadzce, po czym otarło się o brzeg sukni Lyry, nie mając odwagi zapuścić się dalej.
- Myślisz, że twoja rodzina zaakceptuje moją obecność tu? – zapytała, licząc, że mąż rozwieje jej paranoiczne obawy. – Te wnętrza naprawdę robią wrażenie. Są przepiękne... i takie ogromne. W tym holu mógłby zmieścić się cały dom, w którym spędziłam swoje dzieciństwo – wyszeptała, zaraz potem rumieniąc się ze wstydu i spuszczając wzrok na czubki swoich bucików widocznych spod materiału długiej sukni. Bieda, która towarzyszyła jej przez większość życia, nadal stanowiła jej kompleks, uważała ją za coś wstydliwego, co budziło w niej zakłopotanie i sprawiało, że była tak niepewna swojej wartości. Oczywiście starała się z tym walczyć, i miała nadzieję, że w nadchodzących tygodniach, przebywając z innymi Traversami, przyswoi kolejne niezbędne umiejętności. Chciała być dostatecznie dobra, nosząc nazwisko Travers i będąc żoną Glaucusa.
To wszechobecne bogactwo i wspaniałości wywierały na niej ogromne wrażenie, więc zbliżyła się do rzeźbionej balustrady, delikatnie muskając ją palcami. Szlacheckie rody otaczały się tyloma pięknymi rzeczami i dbały, żeby ich status był widoczny, a Lyrę wciąż to zachwycało i fascynowało, choć chyba najbardziej intrygowały ją ogromne obrazy w ciężkich, złoconych ramach, na które szybko przeniosła wzrok, z ciekawością obserwując ruchome podobizny przodków męża i widoki z ich wypraw. To były kolejne cudowne aspekty szlachetności – dbałość o tradycje rodu i możliwość obcowania ze sztuką w najlepszym wydaniu i otaczania się nią nie tylko podczas wizyt w galeriach, ale i rodowych posiadłościach. Jako dziecko nawet o wstępie do galerii mogła tylko pomarzyć.
- Oprowadzisz mnie i opowiesz coś więcej o tym miejscu? – zapytała, zmieniając temat i znowu spoglądając na męża. – Jeszcze nie widziałam naszych nowych kwater, nawet nie wiem, gdzie od dziś będziemy mieszkać. Chciałabym też... znaleźć pomieszczenie na pracownię malarską.
Do tej pory, podczas wizyt w zamku Corbenic widziała tylko salon, jadalnię, hol i część korytarzy prowadzących do tych pomieszczeń. Nie miała okazji zwiedzić górnych pięter posiadłości, nie widziała też części mieszkalnej; na ten moment wiedziała tylko, że razem z Glaucusem otrzymali własne kwatery, mogli też wybrać kilka innych pomieszczeń do swojej dyspozycji. Lyra chciała znaleźć przestrzeń, którą będzie mogła zaadaptować na malarską pracownię, gdzie będzie mogła tworzyć obrazy. Co prawda od momentu napaści na Pokątnej prawie nie malowała, bo wciąż czuła się osłabiona, w dodatku dręczył ją smutek po stracie Barry’ego, ale miała nadzieję, że twórcze natchnienie wkrótce powróci.
I w końcu nadszedł ten dzień – moment przeprowadzki Lyry i Glaucusa do zamku Corbenic, głównej siedziby rodu Travers, gdzie mieszkali rodzice i rodzeństwo jej małżonka, oraz członkowie jego dalszej rodziny, w większości słabo znani młódce. Dziewczę obawiało się tego momentu odkąd Glaucus powiedział jej o planach przeprowadzki. I choć wiedziała, że ten wybór jest podyktowany bezpieczeństwem obojga w tych trudnych czasach, nie była pewna, jak odnajdzie się w nowym otoczeniu. Dla wychowanej w skromnych, ubogich warunkach nastolatki już zamieszkanie w poprzednim dworku było sporym (choć pozytywnym) szokiem, a teraz miała zamieszkać w okazałym zamku, już nie tylko z mężem, ale też z jego rodziną. Do tej pory z rodzicami i siostrą małżonka miała dobre kontakty; pytanie tylko, czy nadal będzie tak dobrze, kiedy będzie w ich posiadłości nie gościem, a jedną z mieszkańców? Bywała tu regularnie z wizytami u siostry męża oraz teściów, ale to było coś innego niż zamieszkanie tu na stałe. Jej samej na pewno będzie raźniej, kiedy pod nieobecność męża nie będzie pozostawiona zupełnie samotnie, a będzie mogła liczyć na towarzystwo innych Traversów. Chciała czuć się jedną z nich, choć wiedziała, że ma duże braki w szlacheckim obyciu, ale uparcie próbowała nadrobić zaległości i zmniejszyć dystans pomiędzy sobą a nimi. Chciała być właśnie taka i nie rozumiała, jak można było nie chcieć być częścią tego pełnego wspaniałości świata.
Skrzaty przetransportowały już ich osobiste przedmioty do przydzielonych im pomieszczeń, a wkrótce miał odbyć się powitalny rodzinny obiad, mający uczcić zamieszkanie Glaucusa z małżonką w rodowym zamku. Lyra wiedziała już, że Glaucus kiedyś tu mieszkał, że przyszedł na świat i wychował się właśnie w tych murach, a jako chłopiec i nastolatek przemierzał te same korytarze, zapewne znając tu każdy kąt. Jego rodzinę z pewnością radował jego powrót, a Lyrze pozostawało mieć nadzieję, że będzie tu mile widziana i znajdzie wspólny język ze wszystkimi mieszkańcami zamku.
Spojrzała na stojącego obok małżonka, wypuszczając swoją kotkę, którą trzymała w ramionach. Trójbarwne kocię przycupnęło na posadzce, po czym otarło się o brzeg sukni Lyry, nie mając odwagi zapuścić się dalej.
- Myślisz, że twoja rodzina zaakceptuje moją obecność tu? – zapytała, licząc, że mąż rozwieje jej paranoiczne obawy. – Te wnętrza naprawdę robią wrażenie. Są przepiękne... i takie ogromne. W tym holu mógłby zmieścić się cały dom, w którym spędziłam swoje dzieciństwo – wyszeptała, zaraz potem rumieniąc się ze wstydu i spuszczając wzrok na czubki swoich bucików widocznych spod materiału długiej sukni. Bieda, która towarzyszyła jej przez większość życia, nadal stanowiła jej kompleks, uważała ją za coś wstydliwego, co budziło w niej zakłopotanie i sprawiało, że była tak niepewna swojej wartości. Oczywiście starała się z tym walczyć, i miała nadzieję, że w nadchodzących tygodniach, przebywając z innymi Traversami, przyswoi kolejne niezbędne umiejętności. Chciała być dostatecznie dobra, nosząc nazwisko Travers i będąc żoną Glaucusa.
To wszechobecne bogactwo i wspaniałości wywierały na niej ogromne wrażenie, więc zbliżyła się do rzeźbionej balustrady, delikatnie muskając ją palcami. Szlacheckie rody otaczały się tyloma pięknymi rzeczami i dbały, żeby ich status był widoczny, a Lyrę wciąż to zachwycało i fascynowało, choć chyba najbardziej intrygowały ją ogromne obrazy w ciężkich, złoconych ramach, na które szybko przeniosła wzrok, z ciekawością obserwując ruchome podobizny przodków męża i widoki z ich wypraw. To były kolejne cudowne aspekty szlachetności – dbałość o tradycje rodu i możliwość obcowania ze sztuką w najlepszym wydaniu i otaczania się nią nie tylko podczas wizyt w galeriach, ale i rodowych posiadłościach. Jako dziecko nawet o wstępie do galerii mogła tylko pomarzyć.
- Oprowadzisz mnie i opowiesz coś więcej o tym miejscu? – zapytała, zmieniając temat i znowu spoglądając na męża. – Jeszcze nie widziałam naszych nowych kwater, nawet nie wiem, gdzie od dziś będziemy mieszkać. Chciałabym też... znaleźć pomieszczenie na pracownię malarską.
Do tej pory, podczas wizyt w zamku Corbenic widziała tylko salon, jadalnię, hol i część korytarzy prowadzących do tych pomieszczeń. Nie miała okazji zwiedzić górnych pięter posiadłości, nie widziała też części mieszkalnej; na ten moment wiedziała tylko, że razem z Glaucusem otrzymali własne kwatery, mogli też wybrać kilka innych pomieszczeń do swojej dyspozycji. Lyra chciała znaleźć przestrzeń, którą będzie mogła zaadaptować na malarską pracownię, gdzie będzie mogła tworzyć obrazy. Co prawda od momentu napaści na Pokątnej prawie nie malowała, bo wciąż czuła się osłabiona, w dodatku dręczył ją smutek po stracie Barry’ego, ale miała nadzieję, że twórcze natchnienie wkrótce powróci.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Nadszedł ten dzień. Kiedy zostawiliśmy sporą część przeszłości za nami, budując nową przyszłość. Wierzę, że lepszą. Nawet jeśli sprawy nie układały się zbyt pomyślnie, jeśli za oknami szalała wojna do spółki z anomalią. Nie było już odwrotu. Dworek na wschodnim wybrzeżu nie był już dłużej bezpieczny. Nie, kiedy mnie brakowało, ale nawet wtedy nie mogliśmy zaznać spokoju. W rodowej posiadłości mogliśmy oddychać swobodniej, nawet jeśli ciasne gorsety i wyrzuty sumienia ściskały nasze płuca. Teraz będę pod jeszcze większym nadzorem, ale za swoje decyzje trzeba płacić. Szczęściem, łzami, czymkolwiek; jakakolwiek byłaby cena, w tym przypadku było warto. Mogłem spokojnie kłaść się spać nawet na statku posiadając wiedzę, że pod opieką rodziny Lyrze i dziecku nic się nie stanie. Miałem nadzieję, że sytuacja z Sabatu się nie powtórzy, że za tym wszystkim naprawdę stał Grindelwald, którego teraz nie ma. Tylko czy aby na pewno? Po ostatnim spotkaniu Zakonu miałem sporo wątpliwości co do tego czy czarnoksiężnik zginął bezpowrotnie. Mógł się jedynie zaszyć w jakiejś dziurze i z zadowoleniem obserwować upadek magicznego świata. Ta wizja była jednak zbyt przerażająca, by poświęcać jej więcej swojego cennego czasu oraz myśli.
Dzisiejszy dzień nie różnił się od pozostałych, choć pogoda pogarszała się praktycznie z godziny na godzinę. Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że coś nadchodziło i dobrze, że nie wybraliśmy późniejszej daty na przeprowadzę. Miałem przeczucie, że tak naprawdę żaden dzień nie będzie dobry, ale im dalej to odkładaliśmy, tym bardziej poczucie dyskomfortu się wzmagało.
Przekroczyliśmy próg zamku, ale nie rozglądałem się tak intensywnie jak Lyra. Widziałem to miejsce już setki, jak nie tysiące, nie robiło na mnie szczególnego wrażenia. Lubiłem to miejsce. Kojarzyło mi się z fantastycznym dzieciństwem, z opowieściami ojca, z pierwszym kontaktem z morskimi stworzeniami zamkniętymi w akwariach, z melodyjnymi śmiechami sióstr; było mi tu dobrze, dopóki nie zapragnąłem wolności i niezależności. Czy raczej jej słodkiego złudzenia. Arystokraci nigdy nie będą prawdziwie wolni, dopóki nie zostaną wydziedziczeni.
Spojrzałem na kotkę, która zatrzymała się na schodach oglądając na nas. Później przeniosłem wzrok na żonę.
- No pewnie, że tak. Moja mama bardzo cię lubi. Potrafi być jednak męcząca, nie zdziw się, jak będzie chciała ciągle z tobą siedzieć – odpowiedziałem, nie kryjąc lekkiego uśmiechu pojawiającego się na twarzy. Niestety na razie nie potrafiłem cieszyć się bardziej. Jakaś dziwna blokada. – Moim zdaniem to zbytek i przesada, ale co kto lubi – stwierdziłem wzruszając ramionami. Bez sensu był tak ogromny hol i jeszcze większy zamek. Mogliśmy się w nim bawić w chowanego i całkiem możliwe, że byśmy się nie odnaleźli.
- Czym się przejmujesz? – spytałem po uważnej obserwacji oraz analizie jej zachowania. Nie było ono naturalne, dlatego się zmartwiłem. Czy coś nie tak? Nie spodobało jej się tu? Wolałaby mieszkać w swoim domu rodzinnym? Próbowałem zrozumieć, choć nie potrafiłem.
- Jasne. Co byś chciała zobaczyć? Bardziej miejsce, w którym będziemy żyć czy fajne pomieszczenia? – zadałem kolejne pytania. – Pamiętam o niej. Mam nawet kilka propozycji lokacji. Od czego chcesz zacząć? – dopytywałem, być może trochę nie mogąc się doczekać z pokazaniem jej przynajmniej części tego budynku. Wszystkiego w jeden dzień byśmy nie obeszli, żadnych szans.
Dzisiejszy dzień nie różnił się od pozostałych, choć pogoda pogarszała się praktycznie z godziny na godzinę. Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że coś nadchodziło i dobrze, że nie wybraliśmy późniejszej daty na przeprowadzę. Miałem przeczucie, że tak naprawdę żaden dzień nie będzie dobry, ale im dalej to odkładaliśmy, tym bardziej poczucie dyskomfortu się wzmagało.
Przekroczyliśmy próg zamku, ale nie rozglądałem się tak intensywnie jak Lyra. Widziałem to miejsce już setki, jak nie tysiące, nie robiło na mnie szczególnego wrażenia. Lubiłem to miejsce. Kojarzyło mi się z fantastycznym dzieciństwem, z opowieściami ojca, z pierwszym kontaktem z morskimi stworzeniami zamkniętymi w akwariach, z melodyjnymi śmiechami sióstr; było mi tu dobrze, dopóki nie zapragnąłem wolności i niezależności. Czy raczej jej słodkiego złudzenia. Arystokraci nigdy nie będą prawdziwie wolni, dopóki nie zostaną wydziedziczeni.
Spojrzałem na kotkę, która zatrzymała się na schodach oglądając na nas. Później przeniosłem wzrok na żonę.
- No pewnie, że tak. Moja mama bardzo cię lubi. Potrafi być jednak męcząca, nie zdziw się, jak będzie chciała ciągle z tobą siedzieć – odpowiedziałem, nie kryjąc lekkiego uśmiechu pojawiającego się na twarzy. Niestety na razie nie potrafiłem cieszyć się bardziej. Jakaś dziwna blokada. – Moim zdaniem to zbytek i przesada, ale co kto lubi – stwierdziłem wzruszając ramionami. Bez sensu był tak ogromny hol i jeszcze większy zamek. Mogliśmy się w nim bawić w chowanego i całkiem możliwe, że byśmy się nie odnaleźli.
- Czym się przejmujesz? – spytałem po uważnej obserwacji oraz analizie jej zachowania. Nie było ono naturalne, dlatego się zmartwiłem. Czy coś nie tak? Nie spodobało jej się tu? Wolałaby mieszkać w swoim domu rodzinnym? Próbowałem zrozumieć, choć nie potrafiłem.
- Jasne. Co byś chciała zobaczyć? Bardziej miejsce, w którym będziemy żyć czy fajne pomieszczenia? – zadałem kolejne pytania. – Pamiętam o niej. Mam nawet kilka propozycji lokacji. Od czego chcesz zacząć? – dopytywałem, być może trochę nie mogąc się doczekać z pokazaniem jej przynajmniej części tego budynku. Wszystkiego w jeden dzień byśmy nie obeszli, żadnych szans.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lyrze także było smutno, że muszą opuścić swój mały dworek w którym spędziła pierwsze miesiące małżeńskiego życia, obawiała się też, jak zostanie przyjęta, ale nie ulegało wątpliwości, że przeprowadzka była rozsądnym posunięciem. W obecnym trudnym czasie, choć Lyra i tak nie była świadoma pełnej grozy sytuacji, rozsądniej było trzymać się razem, tym bardziej, że pod nieobecność męża zupełna samotność była przytłaczająca. W dodatku gdyby coś jej się stało, byłaby wtedy zdana tylko na siebie, a będąc w ciąży nie mogła tak ryzykować. Zbyt mocno obawiała się o to maleńkie istnienie, które rosło pod jej sercem, a któremu tak wiele mogło zagrozić. Nie ulegało wątpliwości, że potrzebowała opieki, zwłaszcza teraz, kiedy była szczególnie słaba i podatna.
W ostatnich dniach nie potrafiła czuć się w pełni dobrze, zbyt wiele nieprzyjemnych rzeczy się wydarzyło. I choć po pogrzebie Barry’ego przyszedł czas na to, by powoli zacząć godzić się z jego utratą, wciąż była przygnębiona, a myśl o widmie rychłego opuszczenia dworku i przeprowadzki wzbudzała w niej pewne zagubienie. Mimo to powitała z pewną ulgą moment pożegnania z tamtymi murami i powitania nowych. Liczyła, że sytuacja będzie stopniowo zmierzać ku dobremu, by mogła z radością i bez cienia strachu wyczekiwać narodzin upragnionego dziecka, najpiękniejszego owocu małżeństwa. Przynajmniej tak wyglądało to w opowieściach matki Glaucusa oraz jej własnej.
Dla Lyry to miejsce nie było tak znajome jak dla Glaucusa, jawiło jej się zupełnie bardziej niezwykle. Była jak te bajkowe ubogie dziewczęta, które nagle trafiły do zamczyska rodem z baśni, teraz pozostawało jej mieć nadzieję, że dla niej też pisany jest scenariusz zakończony „i żyli długo i szczęśliwie”. Wciąż pozostawała naiwna i nieświadoma tego, że jej mąż mógł mieć inne priorytety i w tajemnicy przed nią lekkomyślnie ryzykował.
- Myślę, że przyda mi się towarzystwo, szczególnie kiedy wyruszysz na kolejną wyprawę, a twoja mama jest naprawdę miła i próbuje mi pomóc. Bardzo to doceniam i mam nadzieję, że o tym wie – powiedziała wciąż z lekkim rumieńcem. Matka Glaucusa poświęcała jej czas i uwagę, próbowała ją uczyć umiejętności odpowiednich dla damy. Podczas ich spotkań jeszcze przed trafieniem do Munga i utratą brata, lady Travers uczyła ją historii magicznych rodów, tańca, odpowiedniego zachowania na salonach i wiedzy o innych gałęziach sztuki poza malarstwem, w którym rozwijała się sama od dłuższego czasu. Mówiła, że aby być dobrą żoną, Lyra musi wiedzieć dużo o sztuce i o szlacheckich rodach, i musi potrafić się zachować jak przystało na damę z wyższych sfer. Nie nauczono jej tego w dzieciństwie, jak dziewczęta z zamożnych rodów, więc musiała szybko nadrobić zaległości, by być traktowaną na równi z innymi dziewczętami.
- Bardzo mi się tu podoba, choć to zaledwie początek – szepnęła, wciąż będąc pod ogromnym wrażeniem. – To nie przesada, tylko piękno i niezwykłość. I zapewne dumna historia, która kryje się za tym miejscem. To samo w sobie jest fascynujące, to, że dorastałeś tu... ty i wiele pokoleń Traversów przed tobą. Niesamowite... – dodała, spoglądając na niego ze zdziwieniem, nie mogąc uwierzyć, że tego nie doceniał; jako artystka miłowała wszystko co piękne, i wnętrza te nie mogły spotkać się z obojętnością. Mimo niedawnych trudnych doświadczeń, jej dusza artysty wciąż pozostawała aktywna. – Pewnie nawet nie zdajesz sobie sprawę, jak wielu ludzi może o tym tylko marzyć. – Lyra marzyła, choć uświadomiła to sobie stosunkowo późno, dopiero gdy zaczęła poznawać ten świat. Jej ród swoją dumną historię i rodowe wspaniałości zaprzepaścił, a kiedy się narodziła, nie zostało im zbyt wiele. Ale nie zapominała, kto był najważniejszy: jej mąż i nienarodzone dziecko, i to oni byli głównym powodem, dla których teraz stała tutaj.
- Przejmuję się... Bo to jest jak nierealny sen. I mimo wszystko wciąż trochę stresuję się przed spotkaniem z resztą twojej rodziny – przyznała. Znała już tych ludzi, ale do tej pory zawsze siadała z nimi jako gość, nie mieszkaniec tego zamku. – Ale tak poza tym... wierzę, że będzie pięknie. I naprawdę chcę poczuć się tu jak w domu.
Ścisnęła rękę męża.
- Po prostu pozytywnie mnie zaskocz – powiedziała do niego, w końcu to był jego dawny dom, to on go znał. Paskudna pogoda zapewne wykluczała obejrzenie ogrodów, więc mogli skupić się na wnętrzu zamku. Salon i jadalnię już widziała, zresztą zapewne one będą punktem kulminacyjnym tego dnia, więc teraz chciała ujrzeć coś, czego jeszcze nie widziała, a wierzyła, że Traversowie skrywają w zanadrzu wiele ciekawych miejsc. – Pokaż mi miejsce, które darzysz szczególnym sentymentem. Choć kwatery też chętnie odwiedzę, chcę zobaczyć, gdzie od dziś będziemy mieszkać – dodała, mając nadzieję, że uda jej się zapamiętać drogę do nich.
Zbliżyła się do schodów, lekko unosząc brzegi sukni i powoli wspinając się po stopniach, onieśmielona, ale na tyle zaciekawiona, że udało jej się prawie nie myśleć o stresie oraz niedawnych tragediach.
W ostatnich dniach nie potrafiła czuć się w pełni dobrze, zbyt wiele nieprzyjemnych rzeczy się wydarzyło. I choć po pogrzebie Barry’ego przyszedł czas na to, by powoli zacząć godzić się z jego utratą, wciąż była przygnębiona, a myśl o widmie rychłego opuszczenia dworku i przeprowadzki wzbudzała w niej pewne zagubienie. Mimo to powitała z pewną ulgą moment pożegnania z tamtymi murami i powitania nowych. Liczyła, że sytuacja będzie stopniowo zmierzać ku dobremu, by mogła z radością i bez cienia strachu wyczekiwać narodzin upragnionego dziecka, najpiękniejszego owocu małżeństwa. Przynajmniej tak wyglądało to w opowieściach matki Glaucusa oraz jej własnej.
Dla Lyry to miejsce nie było tak znajome jak dla Glaucusa, jawiło jej się zupełnie bardziej niezwykle. Była jak te bajkowe ubogie dziewczęta, które nagle trafiły do zamczyska rodem z baśni, teraz pozostawało jej mieć nadzieję, że dla niej też pisany jest scenariusz zakończony „i żyli długo i szczęśliwie”. Wciąż pozostawała naiwna i nieświadoma tego, że jej mąż mógł mieć inne priorytety i w tajemnicy przed nią lekkomyślnie ryzykował.
- Myślę, że przyda mi się towarzystwo, szczególnie kiedy wyruszysz na kolejną wyprawę, a twoja mama jest naprawdę miła i próbuje mi pomóc. Bardzo to doceniam i mam nadzieję, że o tym wie – powiedziała wciąż z lekkim rumieńcem. Matka Glaucusa poświęcała jej czas i uwagę, próbowała ją uczyć umiejętności odpowiednich dla damy. Podczas ich spotkań jeszcze przed trafieniem do Munga i utratą brata, lady Travers uczyła ją historii magicznych rodów, tańca, odpowiedniego zachowania na salonach i wiedzy o innych gałęziach sztuki poza malarstwem, w którym rozwijała się sama od dłuższego czasu. Mówiła, że aby być dobrą żoną, Lyra musi wiedzieć dużo o sztuce i o szlacheckich rodach, i musi potrafić się zachować jak przystało na damę z wyższych sfer. Nie nauczono jej tego w dzieciństwie, jak dziewczęta z zamożnych rodów, więc musiała szybko nadrobić zaległości, by być traktowaną na równi z innymi dziewczętami.
- Bardzo mi się tu podoba, choć to zaledwie początek – szepnęła, wciąż będąc pod ogromnym wrażeniem. – To nie przesada, tylko piękno i niezwykłość. I zapewne dumna historia, która kryje się za tym miejscem. To samo w sobie jest fascynujące, to, że dorastałeś tu... ty i wiele pokoleń Traversów przed tobą. Niesamowite... – dodała, spoglądając na niego ze zdziwieniem, nie mogąc uwierzyć, że tego nie doceniał; jako artystka miłowała wszystko co piękne, i wnętrza te nie mogły spotkać się z obojętnością. Mimo niedawnych trudnych doświadczeń, jej dusza artysty wciąż pozostawała aktywna. – Pewnie nawet nie zdajesz sobie sprawę, jak wielu ludzi może o tym tylko marzyć. – Lyra marzyła, choć uświadomiła to sobie stosunkowo późno, dopiero gdy zaczęła poznawać ten świat. Jej ród swoją dumną historię i rodowe wspaniałości zaprzepaścił, a kiedy się narodziła, nie zostało im zbyt wiele. Ale nie zapominała, kto był najważniejszy: jej mąż i nienarodzone dziecko, i to oni byli głównym powodem, dla których teraz stała tutaj.
- Przejmuję się... Bo to jest jak nierealny sen. I mimo wszystko wciąż trochę stresuję się przed spotkaniem z resztą twojej rodziny – przyznała. Znała już tych ludzi, ale do tej pory zawsze siadała z nimi jako gość, nie mieszkaniec tego zamku. – Ale tak poza tym... wierzę, że będzie pięknie. I naprawdę chcę poczuć się tu jak w domu.
Ścisnęła rękę męża.
- Po prostu pozytywnie mnie zaskocz – powiedziała do niego, w końcu to był jego dawny dom, to on go znał. Paskudna pogoda zapewne wykluczała obejrzenie ogrodów, więc mogli skupić się na wnętrzu zamku. Salon i jadalnię już widziała, zresztą zapewne one będą punktem kulminacyjnym tego dnia, więc teraz chciała ujrzeć coś, czego jeszcze nie widziała, a wierzyła, że Traversowie skrywają w zanadrzu wiele ciekawych miejsc. – Pokaż mi miejsce, które darzysz szczególnym sentymentem. Choć kwatery też chętnie odwiedzę, chcę zobaczyć, gdzie od dziś będziemy mieszkać – dodała, mając nadzieję, że uda jej się zapamiętać drogę do nich.
Zbliżyła się do schodów, lekko unosząc brzegi sukni i powoli wspinając się po stopniach, onieśmielona, ale na tyle zaciekawiona, że udało jej się prawie nie myśleć o stresie oraz niedawnych tragediach.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Trudno jest przestać być sentymentalnym i odrzucić wszystkie wspaniałe wspomnienia. Nawet ze świadomością, że teraz nadejdą nowe, niesamowite chwile, z powodzeniem mogące zastąpić tamte. Próba racjonalizowania sobie zmian do tej pory działała na mnie nieskutecznie, choć to właśnie takimi przemowami podnosiłem na duchu Lyrę. Wszystko, byleby tylko ułatwić jej trudny proces przeprowadzki. Tym trudniejszy przez wzgląd na jej stan zdrowotny oraz śmierć brata. Mnie też nie było łatwo, ale swoje potrzeby spychałem na dalszy plan; jeśli był powód, dla którego pozostawałem często nieobecny, to były to jedynie obowiązki, których zignorować nie mogłem. I tak ojciec okazywał się sporą wyrozumiałością prosząc mnie o absolutne minimum, bez którego żegluga oraz handel, czyli dwa największe filary rodu, nie mogłyby poprawnie funkcjonować. Nie mieliśmy niestety licznej rodziny, nawet pomimo pięciorga (czy teraz już czworga) dzieci, które powiła moja matka. Wszystko spoczywało właśnie na naszych barkach, dlatego z dumą musieliśmy nosić to brzemię, nawet jeżeli czasem było ciężko i musieliśmy przedłożyć powinności ponad własną rodzinę. Najbliższych.
Owszem, znałem to miejsce bardzo dobrze, choć i mi zdarzało się odkrywać coś zupełnie nowego. Ten zamek był po prostu zbyt ogromny, a nawet jeśli w dzieciństwie widziałem jedno pomieszczenie, prawdopodobieństwo trafienia tam ponownie było naprawdę niewielkie. Wszystko rozmywało się w zapomnieniu, rozdmuchiwane przez wiatr czasu. Życie brnęło do przodu jak oszalałe, nim się spostrzegłem i już miałem ponad trzydzieści lat. To powodowało, że częściej patrzyłem w przyszłość niż przeszłość.
- Na pewno wie. A jeśli nie, to i tak twierdzi, że jest niezastąpiona. Moja matka już tak ma; zawsze niezachwianą pewność siebie napędzaną przebojowością – odparłem, nie bez widocznego rozbawienia, choć wyraźnie przytłumionego zmartwieniami. Azure jeszcze jakiś czas temu była poważnie chora, ale teraz już w niczym nie przypominała tamtej osoby. Wróciła do prawdziwej siebie roztaczając wokół swój blask jak na półwilę przystało. I nie ma sobie równych. Na pewno dlatego wzięła sobie za punkt honoru nauczyć wszystkiego młodą lady Travers; kobieta uwielbiała wyzwania oraz świadomość, że dokonała czegoś wielkiego i to właśnie jej zasługa.
- Małe rzeczy też są piękne. Tak jak własnoręcznie robione przedmioty sprzedawane na Pokątnej, ale jakoś nad nimi nikt się nie zachwyca. Choć muszę przyznać, że doceniam rodowe tradycje – powiedziałem spokojnie, raz jeszcze rozglądając się po pomieszczeniu. W końcu na to wszystko pracowała cała masa moich przodków, nie mógłbym tego całkowicie zbagatelizować. Jednak uważałem, że przesadzili. Hol mógłby być zdecydowanie mniejszy i byłby równie wspaniały. Za to pycha również drastycznie by się skurczyła. – Trochę szkoda, że marzą o czymś tak błahym. Lepiej spożytkować tę energię na coś lepszego – dodałem lekkim tonem. Chwyciłem ją mocniej za rękę.
- Naprawdę nie masz się czym przejmować. Wszystko będzie dobrze – zapewniłem ją po raz kolejny i ucałowałem piegowate czoło. – Jeśli tylko się postaramy, to tak właśnie będzie – przytaknąłem pewny siebie. Powędrowałem w zamyśleniu wzrokiem ku górze, rozmyślając właśnie nad tym, gdzie mógłbym zabrać żonę i co jej pokazać. – Gdyby hol był mniejszy, byłoby też mniej schodów – zauważyłem, odnosząc się do poprzedniego tematu rozmowy. Widząc, że wiele stopni do pokonania przed nami. – Dobrze, pokażę ci więc moje ulubione miejsce – zadecydowałem. Jednocześnie stanąłem wyżej, by pomóc Lyrze we wspinaczce po tych pięknych, ale jakże za dużych schodach.
Owszem, znałem to miejsce bardzo dobrze, choć i mi zdarzało się odkrywać coś zupełnie nowego. Ten zamek był po prostu zbyt ogromny, a nawet jeśli w dzieciństwie widziałem jedno pomieszczenie, prawdopodobieństwo trafienia tam ponownie było naprawdę niewielkie. Wszystko rozmywało się w zapomnieniu, rozdmuchiwane przez wiatr czasu. Życie brnęło do przodu jak oszalałe, nim się spostrzegłem i już miałem ponad trzydzieści lat. To powodowało, że częściej patrzyłem w przyszłość niż przeszłość.
- Na pewno wie. A jeśli nie, to i tak twierdzi, że jest niezastąpiona. Moja matka już tak ma; zawsze niezachwianą pewność siebie napędzaną przebojowością – odparłem, nie bez widocznego rozbawienia, choć wyraźnie przytłumionego zmartwieniami. Azure jeszcze jakiś czas temu była poważnie chora, ale teraz już w niczym nie przypominała tamtej osoby. Wróciła do prawdziwej siebie roztaczając wokół swój blask jak na półwilę przystało. I nie ma sobie równych. Na pewno dlatego wzięła sobie za punkt honoru nauczyć wszystkiego młodą lady Travers; kobieta uwielbiała wyzwania oraz świadomość, że dokonała czegoś wielkiego i to właśnie jej zasługa.
- Małe rzeczy też są piękne. Tak jak własnoręcznie robione przedmioty sprzedawane na Pokątnej, ale jakoś nad nimi nikt się nie zachwyca. Choć muszę przyznać, że doceniam rodowe tradycje – powiedziałem spokojnie, raz jeszcze rozglądając się po pomieszczeniu. W końcu na to wszystko pracowała cała masa moich przodków, nie mógłbym tego całkowicie zbagatelizować. Jednak uważałem, że przesadzili. Hol mógłby być zdecydowanie mniejszy i byłby równie wspaniały. Za to pycha również drastycznie by się skurczyła. – Trochę szkoda, że marzą o czymś tak błahym. Lepiej spożytkować tę energię na coś lepszego – dodałem lekkim tonem. Chwyciłem ją mocniej za rękę.
- Naprawdę nie masz się czym przejmować. Wszystko będzie dobrze – zapewniłem ją po raz kolejny i ucałowałem piegowate czoło. – Jeśli tylko się postaramy, to tak właśnie będzie – przytaknąłem pewny siebie. Powędrowałem w zamyśleniu wzrokiem ku górze, rozmyślając właśnie nad tym, gdzie mógłbym zabrać żonę i co jej pokazać. – Gdyby hol był mniejszy, byłoby też mniej schodów – zauważyłem, odnosząc się do poprzedniego tematu rozmowy. Widząc, że wiele stopni do pokonania przed nami. – Dobrze, pokażę ci więc moje ulubione miejsce – zadecydowałem. Jednocześnie stanąłem wyżej, by pomóc Lyrze we wspinaczce po tych pięknych, ale jakże za dużych schodach.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lyra zdawała sobie sprawę, że Glaucus i inni mężczyźni w jego rodzie mieli swoje obowiązki, związane głównie z najważniejszymi rodowymi tradycjami, jak żeglarstwo, którym Traversowie parali się od pokoleń. Świadectwa tego widziała dookoła w postaci obrazów przedstawiających odległe zakątki oraz przywiezione stamtąd cenne przedmioty. Jej małżonek kontynuował tradycję przodków, a pewnego dnia miał przekazać ją własnym potomkom, których miała podarować mu Lyra. Dziewczątko szykowało się w myślach na regularne nieobecności męża i konieczność wyczekiwania go, póki co samotnie, a kiedyś z dziećmi czepiającymi się drobnymi rączkami połów jej sukni. Jej obowiązkiem było bowiem bycie damą i rodzenie, a potem wychowywanie dzieci. Malarstwo było jej pasją i fanaberią, czymś, co wciąż robiła, choć już nie musiała martwić się o zarobki. Po prostu kochała sztukę i rozwijała umiejętności nawet gdy już przestały być dla niej źródłem utrzymania; po skończeniu Hogwartu musiała szybko zacząć zarabiać, by odciążyć ubogą matkę i ciężko pracującego brata. Ale jej obrazy były coraz lepsze, a ona sama stawała się coraz bardziej rozpoznawalna w malarskich kręgach, więc chętnych na kupowanie jej prac było więcej niż dawniej, w dniach, kiedy zaczęła stawać na Pokątnej obok podniszczonej sztalugi, niemal błagalnie patrząc na mijających ją ludzi. Pytanie tylko, czy w obecnych czasach podziałów, które nastały między rodami, nadal ktoś będzie pragnął jej sztuki? Czy w czasach, gdy działo się coś złego, w ogóle ktokolwiek będzie pamiętał o sztuce i o artystach poza nimi samymi?
Kiedy Glaucus wspomniał o matce, zdała sobie sprawę, że tak było w istocie. Lady Travers była bardzo piękną i przy tym pewną siebie kobietą, która doskonale wiedziała, czego chce. Z pewnością daleko było jej do szarej myszki; jak przystało na półwilę, wciąż emanowała charakterystycznym czarem, który początkowo bardzo onieśmielał Lyrę. Młódka była istnym przeciwieństwem swojej teściowej – nieśmiała, niepewna siebie i zakompleksiona, choć z pewnością nie brakowało jej uporu i ambicji. Pragnęła sprostać wymaganiom i była gotowa na wiele, żeby to zrobić. Bo przecież robiła to nie tylko dla siebie, ale też dla męża i przyszłych dzieci. Ale nie dało się też nie zauważyć, że miała braki, zarówno w kwestii umiejętności, jak i charakteru. Musiała szczególnie mocno popracować nad zwiększeniem pewności siebie i wyleczeniem się z absurdalnych kompleksów, które narodziły się w niej, gdy trafiła do Hogwartu.
- Myślisz, że po równie wielu latach jako lady Travers miałabym szansę jej dorównać, czy może taka pewność siebie jest zarezerwowana tylko dla półwil? – zapytała, zerkając na męża i próbując sobie wyobrazić siebie za te dwadzieścia, trzydzieści lat. Czy będzie wtedy choć trochę podobna do swojej teściowej, która obecnie mogła być dla niej kobiecym wzorem tego, jaka powinna być dobra żona, matka i dama? – To naprawdę niezwykłe, czasem wciąż mnie onieśmiela... Ale zarazem fascynuje. Dlatego tak cieszy mnie jej akceptacja i nauki, których mi udziela. Może dzięki niej stanę się w końcu... trochę mniej nieśmiała i będę potrafiła się dobrze zachować na salonach?
Azure w ostatnich miesiącach wyraźnie odżyła; Lyra też pamiętała okres jej choroby, która była czynnikiem przyspieszającym zaręczyny i ślub Glaucusa. Później, podczas kolejnych wizyt, mogła zaobserwować, że lady Travers wraca do zdrowia i staje się czarującą, niezwykłą kobietą, jaką zapewne była przed tym, jak Glaucus niegdyś zaginął. Choć Lyra poznała go już po tym, jak się odnalazł, wiedziała o tym, że wcześniej na długi czas przepadł i rodzina była pełna obaw, że zginął na morzu. I czuła, że to musiało być ogromną tragedią dla jego rodziców i rodzeństwa; sama jeszcze nawet nie urodziła swojego dziecka, a już wiedziała, jak to jest się o nie bać. Miała wrażenie, że rozumie, dlaczego Azure tak przeżywała tamten czas, choć znała go tylko z opowieści. Lata temu sama jednak przeżyła zaginięcie członka rodziny, własnego ojca.
Ale kwestie kluczące wokół kwestii jej biedy i kompleksów wciąż były trudne. Nawet, jeśli na horyzoncie zdawały się czaić problemy zupełnie innego rodzaju, o których Lyra wolała nie myśleć, być może czując, że jednak woli przeżywać te stare.
- Dorastając w... skromnych warunkach, musiałam nauczyć się cenić nawet małe rzeczy, wszystko, co tylko było piękne i mogło wnieść w mój świat trochę radości – przyznała cicho, cofając się myślami do przeszłości. Mimo wszystko cennej, nawet jeśli nie była jak u innych szlachcianek. – Nie wychowałam się w takich warunkach jak ty, Glaucusie. Przyszłam na świat nie w pięknym zamku, a w małym, biednym domku, bo moja rodzina straciła cały majątek. Miałam kochającą matkę i braci, byłam szczęśliwa, że ich mam, ale musiał przyjść czas, kiedy trafiłam do Hogwartu... i już w pierwszych dniach dano mi odczuć, że jestem gorsza. A przynajmniej tak się poczułam, patrząc na inne dziewczęta i widząc ich pełne politowania spojrzenia – mówiła, znów płonąc szkarłatnym rumieńcem. Pamiętała tamte dni wyraźnie; ukradkowe spojrzenia i szepty towarzyszące jej w pociągu oraz później, na korytarzach. Nawet jeśli nie wszyscy ludzie tak ją traktowali, pamiętała te przykre epizody bolesnego zderzenia z rzeczywistością. Hogwart nie zawsze był tolerancyjnym miejscem. – Nie miałam nawet ślicznych, nowych sukienek, wszystkie moje mama kupowała w sklepie z używanymi szatami lub sama je dla mnie szyła. Uczyłam się malować podniszczonymi przyborami również kupionymi z drugiej ręki, i nikt mnie tego nie uczył, bo mamy nie było stać na nauczycieli, którzy mogliby mi pokazać, czym jest prawdziwa sztuka. Świat, który poznałam po ukończeniu szkoły i swoim debiucie... Był dla mnie po prostu olśniewający. Ja, uboga Weasleyówna wyśmiewana w szkole za coś, co nawet nie było moją winą, nagle trafiłam w tak piękny świat... i nawet nie śniłam, że ktokolwiek w ogóle zechce mnie poślubić! Przecież było tyle ładniejszych, lepiej wychowanych dziewcząt, a jednak to ja mogłam się znaleźć u twojego boku... – urwała, przygryzając wargę. Nie była pewna, czy jej mąż, który takich problemów nie zaznał, w ogóle to zrozumie. – Wiem, że to tylko błahe, płytkie problemy zakompleksionej nastolatki, ale wtedy, kiedy byłam dzieckiem i poszłam do wymarzonej szkoły, to była dla mnie prawdziwa tragedia, kiedy się przekonałam, że wbrew temu, co słyszałam w dzieciństwie... nie wszyscy mnie zaakceptowali.
Glaucus z pewnością wiedział co nieco o warunkach, w jakich dorastała, choć zwykle wstydziła się przy nim mówić wprost o przyczynach tego, dlaczego była tak niepewna siebie. Ale kiedy wykazywał się tak dziwacznym i niezrozumiałym dla niej niedocenianiem piękna rodowej posiadłości własnego rodu, poczuła potrzebę, żeby mu to wyznać, wytłumaczyć, dlaczego ją to wszystko tak bardzo poruszało i zachwycało. To wszystko było skomplikowane, to, co czuła jako debiutująca nastolatka po skończeniu szkoły, która pierwszy raz zachłysnęła się szlacheckim światem i zapragnęła stać się jego częścią jako osoba szanowana i doceniana. Docenienie przyszło szybko; zaczęła się rozwijać malarsko, a Traversowie wysunęli w jej stronę propozycję nie do odrzucenia – miała zostać żoną ich odnalezionego syna. Niestety, wtedy doszło do rozłamu między nią i jej braćmi, bo pogrążona we własnych naiwnych marzeniach, nie zauważyła, kiedy ich ścieżki tak bardzo się oddaliły, dopóki nie było za późno.
- Pragnę wierzyć, że nasze dzieci będą tu szczęśliwe – szepnęła, skrycie o tym marząc. Pozwoliła, by mąż chwycił ją mocniej za rękę i ucałował w czoło; lubiła, gdy tak robił. Jego bliskość już nie peszyła jej tak jak na początku małżeństwa; teraz cieszył ją każdy, nawet najdrobniejszy gest mówiący o tym, że nie byli sobie obojętni.
- W Hogwarcie było jeszcze więcej – zauważyła; nawet ten zamek nie mógł dorównywać rozmiarem ogromnemu Hogwartowi z mnóstwem pięter, schodów i korytarzy, choć teraz wydawał jej się ogromny. – Dam sobie radę, Glaucusie – mimo osłabienia wspięła się po schodach razem z mężem i po chwili stanęli na podłodze korytarza pierwszego piętra. Przez ostatnie dwa tygodnie spędzała większość czasu w łóżku, dochodząc do siebie, ale musiała wrócić do normalności. Uspokajające eliksiry zażywane od śmierci Barry’ego też będzie musiała odstawić i w pełni zmierzyć się ze świadomością, że go nie ma. – Więc prowadź. Och, już jestem taka ciekawa, co chcesz mi pokazać! – dodała, z ciekawością idąc za nim. Zajęta konkretną czynnością, jaką była rozmowa z mężem i zwiedzanie zamku, mogła łatwiej nie myśleć o troskach i lękach ostatnich dni. Wspólnie z małżonkiem przemierzali korytarze; idąc, Lyra zasypywała go mnóstwem pytań na temat mijanych miejsc, a także przedmiotów oraz namalowanych na obrazach przodków.
Kiedy Glaucus wspomniał o matce, zdała sobie sprawę, że tak było w istocie. Lady Travers była bardzo piękną i przy tym pewną siebie kobietą, która doskonale wiedziała, czego chce. Z pewnością daleko było jej do szarej myszki; jak przystało na półwilę, wciąż emanowała charakterystycznym czarem, który początkowo bardzo onieśmielał Lyrę. Młódka była istnym przeciwieństwem swojej teściowej – nieśmiała, niepewna siebie i zakompleksiona, choć z pewnością nie brakowało jej uporu i ambicji. Pragnęła sprostać wymaganiom i była gotowa na wiele, żeby to zrobić. Bo przecież robiła to nie tylko dla siebie, ale też dla męża i przyszłych dzieci. Ale nie dało się też nie zauważyć, że miała braki, zarówno w kwestii umiejętności, jak i charakteru. Musiała szczególnie mocno popracować nad zwiększeniem pewności siebie i wyleczeniem się z absurdalnych kompleksów, które narodziły się w niej, gdy trafiła do Hogwartu.
- Myślisz, że po równie wielu latach jako lady Travers miałabym szansę jej dorównać, czy może taka pewność siebie jest zarezerwowana tylko dla półwil? – zapytała, zerkając na męża i próbując sobie wyobrazić siebie za te dwadzieścia, trzydzieści lat. Czy będzie wtedy choć trochę podobna do swojej teściowej, która obecnie mogła być dla niej kobiecym wzorem tego, jaka powinna być dobra żona, matka i dama? – To naprawdę niezwykłe, czasem wciąż mnie onieśmiela... Ale zarazem fascynuje. Dlatego tak cieszy mnie jej akceptacja i nauki, których mi udziela. Może dzięki niej stanę się w końcu... trochę mniej nieśmiała i będę potrafiła się dobrze zachować na salonach?
Azure w ostatnich miesiącach wyraźnie odżyła; Lyra też pamiętała okres jej choroby, która była czynnikiem przyspieszającym zaręczyny i ślub Glaucusa. Później, podczas kolejnych wizyt, mogła zaobserwować, że lady Travers wraca do zdrowia i staje się czarującą, niezwykłą kobietą, jaką zapewne była przed tym, jak Glaucus niegdyś zaginął. Choć Lyra poznała go już po tym, jak się odnalazł, wiedziała o tym, że wcześniej na długi czas przepadł i rodzina była pełna obaw, że zginął na morzu. I czuła, że to musiało być ogromną tragedią dla jego rodziców i rodzeństwa; sama jeszcze nawet nie urodziła swojego dziecka, a już wiedziała, jak to jest się o nie bać. Miała wrażenie, że rozumie, dlaczego Azure tak przeżywała tamten czas, choć znała go tylko z opowieści. Lata temu sama jednak przeżyła zaginięcie członka rodziny, własnego ojca.
Ale kwestie kluczące wokół kwestii jej biedy i kompleksów wciąż były trudne. Nawet, jeśli na horyzoncie zdawały się czaić problemy zupełnie innego rodzaju, o których Lyra wolała nie myśleć, być może czując, że jednak woli przeżywać te stare.
- Dorastając w... skromnych warunkach, musiałam nauczyć się cenić nawet małe rzeczy, wszystko, co tylko było piękne i mogło wnieść w mój świat trochę radości – przyznała cicho, cofając się myślami do przeszłości. Mimo wszystko cennej, nawet jeśli nie była jak u innych szlachcianek. – Nie wychowałam się w takich warunkach jak ty, Glaucusie. Przyszłam na świat nie w pięknym zamku, a w małym, biednym domku, bo moja rodzina straciła cały majątek. Miałam kochającą matkę i braci, byłam szczęśliwa, że ich mam, ale musiał przyjść czas, kiedy trafiłam do Hogwartu... i już w pierwszych dniach dano mi odczuć, że jestem gorsza. A przynajmniej tak się poczułam, patrząc na inne dziewczęta i widząc ich pełne politowania spojrzenia – mówiła, znów płonąc szkarłatnym rumieńcem. Pamiętała tamte dni wyraźnie; ukradkowe spojrzenia i szepty towarzyszące jej w pociągu oraz później, na korytarzach. Nawet jeśli nie wszyscy ludzie tak ją traktowali, pamiętała te przykre epizody bolesnego zderzenia z rzeczywistością. Hogwart nie zawsze był tolerancyjnym miejscem. – Nie miałam nawet ślicznych, nowych sukienek, wszystkie moje mama kupowała w sklepie z używanymi szatami lub sama je dla mnie szyła. Uczyłam się malować podniszczonymi przyborami również kupionymi z drugiej ręki, i nikt mnie tego nie uczył, bo mamy nie było stać na nauczycieli, którzy mogliby mi pokazać, czym jest prawdziwa sztuka. Świat, który poznałam po ukończeniu szkoły i swoim debiucie... Był dla mnie po prostu olśniewający. Ja, uboga Weasleyówna wyśmiewana w szkole za coś, co nawet nie było moją winą, nagle trafiłam w tak piękny świat... i nawet nie śniłam, że ktokolwiek w ogóle zechce mnie poślubić! Przecież było tyle ładniejszych, lepiej wychowanych dziewcząt, a jednak to ja mogłam się znaleźć u twojego boku... – urwała, przygryzając wargę. Nie była pewna, czy jej mąż, który takich problemów nie zaznał, w ogóle to zrozumie. – Wiem, że to tylko błahe, płytkie problemy zakompleksionej nastolatki, ale wtedy, kiedy byłam dzieckiem i poszłam do wymarzonej szkoły, to była dla mnie prawdziwa tragedia, kiedy się przekonałam, że wbrew temu, co słyszałam w dzieciństwie... nie wszyscy mnie zaakceptowali.
Glaucus z pewnością wiedział co nieco o warunkach, w jakich dorastała, choć zwykle wstydziła się przy nim mówić wprost o przyczynach tego, dlaczego była tak niepewna siebie. Ale kiedy wykazywał się tak dziwacznym i niezrozumiałym dla niej niedocenianiem piękna rodowej posiadłości własnego rodu, poczuła potrzebę, żeby mu to wyznać, wytłumaczyć, dlaczego ją to wszystko tak bardzo poruszało i zachwycało. To wszystko było skomplikowane, to, co czuła jako debiutująca nastolatka po skończeniu szkoły, która pierwszy raz zachłysnęła się szlacheckim światem i zapragnęła stać się jego częścią jako osoba szanowana i doceniana. Docenienie przyszło szybko; zaczęła się rozwijać malarsko, a Traversowie wysunęli w jej stronę propozycję nie do odrzucenia – miała zostać żoną ich odnalezionego syna. Niestety, wtedy doszło do rozłamu między nią i jej braćmi, bo pogrążona we własnych naiwnych marzeniach, nie zauważyła, kiedy ich ścieżki tak bardzo się oddaliły, dopóki nie było za późno.
- Pragnę wierzyć, że nasze dzieci będą tu szczęśliwe – szepnęła, skrycie o tym marząc. Pozwoliła, by mąż chwycił ją mocniej za rękę i ucałował w czoło; lubiła, gdy tak robił. Jego bliskość już nie peszyła jej tak jak na początku małżeństwa; teraz cieszył ją każdy, nawet najdrobniejszy gest mówiący o tym, że nie byli sobie obojętni.
- W Hogwarcie było jeszcze więcej – zauważyła; nawet ten zamek nie mógł dorównywać rozmiarem ogromnemu Hogwartowi z mnóstwem pięter, schodów i korytarzy, choć teraz wydawał jej się ogromny. – Dam sobie radę, Glaucusie – mimo osłabienia wspięła się po schodach razem z mężem i po chwili stanęli na podłodze korytarza pierwszego piętra. Przez ostatnie dwa tygodnie spędzała większość czasu w łóżku, dochodząc do siebie, ale musiała wrócić do normalności. Uspokajające eliksiry zażywane od śmierci Barry’ego też będzie musiała odstawić i w pełni zmierzyć się ze świadomością, że go nie ma. – Więc prowadź. Och, już jestem taka ciekawa, co chcesz mi pokazać! – dodała, z ciekawością idąc za nim. Zajęta konkretną czynnością, jaką była rozmowa z mężem i zwiedzanie zamku, mogła łatwiej nie myśleć o troskach i lękach ostatnich dni. Wspólnie z małżonkiem przemierzali korytarze; idąc, Lyra zasypywała go mnóstwem pytań na temat mijanych miejsc, a także przedmiotów oraz namalowanych na obrazach przodków.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
W obecnej sytuacji faktycznie mógł zaistnieć problem z osobami pragnącymi sztuki. Choć z drugiej strony, konflikt między dwiema stronami nie zaognił się jeszcze na tyle, by pożreć większość czarodziejów. Większość była słodko nieświadoma politycznych zmian lub skutecznie je ignorowała, starając się żyć swoim życiem, nie przejmując się innymi. Potrzeba sztuki nie zaniknie więc prędko, z pewnością kiedyś do tego jednak dojdzie. Podejrzewałem, że ludzie zajęci będą raczej walką o przeżycie, część może walką o innych lub o swoją wizję świata; byłem przerażony zbliżającą się przyszłością. Próbowałem odnaleźć się w codzienności, kiedy spychałem na bok sprawy Zakonu. Starałem się spełniać rodzinne obowiązki, być też przykładnym mężem. Szczególnie teraz, kiedy wypłynięcie wiązało się ze zbyt wysokim ryzykiem. Wpływy rodu w tym miesiącu na pewno znacznie zmaleją, ojciec był tym przejęty. Szukał sposobu, ale ja wiedziałem, że go nie znajdzie. Magia była zbyt potężnym narzędziem, by ją ujarzmić. I niestety wpływała na pogodę, a także zachowania wód, które nie były wcale potulne. Jeszcze gdybym dodał do tego potrzebę odbudowy kwatery organizacji, do której należałem, to wszystko by mnie przytłoczyło. Dzisiejszego dnia starałem się to ignorować, ale wiedziałem, że jutro te problemy wcale nie znikną, a nadal tu będą.
- Pewność siebie to nie domena półwil. To cecha, którą może odznaczać się każdy człowiek. Dlatego sądzę, że za jakiś czas spokojnie będziesz mogła się z nią równać – odpowiedziałem szczerze. Nie dało się ukryć, że obecnie Lyrze daleko było do osoby przebojowej, nieprzejmującej się opinią innych ludzi. Była zbyt wrażliwa i zbyt nieśmiała; nie uważałem tych cech za wadę, ale przesada w obie strony byłaby złym wyborem. Najlepiej byłoby znaleźć złoty środek, tylko to nigdy nie było proste.
- Nie zauważyłem, byś zachowywała się na nich źle. Ale trochę więcej pewności siebie na pewno nie zaszkodzi – skwitowałem lekkim uśmiechem. Zerknąłem na moment w górę, myśląc, jak dojść tam, gdzie chciałem nas zaprowadzić, potem mój wzrok znów napotkał piegowatą twarz żony. Słuchałem jej uważnie, z każdym słowem czując, jak robi mi się coraz smutniej. Nie współczułem jej, nie miałem czego. Może najwyżej braku ojca w ich życiu. Na pewno nie skromnych warunków życia, one wydawały mi się być niczym w obliczu matczynej miłości oraz oparcia braci. Nie potrafiłem zrozumieć dlaczego tak bardzo przeszkadzały jej docinki innych dzieci. Czy te dziewczęta posiadały coś cennego, czego powinna była im zazdrościć? Moim zdaniem nie. Nawet majątki, którymi tak się szczyciły, nie należały do nich, a do nestorów ich rodów. Ba, one nigdy nie będą mogły ich nawet powąchać, bo zostaną wydane za mąż i znajdą się na łasce lub niełasce zupełnie innej rodziny. Czy to był powód do dumy? Moim zdaniem nie. Uważałem, że ważniejsze jest to, co sobą prezentujemy. Nie to, kim jesteśmy, a jacy jesteśmy. Szykanowanie kogoś dlatego, że jest biedny, lub pochodzi z rodziny o nieczystej krwi, było dla mnie oznaką płytkości; to takim osobom należało współczuć, nie tym wyśmiewanym. Gdyby nie świadomość, że większość z nich nie cofnęłaby się przed morderstwem, być może naprawdę ubolewałbym nad ich losem.
- Wydaje mi się, że to nie bogactwo powinno być dla ciebie wyznacznikiem ludzkiej wartości. Cieszę się jednak, że odnalazłaś swoje szczęście – stwierdziłem po długiej chwili milczenia. Nie wiedziałem, co mógłbym jej odpowiedzieć. Ten temat był zbyt przykry, by go kontynuować. Miałem więc nadzieję, że został on zamknięty, a Lyra nigdy nie zatraci się w tym całym szlacheckim życiu. Że pozostanie tamtą skromną malarką z ulicy Pokątnej, nawet jeśli teraz faktycznie mogła żyć jak księżniczka.
- Na pewno będą – przytaknąłem już z większym entuzjazmem. W końcu będą mieć kochającą rodzinę, niczego więc im nie zabraknie. – Na szczęście tamte były ruchome. I jednak Hogwart musiał pomieścić większą ilość czarodziei niż ten zamek – dodałem spokojnie. Cały czas idąc i patrząc uważnie na żonę, by nie zrobiła sobie krzywdy. Upadek z takich schodów mógłby skończyć się fatalnie.
Na szczęście dotarliśmy na pierwsze piętro; dobrze, że ten pokój był właśnie tam. Przemierzaliśmy właśnie długi, nieco chłodny korytarz, by dojść do jego końca. Były tam ciężkie, metalowe drzwi. Pociągnąłem za klamkę.
- Pewność siebie to nie domena półwil. To cecha, którą może odznaczać się każdy człowiek. Dlatego sądzę, że za jakiś czas spokojnie będziesz mogła się z nią równać – odpowiedziałem szczerze. Nie dało się ukryć, że obecnie Lyrze daleko było do osoby przebojowej, nieprzejmującej się opinią innych ludzi. Była zbyt wrażliwa i zbyt nieśmiała; nie uważałem tych cech za wadę, ale przesada w obie strony byłaby złym wyborem. Najlepiej byłoby znaleźć złoty środek, tylko to nigdy nie było proste.
- Nie zauważyłem, byś zachowywała się na nich źle. Ale trochę więcej pewności siebie na pewno nie zaszkodzi – skwitowałem lekkim uśmiechem. Zerknąłem na moment w górę, myśląc, jak dojść tam, gdzie chciałem nas zaprowadzić, potem mój wzrok znów napotkał piegowatą twarz żony. Słuchałem jej uważnie, z każdym słowem czując, jak robi mi się coraz smutniej. Nie współczułem jej, nie miałem czego. Może najwyżej braku ojca w ich życiu. Na pewno nie skromnych warunków życia, one wydawały mi się być niczym w obliczu matczynej miłości oraz oparcia braci. Nie potrafiłem zrozumieć dlaczego tak bardzo przeszkadzały jej docinki innych dzieci. Czy te dziewczęta posiadały coś cennego, czego powinna była im zazdrościć? Moim zdaniem nie. Nawet majątki, którymi tak się szczyciły, nie należały do nich, a do nestorów ich rodów. Ba, one nigdy nie będą mogły ich nawet powąchać, bo zostaną wydane za mąż i znajdą się na łasce lub niełasce zupełnie innej rodziny. Czy to był powód do dumy? Moim zdaniem nie. Uważałem, że ważniejsze jest to, co sobą prezentujemy. Nie to, kim jesteśmy, a jacy jesteśmy. Szykanowanie kogoś dlatego, że jest biedny, lub pochodzi z rodziny o nieczystej krwi, było dla mnie oznaką płytkości; to takim osobom należało współczuć, nie tym wyśmiewanym. Gdyby nie świadomość, że większość z nich nie cofnęłaby się przed morderstwem, być może naprawdę ubolewałbym nad ich losem.
- Wydaje mi się, że to nie bogactwo powinno być dla ciebie wyznacznikiem ludzkiej wartości. Cieszę się jednak, że odnalazłaś swoje szczęście – stwierdziłem po długiej chwili milczenia. Nie wiedziałem, co mógłbym jej odpowiedzieć. Ten temat był zbyt przykry, by go kontynuować. Miałem więc nadzieję, że został on zamknięty, a Lyra nigdy nie zatraci się w tym całym szlacheckim życiu. Że pozostanie tamtą skromną malarką z ulicy Pokątnej, nawet jeśli teraz faktycznie mogła żyć jak księżniczka.
- Na pewno będą – przytaknąłem już z większym entuzjazmem. W końcu będą mieć kochającą rodzinę, niczego więc im nie zabraknie. – Na szczęście tamte były ruchome. I jednak Hogwart musiał pomieścić większą ilość czarodziei niż ten zamek – dodałem spokojnie. Cały czas idąc i patrząc uważnie na żonę, by nie zrobiła sobie krzywdy. Upadek z takich schodów mógłby skończyć się fatalnie.
Na szczęście dotarliśmy na pierwsze piętro; dobrze, że ten pokój był właśnie tam. Przemierzaliśmy właśnie długi, nieco chłodny korytarz, by dojść do jego końca. Były tam ciężkie, metalowe drzwi. Pociągnąłem za klamkę.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lyra wolała żyć w błogiej nieświadomości, choć nawet jej trudno było ignorować niektóre bardziej wyraziste oznaki tego, że coś się dzieje. Mogła nie być obeznana z polityką i przyczynami wielu wydarzeń, nie wiedziała też, że istnieją dwie przeciwne frakcje z własnymi wizjami idealnego świata, ale widziała anomalie, i zdawała sobie sprawę, że są czymś bardzo złym i groźnym. Choć unikała czarowania, widziała dziwne zachowanie pogody, a w Mungu słyszała o różnych przypadkach, była też pewna, że Barry zginął właśnie przez anomalie. Próbowała jednak uciekać od zła świata i oszukiwać samą siebie, że wszystko będzie dobrze. Nie nadawałaby się do mrocznej rzeczywistości ze swoją delikatną, artystyczną naturą. Łatwiej było izolować się od rzeczywistości i uciekać w swój własny świat, zwłaszcza teraz, gdy była tak rozbita po śmierci Barry’ego i tym, że niewiele brakowało, by straciła dziecko, bała się też, że również jej bliskim może się coś stać. Jej psychiczna równowaga była teraz bardzo krucha, bo w ostatnich miesiącach spotkało ją nie tylko wiele szczęścia, ale też wiele złego. Gdyby tak wiedziała coś więcej o tym, co się dzieje, mogłaby rozsypać się zupełnie, więc dlatego wolała zamykać się na to, co mogłoby jeszcze mocniej rozpalić w niej strach i niepokój, na które nie czuła się gotowa.
- Mi chyba brakuje tej cechy. Nie jestem w ogóle podobna do twojej mamy, ale... wiem, że może być dla mnie wzorem – powiedziała, nie umiejąc sobie wyobrazić siebie jako osoby przebojowej. Nigdy nie była duszą towarzystwa, raczej trzymającą się na uboczu szarą myszką, przejmującą się opinią innych na swój temat. W parze z artystyczną duszą szła wyjątkowa wrażliwość, niekiedy wręcz nadwrażliwość, w dodatku Lyra wciąż była bardzo młodą dziewczyną, pozbawioną życiowego doświadczenia. Nie dało się nie zauważyć, że w takich momentach wyraźnie zaznaczała się duża różnica wieku między nią i jej mężem. Glaucus pewnie dawno miał za sobą ten nastoletni etap przeżywania błahych problemów, zresztą sprawiał wrażenie kogoś, kto nie przejmował się tym, co myślą o nim inni, a robił to, co sam uważał za słuszne.
- Nie jestem tak dobra jak inne dziewczęta – westchnęła, zdając sobie sprawę, że się od nich różni, co niektórzy dawali jej do zrozumienia już w Hogwarcie, a ona mimo to zawzięła się, by udowodnić światu swój talent i to, że zasługuje na miejsce wśród szlachetnie urodzonych. Nawet, jeśli nie każdy z nich chciał ją tam widzieć. – Pragnę im dorównać i nie musieć się niczego wstydzić. Chciałabym też... żebyś mógł być ze mnie dumny jako z twojej żony i przyszłej matki twoich dzieci. Nie chciałabym... żebyś był nieszczęśliwy. – Lyra pragnęła być dla niego kimś więcej niż aranżowaną żoną poślubioną z musu. On był dla niej kimś więcej, ale mimo jego widocznej troski o nią i faktu, że starał się o nią dbać, wciąż gdzieś z tyłu głowy pojawiały się wątpliwości. Nie była pewna, czy mąż odwzajemniał jej uczucia i czy na pewno był szczęśliwy.
Lyra dopiero w Hogwarcie zetknęła się z docinkami i przekonała się, że bieda jest czymś wstydliwym. Chciałaby dorastać w lepszych warunkach, wtedy nie musiałaby znosić docinków i wstydzić się, ani z bólem wyrzekać pasji, której nie mogła rozwijać tak, jak mogłaby, gdyby tylko jej rodzinę było na to stać. Było to może dość puste i niewdzięczne podejście, biorąc pod uwagę, że mimo skromnych warunków matka robiła wszystko, byle tylko zadbać o dzieci po zniknięciu ojca, ale czasami doskwierała jej ta życiowa niesprawiedliwość. Jednak bez wątpienia to skromne życie wiele ją nauczyło i prawdopodobnie była dużo bardziej zaradna niż większość z tych bogatych dziewczątek w drogich sukniach, które nigdy nie zaznały żadnych niedogodności i braków. Była też bardziej tolerancyjna i nie odczuwała żadnych ciągotek do krzywdzenia innych w jakikolwiek sposób. Sama wiedziała, jak to jest być obiektem drwin.
- Och, Glaucusie, jak ty nic nie rozumiesz! – jęknęła, ledwo skończyli wchodzić po schodach i znaleźli się na pierwszym piętrze. Miała wrażenie, że jej mąż tego nie rozumiał. Że nie rozumiał dawnego nastoletniego bólu wciąż tlącego się we wrażliwym serduszku, a który właśnie wyszedł na światło dzienne mimo innych, poważniejszych problemów teraźniejszości. Ale właściwie jak miał rozumieć, skoro zawsze miał wszystko i nie doświadczył tego, co ona, i nie wiedział, jak to jest przejmować się tym, jak traktują nas inni, czy wychowywać bez ojca, który porzucił rodzinę, bo bardziej obchodzili go obcy ludzie niż własne dzieci. Może to przez jej ostatnie troski stała się jeszcze bardziej nadwrażliwa i przechodziła spore huśtawki nastrojów, a może to po prostu ciążowe humory lub efekt zażywanych eliksirów. Po jej nakrapianych policzkach zaczęły spływać łzy, choć jeszcze chwilę temu czuła się taka szczęśliwa, że obok jest mąż, za którym tęskniła leżąc ponad tydzień w Mungu, i wspólnie wybierają się na zwiedzanie posiadłości jego rodziców. Tego też czasem trochę mu zazdrościła, że miał ich oboje przez całe życie i nie musiał dorastać w przekonaniu, że jest półsierotą, ale z drugiej strony cieszyło ją, że miał tak szczęśliwe życie. Oby było takie dalej.
Zatrzymała się na moment pośrodku korytarza pierwszego piętra i ruszyła dalej dopiero, kiedy się trochę uspokoiła.
- Przepraszam – westchnęła znowu, pociągając piegowatym noskiem i ocierając dłonią policzki, by ukryć ślady chwilowego rozbicia sprzed paru minut. – To pewnie głupie, prawda? Przejmować się dawnymi smutkami i opinią innych, kiedy dzieją się gorsze rzeczy. Mój brat nie żyje, magię dotknęły anomalie... a ja narzekam, że nie miałam ładnych sukienek i nie było mnie stać na pędzle – dodała, myśląc gorzko o Barrym i czując się głupio z tym, że przeżywała takie błahostki, gdy niektórzy mieli w życiu trudniej. Lub wręcz je tracili, jak jej brat.
Jęknęła znowu i przylgnęła do męża, tuląc się do niego. Czuła się głupio po tej rozmowie, ale potrzebowała bliskości i towarzystwa męża i cieszyła się, że był obok. Nawet jeśli nie rozumiał nastoletnich trosk, bo dawno już przestał być nastolatkiem. Był dorosłym mężczyzną świadomym tego, że prawdziwe życie niosło ze sobą poważniejsze problemy, które Lyra jeszcze nie do końca pojmowała.
- No dobrze... Więc co kryje się za tymi drzwiami? Nie trzymaj mnie dłużej w niepewności – odezwała się, gdy doprowadził ją do jakichś ciężkich drzwi, których nigdy przedtem nie widziała. Już spokojniejsza, patrzyła, jak jej mąż chwyta za klamkę, a jej spojrzenie pomknęło dalej, ciekawa, co Traversowie skrywali w tym pomieszczeniu. Znowu udzielił jej się nastrój ciekawości i pełnego ekscytacji oczekiwania. Chciała zajrzeć do środka i zobaczyć, co tam było, co po chwili zrobiła.
- Mi chyba brakuje tej cechy. Nie jestem w ogóle podobna do twojej mamy, ale... wiem, że może być dla mnie wzorem – powiedziała, nie umiejąc sobie wyobrazić siebie jako osoby przebojowej. Nigdy nie była duszą towarzystwa, raczej trzymającą się na uboczu szarą myszką, przejmującą się opinią innych na swój temat. W parze z artystyczną duszą szła wyjątkowa wrażliwość, niekiedy wręcz nadwrażliwość, w dodatku Lyra wciąż była bardzo młodą dziewczyną, pozbawioną życiowego doświadczenia. Nie dało się nie zauważyć, że w takich momentach wyraźnie zaznaczała się duża różnica wieku między nią i jej mężem. Glaucus pewnie dawno miał za sobą ten nastoletni etap przeżywania błahych problemów, zresztą sprawiał wrażenie kogoś, kto nie przejmował się tym, co myślą o nim inni, a robił to, co sam uważał za słuszne.
- Nie jestem tak dobra jak inne dziewczęta – westchnęła, zdając sobie sprawę, że się od nich różni, co niektórzy dawali jej do zrozumienia już w Hogwarcie, a ona mimo to zawzięła się, by udowodnić światu swój talent i to, że zasługuje na miejsce wśród szlachetnie urodzonych. Nawet, jeśli nie każdy z nich chciał ją tam widzieć. – Pragnę im dorównać i nie musieć się niczego wstydzić. Chciałabym też... żebyś mógł być ze mnie dumny jako z twojej żony i przyszłej matki twoich dzieci. Nie chciałabym... żebyś był nieszczęśliwy. – Lyra pragnęła być dla niego kimś więcej niż aranżowaną żoną poślubioną z musu. On był dla niej kimś więcej, ale mimo jego widocznej troski o nią i faktu, że starał się o nią dbać, wciąż gdzieś z tyłu głowy pojawiały się wątpliwości. Nie była pewna, czy mąż odwzajemniał jej uczucia i czy na pewno był szczęśliwy.
Lyra dopiero w Hogwarcie zetknęła się z docinkami i przekonała się, że bieda jest czymś wstydliwym. Chciałaby dorastać w lepszych warunkach, wtedy nie musiałaby znosić docinków i wstydzić się, ani z bólem wyrzekać pasji, której nie mogła rozwijać tak, jak mogłaby, gdyby tylko jej rodzinę było na to stać. Było to może dość puste i niewdzięczne podejście, biorąc pod uwagę, że mimo skromnych warunków matka robiła wszystko, byle tylko zadbać o dzieci po zniknięciu ojca, ale czasami doskwierała jej ta życiowa niesprawiedliwość. Jednak bez wątpienia to skromne życie wiele ją nauczyło i prawdopodobnie była dużo bardziej zaradna niż większość z tych bogatych dziewczątek w drogich sukniach, które nigdy nie zaznały żadnych niedogodności i braków. Była też bardziej tolerancyjna i nie odczuwała żadnych ciągotek do krzywdzenia innych w jakikolwiek sposób. Sama wiedziała, jak to jest być obiektem drwin.
- Och, Glaucusie, jak ty nic nie rozumiesz! – jęknęła, ledwo skończyli wchodzić po schodach i znaleźli się na pierwszym piętrze. Miała wrażenie, że jej mąż tego nie rozumiał. Że nie rozumiał dawnego nastoletniego bólu wciąż tlącego się we wrażliwym serduszku, a który właśnie wyszedł na światło dzienne mimo innych, poważniejszych problemów teraźniejszości. Ale właściwie jak miał rozumieć, skoro zawsze miał wszystko i nie doświadczył tego, co ona, i nie wiedział, jak to jest przejmować się tym, jak traktują nas inni, czy wychowywać bez ojca, który porzucił rodzinę, bo bardziej obchodzili go obcy ludzie niż własne dzieci. Może to przez jej ostatnie troski stała się jeszcze bardziej nadwrażliwa i przechodziła spore huśtawki nastrojów, a może to po prostu ciążowe humory lub efekt zażywanych eliksirów. Po jej nakrapianych policzkach zaczęły spływać łzy, choć jeszcze chwilę temu czuła się taka szczęśliwa, że obok jest mąż, za którym tęskniła leżąc ponad tydzień w Mungu, i wspólnie wybierają się na zwiedzanie posiadłości jego rodziców. Tego też czasem trochę mu zazdrościła, że miał ich oboje przez całe życie i nie musiał dorastać w przekonaniu, że jest półsierotą, ale z drugiej strony cieszyło ją, że miał tak szczęśliwe życie. Oby było takie dalej.
Zatrzymała się na moment pośrodku korytarza pierwszego piętra i ruszyła dalej dopiero, kiedy się trochę uspokoiła.
- Przepraszam – westchnęła znowu, pociągając piegowatym noskiem i ocierając dłonią policzki, by ukryć ślady chwilowego rozbicia sprzed paru minut. – To pewnie głupie, prawda? Przejmować się dawnymi smutkami i opinią innych, kiedy dzieją się gorsze rzeczy. Mój brat nie żyje, magię dotknęły anomalie... a ja narzekam, że nie miałam ładnych sukienek i nie było mnie stać na pędzle – dodała, myśląc gorzko o Barrym i czując się głupio z tym, że przeżywała takie błahostki, gdy niektórzy mieli w życiu trudniej. Lub wręcz je tracili, jak jej brat.
Jęknęła znowu i przylgnęła do męża, tuląc się do niego. Czuła się głupio po tej rozmowie, ale potrzebowała bliskości i towarzystwa męża i cieszyła się, że był obok. Nawet jeśli nie rozumiał nastoletnich trosk, bo dawno już przestał być nastolatkiem. Był dorosłym mężczyzną świadomym tego, że prawdziwe życie niosło ze sobą poważniejsze problemy, które Lyra jeszcze nie do końca pojmowała.
- No dobrze... Więc co kryje się za tymi drzwiami? Nie trzymaj mnie dłużej w niepewności – odezwała się, gdy doprowadził ją do jakichś ciężkich drzwi, których nigdy przedtem nie widziała. Już spokojniejsza, patrzyła, jak jej mąż chwyta za klamkę, a jej spojrzenie pomknęło dalej, ciekawa, co Traversowie skrywali w tym pomieszczeniu. Znowu udzielił jej się nastrój ciekawości i pełnego ekscytacji oczekiwania. Chciała zajrzeć do środka i zobaczyć, co tam było, co po chwili zrobiła.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Każdy wolałby żyć w błogiej nieświadomości, ale niestety nie zawsze było to możliwe. Zwłaszcza w obliczu zagrożenia, które wzbierało na sile. Świat stawał się coraz mniej bezpieczny i chyba już każdy zaczął to powoli zauważać. To właśnie dlatego podjąłem trudną decyzję o przeprowadzce. Wierzyłem, że to odejmie nam wielu trosk, nawet jeśli nie zagwarantuje całkowitej nietykalności. Zwłaszcza mi, bo musiałem wychodzić i oddawać się różnym obowiązkom. Względem rodu, względem Zakonu. Lyrę najchętniej zamknąłbym w Corbenic, by nic jej się nie stało, ale wiedziałem, że to niemożliwe. Nie z jej dość lekkim podejściem do życia, skutkującym wpadaniem w tarapaty. Choć wierzyłem, że teraz nabrała więcej pokory, nawet jeśli było to spowodowane tragizmem ostatnich wydarzeń. Tutaj nic jej nie groziło. Musiałem to sobie w ten sposób tłumaczyć, by nie dać się zwariować. I robić swoje bez gigantycznych obaw doprawianych szczodrze wyrzutami sumienia.
Uśmiechnąłem się. Wiedziałem, że matka była jedną z tych kobiet, które zjednywały sobie ludzi. Nawet jeśli ich charakter bywał męczący; nadal pozostawała półwilą, kapryśnym stworzeniem żyjącym emocjami. W tym wszystkim pozostawała troskliwą matką, wzorową żoną oraz idealną damą na salonach. Perfekcyjnie to wszystko równoważyła, nawet pomimo domu, z którego się wywodziła. Nigdy nie dała Traversom odczuć, że ich polityka była niewłaściwa, że gardzi ich wyborem. Kochała ojca, kochała nas, kochała również swój arystokratyczny świat, kochając przy tym współczucie. Z pewnością nigdy nie chciałaby, byśmy walczyli o mugoli czy mugolaków, ale wiedziałem również, że by nas za to nie potępiła. Zdecydowanie mogłaby zostać wzorem dla wielu kobiet. Cieszyłem się więc, że i moja żona to dostrzegła. Byłem zadowolony z ich dobrego kontaktu.
Szczęście musiało ustąpić smutkowi po tak przykrym temacie rozmowy. Długo nie wiedziałem co jej na to wszystko odpowiedzieć, czułem wewnętrzne sprzeczności, niemal namacalny ból z powodu niezrozumienia. Nigdy nie sądziłem, że do tego dojdzie. Że będę musiał tłumaczyć Lyrze jak bardzo jej myślenie jest krzywdzące. Nie tylko mnie, ale też ją.
Odezwałem się dopiero, kiedy znaleźliśmy się już na piętrze, kiedy łzy i wyrzuty zaczęły się piętrzyć zagęszczając atmosferę. Przystanąłem i ująłem jej twarz w dłonie, chcąc, by się na mnie popatrzyła, bo odniosłem wrażenie, że pewne sprawy wymagały wyjaśnień.
- Jesteś lepsza niż inne dziewczęta. I nie masz się czego wstydzić. Masz dobre serce, wdzięk i talent, tylko niepotrzebnie przejmujesz się tym, o czym powinnaś zapomnieć i uznać jako nieinteresujące. I właśnie z powodu tych cech jestem z ciebie dumny. Najważniejsze jest to, co nosisz w sercu, nie na sobie. Może faktycznie nie rozumiem, może powinienem zaznać smaku biedy, ale to nie jest najlepszy moment na to. Postaraj się odrzucić zmartwienia dotyczące szkoły oraz sukienek, a obiecuję, że będziemy szczęśliwi – powiedziałem spokojnie, choć poważnie. Zależało mi na tym. Na tym, by nie mieć w domu kolejnej wypranej z myśli kukły podążającej za bezsensownymi wartościami. Nie oczekiwałem, że będzie walczyć na wojnie, nie oczekiwałem, że będzie nieść pomoc obcym ludziom, ale chciałem, by przyświecały jej inne wartości niż pragnienie bogactwa. Pragnąłem, by pozostała sobą.
Przygarnąłem ją do siebie i przytuliłem, chcąc w ten sposób zapewnić o moich szczerych intencjach. Nie zamierzałem jej zasmucać czy sprawiać przykrości. Miałem nadzieję, że mnie zrozumie, że uda nam się jeszcze porozumieć. Trwałem tak dopóki się nie uspokoiła. Chwyciłem ją pewniej za dłoń, chcąc może dodać otuchy. I by widząc mój ulubiony pokój w zamku zachwyciła się jego pięknem tak mocno jak ja.
Uśmiechnąłem się lekko, po czym nacisnąłem klamkę. Przed nami rozpościerał się widok magicznego pomieszczenia. Cała ściana przed nami stworzona była ze szkła, pozwalając podziwiać przepiękny widok plaży. Przed nim znajdowała się wygodna sofa, idealna do spoczynku, by podziwiać niezwykły krajobraz. Podłoga również była szklana, widać w niej było wodę oraz ryby i inne, niewielkie morskie stworzonka, które żyły. Po bokach znajdowały się ściany z cegły pomalowane na ciemny granat. Nie było tu absolutnie niczego więcej, przez co pokój stanowił idealne miejsce na wyciszenie wszystkich negatywnych emocji oraz pesymistycznych myśli. Puściłem Lyrę przodem, zamykając za sobą drzwi i czekając na jej werdykt.
Uśmiechnąłem się. Wiedziałem, że matka była jedną z tych kobiet, które zjednywały sobie ludzi. Nawet jeśli ich charakter bywał męczący; nadal pozostawała półwilą, kapryśnym stworzeniem żyjącym emocjami. W tym wszystkim pozostawała troskliwą matką, wzorową żoną oraz idealną damą na salonach. Perfekcyjnie to wszystko równoważyła, nawet pomimo domu, z którego się wywodziła. Nigdy nie dała Traversom odczuć, że ich polityka była niewłaściwa, że gardzi ich wyborem. Kochała ojca, kochała nas, kochała również swój arystokratyczny świat, kochając przy tym współczucie. Z pewnością nigdy nie chciałaby, byśmy walczyli o mugoli czy mugolaków, ale wiedziałem również, że by nas za to nie potępiła. Zdecydowanie mogłaby zostać wzorem dla wielu kobiet. Cieszyłem się więc, że i moja żona to dostrzegła. Byłem zadowolony z ich dobrego kontaktu.
Szczęście musiało ustąpić smutkowi po tak przykrym temacie rozmowy. Długo nie wiedziałem co jej na to wszystko odpowiedzieć, czułem wewnętrzne sprzeczności, niemal namacalny ból z powodu niezrozumienia. Nigdy nie sądziłem, że do tego dojdzie. Że będę musiał tłumaczyć Lyrze jak bardzo jej myślenie jest krzywdzące. Nie tylko mnie, ale też ją.
Odezwałem się dopiero, kiedy znaleźliśmy się już na piętrze, kiedy łzy i wyrzuty zaczęły się piętrzyć zagęszczając atmosferę. Przystanąłem i ująłem jej twarz w dłonie, chcąc, by się na mnie popatrzyła, bo odniosłem wrażenie, że pewne sprawy wymagały wyjaśnień.
- Jesteś lepsza niż inne dziewczęta. I nie masz się czego wstydzić. Masz dobre serce, wdzięk i talent, tylko niepotrzebnie przejmujesz się tym, o czym powinnaś zapomnieć i uznać jako nieinteresujące. I właśnie z powodu tych cech jestem z ciebie dumny. Najważniejsze jest to, co nosisz w sercu, nie na sobie. Może faktycznie nie rozumiem, może powinienem zaznać smaku biedy, ale to nie jest najlepszy moment na to. Postaraj się odrzucić zmartwienia dotyczące szkoły oraz sukienek, a obiecuję, że będziemy szczęśliwi – powiedziałem spokojnie, choć poważnie. Zależało mi na tym. Na tym, by nie mieć w domu kolejnej wypranej z myśli kukły podążającej za bezsensownymi wartościami. Nie oczekiwałem, że będzie walczyć na wojnie, nie oczekiwałem, że będzie nieść pomoc obcym ludziom, ale chciałem, by przyświecały jej inne wartości niż pragnienie bogactwa. Pragnąłem, by pozostała sobą.
Przygarnąłem ją do siebie i przytuliłem, chcąc w ten sposób zapewnić o moich szczerych intencjach. Nie zamierzałem jej zasmucać czy sprawiać przykrości. Miałem nadzieję, że mnie zrozumie, że uda nam się jeszcze porozumieć. Trwałem tak dopóki się nie uspokoiła. Chwyciłem ją pewniej za dłoń, chcąc może dodać otuchy. I by widząc mój ulubiony pokój w zamku zachwyciła się jego pięknem tak mocno jak ja.
Uśmiechnąłem się lekko, po czym nacisnąłem klamkę. Przed nami rozpościerał się widok magicznego pomieszczenia. Cała ściana przed nami stworzona była ze szkła, pozwalając podziwiać przepiękny widok plaży. Przed nim znajdowała się wygodna sofa, idealna do spoczynku, by podziwiać niezwykły krajobraz. Podłoga również była szklana, widać w niej było wodę oraz ryby i inne, niewielkie morskie stworzonka, które żyły. Po bokach znajdowały się ściany z cegły pomalowane na ciemny granat. Nie było tu absolutnie niczego więcej, przez co pokój stanowił idealne miejsce na wyciszenie wszystkich negatywnych emocji oraz pesymistycznych myśli. Puściłem Lyrę przodem, zamykając za sobą drzwi i czekając na jej werdykt.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ostatnie wydarzenia sprawiły, że Lyra była dużo bardziej ostrożna. Po powrocie z Munga praktycznie nie wychodziła z domu, dużo odpoczywała i przestrzegała zaleceń uzdrowicieli w kwestii eliksirów. Nie można było kusić losu, gdy odpowiadała już nie tylko za siebie, ale w ostatnich miesiącach kłopoty bardzo lubiły ją prześladować, nawet jeśli nigdy nie szukała ich celowo. Nie była typem ryzykantki, jak na byłą Gryfonkę była osobą nieśmiałą i ostrożną, w szkole zawsze stanowiła głos rozsądku dla bardziej lekkomyślnych kolegów. Teraz musiała uważać, i to nawet w domu, bo każde zaklęcie mogło pociągnąć za sobą anomalie. Bała się, że któraś może źle wpłynąć na jej dziecko, i wolała nie myśleć o tym, że poza anomaliami mogą na nich czyhać dużo gorsze rzeczy. Gdyby tylko wiedziała, w co wpakował się mąż, z pewnością byłaby dużo bardziej niespokojna i trudno byłoby jej się uwolnić od niepokoju, a wyobraźnia podpowiadałaby najgorsze scenariusze tego, co może się stać, wywierając negatywny wpływ na delikatną i już nadwątloną psychikę.
Lyra była pozytywnie zaskoczona tym, że matka Glaucusa od samego początku tak dobrze ją przyjęła. Choć zapewne miała swój udział w wyborze narzeczonej dla syna, Lyra zawsze obawiała się, że uboga synowa z rodu budzącego spore kontrowersje nie spotka się z przychylnością. Ale lady Travers, kiedy już wróciła do zdrowia po dręczącej ją chorobie, okazała się zainteresowana pomocą dziewczęciu w dostosowaniu się do małżeńskich realiów. Sama była przykładem dobrze wypełnionego obowiązku wobec rodu, przykładną żoną swego męża, damą oraz matką.
Sama przez lata powątpiewała w swoją wartość i czuła się niedostatecznie dobra, i bardzo przejęła się tym, że Glaucus wykazał się niezrozumieniem i bagatelizował tragedię, którą była dla niej bieda i bycie ocenianą przez rówieśniczki. Stąd jej emocjonalna reakcja, prawdopodobnie dodatkowo wzmocniona przez ciążową huśtawkę nastrojów, która dawała się dziewczątku we znaki od pewnego czasu.
Ale Glaucus po chwili podszedł do niej i troskliwie ujął w dłonie jej zapłakaną buzię. Lyra podniosła na niego wzrok, nagle czując wyrzuty sumienia z powodu swojego niedojrzałego, płytkiego zachowania. Jej zielone oczy spotkały się z błękitem jego tęczówek, przywodzących na myśl morze w pogodny dzień. I słuchała jego słów, pragnąc wierzyć, że to prawda. Że naprawdę mogła być kimś wartościowym mimo tego, kim się urodziła, i że jej mąż był z niej dumny.
- Naprawdę tak uważasz? – zapytała go. – Nigdy nie patrzyłam na to w ten sposób... To znaczy... w którymś momencie po prostu zaczęłam wierzyć w to, co mówią inne dziewczęta. Że jestem biedna i gorsza, że nigdy nie będę taka jak one. Za każdym razem tak bolało mnie, gdy mogłam oglądać piękne stroje tylko przez sklepowe szyby, bo nawet gdy zaczęłam malować na Pokątnej, na początku ledwie wystarczało na nowe przybory do malowania. I byłam pewna, że czekają mnie lata takiego stania na ulicy, ale... szczęście uśmiechnęło się do mnie i wiele się zmieniło – powiedziała, mając na myśli zarówno artystyczny debiut, jak i zaręczyny z Glaucusem. Oba te wydarzenia były przełomowe dla życia młódki i pchnęły je na zupełnie nowy tor. – Mogłam zostać prawdziwą malarką, czego tak pragnęłam, choć wcześniej bałam się, że to dla mnie zamknięta droga. Prawie nikt nie wierzył, że może mi się udać, skoro... nie należałam do bogatego rodu. – Nie wyobrażała sobie, że mogłaby nie malować. – To wtedy mnie poznałeś, pamiętasz? To był jeden z moich pierwszych dni na Pokątnej. Pamiętam, że na mnie spojrzałeś... – urwała, rumieniąc się, choć była ciekawa, co wtedy Glaucus o niej myślał, co sprawiło, że do niej podszedł.
Ale nastoletnie problemy, nawet jeśli innym mogły wydawać się błahe, nawet po latach czaiły się gdzieś z tyłu świadomości, zasiewając w niej wątpliwości. Nawet jeśli oprócz tych pogardzających nią dziewcząt było też sporo takich, które były dla niej miłe, najsilniej wyryły się w pamięci właśnie te, które okazały jej wzgardę. I podczas debiutu na salonach też czuła się nieswojo, gdy inne dziewczęta prezentowały się w pięknych, drogich sukniach, a ona jedna miała na sobie skromną, choć schludną sukienczynę, która w oczach pozostałych zapewne bardziej nadawałaby się do wycierania podłogi niż na debiut. A jednak to ona dziś nosiła z dumą obrączkę ślubną i oczekiwała narodzin dziecka mężczyzny, który był kimś więcej niż małżonkiem z przymusu.
Ale może to wszystko nie powinno mieć już takiego znaczenia, skoro teraz nastało nowe życie, miała męża i stała się częścią jego rodu? I co najważniejsze, on sam mówił, że jest z niej dumny i że nie musiała się niczego wstydzić. Jego zdanie powinno znaczyć dla niej więcej, niż zdanie obcych dziewcząt, dla których najbardziej liczyła się powierzchowność i zawartość bankowej skrytki. Nie powinna się nimi tak bardzo przejmować, bo prawdopodobnie to nie było tego warte. Pragnęła akceptacji, ale ta ze strony męża znaczyła więcej niż akceptacja kogokolwiek innego.
- To dla mnie wiele znaczy. To... że mnie akceptujesz – powiedziała cicho, muskając ustami jego policzek i pozwalając, by ją do siebie przytulił. Można było odnieść wrażenie, że po tej deklaracji Lyra urosła o kilka centymetrów, a jej nastrój poprawił się, ukojony dobrym słowem ze strony męża. – Masz rację, może nie warto przejmować się innymi, skoro najważniejsze osoby znajdują się właśnie tutaj, w tym miejscu? Muszę... nauczyć się sama siebie akceptować i nie dawać się tym dawnym kompleksom – Bo to zdanie męża i jego rodziny oraz akceptacja z ich strony, powinny stać wyżej niż zdanie obcych ludzi. Niektóre dziewczęta po prostu potrzebowały się wywyższać i gardzić innymi. – I na pewno nie warto się nimi przejmować... kiedy dzieją się gorsze rzeczy, dużo gorsze niż nieprzyjemne spojrzenia i słowa innych. Przecież i tak mamy dużo szczęścia, prawda?
W jego ramionach powoli się uspokoiła, gorąco pragnąc mu wierzyć, bo niczego nie pragnęła tak mocno, jak bycia szczęśliwą z mężem i przyszłymi dziećmi.
Trzymając się za ręce, ruszyli dalej. Na buzi Lyry znowu malowała się ciekawość, bo była pewna, że mąż pokaże jej coś naprawdę niesamowitego. Wsunęła się do pokoju jako pierwsza, aż przystając z wrażenia na widok tego, co ukazało się jej oczom.
- To jest... niesamowite! – powiedziała ze szczerym zachwytem, a jej oczy chłonęły piękno tego niezwykłego pomieszczenia; prawie zapomniała o niedawnej rozmowie czy błahych, nastoletnich problemach. – To pomieszczenie jest zaczarowane? – zapytała, obserwując przeszkloną ścianę na wprost, za którą rozciągał się widok na plażę, a podłoga pod nimi była szklana, a pod szkłem znajdowała się woda z pływającymi w niej rybami. Dziewczę przez dłuższą chwilę przyglądało się im, mając nadzieję, że szkło nie pęknie pod ich ciężarem. Wciąż bardzo bała się głębszej wody, choć pewnie akwarium nie było bardzo głębokie. Ale wyobraźnia Lyry robiła swoje. – Nie dziwię się, że je wybrałeś, jest naprawdę wspaniałe i zaskakujące... – szepnęła, czując, że próżno byłoby szukać podobnego w dworach innych rodów. Glaucus pozytywnie ją zaskoczył. – Mam tylko nadzieję, że ta podłoga jest wytrzymała. Pod spodem jest... woda – szepnęła, ściskając lekko dłoń męża. Wiedział o jej lęku, z którym zresztą obiecał pomóc jej walczyć. – Nigdy wcześniej tu nie byłam. Nawet twoja siostra nie pokazała mi tej komnaty. Podejrzewam, że pewnie to tu lubiłeś przychodzić w młodości? – zapytała go, idąc w stronę kanapy umiejscowionej na wprost szklanej tafli. I znowu przemknęła jej przez głowę gorzka myśl, że w dzieciństwie była całkowicie pozbawiona takich atrakcji, ale już nie powiedziała nic na ten temat, starając się nie myśleć o kompleksach i przywołać w pamięci niedawne słowa męża o tym, że był dumny z niej takiej, jaka była.
Lyra była pozytywnie zaskoczona tym, że matka Glaucusa od samego początku tak dobrze ją przyjęła. Choć zapewne miała swój udział w wyborze narzeczonej dla syna, Lyra zawsze obawiała się, że uboga synowa z rodu budzącego spore kontrowersje nie spotka się z przychylnością. Ale lady Travers, kiedy już wróciła do zdrowia po dręczącej ją chorobie, okazała się zainteresowana pomocą dziewczęciu w dostosowaniu się do małżeńskich realiów. Sama była przykładem dobrze wypełnionego obowiązku wobec rodu, przykładną żoną swego męża, damą oraz matką.
Sama przez lata powątpiewała w swoją wartość i czuła się niedostatecznie dobra, i bardzo przejęła się tym, że Glaucus wykazał się niezrozumieniem i bagatelizował tragedię, którą była dla niej bieda i bycie ocenianą przez rówieśniczki. Stąd jej emocjonalna reakcja, prawdopodobnie dodatkowo wzmocniona przez ciążową huśtawkę nastrojów, która dawała się dziewczątku we znaki od pewnego czasu.
Ale Glaucus po chwili podszedł do niej i troskliwie ujął w dłonie jej zapłakaną buzię. Lyra podniosła na niego wzrok, nagle czując wyrzuty sumienia z powodu swojego niedojrzałego, płytkiego zachowania. Jej zielone oczy spotkały się z błękitem jego tęczówek, przywodzących na myśl morze w pogodny dzień. I słuchała jego słów, pragnąc wierzyć, że to prawda. Że naprawdę mogła być kimś wartościowym mimo tego, kim się urodziła, i że jej mąż był z niej dumny.
- Naprawdę tak uważasz? – zapytała go. – Nigdy nie patrzyłam na to w ten sposób... To znaczy... w którymś momencie po prostu zaczęłam wierzyć w to, co mówią inne dziewczęta. Że jestem biedna i gorsza, że nigdy nie będę taka jak one. Za każdym razem tak bolało mnie, gdy mogłam oglądać piękne stroje tylko przez sklepowe szyby, bo nawet gdy zaczęłam malować na Pokątnej, na początku ledwie wystarczało na nowe przybory do malowania. I byłam pewna, że czekają mnie lata takiego stania na ulicy, ale... szczęście uśmiechnęło się do mnie i wiele się zmieniło – powiedziała, mając na myśli zarówno artystyczny debiut, jak i zaręczyny z Glaucusem. Oba te wydarzenia były przełomowe dla życia młódki i pchnęły je na zupełnie nowy tor. – Mogłam zostać prawdziwą malarką, czego tak pragnęłam, choć wcześniej bałam się, że to dla mnie zamknięta droga. Prawie nikt nie wierzył, że może mi się udać, skoro... nie należałam do bogatego rodu. – Nie wyobrażała sobie, że mogłaby nie malować. – To wtedy mnie poznałeś, pamiętasz? To był jeden z moich pierwszych dni na Pokątnej. Pamiętam, że na mnie spojrzałeś... – urwała, rumieniąc się, choć była ciekawa, co wtedy Glaucus o niej myślał, co sprawiło, że do niej podszedł.
Ale nastoletnie problemy, nawet jeśli innym mogły wydawać się błahe, nawet po latach czaiły się gdzieś z tyłu świadomości, zasiewając w niej wątpliwości. Nawet jeśli oprócz tych pogardzających nią dziewcząt było też sporo takich, które były dla niej miłe, najsilniej wyryły się w pamięci właśnie te, które okazały jej wzgardę. I podczas debiutu na salonach też czuła się nieswojo, gdy inne dziewczęta prezentowały się w pięknych, drogich sukniach, a ona jedna miała na sobie skromną, choć schludną sukienczynę, która w oczach pozostałych zapewne bardziej nadawałaby się do wycierania podłogi niż na debiut. A jednak to ona dziś nosiła z dumą obrączkę ślubną i oczekiwała narodzin dziecka mężczyzny, który był kimś więcej niż małżonkiem z przymusu.
Ale może to wszystko nie powinno mieć już takiego znaczenia, skoro teraz nastało nowe życie, miała męża i stała się częścią jego rodu? I co najważniejsze, on sam mówił, że jest z niej dumny i że nie musiała się niczego wstydzić. Jego zdanie powinno znaczyć dla niej więcej, niż zdanie obcych dziewcząt, dla których najbardziej liczyła się powierzchowność i zawartość bankowej skrytki. Nie powinna się nimi tak bardzo przejmować, bo prawdopodobnie to nie było tego warte. Pragnęła akceptacji, ale ta ze strony męża znaczyła więcej niż akceptacja kogokolwiek innego.
- To dla mnie wiele znaczy. To... że mnie akceptujesz – powiedziała cicho, muskając ustami jego policzek i pozwalając, by ją do siebie przytulił. Można było odnieść wrażenie, że po tej deklaracji Lyra urosła o kilka centymetrów, a jej nastrój poprawił się, ukojony dobrym słowem ze strony męża. – Masz rację, może nie warto przejmować się innymi, skoro najważniejsze osoby znajdują się właśnie tutaj, w tym miejscu? Muszę... nauczyć się sama siebie akceptować i nie dawać się tym dawnym kompleksom – Bo to zdanie męża i jego rodziny oraz akceptacja z ich strony, powinny stać wyżej niż zdanie obcych ludzi. Niektóre dziewczęta po prostu potrzebowały się wywyższać i gardzić innymi. – I na pewno nie warto się nimi przejmować... kiedy dzieją się gorsze rzeczy, dużo gorsze niż nieprzyjemne spojrzenia i słowa innych. Przecież i tak mamy dużo szczęścia, prawda?
W jego ramionach powoli się uspokoiła, gorąco pragnąc mu wierzyć, bo niczego nie pragnęła tak mocno, jak bycia szczęśliwą z mężem i przyszłymi dziećmi.
Trzymając się za ręce, ruszyli dalej. Na buzi Lyry znowu malowała się ciekawość, bo była pewna, że mąż pokaże jej coś naprawdę niesamowitego. Wsunęła się do pokoju jako pierwsza, aż przystając z wrażenia na widok tego, co ukazało się jej oczom.
- To jest... niesamowite! – powiedziała ze szczerym zachwytem, a jej oczy chłonęły piękno tego niezwykłego pomieszczenia; prawie zapomniała o niedawnej rozmowie czy błahych, nastoletnich problemach. – To pomieszczenie jest zaczarowane? – zapytała, obserwując przeszkloną ścianę na wprost, za którą rozciągał się widok na plażę, a podłoga pod nimi była szklana, a pod szkłem znajdowała się woda z pływającymi w niej rybami. Dziewczę przez dłuższą chwilę przyglądało się im, mając nadzieję, że szkło nie pęknie pod ich ciężarem. Wciąż bardzo bała się głębszej wody, choć pewnie akwarium nie było bardzo głębokie. Ale wyobraźnia Lyry robiła swoje. – Nie dziwię się, że je wybrałeś, jest naprawdę wspaniałe i zaskakujące... – szepnęła, czując, że próżno byłoby szukać podobnego w dworach innych rodów. Glaucus pozytywnie ją zaskoczył. – Mam tylko nadzieję, że ta podłoga jest wytrzymała. Pod spodem jest... woda – szepnęła, ściskając lekko dłoń męża. Wiedział o jej lęku, z którym zresztą obiecał pomóc jej walczyć. – Nigdy wcześniej tu nie byłam. Nawet twoja siostra nie pokazała mi tej komnaty. Podejrzewam, że pewnie to tu lubiłeś przychodzić w młodości? – zapytała go, idąc w stronę kanapy umiejscowionej na wprost szklanej tafli. I znowu przemknęła jej przez głowę gorzka myśl, że w dzieciństwie była całkowicie pozbawiona takich atrakcji, ale już nie powiedziała nic na ten temat, starając się nie myśleć o kompleksach i przywołać w pamięci niedawne słowa męża o tym, że był dumny z niej takiej, jaka była.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Dlatego, i dla wielu innych powodów, musiałem zachowywać wiele rzeczy w tajemnicy, a przede wszystkim nauczyć się kłamać. Nie lubiłem tego robić, ale czasem nie było innego wyjścia. To dla dobra nas wszystkich, jak lubiłem sobie powtarzać w myślach. Nie mogłem jednocześnie stać bezczynnie jak innym działa się krzywda, dlatego świadomie wybierałem podwójne życie jednocześnie trwając w przekonaniu, że postępuję słusznie. Jak zwykle w takich sytuacjach rozliczy mnie czas oraz historia. Wolałem jednak nie zajmować się tak przykrymi myślami w obecności Lyry, która najwidoczniej przeżywała swoje osobiste dramaty. Nie znałem się na ciążach, nie mogłem przypuszczać, że dużą rolę w jej zachowaniu odgrywały hormony. Mimo to bez odpowiedniej bazy nic takiego nie miałoby miejsca, to zaś sprawiało, że byłem autentycznie przygnębiony słowami żony. Nie spodziewałem się aż takich problemów z samoakceptacją, z pewnością siebie. I przede wszystkim nie spodziewałem się, że szkolne problemy ze złośliwymi szlachciankami mogą urosnąć do tak ogromnego problemu. Starałem się podejść do sytuacji na chłodno, spokojnie, wyważenie, ale jeśli ona zamierzała bardziej ufać słowom wrednych dziewcząt z Hogwartu zamiast mnie, to nie miałem zbyt dużego pola do popisu. Mogłem jedynie zapewnić ją o tym, że taka, jaka była, była idealna. Niestety towarzyszyło mi przeczucie, że nie do końca rudzielec zrozumiał moje słowa.
- Naprawdę – powtórzyłem z mocą, pewny siebie. – Kimkolwiek były, nie miały racji. To nie bogactwo jest wyznacznikiem człowieczeństwa, a jego charakter – powtórzyłem to, co powiedziałem jeszcze chwilę temu. – To przeszłość. Nie wróci. Nie zadręczaj się nią, bo to nie ma sensu. Teraz wszystko będzie już tylko lepiej, uwierz to, a będzie ci lżej – dodałem w podobnym tonie. Wszystko, byleby tylko Lyra wreszcie pojęła o co mi chodziło i jak bezsensownie było teraz zamartwiać się osobami, które najpewniej już dawno o niej zapomniały. I nie sądziłem, by ich życie wyglądało teraz lepiej.
Uśmiechnąłem się.
- Byłaś… taka naturalna. Miła, uśmiechnięta, serdeczna. To wzbudziło moją sympatię, tak jak na pewno innych osób odwiedzających stoisko. Być może gdybyś siedziała w bogatej sukni w swoim prywatnym atelier to więcej arystokratów by się tobą zainteresowało, ale to naprawdę tego byś chciała? Sztucznego podziwu trwającego dopóki masz pieniądze oraz reputację, w przeciwnym razie wszystkie przyjaźnie rozpadłyby się niczym domek z kart? – spytałem, trzymając się głupiej nadziei, że odpowie przecząco, że w końcu pojmie w czym tkwił sekret udanego życia. Nie w poklasku, a w prawdziwych relacjach z ludźmi. Z życiem w zgodzie z samym sobą. Widzieć w odbiciu dobrego człowieka, by kiedyś móc odejść ze świata z czystym sumieniem, a nie niepokojem o to, ile krzywd wyrządziło się innym ludziom.
- Tak. O to mi właśnie chodzi – dodałem z wyraźnie słyszalną ulgą. – Nie zmieniaj tego, co jest dobre, bo może się okazać, że efekt będzie zdecydowanie gorszy – poprosiłem, naprawdę mocno, zanim jeszcze pokonaliśmy długość korytarza i znaleźliśmy się w sali.
Ucieszyłem się, że i Lyrze spodobał się ten pokój. Naprawdę był magiczny, dosłownie i w przenośni. Byłem zadowolony wiedząc, że nie tylko ja tak uważałem.
- Tak – odparłem, zawieszając na dłużej wzrok na widoku za oknem. Był przepiękny, choć dość gwałtowny jak na panującą pogodę. – Oczywiście, że jest wytrzymała. Szkło jest grube, hartowane, w dodatku zabezpieczone także magią – uspokoiłem ją, nie chcąc, by się denerwowała czymś, czym nie powinna. – Tak. Byłem bardzo ruchliwym dzieckiem, rodzice wręcz mnie tu wrzucali, bylebym się wreszcie wyciszył – odpowiedziałem z rozbawieniem. Również podszedłem do kanapy, ciągnąć delikatnie żonę za rękę, by usiadła na niej ze mną.
- Naprawdę – powtórzyłem z mocą, pewny siebie. – Kimkolwiek były, nie miały racji. To nie bogactwo jest wyznacznikiem człowieczeństwa, a jego charakter – powtórzyłem to, co powiedziałem jeszcze chwilę temu. – To przeszłość. Nie wróci. Nie zadręczaj się nią, bo to nie ma sensu. Teraz wszystko będzie już tylko lepiej, uwierz to, a będzie ci lżej – dodałem w podobnym tonie. Wszystko, byleby tylko Lyra wreszcie pojęła o co mi chodziło i jak bezsensownie było teraz zamartwiać się osobami, które najpewniej już dawno o niej zapomniały. I nie sądziłem, by ich życie wyglądało teraz lepiej.
Uśmiechnąłem się.
- Byłaś… taka naturalna. Miła, uśmiechnięta, serdeczna. To wzbudziło moją sympatię, tak jak na pewno innych osób odwiedzających stoisko. Być może gdybyś siedziała w bogatej sukni w swoim prywatnym atelier to więcej arystokratów by się tobą zainteresowało, ale to naprawdę tego byś chciała? Sztucznego podziwu trwającego dopóki masz pieniądze oraz reputację, w przeciwnym razie wszystkie przyjaźnie rozpadłyby się niczym domek z kart? – spytałem, trzymając się głupiej nadziei, że odpowie przecząco, że w końcu pojmie w czym tkwił sekret udanego życia. Nie w poklasku, a w prawdziwych relacjach z ludźmi. Z życiem w zgodzie z samym sobą. Widzieć w odbiciu dobrego człowieka, by kiedyś móc odejść ze świata z czystym sumieniem, a nie niepokojem o to, ile krzywd wyrządziło się innym ludziom.
- Tak. O to mi właśnie chodzi – dodałem z wyraźnie słyszalną ulgą. – Nie zmieniaj tego, co jest dobre, bo może się okazać, że efekt będzie zdecydowanie gorszy – poprosiłem, naprawdę mocno, zanim jeszcze pokonaliśmy długość korytarza i znaleźliśmy się w sali.
Ucieszyłem się, że i Lyrze spodobał się ten pokój. Naprawdę był magiczny, dosłownie i w przenośni. Byłem zadowolony wiedząc, że nie tylko ja tak uważałem.
- Tak – odparłem, zawieszając na dłużej wzrok na widoku za oknem. Był przepiękny, choć dość gwałtowny jak na panującą pogodę. – Oczywiście, że jest wytrzymała. Szkło jest grube, hartowane, w dodatku zabezpieczone także magią – uspokoiłem ją, nie chcąc, by się denerwowała czymś, czym nie powinna. – Tak. Byłem bardzo ruchliwym dzieckiem, rodzice wręcz mnie tu wrzucali, bylebym się wreszcie wyciszył – odpowiedziałem z rozbawieniem. Również podszedłem do kanapy, ciągnąć delikatnie żonę za rękę, by usiadła na niej ze mną.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Może to i lepiej, że Lyra nie wiedziała i nie miała dodatkowego powodu do zamartwiania się o małżonka. Może było to z jej strony trochę egoistyczne, ale chciała, żeby był bezpieczny i nie narażał się. Pragnęła, by stanowili pełną rodzinę – ona, Glaucus i ich przyszłe dzieci. Nie była nieczuła na problemy innych, ale najwyżej stawiała dobro swoich najbliższych.
Początek ciąży też nie był dla Lyry łatwy, i to nie tylko ze względu na to, że wskutek nieszczęśliwego incydentu prawie ją straciła. Od pewnego czasu dziewczę zmagało się z wahaniami nastrojów, co dodatkowo nałożyło się na inne przeżywane przez nią troski, sprawiając, że nie potrzebowała mocnego powodu, by wybuchnąć płaczem. Płakała często, nawet bez wyraźnej przyczyny, choć zwykle starała się, by nikt tego nie widział, zwłaszcza Glaucus.
Teraz też nie potrzebowała wiele – wystarczyło kilka szkolnych wspomnień i prawdopodobnie wyimaginowane poczucie niezrozumienia ze strony męża, by po piegowatych policzkach spłynęło parę łez. Ale chciała wierzyć w jego słowa, w to, że naprawdę była w jego oczach wartościową osobą, nawet jeśli mógł poślubić lepszą partię. Był troskliwym i bardzo przystojnym mężczyzną, którego mogłaby pragnąć niejedna młoda szlachcianka.
- Nie cierpiałam być biedna – bąknęła ledwie słyszalnie. Bieda była czymś, co podcina skrzydła i wpędza w niskie poczucie wartości, i nawet troska ze strony rodziny nie była w stanie całkowicie ukoić żalu Lyry i tęsknoty może nawet nie tyle za luksusami, co za normalnymi warunkami, w jakich wychowała się większość dziewcząt. Choć oczywiście na piękne ubrania, błyskotki i nowiutkie przybory artystyczne, oraz opowieści o tym, jak wspaniałych rzeczy uczyły się jej szlacheckie koleżanki przez wakacje, też spoglądała z tęsknotą. – Ale masz rację, że nie powinnam już się tym zadręczać. To przeszłość, tylko wspomnienia. Sama nie wiem, dlaczego wciąż do tego wracam. – Także się uśmiechnęła, ocierając resztki łez. – Masz dość... niecodzienne podejście do życia – zauważyła. Z pewnością różnił się tym od dużej części szlachetnie urodzonych mężczyzn, jakich miała okazję poznać. Większość z nich przykładała wagę do bogactwa i lubiła otaczać się dostatkiem, to mogła zauważyć nawet w kontaktach z klientami, dla których malowała obrazy. Zawsze czuła się onieśmielona, ilekroć odwiedzała jakąś posiadłość. Ale przy Glaucusie od samego początku czuła się inaczej niż przy innych szlachcicach.
- Naprawdę tak mnie wtedy postrzegałeś? – zapytała. Wtedy była inną osobą niż teraz, choć już wtedy odzywały się w niej kompleksy i rodziło się w niej pragnienie zaistnienia wśród szlachetnie urodzonych oraz w świecie sztuki. Pragnęła opuścić Pokątną i wystawiać swoje obrazy w galeriach, choć były to tylko ciche marzenia skromnej i naiwnej młódki w znoszonej sukience, która stawiała pierwsze kroki w dorosłym życiu. Zwyczajnej dziewczyny czekającej na swój wielki dzień. – Chyba i tak nie mam zbyt wielu przyjaciół, choć chciałabym ich mieć. Takich prawdziwych – dodała smutno, z pewną goryczą w głosie. Większość znajomości z Hogwartu się rozpadła, bo każdy zaczynał nowe, własne życie. Alexander nie miał czasu z powodu pracy, a Titus wyjechał, o czym dowiedziała się niedawno. Mogła tylko żałować, że ich ostatnie spotkania potoczyły się w taki sposób, ale odkąd przyjaciel ją pocałował i wyznał jej uczucia, których nie mogła odwzajemnić, wszystko zaczęło się sypać. Na wspomnienie tamtego dnia oblała się jednak intensywnym rumieńcem i odwróciła wzrok. Nigdy nie powiedziała mężowi o tym, co zaszło. – Chciałabym... po prostu móc robić to, co kocham. Bez aprobaty szlachciców nie byłoby dla mnie miejsca w świecie sztuki, to oni głównie kupują obrazy i wspierają działalność artystów. Bez ich szacunku wszystkie drzwi pozostaną dla mnie zamknięte, więc jestem naprawdę wdzięczna Fawleyom za objęcie mnie mecenatem po tamtym udanym wernisażu – powiedziała. Tak to niestety wyglądało. Podejrzewała też, że i Glaucusowi byłoby trudniej wypełniać żeglarską pasję, gdyby był zwyczajnym czarodziejem i nie miał poparcia swojego rodu.
Dotarli do niesamowitego pokoju z akwarium pod podłogą, za sprawą którego Lyra szybko zapomniała o niedawnych płytkich zmartwieniach, i skupiła się na zachwycaniu się nad detalami tego niezwykłego wnętrza. Stąpała po szklanej podłodze wyjątkowo ostrożnie, bojąc się, że nagle może się zapaść. Nigdy wcześniej nie widziała niczego podobnego.
- To dobrze, bo nie chciałabym wpaść do wody. Choć te rybki są naprawdę piękne – powiedziała, pozwalając, by Glaucus pociągnął ją za rękę w stronę kanapy. Usiadła obok niego, opierając głowę na jego ramieniu. Po kilku miesiącach małżeństwa przychodziło jej to coraz bardziej naturalnie.
- Więc mówisz, że byłeś niesfornym dzieckiem? – zapytała, zerkając na niego. Gdy się uśmiechał, w jego policzkach wciąż robiły się te rozkoszne dołeczki, które zawsze ją urzekały. Ciekawe, czy potrafiłaby je odpowiednio oddać na płótnie? Chciałaby namalować męża. – Mi wystarczyło dać kredki, farby i trochę papieru. Momentalnie zapominałam o całym świecie. – Tak było w istocie. Lyrę od dziecka bardzo ciągnęło do malowania, choć i tak należała raczej do tych spokojniejszych dziewczynek, i nie sprawiała matce wielu problemów.
- Ciekawe, jak szybko twoja mama nas stąd wywabi, wzywając nas na powitalny obiad – zastanowiła się. Pewnie mieli jeszcze trochę czasu dla siebie, ale nie zdziwiłaby się, gdyby lady Travers chciała szybko zobaczyć syna, który po długim czasie wracał do rodzinnego zamku. – Jeśli uda mi się samej znaleźć drogę do tego pomieszczenia, pewnie będę tu przychodzić, choć podejrzewam, że ze znajdowaniem spokojnych samotni nie będzie problemu.
Ale jak dla niej ta błoga chwila razem mogłaby trwać i trwać.
Początek ciąży też nie był dla Lyry łatwy, i to nie tylko ze względu na to, że wskutek nieszczęśliwego incydentu prawie ją straciła. Od pewnego czasu dziewczę zmagało się z wahaniami nastrojów, co dodatkowo nałożyło się na inne przeżywane przez nią troski, sprawiając, że nie potrzebowała mocnego powodu, by wybuchnąć płaczem. Płakała często, nawet bez wyraźnej przyczyny, choć zwykle starała się, by nikt tego nie widział, zwłaszcza Glaucus.
Teraz też nie potrzebowała wiele – wystarczyło kilka szkolnych wspomnień i prawdopodobnie wyimaginowane poczucie niezrozumienia ze strony męża, by po piegowatych policzkach spłynęło parę łez. Ale chciała wierzyć w jego słowa, w to, że naprawdę była w jego oczach wartościową osobą, nawet jeśli mógł poślubić lepszą partię. Był troskliwym i bardzo przystojnym mężczyzną, którego mogłaby pragnąć niejedna młoda szlachcianka.
- Nie cierpiałam być biedna – bąknęła ledwie słyszalnie. Bieda była czymś, co podcina skrzydła i wpędza w niskie poczucie wartości, i nawet troska ze strony rodziny nie była w stanie całkowicie ukoić żalu Lyry i tęsknoty może nawet nie tyle za luksusami, co za normalnymi warunkami, w jakich wychowała się większość dziewcząt. Choć oczywiście na piękne ubrania, błyskotki i nowiutkie przybory artystyczne, oraz opowieści o tym, jak wspaniałych rzeczy uczyły się jej szlacheckie koleżanki przez wakacje, też spoglądała z tęsknotą. – Ale masz rację, że nie powinnam już się tym zadręczać. To przeszłość, tylko wspomnienia. Sama nie wiem, dlaczego wciąż do tego wracam. – Także się uśmiechnęła, ocierając resztki łez. – Masz dość... niecodzienne podejście do życia – zauważyła. Z pewnością różnił się tym od dużej części szlachetnie urodzonych mężczyzn, jakich miała okazję poznać. Większość z nich przykładała wagę do bogactwa i lubiła otaczać się dostatkiem, to mogła zauważyć nawet w kontaktach z klientami, dla których malowała obrazy. Zawsze czuła się onieśmielona, ilekroć odwiedzała jakąś posiadłość. Ale przy Glaucusie od samego początku czuła się inaczej niż przy innych szlachcicach.
- Naprawdę tak mnie wtedy postrzegałeś? – zapytała. Wtedy była inną osobą niż teraz, choć już wtedy odzywały się w niej kompleksy i rodziło się w niej pragnienie zaistnienia wśród szlachetnie urodzonych oraz w świecie sztuki. Pragnęła opuścić Pokątną i wystawiać swoje obrazy w galeriach, choć były to tylko ciche marzenia skromnej i naiwnej młódki w znoszonej sukience, która stawiała pierwsze kroki w dorosłym życiu. Zwyczajnej dziewczyny czekającej na swój wielki dzień. – Chyba i tak nie mam zbyt wielu przyjaciół, choć chciałabym ich mieć. Takich prawdziwych – dodała smutno, z pewną goryczą w głosie. Większość znajomości z Hogwartu się rozpadła, bo każdy zaczynał nowe, własne życie. Alexander nie miał czasu z powodu pracy, a Titus wyjechał, o czym dowiedziała się niedawno. Mogła tylko żałować, że ich ostatnie spotkania potoczyły się w taki sposób, ale odkąd przyjaciel ją pocałował i wyznał jej uczucia, których nie mogła odwzajemnić, wszystko zaczęło się sypać. Na wspomnienie tamtego dnia oblała się jednak intensywnym rumieńcem i odwróciła wzrok. Nigdy nie powiedziała mężowi o tym, co zaszło. – Chciałabym... po prostu móc robić to, co kocham. Bez aprobaty szlachciców nie byłoby dla mnie miejsca w świecie sztuki, to oni głównie kupują obrazy i wspierają działalność artystów. Bez ich szacunku wszystkie drzwi pozostaną dla mnie zamknięte, więc jestem naprawdę wdzięczna Fawleyom za objęcie mnie mecenatem po tamtym udanym wernisażu – powiedziała. Tak to niestety wyglądało. Podejrzewała też, że i Glaucusowi byłoby trudniej wypełniać żeglarską pasję, gdyby był zwyczajnym czarodziejem i nie miał poparcia swojego rodu.
Dotarli do niesamowitego pokoju z akwarium pod podłogą, za sprawą którego Lyra szybko zapomniała o niedawnych płytkich zmartwieniach, i skupiła się na zachwycaniu się nad detalami tego niezwykłego wnętrza. Stąpała po szklanej podłodze wyjątkowo ostrożnie, bojąc się, że nagle może się zapaść. Nigdy wcześniej nie widziała niczego podobnego.
- To dobrze, bo nie chciałabym wpaść do wody. Choć te rybki są naprawdę piękne – powiedziała, pozwalając, by Glaucus pociągnął ją za rękę w stronę kanapy. Usiadła obok niego, opierając głowę na jego ramieniu. Po kilku miesiącach małżeństwa przychodziło jej to coraz bardziej naturalnie.
- Więc mówisz, że byłeś niesfornym dzieckiem? – zapytała, zerkając na niego. Gdy się uśmiechał, w jego policzkach wciąż robiły się te rozkoszne dołeczki, które zawsze ją urzekały. Ciekawe, czy potrafiłaby je odpowiednio oddać na płótnie? Chciałaby namalować męża. – Mi wystarczyło dać kredki, farby i trochę papieru. Momentalnie zapominałam o całym świecie. – Tak było w istocie. Lyrę od dziecka bardzo ciągnęło do malowania, choć i tak należała raczej do tych spokojniejszych dziewczynek, i nie sprawiała matce wielu problemów.
- Ciekawe, jak szybko twoja mama nas stąd wywabi, wzywając nas na powitalny obiad – zastanowiła się. Pewnie mieli jeszcze trochę czasu dla siebie, ale nie zdziwiłaby się, gdyby lady Travers chciała szybko zobaczyć syna, który po długim czasie wracał do rodzinnego zamku. – Jeśli uda mi się samej znaleźć drogę do tego pomieszczenia, pewnie będę tu przychodzić, choć podejrzewam, że ze znajdowaniem spokojnych samotni nie będzie problemu.
Ale jak dla niej ta błoga chwila razem mogłaby trwać i trwać.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Każdy kiedyś musi podjąć ważne decyzje w życiu. Każdy musi znaleźć swój cel, do którego będzie dążył i który da mu spełnienie. Znalazłem już swoje, staram się je zrealizować najlepiej jak potrafię. Nigdy nie byłem biernym obserwatorem wydarzeń, nie potrafiłem też pozostać obojętnym na krzywdę innych. Tak mnie wychowano, choć to właśnie ojca mógłbym obwiniać o swoją inność. Zdawałem sobie sprawę, że nie przynosiłem chluby arystokratycznemu społeczeństwu; co z tego, że potrafiłem zachować się na salonach, jak odbiegałem od reszty tak diametralnie? Wiecznie pogodny, sypiący żartami jak z rękawa, wyluzowany. Nie mówiłem zbyt wiele o swoich poglądach nie chcąc siać zgorszenia oraz stawiać rodzinę w niekorzystnym świetle. Unikałem zobowiązań tak długo, że niejeden mężczyzna z konserwatywnego rodu zgrzytał zębami na mój widok, wprost nie mogąc uwierzyć jak to się stało, że tak długo migałem się od odpowiedzialności. Być może sporo osób odczuło ulgę na wieść, że prawdopodobnie zginąłem na morzu. Ale ja się tym nie przejmowałem. Żyłem zgodnie ze swoim sumieniem, zawsze chciałem być dobrym człowiekiem. Może nie lgnąłem do mugoli, ale uważałem, że należy im się spokój, egzystencja bez wyrządzania krzywd. Tego właśnie nauczył mnie ojciec. Na co dzień odznaczał się neutralnością, nie chciał wcale poznawać niemagicznych, ale pozostawał dobrym człowiekiem czującym się w obowiązku chronić każdą żywą istotę, nawet jeśli nie przystawało to poważanemu lordowi. I ja poszedłem dokładnie w tym samym kierunku.
Może faktycznie nie brakowało mi w życiu niczego. Ani bogactwa, ani rodziców, ani miłości rodziny. Wiedziałem jednak, że bez dóbr materialnych mógłbym żyć. Nie raz musieliśmy w podróży improwizować albo stołować się w biednych portach i nie czułem z tego powodu odrazy, nie było mi ciężko. Doceniałem moją załogę, czułem się po prostu sobą. Nawet gdybym nie mógł być już kapitanem, na pewno przyjąłbym się na służbę do jakiegoś dowódcy i też byłbym w stanie żyć pełnią życia. Rodzina była jedynym, co mnie przed tym chroniło. Przywiązanie do nich oraz paniczny strach przed zawiedzeniem ich oczekiwań. Teraz dochodziło do tego zakładanie własnej rodziny, bycie mężem i ojcem, ale wiedziałem też, że muszę połączyć to z pomocą uciśnionym. W przeciwnym razie nie mógłbym żyć ze swoim sumieniem.
- Nie warto – przytaknąłem jeszcze, po czym na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech. – Jestem po prostu wyjątkowy – odparłem z nutą humoru. Wolałem patrzeć na siebie i świat przez różowe okulary niż wiecznie zadręczać się tym, co pomyślą o mnie inni. Czułem się ze sobą dobrze i to było najważniejsze.
- Naprawdę – dodałem z przekonaniem, chcąc sprawić, by wreszcie mi uwierzyła. Tak ją widziałem i nadal chciałem widzieć, dlatego tak mocno naciskałem. – Nieważna jest ilość, a jakość – stwierdziłem z ponownym uśmiechem. W objęciach trzymając Lyrę, chyba nadal żyjącą w strasznym zauroczeniu światem, który tak naprawdę nie miał zbyt wiele do zaoferowania. Choć tak, z pewnością to arystokraci płacili najwięcej za obrazy. Skinąłem głową, nie chcąc się kłócić. Wolałem myśleć o miejscu, do którego mieliśmy się udać. Do tego, jak jej pokażę pokój pełen wspaniałych widoków. Które już chwilę później na szczęście mogliśmy podziwiać. Ja na nowo, ona zupełnie od nowa. – Lepiej oglądać je przez szkło – powiedziałem kiwając głową, następnie znalazłem się już na kanapie. Objąłem ramieniem żonę, wpatrując się w malowniczy krajobraz przed sobą.
- Bardzo. Żywe srebro – potwierdziłem. – Czyli już wtedy wiadomo było, co będziesz robić w życiu – podsumowałem, choć wiedziałem, że wcześniej rudzielec miał zupełnie inne plany. – Myślę, że za chwilę tu będzie. Ewentualnie skrzat – zaśmiałem się, stwierdzając, że jak nic spokój za moment całkowicie pryśnie. – Na pewno nie. Ten zamek zajmuje chyba całe hrabstwo – mruknąłem przymykając oczy. Robiło się zdecydowanie zbyt błogo.
Może faktycznie nie brakowało mi w życiu niczego. Ani bogactwa, ani rodziców, ani miłości rodziny. Wiedziałem jednak, że bez dóbr materialnych mógłbym żyć. Nie raz musieliśmy w podróży improwizować albo stołować się w biednych portach i nie czułem z tego powodu odrazy, nie było mi ciężko. Doceniałem moją załogę, czułem się po prostu sobą. Nawet gdybym nie mógł być już kapitanem, na pewno przyjąłbym się na służbę do jakiegoś dowódcy i też byłbym w stanie żyć pełnią życia. Rodzina była jedynym, co mnie przed tym chroniło. Przywiązanie do nich oraz paniczny strach przed zawiedzeniem ich oczekiwań. Teraz dochodziło do tego zakładanie własnej rodziny, bycie mężem i ojcem, ale wiedziałem też, że muszę połączyć to z pomocą uciśnionym. W przeciwnym razie nie mógłbym żyć ze swoim sumieniem.
- Nie warto – przytaknąłem jeszcze, po czym na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech. – Jestem po prostu wyjątkowy – odparłem z nutą humoru. Wolałem patrzeć na siebie i świat przez różowe okulary niż wiecznie zadręczać się tym, co pomyślą o mnie inni. Czułem się ze sobą dobrze i to było najważniejsze.
- Naprawdę – dodałem z przekonaniem, chcąc sprawić, by wreszcie mi uwierzyła. Tak ją widziałem i nadal chciałem widzieć, dlatego tak mocno naciskałem. – Nieważna jest ilość, a jakość – stwierdziłem z ponownym uśmiechem. W objęciach trzymając Lyrę, chyba nadal żyjącą w strasznym zauroczeniu światem, który tak naprawdę nie miał zbyt wiele do zaoferowania. Choć tak, z pewnością to arystokraci płacili najwięcej za obrazy. Skinąłem głową, nie chcąc się kłócić. Wolałem myśleć o miejscu, do którego mieliśmy się udać. Do tego, jak jej pokażę pokój pełen wspaniałych widoków. Które już chwilę później na szczęście mogliśmy podziwiać. Ja na nowo, ona zupełnie od nowa. – Lepiej oglądać je przez szkło – powiedziałem kiwając głową, następnie znalazłem się już na kanapie. Objąłem ramieniem żonę, wpatrując się w malowniczy krajobraz przed sobą.
- Bardzo. Żywe srebro – potwierdziłem. – Czyli już wtedy wiadomo było, co będziesz robić w życiu – podsumowałem, choć wiedziałem, że wcześniej rudzielec miał zupełnie inne plany. – Myślę, że za chwilę tu będzie. Ewentualnie skrzat – zaśmiałem się, stwierdzając, że jak nic spokój za moment całkowicie pryśnie. – Na pewno nie. Ten zamek zajmuje chyba całe hrabstwo – mruknąłem przymykając oczy. Robiło się zdecydowanie zbyt błogo.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lyra też odbiegała od salonowych standardów. Mimo szlacheckiego pochodzenia Weasleyowie zachowywali dystans od tego świata, więc dziewczątko mogło posmakować go lepiej dopiero po wejściu w dorosłość. Posiadła oczywiście podstawy etykiety, ale nie miała w swoim młodziutkim życiu zbyt wielu okazji do bywania na dworach. Ten świat jawił się jako coś bajkowego, dostępnego tylko dla nielicznych uprzywilejowanych czarodziejów. Nie odebrała tak starannych nauk, jak inne dziewczęta, nie zaznała blichtru. Podczas debiutu była niczym szara gołębica wśród stada pięknych, kolorowych pawi, zwyczajna, skromna i onieśmielona. Trzymała się na uboczu, płonąc intensywnym rumieńcem, gdy ktoś poprosił ją do tańca, choć nie spodziewała się wtedy, że ktokolwiek to zrobi. Później naiwnie uwierzyła, że może zostać częścią tego świata dzięki talentowi malarskiemu, nie miała też śmiałości odmówić propozycji zaręczyn, którą wysunięto w jej stronę.
Świat jej męża był pięknym światem, choć nie zdawała sobie sprawy, jak obojętnie podchodził do wspaniałości, które miał, i że tak naprawdę nie ciągnęło go do tego wszystkiego, do czego naiwnie lgnęła Lyra niczym ćma zwabiona płomieniem świecy, skuszona wizją małżeńskiego szczęścia i artystycznego spełnienia oraz szacunku otoczenia. Czuła niechęć do biedy i nie chciałaby musieć do niej wracać, ani wychowywać w niej swoich dzieci, które zasługiwały na wszystko, co najlepsze. Ich życie miało być lepsze od jej życia.
- Jesteś – przyznała cicho. Glaucus był naprawdę niezwykły, choć można było wysnuć obawy, że jego pewna urocza niefrasobliwość pewnego dnia może przynieść im kłopoty. Tych Lyra nie chciała, przeżyła ich w ostatnich tygodniach wystarczająco wiele. Przelotnie musnęła dłonią brzuch, w którym mimo problemów wciąż rosło ich wspólne maleństwo. – A ja jestem dumna z bycia twoją żoną. Tylko... czy jestem dla ciebie ważna? Nie traktujesz naszego małżeństwa jako coś, co cię ogranicza? – zapytała go nagle, znowu się rumieniąc, w końcu zadała mu dość bezpośrednie pytanie i szybko poczuła zawstydzenie, z pewnym opóźnieniem wyczuwając, że może o niektóre rzeczy jednak nie wypada pytać. Choć próbował ją pocieszyć i poprawić jej samoocenę, utwierdzić ją w przekonaniu, że akceptuje ją właśnie taką, wciąż nie była pewna tego, czy była dla niego ważna. On dla niej był. Przez tych kilka miesięcy jej stosunek do niego stał się bardziej zażyły, zaczęła się coraz bardziej przywiązywać i tęsknie przeżywać każdą dłuższą rozłąkę.
- Czasem naprawdę brakuje mi możliwości szczerego porozmawiania z kimś, kto by mnie rozumiał. Brakuje mi przyjaciół – powiedziała jeszcze. Wiadomo, że nie o wszystkim mogła porozmawiać z mężem, nie każdym problemem chciała go obarczać. Poza tym, dzielące ich dwanaście lat sprawiało, że prawdopodobnie nie każdy problem by zrozumiał, co pokazała dzisiejsza rozmowa. W ostatnich miesiącach czuła niedosyt przyjaźni z ludźmi w zbliżonym wieku, ale może była to kwestia tego, że po ukończeniu Hogwartu każdy miał swoje życie, i przyjaźnienie się nie wyglądało tak, jak w szkole? Tęskniła za Titusem mimo tego fatalnego epizodu z pocałunkiem. Brakowało jej tego dawnego Titusa, co do którego nie wiedziała jeszcze, że czuł do niej coś więcej niż przyjaźń. I brakowało jej dziewczęcej obecności, o niektórych rzeczach po prostu lepiej rozmawiało się z innymi dziewczętami lub kobietami. Wątpiła, by jakikolwiek męski przyjaciel miał ochotę rozmawiać o dylematach dotyczących małżeństwa, ciąży i sprostania oczekiwaniom rodziny męża.
Gdy usiedli na kanapie, wtuliła się w niego, przez dłuższą chwilę milcząc i wpatrując się w piękny, kojący widok.
- Musiało minąć trochę czasu, zanim zdałam sobie sprawę, że malarstwo mogłoby być dobrą ścieżką na przyszłość – powiedziała. W czasach szkolnych rozmyślała o różnych rzeczach, dopiero pod koniec szkoły wyklarował się pomysł z malarstwem. Była to bardzo dobra droga dla aspirującej szlachcianki, przyjemne i bardzo kobiece zajęcie. – A ty zawsze wiedziałeś, że będziesz żeglarzem? – zapytała cicho.
Niestety, chwilę później w pomieszczeniu rozległo się ciche pyknięcie i pojawił się skrzat, informując, że państwo Travers zapraszają ich na powitalny obiad. Lyra mimowolnie znowu poczuła lekkie ukłucie stresu na myśl o tym, że niedługo zasiądzie przy stole z rodziną małżonka.
Dopiero po chwili wstała, patrząc na męża.
- Idziemy? – zapytała go. – Po obiedzie poszukamy pracowni.
Niestety póki co wzywały ich obowiązki wobec jego rodziny, więc dalsze zwiedzanie musiało poczekać.
Świat jej męża był pięknym światem, choć nie zdawała sobie sprawy, jak obojętnie podchodził do wspaniałości, które miał, i że tak naprawdę nie ciągnęło go do tego wszystkiego, do czego naiwnie lgnęła Lyra niczym ćma zwabiona płomieniem świecy, skuszona wizją małżeńskiego szczęścia i artystycznego spełnienia oraz szacunku otoczenia. Czuła niechęć do biedy i nie chciałaby musieć do niej wracać, ani wychowywać w niej swoich dzieci, które zasługiwały na wszystko, co najlepsze. Ich życie miało być lepsze od jej życia.
- Jesteś – przyznała cicho. Glaucus był naprawdę niezwykły, choć można było wysnuć obawy, że jego pewna urocza niefrasobliwość pewnego dnia może przynieść im kłopoty. Tych Lyra nie chciała, przeżyła ich w ostatnich tygodniach wystarczająco wiele. Przelotnie musnęła dłonią brzuch, w którym mimo problemów wciąż rosło ich wspólne maleństwo. – A ja jestem dumna z bycia twoją żoną. Tylko... czy jestem dla ciebie ważna? Nie traktujesz naszego małżeństwa jako coś, co cię ogranicza? – zapytała go nagle, znowu się rumieniąc, w końcu zadała mu dość bezpośrednie pytanie i szybko poczuła zawstydzenie, z pewnym opóźnieniem wyczuwając, że może o niektóre rzeczy jednak nie wypada pytać. Choć próbował ją pocieszyć i poprawić jej samoocenę, utwierdzić ją w przekonaniu, że akceptuje ją właśnie taką, wciąż nie była pewna tego, czy była dla niego ważna. On dla niej był. Przez tych kilka miesięcy jej stosunek do niego stał się bardziej zażyły, zaczęła się coraz bardziej przywiązywać i tęsknie przeżywać każdą dłuższą rozłąkę.
- Czasem naprawdę brakuje mi możliwości szczerego porozmawiania z kimś, kto by mnie rozumiał. Brakuje mi przyjaciół – powiedziała jeszcze. Wiadomo, że nie o wszystkim mogła porozmawiać z mężem, nie każdym problemem chciała go obarczać. Poza tym, dzielące ich dwanaście lat sprawiało, że prawdopodobnie nie każdy problem by zrozumiał, co pokazała dzisiejsza rozmowa. W ostatnich miesiącach czuła niedosyt przyjaźni z ludźmi w zbliżonym wieku, ale może była to kwestia tego, że po ukończeniu Hogwartu każdy miał swoje życie, i przyjaźnienie się nie wyglądało tak, jak w szkole? Tęskniła za Titusem mimo tego fatalnego epizodu z pocałunkiem. Brakowało jej tego dawnego Titusa, co do którego nie wiedziała jeszcze, że czuł do niej coś więcej niż przyjaźń. I brakowało jej dziewczęcej obecności, o niektórych rzeczach po prostu lepiej rozmawiało się z innymi dziewczętami lub kobietami. Wątpiła, by jakikolwiek męski przyjaciel miał ochotę rozmawiać o dylematach dotyczących małżeństwa, ciąży i sprostania oczekiwaniom rodziny męża.
Gdy usiedli na kanapie, wtuliła się w niego, przez dłuższą chwilę milcząc i wpatrując się w piękny, kojący widok.
- Musiało minąć trochę czasu, zanim zdałam sobie sprawę, że malarstwo mogłoby być dobrą ścieżką na przyszłość – powiedziała. W czasach szkolnych rozmyślała o różnych rzeczach, dopiero pod koniec szkoły wyklarował się pomysł z malarstwem. Była to bardzo dobra droga dla aspirującej szlachcianki, przyjemne i bardzo kobiece zajęcie. – A ty zawsze wiedziałeś, że będziesz żeglarzem? – zapytała cicho.
Niestety, chwilę później w pomieszczeniu rozległo się ciche pyknięcie i pojawił się skrzat, informując, że państwo Travers zapraszają ich na powitalny obiad. Lyra mimowolnie znowu poczuła lekkie ukłucie stresu na myśl o tym, że niedługo zasiądzie przy stole z rodziną małżonka.
Dopiero po chwili wstała, patrząc na męża.
- Idziemy? – zapytała go. – Po obiedzie poszukamy pracowni.
Niestety póki co wzywały ich obowiązki wobec jego rodziny, więc dalsze zwiedzanie musiało poczekać.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Może to dlatego, że swoje już w tym jakże pięknym świecie przeżyłem, Lyra dopiero go poznawała. Może potrzebowała się sparzyć, by dostrzec, że wcale nie jest on taki wspaniały jak go w głowie idealizowała. Nie chciałem tego dla niej, nie chciałem przecież, by cierpiała, ale niestety wiedziałem, że jeśli tak mocno wierzy w pełne ułudy społeczeństwo, to kiedyś się na tym przejedzie. Prędzej lub później, ale zawsze. Gdybym mógł, ochroniłbym ją przed tym, ale to nie było możliwe. Musiałaby pojąć, że nie powinna się tak mocno angażować w arystokratyczny splendor, a to raczej graniczyło z cudem. Musiałem zostawić sprawy w niezmiennym kształcie, nie zmieniać ich torów w nadziei, że prędzej sama zorientuje się, że szlachecka codzienność to nie tylko piękne stroje oraz uznanie. Prawdopodobnie już nigdy nie zasłużymy na szacunek innych rodów przez ich konserwatyzm, a naszą pozytywną politykę. Te zaś, które miały poglądy identyczne do naszych, z pewnością nie odwróciłyby się od nas nawet jeśli przestalibyśmy być częścią ich świata. Jednak nie ma co nad tym rozmyślać, musimy żyć w ten sposób, na jaki się zdecydowaliśmy. Zawiedzenie ojca nie wchodziło w rachubę, teraz porzucenia rodziny także nie. Musiałem znów dostosowywać się do tego, co dał mi los oraz tradycje rodzinne w spadku.
- Oczywiście, że jesteś. To prawda, że teraz nie mam tyle swobody co wcześniej, ale to się po prostu wiąże z małżeństwem. Wraz z zakładaniem rodziny nadchodzi moment na wzięcie odpowiedzialności już nie tylko za siebie. I tak jest w każdym związku. To jednak całkowicie dobrowolne nakładanie ograniczeń – odparłem na jej pytania. Choć ostatnie zdanie mogło być uznawane za kontrowersyjne, to tak uważałem na chwilę obecną. Na początku na pewno trudno było szukać w tym własnej woli, ale teraz całe mężowskie życie przychodziło mi z naturalnością, tak, jakby to był naprawdę mój pomysł, a nie mojej rodziny.
- Jeśli chcesz mogę napisać do paru krewnych i umówić was na spotkanie? – zaproponowałem, chcąc pomóc Lyrze w przezwyciężaniu samotności, którą ewidentnie czuła. Nie mogłem zrobić nic więcej, nie mogłem znaleźć za nią przyjaciół. Dziwiłem się, że ich nie miała; wydawała mi się być idealną kandydatką na przyjaciółkę. Może faktycznie była zbyt mało pewna siebie?
Czas mijał leniwie podczas wpatrywania się w piękne widoki z pozycji kanapy. Poruszane tematy nabrały na szczęście lekkości. – Od zawsze – przytaknąłem z nieobecnym uśmiechem. To było moim powołaniem, zewem krwi, nie wiedziałem jak to nazwać. Od zawsze byłem wpatrzony w ojca i wiedziałem, że chcę żeglować tak jak on. Już podczas pierwszej wizyty na ogromnym statku poczułem, że jak najszybciej chcę wypłynąć w morze.
Skinąłem głową skrzatowi, który zakłócił spokojny przebieg rozmowy. – Dobrze – przytaknąłem wstając z miejsca. Podałem żonie dłoń, by pomóc jej się podnieść, a potem razem opuściliśmy niezwykły pokój, udając się do jadalni.
z/t
- Oczywiście, że jesteś. To prawda, że teraz nie mam tyle swobody co wcześniej, ale to się po prostu wiąże z małżeństwem. Wraz z zakładaniem rodziny nadchodzi moment na wzięcie odpowiedzialności już nie tylko za siebie. I tak jest w każdym związku. To jednak całkowicie dobrowolne nakładanie ograniczeń – odparłem na jej pytania. Choć ostatnie zdanie mogło być uznawane za kontrowersyjne, to tak uważałem na chwilę obecną. Na początku na pewno trudno było szukać w tym własnej woli, ale teraz całe mężowskie życie przychodziło mi z naturalnością, tak, jakby to był naprawdę mój pomysł, a nie mojej rodziny.
- Jeśli chcesz mogę napisać do paru krewnych i umówić was na spotkanie? – zaproponowałem, chcąc pomóc Lyrze w przezwyciężaniu samotności, którą ewidentnie czuła. Nie mogłem zrobić nic więcej, nie mogłem znaleźć za nią przyjaciół. Dziwiłem się, że ich nie miała; wydawała mi się być idealną kandydatką na przyjaciółkę. Może faktycznie była zbyt mało pewna siebie?
Czas mijał leniwie podczas wpatrywania się w piękne widoki z pozycji kanapy. Poruszane tematy nabrały na szczęście lekkości. – Od zawsze – przytaknąłem z nieobecnym uśmiechem. To było moim powołaniem, zewem krwi, nie wiedziałem jak to nazwać. Od zawsze byłem wpatrzony w ojca i wiedziałem, że chcę żeglować tak jak on. Już podczas pierwszej wizyty na ogromnym statku poczułem, że jak najszybciej chcę wypłynąć w morze.
Skinąłem głową skrzatowi, który zakłócił spokojny przebieg rozmowy. – Dobrze – przytaknąłem wstając z miejsca. Podałem żonie dłoń, by pomóc jej się podnieść, a potem razem opuściliśmy niezwykły pokój, udając się do jadalni.
z/t
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Hol
Szybka odpowiedź